Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    20.12.2000 – Krucza fontanna – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Engberg

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    20.12.2000

    Ciemność osiadła na krętych uliczkach dzielnicy Ymira, wyganiając przechodniów w objęcia bezpiecznych ścian własnych domostw. Unikanie snopów światła bijących z latarni zdawało się wejść Irene w nawyk, przemykała więc ulicą skryta w bezpiecznych objęciach mroku, blisko kamiennych fasad budynków oraz przymkniętych drewnianych okiennic. Może i czuła się tu znacznie pewniej niż w innych częściach miasta, nawet po zmroku, gdy midgardzka zakała wypełzała ze ślepych uliczek i brudnych alejek, jednak nadal poczucie jakiegokolwiek bezpieczeństwa zakrawało na pojęcie niemal abstrakcyjne. Bała się. Nie był to strach otępiający ani targający za trzewia, nie należał do uczuć, które wprawiały jej dłonie w drżenie. Przywykła do tego dziwnego ukłucia, nieznacznie przyśpieszonego pulsu, gdy tylko opuszczała własne mieszkanie, jakby lada moment miało wydarzyć się coś złego, coś, czego mimo wszystko się spodziewała. Na co była gotowa. Ta dziwna pochodna lęku wrosła w nią, spoiła się z ogniwami innych emocji, subtelna i natrętna jednocześnie. Ogarnia mnie paranoja, powiedziała kilka dni temu Idzie, gasząc papierosa w opasłym słoju niemal permanentnie przytwierdzonym do kuchennego stołu. Chwyciła w dłonie stare puzderko, na które miała nanieść klątwę - to samo puzderko, które niosła właśnie owinięte ciasno w starą gazetę -  uchylając jego wieczko, przyglądając się złudnie znajomej postaci na malutkim zdjęciu. Widziała go już wcześniej? Chłopca o delikatnych rysach twarzy i sarnich oczach, który wpatrywał się na nią z papierowej podobizny?
    Otuliła się ciaśniej wełnianym płaszczem, który zdecydowanie nie należał do niej, nieco zwalniając kroku. Dotarłszy pod odpowiedni adres, na jednym ze stopni schodów ułożyła pakunek, po chwili obracając się na pięcie i znów znikając w sieci wąskich uliczek. Klient zapłacił z góry, nie było więc potrzeby, żeby czekała, aż pojawi się w progu drzwi. Zresztą nigdy nie było wiadomo, czy to faktycznie jego spotkałaby po drugiej stronie.
    Mijając fontannę przystanęła na krótką chwilę, wyciągając papierosa. Mrucząc jakieś niezbyt wyszukane przekleństwo, zaczęła klepać się po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki, dopiero po chwili dostrzegając postać nadchodzącą z naprzeciwka. Zatrzymała się nagle, papierośnica wypadła jej z rąk, uderzając o bruk z tępym brzękiem, kilka tytoniowych zwitków wypadło zza klipsa, lądując w kupce śniegu. Znała go. Przez dłuższą chwilę nie umiała przyporządkować tej twarzy do odpowiedniej klatki na kliszy wspomnień, olśnienie spłynęło na nią zbyt późno, żeby zdążyła się zorientować, jak wielki błąd popełnia.
    - Mikkel? - zapytała, kajając się w myślach za tę zaczepkę. Powinna przenieść wzrok na stopy w duchu modląc się by nie została rozpoznana, szybkim krokiem ruszyć przed siebie rozmywając się w mroku jakby nigdy jej tam nie było. Nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, potrząsnęła głową w sekundzie kucając, by ocenić nieszczęście rozsypane po chodniku.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Bywal tu częściej niż naprawdę chciał.
    Wybudowano tu nowy budynek Stortingu, aby odczarować dzielnicę Ymira Starszego, lecz w oczach Mikkela na zawsze miała pozostać siedliskiem węży, ich gniazdem, gdzie ślepcy panoszyli się dumnie i śmiało, niemalże bezczelnie - jakby krzyczeli Kruczej Straży w twarz, że tu są i nigdzie się nie wybierają, mimo że Rada starała się zwalczać wszelkie objawy magii zakazanej. Za mało, robili wciąż za mało, nie dało się temu zaprzeczyć; na każdego jednego napiętnowanego ślepca, wtrąconego do celi przypadało kilkunastu innych, czających się w ciemnościach, na jego miejsce pojawiało się pięciu nowych. Zaraza - bo jak inaczej to określić? Mikkel był gotów nadal z tym walczyć, włożyć w tę walkę całą swoją energię i czas, jakby to mogło ukoić ból po stracie ojca, lecz niekiedy i jemu opadały ręce, czul się całkiem bezsilny.
    Ledwie powrócił z Tromsø, gdzie towarzystwo Fridy i pozostałej części licznej rodziny pozwoliło mu oderwać myśli od pracy, aby ponownie dać się wciągnąć w jej wir - a może raczej samemu się weń rzucić. Zbliżające się Jul nie było żadną wymówką. Licho nie śpi, ślepcy także, więc i dla niego nie było tak naprawdę chwili na odpoczynek. Dwudziestego grudnia, zamiast wypakować walizkę, przemierzał brudne uliczki podążając ku Przesmykowi Lokiego, opatulony szalikiem wokół szyi i grubym, zimowym płaszczem, nie tak eleganckim jak zazwyczaj, by nie wyróżniać się z tłumu, choć tłumów tu brakowało.
    Wydawało mu się, że kątem oka dostrzegł znajomą twarz, pomyślał jednak, że tylko mu się wydawało. Miał już ruszyć dalej, kiedy uwagę skupiło na sobie jego imię wypowiedziane miękkim, kobiecym głosem; głosem jaki już znał, lecz w pierwszej chwili nie potrafił dopasować do niego właściwej osoby, zbyt długo go nie słyszał. Zatrzymał się, odwracając przez ramię i odnajdując spojrzeniem drobną sylwetkę; zastygło na twarzy, którą kilka lat wcześniej trzymał z czułością we własnych dłoniach.
    - Irene - odrzekł Guldbrandsen, nie pytając, aby się upewnić, jedynie stwierdzał fakt. Od razu ruszył w jej kierunku, choć zmierzał w przeciwnym, aby przyklęknąć obok i pomóc zebrać rozsypane papierosy. Do niczego się nie nadawały, bibułka przemokła w śniegu, tytoń pewnie też. Sięgnął więc dłonią do kieszeni zimowego płaszcza, wyciągając zdobioną papierośnię, którą sprezentował mu niespodziewanie Wahlberg, by rozchyloną podsunąć kobiecie proponując papierosa. To jego obecność tak ją zaskoczyła? - Ile to już lat? - spytał cicho, dźwigając się z kucek i prostując; sam skorzystał z tego, że miał jż papierośnicę na wierzchu i wetknął sobie papierosa do ust. - Ciekawe miejsce na spacer o tej porze - Niski głos zabrzmiał tak gorzko jak nigdy wcześniej, sucho i szorstko, jakby miał do niej żal, którego mieć nie powinien.
    Wiedział.
    Świadczył o tym szorstki ton głosu, pełna dystansu postawa i zimne spojrzenie jakim mierzył Irene. Przyglądał się kobiecie badawczo, jakby szukał spojrzeniem pieczęci, o której wiedział. Księgę, do której wpisywano ślepców naznaczonych pieczęcią Lokiego sprawdzał regularnie. Irene Engberg, to nazwisko w niej sprawiło, że zastygł nad księgą w bezruchu i zamrugał kilkukrotnie. To możliwe? Może była to jedynie zbieżność nazwisk? Ale nie - nie doszło do pomyłki. Kobieta, którą niegdyś trzymał z czułością w ramionach, jaką miał za istotę łagodną i delikatną okazała się kolejną jadowitą żmiją.
    - Chyba dobrze ci znana, prawda? - powiedział z wyrzutem, bardziej stwierdzając znów fakt niż zadając pytanie. Oderwał wówczas spojrzenie od twarzy Irene, kiedy wokół nich, znienacka, jak na złość zleciały się kruki, wrzeszcząc głośno przysiadały na fontannie.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Byli tacy ludzie, o których wspomnienia pielęgnowała z pieczołowitością, trzymając je blisko serca, dbając, by nigdy nie wyśliznęli się z kolebki jej pamięci. Ich wyraźnie wyciosane w kliszach przeszłości twarze, przywoływały na wargach subtelny taniec uśmiechu i przyjemne ciepło rozchodzące się po klatce piersiowej. Byli i tacy, których wyrwałaby z myśli za wszelką cenę, oddałaby ich koślawe zarysy kreślone krańcem węgla bogom nie licząc talarów. Wspomnienia Mikkela oddałaby bez najmniejszego zawahania. Pamiętała ten czas jak przez mgłę - stan zawieszenia, gdy jeszcze była widzącą, ale coraz śmielej zbliżała się do miana ślepca, gdy wiedziała, że go oszukuje, ale mimo wszystko brnęła dalej w sieć uwitych przez siebie intryg. Podobno wrogów powinno się trzymać bliżej niż przyjaciół, a ona lata temu zbyt dosłownie wzięła tę mądrość do siebie. A potem sama pogubiła się w tym, co było kłamstwem, a co było prawdą, uśmiechała się leniwie ubrana w pierwsze promienie słońca, gdy całował ją w czoło i wmawiała sobie, że pociągnie tę farsę jeszcze jeden dzień dłużej. Jeden dzień, a potem następny i następny. Cofnęłaby każdą z tych dób, każdy ze śmiechów tłumionych przez pościel, wszystkie te sekundy, w które zastanawiała się czemu robiła krzywdę samej sobie i jemu.
    Mokra bibułka rozrywała się jej w palcach, większość zawartości papierośnicy została więc skazana na beznadziejną śnieżną śmierć. Westchnęła ciężko, odbierając oferowanego papierosa, wyraźnie rozczarowana własną stratą, gdzieś w połowie ruchu orientując się, że na moment zupełnie zapomniała o pieczęci. Zerknęła na Mikkela ukradkiem, chcąc zbadać jego reakcję, ale na szczęście bądź nieszczęście, mężczyzna wydawał się niewzruszony. Wiedział? Jedna z tych natrętnych myśli, że może to spotkanie wcale nie było wynikiem nieuwagi Norn, a ktoś znów próbuje wrobić ją w nieswoje zbrodnie przemknęły po głowie Irene, ale strząsnęła ją, zanim płomienie paranoi zaczęły trawić jej rozsądek. Nie miała nic za uszami, w ostatnim czasie stroniła od nadprogramowych ekscesów - nie posiadał powodu by ją ścigać. Wyprostowała się w końcu, znajdując felerną zapalniczkę w tylnej kieszeni i odpaliła papierosa.
    - Wiele - odparła, przymykając oczy, pocierając kciukiem kącik oka w nagłym zakłopotaniu. Wstydziła się własnych kłamstw, tego, że nigdy mu nie powiedziała, wyboru, by tak długo go oszukiwać, naiwności, że kiedykolwiek mógł zmienić o takich jak ona zdanie. Wiedział. Wiedział, ale nie spodziewała się zrozumienia, być może wcale na nie nie zasługiwała.
    - Wiesz, powietrze tutaj wydaje się znacznie czystsze - wypaliła, jak na złość spotykając się z błyskawiczną reakcją pobliskich kruków, najwyraźniej pozbawionych jakiejkolwiek namiastki poczucia humoru. Zerknęła w ich stronę, czekając, aż donośne krakanie ustanie. Wydmuchała obłok dymu, klecąc następne słowa. Nie chciała się tłumaczyć, wiedziała, że i tak nie zrozumie, przecież sama powoli przestawała pojmować własne motywacje. To wszystko zakrawało o niezwykle żałosne - historyjka o tym, jak chciała wszystko zmienić, jak próbowała sięgnąć czegoś lepszego, jak udawała, że nie widzi całego zła czynionego wokół. Mogła zrobić więc im obojgu przysługę i darować sobie wszelkie desperackie próby zachowania twarzy; w jego oczach i tak ją straciła, nie miała co do tego wątpliwości. - To niebezpieczna okolica, bądź ostrożny. Dziękuje za papierosa, spokojnego Jul. - Skinęła głową na pożegnanie, obracając się do niego plecami, decydując, że z tej rozmowy nie mogło wyniknąć nic dobrego. Mimo wszystko odełszłszy kawałek, zatrzymała się wpół kroku, nagle tracąc umiejętność powściągnięcia języka.
    - Mikkel? - zawołała przez ramię, znów na niego zerkając. Postarzał się odrobinę, jego twarz naznaczały nieznane Irene blizny, coś zmieniło się w jego postawie, tym bijącym chłodzie. Pamiętała wyraźnie uśmiech Mikkela, tę czarną jak smoła kawę, którą zawsze parzył i  iskierkę w oczach bijącą dobrocią - być może dlatego nigdy nie potrafiła znienawidzić go tak jak innych Kruczych, bo zawsze miał w sobie ten element przyzwoitości, którego nie dostrzegała w reszcie. - Wiesz, że nie musimy być wrogami? Wzajemnie napędzamy konflikt, który siłą rzeczy wreszcie doprowadzi do okrutnej i krwawej jatki.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    O niektórych nie można było zapomnieć. Niezależnie od chęci człowieka lub ich braku. Niekiedy nie byli to nawet ludzie szczególnie bliscy. Nie łączyły ich więzy krwi, czy obrączka. Niekiedy to tylko wspólnie spędzonych parę chwil, kilka dni, może tygodni. Prowadzące pozornie donikąd, niemające żadnego celu i powodu, zapisywały się jednak w pamięci bardzo dokładnie. Mikkel mógłby przymknąć oczy i znów ujrzałby krzywiznę biodra, którego nie oplatała pościel, wgłębienie na plecach, wzdłuż jakiego wodził opuszkiem palca, doskonale wyczuwając wszystkie kręgi, drobny pieprzyk pod prawą łopatką; wziąłby głębszy oddech i wyczuł zapach miękkiej, bladej skóry i ziołowy szampon jakim pachniały blond loki. Tych kilka tygodni, pozornie nic nieznaczących wyryły się w jego pamięci i wracał do nich niekiedy myślami. Na wąskich ustach pojawiał się wówczas uśmiech ciepły i pełen sentymentu. Do pewnego momentu nie żałował ani minuty spędzonej w towarzystwie Irene. W swoim życiu był z wieloma (chyba?) kobietami, najróżniejszymi, lecz większości z nich nawet już nie pamiętał - ani ich imion, ani twarzy. Tymczasem Irene wracała do niego niczym duch, we śnie i na jawie, przypominając o cieple oddechów przekazywanych z ust do ust i swobodzie jaką czuł w jej towarzystwie, czując absolutny brak oczekiwań z jej strony. Nigdy nie pytała, nie naciskała, nie wymagała od niego więcej niż był w stanie jej dać. A pomimo całej sympatii jaką zdążył ją obdarzyć - niewiele mógł i chciał. Nie zamierzał się wiązać na stałe, nie z niechęci do zobowiązań, a z obawy przed tym jaki wpływ wywrze na to jego praca. Ona mówiła o sobie niewiele i on, wdzięczny za brak nacisku, również nie pytał. Wydawała mu się łagodna i ciepła, samotna i spragniona cudzej obecności. Obecności cichej, nieobarczonej zobowiązaniami, niezadającej pytań. Trwało to krótko, a i tak dłużej niż planował. Nawet nie wiedział w którym momencie Irene pojawiła się w jego życiu, zniknęła z niego równie niespodziewanie i cicho, jakby wymknęła się zeń wręcz po angielsku. Nie odezwała się nigdy później, on również nie szukał drobnej blondynki, choć czasami miewał wrażenie, że dostrzega ją w tłumie Midgarczyków. Nigdy nie zdecydował się podejść, sprawdzić, czy to naprawdę ona. Figurę jasnowłosej trzymał na regale pamięci niczym rozkoszną pamiątkę przeszłości, wspomnienie, do którego dobrze było wrócić, by poczuć znów ciepło rozchodzące się po ciele, kiedy ogarniał go chłód samotności.
    Nie była mu nic winna, a jednak poczuł się wręcz zdradzony, kiedy wyczytał jej nazwisko w księdze. Nigdy nie należała do niego, niczego mu nie obiecywała, a jednak wbiła mu nóż w plecy.
    Jak mógł nie dostrzec nic? Zawsze sądził, że znał się na ludziach, że widział więcej, niż inni, w oczach, gestach, czytał między wierszami. Wobec niej nigdy nie miał jednak wątpliwości - tymczasem właśnie ona okazała się zdradziecką żmiją i świadomość tego piekła go bardziej niż powinna.
    Wiele minęło lat. Nie liczył ile, czas przeciekał mu przez palce, mijał szybciej niż powinien. W kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki, w ciemnej czuprynie pierwsze srebrne nitki włosów. Ona właściwie nie zmieniła się wcale. Wciąż pozostawała piękną, filigranową blondynką, podobną do nimf utrwalonych na obrazach, o których niewiele wiedział. Niewinne oblicze zwodziło i stanowiło doskonałą maskę. Patrzył na nią i choć łagodne rysy niezmiennie zachwycały, pięknie wykrojone usta kusiły, by musnąć je opuszkami palców, to nie potrafił nie wyobrażać sobie zgnilizny pod tą warstwą piękna.
    - Doprawdy? - zakpił Guldbrandsen, choć zwykle tego nie robił. Nie zwykł szydzić i kpić, lecz nie potrafił się powstrzymać. Chciała zażartować? Jemu nie było do śmiech wcale, a wcale. - Zaczęły cię dusić zwykłe czary, rozumiem? - wycedził, spoglądając ku krukom, gdaczące bardziej irytująco niż gołębie, które jak na złość uwiły gniazdo nad twoim balkonem. Nie oczekiwał odpowiedzi. Mógł spodziewać się tego, że Irene po prostu odwróci się i odejdzie. Nie była mu winna wyjaśnień - ani wtedy, ani teraz. Nie miał też prawa, aby ją zatrzymać, mimo pieczęci. Teraz nie zrobiła nic, co by mu na to pozwoliło, a Guldbrandsen był pieprzonym służbistą - i teraz cholernie tego żałował.
    Zaśmiał się na jej ostrzeżenie, co także było do niego niepodobne, a w śmiechu tym rozbrzmiał żal i gorycz.
    - Dziękuję za ostrzeżenie, Irene. Ciekawe dlaczego tak jest. Zastanowiłaś się kiedyś nad tym? - spytał pozornie żartobliwym tonem, mocno wciągając tytoniowy dym do płuc, obserwując jak odwraca się i odchodzi. On sam nie ruszył się z miejsca, lecz ciemne brwi uniosły się w wyrazie zaskoczenia, kiedy jednak obróciła się ku niemu - a z jej ust padła taka bzdura, że prawie zakrztusił się dymem. Rzucił wówczas papierosa w zaspę śniegu i znalazł się przy niej w kilka kroków, zaciskając dłonie na drobnych ramionach; niegdyś zamykał ją w niedźwiedzim uścisku z czułością, teraz uścisk ten był niemal bolesny, kiedy świdrował ją spojrzeniem, nie dowierzając w to co usłyszał. - Czy ty siebie słyszysz, Irene? - spytał. - Okrutną i krwawą jatkę powodują ludzie tacy jak ty. Właściwie ciężko mi was nawet nazwać ludźmi, bo jak bardzo trzeba wyzbyć się człowieczeństwa, by doprowadzić się do takiego stanu? - Żal. Żal miał wymalowany na twarzy i nawet nie starał się go ukryć. - Każdy kto występuje przeciwko prawu jest mi wrogiem - oznajmił chłodnym tonem. Jak to sobie wyobrażała? - Konflikt, o którym mówisz, wprowadza tylko jedna strona. Ta, przez którą ciężko mi tu oddychać, bo powietrze jest zatrute plugawą magią.
    Nie czuła tego? Tak ciężko było Mikkelowi sobie wyobrazić Irene, która dłonie miała tak drobne i delikatne, tymi właśnie dłońmi zadawała innym ból - tylko dlaczego? Dlaczego?


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Odmawiano jej wiary, gdy była jeszcze dzieciakiem zupełnie pogubionym w zawiłościach własnego umysłu. Mówiono, że mary, które nawiedzają ją w śnie i na jawie, to jedynie wyobraźnia, że nie potrafi wyrosnąć z infantylności własnego pojmowania świata. Spoglądali na nią z pobłażaniem, następnie wędrując wzrokiem do punktu, który wskazywała. Nic tam nie ma, Irene - słyszała tylko, kolejny raz zderzając się ze ścianą, czując jak wstyd i zażenowanie coraz głębiej zapuszczają w niej swoje korzenie.
    Odmawiano jej przyszłości, tuż po samobójstwie ojca, gdy ściskając walizkę skrywającą w sobie całe dotychczasowe życie, zamknęły się za nią mosiężne dziwi sierocińca. Nikt dorosły nie spojrzał na nią więcej w ten sam sposób. Ich twarze stały się inne, zimne, jakby wyciosane w marmurze, chłodno śledząc każdy jej ruch. Skończy tak samo jak on - ktoś szeptał między sobą na szkolnym korytarzu. Oczekiwania, jakie do tamtej pory wobec niej stawiano, zniknęły jak za sprawą zmyślnej magii, utonęły w bezkresnej toni morza nieistotnych mrzonek. Miała wrażenie, że każdy dookoła jedynie czeka, aż się potknie, zarobi na miano zakały, dorośnie do niechlubnej spuścizny ojca; jak widać, wcale ich nie rozczarowała.
    Teraz Milkkel - choć nie był w tym ani pierwszy, ani ostatni - odmawiał jej człowieczeństwa. Pieczęć widniała na jej dłoni zbyt krótko, by zdążyła przywyknąć do tej narzucanej przez obcych ułomności, zbyt mocno szarpała się i walczyła w okowach własnych wyrzutów sumienia, by te słowa odbiły się od niej, oszczędzając Irene kolejnych ran.  Bolało, bo miała go za kogoś innego. Bolało, bo sama tamte lata temu dała mu kredyt zaufania, pozwoliła sobie opuścić gardę, odsunęła od siebie zasłonę uprzedzeń. Bolało, bo gdyby zakazana magia pozbawiła jej człowieczeństwa, nie rozpadałaby się na kawałki, nie miałaby ochoty wyć z agonii, gdy tylko spoglądała w lustro, nie byłaby tak beznadziejnie słaba. Zasługiwała na miano żmii, na wytknięcie tych wszystkich kłamstw, ułudy, którą przed nim roztaczała. Ale nie zasługiwała na odebranie jej tego jednego pierwiastka, który tak zajadle pielęgnowała i miała do siebie jeszcze wystarczająco resztek szacunku, by zacisnąć ręce w pięści i się postawić.
    - Właśnie dlatego pieczętujecie nas jak pieprzone bydło? Bo w waszych oczach nie zasługujemy już na miano ludzi? - wycedziła, próbując wyszarpnąć się z żelaznego uścisku dłoni zaciśniętych na barkach. Smak strachu rozprzestrzenił się po jej krtani, koniuszki palców załaskotały, jakaś nienasycona pustka w środku zawyła donośnie w oczekiwaniu na zakazane zaklęcie. - To prosty mechanizm, traktując nas jak potwory, sami je tworzycie. Nie masz pojęcia, jak trudno jest zachować człowieczeństwo, kiedy każdy dookoła ci go odmawia. - Stał przed nią ktoś obcy, uosobienie tego wszystkiego, czym gardziła. Myliła się co do Mikkela, tak jak on mylił się co do niej. Tak wiele razy instynkt ją zawodził, przypisywała innym cechy, których nigdy nie mieli, wmawiała sobie, że w niemal każdym ostał się okruch empatii, parząc się na tym błędzie niezliczoną ilość razy. Dla niektórych serc nie było jednak ratunku, zgniły, obrosły pleśnią i grzybem, obumarły na tyle, już nic nie mogło ich uratować - paradoksalnie zarówno Kruczy jak i ślepcy mieli do tego śmiesznie bliźniaczą skłonność. - Nie mówię, że jesteśmy niewinni, nigdy tak nie sądziłam. Każdy z nas dopuścił się okrutnych przewinień i powinien za nie odpowiedzieć. Ale to - uniosła dłoń oszpeconą czernią tuszu, piętnem niemożliwym do zdjęcia. - To nie jest rozwiązanie. Są wśród nas osoby, które zasługują na wieczność w Forcie Nordkinn, ale są też tacy, którzy powinni otrzymać pomoc, leczenie, szansę na resocjalizację. Nadzieję, Mikkel. Nadzieję na to, że istnieje inna droga. - Żarliwość w jej słowach powoli gasła, sfermentowana nadzieja, że cokolwiek do niego dotrze. Kruki milczały w niemym świadectwie, że mówi prosto z serca, naprawdę wierzy w swoje słowa. Dopóki ślepcy i reszta magicznego społeczeństwa nie znajdą wspólnego gruntu, nie spróbują skłonić się do realnego rozwiązania coraz mocniej komplikującej się sytuacji, dopóty ludzie tacy jak pieprzony Lauge, zawsze będą znajdować nowe ofiary, nowych wyznawców, nowe preteksty do rozlewu krwi. - Przyzwyczaj się do tej woni, bo dopóki nie zrozumiecie konsekwencji waszych własnych działań, nigdy się jej nie pozbędziecie - niemal wypluła te słowa z obrzydzeniem coraz widoczniej zakwitającym na twarzy.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    - Owszem - potwierdził głosem twardym i stanowczym, spoglądając w oczy Irene surowo, bez zawahania. Brzmiało to okrutnie, lecz nie zamierzał jej okłamywać - nie teraz, kiedy nie było już na to miejsca. Rozluźnił uścisk, uświadamiając sobie, że dał się ponieść znów złości, co było przecież do niego niepodobne. Opuścił ręce, cofając się o krok, zanim zaczęłaby krzyczeć oskarżając o napaść. Powinien odejść, ona także, dyskusja wysłannika i ślepca o moralności mogła prowadzić jedynie donikąd, ale nie potrafił. - Nikt nie dostaje pieczęci za niewinność i dobre uczynki. Zastanów się nad tym co doprowadziło do tego, że masz to na ręce? Co robiłaś? - pytał uparcie, wwiercając się w nią spojrzeniem, jakby zamierzał przypomnieć wszystkie grzechy jakie miała na sumieniu, patrzył tak jakby wszystkie je znał i jedynie czekał, aż się do nich przyzna, chociaż nie miał pojęcia jak wyglądała ta droga. Nie mogła jednak prowadzić inną ścieżką niż przez ból - własny i cudzy. - Ludzka wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka, Irene. - Nikt nie miał prawa robić tego, co mu się rzewnie podobało. Chciała wyniszczyć siebie? Proszę bardzo. Istniały na to setki różnych sposobów. Magia zakazana jednak nieodłącznie wiązała się z krzywdą drugiego człowieka i na to nie mogło być zgody, przed tym należało ostrzec ludzi. - Rzeczywiście. Biedne niewiniątka. Pewnie wszyscy inni was do tego doprowadzili, co? Nieobecny tatuś, okrutna matka, niemili koledzy w szkole[. Wyższy cel, rzekomo wzniosła idea. Każdy ma jakąś wymówkę. Jaka jest twoja? - wyliczał Guldbrandsen, wykrzywiając przy tym usta w grymasie; prześledził już dość historii ślepców, by wiedzieć, że każdy z nich miało jakąś i najczęściej tkwiła ona w smutnym, nieszczęśliwym dzieciństwie. Sieroty, ofiary przemocy, niechciane dzieci - to w nich poczucie krzywdy przeradzało się w pragnienie zadawania krzywdy. Przemoc rodziła przemoc, prawda? Nie zawsze tak jednak było. Nie wszystkie ofiary stawały się oprawcami. Nie każde opuszczone dziecko wyrastało na mordercę i ślepca. Zło brało się z człowieka i tylko z niego - i nie można było tego w żaden sposób usprawiedliwić. Bywali też tacy, którzy pokraczną ideę traktowali zbyt dosłownie i uznawali, że należy dążyć do niej nawet po trupach. O drugie Irene nie podejrzewał. Łatwo było wyczuć fanatyka. Jej nigdy o to nie posądzał. Ba! Jej przemiana, ta pieczęć na dłoni wydawały się tak niewiarygodne, że zapragnął zrozumieć jak do tego doszło - i dlaczego?
    - Każdy z nas? Każdy z nas używa zaklęć zadających drugiemu człowiekowi ból? Tak często i gęsto, żeby wyniszczyć samego siebie? - odparował, nie mniej oburzony, nie spoglądając już na uniesioną dłoń, bo doskonale wiedział co na niej widnieje i widok ten przynosił dziwny ból, niezrozumiały i piekąc. - A jakie widzisz rozwiązanie, aby ostrzec innych przed ślepcami, Irene? Może sądzisz, że to powinno być legalne? Dozwolone? Zadawanie fizycznej krzywdy? Może od razu zrezygnujemy z wszelkiego prawa. Tylko bogowie mogą nas osądzać - Nie wyobrażał sobie konsensusu pomiędzy widzącymi, a ślepcami. Nie zawsze popierał konserwatywne klany magiczne, lecz cieszyło go, że i one równie zaciekle, wraz z całą Radą, zwalczają magię zakazaną i wszelkie jej przejawy. Akceptacja tego rodzaju czarów oznaczałaby przyzwolenie na zło w najczystszej jego postaci. To nie korupcja, oszustwa finansowe, nepotyzm, brudne polityczne gierki, a coś znacznie gorszego. Guldbrandsen nie potrafił wyobrazić sobie wznioślejszego celu, który usprawiedliwiłby jej używanie. Jaki mógł istnieć racjonalny powód, aby po nią sięgać? Desperacko pragnął, żeby Irene nagle go oświeciła, wyjawiła tajemnicę, jakiej istnienia nawet nie podejrzewał - ale był zbyt pewien, że to po prostu niemożliwe. Tak jak niemożliwe było przyzwolenie na koegzystencję ślepców wraz z innymi galdrami.
    - Istnieje inna droga, Irene. Kto wam odmawia prawa do resocjalizacji? Pewnych win nie da się zamazać, ot tak po prostu o nich zapomnieć. Za zbrodnię trzeba odpokutować - mówił nie miel żarliwie niż ona, święcie wierząc w ideę sprawiedliwości i prawa, norm, których należało przestrzegać - inaczej zapanuje anarchia, prowadząca do chaosu i jeszcze większej krzywdy. Ludzi należało niekiedy chronić przed samymi sobą. - Tutaj szukasz pomocy? - spytał jeszcze, zamaszystym gestem wskazując wszystko wokół, drogę wiodącą do Przesmyku Lokiego, gdzie oślepione wewnętrznymi demonami węże miały swoje gniazdo. Mimo że wzniesiono w tej dzielnicy i Storting, aby odczarować to miejsce, może zniechęcić ślepców, to nie potrafił myśleć o nim inaczej.
    - Jakie widzisz inne rozwiązanie, Irene? Jak chronić ludzi przed tym plugastwem? - spytał Mikkel, unosząc znów w zdziwieniu brwi, na to obrzydzenie na jej twarzy, jakiego jeszcze nie widział. Brzydził ją on i jego poczucie sprawiedliwości, a nie plugawa magia, w której zbrukała własne ręce? - Może gdyby naznaczeni byli naprawdę wszyscy, to jeden z was nie zamordowałby mojego ojca - wyrzucił z siebie w emocjach, zanim zdążył pomyśleć i ugryźć się w język, bo choć sprawa Frederika Guldbrandsena nie była żadną tajemnicą, to nie zwykł o tym mówić - to morderstwo jednak determinowało żarliwą chęć zwalczania magii zakazanej w każdej postaci.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nawet nie zauważyła, kiedy papieros wypadł jej z dłoni, uduszony podeszwą buta. Pieczęć była dla Irene ciężarem, konsekwencją, z którą nie zdołała się jeszcze pogodzić i wątpiła, by kiedykolwiek mogła to zrobić. Wąż wijący się na dłoni, cały czas raził w oczy, przypominał, że utonęła w serii małych i wielkich pomyłek - nie tylko co do własnych czynów, ale i cudzego pojmowania świata. Tej wizji czarnego i białego, uczynków sądzonych wyłącznie w dwóch barwach, braku zrozumienia dla wszystkiego, co choć odrobinę wykraczało poza wytyczone pokolenia wstecz kontury.
    Nie odpowiadała dłuższą chwilę, nagle czując się miękka i słaba, jakby wypełniono ją od środka watą. Po co jej to było? Nie nosiła swojej przeszłości z dumą, znała swoje przewinienia wykute na powierzchni sumienia, nie musiał jej o niczym przypominać. Przed laty miała wrażenie, że cena, którą płaci jest stosunkowo niewielka w obliczu tego, co chciała osiągnąć, ale gdy dotknęła w końcu tafli porażki, nie było takich słów ani czynów, które mogłyby ją rozgrzeszyć. Sama nie wierzyła, że na nie zasługuje. Nie udzieliła mu więc odpowiedzi na zadane pytania, przemilczała powód sięgnięcia w paszczę zakazanej magii - i tak by nie zrozumiał.
    - Masz rację, krzywdy nie da się usprawiedliwić, a ja nie szukam wymówki. - Klingi ich spojrzeń natarły na siebie, skrzyżowane z donośnym brzękiem pękającego metalu - wydawało jej się, że w tamtym momencie przegrała.Od początku zaczynała z niefortunnej pozycji, z piedestału żalu pokrytego zwykłą hipokryzją. Mogła próbować uświadomić mu błąd, w jakim tkwili Kruczy, ale sama była równie winna, pokryta siecią pęknięć i ubytkami, których nie dało się już zespolić. - Powiedział złoty chłopiec z domu płynącego mlekiem i miodem. Brak jakiejkolwiek empatii to chyba wasza choroba zawodowa - prychnęła, z gorzkawym uśmiechem na ustach. Niemal bawiło ją, że jeszcze chwilę temu mówił o cudzej krzywdzie, nagle stając się na nią zupełnie ślepym. Owszem, przemoc rodziła przemoc. Podczas gdy jednym udawało się wydostać z tej beznadziejnej, samonapędzającej się pętli, inni nie mieli wystarczająco szczęścia, możliwości, samozaparcia, wiary, że potrafią inaczej. Przed niektórymi los się uśmiechał, innych ranił dotkliwie, otaczał kostki, podcinał pięty byle nie zeszli z tej drogi. I choć kiepski start nigdy nie stanowił usprawiedliwienia, nie ściągał ciężaru z haniebnych czynów, to był zapalnikiem, którego Kruczy powinni być świadomi. - Nie słuchasz tego, co mówię. - Recytował litanię spojoną ze strukturą kości, ogniskując się na jednym punkcie, stając się głuchym na to, że wcale nie próbowała się w jego oczach wybielić. Nie potrzebowała rozgrzeszenia, tylko alternatywy. Słabego światełka możliwości mogącej zamigotać na jej horyzoncie, symbolizującej, że nie jest jeszcze przypadkiem zupełnie przegranym. Że istnieje dla niej nadzieja. - Pierdolenie! Jak niby mamy się resocjalizować z pieprzonym wyrokiem na ręce? - Zamknęli drogi przed każdym, kto mógł dopuścić do siebie świadomość pomyłki, przed wszystkimi tymi, dla których miarka się przebrała, którzy szukali pomocy. Jak mogli próbować żyć normalnie, podczas gdy każdy wpatrywał się w nich ze wzgardą? - Tylko tu ludzie nie patrzą na mnie jak ty teraz. - Przesmyk i jego okolice, były idealnym dowodem na to, że ich działania cuchnęły nieudolnością. Spodziewała się fali jazgotu ze strony kruków, te jednak przewrotnie umilkły. Marszcząc brwi, oderwała wzrok od Mikkela i mimo całej bezsilności oganiającej jej ciało, obróciła w ich stronę. Miała ważenie, że wpatrują się w nią z jakimś żalem, który złapał ją mocno za trzewia pozbawiając tchu. Miała przyjaciół wśród widzących, osoby, które pomimo pieczęci nie opuściły jej boku, ale nawet oni mieli w oczach cień niezrozumienia. Nigdy nie mogły przecież zaakceptować w pełni dokonanych przez Engberg wyborów, na ich miejscu pewnie również by tego nie zrobiła. Coś ty ze sobą zrobiła, Irene?
    - Nigdy nie złapiecie wszystkich ślepców, nie spalicie każdej księgi, nie dacie wystarczająco ostrzeżeń, by następni galdrowie trzymali się od tego z daleka. Chcemy czy nie, to zawsze była część magii. Rozwiązania istnieją, trzeba tylko umieć je dostrzec. - Izolacja, która proponowało przymierze środka, leczenie, w ostateczności nawet pozbawienie magii. Była pewna, że gdyby naprawdę chcieli zmiany, umysły znacznie tęższe od niej byłyby zdolne wypracować odpowiednie wyjście z sytuacji.
    Słowa o ojcu uderzyły w nią nagle, zupełnie jakby ją spoliczkował. Znała jego ból, nieco inny, zniekształcony w swojej barwie, bo choć śmierć ojca nie splamiła rąk Kruczych,  nie umiała im wybaczyć tego, co stało się później. Sama latami nie potrafiła przełknąć nieprzyjemnej pecyny uprzedzeń stającej w gardle, do dziś miała problemy, żeby ją bagatelizować. Jeszcze kilka lat temu, na tę informację otoczyłaby go ramionami, nie siląc się na kondolecje, bo zawsze uważała je za niezwykle miałkie. Zaoferowałaby mu pomoc, możliwość kontaktu, cokolwiek byle tylko choć połowicznie ulżyć mu w bólu. - Przykro mi z powodu twojego ojca, naprawdę. I wiem, że to tylko słowa, puste, nieznaczące. Sęk w tym, że Pieczęć nie powstrzyma tych, którzy chcą kogoś skrzywdzić, nie ochroni ich ofiar. - Nadal stała odwrócona, wpatrując się smętnym spojrzeniem w kruki. Chłód otoczył jej ciało, zniechęcona do dalszej walki z wiatrakami, włożyła ręce do kieszeni. Dała się wchłonąć chwili milczenia, uspokoić nieco nadszargane nerwy, dać sobie czas na przyswojenie prostego faktu, że Mikkel nigdy nie rozumie. Że nie było sensu wojować dalej. - Wierzę w drugie szanse, Mikkel. Wierzę, że ludzie potrafią uczyć się na swoich błędach, a prawda zawsze leży gdzieś pośrodku. Wierzę, że we wszystkim co złe może czaić się dobro. Wierzę, że jeśli nie znajdziemy wyjścia z tego błędnego koła, wszyscy za to słono zapłacimy.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Nie spojrzał nawet na upadającego papierosa. Nie zaproponował kolejnego. Spojrzenie ciemnych oczu jak zawisło na twarzy Irene, tak trwało dalej, jakby miał zamiar wwiercić się do kobiecej głowy i w taki sposób przetłumaczyć własne racje. W nie święcie i pewnie wierzył.
    - Nie sądzę, żeby brakowało mi empatii. Zachowuję ją dla ofiar, nie oprawców. Uważasz się za ofiarę, Irene? - powiedział chłodnym tonem, powstrzymując się, by nie zapleść ramion na piersi w pełnym urazy geście. Pożałował, że opowiedział jej przed laty o sobie. Miała go za człowieka, który nic nie wie o życiu, bo nie wychował się w ubóstwie, niepełnej rodzinie i zaznał nękania jako dziecko? Interesujące. Mówiła, że nie szuka wymówki, lecz podświadomie to robiła. Inaczej jego pochodzenie pozostałoby dla niej bez znaczenia, a nie było.
    - Słucham. Chciałbym to zrozumieć, ale to po prostu nie ma sensu. Ty za to słyszysz tylko to, co chcesz słyszeć. Nie odpowiadasz na pytania. Każesz mi się domyślić tego mitycznego "innego rozwiązania", jak to macie w zwyczaju, problem w tym, że gdyby takowe istniało, to pewnie ktoś znacznie mądrzejszy od nas obojga już by na nie wpadł. Chyba, że dzięki torturowaniu ludzi zdołałaś poznać tajemnice życia o jakich zwykłemu galdrowi się nie śniło - zakpił znów Mikkel. Starał się słuchać i starał zrozumieć. Zrozumieć jak do tego doszło, że w jej organizmie zaszły takie zmiany, że nosiła na dłoni pieczęć. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, gdyby usłyszał podobne zarzuty pod adresem Engberg wyśmiałby je, stwierdził, że to niemożliwe. Wpis w księdze nie pojawił się jednak znikąd. - Skoro magia zakazana jest taka przydatna, dlaczego nie nosisz tej pieczęci z dumą? Jeśli nie używasz jej po to, żeby torturować i zadawać ból, to dlaczego tego nie udowodnisz? - Na uniesiony ton i emocje pozostał niewzruszony, mierząc ją wciąż zimnym i pełnym pretensji spojrzeniem, wciąż uważając, że jedyne pretensje jakie może mieć to jedynie do samej siebie. - Bo nie możesz. Te pieprzone zaklęcia służą tylko do jednego! - odpowiedział jej w końcu podobnie, unosząc się i złoszcząc, że naprawdę pozostawała ślepa. - Myślisz tylko o sobie. Wszyscy mnie źle traktują, bo mam pieczęć, krzywo na mnie patrzą. A co ty zrobiłaś innym, że ją masz, Irene? Powiedz w końcu. Powiedz to głośno. Po jakie czary musiałaś sięgać, że teraz ich czerń plami ci żyły? = Nie zaprzeczał, że patrzył na nią inaczej. Oceniająco. Z pretensjami, żalem i wzgardą. Rozumiał dlaczego inni dostrzegając pieczęć odsuwają się, uciekają, unikają kontaktu. Pieczęć mogła nie powstrzymać ślepca przed zadawaniem bólu. Mogła jednak ostrzec innych, aby się na to przygotować, zdążyć uciec, zabezpieczyć się. Wcale nie współczuł tego traktowania. Sama to na siebie sprowadziła. Teraz mówiła o własnej krzywdzie i braku szansy, lecz czy myślała o krzywdzie i szansach innych, kiedy sięgała po te zaklęcia?
    - Pewnie nigdy, zawsze i wszędzie znajdą się szumowiny, które bawi i fascynuje ból. To jednak nie znaczy, że nie należy próbować, że mamy wszyscy patrzeć na to bezczynnie. Koegzystencja z takimi zwyrodnialcami byłaby zgodą na ich poczynania. To nie jest żadne rozwiązanie - odparował Guldbrandsen, surowym i stanowczym tonem, bo wciąż nie dostrzegał rozwiązania, o którego istnieniu tak zapalczywie starała się przekonać. Jego, czy samą siebie? - To, że taka magia istnieje nie oznacza, że należy jej używać. Możesz mieć w dłoni nóż i czy musisz go wbić komuś prosto w plecy? Nie. - Może i miała tu rację. Może i nie istniał sposób, aby pozbyć się magii zakazanej, na wyleczenie wszystkich tych, którzy po nią sięgnęli, powstrzymanie tych, jacy chcieli to zrobić. Nie dało się spalić wszystkich ksiąg i traktatów, nie mogli sprawić, że te paskudne zaklęcia przestaną działać. Musieli jednak starać się, by przestrzec ludzi przed ich używaniem.
    Nie zamierzał mówić o swoim ojcu. Już przed chwilą pożałował, że niegdyś otworzył się przed Irene i opowiedział o sobie, własnej rodzinie, o tym skąd pochodził. Śmierć ojca była najgłębszą raną jaką mu zadano, raną, która nigdy się nie zabliźniła, bo sam sobie na to nie pozwolił. Sam ją rozdarł sięgając po zemstę, tym samym doprowadzając jedynie do tego, że teraz gniła i jątrzyła się paskudnie; zemsta nie przyniosła mu ukojenia i spokoju, jedynie myśli o tym, że sam staje się tym, z czym walczył i dlatego poczuł nagle jak powietrze staje mu kością w gardle, kiedy patrzył na Irene i wyrzucał jej przemoc, wyrządzanie krzywdy. Czy sam nie poczuł obrzydliwej satysfakcji patrząc tamtemu ślepcowi w oczy, wydzierając z niego ostatnie tchnienie?
    To przecież co innego, przekonywał sam siebie, odpychając od siebie te myśli.
    Dobrze, że się odwróciła. Nie dostrzegła bólu jaki wykrzywił mu twarz. Chciał wierzyć, że naprawdę było jej przykro, tak po prostu, po ludzku, ale wąż jaki jawił się na drobnej dłoni na to nie pozwalał, wciąż przypominał o tym, czego musiała się dopuścić, by na niego zasłużyć. Jeśli potrafiła zadawać tak wiele bólu, to czy nie było jej to właściwie obojętne?
    Wierzę, że we wszystkim co złe może czaić się dobro, o słodka naiwności. Niemal uśmiechnął się z pobłażaniem, jakby słuchał utopijnych wizji świata córki swojej kuzynki, wierzącej w czerń i biel tego świata, w ideę dobra, które zawsze zwycięży zło. W przypadku kilkuletniej dziewczynki było to słodkie. Teraz zastanawiał się jedynie, czy Irene postradała rozum, jest bardziej naiwna i głupia niż sądził, czy może ktoś wyprał jej mózg wzniosłymi frazesami i ideą większego dobra. Pojawiło się w nim coś na kształt współczucia. Podszedł bliżej, stając za nią, biorąc głęboki oddech, by znów poczuć jej zapach, tęskniąc do chwili, kiedy wydawało mu się, że leży przy nim jedynie łagodna i miła dziewczyna, urodzona jedynie pod nieszczęśliwą gwiazdą.
    - Jakie dobro może się w tym czaić, Irene? W torturach, klątwach, w zadawaniu bólu? W odciętych kończynach, truciznach i agonii dostrzegasz dobro? Wskaż mi je. Są sposoby, by zmusić kogoś do mówienia i nie sięgać po magię zakazaną. Tego się nie da usprawiedliwić - mówił ciszej, bardziej zbolałym tonem, jakby bolejąc nad tym, że ona tego nie rozumie - chociaż mogła powiedzieć vice versa. - Dlatego to zrobiłaś? Myślałaś, że torturując kogoś możesz pomóc innym? Po co było ci to wszystko? Jaki miałaś w tym cel? Nikt nie zrozumie, jeśli o tym nie powiesz.
    Uniósł dłoń, która na chwilę zawisła tuż za jej głową, by wreszcie ująć w palce złoty kosmyk i wsunąć go za ucho - tak samo jak robił to przed laty.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    - Nie, nie uważam się za ofiarę - odparła zrezygnowana, już całkowicie pewna, że na próżno próbuje uświadomić mu własne racje. Może faktycznie oszalała, dotknęła w końcu tej samej granicy co ojciec przed laty; lękała się jej, była piekielnie przerażona, że zbliża się do obłędu coraz szybciej, że szarpanie się w sidłach przeznaczenia, a uporczywe wbijanie pięt w ziemie, wyciąganie rąk w błagalnym łkaniu o pomoc niczego nie zmienia. Nie chciała - nie mogła - postradać rozumu, był jedynym elementem jej osoby wartym więcej niż złamany talar. A jednak z każdym dniem jej największy koszmar stawał się coraz bardziej namacalny, wił się za nią niczym cień, czając się na moment, gdy wreszcie opuści gardę.
    - Przymierze środka ma dość sensowne postulaty. - Wzruszyła ramionami, werbalizując wcześniejszą myśl. - A ty przekręcasz moje słowa. - Ta dyskusja powadziła donikąd. Stała, czekając wyrzuci z siebie wszystko, co miał do powiedzenia, znów obdarzając go jedynie chłodem milczenia.  Nie miała siły dłużej się sprzeczać, bronić zażarcie reminiscencji wspomnienia o samej sobie sprzed lat. Nauczyła się odpuszczać, odpowiednio wybierać walki, by nie tracić czasu i energii na te, których nie mogła wygrać. Nikogo przecież nie torturowała, nie w sposób, który nasuwała mu myśl o ślepcach. Dopuszczała się rzeczy okrutnych, ale te zwykle były reakcją, najstarszym prawem rządzącym światem. Nie wątpiła, że to tłumaczenie niewyobrażalnie wątłe, że latami chowając się za tarczą wymówek, przekonaniem, że nie jest tak po prostu zła, wreszcie w niej samej poplątały się podstawowe wartości.
    - Próbowałam… - urwała, spinając się na jego gest, niby niewinny, a jednak wywołujący na krzywiźnie jej kręgosłupa tańczące ciarki. Cokolwiek chciała powiedzieć, podszyte było materiałem śmieszności, żałosności, bo upadła na tyle nisko, by tłumaczyć mu się z celu, przed którym i tak poległa. Nadal wierzyła, że zakazana magia miała w sobie potencjał, że można było zrobić z nią coś dobrego. Nadal z dziecięcym uporem starała się nie dopuszczać do siebie myśli, że mogła się mylić. Błąd oznaczałby bowiem najgorszą porażkę z możliwych, wwiercałby się świadomością, że poświęciła własne życie dla zwykłego oszustwa. Być może dlatego w ostatnich tygodniach zupełnie odwróciła się od praktyk naruszania granicy pomiędzy żywymi i umarłymi, od zagłębiania meandr zakazanych praktyk potępianych jeszcze żarliwiej niż inne odłamy brudnej magii - bo istniał cień ponurej możliwości, że drążąc dalej, odkryłaby nienaruszalność sromotnej porażki.
    - Opowiadałam ci kiedykolwiek o moim ojcu? - zapytała po chwili milczenia, zbierając w sobie ostatnie pokłady cierpliwości. Miał rację, bez wyjaśnień jej zapewnienia nie były nic warte. - Po śmierci mamy, stał się taki jak ja teraz. Kochał ją tak bardzo, że latami próbował wyswobodzić jej duszę z objęć Hel. Dorastałam pośród słojów z zakonserwowanymi szczątkami własnej matki. - Czuła jak wspomnienia powoli zaczynają ją przytłaczać, przyciskać do ziemi niewyobrażalnym ciężarem. Własną historię opowiadała rzadko, zwykle nie widziała sensu w odgrzebywaniu dawno pochowanej przeszłości. Dzieciństwo nie stanowiło wymówki, nie mogła go użyć jako tarczy, która wybroniłaby ją przed wszystkimi oskarżeniami. Jednakże dom, w jakim się wychowała, niewątpliwie ukształtował pojmowanie przez Irene ślepców, zatarł dla niej tę granicę, którą Mikkel zdawał się wyraźnie dostrzegać. - Gdy uświadomił sobie, że nie jest zdolny jej ocalić, powiesił się na żyrandolu w salonie - głos zadrżał jej odrobinę, membrana wspomnień zafalowała przed jej oczami. Odchrząknęła pośpiesznie, próbując zmusić się do tego samego, niewzruszonego tonu co przedtem. Twarz taty nawiedzała ją nocami, w tych najokrutniejszych koszmarach, zawsze stanowiła jednak wytwór wyobraźni, niesforną plątaninę wyrzutów sumienia, bo nigdy nie przybył do niej pod postacią ducha. Ze wszystkich mar, jakie widywała na początku dziennym, ta, którą pragnęła ujrzeć najbardziej nigdy przed nią nie stanęła. - Nie był zły. Owszem, był beznadziejnym ojcem, ale nieważne co wpajano mi w Akademii, nigdy nie widziałam w nim ślepca, przed którym tak zażarcie nas przestrzegano. Był człowiekiem pogubionym, przeżartym przez własną rozpacz, skłonnym oddać siebie samego, byle tylko odzyskać mamę, ale nie był potworem. Nie szukał sposobu, by krzywdzić. - Znała własnego ojca lepiej niż ktokolwiek inny, obserwowała jego poczynania od najmłodszych lat. Nie krył się ze swoimi badaniami, lekkomyślnie pozwalał, by Irene została światkiem wszystkich błędów jakie popełnił.  Obłąkańcza idea zniszczyła go na tyle doszczętnie, że zbagatelizował nie tylko córkę, ale i stał się ślepy konsekwencje swoich działań - wystarczyło aby dziewczyna powiedziała o słowo za dużo, a ściągnęłaby im na głowy cały oddział Kruczej Straży. - Gdy opuściłam sierociniec znalazła mnie kobieta, która przewrotnie również szukała sposobu na powstrzymanie śmierci. - Wspomnienie Magandis nadal wzbudzało w niej sprzeczne uczucia. Tęskniła za jej mądrością, nie umiała pogodzić się z myślą, że nauczycielka pozostawiła ją na pastwę losu, samotną i zagubioną. - Gdyby ktoś po raz pierwszy od lat dał ci nadzieję, że możesz zrobić ze swoim życiem cokolwiek użytecznego, nie postąpiłbyś podobnie? Gdybyś uwierzył, że istnieje cień szansy na odnalezienie sposobu, żeby dla nikogo nie było już za późno? - W szczególności, gdy było się medium, a sama egzystencja Irenę naruszała święty podział między życiem a śmiercią. - Nie, oczywiście, że nie. Jesteś na to zbyt szlachetny. Szkoda, że ja taka nie byłam. - Uśmiechnęła się smutno, odwracając się gwałtownie w jego stronę. Uniosła dłoń, zatrzymując palce milimetry nad fakturą nieznajomych blizn na jego policzku, jakby chciała ich dotknąć. Powstrzymała się jednak, szybko zabierając dłoń, ale nadal nie spuszczając z nich zieleni spojrzenia.
    - To nasze dzieło? - zapytała, dopatrując się w szramach konsekwencji jednego z plugawych zaklęć. Latami odseparowywała się od innych ślepców - była ona i byli oni, jakby mimo czerni w żyłach i bielma na oczach, nigdy tak naprawdę nie uważała się za jedną z nich. Ostatnimi czasy wreszcie połączyła te sprzeczne ogniwa, godząc się z uwierającym faktem, dopuszczając do siebie świadomość, że w niczym nie jest od nich lepsza. Że mimo naiwnych idei jakie wydostają się z jej ust, była taka sama.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    W złości i niechęci wydawał się tak zacietrzewiony jak tylko możliwe. Tak jak mógł być wyłącznie człowiek żywiący personalną urazę, wciąż płonącą pod skórą żywym ogniem, palącym i doskwierającym. Dołączenie do Kruczej Straży, do wysłanników Forsetiego nie było dla Mikkela wyłącznie pracą. To prywatna wendeta, która nie dobiegła końca, mimo że zasmakował zemsty i wymierzył sprawiedliwość mordercy własnego ojca. teraz gnijącego głęboko pod ziemią pod bezimiennym grobem, zapomniany przez wszystkich, to czuł, że to wciąż za mało. Ilu synów i córek wychowywało się tak jak on - bez ojca, czy matki? Dlatego, że zawadzali ślepcom i ich nienormalnym rozrywkom? Nie potrafił na nim poprzestać. Wcześniejsze pragnienie sprawiedliwości rozmywało się w obsesyjnym pragnieniu wyniszczenia rodzaju ślepców za wszelką cenę. Wszyscy byli dla niego tacy sami. Jakby nie istniały odcienie szarości. Wyłącznie czerń i biel. Kpił, że uważają się za ofiary, wielu z nich naprawdę to robiło, nawet jeśli się do tego nie przyznawało. Nie wierzył też, że zaprzeczenie Ireny jest szczere. Widział i słyszał tę pretensję, gdy mówiła o pieczęci i traktowaniu jakiego przez nią doświadczała. W głębi ducha uparcie wciąż twierdził, że sama siebie ma za ofiarę, nieważne jak szczerze by mówiła coś zgoła odmiennego. Powtarzał, że chce usłyszeć prawdę, mimo że i tak by jej gorąco zaprzeczał, twierdząc, że wie lepiej, że zna ich wszystkich.
    - Nie przekręcam. Wskazuję jedynie miejsca, gdzie twoja historia się nie klei - żachnął się święcie oburzony. Nie wiedział nawet kiedy przeszedł w tryb przesłuchania. W takich momentach rzeczywiście zwykł lekko przekręcać, jeśli taka technika przesłuchania wydawała mu się najbardziej skuteczna. Irene brakowało już sił, aby tłumaczyć mu własne racje, próbować przekonać do innej prawdy, wskazać, że i tu były różne odcienie szarości; tymczasem Mikkel gotów był zażarcie bronić własnych przekonań, wizji świata, którą wykreował w głowie pod wpływem emocji i własnej krzywdy, czego wypierał się z żarliwością. Nie odpuszczał. Nie tutaj. Nie uważał siebie za wszechwiedzącego, nie czuł potrzeby, aby wygrywać każdą dysputę, przekonany, że zawsze ma rację - ale teraz ją miał. Denerwowało go, że Irene tego nie dostrzega. A może to widziała, lecz z premedytacją to odrzucała? Przecież nie była głupia.
    Mógłby mówić dalej. Rozprawiać o okrucieństwie ślepców, konieczności ścigania każdego, kto sięgał po magii zakazanej, słuszności naznaczenia takich galdrów pieczęcią. Mówiłby godzinami i nie brakowałoby mu argumentów, kolejnych historii, których dziesiątek miał w pamięci. Był gotów stać tu z Engberg i do samego świtu, nieprawdziwego ze względu na noc polarną, tak nieprawdziwego jak chęć czynienia dobra w ślepcu - to przecież nie mogło mieć miejsca. Nie w świecie jaki znał Mikkel Guldbrandsen.
    Umilkł jednak na dłużej, wsłuchany w historię o jej ojcu, której nigdy wcześniej nie miał okazji poznać. Ona nie mówiła, on nigdy nie zadawał pytań. To tylko seks, powtarzał sobie za każdym razem, spoglądając w lustro, niby by zapiąć guziki koszuli, tak naprawdę śledząc raz jeszcze krzywiznę bioder i smukłość nóg blondynki zaplątanych w pościel wciąż ciepłą od ich ciał. Nie chciał się przywiązywać, tak było lepiej dla niego, dla niej też - oficer Kruczej Straży to słaby materiał na partnera. Mało która kobieta tak pilnie strzegła swych tajemnic, nawet pociągało go to, że tak niewiele o niej wie. Teraz tego żałował. Żałował, że nigdy nie pytał, chociaż wiedział, że najistotniejsze w człowieku jest to, o czym milczy. Może gdyby wiedział o tym wcześniej, to powstrzymałby ją od podążeniem śladem szalonego ojca. Może gdyby wiedział o tym wtedy, zdołałby ją ocalić.
    Teraz było już za późno.
    Pewnie za późno było już wtedy, gdy zachłannymi pocałunkami wyznaczał szlak wzdłuż kręgosłupa. Skoro z deszczu wpadła pod rynnę, pod szpony kolejnego ślepca, szukającego sposobu, aby wygrać ze śmiercią, to w chwili, kiedy spotykali się udając, że wcale tego nie robią - było już na to za późno. Już wtedy musiała maczać palce w zakazanej magii. Świadomość, że dotykał kogoś takiego, że łączył usta w pocałunku z jej ustami zaczęła mu uwierać jak ostry kamień w bucie. Jakiś wstręt walczył z pożądaniem.
    Milczał wciąż, bo żadne odpowiednie słowa nie przychodziły mu do głowy. Musiał bardzo ją kochać, lecz cóż z tego? Taka miłość była niezdrowa i trująca. Zatruła nie tylko jego samego, ale i córkę. Kogoś, kogo powinien był chronić za wszelką cenę.
    - Nie szukał sposobu, aby krzywdzić, lecz krzywda była sposobem, żeby odzyskać coś, czego odzyskać już nie mógł. Żaden cel nie uświęca takich środków - wyrzekł beznamiętnym, niemal martwym tonem. Zabrzmiało to okrutnie, zdawał sobie z tego sprawę. Okrutnie wobec tego, co Engberg musiał przeżywać i jeszcze bardziej podłe względem Irene, która musiała na to wszystko patrzeć.
    - Mogłaś zrobić ze swoim życiem tysiąc razy więcej użytecznych rzeczy. Walczenie ze śmiercią nie jest użyteczne. Śmierć jest nieunikniona. Dla każdego. Walcząc ze śmiercią zapominasz o żyjących - stwierdził gorzko Mikkel. Nie uważał się za szlachetnego. Nie uważał się nawet za dobrego człowieka, bo nim nie był. Mimo to zaprzeczenie nie padło z jego ust. Powiedział jedynie: - Szkoda, że taka nie byłaś.
    Może dlatego palce Irene zatrzymały się kilka milimetrów od blizny. Nie drgnął nawet, trwał niemal nieruchomo, wciąż spoglądając w prosto w jej oczy, wwiercając się w duszę, którą teraz uważał za przegniłą. Utwierdzała go w tym przekonaniu, szukając usprawiedliwienia dla tego, czego się dopuściła. Nawet szlachetny cel nie uświęca takich środków. Wydawał się w tym niezrozumieniu jej pobudek i motywów tak podły jak podli bywali ślepcy. Współczucie wobec historii zmarłej matki, oszalałego z rozpaczy ojca i młodości spędzonej w towarzystwie szczątków matki, później nekromantki walczyło w Guldbrandsenie z silnym przekonaniem, że nie ma żadnego usprawiedliwienia.
    Współczucie dla ślepca?
    - Owszem - potwierdził jej podejrzenia. Nie zwykł opowiadać o tej bliźnie. Zresztą - nie była nawet najdotkliwszą raną jaką zadali mu ślepcy. Kilkukrotnie padł ofiarą zaklęć, które nie pozostawiało fizycznych śladów, a torturowało bardziej niż jakikolwiek fizyczny kontakt. Zabolało, że użyła słowa nasze. W tej gorącej dyskusji dała mu jakąś nadzieję, że może jest tym wyjątkiem potwierdzającym regułę, którym tak bardzo pragnęła być. - Mimo tej pieczęci wciąż możesz zrobić ze swoim życiem coś użytecznego, jeśli wciąż tego chcesz. Bardziej szlachetnego jak to ujęłaś. Nie chcesz powstrzymać tej spirali przemocy? Chociaż spróbować? - spytał cicho, wciąż się nie odsuwając.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zawsze stali naprzeciwko siebie, diametralnie różni w podwalinach ideałów, które wyznawali. Nawet gdy potrafili jeszcze ze sobą rozmawiać, kiedy nie wiedział kim miała się stać, do czego dążyła. Dualizm dwóch sylwetek napiętych strunami gniewu, różnych, acz skąpanych w odcieniach szarości, mroku towarzyszącego im od dawna. Paradoksalnie wcale tak mocno się od siebie nie różnili, a perypetie, z jakimi przyszło im się zmierzyć, postawiły ich w podobnych miejscach na planszy życia. Nigdy nie zdołała się całkowicie wyzbyć nienawiści względem Kruczych; upływ lat zmienił ją odrobinę, ukształtował w nieco inny sposób, lecz nigdy nie pozwolił w zupełności pochłonąć tego pierwiastka racjonalnością. Tak jak on nigdy nie potrafił uwierzyć w resztki przyzwoitości ostałe w ślepcach.
    Oboje byli szaleńcami.
    Każde na swój własny sposób.
    - Uświęca - wtrąciła ostro, mimo własnych wątpliwości, broniąc na przekór człowieka, z którym łączyły ją jedynie popełnione na drodze czasu błędy. Dla zasady. Bo tacy jak Mikkel splamili jego imię lata temu, bo najłatwiej ciskało się oskarżeniami w tych, którzy nie byli już zdolni się obronić.
    Od zawsze była skazana na stratę - czuła tę myśl niemal podskórnie jak pasożyta wijącego się między splotami mięśni. Nikt nigdy nie próbował jej ocalić, nie miała wokół siebie osób skorych podać jej rękę, pomóc wydostać się z zapadającego osuwiska wyborów, prócz Magnis, która wypchnęła ją jeszcze dalej i głębiej. Może jej życie potoczyłoby się inaczej, gdyby ktokolwiek pomógł jej uwierzyć, że istniała dla niej szansa na coś lepszego.
    - Żyję ze śmiercią, Mikkel. - Sama nie była pewna, czy kiedykolwiek mu powiedziała - o tym co widzi, o świecie pigułce innego świata uwięzionej pod powiekami. Nie rozumiał. Nie mógł zrozumieć zawiłości śmierci, ona sama tkwiąc na granicy pomiędzy żyjącymi a tymi, po których została jedynie pamięć, ledwo pojmowała zasady, którymi rządziły się zaświaty. Śmieć nie była przecież ostateczna - nie zawsze. W swoich dążeniach nigdy nie chodziło jej o nieśmiertelność, butną chęć sięgnięcia ku potędze bogów, ani złudną nadzieję długowieczności. Sekundy, minuty, godziny - ile razy niewielkie mrugnięcia czasu dzieliły ludzi od tragedii? Ile żyć dałoby się ocalić, gdyby mogli wyrwać je ze szponów Norn ofiarowując strzępki bezcennych chwili?
    - J A? - Zawrzało w niej od natłoku gniewu, zrobiła krok do tyłu, powiększając między nimi dystans. - Ja mam powstrzymywać spiralę przemocy, którą sami napędzacie? Nieudolność systemu, na którym czele to wy stoicie? Ja? Tuż po tym, jak mnie zapieczętowaliście, do końca życia skazując na ukrywanie się po kątach? Kpisz sobie ze mnie? - Nie umiała uwierzyć w sugestię, która właśnie padła. Biła się z myślami od dwóch tygodni, sumieniem podchodzącym do gardła, dławiącym uczuciem winy za własne milczenie, ale perspektywa jakiejkolwiek współpracy z Kruczymi brzydziła Irene jeszcze mocniej.
    Miała wrażenie, jakby ją spoliczkował.
    Zesztywniała, mięśnie napięły się gotowe do ataku. Uniosła podbródek, poprzednia troska zamieniła się z grymas kpiny.
    - Błagam cię, zastanów się nad tym mówisz, bo szale naszego obłąkania zaczynają się zrównywać - prychnęła bez cienia rozbawienia. Poruszył w niej kolejne wyrzuty, ale nie zamierzała dać się im pochłonąć. Nie po wszystkim co przeszła.
    - Nie będę ryzykować dla was życia. Zbyt dużo straciłam, żeby skończyć z nożem w plecach w imię walki z wiatrakami. Może gdyby którykolwiek z was miał odrobinę pokory by spojrzeć obiektywnie na to, co robicie, co się dzieje, Midgard byłby znacznie bezpieczniejszym miejscem. Może tacy jak ja faktycznie chcieliby wam pomóc. - Oddech później, wykonała kolejny krok do tyłu, wycofując się. - Przeżyj na oczy, Mikkel. Twoje umiłowane prawo zaczyna robić z ciebie idiotę zaślepionego dokładnie tak samo jak my - rzuciła jeszcze przez ramię, odchodząc.
    Myliła się, sądząc, że są zdolni dojść do jakiegokolwiek porozumienia. Midgard zawsze miał być rozdarty przez wyrwę uprzedzeń, nieskończony kanion odzielający prawych od nienawistnych.
    W tamtej chwili spisała go na straty.

    Mikkel i Bezimienny z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.