:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen
2 posters
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 2 Sty - 23:02
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
06.02.2001
Nasienie irytacji kiełkowało sercu marynarza od dłuższego czasu w niezrozumiały znaczeniu reakcji targany myślami tak sprzecznymi, jak i w swym chaosie pozbawionymi grama rozsądku, trwał w zawieszeniu, którego nie akceptował na starcie kulejącej, namiastki relacji, jaką mu ofiarowała, to było poniżej, czegokolwiek po co, kiedykolwiek sięgał, a jednak odnajdywał się, w tym, bo wierzył, ta nadzieja wypełniała pierś i napędzała go w ponure dni, gdy myśl zła znaczyła się swą obecnością w umyśle, tak to stanowiło pociechę, istne światełko latarni morskiej kierujące bezpiecznie w czułe objęcia portu.
Patrząc wstecz, widział wszystko, jak na tacy; błędy i potknięcia, w swych podrygach emocjonalnych, tak czasem błahe i niewinne, wynikające często z głupoty, czy zaniedbania i trzymając je pamięci, nigdy nie obarczył sumienia innego, niż swoje, a znaczeniem tych pomyłek, to jego odpowiedzialność i szczerze odpowiadał za te krzywdy, jakich nie zmaże już ze swej, czy innych pamięci, to jednak nie ulegało kwestii, było jednak nauczką, ot lekcją pokory, jaką musiał przejść, by zrozumieć pewne istotne nauki. Wyciągając wnioski, by w przyszłości być lepszym, nie tylko dla siebie, ale i najbliższych, to w gruncie rzeczy zawsze sprowadzało się do swego rodzaju rozwoju i samoświadomości, jakiej nabierało się pod wpływem wydarzeń z kart życia, te kształtowały nas i w jakimś stopniu ubarwiały dodając osobne elementy, jakie w zwykłej codzienności trudno dostrzec w obrazie naszych zachowań, lecz przedstawiają się niezwykle klarownie w określonych sytuacjach.
I tak niesiony siłą swego charakteru, wpierw upodlony tanim rumem, bez oznak kaca, a jedynie z wyraźnie odmalowanym zmęczeniem kroczył śmiałym krokiem pokonując ulice pogrążonego w zimowej melancholii miasta. Kurtyna nieprzeniknionego mroku spadła na Midgard, kilka godzin temu, lecz dopiero w porze kolacji stojąc, przy stole w półmroku kuchni podjął decyzję, że tak dłużej nie może, że prędzej wykończy się psychicznie, niż dostanie odpowiedź na wysłane listy i prezent, to było ponad jego siły, a pamięć o tym, co ta przeszła, co przechodziła, nim ją okaleczono dodatkowo napędzała już i tak obolałe w ścisku żalu serce.
Dając jej czas, a robił to z myślą o przestrzeni – wiedział, że tej teraz, jak nigdy potrzebuje, że musi pomyśleć i zrozumieć wszystko to, co się wydarzyło, lecz ileż, mógł tak trwać; tygodnie, miesiące? Wolał przyjąć wyrok na własnych zasadach z głową dumnie uniesioną, niżeli błagalnie, skomląc w kącie czekać, aż ten zapadnie. Naładowany pewnością siebie oraz złością, targany całą masą emocji, jaka ostatnio go zalewała i była powodem sięgania po środki znieczulające w tym walki i alkohol, czuł się pierwszy raz, od dawna zupełnie wyzbyty wszelkich domysłów, kiedy podejmując decyzję, szedł przed siebie jasno wytyczoną ścieżką, a w tyle pozostawiając natłok myśli spędzających sen z powiek. To zamartwianie się, ta troska i wrażliwość na krzywdę kogoś, kogo się obdarzyło uczuciem potrafiły w chwilach niepewności, nieoczekiwanie odbić się nieprzyjemnym piętnem na psychice, męcząc okrutnie, dlatego musiał mieć pewność, chciał odnaleźć prawdę zaklętą w jej oczach na pytanie: czy był pomyłką, czy wręcz przeciwnie? To męczące, by wszystkiego się domyślać, stąd inicjatywa idąca w parze ze śmiałym krokiem, kiedy brał po trzy stopnie na klatce schodowej, gdy wreszcie zapukał stanowczo, zbyt donośnie w ciężkie drzwi, a kiedy odpowiedziała mu głucha cisza, zastygł w oczekiwaniu nasłuchując całym sobą, to nie była odpowiedź, jakiej oczekiwał, ale przyszedł tu i był zdeterminowany czekać, choćby do bladego świtu, aż ją napotka. To jednak nie było konieczne, a przynajmniej nie całkiem w takiej formie, jakiej to sobie przynajmniej wyobrażał, bo tym, co go zaalarmowało, był stłumiony dźwięk rozbicia, tak wyraźny w swej wymowności, iż mógł iść o zakład, co zostało stłuczone. Mimowolnie poderwał ciało do drzwi w gwałtownym zrywie uderzając pięścią w ich twardą powierzchnię i kiedy zdało mu się, iż kroki oddalają się w głąb, a w środku mieszkania ponownie zapada głucha cisza sięgnął klamki, bez przemyślenia pociągnął, a stary mechanizm zajęczał i puścił. Jak cień wtargnął do środka, przez uchylone drzwi zamykając je za sobą. W płaszczu nie siląc się na zrzucenie go z grzbietu w ciemności szedł wolniej, jak przez mgłę pamiętając rozkład pomieszczeń i dopiero jasna łuna światła wylewająca z ram niedomkniętych drzwi utwierdziła w przekonaniu, gdzie może ją odnaleźć.
O dziwo, przed wparowaniem na partyzanta do jej sypialni zapukał i uchylił drzwi pozwalając, by światło sączące się z wnętrza pomieszczenia oświetliło go.
– Cześć.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 3 Sty - 0:43
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czuła jak jej życie rozpada się pod jej palcami, jakby nie miała na nic kontroli i wszystko działo się wokół niej, a ona nie była w stanie nawet zapanować nad własnymi odruchami. Dwa tygodnie od wypadku, który diametralnie zmienił jej życie - przez ten czas nie udało jej się naprawić zamieszania w głowie, starała się funkcjonować, ale przez pierwsze dni nie wychodziła z domu i praktycznie wegetowała w swojej sypialni, a dni i noce zlewały się w jedną szarą masę. Karl starał się jej pomóc, ale nie był w stanie nic poradzić poza podstawianiem jej nowych porcji jedzenia, które w dużej mierze zabierał nietknięte. Po tygodniu takiego (nie)życia stała się jeszcze bardziej osłabiona i przygnębiona, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca, nie nawet spać, bo przed oczami tańczyły jej obrazy rodem z horroru, więc jedyną formą wypoczynku były momenty, kiedy padała na twarz z wycieńczenia, aż do momentu, gdy koszmar znów nie przywracał jej do rzeczywistości. A tam nie było lepiej, bo podskakiwała na każdy bliżej niezidentyfikowany dźwięk, cienie igrające na ścianach stały się jej wrogami, a paraliżujące uczucie przerażenia wyciągało ku niej macki w niekontrolowany sposób, że nie potrafiła nawet przewidzieć własnych reakcji.
Odcięła się od ludzi, jakby potrzebowała odpoczynku i chciała poukładać sobie w głowie wszystkie sprawy, ale kolejne dni mijały, a z nią wcale nie było lepiej. Ciskała się bez powodu, była agresywna nawet w stosunku do niewinnego brata, a potem przychodziła apatia i patrzyła bezrozumnie kilka godzin w ścianę. Nie potrafiła sama przepracować tego, co się stało, ale nie potrafiła też przyjąć pomocy. Wszelkie listy od zmartwionych przyjaciół i znajomych lądowały na niewielkim stosiku na biurku. Nie chodziła do pracy, bo była zbyt niestabilna, by reprezentować interes całego klanu. Nie miała siły na rozmowy, chciała być sama i właśnie tak spędzała teraz czas, zupełnie nieproduktywnie, bo nawet szkiców biżuterii nie robiła, jakby nie mogła się zmusić do żadnej pożytecznej czynności.
Luty nie zaczął się dla niej wesoło, bo pomimo trudności, udało jej się porozmawiać z Zachariasem, ale we wszystkich tych negatywnych emocjach, wypowiedziała o kilka słów za dużo, przy okazji zdradzając mu, że nie jest jedynym, z którym randkowała, co zraziło go na tyle, że kilka dni temu otrzymała list pożegnalny. Zabolało, ale była to swojego rodzaju wisienka na torcie jej zmagań psychicznych po ataku w lesie. To wydarzenie zbyt duże piętno na niej odcisnęło, by cokolwiek poza śmiercią w rodzinie mogło to przebić. Trwała więc dalej w swym zawieszeniu i takim życiu nie-życiu, niesiona okruchami normalności, kiedy przebłysk świadomości i rozsądku pozwalał jej wziąć spokojniejszy oddech.
Gdyby nie uparty Karl, pewnie jeszcze długo siedziałaby zamknięta w czterech ścianach, ale gdy zagroził, że powiadomi matkę o całej tej sytuacji, musiała skapitulować. Jej rodzina nie będzie się z nią patyczkować, będzie musiała wrócić do Odense i zaangażują psychiatrów i służby, by znalazły sprawcę. Nie chciała do tego wracać i przeżywać tej historii na nowo, nawet jeśli robiła to każdej nocy we śnie pod postacią koszarów, a nawet w dzień na jawie. Zaczęła przeglądać część listów, które do tej pory dostała i szukała w nich punktu zaczepienia. Zmusiła się nawet do wyjścia z domu, próbowała wybadać swoje reakcje na neutralnym gruncie, spotkała się z dwiema osobami, u których szukała pocieszenia i zbierała się nawet do napisania listu. Małymi kroczkami.
I już myślała, że wszystko idzie ku lepszemu, na tyle, że postanowiła wyjść do baru, co miało być swojego rodzaju testem, a z drugiej strony zwyczajnie szukała odskoczni, mając nadzieję, że alkohol rozluźni ją i pozwoli zapomnieć o problemach. Początkowo nawet faktycznie pomagał, udało jej się porozmawiać z kilkoma osobami, szukając na siłę towarzystwa, które odciągnęłoby ją od oczywistych zmartwień. Sytuacja i jej nastrój zmieniły się niemal o 180 stopni, gdy wypiła o jednego drinka za dużo. Nie mogła znieść tych wszystkich ludzi, nie mogła znieść ich przepoconych ciał, znajdujących się zbyt blisko jej przestrzeni osobistej, nie mogła znieść śmiechów, jakby bała się, ze ją wyśmiewają, a rosnąca frustracja zakończyła się rozbitą szklanką. Wtedy zdecydowała o powrocie do domu, a drogę do niego pokonała biegiem, bojąc się każdej obcej postaci. Nie była jeszcze gotowa, przypominała wrak człowieka, gdy rozpłakała się, bo zza rogu wyszedł na nią brodaty i podstawny mężczyzna. Wpadła w panikę i zaślepiona łzami biegła do domu, a kiedy tam się znalazła, rzuciła płaszcz na podłogę i próbowała zrobić sobie herbatę, ale trwało to zbyt długo i jedyne, co osiągnęła to rozbicie wazonu. Z powodu braku lepszych perspektyw, wyciągnęła z lodówki napoczęte wino - nie robiło jej to różnicy i nawet nie patrzyła na etykietę, gdy pociągała łyk, chcąc tylko zagłuszyć nieproszone myśli. W ogólnym rozbiciu, szlochu i ciąganiem nosem, nawet nie zarejestrowała, że ktoś próbuje dobić się do drzwi. Poszła do swojego pokoju, czując jak frustracja rozrywa jej wnętrzności. Przez chwilę stała przy biurku, pijąc z gwintu butelki, jakby jej życiowym celem było jej opróżnienie. Z opóźnieniem rejestrowała już rzeczywistość, więc kiedy zobaczyła na ścianie cień, odwróciła się z przerażeniem do drzwi - o ile zwykle to tylko jej wyobraźnia, tak teraz do środka wchodził opatulony mężczyzna i z pewnością nie był to Karl, bo miał zostać na noc w Odense. Zresztą nie było czasu na pytania. Jej krzyk rozniósł się echem po mieszkaniu, a w odruchu bezwarunkowym zamachnęła się butelką i rzuciła z impetem w głowę napastnika - ta, o dziwo sięgnęła celu i rozbiła się z głośnym trzaskiem, ale Vi już tego nie słyszała - wciśnięta w róg pokoju trzęsła się na całym ciele, oddychając spazmatycznie i zakrywając głowę, jakby oczekiwała ataku.
Odcięła się od ludzi, jakby potrzebowała odpoczynku i chciała poukładać sobie w głowie wszystkie sprawy, ale kolejne dni mijały, a z nią wcale nie było lepiej. Ciskała się bez powodu, była agresywna nawet w stosunku do niewinnego brata, a potem przychodziła apatia i patrzyła bezrozumnie kilka godzin w ścianę. Nie potrafiła sama przepracować tego, co się stało, ale nie potrafiła też przyjąć pomocy. Wszelkie listy od zmartwionych przyjaciół i znajomych lądowały na niewielkim stosiku na biurku. Nie chodziła do pracy, bo była zbyt niestabilna, by reprezentować interes całego klanu. Nie miała siły na rozmowy, chciała być sama i właśnie tak spędzała teraz czas, zupełnie nieproduktywnie, bo nawet szkiców biżuterii nie robiła, jakby nie mogła się zmusić do żadnej pożytecznej czynności.
Luty nie zaczął się dla niej wesoło, bo pomimo trudności, udało jej się porozmawiać z Zachariasem, ale we wszystkich tych negatywnych emocjach, wypowiedziała o kilka słów za dużo, przy okazji zdradzając mu, że nie jest jedynym, z którym randkowała, co zraziło go na tyle, że kilka dni temu otrzymała list pożegnalny. Zabolało, ale była to swojego rodzaju wisienka na torcie jej zmagań psychicznych po ataku w lesie. To wydarzenie zbyt duże piętno na niej odcisnęło, by cokolwiek poza śmiercią w rodzinie mogło to przebić. Trwała więc dalej w swym zawieszeniu i takim życiu nie-życiu, niesiona okruchami normalności, kiedy przebłysk świadomości i rozsądku pozwalał jej wziąć spokojniejszy oddech.
Gdyby nie uparty Karl, pewnie jeszcze długo siedziałaby zamknięta w czterech ścianach, ale gdy zagroził, że powiadomi matkę o całej tej sytuacji, musiała skapitulować. Jej rodzina nie będzie się z nią patyczkować, będzie musiała wrócić do Odense i zaangażują psychiatrów i służby, by znalazły sprawcę. Nie chciała do tego wracać i przeżywać tej historii na nowo, nawet jeśli robiła to każdej nocy we śnie pod postacią koszarów, a nawet w dzień na jawie. Zaczęła przeglądać część listów, które do tej pory dostała i szukała w nich punktu zaczepienia. Zmusiła się nawet do wyjścia z domu, próbowała wybadać swoje reakcje na neutralnym gruncie, spotkała się z dwiema osobami, u których szukała pocieszenia i zbierała się nawet do napisania listu. Małymi kroczkami.
I już myślała, że wszystko idzie ku lepszemu, na tyle, że postanowiła wyjść do baru, co miało być swojego rodzaju testem, a z drugiej strony zwyczajnie szukała odskoczni, mając nadzieję, że alkohol rozluźni ją i pozwoli zapomnieć o problemach. Początkowo nawet faktycznie pomagał, udało jej się porozmawiać z kilkoma osobami, szukając na siłę towarzystwa, które odciągnęłoby ją od oczywistych zmartwień. Sytuacja i jej nastrój zmieniły się niemal o 180 stopni, gdy wypiła o jednego drinka za dużo. Nie mogła znieść tych wszystkich ludzi, nie mogła znieść ich przepoconych ciał, znajdujących się zbyt blisko jej przestrzeni osobistej, nie mogła znieść śmiechów, jakby bała się, ze ją wyśmiewają, a rosnąca frustracja zakończyła się rozbitą szklanką. Wtedy zdecydowała o powrocie do domu, a drogę do niego pokonała biegiem, bojąc się każdej obcej postaci. Nie była jeszcze gotowa, przypominała wrak człowieka, gdy rozpłakała się, bo zza rogu wyszedł na nią brodaty i podstawny mężczyzna. Wpadła w panikę i zaślepiona łzami biegła do domu, a kiedy tam się znalazła, rzuciła płaszcz na podłogę i próbowała zrobić sobie herbatę, ale trwało to zbyt długo i jedyne, co osiągnęła to rozbicie wazonu. Z powodu braku lepszych perspektyw, wyciągnęła z lodówki napoczęte wino - nie robiło jej to różnicy i nawet nie patrzyła na etykietę, gdy pociągała łyk, chcąc tylko zagłuszyć nieproszone myśli. W ogólnym rozbiciu, szlochu i ciąganiem nosem, nawet nie zarejestrowała, że ktoś próbuje dobić się do drzwi. Poszła do swojego pokoju, czując jak frustracja rozrywa jej wnętrzności. Przez chwilę stała przy biurku, pijąc z gwintu butelki, jakby jej życiowym celem było jej opróżnienie. Z opóźnieniem rejestrowała już rzeczywistość, więc kiedy zobaczyła na ścianie cień, odwróciła się z przerażeniem do drzwi - o ile zwykle to tylko jej wyobraźnia, tak teraz do środka wchodził opatulony mężczyzna i z pewnością nie był to Karl, bo miał zostać na noc w Odense. Zresztą nie było czasu na pytania. Jej krzyk rozniósł się echem po mieszkaniu, a w odruchu bezwarunkowym zamachnęła się butelką i rzuciła z impetem w głowę napastnika - ta, o dziwo sięgnęła celu i rozbiła się z głośnym trzaskiem, ale Vi już tego nie słyszała - wciśnięta w róg pokoju trzęsła się na całym ciele, oddychając spazmatycznie i zakrywając głowę, jakby oczekiwała ataku.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 3 Sty - 10:25
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Przerażenie zaklęte w szarobłękitnych oczach jubilerki raziło dobitniej, niźli szpony mrozu znaczące swój ślad na rozgrzanej nagiej piersi, tak w swym strachu uległa pozwalała, by panika brała górę, nad wszelkimi innymi odruchami, tym samym wystawiając się na jej zgubne działanie reagując na nowe bodźce z otoczenia gwałtowniej, niż mężczyzna mógłby oczekiwać, bo tuż po uchyleniu drzwi na tyle, aby światło sączące się z sypialni odsłoniło jego sylwetkę i twarz rozległ się krzyk, a mimowolny grymas przemknął przez twarz marynarza, ten jednak w swych czynach chcąc uspokoić i załagodzić na progu został potraktowany, jako agresor i w ostatnim momencie, dostrzegł brudnozieloną butelkę wina tańczącą w tej niewielkiej przestrzeni między nimi, już wówczas wiedział, że nie zdąży jej uniknąć, ani tym bardziej zasłonić się, ta wiedza wypraktykowana z licznych karczemnych burd w tej sytuacji była bezużyteczna i nie ratowała go, a gdy ta znalazła swój cel i z głuchym jęknięciem pękając na kości czołowej zabarwiła twarz resztką czerwonego bukietu, o owocowym, wymownym posmaku wiśni w swej domyślności marynarz stawiał, iż to, co kobieta rozbiła mu na głowie, było burgundem, o lekko kwiatowym aromacie, acz z wyczuwalną cierpkością. To wytrawne powitanie, niezwykle pozytywnie rokowało na dalszą konwersację i próby zrozumienia, tego, co działo się w jej umyśle w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Stojąc w miejscu zrzucił z siebie płaszcz, odrzucając go na barłóg łóżka i potarł czoło, z niesmakiem dostrzegł na dłoni ślady krwi, tym jednak obecnie, niezbyt się tym przejmował, jedynie sięgając po pierwszą lepszą koszulkę, jaką znalazł na widoku i zwijając ją w kłębek otarł twarz. Mrugając kilkukrotnie, aby obraz rzeczywistości stał się klarowniejszy i mniej czerwony…
– Ja również tęskniłem. – Uśmiechnął się, nie zważając na jej reakcję, przemierzył niewielką sypialnię i dotarł do okna, które uchylił lekko, bo w pomieszczeniu cuchnęło gorzelnią, już nie wspominając o obrazie, jaki sobą prezentowała Vivian, a jaki potraktował z lekką rezerwą, bo nie miał pojęcia, czy ta przypadkiem w dekolcie, czy innych zakamarkach nie chowa niczego, czym mogłaby go uprzejmie potraktować. – Chciałem pytać, jak się masz, ale widzę, że wybitnie dobrze. Chyba niepotrzebnie się martwiłem. – Patrzył na zaniedbany pokoik, w którym rzeczy codziennego użytku, w tym garderoba i papiery zapewne z pracy walały się, ten widok wystarczył mu do wyciągnięcia wniosków tyczących jej zdrowia, już pomijając namiętne powitanie zaserwowane na wstępie, można było się domyśleć, ale zawsze miał nadzieję, ta go chyba nigdy nie opuszczała. Wątpił, by kobieta była taką fanką burdelu i nieporządku, ale był w jej sypialni, jak do tej pory tylko raz i to dość przelotnie w ciemności, więc nigdy nie miał okazji przyjrzeć się dokładniej temu, czym ta otaczała się, co dnia. Lubił ten krok w relacji, aby poznać od tak intymnej strony drugą osobę, to budowało pewien obraz jej codzienności. Nie skupiając się na drobnych szczegółach, odszedł od szafek i biurka, by usiąść na łóżku odgarniając wpierw zwiniętą pościel i westchnął. Mimowolnie przycisnął zwiniętą koszulkę, którą ocierał krew z czoła i obejrzał się na blondynkę.
– Przeszło ci? – W tonie głosu, była nuta ciepła, lecz słowa zdawały się, dryfować po wodach obojętności.
– Ja również tęskniłem. – Uśmiechnął się, nie zważając na jej reakcję, przemierzył niewielką sypialnię i dotarł do okna, które uchylił lekko, bo w pomieszczeniu cuchnęło gorzelnią, już nie wspominając o obrazie, jaki sobą prezentowała Vivian, a jaki potraktował z lekką rezerwą, bo nie miał pojęcia, czy ta przypadkiem w dekolcie, czy innych zakamarkach nie chowa niczego, czym mogłaby go uprzejmie potraktować. – Chciałem pytać, jak się masz, ale widzę, że wybitnie dobrze. Chyba niepotrzebnie się martwiłem. – Patrzył na zaniedbany pokoik, w którym rzeczy codziennego użytku, w tym garderoba i papiery zapewne z pracy walały się, ten widok wystarczył mu do wyciągnięcia wniosków tyczących jej zdrowia, już pomijając namiętne powitanie zaserwowane na wstępie, można było się domyśleć, ale zawsze miał nadzieję, ta go chyba nigdy nie opuszczała. Wątpił, by kobieta była taką fanką burdelu i nieporządku, ale był w jej sypialni, jak do tej pory tylko raz i to dość przelotnie w ciemności, więc nigdy nie miał okazji przyjrzeć się dokładniej temu, czym ta otaczała się, co dnia. Lubił ten krok w relacji, aby poznać od tak intymnej strony drugą osobę, to budowało pewien obraz jej codzienności. Nie skupiając się na drobnych szczegółach, odszedł od szafek i biurka, by usiąść na łóżku odgarniając wpierw zwiniętą pościel i westchnął. Mimowolnie przycisnął zwiniętą koszulkę, którą ocierał krew z czoła i obejrzał się na blondynkę.
– Przeszło ci? – W tonie głosu, była nuta ciepła, lecz słowa zdawały się, dryfować po wodach obojętności.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 4 Sty - 0:29
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Strach zacisnął swe obślizgłe macki na jej delikatnym umyśle, a cień migoczący na ścianie przywołał instynkt przetrwania i porcję reakcji, nad którymi nie panowała. Podatna na zranienie, pod względem psychicznym jeszcze bardziej niż fizycznym, tym bardziej teraz nie potrafiła przywołać zdrowego rozsądku, który nakazałby jej analizę sytuacji, by sprawdzić, kto faktycznie pojawił się w drzwiach, by zweryfikować, czy ta osoba ma złe zamiary i chce jej zrobić krzywdę, a dopiero potem reagować. Rzut butelką mógł się zakończyć tragedią, a równie dobrze w progu mógł się pojawić Karl, jeśli niespodziewanie wróciłby szybciej do domu - nie pomyślała o tym, bo w ogóle nie myślała w tym momencie, za to dała się ponieść emocjom, a głównie panice. Napis wyryty na piersi, słowa napastnika odbiły się piętnem w jej umyśle i spodziewała się, że nieznany mężczyzna wie o niej tyle, że bez problemów ją odnajdzie i jeśli tylko będzie chciał, dokończy dzieła. Mógł to zrobić, nietrudno było zdobyć informacje mając jej imię i nazwisko, a przecież w swojej głupocie i naiwności, podała prawdziwe dane. Żyjąc w strachu, nie myślała nawet żeby zgłosić sprawę Kruczej Straży, jakby właśnie spodziewała się, że gdy tylko zrobi krok w tym kierunku, to bezpowrotnie skaże się na śmierć, bo mężczyzna będzie próbował ją uciszyć na wieki.
Jej przesadnie analizujący umysł płatał jej różne figle, zsyłał różne obrazy, a od ataku torturował ją na każdym kroku scenariuszami, które potencjalnie mogłyby się wydarzyć, ale w praktyce prawdopodobieństwo na to jest znikome. Przypominała sobie tamto zdarzenie, rozbijała je na czynniki pierwsze, by dowiedzieć się, czy miała jakiekolwiek szanse, by tego uniknąć, by się uratować - z perspektywy czasu było kilka sposobów, ale wymagałyby one zachowania trzeźwego umysłu, a u niej zarówno wtedy, jak i teraz panika zbierała plon.
Odgłos rozbitej butelki został stłumiony w jej głowie przez uderzenie adrenaliny, przez którą krew buzowała w żywałach i szumiała w uszach. Skulona, w obronnym geście otaczając głowę, oczekiwała ataku, który nie nadszedł. Do jej świadomości nadleciał natomiast głos, który dobrze znała. Z największą ostrożnością odchyliła ręce na tyle, by sprawdzić, czy to przypadkiem nie dopadły ją jakieś omamy, ale nie. Przed jej oczami zamajaczyła postać, która z każdym kolejnym ruchem i gestem, stawała się bardziej znajoma. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, mężczyzna zrzucił z siebie odzież wierzchnią i usiadł na łóżku, jakby nic się nie stało. A przecież stało, co udowadaniała krew sącząca się z głowy i rozbite szkło na podłodze przy wejściu. Była przerażona swoją reakcją, tym, że zrobiła mu krzywdę i przez moment sparaliżowana nie mogła się poruszyć i odezwać. Oddychała głęboko, próbując się wyciszyć i uspokoić, ale spożyty alkohol nie ułatwiał tego zadania. I kiedy już była blisko osiągnięcia stanu, w którym mogłaby się normalnie komunikować, padło pytanie, które zadziałało na nią jak płachta na byka.
"Przeszło ci?"
Ulubione pytanie każdej kobiety. Jedynym pozytywnym aspektem był fakt, że panika opuściła jej system, ale zastąpiła ją rodząca się acz już na wstępie gwałtowna wściekłość.
- Nie, nie przeszło. Ze wszystkich osób, ty lepiej niż ktokolwiek inny powinieneś wiedzieć… - głos ugrzęzł jej w gardle, a na jego dnie poczuła gulę wściekłości, której nie potrafiła przełknąć. Przyszedł tu ją dobijać? Całe współczucie, które czuła jeszcze kilka sekund temu, uleciało. Skoro miał siłę zadawać głupie pytania to znaczy, że butelka nie zrobiła mu zbyt wielkiej krzywdy.
- Co. tu. robisz - wycedziła przez zaciśnięte zęby, wychodząc na środek pokoju niepewnym krokiem, mierząc go wzrokiem ze złością, którą mogłaby zabić, gdyby tylko była bazyliszkiem. Prawdopodobnie powinna być milsza, powinna okazać skruchę, za to co zrobiła i wdzięczność, za całą jego pomoc. A zamiast tego, jej cała frustracja i złość, którą pielęgnowała od dwóch tygodni, a która dziś została wyzwolona alkoholem, miała znaleźć ujście właśnie na nim. - Czego chcesz?
Nie tylko pokój ogarnięty był bałaganem, jej sukienka była przekrzywiona i porwana u dołu, jej makijaż rozmazał się przez płacz, a dodając do tego rozczochrane włosy, prezentowała obraz nędzy i rozpaczy. Mimo to zamiast wstydu, czuła tylko przepłniającą ją do szpiku kości złość.
Jej przesadnie analizujący umysł płatał jej różne figle, zsyłał różne obrazy, a od ataku torturował ją na każdym kroku scenariuszami, które potencjalnie mogłyby się wydarzyć, ale w praktyce prawdopodobieństwo na to jest znikome. Przypominała sobie tamto zdarzenie, rozbijała je na czynniki pierwsze, by dowiedzieć się, czy miała jakiekolwiek szanse, by tego uniknąć, by się uratować - z perspektywy czasu było kilka sposobów, ale wymagałyby one zachowania trzeźwego umysłu, a u niej zarówno wtedy, jak i teraz panika zbierała plon.
Odgłos rozbitej butelki został stłumiony w jej głowie przez uderzenie adrenaliny, przez którą krew buzowała w żywałach i szumiała w uszach. Skulona, w obronnym geście otaczając głowę, oczekiwała ataku, który nie nadszedł. Do jej świadomości nadleciał natomiast głos, który dobrze znała. Z największą ostrożnością odchyliła ręce na tyle, by sprawdzić, czy to przypadkiem nie dopadły ją jakieś omamy, ale nie. Przed jej oczami zamajaczyła postać, która z każdym kolejnym ruchem i gestem, stawała się bardziej znajoma. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, mężczyzna zrzucił z siebie odzież wierzchnią i usiadł na łóżku, jakby nic się nie stało. A przecież stało, co udowadaniała krew sącząca się z głowy i rozbite szkło na podłodze przy wejściu. Była przerażona swoją reakcją, tym, że zrobiła mu krzywdę i przez moment sparaliżowana nie mogła się poruszyć i odezwać. Oddychała głęboko, próbując się wyciszyć i uspokoić, ale spożyty alkohol nie ułatwiał tego zadania. I kiedy już była blisko osiągnięcia stanu, w którym mogłaby się normalnie komunikować, padło pytanie, które zadziałało na nią jak płachta na byka.
"Przeszło ci?"
Ulubione pytanie każdej kobiety. Jedynym pozytywnym aspektem był fakt, że panika opuściła jej system, ale zastąpiła ją rodząca się acz już na wstępie gwałtowna wściekłość.
- Nie, nie przeszło. Ze wszystkich osób, ty lepiej niż ktokolwiek inny powinieneś wiedzieć… - głos ugrzęzł jej w gardle, a na jego dnie poczuła gulę wściekłości, której nie potrafiła przełknąć. Przyszedł tu ją dobijać? Całe współczucie, które czuła jeszcze kilka sekund temu, uleciało. Skoro miał siłę zadawać głupie pytania to znaczy, że butelka nie zrobiła mu zbyt wielkiej krzywdy.
- Co. tu. robisz - wycedziła przez zaciśnięte zęby, wychodząc na środek pokoju niepewnym krokiem, mierząc go wzrokiem ze złością, którą mogłaby zabić, gdyby tylko była bazyliszkiem. Prawdopodobnie powinna być milsza, powinna okazać skruchę, za to co zrobiła i wdzięczność, za całą jego pomoc. A zamiast tego, jej cała frustracja i złość, którą pielęgnowała od dwóch tygodni, a która dziś została wyzwolona alkoholem, miała znaleźć ujście właśnie na nim. - Czego chcesz?
Nie tylko pokój ogarnięty był bałaganem, jej sukienka była przekrzywiona i porwana u dołu, jej makijaż rozmazał się przez płacz, a dodając do tego rozczochrane włosy, prezentowała obraz nędzy i rozpaczy. Mimo to zamiast wstydu, czuła tylko przepłniającą ją do szpiku kości złość.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 4 Sty - 2:01
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Troska wymalowana podskórnie wypływała, w każdym najdrobniejszym zachowaniu, jakie kierował w stronę kobiety, tak również ona – paradoksalnie – wywoływała irytację i działała, niczym płachta na byka, ta emocjonalność marynarza, miała wiele wad; objawiała się często zazdrością i domysłami, bał się utraty kontroli, a jednocześnie nie chciał jej więzić w klatce uprzedzeń wywołanych własnymi lękami, stąd powstrzymywał się, od wparowania w jej życie przez tak długi czas, zdając się wyłącznie na formę listów, które ta zignorowała, nawet nie wiedział, czy prezent, ot płaszcz, który kupił z myślą o niej, będąc na Islandii – klasycznie elegancki, czarny, podszyty futerkiem, zapakowany w szary papier, był przez nią doceniony, czy wzgardziła nim? Sam fakt, jak istotna stała się dla niego w przeciągu ostatnich tygodni do tego stopnia, iż myślami wracał do niej nieustannie, kreował oczywiste wnioski, jakich jednak starał się pochopnie nie wyciągać w pewnym sensie, obawiając się ich wybrzmienia, nawet jeśli tylko w myślach, tak te mogły skutecznie zachwiać jego światem. Wszystko to, było zbyt świeże, a ponadto wychodził z założenia, że potrzebowała czasu i przestrzeni, by dojść do siebie, poukładać życie. Tak podejrzewał, chociaż patrząc dzisiejszego wieczora na nią wnioskował po stroju, iż wróciła z baru, to obudziło w nim iskierki złości – on zamartwia się o nią, wysyła listy i zachodzi w głowę, co się dzieje, a ona pozwala mu na to, tym samym korzystając z życia, jak dawniej? Byłby poddał się tej złości, unosząc na falach nagłej impulsywnej emocji, gdyby nie jej obraz, w jakim królowała rozpacz i smutek, wreszcie strach oraz przerażenie. Starał się być wyrozumiały dla jej postępków i całej tej otoczki, odrzucając bluzkę, którą wycierał czoło na bok spojrzał na Vivian, bez osądu w oczach.
Poczuł, że coś się zmienia, jak fala przypływu, niesiona przez morze, tak i atmosfera w pokoju, nagle nieoczekiwanie przybrała na ostrości wyrazu i stała się dosadniejsza, a widząc, jak wstaje i podnosi z ziemi swoje marne ciało; wychudzone i zmizerniałe, od czasu ataku, musiała regularnie staczać się, zapominając o jedzeniu, a brak witamin i bladość oblicza, pomimo makijażu i ciepłego światła w sypialni, dodatkowo rzucał się w oczy. Zrazu zdał sobie sprawę, że za długo czekał, dając jej możliwość oddechu, naraził ją na cierpienie w samotności, nie wątpił, że brat się nią opiekował, jak potrafił, lecz Mortensen wiedział, jak do niej przemówić, był przy niej od samego początku i potrafił znosić ją, bez cienia znużenia, akceptując, poniekąd wyraz tej bezsilności pozwalał, aby uwolniła emocje z klatki, w jakiej te drzemały, by po wszystkim, być przy niej i otoczyć troską.
Gdyby mogła go zabić wzrokiem – najpewniej padłby trupem, ta myśl przemknęła przez wystawiony na nowe bodźce umysł przemytnika, który spokojnie analizował jej ruchy, a spostrzegawcze oczy błądziły po ciele w poszukiwaniu otarć, czy skaleczeń, bał się, że mogła się zranić i zupełnie o tym zapomniała, to było do niej podobne, dlatego po chwili czekania wstał, pozwalając jednocześnie, by jej słowa przebrzmiały w niewielkim pokoiku. Wolno postępował, krok za krokiem, gdy mówiła ciskając w niego słowa, jak sztylety, ten się tylko uśmiechał, lekko z troską wyzierającą z błękitu oczu.
– Ciebie. – Stwierdza, stojąc nieprzyzwoicie blisko, a uśmiech zamiera na ustach. Powoli, niespiesznie obejmuje kobietę w talii, tak delikatnie, jakby bał się, że śmielszym ruchem może ją skrzywdzić. Dłonie znają mapę jej ciała, bez zawahania, kierują się na linię bioder, przyciągając ją. – Martwiłem się. – Drżało mu serce na myśl, o tym, co przechodziła, sen odchodził w zapomnienie, a alkohol i walki stawały się ucieczką, od emocji, od kobiety, której nie mógł mieć, a którą teraz pragnął pocałować.
– Wyrzuć to z siebie. – Nieprzenikniony błękit sięga jej oczu – przeszywając i odgadując myśli, nawet te skryte w głębi duszy, rozumie ją. Odchyla się lekko tułowiem, nie naciska. Pozwala, by to, co się tliło wypłynęło, pod nocy kurtyną, chciał, aby poczuła się lepiej, był jej uziemieniem, a także powiernikiem tajemnic, nie zdradzi jej.
Poczuł, że coś się zmienia, jak fala przypływu, niesiona przez morze, tak i atmosfera w pokoju, nagle nieoczekiwanie przybrała na ostrości wyrazu i stała się dosadniejsza, a widząc, jak wstaje i podnosi z ziemi swoje marne ciało; wychudzone i zmizerniałe, od czasu ataku, musiała regularnie staczać się, zapominając o jedzeniu, a brak witamin i bladość oblicza, pomimo makijażu i ciepłego światła w sypialni, dodatkowo rzucał się w oczy. Zrazu zdał sobie sprawę, że za długo czekał, dając jej możliwość oddechu, naraził ją na cierpienie w samotności, nie wątpił, że brat się nią opiekował, jak potrafił, lecz Mortensen wiedział, jak do niej przemówić, był przy niej od samego początku i potrafił znosić ją, bez cienia znużenia, akceptując, poniekąd wyraz tej bezsilności pozwalał, aby uwolniła emocje z klatki, w jakiej te drzemały, by po wszystkim, być przy niej i otoczyć troską.
Gdyby mogła go zabić wzrokiem – najpewniej padłby trupem, ta myśl przemknęła przez wystawiony na nowe bodźce umysł przemytnika, który spokojnie analizował jej ruchy, a spostrzegawcze oczy błądziły po ciele w poszukiwaniu otarć, czy skaleczeń, bał się, że mogła się zranić i zupełnie o tym zapomniała, to było do niej podobne, dlatego po chwili czekania wstał, pozwalając jednocześnie, by jej słowa przebrzmiały w niewielkim pokoiku. Wolno postępował, krok za krokiem, gdy mówiła ciskając w niego słowa, jak sztylety, ten się tylko uśmiechał, lekko z troską wyzierającą z błękitu oczu.
– Ciebie. – Stwierdza, stojąc nieprzyzwoicie blisko, a uśmiech zamiera na ustach. Powoli, niespiesznie obejmuje kobietę w talii, tak delikatnie, jakby bał się, że śmielszym ruchem może ją skrzywdzić. Dłonie znają mapę jej ciała, bez zawahania, kierują się na linię bioder, przyciągając ją. – Martwiłem się. – Drżało mu serce na myśl, o tym, co przechodziła, sen odchodził w zapomnienie, a alkohol i walki stawały się ucieczką, od emocji, od kobiety, której nie mógł mieć, a którą teraz pragnął pocałować.
– Wyrzuć to z siebie. – Nieprzenikniony błękit sięga jej oczu – przeszywając i odgadując myśli, nawet te skryte w głębi duszy, rozumie ją. Odchyla się lekko tułowiem, nie naciska. Pozwala, by to, co się tliło wypłynęło, pod nocy kurtyną, chciał, aby poczuła się lepiej, był jej uziemieniem, a także powiernikiem tajemnic, nie zdradzi jej.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 4 Sty - 12:09
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie potrzebowała jego troski, nie chciała litości i nie chciała użalania się nad nią. Chciała sama poradzić sobie ze swoimi problemami, dlatego też odepchnęła wszystkich bliskich i nie kontaktowała się z nimi, dlatego nie pozwalała Karlowi pomóc tak, jak tego chciał, dlatego nie powiedziała o niczym rodzicom. Miała wrażenie, że jeśli zacznie o tym mówić, to stanie się w jakiś sposób jeszcze bardziej rzeczywiste, jeszcze bardziej nie do zniesienia. Nie chciała widzieć w oczach bliskich momentu, kiedy z iskierek wesołości w oczach kształtuje się wyraz trwogi i współczucia. Tyle że ciężko było tego uniknąć, skoro nawet jej wygląd sugerował, że coś się wydarzyło — jej nienaturalna bladość, podkrążone oczy, wychudzone ciało i matowe spojrzenie diametralnie zmieniały jej wizerunek z wiecznie uśmiechniętej i charyzmatycznej dziewczyny. Wobec tego rzadko wychodziła, łudząc się, że zdoła to przepracować w zamknięciu czterech ścian i wrócić do ludzi, kiedy już będzie się czuła na siłach. Rozsądny plan, gdyby nie to, że jej stan wcale się nie poprawiał, a z biegiem czasu objawy wręcz się nasilały, jakby popadała w coraz większą depresję. Nie potrafiła poprosić o pomoc, nie chciała tego robić, bo wstydziła się tego, co ją spotkało i obwiniała siebie zamiast napastnika.
Wszystkie straszne obrazy w jej głowie, wątpliwości i morze emocji, wywoływały niestabilność, której się bała. Już nawet nie czuła się jak ona, jakby od tego zdarzenia zmieniła się nie do poznania i miała już nigdy nie wrócić do dawnej siebie. Nie miała siły na myślenie o uczuciach, o randkach i potencjalnych relacjach, choć sprawa z Zach'iem pozostawiła zadrę w jej delikatnym serduszku. Natomiast na troskę, którą przejawiał Arthur, nie wiedziała jak reagować. Pomógł jej w wielu kryzysowych sytuacjach, za co pewnie nigdy nie będzie w stanie się odwdzięczyć i zaczynało jej zależeć, ale w jej życiu działo się zdecydowanie za dużo, żeby jeszcze sobie dokładać. Irracjonalna złość na mężczyznę zaczęła rosnąć z każdą minutą, jakby sama jego obecność wywoływała tak skrajne emocje — irytowało ją jego spojrzenie, jego cierpliwość, jego troska, a szczególnie ta nieustępliwość, przez którą dzisiaj tu przyszedł. Oddychała ciężko, a jej zamroczony alkoholem umysł popychał ją do gwałtowności, której potem z pewnością będzie się wstydzić.
Nie spuszczała z niego gniewnego spojrzenia, gdy przemierzał pokój, aż w końcu stanął przy niej, zbyt blisko, tym samym dekoncentrując ją na moment, w którym zdążył przyciągnąć ją do siebie i wypowiedzieć słowa, na które znów zareagowała zbyt gwałtownie. Rozjuszone spojrzenie skupiła na jego twarzy, jednocześnie wymierzając mu siarczysty policzek. Nie wystarczyło, że przez nią krwawił, cała jej złość została skoncentrowana na niewinnemu mężczyźnie, który znalazł się w złym miejscu, złym czasie, w towarzystwie złej kobiety.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wykrzyczała mu w twarz, robiąc krok do tyłu, jakby sama siebie powstrzymywała przed rzuceniem się na niego z pazurami. - Kpisz ze mnie?! Myślisz, że możesz tak po prostu wtargnąć do mojego życia i zamieszać nim, jak w kotle?
Odwróciła się gwałtownie, przepełniona negatywną energią, musiała znaleźć ujście, musiała wyładować się na czymś, a resztkami przyzwoitości powstrzymywała się przed agresją w stronę mężczyzny. W szaleńczym geście zamachnęła się, zrzucając z biurka wszystkie przedmioty — rozbiła tym samym kubek, a pojedyncze kartki uniosły się w powietrze, zanim kołysząc się, opadły na podłogę.
- Zostaw mnie w spokoju! - wrzasnęła znowu, ale najwyraźniej dopiero się rozkręcała, bo w uniesieniu chwyciła za krzesło i uderzyła nim o niewielką szafę, czym uszkodziła drzwi.
- Nie jesteś moim rycerzem na białym koniu, nie będziesz ratował mnie z każdej opresji. Wyjdź - rzuciła krzesło w wolną przestrzeń między nimi, choć walały się tam już inne przedmioty. Chciała zachować dystans, jakby bała się samej siebie, że zrobi mu krzywdę. Szczególnie że mężczyzna przejawiał jakieś tendencje masochistyczne, skoro wracał do tak zepsutej dziewczyny i nie opuszczał jej, nawet kiedy go krzywdziła.
Wszystkie straszne obrazy w jej głowie, wątpliwości i morze emocji, wywoływały niestabilność, której się bała. Już nawet nie czuła się jak ona, jakby od tego zdarzenia zmieniła się nie do poznania i miała już nigdy nie wrócić do dawnej siebie. Nie miała siły na myślenie o uczuciach, o randkach i potencjalnych relacjach, choć sprawa z Zach'iem pozostawiła zadrę w jej delikatnym serduszku. Natomiast na troskę, którą przejawiał Arthur, nie wiedziała jak reagować. Pomógł jej w wielu kryzysowych sytuacjach, za co pewnie nigdy nie będzie w stanie się odwdzięczyć i zaczynało jej zależeć, ale w jej życiu działo się zdecydowanie za dużo, żeby jeszcze sobie dokładać. Irracjonalna złość na mężczyznę zaczęła rosnąć z każdą minutą, jakby sama jego obecność wywoływała tak skrajne emocje — irytowało ją jego spojrzenie, jego cierpliwość, jego troska, a szczególnie ta nieustępliwość, przez którą dzisiaj tu przyszedł. Oddychała ciężko, a jej zamroczony alkoholem umysł popychał ją do gwałtowności, której potem z pewnością będzie się wstydzić.
Nie spuszczała z niego gniewnego spojrzenia, gdy przemierzał pokój, aż w końcu stanął przy niej, zbyt blisko, tym samym dekoncentrując ją na moment, w którym zdążył przyciągnąć ją do siebie i wypowiedzieć słowa, na które znów zareagowała zbyt gwałtownie. Rozjuszone spojrzenie skupiła na jego twarzy, jednocześnie wymierzając mu siarczysty policzek. Nie wystarczyło, że przez nią krwawił, cała jej złość została skoncentrowana na niewinnemu mężczyźnie, który znalazł się w złym miejscu, złym czasie, w towarzystwie złej kobiety.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wykrzyczała mu w twarz, robiąc krok do tyłu, jakby sama siebie powstrzymywała przed rzuceniem się na niego z pazurami. - Kpisz ze mnie?! Myślisz, że możesz tak po prostu wtargnąć do mojego życia i zamieszać nim, jak w kotle?
Odwróciła się gwałtownie, przepełniona negatywną energią, musiała znaleźć ujście, musiała wyładować się na czymś, a resztkami przyzwoitości powstrzymywała się przed agresją w stronę mężczyzny. W szaleńczym geście zamachnęła się, zrzucając z biurka wszystkie przedmioty — rozbiła tym samym kubek, a pojedyncze kartki uniosły się w powietrze, zanim kołysząc się, opadły na podłogę.
- Zostaw mnie w spokoju! - wrzasnęła znowu, ale najwyraźniej dopiero się rozkręcała, bo w uniesieniu chwyciła za krzesło i uderzyła nim o niewielką szafę, czym uszkodziła drzwi.
- Nie jesteś moim rycerzem na białym koniu, nie będziesz ratował mnie z każdej opresji. Wyjdź - rzuciła krzesło w wolną przestrzeń między nimi, choć walały się tam już inne przedmioty. Chciała zachować dystans, jakby bała się samej siebie, że zrobi mu krzywdę. Szczególnie że mężczyzna przejawiał jakieś tendencje masochistyczne, skoro wracał do tak zepsutej dziewczyny i nie opuszczał jej, nawet kiedy go krzywdziła.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 4 Sty - 14:04
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Gniew tlący się w jej spojrzeniu był zwierciadłem charakteru, tej nawałnicy, jaką w sobie nosiła i która, jakimś stopniu ekscytowała go do tego stopnia, iż zapatrzony w jej oblicze, trwał oczarowany, w chwili milczenia odnajdując w ciszy, jaka zapadła ułamek szczęścia i jej dawnej osoby. Widział w niej zmiany, tego nie sposób przeoczyć zarówno te fizyczne, jak i psychiczne rozstrojenie dawało o sobie znać – nie potrafił jej pomóc, nie znał się na tym, będąc bezsilnym w tym, co powinien robić, zdawał się wyłącznie na intuicję szepczącą do ucha o cierpliwości, w tej trudnej godzinie, to przeminie pewnego dnia, a determinacji mu nie brakowało. Uparty jak baran przetrwa, każdy wybuch gniewu, byle tylko po tym, jak emocje opadną, a rozsądek powróci, móc być przy niej okrywając rozdygotane, zmęczone ciało czułym ramieniem troski.
Głuche echo siarczystego policzka przecięło ciszę, jaka zapadła w ciasnej przestrzeni między ciałami, ten wydźwięk był niczym grom przecinający skorupę zachmurzonego nieba, gdy spadł z nieba, a echo jego uderzenia rozległo się, tym samym zwracając uwagę i przywracając koncentrację, gdyż rozbiegane myśli zatraciły się w szarobłękitnych oczach przywodzących na myśl toń górskiego jeziora – równie zimną i obojętną. Wzdrygnął się, na samą myśl, lecz piekący policzek zdawał się przy tym niczym, czuł jak na wysokości kości skóra, została rozcięta przez stanowczo, zbyt długie paznokcie, jak strużka krwi powoli zaczyna meandrować po gładkiej skórze nieskażonej widmem kilkudniowego zarostu.
– Nie… – westchnął, patrząc zagubionym, niepewnym spojrzeniem na szalejącą w złości jubilerkę ciskającą słowami, które miały jeden cel – uderzyć w niego, zachwiać w posadach i podważyć, to co względem niej czuł. Potarł mimowolnie opuszkami palców palącą twarz, lecz w jego spojrzeniu, nie kryła się złość, czy niechęć, wręcz przeciwnie, po kilku sekundach zamroczenia powróciła troska, która uderzała jeszcze silniej, niż poprzednio. Usta rozchylały się i zamykały bezgłośnie, tak kilka razy, chcąc wypowiedzieć myśl, za każdym razem dławił ją, tym samym pozwalając, aby ta burza rozpętała się na dobre, by nie została wstrzymana, musiała się wyszaleć, wyrzucić to z siebie, co kumulowało się w niej, od czasu napadu, a może i dłużej?
– Nie zostawię – odpowiada cicho, aczkolwiek słowa, niosą się pewnie w swej intencji. Postawą nie cofa się, idąc krok w krok za nią, acz trzymając nieznaczny dystans, nie dopuści do tego, by sobie coś zrobiła. Asekuracyjnie nie dbając o rzeczy materialne, jedynie o kobietę, był niemal na wyciągnięcie ręki, a zarazem na tyle daleko, aby nie uderzyła go porwanym z ziemi krzesłem.
Uśmiechając się lekko na wzmiankę o rycerzu i ponownie skontrował jej myśli. – Nie jestem rycerzem, ale będę cię ratował. Nie wyjdę. – Pogodny wyraz twarzy przeminął na rzecz powagi, która wstąpiła na oblicze, nawet nie zareagował, kiedy ta rzuciła krzesłem, wręcz wyszedł śmielej, zbliżając się do niej, bo w pokoiku było coraz mniej rzeczy, które ta mogła rozbić, a przy tym szale prędzej sama sobie zrobi krzywdę, więc zaczął działać. Ponadto nie chciał, aby w szale wybiegła na mieszkanie, demolując je zupełnie. Zebrał się w sobie i w dwóch krokach przyskoczył do niej, asekuracyjnie chwytając za przedramiona, przy nadgarstkach i przycisnąwszy je do ściany, rozprostował ręce na boki, by ta zawisła, niby w żelaznych obejmach rodem z więziennych izolatek. Czuł na twarzy ciepło jej oddechu, widział poprzez oczy obraz gniewu, jaki nią targał. – Zostaw meble, one nie są niczemu winne. – Puścił ją nagle i tak nieoczekiwanie, iż ręce wyniesione na boki siłą męskiej stanowczości runęły, a on stanął na linii ognia, mogąc uciekać przez drzwi, które były tylko krok dalej stał, blokując ją i nie pozwalając wydostać się z pułapki własnych myśli.
Głuche echo siarczystego policzka przecięło ciszę, jaka zapadła w ciasnej przestrzeni między ciałami, ten wydźwięk był niczym grom przecinający skorupę zachmurzonego nieba, gdy spadł z nieba, a echo jego uderzenia rozległo się, tym samym zwracając uwagę i przywracając koncentrację, gdyż rozbiegane myśli zatraciły się w szarobłękitnych oczach przywodzących na myśl toń górskiego jeziora – równie zimną i obojętną. Wzdrygnął się, na samą myśl, lecz piekący policzek zdawał się przy tym niczym, czuł jak na wysokości kości skóra, została rozcięta przez stanowczo, zbyt długie paznokcie, jak strużka krwi powoli zaczyna meandrować po gładkiej skórze nieskażonej widmem kilkudniowego zarostu.
– Nie… – westchnął, patrząc zagubionym, niepewnym spojrzeniem na szalejącą w złości jubilerkę ciskającą słowami, które miały jeden cel – uderzyć w niego, zachwiać w posadach i podważyć, to co względem niej czuł. Potarł mimowolnie opuszkami palców palącą twarz, lecz w jego spojrzeniu, nie kryła się złość, czy niechęć, wręcz przeciwnie, po kilku sekundach zamroczenia powróciła troska, która uderzała jeszcze silniej, niż poprzednio. Usta rozchylały się i zamykały bezgłośnie, tak kilka razy, chcąc wypowiedzieć myśl, za każdym razem dławił ją, tym samym pozwalając, aby ta burza rozpętała się na dobre, by nie została wstrzymana, musiała się wyszaleć, wyrzucić to z siebie, co kumulowało się w niej, od czasu napadu, a może i dłużej?
– Nie zostawię – odpowiada cicho, aczkolwiek słowa, niosą się pewnie w swej intencji. Postawą nie cofa się, idąc krok w krok za nią, acz trzymając nieznaczny dystans, nie dopuści do tego, by sobie coś zrobiła. Asekuracyjnie nie dbając o rzeczy materialne, jedynie o kobietę, był niemal na wyciągnięcie ręki, a zarazem na tyle daleko, aby nie uderzyła go porwanym z ziemi krzesłem.
Uśmiechając się lekko na wzmiankę o rycerzu i ponownie skontrował jej myśli. – Nie jestem rycerzem, ale będę cię ratował. Nie wyjdę. – Pogodny wyraz twarzy przeminął na rzecz powagi, która wstąpiła na oblicze, nawet nie zareagował, kiedy ta rzuciła krzesłem, wręcz wyszedł śmielej, zbliżając się do niej, bo w pokoiku było coraz mniej rzeczy, które ta mogła rozbić, a przy tym szale prędzej sama sobie zrobi krzywdę, więc zaczął działać. Ponadto nie chciał, aby w szale wybiegła na mieszkanie, demolując je zupełnie. Zebrał się w sobie i w dwóch krokach przyskoczył do niej, asekuracyjnie chwytając za przedramiona, przy nadgarstkach i przycisnąwszy je do ściany, rozprostował ręce na boki, by ta zawisła, niby w żelaznych obejmach rodem z więziennych izolatek. Czuł na twarzy ciepło jej oddechu, widział poprzez oczy obraz gniewu, jaki nią targał. – Zostaw meble, one nie są niczemu winne. – Puścił ją nagle i tak nieoczekiwanie, iż ręce wyniesione na boki siłą męskiej stanowczości runęły, a on stanął na linii ognia, mogąc uciekać przez drzwi, które były tylko krok dalej stał, blokując ją i nie pozwalając wydostać się z pułapki własnych myśli.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 4 Sty - 23:56
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie zdążył poznać jej zbyt dobrze, choć faktycznie każde ich spotkanie ociekało intensywnością, jakiej w innych relacjach nie doświadczyła, więc zdążył zaobserwować trochę więcej niż zwykli znajomi z podobnym stażem znajomości. Stąd mogło mu się wydawać, że zna ją na wskroś i widzi każdą zmianę, która w niej zaszła. W rzeczywistości o wielu kwestiach nie wiedział, wiele jej cech jeszcze nie zaznał i zwyczajnie nie otwierała się tak łatwo, więc ten proces był wydłużony. Z drugiej strony miała wrażenie, jakby naprawdę znali się od lat, ale to pewnie dlatego, że już niejedno razem przeżyli, jakkolwiek to brzmi. Widział ją w stanie największej słabości, a takie momenty spajają relacje i nadają im głębszego znaczenia. Nie mogła tego wyprzeć, choć z całych sił próbowała. Nie mogła sobie pozwolić na więcej komplikacji, nie teraz, nie kiedy miała już tyle problemów. Nie mógł jej pomóc, nikt nie mógł, więc nie szukała u niego wsparcia, zdana na siebie, przekonana o nieuchronnej porażce.
Nie zasługiwała na tak dużą cierpliwość, na determinację i troskę, którą względem niej przejawiał, szczególnie że jedyne, co w ostatnim czasie robiła, to raniła bliskie osoby — tym bardziej wskazane, by trzymał się od niej z daleka, zanim sam ucierpi. Już teraz za bardzo obarczała go swoimi problemami i choć w większości to enigmatyczne Norny splatały ich ścieżki, tak tym razem sam wyszedł z inicjatywą i przyszedł do jej mieszkania. Czego chciał? Dalej nie wiedziała. Może faktycznie się martwił i chciał sprawdzić, czy nie zrobiła czegoś głupiego, może czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za jej los po tym, jak ją uratował i opatrywał przez kilka dni. Raczej nie liczył na żadne nagrody ani wdzięczność w postaci odpowiedniej sumy, jego troska wynikała z dobroci serca, nie z egoistycznych pobudek o własnej korzyści.
Gdyby tak było, nie wytrwałby tyle przy jej szaleńczych zrywach, nie stałby w miejscu po głuchym uderzeniu w policzek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że źle ułożyła palce i pod wpływem impetu rozcięła mu skórę policzka pazurami. Zacisnęła usta w wąską linię, czując drobne ukłucie w klatce, bo wiedziała, że posunęła się za daleko, ale zdrowy rozsądek był przysłonięty żarem wściekłości i nie potrafiła go ugasić na tyle, by się wycofać. Oddychała ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton, a jego zagubione spojrzenie w normalnych okolicznościach skruszyłoby jej złość, ale po tym, co się stało, wściekłość nie miała granicy, a wszystkie emocje eskalowały w mgnieniu oka.
Złapała się na tym, że żałuje, że mężczyzna jest taki spokojny. Powinien być wściekły, powinien na nią wrzeszczeć i ciskać przedmiotami jak ona. Jego spokój, jego zapewnienia oraz fakt, że chodził za nią i próbował asekurować, tylko bardziej ją rozjuszał.
Nie spodziewała się, kiedy nagle przeskoczył nad dzielącym ich krzesłem i przycisnął ją do ściany, próbując na moment uspokoić. Zakleszczył jej ręce, że chwilowo nie mogła nic zrobić, ale jej wzrok wyrażał teraz wiele nienawiści — nie do niego, do siebie i własnych słabości, do reakcji i do tego, co ją spotkało. Miała wszystkiego serdecznie dość. Rwany oddech wybitnie mocno wskazywał jej wzburzenie, bo choć faktycznie wiedziała, że meble nie są winne, tak w tej sytuacji nie mogła się wyżyć na winowajcy. Miała za to zrobić krzywdę sobie? A może chciał, żeby skupiła się na nim? Stał jej na drodze do wyjścia z pokoju, ale wypuścił ją z kajdan i teraz zrozumiała, że chciał jej ulżyć, by mogła się wyżyć na nim, jakby chciał, żeby go skrzywdziła. Więc może powinna. Uderzyła obiema rękoma w jego tors, próbując go odepchnąć.
- Zostaw. mnie - warczała, jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. - Wykorzystałam cię, pomogłeś mi tylko oderwać myśli od ataku. Pomagałeś mi wielokrotnie, ale ja nie daję ci nic w zamian. Tylko biorę i biorę, aż pozostanie z ciebie pustka skorupa, tego chcesz?
Skoro chciał, by się na nim skupiła, to wytoczyła najcięższe działa, jakie tylko mogła, byle tylko go zranić, byle go do siebie zrazić, byle nie musiał się dłużej z nią użerać.
- No dalej! Wścieknij się w końcu, wrzeszcz na mnie, zdemoluj mi pokój, zrób coś! - wrzasnęła, z każdym kolejnym słowem uderzając w jego klatkę piersiową, w bezsilności próbując zmusić go do kapitulacji.
Nie zasługiwała na tak dużą cierpliwość, na determinację i troskę, którą względem niej przejawiał, szczególnie że jedyne, co w ostatnim czasie robiła, to raniła bliskie osoby — tym bardziej wskazane, by trzymał się od niej z daleka, zanim sam ucierpi. Już teraz za bardzo obarczała go swoimi problemami i choć w większości to enigmatyczne Norny splatały ich ścieżki, tak tym razem sam wyszedł z inicjatywą i przyszedł do jej mieszkania. Czego chciał? Dalej nie wiedziała. Może faktycznie się martwił i chciał sprawdzić, czy nie zrobiła czegoś głupiego, może czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za jej los po tym, jak ją uratował i opatrywał przez kilka dni. Raczej nie liczył na żadne nagrody ani wdzięczność w postaci odpowiedniej sumy, jego troska wynikała z dobroci serca, nie z egoistycznych pobudek o własnej korzyści.
Gdyby tak było, nie wytrwałby tyle przy jej szaleńczych zrywach, nie stałby w miejscu po głuchym uderzeniu w policzek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że źle ułożyła palce i pod wpływem impetu rozcięła mu skórę policzka pazurami. Zacisnęła usta w wąską linię, czując drobne ukłucie w klatce, bo wiedziała, że posunęła się za daleko, ale zdrowy rozsądek był przysłonięty żarem wściekłości i nie potrafiła go ugasić na tyle, by się wycofać. Oddychała ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton, a jego zagubione spojrzenie w normalnych okolicznościach skruszyłoby jej złość, ale po tym, co się stało, wściekłość nie miała granicy, a wszystkie emocje eskalowały w mgnieniu oka.
Złapała się na tym, że żałuje, że mężczyzna jest taki spokojny. Powinien być wściekły, powinien na nią wrzeszczeć i ciskać przedmiotami jak ona. Jego spokój, jego zapewnienia oraz fakt, że chodził za nią i próbował asekurować, tylko bardziej ją rozjuszał.
Nie spodziewała się, kiedy nagle przeskoczył nad dzielącym ich krzesłem i przycisnął ją do ściany, próbując na moment uspokoić. Zakleszczył jej ręce, że chwilowo nie mogła nic zrobić, ale jej wzrok wyrażał teraz wiele nienawiści — nie do niego, do siebie i własnych słabości, do reakcji i do tego, co ją spotkało. Miała wszystkiego serdecznie dość. Rwany oddech wybitnie mocno wskazywał jej wzburzenie, bo choć faktycznie wiedziała, że meble nie są winne, tak w tej sytuacji nie mogła się wyżyć na winowajcy. Miała za to zrobić krzywdę sobie? A może chciał, żeby skupiła się na nim? Stał jej na drodze do wyjścia z pokoju, ale wypuścił ją z kajdan i teraz zrozumiała, że chciał jej ulżyć, by mogła się wyżyć na nim, jakby chciał, żeby go skrzywdziła. Więc może powinna. Uderzyła obiema rękoma w jego tors, próbując go odepchnąć.
- Zostaw. mnie - warczała, jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. - Wykorzystałam cię, pomogłeś mi tylko oderwać myśli od ataku. Pomagałeś mi wielokrotnie, ale ja nie daję ci nic w zamian. Tylko biorę i biorę, aż pozostanie z ciebie pustka skorupa, tego chcesz?
Skoro chciał, by się na nim skupiła, to wytoczyła najcięższe działa, jakie tylko mogła, byle tylko go zranić, byle go do siebie zrazić, byle nie musiał się dłużej z nią użerać.
- No dalej! Wścieknij się w końcu, wrzeszcz na mnie, zdemoluj mi pokój, zrób coś! - wrzasnęła, z każdym kolejnym słowem uderzając w jego klatkę piersiową, w bezsilności próbując zmusić go do kapitulacji.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 5 Sty - 1:10
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Odnaleźli się wzajem w ciemności; jak dzieci we mgle błądzili, trwając w niepewności istnienia; niczym gwiazdy złączone w swym upadku kreślili swe linie na nocnym firmamencie nieba – w zlepku, tych przypadków, w magnetyzmie przyciągania, wśród tarć i sprzeczek kształtowali swą relację, bo chociaż, nic nie było proste, tak jak mogłoby się wydawać, a przeciwności kapryśnego losu, bynajmniej nie szczędziły im moralnych rozterek, tak nadzieja przemytnika, tląca się w serca ścianach wypełniała pustkę w jej zmatowiałych, obojętnych oczach. Pragnął jedynie jej szczęścia, tego by mogła uśmiechnąć się, w szczerym wyrazie tej emocji i nie patrzeć za siebie odetchnąć z ulgą, bez ciężaru trosk dźwiganych na barkach, tak ta mrzonka z początku kiełkująca ze szczepu niewinnej, ot poniekąd przypadkowej myśli zbierała się w sobie, by urosnąć i zakwitnąć w umyśle marynarza, tym samym przekształcając się w pełnię marzenia, jakiego dopilnuje osobiście, aby tak się stało. Nie ważne, co będzie, tak czuł, że powinien przy niej być, bo czasem w życiu spotykało się takie osoby, które były jedne na tysiąc, a nie chciał odpuścić, nie chciał, by zapamiętała, to jak odchodzi, poddając się, bez walki. Był uparty i zdeterminowany, zawzięty w postanowieniu, bo chociaż prawdą, było to, że praktycznie jej nie znał, tak czuł względem niej, coś niewypowiedzianego, czego w myśli nie potrafił ująć, ani tym bardziej tego nazwać słowami, ta emocja po prostu była. A chwile spędzane z dziewczyną uświadamiały go o jej wyjątkowości na tym tle.
Gniew, który ją rozsadzał od środka, on pochłaniał, każdy ten wybuch próbując zebrać i odciągnąć, od niej, by stała się wolna i nieskrępowana. Ciepło jej ciała w parze z bliskością osłabiały go na ten specyficzny sposób, tym bardziej uwrażliwiając na wyrażane, przez kobietę emocje. Patrzył jednak na nią, bez cienia zwątpienia, tak pewnie, jak zwykł to robić, odkąd tylko ją poznał. Czuł, że się zbierała w sobie, jak kolejna fala przychodzi, a uderzenie w tors, nawet nim nie poruszyło, odbiło się głuchym echem w pustej skorupie człowieka. Nachylił się, nieznacznie odrobinę tym samym prowokując i pozwalając, by mogła wyrzucić z siebie słowa, jakie cisnęły się jej na usta, tak wyraźnie od dobrych paru minut. Stojąc niewzruszenie, przyjmował cios za ciosem opanowany, nawet z lekka rozluźniony, jedynie powieki coraz ciężej opadały przysłaniając błękit szczerego spojrzenia, lecz za każdym razem potrafiły podnieść się i przemierzyć tę samą drogę. Nieustępliwie trwał w tym spektaklu, tej scenie podszytej tragedią i drogim winem. Chcąc poznać jej myśli, musiał do tego dopuścić pozwalając jednocześnie, aby ta otworzyła się przed nim z tych wszystkich złych myśli, jakie dręczyły sumienie, czy te były prawdziwym odbiciem jej charakteru? Wątpił.
– Nigdy niczego nie oczekiwałem – smutny, cień uśmiechu zatańczył na wargach przemytnika, gdy ten odnajdując spłoszone w złości oczy jubilerki łapie je w pułapkę, bez wyjścia. Zawieszony na skraju przepaści patrzy, jak złość wykrzywia twarz kobiety, którą ratował, a widok ten sprawia, że kruszeje bardziej, niżeli pod ciężarem jej słów. Nie bacząc na konsekwencje łamie odległość między ciałami i bez trudu odnajduje dłonie, którymi próbowała go przegnać, a wcześniej siała chaos, niesiona porywem tłumionej tygodniami złości. Łącząc je w bezpiecznym azylu swych spracowanych i noszących ślady po ostatnich bójkach dłoniach przyciąga je do ust całując, tuż przy kostkach, które już siniały od demonstracji swej irytacji, te naturalnie nie były przywykłe do tego typu tonów, zbyt delikatne i kruche, nie potrafiła zrobić, nic ponadto, co uczyniła, bo w głębi duszy pozostawała zranioną, młodą dziewczyną, odnalezioną w sosnowym zagajniku na skraju lasu.
– Nie zostawię cię – stwierdza, ponownie podnosząc na nią wzrok, który chwilę temu jeszcze tkwił na splątanych dłoniach. W oczach tańczą iskierki, jakich wcześniej nie mogła dostrzec, a spokój, jaki emanował rozlewał się na otoczenie, był harmonijny i kojący, jak szum morza.
Gniew, który ją rozsadzał od środka, on pochłaniał, każdy ten wybuch próbując zebrać i odciągnąć, od niej, by stała się wolna i nieskrępowana. Ciepło jej ciała w parze z bliskością osłabiały go na ten specyficzny sposób, tym bardziej uwrażliwiając na wyrażane, przez kobietę emocje. Patrzył jednak na nią, bez cienia zwątpienia, tak pewnie, jak zwykł to robić, odkąd tylko ją poznał. Czuł, że się zbierała w sobie, jak kolejna fala przychodzi, a uderzenie w tors, nawet nim nie poruszyło, odbiło się głuchym echem w pustej skorupie człowieka. Nachylił się, nieznacznie odrobinę tym samym prowokując i pozwalając, by mogła wyrzucić z siebie słowa, jakie cisnęły się jej na usta, tak wyraźnie od dobrych paru minut. Stojąc niewzruszenie, przyjmował cios za ciosem opanowany, nawet z lekka rozluźniony, jedynie powieki coraz ciężej opadały przysłaniając błękit szczerego spojrzenia, lecz za każdym razem potrafiły podnieść się i przemierzyć tę samą drogę. Nieustępliwie trwał w tym spektaklu, tej scenie podszytej tragedią i drogim winem. Chcąc poznać jej myśli, musiał do tego dopuścić pozwalając jednocześnie, aby ta otworzyła się przed nim z tych wszystkich złych myśli, jakie dręczyły sumienie, czy te były prawdziwym odbiciem jej charakteru? Wątpił.
– Nigdy niczego nie oczekiwałem – smutny, cień uśmiechu zatańczył na wargach przemytnika, gdy ten odnajdując spłoszone w złości oczy jubilerki łapie je w pułapkę, bez wyjścia. Zawieszony na skraju przepaści patrzy, jak złość wykrzywia twarz kobiety, którą ratował, a widok ten sprawia, że kruszeje bardziej, niżeli pod ciężarem jej słów. Nie bacząc na konsekwencje łamie odległość między ciałami i bez trudu odnajduje dłonie, którymi próbowała go przegnać, a wcześniej siała chaos, niesiona porywem tłumionej tygodniami złości. Łącząc je w bezpiecznym azylu swych spracowanych i noszących ślady po ostatnich bójkach dłoniach przyciąga je do ust całując, tuż przy kostkach, które już siniały od demonstracji swej irytacji, te naturalnie nie były przywykłe do tego typu tonów, zbyt delikatne i kruche, nie potrafiła zrobić, nic ponadto, co uczyniła, bo w głębi duszy pozostawała zranioną, młodą dziewczyną, odnalezioną w sosnowym zagajniku na skraju lasu.
– Nie zostawię cię – stwierdza, ponownie podnosząc na nią wzrok, który chwilę temu jeszcze tkwił na splątanych dłoniach. W oczach tańczą iskierki, jakich wcześniej nie mogła dostrzec, a spokój, jaki emanował rozlewał się na otoczenie, był harmonijny i kojący, jak szum morza.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 5 Sty - 11:58
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie mogła zrozumieć, dlaczego jeszcze nie uciekł. Pokazała mu skalę swoich wad, nie siląc się na ukrywanie brzydkich min, słów czy gestów. Złamany duch nie potrafił znaleźć ukojenia, więc karmił się cierpieniem - na ogół swoim, ale teraz, mając Arthura na wyciągnięcie ręki, tak gorliwego do przyjmowania ciosów, stał się swojego rodzaju piorunochronem, obrywając jej wyładowaniami (nie)elektrycznymi. Mimo wszystko trwał, wracał i próbował pomagać, a ona czuła się z tym paskudnie, niczym zepsuta zabawka, której nikt nie potrafi naprawić, ale wzbudza jakiś sentyment i z tego względu nie została wyrzucona w kąt.
Próbowała go zniechęcić, żeby nie tracił czasu na beznadziejny przypadek, którym się stała. Nie chciała go obarczać swoimi problemami, mieszać go w to bagno i oczekiwać po nim zrozumienia czy wsparcia. Złośliwe Norny wplątały go w to zamieszanie, a miał zdecydowanie za dobre serce, żeby zostawić ją ranną na śniegu posród drzew. Może czuł się w obowiązku, bo nikt inny by jej nie pomógł i wkrótce by zamarzła? Później nie mógł jej przetransportować do domu przez śnieżyce i osłabiony stan, więc nadal mogło tu górować poczucie obowiązku. Ale teraz? Nie musiał sprawdzać, jak się ma, nie musiał włazić z butami do jej sypialni i oferować swoje ramię, jakby chciał, żeby go skrzywdziła.
Pieprzony masochista.
Jego spokój wytrącał ją z równowagi, jakby wszystkie wypowiedziane przez nią słowa, spłynęły po nim bez śladu, jakby ciosy jej drobnych pięści nie były nawet odczuwalne, choć wkładała w nie całą siłę. Dlaczego nie mógł po prostu odpuścić? Dlaczego pozwalał, by się na nim wyładowywała, żeby skupiała na nim złość, chociaż nic złego nie zrobił? Nie potrafiła zrozumieć jego motywów, ale ten spokój ją dekoncentrował i paradoksalnie wolałaby, gdyby również odpowiedział agresją.
- Nie? To co tu robisz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, wciąż wylewając z siebie żółć. Nie wierzyła w kompletny brak oczekiwań, obecnie nie chciała nawet mieć o nim dobrego zdania, chciała uznać go za wroga, by łatwiej jej było wyrzucać z siebie kolce.
Kompletnie zbił ją z pantałyku, gdy delikatnie acz stanowczo ujął jej dłonie, uniemożliwiając dalsze miotanie nimi, a jego czułość i spokój sprawiły, że patrzyła na niego oniemiała. Bez słowa obserwuje, jak całuje kostki, które jeszcze chwilę temu uderzały o jego tors. Nie zasługiwała na taką dawkę zrozumienia, ale jego kolejne słowa i uspokajające spojrzenie wprawia ją w pewien trans, w którym trwa dłuższą chwilę, podczas gdy jej oddech wracał do miarowego rytmu. Wyciągneła jedną dłoń z uścisku i dotknęła jego zranionego policzka ze łzami w oczach. Niszczyła wszystko na swojej drodze, a on na to nie zasługiwał. Wzburzenie dalej drapało ją pod skórą, choć odzyskała chwilowo panowanie nad własnymi reakcjami, to wciąż nie mogła pozwolić, by mężczyzna oberwał jeszcze bardziej, a jeśli dalej będzie uparcie trwał przy jej boku, to tak się stanie.
- Musisz być taki uparty? - zapytała cicho, a słowa złączyły się z wetchnięciem, bo sama już nie wiedziała, co zrobić. Czuła się przytłoczona przez wszystkie myśli i emocje, a teraz jeszcze on nieustępliwie próbujący jej pomóc, jakby naprawdę zamierzał ratować ją z każdej opresji, co było przecież niedorzeczne, bo nie była jakąś królewną zamkniętą w wieży. Musiała sobie sama poradzić z problemami.
- Po co wysyłasz mi prezenty, skoro niczego nie oczekujesz? - zapytała na pozór spokojnie, ale cofnęła się, żeby zerwać kontakt fizyczny, by swoim spokojem przestał mieszać jej w głowie, by mogła wrócić do słodkiej furii, dającej pozorne ukojenie. Sięgnęła do szafy, na której dnie znajdowało się pudełko dołączone do jego listu. Nie miała wtedy sił, by odpisać czy odpakować prezent. Nie chciała go. Dał jej wystarczająco dużo, uratował jej życie, a ona nie dość, że nie była w stanie się odwdzięczyć, to jeszcze teraz miała przyjmować podarki? Z jakiej okazji?
- Zabierz to z powrotem - podała mu przedmiot, właściwie wciskając mu pakunek w ręce, a swoje skrzyżowała na piersi w zamkniętej pozycji, oczekując, że w końcu się podda.
Próbowała go zniechęcić, żeby nie tracił czasu na beznadziejny przypadek, którym się stała. Nie chciała go obarczać swoimi problemami, mieszać go w to bagno i oczekiwać po nim zrozumienia czy wsparcia. Złośliwe Norny wplątały go w to zamieszanie, a miał zdecydowanie za dobre serce, żeby zostawić ją ranną na śniegu posród drzew. Może czuł się w obowiązku, bo nikt inny by jej nie pomógł i wkrótce by zamarzła? Później nie mógł jej przetransportować do domu przez śnieżyce i osłabiony stan, więc nadal mogło tu górować poczucie obowiązku. Ale teraz? Nie musiał sprawdzać, jak się ma, nie musiał włazić z butami do jej sypialni i oferować swoje ramię, jakby chciał, żeby go skrzywdziła.
Pieprzony masochista.
Jego spokój wytrącał ją z równowagi, jakby wszystkie wypowiedziane przez nią słowa, spłynęły po nim bez śladu, jakby ciosy jej drobnych pięści nie były nawet odczuwalne, choć wkładała w nie całą siłę. Dlaczego nie mógł po prostu odpuścić? Dlaczego pozwalał, by się na nim wyładowywała, żeby skupiała na nim złość, chociaż nic złego nie zrobił? Nie potrafiła zrozumieć jego motywów, ale ten spokój ją dekoncentrował i paradoksalnie wolałaby, gdyby również odpowiedział agresją.
- Nie? To co tu robisz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, wciąż wylewając z siebie żółć. Nie wierzyła w kompletny brak oczekiwań, obecnie nie chciała nawet mieć o nim dobrego zdania, chciała uznać go za wroga, by łatwiej jej było wyrzucać z siebie kolce.
Kompletnie zbił ją z pantałyku, gdy delikatnie acz stanowczo ujął jej dłonie, uniemożliwiając dalsze miotanie nimi, a jego czułość i spokój sprawiły, że patrzyła na niego oniemiała. Bez słowa obserwuje, jak całuje kostki, które jeszcze chwilę temu uderzały o jego tors. Nie zasługiwała na taką dawkę zrozumienia, ale jego kolejne słowa i uspokajające spojrzenie wprawia ją w pewien trans, w którym trwa dłuższą chwilę, podczas gdy jej oddech wracał do miarowego rytmu. Wyciągneła jedną dłoń z uścisku i dotknęła jego zranionego policzka ze łzami w oczach. Niszczyła wszystko na swojej drodze, a on na to nie zasługiwał. Wzburzenie dalej drapało ją pod skórą, choć odzyskała chwilowo panowanie nad własnymi reakcjami, to wciąż nie mogła pozwolić, by mężczyzna oberwał jeszcze bardziej, a jeśli dalej będzie uparcie trwał przy jej boku, to tak się stanie.
- Musisz być taki uparty? - zapytała cicho, a słowa złączyły się z wetchnięciem, bo sama już nie wiedziała, co zrobić. Czuła się przytłoczona przez wszystkie myśli i emocje, a teraz jeszcze on nieustępliwie próbujący jej pomóc, jakby naprawdę zamierzał ratować ją z każdej opresji, co było przecież niedorzeczne, bo nie była jakąś królewną zamkniętą w wieży. Musiała sobie sama poradzić z problemami.
- Po co wysyłasz mi prezenty, skoro niczego nie oczekujesz? - zapytała na pozór spokojnie, ale cofnęła się, żeby zerwać kontakt fizyczny, by swoim spokojem przestał mieszać jej w głowie, by mogła wrócić do słodkiej furii, dającej pozorne ukojenie. Sięgnęła do szafy, na której dnie znajdowało się pudełko dołączone do jego listu. Nie miała wtedy sił, by odpisać czy odpakować prezent. Nie chciała go. Dał jej wystarczająco dużo, uratował jej życie, a ona nie dość, że nie była w stanie się odwdzięczyć, to jeszcze teraz miała przyjmować podarki? Z jakiej okazji?
- Zabierz to z powrotem - podała mu przedmiot, właściwie wciskając mu pakunek w ręce, a swoje skrzyżowała na piersi w zamkniętej pozycji, oczekując, że w końcu się podda.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 5 Sty - 15:24
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Zmartwiał, kiedy na jego stwierdzenie padł cień podejrzenia kształtującego się w nieprzyjemnym grymasie uwidocznionym w twarzy blondynki, tak obrazowo złość pełzała po jej obliczu naznaczając je w krzywiźnie złowrogiej, iż byłby gotów przysiąc, że to nie tylko jego altruistyczna postawa oraz uczucia, którymi ją darzył tak mocno na nią wpływały, co cały natłok emocji zbieranych tygodniami – kumulowanych, to było złe, to błędne koło beznadziei powinno runąć, ot roztrzaskać się na drobne drzazgi, pod uderzeniem Mjölnira, myśl ta, by ująć legendarny młot i uderzyć z mocą, aby tylko uwolnić ją spod jarzma tych problemów. Tak wiele spraw i kwestii pragnął wyjaśnić, rozwiać mgłę domysłów, iż trudno mu było nawet momentami zebrać myśli, gdyż patrząc na nią, ta absorbowała go w pełni.
– Martwiłem się o ciebie. – Tłumaczy, raz jeszcze wypowiadając słowa wolno, tak aby ich dogłębny przekaz dotarł do osieroconych szarych komórek w jej otulonym mgiełką alkoholu umyśle. Trudno przebić się przez zaporę ignorancji, gdyż tak momentami odczuwał, brak zrozumienia tego wszystkiego, co mówił do niej. Gdyby tylko poddał się w przypływie agresji, tym emocjom wyrzucając, bez skrępowania wszystkie te prawdy oczywiste, może by dotarło do niej. Próbował dojść do niej, jednak w sposób subtelny stroniący od pokazów podobnych temu, jakie sama czyniła, bo wiedział, że nic to nie da, a może ją zapędzić na skraj urwiska i przerazić.
Dłoń na policzku sprawiła, że westchnął. Szeroka pierś marynarza unosiła się rytmicznie, ale stosunkowo wolno widać było, że zbiera w sobie siłę, że to wszystko również odbija się na nim i zapamięta, te sceny na długo. Nie chciał, aby miała z jego tytułu wyrzuty, wolał aby wyładowała się na nim, niż rzeczach ją otaczających, żal mu ich było, lecz nie tak bardzo, jak niej samej. To ona stanowiła główny wyraz jego troski w tej chwili.
– Nie zostawię cię w tym bagnie samej. – Nie chciał rozwodzić się, nad swymi pobudkami nad tym, dlaczego to pełniło dla niego tak istotną rolę i co w niej dostrzegał, że tak usilnie pragnął jej pomóc. Żałość, w jaką popadała, była przygnębiająca, a poczucie, że zatraci się w niej doszczętnie, budziło obawę o zdrowie i kondycję psychiczną, wolał cokolwiek zrobić, niżeli pozostać biernym i użalać się, nad jej losem. Z każdego bagna – wiedział to doskonale, można się wyczołgać. Jeśli w murach akademii radził sobie miernie, tak w życiu, był znacznie pilniejszym uczniem i jakoś dawał sobie radę; nie bez potknięć i karygodnych błędów na tle uczuć, związków i relacji międzyludzkich, ale szedł.
Wymykała się z zasięgu jego ramion, a on pozwolił jej na to uznając, że potrzebuje oddechu, czuł po tonie ostatnich słów powiew spokoju, nie wiedział jeszcze, jak bardzo się pomylił. Patrzył na nią długo, gdy wcisnęła mu prezent zawinięty starannie w szary papier i przewiązany słomianym sznurkiem na kokardkę, a list przyłączony do paczuszki wymknął się w momencie, kiedy wcisnęła mu ją do piersi i swobodnie spłynął w przestrzeni między nimi. Spojrzeniem powoli stygnącym, jak lawa obdarował wpierw ją, a później zawiniątko i powrócił do niej. Obojętność odmalowana na twarzy mężczyzny, nagle przesłoniła obraz dotychczas widocznej troski, nawet nie silił się na żaden wywód argumentujący swoje poczynania, przed oczami, miał suche fakty, ot rzucone niedbale, jak psu ochłapy z pańskiego stołu, tak poczuł w sobie żal. Na myśl o tym, jakie emocje towarzyszyły mu, gdy pisał list już nie, wspominając o zakupie, który znacznie obciążył jego miesięczne wydatki. Westchnął.
– To rekompensata. – Zaczął, chłodno patrząc jej w oczy i przyszpilając ją. Cień gniewu zamajaczył w oczach Mortensena, który nagle niedbale odrzucił pakunek na łóżko. – Za zniszczony płaszcz. – Dokończył, a kiedy to powiedział, był już przy niej. Ponownie, jak wcześniej stanął nieprzyzwoicie blisko, tak iż mogła czuć ciepło jego ciała, lecz coś w tym obrazku troskliwego marynarza uległo zmianie, napawając lękiem. – Nie dbam o to, co myślisz. Masz go przyjąć. – Z wyższością patrzył w dół na nią, kąciki ust dalekie były od uśmiechu. – To samo mogę zrobić z tym. I również ją odkupię. – Bez śladu, chociaż ostrzeżenia, niczym nie zdradzając ruchu w reakcji rozmazującej się w oczach, niesiony impulsywnością i zaklętym w piersi gniewem – sięgnął cieniutkich ramiączek czarnej sukienki i zaciskając na nich brutalnie dłonie szarpnął rozrywając, bez najmniejszego oporu materiał.
– Usatysfakcjonowana? – Chciała jego złość – dostała ją. W dłoniach przemytnika wisiały strzępy czarnego materiału.
– Martwiłem się o ciebie. – Tłumaczy, raz jeszcze wypowiadając słowa wolno, tak aby ich dogłębny przekaz dotarł do osieroconych szarych komórek w jej otulonym mgiełką alkoholu umyśle. Trudno przebić się przez zaporę ignorancji, gdyż tak momentami odczuwał, brak zrozumienia tego wszystkiego, co mówił do niej. Gdyby tylko poddał się w przypływie agresji, tym emocjom wyrzucając, bez skrępowania wszystkie te prawdy oczywiste, może by dotarło do niej. Próbował dojść do niej, jednak w sposób subtelny stroniący od pokazów podobnych temu, jakie sama czyniła, bo wiedział, że nic to nie da, a może ją zapędzić na skraj urwiska i przerazić.
Dłoń na policzku sprawiła, że westchnął. Szeroka pierś marynarza unosiła się rytmicznie, ale stosunkowo wolno widać było, że zbiera w sobie siłę, że to wszystko również odbija się na nim i zapamięta, te sceny na długo. Nie chciał, aby miała z jego tytułu wyrzuty, wolał aby wyładowała się na nim, niż rzeczach ją otaczających, żal mu ich było, lecz nie tak bardzo, jak niej samej. To ona stanowiła główny wyraz jego troski w tej chwili.
– Nie zostawię cię w tym bagnie samej. – Nie chciał rozwodzić się, nad swymi pobudkami nad tym, dlaczego to pełniło dla niego tak istotną rolę i co w niej dostrzegał, że tak usilnie pragnął jej pomóc. Żałość, w jaką popadała, była przygnębiająca, a poczucie, że zatraci się w niej doszczętnie, budziło obawę o zdrowie i kondycję psychiczną, wolał cokolwiek zrobić, niżeli pozostać biernym i użalać się, nad jej losem. Z każdego bagna – wiedział to doskonale, można się wyczołgać. Jeśli w murach akademii radził sobie miernie, tak w życiu, był znacznie pilniejszym uczniem i jakoś dawał sobie radę; nie bez potknięć i karygodnych błędów na tle uczuć, związków i relacji międzyludzkich, ale szedł.
Wymykała się z zasięgu jego ramion, a on pozwolił jej na to uznając, że potrzebuje oddechu, czuł po tonie ostatnich słów powiew spokoju, nie wiedział jeszcze, jak bardzo się pomylił. Patrzył na nią długo, gdy wcisnęła mu prezent zawinięty starannie w szary papier i przewiązany słomianym sznurkiem na kokardkę, a list przyłączony do paczuszki wymknął się w momencie, kiedy wcisnęła mu ją do piersi i swobodnie spłynął w przestrzeni między nimi. Spojrzeniem powoli stygnącym, jak lawa obdarował wpierw ją, a później zawiniątko i powrócił do niej. Obojętność odmalowana na twarzy mężczyzny, nagle przesłoniła obraz dotychczas widocznej troski, nawet nie silił się na żaden wywód argumentujący swoje poczynania, przed oczami, miał suche fakty, ot rzucone niedbale, jak psu ochłapy z pańskiego stołu, tak poczuł w sobie żal. Na myśl o tym, jakie emocje towarzyszyły mu, gdy pisał list już nie, wspominając o zakupie, który znacznie obciążył jego miesięczne wydatki. Westchnął.
– To rekompensata. – Zaczął, chłodno patrząc jej w oczy i przyszpilając ją. Cień gniewu zamajaczył w oczach Mortensena, który nagle niedbale odrzucił pakunek na łóżko. – Za zniszczony płaszcz. – Dokończył, a kiedy to powiedział, był już przy niej. Ponownie, jak wcześniej stanął nieprzyzwoicie blisko, tak iż mogła czuć ciepło jego ciała, lecz coś w tym obrazku troskliwego marynarza uległo zmianie, napawając lękiem. – Nie dbam o to, co myślisz. Masz go przyjąć. – Z wyższością patrzył w dół na nią, kąciki ust dalekie były od uśmiechu. – To samo mogę zrobić z tym. I również ją odkupię. – Bez śladu, chociaż ostrzeżenia, niczym nie zdradzając ruchu w reakcji rozmazującej się w oczach, niesiony impulsywnością i zaklętym w piersi gniewem – sięgnął cieniutkich ramiączek czarnej sukienki i zaciskając na nich brutalnie dłonie szarpnął rozrywając, bez najmniejszego oporu materiał.
– Usatysfakcjonowana? – Chciała jego złość – dostała ją. W dłoniach przemytnika wisiały strzępy czarnego materiału.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 6 Sty - 0:56
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
W jej głowie panowała burza, której nie potrafiła zatrzymać, więc pozbawiona skrupułów i taktu, szła w zaparte, napędzając się do dalszej destrukcji. Niestety jak każdy huragan, jej działanie miało skutek głównie otoczenie, choć w swym wielkim nieszczęściu tego nie dostrzegała. A może podświadomie chciała, żeby również cierpieli, żeby nie była w tym osamotniona? Nie, nigdy celowo nie wywołałaby cierpienia u brata czy reszty rodziny, bezpieczni byli także jej przyjaciele, ale Arthur znajdował się na innej półce — przyjmował ciosy, jak nikt inny i po tym, co zrobił, ufała mu na tyle, że jej wewnętrzne hamulce (a przynajmniej to, co z nich zostało) puszczały, pozostawiając go na pastwę histerii kobiety. Mógł próbować ją pacyfikować, ale była na tyle nieobliczalna, że efekt mógł być odwrotny od zamierzonego.
- Martwiłeś… - powtórzyła i zaniosła się histerycznym śmiechem, jakby całkowicie zwariowała. - Niepotrzebnie! Spójrz na mnie, czuję się świetnie!
Wyglądała jeszcze żałośniej, próbując udawać, że wszystko gra, ale bardzo chciała, żeby to była prawda, żeby faktycznie czuła się fenomenalnie i zamiast awantury, zaproponować mężczyźnie coś do picia albo jedzenia. Przyszedł jako gość, a ona rozbiła mu butelkę na głowie — gospodyni roku.
Agresja rodziła agresję, a jego cierpliwość miała swoje granice, choć wykazywał jej niezliczone pokłady, tolerując wybryki rozchwianej dziewczyny. Jego podejście było niespotykane, dlatego tak ciężko było jej uwierzyć w brak jakichkolwiek oczekiwań.
- Wolisz utonąć w nim razem ze mną? - trzeba przyznać, że to mało zachęcająca perspektywa, by utonąć w bagnie, ale miała wrażenie, że do tego nieuchronnie zmierza. Przestała sobie radzić z najbardziej podstawowymi czynnościami, a kontakty międzyludzkie wywoływały czasami odruchy, których nie była w stanie przewidzieć. To kwestia czasu, zanim zostanie uznana za wariatkę i odseparują ją od reszty społeczeństwa dla ich dobra. Może właśnie tak powinna zrobić, może powinna zamknąć się w czterech ścianach i przyjmować tylko psychiatrę, dopóki nie wyzdrowieje. Może na końcu tego tunelu tliło się jednak światełko.
Wiedziała, że tym razem jej zabieg zadziałał. Widziała to po jego oczach, z których odeszła cała troska, zastąpiona przez chłód urażonej dumy. Domyślała się, że prezent nie należał do tanich, że musiał przeznaczyć na to ciężko zarobione pieniądze, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że wcale tego nie otworzyła i nie zamierzała nawet przyjąć. Każdy chyba poczułby się urażony, choć pierwotnie nie zamierzała zrobić tego w tak ordynarny sposób, a delikatnie zwrócić mu uwagę, że to niepotrzebny gest, bo stać ją na nowy płaszcz, a utrata poprzedniego nie była w żadnym stopniu jego winą. Jej wzrok jednak nie zelżał, dalej oczekiwała wybuchu... i w jakimś stopniu się doczekała.
- Zniszczony płaszcz nie był twoją winą, nie potrzebuję rekompensaty - warknęła jeszcze, odbijając iskierki wściekłości od chłodnej tafli jego spojrzenia. Odrzucił pudełko na łóżku i tak jak tego oczekiwała, skupił się na niej.
Coś w jego zachowaniu i spojrzeniu zmieniło się diametralnie, jakby z troskliwego misiaka zmienił się w krwiożerczego wilka.
- Nic nie mu... - zanim zdążyła zaoponować, nie zrażając się jako pokazem wyższości, on wykonał ruch, którego w najmniejszym stopniu się nie spodziewała. Nie zdążyła zareagować, nie wiedziała nawet, co się dzieje, bo stała jakby w szoku, mrugając powiekami, a wzrok z opóźnieniem rejestrował rozrywany materiał, jego szczątki w dłoniach mężczyzny i opadająca na biodra sukienka.
Otworzyła usta oniemiała tym, co się wydarzyło i spojrzała w dół na nagą skórę górnej części swojego ciała. Teraz przesadził. Twarz wykrzywiła się w piekielnej złości, a ręka wyparowała w powietrze, znajdując ujście w płaskim uderzeniu jego drugiego policzka. Tym razem uważała, żeby nie zahaczyć go paznokciem, ale nie zamierzała mu tego odpuścić.
- Tak chcesz się bawić? Bawmy się - zagrzmiała niczym burza gradowa i zanurkowała na podłogę, gdzie leżało pełno odłamków szkła po rozbitej butelce. Chwyciła jeden z większych i zacisnęła palce na jego swetrze, a przyciągając do siebie, robiła niezbędną przestrzeń między materiałem, a jego ciałem, by mogła bezinwazyjnie go rozciąć, od szyi, aż po sam dół ubrania. Dopiero kiedy materiał rozwiał się na boki, dostrzegła linię świeżej rany, w której zbierała się już krew. Mimowolnie zobaczyła przed oczami brodatego mężczyznę ze sztyletem, który kreślił na jej klatce piersiowej litery. Zrobiła się trochę zielona na twarzy, jakby zrobiło jej się niedobrze, ale zamiast go przeprosić, cokolwiek zrobić, ona drżącymi palcami dotknęła rany, zabarwiając krwią opuszki. Dopiero teraz poczuła ukłucie bólu w drugiej ręce i okazało się, że tak mocno ścisnęła odłamek szkła, że wbił się w dłoń, więc odrzuciła go od razu pod drzwi.
Wyrzuty sumienia zaczynały ją dosięgać na tyle, że złość powoli schodziła na dalszy plan. Z cichym westchnięciem położyła mu dłonie na wysokości piersi i popchnęła delikatnie w stronę łóżka, by na nie usiadł. Jeśli jej uległ, sama w kilka sekund zrzuciła wszystkie walające się na nim przedmioty. Wolna przestrzeń do chodzenia na podłodze znacznie się uszczupliła, ale nie zajmowało to jej głowy.
- Zostaw mnie, zanim zrobię ci poważniejszą krzywdę, proszę - powiedziała ze łzami w oczach, obejmując spojrzeniem jego pokaleczoną głowę i tors. Musiała iść po apteczkę, musiała go opatrzeć, pomóc mu. Zamiast tego usiadła obok na łóżku i schowała twarz w dłoniach, próbując obronić się przed nadchodzącą falą bezsilności i wstydu. Stała się potworem.
- Martwiłeś… - powtórzyła i zaniosła się histerycznym śmiechem, jakby całkowicie zwariowała. - Niepotrzebnie! Spójrz na mnie, czuję się świetnie!
Wyglądała jeszcze żałośniej, próbując udawać, że wszystko gra, ale bardzo chciała, żeby to była prawda, żeby faktycznie czuła się fenomenalnie i zamiast awantury, zaproponować mężczyźnie coś do picia albo jedzenia. Przyszedł jako gość, a ona rozbiła mu butelkę na głowie — gospodyni roku.
Agresja rodziła agresję, a jego cierpliwość miała swoje granice, choć wykazywał jej niezliczone pokłady, tolerując wybryki rozchwianej dziewczyny. Jego podejście było niespotykane, dlatego tak ciężko było jej uwierzyć w brak jakichkolwiek oczekiwań.
- Wolisz utonąć w nim razem ze mną? - trzeba przyznać, że to mało zachęcająca perspektywa, by utonąć w bagnie, ale miała wrażenie, że do tego nieuchronnie zmierza. Przestała sobie radzić z najbardziej podstawowymi czynnościami, a kontakty międzyludzkie wywoływały czasami odruchy, których nie była w stanie przewidzieć. To kwestia czasu, zanim zostanie uznana za wariatkę i odseparują ją od reszty społeczeństwa dla ich dobra. Może właśnie tak powinna zrobić, może powinna zamknąć się w czterech ścianach i przyjmować tylko psychiatrę, dopóki nie wyzdrowieje. Może na końcu tego tunelu tliło się jednak światełko.
Wiedziała, że tym razem jej zabieg zadziałał. Widziała to po jego oczach, z których odeszła cała troska, zastąpiona przez chłód urażonej dumy. Domyślała się, że prezent nie należał do tanich, że musiał przeznaczyć na to ciężko zarobione pieniądze, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że wcale tego nie otworzyła i nie zamierzała nawet przyjąć. Każdy chyba poczułby się urażony, choć pierwotnie nie zamierzała zrobić tego w tak ordynarny sposób, a delikatnie zwrócić mu uwagę, że to niepotrzebny gest, bo stać ją na nowy płaszcz, a utrata poprzedniego nie była w żadnym stopniu jego winą. Jej wzrok jednak nie zelżał, dalej oczekiwała wybuchu... i w jakimś stopniu się doczekała.
- Zniszczony płaszcz nie był twoją winą, nie potrzebuję rekompensaty - warknęła jeszcze, odbijając iskierki wściekłości od chłodnej tafli jego spojrzenia. Odrzucił pudełko na łóżku i tak jak tego oczekiwała, skupił się na niej.
Coś w jego zachowaniu i spojrzeniu zmieniło się diametralnie, jakby z troskliwego misiaka zmienił się w krwiożerczego wilka.
- Nic nie mu... - zanim zdążyła zaoponować, nie zrażając się jako pokazem wyższości, on wykonał ruch, którego w najmniejszym stopniu się nie spodziewała. Nie zdążyła zareagować, nie wiedziała nawet, co się dzieje, bo stała jakby w szoku, mrugając powiekami, a wzrok z opóźnieniem rejestrował rozrywany materiał, jego szczątki w dłoniach mężczyzny i opadająca na biodra sukienka.
Otworzyła usta oniemiała tym, co się wydarzyło i spojrzała w dół na nagą skórę górnej części swojego ciała. Teraz przesadził. Twarz wykrzywiła się w piekielnej złości, a ręka wyparowała w powietrze, znajdując ujście w płaskim uderzeniu jego drugiego policzka. Tym razem uważała, żeby nie zahaczyć go paznokciem, ale nie zamierzała mu tego odpuścić.
- Tak chcesz się bawić? Bawmy się - zagrzmiała niczym burza gradowa i zanurkowała na podłogę, gdzie leżało pełno odłamków szkła po rozbitej butelce. Chwyciła jeden z większych i zacisnęła palce na jego swetrze, a przyciągając do siebie, robiła niezbędną przestrzeń między materiałem, a jego ciałem, by mogła bezinwazyjnie go rozciąć, od szyi, aż po sam dół ubrania. Dopiero kiedy materiał rozwiał się na boki, dostrzegła linię świeżej rany, w której zbierała się już krew. Mimowolnie zobaczyła przed oczami brodatego mężczyznę ze sztyletem, który kreślił na jej klatce piersiowej litery. Zrobiła się trochę zielona na twarzy, jakby zrobiło jej się niedobrze, ale zamiast go przeprosić, cokolwiek zrobić, ona drżącymi palcami dotknęła rany, zabarwiając krwią opuszki. Dopiero teraz poczuła ukłucie bólu w drugiej ręce i okazało się, że tak mocno ścisnęła odłamek szkła, że wbił się w dłoń, więc odrzuciła go od razu pod drzwi.
Wyrzuty sumienia zaczynały ją dosięgać na tyle, że złość powoli schodziła na dalszy plan. Z cichym westchnięciem położyła mu dłonie na wysokości piersi i popchnęła delikatnie w stronę łóżka, by na nie usiadł. Jeśli jej uległ, sama w kilka sekund zrzuciła wszystkie walające się na nim przedmioty. Wolna przestrzeń do chodzenia na podłodze znacznie się uszczupliła, ale nie zajmowało to jej głowy.
- Zostaw mnie, zanim zrobię ci poważniejszą krzywdę, proszę - powiedziała ze łzami w oczach, obejmując spojrzeniem jego pokaleczoną głowę i tors. Musiała iść po apteczkę, musiała go opatrzeć, pomóc mu. Zamiast tego usiadła obok na łóżku i schowała twarz w dłoniach, próbując obronić się przed nadchodzącą falą bezsilności i wstydu. Stała się potworem.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 6 Sty - 11:59
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Począwszy od karuzeli histerii przeszli płynnie do czołgania się w naprawdę gęstym bagnie, które pochłonęłoby ich zupełnie, gdyby nie wrodzona upartość marynarza, ten niewiele sobie wprawdzie robił z jej pokazów; tak werbalnych, jak i czysto fizycznych skupionych w głównej mierze na sianiu chaosu, tym samym próbując ugasić pożar tlący się w umyśle – rozumiał to, a przynajmniej do pewnego stopnia, bowiem nie był specjalistą zdolnym zaradzić, ot tak posiłkując się fachową wiedzą. Cień katastrofy, tego przeżytego koszmaru, nieznośnie ciągnął się za nią, to mogło wprawiać w delikatną konsternację Mortensena, jednakże biorąc na warsztat jego przeżycia, wszelkiej maści doświadczenia oraz obycie, doprawdy trudno mu byłoby popaść w podobną matnię zgubnych myśli, trwać w koszmarze, jaki powraca, ilekroć zamyka się oczy, a sen przynosi, jedynie dodatkową porcję zmęczenia. Stała na krawędzi klifu, a może już spadała? Tego nie potrafił określić wiedział, jednak że niezależnie od tego, jakie będą następstwa tej historii, będzie starał się ze wszystkich sił jej pomóc. Tak jak zadeklarował otwarcie szczery w intencji - nie zostawi jej samej w tym, przez co przechodzi. Wyczuwał intuicyjnie, że będzie jej potrzebny ktoś, komu mogła zaufać, ktoś, kto zna ją na tyle dobrze, aby mógł z nią rozmawiać i wspólnymi siłami rozprawić się z każdym nieprzyjacielem, jaki stanie im na drodze. Ta myśl przetarła szlak i na dobre zdawała się zakorzenić w umyśle przemytnika.
Zbierał na siebie, każde jej słowo, a wraz z nim tlącą się w nim agresję – kumulując to w sobie, w jakiś sensie trawił. Chciał pozbawić ją wszelkich złych myśli, ale niebacznie pozwolił, aby ogarnęła nim fala wzburzenia, ot nic więcej, jak zraniona duma, która nieustannie wystawiana na cios, musiała w końcu skapitulować, to jednak nie oznaczało, że jej słowa spływały po nim tak gładko, a chowając je w pamięci, będzie do nich wracał zastanawiając się, gdzie popełnił błąd, że czyn dobrej woli próbowała wycenić rzucając go na wagę, tego, co mogła przyjąć, a czego nie oczekiwała po nim. Wychodząc z tej pułapki własnych domysłów zarówno on, jak i ona mylili się, a to, co ona uważała za zbędny gest. On traktował jako gałązkę oliwną i przeprosiny za impulsywne zachowanie na moście owocujące pocałunkiem, ale i również rozdarciem płaszcza, to była jego wina, tak to widział, mimo że uratował ją, przed skąpaniem się w lodowej kipieli, tak jego duma nie pozwalała, aby przejść nad tym do porządku dziennego i choćby, miał na tym ucierpieć, jego miesięczny budżet nie pozostanie obojętny na to wydarzenie. Bolało go również to, że ta nie pofatygowała się, nawet przeczytać listu zamieszczonego do przesyłki.
Dłonie mimowolnie uwolniły skrawki materiału, te spadły na ziemię, a nim to nastąpiło obraz nagości uderzył w oczy. Czuł, że przesadził, wiedział o tym w kościach, nim ta wybuchła na nowo, tym razem jeszcze intensywniejsza w swych emocjach, niż przed momentem, lecz stał jak oniemiały – zapatrzony w nią. Poczuł się nagle bardzo źle, jakby wczorajszy śledź stanął mu ością w gardle, a poczucie winy momentalnie zalało umysł serią wyrzutów. Wyżywając się na niej pokazał swego rodzaju słabość, jak pewny swego wiedział, iż wytrzymałby każdy napór jej fizycznej agresji skierowany w jego kierunku, tak słowa, jakimi ta rzucała, mogły zdziałać znacznie większe szkody, niż początkowo zakładał.
– Ja… – zająknął się, bo było już za późno, aby zrobić cokolwiek, mógł tylko przeczekać, kolejny zryw tej nawałnicy. Huragan emocji rozbudzony nową dawką doznań uderzy potężniej, niż mógł przewidzieć, a siłę jego uniesienia obserwował z pozycji, niejako ofiary. Brudnozielone szkło rozbitej butelki mignęło mu przed oczami, tak zaślepiony swą reakcją otrząsnął się w momencie, kiedy nierówna ostra krawędź tarła nieprzyjemnie rozcinając gruby sweter znacząc się, tym samym na torsie marynarza nierówną linią skaleczenia. Nie odepchnął jej, nawet w momencie, kiedy stłumił ból skaleczenia sykiem, przez zaciśnięte zęby. Oprzytomniał, dopiero gdy ostrość ześlizgnęła się z okolicy klatki piersiowej – instynktownie chroniąc w geście obronnym miękkość, jakiej nie broniło nic prócz tkaniną swetra. Bez nadmiernej agresji, acz stanowczym ruchem wytrącił odłamek szkła z jej dłoni, ten ślizgał się we krwi jubilerki, a szrama na wewnętrznej stronie wyglądała paskudniej, niż to, co mu zrobiła. Jej dotyk i pchnięcie, były tak zaskakujące, że poddał się im, lecz w ostatniej chwili pociągnął ją za sobą. Gdy próbowała się wyrwać unieruchomił – obejmując czule do piersi. A słowa, jakie wypowiadała stłumił: – Cichutko, skaleczyłaś się. – Trzymając ją ciągle, przy sobie wolną dłonią porwał kolejną z jej koszulek zalęgłych w barłogu łóżka i wcisnął stanowczo w dłoń, gdzie krwawy ślad znaczył swą obecność dobitniej, niż jego draśnięcie. Przytrzymał prowizoryczny opatrunek uciskowy i odnalazł jej rozbiegane spojrzenie. – Nie zostawię cię. Wiesz o tym. – Odgarnął jej rozmierzwione włosy z twarzy i pocałował w brodę. Rana po skaleczeniu na klatce piersiowej piekła, ale był to ból do zniesienia, wolał trwać z nią w tej pozycji obejmując ją stanowczo w pasie i trzymać drugą rękę na jej krwawiącej dłoni, niżeli pozwolić, aby w tym stanie biegała poganiana paniką po mieszkaniu. Irracjonalnie – bliskość jej ciała, miękkość i zapach oraz nagość, które teraz skumulowane uderzyły w niego stały się pretekstem do reakcji, jakiej nie stłumił. Wiedziała, jak bardzo mu się podobała, jak był nią oczarowany, a teraz w tej chorej sytuacji, naniesieni na krwawy rys spowodowany impulsywnością swych emocji trwali przy sobie złączeni w dwuznacznej pozycji.
Zbierał na siebie, każde jej słowo, a wraz z nim tlącą się w nim agresję – kumulując to w sobie, w jakiś sensie trawił. Chciał pozbawić ją wszelkich złych myśli, ale niebacznie pozwolił, aby ogarnęła nim fala wzburzenia, ot nic więcej, jak zraniona duma, która nieustannie wystawiana na cios, musiała w końcu skapitulować, to jednak nie oznaczało, że jej słowa spływały po nim tak gładko, a chowając je w pamięci, będzie do nich wracał zastanawiając się, gdzie popełnił błąd, że czyn dobrej woli próbowała wycenić rzucając go na wagę, tego, co mogła przyjąć, a czego nie oczekiwała po nim. Wychodząc z tej pułapki własnych domysłów zarówno on, jak i ona mylili się, a to, co ona uważała za zbędny gest. On traktował jako gałązkę oliwną i przeprosiny za impulsywne zachowanie na moście owocujące pocałunkiem, ale i również rozdarciem płaszcza, to była jego wina, tak to widział, mimo że uratował ją, przed skąpaniem się w lodowej kipieli, tak jego duma nie pozwalała, aby przejść nad tym do porządku dziennego i choćby, miał na tym ucierpieć, jego miesięczny budżet nie pozostanie obojętny na to wydarzenie. Bolało go również to, że ta nie pofatygowała się, nawet przeczytać listu zamieszczonego do przesyłki.
Dłonie mimowolnie uwolniły skrawki materiału, te spadły na ziemię, a nim to nastąpiło obraz nagości uderzył w oczy. Czuł, że przesadził, wiedział o tym w kościach, nim ta wybuchła na nowo, tym razem jeszcze intensywniejsza w swych emocjach, niż przed momentem, lecz stał jak oniemiały – zapatrzony w nią. Poczuł się nagle bardzo źle, jakby wczorajszy śledź stanął mu ością w gardle, a poczucie winy momentalnie zalało umysł serią wyrzutów. Wyżywając się na niej pokazał swego rodzaju słabość, jak pewny swego wiedział, iż wytrzymałby każdy napór jej fizycznej agresji skierowany w jego kierunku, tak słowa, jakimi ta rzucała, mogły zdziałać znacznie większe szkody, niż początkowo zakładał.
– Ja… – zająknął się, bo było już za późno, aby zrobić cokolwiek, mógł tylko przeczekać, kolejny zryw tej nawałnicy. Huragan emocji rozbudzony nową dawką doznań uderzy potężniej, niż mógł przewidzieć, a siłę jego uniesienia obserwował z pozycji, niejako ofiary. Brudnozielone szkło rozbitej butelki mignęło mu przed oczami, tak zaślepiony swą reakcją otrząsnął się w momencie, kiedy nierówna ostra krawędź tarła nieprzyjemnie rozcinając gruby sweter znacząc się, tym samym na torsie marynarza nierówną linią skaleczenia. Nie odepchnął jej, nawet w momencie, kiedy stłumił ból skaleczenia sykiem, przez zaciśnięte zęby. Oprzytomniał, dopiero gdy ostrość ześlizgnęła się z okolicy klatki piersiowej – instynktownie chroniąc w geście obronnym miękkość, jakiej nie broniło nic prócz tkaniną swetra. Bez nadmiernej agresji, acz stanowczym ruchem wytrącił odłamek szkła z jej dłoni, ten ślizgał się we krwi jubilerki, a szrama na wewnętrznej stronie wyglądała paskudniej, niż to, co mu zrobiła. Jej dotyk i pchnięcie, były tak zaskakujące, że poddał się im, lecz w ostatniej chwili pociągnął ją za sobą. Gdy próbowała się wyrwać unieruchomił – obejmując czule do piersi. A słowa, jakie wypowiadała stłumił: – Cichutko, skaleczyłaś się. – Trzymając ją ciągle, przy sobie wolną dłonią porwał kolejną z jej koszulek zalęgłych w barłogu łóżka i wcisnął stanowczo w dłoń, gdzie krwawy ślad znaczył swą obecność dobitniej, niż jego draśnięcie. Przytrzymał prowizoryczny opatrunek uciskowy i odnalazł jej rozbiegane spojrzenie. – Nie zostawię cię. Wiesz o tym. – Odgarnął jej rozmierzwione włosy z twarzy i pocałował w brodę. Rana po skaleczeniu na klatce piersiowej piekła, ale był to ból do zniesienia, wolał trwać z nią w tej pozycji obejmując ją stanowczo w pasie i trzymać drugą rękę na jej krwawiącej dłoni, niżeli pozwolić, aby w tym stanie biegała poganiana paniką po mieszkaniu. Irracjonalnie – bliskość jej ciała, miękkość i zapach oraz nagość, które teraz skumulowane uderzyły w niego stały się pretekstem do reakcji, jakiej nie stłumił. Wiedziała, jak bardzo mu się podobała, jak był nią oczarowany, a teraz w tej chorej sytuacji, naniesieni na krwawy rys spowodowany impulsywnością swych emocji trwali przy sobie złączeni w dwuznacznej pozycji.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 6 Sty - 13:16
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Próbowała uspokoić ciężki, rwany oddech, wyciszyć się i zyskać klarowność myśli, ale nie było to wcale proste — nie po tym, co przeżyła, nie po tylu kłębiących się w niej emocjach, nie po alkoholu, który to wszystko potęgował. Zatracanie przychodziło znienacka i nie potrafiła się przeciwstawić, nie miała nawet czego się chwycić, żadnej deski ratunkowej. A jednak coś do jej zgubionego umysłu dolatywało, z opóźnieniem rejestrując przesłanki do zaprzestania agresji.
Patrzyła na jego klatkę piersiową z wyrzutami sumienia, szczególnie że mężczyzna nawet nie jęknął, nie zaczął na nią krzyczeć, nie próbował ją zranić w odwecie. Przesadziła, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, poczyniła o jeden krok za daleko i nie było odwrotu. Butelkę rozbiła mu na głowie przypadkiem, ale teraz jej działanie ciężko usprawiedliwiać, bo irracjonalnie chciała pomścić swoją sukienkę, odwracając sytuację, ale przecież podarcie materiału ubrania nie było nawet porównywalne do szkód, których ona dokonała w jego pokoju, w jego życiu. Świadczył o tym nawet fakt, że do niej przyszedł, że chciał sprawdzić, co się z nią dzieje, bo zwyczajnie się martwił. Sprawiła, że czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny, a to przecież niewłaściwe, by go tak obarczać.
Rana na wewnętrznej stronie dłoni pulsowała, ale adrenalina pozwoliła jej znieść ból bez skrzywienia na twarzy, bardziej skupiając się na obrażeniach mężczyzny. Nawet nie wiedziała, jak mu pomóc, nie znała się za bardzo na magii leczniczej, jakieś podstawowe zaklęcia może zaraz sobie przypomni, ale czy to pomoże? W takim wzburzeniu nie wyjdzie jej żadne zaklęcie, więc jedyne co mogła, to przemyć i wyczyścić rany, a po uspokojeniu się zadziałać. Chociaż może miał kogoś, kto go łatał? Nie znała zbyt wiele faktów o jego życiu, wiedziała, że miał znajomą zielarkę, która opatrzyła ją po ataku, ale poza tym nie miała pojęcia, jak wygląda jego życie. Bo też nigdy nie zapytała, zbyt pochłonięta swoimi sprawami, by próbować naprawdę go poznać. Z drugiej strony niewiele było ku temu okazji, a każde ich spotkanie w pewnym momencie przenikał chaos.
Miała wrażenie, że irracjonalnie to w jego oczach czają się wyrzuty sumienia, jakby ten jeden przejaw stanowczości i agresji był bardziej szkodliwy, niż wszystkie jej uczynki do tej pory. A to przecież nieprawda. Sukienka to najmniejsza strata i w życiu nie pozwoli, by ją odkupił. Płaszcza też nie zamierzała przyjąć, bez względu na intencje, jakie nim kierowały. Nie potrzebowała tego, a on zwróci zakup i jego budżet nie odczuje tego wydatku.
Przypuszczała, że jej zachowanie oddali mężczyznę, odepchnie go to szaleństwo i będzie chciał wyjść, ale on nadal uparcie trwał. Usiadł na łóżku zgodnie z jej sugestią, ale w tym samym momencie pociągnął ją za sobą.
Sukienka podwinęła się do góry, gdy usiadła na nim okrakiem i choć w pierwszym odruchu próbowała się wyrwać, tak jego silne ramiona uniemożliwiły jej ucieczkę i dalsze obwinianie się o jego los. Przylgnęła do jego piersi, zaczęła oddychać bardziej miarowo, a bliskość jego ciała wydawała się kojąca. Nie zwracała uwagi, gdy ujął jej dłoń i przycisnął szmatę do rany we wnętrzu dłoni, sączącej powoli krew. Ale zaraz, to nie szmata, tylko jej bluzka.
- Zniszczysz mi wszystkie ubrania - mruknęła, ale w tonie wypowiedzi brzmiało coś na kształt rozbawienia, bo w jej stanie rzeczy materialne nie były priorytetem i nie przejmowała się ich utratą. Kupi nowe ubrania.
Nie zostawię cię.
Te słowa brzmiały jej w uszach, przynosząc dziwną ulgę, jakby w końcu mu uwierzyła i zaufanie, którym go wcześniej obdarzyła, odżyło teraz.
Patrzyła na jego klatkę piersiową z wyrzutami sumienia, szczególnie że mężczyzna nawet nie jęknął, nie zaczął na nią krzyczeć, nie próbował ją zranić w odwecie. Przesadziła, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, poczyniła o jeden krok za daleko i nie było odwrotu. Butelkę rozbiła mu na głowie przypadkiem, ale teraz jej działanie ciężko usprawiedliwiać, bo irracjonalnie chciała pomścić swoją sukienkę, odwracając sytuację, ale przecież podarcie materiału ubrania nie było nawet porównywalne do szkód, których ona dokonała w jego pokoju, w jego życiu. Świadczył o tym nawet fakt, że do niej przyszedł, że chciał sprawdzić, co się z nią dzieje, bo zwyczajnie się martwił. Sprawiła, że czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny, a to przecież niewłaściwe, by go tak obarczać.
Rana na wewnętrznej stronie dłoni pulsowała, ale adrenalina pozwoliła jej znieść ból bez skrzywienia na twarzy, bardziej skupiając się na obrażeniach mężczyzny. Nawet nie wiedziała, jak mu pomóc, nie znała się za bardzo na magii leczniczej, jakieś podstawowe zaklęcia może zaraz sobie przypomni, ale czy to pomoże? W takim wzburzeniu nie wyjdzie jej żadne zaklęcie, więc jedyne co mogła, to przemyć i wyczyścić rany, a po uspokojeniu się zadziałać. Chociaż może miał kogoś, kto go łatał? Nie znała zbyt wiele faktów o jego życiu, wiedziała, że miał znajomą zielarkę, która opatrzyła ją po ataku, ale poza tym nie miała pojęcia, jak wygląda jego życie. Bo też nigdy nie zapytała, zbyt pochłonięta swoimi sprawami, by próbować naprawdę go poznać. Z drugiej strony niewiele było ku temu okazji, a każde ich spotkanie w pewnym momencie przenikał chaos.
Miała wrażenie, że irracjonalnie to w jego oczach czają się wyrzuty sumienia, jakby ten jeden przejaw stanowczości i agresji był bardziej szkodliwy, niż wszystkie jej uczynki do tej pory. A to przecież nieprawda. Sukienka to najmniejsza strata i w życiu nie pozwoli, by ją odkupił. Płaszcza też nie zamierzała przyjąć, bez względu na intencje, jakie nim kierowały. Nie potrzebowała tego, a on zwróci zakup i jego budżet nie odczuje tego wydatku.
Przypuszczała, że jej zachowanie oddali mężczyznę, odepchnie go to szaleństwo i będzie chciał wyjść, ale on nadal uparcie trwał. Usiadł na łóżku zgodnie z jej sugestią, ale w tym samym momencie pociągnął ją za sobą.
Sukienka podwinęła się do góry, gdy usiadła na nim okrakiem i choć w pierwszym odruchu próbowała się wyrwać, tak jego silne ramiona uniemożliwiły jej ucieczkę i dalsze obwinianie się o jego los. Przylgnęła do jego piersi, zaczęła oddychać bardziej miarowo, a bliskość jego ciała wydawała się kojąca. Nie zwracała uwagi, gdy ujął jej dłoń i przycisnął szmatę do rany we wnętrzu dłoni, sączącej powoli krew. Ale zaraz, to nie szmata, tylko jej bluzka.
- Zniszczysz mi wszystkie ubrania - mruknęła, ale w tonie wypowiedzi brzmiało coś na kształt rozbawienia, bo w jej stanie rzeczy materialne nie były priorytetem i nie przejmowała się ich utratą. Kupi nowe ubrania.
Nie zostawię cię.
Te słowa brzmiały jej w uszach, przynosząc dziwną ulgę, jakby w końcu mu uwierzyła i zaufanie, którym go wcześniej obdarzyła, odżyło teraz.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 6 Sty - 23:48
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Miał jej tak wiele do powiedzenia; pragnąc wyrzucić z siebie, ten natłok emocji, które gromadził w sobie od tygodni, a jakie powoli kształtowały się w jego umyśle i nabierały kolorów niejako dojrzewając, będąc obecnie wyraźniejszymi i znacznie oczywistszymi, niż podczas wychylenia ich na moście, to jednak nie zmieniało, aż tak wiele w tej zamglonej, skrytej kurtyną niedopowiedzeń relacji, bazującej w głównej mierze na porywach serc, te złączone przypadkiem widocznie grały jednym rytmem w piersiach zabłąkanych owieczek. W upartości zacietrzewieniu trudno o bardziej nieprzejednaną oślicę, niżeli Vi, ta była ślepa i głucha na przejaw rozsądku i podszytych logiką argumentów, nawet gra uczuć, swego rodzaju zachcianek zrodzonych w podrygach serca głupiego, czasami nie potrafiła dość do celu. Nie przejmował się tym jednak bowiem nie miała jeszcze pełnego obrazu zawziętości Mortensena, a ten nie odpuszczał, zwłaszcza gdy poczuł krew – nawet dosłownie i idealnie wpasowało się, to porównanie do obecnej sytuacji.
Słodycz jej oddechu niosła za sobą cierpkość wypitego wina, ten alkoholowy posmak wyczuwał wokół niej, ale nie była tym zdominowana, czerpiąc niesłychanie wielką przyjemność z delektowania się nutami zapachów; chłonął je z przymrużonymi oczami. Powieki mimowolnie drżały, kiedy rytm serc zamierał na moment, by powrócić w ułamku sekundy na właściwe tory. Pochłaniał widok, jakim go uraczyła, co prawda nie z własnej woli, ale jednak z niewielką pomocą jego stanowczości. Piekąca linia rozdarcia na mostku pulsowała tępym bólem, a stróżki krwi rozchodziły się na boki nierównomiernie znacząc tors swym śladem. Zaledwie raz jeden obejrzał dokładniej ranę w momencie, kiedy pozbywał się resztek grubego swetra, którego mówiąc uczciwie, będzie mu szkoda, bo naprawdę go lubił poza walorami estetycznymi, był także niezwykle ciepły i miękki. A to wiele znaczyło dla marynarza, zwłaszcza kiedy ten przebywał na statku i zewsząd dął przeszywający na wskroś zimny wicher. Była to jednak niewielka cena za moment spędzony z nią. Bywały noce, że śnił o tym. Pierwotne zbliżenie było spokojnym badaniem gruntów i stopniowym zagłębianiem się z elementami fantazji, na jaką mu wówczas pozwala, teraz sytuacja zdradzała więcej porywistości, ot obraz szalejącej nawałnicy, którą należało poskromić. W przekształcaniu emocji na czyny Vivian była wybitnie dobra, mógł żałować wielu rzeczy, ale tego nie zamierzał. Bo podczas kiedy on prawił jej słodkie słówka, ona siała prawdziwy terror, tym samym w jakiś zwariowany sposób uzupełniali się, chociaż od czasu, do czasu pragnął zakosztować poważniejszej rozmowy.
– Wówczas ty w odwecie spalisz całą szafę z moimi ubraniami. – Odparł, z takim przekonaniem uśmiechając się figlarnie, jakby faktycznie pozwolił jej na takie szaleństwo. Było to przesadą, aczkolwiek wszystkiego, mógł się po niej spodziewać, niesiona na fali gniewu i podniecenia, była nieprzewidywalna i tak dzika, że mogła zaskoczyć go w najmniej oczekiwanym momencie, jakimś nagłym swym posunięciem.
Słodycz jej oddechu niosła za sobą cierpkość wypitego wina, ten alkoholowy posmak wyczuwał wokół niej, ale nie była tym zdominowana, czerpiąc niesłychanie wielką przyjemność z delektowania się nutami zapachów; chłonął je z przymrużonymi oczami. Powieki mimowolnie drżały, kiedy rytm serc zamierał na moment, by powrócić w ułamku sekundy na właściwe tory. Pochłaniał widok, jakim go uraczyła, co prawda nie z własnej woli, ale jednak z niewielką pomocą jego stanowczości. Piekąca linia rozdarcia na mostku pulsowała tępym bólem, a stróżki krwi rozchodziły się na boki nierównomiernie znacząc tors swym śladem. Zaledwie raz jeden obejrzał dokładniej ranę w momencie, kiedy pozbywał się resztek grubego swetra, którego mówiąc uczciwie, będzie mu szkoda, bo naprawdę go lubił poza walorami estetycznymi, był także niezwykle ciepły i miękki. A to wiele znaczyło dla marynarza, zwłaszcza kiedy ten przebywał na statku i zewsząd dął przeszywający na wskroś zimny wicher. Była to jednak niewielka cena za moment spędzony z nią. Bywały noce, że śnił o tym. Pierwotne zbliżenie było spokojnym badaniem gruntów i stopniowym zagłębianiem się z elementami fantazji, na jaką mu wówczas pozwala, teraz sytuacja zdradzała więcej porywistości, ot obraz szalejącej nawałnicy, którą należało poskromić. W przekształcaniu emocji na czyny Vivian była wybitnie dobra, mógł żałować wielu rzeczy, ale tego nie zamierzał. Bo podczas kiedy on prawił jej słodkie słówka, ona siała prawdziwy terror, tym samym w jakiś zwariowany sposób uzupełniali się, chociaż od czasu, do czasu pragnął zakosztować poważniejszej rozmowy.
– Wówczas ty w odwecie spalisz całą szafę z moimi ubraniami. – Odparł, z takim przekonaniem uśmiechając się figlarnie, jakby faktycznie pozwolił jej na takie szaleństwo. Było to przesadą, aczkolwiek wszystkiego, mógł się po niej spodziewać, niesiona na fali gniewu i podniecenia, była nieprzewidywalna i tak dzika, że mogła zaskoczyć go w najmniej oczekiwanym momencie, jakimś nagłym swym posunięciem.
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 21 Sty - 1:04
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Vivian może nie była najbardziej domyślną osobą pod słońcem, bo rzeczywiście lubiła mieć jasno postawioną sprawę, niżby się miała domyślać, ale czasami nawet to nie pomagało, czasami nawet mając jasne przesłanki, bezpośrednie zapewnienia, nie potrafiła spojrzeć prawdzie w oczy. Teraz też tak było, choć w dużej mierze spowodowane tragicznym wydarzeniem, w którym brała udział - reszta spraw i relacji spadła na dalszy plan, kiedy sama ze sobą nie potrafiła sobie poradzić i ciągle szukała rozwiązania.
Była wdzięczna Arthurowi, a choć jego zaangażowanie dawało niezakłamany obraz jego uczuć, ona wciąż w jakimś stopniu łudziła się, że jego czyny były podyktowane jedynie dobrocią serca, a czasami pożądaniem - to trudniej jej było sobie tłumaczyć, ale nawet nie próbowała, po prostu poddawała się temu, co ich łączy. Mogła udawać, że jest jej obojętny, mogła go odprawiać z kwitkiem za każdym razem, ale jej ciało reagowało na niego w sposób, którego nie potrafiła przed nim ukryć. Przyciągał ją nawet jeśli wydawało jej się, że go nienawidzi. Nawet kiedy zachowywała się jak niespełna rozumu.
Obawiała się tylko, a może poniekąd tego chciała, że kiedy Arthur zobaczy, co zrobiła, jak zachowuje się w najbardziej bezbronnym stanie, w jakim kiedykolwiek była, zacznie się jej bać jako nieprzewidywalnej wariatki, z którą nikt nie chce mieć nic do czynienia. W najlepszym wypadku tego scenariusza mógłby stwierdzić, że szkoda jego cennego czasu na tak niestabilną osobę. Miałby rację i nie winiłaby go, gdyby teraz opuścił to mieszkanie i nigdy więcej nie pokazał jej się na oczy. Czy byłoby jej żal? Teraz nie była w stanie tego stwierdzić, a może nie chciała do siebie dopuścić, że w istocie tęskniłaby za nim i żałowałaby, że ją zostawił. Nie oczekiwała przecież, że dotrzyma słowa, kiedy zapewniał, że będzie trwał przy niej w tym bagnie. Nie musiał tego robić, nie prosiła go o to, a jednak był.
- Możliwe - szepnęła poważnym tonem, jakby perspektywa spalenia jego szafy nie była najbardziej nieprawdopodobną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiła. Pytanie, czy powstrzymywałby ją przed tym, czy jak do tej pory cierpliwie znosił jej wybuchy, ratując potem zgliszcza, które po sobie zostawiała? Nie zasługiwała na niego w żadnym stopniu, na to miękkie i ciepłe spojrzenie, kryjące uczucie, na jego cierpliwość, dzięki której wciąż trzymał ją w ramionach.
Była wdzięczna Arthurowi, a choć jego zaangażowanie dawało niezakłamany obraz jego uczuć, ona wciąż w jakimś stopniu łudziła się, że jego czyny były podyktowane jedynie dobrocią serca, a czasami pożądaniem - to trudniej jej było sobie tłumaczyć, ale nawet nie próbowała, po prostu poddawała się temu, co ich łączy. Mogła udawać, że jest jej obojętny, mogła go odprawiać z kwitkiem za każdym razem, ale jej ciało reagowało na niego w sposób, którego nie potrafiła przed nim ukryć. Przyciągał ją nawet jeśli wydawało jej się, że go nienawidzi. Nawet kiedy zachowywała się jak niespełna rozumu.
Obawiała się tylko, a może poniekąd tego chciała, że kiedy Arthur zobaczy, co zrobiła, jak zachowuje się w najbardziej bezbronnym stanie, w jakim kiedykolwiek była, zacznie się jej bać jako nieprzewidywalnej wariatki, z którą nikt nie chce mieć nic do czynienia. W najlepszym wypadku tego scenariusza mógłby stwierdzić, że szkoda jego cennego czasu na tak niestabilną osobę. Miałby rację i nie winiłaby go, gdyby teraz opuścił to mieszkanie i nigdy więcej nie pokazał jej się na oczy. Czy byłoby jej żal? Teraz nie była w stanie tego stwierdzić, a może nie chciała do siebie dopuścić, że w istocie tęskniłaby za nim i żałowałaby, że ją zostawił. Nie oczekiwała przecież, że dotrzyma słowa, kiedy zapewniał, że będzie trwał przy niej w tym bagnie. Nie musiał tego robić, nie prosiła go o to, a jednak był.
- Możliwe - szepnęła poważnym tonem, jakby perspektywa spalenia jego szafy nie była najbardziej nieprawdopodobną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiła. Pytanie, czy powstrzymywałby ją przed tym, czy jak do tej pory cierpliwie znosił jej wybuchy, ratując potem zgliszcza, które po sobie zostawiała? Nie zasługiwała na niego w żadnym stopniu, na to miękkie i ciepłe spojrzenie, kryjące uczucie, na jego cierpliwość, dzięki której wciąż trzymał ją w ramionach.
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 30 Sty - 1:01
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 2 Lut - 0:42
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 2 Lut - 14:17
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 2 Mar - 1:43
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 3 Mar - 19:10
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 4 Mar - 2:05
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 7 Mar - 13:59
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 16 Mar - 23:59
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
06.02.2001 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 17 Mar - 18:03
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Arthur i Vivian z tematu