:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen
2 posters
Arthur Mortensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 18 Kwi - 22:11
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
18.03.2001
Był oczarowany jej pięknem, ten pociąg fizyczny zdradzał, niemalże od ich pierwszego spotkania z czasem nabierał jedynie rozpędu, by w konsekwencji zostać całkowicie stłamszony podczas pamiętnego spotkania na moście, kiedy to głuche plaśnięcie przecięło ciszę, co zapadła po jego wyznaniu, tak na tamtą chwilę nieodpowiednim zważywszy na chaos w życiu emocjonalnym Vivian, nie miał pojęcia o tak wielu sprawach; tak wiele tajemnic i niedopowiedzeń skrywała, przed nim wyczuwał to, był niezwykle wrażliwy pod tym względem, ale z naturalnej sobie emocjonalności, nigdy nie pytał, o to być może był to błąd? Męczony nieraz wyrzutami z tego tytułu, miewał na swym koncie nieprzespane noce, podczas których to przeróżne scenariusze skumulowane z niedopowiedzeń jawiły się przed oczami marynarza. Czuł żal z tego tytułu, ale obserwując postawę Vivian, to jak zachowywała się przy nim i ile potrafiła dać od siebie odpędzał koszmarne wizje pozwalając trwać bajce, jaką pisali na własny rachunek.
Dając kochance całego siebie – ofiarował jej swą troskę, przyjaźń i zrozumienie. Wiedział, jak bardzo potrzebowała, jego wsparcia w tych dniach, kiedy świat po brutalnej napaści zapadł się, a ona trwała samotnie w apatii zatraciła wszelką chęć lgnąc do ciemności w swej samotni budowała bezpieczne schronienie. I jak z początku w głębi ducha nie zgadzał się z wieloma jej decyzjami podjętymi w tej sprawie, tak uszanował wolę i nie kwestionował decyzji, jakby wiedziała, co było dla niej najlepsze. Czy było to słuszne z jego strony? Czas jedynie, będzie mógł go w tej kwestii osądzić. On zaufał jubilerce, nie tylko w tej kwestii.
Błękit oczu rozbłysł w niekrytej nadziei, gdy wypowiedziała tak znaczące dla niego słowa. Nie było to nic wielkiego, a jednak w człowieku takim, jak Mortensen obudziło, to pokłady nowych nadziei na to, że ich relacja rozkwitnie, że gdy tylko Vivian poczuje się lepiej, będą mogli stanowić prawdziwą parę, a nie jedynie kłębek nawarstwiających się emocji, jakie znajdują ujście w seksie. Chciał zawsze czegoś więcej, nigdy nie patrzył na nią przez pryzmat wyłącznie chwilowego romansu, lecz nie było również sposobności, aby zapytać o to, a biorąc pod lupę, te wszystkie wydarzenia dochodził do wniosku, że odrobina wytchnienia i kilka miłych wieczorów, mogły podziałać naprawdę pozytywnie na ich samopoczucie.
Pocałunki spijane z rozchylonych warg kochanki potrafiły zaćmić przebłyski rozsądku, które falowo pobrzmiewały w objęciach salonu, lecz pozostawały głuche w swym spełnieniu. Pragnął jej, to było oczywiste w każdym spojrzeniu, jakim ją obdarowywał, w każdym geście i czułym słowie kryło się uczucie, jakie jeszcze nie padło z jego ust, chociaż nabierało siły, tak wstrzymywał się z wyznaniem, chcąc zrobić to jak należy w odpowiednim momencie, aby nic innego nie przesłaniało im tej wyjątkowej chwili.
– Nikt, nigdy dla mnie tak nie tańczył, jak ty. – W przerwie od jej pieszczot wyznał szczerze, a delikatne rumieńce nadały tej wypowiedzi wiarygodności. – Chciałbym, byś to częściej robiła – pochylony nad jej uchem oświadczył swoje pragnienie. Być może przy następnej okazji, będzie dłużej delektował się, tak miłym dla oczu widokiem, zwłaszcza że dziewczynie nie brakowało zaangażowania.
Spływające na twarz i jej szeroko rozumiane okolice komplementy, niosące czułości miłe muśnięcia, były przyjmowane przez przemytnika z uśmiechem zakłopotania, ale i radości, tak odrobinę zawstydzony, trwał w tym stanie na przekór temu, co jeszcze chwilę temu mówił. Działała na niego znacznie silniej, niż jakakolwiek używka, jakiej próbował w swoim życiu. Nie miał pojęcia, czy Vivian zdawała sobie z tego sprawę, czy jedynie bawiła się chwilą ośmielona narkotykiem, tym samym paradoksalnie przypominając dawną siebie. Bardzo mu zależało, by ta powróciła do stanu przed wypadkiem, oczywiście miał świadomość, jak wiele czasu upłynie nim poukłada sobie wszystko w głowie i stanie na nogi.
Gdy myśli przemytnika odpłynęły od przyjemnych tematów zbaczając na moment w zakręty ciasne i trudne do pokonania, ta z miejsca wyczuła zmianę nastroju i zwinnie zeskakując z tak przecież wygodnej pozycji popędziła do swojego pokoju, zostawiając go na dłuższą chwilę samego. W tym czasie poluzował koszulę rozpinając kilka pierwszych guzików i podwinął rękawy. Starał się jednocześnie uspokoić galopujące myśli, lecz nim ta sztuka mu się udała ujrzał ją ponownie. Stała w progu drzwi wiodących do jej sypialni. Ubrana, tak że w pierwszym momencie stracił mowę i tylko bezwiednie spoglądał w jej kierunku z delikatnym uśmiechem tańczącym na ustach.
– Uwielbiam cię taką oglądać. Wyglądasz bardzo ponętnie – chciał wstać i porwać ją na środku salonu, by utonęła w jego ramionach, lecz Vi była szybsza, jak kotka wskoczyła pewnie na jego kolana zajmując pozycję, jak wcześniej. Nie poddał się zupełnie prośbie kobiety. Otwierając usta na jej życzenie, mierzył kochankę przeszywającym spojrzeniem, spod zmrużonych powiek kąciki ust drgały mu lekko. Pochłonięci w kolejnej fali namiętności, tym razem jeszcze silniejszej, niż poprzednie dyktowanej gwałtownością narzuconą przez blondynkę. Starał się nie odstawać; oddając jej, tyle ile dostał, a i dodając od siebie odrobinę więcej, gdy jej dłonie splotły się na jego karku mruknął do niej wyraźnie zadowolony. I zachęcony słowami partnerki objął ją pewnie w talii oraz podtrzymując za pośladki wstał z kanapy. Nie przerywając pocałunku pokonał dzielącą ich odległość do pokoiku jubilerki w progu, jedynie zwolnił, by nogą zamknąć za sobą drzwi.
Vivian Sørensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 8 Cze - 16:39
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Płynęła na fali narkotycznej substancji, nie zważając na konsekwencje swoich działań, nie przejmując się wszystkimi problemami, z którymi borykała się na co dzień. Wspaniałe poczucie rozluźnienia zawładnęło jej ciałem, a Arthur miał okazję delektować się frywolnym, pewnym siebie na granicy arogancji zachowaniem kobiety. Wszystko inne zniknęło - jej trauma, wieczne uczucie strachu, problemy, bliscy jej sercu ludzie, których albo martwiła albo zawodziła. Pierwszy raz od kilku tygodni poczuła się naprawdę dobrze, wolna od trosk, pewna siebie z wysokim poczuciem własnej wartości, której aktualnie nikt nie mógłby zgasić; nie wspominając o tym, że mężczyzna dodatkowo ją podkręcał, kiedy widziała w jego oczach pożądanie i uwielbienie. Ten jeden raz mogła puścić wszystkie hamulce i wrócić do dawnej beztroski oraz radości życia, która została jej odebrana wraz z atakiem. Czy to źle, że poszła na skróty i wybrała substancje, dzięki którym osięgnęła efekt w krótkim odstępie czasu? Pewnie tak, ale robiąc ten krok zdawała sobie przecież sprawę, że nie jest to rozwiązaniem jej problemów, a jedynie chwilową ucieczką. Potrzebowała tego - odskoczni od pułapki w swojej głowie, od przejmowania się wszystkim i podskakiwaniem na każdy głośniejszy dźwięk albo niezidentyfikowany cień. Mógł ją oceniać albo potępiać za ten wybór, ale miała dość takiego życia i lada moment mogła zrobić coś głupiego, od czego nie byłoby odwrotu. Musiała spróbować różnych opcji, żeby sobie pomóc, bo nie była jeszcze gotowa na tę najbardziej efektywną, czyli znalezienie pomocy psychiatrycznej i poukładanie sobie w głowie tego, co się wydarzyło i jak to wpłynęło na jej życie.
Dzisiaj po spożyciu narkotyku nie potrzebowała nic więcej poza jego towarzystwem i wydawało jej się, że zachowuje się całkowicie normalnie, ani trochę go przy tym nie prowokując. Przecież jego dotyk na skórze był tak naturalny jak oddychanie, dlaczego więc miałaby sobie tego odmawiać? Dlaczego mieliby się ograniczać i udawać, że tego nie chcą? Patrzyła na niego rozanielonym spojrzeniem, jakiego chyba jeszcze nigdy wcześniej nie uświadczył z jej strony.
- Następnym razem to ty mi zatańczysz - zachichotała, nie do końca wierząc, że nikt nigdy nie tańczył dla marynarza w taki sposób. Z pewnością bywał w różnych miejscach i miał styczność z różnymi kobietami, może nawet chadzał do domów uciech - nie wyglądał na takiego, który chciałby płacić za chwile zbliżenia, ale różne historie o marynarzach słyszała, szczególnie, że nie ma w tym nic złego, dopóki nie krzywdzi się innych. Nie znała jego historii, właściwie bardzo niewiele o nim wiedziała, a jednak wpuściła go do swojego życia bez namysłu. Norny tak pokierowały ich losami, że teraz czuła się przy nim lekko i swobodnie, jakby znali się od zawsze, jakby to była ich rutyna. Pomógł jej, ewidentnie czuł do niej coś więcej, z czego nie do końca zdawała sobie sprawę, a jednocześnie mógł mieć na ogródku zakopane ciała kobiet, które mu odmówiły albo mężczyzn, którzy stali mu na drodze. Każdy skrywa jakieś tajemnice, Vivian nie otwierała się przed każdym, dlatego też nie oczekiwała od innych, że będą się jej zwierzać ze swoich sekretów. Może z nim byłoby inaczej? Może opowiedziałby jej wszystko, może mógłby być jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem? A może nie będzie w stanie jej zrozumieć i odejdzie tak szybko jak się pojawił? Na co dzień za dużo scenariuszy przeplatało się w jej głowie, za dużo analizowała, a potem wszystkiego była niepewna, bo spodziewała się najgorszego. Na szczęście teraz te wszystkie zmartwienia odeszły na dalszy plan, zostały przyćmione euforią, rozsadzającą jej ciało.
Szczególnie zadowolona była, kiedy bez protestów otworzył buzię i przyjął jej prezent. Pewnie wiedział, z czym ma do czynienia, pewnie już kiedyś tego próbował. Otrzymała zapewnienie, że to nic groźnego, a i teraz nie odczuwała żadnych negatywnych skutków, ale pełny obraz będzie miała dopiero po wytrzeźwieniu. Teraz nie zamierzała się tym przejmować, chłonęła przyjemności każdą komórką swojego ciała, a narkotyk sprawił, że odczuwała wszystko ze zdwojoną siłą. Poddał się jej, czuła to po napięciu mięśni, które teraz złagodniało i nareszcie wziął sprawy w swoje ręce, przenosząc ją do sypialni, zgodnie z sugestią. Doskonale wiedział, w jakim celu, nie była zbyt subtelna w okazywaniu swoich pragnień.
Dzisiaj po spożyciu narkotyku nie potrzebowała nic więcej poza jego towarzystwem i wydawało jej się, że zachowuje się całkowicie normalnie, ani trochę go przy tym nie prowokując. Przecież jego dotyk na skórze był tak naturalny jak oddychanie, dlaczego więc miałaby sobie tego odmawiać? Dlaczego mieliby się ograniczać i udawać, że tego nie chcą? Patrzyła na niego rozanielonym spojrzeniem, jakiego chyba jeszcze nigdy wcześniej nie uświadczył z jej strony.
- Następnym razem to ty mi zatańczysz - zachichotała, nie do końca wierząc, że nikt nigdy nie tańczył dla marynarza w taki sposób. Z pewnością bywał w różnych miejscach i miał styczność z różnymi kobietami, może nawet chadzał do domów uciech - nie wyglądał na takiego, który chciałby płacić za chwile zbliżenia, ale różne historie o marynarzach słyszała, szczególnie, że nie ma w tym nic złego, dopóki nie krzywdzi się innych. Nie znała jego historii, właściwie bardzo niewiele o nim wiedziała, a jednak wpuściła go do swojego życia bez namysłu. Norny tak pokierowały ich losami, że teraz czuła się przy nim lekko i swobodnie, jakby znali się od zawsze, jakby to była ich rutyna. Pomógł jej, ewidentnie czuł do niej coś więcej, z czego nie do końca zdawała sobie sprawę, a jednocześnie mógł mieć na ogródku zakopane ciała kobiet, które mu odmówiły albo mężczyzn, którzy stali mu na drodze. Każdy skrywa jakieś tajemnice, Vivian nie otwierała się przed każdym, dlatego też nie oczekiwała od innych, że będą się jej zwierzać ze swoich sekretów. Może z nim byłoby inaczej? Może opowiedziałby jej wszystko, może mógłby być jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem? A może nie będzie w stanie jej zrozumieć i odejdzie tak szybko jak się pojawił? Na co dzień za dużo scenariuszy przeplatało się w jej głowie, za dużo analizowała, a potem wszystkiego była niepewna, bo spodziewała się najgorszego. Na szczęście teraz te wszystkie zmartwienia odeszły na dalszy plan, zostały przyćmione euforią, rozsadzającą jej ciało.
Szczególnie zadowolona była, kiedy bez protestów otworzył buzię i przyjął jej prezent. Pewnie wiedział, z czym ma do czynienia, pewnie już kiedyś tego próbował. Otrzymała zapewnienie, że to nic groźnego, a i teraz nie odczuwała żadnych negatywnych skutków, ale pełny obraz będzie miała dopiero po wytrzeźwieniu. Teraz nie zamierzała się tym przejmować, chłonęła przyjemności każdą komórką swojego ciała, a narkotyk sprawił, że odczuwała wszystko ze zdwojoną siłą. Poddał się jej, czuła to po napięciu mięśni, które teraz złagodniało i nareszcie wziął sprawy w swoje ręce, przenosząc ją do sypialni, zgodnie z sugestią. Doskonale wiedział, w jakim celu, nie była zbyt subtelna w okazywaniu swoich pragnień.
Arthur Mortensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 9 Cze - 22:45
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Noc zastała ich złączonych w jednym łóżku. Chwile cudownego snu powoli ulatywały w niebyt, a poranek wkraczał w życie z nowymi zmianami. Tak, gdy pierwsze jego promienie zajrzały do malutkiej sypialni blondynki marynarz już nie spał, ot bawił się jej włosami wpatrując się, jak ta spokojnie, miarowo oddycha niepokojona złą myślą przez sen, uśmiechnął się na ten widok i nie powstrzymał odruchu, by jej nie pocałować w skroń. Po czym wstał chcąc dać jej pełnię swobody i możliwość do wypoczynku. Samemu uznając, że ten czas spędzi siedząc w fotelu. Gdy podszedł zaspanym nieco krokiem do mebla dostrzegł porzucony na jego skraju list po tym jak ten wyglądał wywnioskował, że był przez Vi wielokrotnie czytany i zapewne zignorowałby go, gdyby nie dostrzeżone w zdaniu święto, podczas którego urządzili sobie wycieczkę. Czytał jego treść kilka razy, z początku nie dowierzając, później się dziwiąc, a mieszanka gniewu oraz współczucia kotłowały się w marynarzu naprzemiennie. Odgadywał, że to właśnie był powód sięgnięcia blondynki po narkotyk, a w kolosalnym skrócie, on był problemem. Nigdy nie myślał prawda o konsekwencjach spotykania się z nią, nigdy też nie dała mu znać, że jest to nietaktem i zarazem największą przeszkodą. Ignorowali to, było to dla nich zupełnie, bez znaczenia, lecz jednak kogoś to obeszło do tego stopnia, że wystosował krzywdzące pismo, inaczej mówiąc reprymendę.
Kiedy poczuł na sobie jej wzrok przetarł wierzchem dłoni zamglone oczy. Nie chciał, by pierwszym, co zobaczy był smutek wymalowany na jego twarzy. Westchnął ciężko i wstał.
– Dzień dobry – odczekał moment, aż ta się trochę rozbudzi i dopiero zapytał:
– Vi, dlaczego mi nie powiedziałaś prawdy? – Spokojny głos, mógł nieść ukojenie, ale i drzemiącą niepewność. List, tak skrupulatnie czytany podczas gdy ona spała leżał, w tym samym miejscu, gdzie go znalazł. – Nigdy nie chciałem być dla ciebie ciężarem… – Oparł się o blat biurka i ze smutkiem patrzył jej w oczy.
Vivian Sørensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 12 Cze - 23:04
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Błogi sen po raz pierwszy od dawna nie był zmącony koszmarem. Nie wiedziała, czy to zasługa narkotyku, który pozbawił ją strachu, czy może na tyle bezpiecznie czuła się przy Arthurze, ale kiedy rano otwierała powieki, czuła się wypoczęta, ale po paru sekundach sielankę brutalnie przerwał nasilający się ból głowy.
- Dzień dobry - odpowiedziała zaspanym głosem, skupiając swój wzrok na mężczyźnie siedzącym przy biurku. Ranny ptaszek. A może po zażyciu narkotyku źle się czuł i wolał posiedzieć? Jej było chyba trochę niedobrze, ale może to z głodu?
Jego pytanie zbiło ją pantałyku, więc musiała przetrzeć oczy i wysilić umysł, żeby zorientować się, o czym właściwie mówił. Przeniosła wzrok na biurko i zobaczyła pośród papierów list od dziadka. No tak, nie spodziewała się gości, więc nie schowała ani papierów ani narkotyków.
- Nie powinieneś tego czytać - mruknęła niezadowolona, a złośliwy głosik w jej głowie odbił piłeczkę, że to ona nie powinna zostawiać istotnych listów na wierzchu. Nie mogła go winić, że obudził się przed nią i dostrzegł coś, co go zainteresowało. Nie pamiętała teraz dokładnych słów dziadka, ale wiedziała, że wspominał o marynarzu i Guildensternach, co tym bardziej mogło wpaść w oczy spostrzegawczego mężczyzny.
Westchnęła ciężko, z pulsującym bólem głowy dużo ciężej było zebrać myśli, a rozmowa o szeroko dopowiedzianej prawdzie czaiła się na horyzoncie i nawet nie chciała już dłużej jej odwlekać. Nie zrobiła przecież nic złego i o ile nie była nikomu winna żadnych wyjaśnień, tak Arthur zasługiwał na poznanie prawdy. Wcześniej jakoś nie było okazji, jej ciągłe wybuchy i nagłe zbliżenia nie sprzyjały zwierzeniom, a teraz, kiedy po działaniu narkotyku pozostał uporczywy ból głowy, czuła, że nadszedł czas, by rozjaśnić mu nieco sytuację. Ale po kolei.
- Mógłbyś mi przynieść szklankę wody? - zapytała, masując okrężnymi ruchami palców skroń. Gdy zniknął na moment, wykorzystała ten czas, żeby podnieść się do pozycji siedzącej i nałożyć koszulkę nocną, by nic nie miało szansy ich rozproszyć. Czy on nie odczuwał żadnych skutków po wczorajszym szaleństwie?
Gdy wrócił, podziękowała za wodę i wypiła na raz pół szklanki
- Po co miałam ci mówić? To rodzinne problemy, moje brzemię. Nie ma potrzeby, żebyś się tym martwił - zaczęła mówić, wyrażając swoją troskę. Wystarczająco dużo problemów mu stworzyła, nie chciała dokładać i być kulą u nogi, która ciągnie go na dno. Widziała jego smutek i właściwie nie wiedziała, czy jest skierowany przez wzgląd na nią i jej smutny los, czy raczej przez wzgląd na siebie, że został niepochlebnie oceniony przez jarla.
- Nie jesteś dla mnie ciężarem. Przeciwnie, to ja jestem dla ciebie. Od ataku starasz się mi pomagać, ale jestem beznadziejnym przypadkiem i nie wykazuje szans na poprawę - bolesna prawda zakłuła prosto w żołądek, ale dość mydlenia oczu. Musiała być szczera także ze sobą.
- Co by to zmieniło, gdybym ci powiedziała? - zapytała jeszcze, jakby próbując zrozumieć jego tok myślenia. Czy próbowałby coś zmienić, czy oczekiwał czegoś od niej, a może dał sobie spokój? Czy to znaczy, że od wypadku była mu winna wszystkie swoje sekrety i miała się spowiadać z każdego aspektu życia? Nie chciała tak, ale najpewniej wyolbrzymiała niektóre kwestie.
Arthur Mortensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 13 Cze - 13:10
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nie spodobały mu się słowa, którymi go uraczyła na ulotny moment w błękicie przymglonym smutkiem zajarzyły się iskierki sprzeciwu. Jarl – jej dziadek w słowach, mało pochlebnych wyrażał swe zdanie odnośnie ich spaceru, bo to jak go w owym liście nazwał mu zupełnie nie przeszkadzało, wiedział gdzie jego miejsce, bardziej martwił się o nią w ostatnim czasie, miała wystarczająco dużo na głowie, aby jeszcze była dobijana tego typu listownymi reprymendami. Powinien zadbać o jej bezpieczeństwo oraz komfort, był za nią w jakimś stopniu odpowiedzialny, a swym zachowaniem, zbyt lekkomyślnym naraził ją na plotki. Bywało, że zapominał się, iż Vivian pochodziła z klanu, nigdy mu też o tym swoją osobą nie przypominała, ani nie napominała, gdy czynił śmielsze ruchy względem niej publicznie. Zmartwiony jej losem przyczynił się w sposób nieświadomy do tej góry problemów, która zaowocowała sięgnięciem po narkotyk.
Bez słowa wypełnił jej prośbę znajdując w kuchni chwilę, aby przemyć twarz lodowatą wodą i ugasić poranne pragnienie. Nie spieszyło mu się z powrotem dając chwilę do namysłu jubilerce. Gdy wrócił, podał jej szklankę i zajął miejsce przy biurku jak wcześniej. Ze splecionymi na piersi rękami spoglądał na kobietę wyczekująco.
– Pozwól, że nie zgodzę się z tobą w tej kwestii. Postąpiłem, nieco lekkomyślnie – Wypalił momentalnie, kiedy tylko zaczęła mówić w pauzie, jaką wzięła na oddech, chciał jej z góry przedstawić swoje zdanie, swoje obawy i to, jak ważna stała się w ostatnich tygodniach dla niego. Być może poniesiony emocjami, za bardzo palił się wewnętrznie, by jej to wszystko naraz powiedzieć, dlatego gestem przeprosił, że nie daje się jej wypowiedzieć. I milczał przez resztę czasu, kiedy blondynka mówiła.
Nie przepadał za takimi rozmowami, wolał rozmawiać o problemach na bieżąco, a nie w momencie, kiedy szambo wybiło i cały syf teraz niesie się na fali zalewając wszystko na swojej drodze. Atmosfera stała się ciężka, a sam marynarz zastanawiał się, jak wyjść z tej sytuacji, bez większego szwanku, nie zamierzał się kłócić, acz jej słowa odrobinę go dobiły. To prawda nie potrafił wyleczyć jej, a swoją obecnością, kto wie, czy nie mieszał jeszcze bardziej w jej życiu. Z całego serca pragnął jej powrotu do zdrowia – ufając kobiecie w tym, że wie co dla niej najlepsze. Jak widać nie potrafiła sobie poradzić, ani nie wierzyła w to, że on może cokolwiek zmienić, nawet nie próbując mu powiedzieć, jak jest z nią źle, zamiast tego łapała się wszelkich znieczulaczy od alkoholu po narkotyki, bał się tego, do czego taki styl życia może doprowadzić.
– Vi, nie jesteś beznadziejnym przypadkiem. Ufałem w to, że wiesz, co dla ciebie najlepsze, być może się pomyliłem, lecz teraz wiesz, że sama sobie z tym problemem nie poradzisz i musisz skorzystać z wiedzy ludzi mądrzejszych od siebie. – Poczynił krok w jej stronę, a potem drugi, bez większego zawahania. Klękając przed nią sięgnął jej dłoni i w czułym pełnym troski geście pocałował ją. – Sypiamy ze sobą i łączy nas coś więcej, dlatego pragnę, żebyś widziała we mnie, kogoś na kim możesz polegać. Nie wiem, co przyniesie nam przyszłość, ale najważniejsza w tej chwili jesteś ty. . – Wstał i pocałował ją raz jeszcze, tym razem jednak twarz zatopił w koronie złotych włosów i trwał tak przez chwilę, by uspokoić rozbiegane w głowie myśli. Usiadł obok i objął kochankę czule. – Przepraszam, że naraziłem cię na gniew dziadka i plotki. – Dłoń marynarza powoli ześlizgiwała się z ramienia Vi, wraz kolejnymi słowami, jego głos cichł i ze spojrzeniem wbitym w dywan, trwał jak zaczarowany.
Bez słowa wypełnił jej prośbę znajdując w kuchni chwilę, aby przemyć twarz lodowatą wodą i ugasić poranne pragnienie. Nie spieszyło mu się z powrotem dając chwilę do namysłu jubilerce. Gdy wrócił, podał jej szklankę i zajął miejsce przy biurku jak wcześniej. Ze splecionymi na piersi rękami spoglądał na kobietę wyczekująco.
– Pozwól, że nie zgodzę się z tobą w tej kwestii. Postąpiłem, nieco lekkomyślnie – Wypalił momentalnie, kiedy tylko zaczęła mówić w pauzie, jaką wzięła na oddech, chciał jej z góry przedstawić swoje zdanie, swoje obawy i to, jak ważna stała się w ostatnich tygodniach dla niego. Być może poniesiony emocjami, za bardzo palił się wewnętrznie, by jej to wszystko naraz powiedzieć, dlatego gestem przeprosił, że nie daje się jej wypowiedzieć. I milczał przez resztę czasu, kiedy blondynka mówiła.
Nie przepadał za takimi rozmowami, wolał rozmawiać o problemach na bieżąco, a nie w momencie, kiedy szambo wybiło i cały syf teraz niesie się na fali zalewając wszystko na swojej drodze. Atmosfera stała się ciężka, a sam marynarz zastanawiał się, jak wyjść z tej sytuacji, bez większego szwanku, nie zamierzał się kłócić, acz jej słowa odrobinę go dobiły. To prawda nie potrafił wyleczyć jej, a swoją obecnością, kto wie, czy nie mieszał jeszcze bardziej w jej życiu. Z całego serca pragnął jej powrotu do zdrowia – ufając kobiecie w tym, że wie co dla niej najlepsze. Jak widać nie potrafiła sobie poradzić, ani nie wierzyła w to, że on może cokolwiek zmienić, nawet nie próbując mu powiedzieć, jak jest z nią źle, zamiast tego łapała się wszelkich znieczulaczy od alkoholu po narkotyki, bał się tego, do czego taki styl życia może doprowadzić.
– Vi, nie jesteś beznadziejnym przypadkiem. Ufałem w to, że wiesz, co dla ciebie najlepsze, być może się pomyliłem, lecz teraz wiesz, że sama sobie z tym problemem nie poradzisz i musisz skorzystać z wiedzy ludzi mądrzejszych od siebie. – Poczynił krok w jej stronę, a potem drugi, bez większego zawahania. Klękając przed nią sięgnął jej dłoni i w czułym pełnym troski geście pocałował ją. – Sypiamy ze sobą i łączy nas coś więcej, dlatego pragnę, żebyś widziała we mnie, kogoś na kim możesz polegać. Nie wiem, co przyniesie nam przyszłość, ale najważniejsza w tej chwili jesteś ty. . – Wstał i pocałował ją raz jeszcze, tym razem jednak twarz zatopił w koronie złotych włosów i trwał tak przez chwilę, by uspokoić rozbiegane w głowie myśli. Usiadł obok i objął kochankę czule. – Przepraszam, że naraziłem cię na gniew dziadka i plotki. – Dłoń marynarza powoli ześlizgiwała się z ramienia Vi, wraz kolejnymi słowami, jego głos cichł i ze spojrzeniem wbitym w dywan, trwał jak zaczarowany.
Vivian Sørensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 20 Cze - 1:15
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Faktem jest, że ostatnio miała za dużo na głowie. Nie potrafiła sobie poradzić ze swoimi emocjami, a całą resztę spychała na dalszy plan, ale problemy magicznie nie znikały - przeciwnie, z czasem nawarstwiały się coraz bardziej, niestety nie miała dość siły, by zmierzyć się z tym wszystkim na raz. Zbyt wiele kosztowało ją spotkanie z mordercą, miała wrażenie, że zatraciła siebie, a teraz nie potrafiła wrócić. Czuła się zagubiona, obca we własnym ciele, a wszystko, co działo się wokół, czasami wydawało się abstrakcją, jakby żyła w jakiejś symulacji. Przez ten okres sama zapomniała o swoim pochodzeniu, o konwenansach, których musiała przestrzegać. Może zapomniała o tym nawet wcześniej, może potrzebowała takiego kopa, żeby odbić się od dna?
Nie mogła winić marynarza, bo nie miał obowiązku przestrzegać etykiety. To ona powinna wyznaczyć granice, ale tego nie zrobiła, szczególnie po ataku nie potrafiła się do tego zmusić. Byli lekkomyślni w tym spacerze podczas święta, na które zjechało się pół magicznej Skandynawii. Na szczęście to jej pierwsze potknięcie, więc dostała po łapach, ale dziadek nie wyciągnął wobec niej poważniejszych konsekwencji. Miał nad nią władzę absolutną, chociaż jako najmłodsza wnuczka pierwszego syna miała u niego specjalne względy, to jeśli go zawiedzie, zabierze jej wszystko, co miała. Może ją odciąć od zawodu, który kochała, a przede wszystkim mógł ją wykląć i zostawić bez rodziny. Nie zniosłaby tego, nie mogła dopuścić, żeby taki scenariusz się spełnił. Nie miała siły na walkę, a z drugiej strony nie chciała się poddać i być niewolnikiem własnego życia. Niestety to bardziej skomplikowane, gdy zamiast samotniczego trybu życia, prowadzi się życie pracowitej pszczółki, która wraz z całym rojem dąży do rozkwitu całego ulu. Nie oczekiwała, że mężczyzna będzie w stanie to zrozumieć.
- To nie twoja wina - odparła niemal od razu, bo irytowało ją, że próbował zabrać jakąś część winy na siebie. Nie oczekiwała tego i nie spodziewała się, że będzie znał wszystkie jej rozterki i obowiązki, tak samo, jak ona nie znała jego. Poznała go już na tyle, żeby wiedzieć, że za dużo bierze na swoje barki i nie potrafiła przemówić mu do rozsądku, kiedy zachowywał się jak uparty osioł.
Nie czuła się w obowiązku, żeby mówić mu wcześniej o liście. Oczywiście sprawa dotyczyła go bezpośrednio, ale nie było powodu, żeby martwił się dodatkowo o uwagi jarla - chciała przejąć impet tego uderzenia, może żeby w jakiś sposób wynagrodzić mu trudy, gdy pomagał jej po ataku? Na nic się to zdało, skoro i tak dowiedział się o liście.
Faktycznie ostatnie decyzje, jakie podejmowała, nie były najbardziej trafnymi - od niefortunnego spotkania w lesie, toczyła się po równi pochyłej i nic nie wskazywało na to, żeby miało być w najbliższym czasie lepiej.
- Potrzebuję jeszcze trochę czasu. Poradzę sobie - mruknęła, po raz kolejny czując się jak ciężar, kula u nogi, która ciągnęła go na dno. - Ale mam zamiar porozmawiać z dziadkiem w cztery oczy.
Nie wiedziała jeszcze kiedy, nie wiedziała, co dokładnie mu powie, ale zamierzała poszukać prawdziwej pomocy, zamiast łapać się substytutów, które przynosiły więcej szkody niż pożytku. Przymknęła powieki w geście zrezygnowania i otworzyła je, dopiero gdy mężczyzna pocałował ją i próbował pocieszyć.
- Arthur, ja sama nie wiem co mam myśleć. O tym wszystkim. O nas. Co to właściwie jest i do czego zmierza. Nie mam na to siły, rozumiesz? - przez jego wyznania i deklaracje zaczęła czuć przytłoczenie, z którym nie wiedziała jak sobie poradzić. Oparła się o niego i przytuliła delikatnie.
- Spacer za rękę wywołał taką reakcję. Co, jeśli przez jakiekolwiek głębsze uczucie, stracę wszystko? Nie przeżyję tego - za dużo myśli przewijało się teraz w jej głowie, a pulsujący ból nie pomagał w skupieniu. Nie mogła sobie teraz pozwolić na wybuch ani rozklejenie, ale nie sądziła, żeby Arthur mógł zrozumieć jej punkt widzenia. Sam był w diametralnie innej sytuacji, ale też nie zniosłaby, gdyby do wszystkich jej problemów, jeszcze on się od niej odwrócił. Może była słaba, może nie potrafiła o siebie zawalczyć, ale czuła, że ma na sobie już tyle rys, że jeszcze jedno uderzenie i rozbije się całkowicie, bezpowrotnie. Nie mogła ryzykować, nie kiedy była skorupą dawnej siebie.
Nie mogła winić marynarza, bo nie miał obowiązku przestrzegać etykiety. To ona powinna wyznaczyć granice, ale tego nie zrobiła, szczególnie po ataku nie potrafiła się do tego zmusić. Byli lekkomyślni w tym spacerze podczas święta, na które zjechało się pół magicznej Skandynawii. Na szczęście to jej pierwsze potknięcie, więc dostała po łapach, ale dziadek nie wyciągnął wobec niej poważniejszych konsekwencji. Miał nad nią władzę absolutną, chociaż jako najmłodsza wnuczka pierwszego syna miała u niego specjalne względy, to jeśli go zawiedzie, zabierze jej wszystko, co miała. Może ją odciąć od zawodu, który kochała, a przede wszystkim mógł ją wykląć i zostawić bez rodziny. Nie zniosłaby tego, nie mogła dopuścić, żeby taki scenariusz się spełnił. Nie miała siły na walkę, a z drugiej strony nie chciała się poddać i być niewolnikiem własnego życia. Niestety to bardziej skomplikowane, gdy zamiast samotniczego trybu życia, prowadzi się życie pracowitej pszczółki, która wraz z całym rojem dąży do rozkwitu całego ulu. Nie oczekiwała, że mężczyzna będzie w stanie to zrozumieć.
- To nie twoja wina - odparła niemal od razu, bo irytowało ją, że próbował zabrać jakąś część winy na siebie. Nie oczekiwała tego i nie spodziewała się, że będzie znał wszystkie jej rozterki i obowiązki, tak samo, jak ona nie znała jego. Poznała go już na tyle, żeby wiedzieć, że za dużo bierze na swoje barki i nie potrafiła przemówić mu do rozsądku, kiedy zachowywał się jak uparty osioł.
Nie czuła się w obowiązku, żeby mówić mu wcześniej o liście. Oczywiście sprawa dotyczyła go bezpośrednio, ale nie było powodu, żeby martwił się dodatkowo o uwagi jarla - chciała przejąć impet tego uderzenia, może żeby w jakiś sposób wynagrodzić mu trudy, gdy pomagał jej po ataku? Na nic się to zdało, skoro i tak dowiedział się o liście.
Faktycznie ostatnie decyzje, jakie podejmowała, nie były najbardziej trafnymi - od niefortunnego spotkania w lesie, toczyła się po równi pochyłej i nic nie wskazywało na to, żeby miało być w najbliższym czasie lepiej.
- Potrzebuję jeszcze trochę czasu. Poradzę sobie - mruknęła, po raz kolejny czując się jak ciężar, kula u nogi, która ciągnęła go na dno. - Ale mam zamiar porozmawiać z dziadkiem w cztery oczy.
Nie wiedziała jeszcze kiedy, nie wiedziała, co dokładnie mu powie, ale zamierzała poszukać prawdziwej pomocy, zamiast łapać się substytutów, które przynosiły więcej szkody niż pożytku. Przymknęła powieki w geście zrezygnowania i otworzyła je, dopiero gdy mężczyzna pocałował ją i próbował pocieszyć.
- Arthur, ja sama nie wiem co mam myśleć. O tym wszystkim. O nas. Co to właściwie jest i do czego zmierza. Nie mam na to siły, rozumiesz? - przez jego wyznania i deklaracje zaczęła czuć przytłoczenie, z którym nie wiedziała jak sobie poradzić. Oparła się o niego i przytuliła delikatnie.
- Spacer za rękę wywołał taką reakcję. Co, jeśli przez jakiekolwiek głębsze uczucie, stracę wszystko? Nie przeżyję tego - za dużo myśli przewijało się teraz w jej głowie, a pulsujący ból nie pomagał w skupieniu. Nie mogła sobie teraz pozwolić na wybuch ani rozklejenie, ale nie sądziła, żeby Arthur mógł zrozumieć jej punkt widzenia. Sam był w diametralnie innej sytuacji, ale też nie zniosłaby, gdyby do wszystkich jej problemów, jeszcze on się od niej odwrócił. Może była słaba, może nie potrafiła o siebie zawalczyć, ale czuła, że ma na sobie już tyle rys, że jeszcze jedno uderzenie i rozbije się całkowicie, bezpowrotnie. Nie mogła ryzykować, nie kiedy była skorupą dawnej siebie.
Arthur Mortensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 28 Cze - 11:01
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Morze słów wylanych, aby nieść pociechę, ukoić cierpienie pokoik ten niewielki, był świadkiem różnych scen z ich burzliwej relacji, tak przecież intensywnej, być może nawet w pewnych momentach, nieco abstrakcyjnej. Niesiony wspomnieniami przeszłości powinien wykazywać większą odpowiedzialność w stosunku do kobiety, wszak potrafił wyciągać wnioski, a jednak rozsądek zawiódł go. Nic to nowego, że tracił głowę, gdy emocje, niby tabun galopujących koni porwały śmielszą myśl marynarza. Człek to wylewny w obdarowywaniu sympatią ludzi, na których mu zależy, być może winien nauczyć się powściągliwości, stać się oziębłym i zobojętniałym? Zapewne miałby wówczas mniej rozterek na swym karku, niżeli teraz, kiedy moralność toczyła wojnę z przyzwoitością, a słowa złotowłosej momentami kąsały jak północny wicher.
Bał się, że postąpił niewłaściwie, tam w lesie te kilka tygodni temu, zamiast zabierać ranioną kobietę do swego domu powinien udać się wraz z nią do szpitala, tam pod okiem specjalistów zapewniono, by jej fachową opiekę. Dręczyło go to w snach, myśl ta nie dawała wytchnienia, czy Vivian traktowała go jako swego rodzaju, o zlitujcie się bogowie: „bohatera” względem, którego czuła wdzięczność za uratowanie życia, stąd pozwalała sobie na ten romans? Czy faktycznie widziała w tym wszystkim głębię, jakąkolwiek, wszak czuli chemię od tak dawna, a pocałunek na moście tego był dowodem. A może rozgrywała to na zupełnie jeszcze innych zasadach i traktowała go jeno przedmiotowo, stąd wypływała taka postawa wobec „przyłapania na gorącym uczynku”?
Jej obecne zachowanie uświadomiło go, że momentami był dla niej ciężarem nie do zniesienia, istnym problemem, którego należało się pozbyć lub chociażby zakopać w szafie z dala od wścibskich oczu.
Westchnął ciężko. Nie przepadał za takimi rozmowami.
– Oczywiście, że to moja wina. Popełniłem błąd, jesteś z szacownej klanowej rodziny. Nigdy nie stawiałaś granic, a ja wykazałem się prawdziwie dziecięcą naiwnością. Przez moje zachowanie postawiłem cię w złym świetle, to są fakty. – Stwierdził, rzeczowo i całkiem przytomnie. Cieszył się w duchu, że chciała pomówić o tym z dziadkiem, zapewne wyjawi mu całą sytuację i przyzna, że są wyłącznie przyjaciółmi, tak byłoby najbezpieczniej. Nie zamierzał, jednak jej narzucać, tego co chciała wyjawić. To nie była jego sprawa dobitnie go o tym uświadomiła nie dzieląc się treścią listu, gdyby nie przypadek dowiedziałby się zapewne z innych źródeł, tudzież od przełożonych. Domyślał się, że wystawił swoje dobre imię w Kompanii Morskiej na rysę, jednak chwilowo bagatelizował ten problem.
Jej słowa odbijały się echem, trawił je z pozornym spokojem. Sam chciał znać odpowiedź na nurtujące go pytania, na tak wiele kwestii związanych z nią, niestety drzwi do prawdy pozostawały zamknięte, a ona sama niepewna i chybotliwa jak chorągiew na wietrze. Bał się, że ją straci, jeśli zachowa się szlachetnie, jednakże ta szlachetność równała się również głupocie przez, co czuł się zupełnie bezradny w chwili obecnej nie znajdując, tym samym słów odpowiednich. Czekał jedynie cierpliwie, a jubilerka mówiła dalej.
– Rozumiem to, może cię to zdziwi, ale rozumiem. – Z tonu, jakim mówiła, wydało mu się, iż była pewna, że nie potrafiłby się odnaleźć w tej sytuacji, zrozumieć wszystkie te niuanse, był to błąd w jej ocenie. Marynarz przeżył już swoje i jak na chwilę obecną wychodziło, miał po prostu pecha.
– Vi… – zaczął pewniejszym tonem, podnosząc wzrok na przytuloną do barku kobietę – nie zamierzam dłużej przytłaczać cię swymi deklaracjami, ani innymi emocjami. Nie wymagam ich od ciebie. Nie oczekuję, że rzucisz wszystko dla faceta, z którym sypiasz od kilku tygodni. Nie. To byłoby bardzo niewłaściwe, gdybym czegokolwiek od ciebie wymagał. – Wstał, bo nagle zaczęła mu ciążyć jej bliskość. – Być może to, co nas łączyło pozostanie miłym wspomnieniem. Nie wiem tego. – Uśmiechnął się smutno. Być może w swej trudnej godzinie Vi nie dostrzegała tego, ale i on miał swoje uczucia, przemyślenia i chociaż zdawać, by się mogło, że czasem rzucał słowa lekkomyślnie, to jednak coś więcej za nimi zawsze stało. Czuł wyjątkową więź z tą kobietą.
Bał się, że postąpił niewłaściwie, tam w lesie te kilka tygodni temu, zamiast zabierać ranioną kobietę do swego domu powinien udać się wraz z nią do szpitala, tam pod okiem specjalistów zapewniono, by jej fachową opiekę. Dręczyło go to w snach, myśl ta nie dawała wytchnienia, czy Vivian traktowała go jako swego rodzaju, o zlitujcie się bogowie: „bohatera” względem, którego czuła wdzięczność za uratowanie życia, stąd pozwalała sobie na ten romans? Czy faktycznie widziała w tym wszystkim głębię, jakąkolwiek, wszak czuli chemię od tak dawna, a pocałunek na moście tego był dowodem. A może rozgrywała to na zupełnie jeszcze innych zasadach i traktowała go jeno przedmiotowo, stąd wypływała taka postawa wobec „przyłapania na gorącym uczynku”?
Jej obecne zachowanie uświadomiło go, że momentami był dla niej ciężarem nie do zniesienia, istnym problemem, którego należało się pozbyć lub chociażby zakopać w szafie z dala od wścibskich oczu.
Westchnął ciężko. Nie przepadał za takimi rozmowami.
– Oczywiście, że to moja wina. Popełniłem błąd, jesteś z szacownej klanowej rodziny. Nigdy nie stawiałaś granic, a ja wykazałem się prawdziwie dziecięcą naiwnością. Przez moje zachowanie postawiłem cię w złym świetle, to są fakty. – Stwierdził, rzeczowo i całkiem przytomnie. Cieszył się w duchu, że chciała pomówić o tym z dziadkiem, zapewne wyjawi mu całą sytuację i przyzna, że są wyłącznie przyjaciółmi, tak byłoby najbezpieczniej. Nie zamierzał, jednak jej narzucać, tego co chciała wyjawić. To nie była jego sprawa dobitnie go o tym uświadomiła nie dzieląc się treścią listu, gdyby nie przypadek dowiedziałby się zapewne z innych źródeł, tudzież od przełożonych. Domyślał się, że wystawił swoje dobre imię w Kompanii Morskiej na rysę, jednak chwilowo bagatelizował ten problem.
Jej słowa odbijały się echem, trawił je z pozornym spokojem. Sam chciał znać odpowiedź na nurtujące go pytania, na tak wiele kwestii związanych z nią, niestety drzwi do prawdy pozostawały zamknięte, a ona sama niepewna i chybotliwa jak chorągiew na wietrze. Bał się, że ją straci, jeśli zachowa się szlachetnie, jednakże ta szlachetność równała się również głupocie przez, co czuł się zupełnie bezradny w chwili obecnej nie znajdując, tym samym słów odpowiednich. Czekał jedynie cierpliwie, a jubilerka mówiła dalej.
– Rozumiem to, może cię to zdziwi, ale rozumiem. – Z tonu, jakim mówiła, wydało mu się, iż była pewna, że nie potrafiłby się odnaleźć w tej sytuacji, zrozumieć wszystkie te niuanse, był to błąd w jej ocenie. Marynarz przeżył już swoje i jak na chwilę obecną wychodziło, miał po prostu pecha.
– Vi… – zaczął pewniejszym tonem, podnosząc wzrok na przytuloną do barku kobietę – nie zamierzam dłużej przytłaczać cię swymi deklaracjami, ani innymi emocjami. Nie wymagam ich od ciebie. Nie oczekuję, że rzucisz wszystko dla faceta, z którym sypiasz od kilku tygodni. Nie. To byłoby bardzo niewłaściwe, gdybym czegokolwiek od ciebie wymagał. – Wstał, bo nagle zaczęła mu ciążyć jej bliskość. – Być może to, co nas łączyło pozostanie miłym wspomnieniem. Nie wiem tego. – Uśmiechnął się smutno. Być może w swej trudnej godzinie Vi nie dostrzegała tego, ale i on miał swoje uczucia, przemyślenia i chociaż zdawać, by się mogło, że czasem rzucał słowa lekkomyślnie, to jednak coś więcej za nimi zawsze stało. Czuł wyjątkową więź z tą kobietą.
Vivian Sørensen
Re: 18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 8 Lip - 0:13
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czuła, jakby stała na krawędzi klifu, a silny wiatr spychał ją w przepaść - resztkami sił walczyła, by utrzymać się na powierzchni i nie rozbić się o skały. Nie było to łatwe zadanie, gdy z każdej strony atakowało inne zagrożenie, nie wiedziała, jak sobie radzić, nie znała sposobu na walkę z wichurą, ale starała się przetrwać. Czasami myślała, że już nigdy się nie podniesie, że zawsze będzie musiała walczyć i nie posunie się nawet kawałka od klifu, by zyskać choć skrawek pozornego bezpieczeństwa. Słyszała z oddali nawoływanie Arthura, jego głos przedzierał się przez świst wiatru, ale nie był w stanie realnie pomóc jej uporać się z problemem. Wiedziała, że musi stoczyć tę bitwę samodzielnie, choć jego zaangażowanie i upór nie pozostawały bez echa. Cieszyła się, że jest przy niej w najtrudniejszych momentach, że walczy o jej zdrowy rozsądek, że próbuje zmotywować ją do działania. Wszystko lepsze od tego stanu zawieszenia, z którego nie potrafiła się wydostać. Nie miała pojęcia, co robić ze swoim życiem, nie umiała sobie pomóc, a każda desperacka próba źle się kończyła i w konsekwencji przynosiła więcej szkody niż pożytku.
Nie mógł wiedzieć, co dzieje się w jej głowie, nie czuł potoku wdzięczności, bo nie potrafiła uzewnętrznić swoich myśli i uczuć. Doceniała jego towarzystwo oraz opiekę, ale nie zrobiła nic, by faktycznie poczuł się doceniony. Może tego nie oczekiwał, a może potrzebował sygnału, żeby się nie poddać? Tak czy inaczej, nie potrafiła się na to zdobyć, nie wiedziała jak.
- Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. To nie twoja wina - powtórzyła uparcie, bo nawet jeśli czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny, to nie chciała, żeby się zadręczał. Sama mogła pomyśleć o konsekwencjach, ale była zbyt pochłonięta swoją traumą, żeby kalkulować, co się może wydarzyć. To ona wykazała się naiwnością, ale nie ubolewała nad tym specjalnie, bo w hierarchii problemów, ten plasował się niżej, a wciąż królował strach i panika, przejmujące kontrolę nad jej ciałem w najmniej pożądanych sytuacjach.
Miała nadzieję, że nie będzie próbował jej przekonywać o swojej winie, bo czułaby się jeszcze gorzej z tą myślą. Swoją reakcją tym bardziej utwierdzał ją w przekonaniu, że lepiej, gdyby się o tym nie dowiedział. Przynajmniej nie martwiłby się o kwestie, na które nie ma wpływu. Ona zamierzała porozmawiać z dziadkiem, ale miała świadomość, że to niewiele zmieni w kontekście jej randkowania - szczególnie teraz, kiedy wkroczyła w wiek odpowiedni do małżeństwa. Nie wiedziała, jak potoczy się jej życie i nie miała teraz głowy, żeby się nad tym zastanawiać.
- Nie, nie rozumiesz. Myślisz, że rozumiesz, ale tak nie jest. Jesteś innym człowiekiem, inaczej zostałeś ukształtowany, inaczej znosisz wiele rzeczy. Ja... całe życie myślałam, że jestem twarda, bo przecież wychowywałam się z trójką starszych braci. Nauczyłam się zmieniać w kota i wtedy już całkiem wydawało mi się, że jestem niezniszczalna, bo przecież nikt mnie nie złapie, taka jestem zwinna, nie? Ale to wszystko bujda - poderwała się z miejsca, kopiąc poduszkę, która w międzyczasie spadła z łóżka. Tama pękła, rzeka się wylała i nie brała jeńców. Jego zapewnienia osiadły na niespokojnej wodzie, a ona nie miała nic do dodania, skoro podjął decyzję. - Jeden atak, a ja rozpadłam się na kawałki. Inni pewnie po tygodniu wróciliby do normalności, tymczasem ja nie mogę się pozbierać. To pokazało, jak tak naprawdę jestem słaba, jak niewiele trzeba, żeby zdmuchnąć fundamenty mojego życia.
Usiadła znowu, przygnieciona prawdą własnych słów. Jej życie wywróciło się do góry nogami, a choć odsuwała od siebie wiele spraw, to nie zapomniała o niczym. I zamierzała być teraz w pełni transparentna.
- Jeśli pamiętasz nasze pierwsze spotkanie na moście, w pijańskim bełkocie żaliłam ci się o moim życiu uczuciowym. Od tego czasu wiele się zmieniło... ty nie pytałeś, a u mnie za dużo się działo, żebym chciała sobie dokładać. Przed atakiem spotykałam się z kimś. Nie byliśmy parą, a chociaż mnie zauroczył, to nie obiecywaliśmy sobie wyłączności ani nic innego. Nie mam z nim kontaktu od ataku, choć pisał kilka listów, ale pojawiłeś się ty i sama już nie wiem, co czuję, a po tym wszystkim nie mam siły o tym myśleć, a tym bardziej przelewać tych wydarzeń na papier.
Nie wiedziała, jak to przyjmie, chociaż nie zrobiła nic złego, to też nie wiedziała, do czego to wszystko zmierza ani co przyniesie przyszłość, ale chciała być szczera.
Nie mógł wiedzieć, co dzieje się w jej głowie, nie czuł potoku wdzięczności, bo nie potrafiła uzewnętrznić swoich myśli i uczuć. Doceniała jego towarzystwo oraz opiekę, ale nie zrobiła nic, by faktycznie poczuł się doceniony. Może tego nie oczekiwał, a może potrzebował sygnału, żeby się nie poddać? Tak czy inaczej, nie potrafiła się na to zdobyć, nie wiedziała jak.
- Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. To nie twoja wina - powtórzyła uparcie, bo nawet jeśli czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny, to nie chciała, żeby się zadręczał. Sama mogła pomyśleć o konsekwencjach, ale była zbyt pochłonięta swoją traumą, żeby kalkulować, co się może wydarzyć. To ona wykazała się naiwnością, ale nie ubolewała nad tym specjalnie, bo w hierarchii problemów, ten plasował się niżej, a wciąż królował strach i panika, przejmujące kontrolę nad jej ciałem w najmniej pożądanych sytuacjach.
Miała nadzieję, że nie będzie próbował jej przekonywać o swojej winie, bo czułaby się jeszcze gorzej z tą myślą. Swoją reakcją tym bardziej utwierdzał ją w przekonaniu, że lepiej, gdyby się o tym nie dowiedział. Przynajmniej nie martwiłby się o kwestie, na które nie ma wpływu. Ona zamierzała porozmawiać z dziadkiem, ale miała świadomość, że to niewiele zmieni w kontekście jej randkowania - szczególnie teraz, kiedy wkroczyła w wiek odpowiedni do małżeństwa. Nie wiedziała, jak potoczy się jej życie i nie miała teraz głowy, żeby się nad tym zastanawiać.
- Nie, nie rozumiesz. Myślisz, że rozumiesz, ale tak nie jest. Jesteś innym człowiekiem, inaczej zostałeś ukształtowany, inaczej znosisz wiele rzeczy. Ja... całe życie myślałam, że jestem twarda, bo przecież wychowywałam się z trójką starszych braci. Nauczyłam się zmieniać w kota i wtedy już całkiem wydawało mi się, że jestem niezniszczalna, bo przecież nikt mnie nie złapie, taka jestem zwinna, nie? Ale to wszystko bujda - poderwała się z miejsca, kopiąc poduszkę, która w międzyczasie spadła z łóżka. Tama pękła, rzeka się wylała i nie brała jeńców. Jego zapewnienia osiadły na niespokojnej wodzie, a ona nie miała nic do dodania, skoro podjął decyzję. - Jeden atak, a ja rozpadłam się na kawałki. Inni pewnie po tygodniu wróciliby do normalności, tymczasem ja nie mogę się pozbierać. To pokazało, jak tak naprawdę jestem słaba, jak niewiele trzeba, żeby zdmuchnąć fundamenty mojego życia.
Usiadła znowu, przygnieciona prawdą własnych słów. Jej życie wywróciło się do góry nogami, a choć odsuwała od siebie wiele spraw, to nie zapomniała o niczym. I zamierzała być teraz w pełni transparentna.
- Jeśli pamiętasz nasze pierwsze spotkanie na moście, w pijańskim bełkocie żaliłam ci się o moim życiu uczuciowym. Od tego czasu wiele się zmieniło... ty nie pytałeś, a u mnie za dużo się działo, żebym chciała sobie dokładać. Przed atakiem spotykałam się z kimś. Nie byliśmy parą, a chociaż mnie zauroczył, to nie obiecywaliśmy sobie wyłączności ani nic innego. Nie mam z nim kontaktu od ataku, choć pisał kilka listów, ale pojawiłeś się ty i sama już nie wiem, co czuję, a po tym wszystkim nie mam siły o tym myśleć, a tym bardziej przelewać tych wydarzeń na papier.
Nie wiedziała, jak to przyjmie, chociaż nie zrobiła nic złego, to też nie wiedziała, do czego to wszystko zmierza ani co przyniesie przyszłość, ale chciała być szczera.
Arthur Mortensen
18.03.2000 – Sypialnia Vivian – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 8 Lip - 12:54
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Dostrzegał jej strach, ten lęk, co zagnieździł się w duszy widoczny w każdym spojrzeniu. Panika brała nad nią górę, była niczym stłuczona porcelanowa laka, którą kapryśny powiew wiatru pozbawił złudnej pewności siebie konfrontując brutalnie z rzeczywistością. Współczuł jej, i pomagał na tyle na ile potrafił, lecz zamknięta w sobie pozostawała głucha na jego rady. Wiedział, że nie wzbudza autorytetu, był nikim na szachownicy jej życia, nawet się nie przyjaźnili, ot łączyła ich sympatia i nic więcej. Ostatnie tygodnie spędzili pod znakiem niepewności, nieustannych wybuchów złości i ataków paniki, które marynarz znosił, bez zająknięcia. Być może byli inni bliżsi jej ludzie, którzy powinni być na jego miejscu, lecz to on był przy niej w tym czasie; dbał i opiekował się, jakby łączyło ich coś więcej.
Jej wybuch i morze słów zalały go – słuchał jej w milczeniu, spoglądając na kobietę z troską wymalowaną w błękicie oczu. Miała rację, była naiwna, jeśli myślała, że to ją zahartowało. Uśmiechnął się smutno do swoich myśli, byli ulepieni z dwóch zupełnie innych glin. Ona zawsze kojarzyła mu się z dzieckiem wychowanym pod kloszem, które nie doświadczyło prawdziwych problemów, zbyt nonszalancka i pewna siebie, mimo wrażliwości, jaką posiadała nie dostrzegała tak wielu rzeczy wokół. Różnił się od niej. Życie od samego początku go hartowało od szczeniaka doświadczał wszystkiego, co najgorsze w ludziach, ale pomimo tego zaznał domowego ciepła i miłości, niektórym i tego okrutny los poskąpił. On nie przeżywałby tak napaści. Potrafił walczyć i radził sobie w różnych sytuacjach, był chłopakiem, przed którym towarzystwo dziewczyny, by ją ostrzegało, aby mu nie ufać. Poczuł na własnej skórze przesiąknięte jadem i niechęcią docinki „lepszych” od siebie za czasów szkolnych. I może było w tym wszystkim trochę prawdy, gdyby jeszcze wiedziała o wszystkich jego występkach, o tym czym trudni się, aby dorobić i z jakim towarzystwem się styka, może w ten czas i ona odwróciłaby się od niego, wzgardziła?
Kiedy wznowiła podniósł na nią wzrok, zaskoczony zmianą, jaka nastąpiła w jej głosie. Mętne myśli odrzucił precz, koncentrując się wyłącznie na złotowłosej. Domyślał się tej prawdy, nigdy o nią nie pytał czując, że kochanka wyzna mu ją w odpowiednim dla niej momencie, a jednak łudził się nadzieją na coś więcej, że połączyło ich coś wyjątkowego, jak widać pomylił się, a ona zamotana w swoich perypetiach, odnalazła zapomnienie i pocieszenie w jego bezpiecznych ramionach. Westchnął z jawną rezygnacją.
Rozumiał już teraz, skąd brały się te teksty o tym, iż przytłacza ją swoją osobą, tymi wyznaniami. Nie postrzegała go, nigdy w ten sposób. – Dobrze, że zdałaś się na szczerość. Doceniam to. – Skwitował neutralnie, lecz wzrokiem widocznie jej unikał. Czuł w sobie fale irytacji, zwątpienia, nie wiedział, co ma zrobić, jak się zachować? Czego od niego oczekiwała? Może powinna była spędzać ten czas z osobą, w której się zauroczyła, miast z nim, ot zdawkowo podziękować marynarzowi i wyprosić go grzecznie? Co on tu jeszcze robił, po jaką cholerę wlazł do jej życia?
– Nie wiem, do czego to prowadzi. Dałaś mi dziś wiele do myślenia i powiedziałaś, co sama sądzisz, o tym wszystkim, dość wymownie. Mam wrażenie, że chcesz mnie odepchnąć, a jednocześnie przyciągnąć. Gubię się w tych twoich emocjach, nie rozumiem ich. – Patrzył na nią pewnie, bez wyrzutu, ale z powagą wiedząc, że kobieta, musi sama dojść do tego, czego oczekuje. – Pójdę już. Uważaj na siebie – trafił do wyjścia sam.
Arthur i Vivian z tematu
Jej wybuch i morze słów zalały go – słuchał jej w milczeniu, spoglądając na kobietę z troską wymalowaną w błękicie oczu. Miała rację, była naiwna, jeśli myślała, że to ją zahartowało. Uśmiechnął się smutno do swoich myśli, byli ulepieni z dwóch zupełnie innych glin. Ona zawsze kojarzyła mu się z dzieckiem wychowanym pod kloszem, które nie doświadczyło prawdziwych problemów, zbyt nonszalancka i pewna siebie, mimo wrażliwości, jaką posiadała nie dostrzegała tak wielu rzeczy wokół. Różnił się od niej. Życie od samego początku go hartowało od szczeniaka doświadczał wszystkiego, co najgorsze w ludziach, ale pomimo tego zaznał domowego ciepła i miłości, niektórym i tego okrutny los poskąpił. On nie przeżywałby tak napaści. Potrafił walczyć i radził sobie w różnych sytuacjach, był chłopakiem, przed którym towarzystwo dziewczyny, by ją ostrzegało, aby mu nie ufać. Poczuł na własnej skórze przesiąknięte jadem i niechęcią docinki „lepszych” od siebie za czasów szkolnych. I może było w tym wszystkim trochę prawdy, gdyby jeszcze wiedziała o wszystkich jego występkach, o tym czym trudni się, aby dorobić i z jakim towarzystwem się styka, może w ten czas i ona odwróciłaby się od niego, wzgardziła?
Kiedy wznowiła podniósł na nią wzrok, zaskoczony zmianą, jaka nastąpiła w jej głosie. Mętne myśli odrzucił precz, koncentrując się wyłącznie na złotowłosej. Domyślał się tej prawdy, nigdy o nią nie pytał czując, że kochanka wyzna mu ją w odpowiednim dla niej momencie, a jednak łudził się nadzieją na coś więcej, że połączyło ich coś wyjątkowego, jak widać pomylił się, a ona zamotana w swoich perypetiach, odnalazła zapomnienie i pocieszenie w jego bezpiecznych ramionach. Westchnął z jawną rezygnacją.
Rozumiał już teraz, skąd brały się te teksty o tym, iż przytłacza ją swoją osobą, tymi wyznaniami. Nie postrzegała go, nigdy w ten sposób. – Dobrze, że zdałaś się na szczerość. Doceniam to. – Skwitował neutralnie, lecz wzrokiem widocznie jej unikał. Czuł w sobie fale irytacji, zwątpienia, nie wiedział, co ma zrobić, jak się zachować? Czego od niego oczekiwała? Może powinna była spędzać ten czas z osobą, w której się zauroczyła, miast z nim, ot zdawkowo podziękować marynarzowi i wyprosić go grzecznie? Co on tu jeszcze robił, po jaką cholerę wlazł do jej życia?
– Nie wiem, do czego to prowadzi. Dałaś mi dziś wiele do myślenia i powiedziałaś, co sama sądzisz, o tym wszystkim, dość wymownie. Mam wrażenie, że chcesz mnie odepchnąć, a jednocześnie przyciągnąć. Gubię się w tych twoich emocjach, nie rozumiem ich. – Patrzył na nią pewnie, bez wyrzutu, ale z powagą wiedząc, że kobieta, musi sama dojść do tego, czego oczekuje. – Pójdę już. Uważaj na siebie – trafił do wyjścia sam.
Arthur i Vivian z tematu