:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok
4 posters
Bertram Holstein
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
10.11.2000
Rozpaczliwie potrzebował odpoczynku – po intensywnym początku listopada, który wraz z anomalnymi fluktuacjami pogody przyniósł nawałnicę pracy nadwyrężającą nerwy oraz organizm; i przed pełnią rozlewającą się w żyłach toksycznym srebrem, wypełniającą światło tętnic ołowiową ociężałością wędrującą powoli ku komorom serca, by nieuchronnie wlać się w nie tak, jak dezorientującym ogłuszeniem wpuszczała się w ściśnięte przedsionki myśli. Obuch niemal pełnego księżyca wisiał wysoko nad jego głową przytrzymywany jeszcze na sklepieniu wątłą nicią jednego dnia, po którym musiał runąć mu znowu na kark, znajomy szrapnel bólu wżynający się w ciało miesiąc w miesiąc, dwanaście błyskawic przetaczających się przez kości kruszącą je pożogą, pozostawiających w nim ostatecznie wyjałowioną ogniem klątwy perzynę, z której popiołów ponownie – miesiąc w miesiąc – próbował wydobyć osmaloną ruinę zdezolowanego osierdzia i zatkniętą w jej gruzy skamielinę siebie, pulsującą mu w rękach słabo i z rezygnacją, jak obcy, osobny mu byt, zanim w lustrzanym odbiciu udawało mu się wreszcie rozpoznać własną twarz. Dwanaście uderzeń, którymi odliczał kolejny rok, dwanaście czerwonych krzyżyków w kalendarzu, których ramiona przelewały się szkarłatem na okoliczne dni, brocząc je przeźroczem czerwonej mgły, z jaką nigdy się nie oswoił, pomimo upływu lat, nigdy tak naprawdę, nigdy na tyle, by wydeptać w niej bezpieczne ścieżki pozwalające przetrwać ten czas jakkolwiek przytomniej, pomagających stępić jej kły, ułagodzić jej szał.
Rozpaczliwie potrzebował odpoczynku, ale nie mógł spać – przez pełnię i przez niedającą mu spokoju, dokuczliwą pamięć zapachu splątanego z żelazistą wonią krwi, przez osiadły na bladej skórze ślad czyjejś obecności, naniesioną napastliwym dotykiem polichromię otarć, sińców, wybroczyn ciemniejących jak skórka przejrzewającego owocu. Nie mógł spać, więc wychodził z domu, przesiadywał w knajpach i spelunach, włóczył się po okolicznych uliczkach, przymglonym nerwowym roztargnieniem wzrokiem przedzierał się przez wyludnione zimne noce, mrużył wrażliwe oczy przed światłem we wnętrzu lokali; szukał, mimowolnie, choć bodźce zatłoczonych późną porą miejsc przyprawiały go o omdlenie zamroczonych myśli, wciągały go pod wzburzoną powierzchnię dysocjacji, jej wygłuszającą sensoryczny nadmiar toń. Zapadał się w niej w odruchowej ucieczce przemęczonej jaźni przed napierającym rankorem świateł, ruchów, żnących myśli dźwięków, morza zapachów, spomiędzy których próbował wyłuskać najwątlejszy okruch tropu – na próżno. Dłużącą się noc uśmierzał alkoholem palącym gardło na równi z narastającą w nim frustracją, choć starał się nad tym panować, obawiając się, że zbyt duża ilość zacznie rwać mu żołądek i wypłucze z niego spożywany sumiennie eliksir, ostatnią zaporę pozwalającą mu jeszcze zachować zmysły w błędnym kole księżycowego cyklu. Chciał być zresztą trzeźwy, gdyby go znalazł; w wystarczającym stopniu, by mu się przyjrzeć, zapamiętać jego twarz i wszystko, co miałoby się później wydarzyć. Wyobrażał sobie, że wywlecze go najpierw na zewnątrz albo poczeka aż wyjdzie sam, że załatwi to – w dorzecznym stopniu – rozsądnie, im głębiej w noc, tym bardziej się jednak niecierpliwił, tym mocniej było mu wszystko jedno.
Coraz silniej rozdrażniony biernym oczekiwaniem musiał wreszcie wyjść. Cucący haust mroźnego powietrza przyniósł nędzny strzęp ulgi, zimna noc oświetlona księżycowym blaskiem okryła go paliatywnym kocem ciszy. Przenikając zmroczonym spojrzeniem oziębły spokój nocy, zapragnął zanurzyć się w niej zupełnie, wniknąć w najgłębszy cień śpiącego miasta, w skrawek najdalszy światłu latarni stojących szpalerem wzdłuż chodnika, na którym skrzyła się świeża warstwa śniegu; szedł więc nie zastanawiając się dokąd, jakby bezwolny, posłuszny wewnętrznemu impulsowi potrzeby ucieczki, wiedziony nieprzemożoną pijaną myślą, że w którymś momencie, przy którymś kroku, noc rozstąpi się przed nim i zamknie go w tej zimnej, martwej ciszy, pozwoli mu wreszcie zasnąć, chociaż na cholerną, krótką chwilę wyziębi jego gniew i wrzącą w żyłach klątwę, pozwoli nareszcie odpocząć.
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Festony żółtych latarń rzucały blade, groźne światło na obdrapane płyty chodnika, na atramentową zieleń trawy, na twarze rzeźb skrzywionych w groteskowe kształty – jak w tańcu. Jak w walce, pomyślał. W ostatnim czasie myślał bardzo wiele, chociaż refleksje te spowite były wstęgą frustrującej monomanii, obsesji, która żłobiła koryta gniewu z lineaturze jego twarzy i zaciskała palce w pięść, będącą gestem tak odruchowym, że przypominała bezwarunkowy odruch ciała na wszystko, co go otaczało, coś na podobieństwo zwężenia źrenicy pod wpływem światła. Błądził, śledził, tropił, węszył jak zwierzę na zarośniętych tundrą zboczach, w swej praktyce, jak na ironię, przypominając to, co zobowiązał się zwalczyć, monstrum, które należało zgładzić, zanim zatopi swe kły we wrażliwej skórze czyjegoś odsłoniętego gardła – po to dwadzieścia lat temu, ledwie sięgając pełnoletności i z butą podając się za starszego, wstąpił do Gleipniru i po to, u schyłku swej kariery, go opuścił, spluwając Tobiasowi pod nogi zbroczoną krwią plwociną. Nie wierzył dłużej w skuteczność organizacji, która dawniej wywarła na nim tak wielkie wrażenie, zamierzał działać sam, odważniej i brutalniej niż kiedykolwiek, a w swych najgłębszych snach ścinał wilcze głowy z oczami inkrustowanymi czerwienią w czaszkę tak, jak sierp ścina dojrzałe żniwo.
Nieszczęsnego syna Forsbergów wietrzył od dłuższego czasu, zgniatając w dłoni ścinki gazet, które prawiły o jego agresji i bezmyślności, burzył się, że ktoś taki – nie tylko napiętnowany obmierzłością genetyki, lecz również pozbawiony zdrowego rozsądku – został puszczony wolno, by na nowo, wedle własnego uznania przemierzać ulice Midgardu. Niektórzy być może widzieli w nim człowieka skrzywdzonego arogancją swej narzeczonej, być może widzieli mężczyznę, któremu winno się wybaczyć popełnione błędy, być może widzieli galdra z pokorą próbującego wpisać się w schemat magicznego społeczeństwa – Malte Cronholm widział tylko bestię.
Tarcza księżyca, zaledwie o krok od okrągłej doskonałości, mieniła się na bezchmurnym niebie, sprawiając, że krew w jego żyłach wrzała i bulgotała złowrogo, palce świerzbiły w oczekiwaniu na tę jedną noc w miesiącu, którą kochał najbardziej, na rzeź i potok krwi, który miał nadzieję ujrzeć, dotknąć i skosztować. Był spragniony walki, a ta, jak pokorne zwierzę, praktycznie sama wsunęła kark pod jego dłonie – latarnia uliczna odbijała się w jego oczach i kładła żółte kałuże grozy na pokrytej bliznami twarzy, kiedy wychynął zza jednej z żeliwnych figur, wpierw mieniąc się na drodze Holsteina nieruchomo jak jedna z nich, zaraz napinając jednak wyraźnie barki i poruszając głową na boki, tak, że kręgi zagruchotały cicho, chrupiąc jak łamane w dłoniach kości.
– Psi odór czuć z kilometra. – oznajmił głośno, wydobywając z instrumentu krtani gardłowy rechot, tak złowrogi, że mógłby pochodzić od samego Jötuna. – Nie myślałeś chyba, że cię nie wytropię, co? Zrobili błąd, że puścili cię wolno, powinni byli od razu przeszyć cię srebrnym bełtem na wylot. – odparł, a przez jego nieprzyjemny, rzeżący ton przedzierało się jawne obrzydzenie. – Jesteś wyjątkowo głupi, Holstein, zaczynam myśleć, że chciałeś wpaść w moje ręce. – nareszcie zaśmiał się ponuro, lecz jego oczy pozostały nieruchome – ciemne i chłodne, zakotwiczone w fizjonomii Bertrama w sposób, który nie mógł zwiastować nic dobrego, dłoń zaraz zacisnęła się zresztą na sztylecie, który błysnął srebrem w gęstym mroku nocy. – Tym razem nie ma już nikogo, kto zdołałby mnie powstrzymać. – zawyrokował, po czym targnął do przodu, celując ostrzem noża pod kostną wypukłość lewego obojczyka.
Próg powodzenia na skuteczną obronę przed napastnikiem wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami). Jeżeli obrona się powiedzie, Bertram może wykonać dorzut kostką k100 na atak, którego próg powodzenia jest taki sam, co na obronę.
Nieszczęsnego syna Forsbergów wietrzył od dłuższego czasu, zgniatając w dłoni ścinki gazet, które prawiły o jego agresji i bezmyślności, burzył się, że ktoś taki – nie tylko napiętnowany obmierzłością genetyki, lecz również pozbawiony zdrowego rozsądku – został puszczony wolno, by na nowo, wedle własnego uznania przemierzać ulice Midgardu. Niektórzy być może widzieli w nim człowieka skrzywdzonego arogancją swej narzeczonej, być może widzieli mężczyznę, któremu winno się wybaczyć popełnione błędy, być może widzieli galdra z pokorą próbującego wpisać się w schemat magicznego społeczeństwa – Malte Cronholm widział tylko bestię.
Tarcza księżyca, zaledwie o krok od okrągłej doskonałości, mieniła się na bezchmurnym niebie, sprawiając, że krew w jego żyłach wrzała i bulgotała złowrogo, palce świerzbiły w oczekiwaniu na tę jedną noc w miesiącu, którą kochał najbardziej, na rzeź i potok krwi, który miał nadzieję ujrzeć, dotknąć i skosztować. Był spragniony walki, a ta, jak pokorne zwierzę, praktycznie sama wsunęła kark pod jego dłonie – latarnia uliczna odbijała się w jego oczach i kładła żółte kałuże grozy na pokrytej bliznami twarzy, kiedy wychynął zza jednej z żeliwnych figur, wpierw mieniąc się na drodze Holsteina nieruchomo jak jedna z nich, zaraz napinając jednak wyraźnie barki i poruszając głową na boki, tak, że kręgi zagruchotały cicho, chrupiąc jak łamane w dłoniach kości.
– Psi odór czuć z kilometra. – oznajmił głośno, wydobywając z instrumentu krtani gardłowy rechot, tak złowrogi, że mógłby pochodzić od samego Jötuna. – Nie myślałeś chyba, że cię nie wytropię, co? Zrobili błąd, że puścili cię wolno, powinni byli od razu przeszyć cię srebrnym bełtem na wylot. – odparł, a przez jego nieprzyjemny, rzeżący ton przedzierało się jawne obrzydzenie. – Jesteś wyjątkowo głupi, Holstein, zaczynam myśleć, że chciałeś wpaść w moje ręce. – nareszcie zaśmiał się ponuro, lecz jego oczy pozostały nieruchome – ciemne i chłodne, zakotwiczone w fizjonomii Bertrama w sposób, który nie mógł zwiastować nic dobrego, dłoń zaraz zacisnęła się zresztą na sztylecie, który błysnął srebrem w gęstym mroku nocy. – Tym razem nie ma już nikogo, kto zdołałby mnie powstrzymać. – zawyrokował, po czym targnął do przodu, celując ostrzem noża pod kostną wypukłość lewego obojczyka.
Próg powodzenia na skuteczną obronę przed napastnikiem wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami). Jeżeli obrona się powiedzie, Bertram może wykonać dorzut kostką k100 na atak, którego próg powodzenia jest taki sam, co na obronę.
Bertram Holstein
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Początkowa ulga wywołana otrzeźwiającym podmuchem nocnego chłodu nie trwała długo – choć częściowo udało mu się osiągnąć upragnione uspokojenie, im bardziej się w nie zagłębiał, zbaczając z prostej linii chodnika w uliczkę wnikającą w trzewia opustoszałego parku, tym bardziej przerzedzał się uśmierzający nerwy miraż, odsłaniając dokuczliwe uczucie odrzeczywistnienia, dotkliwe wrażenie jakby z chirurgiczną precyzją wycięto z niego newralgiczną cząstkę świadomości i umieszczono ją pod szczelnym kloszem gdzieś obok, poza nim, drażniąco blisko, by szarpała się w okowach szkła jak oszołomiona, uwięziona pod słoikiem mucha, ślepa na przeźrocze przeszkody i szalejąca za roztaczającą się za nim swobodą. Był więc spokojny powierzchownie, spokojnie brnął przed siebie, podążając bezmyślnie obraną ścieżką, spokojnie wodził spojrzeniem wokół siebie, przemykając nim nieuważnie po sylwetkach wyrastających pośród gęstwiny wyłysiałych krzewów, postaciach przybierających najróżniejsze pozy, stateczne piony i dynamiczne wyprężenia mięśni, których wypukłości złociły się w poświacie latarni, podczas gdy cień zapadał się w krzywiznach załamań, w grymasach ust i zapadniętych w nieruchomych twarzach oczodołach, pustych, obserwujących, niepokojących. Spokojnie przetłaczał rześkie powietrze przez podrażnione gardło, tunel tchawicy i rozłogi oskrzeli, w skroniach spokojny rytm wybijał mu niewzruszony puls rozluźnionego ciała, nieznacznie przygarbionego pod naciskiem przeszłych kontuzji, dostrzegalnie opieszale niezdarnego przez wypity piołun trunku; był więc spokojny, niezrozumiale wyciszony, podczas gdy wyrżnięty z niego kardynalny fragment jaźni szarpał się gdzieś obok, gdzieś poza nim, spłoszony i nerwowy, niezdolny odzyskać władzy w palcach, wniknąć z powrotem w skronie, by uchwycić własne myśli, przełamać enigmę splątanych w nieprzetłumaczalne zawiłości neurologicznych sygnałów przelewających się przezeń niedostępną mu lawiną.
Zdawało mu się, że niewiele różni się od tych ludzi zastygłych w kamieniu, pozbawionych czucia, odseparowanych od rzeczywistości, obserwujących rozgrywające się przed nimi życie całkowicie bezmyślnie, poruszanych jedynie zaklęciem zmieniającym co jakiś czas ich ustawienie. Mróz, szczypiący nagą skórę twarzy, dotykał go jakby przez grubą rękawicę, zakłócającą błonę wyrośniętą pomiędzy nim a otoczeniem, między nim i jego ciałem, pokracznym i obcym. Noc, zamiast się przed nim otworzyć i połknąć go w swój obiecujący spokój, wdarła się w niego, rozproszyła gęstym zamroczeniem i wyparła go gdzieś w daleki zakamarek przytomności.
Kolejna sylwetka wynurzająca się z mroku, choć pozbawiona betonowego cokołu, nie zwróciła jego uwagi w ogóle – znajdował się zbyt daleko, osaczony srebrem nadchodzącej pełni dał się przepędzić zbyt głęboko w siebie czy poza siebie, by zachować jakąkolwiek czujność. Dopiero wyraźniejsze poruszenie przyciągnęło ku mężczyźnie przymglone spojrzenie palisandrowych oczu; zwolnił i zatrzymał się wreszcie odruchowo, wiedziony instynktownym odruchem, próbując przyjrzeć się pobliźnionej, szkaradnej twarzy olśnionej przygaszonym światłem latarni, ale nie potrafił się skoncentrować. Choć widział wyraźnie bruzdy rozlane po obcym obliczu, złowrogi błysk nienawiści w utkwionych w nim źrenicach, postawną sylwetkę napinającą się niczym u drapieżnika szykującego się do skoku, zdawało mu się jednocześnie, że wszystko zaciera się, nie przed jego wzrokiem, ale przed samym pojmowaniem.
I kiedy padły pierwsze, obmierzłe słowa spływające jadem, uderzyła go nagła spłoszona myśl, przedzierająca się ostrym niepokojem przez roztargnienie – czy pomylił noce? Czy pełnia nawiedziła go dzień wcześniej, czy pomieszał dni, czy zapadł się wczoraj i obudził teraz, nagle, pod okrągłą tarczą księżyca, w tym obcym, zwierzęcym ciele? Zwinął dłoń w pięść, chcąc się upewnić, że to nadal tylko szorstka, ludzka ręka – tymczasem słowa sypały się dalej, słowa, których z jakiegoś powodu nie potrafił pochwycić i zrozumieć, przedzierające się przez mgłę niemożliwego do przełamania rozkojarzenia, przez to szkło słoika, pod którym wciąż tkwił, zrezygnowany i oszołomiony.
Dostrzegł błysk sztyletu, ale wciąż nie reagował, jakby ogłuszony, dźwięczało mu nieprzyjemnie w uszach, szumiało mu w skroniach, czy księżyc przelewał się dzisiaj w pełne przesilenie, w środku nocy? Nie czuł własnych palców, nie czuł zimna na skórze. Obserwował siebie jakby z boku, obserwował zwalistą postać zrywającą się nagle ku jego nieruchomej sylwetce – nieruchomej jak te posągi – srebrne ostrze opadało ku jego piersi jakby w spowolnionym tempie. Jego ciało targnęło się instynktowną reakcją, chcąc się sprzed niego usunąć, silnym uderzeniem dłoni w wysuwane ku niemu ramię odbić sztych sztyletu w bok, ale reagował zbyt wolno, nie potrafiąc odzyskać nad sobą zupełnej władzy; nóż przedarł płaszcz, werżnął się w ciało, grzechocząc upiornie o kość.
Nagłe, przenikliwe szarpnięcie bólu roztrzaskało osadzony na jego trzeźwości klosz – rozpryśnięte szkło zamigotało jasnymi mroczkami na rozszerzonych źrenicach, stracił oddech, dotąd tak spokojny, odzyskując raptownie czucie w palcach, zaciskających się silnie na obcej ręce dzierżącej rękojeść sztyletu wżętego mu w ciało. Wykrzywiona nienawiścią twarz nagle wyostrzyła się przed nim, zastygła w zawistnym, triumfalnym wyrazie. Czuł jak mróz drąży mu skórę lodowatymi szczypnięciami; wypuszczony z płuc wraz z bolesnym jękiem oddech rozpłynął się w mleczny obłok. Nie miał siły go odepchnąć, przytrzymywał jednak uporczywie jego przedramię, by nie wsunęło się dalej, nie zagłębiło ostrza jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że ugną się pod nim nogi – nie pod ciosem, nie pod bólem, ale pod raptownie odzyskaną przytomnością własnego ciała, pod hukiem panicznej myśli, że choć śmierć była mu przez tyle czasu obojętna, nie mógł umrzeć, nie teraz, nie teraz.
3 + 20 staty + 3 wilczur < 60 - 3 atut
Zdawało mu się, że niewiele różni się od tych ludzi zastygłych w kamieniu, pozbawionych czucia, odseparowanych od rzeczywistości, obserwujących rozgrywające się przed nimi życie całkowicie bezmyślnie, poruszanych jedynie zaklęciem zmieniającym co jakiś czas ich ustawienie. Mróz, szczypiący nagą skórę twarzy, dotykał go jakby przez grubą rękawicę, zakłócającą błonę wyrośniętą pomiędzy nim a otoczeniem, między nim i jego ciałem, pokracznym i obcym. Noc, zamiast się przed nim otworzyć i połknąć go w swój obiecujący spokój, wdarła się w niego, rozproszyła gęstym zamroczeniem i wyparła go gdzieś w daleki zakamarek przytomności.
Kolejna sylwetka wynurzająca się z mroku, choć pozbawiona betonowego cokołu, nie zwróciła jego uwagi w ogóle – znajdował się zbyt daleko, osaczony srebrem nadchodzącej pełni dał się przepędzić zbyt głęboko w siebie czy poza siebie, by zachować jakąkolwiek czujność. Dopiero wyraźniejsze poruszenie przyciągnęło ku mężczyźnie przymglone spojrzenie palisandrowych oczu; zwolnił i zatrzymał się wreszcie odruchowo, wiedziony instynktownym odruchem, próbując przyjrzeć się pobliźnionej, szkaradnej twarzy olśnionej przygaszonym światłem latarni, ale nie potrafił się skoncentrować. Choć widział wyraźnie bruzdy rozlane po obcym obliczu, złowrogi błysk nienawiści w utkwionych w nim źrenicach, postawną sylwetkę napinającą się niczym u drapieżnika szykującego się do skoku, zdawało mu się jednocześnie, że wszystko zaciera się, nie przed jego wzrokiem, ale przed samym pojmowaniem.
I kiedy padły pierwsze, obmierzłe słowa spływające jadem, uderzyła go nagła spłoszona myśl, przedzierająca się ostrym niepokojem przez roztargnienie – czy pomylił noce? Czy pełnia nawiedziła go dzień wcześniej, czy pomieszał dni, czy zapadł się wczoraj i obudził teraz, nagle, pod okrągłą tarczą księżyca, w tym obcym, zwierzęcym ciele? Zwinął dłoń w pięść, chcąc się upewnić, że to nadal tylko szorstka, ludzka ręka – tymczasem słowa sypały się dalej, słowa, których z jakiegoś powodu nie potrafił pochwycić i zrozumieć, przedzierające się przez mgłę niemożliwego do przełamania rozkojarzenia, przez to szkło słoika, pod którym wciąż tkwił, zrezygnowany i oszołomiony.
Dostrzegł błysk sztyletu, ale wciąż nie reagował, jakby ogłuszony, dźwięczało mu nieprzyjemnie w uszach, szumiało mu w skroniach, czy księżyc przelewał się dzisiaj w pełne przesilenie, w środku nocy? Nie czuł własnych palców, nie czuł zimna na skórze. Obserwował siebie jakby z boku, obserwował zwalistą postać zrywającą się nagle ku jego nieruchomej sylwetce – nieruchomej jak te posągi – srebrne ostrze opadało ku jego piersi jakby w spowolnionym tempie. Jego ciało targnęło się instynktowną reakcją, chcąc się sprzed niego usunąć, silnym uderzeniem dłoni w wysuwane ku niemu ramię odbić sztych sztyletu w bok, ale reagował zbyt wolno, nie potrafiąc odzyskać nad sobą zupełnej władzy; nóż przedarł płaszcz, werżnął się w ciało, grzechocząc upiornie o kość.
Nagłe, przenikliwe szarpnięcie bólu roztrzaskało osadzony na jego trzeźwości klosz – rozpryśnięte szkło zamigotało jasnymi mroczkami na rozszerzonych źrenicach, stracił oddech, dotąd tak spokojny, odzyskując raptownie czucie w palcach, zaciskających się silnie na obcej ręce dzierżącej rękojeść sztyletu wżętego mu w ciało. Wykrzywiona nienawiścią twarz nagle wyostrzyła się przed nim, zastygła w zawistnym, triumfalnym wyrazie. Czuł jak mróz drąży mu skórę lodowatymi szczypnięciami; wypuszczony z płuc wraz z bolesnym jękiem oddech rozpłynął się w mleczny obłok. Nie miał siły go odepchnąć, przytrzymywał jednak uporczywie jego przedramię, by nie wsunęło się dalej, nie zagłębiło ostrza jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że ugną się pod nim nogi – nie pod ciosem, nie pod bólem, ale pod raptownie odzyskaną przytomnością własnego ciała, pod hukiem panicznej myśli, że choć śmierć była mu przez tyle czasu obojętna, nie mógł umrzeć, nie teraz, nie teraz.
3 + 20 staty + 3 wilczur < 60 - 3 atut
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 3
'k100' : 3
Prorok
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Pią 10 Wrz - 19:05
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Uniósł wargi w triumfalnym, rozjątrzonym nienawiścią uśmiechu, kiedy srebrne ostrze sztyletu wbiło się bez oporu w ciało, przeszyło skórę, chrobocząc o kość, która blokowała go od góry wypukłym, ukośnym łukiem. W ślad za zadowoleniem, przyszła jednak również blada iskra rozczarowania, jak gdyby Malte nie sądził, że pójdzie mu tak łatwo – nie tylko za pierwszym razem, ale również bez sprzeciwu, nawet bez przekleństwa, które spodziewał się usłyszeć, wyszarpnięte ze ściśniętego strachem gardła, Holstein stał bowiem jak jeleń pochwycony w świetle reflektorów, zastygły niczym jedna z parkowych figur, lecz pozbawiony elastycznej kreatywności ich póz. Na twarz napastnika wpłynął paroksyzm gniewnego rozdrażnienia, gdy ruchem nadgarstka przekrzywił swój puginał tak, by klinga stanęła pionowo w ciele, opierając się o kostny mur obojczyka.
Dłonie zaczynały pocić mu się na rękojeści noża, mimo to zacisnął palce mocniej, odporny na chłód wieczoru, od którego te stały się czerwone i skostniałe, z głębi krtani wydobywając rzężący, chropowaty śmiech, okrzyk drapieżnej radości wyrzucony z piersi jak w torsjach, tak, że pojedyncze krople jego śliny zatrzymały się na wykrzywionej bólem twarzy Bertrama. Jaka upojna rozkosz – czuć przeszywające ostrze zimnej satysfakcji i bezlitosną przyjemność na widok pojedynczych kropli posoki, które leniwie przedzierały się przez materiał ubrania, wysączone z rany, wciąż jeszcze zablokowanej, bo mężczyzna chwycił go za przedramię, uniemożliwiając rozlew krwi, której kałuż, wodospadów i strumieni był tak przeraźliwie spragniony, na których myśl skóra na całym jego ciele pokrywała się świerzbiącą dropiatością gęsiej skórki. Cronholm zgromił w swoim życiu wiele podobnych mu bestii, również tych pochwyconych w karcer wilczej postaci, ze szkarłatem złowrogich ślepi inkrustowanym we włochate płótno zwierzęcej twarzy – o tragiczny komizm zakrawał fakt, że syn Forsbergów, ten najbardziej znany, najłatwiejszy do pochwycenia, wciąż chodził wolno, z licem nieskażonym choćby draśnięciem srebrnego sztyletu. Odczuwał cierpkie upokorzenie, kiedy o tym myślał. Upokorzenie, które raptem przeobrazić miało się w triumf.
– Nie będziesz się bronił? – z nożem zastygłym w piersi ofiary, surowy błękit spojrzenia łowcy zatrzymał się bezpośrednio na twarzy warga, rugając go z cynicznym rozbawieniem, teatralną litością, z jaką można by spoglądać na pieniące się wścieklizną zwierzę, któremu wprawnym ruchem przetrącono kark. – Śpieszy ci się do grobu, co? Nie dziwię się, sam dawno pozbawiłbym się życia, gdybym był równie paskudny. – znów ten parszywy, zgrzytliwy śmiech, rechot jak u wygłodniałej hieny, tym razem gnany już jednak żywą niecierpliwością w przejawie której druga, wolna od ciasnego uścisku dłoń Cronholma poszybowała w górę, buzdyganem zaciśniętej pięści celując prosto w żuchwę Bertrama. Ciało zwykło posłusznie podążać za głową, a on wiedział, że jeśli mężczyzna wystarczająco szybko nie uchyli się przed jego ciosem, być może uda mu się doprowadzić do zwichnięcia, może nawet do wybicia kilku zębów, które pozbiera później z chodnika – na pamiątkę.
Pierwsze powodzenie rozpaliło w nim żywy płomień odwagi, w obliczu której zamierzał pozwolić sobie na sadystyczną figlarność, zanim dopełni zbrodni, unieruchamiając go zaklęciem i przeszywając serce bełtem o srebrnym grocie. Upojony swą wyższością, niemal widział już oczami wyobraźni poległe ciało – bezwładne i cherlawe pod jego nogami.
Próg powodzenia na skuteczną obronę przed napastnikiem wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami). Jeżeli obrona się powiedzie, Bertram może wykonać dorzut kostką k100 na atak, którego próg powodzenia jest taki sam, co na obronę.
Dłonie zaczynały pocić mu się na rękojeści noża, mimo to zacisnął palce mocniej, odporny na chłód wieczoru, od którego te stały się czerwone i skostniałe, z głębi krtani wydobywając rzężący, chropowaty śmiech, okrzyk drapieżnej radości wyrzucony z piersi jak w torsjach, tak, że pojedyncze krople jego śliny zatrzymały się na wykrzywionej bólem twarzy Bertrama. Jaka upojna rozkosz – czuć przeszywające ostrze zimnej satysfakcji i bezlitosną przyjemność na widok pojedynczych kropli posoki, które leniwie przedzierały się przez materiał ubrania, wysączone z rany, wciąż jeszcze zablokowanej, bo mężczyzna chwycił go za przedramię, uniemożliwiając rozlew krwi, której kałuż, wodospadów i strumieni był tak przeraźliwie spragniony, na których myśl skóra na całym jego ciele pokrywała się świerzbiącą dropiatością gęsiej skórki. Cronholm zgromił w swoim życiu wiele podobnych mu bestii, również tych pochwyconych w karcer wilczej postaci, ze szkarłatem złowrogich ślepi inkrustowanym we włochate płótno zwierzęcej twarzy – o tragiczny komizm zakrawał fakt, że syn Forsbergów, ten najbardziej znany, najłatwiejszy do pochwycenia, wciąż chodził wolno, z licem nieskażonym choćby draśnięciem srebrnego sztyletu. Odczuwał cierpkie upokorzenie, kiedy o tym myślał. Upokorzenie, które raptem przeobrazić miało się w triumf.
– Nie będziesz się bronił? – z nożem zastygłym w piersi ofiary, surowy błękit spojrzenia łowcy zatrzymał się bezpośrednio na twarzy warga, rugając go z cynicznym rozbawieniem, teatralną litością, z jaką można by spoglądać na pieniące się wścieklizną zwierzę, któremu wprawnym ruchem przetrącono kark. – Śpieszy ci się do grobu, co? Nie dziwię się, sam dawno pozbawiłbym się życia, gdybym był równie paskudny. – znów ten parszywy, zgrzytliwy śmiech, rechot jak u wygłodniałej hieny, tym razem gnany już jednak żywą niecierpliwością w przejawie której druga, wolna od ciasnego uścisku dłoń Cronholma poszybowała w górę, buzdyganem zaciśniętej pięści celując prosto w żuchwę Bertrama. Ciało zwykło posłusznie podążać za głową, a on wiedział, że jeśli mężczyzna wystarczająco szybko nie uchyli się przed jego ciosem, być może uda mu się doprowadzić do zwichnięcia, może nawet do wybicia kilku zębów, które pozbiera później z chodnika – na pamiątkę.
Pierwsze powodzenie rozpaliło w nim żywy płomień odwagi, w obliczu której zamierzał pozwolić sobie na sadystyczną figlarność, zanim dopełni zbrodni, unieruchamiając go zaklęciem i przeszywając serce bełtem o srebrnym grocie. Upojony swą wyższością, niemal widział już oczami wyobraźni poległe ciało – bezwładne i cherlawe pod jego nogami.
Próg powodzenia na skuteczną obronę przed napastnikiem wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami). Jeżeli obrona się powiedzie, Bertram może wykonać dorzut kostką k100 na atak, którego próg powodzenia jest taki sam, co na obronę.
Bertram Holstein
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Pią 10 Wrz - 19:13
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Salwa wstrętnego śmiechu zacisnęła mu się wokół żołądka spazmem mdłości – choć może rzeczywistą przyczyną było w istocie mroczące świadomość szarpnięcie bólu, kiedy ostrze obróciło się w rozdarciu ciała, zatrzymując się dopiero, kiedy ostra krawędź wsparła się o kość obojczyka. Werżnięte weń ostrze paliło jadowitym srebrem jakby przebito go płonącym bierwionem, ogień przeskakiwał z drewna na spróchniałe kości klatki piersiowej, w chrust najbliższych wnętrzności, karmił się tchem zatrzymanym w płucach w bolesnym spazmie, wytracającym się powoli ze świszczącym sykiem dzwoniącym mu w uszach, ostrymi sztychami toksycznych, srebrnych drzazg przeciskał się ku sercu, ku komorom przepełnionym benzyną, prochem strzelniczym gotowym rozsadzić przedsionki pod najlżejszym dotykiem trucizny. Zamiast milczeć, chować się przed drapieżnym płomieniem, szarpało mu się w piersi bez wytchnienia – w pierwszym zdumionym popłochu, w panicznym przestrachu, że mógłby teraz zginąć, paść przed łowcą na kolana z żałosną bezsilnością i w ostatniej swojej myśli ściskać kurczowo rozpaczliwe nie zostawiaj mnie, w ostatnim oddechu desperackie przeprosiny, których by nie usłyszał, w ostatnim błysku świadomości ciepło warg, słone od łez, wdzięczne, składające nieme, gorączkowe obietnice, niemożliwe do spełnienia. Szarpało się wreszcie z narastającą wściekłą rewoltą, przedzierającą się przez płachtę bólu wyduszającą z jego gardła chrapliwe sapnięcie, nabrzmiałe od rozdrażnionego wysiłku.
Pytanie wymierzone w niego jak kolejny cios zachwiało się prześmiewczo w ciasnej przestrzeni pomiędzy nimi, ponad ich dłońmi, tę obcą – uporczywie przytrzymującą rękojeść, jego – wpijającą palce w napięte przedramię wyprowadzające sztych. Mięśnie pobrużdżonej twarzy drgały przed nim w szyderczym teatrze politowania, przezierającym przez nie okrutnym żarcie, przez który żałował, pierwszy raz w życiu, że klątwa ograniczona była krótką nocą pełni, że nie mógł teraz, pod siłą wrzącej w żyłach nienawiści, wypchnąć się za krawędź, przejść przez katorgę przemiany łamiącej kości, byle móc zanurzyć w nim stosowną odpowiedź, otworzyć czerwony spłacheć gorącej szyi wychylający się z kołnierza kurtki, rozedrzeć kruchy korpus ludzkiego ciała, dobrowolnie zamknąć oczy świadomości, pozwalając łowcy na konfrontację, której tak mocno pragnął, z obłędem prześlizgującym się w kurczach bruzd pokrywających szkaradną, wykrzywioną pod wodzą zawistnej pogardy, twarzy.
– Przyjdź po mnie jutro – wycedził, czując opór w zaciśniętej z bólu żuchwie; szorstkość jego głosu zazgrzytała o jazgot parszywego, upiornego śmiechu. – Chętnie dam ci do tego powód. Może nawet cię, skurwiały psie, wyręczę.
Odzyskiwał jasność myśli, choć srebro wżerało się piołunem w przytomność nieubłaganie, przeżuwając lewą stronę jego piersi wściekle i bez przestanku; docierało do niego, że musiał je z siebie jak najszybciej wydrzeć, choć obawiał się zarazem powagi odniesionego obrażenia. Nagły ruch przykuł jego uwagę, cios wyprowadzany pięścią od dołu ku jego żuchwie, dotkliwie znajomy, przywołujący wspomnienie ogłuszenia, które mogłoby okazać się dzisiaj tragicznie zgubne, podrywające w nim intuicyjną, szybką reakcję – uchylił się, czując jak ostrze przesuwa się wraz z nim, jak żnie tkankę, chrobocze o obojczyk. Mężczyzna, wytrącony z równowagi impetem własnej nieudanej ofensywy, rozluźnił uścisk na nożu; chcąc to wykorzystać, Bertram spróbował wymierzyć mu cios w bark, by odbić jego wyciągnięte ramię od rękojeści i pchnąć go do tyłu, poczuł jednak, że jest za wolny, że ręka zakleszczona na broni znowu tężeje, ciało przeciwnika napina się w oczekiwaniu na uderzenie, które nie mogło nabrać wystarczającej siły w tak wąskim dystansie. Kiedy więc dłoń bez większego efektu zderzyła się z naprężonym barkiem – ból pod obojczykiem wyszarpnął z niego kolejny zduszony warknięciem jęk – próbował ratować się, chcąc zacisnąć ją na jego ramieniu, by je unieruchomić lub odeprzeć, kiedy drugą ręką starał się, bezowocnie, odciągnąć uzbrojoną dłoń od rękojeści sztyletu lub razem z nim od swojego ciała.
obrona: 38 + 20 staty + 3 wargowe > 60 - 3 atut
atak: 5 + 20 + 3 < 60 - 3
Pytanie wymierzone w niego jak kolejny cios zachwiało się prześmiewczo w ciasnej przestrzeni pomiędzy nimi, ponad ich dłońmi, tę obcą – uporczywie przytrzymującą rękojeść, jego – wpijającą palce w napięte przedramię wyprowadzające sztych. Mięśnie pobrużdżonej twarzy drgały przed nim w szyderczym teatrze politowania, przezierającym przez nie okrutnym żarcie, przez który żałował, pierwszy raz w życiu, że klątwa ograniczona była krótką nocą pełni, że nie mógł teraz, pod siłą wrzącej w żyłach nienawiści, wypchnąć się za krawędź, przejść przez katorgę przemiany łamiącej kości, byle móc zanurzyć w nim stosowną odpowiedź, otworzyć czerwony spłacheć gorącej szyi wychylający się z kołnierza kurtki, rozedrzeć kruchy korpus ludzkiego ciała, dobrowolnie zamknąć oczy świadomości, pozwalając łowcy na konfrontację, której tak mocno pragnął, z obłędem prześlizgującym się w kurczach bruzd pokrywających szkaradną, wykrzywioną pod wodzą zawistnej pogardy, twarzy.
– Przyjdź po mnie jutro – wycedził, czując opór w zaciśniętej z bólu żuchwie; szorstkość jego głosu zazgrzytała o jazgot parszywego, upiornego śmiechu. – Chętnie dam ci do tego powód. Może nawet cię, skurwiały psie, wyręczę.
Odzyskiwał jasność myśli, choć srebro wżerało się piołunem w przytomność nieubłaganie, przeżuwając lewą stronę jego piersi wściekle i bez przestanku; docierało do niego, że musiał je z siebie jak najszybciej wydrzeć, choć obawiał się zarazem powagi odniesionego obrażenia. Nagły ruch przykuł jego uwagę, cios wyprowadzany pięścią od dołu ku jego żuchwie, dotkliwie znajomy, przywołujący wspomnienie ogłuszenia, które mogłoby okazać się dzisiaj tragicznie zgubne, podrywające w nim intuicyjną, szybką reakcję – uchylił się, czując jak ostrze przesuwa się wraz z nim, jak żnie tkankę, chrobocze o obojczyk. Mężczyzna, wytrącony z równowagi impetem własnej nieudanej ofensywy, rozluźnił uścisk na nożu; chcąc to wykorzystać, Bertram spróbował wymierzyć mu cios w bark, by odbić jego wyciągnięte ramię od rękojeści i pchnąć go do tyłu, poczuł jednak, że jest za wolny, że ręka zakleszczona na broni znowu tężeje, ciało przeciwnika napina się w oczekiwaniu na uderzenie, które nie mogło nabrać wystarczającej siły w tak wąskim dystansie. Kiedy więc dłoń bez większego efektu zderzyła się z naprężonym barkiem – ból pod obojczykiem wyszarpnął z niego kolejny zduszony warknięciem jęk – próbował ratować się, chcąc zacisnąć ją na jego ramieniu, by je unieruchomić lub odeprzeć, kiedy drugą ręką starał się, bezowocnie, odciągnąć uzbrojoną dłoń od rękojeści sztyletu lub razem z nim od swojego ciała.
obrona: 38 + 20 staty + 3 wargowe > 60 - 3 atut
atak: 5 + 20 + 3 < 60 - 3
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Pią 10 Wrz - 19:13
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Ivar Soelberg
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Struga nikłego światła przedzierała się, przez szparę w drzwiach wypływając w mrok korytarza, ten pochłonięty cieniami nocy w swej surowej tonacji, budził lęk, przed nieznanym, a chociaż wszelkie obawy znikały, gdy tylko światło na korytarzu zamruga białą, lodowatą barwą przeganiając wszelkie cienie i majaki z koszmarów sennych, to jednak dalej dla większości osób będzie, to stanowiło bezduszną i zimną kruczą przystań tak wypraną ze wszelkich cieplejszych aspektów i dekoracji, w Skandynawskim stylu urządzoną, i jakby na wzór tegoż ludzie tu pracujący w otwartych biurach i przemierzający codziennie labirynty korytarzy również pozornie prezentowali te cechy, zwłaszcza teraz, gdy czas najwyższej próby przyszedł, a żałobny woal otulił Midgard. Tylko w biurach, tych oddzielonych od reszty ciężkimi drzwiami, panował inny wystrój, bardziej osobliwy, gustowny, przyjemniejszy, częstokroć, chociaż będąc szczerym, wszystko było lepsze od wnętrza urzędowych budynków, a raczej niewiele mogło ich przebić, czy konkurować z klimatem takowych.
Jego gabinet, był skromny, ale przytulny, nic dziwnego, że taki był, wszak spędzał tu znaczną część swego życia i przystosował go do swoich potrzeb. Od regałów z książkami, w odpowiedniej tematyce, po sporych wielkości biurko i najpotrzebniejsze biurowe przedmioty, lecz nie zabrakło tu samej inwencji twórczej starszego z braci, bowiem nawet kolor mebli znacznie kontrastował, od tych jakie znajdowały się w otwartych częściach budynku, ciepły i wyglądający na trwały oraz masywny, kilka obrazów pejzaży na ścianach dodatkowo podkreślały charakter mężczyzny i chociaż można byłoby spodziewać się po nim, iż biuro będzie iście spartańsko urządzone, to tutaj znacznie odbiegało to, od tych wartości prezentując wygodę i swobodę. Nawet niewielka kanapa znalazła się przy jednej ze ścian, jako element dekoracji, ale jakże praktyczny, gdy zmęczenie zaślepiało całkiem myśli i jedynym ratunkiem był sen.
Klamka drzwi drgnęła w zawahaniu, a po nim nastąpiło pukanie, suchy, obojętny głos zachęcił do wejścia i w progu gabinetu stanął informator. Szare tęczówki Soelberga zalśniły na wieść o przynoszonych informacjach, momentalnie też podniósł się z fotela i narzucił na grzbiet płaszcz. Był ubrany po cywilnemu, a czerń garderoby kontrastowała z bielą koszuli, której niewielki spłachetek wyłaniał się tylko spod płaszcza i marynarki. Odprawił informatora i podziękował mu, lecz myśli pędziły już ku postaci tak niegdyś poznanego Warga, który obecnie był w ogromnych tarapatach, jakby życie nie dość go skrzywdziło, i nawet teraz chciało udowodnić mu, że nie zazna spokoju. Obojętnie przemknął obok gabinetu brata, nawet nie zaglądając do środka. Nie wiedział, czy ten był jeszcze w pracy, czy w domu, miał nadzieję, że po akcji, będzie czekała na niego zimna kolacja, być może sięgnie nawet po butelkę rumu?
Ledwo opuścił mury Kruczej Straży i teleportował się, w sobie znane miejsce. Musiał działać szybko i bezbłędnie, aby niewinna krew nie splamiła jego dłoni. Przyspieszył, widząc mocujących się w uścisku mężczyzn, niemal biegł, bezgłośnie oddychając, nawet rytmem serca nie zdradzając swej obecności, jakby był cieniem przemykającym przez park. W biegu rozpostarł dłonie i gestem wykonał zaklęcie: – Hugðisk falla – chciał ich rozłączyć, aby jeden z nich odczepił się od drugiego, by mógł zacząć działać.
1. 31 / próg 25
2. 1
Jego gabinet, był skromny, ale przytulny, nic dziwnego, że taki był, wszak spędzał tu znaczną część swego życia i przystosował go do swoich potrzeb. Od regałów z książkami, w odpowiedniej tematyce, po sporych wielkości biurko i najpotrzebniejsze biurowe przedmioty, lecz nie zabrakło tu samej inwencji twórczej starszego z braci, bowiem nawet kolor mebli znacznie kontrastował, od tych jakie znajdowały się w otwartych częściach budynku, ciepły i wyglądający na trwały oraz masywny, kilka obrazów pejzaży na ścianach dodatkowo podkreślały charakter mężczyzny i chociaż można byłoby spodziewać się po nim, iż biuro będzie iście spartańsko urządzone, to tutaj znacznie odbiegało to, od tych wartości prezentując wygodę i swobodę. Nawet niewielka kanapa znalazła się przy jednej ze ścian, jako element dekoracji, ale jakże praktyczny, gdy zmęczenie zaślepiało całkiem myśli i jedynym ratunkiem był sen.
Klamka drzwi drgnęła w zawahaniu, a po nim nastąpiło pukanie, suchy, obojętny głos zachęcił do wejścia i w progu gabinetu stanął informator. Szare tęczówki Soelberga zalśniły na wieść o przynoszonych informacjach, momentalnie też podniósł się z fotela i narzucił na grzbiet płaszcz. Był ubrany po cywilnemu, a czerń garderoby kontrastowała z bielą koszuli, której niewielki spłachetek wyłaniał się tylko spod płaszcza i marynarki. Odprawił informatora i podziękował mu, lecz myśli pędziły już ku postaci tak niegdyś poznanego Warga, który obecnie był w ogromnych tarapatach, jakby życie nie dość go skrzywdziło, i nawet teraz chciało udowodnić mu, że nie zazna spokoju. Obojętnie przemknął obok gabinetu brata, nawet nie zaglądając do środka. Nie wiedział, czy ten był jeszcze w pracy, czy w domu, miał nadzieję, że po akcji, będzie czekała na niego zimna kolacja, być może sięgnie nawet po butelkę rumu?
Ledwo opuścił mury Kruczej Straży i teleportował się, w sobie znane miejsce. Musiał działać szybko i bezbłędnie, aby niewinna krew nie splamiła jego dłoni. Przyspieszył, widząc mocujących się w uścisku mężczyzn, niemal biegł, bezgłośnie oddychając, nawet rytmem serca nie zdradzając swej obecności, jakby był cieniem przemykającym przez park. W biegu rozpostarł dłonie i gestem wykonał zaklęcie: – Hugðisk falla – chciał ich rozłączyć, aby jeden z nich odczepił się od drugiego, by mógł zacząć działać.
1. 31 / próg 25
2. 1
Mistrz Gry
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Prorok
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Czw 16 Wrz - 12:59
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Malte Cronholm był zdeterminowany, aby zdobyć to, za czym węszył długie tygodnie, co spędzało mu sen z powiek i zaciskało dłonie w pięści – triumf, satysfakcję, dobitnie ostateczne utwierdzenie się w fakcie, że odejście z Gleipniru było wyborem, który jemu przyniesie chwałę, a organizacji zawstydzającą pogardę, jaką członkowie będą musieli nosić, jak galernicy, na swoich karkach. Na granicy świadomości tliła się w nim również wątła nadzieja, że przyjmą go z powrotem, ze złotym nimbem zawieszonym nad głową, w zachwycie i glorii, aprobacie, bo udało mu się dopaść człowieka, który chodził niezauważony tuż pod ich nosem.
Żachnął się w gniewnej frustracji, gdy Holestein uchylił się przed rozpalonym buzdyganem jego zaciśniętej pięści, wystającą kościstością kłykciów zdolnych złamać nos lub wybić przednie zęby, nie pozwolił jednak, by to niepowodzenie wyprowadziło go z równowagi, wciąż uparcie zaciskając poczerwienioną z wysiłku dłoń na rękojeści sztyletu, posłusznie wbitego w ciało i ugrzęzłego pod łukowatą kością obojczyka. Wiedział, że ta rana nie wystarczy, a płytko pod powierzchnią skóry dojrzewała w nim drażniąca niecierpliwość, niewygodne, doprowadzające do furii swędzenie, które uśmierzyć mógł jedynie rozlew krwi – ciepłej i metalicznej, wdzierającej się we wrażliwą śluzówkę nosa. Triumfalnie uchylił bark przed atakiem, rozciągając usta w pełnym satysfakcji uśmiechu, tak paskudnym, że mógłby doprowadzić do torsji.
– Powodów mam aż nadto. – wycedził przez zęby, gromiąc warga rozpalonym w szaleństwie spojrzeniem. Nie zamierzał mu odpuszczać, nawet z widmem księżycowej tarczy zawieszonej na atramentowym firmamencie i spoglądającej na nich złowrogo, ze znużoną i lakoniczną pogardą – nie uważał się za tchórza, nie zależało mu na wilczym futrze rozłożonym jak dywan na drewnianej podłodze, nie chciał zwierzęcego skowytu, a ludzki okrzyk konającej zgrozy, oczy, z których powoli wycieknie człowieczeństwo, chociaż sam nie uważał, by ktoś taki, jak Holestein mógł posiadać go w sobie zbyt wiele. – Trzeba było pożegnać się ze znajomymi, póki był na to czas. – złośliwy syk wydobyty spomiędzy warg na chwilę przed tym, jak pięść poszybowała niżej, tym razem atakując go od dołu, swym ciężkim obuchem wycelowana w brzuch, miękką poduszkę żołądka, który miał ugiąć się pod jej impetem, powalić mężczyznę na ziemię. Wówczas – ku jego zdziwieniu – powietrze przeszył jednak charakterystyczny świst zaklęcia.
Malte odwrócił się gwałtownie, nieopatrznie rozluźniając dłoń, którą trzymał dotąd na rękojeści noża, wpierw spoglądając na obcego mężczyznę, a później na jedną z rzeźb, która, ugodzona krzywo wycelowanym zaklęciem, zachwiała się, po czym upadła na chodnik z głośnym hukiem zderzonego z betonem żelaza. Cronholm roześmiał się gromko, przenosząc surowy błękit spojrzenia z powrotem na twarz swojej ofiary.
– To twój rycerz na białym koniu? Nie umie nawet poprawnie wycelować prostego zaklęcia? – zakpił drwiąco, po czym z rozdrażnionym westchnieniem skierował się w stronę Soelberga. – Hrinda.
Bertram może rzucić kością k100 na obronę przed ciosem przeciwnika, gdzie próg powodzenia wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami). Jeżeli obrona się powiedzie, może wykonać dorzut kością k100 na atak, którego próg powodzenia wynosi tyle samo, co w przypadku obrony lub wykonać dowolne zaklęcie ofensywne, zgodnie z mechaniką pojedynków. Ivar może natomiast rzucić kością k100 w celu obronienia się przed zaklęciem rzuconym przez Cronholma za pomocą dowolnego zaklęcia z magii defensywnej (w przypadku zmiennego progu, wynosi on 55). Jeżeli obrona się powiedzie, może wykonać dorzut na atak zgodnie z mechaniką pojedynków lub podjąć się ataku fizycznego, dla którego próg powodzenia wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami).
Żachnął się w gniewnej frustracji, gdy Holestein uchylił się przed rozpalonym buzdyganem jego zaciśniętej pięści, wystającą kościstością kłykciów zdolnych złamać nos lub wybić przednie zęby, nie pozwolił jednak, by to niepowodzenie wyprowadziło go z równowagi, wciąż uparcie zaciskając poczerwienioną z wysiłku dłoń na rękojeści sztyletu, posłusznie wbitego w ciało i ugrzęzłego pod łukowatą kością obojczyka. Wiedział, że ta rana nie wystarczy, a płytko pod powierzchnią skóry dojrzewała w nim drażniąca niecierpliwość, niewygodne, doprowadzające do furii swędzenie, które uśmierzyć mógł jedynie rozlew krwi – ciepłej i metalicznej, wdzierającej się we wrażliwą śluzówkę nosa. Triumfalnie uchylił bark przed atakiem, rozciągając usta w pełnym satysfakcji uśmiechu, tak paskudnym, że mógłby doprowadzić do torsji.
– Powodów mam aż nadto. – wycedził przez zęby, gromiąc warga rozpalonym w szaleństwie spojrzeniem. Nie zamierzał mu odpuszczać, nawet z widmem księżycowej tarczy zawieszonej na atramentowym firmamencie i spoglądającej na nich złowrogo, ze znużoną i lakoniczną pogardą – nie uważał się za tchórza, nie zależało mu na wilczym futrze rozłożonym jak dywan na drewnianej podłodze, nie chciał zwierzęcego skowytu, a ludzki okrzyk konającej zgrozy, oczy, z których powoli wycieknie człowieczeństwo, chociaż sam nie uważał, by ktoś taki, jak Holestein mógł posiadać go w sobie zbyt wiele. – Trzeba było pożegnać się ze znajomymi, póki był na to czas. – złośliwy syk wydobyty spomiędzy warg na chwilę przed tym, jak pięść poszybowała niżej, tym razem atakując go od dołu, swym ciężkim obuchem wycelowana w brzuch, miękką poduszkę żołądka, który miał ugiąć się pod jej impetem, powalić mężczyznę na ziemię. Wówczas – ku jego zdziwieniu – powietrze przeszył jednak charakterystyczny świst zaklęcia.
Malte odwrócił się gwałtownie, nieopatrznie rozluźniając dłoń, którą trzymał dotąd na rękojeści noża, wpierw spoglądając na obcego mężczyznę, a później na jedną z rzeźb, która, ugodzona krzywo wycelowanym zaklęciem, zachwiała się, po czym upadła na chodnik z głośnym hukiem zderzonego z betonem żelaza. Cronholm roześmiał się gromko, przenosząc surowy błękit spojrzenia z powrotem na twarz swojej ofiary.
– To twój rycerz na białym koniu? Nie umie nawet poprawnie wycelować prostego zaklęcia? – zakpił drwiąco, po czym z rozdrażnionym westchnieniem skierował się w stronę Soelberga. – Hrinda.
Bertram może rzucić kością k100 na obronę przed ciosem przeciwnika, gdzie próg powodzenia wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami). Jeżeli obrona się powiedzie, może wykonać dorzut kością k100 na atak, którego próg powodzenia wynosi tyle samo, co w przypadku obrony lub wykonać dowolne zaklęcie ofensywne, zgodnie z mechaniką pojedynków. Ivar może natomiast rzucić kością k100 w celu obronienia się przed zaklęciem rzuconym przez Cronholma za pomocą dowolnego zaklęcia z magii defensywnej (w przypadku zmiennego progu, wynosi on 55). Jeżeli obrona się powiedzie, może wykonać dorzut na atak zgodnie z mechaniką pojedynków lub podjąć się ataku fizycznego, dla którego próg powodzenia wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami).
Bertram Holstein
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Czw 16 Wrz - 13:25
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Bogowie śmiali mu się prosto w twarz – śmiali się z niego tak samo, jak śmiał się trzymający go nieustannie łowca, rozciągający usta w triumfalnym, paskudnym uśmiechu, od którego widoku mogłoby mu się zrobić niedobrze, gdyby już nie mdliło go od przeszywającego mu pierś zaprawionego srebrem bólu; śmiali się odwróceni przeciwko niemu, nie pierwszy raz, ale pierwszy raz odczuwał to tak ewidentnie i dotkliwie. Zdawał sobie sprawę, że spędzanie pełni w niezmienny sposób na tradycyjnym pokonywaniu jednakiego od lat szlaku po tym, jak informacja ta stała się upubliczniona przez media w czasie około jego procesu, było tragicznie ryzykownym przyzwyczajeniem i nadwyrężaniem oferowanego mu zapasu szczęścia; że każdy miesiąc, w którym na udeptanej w Norrlandii ścieżce nie oczekiwała go powleczona srebrem sieć, powróz zarzucany na jego wilczy kark czy srebrny bełt, był w jakiś sposób darowanym mu kredytem, pobłażaniem jego bezmyślnej nieostrożności, niezrozumiałym, w pewnym sensie złośliwym, bo nie raz w ostatnich miesiącach powracał do domu zmęczony i podskórnie rozczarowany, jakby liczył, że w końcu coś pójdzie nie tak, w końcu ktoś puści się jego tropem – tak ostentacyjnie pozostawianym – że w końcu ktoś wymierzy mu karę stosowną dla potwornego wynaturzenia, jakim był, ogłuszy rozpędzony kordon myśli, przetnie wstęgę drogi zapuszczającej się w puszczę śladem kroków postawionych w niej przed pełną dekadą w towarzystwie ojca, żeby nie mógł już z niej wrócić, tak samo, jak nigdy nie wrócił z niej Lave.
Komentarz o niedokonanych na czas pożegnaniach sięgnął go chwilę wcześniej niż wymierzony mu kolejny cios; sfrustrowana wściekłość zbierała mu się pod palcami nieprzyjemnym świerzbieniem, któremu nie zdążył dać upustu, skłębiał się w piersi siarczystością przekleństw, ale zamiast nich wraz z oddechem spomiędzy ust uleciał mu jedynie bolesny jęk, kiedy zgiął się pod wpływem kąsającego trzewia dreszczu rozlewającego się od urażonego żołądka przez ciało. Wraz z tym ciosem, ze sztychem pięści wbijającej mu się w brzuch, kolejnym szarpnięciem bólu, kiedy nóż zagłębił się w pochylanej mimowolnie piersi, rozbłysła w nim okropna, rozpaczliwa myśl, że może – może w istocie tak było lepiej, może oto właśnie dosięgała go ta uczciwa sprawiedliwość, na którą tak długo czekał, z okrutną złośliwością wiszącego nad nim fatum wyczekująca najgorszego momentu, chwili, kiedy znajdzie w końcu faktyczny powód, by nie smakowała, obok metalicznej krwi, słodką ulgą, ale gorzkim, palącym poczuciem straty, bezsilnym buntem, kiedy należało podłożyć pod nią kornie kark.
Usłyszał znajomy głos rzucający zaklęcie, ale Cronholm wciąż stał obok niewzruszony, nagły trzask upadającej figury potoczył się po pustym parku jak raptowny wystrzał; po nim poniósł się znowu przebrzydły śmiech, skrzekliwy jak rwetes poderwanego do lotu, spłoszonego niecelnym strzałem ptactwa. Sam Bertram, zdezorientowany, prawie nie słyszał ociekającego szyderstwem pytania kierowanego ku niemu, ale zaklęcie, które padło chwilę później, skierowane ku rozpoznanemu natychmiast wysłannikowi, ocuciło go wystarczająco, by spróbować niezdarnie się wycofać, spróbować po raz kolejny oderwać obcą dłoń od rękojeści, wyszarpnąć się jakkolwiek, nim toksyna srebra przeżre mu się przez świadomość i otumani go zupełnie.
14 + 20 staty + 3 warg < 60 - 3 atut ):
Komentarz o niedokonanych na czas pożegnaniach sięgnął go chwilę wcześniej niż wymierzony mu kolejny cios; sfrustrowana wściekłość zbierała mu się pod palcami nieprzyjemnym świerzbieniem, któremu nie zdążył dać upustu, skłębiał się w piersi siarczystością przekleństw, ale zamiast nich wraz z oddechem spomiędzy ust uleciał mu jedynie bolesny jęk, kiedy zgiął się pod wpływem kąsającego trzewia dreszczu rozlewającego się od urażonego żołądka przez ciało. Wraz z tym ciosem, ze sztychem pięści wbijającej mu się w brzuch, kolejnym szarpnięciem bólu, kiedy nóż zagłębił się w pochylanej mimowolnie piersi, rozbłysła w nim okropna, rozpaczliwa myśl, że może – może w istocie tak było lepiej, może oto właśnie dosięgała go ta uczciwa sprawiedliwość, na którą tak długo czekał, z okrutną złośliwością wiszącego nad nim fatum wyczekująca najgorszego momentu, chwili, kiedy znajdzie w końcu faktyczny powód, by nie smakowała, obok metalicznej krwi, słodką ulgą, ale gorzkim, palącym poczuciem straty, bezsilnym buntem, kiedy należało podłożyć pod nią kornie kark.
Usłyszał znajomy głos rzucający zaklęcie, ale Cronholm wciąż stał obok niewzruszony, nagły trzask upadającej figury potoczył się po pustym parku jak raptowny wystrzał; po nim poniósł się znowu przebrzydły śmiech, skrzekliwy jak rwetes poderwanego do lotu, spłoszonego niecelnym strzałem ptactwa. Sam Bertram, zdezorientowany, prawie nie słyszał ociekającego szyderstwem pytania kierowanego ku niemu, ale zaklęcie, które padło chwilę później, skierowane ku rozpoznanemu natychmiast wysłannikowi, ocuciło go wystarczająco, by spróbować niezdarnie się wycofać, spróbować po raz kolejny oderwać obcą dłoń od rękojeści, wyszarpnąć się jakkolwiek, nim toksyna srebra przeżre mu się przez świadomość i otumani go zupełnie.
14 + 20 staty + 3 warg < 60 - 3 atut ):
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Czw 16 Wrz - 13:25
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 14
'k100' : 14
Ivar Soelberg
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Czw 16 Wrz - 13:29
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo, ta złość przerodziła się w grymas cierpkiego ledwie zauważalnego uśmiechu na ponurym obliczu wysłannika. Czuł najzwyczajniejszą w świecie agresję wywołaną, tak swoim niepowodzeniem w tej dość kluczowej chwili, gdy widział, jak zwarci w uścisku, bynajmniej nie przyjacielskim mężczyźni siłowali się. Ostrze noża, tudzież sztyletu zagłębione w ciało rosłego mężczyzny, o naturze warga rzuciło się w oczy Ivara na równi z grymasem bólu i gniewu, jaki odmalował się na twarzy znajomego. Cios zapewne sporo go kosztował, gdyż wątpił, by tak wprawny łowca posługiwał się zwykłym stalowym, czy żelaznym narzędziem. Srebro musiało palić żywą tkankę, a wbite w tak nieprzyjazne miejsce na mapie wrażliwych punktów ciała dodatkowo utrudniało trzeźwy osąd sytuacji i dalszą walkę. Stąd wypływała złość Soelberga, że może zawieść, że niewinna krew się polała, a on nie był w stanie, nic zrobić, bezradny i bezsilny, gdyby, tylko lepiej przymierzył. Zaciśnięte pięści, aż do marmurowej bladości odzwierciedlały jego stan emocjonalny, bo chociaż fasada poważna i nieporuszona, to głupie serce trzepotało w piersi, jak oszalałe. Taka kompromitacja, była plamą na honorze.
Nie mógł jednak zawieść i pragnął wypełnić swoje zadanie, chociaż wejście miał tragiczne, to kontynuacja była konieczna, nawet jeśli musiałby obmyślić plan, aby wyrwać znajomego z objęć bezdusznego łowcy i nakazać mu ucieczkę. To nie była jego walka, on cóż był ofiarą, i chyba całe życie będzie mu pisana ta rola. Nie prosił się wszak, o to by nań polowano, by wytykano palcami i traktowano jak gorszego. Na jakiejś płaszczyźnie emocjonalnej mu współczuł, lecz także dopingował, a że niezbyt wylewny był w okazywaniu pozytywnych emocji, to wyrazy tej sympatii musiały być niezwykle skromne w swych wyznaniach i sporadycznie, o ile kiedykolwiek, dostrzegalne. To jednak nie zmieniało postaci rzeczy i tego, co czuł gdy widział starcie mężczyzn stojących po dwóch stronach barykady. Bez większego namysłu postanowił ich rozdzielić, być może naiwnie i głupio, zbyt gorączkowo, a jednak miało to swe uargumentowanie i gdy będzie sporządzał raport z zajścia, wspomni o szkodach otoczenia, na które miał większy, bądź mniejszy wpływ.
Uśmiech zgasł, jak chybotliwy płomyczek świecy, gdy nagły porywisty wiatr wdarł się do pomieszczenia. Nawet strużka dymu, ot niewinny ślad po niedawnej emocji nie pozostała widoczna na twarzy wysłannika, ten niby posągi zastygł w swej charakterystycznej i znanej światu minie i jeno oczy świeciły jaśniej, rządne walki.
– Bughr – nieznaczny gest i jakby od niechcenia zneutralizowane zagrożenie. Szedł, wolno w stronę walczących łypiąc groźnie na łowcę i widząc jego ruchy, momentalnie zaatakował, odruchowo dłonie złożyły się na umówiony znak, tak wszak wyćwiczony i wypraktykowany w niejednym pojedynku. Był doświadczony na tym punkcie, a jednak zdarzały mu się wpadki. – Hrinda – odbija, piłeczkę zawzięcie, z nutą agresji w głosie.
Obrona - udana:
77 + 30 + 3 = 110
Atak:
32 + 30 + 3 = 65
Nie mógł jednak zawieść i pragnął wypełnić swoje zadanie, chociaż wejście miał tragiczne, to kontynuacja była konieczna, nawet jeśli musiałby obmyślić plan, aby wyrwać znajomego z objęć bezdusznego łowcy i nakazać mu ucieczkę. To nie była jego walka, on cóż był ofiarą, i chyba całe życie będzie mu pisana ta rola. Nie prosił się wszak, o to by nań polowano, by wytykano palcami i traktowano jak gorszego. Na jakiejś płaszczyźnie emocjonalnej mu współczuł, lecz także dopingował, a że niezbyt wylewny był w okazywaniu pozytywnych emocji, to wyrazy tej sympatii musiały być niezwykle skromne w swych wyznaniach i sporadycznie, o ile kiedykolwiek, dostrzegalne. To jednak nie zmieniało postaci rzeczy i tego, co czuł gdy widział starcie mężczyzn stojących po dwóch stronach barykady. Bez większego namysłu postanowił ich rozdzielić, być może naiwnie i głupio, zbyt gorączkowo, a jednak miało to swe uargumentowanie i gdy będzie sporządzał raport z zajścia, wspomni o szkodach otoczenia, na które miał większy, bądź mniejszy wpływ.
Uśmiech zgasł, jak chybotliwy płomyczek świecy, gdy nagły porywisty wiatr wdarł się do pomieszczenia. Nawet strużka dymu, ot niewinny ślad po niedawnej emocji nie pozostała widoczna na twarzy wysłannika, ten niby posągi zastygł w swej charakterystycznej i znanej światu minie i jeno oczy świeciły jaśniej, rządne walki.
– Bughr – nieznaczny gest i jakby od niechcenia zneutralizowane zagrożenie. Szedł, wolno w stronę walczących łypiąc groźnie na łowcę i widząc jego ruchy, momentalnie zaatakował, odruchowo dłonie złożyły się na umówiony znak, tak wszak wyćwiczony i wypraktykowany w niejednym pojedynku. Był doświadczony na tym punkcie, a jednak zdarzały mu się wpadki. – Hrinda – odbija, piłeczkę zawzięcie, z nutą agresji w głosie.
Obrona - udana:
77 + 30 + 3 = 110
Atak:
32 + 30 + 3 = 65
Mistrz Gry
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Czw 16 Wrz - 13:29
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k100' : 32
--------------------------------
#3 'k6' : 2
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k100' : 32
--------------------------------
#3 'k6' : 2
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Chociaż twarz Cronholma zdawała się ustawicznie pochwycona w karcer rozeźlonego, pełnego determinacji grymasu, nie ulegało wątpliwościom, że niespodziewane pojawienie się oficera Kruczej Straży było mu nie na rękę – zatargi z prawem pozostawiły na jego ciele niejedną szramę, stare ślady bielejące zabliźnionymi wstęgami w towarzystwie tych, które wyryły w jego skórze wilcze kły oraz żelazne szpony pazurów zagłębiające się w miękką tkankę jak w wosk. Błękit jego wzburzonych tęczówek nabrał schizofrenicznego lśnienia, pierwszych, wrzących wokół talarów tęczówek oznak bezbrzeżnej wściekłości, gniewu spienionego jak morskie fale, początkowy śmiech, nieprzyjemny i chrapliwy, ugrzązł tymczasem w cieśninie krtani, wydobywając się na zewnątrz ledwie stłumionym dźwiękiem, którego rzężące brzmienie przypominało cierpki rechot hieny, sygnał ostrzegawczy, zanim zwierzę rzuci się z zębami na zewłok, tak pokornie ustępujący pod siłą jego szczęk.
Pośród jego surowej, obmierzłej fizjonomii rozrysował się wyraz klarownego niezadowolenia, gdy posłane ku oficerowi zaklęcie rozbiło się w zderzeniu z magiczną tarczą, wsiąkając w chłodne, jesienne powietrze jak papierosowy dym. Niezależnie od tego, jak wiele siły i animalistycznej zaciekłości posiadał w sobie Malte, wciąż był tylko człowiekiem – wściekłym i rozdartym pomiędzy dwoma celami, spośród których jeden, niezdolny obronić się przed celnym buzdyganem zaciśniętej pięści, zdawał się już słaniać u jego nóg. Chociaż zdawałoby się zatem, że łowca został pochwycony w niefortunnym impasie, Cronholm uśmiechnął się tylko szaleńczo, unosząc wargi i odsłaniając pożółkłe szkliwo swych nierównych, wyszczerbionych zębów.
– Nie stój tam jak tchórz, pokaż mi co potrafisz! – żachnął się butnie, kierując ofensywę spojrzenia ku Soelbergowi, po czym, jeszcze zanim ten zdołał wypowiedzieć lustrzane brzmienie kolejnego zaklęcia, szarpnął gwałtownie ręką, której palce dotąd uparcie zaciskał na rękojeści srebrnego sztyletu, nieostrożnym, nagłym ruchem wyszarpując broń z piersi Holsteina. Nóż spływał posoką, której gęste, obfite krople spływały mu po palcach i skapywały na płyty chodnika, raptem upstrzone rudą rdzą zbrodni, miejsce na piersi warga, w którym dotąd tkwiło ostrze, w natychmiastowej odpowiedzi na jego brak, zakryło się tymczasem karmazynową kałużą ciepłej, metalicznej juchy, której zapach rozszerzył wyczulone nozdrza Malte na chwilę przed tym, jak wprawnie wycelowane zaklęcie Ivara uderzyło w niego furiacką siłą, rezonując ze splotu słonecznego aż po całe ciało, które siłą czaru poderwało się z ziemi, przecinając powietrze i lądując niecałe dwa metry dalej.
Mimo że w pierwszej chwili mogłoby zdawać się, że barczysta sylwetka Cronholma zaległa na chodniku równie nieruchomo, co strącona wcześniej rzeźba, ten podniósł się zaraz, spluwając na bok zabarwioną pąsowym odcieniem plwociną i wbijając w Ivara spojrzenie, które zdawało się płonąć bezbrzeżną, pojaśniałą wściekłością.
– Głupiec! Naprawdę chcesz poświęcić własne życie dla jakiegoś zapchlonego kundla?! – warknął, robiąc krok do przodu i chociaż jego mobilność zdawała się niepewna oraz nieco zachwiana, zaklęcie zsunęło się posłusznie po chropowatości zbroczonego posoką języka, wybrzmiewając dobitnie pośród chłodnej ciszy wieczoru. – Dreyra.
Korzystając z chwilowej nieuwagi Malte, Bertram może wykonać zaklęcie Dreyri létta w celu zatrzymania krwawienia z otwartej rany (próg powodzenia wynosi 50, liczony włącznie z punktami statystyk w magii leczniczej) lub zdecydować się na ofensywę. W przypadku tego drugiego może rzucić kością k100 na atak fizyczny (próg powodzenia wynosi 60, liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami) lub wykonać dowolne zaklęcie ofensywne, zgodnie z mechaniką pojedynków. Ivar może natomiast rzucić kością k100 w celu obronienia się przed zaklęciem rzuconym przez Cronholma za pomocą dowolnego zaklęcia z magii defensywnej (w przypadku zmiennego progu, wynosi on 55). Jeżeli obrona się powiedzie, może wykonać dorzut na atak zgodnie z mechaniką pojedynków lub podjąć się ataku fizycznego, dla którego próg powodzenia wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami).
Pośród jego surowej, obmierzłej fizjonomii rozrysował się wyraz klarownego niezadowolenia, gdy posłane ku oficerowi zaklęcie rozbiło się w zderzeniu z magiczną tarczą, wsiąkając w chłodne, jesienne powietrze jak papierosowy dym. Niezależnie od tego, jak wiele siły i animalistycznej zaciekłości posiadał w sobie Malte, wciąż był tylko człowiekiem – wściekłym i rozdartym pomiędzy dwoma celami, spośród których jeden, niezdolny obronić się przed celnym buzdyganem zaciśniętej pięści, zdawał się już słaniać u jego nóg. Chociaż zdawałoby się zatem, że łowca został pochwycony w niefortunnym impasie, Cronholm uśmiechnął się tylko szaleńczo, unosząc wargi i odsłaniając pożółkłe szkliwo swych nierównych, wyszczerbionych zębów.
– Nie stój tam jak tchórz, pokaż mi co potrafisz! – żachnął się butnie, kierując ofensywę spojrzenia ku Soelbergowi, po czym, jeszcze zanim ten zdołał wypowiedzieć lustrzane brzmienie kolejnego zaklęcia, szarpnął gwałtownie ręką, której palce dotąd uparcie zaciskał na rękojeści srebrnego sztyletu, nieostrożnym, nagłym ruchem wyszarpując broń z piersi Holsteina. Nóż spływał posoką, której gęste, obfite krople spływały mu po palcach i skapywały na płyty chodnika, raptem upstrzone rudą rdzą zbrodni, miejsce na piersi warga, w którym dotąd tkwiło ostrze, w natychmiastowej odpowiedzi na jego brak, zakryło się tymczasem karmazynową kałużą ciepłej, metalicznej juchy, której zapach rozszerzył wyczulone nozdrza Malte na chwilę przed tym, jak wprawnie wycelowane zaklęcie Ivara uderzyło w niego furiacką siłą, rezonując ze splotu słonecznego aż po całe ciało, które siłą czaru poderwało się z ziemi, przecinając powietrze i lądując niecałe dwa metry dalej.
Mimo że w pierwszej chwili mogłoby zdawać się, że barczysta sylwetka Cronholma zaległa na chodniku równie nieruchomo, co strącona wcześniej rzeźba, ten podniósł się zaraz, spluwając na bok zabarwioną pąsowym odcieniem plwociną i wbijając w Ivara spojrzenie, które zdawało się płonąć bezbrzeżną, pojaśniałą wściekłością.
– Głupiec! Naprawdę chcesz poświęcić własne życie dla jakiegoś zapchlonego kundla?! – warknął, robiąc krok do przodu i chociaż jego mobilność zdawała się niepewna oraz nieco zachwiana, zaklęcie zsunęło się posłusznie po chropowatości zbroczonego posoką języka, wybrzmiewając dobitnie pośród chłodnej ciszy wieczoru. – Dreyra.
Korzystając z chwilowej nieuwagi Malte, Bertram może wykonać zaklęcie Dreyri létta w celu zatrzymania krwawienia z otwartej rany (próg powodzenia wynosi 50, liczony włącznie z punktami statystyk w magii leczniczej) lub zdecydować się na ofensywę. W przypadku tego drugiego może rzucić kością k100 na atak fizyczny (próg powodzenia wynosi 60, liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami) lub wykonać dowolne zaklęcie ofensywne, zgodnie z mechaniką pojedynków. Ivar może natomiast rzucić kością k100 w celu obronienia się przed zaklęciem rzuconym przez Cronholma za pomocą dowolnego zaklęcia z magii defensywnej (w przypadku zmiennego progu, wynosi on 55). Jeżeli obrona się powiedzie, może wykonać dorzut na atak zgodnie z mechaniką pojedynków lub podjąć się ataku fizycznego, dla którego próg powodzenia wynosi 60 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej i pasującymi atutami).
Bertram Holstein
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Czas, dotąd zdający się upływać ze złośliwą powolnością, nieznośnie rozciągającą trzymający go w okowach ból i zdezorientowaną bezsilność, nagle przyśpieszył znowu tempa – wraz z tym niecelnym zaklęciem, wraz z raptownym trzaskiem upadającego posągu, który rozniósł się w zdezorientowanej przytomności jakby obuch spadł mu wprost na podstawę potylicy, paradoksalnie wyrywając go z dotychczasowej mgły obolałego letargu i inercyjnej, irracjonalnej gotowości pogodzenia się z zapisaną mu w dzisiejszych gwiazdach tragedią, cichym, niezauważonym przez nikogo finałem dokonanym w niemych trzewiach miejskiego parku, samotnie, boleśnie, dokładnie tak, jak musiało się to wydarzyć według wszelkiej zrozumiałej mu sprawiedliwości. Wobec szansy, jaką jednak dawało mu pojawienie się wysłannika, wzbierająca w nim zrezygnowana korność opadła mu ze zamroczonego spojrzenia nagle, jak zrywana gwałtownie płachta. Reszta rozegrała się szybko – za szybko dla ciała, którego zakamarki wciąż wypełniały resztki oszołomienia niczym obciążający je ołów, choć w nagłej jasności myślenia, bystrości rozbudzonych, zaostrzonych zmysłów, zauważał wszystko z rażącą nieomal ostrością.
Zaklęcie rzucone przez Cronholma ku wysłannikowi rozpłynęło się bez śladu w zderzeniu ze skuteczną barierą defensywy, szczekliwy śmiech zamarł na wykrzywionych paskudnie ustach, później lekceważąca prowokacja kierowana już nie ku niemu, ale ku Soelbergowi – co Holstein przyjmował z cichą ulgą, przedwcześnie, bo kiedy ostrze brutalnie wyrwane mu z piersi zachrobotało o żłobioną brzytwą kość, miał wrażenie, że cała jego istota skurczyła się w ten jeden pulsujący punkt bólu, z którego bryznął natychmiast żar krwi, rozlewając się pod odzieniem po piersi. Cofnął się odruchowo, nieomal się zataczając, podniósł przy tym dłoń do obojczyka, chwycił palcami materiał płaszcza, wynajdując nimi rozdarcie w materiale; wyczuwał pod jego strzępami ciepły szkarłat broczący opuszki, na które nie ośmielił się spojrzeć, zamiast tego przyciskając sobie wnętrze przeciwnej dłoni do rany, mocno, czekając aż tkliwa tkanka zapomni posmak wgryzającego się w ciało srebra. Ból, który pozostawał bez niego, był łatwiejszy – przynajmniej na moment przygasał pod wyrzutem adrenaliny, przynajmniej na moment odpuszczał, pozwalając złapać oddech, choć przy każdym łapczywym hauście zatrzymywał się płytko, czując wzbierający na dnie płuc bolesny ucisk. Gdzieś między drugim a kolejnym wdechem impet zaklęcia poderwał zwalistą sylwetkę łowcy sprzed niego i cisnął nią do tyłu jak szmacianą lalką, upadającą na chodnik z nieprzyjemnym, głuchym uderzeniem, przez krótką chwilę niepewności znieruchomiałą na jej podobieństwo.
Bertram pochylił się naprzód, przyciskając wciąż rękę do piersi, czując jak niespokojne kołatanie serca dudni mu w dołku obojczyka, tuż pod gardłem; spojrzał w kierunku Soelberga podenerwowanym spojrzeniem, ale nie zdołał wydusić z siebie wdzięczności – nie zdążył, bo Cronholm, równie wytrzymały co paskudny, obrzydliwy karaluch, podniósł się prędko, swoją wściekłość kierując tym razem ku wysłannikowi. Tam, gdzie wcześniej tłukło się Holsteinowi serce, nabrzmiał natychmiast odruchowy gniew, zaciskający mu szczęki i wolną dłoń, kiedy się prostował; dedykowana mu obelga zaświszczała prowokująco w uszach, uprzedzając o zaledwie sekundy siarczystość zaklęcia. Jeden takt tętna zaszumiał mu w skroniach, złość przecisnęła się wreszcie w górę przełyku, jak pasożyt, paskudna narośl odrywająca się od rękojeści mostka, by wypaść spomiędzy ust wyplutym z zawistną determinacją zaklęciem:
– Granda. – Czekał, z mściwą niecierpliwością, na jęk łamanej kości i na szczęk upuszczanego ostrza, które wciąż łyskało w chwycie męskiej dłoni, spływając jego krwią.
granda: 47 + 25 = 72 > 70
Zaklęcie rzucone przez Cronholma ku wysłannikowi rozpłynęło się bez śladu w zderzeniu ze skuteczną barierą defensywy, szczekliwy śmiech zamarł na wykrzywionych paskudnie ustach, później lekceważąca prowokacja kierowana już nie ku niemu, ale ku Soelbergowi – co Holstein przyjmował z cichą ulgą, przedwcześnie, bo kiedy ostrze brutalnie wyrwane mu z piersi zachrobotało o żłobioną brzytwą kość, miał wrażenie, że cała jego istota skurczyła się w ten jeden pulsujący punkt bólu, z którego bryznął natychmiast żar krwi, rozlewając się pod odzieniem po piersi. Cofnął się odruchowo, nieomal się zataczając, podniósł przy tym dłoń do obojczyka, chwycił palcami materiał płaszcza, wynajdując nimi rozdarcie w materiale; wyczuwał pod jego strzępami ciepły szkarłat broczący opuszki, na które nie ośmielił się spojrzeć, zamiast tego przyciskając sobie wnętrze przeciwnej dłoni do rany, mocno, czekając aż tkliwa tkanka zapomni posmak wgryzającego się w ciało srebra. Ból, który pozostawał bez niego, był łatwiejszy – przynajmniej na moment przygasał pod wyrzutem adrenaliny, przynajmniej na moment odpuszczał, pozwalając złapać oddech, choć przy każdym łapczywym hauście zatrzymywał się płytko, czując wzbierający na dnie płuc bolesny ucisk. Gdzieś między drugim a kolejnym wdechem impet zaklęcia poderwał zwalistą sylwetkę łowcy sprzed niego i cisnął nią do tyłu jak szmacianą lalką, upadającą na chodnik z nieprzyjemnym, głuchym uderzeniem, przez krótką chwilę niepewności znieruchomiałą na jej podobieństwo.
Bertram pochylił się naprzód, przyciskając wciąż rękę do piersi, czując jak niespokojne kołatanie serca dudni mu w dołku obojczyka, tuż pod gardłem; spojrzał w kierunku Soelberga podenerwowanym spojrzeniem, ale nie zdołał wydusić z siebie wdzięczności – nie zdążył, bo Cronholm, równie wytrzymały co paskudny, obrzydliwy karaluch, podniósł się prędko, swoją wściekłość kierując tym razem ku wysłannikowi. Tam, gdzie wcześniej tłukło się Holsteinowi serce, nabrzmiał natychmiast odruchowy gniew, zaciskający mu szczęki i wolną dłoń, kiedy się prostował; dedykowana mu obelga zaświszczała prowokująco w uszach, uprzedzając o zaledwie sekundy siarczystość zaklęcia. Jeden takt tętna zaszumiał mu w skroniach, złość przecisnęła się wreszcie w górę przełyku, jak pasożyt, paskudna narośl odrywająca się od rękojeści mostka, by wypaść spomiędzy ust wyplutym z zawistną determinacją zaklęciem:
– Granda. – Czekał, z mściwą niecierpliwością, na jęk łamanej kości i na szczęk upuszczanego ostrza, które wciąż łyskało w chwycie męskiej dłoni, spływając jego krwią.
granda: 47 + 25 = 72 > 70
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Ivar Soelberg
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Ironiczny grymas wydawać by się mogło, że nie schodził z oblicza wysłannika, który mierząc przeciwnika, czujnym spojrzeniem zachowywał czujność i był gotowy na wszystko, tak dosłownie, jak i w przenośni. Udana obrona i cieszenie się z reakcji łowcy, nie wpędzały go w dumę, wszak wystosowany chwilę później czar pchnął mężczyzną na kilka metrów, a ten niby szmaciana lalka poleciał, by z impetem zaliczyć spotkanie z zimnym brukiem. W tym momencie miał sposobność, aby podejść bliżej i zorientować się w skali krzywd, jakie ten wyrządził Bertramowi. Szare oczy dokładnie prześledziły sylwetkę rosłego mężczyzny, a gdy ujrzał ranę, skrzywił się, nieznacznie. Był zły na siebie, że pozwolił, aby sytuacja rozwinęła się na tyle, by niewinna osoba ucierpiała. Wprawdzie rozumiał ideę łowców i w pewnych aspektach ich nawet popierał, lecz ten tutaj, będący zaprzeczeniem jakichkolwiek ideałów, ślepo oddany pragnieniu mordowania, był równie niebezpiecznym elementem w społeczeństwie, co potwory, na które polował, i jakie bezdusznie mordował. Czuł podświadomie, że ukrycie Holsteina na kilka pełni, byłoby rozsądniejszym rozwiązaniem, niżeli pozwolenie, aby ten hasał po ulicach miasta, bo nawet w ludzkiej skórze prowokował ludzi podobnych łowcy. Należało jasno przeciwstawić się tego typu atakom i pozwolić, aby wargowie, mieli jakiekolwiek prawa i swobody, by nie byli postrzegani, jako pomiot czarta, a normalni ludzie, których dotknęła choroba i z jej efektami muszą walczyć, każdej pełni.
– Owszem – uśmiechnął się, szczerze i z sympatią w oczach spojrzał na Bertrama, a później na łowcę. – Przysięgałem – odparł, niewzruszonym głosem. W jego głowie kształtował się plan, właściwie ten miał już cały zarys i był niemal gotowy, wystarczyło tylko czekać na odpowiednią okazję, aby go zrealizować, a wiedząc, kto jest celem i że ów Cronholm, nie zrezygnuje tak łatwo, to należało ochronić Holsteina za wszelką cenę. I nie, nie myślał poświęcać się dla znajomego, lecz nie uśmiechało mu się oglądanie jego śmierci, dlatego chciał, aby uciekał. Niestety przeciwnik okazywał się równie zdeterminowany co oni, a jego zajadłość i furia, były motorem napędowym, który należało uwzględnić w walce.
– Bughr – rzucił, chociaż podświadomie czuł, iż tym razem był zbyt rozkojarzony, zbyt słaby, aby przeciwstawić się sile zaklęcia przeciwnika. Wystąpił krok naprzód, tym bardziej przybliżając się, do mężczyzn.
Obrona: nieudana
16 + 30 + 3 = 49
– Owszem – uśmiechnął się, szczerze i z sympatią w oczach spojrzał na Bertrama, a później na łowcę. – Przysięgałem – odparł, niewzruszonym głosem. W jego głowie kształtował się plan, właściwie ten miał już cały zarys i był niemal gotowy, wystarczyło tylko czekać na odpowiednią okazję, aby go zrealizować, a wiedząc, kto jest celem i że ów Cronholm, nie zrezygnuje tak łatwo, to należało ochronić Holsteina za wszelką cenę. I nie, nie myślał poświęcać się dla znajomego, lecz nie uśmiechało mu się oglądanie jego śmierci, dlatego chciał, aby uciekał. Niestety przeciwnik okazywał się równie zdeterminowany co oni, a jego zajadłość i furia, były motorem napędowym, który należało uwzględnić w walce.
– Bughr – rzucił, chociaż podświadomie czuł, iż tym razem był zbyt rozkojarzony, zbyt słaby, aby przeciwstawić się sile zaklęcia przeciwnika. Wystąpił krok naprzód, tym bardziej przybliżając się, do mężczyzn.
Obrona: nieudana
16 + 30 + 3 = 49
Mistrz Gry
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
'k100' : 16
'k100' : 16
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Cronholm – jak na ironię – w wielu aspektach przypominał zwierzę, psa z pyskiem spienionym wścieklizną, gryzącego na oślep nawet wówczas, gdy ostrze wypchniętego mu naprzeciw noża zatapiało się w zmierzwionym futrze, rozdzierając tkanki i szarpiąc ciałem w ostatnim, umierającym tchnieniu rozszalałego amoku. Nawałnica zaklęć wzburzyła chłodne powietrze huraganem kolejnych słów, gwałtownej ofensywy docierającej do jego rozszerzonych nozdrzy charakterystycznym, metalicznym zapachem krwi, na której widok – mokrej, zasłoniętej dłonią kałuży rozlewającej się na piersi Holsteina – jego oczy błysnęły napastliwym obłędem, jak gdyby szerokie talary źrenic miały zaraz poszybować w górę, znikając po przeciwnej stronie bielma w wyrazie upojnej, sadystycznej ekstazy.
Słowa Ivara, tak żałosne i blade na tle lżących mu obelg, spotkały się z salwą chrobotliwego śmiechu, upojnego skowytu z jakim wyrzucone przez Malte zaklęcie przełamało się przez tarczę lichej obrony, uderzając w udo, które posłusznie rozsunęło się pod cięciem czaru, pozostawiającym głęboką, czerwoną szramę, z której krew raptem przesiąkła przez materiał spodni. Mimo tego sukcesu, mężczyzna miał jednak niewiele czasu na triumf, ledwie zdołał bowiem odwrócić się w stronę Bertrama, gdy mściwa zemsta kolejnej inkantacji szarpnęła nim dotkliwie, w parszywym odwecie druzgocząc ciężkie knagi szkieletu, łamiąc wpierw kości rąk, które drgnęły w spazmatycznym wygięciu, wyszarpując z głębi gardła jęk zaskoczonego okrzyku, ryk zgrozy, przywierającej do jego lica nabrzmiałą czerwienią gniewnych wypieków – zakrwawiony sztylet wypadł mu z uścisku palców, ze stukotem lądując na nakrapianych rudą rdzą posoki płytkach chodnika, zaledwie chwilę przed tym, jak mocy zaklęcia uległy również dolne kończyny, przełamane w pół jak suche gałęzie i przymuszające Cronholma do zderzenia kolan z twardym betonem podłoża.
Upadł na wznak, przeszyty bólem pogruchotanych kości, rzężąc pod nosem wściekle wypowiadane obelgi, dłonią próbując sięgnąć ku rękojeści srebrnego sztyletu, stan, w jakim porzucił go rzucony przez Bertrama czar, uniemożliwiał jednak wyciągnięcie przedramienia, pozostawiając go żałosnym i wyciągniętym w pozie tak osobliwej, że wyglądał, jakby z wysokości rozbił się o grunt.
– Pożałujecie… tego… – cedził przez zęby, przekrzywiając głowę, by błękit spojrzenia wedrzeć w postać Holsteina, skontrastować jego gniew z własną, nieobłaskawioną nienawiścią, ferworem tak straszliwym, że wrogość i furiacka agresja nabierały cech wzburzonego obrzydzenia, wobec którego napuchnięta czerwienią twarz sprawiała wrażenie, jakby kolejne słowa wypluwał niemal w torsjach. – Nie myśl, że ci się udało. Jeżeli nie dorwę cię ja, zrobi to ktoś inny, ale jedno jest pewne. – nawet w bólu nie pozbył się wrzącej w żyłach ansy, ślepej determinacji, by dokończyć swoje dzieło. – Ktoś z nas w końcu cię dopadnie. – z głębi gardła dobył się obmierzły, grubiański charkot, kiedy Cronholm uniósł głowę, by splunąć zbielałą, flegmistą wydzieliną pod nogi warga.
Za przeprowadzoną rozgrywkę Bertram dostaje 20 PD, Ivar natomiast 15 PD, z których należy rozliczyć się w temacie z rozwojem postaci.
Słowa Ivara, tak żałosne i blade na tle lżących mu obelg, spotkały się z salwą chrobotliwego śmiechu, upojnego skowytu z jakim wyrzucone przez Malte zaklęcie przełamało się przez tarczę lichej obrony, uderzając w udo, które posłusznie rozsunęło się pod cięciem czaru, pozostawiającym głęboką, czerwoną szramę, z której krew raptem przesiąkła przez materiał spodni. Mimo tego sukcesu, mężczyzna miał jednak niewiele czasu na triumf, ledwie zdołał bowiem odwrócić się w stronę Bertrama, gdy mściwa zemsta kolejnej inkantacji szarpnęła nim dotkliwie, w parszywym odwecie druzgocząc ciężkie knagi szkieletu, łamiąc wpierw kości rąk, które drgnęły w spazmatycznym wygięciu, wyszarpując z głębi gardła jęk zaskoczonego okrzyku, ryk zgrozy, przywierającej do jego lica nabrzmiałą czerwienią gniewnych wypieków – zakrwawiony sztylet wypadł mu z uścisku palców, ze stukotem lądując na nakrapianych rudą rdzą posoki płytkach chodnika, zaledwie chwilę przed tym, jak mocy zaklęcia uległy również dolne kończyny, przełamane w pół jak suche gałęzie i przymuszające Cronholma do zderzenia kolan z twardym betonem podłoża.
Upadł na wznak, przeszyty bólem pogruchotanych kości, rzężąc pod nosem wściekle wypowiadane obelgi, dłonią próbując sięgnąć ku rękojeści srebrnego sztyletu, stan, w jakim porzucił go rzucony przez Bertrama czar, uniemożliwiał jednak wyciągnięcie przedramienia, pozostawiając go żałosnym i wyciągniętym w pozie tak osobliwej, że wyglądał, jakby z wysokości rozbił się o grunt.
– Pożałujecie… tego… – cedził przez zęby, przekrzywiając głowę, by błękit spojrzenia wedrzeć w postać Holsteina, skontrastować jego gniew z własną, nieobłaskawioną nienawiścią, ferworem tak straszliwym, że wrogość i furiacka agresja nabierały cech wzburzonego obrzydzenia, wobec którego napuchnięta czerwienią twarz sprawiała wrażenie, jakby kolejne słowa wypluwał niemal w torsjach. – Nie myśl, że ci się udało. Jeżeli nie dorwę cię ja, zrobi to ktoś inny, ale jedno jest pewne. – nawet w bólu nie pozbył się wrzącej w żyłach ansy, ślepej determinacji, by dokończyć swoje dzieło. – Ktoś z nas w końcu cię dopadnie. – z głębi gardła dobył się obmierzły, grubiański charkot, kiedy Cronholm uniósł głowę, by splunąć zbielałą, flegmistą wydzieliną pod nogi warga.
Za przeprowadzoną rozgrywkę Bertram dostaje 20 PD, Ivar natomiast 15 PD, z których należy rozliczyć się w temacie z rozwojem postaci.
Bertram Holstein
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Pon 11 Paź - 16:28
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby okoliczności temu sprzyjały, być może uśmiechnąłby się na odpowiedź Soelberga z rozbawionym przekąsem podszytym przyjazną nutą, wdzięcznością przemyconą pod osłonką żartobliwych, dogodnych przekomarzań; zdobył się jednak tylko na krótki urywek spojrzenia krzyżujący się z zaskakująco przychylnym wzrokiem wysłannika. Na więcej nie było czasu ani miejsca, być może szczęśliwie, bo musiałby nieuchronnie przypomnieć sobie ze wstydem przypadki ich wcześniejszych spotkań – wszystkie te głupie szarpaniny, kiedy we wściekłym amoku zapominał, że Ivar w gruncie rzeczy zawsze stał po jego stronie, wszystkie te wypite razem później kieliszki, kiedy zmierzwieni gwałtowną konfrontacją zawierali ponowny rozejm, choć przeprosiny za swoje idiotyczne zachowanie zawsze przychodziły mu z pewnym trudem, potrzebował najpierw tych kieliszków, przy których zgodnie milczeli, poobijani i poprzetrącani (on szczególnie; Soelberg zawsze wywijał mu się drażniąco łatwo), póki alkohol nie rozwiązywał mu wreszcie ściśniętej wstydem krtani, umożliwiając pojednanie. I dzisiaj – po raz kolejny – dorzucał mu tylko kłopotu, wdzięczny za jego wstawiennictwo, zarazem zawstydzony potrzebą tej interwencji; i dzisiaj – po raz kolejny – Ivar stawał w jego obronie, przynajmniej ten jeden raz nie musząc poskramiać jego samego.
Spóźnił się o zaledwie moment – jego zaklęcie ugodziło Cronholma zdradliwą sekundę po tym, jak wypluta przezeń magia wgryzła się w udo Soelberga, sprawiając, że powietrze zgęstniało od ciepłej woni krwi, drażniącej węch, osiadającej nieprzyjemnym, lepkim wrażeniem w przełyku. Nie zareagował na to w pierwszej chwili wcale, zbyt ogłuszony dziką, mściwą satysfakcją, kiedy nieomal natychmiast później wydało mu się, że słyszy, jak bolesne trzeszczenie drąży kości ugodzonego odwetem ciała, wnika w głąb trzonów, gruchocze na miał ścisłe spoiwo, wreszcie rozłupuje kończyny, otwierając w nich ziejące paszcze dotkliwych złamań. Zwalista sylwetka uderzyła o chodnik, z członkami wykręconymi w groteskowy sposób, Bertram zdał sobie wtedy sprawę, że wstrzymuje oddech, zaabsorbowany okropieństwem wychwytywanych bodźców: miał wrażenie, że metaliczny zapach krwi mąci mu jasność myśli, że echo trzasku wibruje mu wciąż pod skórą gorącym, obmierzłym dreszczem.
– Dreyri létta – wyrzucił w krótkim oddechu, wpółświadomie kierując zaklęcie pod wnętrze dłoni przyciśnięte do piersi, obserwując jednocześnie jak Cronholm próbuje jeszcze dosięgnąć leżącego obok jego ręki sztyletu. Słuchając jego rzężenia przez świszczący szum w skroniach, zerknął w stronę Soelberga, upewniając się, czy wszystko z nim w porządku, zawieszając wzrok na spodniach nasiąkających szybko krwią.
Chciał chyba ruszyć w jego kierunku, zapytać o coś, udzielić mu potrzebnej pomocy, ale słowa Cronholma, przeciskające się nieustannie w jego świadomość denerwującym nurtem żałosnych gróźb, zatańczyły mu przed oczami czerwienią prowokującej wściekłość płachty, skutecznie ogłuszając go nagłym napadem gniewu – chwilę później rozpędzony czub jego buta zagruchotał nieprzyjemnie o kość szczęki i głowa łowcy, niezdolnego już się przed ciosem uchylić, odskoczyła gwałtownie, a na bruku wykwitły szkarłatne plamy wyplutej krwi.
– Niech przychodzą – warknął ochryple, drążąc pociemniałym spojrzeniem błysk białek uciekających w głąb czaszki, kiedy nastąpił mu na brak, nie pozwalając mu się poruszyć, zwinąć, odsunąć; czekając aż zamroczone bólem źrenice go odnajdą. – Niech, kurwa, przychodzą, rozumiesz? Niech próbują – wycedził; w płytkości oddechu wrzała mu wściekłość, huczała mu w skroniach, tętniła w piersi palącym ogniem zjadliwej nienawiści, pragnieniem poderwania go za fraki, zaciśnięcia palców na jego białej, pobliźnionej szyi. Pragnieniem, które wreszcie wylało się spomiędzy jego warg nagłym, okrutnym zapewnieniem: – Wypatroszę cię jak świnię. Zabiję cię, słyszysz?
Jego wzrok, raptownie zmatowiały, powiódł w roztargnieniu wokół za błyskiem sztyletu; zauważywszy go, odtrącił brutalnie butem połamaną rękę, w końcu zaciskając niespokojnie skrwawioną dłoń na rękojeści. Wciekłość drżała mu w palcach, burzyła się w żyłach, jego krew, spływająca po ostrzu, nie zdążyła jeszcze ostygnąć.
– Zapierdolę cię jak psa; jak parszywego kundla, takiego samego, jak ja.
Dreyri létta: 69 + 4 > 50
Spóźnił się o zaledwie moment – jego zaklęcie ugodziło Cronholma zdradliwą sekundę po tym, jak wypluta przezeń magia wgryzła się w udo Soelberga, sprawiając, że powietrze zgęstniało od ciepłej woni krwi, drażniącej węch, osiadającej nieprzyjemnym, lepkim wrażeniem w przełyku. Nie zareagował na to w pierwszej chwili wcale, zbyt ogłuszony dziką, mściwą satysfakcją, kiedy nieomal natychmiast później wydało mu się, że słyszy, jak bolesne trzeszczenie drąży kości ugodzonego odwetem ciała, wnika w głąb trzonów, gruchocze na miał ścisłe spoiwo, wreszcie rozłupuje kończyny, otwierając w nich ziejące paszcze dotkliwych złamań. Zwalista sylwetka uderzyła o chodnik, z członkami wykręconymi w groteskowy sposób, Bertram zdał sobie wtedy sprawę, że wstrzymuje oddech, zaabsorbowany okropieństwem wychwytywanych bodźców: miał wrażenie, że metaliczny zapach krwi mąci mu jasność myśli, że echo trzasku wibruje mu wciąż pod skórą gorącym, obmierzłym dreszczem.
– Dreyri létta – wyrzucił w krótkim oddechu, wpółświadomie kierując zaklęcie pod wnętrze dłoni przyciśnięte do piersi, obserwując jednocześnie jak Cronholm próbuje jeszcze dosięgnąć leżącego obok jego ręki sztyletu. Słuchając jego rzężenia przez świszczący szum w skroniach, zerknął w stronę Soelberga, upewniając się, czy wszystko z nim w porządku, zawieszając wzrok na spodniach nasiąkających szybko krwią.
Chciał chyba ruszyć w jego kierunku, zapytać o coś, udzielić mu potrzebnej pomocy, ale słowa Cronholma, przeciskające się nieustannie w jego świadomość denerwującym nurtem żałosnych gróźb, zatańczyły mu przed oczami czerwienią prowokującej wściekłość płachty, skutecznie ogłuszając go nagłym napadem gniewu – chwilę później rozpędzony czub jego buta zagruchotał nieprzyjemnie o kość szczęki i głowa łowcy, niezdolnego już się przed ciosem uchylić, odskoczyła gwałtownie, a na bruku wykwitły szkarłatne plamy wyplutej krwi.
– Niech przychodzą – warknął ochryple, drążąc pociemniałym spojrzeniem błysk białek uciekających w głąb czaszki, kiedy nastąpił mu na brak, nie pozwalając mu się poruszyć, zwinąć, odsunąć; czekając aż zamroczone bólem źrenice go odnajdą. – Niech, kurwa, przychodzą, rozumiesz? Niech próbują – wycedził; w płytkości oddechu wrzała mu wściekłość, huczała mu w skroniach, tętniła w piersi palącym ogniem zjadliwej nienawiści, pragnieniem poderwania go za fraki, zaciśnięcia palców na jego białej, pobliźnionej szyi. Pragnieniem, które wreszcie wylało się spomiędzy jego warg nagłym, okrutnym zapewnieniem: – Wypatroszę cię jak świnię. Zabiję cię, słyszysz?
Jego wzrok, raptownie zmatowiały, powiódł w roztargnieniu wokół za błyskiem sztyletu; zauważywszy go, odtrącił brutalnie butem połamaną rękę, w końcu zaciskając niespokojnie skrwawioną dłoń na rękojeści. Wciekłość drżała mu w palcach, burzyła się w żyłach, jego krew, spływająca po ostrzu, nie zdążyła jeszcze ostygnąć.
– Zapierdolę cię jak psa; jak parszywego kundla, takiego samego, jak ja.
Dreyri létta: 69 + 4 > 50
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Pon 11 Paź - 16:28
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 69
'k100' : 69
Ivar Soelberg
Re: 10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Pon 11 Paź - 16:37
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Marna zapora zaklęcia obronnego pękła, bez zająknięcia idąc w proch i pozwalając, by czar dosięgnął celu. Syk rozdrażnienia wypłynął przez zaciśnięte z bólu i gniewu zęby. Szare ślepia wysłannika ciskały w łowcę nienawistne spojrzenie, i gdyby tylko te mogło zabić, już leżałby trupem. Nie był jednak osamotniony w tej walce, a osoba, którą przyszedł „bohatersko” wybawić z tarapatów, odnalazła w sobie, gdzieś dotychczas zatraconą odwagę i pokonała barierę strachu i niepewności godząc w nieprzyjaciela okrutnym czarem, czym praktycznie definitywnie zażegnał konflikt i pozbawił przeciwnika ruchów, ten mógł jedynie wyć i przeklinać warga, a i na to przyjdzie koniec.
– Zamilcz – rzucił przez zęby do leżącego, i chociaż sam mocno krwawił, a rana piekła, to zdołał znaleźć się przy łowcy szybciej niż Bertram i zagrodzić mu drogę. Ten straciwszy cenne sekundy na czar, musiał przejść, przez wysłannika, aby dobrać się do pokonanego i chociaż stawanie pomiędzy rozwścieczonym wargiem, a rannym łowcą, o wątpliwej moralności, było głupotą ze strategicznego punktu widzenia, to Soelberg, był świadom tego, jak również swojego stanu i rany, która z każdą sekundą coraz obficiej, barwiła czarną nogawkę. Słabość nie mogła mu odebrać teraz rozumu, musiał jeszcze chwilę wytrzymać i nie dopuścić, by warg zrobił coś głupiego. Zależało mu na jego bezpieczeństwie i martwiły słowa wyrzucane w kierunku łowcy, gdy ten odtrącił sztylet, a z ust wraz z plugawymi słowy, wydostały się kropelki śliny, przylgnął do niego, dość bezceremonialnie, obejmując silnie i patrząc prosto w oczy, zdusił tę agresję, jaką emanował.
– Uspokój się. – Spokojny głos popłynął, niczym melodia, na tle wrzasków. – Zajmę się nim, tylko idź już. Nalegam. – Spojrzał mężczyźnie w oczy i posłał mu lekki, acz smutny uśmiech. – Nie pozwolę, by cię skrzywdził. – Słowa, niby westchnięcie wiatru, wypłynęły z ust wysłannika, który lekko, ale stanowczo pchnął w tył rosłego zoologa i spojrzeniem naglącym do odejścia, poganiał. Musiał się posłuchać, wykazać zrozumienie i stłamsić chęć mordobicia. Komicznym była myśl, że gdyby Holstein faktycznie chciał rzucić się na swego niedoszłego kata, nie powstrzymywałby go. Prędzej przyjąłby na siebie zabójstwo i fakt narażenia cywila na niebezpieczeństwo. Nie wiedział jednak, jak ten uporałby się z wyrzutami sumienia, bo te zawsze przychodziły, niezależnie od tego, czy osoba, którą zabiłeś, była dobra, czy zła. Po prostu fala wątpliwości zalewa umysł i skazuje na myślenie i roztrząsanie tego. Niepewność natury warga i obawa, przed tym, iż to mogłoby go zniszczyć, zatruć od środka sprawiły, że wstąpił między nich.
Gdy Bertram zniknął w mroku Soelberg podszedł niespiesznie do łowcy i bezceremonialnie kopnął go w wątrobę, poprawił w żebra, nim opadł na kolano, by wykręcając połamaną rękę patrzeć, ofierze w oczy szukając, chociaż odrobiny człowieczeństwa i współczucia – nie znalazł nic, prócz chęci zemsty.
– Endurminnig – wypowiedział, spokojnym i opanowanym głosem, patrząc, łowcy w oczy myślał intensywnie o Bertramie, chciał wymazać jego osobę ze wspomnień, ten moment, kiedy usłyszał o nim pierwszy raz, aby wyplenić go z umysłu przesiąkniętego jadem i okrucieństwem. Wiedział, że prędzej czy później łowca wróci, lecz dał odrobinę czasu Holsteinowi, być może znajdzie lepsze schronienie, a może ucieknie z miasta? Na chwilę obecną nie było, jednak wątpliwości, że za atak na oficera kruczej straży i usiłowanie morderstwa Cronholm poniesie konsekwencje.
63+30+3=96/90
Ivar i Bertram z tematu
– Zamilcz – rzucił przez zęby do leżącego, i chociaż sam mocno krwawił, a rana piekła, to zdołał znaleźć się przy łowcy szybciej niż Bertram i zagrodzić mu drogę. Ten straciwszy cenne sekundy na czar, musiał przejść, przez wysłannika, aby dobrać się do pokonanego i chociaż stawanie pomiędzy rozwścieczonym wargiem, a rannym łowcą, o wątpliwej moralności, było głupotą ze strategicznego punktu widzenia, to Soelberg, był świadom tego, jak również swojego stanu i rany, która z każdą sekundą coraz obficiej, barwiła czarną nogawkę. Słabość nie mogła mu odebrać teraz rozumu, musiał jeszcze chwilę wytrzymać i nie dopuścić, by warg zrobił coś głupiego. Zależało mu na jego bezpieczeństwie i martwiły słowa wyrzucane w kierunku łowcy, gdy ten odtrącił sztylet, a z ust wraz z plugawymi słowy, wydostały się kropelki śliny, przylgnął do niego, dość bezceremonialnie, obejmując silnie i patrząc prosto w oczy, zdusił tę agresję, jaką emanował.
– Uspokój się. – Spokojny głos popłynął, niczym melodia, na tle wrzasków. – Zajmę się nim, tylko idź już. Nalegam. – Spojrzał mężczyźnie w oczy i posłał mu lekki, acz smutny uśmiech. – Nie pozwolę, by cię skrzywdził. – Słowa, niby westchnięcie wiatru, wypłynęły z ust wysłannika, który lekko, ale stanowczo pchnął w tył rosłego zoologa i spojrzeniem naglącym do odejścia, poganiał. Musiał się posłuchać, wykazać zrozumienie i stłamsić chęć mordobicia. Komicznym była myśl, że gdyby Holstein faktycznie chciał rzucić się na swego niedoszłego kata, nie powstrzymywałby go. Prędzej przyjąłby na siebie zabójstwo i fakt narażenia cywila na niebezpieczeństwo. Nie wiedział jednak, jak ten uporałby się z wyrzutami sumienia, bo te zawsze przychodziły, niezależnie od tego, czy osoba, którą zabiłeś, była dobra, czy zła. Po prostu fala wątpliwości zalewa umysł i skazuje na myślenie i roztrząsanie tego. Niepewność natury warga i obawa, przed tym, iż to mogłoby go zniszczyć, zatruć od środka sprawiły, że wstąpił między nich.
Gdy Bertram zniknął w mroku Soelberg podszedł niespiesznie do łowcy i bezceremonialnie kopnął go w wątrobę, poprawił w żebra, nim opadł na kolano, by wykręcając połamaną rękę patrzeć, ofierze w oczy szukając, chociaż odrobiny człowieczeństwa i współczucia – nie znalazł nic, prócz chęci zemsty.
– Endurminnig – wypowiedział, spokojnym i opanowanym głosem, patrząc, łowcy w oczy myślał intensywnie o Bertramie, chciał wymazać jego osobę ze wspomnień, ten moment, kiedy usłyszał o nim pierwszy raz, aby wyplenić go z umysłu przesiąkniętego jadem i okrucieństwem. Wiedział, że prędzej czy później łowca wróci, lecz dał odrobinę czasu Holsteinowi, być może znajdzie lepsze schronienie, a może ucieknie z miasta? Na chwilę obecną nie było, jednak wątpliwości, że za atak na oficera kruczej straży i usiłowanie morderstwa Cronholm poniesie konsekwencje.
63+30+3=96/90
Ivar i Bertram z tematu
Mistrz Gry
10.11.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – B. Holstein, I. Soelberg & Prorok Pon 11 Paź - 16:37
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
'k100' : 63
'k100' : 63