:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen
2 posters
Villemo Holmsen
08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Czw 30 Gru - 19:44
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
08.12.2000
Zapach farby miał w sobie coś kuszącego, co sprawiało, że nie mogła przejść obok pracowni malarskiej obojętnie. To tutaj powstawały kolejne dzieła, część z nich wisiała w galerii czekając tylko na zakup przez zachwyconych gości, a inne zmieniały się nocą w prawdziwą scenę najbardziej skrywanych snów i pragnień, tych o których nie mówi się głośno, a ledwo szeptem by nie zburzyć ich kruchej konstrukcji.
Ciekawość leżała w naturze Villemo, gdyby nie ona nie byłaby w tym miejscu, w którym właśnie się znajdowała, a muzyka towarzysząca jej każdego dnia stałaby się nudna i mało inspirująca. Ciekawość zaprowadziła ją do pracowni celem zobaczenia nad czym pracują malarze. Spojrzała na zegarek, było już późne popołudnie, o tej porze pracownia powinna być pusta, a to oznaczało, że mogła swobodnie do niej wejść. Poruszając się prawie bezszelestnie i zwinnie dotarła pod drzwi pracowni i pchnęła je delikatnie. Zapach farb olejnych oraz werniksu uderzył w nią natychmiast ale nie zniechęcił. Ubrana w grafitowy golf i materiałowe spodnie weszła do środka. Na sztalugach stały niedokończone płótna, jeszcze lśniące od świeżej farby; dopiero po chwili dostrzegła sylwetkę kogoś jeszcze. Czyżby jakiś malarz jednak został po godzinach aby dokończyć swoje dzieło? Nie chciała mu przeszkadzać i zakłócać spokoju swoim nagłym wtargnięciem.
-Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu jeszcze jest… - Miękki niczym puch głos nagle zamarł kiedy zorientowała się kim był ów osobnik. Brwi nieznacznie ściągnęły się nad szarymi oczami niksy. Ostatnim razem kiedy się spotkali miała nadzieję na ekscytująca rozmowę. Obrazy Einara były jednymi z jej ulubionych, ba! jeden posiadała we własnym mieszkaniu i bardzo oczekiwała spotkania z nim. Do dnia, w którym go spotkała. Nie dość, że okazał się być osobą zbierającą atencję jak muszle zbiera się nad morzem, który pragnął uwagi kobiet jak roślina słońca, to do tego był huldrekallem. Nie leżało w naturze niks życie z nimi w zgodzie. Wręcz wrogość była wyssana wraz z mlekiem matki, a jednak zwalczyła wtedy swoją niechęć, która nakazywała jej uciekać od niego jak najdalej. Okazało się, że na próżno, Einar zraził ją do siebie, miała ogromną ochotę utrzeć mu nosa. Pokazać, że nie ignoruje się fanki i kobiety, która nie piszczy na jego widok. Nie potrafiła jednak przełamać się po raz kolejny aby z nim porozmawiać. -Co tutaj robisz? - Zapytała przystając w jednym miejscu i mierząc go dokładnie od stóp do głów; w jej oczach był intruzem, którego należało albo omamić albo się pozbyć. Wibracja aury, którą odziedziczyła wraz z krwią niks była wyraźnie wyczuwalna.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Nie 2 Sty - 20:59
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czuje się niczym intruz.
Nieswoje ściany, nieswoje płótna obrazów, nieswoje ogony pędzli; nieswoje, cienkie palety, nieswoje mieszanki farb. Wrażenie chwyta go zewsząd jak strumień srogiego chłodu, przechodzi głębiej, do trzewi, do samej, zmiękczonej duszy. To nie jest jego pracownia - myśl pierwsza i oczywista. Oczywiście, że nie jest; ma swoją na piętrze domu, przestronną, zalaną światłem. Maluje głównie portrety; używa siły kontrastu, by lepiej uwiecznić postać. W każdym, zwieńczonym dziele, tkwi w dużej części on sam. Śmieje się, czasem, cicho, że zna się dobrze na ludziach; wie, w jaki sposób przedstawiać swoich klientów, widzi ich, już - na płótnie, gdy wita ich w swoich progach. Są wtedy tylko narzędziem, drogą do jego celu, ścieżkami pociągnięć pędzla. Nikt, oprócz samych artystów nie pojmie głodu tworzenia, potrzeby, w dużej części podobnej do całej maści impulsów. Nierozumianej - to dobrze. Sztuka nie lubi zbędnych interpretacji, nie lubi nigdy być prosta. Maluje zawsze codziennie, dlatego, że chce i musi. Pusta, lniana membrana oznacza też pustkę wnętrza. Pozbawiony twórczości - jest bezsensowny, niepełny; spłowiały i bez posmaku.
Wahlberg zwrócił się z prośbą. Nie był do końca pewny jednego spośród artystów, podopiecznego, zagarniętego niedawno pod hojny dach mecenatu. Potrzebował opinii, zaufanej, dyskretnej. Wzbraniał się przed nią długo - był przecież tylko malarzem, dalekim od koneserstwa. Był twórcą - nie znawcą - sztuki. Podkreślał ten fakt na każdym, stawianym przez siebie kroku, by nigdy nie wprawić w błąd. Znał się na własnych dziełach, pamiętał dokładnie każde, któremu mógł nadać życie. Nic mniej, jednocześnie nic ponad. A jednak - wyraził zgodę. A jednak - był właśnie tutaj.
Przestrzeń, jak płat ligniny, pochłania skroploną ciszę. Przyszedł - o wyznaczonej godzinie, wskazanej przez przyjaciela, by nie przeszkadzać artystom w ich niecodziennej pracy. Przystanął. Był całkowicie sam; zanurzał się w pomieszczeniu i tonął wśród samotności.
Spojrzenie godziło w dzieła; przyglądał się im, spokojnie, bez natrętnego pośpiechu. Nie drgnął, zatrzymany naprzeciw następnego obrazu. Pozwalał, by mógł przemówić; pozwalał mu sięgnąć w głąb. Niech spróbuje - niech poruszy - niech dotknie. Niech sprawdzi, czy będzie czuć.
Azyl rozcina tembr kobiecego głosu; jest bezlitosny jak nóż.
Odwraca się, pod naporem kolejnych, niespodziewanych bodźców. W jej tonie wywęszył szczyptę potencjalnych oskarżeń. Czy był złodziejem? Czy rzeczywiście - intruzem - jak początkowo sądził?
- Coś bardzo oczywistego - przemawia przez niego spokój. Ruch wykonuje płynnie, powoli, niemal ospale. Przyglądał się obrazowi - obecnie, kręgi tęczówek przylgnęły do nieznajomej uważnym, ciekawskim wzrokiem. Odkrywał bijącą aurę. Znał bardzo dobrze jej siłę - łatwość, z jaką mogła siać zamęt. Znał i odczuwał niechęć. Oboje stali bez głównej, zdradliwej broni.
- Przepraszam - przekrzywił głowę, zamierał w zastanowieniu - czy my się znamy? - zapytał. Jej bezpośredniość wydała się podejrzana. Sam okazuje słabość, ujawnia, że nie pamięta. Nie czuje się jednak winny; trudno, by wbijał do głowy każdą, spotkaną przez siebie twarz.
Nieswoje ściany, nieswoje płótna obrazów, nieswoje ogony pędzli; nieswoje, cienkie palety, nieswoje mieszanki farb. Wrażenie chwyta go zewsząd jak strumień srogiego chłodu, przechodzi głębiej, do trzewi, do samej, zmiękczonej duszy. To nie jest jego pracownia - myśl pierwsza i oczywista. Oczywiście, że nie jest; ma swoją na piętrze domu, przestronną, zalaną światłem. Maluje głównie portrety; używa siły kontrastu, by lepiej uwiecznić postać. W każdym, zwieńczonym dziele, tkwi w dużej części on sam. Śmieje się, czasem, cicho, że zna się dobrze na ludziach; wie, w jaki sposób przedstawiać swoich klientów, widzi ich, już - na płótnie, gdy wita ich w swoich progach. Są wtedy tylko narzędziem, drogą do jego celu, ścieżkami pociągnięć pędzla. Nikt, oprócz samych artystów nie pojmie głodu tworzenia, potrzeby, w dużej części podobnej do całej maści impulsów. Nierozumianej - to dobrze. Sztuka nie lubi zbędnych interpretacji, nie lubi nigdy być prosta. Maluje zawsze codziennie, dlatego, że chce i musi. Pusta, lniana membrana oznacza też pustkę wnętrza. Pozbawiony twórczości - jest bezsensowny, niepełny; spłowiały i bez posmaku.
Wahlberg zwrócił się z prośbą. Nie był do końca pewny jednego spośród artystów, podopiecznego, zagarniętego niedawno pod hojny dach mecenatu. Potrzebował opinii, zaufanej, dyskretnej. Wzbraniał się przed nią długo - był przecież tylko malarzem, dalekim od koneserstwa. Był twórcą - nie znawcą - sztuki. Podkreślał ten fakt na każdym, stawianym przez siebie kroku, by nigdy nie wprawić w błąd. Znał się na własnych dziełach, pamiętał dokładnie każde, któremu mógł nadać życie. Nic mniej, jednocześnie nic ponad. A jednak - wyraził zgodę. A jednak - był właśnie tutaj.
Przestrzeń, jak płat ligniny, pochłania skroploną ciszę. Przyszedł - o wyznaczonej godzinie, wskazanej przez przyjaciela, by nie przeszkadzać artystom w ich niecodziennej pracy. Przystanął. Był całkowicie sam; zanurzał się w pomieszczeniu i tonął wśród samotności.
Spojrzenie godziło w dzieła; przyglądał się im, spokojnie, bez natrętnego pośpiechu. Nie drgnął, zatrzymany naprzeciw następnego obrazu. Pozwalał, by mógł przemówić; pozwalał mu sięgnąć w głąb. Niech spróbuje - niech poruszy - niech dotknie. Niech sprawdzi, czy będzie czuć.
Azyl rozcina tembr kobiecego głosu; jest bezlitosny jak nóż.
Odwraca się, pod naporem kolejnych, niespodziewanych bodźców. W jej tonie wywęszył szczyptę potencjalnych oskarżeń. Czy był złodziejem? Czy rzeczywiście - intruzem - jak początkowo sądził?
- Coś bardzo oczywistego - przemawia przez niego spokój. Ruch wykonuje płynnie, powoli, niemal ospale. Przyglądał się obrazowi - obecnie, kręgi tęczówek przylgnęły do nieznajomej uważnym, ciekawskim wzrokiem. Odkrywał bijącą aurę. Znał bardzo dobrze jej siłę - łatwość, z jaką mogła siać zamęt. Znał i odczuwał niechęć. Oboje stali bez głównej, zdradliwej broni.
- Przepraszam - przekrzywił głowę, zamierał w zastanowieniu - czy my się znamy? - zapytał. Jej bezpośredniość wydała się podejrzana. Sam okazuje słabość, ujawnia, że nie pamięta. Nie czuje się jednak winny; trudno, by wbijał do głowy każdą, spotkaną przez siebie twarz.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Pon 3 Sty - 12:23
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Wodziła za nim spojrzeniem szarych tęczówek, w których nie było krzty przyjaznej iskry. Na twarzy, teraz chłodnej i pięknej niczym u porcelanowej lalki próżno było szukać delikatnego i tajemniczego lub zadziornego uśmiechu. Stanęła pod ścianą krzyżując ramiona na piersi nie chcąc postąpić ani jednego kroku w jego stronę. Był tu intruzem, był kimś kogo nie chciała widzieć.
-Pracuję tutaj. - Wyjaśniła, choć nie było to stricte odpowiedzią na jego pytanie. A gdy zapytał czy się znają, skrzywiła malinowe usta w grymasi, który nie zwiastował niczego dobrego. Oczywiście, że jej nie pamiętał. Być może nawet nie obdarzył spojrzeniem zbierając pochlebstwa niczym bukiet kwiatów od zachwyconych kobiet, które otoczyły go wtedy ciasnym wianuszkiem. Widziała jak się pławił w ich pochlebstwach niczym w najczystszej wodzie jeziora. Niechęć narastała w niej coraz bardziej, gotowa wybuchnąć wulkanem złości, ale wciąż starała się powstrzymywać instynkty; walka ta była wielce nierówna. -Lubiłam twoje malarstwo. - Odezwała się w końcu kiedy pytanie wybrzmiało w pomieszczeniu.-Widziałam te emocje, umiejętność ukazania drugiej osoby taką jaką jest. Wspaniałe czytanie innych. Byłam obecna na ostatnim wernisażu. - Ostatnie zdanie wypowiedziała z gorzką nutą w głosie i przechyliła lekko głowę na bok, a aura zawibrowała mocniej wokół jej osoby. -Chciałam porozmawiać. - Barwa głosu nabrała aksamitności i przyjemniej ciężkości, która pociągała, ale dziwnym trafem Einar w ogóle nie reagował, jakby był nieczuły na jej działanie. Patrzył wciąż bardziej na obrazy niż na nią. Na dzieła sztuki, które nie były jeszcze w pełni ukończone lub dopiero nabierały swojej mocy schnąc w pracowni, z której później miały trafić na ścianę galerii.
-Co tutaj robisz? Do pracowni nie mają prawa wstępu osoby z zewnątrz. - Dodała znów, a głos jej na powrót stał się chłodny jak wręcz zimny i przeszywający na wskroś, a jednocześnie było w nim coś pierwotnie pięknego i dzikiego, to co drzemało we krwi niksy, ale powoli budziło się do działania pod wpływem aury, która gęstniała wokół niej z każdą minutą. Kiedy przemieszczał się po sali wzdłuż sztalug, ona odsuwała się aby zachować od niego odpowiedni dystans.
-Pracuję tutaj. - Wyjaśniła, choć nie było to stricte odpowiedzią na jego pytanie. A gdy zapytał czy się znają, skrzywiła malinowe usta w grymasi, który nie zwiastował niczego dobrego. Oczywiście, że jej nie pamiętał. Być może nawet nie obdarzył spojrzeniem zbierając pochlebstwa niczym bukiet kwiatów od zachwyconych kobiet, które otoczyły go wtedy ciasnym wianuszkiem. Widziała jak się pławił w ich pochlebstwach niczym w najczystszej wodzie jeziora. Niechęć narastała w niej coraz bardziej, gotowa wybuchnąć wulkanem złości, ale wciąż starała się powstrzymywać instynkty; walka ta była wielce nierówna. -Lubiłam twoje malarstwo. - Odezwała się w końcu kiedy pytanie wybrzmiało w pomieszczeniu.-Widziałam te emocje, umiejętność ukazania drugiej osoby taką jaką jest. Wspaniałe czytanie innych. Byłam obecna na ostatnim wernisażu. - Ostatnie zdanie wypowiedziała z gorzką nutą w głosie i przechyliła lekko głowę na bok, a aura zawibrowała mocniej wokół jej osoby. -Chciałam porozmawiać. - Barwa głosu nabrała aksamitności i przyjemniej ciężkości, która pociągała, ale dziwnym trafem Einar w ogóle nie reagował, jakby był nieczuły na jej działanie. Patrzył wciąż bardziej na obrazy niż na nią. Na dzieła sztuki, które nie były jeszcze w pełni ukończone lub dopiero nabierały swojej mocy schnąc w pracowni, z której później miały trafić na ścianę galerii.
-Co tutaj robisz? Do pracowni nie mają prawa wstępu osoby z zewnątrz. - Dodała znów, a głos jej na powrót stał się chłodny jak wręcz zimny i przeszywający na wskroś, a jednocześnie było w nim coś pierwotnie pięknego i dzikiego, to co drzemało we krwi niksy, ale powoli budziło się do działania pod wpływem aury, która gęstniała wokół niej z każdą minutą. Kiedy przemieszczał się po sali wzdłuż sztalug, ona odsuwała się aby zachować od niego odpowiedni dystans.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Wto 4 Sty - 0:36
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Uśmiech zlepiony z twarzą. Wygięta linia czerwieni - wyzywająco, buńczucznie. Nie zmienia, ani przez chwilę, grymasu swojej mimiki; jest hojny, wręcza jej całą, niepodzielną uwagę. Krzyżują się szable spojrzeń, szarość i nadszarpnięty domieszką zieleni błękit.
Kąciki warg, uniesione, przemilczą sprawę intencji. Nie będzie nic jej wyjaśniać; nie będzie się przed nią korzyć. Może - jednak - troszeczkę. Niewiele, w imię zabawy; kroplę przeciw znużeniu, przeciwko chorobie świata.
- Możliwe, że nieświadomie - zaczyna, chwytając zwinnie wcześniejsze, mówione zdanie - zetknąłem się z pani dziełem - czy była również artystką? Mogła być. Nie musiała. Próbuje się do niej zbliżyć, postawić niewinny krok; dostrzega, jak się odsuwa, jak broni się przed kontaktem. Wyczuwa instynktem aurę; była huldrą czy niksą? Selkie, wyjętą z objęć niedostępnego morza? Nie mógł tego określić, mógł tylko wykryć, odnosić silne wrażenie, jak powietrze gęstnieje od roztaczanej magii.
- Chyba, że tak jak ja, jest pani tylko odbiorcą - zaznacza. Nie przyszedł, by tu pracować. To nie jest jego świątynia, jego komnata - jego najświętszy azyl. Przystaje, wreszcie, gdy widzi daremność swoich, podjętych prób.
W jej głosie jest coś ostrego; nóż utworzony z sylab; sztylet w samym wydechu, zmienionym strukturą krtani. Spostrzega przy niej napięcie, zupełnie, jakby w nim brodził. Brodzi z pełną radością - czerpie ponadto chorą, cudaczną wręcz satysfakcję z nadarzonego spotkania. W pewnej, nieznanej części, myśli o nim w kontekście zaistniałego starcia.
Pojedynku i próby.
- To brzmi okrutnie - zamiera, nagle, pod obciążeniem uwagi. Oblicze krzepnie, jest stonowane - poważne. Ukrywa, przed samym sobą, jak pragnie oddania innych. Nie zrzeknie się nigdy skazy, genetycznego piętna i własnej, zmysłowej aury. Uwielbia być doceniany, uwielbia, gdy inni patrzą na konstelację obrazów, z których to wszystkie wyszły spod jego duszy i ręki. Uwielbia czuć pożądanie i zachwyt w kobiecych oczach. Uwielbia zmieszanie mężczyzn i zamącenie rozsądkiem.
- Muszę to pani jakoś zrekompensować - korzy się teatralnie. Wydaje się przy tym szczery - jak każdy, prosty rozmówca; udaje, że jest związany poniekąd przez sidła aury. Droczy się, bawi, igra - nawet, jeśli kobieta w istocie go nie pociąga. Jest atrakcyjna - wspaniale, nieskazitelnie piękna - jednak coś go odpycha. Niechęć, jak rój robactwa, wędruje gęsto pod skórą.
- Nie jestem osobą z zewnątrz - zamierza natychmiast rozwiać jej wątpliwości. - Nie dla Olafa Wahlberga - dodaje wkrótce - nie każe jej długo czekać. Namaszcza słowa pewnością. Znów się uśmiecha - lżej. Adekwatnie.
Kąciki warg, uniesione, przemilczą sprawę intencji. Nie będzie nic jej wyjaśniać; nie będzie się przed nią korzyć. Może - jednak - troszeczkę. Niewiele, w imię zabawy; kroplę przeciw znużeniu, przeciwko chorobie świata.
- Możliwe, że nieświadomie - zaczyna, chwytając zwinnie wcześniejsze, mówione zdanie - zetknąłem się z pani dziełem - czy była również artystką? Mogła być. Nie musiała. Próbuje się do niej zbliżyć, postawić niewinny krok; dostrzega, jak się odsuwa, jak broni się przed kontaktem. Wyczuwa instynktem aurę; była huldrą czy niksą? Selkie, wyjętą z objęć niedostępnego morza? Nie mógł tego określić, mógł tylko wykryć, odnosić silne wrażenie, jak powietrze gęstnieje od roztaczanej magii.
- Chyba, że tak jak ja, jest pani tylko odbiorcą - zaznacza. Nie przyszedł, by tu pracować. To nie jest jego świątynia, jego komnata - jego najświętszy azyl. Przystaje, wreszcie, gdy widzi daremność swoich, podjętych prób.
W jej głosie jest coś ostrego; nóż utworzony z sylab; sztylet w samym wydechu, zmienionym strukturą krtani. Spostrzega przy niej napięcie, zupełnie, jakby w nim brodził. Brodzi z pełną radością - czerpie ponadto chorą, cudaczną wręcz satysfakcję z nadarzonego spotkania. W pewnej, nieznanej części, myśli o nim w kontekście zaistniałego starcia.
Pojedynku i próby.
- To brzmi okrutnie - zamiera, nagle, pod obciążeniem uwagi. Oblicze krzepnie, jest stonowane - poważne. Ukrywa, przed samym sobą, jak pragnie oddania innych. Nie zrzeknie się nigdy skazy, genetycznego piętna i własnej, zmysłowej aury. Uwielbia być doceniany, uwielbia, gdy inni patrzą na konstelację obrazów, z których to wszystkie wyszły spod jego duszy i ręki. Uwielbia czuć pożądanie i zachwyt w kobiecych oczach. Uwielbia zmieszanie mężczyzn i zamącenie rozsądkiem.
- Muszę to pani jakoś zrekompensować - korzy się teatralnie. Wydaje się przy tym szczery - jak każdy, prosty rozmówca; udaje, że jest związany poniekąd przez sidła aury. Droczy się, bawi, igra - nawet, jeśli kobieta w istocie go nie pociąga. Jest atrakcyjna - wspaniale, nieskazitelnie piękna - jednak coś go odpycha. Niechęć, jak rój robactwa, wędruje gęsto pod skórą.
- Nie jestem osobą z zewnątrz - zamierza natychmiast rozwiać jej wątpliwości. - Nie dla Olafa Wahlberga - dodaje wkrótce - nie każe jej długo czekać. Namaszcza słowa pewnością. Znów się uśmiecha - lżej. Adekwatnie.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Wto 4 Sty - 6:31
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Kpił z niej czy rzeczywiście czuł skruchę?
Nie mogła uwierzyć w dobre intencje, które nie leżały przecież w jego naturze. Jego pobratymcy gdyby mogli pozbyli by się wszystkich niks na świecie. Zakorzeniona głęboko niechęć brała prym w ocenianiu sytuacji, w której każde z nich grało aby wygrać. Nie potrafiła wyzbyć się wrażenia, że się nią bawi. Szare spojrzenie nadal za nim wodziło w oczach wyciętych w migdał. Miała czas aby obserwować jego ruchy, pełne swobody, nonszalancji, niewymuszonej wręcz elegancji. Aura i styl bycia, który zachwycał kobiety, a ją w pewnym stopniu odrzucał. Nie mogła ulec, coś powstrzymywało.
-Jestem Damą Besettelse. - Wyjaśniła aby dobrze zrozumiał z kim ma do czynienia. -Moje dzieła są bardziej ulotne. - Dodała jeszcze postępując kolejny krok do tyłu, niechętna przekraczania granicy, którą właśnie postawiła. Melodia, którą tylko ona słyszała nabrała nut niebezpieczeństwa i grozy z jednoczesnym staccato porwania serca ku nieznanemu. Krew nikt wołała o dzikość i bezwzględność. Magia, niewidoczna ale jakże wyczuwalna starła się ze sobą w walce o dominację, której nikt nie miał wygrać. Byli w impasie, bez rozwiązania, bez szans na rozwiązanie. Zatrzymuje się, patrzy wprost na nią jakby magia zadziałała. Przechyliła lekko głowę ku ramieniu odsłaniając jasność szyi, jej nieskazitelność i piękno niczym rzeźb, które znajdowały w innej sali galerii. Magia oplata malarza cienką warstwą, w jej oczach mieniącą się tysiącami iskier tak jak tafla wody iskrzy się w promieniach słońca. Skłonił się, uśmiechnął, zapewnił o naprawieniu swych czynów.
Czy wygrała czy z niej kpił?
Opuściła ręce wzdłuż ciała i zaczęła obchodzić pracownię z drugiej strony sprawdzając swoją teorię, testując czy wszystko poszło zgodnie z planem. Wodziła i mamiła na pokuszenie każdego dnia; spojrzenie, odsłonięcie nadgarstka, szept. Tak niewiele wystarczyło aby uwieść i związać magią ofiarę. Czy miała przed sobą wyzwanie?
-Jak chce mi pan to zrekompensować? - Zapytała aksamitnym głosem, który roztapiał najbardziej zatwardziałe serca. Na chwilę wzrok spoczął na jednym obrazie, na pierwszy rzut oka przedstawiający zwykły sielski piknik, ale czające się w tle, w cieniu ruiny zapowiadały grozę i niebezpieczeństwo gotowe uderzyć w każdej chwili. Zastanowiła się przez sekundę jak ożywić ten malunek i nadać mu historię, którą wykupi klient. Myśli powróciły do Einara w momencie gdy padło imię właściciela galerii.
-Olaf Wahlberg zlecił spojrzenie na te obrazy? - Była w tym pewna logika, mógł tak zrobić, nie stało to w sprzeczności z jego naturą. Przystanęła, uważana i czujna. Nie czuła się jak wygrana.
Nie mogła uwierzyć w dobre intencje, które nie leżały przecież w jego naturze. Jego pobratymcy gdyby mogli pozbyli by się wszystkich niks na świecie. Zakorzeniona głęboko niechęć brała prym w ocenianiu sytuacji, w której każde z nich grało aby wygrać. Nie potrafiła wyzbyć się wrażenia, że się nią bawi. Szare spojrzenie nadal za nim wodziło w oczach wyciętych w migdał. Miała czas aby obserwować jego ruchy, pełne swobody, nonszalancji, niewymuszonej wręcz elegancji. Aura i styl bycia, który zachwycał kobiety, a ją w pewnym stopniu odrzucał. Nie mogła ulec, coś powstrzymywało.
-Jestem Damą Besettelse. - Wyjaśniła aby dobrze zrozumiał z kim ma do czynienia. -Moje dzieła są bardziej ulotne. - Dodała jeszcze postępując kolejny krok do tyłu, niechętna przekraczania granicy, którą właśnie postawiła. Melodia, którą tylko ona słyszała nabrała nut niebezpieczeństwa i grozy z jednoczesnym staccato porwania serca ku nieznanemu. Krew nikt wołała o dzikość i bezwzględność. Magia, niewidoczna ale jakże wyczuwalna starła się ze sobą w walce o dominację, której nikt nie miał wygrać. Byli w impasie, bez rozwiązania, bez szans na rozwiązanie. Zatrzymuje się, patrzy wprost na nią jakby magia zadziałała. Przechyliła lekko głowę ku ramieniu odsłaniając jasność szyi, jej nieskazitelność i piękno niczym rzeźb, które znajdowały w innej sali galerii. Magia oplata malarza cienką warstwą, w jej oczach mieniącą się tysiącami iskier tak jak tafla wody iskrzy się w promieniach słońca. Skłonił się, uśmiechnął, zapewnił o naprawieniu swych czynów.
Czy wygrała czy z niej kpił?
Opuściła ręce wzdłuż ciała i zaczęła obchodzić pracownię z drugiej strony sprawdzając swoją teorię, testując czy wszystko poszło zgodnie z planem. Wodziła i mamiła na pokuszenie każdego dnia; spojrzenie, odsłonięcie nadgarstka, szept. Tak niewiele wystarczyło aby uwieść i związać magią ofiarę. Czy miała przed sobą wyzwanie?
-Jak chce mi pan to zrekompensować? - Zapytała aksamitnym głosem, który roztapiał najbardziej zatwardziałe serca. Na chwilę wzrok spoczął na jednym obrazie, na pierwszy rzut oka przedstawiający zwykły sielski piknik, ale czające się w tle, w cieniu ruiny zapowiadały grozę i niebezpieczeństwo gotowe uderzyć w każdej chwili. Zastanowiła się przez sekundę jak ożywić ten malunek i nadać mu historię, którą wykupi klient. Myśli powróciły do Einara w momencie gdy padło imię właściciela galerii.
-Olaf Wahlberg zlecił spojrzenie na te obrazy? - Była w tym pewna logika, mógł tak zrobić, nie stało to w sprzeczności z jego naturą. Przystanęła, uważana i czujna. Nie czuła się jak wygrana.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Wto 4 Sty - 12:22
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Mógł się zatracić; do trzewi, do szpiku kości. Skuć w wyznaczone łańcuchy - jak więzień myśli i pragnień.
Utonąć w wodach zachwytu. Spoglądać z pełnym oddaniem - nie znaleźć właściwych słów, zawieszonych bezładnie w wąskiej wieżyczce krtani. Czuć ciężar na miękkich wargach - i głód - głód drążący, bezczelny, głód nawiązania bliskości. Wypełnić nim wszystkie myśli, pogrążyć w pełni świadomość. Pozostać - w złocistej celi jej niezwykłego blasku, za lśniącym szeregiem prętów niszczących zdrowy rozsądek; jak marionetka, kukiełka, w jej teatrzyku sugestii. Nie mogła, jednak - przytwierdzić sznureczków głosu, odurzyć swoją melodią zagraną na strunach chwili. Byli przecież podobni. Podobni - zarazem różni. Ludzcy - i jednocześnie odlegli od człowieczeństwa, utkani z nieznanej magii osnuwającej ciała.
Był znakomitym aktorem - na scenie własnego życia poruszał się w scenariuszach zmyślnego, prowadzonego kłamstwa. Przybierał przeróżne maski, nie stronił od kurtuazji płynącej w strumieniach miodu. Ukrywał, przed postronnymi, stygmaty klątwy nadanej przy narodzinach, okrutną i niewygodną w najczystszej esencji prawdę. Gdyby wiedzieli, dosięgnąłby prędko bruku. Obrazy, które malował, straciłyby całą wartość. Nie chcieli takich jak on na salonach, rozpustnych, śliskich demonów z atawistyczną skazą - zwierzęcym piętnem ogona.
- Wiele zależy od pani - poświęca jej teraz wszystko, nie szczędzi spojrzeń, uśmiechu. Nie potrzebuje aury; wie, doskonale, w jaki sposób postąpić - jak się zachować, jak starać się złamać dystans. Instynkty są zawsze silne, wnikają jak tłumne wiązki drążących myśli korzeni. Potrafi dobrze należeć tylko do kogoś; przez chwilę, przez wątły moment, przez ulotności oddechów, przez uściśnięcia rąk i kokony objęć splecionych ze sobą ciał. Wtedy - okazuje uwagę, oddaje wszelką ciekawość, rozpala płomienie pasji. Szepcze im, obiecuje, by zniknąć razem z jasnością - z przebudzeniem poranka. Teraz - zmyślnie poświęca się tylko jej. Próbuje odkupić winę; zapłacić cenę występku.
- Znam kilka miejsc, doskonałych do dłuższych spotkań i rozmów - nie może zdzierżyć bierności i wdraża kolejny krok. Zbliża się, niewyraźnie, nieznacznie jak majaczący drapieżnik - w rzeczywistości ofiara swoich naiwnych żądz. Bawi się wyśmienicie; nie ma, obecnie, żadnego zamiaru przestać. Proponuje spotkanie - zaprasza ją, tak, zaprasza. Możliwe, że do kawiarni; możliwe, że na kolację. Próbuje poznać odpowiedź i karci ją za ciekawość - w tym, co nie grało roli.
- Olaf Wahlberg nie ma teraz znaczenia - zniża nagle ton głosu, mówi do niej, powoli, nieznacznie przejętym szeptem. Przyczyna, w obliczu której pojawił się w ich pracowni, stawała się nieistotna; spłowiała w swojej wartości. Oddawał wszystko kobiecie; zawężał do niej świadomość. Czy tego właściwie chciała?
Utonąć w wodach zachwytu. Spoglądać z pełnym oddaniem - nie znaleźć właściwych słów, zawieszonych bezładnie w wąskiej wieżyczce krtani. Czuć ciężar na miękkich wargach - i głód - głód drążący, bezczelny, głód nawiązania bliskości. Wypełnić nim wszystkie myśli, pogrążyć w pełni świadomość. Pozostać - w złocistej celi jej niezwykłego blasku, za lśniącym szeregiem prętów niszczących zdrowy rozsądek; jak marionetka, kukiełka, w jej teatrzyku sugestii. Nie mogła, jednak - przytwierdzić sznureczków głosu, odurzyć swoją melodią zagraną na strunach chwili. Byli przecież podobni. Podobni - zarazem różni. Ludzcy - i jednocześnie odlegli od człowieczeństwa, utkani z nieznanej magii osnuwającej ciała.
Był znakomitym aktorem - na scenie własnego życia poruszał się w scenariuszach zmyślnego, prowadzonego kłamstwa. Przybierał przeróżne maski, nie stronił od kurtuazji płynącej w strumieniach miodu. Ukrywał, przed postronnymi, stygmaty klątwy nadanej przy narodzinach, okrutną i niewygodną w najczystszej esencji prawdę. Gdyby wiedzieli, dosięgnąłby prędko bruku. Obrazy, które malował, straciłyby całą wartość. Nie chcieli takich jak on na salonach, rozpustnych, śliskich demonów z atawistyczną skazą - zwierzęcym piętnem ogona.
- Wiele zależy od pani - poświęca jej teraz wszystko, nie szczędzi spojrzeń, uśmiechu. Nie potrzebuje aury; wie, doskonale, w jaki sposób postąpić - jak się zachować, jak starać się złamać dystans. Instynkty są zawsze silne, wnikają jak tłumne wiązki drążących myśli korzeni. Potrafi dobrze należeć tylko do kogoś; przez chwilę, przez wątły moment, przez ulotności oddechów, przez uściśnięcia rąk i kokony objęć splecionych ze sobą ciał. Wtedy - okazuje uwagę, oddaje wszelką ciekawość, rozpala płomienie pasji. Szepcze im, obiecuje, by zniknąć razem z jasnością - z przebudzeniem poranka. Teraz - zmyślnie poświęca się tylko jej. Próbuje odkupić winę; zapłacić cenę występku.
- Znam kilka miejsc, doskonałych do dłuższych spotkań i rozmów - nie może zdzierżyć bierności i wdraża kolejny krok. Zbliża się, niewyraźnie, nieznacznie jak majaczący drapieżnik - w rzeczywistości ofiara swoich naiwnych żądz. Bawi się wyśmienicie; nie ma, obecnie, żadnego zamiaru przestać. Proponuje spotkanie - zaprasza ją, tak, zaprasza. Możliwe, że do kawiarni; możliwe, że na kolację. Próbuje poznać odpowiedź i karci ją za ciekawość - w tym, co nie grało roli.
- Olaf Wahlberg nie ma teraz znaczenia - zniża nagle ton głosu, mówi do niej, powoli, nieznacznie przejętym szeptem. Przyczyna, w obliczu której pojawił się w ich pracowni, stawała się nieistotna; spłowiała w swojej wartości. Oddawał wszystko kobiecie; zawężał do niej świadomość. Czy tego właściwie chciała?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Wto 4 Sty - 19:44
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Nagle wszystko sprowadziło się do niego.
Nic innego w tej chwili nie było ważne, a tło stało się zamazane i niewyraźne, podkreślając obecność, którą zawładnął całe wnętrze. Poświęcał całą uwagę, a może aż nadto w momencie, w którym jej nie pragnęła. Stała się zabawką w rękach wytwornego lalkarza, ale znała te sztuczki samej je stosując kiedy chciała mieć wyzwanie, a nie łatwy łup.
Niechęć walczyła z ciekawością, która chciała sprawdzić czy zgrają się na parkiecie, czy taniec będzie im dany, a może słuchając tej samej melodii będą poruszać się w innych kierunkach, innymi ruchami jakby każdemu towarzyszyła inna muzyka.
Uśmiech, grzeczność, głos który miał więzić umysł. Czuła jego moc, ale nie ulegała bezwolnie, to musiała być jej decyzja. To musiała być jego wolna, by zatracić się w słodkiej obietnicy jej słów. Natura mieszała się z rozsądkiem tworząc istny kocioł sprzecznych uczuć, które nie miały prawa zaistnieć, a jednak pojawiały się i groziły nagłym wybuchem.
-Daje mi pan jedynie pozorny wybór. - Zauważyła cicho i melodyjnie, widząc jak się czai niczym drapieżnik, któremu ktoś inny już by uległ. Zatracił się w ramionach, utonął w zielono - niebieskich oczach niczym toni jeziora; taki kolor miała piękna woda u stóp fiordów. Kusiło oddanie się pokusie, sprawdzenie jak to jest być samej uległej, pełnej zależności i prowadzenia ku tej eterycznej chwili, momentu zachwytu, który znika wraz z promieniami poranka, gdy światło dzienne odziera noc z jej tajemniczości. Nie takiego zainteresowania oczekiwała, nie takiego spojrzenia i nie takiej melodyjności głosu. Pragnęła zwykłej rozmowy o sztuce, która przerodziła się w istną walkę, która uzależniała. Wciągnęła w swoje sidła. Kto komu teraz utrze nosa?
Zatrzymała się.
Pozwoliła na skrócenie dystansu, na to aby podszedł bliżej, by przekroczył niewidzialną granicę, której naruszenie przez niego sprawiło, że krew była gorąca jak ogień. Otulał ją zapach paczuli niczym miękki, jedwabny szal, a za oknem zapadał powoli zmrok kładąc cienie na twarzy intruza. Sprawiając, że jego rysy przybrały jeszcze bardziej niebezpieczny wygląd, a oczy niczym głęboka toń pochłaniały w całości. Mały krok w bok, uwypuklenie miękkiej linii biodra, gra cieni na złotych lokach, długie cienie rzucane przez ciała na podłodze i ścianie niczym teatr, który ogląda się z zafascynowaniem, nie wiedząc co wydarzy się dalej. Postępuje krok do przodu, skracając dystans, który teraz ich dzieli. Wychodzi naprzeciw ku drapieżnikowi, aby sama się nim stać. Demoniczna natura pcha ją w niebezpieczną grę, którą podejmuje przełamując niechęć i zrzucając własną aurę. Na niebie pojawiała się ostra niczym stal błyskawica przecinająca śmiało nieboskłon, ciężkie krople deszczu zaczynają uderzać o szybę w rytm bicia serc.
-Jak daleko? - Uniosła dumnie brodę nie bojąc się wyzwania, skupiając szare spojrzenie tylko na nim. Na ustach pojawił się delikatny acz obiecujący wiele uśmiech. Iskra pojawiła się w oczach kiedy została skarcona, acz nie powinna. Zaczął wyznaczać warunki tego spotkania. Jak bardzo był śmiały w swoich poczynaniach? Czy porzuci zadanie od właściciela galerii? -Możemy wyjść zaraz… teraz. - Aksamitny głos schodzi niemal do szeptu, który śpiewa. I co zrobisz teraz? Ucieknie spłoszony, czy dalej będzie grał w grę, którą sam rozpoczął. Dzielił ich jedynie krok, wystarczyło unieść nieznacznie dłoń by dotknąć przeciwnika.
Nic innego w tej chwili nie było ważne, a tło stało się zamazane i niewyraźne, podkreślając obecność, którą zawładnął całe wnętrze. Poświęcał całą uwagę, a może aż nadto w momencie, w którym jej nie pragnęła. Stała się zabawką w rękach wytwornego lalkarza, ale znała te sztuczki samej je stosując kiedy chciała mieć wyzwanie, a nie łatwy łup.
Niechęć walczyła z ciekawością, która chciała sprawdzić czy zgrają się na parkiecie, czy taniec będzie im dany, a może słuchając tej samej melodii będą poruszać się w innych kierunkach, innymi ruchami jakby każdemu towarzyszyła inna muzyka.
Uśmiech, grzeczność, głos który miał więzić umysł. Czuła jego moc, ale nie ulegała bezwolnie, to musiała być jej decyzja. To musiała być jego wolna, by zatracić się w słodkiej obietnicy jej słów. Natura mieszała się z rozsądkiem tworząc istny kocioł sprzecznych uczuć, które nie miały prawa zaistnieć, a jednak pojawiały się i groziły nagłym wybuchem.
-Daje mi pan jedynie pozorny wybór. - Zauważyła cicho i melodyjnie, widząc jak się czai niczym drapieżnik, któremu ktoś inny już by uległ. Zatracił się w ramionach, utonął w zielono - niebieskich oczach niczym toni jeziora; taki kolor miała piękna woda u stóp fiordów. Kusiło oddanie się pokusie, sprawdzenie jak to jest być samej uległej, pełnej zależności i prowadzenia ku tej eterycznej chwili, momentu zachwytu, który znika wraz z promieniami poranka, gdy światło dzienne odziera noc z jej tajemniczości. Nie takiego zainteresowania oczekiwała, nie takiego spojrzenia i nie takiej melodyjności głosu. Pragnęła zwykłej rozmowy o sztuce, która przerodziła się w istną walkę, która uzależniała. Wciągnęła w swoje sidła. Kto komu teraz utrze nosa?
Zatrzymała się.
Pozwoliła na skrócenie dystansu, na to aby podszedł bliżej, by przekroczył niewidzialną granicę, której naruszenie przez niego sprawiło, że krew była gorąca jak ogień. Otulał ją zapach paczuli niczym miękki, jedwabny szal, a za oknem zapadał powoli zmrok kładąc cienie na twarzy intruza. Sprawiając, że jego rysy przybrały jeszcze bardziej niebezpieczny wygląd, a oczy niczym głęboka toń pochłaniały w całości. Mały krok w bok, uwypuklenie miękkiej linii biodra, gra cieni na złotych lokach, długie cienie rzucane przez ciała na podłodze i ścianie niczym teatr, który ogląda się z zafascynowaniem, nie wiedząc co wydarzy się dalej. Postępuje krok do przodu, skracając dystans, który teraz ich dzieli. Wychodzi naprzeciw ku drapieżnikowi, aby sama się nim stać. Demoniczna natura pcha ją w niebezpieczną grę, którą podejmuje przełamując niechęć i zrzucając własną aurę. Na niebie pojawiała się ostra niczym stal błyskawica przecinająca śmiało nieboskłon, ciężkie krople deszczu zaczynają uderzać o szybę w rytm bicia serc.
-Jak daleko? - Uniosła dumnie brodę nie bojąc się wyzwania, skupiając szare spojrzenie tylko na nim. Na ustach pojawił się delikatny acz obiecujący wiele uśmiech. Iskra pojawiła się w oczach kiedy została skarcona, acz nie powinna. Zaczął wyznaczać warunki tego spotkania. Jak bardzo był śmiały w swoich poczynaniach? Czy porzuci zadanie od właściciela galerii? -Możemy wyjść zaraz… teraz. - Aksamitny głos schodzi niemal do szeptu, który śpiewa. I co zrobisz teraz? Ucieknie spłoszony, czy dalej będzie grał w grę, którą sam rozpoczął. Dzielił ich jedynie krok, wystarczyło unieść nieznacznie dłoń by dotknąć przeciwnika.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Sob 22 Sty - 20:28
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Teatrzyk pasji; batalia dwóch drapieżników o wyłamanych kłach. Stępione sierpy pazurów, spojrzenia - silne, zbyt dumne. Nie będzie triumfu, wygranej; nie będzie żadnych zwycięzców wschodzących w poświacie zmagań, nie będzie doszczętnej klęski i poszarpanych zmysłów.
Stracili największą z broni - as nagle wypadł z rękawa i zmiękczył się w brudzie błota.
Nigdy nie wierzył w siłę racjonalności, wędrując wciąż po alejkach niewyjaśnionych motywów. Decyzje które wybierał, budziły chmary zastrzeżeń, kąsały mu reputację stwarzając niekiedy silny, pędzący z pogłosem skandal. Zawierzał się, intensywnie, domenie spontaniczności; ulotnym, często burzliwym, nawiązywanym relacjom. Ciekawość i pożądanie zwęglone często do gniewu; grobowce pełne sympatii i trumny, gdzie gniła przyjaźń.
- Niewiele ulic stąd - głos znów jest cichy, przejęty; miękki i delikatny. Gładki - oraz przejrzysty. Znał, doskonale, aromat tej sytuacji, zatarcie drogi odwrotu. Zniknięcie bezpiecznej ścieżki, szerokiej, niewyboistej. Zachłanność jest niczym bagno; zanurzał się, po kolana - i wkrótce po samą szyję. Powielał odwieczne błędy. Nigdy się nie nauczy, nie przejdzie kuracji zmian, nie wyrwie z siebie podstępnych, zakorzenionych chwastów drążących skorupę duszy. Nie mogła spijać zwycięstwa, skosztować ambrozji triumfu. Nie mógł - obecnie - przestać, tak szybko i tak tchórzliwie, żałośnie skręcając trzewia w spazmach wyraźnej skruchy. Nie. Nie. Spektakl nie mógł się skończyć - nie zerwał pęt scenariusza wymyślnie tkanego w głowie. Nie sprawi jej satysfakcji; nie ofiaruje tak łatwo, bez słonych kropel wysiłku.
- Nie widzę zatem powodów - pozwala, by usta drgnęły w skrojonym, lekkim uśmiechu; pozorna, grząska serdeczność - abyśmy mieli zwlekać - dodaje, szepcze w niewielką warstwę przestrzeni dzielącą krańce sylwetek. Znosi, w pełni cierpliwie dosadny ciężar napięcia, które na samym początku pręży się niczym struna, by związać się w twardy supeł, gordyjski węzeł miażdżący pod sobą zmysły. Pozorny głód i napięte, wyraźne cięciwy spojrzeń, oczekujące, wnikliwie, na wątły nietakt słabości, na zimny lęk, na upadek - oraz bezwzględność klęski. Usta, które nie miały musnąć przeciwnych ust.
Spisany bliskością dystans.
- Pozostaje mi wierzyć, że nie odciągnę przypadkiem - dodał, na zakończenie z półżartobliwą szczyptą - pani od obowiązków - nie sądził, by w tym momencie czekało ją wykonanie dowolnej powinności; nie mógł się, mimo tego powstrzymać - pamiętał jej dociekliwość i napomnienie, że w przeciwieństwie do niego pasuje do okolicznej scenerii pozostającej w oddali, poza zasięgiem samych odwiedzających.
Podtrzymał słowa; podtrzymał wąską odległość.
Stracili największą z broni - as nagle wypadł z rękawa i zmiękczył się w brudzie błota.
Nigdy nie wierzył w siłę racjonalności, wędrując wciąż po alejkach niewyjaśnionych motywów. Decyzje które wybierał, budziły chmary zastrzeżeń, kąsały mu reputację stwarzając niekiedy silny, pędzący z pogłosem skandal. Zawierzał się, intensywnie, domenie spontaniczności; ulotnym, często burzliwym, nawiązywanym relacjom. Ciekawość i pożądanie zwęglone często do gniewu; grobowce pełne sympatii i trumny, gdzie gniła przyjaźń.
- Niewiele ulic stąd - głos znów jest cichy, przejęty; miękki i delikatny. Gładki - oraz przejrzysty. Znał, doskonale, aromat tej sytuacji, zatarcie drogi odwrotu. Zniknięcie bezpiecznej ścieżki, szerokiej, niewyboistej. Zachłanność jest niczym bagno; zanurzał się, po kolana - i wkrótce po samą szyję. Powielał odwieczne błędy. Nigdy się nie nauczy, nie przejdzie kuracji zmian, nie wyrwie z siebie podstępnych, zakorzenionych chwastów drążących skorupę duszy. Nie mogła spijać zwycięstwa, skosztować ambrozji triumfu. Nie mógł - obecnie - przestać, tak szybko i tak tchórzliwie, żałośnie skręcając trzewia w spazmach wyraźnej skruchy. Nie. Nie. Spektakl nie mógł się skończyć - nie zerwał pęt scenariusza wymyślnie tkanego w głowie. Nie sprawi jej satysfakcji; nie ofiaruje tak łatwo, bez słonych kropel wysiłku.
- Nie widzę zatem powodów - pozwala, by usta drgnęły w skrojonym, lekkim uśmiechu; pozorna, grząska serdeczność - abyśmy mieli zwlekać - dodaje, szepcze w niewielką warstwę przestrzeni dzielącą krańce sylwetek. Znosi, w pełni cierpliwie dosadny ciężar napięcia, które na samym początku pręży się niczym struna, by związać się w twardy supeł, gordyjski węzeł miażdżący pod sobą zmysły. Pozorny głód i napięte, wyraźne cięciwy spojrzeń, oczekujące, wnikliwie, na wątły nietakt słabości, na zimny lęk, na upadek - oraz bezwzględność klęski. Usta, które nie miały musnąć przeciwnych ust.
Spisany bliskością dystans.
- Pozostaje mi wierzyć, że nie odciągnę przypadkiem - dodał, na zakończenie z półżartobliwą szczyptą - pani od obowiązków - nie sądził, by w tym momencie czekało ją wykonanie dowolnej powinności; nie mógł się, mimo tego powstrzymać - pamiętał jej dociekliwość i napomnienie, że w przeciwieństwie do niego pasuje do okolicznej scenerii pozostającej w oddali, poza zasięgiem samych odwiedzających.
Podtrzymał słowa; podtrzymał wąską odległość.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 08.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & V. Holmsen Nie 23 Sty - 23:01
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Scena była tylko ich, światła reflektorów skierowane na dwie postacie. Nie było widowni, nie było biletów wstępu; dwójka aktorów będąc jednocześnie obserwatorami tańczyła w rytm tylko sobie znanej muzyki.
Szarość spojrzenia mieszała się z zielono niebieską tonią, gdy powietrze ucinane przez szept oddechów, szelest ubrań i miękkość kroków gęstniało z każdą minutą. Czy wiedzieli kiedy przerwać walkę, kiedy okrążenia wokół ofiary nie miały sensu, kiedy należało rzucić się na przeciwnika pomimo stępionych kłów i przyciętych pazurów? Nadal byli silni, nadal krew gotowała się w żyłach, a ona zatracała się w swojej naturze, uległa wezwaniu pierwotnemu i tak słodkiemu, że chciała polec tu i teraz wiedząc, że doprowadzić to może do katastrofy. Była demonem, potworem stworzonym na wzór spragnionych snów, pełnych pożądania i krwistej czerwienie, która zalewa umysł, barwi cały obraz i zakłóca logiczne myślenie.
Zbaczając z twardej powierzchni teatru pozwalała prowadzić się w stronę grząskiego gruntu, tego, który zwodził najbardziej. Dawał wyzwanie i obiecywał kłamstwa, ale jakże kuszące. Gładkie słowa, miękkie tony niczym muzyka wskazywały kierunek, który sama wyznaczała, a jedynie tchórz teraz by zawrócił; ukazał swoją słabość, wskazał miejsce wrażliwe na każdy cios, na najmniejsze ukłucie. Czy wygrana leżała gdzie indziej, czy właśnie słodka ambrozja z nutą goryczy mogła być laurem zwycięstwa? Przedstawienie dopiero się zaczyna. Kurtyna idzie w górę, światło oślepia, muzyka dudni w uszach, teraz dyktowana przez rytm serca.
-Nie ma żadnych powodów - Powtórzyła za nim ruchem malinowych ust, w których kącikach czaił się uśmiech, a w oczach iskry płonęły żywym ogniem. Cienie rzucane na ścianie stały się jednością, choć ciała dzielił krok. Dzielił oddech, dystans tak odległy i jednocześnie tak bliski. Powietrze wokół stało się ciężkie, mocne i przesycone wręcz duszące i związujące.
Oddech. Spojrzenie.
-Wszystko zależy od tego, co jest obowiązkiem. - Uciekać czy zostać. W tańcu siły, gdzie każde z nich straciło swoją moc mogli posłużyć się inną bronią, korzystali ze zdolności, choć żadne nie uległo aurze, gdzie inni padliby im do stóp i błagali o łaskawe spojrzenie. Dziś jej praca się skończyła; wiedział to i drażnił, sprawdzał i testował. Obowiązki się nie liczyły, nie w tym momencie.
Nie uciekła, nie cofnęła się w tył przyjmując wyzwanie. Drobnym, delikatnym ruchem, prawie niezauważalnym przełamując wąską odległość naruszyła granicę.
Nie było już odwrotu.
Szarość spojrzenia mieszała się z zielono niebieską tonią, gdy powietrze ucinane przez szept oddechów, szelest ubrań i miękkość kroków gęstniało z każdą minutą. Czy wiedzieli kiedy przerwać walkę, kiedy okrążenia wokół ofiary nie miały sensu, kiedy należało rzucić się na przeciwnika pomimo stępionych kłów i przyciętych pazurów? Nadal byli silni, nadal krew gotowała się w żyłach, a ona zatracała się w swojej naturze, uległa wezwaniu pierwotnemu i tak słodkiemu, że chciała polec tu i teraz wiedząc, że doprowadzić to może do katastrofy. Była demonem, potworem stworzonym na wzór spragnionych snów, pełnych pożądania i krwistej czerwienie, która zalewa umysł, barwi cały obraz i zakłóca logiczne myślenie.
Zbaczając z twardej powierzchni teatru pozwalała prowadzić się w stronę grząskiego gruntu, tego, który zwodził najbardziej. Dawał wyzwanie i obiecywał kłamstwa, ale jakże kuszące. Gładkie słowa, miękkie tony niczym muzyka wskazywały kierunek, który sama wyznaczała, a jedynie tchórz teraz by zawrócił; ukazał swoją słabość, wskazał miejsce wrażliwe na każdy cios, na najmniejsze ukłucie. Czy wygrana leżała gdzie indziej, czy właśnie słodka ambrozja z nutą goryczy mogła być laurem zwycięstwa? Przedstawienie dopiero się zaczyna. Kurtyna idzie w górę, światło oślepia, muzyka dudni w uszach, teraz dyktowana przez rytm serca.
-Nie ma żadnych powodów - Powtórzyła za nim ruchem malinowych ust, w których kącikach czaił się uśmiech, a w oczach iskry płonęły żywym ogniem. Cienie rzucane na ścianie stały się jednością, choć ciała dzielił krok. Dzielił oddech, dystans tak odległy i jednocześnie tak bliski. Powietrze wokół stało się ciężkie, mocne i przesycone wręcz duszące i związujące.
Oddech. Spojrzenie.
-Wszystko zależy od tego, co jest obowiązkiem. - Uciekać czy zostać. W tańcu siły, gdzie każde z nich straciło swoją moc mogli posłużyć się inną bronią, korzystali ze zdolności, choć żadne nie uległo aurze, gdzie inni padliby im do stóp i błagali o łaskawe spojrzenie. Dziś jej praca się skończyła; wiedział to i drażnił, sprawdzał i testował. Obowiązki się nie liczyły, nie w tym momencie.
Nie uciekła, nie cofnęła się w tył przyjmując wyzwanie. Drobnym, delikatnym ruchem, prawie niezauważalnym przełamując wąską odległość naruszyła granicę.
Nie było już odwrotu.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
08.12.2000 – E. Halvorsen & V. Holmsen Pią 18 Lut - 12:22
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Słowa, gesty i myśli zamknięte w klamrze uśmiechów; prawda uwięziona w karcerze cudzych wymagań, restrykcji narzuconych jak ciężka, gryząca płachta parząca wrażliwą skórę. Prawda, zagłuszona dźwięczeniem i kakofonią kłamstw, ostygła w gęstej, krzepnącej smole milczenia, zatrzymana, skurczona. Trudno uwierzyć, wstęp do rozważań przecina ostrym, błyszczącym sierpem pierwsze kłosy uwagi, trudno uwierzyć, będąc samemu twórcą, trudno uwierzyć w maski gdy zna się linie oblicza które od dekad, trzech dekad tłamsi się pod pokrywą. Musiał być wiarygodny, prawdziwy w kokonie złudzień, w kaftanie fałszu i nieszczerości, w ciasnym gorsecie płytkich kurtuazyjnych stwierdzeń, które chcieli usłyszeć, w które pragnęli wierzyć. Ciężar zacieranego dystansu wił się, zamierał i ściskał, wikłając ich w sidła grząskiej, obłudnej sceny. Serce, zamknięte pod wyrostkami żeber zagrało żywiej melodię; był poruszony - tym wszystkim - tą sytuacją, ogłuszony pułapką, upojony słodkimi, pnącymi się oparami trucizn. Oszukać i zgubić innych, odmienić ich dawną wiarę - sentencje żłobione ostrym, dosadnym dłutem w tabliczce własnej natury, w mieszance ludzkiej splecionej z brudną posoką magicznych istot. Oszukać, zwieść zmysły niksy, oszukać samego siebie - zuchwałość rozpalona jak płomień trzaskała żywo pod własnym niebem umysłu, zuchwałość i pewność siebie mogąca przynosić zgubę. Rozpłatał węzeł ryzyka, trwając z uporem w wysokiej twierdzy iluzji.
- Wszystko, co zostawimy za sobą - przyjmował w pełni wyzwanie, koniuszki warg podwinęły się filuternie ku górze, głos, prowadzony spokojem miał gładką taflę i równie niespieszny nurt. Czuł, niemal, jak wiązki ścielących się kilku stwierdzeń zatrzymują się na fasadzie jej twarzy, jak ciepła smużka oddechu napiera, zadziornie muskając gładką przeszkodę skóry. Znosił cierpliwie wszystko z należnym opanowaniem, z gracją godną wprawnego, doświadczonego aktora, słysząc pieśń zapatrzonych i przenikliwych zmysłów. Pogarda przyćmiona słońcem zaciekawienia, rozsądek zduszony nagle przez nierozsądność, nieznane rzędy emocji których nie umiał nazwać i których nie pragnął zgłębić. Decyzja, pełna, bezwzględna zdołała zapaść już wcześniej, zniewolić go w swoich sidłach nie niknąc wśród powinności, nie musieli, nie mieli obowiązku, przypomniał - chcieli - nieskłonni aby naprędce przegrać. Godziła się z własnej woli, nieprzymuszonej, niewykrzywionej czarem, nieprzytłoczonej pod naciskami charyzmy - nie był żadnym klientem ani jej przełożonym wobec którego była zmuszona trwać w wymaganiach, poddając się wyuczonym, znajomym ścieżkom schematów.
- Zapraszam - oznajmił, cicho i jednocześnie dosadnie, absorbujący, niezdolny do pominięcia; drgnął, początkowo i ruszył nagle przed siebie, zupełnie, jakby był duchem, wspomnieniem, echem minionym i powtarzanym przez umysł - zamglonym i nieuchwytnym, trwającym o wiele dłużej niż rzeczywiście trwał.
Einar i Villemo z tematu
- Wszystko, co zostawimy za sobą - przyjmował w pełni wyzwanie, koniuszki warg podwinęły się filuternie ku górze, głos, prowadzony spokojem miał gładką taflę i równie niespieszny nurt. Czuł, niemal, jak wiązki ścielących się kilku stwierdzeń zatrzymują się na fasadzie jej twarzy, jak ciepła smużka oddechu napiera, zadziornie muskając gładką przeszkodę skóry. Znosił cierpliwie wszystko z należnym opanowaniem, z gracją godną wprawnego, doświadczonego aktora, słysząc pieśń zapatrzonych i przenikliwych zmysłów. Pogarda przyćmiona słońcem zaciekawienia, rozsądek zduszony nagle przez nierozsądność, nieznane rzędy emocji których nie umiał nazwać i których nie pragnął zgłębić. Decyzja, pełna, bezwzględna zdołała zapaść już wcześniej, zniewolić go w swoich sidłach nie niknąc wśród powinności, nie musieli, nie mieli obowiązku, przypomniał - chcieli - nieskłonni aby naprędce przegrać. Godziła się z własnej woli, nieprzymuszonej, niewykrzywionej czarem, nieprzytłoczonej pod naciskami charyzmy - nie był żadnym klientem ani jej przełożonym wobec którego była zmuszona trwać w wymaganiach, poddając się wyuczonym, znajomym ścieżkom schematów.
- Zapraszam - oznajmił, cicho i jednocześnie dosadnie, absorbujący, niezdolny do pominięcia; drgnął, początkowo i ruszył nagle przed siebie, zupełnie, jakby był duchem, wspomnieniem, echem minionym i powtarzanym przez umysł - zamglonym i nieuchwytnym, trwającym o wiele dłużej niż rzeczywiście trwał.
Einar i Villemo z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?