:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen
2 posters
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 19 Lis - 13:28
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
21.01.2001
Życie naznaczone jest cierpieniem, to jego drugie oblicze, te brzydkie i skrywane po drugiej stronie lustra, którego nie chcemy oglądać, a jednak często się nam ono ukazuje. Mortensen wiedział, o tym doskonale, ta świadomość budowana latami utwierdzała go w przekonaniu, że chwile prawdziwego szczęścia, należało niezwykle doceniać i pielęgnować, tak aby pamięć o nich dodawała otuchy w mroźną, bezksiężycową styczniową noc, by w chwili zwątpienia, gdy ciało tańczy na krawędzi życia, móc mieć do czego wrócić, mieć powód do tego, aby walczyć o to, czego się pragnęło. Niesiony przekaz rozbrzmiewał w piersi marynarza, w każdym gorszym momencie i chociaż momentami bywało tragicznie, a ból odbierał chęci dalszej tułaczki po ziemskim padole, tak tląca się w duszy iskierka dobra zawsze potrafiła przebić się przez kurtynę mroku i wypłynąć jasnością na horyzont myśli, stanowiąc niejako metaforę latarni morskiej prowadzącej bezpiecznie podróżnika do domu. Niestety w przyziemu egzystencji wypływa życiowa, jakże brutalnie prawda, iż skurwysyństwo, podłość i okrucieństwo są głęboko zakorzenione w naturze ludzkiej.
Znalazł ją całą we krwi; wstrząśniętą i przerażoną, z oczami pełnymi niewypowiedzianego strachu i ustami zaciśniętymi w wyrazie stłumionego krzyku, tak pragnącego wyrwać się z kobiecej piersi na światło dzienne. W gęstym mateczniku, do jakiego stoczyła się chwiejnym krokiem pośród koron młodych świerków na posłaniu białego puchu, gdyby nie okoliczności widok ten, mógłby nastrajać prawdziwie baśniowo. Jednak było wręcz odwrotnie – zgroza zacisnęła swe szpony na sercu przemytnika, blady strach padł na twarz, a oddech zamarł w chwili, gdy dostrzegał ją. Tak poruszony, iż z początku niewiele rozumiejąc myślał, że śni, iż utknął w koszmarze, jaki zesłały złe duchy. Nie był to jednak sen, chociaż wiele by dał, aby ten nim pozostał.
Szepcząc do ucha czary i słowa uspokajające wyciszał ją, chociaż targany emocją, nie wiedział na ile te były w swym wybrzmieniu silne, czy w ogóle pomagały, to nie miało znaczenia, z maską zaklętego cierpienia, w jaką przeobraziła się jego promienna twarz na skraju emocji, wstrząsany lodowatymi dreszczami, brnął przez kolejne zaspy, stawiając krok za krokiem, bojąc się teleportacji, by nie naruszyć ran, które wyglądały paskudnie. Stłumił je pozornym opatrunkiem, który przycisnąwszy do piersi kazał poszkodowanej trzymać, lecz więcej pożytku było z samej pozycji, w jakiej ją niósł, która krępowała gwałtowne ruchy. Okazując troskę wymieszaną ze stanowczością nie odrywał ciała od piersi, niosąc w ramionach, aż do bezpiecznej oazy. Do domu, który dawał schronienie i oparcie w najczarniejszych godzinach.
Mroczne były chwile oczekiwania, kiedy zawiadomiona zielarka przybyła i z marszu wzięła za niesienie pomocy. Stał pod drzwiami wsłuchany w ciche inkantacje i jęki wydobywające się z pokoiku. Oparty o drewnianą framugę spoglądał nic nierozumiejącym wzorkiem na zastygłą krew znaczącą płaszcz i dłonie, czuł w nozdrzach żelazny jej posmak wymieszany z charakterystycznymi perfumami dziewczyny. Głuche uderzenia serca brzmiały smętną melodię, od jakiej nie potrafił się uwolnić spętany uczuciem, chciał odciąć się od tej zgubnej, pikującej na zatracenie myśli, zbyt bolesna była w swym wydźwięku, aby przeżywać ją nieustannie. Złość mieszała się z bezradnością. Jednocześnie pragnął wybiec z domu szukając winowajcy problemu poddając się agresji, by odreagować, jak i z drugiej strony, chciał zaszyć się w łóżka korzeniach i trwać przy rannej, niosąc pomoc, tłumić gorączkę, pielęgnować, karmić i myć.
Na młodym ciele rany prędko się zagoją, wnet pozostaną tylko wspomnieniem i zastygłą blizną, lecz psychika, ta potrzebuje znacznie więcej czasu na oswojenie się i akceptację – słowa uzdrowicielki, starszej babuszki, będącej wybawieniem Mortensena w czarnej godzinie zwątpienia. Brzmiały w umyśle, przez następne godziny i dni. Kiedy nachylał się, nad nią badając puls i zmieniając opatrunki, w swych ruchach silił się na delikatność, jakiej nigdy wcześniej nikomu nie okazywał.
W szalejącym świecie problemów i dramatów ludzkich, to ona przyświecała mu przez trzy ostatnie doby, to jej osoba stanowiła centrum świata przemytnika, wokół którego krążył nie odstępując jej łóżka na krok. Pies, biała kulka, która powoli wychodziła z okresu szczenięcego zastygła, wraz z Arthurem przy chorej. Dopiero w przebłysku światła dziennego dostrzegł, iż turecki, niezwykle miękki dywan, był ozdobiony szkarłatnymi plamami zastygłej krwi spoglądając na nie w świadomość umysłu uderzała gwałtowna, niespokojna myśl o tym, jaka bestia wyrządziła jej tę krzywdę, co lub kto za tym stał, dlaczego akurat ona i co robiła sama w lesie? I chociaż kształty zadanych ran potrafił rozczytać, a zielarka utwierdziła go w słuszności podejrzenia, tak dalej nie rozumiał tylu kwestii. Siedząc w rogu łóżka spoglądał na wycieńczoną gorączką i bólem kobietę, czuł narastający wyrzut w piersi, że tym razem nie mógł jej obronić, jak niegdyś. Ta bezsilność wymykała się poza zrozumienie i sam marynarz, był zdumiony intensywnością tej emocji. Zmęczenie robiło swoje, każdy oddech był, coraz płytszy, pies już jakiś czas temu, poddał się popołudniowej drzemce. Resztki obiadu wraz z maściami i artykułami pierwszej pomocy piętrzyły się denerwująco na stoliku nocnym, lecz nie miał sił, aby się ich pozbyć. Ciepło z kominka wypełniało niewielką izdebkę, a przemytnik czuł, że w końcu może wytchnąć, po zarwanych nocach. Skulony w pozycji na wpół leżącej poddawał się zmęczeniu, które otulało ciepłą kołderką zapomnienia.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 7 Gru - 23:27
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Obudziła się z niespokojnego snu rozgrzana i spocona, jakby całą noc dręczyły ją koszmary. Może tak było, chociaż tego nie pamiętała, za to od razu po otworzeniu powiek uderzyło ją światło kłujące w oczy, jakby za długo przebywała w ciemności. Zamrugała gwałtownie i z niemałym zdziwieniem uświadomiła sobie, że nie znajduje się we własnym łóżku, a nawet nie rozpoznaje tego pomieszczenia. Przez kilka sekund wydawało jej się, że nadal śni, ale zaczęła dostrzegać coraz więcej szczegółów, jak tylko wzrok przyzwyczaił się do jasnego pokoju. Nigdy wcześniej tu nie była, przez co poczuła ukłucie niepokoju, tym bardziej, że jej umysł spowiła mgła i nie mogła sobie przypomnieć wydarzeń, które doprowadziły ją do tego miejsca i tej chwili, ale próbowała zachować spokój i nie dać się rosnącej panice. Coś było nie tak, czuła to niemal od razu po obudzeniu, choć nie potrafiła zidentyfikować problemu.
Podniosła delikatnie głowę, jakby w obawie, że gdy narobi za dużo hałasu, obudzi nieznane zagrożenie, choć sama nie do końca rozumiała, skąd tak mocny strach nią targał. Rozejrzała się ostrożnie po pokoju, szukając szczegółów, które pozwoliłyby jej zidentyfikować pomieszczenie i dowiedzieć się, gdzie dokładnie się znajduje. I wtedy jej wzrok spoczął na mężczyźnie śpiącego w rogu łóżka, a jej ciało przeszedł dreszcz paraliżującego strachu; irracjonalnie chciała uciec z krzykiem, choć sama nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. Szum w głowie powodował ból, umysł spowiła mgła niepamięci, powodując zdezorientowanie w czasie i przestrzeni. Nie rozumiała, skąd przerażenie sączące się pod skórą, ale im dłużej patrzyła w paraliżującym bezruchu na mężczyznę, tym więcej znajomych cech dostrzegała.
Arthur? Ostatni raz widziała go na moście i nie skończyło się to zbyt wesoło, ale od tego czasu minęło już przecież kilka dni. To musiał być jego pokój, choć dalej nie potrafiła połączyć kropek, dlaczego leżała w jego łóżku. Podniosła się ostrożnie i cicho, czując nagły ból ciała, szczególnie w okolicy klatki piersiowej. Zrzuciła z siebie powoli kołdrę, ale nie zobaczyła swoich ubrań tylko białą, męską koszulę - biel uderzyła niczym biczem, a przez umysł przeleciał jej obraz lasu obsypanego śniegiem i krew barwiącą ziemię. Czy to jej krew? Czy Arthur zrobił jej krzywdę? Nie, to przecież niemożliwe.
Nie chciała go jeszcze budzić, nie dopóki nie wiedziała, co się dzieje. Podniosła się powoli i starała się bezszelestnie zejść z łóżka, ale zachwiała się z osłabienia i musiała podtrzymać ramy łóżka. Sprawdziła, czy dalej śpi - udało jej się go nie obudzić, ale biały puszek leżący na ziemi podniósł głowę i zaczął merdać ogonem. Zignorowała go, bo poczuła ukłucie w okolicy kostki, ale odrobinę kulawo udało jej się dotrzeć do komody i przyjrzeć się sobie w lustrze. Podkrążone oczy, włosy w nieładzie, brak makijażu, wąska rana na szyi i drobne zadrapania na twarzy i rękach, jakby wpadła w jakieś ostre krzaki. Zamknęła oczy i pokręciła głową, jakby chciała wyrzucić z niej natrętne obrazy, które niekontrolowanie wracały do jej głowy. Zupełnie jakby umysł chciał ją ochronić przed prawdą, ale nie był w stanie zbyt długo blokować wspomnień. Ból promieniujący z klatki piersiowej nie pozwalał o sobie zapomnieć, dlatego ostrożnie podniosła do góry koszulkę, w tym momencie zupełnie nie przejmując się nagością, bo zwyczajnie musiała sprawdzić, co kryje się pod opatrunkiem. Nie spodziewała się, że po odsłonięciu plastrów, zobaczy coś takiego - krwawe znaki wyryte na klatce piersiowej i to "Stille". Czy dlatego nie pamiętała, co się stało? Oddychała ciężko, a szok wywołany absurdalną sytuacją trzymał ją na razie w pionie, choć czuła coraz większy nacisk, jakby zaraz wszystko miało do niej wrócić, miażdżąc ją bezpowrotnie. Zakleiła ponownie ranę, opuściła koszulkę i odwróciła się mężczyzny z zamiarem obudzenia go.
- Arthur? Skąd się tu wzięłam? Kto mnie opatrzył i przebrał? - zapytała cicho, jakby sama bała się tej odpowiedzi, ale musiała ją usłyszeć. Czy wiedział, co się stało? Czy uratował ją, jak to miał w zwyczaju? Mętlik w głowie utrudniał logiczne myślenie, ale coraz więcej obrazów widziała przed oczami - las, błyskające ostrze sztyletu, wielkiego mężczyznę przyciskającego ją do ziemi, niewyobrażalny strach, którego jeszcze nigdy nie czuła i który powoli zaczynał do niej wracać.
Nie, to nie mogło się wydarzyć, to tylko sen. Zaraz się obudzi i będzie w porządku. Cofnęła się gwałtownie, bo cień na ścianie wywołał nagły lęk, przez co obiła się biodrem o komodę. Dlaczego czuła taki niepokój i bała się wszystkiego dookoła, dlaczego nie potrafiła ostudzić emocji?
- Nie, nie, nie - powtarzała cicho, jak mantrę, łapiąc się za głowę i próbując zablokować napływające wspomnienia, ale było za późno. Panika zaczęła ogarniać jej ciało, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie, więc ukryła twarz w dłoniach, ostatkami sił próbując panować nad sobą.
Podniosła delikatnie głowę, jakby w obawie, że gdy narobi za dużo hałasu, obudzi nieznane zagrożenie, choć sama nie do końca rozumiała, skąd tak mocny strach nią targał. Rozejrzała się ostrożnie po pokoju, szukając szczegółów, które pozwoliłyby jej zidentyfikować pomieszczenie i dowiedzieć się, gdzie dokładnie się znajduje. I wtedy jej wzrok spoczął na mężczyźnie śpiącego w rogu łóżka, a jej ciało przeszedł dreszcz paraliżującego strachu; irracjonalnie chciała uciec z krzykiem, choć sama nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. Szum w głowie powodował ból, umysł spowiła mgła niepamięci, powodując zdezorientowanie w czasie i przestrzeni. Nie rozumiała, skąd przerażenie sączące się pod skórą, ale im dłużej patrzyła w paraliżującym bezruchu na mężczyznę, tym więcej znajomych cech dostrzegała.
Arthur? Ostatni raz widziała go na moście i nie skończyło się to zbyt wesoło, ale od tego czasu minęło już przecież kilka dni. To musiał być jego pokój, choć dalej nie potrafiła połączyć kropek, dlaczego leżała w jego łóżku. Podniosła się ostrożnie i cicho, czując nagły ból ciała, szczególnie w okolicy klatki piersiowej. Zrzuciła z siebie powoli kołdrę, ale nie zobaczyła swoich ubrań tylko białą, męską koszulę - biel uderzyła niczym biczem, a przez umysł przeleciał jej obraz lasu obsypanego śniegiem i krew barwiącą ziemię. Czy to jej krew? Czy Arthur zrobił jej krzywdę? Nie, to przecież niemożliwe.
Nie chciała go jeszcze budzić, nie dopóki nie wiedziała, co się dzieje. Podniosła się powoli i starała się bezszelestnie zejść z łóżka, ale zachwiała się z osłabienia i musiała podtrzymać ramy łóżka. Sprawdziła, czy dalej śpi - udało jej się go nie obudzić, ale biały puszek leżący na ziemi podniósł głowę i zaczął merdać ogonem. Zignorowała go, bo poczuła ukłucie w okolicy kostki, ale odrobinę kulawo udało jej się dotrzeć do komody i przyjrzeć się sobie w lustrze. Podkrążone oczy, włosy w nieładzie, brak makijażu, wąska rana na szyi i drobne zadrapania na twarzy i rękach, jakby wpadła w jakieś ostre krzaki. Zamknęła oczy i pokręciła głową, jakby chciała wyrzucić z niej natrętne obrazy, które niekontrolowanie wracały do jej głowy. Zupełnie jakby umysł chciał ją ochronić przed prawdą, ale nie był w stanie zbyt długo blokować wspomnień. Ból promieniujący z klatki piersiowej nie pozwalał o sobie zapomnieć, dlatego ostrożnie podniosła do góry koszulkę, w tym momencie zupełnie nie przejmując się nagością, bo zwyczajnie musiała sprawdzić, co kryje się pod opatrunkiem. Nie spodziewała się, że po odsłonięciu plastrów, zobaczy coś takiego - krwawe znaki wyryte na klatce piersiowej i to "Stille". Czy dlatego nie pamiętała, co się stało? Oddychała ciężko, a szok wywołany absurdalną sytuacją trzymał ją na razie w pionie, choć czuła coraz większy nacisk, jakby zaraz wszystko miało do niej wrócić, miażdżąc ją bezpowrotnie. Zakleiła ponownie ranę, opuściła koszulkę i odwróciła się mężczyzny z zamiarem obudzenia go.
- Arthur? Skąd się tu wzięłam? Kto mnie opatrzył i przebrał? - zapytała cicho, jakby sama bała się tej odpowiedzi, ale musiała ją usłyszeć. Czy wiedział, co się stało? Czy uratował ją, jak to miał w zwyczaju? Mętlik w głowie utrudniał logiczne myślenie, ale coraz więcej obrazów widziała przed oczami - las, błyskające ostrze sztyletu, wielkiego mężczyznę przyciskającego ją do ziemi, niewyobrażalny strach, którego jeszcze nigdy nie czuła i który powoli zaczynał do niej wracać.
Nie, to nie mogło się wydarzyć, to tylko sen. Zaraz się obudzi i będzie w porządku. Cofnęła się gwałtownie, bo cień na ścianie wywołał nagły lęk, przez co obiła się biodrem o komodę. Dlaczego czuła taki niepokój i bała się wszystkiego dookoła, dlaczego nie potrafiła ostudzić emocji?
- Nie, nie, nie - powtarzała cicho, jak mantrę, łapiąc się za głowę i próbując zablokować napływające wspomnienia, ale było za późno. Panika zaczęła ogarniać jej ciało, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie, więc ukryła twarz w dłoniach, ostatkami sił próbując panować nad sobą.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 8 Gru - 11:50
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Balansował chwiejnie na granicy snu i jawy, był wycieńczony, tak emocjonalnie, przez nerwy i strach, jak również fizycznie, ponadto ostatnie dni nie rozpieszczały go i niemal dosłownie stawiały na skraju przepaści. Błędnym wzrokiem z odrobiną samozaparcia próbował wyjść z całego tego bagna obronną ręką nie narażając nikogo i samemu powściągliwie oglądając się na zapędy nazbyt pewnego serca, to nie miało sensu, ta zemsta i szukanie rewanżu, czy tym mógłby się usprawiedliwić odbierając drugiemu człowiekowi życie, że ten też zawinił i wlókł za swą parszywą osobą dziesiątki istnień ludzkich, którym odebrał życie? Czy zabijając potwora sami nie stajemy się potworem, a winy i zmartwienia tegoż nie przechodzą na nas? Trudno mu było o tym ze spokojem myśleć, a dni jakie nastały po powrocie z Islandii zlewały się w jeden ciąg martwej ciszy przerywanej jedynie skrzypieniem bujanego fotela, tak wyciszony trwając w swoistym zawieszeniu, by nie powiedzieć apatii, gdy wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza późnym popołudniem znalazł ją i od trzech dni waruje przy jej łóżku doglądając chorej. Gorączkę zdławił, a rany goiły się i z czasem zasklepią zupełnie, lecz napaść i brutalny atak, mógł rozbić jej uroczy świat, wszak tak nie dawno jeszcze patrząc na nią towarzyszyły mu myśli, tego iż była chowana pod kloszem, zamknięta w swej idealnej wizji świata, gdzie siła przyjaźni triumfuje, a łotry gniją w więziennych celach, teraz ta słodka ptaszyna poznała przypadkiem, bo przypadkiem smak prawdziwego życia w sposób najmniej oczekiwany, bo wątpił, by niecne interesy sprowadzały ją do tegoż miejsca w jakim ją spotkał, musiała trafić tam przypadkiem, ale pytanie pozostawało bez odpowiedzi i wiedział, że prędzej czy później je zada.
Czujny jak kot poczuł ruch na łóżku, lecz nie reagował dał jej czas na oswojenie się i zrozumienie tego, co się wydarzyło. Nie chciał jej naciskać swą osobą, więc milczał i udawał, że śpi. Nawet gdy podnosiła koszulkę do góry i przeglądała się w lustrze toaletki spoglądał na nią spod zmrużonych powiek w obawie, że wpadnie w panikę i zrobi coś głupiego, a to było wielce prawdopodobne zważywszy na jej poprzednie wybryki. Była jak pięcioletnie dziecko, które należało trzymać nieustannie na oku, bo ciekawość pchała nierozsądną istotkę, by wsadziła kolokwialnie mówiąc palce do kotła pełnego lawy. Jakby instynkt samozachowawczy kulał i pozostawał bezradny na sugestie rozsądku, o ile jakikolwiek rozsądek pozostał tam jeszcze. Po tym w jakich opresjach ją widział trudno mu było w to szczerze mówiąc uwierzyć, a jednak był przy niej i troszczył się o nią, jakby słowa, które wypowiedział na moście były czymś więcej, niż tylko dźwiękiem, jaki przeciął kurtynę milczenia i obnażył oczywistość, tak kłującą w oczy, że blondynka musiała skapitulować i odrzucić go. Był wówczas zły na siebie, że pozwolił tym uczuciom wyjść na światło dzienne i przysięgał przed samym sobą, że nie wystawi się już więcej na podobny cios, na obnażenie oczywistej prawdy, bo nie chciał być lekko mówiąc ofiarą losu, potocznie frajerem uganiającym się za kobietą, której nie mógł nawet dotknąć, ani śmielej, bez wyrzutu z jednej ze stron pocałować. Gonić za wiatrem? Za ulotną mrzonką i nierealnym snem? Postawić wszystko na jedną kartę w grze o coś więcej?
Spoglądał na nią i w milczeniu wstał, pomimo słów i obietnic, jakie przed samym sobą w bezsenne noce deklarował nie potrafił zachować wyrachowanej obojętności, gdy ją znalazł, a następnie otoczył kokonem opieki. Był zapatrzony w nią, jakby mógł ją stracić, a przecież to tylko panika wywołana ilością krwi na koszulce, gdy rana nawet nie była aż tak głęboka, aby faktycznie mogła uszkodzić narządy wewnętrzne, to wyziębienie organizmu i gorączka, bardziej ją dobiły, niż wyryte ostrzem brzytwy litery, z początku myślał, iż były to szpony bestii, teraz jednak logika powróciła rzucając światło olśnienia.
– Znalazłem cię zakrwawioną w lesie. Przyniosłem w ramionach do domu i zadbałem o to by rany, zostały uleczone, ale gorączkowałaś i zaopiekowałem się tobą. – Mówił spokojnie patrząc na owal jej twarzy zaklęty w masce niezrozumienia. – Byłaś wycieńczona i słaba. Myłem cię i karmiłem, dbałem byś doszła do siebie jak najszybciej. – Przerwał nagle, kiedy ta zaczęła mówić do siebie nie kontynuował myśli spoglądał na nią tylko ze współczuciem i czającą się podskórnie litością, bo oto miał przed sobą kogoś, kto doświadczył zła i agresji, komu została wyrządzona krzywda pierwszy raz w życiu, tak dosłownie i bezwzględnie. Jakaś cząstka jego, ta przesiąknięta złością, chciała zaśmiać się na myśl, że w końcu musi być ten pierwszy raz, że nie da się unikać życia, bez ponoszenia konsekwencji za swe czyny, choćby blizny, ale wybitnie nie było mu do śmiechu. Zamiast tego podszedł do niej i bez słowa objął ramionami. Ignorował fakt, że kobieta pozostawał naga, a jedynie luźna koszulka stanowiła przed nimi barierę, po tych dniach, to traciło jakiekolwiek znaczenie. – Jesteś bezpieczna. – Wyszeptał z ustami przy jej uchu i silniej przytulił do rozgrzanej piersi.
Czujny jak kot poczuł ruch na łóżku, lecz nie reagował dał jej czas na oswojenie się i zrozumienie tego, co się wydarzyło. Nie chciał jej naciskać swą osobą, więc milczał i udawał, że śpi. Nawet gdy podnosiła koszulkę do góry i przeglądała się w lustrze toaletki spoglądał na nią spod zmrużonych powiek w obawie, że wpadnie w panikę i zrobi coś głupiego, a to było wielce prawdopodobne zważywszy na jej poprzednie wybryki. Była jak pięcioletnie dziecko, które należało trzymać nieustannie na oku, bo ciekawość pchała nierozsądną istotkę, by wsadziła kolokwialnie mówiąc palce do kotła pełnego lawy. Jakby instynkt samozachowawczy kulał i pozostawał bezradny na sugestie rozsądku, o ile jakikolwiek rozsądek pozostał tam jeszcze. Po tym w jakich opresjach ją widział trudno mu było w to szczerze mówiąc uwierzyć, a jednak był przy niej i troszczył się o nią, jakby słowa, które wypowiedział na moście były czymś więcej, niż tylko dźwiękiem, jaki przeciął kurtynę milczenia i obnażył oczywistość, tak kłującą w oczy, że blondynka musiała skapitulować i odrzucić go. Był wówczas zły na siebie, że pozwolił tym uczuciom wyjść na światło dzienne i przysięgał przed samym sobą, że nie wystawi się już więcej na podobny cios, na obnażenie oczywistej prawdy, bo nie chciał być lekko mówiąc ofiarą losu, potocznie frajerem uganiającym się za kobietą, której nie mógł nawet dotknąć, ani śmielej, bez wyrzutu z jednej ze stron pocałować. Gonić za wiatrem? Za ulotną mrzonką i nierealnym snem? Postawić wszystko na jedną kartę w grze o coś więcej?
Spoglądał na nią i w milczeniu wstał, pomimo słów i obietnic, jakie przed samym sobą w bezsenne noce deklarował nie potrafił zachować wyrachowanej obojętności, gdy ją znalazł, a następnie otoczył kokonem opieki. Był zapatrzony w nią, jakby mógł ją stracić, a przecież to tylko panika wywołana ilością krwi na koszulce, gdy rana nawet nie była aż tak głęboka, aby faktycznie mogła uszkodzić narządy wewnętrzne, to wyziębienie organizmu i gorączka, bardziej ją dobiły, niż wyryte ostrzem brzytwy litery, z początku myślał, iż były to szpony bestii, teraz jednak logika powróciła rzucając światło olśnienia.
– Znalazłem cię zakrwawioną w lesie. Przyniosłem w ramionach do domu i zadbałem o to by rany, zostały uleczone, ale gorączkowałaś i zaopiekowałem się tobą. – Mówił spokojnie patrząc na owal jej twarzy zaklęty w masce niezrozumienia. – Byłaś wycieńczona i słaba. Myłem cię i karmiłem, dbałem byś doszła do siebie jak najszybciej. – Przerwał nagle, kiedy ta zaczęła mówić do siebie nie kontynuował myśli spoglądał na nią tylko ze współczuciem i czającą się podskórnie litością, bo oto miał przed sobą kogoś, kto doświadczył zła i agresji, komu została wyrządzona krzywda pierwszy raz w życiu, tak dosłownie i bezwzględnie. Jakaś cząstka jego, ta przesiąknięta złością, chciała zaśmiać się na myśl, że w końcu musi być ten pierwszy raz, że nie da się unikać życia, bez ponoszenia konsekwencji za swe czyny, choćby blizny, ale wybitnie nie było mu do śmiechu. Zamiast tego podszedł do niej i bez słowa objął ramionami. Ignorował fakt, że kobieta pozostawał naga, a jedynie luźna koszulka stanowiła przed nimi barierę, po tych dniach, to traciło jakiekolwiek znaczenie. – Jesteś bezpieczna. – Wyszeptał z ustami przy jej uchu i silniej przytulił do rozgrzanej piersi.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 9 Gru - 19:05
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wszystko do niej wracało, ale nie była na to gotowa, bo czy ktokolwiek by był w tej sytuacji? Jej życie może nie było usłane różami, ale jeszcze nigdy nie była tak blisko śmierci, jeszcze nigdy nikt nie próbował jej zabić, jeszcze nigdy nie uciekała z duszą na ramieniu, czując na karku oddech nieprzyjaciela. Nigdy nie widziała też na własne oczy morderstwa i przede wszystkim nie została nigdy w ten sposób zaatakowana. I stało się to nagle, wszystko zlało się w jedną chwilę, pozostawiając smugę, która będzie ciągnęła się za nią jeszcze długo. Jak mogłaby przejść z tym do porządku dziennego?
Im więcej sobie przypominała, tym więcej strachu i bezsilności odczuwała, a te wszystkie emocje stawały się zbyt mocne; przytłaczające, jakby chciały ją wgnieść w ziemię. A przecież próbowała być silna, starała się za taką uchodzić i teraz za wszelką cenę chciała trzymać się w ryzach, by nie pokazać przed mężczyzną załamania, które obejmowało jej umysł, a wkrótce pewnie i ciało.
- Jak długo tu jestem? Mój brat wie? - zapytała, na moment odzyskując świadomość i martwiąc się o Karla, czy zdawała sobie sprawę z niedyspozycji siostry, czy myślał, że zaginęła? Czy w ogóle zauważyłby jej nieobecność? Po ich ostatniej rozmowie miała wrażenie, że przejrzał na oczy i dużo bardziej się stara, ale też nie miała pewności, czy nie zapijał smutków w barze.
Arthur po raz kolejny znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, by pospieszyć jej z pomocą, aż nie mogła w to uwierzyć, ale może to szok spowodowany sytuacją sprawił, że jeszcze to do niej nie dochodziło. Pomijała fakt mycia, pomijała to że była naga i widział ją w całej okazałości, bo znała go na tyle, by wiedzieć, że nie robił tego dla własnych uciech, tylko chciał jej pomóc i jak najlepiej się nią zająć. Nie było sensu robić z tego wielkiej sprawy i awantury, ale choć czuła się nieswojo z myślą, że dotykał jej ciała, gdy była nieprzytomna, tak była niemal pewna, że nie wykorzystał jej w żaden sposób.
Przytulenie spadło na nią nagle, nawet jeśli poruszał się ostrożnie i powoli. Nie była przygotowana na kontakt fizyczny, a przed oczami mignął jej moment, gdy leżała w śniegu, przyciśnięta ciałem agresora, niezdolna poruszyć się czy obronić. Słowa zapewnienia o bezpieczeństwie niczego nie zmieniały, nie przestała się bać i czuć narastającej paniki, aż w jej głowie coś się nagle przełączyło.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła, tracąc nad sobą panowanie, jakby nagle wstąpił w nią demon i zatraciła kontakt z rzeczywistością. W jednej chwili stała przytulona do piersi mężczyzny, w drugiej jednocześnie zanurkowała w dół i odpychała go z całej siły rękami, by uwolnić się z jarzma niechcianego uścisku. Była szybka, była wściekła, a szał w oczach sugerował, by trzymać się od niej z daleka. Odskoczyła na bezpieczną odległość i chwyciła krzesło, jako jedyny element wyposażenia, które mogłaby unieść. Trzymała je przed sobą, chcąc odgrodzić się od ramion Arthura, jakby bała się, że zacznie ją uspokajać, a w konsekwencji doprowadzi do wybuchu wulkanu. Już teraz kipiała z wściekłości i nie wiedziała, co robi.
- Czego ty ode mnie chcesz?! Po co mi pomagałeś, zostaw mnie w spokoju! - krzyczała, a z oczu już od kilku chwil leciały jej niekontrolowanie łzy. Gdyby nie on pewnie zamarzłaby w lesie albo berserker odnalazłby ją po zapachu i dokończył dzieła. Nie przyjmowała tego jednak do świadomości, bo strach zalewał jej umysł, choć rozsądek podpowiadał, że ze wszystkich zagrożeń na świecie, akurat Mortensena nie musi się bać.
Gdy chciał do niej doskoczyć, podniosła krzesło, wystawiając nogi w jego stronę, jakby oswajała lwa, a może bardziej wilka. Nie chciała, by podchodził, co jasno wynikało z paniki bijącej z oczu.
- Nie zbliżaj się! - kolejny krzyk przedarł ciszę, a ona machnęła z całych sił krzesłem w stojącą obok komodę. Możliwe, że w amoku chciała je rozbić i sięgnąć po nóżkę jak po broń, ale w praktyce jedyne co osiągnęła to wyłamanie jednej nogi i zbicie lustra. Przestraszyła się tego odgłosu i wypuściła z rąk krzesło, a sama cofnęła się pod ścianę, zanosząc się płaczem.
- Chcę do domu - tym razem mówiła łamiącym się głosem, jakby zdała sobie sprawę, co zrobiła. Była ciągłym utrapieniem, a teraz jeszcze Arthur obrywał rykoszetem, ale nie potrafiła sobie poradzić z natłokiem emocji, ze wspomnieniami, ze strachem i bezradnością.
Była w tak silnym wzburzeniu, że nie zdawała sobie sprawy, że nagły wysiłek przyspieszył przepływ krwi, a niezasklepiona jeszcze skóra ran klatki piersiowej i ramienia, przepuściła trochę posoki, barwiąc opatrunki. Nie wiedziała też, że w trakcie walki sama ze sobą i rozbijania lustra, jeden z odłamków wbił jej się w dłoń, ale dalej wzbraniała się przed wszelką pomocą, jakby była pewna, że ze strachu zniszczy wszystko na swojej drodze. Oddychała nierówno, walcząc o powietrze, jednocześnie wpadając w coraz większy żal i panikę.
Im więcej sobie przypominała, tym więcej strachu i bezsilności odczuwała, a te wszystkie emocje stawały się zbyt mocne; przytłaczające, jakby chciały ją wgnieść w ziemię. A przecież próbowała być silna, starała się za taką uchodzić i teraz za wszelką cenę chciała trzymać się w ryzach, by nie pokazać przed mężczyzną załamania, które obejmowało jej umysł, a wkrótce pewnie i ciało.
- Jak długo tu jestem? Mój brat wie? - zapytała, na moment odzyskując świadomość i martwiąc się o Karla, czy zdawała sobie sprawę z niedyspozycji siostry, czy myślał, że zaginęła? Czy w ogóle zauważyłby jej nieobecność? Po ich ostatniej rozmowie miała wrażenie, że przejrzał na oczy i dużo bardziej się stara, ale też nie miała pewności, czy nie zapijał smutków w barze.
Arthur po raz kolejny znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, by pospieszyć jej z pomocą, aż nie mogła w to uwierzyć, ale może to szok spowodowany sytuacją sprawił, że jeszcze to do niej nie dochodziło. Pomijała fakt mycia, pomijała to że była naga i widział ją w całej okazałości, bo znała go na tyle, by wiedzieć, że nie robił tego dla własnych uciech, tylko chciał jej pomóc i jak najlepiej się nią zająć. Nie było sensu robić z tego wielkiej sprawy i awantury, ale choć czuła się nieswojo z myślą, że dotykał jej ciała, gdy była nieprzytomna, tak była niemal pewna, że nie wykorzystał jej w żaden sposób.
Przytulenie spadło na nią nagle, nawet jeśli poruszał się ostrożnie i powoli. Nie była przygotowana na kontakt fizyczny, a przed oczami mignął jej moment, gdy leżała w śniegu, przyciśnięta ciałem agresora, niezdolna poruszyć się czy obronić. Słowa zapewnienia o bezpieczeństwie niczego nie zmieniały, nie przestała się bać i czuć narastającej paniki, aż w jej głowie coś się nagle przełączyło.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła, tracąc nad sobą panowanie, jakby nagle wstąpił w nią demon i zatraciła kontakt z rzeczywistością. W jednej chwili stała przytulona do piersi mężczyzny, w drugiej jednocześnie zanurkowała w dół i odpychała go z całej siły rękami, by uwolnić się z jarzma niechcianego uścisku. Była szybka, była wściekła, a szał w oczach sugerował, by trzymać się od niej z daleka. Odskoczyła na bezpieczną odległość i chwyciła krzesło, jako jedyny element wyposażenia, które mogłaby unieść. Trzymała je przed sobą, chcąc odgrodzić się od ramion Arthura, jakby bała się, że zacznie ją uspokajać, a w konsekwencji doprowadzi do wybuchu wulkanu. Już teraz kipiała z wściekłości i nie wiedziała, co robi.
- Czego ty ode mnie chcesz?! Po co mi pomagałeś, zostaw mnie w spokoju! - krzyczała, a z oczu już od kilku chwil leciały jej niekontrolowanie łzy. Gdyby nie on pewnie zamarzłaby w lesie albo berserker odnalazłby ją po zapachu i dokończył dzieła. Nie przyjmowała tego jednak do świadomości, bo strach zalewał jej umysł, choć rozsądek podpowiadał, że ze wszystkich zagrożeń na świecie, akurat Mortensena nie musi się bać.
Gdy chciał do niej doskoczyć, podniosła krzesło, wystawiając nogi w jego stronę, jakby oswajała lwa, a może bardziej wilka. Nie chciała, by podchodził, co jasno wynikało z paniki bijącej z oczu.
- Nie zbliżaj się! - kolejny krzyk przedarł ciszę, a ona machnęła z całych sił krzesłem w stojącą obok komodę. Możliwe, że w amoku chciała je rozbić i sięgnąć po nóżkę jak po broń, ale w praktyce jedyne co osiągnęła to wyłamanie jednej nogi i zbicie lustra. Przestraszyła się tego odgłosu i wypuściła z rąk krzesło, a sama cofnęła się pod ścianę, zanosząc się płaczem.
- Chcę do domu - tym razem mówiła łamiącym się głosem, jakby zdała sobie sprawę, co zrobiła. Była ciągłym utrapieniem, a teraz jeszcze Arthur obrywał rykoszetem, ale nie potrafiła sobie poradzić z natłokiem emocji, ze wspomnieniami, ze strachem i bezradnością.
Była w tak silnym wzburzeniu, że nie zdawała sobie sprawy, że nagły wysiłek przyspieszył przepływ krwi, a niezasklepiona jeszcze skóra ran klatki piersiowej i ramienia, przepuściła trochę posoki, barwiąc opatrunki. Nie wiedziała też, że w trakcie walki sama ze sobą i rozbijania lustra, jeden z odłamków wbił jej się w dłoń, ale dalej wzbraniała się przed wszelką pomocą, jakby była pewna, że ze strachu zniszczy wszystko na swojej drodze. Oddychała nierówno, walcząc o powietrze, jednocześnie wpadając w coraz większy żal i panikę.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 9 Gru - 22:42
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Kruchość ludzkiego życia, od zawsze go fascynowała, ta cieniutka granica pomiędzy życiem, a śmiercią i chociaż ocierał się o nią wielokrotnie tak w istocie, nigdy nie wiedział, kiedy będzie ten ostatni raz stąd wypływające przekonanie, iż każdym dniem należało się cieszyć i robić w życiu rzeczy czasem szalone, bo wszak te mamy jedno, a po co w ostatniej minucie egzystencji żałować czegokolwiek? Patrzył na nią wzrokiem przepełnionym troską i uczuciem, które zaledwie kiełkowało, lecz jego korzenie sięgały głębiej, niżby sam chciał to przed sobą przyznać. Przyciskając ją do piersi nie robił tego z nadmierną siłą, ot subtelnie, by nie odbierać jej możliwości wycofania się oraz naturalnie oddechu, była w kiepskim stanie fizycznym; wycieńczona gorączką, utratą krwi, bólem i wydarzeniami tamtego dnia, musiała odczuwać przerażający dyskomfort, nijak niemający się swym porównaniem do kaca po mocno zakrapianej imprezie. To budziło w nim uzasadniony lęk w trosce o jej bezpieczeństwo, mógł zagwarantować wszystko, co mógł, lecz na wspomnienia nie miał wpływu, to też zaczynało go niepokoić po pierwszym z pozoru racjonalnym pytaniu, w którym jednak dźwięczała zdradliwa ostra nuta przywodzącym na myśl trzask łamanej gałęzi.
– Jesteś pod moją opieką od trzech dni. Napisałem do twojego brata, lecz zapewne przez śnieżycę szalejącą od kilkunastu godzin nie dostałem odpowiedzi. A teleportować się z tobą w tym stanie... obawiałem, mówiąc szczerze. – Patrzył na nią z niekrytą czułością, a słowa wypowiadał wolno znać, że trudy ostatnich dni odcisnęły na nim swe piętno i marynarz leciał z nóg, jednak to nie zmieniało niczego i musiał wyjaśnić jubilerce jej sytuację. Bał się, że ta wpadnie w panikę i zrobi sobie krzywdę.
Poczuł mimowolnie, że była spięta, a kontakt fizyczny, nawet z ciałem, które znała sprawiał nieprzyjemny dreszcz i nie czekając na jej odzew odpuścił i wycofał się dosłownie o kilka centymetrów odrywając od jej ciała. Gdy oczy barwy błękitnej ostróżki zmieniły swój wyraz, a ciało zdrętwiało wykonał krok w tył rozumiejąc instynktownie, że powinien jej dać przestrzeń i czas do przetrawienia tego wszystkiego, być może, zbyt nachalny w pierwszej chwili zaburzył obraz przywołując wspomnienia z pamiętnego dnia, tego nie mógł wykluczyć, lecz na potwierdzenie domysłów nie musiał długo czekać. Przewidując pchnięcie poszukał asekuracji w wycofaniu się na bezpieczną odległość, lecz nie uciekał od niej. Stał jedynie poza zasięgiem jej oręża, w jaki uzbroiła się, nagle zaskakując go swą porywczością. Przez moment, miał wrażenie, że ta traci zmysły, że jest na skraju przepaści i coś niedobrego dzieje się z jej głową, jakby urok, czy klątwa, mogły przejąć nad jej ciałem kontrolę wywołując przypływ niekontrolowanego gniewu. Ten swym ostrzem został skierowany ku niemu, dlatego milczał podnosząc poddańczo ręce ku górze. Był niezwykle opanowany potrafił rozmawiać z pijanymi wilkami morskimi, którzy byli znacznie większym utrapieniem, niż drobna blondynka z krzesłem, ale i jej nie brakowało niczego.
– Nie zbliżę się. Stoję tu i nie zrobię kroku, dopóki mi nie pozwolisz – upewnił ją, spokojnym głosem uśmiechając się delikatnie, była sparaliżowana strachem, jakby zagrożenie czaiło się tuż za drzwiami, współczuł jej, jednocześnie pozostając bezsilnym na te problemy, to było coś, z czym nie potrafił walczyć, niewielu to potrafiło. A skutecznie zwalczyć demony czające się w umysłach, było sztuką i chociaż znał ludzi szukających pomocy u specjalistów, tak czasem bywało, że nawet oni pozostawali bezsilni.
Gdy wykonała zamach, a tafla lustra żałośnie westchnęła, nie drgnął pozostając w zastygłej, niby marmurowa figura pozie zgodnie z obietnicą. Dostrzegł szalejącą burzę w jej oczach, widział tak wiele, że dopiero teraz począł rozumieć, co było iskrą tegoż wybuchu. Z przerażeniem skonstatował jej niechęć i wstręt do niego, to było uderzające, ale niosło obawy, które czaiły się w zakamarkach umysłu. Wprawdzie niczego, co mogłoby go na to naprowadzić nie dostrzegł, ani uzdrowicielka nie powiedziała mu, lecz strach tlił się mimowolnie. Zbladł nagle, a dłonie poczęły drżeć, dlatego zacisnął je w pięści, by nie dostrzegła tego. Szloch rozdzierający pierś niesiony wraz ze słowami, jakie mogła wypowiedzieć uderzyły go jak bicz, była przerażona i skrzywdzona, przepełniona złością i emocjami, jakich nie rozumiała. Patrzył na nią i byłby stał w miejscu, gdyby nie był sobą, gdyby nie wewnętrzna dobroć, jaką emanował i gdyby się w niej nie zauroczył. Może wszystko wówczas byłoby inne? Nie wiedział tego, lecz złamał przepisową odległość, bez słowa do niej podszedł. – Vi… krwawisz, pozwól mi cię dotknąć – ukląkł przed nią i spojrzał z dołu na zduszony łzami błękit oczu jubilerki. – Proszę, zaopiekuję się tobą i odprowadzę do domu, zaufaj mi – wyciągnął dłoń ku niej i odwrócił, by mogła złożyć na niej skaleczoną rękę. W jego obliczu czaiła się troska, a emanujące uczucie, które rozrywało mu pierś wypełniało oczy łzami, mimo to głos nie zadrżał mu w dalszym ciągu będąc uspokajającą melodią w jakiej ta mogła się zatracić.
– Jesteś pod moją opieką od trzech dni. Napisałem do twojego brata, lecz zapewne przez śnieżycę szalejącą od kilkunastu godzin nie dostałem odpowiedzi. A teleportować się z tobą w tym stanie... obawiałem, mówiąc szczerze. – Patrzył na nią z niekrytą czułością, a słowa wypowiadał wolno znać, że trudy ostatnich dni odcisnęły na nim swe piętno i marynarz leciał z nóg, jednak to nie zmieniało niczego i musiał wyjaśnić jubilerce jej sytuację. Bał się, że ta wpadnie w panikę i zrobi sobie krzywdę.
Poczuł mimowolnie, że była spięta, a kontakt fizyczny, nawet z ciałem, które znała sprawiał nieprzyjemny dreszcz i nie czekając na jej odzew odpuścił i wycofał się dosłownie o kilka centymetrów odrywając od jej ciała. Gdy oczy barwy błękitnej ostróżki zmieniły swój wyraz, a ciało zdrętwiało wykonał krok w tył rozumiejąc instynktownie, że powinien jej dać przestrzeń i czas do przetrawienia tego wszystkiego, być może, zbyt nachalny w pierwszej chwili zaburzył obraz przywołując wspomnienia z pamiętnego dnia, tego nie mógł wykluczyć, lecz na potwierdzenie domysłów nie musiał długo czekać. Przewidując pchnięcie poszukał asekuracji w wycofaniu się na bezpieczną odległość, lecz nie uciekał od niej. Stał jedynie poza zasięgiem jej oręża, w jaki uzbroiła się, nagle zaskakując go swą porywczością. Przez moment, miał wrażenie, że ta traci zmysły, że jest na skraju przepaści i coś niedobrego dzieje się z jej głową, jakby urok, czy klątwa, mogły przejąć nad jej ciałem kontrolę wywołując przypływ niekontrolowanego gniewu. Ten swym ostrzem został skierowany ku niemu, dlatego milczał podnosząc poddańczo ręce ku górze. Był niezwykle opanowany potrafił rozmawiać z pijanymi wilkami morskimi, którzy byli znacznie większym utrapieniem, niż drobna blondynka z krzesłem, ale i jej nie brakowało niczego.
– Nie zbliżę się. Stoję tu i nie zrobię kroku, dopóki mi nie pozwolisz – upewnił ją, spokojnym głosem uśmiechając się delikatnie, była sparaliżowana strachem, jakby zagrożenie czaiło się tuż za drzwiami, współczuł jej, jednocześnie pozostając bezsilnym na te problemy, to było coś, z czym nie potrafił walczyć, niewielu to potrafiło. A skutecznie zwalczyć demony czające się w umysłach, było sztuką i chociaż znał ludzi szukających pomocy u specjalistów, tak czasem bywało, że nawet oni pozostawali bezsilni.
Gdy wykonała zamach, a tafla lustra żałośnie westchnęła, nie drgnął pozostając w zastygłej, niby marmurowa figura pozie zgodnie z obietnicą. Dostrzegł szalejącą burzę w jej oczach, widział tak wiele, że dopiero teraz począł rozumieć, co było iskrą tegoż wybuchu. Z przerażeniem skonstatował jej niechęć i wstręt do niego, to było uderzające, ale niosło obawy, które czaiły się w zakamarkach umysłu. Wprawdzie niczego, co mogłoby go na to naprowadzić nie dostrzegł, ani uzdrowicielka nie powiedziała mu, lecz strach tlił się mimowolnie. Zbladł nagle, a dłonie poczęły drżeć, dlatego zacisnął je w pięści, by nie dostrzegła tego. Szloch rozdzierający pierś niesiony wraz ze słowami, jakie mogła wypowiedzieć uderzyły go jak bicz, była przerażona i skrzywdzona, przepełniona złością i emocjami, jakich nie rozumiała. Patrzył na nią i byłby stał w miejscu, gdyby nie był sobą, gdyby nie wewnętrzna dobroć, jaką emanował i gdyby się w niej nie zauroczył. Może wszystko wówczas byłoby inne? Nie wiedział tego, lecz złamał przepisową odległość, bez słowa do niej podszedł. – Vi… krwawisz, pozwól mi cię dotknąć – ukląkł przed nią i spojrzał z dołu na zduszony łzami błękit oczu jubilerki. – Proszę, zaopiekuję się tobą i odprowadzę do domu, zaufaj mi – wyciągnął dłoń ku niej i odwrócił, by mogła złożyć na niej skaleczoną rękę. W jego obliczu czaiła się troska, a emanujące uczucie, które rozrywało mu pierś wypełniało oczy łzami, mimo to głos nie zadrżał mu w dalszym ciągu będąc uspokajającą melodią w jakiej ta mogła się zatracić.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 9 Gru - 23:56
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Trzy dni.
Karl musiał umierać ze strachu, jeśli jakimś cudem wiadomość do niego nie dotarła. Czemu go tu jeszcze nie było? Czy nie martwił się o nią? A może to jemu coś się stało? Może tak jak postanowił, wziął sprawy w swoje ręce i zamknął się na świat pisząc nową powieść lub spotykając się z wydawnictwem? Zwykle zajmowało mu to dużo wolnego czasu, więc mógł się nawet nie zorientować, że jej nie ma.
Była w stanie zrozumieć obawy przed teleportacją, w końcu mógł jej zrobić jeszcze większą krzywdę, a skoro była nieprzytomna, to ciężko żeby ją niósł na rękach do mieszkania brata. Ale trzy dni? Była zaskoczona, przerażona, ale gdzieś w środku czaiła się też wdzięczność, że przez trzy dni opiekował się nią i zadbał o jej zdrowie. Nie musiał tego robić, nie była jego problemem, ale już zdążył jej udowodnić jak dobrym jest człowiekiem, jak śpieszył z pomocą każdemu, kto tego potrzebował, zupełnie bezinteresownie przedkładając czyjeś dobro nad swoje. Gdyby nie była w takich emocjach i zdążyła mu się przyjrzeć, zobaczyłaby, że sam jest cieniem człowieka, że poświęcił się, zajmując się nią, że zajęła nawet jego łóżko i nie mógł porządnie wypocząć. Czułaby się winna, gdyby tylko to dostrzegła.
Nie panowała nad sobą, była całkowicie odłączona od rozsądku i zachowywała się jak wystraszone, zranione zwierzę. Miotała się, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, bo wspomnienia z ataku zalewały jej głowę, a strach ściskał gardło, że nie mogła powstrzymać kołatania serca. Chciała wierzyć, że to wszystko to tylko zły sen, koszmar, z którego zaraz się obudzi, ale żadne objawienie nie przychodziło.
Faktycznie powinien dać jej przestrzeń, szczególnie że nie wiedział, co przeżyła, ale z drugiej strony to zrozumiałe, że próbował dodać jej otuchy, próbował ją uspokoić ciepłem swojego ciała - nie było w tym nic złego, po prostu nie była na to gotowa. Dopiero wszystko do niej wracało i nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Zmieszanie, przerażenie, szok; cały wachlarz negatywnych emocji targał jej ciałem i nie potrafiła sobie z nimi poradzić.
Jego zapewnienie przyszło za późno, bo ślepy szał zdążył przejąć kontrolę i wyrządzić szkody. Nie słuchała go już, była ogłuszona cierpieniem, zaślepiona własnymi łzami, a adrenalina buzowała jej w żyłach, pobudzając do działania, co w tym stanie było wysoce niewskazane. Odłamki rozbitego lustra wylądowały częściowo na komodzie, częściowo na podłodze, poza tym jednym kawałkiem, który wystawał z jej dłoni. Nie zwracała na niego uwagi, nie czuła nawet bólu. Czuła w tym momencie tak wielkie nieszczęście, że wolałaby zniknąć, by oprawca dokończył dzieła i nie musiała się męczyć z traumą. Co, jeśli sobie z tym nie poradzi? Co, jeśli już zawsze będzie się bała własnego cienia? Nie mogła teraz myśleć o przyszłości, gdy jej teraźniejszość legła w gruzach.
Serce podskoczyło jej ze strachu, gdy mężczyzna znalazł się przed nią, ale chwilowa furia ustąpiła na rzecz załamania i szlochu. Nie potrafiła wziąć się w garść, za co jeszcze bardziej siebie nienawidziła.
- D-dobrze - kiwnęła nieznacznie głową po kilku chwilach zawahania, jakby analizowała wszystkie za i przeciw, a tak naprawdę nie miała wielkiego wyboru. Będąc w takim stanie była zdana na łaskę Arthura albo mogła wracać z powrotem do lasu i tam zamarznąć. Czy mu ufała? Nie, ale wiedziała, że ma dobre chęci i pamiętała wszystkie chwile z nim spędzone, kiedy czuła się przy nim bezpiecznie. Chciał ją chronić nawet teraz, kiedy demolowała mu pokój i widziała w jego oczach szczere chęci oraz troskę, której nie mogła kwestionować.
- Przepraszam - szepnęła zawstydzona swoim zachowaniem, szaleństwem i destrukcją, jaka ją ogarnęła. Nie musiała wspominać, że zapłaci za dokonane szkody, na co zresztą nie miała teraz głowy.
Podała mu skaleczoną dłoń i nie protestowała, stojąc bez ruchu. Adrenalina powoli zanikała, bo coraz bardziej przenikała do niej świadomość, że tutaj nic jej nie grozi. Ciężar w piersi rósł z każdą minutą, ale teraz zaczęło dochodzić do niej osłabienie po trzydniowej gorączce i zmniejszonej dawce kalorii. Nawet nie pamiętała, żeby jadła, ale skoro twierdził, że ją karmił, to pewnie znalazł jakiś sposób. Może odzyskiwała świadomość tylko teraz tego nie pamiętała? Wszystko już jej się mieszało, a najbardziej w głowie - nagły zawrót zmiękczył jej nogi i zdrową ręką musiała podtrzymać się barku mężczyzny, żeby nie upaść.
Dopiero teraz zauważyła, że Arthur nie był jedynym świadkiem jej szaleństwa, ale biały, puchaty piesek również przestraszył się jej agresji, przez co jeszcze bardziej paliło ją poczucie wstydu - nie tylko za to, co teraz robiła, ale też za to, że w ogóle znalazła się w tej sytuacji, że stała się ofiarą.
Karl musiał umierać ze strachu, jeśli jakimś cudem wiadomość do niego nie dotarła. Czemu go tu jeszcze nie było? Czy nie martwił się o nią? A może to jemu coś się stało? Może tak jak postanowił, wziął sprawy w swoje ręce i zamknął się na świat pisząc nową powieść lub spotykając się z wydawnictwem? Zwykle zajmowało mu to dużo wolnego czasu, więc mógł się nawet nie zorientować, że jej nie ma.
Była w stanie zrozumieć obawy przed teleportacją, w końcu mógł jej zrobić jeszcze większą krzywdę, a skoro była nieprzytomna, to ciężko żeby ją niósł na rękach do mieszkania brata. Ale trzy dni? Była zaskoczona, przerażona, ale gdzieś w środku czaiła się też wdzięczność, że przez trzy dni opiekował się nią i zadbał o jej zdrowie. Nie musiał tego robić, nie była jego problemem, ale już zdążył jej udowodnić jak dobrym jest człowiekiem, jak śpieszył z pomocą każdemu, kto tego potrzebował, zupełnie bezinteresownie przedkładając czyjeś dobro nad swoje. Gdyby nie była w takich emocjach i zdążyła mu się przyjrzeć, zobaczyłaby, że sam jest cieniem człowieka, że poświęcił się, zajmując się nią, że zajęła nawet jego łóżko i nie mógł porządnie wypocząć. Czułaby się winna, gdyby tylko to dostrzegła.
Nie panowała nad sobą, była całkowicie odłączona od rozsądku i zachowywała się jak wystraszone, zranione zwierzę. Miotała się, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, bo wspomnienia z ataku zalewały jej głowę, a strach ściskał gardło, że nie mogła powstrzymać kołatania serca. Chciała wierzyć, że to wszystko to tylko zły sen, koszmar, z którego zaraz się obudzi, ale żadne objawienie nie przychodziło.
Faktycznie powinien dać jej przestrzeń, szczególnie że nie wiedział, co przeżyła, ale z drugiej strony to zrozumiałe, że próbował dodać jej otuchy, próbował ją uspokoić ciepłem swojego ciała - nie było w tym nic złego, po prostu nie była na to gotowa. Dopiero wszystko do niej wracało i nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Zmieszanie, przerażenie, szok; cały wachlarz negatywnych emocji targał jej ciałem i nie potrafiła sobie z nimi poradzić.
Jego zapewnienie przyszło za późno, bo ślepy szał zdążył przejąć kontrolę i wyrządzić szkody. Nie słuchała go już, była ogłuszona cierpieniem, zaślepiona własnymi łzami, a adrenalina buzowała jej w żyłach, pobudzając do działania, co w tym stanie było wysoce niewskazane. Odłamki rozbitego lustra wylądowały częściowo na komodzie, częściowo na podłodze, poza tym jednym kawałkiem, który wystawał z jej dłoni. Nie zwracała na niego uwagi, nie czuła nawet bólu. Czuła w tym momencie tak wielkie nieszczęście, że wolałaby zniknąć, by oprawca dokończył dzieła i nie musiała się męczyć z traumą. Co, jeśli sobie z tym nie poradzi? Co, jeśli już zawsze będzie się bała własnego cienia? Nie mogła teraz myśleć o przyszłości, gdy jej teraźniejszość legła w gruzach.
Serce podskoczyło jej ze strachu, gdy mężczyzna znalazł się przed nią, ale chwilowa furia ustąpiła na rzecz załamania i szlochu. Nie potrafiła wziąć się w garść, za co jeszcze bardziej siebie nienawidziła.
- D-dobrze - kiwnęła nieznacznie głową po kilku chwilach zawahania, jakby analizowała wszystkie za i przeciw, a tak naprawdę nie miała wielkiego wyboru. Będąc w takim stanie była zdana na łaskę Arthura albo mogła wracać z powrotem do lasu i tam zamarznąć. Czy mu ufała? Nie, ale wiedziała, że ma dobre chęci i pamiętała wszystkie chwile z nim spędzone, kiedy czuła się przy nim bezpiecznie. Chciał ją chronić nawet teraz, kiedy demolowała mu pokój i widziała w jego oczach szczere chęci oraz troskę, której nie mogła kwestionować.
- Przepraszam - szepnęła zawstydzona swoim zachowaniem, szaleństwem i destrukcją, jaka ją ogarnęła. Nie musiała wspominać, że zapłaci za dokonane szkody, na co zresztą nie miała teraz głowy.
Podała mu skaleczoną dłoń i nie protestowała, stojąc bez ruchu. Adrenalina powoli zanikała, bo coraz bardziej przenikała do niej świadomość, że tutaj nic jej nie grozi. Ciężar w piersi rósł z każdą minutą, ale teraz zaczęło dochodzić do niej osłabienie po trzydniowej gorączce i zmniejszonej dawce kalorii. Nawet nie pamiętała, żeby jadła, ale skoro twierdził, że ją karmił, to pewnie znalazł jakiś sposób. Może odzyskiwała świadomość tylko teraz tego nie pamiętała? Wszystko już jej się mieszało, a najbardziej w głowie - nagły zawrót zmiękczył jej nogi i zdrową ręką musiała podtrzymać się barku mężczyzny, żeby nie upaść.
Dopiero teraz zauważyła, że Arthur nie był jedynym świadkiem jej szaleństwa, ale biały, puchaty piesek również przestraszył się jej agresji, przez co jeszcze bardziej paliło ją poczucie wstydu - nie tylko za to, co teraz robiła, ale też za to, że w ogóle znalazła się w tej sytuacji, że stała się ofiarą.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 10 Gru - 0:53
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Żal rozrywał pierś szponami bezsilności na obraz rozpaczy kształtujący się na jego oczach, tak chwiejny w swych podstawach, jakiegokolwiek zrozumienia, nie był w stanie pojąć emocji, jakie nią targały, bo chociaż rozumiał, tak wiele i tak w swej empatii na cierpienie drugiego człowieka potrafił pojąć przyjmując dawkę bólu na swe barki, tak ona stała, przed nim naga w swej pierwotnej formie czystego przerażenia z domieszką trwogi. Trzy dni opieki, bezwarunkowego czuwania, nad łóżkiem chorej pogrążonej we śnie, były czasem nieznośnej ciszy przerywanej jedynie nierównym oddechem, tak momentami tracącym się, by po chwili powrócić do naturalnego tonu, iż kiedy ten zamierał całym sobą nasłuchiwał bicia jej serca i dopiero, gdy usłyszał cichy jego szmer, mógł odetchnąć z nieskrywaną ulgą. Roztaczając nad złotowłosą ten nimb opieki nie oczekiwał, niczego w zamian, pomimo słów rzuconych na moście, pomimo odrzucenia tego, co mógł jej dać, pozostawał w swych przekonaniach niezmienny twardo trzymając się postanowienia wyrytego tamtego dnia w umyśle. Walka jaka toczyła się w ten czas z rozsądkiem, gdzie logiczne argumenty powinny triumfować, nad porywem serca, była z góry przegrana, bo zwycięzca, mógł być, tylko jeden, ten wybór stanowił oczywistość w jego życiu, zawsze emocje brały górę, nad rozsądkiem dlatego i teraz zapatrzony w nią, jak w obrazek, nie potrafił ukryć uczucia, które było praktycznie wyryte w masce zastygłej prośby na twarzy przemytnika, ten widać stracił rozum, być może ostatnie dni skutecznie pozbawiały go jakiegokolwiek zahamowania, ot przebłysku rozsądku. Pozostawał w tym jednak samotny, bo jej umyśle inne imiona pobrzmiewały echem szeptów rzucanych w gorączce, tak poczucie izolacji i tracenia stałego gruntu pod nogami jedynie z każdym dniem wydawało się być jeszcze dobitniejsze, jakby kapryśny los uparł się łączyć ich w momentach kryzysu i rozdzielać, kiedy słońca blask wychylał zza gęstych burzowych chmur nie mogąc, tego zrozumieć poddał się i robił, co mógł, by odzyskała siły. Pielęgnując i otaczając troską, jak inne dusze, jakie wpadły mu w ręce. Tak Puszek, ta biała kulka nieodłączny towarzysz pilnie strzegł jubilerki, gdy przemytnika zmęczenie pokonywało i zasypiał z głową na oparciu fotela w kącie pokoju.
Jej akceptację przyjął z wyraźną ulgą odznaczającą się na twarzy ciepłym uśmiechem i mimowolnie przystąpił do opatrywania rany wyciągając wpierw niewielki w swych rozmiarach kawałek szkła. Ostrzegając ją, przed przeszywającym bólem pozwolił, by ta swobodnie wbiła dłoń w miękkość jego barku. Kiedy kolejne białe pasmo bandaży spoczęło na jej już i tak poznaczonym ranami ciele spojrzał na twarz tonącą we łzach i niemym wyrzucie, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że żadne deklaracje ich nie łączyły, właściwie byli sobie pozornie obcy, a jednak tak bliscy, że trudno było zrozumieć koleje ich losu.
Nie zareagował tak na pierwsze słowa, jak i przeprosiny w dalszym ciągu wyczuwał napięcie tlące się wewnątrz ciała i wiedział, że to nie zniknie, nawet jeśli obejmie ją czule w ramiona i pocieszy, to tylko pozorne dmuchanie na burzowe chmury kotłujące się w jej umyśle na te niestety pozostawał bezsilny, a i ona sama, być może w ramionach innych, tych o których szeptała pod czarem gorączki odnalazłaby prawdziwe ukojenie dla ciała i duszy, tego nie wiedział nie śmiał, nawet sugerować, iż mógłby porównywać się, bynajmniej. Pragnął jedynie jej bezpieczeństwa i o te potrafił się w swej skromnej osobie zatroszczyć.
Rozczytując oczywiste zamiary podniósł ją ostrożnie i utulił w ramionach, jakby przywykł do ciężaru jej ciała i potrafił bezbłędnie odnaleźć pozycję, w jakiej czuła się komfortowo, bez słowa zaniósł ją do łóżka omijając po drodze odłamki szkła i kawałki rozniesionego w przypływie agresji krzesła. Przestępując nad Puszkiem opuścił ją na łóżko w słodką miękkość pachnącej lasem pościeli. Samemu odwracając się na pięcie i porządkując pokój, gdy to skończył spojrzał na zegar wiszący na ścianie i westchnął lekko.
– Powinienem posmarować maścią rany. Uzdrowicielka, którą wezwałem zostawiła mi kilka flakonów, mówiła, że to pomoże i uśmierzy ból. – Patrzył na nią przez wachlarz długich rzęs unikając kontaktu wzrokowego, w jakimś stopniu uciekał od tej chwili, bo wiedział jak zareagowała na jego dotyk. – Jeśli to ci pomoże zamknę oczy, chyba że sama to zrobisz, wówczas tylko podam ci mazidła i wyjdę, by cię nie peszyć. – Stał na środku pokoju patrząc na Vivian z nutą zmieszania i zakłopotania, trudno mu było zrozumieć, dlaczego teraz tak się krępował, a kiedy ta była nieprzytomna, bez najmniejszego zawahania wykonywał zalecenia uzdrowicielki.
Jej akceptację przyjął z wyraźną ulgą odznaczającą się na twarzy ciepłym uśmiechem i mimowolnie przystąpił do opatrywania rany wyciągając wpierw niewielki w swych rozmiarach kawałek szkła. Ostrzegając ją, przed przeszywającym bólem pozwolił, by ta swobodnie wbiła dłoń w miękkość jego barku. Kiedy kolejne białe pasmo bandaży spoczęło na jej już i tak poznaczonym ranami ciele spojrzał na twarz tonącą we łzach i niemym wyrzucie, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że żadne deklaracje ich nie łączyły, właściwie byli sobie pozornie obcy, a jednak tak bliscy, że trudno było zrozumieć koleje ich losu.
Nie zareagował tak na pierwsze słowa, jak i przeprosiny w dalszym ciągu wyczuwał napięcie tlące się wewnątrz ciała i wiedział, że to nie zniknie, nawet jeśli obejmie ją czule w ramiona i pocieszy, to tylko pozorne dmuchanie na burzowe chmury kotłujące się w jej umyśle na te niestety pozostawał bezsilny, a i ona sama, być może w ramionach innych, tych o których szeptała pod czarem gorączki odnalazłaby prawdziwe ukojenie dla ciała i duszy, tego nie wiedział nie śmiał, nawet sugerować, iż mógłby porównywać się, bynajmniej. Pragnął jedynie jej bezpieczeństwa i o te potrafił się w swej skromnej osobie zatroszczyć.
Rozczytując oczywiste zamiary podniósł ją ostrożnie i utulił w ramionach, jakby przywykł do ciężaru jej ciała i potrafił bezbłędnie odnaleźć pozycję, w jakiej czuła się komfortowo, bez słowa zaniósł ją do łóżka omijając po drodze odłamki szkła i kawałki rozniesionego w przypływie agresji krzesła. Przestępując nad Puszkiem opuścił ją na łóżko w słodką miękkość pachnącej lasem pościeli. Samemu odwracając się na pięcie i porządkując pokój, gdy to skończył spojrzał na zegar wiszący na ścianie i westchnął lekko.
– Powinienem posmarować maścią rany. Uzdrowicielka, którą wezwałem zostawiła mi kilka flakonów, mówiła, że to pomoże i uśmierzy ból. – Patrzył na nią przez wachlarz długich rzęs unikając kontaktu wzrokowego, w jakimś stopniu uciekał od tej chwili, bo wiedział jak zareagowała na jego dotyk. – Jeśli to ci pomoże zamknę oczy, chyba że sama to zrobisz, wówczas tylko podam ci mazidła i wyjdę, by cię nie peszyć. – Stał na środku pokoju patrząc na Vivian z nutą zmieszania i zakłopotania, trudno mu było zrozumieć, dlaczego teraz tak się krępował, a kiedy ta była nieprzytomna, bez najmniejszego zawahania wykonywał zalecenia uzdrowicielki.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 10 Gru - 2:15
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie pamiętała nic z przebiegu ostatnich trzech dni i teoretycznie powinna być tym zmartwiona, ale przebijający momentami rozsądek podpowiadał, że ciężko coś pamiętać, gdy większość dnia i nocy leży się w łóżku w stanie między jawą a snem, z ciałem ogarniętym gorączką. Najważniejsze, że była w bezpiecznym miejscu z osobą, która nie zostawiła jej sama sobie, a zaopiekowała się, by wróciła do zdrowia. Z jednej strony miała ogromnego pecha, że taka sytuacja w ogóle jej się przytrafiła, że znalazła się w złym miejscu i złym czasie, doświadczając zbrodni, która w dalszej kolejności niemal i jej dosięgnęła. Z drugiej strony miała ogromne szczęście, że trafiła na Arthura, który otoczył ją opieką i pozwolił organizmowi zregenerować się z kryzysu, przy pomocy jakiegoś medyka, ale gdyby nie trafiła pod jego skrzydła, jej los mógł się zupełnie inaczej potoczyć.
Teraz nie do końca potrafiła spojrzeć szerzej na sytuację, była zamknięta w swoich emocjach, przeżywała traumę i nie potrafiła sobie poradzić z tym, co czuła. Próbował jej pomóc, ale nie mógł uleczyć jej głowy, nie mógł wyciągnąć z niej obrazów, których nie zapomni prawdopobonie do końca życia. Był bezsilny podobnie jak ona, z tym że przypuszczalnie była od niego słabsza psychicznie i teraz jej reakcje były niestabilne, chwiejne, a sama miała problem z odnalezieniem się w tej nowej rzeczywistości.
Ukłucie bólu w dłoni otrzeźwiło ją na moment, ale nie wydała z siebie dźwięku, zaciskając usta w wąską szparę. Próbowała być dzielna chociaż w tym aspekcie, choć może nadmiar emocji przytłumił realne odczuwanie bólu? Nawet nie zdawała sobie sprawy, że ani na moment nie przestała płakać, aż można by się zacząć zastanawiać, skąd u niej tyle łez, skoro leżała prawie cały czas nieprzytomna i z pewnością trochę się przez to odwodniła. Czuła się osłabiona, szczególnie teraz gdy wzburzenie opadło, a na jego miejscu pojawił się wewnętrzny ból i żal.
Pozwoliła podnieść się w ramiona, tym razem nie czując skrępowania przypominającego przygwożdżenie i brak kontroli, teraz była przygotowana na jego ramiona, więc trwała nieruchomo, dopóki nie odłożył jej ostrożnie na łóżko. Było jej głupio, że teraz musiał ogarniać jej bałagan, ale czuła się całkowicie przygnieciona życiem. Przykryła się kołdrą i przybrała pozycję embrionalną, zakrywając twarz dłońmi, próbowała stłumić szloch, który niekontrolowanie owładnął jej ciało. Drżała i wylewała łzy, ale nie przynosiło jej to żadnej ulgi.
Z letargu wyrwał ją głos mężczyzny, ale dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, co do niej mówi i jakie ma zamiary. Nie była umierająca, więc nie było potrzeby, by smarował jej klatkę piersiową, ale ostatnie zdanie wywołało niezrozumiałą dla niej panikę.
- Nie - krzyknęła, podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej, jakby w razie konieczności mogła spróbować go siłą zatrzymać. Skąd ta reakcja? Wcześniej jego przytulenie wywołało atak agresji, a teraz bała się zostać sama? - Nie zostawiaj mnie, proszę.
Nawet w tym stanie jej otępiony umysł zdołał pojąć, że z jego strony nie grozi jej żadna krzywda, ale irracjonalnie bała się, że gdy tylko wyjdzie, coś się nagle przytrafi. Czuła się jak głupia, mała dziewczynka, która musiała spać przy zapalonym świetle po wyśnionym koszmarze.
Nie mogła od niego oczekiwać, że nie wyjdzie ze swojego pokoju, a jednak o to prosiła, jakby od tego zależało jej życie. Przerażenie nie zniknęło, ale jakaś jej cząstka czuła się przy nim bezpiecznie.
- Sama to zrobię, ale bądź tu przy mnie - poprosiła, żeby usiadł obok na łóżku, plecami do niej, żeby nie odsłaniać przed nim nagiego ciała, bo pomimo tragicznej sytuacji, odczuwała jakąś dozę zawstydzenia. Nadal przykryta do połowy kołdrą, ściągnęła na chwilę koszulkę i zdjęła opatrunek, ale gdy spojrzała w dół na rany, na ślady, które na niej zostawił leśny barbarzyńca, nie mogła powstrzymać kolejnego ataku płaczu, którego spazmy targały jej ciałem - widok rany wywołał lawinę, po której wszystkie złe wspomnienia tamtego wydarzenia wracały z podwójną siłą. Położyła się, zakrywając automatycznie kołdrą, kompletnie wykończona.
- Masz... coś… na.… uspokojenie? - przez żałosny szloch ciężko było dokładnie zrozumieć jej słowa, ale miała nadzieję, że ogłupi ją jakimś wywarem albo zaklęciem, bo czuła, jak zbliża się do szaleństwa. Czuła jak rozpada się na milion kawałków i nie potrafi wykonać nawet najprostszej czynności, jak przerastają ją podstawowe zadania. Nienawidziła się za tę bezradność, za krzywdę, której doświadczyła przez własną głupotę, a także przez ilość kłopotów, jakie nastręczała Arthurowi. Powinien ją wykopać i nawet nie miałaby do niego pretensji, zdecydowanie nie znajdowała się w stanie, który ktokolwiek powinien oglądać.
Teraz nie do końca potrafiła spojrzeć szerzej na sytuację, była zamknięta w swoich emocjach, przeżywała traumę i nie potrafiła sobie poradzić z tym, co czuła. Próbował jej pomóc, ale nie mógł uleczyć jej głowy, nie mógł wyciągnąć z niej obrazów, których nie zapomni prawdopobonie do końca życia. Był bezsilny podobnie jak ona, z tym że przypuszczalnie była od niego słabsza psychicznie i teraz jej reakcje były niestabilne, chwiejne, a sama miała problem z odnalezieniem się w tej nowej rzeczywistości.
Ukłucie bólu w dłoni otrzeźwiło ją na moment, ale nie wydała z siebie dźwięku, zaciskając usta w wąską szparę. Próbowała być dzielna chociaż w tym aspekcie, choć może nadmiar emocji przytłumił realne odczuwanie bólu? Nawet nie zdawała sobie sprawy, że ani na moment nie przestała płakać, aż można by się zacząć zastanawiać, skąd u niej tyle łez, skoro leżała prawie cały czas nieprzytomna i z pewnością trochę się przez to odwodniła. Czuła się osłabiona, szczególnie teraz gdy wzburzenie opadło, a na jego miejscu pojawił się wewnętrzny ból i żal.
Pozwoliła podnieść się w ramiona, tym razem nie czując skrępowania przypominającego przygwożdżenie i brak kontroli, teraz była przygotowana na jego ramiona, więc trwała nieruchomo, dopóki nie odłożył jej ostrożnie na łóżko. Było jej głupio, że teraz musiał ogarniać jej bałagan, ale czuła się całkowicie przygnieciona życiem. Przykryła się kołdrą i przybrała pozycję embrionalną, zakrywając twarz dłońmi, próbowała stłumić szloch, który niekontrolowanie owładnął jej ciało. Drżała i wylewała łzy, ale nie przynosiło jej to żadnej ulgi.
Z letargu wyrwał ją głos mężczyzny, ale dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, co do niej mówi i jakie ma zamiary. Nie była umierająca, więc nie było potrzeby, by smarował jej klatkę piersiową, ale ostatnie zdanie wywołało niezrozumiałą dla niej panikę.
- Nie - krzyknęła, podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej, jakby w razie konieczności mogła spróbować go siłą zatrzymać. Skąd ta reakcja? Wcześniej jego przytulenie wywołało atak agresji, a teraz bała się zostać sama? - Nie zostawiaj mnie, proszę.
Nawet w tym stanie jej otępiony umysł zdołał pojąć, że z jego strony nie grozi jej żadna krzywda, ale irracjonalnie bała się, że gdy tylko wyjdzie, coś się nagle przytrafi. Czuła się jak głupia, mała dziewczynka, która musiała spać przy zapalonym świetle po wyśnionym koszmarze.
Nie mogła od niego oczekiwać, że nie wyjdzie ze swojego pokoju, a jednak o to prosiła, jakby od tego zależało jej życie. Przerażenie nie zniknęło, ale jakaś jej cząstka czuła się przy nim bezpiecznie.
- Sama to zrobię, ale bądź tu przy mnie - poprosiła, żeby usiadł obok na łóżku, plecami do niej, żeby nie odsłaniać przed nim nagiego ciała, bo pomimo tragicznej sytuacji, odczuwała jakąś dozę zawstydzenia. Nadal przykryta do połowy kołdrą, ściągnęła na chwilę koszulkę i zdjęła opatrunek, ale gdy spojrzała w dół na rany, na ślady, które na niej zostawił leśny barbarzyńca, nie mogła powstrzymać kolejnego ataku płaczu, którego spazmy targały jej ciałem - widok rany wywołał lawinę, po której wszystkie złe wspomnienia tamtego wydarzenia wracały z podwójną siłą. Położyła się, zakrywając automatycznie kołdrą, kompletnie wykończona.
- Masz... coś… na.… uspokojenie? - przez żałosny szloch ciężko było dokładnie zrozumieć jej słowa, ale miała nadzieję, że ogłupi ją jakimś wywarem albo zaklęciem, bo czuła, jak zbliża się do szaleństwa. Czuła jak rozpada się na milion kawałków i nie potrafi wykonać nawet najprostszej czynności, jak przerastają ją podstawowe zadania. Nienawidziła się za tę bezradność, za krzywdę, której doświadczyła przez własną głupotę, a także przez ilość kłopotów, jakie nastręczała Arthurowi. Powinien ją wykopać i nawet nie miałaby do niego pretensji, zdecydowanie nie znajdowała się w stanie, który ktokolwiek powinien oglądać.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 10 Gru - 3:17
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nie wiedział, jak reagować na jej płacz, czy raczej szloch niosący się echem pomruków i jęknięć bólu jej ciało nosiło na sobie wiele wykwitów brudnozielonych kwiatów sińców i chociaż z początku to rany cięte przyciągały wzrok swym charakterystycznym jakże kształtem i ilością krwi, która naznaczyła jej odzienie, tak w późniejszych etapach również tymi miej widowiskowymi urazami zajął się, tak aby uśmierzyć dziewczynie odrobinę ból. Co prawda i tak wiele zawdzięczał pomocy uzdrowicielki i gdyby nie ona przemytnik, byłby zmuszony do zaniesienia poszkodowanej wprost do szpitala, tak jednak nie musiał tego robić, a i ona wydawało się, że lepiej na tym wychodziła, przynajmniej taką miał w tym względzie nadzieje. Źle by wyglądało, gdyby afera się rozeszła na pół miasta, że w lesie grasuje nożownik i atakuje niewinne osoby, co więcej ta pochodziła z klanu i dodatkowo, mogłoby to zwracać uwagę, nie. Za dużo szumu i niepotrzebnej nagonki, być może kiedyś Vivian będzie w stanie odpowiedzieć na jego precyzyjne pytania i znajdą odpowiedź na to dlaczego została tak, a nie inaczej potraktowana, tym co jednak na chwilę obecną frasowało drugiego oficera Kompanii Morskiej, była jej reakcja na zasugerowane wyjście. Nie rozumiał tego, ale i nie negował jej prośby zwyczajnie ją akceptując kiwnięciem głowy. Jej krzyki i hałas, jaki wyrządziła tym zamieszaniem sprzed parunastu minut, mógł pozostawiać wiele do życzenia, irracjonalnie drażniło go jej zachowanie, tak nastawione przeciw jego osobie, był, a przynajmniej starał się zachowywać wyrozumiale i nie pouczać poszkodowanej, że to, co robiła, było złe, a jej odruchy mogą niekorzystnie dobrze odbijać się na człowieku, który dbał o jej zdrowie przez kilka dni, tak jednak postanowił w efekcie końcowym zmilczeć i po prostu usiadł na brzegu łóżka podając na drewnianej tacy odpowiednia maść. Odetchnął ukradkiem, gdy dostrzegł kątem oka, jak ściąga koszulkę, a delikatny materiał odzienia melduje się na pościeli, czuł ciepło jej ciała, chociaż te było oddalone od niego o dobre pół metra, tak w istocie na niego wpływała, iż z początku przez szum krwi w uszach i bicie rozkołatanego serca nie usłyszał szlochu, cicho przecinającego zapadłą ciszę. Zdrętwiał w obawie przed kolejnym atakiem, jednak nie wahał się, odwrócić do niej, gdy poczuł ruch na łóżku, chciał i owszem by czuła się komfortowo, a poczucie, iż nie powinien być z nią na tak małej przestrzeni, ba w jednym łóżku wywoływało w Norwegu nieprzyjemne ukucie żalu oraz zazdrości ze świadomością barier, jakich nie mógł przekroczyć, to dobijało bardziej, niż widok chaosu, jaki zapanował w pokoju po przejściu nawałnicy o złotych włosach, czy odmowa na wyrażenie uczuć na moście. Kiedy spojrzał na nią ponownie, trwała skulona w pozycji embrionalnej cichutko łkając. Serce w piersi marynarza krajało się na ten widok, a bezsilność dobijała. Niesiony podszeptem intuicji złamał odległość ich dzielącą i położył się obok niej, wsuwając ostrożnie, pod kołdrę. Z początku, tylko na nią patrzył pełnym troski spojrzeniem, jakie widziała już u niego w noc, gdy ją odprowadzał do domu po imprezie, tym razem było ono jeszcze intensywniejsze, a powolny ruch dłoni w kierunku twarzy, był czyniony z największą ostrożnością, jakby gotów w każdej chwili cofnąć się lękliwie. W momencie, gdy opuszki palców dotknęły skóry policzka, odgarnął z twarzy włosy i wytarł kciukiem łzy. Nawet nie zorientował się, w momencie, gdy zaczął szeptać, pod nosem uspokajające słowa, tak zlewające się w jedno, jakby stanowiły melodię, z lat dziecięcych zapamiętaną, jego głos ubrany w ciepłe tonacje melodyjnie wkomponował się w całość z łatwością, której nie oczekiwał, której się nie spodziewał. – Pozwól – szepnął, a dłoń powoli osuwała się, wzdłuż ciała odnajdując w drodze flakon z maścią. Wsparty na jednej ręce drugą sprawnie otworzył go i nabrał specyfiku na koniuszki palców. – Poczujesz chłód, a później rozgrzewające ciepło – zakomunikował jej i spokojnymi owalnymi ruchami zaczął masować jej ranę, przy tym starając się być, jak najbardziej delikatny wątpił, by ta sztuka w pełni mu wyszła. – Jesteś dzielna jeszcze chwilkę, wytrzymaj – rozgrzana dłoń ponownie sięgnęła po maść i snując się, ostrożnie w ciasnocie ciał zmieniła miejsce dotyku przemykając, niemal bez zawadzenia o jej pierś. Z ramieniem poszło dużo łatwiej i nagle zupełnie swobodniej radził sobie z wyznaczonym zadaniem, widać kilka dni wprawiło go w opiekę nad chorą. – Podam ci świeżą koszulkę zaraz, ale niech rany chwilę pooddychają – prosta komunikacja, która zakończyła się, nagle kiedy wymsknął się z niebezpiecznej bliskości między nimi i odstawił lekarstwo na stolik nocny. Wcierając resztki maści w skórę przedramienia.
– Tak, mam ziółka – pochylił się, nad stoliczkiem, przy którym stał i wydobył woreczek z zawiniątkiem, mógłby spróbować magii, ale nie był pewny swych możliwości, zważywszy na obecny stan, a także rozchwianie emocjonalne, które zawdzięczał w głównej mierze kobiecie zalegającej w jego łóżku. Przysiadł przy kominku, dodając kilka drewienek, a ciesząc się w duchu ze swej zapobiegliwości postawił na ogniu rondelek z wodą wcześniej przyniesioną z kuchni. Gdy ta doszła, zalał kubek ciepłą wodą, nie wrzątkiem i odczekał przy palenisku, aż zioła się zaparzą. Naczynie co prawda mające już swoje lata nie zdradzało swoim stanem oznak jakiegokolwiek uszczerbku, a pojemne i przyjemnie wpadające w chwyt dłoni, było częstym wyborem Arthura, gdy ten pragnął napić się czegoś ciepłego. Bez słowa podał jej kubek wypełniony, niemal po brzegi aromatycznym ziołowym naparem przyklękając jednym kolanem na łóżku. – Ciepłe, ale nie bardzo gorące, pij spokojnie – zapewnił i pomógł jej wstać dbając, by zasłona z pościeli okrywała jej nagość w stopniu znaczny, aby nie czuła się skrępowana i mogła swobodnie ugasić pragnienie, wolną ręką, nieustannie asekurował ją przy piciu. Była to mieszanka wyciszająca i relaksująca, która winna pomóc, a przynajmniej w jakimś stopniu ukoić ból związany z ostatnimi wydarzeniami. Gdy ugasiła pragnienie zabrał naczynie i odstawił je na stolik nocny.
– Odpocznij, będę w fotelu. – Dał jej znać, by nie obawiała się jego zniknięcia i mogła odpocząć. Wciąż trwając, przy łóżku dodał jeszcze: – Gdybyś była głodna, mogę zrobić, jakieś przekąski, cokolwiek, tylko powiedz – dodał z nikłym cieniem entuzjazmu, chciał jakkolwiek poprawić jej nastrój, obiecał jej kulinarną podróż po świecie, a skończyła pokaleczona w jego łóżku, cóż za ironia.
– Tak, mam ziółka – pochylił się, nad stoliczkiem, przy którym stał i wydobył woreczek z zawiniątkiem, mógłby spróbować magii, ale nie był pewny swych możliwości, zważywszy na obecny stan, a także rozchwianie emocjonalne, które zawdzięczał w głównej mierze kobiecie zalegającej w jego łóżku. Przysiadł przy kominku, dodając kilka drewienek, a ciesząc się w duchu ze swej zapobiegliwości postawił na ogniu rondelek z wodą wcześniej przyniesioną z kuchni. Gdy ta doszła, zalał kubek ciepłą wodą, nie wrzątkiem i odczekał przy palenisku, aż zioła się zaparzą. Naczynie co prawda mające już swoje lata nie zdradzało swoim stanem oznak jakiegokolwiek uszczerbku, a pojemne i przyjemnie wpadające w chwyt dłoni, było częstym wyborem Arthura, gdy ten pragnął napić się czegoś ciepłego. Bez słowa podał jej kubek wypełniony, niemal po brzegi aromatycznym ziołowym naparem przyklękając jednym kolanem na łóżku. – Ciepłe, ale nie bardzo gorące, pij spokojnie – zapewnił i pomógł jej wstać dbając, by zasłona z pościeli okrywała jej nagość w stopniu znaczny, aby nie czuła się skrępowana i mogła swobodnie ugasić pragnienie, wolną ręką, nieustannie asekurował ją przy piciu. Była to mieszanka wyciszająca i relaksująca, która winna pomóc, a przynajmniej w jakimś stopniu ukoić ból związany z ostatnimi wydarzeniami. Gdy ugasiła pragnienie zabrał naczynie i odstawił je na stolik nocny.
– Odpocznij, będę w fotelu. – Dał jej znać, by nie obawiała się jego zniknięcia i mogła odpocząć. Wciąż trwając, przy łóżku dodał jeszcze: – Gdybyś była głodna, mogę zrobić, jakieś przekąski, cokolwiek, tylko powiedz – dodał z nikłym cieniem entuzjazmu, chciał jakkolwiek poprawić jej nastrój, obiecał jej kulinarną podróż po świecie, a skończyła pokaleczona w jego łóżku, cóż za ironia.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Nie 11 Gru - 22:33
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie przeszedłby obok takiego ataku obojętnie, chyba że miałby na co dzień do czynienia z ryzykiem zagrożenia zdrowia i życia. Ona prowadziła spokojne życie, niezmącone większymi traumami, a problemy, których doświadczała, nie przekraczały śmiertelnej skali.
Teraz nie mogła sobie poradzić z emocjami i może nie było to związane jedynie z napaścią, ale wszystkie sprawy, które leżały jej na sercu od jakiegoś czasu, skumulowały się w jedno, powodując blokadę nie do przeskoczenia. Jeśli tylko uda jej się wyciszyć na trochę umysł, pomyśleć na spokojnie i przeanalizować sytuację, to może zda sobie sprawę, że powinna się cieszyć, że wyszła z tego cało, zamiast załamywać po doznanych urazach, choć najgorszym doznanym uszczerbkiem podczas tego wydarzenia jest jej stłamszony strachem umysł. Nie wiedziała, jak powinna się zachowywać, skoro pierwszy raz czegoś takiego doświadczyła, a i tak odkąd się obudziła, jej postępowanie niewiele miało wspólnego z rozsądkiem. Działała instynktownie, bazowała wyłącznie na emocjach, jakby umysł nie mógł się przebić przez plątaninę przerażenia i paniki.
Wkrótce pewnie zda sobie sprawę, co zrobiła w pokoju osoby, która przez trzy dni opiekowała się nią kosztem własnego komfortu. Na chwilę obecną była zbyt przejęta własnymi doświadczeniami, żeby spojrzeć z boku na sytuację.
Panika nachodziła ją nagle, gdy wspomnienia wracały do chwil trwogi, ale też wywoływały ją określone czynniki — spojrzenie na ranę, zamknięcie ją w uścisku i pewnie wiele innych, o czym przekona się w kolejnych dniach.
Nie wiedziała, kiedy Arthur położył się obok, ale nie patrzyła już na niego, jak na zagrożenie, przeciwnie, miała teraz wrażenie, że tylko jemu może ufać. Uratował ją, zaopiekował się nią — te fakty wyryły się w jej głowie tuż po wybuchu, przez który mógł ucierpieć. Jego reakcje, jego cierpliwość i fakt, że pomimo zdemolowania pokoju, nadal obchodził się z nią, jak z jajkiem, sprawiała, że tylko utwierdziła w sobie poczucie bezpieczeństwa, które przecież już wcześniej przy nim odczuwała. Po otarciu łez uspokojał ją monotonnym szeptem, w który wsłuchała się jak zahipnotyzowana, patrząc na niego błyszczącymi od łez oczami, z bezwiednie rozchylonymi ustami. Rwany oddech powoli wracał do normalnego rytmu, a jego propozycja o dziwo nie wywołała w niej strachu, nie próbowała protestować, bo przecież robił to przez ostatnie dni i skoro znów mógł jej pomóc, to nie miała wyjścia, jak przyjąć.
Obróciła się na plecy, by miał większą swobodę ruchu podczas smarowania jej rany. Łzy mimowolnie spływały jej po twarzy i opadały na poduszkę, wsiąkając w nią mokrym śladem. Wzdrygnęła się, czując chłód, pomimo ostrzeżenia, bo mieszał się z bólem — zagryzła zęby i odchyliła głowę, czekając, aż mężczyzna zakończy procedurę, a maść spełni funkcję i uśmierzy ból. Po chwili faktycznie rana zaczęła się rozgrzewać. To samo czuła podczas smarowania ramienia, ale skupiając się na tym, mogła na moment oderwać myśli od horroru, który przeżyła.
- Dziękuję - powiedziała cicho, zachrypniętym od płaczu głosem, w którym pobrzmiewała szczera wdzięczność.
Kiwnęła jeszcze głową, nie kwestionując jego zaleceń, bo zresztą miały sens, więc pozostała pod okryciem kołdry, czekając, aż Arthur przygotuje jej ubrania; choć najbardziej czekała na środki uspokajające, bo czuła pulsujący ból w głowie, jakby ciśnienie z nerwów miało rozsadzić jej czaszkę. Jeszcze nigdy nie czuła się tak źle i chciała się tylko wyciszyć z pomocą zewnętrzną, skoro sama poległa. Wzięła od niego naczynie z naparem i nie odstawiła go od ust, dopóki nie opróżniła zawartości. Mógłby jej teraz podać wszystko, przyjęłaby od niego nawet truciznę, aż tak pewna była jego troski. Nie robiłby tego wszystkiego, gdyby nie dbał o jej zdrowie i bezpieczeństwo, więc jak mogłaby teraz wątpić?
Pokręciła głową na znak, że nie jest głodna, ale nie protestowała, kiedy usiadł w fotelu. Poprosiła go jeszcze, tylko żeby odwrócił się na chwilę, a sama w tym czasie założyła przygotowane ubranie. Położyła się na boku, by mieć widok na wejście do pokoju oraz na Arthura - jemu już ufała, ale irracjonalna obawa, że ktoś wpadnie do środka i zrobi jej krzywdę, czaiła się pod skórą i paraliżowała ciało. Z otwartymi oczami wpatrywała się dłuższą chwilę w przestrzeń, a kiedy napar zaczął działać, jej oczy stały się ciężkie i odpłynęła w niebyt.
W snach dręczyły ją koszmary, a ucieczka przez las była tematem przewodnim. Co jakiś czas słyszała zawodzenie niedźwiedzia albo widziała ślady wielkich łap. Obudziła się przerażona, zlana potem jakby przebiegła maraton, a w półmroku przygasającego kominka, zajęło jej chwilę, by przypomnieć sobie, że jest w pokoju Arthura. Kilka głębszych oddechów i ziołowa mieszanka pomogły opanować pierwszy niepokój. Mężczyzna spał na fotelu i sama też chciała znów spróbować zasnąć. Musiała rzucać się w łóżku, bo kołdra była rozkopana, więc pochyliła się i sięgnęła, by się z powrotem nakryć, ale zamiast tego dotknęła... futra, co spowodowało podniesienie zwierzęcego łba, który nagle wydał się dziesięć razy większy niż w rzeczywistości. To niemożliwe, żeby do środka wszedł niedźwiedź, a mimo to Vivian podskoczyła z wrzaskiem, cofając się maksymalnie pod ramę łóżka, jakby oczekiwała ataku — zakryła głowę rękami, zaciskając oczy z przeświadczeniem, że jej horror zaczął się od nowa.
Teraz nie mogła sobie poradzić z emocjami i może nie było to związane jedynie z napaścią, ale wszystkie sprawy, które leżały jej na sercu od jakiegoś czasu, skumulowały się w jedno, powodując blokadę nie do przeskoczenia. Jeśli tylko uda jej się wyciszyć na trochę umysł, pomyśleć na spokojnie i przeanalizować sytuację, to może zda sobie sprawę, że powinna się cieszyć, że wyszła z tego cało, zamiast załamywać po doznanych urazach, choć najgorszym doznanym uszczerbkiem podczas tego wydarzenia jest jej stłamszony strachem umysł. Nie wiedziała, jak powinna się zachowywać, skoro pierwszy raz czegoś takiego doświadczyła, a i tak odkąd się obudziła, jej postępowanie niewiele miało wspólnego z rozsądkiem. Działała instynktownie, bazowała wyłącznie na emocjach, jakby umysł nie mógł się przebić przez plątaninę przerażenia i paniki.
Wkrótce pewnie zda sobie sprawę, co zrobiła w pokoju osoby, która przez trzy dni opiekowała się nią kosztem własnego komfortu. Na chwilę obecną była zbyt przejęta własnymi doświadczeniami, żeby spojrzeć z boku na sytuację.
Panika nachodziła ją nagle, gdy wspomnienia wracały do chwil trwogi, ale też wywoływały ją określone czynniki — spojrzenie na ranę, zamknięcie ją w uścisku i pewnie wiele innych, o czym przekona się w kolejnych dniach.
Nie wiedziała, kiedy Arthur położył się obok, ale nie patrzyła już na niego, jak na zagrożenie, przeciwnie, miała teraz wrażenie, że tylko jemu może ufać. Uratował ją, zaopiekował się nią — te fakty wyryły się w jej głowie tuż po wybuchu, przez który mógł ucierpieć. Jego reakcje, jego cierpliwość i fakt, że pomimo zdemolowania pokoju, nadal obchodził się z nią, jak z jajkiem, sprawiała, że tylko utwierdziła w sobie poczucie bezpieczeństwa, które przecież już wcześniej przy nim odczuwała. Po otarciu łez uspokojał ją monotonnym szeptem, w który wsłuchała się jak zahipnotyzowana, patrząc na niego błyszczącymi od łez oczami, z bezwiednie rozchylonymi ustami. Rwany oddech powoli wracał do normalnego rytmu, a jego propozycja o dziwo nie wywołała w niej strachu, nie próbowała protestować, bo przecież robił to przez ostatnie dni i skoro znów mógł jej pomóc, to nie miała wyjścia, jak przyjąć.
Obróciła się na plecy, by miał większą swobodę ruchu podczas smarowania jej rany. Łzy mimowolnie spływały jej po twarzy i opadały na poduszkę, wsiąkając w nią mokrym śladem. Wzdrygnęła się, czując chłód, pomimo ostrzeżenia, bo mieszał się z bólem — zagryzła zęby i odchyliła głowę, czekając, aż mężczyzna zakończy procedurę, a maść spełni funkcję i uśmierzy ból. Po chwili faktycznie rana zaczęła się rozgrzewać. To samo czuła podczas smarowania ramienia, ale skupiając się na tym, mogła na moment oderwać myśli od horroru, który przeżyła.
- Dziękuję - powiedziała cicho, zachrypniętym od płaczu głosem, w którym pobrzmiewała szczera wdzięczność.
Kiwnęła jeszcze głową, nie kwestionując jego zaleceń, bo zresztą miały sens, więc pozostała pod okryciem kołdry, czekając, aż Arthur przygotuje jej ubrania; choć najbardziej czekała na środki uspokajające, bo czuła pulsujący ból w głowie, jakby ciśnienie z nerwów miało rozsadzić jej czaszkę. Jeszcze nigdy nie czuła się tak źle i chciała się tylko wyciszyć z pomocą zewnętrzną, skoro sama poległa. Wzięła od niego naczynie z naparem i nie odstawiła go od ust, dopóki nie opróżniła zawartości. Mógłby jej teraz podać wszystko, przyjęłaby od niego nawet truciznę, aż tak pewna była jego troski. Nie robiłby tego wszystkiego, gdyby nie dbał o jej zdrowie i bezpieczeństwo, więc jak mogłaby teraz wątpić?
Pokręciła głową na znak, że nie jest głodna, ale nie protestowała, kiedy usiadł w fotelu. Poprosiła go jeszcze, tylko żeby odwrócił się na chwilę, a sama w tym czasie założyła przygotowane ubranie. Położyła się na boku, by mieć widok na wejście do pokoju oraz na Arthura - jemu już ufała, ale irracjonalna obawa, że ktoś wpadnie do środka i zrobi jej krzywdę, czaiła się pod skórą i paraliżowała ciało. Z otwartymi oczami wpatrywała się dłuższą chwilę w przestrzeń, a kiedy napar zaczął działać, jej oczy stały się ciężkie i odpłynęła w niebyt.
W snach dręczyły ją koszmary, a ucieczka przez las była tematem przewodnim. Co jakiś czas słyszała zawodzenie niedźwiedzia albo widziała ślady wielkich łap. Obudziła się przerażona, zlana potem jakby przebiegła maraton, a w półmroku przygasającego kominka, zajęło jej chwilę, by przypomnieć sobie, że jest w pokoju Arthura. Kilka głębszych oddechów i ziołowa mieszanka pomogły opanować pierwszy niepokój. Mężczyzna spał na fotelu i sama też chciała znów spróbować zasnąć. Musiała rzucać się w łóżku, bo kołdra była rozkopana, więc pochyliła się i sięgnęła, by się z powrotem nakryć, ale zamiast tego dotknęła... futra, co spowodowało podniesienie zwierzęcego łba, który nagle wydał się dziesięć razy większy niż w rzeczywistości. To niemożliwe, żeby do środka wszedł niedźwiedź, a mimo to Vivian podskoczyła z wrzaskiem, cofając się maksymalnie pod ramę łóżka, jakby oczekiwała ataku — zakryła głowę rękami, zaciskając oczy z przeświadczeniem, że jej horror zaczął się od nowa.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 12 Gru - 3:05
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Wyraz troski zaklęty w subtelności czynów marynarza, którymi otaczał poszkodowaną, był niczym innym, jak zwierciadłem duszy tegoż, tak w swych poczynaniach otwarty, jawił się niby otwarta księga emocji, jakie mogła rozczytać z jego twarzy, gdyby tylko przytomność umysłu jej na to pozwalał, być może i tak będzie, a może wydarzenia z tych dni zanikną w odmętach świadomości, pozostając mgłą przesiąkniętą cierpieniem oraz bólem, to jednak dla niego w tej chwili nie miało żadnego znaczenia po prostu, trwał przy niej niezależnie, od wszystkiego roztaczając wokół pierścień troski, przesiąkniętej patronatem dbałości o jej dobro, te ceniąc najwyżej, jak tylko potrafił, starał się, aby niczego jej nie brakło, dając tym samym z siebie wszystko, co mógł, co miał do zaoferowania, być może było tego niewiele, może kto inny oferowałby znacznie więcej, lecz to nie miało znaczenia nie w chwili, gdy stłamszona przeżytymi wydarzeniami cichutko kwiliła, był przy niej, ocierając łzy i niosąc słowa opieki, zapętloną wiązankę wyrytą na pamięć w zmęczeniu recytując mimowolnie, bo nawet jeśli ta nie miała jakiegokolwiek sensu, a słowa wydawały się trywialne i pospolite, to tonacja głosu, czułość gestów i oddanie, nadawały im zupełnie innego wybrzmienia, ponadto przedstawiając swymi czynami obraz zaangażowania, w każdą sekundę tej żałości robił wszystko, aby tylko ulżyć jej w cierpieniu.
Zatapiając się w miękkości fotela, narzucił na wycieńczone ciało strzęp koca, który zwykle służył psu za legowisko, chociaż Mortensen doskonale wiedział, że ten wolał łóżko, niż twardą drewnianą podłogę, nawet jeśli ta w większości tonęła, pod grubym dywanem. Tak patrząc, spod zasłony rzęs spoglądał na złotowłosą, a powieki ciężkie, od zmęczenia powoli opadały, zamazując jej obraz, aż wreszcie zapadła ciemność, jaka przyniosła niespokojny sen na skraju czuwania, trwając w bezwładzie rzucony na próg, na granicę; między jawą, a sennym mirażem, trwał czujnie, jakby niespożyte siły napędzały jego organizm, a ciało gardziło, czymś tak prozaicznym, jak odpoczynek. Regeneracja nastąpi niewątpliwie, kiedy kobieta zniknie z jego pokoju, wówczas przez dwa dni nie zwlecze się z łóżka, tymczasem miał jednak ją na głowie i musiał stać na wysokości narzuconego na się zadania.
Mrok powitał go w swych chłodnych, nieprzyjaznych objęciach koc, którym okrywał się, spadł na podłogę, tuż u jego stóp, wyczuł go, ale nie sięgał poń. Zbudzony, nagłym niespokojnym impulsem, przeszywającym ciało na wskroś, bez namysłu wstał i dołożył do ognia, a migotliwe węgielki zamrugały ochoczo tryskając dziesiątkiem iskier, ku górze. Otrzepał niedbale dłonie i spojrzał na łóżko – oddychała głęboko, w półmroku stopniowo oświetlanym przez pączkujące języki ognia dostrzegał zmęczenie wyryte w obrazie jej twarzy, a także strach zlewający się z zimnym przerażeniem, które spływało po twarzy kroplami potu osiadłego rosą na skroniach i policzkach. Podszedł do łóżka, nie spiesząc się, pozwalając by go dostrzegła. Ponownie, jak wcześniej oparł się kolanem o materac, teraz odsłonięty, bo odrzucona pościel leżała w przeciwnej stronie posłania. Spojrzał na nią przytomnie, odgarnął mimowolnie mokre włosy z twarzy i skrzywił się lekko, acz zauważalnie. Nie odrywał od kobiety wzroku, jedynie pochylił się, ku nocnemu stoliczkowi sięgając po ręcznik, tym otarł jej twarz; delikatnie pozwalając by tkanina, pochłaniała krople potu.
– Już cichutko, jesteś bezpieczna – odrzucił ręcznik, na poduszkę obok i przyciągnął rozkopaną kołdrę do siebie. – Vi, nic ci nie grozi – jego głos nieznacznie, tylko przewyższał szept, znacząc się wyraźnie swą delikatnością, zmęczenie pobrzmiewało w nim, jednak oczy wyrażały najszczerszą troskę, niezmąconą dniami opieki, w swej wytrwałości, przedstawiał niezwykłą siłę, a może była to jedynie głupota? Trudno mu było to sklasyfikować zwyczajnie i całkiem normalnie objął ją i przyciągnął do siebie całując w sam środek czoła. – Chodźmy spać. – Szepnął do ucha, muskając je niewinnie wargami i przytulił, tym razem mocniej; stanowczo i pewnie wkładając, w ów przejaw zatroskania całego siebie. Puszek przyglądał się tej scenie ze zmartwionym wyrazem odmalowanym na pyszczku, jednak ustąpił marynarzowi miejsca samemu zajmując fotel, by ten mógł okryć siebie i kobietę ciężką puchową pościelą, pachnącą lasem i niemal niewyczuwalną, acz ostrą nutką maści leczniczych. – Zaufaj mi. – nie wiedział, czy ta go słuchała, czy też odpływała już zupełnie w meandry swych lęków, lecz mimo to tulił ją i całował, co jakiś czas w złotą koronę włosów splątanych. Ciało marynarza było wyczuwalnie spięte, a mięśnie pod materiałem koszulki grały, znacząc się wyrazistą twardością, dając swą posturą fundament niezachwianego bezpieczeństwa. Fala gorąca ogarniała ciało, bliskość kobiety uskrzydlała, lecz ciepło drażniło zahartowanego w niskich temperaturach mężczyznę, ot nieznacznie, ale było to na tyle dotkliwe, iż nie wychylając się, spod zimowej nabitej gęsim pierzem kołdry wyswobodził się z okowów koszulki, którą niedbale rzucił w kąt pokoju, na sekund ułamek tym samym odrywając się, od Vivian, by móc wrócić niosąc na ustach uspokajający szept i siłę ramion, którymi objął czule dziewczynę.
Zatapiając się w miękkości fotela, narzucił na wycieńczone ciało strzęp koca, który zwykle służył psu za legowisko, chociaż Mortensen doskonale wiedział, że ten wolał łóżko, niż twardą drewnianą podłogę, nawet jeśli ta w większości tonęła, pod grubym dywanem. Tak patrząc, spod zasłony rzęs spoglądał na złotowłosą, a powieki ciężkie, od zmęczenia powoli opadały, zamazując jej obraz, aż wreszcie zapadła ciemność, jaka przyniosła niespokojny sen na skraju czuwania, trwając w bezwładzie rzucony na próg, na granicę; między jawą, a sennym mirażem, trwał czujnie, jakby niespożyte siły napędzały jego organizm, a ciało gardziło, czymś tak prozaicznym, jak odpoczynek. Regeneracja nastąpi niewątpliwie, kiedy kobieta zniknie z jego pokoju, wówczas przez dwa dni nie zwlecze się z łóżka, tymczasem miał jednak ją na głowie i musiał stać na wysokości narzuconego na się zadania.
Mrok powitał go w swych chłodnych, nieprzyjaznych objęciach koc, którym okrywał się, spadł na podłogę, tuż u jego stóp, wyczuł go, ale nie sięgał poń. Zbudzony, nagłym niespokojnym impulsem, przeszywającym ciało na wskroś, bez namysłu wstał i dołożył do ognia, a migotliwe węgielki zamrugały ochoczo tryskając dziesiątkiem iskier, ku górze. Otrzepał niedbale dłonie i spojrzał na łóżko – oddychała głęboko, w półmroku stopniowo oświetlanym przez pączkujące języki ognia dostrzegał zmęczenie wyryte w obrazie jej twarzy, a także strach zlewający się z zimnym przerażeniem, które spływało po twarzy kroplami potu osiadłego rosą na skroniach i policzkach. Podszedł do łóżka, nie spiesząc się, pozwalając by go dostrzegła. Ponownie, jak wcześniej oparł się kolanem o materac, teraz odsłonięty, bo odrzucona pościel leżała w przeciwnej stronie posłania. Spojrzał na nią przytomnie, odgarnął mimowolnie mokre włosy z twarzy i skrzywił się lekko, acz zauważalnie. Nie odrywał od kobiety wzroku, jedynie pochylił się, ku nocnemu stoliczkowi sięgając po ręcznik, tym otarł jej twarz; delikatnie pozwalając by tkanina, pochłaniała krople potu.
– Już cichutko, jesteś bezpieczna – odrzucił ręcznik, na poduszkę obok i przyciągnął rozkopaną kołdrę do siebie. – Vi, nic ci nie grozi – jego głos nieznacznie, tylko przewyższał szept, znacząc się wyraźnie swą delikatnością, zmęczenie pobrzmiewało w nim, jednak oczy wyrażały najszczerszą troskę, niezmąconą dniami opieki, w swej wytrwałości, przedstawiał niezwykłą siłę, a może była to jedynie głupota? Trudno mu było to sklasyfikować zwyczajnie i całkiem normalnie objął ją i przyciągnął do siebie całując w sam środek czoła. – Chodźmy spać. – Szepnął do ucha, muskając je niewinnie wargami i przytulił, tym razem mocniej; stanowczo i pewnie wkładając, w ów przejaw zatroskania całego siebie. Puszek przyglądał się tej scenie ze zmartwionym wyrazem odmalowanym na pyszczku, jednak ustąpił marynarzowi miejsca samemu zajmując fotel, by ten mógł okryć siebie i kobietę ciężką puchową pościelą, pachnącą lasem i niemal niewyczuwalną, acz ostrą nutką maści leczniczych. – Zaufaj mi. – nie wiedział, czy ta go słuchała, czy też odpływała już zupełnie w meandry swych lęków, lecz mimo to tulił ją i całował, co jakiś czas w złotą koronę włosów splątanych. Ciało marynarza było wyczuwalnie spięte, a mięśnie pod materiałem koszulki grały, znacząc się wyrazistą twardością, dając swą posturą fundament niezachwianego bezpieczeństwa. Fala gorąca ogarniała ciało, bliskość kobiety uskrzydlała, lecz ciepło drażniło zahartowanego w niskich temperaturach mężczyznę, ot nieznacznie, ale było to na tyle dotkliwe, iż nie wychylając się, spod zimowej nabitej gęsim pierzem kołdry wyswobodził się z okowów koszulki, którą niedbale rzucił w kąt pokoju, na sekund ułamek tym samym odrywając się, od Vivian, by móc wrócić niosąc na ustach uspokajający szept i siłę ramion, którymi objął czule dziewczynę.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 14 Gru - 21:31
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Osłonięta własnymi rękoma czekała na atak, który nie nadchodził. Strach zalał jej umysł i nie pozwalał racjonalnym argumentom dotrzeć jej świadomości, zamiast tego dał sobie wmówić, że futro zwiastowało powrót niedźwiedzia, który rozerwie ją na strzępy, czyli skończy to, co zaczął. Drżała na ciele, ale nie wydała więcej żadnego dźwięku, jakby bała się, że jakikolwiek pisk może rozjuszyć groźną bestię. Bała się spojrzeć na źródło jej przerażenia, ale gdyby to zrobiła, zobaczyłaby biały, szczenięcy puch, który ani myślał wystawiać zębów, za to nieśmiało merdał ogonkiem, jakby próbował zakomunikować, że nie ma złych zamiarów. Biedne zwierzę nie wiedziało, co się dzieje — najpierw w zaciszu jego domu pojawia się chora, zakrwawiona kobieta, potem budzi się i robi aferę na cały dom, a teraz jeszcze zajmuje jego łóżko i straszy go swoim przerażeniem. Dobrze, że psy z natury są empatyczne i potrafią wybaczać, jak nikt inny.
Mimo to kobieta dalej w swej nieświadomości trwała skulona, do czasu kiedy Arthur znów nie zainterweniował. Nie przestraszyła się go, pamiętała, gdzie się znajduje i kto się nią zaopiekował, gdy nie była przytomna. Nadal się opiekował, co udowodnił, przecierając jej twarz z mokrej powłoki potu, stanowiącym niezbyty dowód jej emocji podczas snu. Jego bliskość i uspokajający szept, rozluźniły odrobinę jej ciało, przynajmniej na tyle, by spojrzała w miejsce, w którym powinien czaić się niedźwiedź, ale zobaczyła tam tylko wyrośniętego szczeniaka. Wzięła kilka głębokich wdechów i powtarzała sobie w myślach to samo, co Arthur próbował jej przekazać — nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna. Nie znajdzie jej tutaj, nie musiała drżeć, że ktoś wpadnie przez okno i zawlecze ją w to samo miejsce w lesie, by nieznajomy napastnik dokończył dzieła.
Nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy. Pamiętała, że miał ostre rysy, przerażające spojrzenie i zarost, ale nie mogła przywołać w pamięci dokładnego obrazu. Czyżby strach sparaliżował ją na tyle, by nie zapamiętała szczegółów? Czy jej umysł próbował ją chronić i zamknął się na ten obraz? W efekcie czuła się jeszcze gorzej, bo miała wrażenie, że mógł to być każdy.
Z wyjątkiem Arthura. On otoczył ją opieką, prawdopodobnie uratował jej życie i to, o ironio, nie pierwszy raz. Zawsze pojawiał się wtedy, kiedy potrzebowała ratunku i nie zawodził w staraniach. Jak mogłaby mu teraz nie ufać, skoro tyle dla niej zrobił?
Czuła się inaczej niż jeszcze kilka godzin temu. Wtedy z przerażenia bała się każdego dźwięku i nie chciała, by ktokolwiek naruszał jej przestrzeń osobistą. Teraz potrzebowała bliskości i oparcia, potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, czego nie czuła pozostawiona sama sobie. Gdy tylko przytulił ją do siebie, jednocześnie zostawiając na tyle swobody, by nie poczuła się dociśnięta i osaczona, odniosła wrażenie, że umyka z niej panika — strach pozostał, czaił się jak pasożyt na dobrą okazję, by zatopić kły w żywicielu. Nie miała na to wpływu, ale postanowiła zaufać swoim odruchom i wcisnęła głowę w ramię mężczyzny.
- Dobrze - szepnęła, żeby miał świadomość, że nie odpłynęła i wzięła sobie do serca jego słowa, obdarzając go zaufaniem.
Poczekała, aż przygotuje się do snu i na nowo wtuliła się w niego, czerpiąc od niego nie tylko ciepło, ale też starała się zyskać ten wewnętrzny spokój, którym emanował. Sama była rozdygotana niczym wiewiórka na sterydach, a on cierpliwie obejmował i szeptał uspokajająco. Zasypiając, poczuła ulgę, że przynajmniej tej nocy może spać we własnym łóżku, pomimo nieproszonego gościa, mieli wystarczająco dużo miejsca, by się pomieścić.
Nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale resztę nocy dręczyły ją koszmary przeróżnej maści, ale z jednym motywem głównym — napaści, którą przeżyła. Jej umysł nie był w stanie sobie z tym poradzić, więc dodatkowo w śnie maltretował ją żywymi obrazami tego, co zaszło. Obudziła się nad ranem jeszcze bardziej zmęczona, niż jak się kładła. Czy rzucała się po łóżku? Czy gadała albo krzyczała przez sen? Nie miała pojęcia, ale zanim otworzyła oczy, poczuła się dziwnie skrępowana, a pod skórą już poczuła toksyczne liźnięcie paniki. Gdy otworzyła oczy, Arthur jeszcze spał — albo udawał, bo twarz miał odwróconą, ale ich ciała były jedną wielką plątaniną. Jedna jej noga była przygnieciona przez jego, za to drugą miała zarzuconą na jego biodro. Jej ramię częściowo utknęło pod ramieniem mężczyzny, leżącego na brzuch i nie za bardzo wiedziała, jak się teraz wyplątać.
Przez dłuższą chwilę leżała, wpatrując się w sufit i rozmyślając o tym, co się stało, o swojej sytuacji. Ciężar przygniatał jej klatkę piersiową, ale nie zamierzała się tak poddać bez walki. Pierwszy szok minął i teraz będzie musiała przejść przez wszystkie stadia zespołu stresu pourazowego. Aktualnie próbowała sobie wmówić, że właściwie nic takiego się nie stało i nie ma o co robić afery. Musiała być silna i nie dać po sobie poznać, że ją to ruszyło — od teraz. Musiała o tym zapomnieć jak najszybciej.
- Dzień dobry - poruszenie mężczyzny dało jej sygnał, że już się obudził. - Przepraszam za... - zaczęła, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Za wczoraj? Za rozbicie lustra? Za zachowanie? Za wszystko? Przegryzła dolną wargę, jakby szukała dobrej odpowiedzi, ale nie nadchodziła, więc po prostu zamilkła.
Mimo to kobieta dalej w swej nieświadomości trwała skulona, do czasu kiedy Arthur znów nie zainterweniował. Nie przestraszyła się go, pamiętała, gdzie się znajduje i kto się nią zaopiekował, gdy nie była przytomna. Nadal się opiekował, co udowodnił, przecierając jej twarz z mokrej powłoki potu, stanowiącym niezbyty dowód jej emocji podczas snu. Jego bliskość i uspokajający szept, rozluźniły odrobinę jej ciało, przynajmniej na tyle, by spojrzała w miejsce, w którym powinien czaić się niedźwiedź, ale zobaczyła tam tylko wyrośniętego szczeniaka. Wzięła kilka głębokich wdechów i powtarzała sobie w myślach to samo, co Arthur próbował jej przekazać — nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna. Nie znajdzie jej tutaj, nie musiała drżeć, że ktoś wpadnie przez okno i zawlecze ją w to samo miejsce w lesie, by nieznajomy napastnik dokończył dzieła.
Nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy. Pamiętała, że miał ostre rysy, przerażające spojrzenie i zarost, ale nie mogła przywołać w pamięci dokładnego obrazu. Czyżby strach sparaliżował ją na tyle, by nie zapamiętała szczegółów? Czy jej umysł próbował ją chronić i zamknął się na ten obraz? W efekcie czuła się jeszcze gorzej, bo miała wrażenie, że mógł to być każdy.
Z wyjątkiem Arthura. On otoczył ją opieką, prawdopodobnie uratował jej życie i to, o ironio, nie pierwszy raz. Zawsze pojawiał się wtedy, kiedy potrzebowała ratunku i nie zawodził w staraniach. Jak mogłaby mu teraz nie ufać, skoro tyle dla niej zrobił?
Czuła się inaczej niż jeszcze kilka godzin temu. Wtedy z przerażenia bała się każdego dźwięku i nie chciała, by ktokolwiek naruszał jej przestrzeń osobistą. Teraz potrzebowała bliskości i oparcia, potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, czego nie czuła pozostawiona sama sobie. Gdy tylko przytulił ją do siebie, jednocześnie zostawiając na tyle swobody, by nie poczuła się dociśnięta i osaczona, odniosła wrażenie, że umyka z niej panika — strach pozostał, czaił się jak pasożyt na dobrą okazję, by zatopić kły w żywicielu. Nie miała na to wpływu, ale postanowiła zaufać swoim odruchom i wcisnęła głowę w ramię mężczyzny.
- Dobrze - szepnęła, żeby miał świadomość, że nie odpłynęła i wzięła sobie do serca jego słowa, obdarzając go zaufaniem.
Poczekała, aż przygotuje się do snu i na nowo wtuliła się w niego, czerpiąc od niego nie tylko ciepło, ale też starała się zyskać ten wewnętrzny spokój, którym emanował. Sama była rozdygotana niczym wiewiórka na sterydach, a on cierpliwie obejmował i szeptał uspokajająco. Zasypiając, poczuła ulgę, że przynajmniej tej nocy może spać we własnym łóżku, pomimo nieproszonego gościa, mieli wystarczająco dużo miejsca, by się pomieścić.
Nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale resztę nocy dręczyły ją koszmary przeróżnej maści, ale z jednym motywem głównym — napaści, którą przeżyła. Jej umysł nie był w stanie sobie z tym poradzić, więc dodatkowo w śnie maltretował ją żywymi obrazami tego, co zaszło. Obudziła się nad ranem jeszcze bardziej zmęczona, niż jak się kładła. Czy rzucała się po łóżku? Czy gadała albo krzyczała przez sen? Nie miała pojęcia, ale zanim otworzyła oczy, poczuła się dziwnie skrępowana, a pod skórą już poczuła toksyczne liźnięcie paniki. Gdy otworzyła oczy, Arthur jeszcze spał — albo udawał, bo twarz miał odwróconą, ale ich ciała były jedną wielką plątaniną. Jedna jej noga była przygnieciona przez jego, za to drugą miała zarzuconą na jego biodro. Jej ramię częściowo utknęło pod ramieniem mężczyzny, leżącego na brzuch i nie za bardzo wiedziała, jak się teraz wyplątać.
Przez dłuższą chwilę leżała, wpatrując się w sufit i rozmyślając o tym, co się stało, o swojej sytuacji. Ciężar przygniatał jej klatkę piersiową, ale nie zamierzała się tak poddać bez walki. Pierwszy szok minął i teraz będzie musiała przejść przez wszystkie stadia zespołu stresu pourazowego. Aktualnie próbowała sobie wmówić, że właściwie nic takiego się nie stało i nie ma o co robić afery. Musiała być silna i nie dać po sobie poznać, że ją to ruszyło — od teraz. Musiała o tym zapomnieć jak najszybciej.
- Dzień dobry - poruszenie mężczyzny dało jej sygnał, że już się obudził. - Przepraszam za... - zaczęła, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Za wczoraj? Za rozbicie lustra? Za zachowanie? Za wszystko? Przegryzła dolną wargę, jakby szukała dobrej odpowiedzi, ale nie nadchodziła, więc po prostu zamilkła.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 15 Gru - 2:17
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Wsłuchany w cichy nierównomierny oddech czuwał przeganiając zmęczenie, które chyłkiem próbowało zajść od tyłu, nie pozwalając ramionom senności opleść go, nim nie poczuje, że kobieta w jego objęciach rozluźnia się i uspokaja, trwał w tym stanie na granicy snu i jawy, tak długo, aż przestał pamiętać cokolwiek, a świadomość odpłynęła w błogi niebyt, w którym pobrzmiewał jedynie cichy miarowy szept Vivian, będący zwieńczeniem jej ostatniego słowa, przed zaśnięciem, to był jego jedyny sen, jaki spłynął do umysłu marynarza, nic więcej nie, mógł sobie przypomnieć, targany nieustannym poczuciem zagrożenia budził się, zbyt często, aby nazwać, tę noc owocną, była jednak lepsza, niż dwie poprzednie, gdy praktycznie nie zmrużył oka.
Jej ciało pachniało ziołami, te naleciałości maści, jednak nie dominowały w całokształcie palety zapachów, jakie wyczuwał, był również nikły zapach kobiecego potu i strach, ten paraliżujący gad zakradł się do jej umysłu mieszał w myślach, a Mortensen pozostawał, bezsilny na jego zgubne działanie, lecz wyczuwał jego obecność, w każdym nerwowym ruchu, grymasie ust, westchnięciu. Przytulał ją w tych momentach do siebie, jeszcze bliżej, niż była i całował w skroń szepcząc uspokajające słowa, był jednak zmęczony, a te odcisnęło na nim swe piętno i nie potrafił zdać się na nic więcej, za bardzo poddany ostatnim wydarzeniom stanowił prawdziwy wrak człowieka, jaki leciał na oparach i tylko wytrwałość w opiece, nad Vi trzymała go jeszcze przy jako takiej kondycji psychicznej w innym wypadku, mógłby niewątpliwie zwariować.
Noc przemijała niespokojnie, budzony jej głośniejszym oddechem, trwał zdawać by się, mogło z godziny na godzinę, coraz bliżej jubilerki, ich ciała po kilku godzinach wzajemnej czułości, jakiej się oddali, by zaznać tak upragnionego spokoju stanowiły prawdziwą plątaninę kończy – łącząc nierozerwalnie, dopiero nad ranem prawdziwie zasnął, to szczęście jednak nie trwało długo, gdyż nieśmiałe promienie wschodzącego słońca stopniowo zaglądały, przez szczyty iglaków do sypialni na poddaszu. Pyłki kurzu wirowały w złocistych refleksach światła, a dzień stawał leniwie i bardzo ospale, jakby nie chciał ściągać tej maski, którą przybrała noc.
Czując pod sobą skrawek ramienia Vivian, miał odruch, by odsunąć się od kobiety, lecz czuł, że bliskość, jakiej się oddali i w której trwali, przekładała się również na inne reakcje ciała, nad którymi nieszczególnie, mógł przez sen zapanować. Z twarzą w puchowej poduszce próbował skupić myśli i odegnać od siebie moment konfrontacji, czuł, że obudziła się przed nim, że jak spojrzy kątem oka na jej twarz, dostrzeże parę błękitnych oczu wpatrzonych w niego, czy to mu jednak przeszkadzało? Odpowiedź na to pytanie trwała tyle, co nic, ot zaledwie chwilkę ulotną. Podniósł nieznacznie głowę i spojrzał przytomniejąc na obraz kobiety. Uśmiechnął się do niej, mimowolnie, jakby sam jej widok wprawiał go w pogodny nastrój, lecz nim ta skończyła mówić, za co go przeprasza, podniósł się nieznacznie na łokciach i pocałował ją w policzek. – Dzień dobry – cień uśmiechu przemknął, przez twarz przemytnika, a nosem zaledwie musnął jej nosek. – Nie przepraszaj mnie – słowa płynęły z ust mężczyzny pewną melodią stanowczości, bez nadmiernej jej akcentacji, to było zbędne. Rzeczowym wzrokiem ocenił sytuację, w jakiej się znaleźli, a chociaż trwał w pozycji dla siebie krępującej uśmiechnął się nieznacznie. – Jesteś naprawdę piękna – stwierdził to, z taką klarownością przekazu w głosie, jakby oznajmił, że woda jest mokra, a niebo niebieskie patrząc jej w oczy, bez wahania, nawet powieka mu nie drgnęła, gdy wyznawał tę oczywistość, jednak widać było, że zbierał się do kolejnych słów. – Lecz chyba, musisz mnie wypuścić – nie czekał na jej ruch, samemu sięgnął ręką jej nogi obejmując ją pewnie w połowie uda i podnosząc nieznacznie w górę, w tym samym momencie podniósł się pewniej na łokciach i nachylił, nad blondynką ponownie całując, jednak tym razem w sam środek czoła. I zatrzymał się, chciał na nią patrzeć, jeszcze przez moment ulotny, mimo pozycji i tego, co mogła czuć, na usta marynarza cisnęły się słowa otuchy, zapewnienia o pomocy i wsparciu. Milczał jednak, pozwalając by oczy, stanowiły jawny obraz jego uczuć. Trudno mu było wyznać, to wszystko nie zasypując jej potokiem słów, które bardziej, mogłyby dobić, niż pomóc. Ręka trzymająca udo trwała w zawieszeniu, zaledwie na kilka centymetrów w górę podnosząc kończynę kobiety. – Vi… zostań jeszcze w łóżku, wypocznij. – Posłał jej uśmiech, jeden z tych nielicznych, których ciepło uderzało równie silnie, co lipcowe promienie słońca w pogodny dzień. Nie spieszyło im się nigdzie, mieli czas.
Jej ciało pachniało ziołami, te naleciałości maści, jednak nie dominowały w całokształcie palety zapachów, jakie wyczuwał, był również nikły zapach kobiecego potu i strach, ten paraliżujący gad zakradł się do jej umysłu mieszał w myślach, a Mortensen pozostawał, bezsilny na jego zgubne działanie, lecz wyczuwał jego obecność, w każdym nerwowym ruchu, grymasie ust, westchnięciu. Przytulał ją w tych momentach do siebie, jeszcze bliżej, niż była i całował w skroń szepcząc uspokajające słowa, był jednak zmęczony, a te odcisnęło na nim swe piętno i nie potrafił zdać się na nic więcej, za bardzo poddany ostatnim wydarzeniom stanowił prawdziwy wrak człowieka, jaki leciał na oparach i tylko wytrwałość w opiece, nad Vi trzymała go jeszcze przy jako takiej kondycji psychicznej w innym wypadku, mógłby niewątpliwie zwariować.
Noc przemijała niespokojnie, budzony jej głośniejszym oddechem, trwał zdawać by się, mogło z godziny na godzinę, coraz bliżej jubilerki, ich ciała po kilku godzinach wzajemnej czułości, jakiej się oddali, by zaznać tak upragnionego spokoju stanowiły prawdziwą plątaninę kończy – łącząc nierozerwalnie, dopiero nad ranem prawdziwie zasnął, to szczęście jednak nie trwało długo, gdyż nieśmiałe promienie wschodzącego słońca stopniowo zaglądały, przez szczyty iglaków do sypialni na poddaszu. Pyłki kurzu wirowały w złocistych refleksach światła, a dzień stawał leniwie i bardzo ospale, jakby nie chciał ściągać tej maski, którą przybrała noc.
Czując pod sobą skrawek ramienia Vivian, miał odruch, by odsunąć się od kobiety, lecz czuł, że bliskość, jakiej się oddali i w której trwali, przekładała się również na inne reakcje ciała, nad którymi nieszczególnie, mógł przez sen zapanować. Z twarzą w puchowej poduszce próbował skupić myśli i odegnać od siebie moment konfrontacji, czuł, że obudziła się przed nim, że jak spojrzy kątem oka na jej twarz, dostrzeże parę błękitnych oczu wpatrzonych w niego, czy to mu jednak przeszkadzało? Odpowiedź na to pytanie trwała tyle, co nic, ot zaledwie chwilkę ulotną. Podniósł nieznacznie głowę i spojrzał przytomniejąc na obraz kobiety. Uśmiechnął się do niej, mimowolnie, jakby sam jej widok wprawiał go w pogodny nastrój, lecz nim ta skończyła mówić, za co go przeprasza, podniósł się nieznacznie na łokciach i pocałował ją w policzek. – Dzień dobry – cień uśmiechu przemknął, przez twarz przemytnika, a nosem zaledwie musnął jej nosek. – Nie przepraszaj mnie – słowa płynęły z ust mężczyzny pewną melodią stanowczości, bez nadmiernej jej akcentacji, to było zbędne. Rzeczowym wzrokiem ocenił sytuację, w jakiej się znaleźli, a chociaż trwał w pozycji dla siebie krępującej uśmiechnął się nieznacznie. – Jesteś naprawdę piękna – stwierdził to, z taką klarownością przekazu w głosie, jakby oznajmił, że woda jest mokra, a niebo niebieskie patrząc jej w oczy, bez wahania, nawet powieka mu nie drgnęła, gdy wyznawał tę oczywistość, jednak widać było, że zbierał się do kolejnych słów. – Lecz chyba, musisz mnie wypuścić – nie czekał na jej ruch, samemu sięgnął ręką jej nogi obejmując ją pewnie w połowie uda i podnosząc nieznacznie w górę, w tym samym momencie podniósł się pewniej na łokciach i nachylił, nad blondynką ponownie całując, jednak tym razem w sam środek czoła. I zatrzymał się, chciał na nią patrzeć, jeszcze przez moment ulotny, mimo pozycji i tego, co mogła czuć, na usta marynarza cisnęły się słowa otuchy, zapewnienia o pomocy i wsparciu. Milczał jednak, pozwalając by oczy, stanowiły jawny obraz jego uczuć. Trudno mu było wyznać, to wszystko nie zasypując jej potokiem słów, które bardziej, mogłyby dobić, niż pomóc. Ręka trzymająca udo trwała w zawieszeniu, zaledwie na kilka centymetrów w górę podnosząc kończynę kobiety. – Vi… zostań jeszcze w łóżku, wypocznij. – Posłał jej uśmiech, jeden z tych nielicznych, których ciepło uderzało równie silnie, co lipcowe promienie słońca w pogodny dzień. Nie spieszyło im się nigdzie, mieli czas.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 15 Gru - 23:26
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Mimowolnie była mu wdzięczna, że nie pozwolił jej męczyć się z uporządkowywaniem w głowie kwestii, za które powinna go przeprosić, bo im dłużej o tym myślała, tym więcej pozycji dochodziło. Była zażenowana swoim zachowaniem, że widział ją w takim stanie, że widział ją w całej okazałości, w momentach największej bezbronności i nie patrzył na nią z obrzydzeniem czy rezerwą. Przeciwnie, w jego spojrzeniu było tyle troski i czułości, że ledwo sobie z tym radziła. Kącik ust drgnął w impulsie, gdy pocałował ją w policzek, tym samym skutecznie odwracając uwagę od pozostałych kwestii. Jego swoboda była czymś nowym, ale biorąc pod uwagę to, że właśnie spędzili razem noc, a wcześniej przeżyli wspólne chwile grozy (każdy na swój sposób)… to scala relację w sposób, który nie potrafiłaby nazwać, ale teraz patrząc na niego, nie bała się - nie tak otwarcie. Strach był przyczajony pod skórą, czekał na swój moment jak tygrys polujący na zwierzynę. Nie chciała się poddać, ale nie do końca czuła się sobą, jakby w jakimś stopniu straciła kontrolę nad własnym ciałem i reakcjami. Może to tylko głupie wrażenie po przeładowaniu emocjonalnym, które wczoraj miało swoje apogeum, doprowadzając do wybuchu. Dzisiaj czuła się lepiej, miała wrażenie, że oswoiła się wstępnie z problemem i będzie w stanie stawić mu czoła, że ten atak nie wyrządził w jej umyśle żadnej szkody i będzie mogła przejść z tym do porządku dziennego. Niewiele miała wspólnego z psychologią, więc nie zdawała sobie sprawy jak działa zespół stresu pourazowego, że huśtawki nastroju, wybuchy emocji, przewlekły strach, wyparcie, to tylko część objawów, które dosięgną ją w najbliższym czasie.
Zdecydowanie bardziej wolała skupić umysł i ciało na tym, co miała tuż przed oczami. Arthur z rozczochranymi po nocy włosami i z tym swoim uroczym uśmiechem, odrywał ją od traumatycznych wspomnień, więc bardzo chciała, żeby ten stan się utrzymał.
Uśmiechnęła się nieco szerzej na komplement, w który nie do końca była w stanie uwierzyć, biorąc pod uwagę jej stan - pomijając rany i posiniaczone ciało, jej twarz była napuchnięta od płaczu, podkrążone oczy zaznaczone sińcami nie zniknęły pod warstwą makijażu, więc zdecydowanie traciła na atrakcyjności. A jednak mówił to tak pewnie, że nie chciała się odezwać, nie chciała kwestionować jego wrażeń, bo kto wie, może miał trochę spaczony gust i lubił poobijane, wrzeszczące wariatki.
- Naprawdę muszę? - wymruczała po chwili wpatrywania się w jego oczy, tuż po tym jak podniósł jej nogę ze swojego biodra. Gdyby bardziej przypominała siebie pewnie byłaby w tym bardziej stanowcza i powiedziała coś w stylu "wypuszczę, kiedy zechcę", ale teraz jej pewność siebie opadła niemal do zera, a strach zatrząsł u podstaw jej osobowość, zostawiając kruchą skorupę, zwykłą wydmuszkę.
Co nie znaczy, że nie pozostało w niej nic z dawnego żaru, bo bliskość mężczyzny zdecydowanie działała na jego korzyść. Zarzuciła mu ręce na szyję, zamykając go w objęciu, z którego również nie zamierzała tak łatwo wypuścić.
- Ups - szepnęła, zupełnie pozbawiona skruchy za to jawne prowokowanie. Jego niewinne pocałunki w czoło i policzek nie zaspokajały apetytu. Dla odmiany chciała poczuć coś innego niż strach, chciała się zapomnieć, a postawa Arthura tylko ją nakręcała.
- Dobrze - zgodziła się bez zbędnych komentarzy ani analizowania, bo i tak zamierzała jeszcze zostać w łóżku. Nie wiedziała, która jest godzina, ale stawiała wczesny poranek. Nawet nie wiedziała, jaki jest dzień tygodnia, zupełnie tracąc rachubę. Czy Arthur miał teraz wolne? Czy zaniedbywał przez nią swoje obowiązki? Nie chciała się nad tym zastanawiać, wolała ufać, że skoro poświęcił jej tyle czasu, to miał taką możliwość. Teraz paliła ją zupełnie inna kwestia. - Ale ty zostaniesz ze mną.
Sama nie wiedziała czy była to prośba, czy pytanie, czy może stwierdzenie faktu, biorąc pod uwagę jego spojrzenia i zachowanie. Nie prowokował jej, przeciwnie, był cierpliwy i opiekuńczy - przekraczali raz za razem granice, ale na tym etapie, czy jeszcze jakiekolwiek istniały? Atak zamazał jej wszystkie linie, a dawne wątpliwości w tej chwili straciły na ważności, kiedy priorytetem było ratowanie życia, a teraz wewnętrzna obawa stłumiona przez inne potrzeby.
Wyciągnęła szyję, a wysuwając podbródek odnalazła jego usta, wpijając się w nie z zaskakującym pragnieniem. Zacisnęła mocniej ręce wokół jego szyi, prowokując zmniejszenie odległości między nimi, prawie zapominając jak mocno jest obolała i gdyby mężczyzna opadł na nią całym ciałem, pewnie odczułaby to dotkliwie. To jednak nie zaprzątało jej głowy, pochłonięta pocałunkiem, zatracała się z każdą kolejną sekundą. Jego chwyt na udzie chwilowo zelżał, a noga automatycznie zaczęła wracać na swoje miejsce, oplatając się wokół niczym wąż.
Ewidentnie nadużywała jego gościnności, ale akurat w tym momencie nie zamierzała za to przepraszać.
Zdecydowanie bardziej wolała skupić umysł i ciało na tym, co miała tuż przed oczami. Arthur z rozczochranymi po nocy włosami i z tym swoim uroczym uśmiechem, odrywał ją od traumatycznych wspomnień, więc bardzo chciała, żeby ten stan się utrzymał.
Uśmiechnęła się nieco szerzej na komplement, w który nie do końca była w stanie uwierzyć, biorąc pod uwagę jej stan - pomijając rany i posiniaczone ciało, jej twarz była napuchnięta od płaczu, podkrążone oczy zaznaczone sińcami nie zniknęły pod warstwą makijażu, więc zdecydowanie traciła na atrakcyjności. A jednak mówił to tak pewnie, że nie chciała się odezwać, nie chciała kwestionować jego wrażeń, bo kto wie, może miał trochę spaczony gust i lubił poobijane, wrzeszczące wariatki.
- Naprawdę muszę? - wymruczała po chwili wpatrywania się w jego oczy, tuż po tym jak podniósł jej nogę ze swojego biodra. Gdyby bardziej przypominała siebie pewnie byłaby w tym bardziej stanowcza i powiedziała coś w stylu "wypuszczę, kiedy zechcę", ale teraz jej pewność siebie opadła niemal do zera, a strach zatrząsł u podstaw jej osobowość, zostawiając kruchą skorupę, zwykłą wydmuszkę.
Co nie znaczy, że nie pozostało w niej nic z dawnego żaru, bo bliskość mężczyzny zdecydowanie działała na jego korzyść. Zarzuciła mu ręce na szyję, zamykając go w objęciu, z którego również nie zamierzała tak łatwo wypuścić.
- Ups - szepnęła, zupełnie pozbawiona skruchy za to jawne prowokowanie. Jego niewinne pocałunki w czoło i policzek nie zaspokajały apetytu. Dla odmiany chciała poczuć coś innego niż strach, chciała się zapomnieć, a postawa Arthura tylko ją nakręcała.
- Dobrze - zgodziła się bez zbędnych komentarzy ani analizowania, bo i tak zamierzała jeszcze zostać w łóżku. Nie wiedziała, która jest godzina, ale stawiała wczesny poranek. Nawet nie wiedziała, jaki jest dzień tygodnia, zupełnie tracąc rachubę. Czy Arthur miał teraz wolne? Czy zaniedbywał przez nią swoje obowiązki? Nie chciała się nad tym zastanawiać, wolała ufać, że skoro poświęcił jej tyle czasu, to miał taką możliwość. Teraz paliła ją zupełnie inna kwestia. - Ale ty zostaniesz ze mną.
Sama nie wiedziała czy była to prośba, czy pytanie, czy może stwierdzenie faktu, biorąc pod uwagę jego spojrzenia i zachowanie. Nie prowokował jej, przeciwnie, był cierpliwy i opiekuńczy - przekraczali raz za razem granice, ale na tym etapie, czy jeszcze jakiekolwiek istniały? Atak zamazał jej wszystkie linie, a dawne wątpliwości w tej chwili straciły na ważności, kiedy priorytetem było ratowanie życia, a teraz wewnętrzna obawa stłumiona przez inne potrzeby.
Wyciągnęła szyję, a wysuwając podbródek odnalazła jego usta, wpijając się w nie z zaskakującym pragnieniem. Zacisnęła mocniej ręce wokół jego szyi, prowokując zmniejszenie odległości między nimi, prawie zapominając jak mocno jest obolała i gdyby mężczyzna opadł na nią całym ciałem, pewnie odczułaby to dotkliwie. To jednak nie zaprzątało jej głowy, pochłonięta pocałunkiem, zatracała się z każdą kolejną sekundą. Jego chwyt na udzie chwilowo zelżał, a noga automatycznie zaczęła wracać na swoje miejsce, oplatając się wokół niczym wąż.
Ewidentnie nadużywała jego gościnności, ale akurat w tym momencie nie zamierzała za to przepraszać.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 16 Gru - 14:46
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Złoty włos jaśniał w promieniach nieśmiało wschodzącego słońca, jej twarz promieniała w oczach marynarza stając się obrazem utkanym z nici olśnienia, jakby ogólna rozpacz, co objęła ją w swe władania zanikła nagle, a może w dalszym ciągu tam była, tyle że on jej nie dostrzegał pochłonięty w pełni przez uczucie, które kształtowało się duszy? Słowami nie będąc w stanie opisać, tego jak bardzo jej pragnie patrzył na nią, tylko z niekrytym uwielbieniem, tak że nawet cieniem myśli nie zdradzał, jakichkolwiek obiekcji, czy zahamowań z tytułu wcześniejszego wybuchu uzasadnionej w jego rozumowaniu agresji wymieszanej z paniką i strachem przed wszystkim i wszystkimi, mając wrażenie, że cały świat na nią dybie, musiała czuć się przytłoczona i przerażona w konsekwencji ślady łez wyryte w policzkach ocierał czule, a przemęczoną twarz naznaczoną bólem ostatnich dni, mógł jedynie całować przyciągając do piersi, była w jego oczach dzielną kobietą, może odrobinę zbyt porywistą, coby dla porównania tegoż, mógł podsunąć szalejącą nawałnicę ciskającą piorunami i spienionymi bałwanami morskiej kipieli w łupinę statku, lecz równie gwałtowna, co niszczycielska przechodziła szybko, a panujący po jej odejściu spokój, ta błoga cisza, były jednymi z najprzyjemniejszych momentów, jakich doświadczał w swym życiu na morzu, tak niemal odprężające zrzucało ciężar niepokoju z barków i uspokajało rozkołatane serce. Nie mając wpływu na swe uczucia najzwyczajniej w świecie jej pożądał, to przyciąganie oraz wzajemny magnetyzm z domieszką, czegoś ponadto były wynikiem naznaczonym spotkaniami w określonych sytuacjach, mógł ją poznawać ze wszystkich stron i zauroczyć się w jej osobie z pełną świadomością jej humorków, które już i tak zwykł tolerować, dla niektórych mogłoby to wydać się trywialne, a dla przemytnika stanowiło jasny punkcik naniesiony na mapę uczuć.
Ignorując z początku markotność myśli nie zmieniał pozycji, w jakiej trwał czując, iż ciało było przeciw niemu, swą jasną i dobitną prezentacją utwierdzało Vivian, w tym, czego chciał trudno mu, było to zwalczyć, może i by próbował, gdyby nie zmęczenie i ta przepalająca styki rozsądku w umyśle bliskość jej ciała, które tak go elektryzowało, iż włoski na karku jeżyły się przy najdrobniejszym dotyku. Raz oparł się pokusie, była wówczas pijana, chociaż podejrzewał, że nie aż tak, aby całą winę za tamte urocze uśmiechy, mogła zrzucić na karb alkoholowego rozluźnienia w chwili zapomnienia o całym świecie, w ten czas, jednak obawiał się, że jeśli zrobi krok naprzód – sparzy się i straci szansę na zbudowanie zaufania, tego niezbędnego filaru, na którym mu tak przecież zależało. Sumienie trzymało pożądanie na łańcuchu, jednocześnie biczując ciało za śmielsze myśli odpychając ją od siebie, by tylko mógł zaznać spokoju.
Pokiwał przecząco głową, nic nie musiała, mogła zostać ile tylko chciała nie zdążył jej jednak tego uświadomić, a może nawet nie było takiej potrzeby, bo o tym doskonale wiedziała, w takich momentach wychodziła swego rodzaju intymna domyślności i pewne słowa pozostawały zbędnym dodatkiem. Patrzył na nią uśmiechając się półgębkiem, kiedy w czynach swych wykazywała dawną siebie, może odrobinę mniej zaprawioną pewnością siebie, lecz smaku, przy tym bynajmniej nie tracą. Skinął potwierdzająco głową, bo wiedział, że gdyby zabrał głos ten mógłby go zdradzić i uświadomić to, jak szczęśliwy, był w tej właśnie chwili, być może to dostrzegała starał się o tym, jednak nie myśleć, gdyż wiedział doskonale, iż jego twarz sporadycznie potrafiła przybrać pokerową minę, a w takich momentach emocjonalność marynarza wypływała pod pełnymi żaglami, niosąc uczucia w pełnej swej krasie.
Pocałunek, którym go zaszczyciła, był inny, aczkolwiek podobny do tego na moście, tam rzeczy działy się, pod butem szalejącej w sercach namiętności, tu królowała pewność czynów i brak zahamowań. Wiedzieli czego chcieli i tak odwzajemnił czułość przelewając nań namiętność duszoną w sercu, od czasu pikniku, tak wiele się wydarzyło; oboje mogli zginąć narażeni na ostrze w ciemności, stać się tylko wspomnieniem ulotnym, gdy oderwał się od jej ust, spod przymrużonych powiek lustrował twarz jubilerki zachwycając się jej wdziękiem. Pozwalał, by splątała nogi na jego biodrach, on sam czując lepsze podparcie, mając dwie ręce wolne nie chciał ryzykować upadku na obolałą pierś dziewczyny. Usta, które na moment oderwały się ponownie wróciły, tym razem jednak znacząc swój ślad po linii żuchwy i pełzły w dół całując szyję w namiętności chwili biodra marynarza zafalowały, lecz nie jednorazowo, co mogłoby oznaczać czysty przypadek, wręcz przeciwnie umyślnie wykorzystując fakt tej bliskości i stanu podniecenia, chciał ją podrażnić odrobinę, tę nieznośną przyjemnością.
– Lekarstwa – westchnął z wargami, przy jej uchu i poderwał głowę, by spojrzeć partnerce w oczy. – I trzeba posmarować ciało mazidłem – dodał, zniżając głos do szeptu i pocałował ją ponownie w usta – Pozwolisz? – Patrzył jej w oczy z nieprzyzwoitej odległości kilku centymetrów, muskając nosem jej nos, bawiąc się tym odrobinę, bo nie chciał, aby ta mogła w pełni skupić myśli na czymkolwiek sensownym. Ruchy bioder – spokojne i miarowe, nie przestawały falować, jakby pogrążone w transie i tylko zwalniały znacząco, gdy słowa wypływały z ust przemytnika.
Ignorując z początku markotność myśli nie zmieniał pozycji, w jakiej trwał czując, iż ciało było przeciw niemu, swą jasną i dobitną prezentacją utwierdzało Vivian, w tym, czego chciał trudno mu, było to zwalczyć, może i by próbował, gdyby nie zmęczenie i ta przepalająca styki rozsądku w umyśle bliskość jej ciała, które tak go elektryzowało, iż włoski na karku jeżyły się przy najdrobniejszym dotyku. Raz oparł się pokusie, była wówczas pijana, chociaż podejrzewał, że nie aż tak, aby całą winę za tamte urocze uśmiechy, mogła zrzucić na karb alkoholowego rozluźnienia w chwili zapomnienia o całym świecie, w ten czas, jednak obawiał się, że jeśli zrobi krok naprzód – sparzy się i straci szansę na zbudowanie zaufania, tego niezbędnego filaru, na którym mu tak przecież zależało. Sumienie trzymało pożądanie na łańcuchu, jednocześnie biczując ciało za śmielsze myśli odpychając ją od siebie, by tylko mógł zaznać spokoju.
Pokiwał przecząco głową, nic nie musiała, mogła zostać ile tylko chciała nie zdążył jej jednak tego uświadomić, a może nawet nie było takiej potrzeby, bo o tym doskonale wiedziała, w takich momentach wychodziła swego rodzaju intymna domyślności i pewne słowa pozostawały zbędnym dodatkiem. Patrzył na nią uśmiechając się półgębkiem, kiedy w czynach swych wykazywała dawną siebie, może odrobinę mniej zaprawioną pewnością siebie, lecz smaku, przy tym bynajmniej nie tracą. Skinął potwierdzająco głową, bo wiedział, że gdyby zabrał głos ten mógłby go zdradzić i uświadomić to, jak szczęśliwy, był w tej właśnie chwili, być może to dostrzegała starał się o tym, jednak nie myśleć, gdyż wiedział doskonale, iż jego twarz sporadycznie potrafiła przybrać pokerową minę, a w takich momentach emocjonalność marynarza wypływała pod pełnymi żaglami, niosąc uczucia w pełnej swej krasie.
Pocałunek, którym go zaszczyciła, był inny, aczkolwiek podobny do tego na moście, tam rzeczy działy się, pod butem szalejącej w sercach namiętności, tu królowała pewność czynów i brak zahamowań. Wiedzieli czego chcieli i tak odwzajemnił czułość przelewając nań namiętność duszoną w sercu, od czasu pikniku, tak wiele się wydarzyło; oboje mogli zginąć narażeni na ostrze w ciemności, stać się tylko wspomnieniem ulotnym, gdy oderwał się od jej ust, spod przymrużonych powiek lustrował twarz jubilerki zachwycając się jej wdziękiem. Pozwalał, by splątała nogi na jego biodrach, on sam czując lepsze podparcie, mając dwie ręce wolne nie chciał ryzykować upadku na obolałą pierś dziewczyny. Usta, które na moment oderwały się ponownie wróciły, tym razem jednak znacząc swój ślad po linii żuchwy i pełzły w dół całując szyję w namiętności chwili biodra marynarza zafalowały, lecz nie jednorazowo, co mogłoby oznaczać czysty przypadek, wręcz przeciwnie umyślnie wykorzystując fakt tej bliskości i stanu podniecenia, chciał ją podrażnić odrobinę, tę nieznośną przyjemnością.
– Lekarstwa – westchnął z wargami, przy jej uchu i poderwał głowę, by spojrzeć partnerce w oczy. – I trzeba posmarować ciało mazidłem – dodał, zniżając głos do szeptu i pocałował ją ponownie w usta – Pozwolisz? – Patrzył jej w oczy z nieprzyzwoitej odległości kilku centymetrów, muskając nosem jej nos, bawiąc się tym odrobinę, bo nie chciał, aby ta mogła w pełni skupić myśli na czymkolwiek sensownym. Ruchy bioder – spokojne i miarowe, nie przestawały falować, jakby pogrążone w transie i tylko zwalniały znacząco, gdy słowa wypływały z ust przemytnika.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 19 Gru - 0:30
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Jej wrodzony temperament nie pomagał w okiełznaniu burzy emocji, która zawładnęła jej umysłem oraz ciałem po ataku. Bezczynność nigdy nie była jej mocną stroną, ale tutaj dosłownie nic nie mogła zrobić, a bezradność wprawiała ją w jeszcze większe nerwy i frustrację.
Szczęście w nieszczęściu, że jej wybuch nie zrobił zbyt wielkich szkód poza lustrem i krzesłem, które zamierzała odkupić. Arthur ani pies nie oberwali w tym starciu, a jedyną poszkodowaną była ona sama, bo kawałek szkła wbił się w dłoń, tym samym pozwalając jej na sekundę refleksji i oprzytomnienie w szale. Wczoraj wszystkie emocje były skrajne i wyolbrzymione, dlatego, teraz gdy patrzyła na mężczyznę, czuła się o niebo lepiej. Wciąż miała z tyłu głowy wspomnienia tego koszmaru, nadal czuła irracjonalny strach, ale teraz tłumiła go innymi odczuciami.
W tym momencie Arthur zajął jej myśli. Zaczynała dostrzegać go na nowo, jego opanowanie i cierpliwość, pomoc, której wcale nie musiał udzielać — i chociaż ten bezinteresowny altruizm poznała już, kiedy odprowadził ją pijaną do domu, tak teraz przybrał inny wymiar, bo tam potencjalnie uratował jej życie, a tutaj z całą pewnością to zrobił. Nie dałaby sobie rady bez niego i teraz to do niej powoli docierało.
Nadal czuła się otępiała przez natłok emocji i wrażeń, ale przynajmniej była w stanie zebrać myśli, dostrzec niektóre z oczywistości czających się pod nosem — na resztę przyjdzie pora. Ta droga będzie długa i wyboista, ale ostatecznie może uda jej się wrócić do pełni sił mentalnych i fizycznych, o ile nie zboczy ze ścieżki i nie spadnie ze stromego klifu. Już teraz czuła się, jakby nieuchronnie leciała w dół, prosto na skały, a co dopiero kiedy faktycznie będzie musiała zmierzyć się z tym problemem?
Może środki uspokajające z nocy jeszcze działały, bo była w miarę wyciszona, zdołała trochę pomyśleć i nawet jedną nogą wejść w fazę wyparcia, tym samym skupiając się na obecności przystojnego mężczyzny obok i rosnącym pożądaniu. Poddała się temu uczuciu całkowicie, doskonale zdając sobie sprawę z jego słabości — już na moście dał jej do myślenia, a teraz czuła jego reakcje, widziała jego spojrzenie i wiedziała, że nie jest osamotniona w tym pragnieniu. Odwzajemnił pocałunek z równą żarliwością, co tylko podkręcało temperaturę wokół. Nie opierał się, kiedy oplotła nogi wokół jego bioder, a wręcz miał teraz większe pole manewru. Gdy oderwał się na moment, by spojrzeć jej w oczy, mógł w nich dostrzec iskierki rosnącego pożądania, gotowe wzniecić pożar, jeśli nie będzie próbował ich ugasić. Odchyliła głowę, gdy całował jej linię żuchwy, nie mogąc powstrzymać cichego jęknięcia, gdy dotarł do szyi. Poczuła przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż pleców, a kiedy dodał do tego prowokujące ruchy bioder, jej oddech stał się odrobinę cięższy, ale poddała się tej przyjemności, dostosowując się do jego rytmu.
- Mhm - wymruczała, gdy wspomniał o lekarstwach, choć nie potrafiła teraz docenić jego troski, gdy częściowo odcinał ją od przyjemności. Nie zamierzała protestować, bo leki miały przecież uśmierzyć ból i wyciszyć skołatane nerwy, by mogła skupić się na nim. - Pozwolę.
Drażnił się z nią, nakręcał ją i prowokował, a ona mu na to pozwalała.
- Pomożesz? - wskazała koszulkę, którą miała na sobie i nie spodziewała się odmowy. Skoro chciał być przykładnym opiekunem, musiał się teraz postarać, bo jej wymagania znacznie wzrosły, odkąd jest przytomna.
Z drugiej strony nie zamierzała mu tego ułatwiać ani się spieszyć. Bezwstydnie znów sięgnęła jego ust, zatapiając ich w kolejnym namiętnym pocałunku, tym razem z językiem smakując jego warg. Chciała więcej, chciała całkowicie się zatopić i kompletnie poddać chwili, ale wiedziała, że Arthur chce dopełnić obowiązku i zadbać przede wszystkim o jej zdrowie. Oderwała się niechętnie, ciężko oddychając, ale zamiast pozwolić mu działać, zaczęła wodzić dłońmi po jego klatce piersiowej i badać jej strukturę, kawałek po kawałeczku. Jego umięśnione ciało robiło wrażenie i pewnie w normalnych okolicznościach trochę bardziej by się tym przejęła, że jej nie jest na tyle wysportowane i może od niego odstawać, ale teraz ta kwestia w żadnym stopniu nie zajmowała jej myśli. Nie musiała mieć atletycznej sylwetki, by być w jego oczach atrakcyjna, a przecież jego reakcji nie da się inaczej odczytać. Gdy dotarła do brzucha, jej dłoń zupełnie przypadkowo zahaczyła o gumkę spodenek, która odgięła się pod naciskiem i z charakterystycznym dźwiękiem wróciła na swoje miejsce. Ale na twarzy Vivian zamiast zakłopotania, pojawił się zawadiacki uśmiech. Będzie zadowolona, jeśli sprowokuje go chociaż odrobinę, bo jej zamiary nie pozostawiały złudzeń.
Szczęście w nieszczęściu, że jej wybuch nie zrobił zbyt wielkich szkód poza lustrem i krzesłem, które zamierzała odkupić. Arthur ani pies nie oberwali w tym starciu, a jedyną poszkodowaną była ona sama, bo kawałek szkła wbił się w dłoń, tym samym pozwalając jej na sekundę refleksji i oprzytomnienie w szale. Wczoraj wszystkie emocje były skrajne i wyolbrzymione, dlatego, teraz gdy patrzyła na mężczyznę, czuła się o niebo lepiej. Wciąż miała z tyłu głowy wspomnienia tego koszmaru, nadal czuła irracjonalny strach, ale teraz tłumiła go innymi odczuciami.
W tym momencie Arthur zajął jej myśli. Zaczynała dostrzegać go na nowo, jego opanowanie i cierpliwość, pomoc, której wcale nie musiał udzielać — i chociaż ten bezinteresowny altruizm poznała już, kiedy odprowadził ją pijaną do domu, tak teraz przybrał inny wymiar, bo tam potencjalnie uratował jej życie, a tutaj z całą pewnością to zrobił. Nie dałaby sobie rady bez niego i teraz to do niej powoli docierało.
Nadal czuła się otępiała przez natłok emocji i wrażeń, ale przynajmniej była w stanie zebrać myśli, dostrzec niektóre z oczywistości czających się pod nosem — na resztę przyjdzie pora. Ta droga będzie długa i wyboista, ale ostatecznie może uda jej się wrócić do pełni sił mentalnych i fizycznych, o ile nie zboczy ze ścieżki i nie spadnie ze stromego klifu. Już teraz czuła się, jakby nieuchronnie leciała w dół, prosto na skały, a co dopiero kiedy faktycznie będzie musiała zmierzyć się z tym problemem?
Może środki uspokajające z nocy jeszcze działały, bo była w miarę wyciszona, zdołała trochę pomyśleć i nawet jedną nogą wejść w fazę wyparcia, tym samym skupiając się na obecności przystojnego mężczyzny obok i rosnącym pożądaniu. Poddała się temu uczuciu całkowicie, doskonale zdając sobie sprawę z jego słabości — już na moście dał jej do myślenia, a teraz czuła jego reakcje, widziała jego spojrzenie i wiedziała, że nie jest osamotniona w tym pragnieniu. Odwzajemnił pocałunek z równą żarliwością, co tylko podkręcało temperaturę wokół. Nie opierał się, kiedy oplotła nogi wokół jego bioder, a wręcz miał teraz większe pole manewru. Gdy oderwał się na moment, by spojrzeć jej w oczy, mógł w nich dostrzec iskierki rosnącego pożądania, gotowe wzniecić pożar, jeśli nie będzie próbował ich ugasić. Odchyliła głowę, gdy całował jej linię żuchwy, nie mogąc powstrzymać cichego jęknięcia, gdy dotarł do szyi. Poczuła przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż pleców, a kiedy dodał do tego prowokujące ruchy bioder, jej oddech stał się odrobinę cięższy, ale poddała się tej przyjemności, dostosowując się do jego rytmu.
- Mhm - wymruczała, gdy wspomniał o lekarstwach, choć nie potrafiła teraz docenić jego troski, gdy częściowo odcinał ją od przyjemności. Nie zamierzała protestować, bo leki miały przecież uśmierzyć ból i wyciszyć skołatane nerwy, by mogła skupić się na nim. - Pozwolę.
Drażnił się z nią, nakręcał ją i prowokował, a ona mu na to pozwalała.
- Pomożesz? - wskazała koszulkę, którą miała na sobie i nie spodziewała się odmowy. Skoro chciał być przykładnym opiekunem, musiał się teraz postarać, bo jej wymagania znacznie wzrosły, odkąd jest przytomna.
Z drugiej strony nie zamierzała mu tego ułatwiać ani się spieszyć. Bezwstydnie znów sięgnęła jego ust, zatapiając ich w kolejnym namiętnym pocałunku, tym razem z językiem smakując jego warg. Chciała więcej, chciała całkowicie się zatopić i kompletnie poddać chwili, ale wiedziała, że Arthur chce dopełnić obowiązku i zadbać przede wszystkim o jej zdrowie. Oderwała się niechętnie, ciężko oddychając, ale zamiast pozwolić mu działać, zaczęła wodzić dłońmi po jego klatce piersiowej i badać jej strukturę, kawałek po kawałeczku. Jego umięśnione ciało robiło wrażenie i pewnie w normalnych okolicznościach trochę bardziej by się tym przejęła, że jej nie jest na tyle wysportowane i może od niego odstawać, ale teraz ta kwestia w żadnym stopniu nie zajmowała jej myśli. Nie musiała mieć atletycznej sylwetki, by być w jego oczach atrakcyjna, a przecież jego reakcji nie da się inaczej odczytać. Gdy dotarła do brzucha, jej dłoń zupełnie przypadkowo zahaczyła o gumkę spodenek, która odgięła się pod naciskiem i z charakterystycznym dźwiękiem wróciła na swoje miejsce. Ale na twarzy Vivian zamiast zakłopotania, pojawił się zawadiacki uśmiech. Będzie zadowolona, jeśli sprowokuje go chociaż odrobinę, bo jej zamiary nie pozostawiały złudzeń.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 19 Gru - 19:44
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Magiczna otoczka świtu sprzyjała im, nadając niejako nowy rytm dla tej relacji metaforycznie ukazując nadzieję w złotych promieniach światła padającego, przez niewielkie okienko do sypialni na poddaszu, te rozlewało się ciepłem po całym pokoju, lecz oczy przemytnika, tego nie rejestrowały, ten zupełnie oczarowany bliskością jubilerki pochłaniał daną mu przez los chwilę, a szczęście malujące się na jego młodzieńczej twarzy trudno było ukryć przed światem, przed nią. Stanowił przykład otwartej księgi, będąc prosty w odczytaniu emocji, jakie piętrzyły się w piersi narastając ze spotkania na spotkanie, jakby subtelnie oczekując idealnego momentu, ten wprawdzie nie istniał, a życie pisało zgoła inne scenariusze, tak mimo dramatu, jaki rozgrywał się kilkadziesiąt godzin wcześniej całej tej otoczce strachu oraz obawy o los Vivian emocje, te żywe skumulowane powoli odchodziły, znajdując ujście w spokoju; w miarowym oddechu i uśmiechach, a także niepewnych i tych pewniejszych czułościach, dając sobie to co mogli, bo złączeni nicią niezrozumiałej sympatii stanowili dwa odpychające się, od siebie magnesy, które potrafiły jednak połączyć się, Nie myślał o konsekwencjach, tej chwili czynach, jakim się oddawał zupełnie pozbawiony rozsądku pozwalał, by to szczypta namiętności wymieszana z domieszką pożądania kreowały wydarzenia. Bliskość blondynki uzależniała stając się, czymś, czego pragnął z każdym uderzeniem serca, coraz bardziej. I nawet na tym etapie dostrzegał nieprawidłowości, czuł że powinien dać czas, by pozwolić, aby ziarno i po drugiej stronie zakiełkowało, by nie była to decyzja pochopna, ale pewna. Nie potrafił się jednak już cofnąć, zbyt przytłoczony ostatnim zmęczeniem pozwolił, by magia chwili trwała, rozwijając swe skrzydła nad ich głowami.
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 22 Gru - 0:57
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Sama do końca nie rozumiała swojego zachowania, w końcu na moście dała mu jasny komunikat, że jego ówczesna deklaracja nie może zostać przez nią zaakceptowana, że ma teraz na głowie za dużo komplikacji, by jeszcze sobie dokładać, a jego zaangażowanie lepiej zdusić w zarodku, niż pozwolić się rozwijać. Nie chciała powodować sobie większego mętliku w głowie, ale teraz nabrała nowej perspektywy i tamte problemy zdawały jej się dziecinną mrzonką.
To przedziwne, że jedno zdarzenie może tyle zmienić w życiu danej osoby, bo przecież nie minęło wiele czasu od ich rozmowy na moście, a czuła się teraz jak zupełnie inna kobieta. Jej umysł został strzaskany i próbowała teraz postawić rusztowanie, które posłuży jej do naprawiania szkód, ale nawet to przychodziło jej z trudem. Zdecydowanie łatwiej było zacisnąć zęby i udawać, że nic się nie stało, że to wydarzenie nie odcisnęło żadnego piętna, a najlepiej, że to był tylko zły sen i nie ma się czym przejmować.
Ucieczka do innych emocji, tych bardziej żarliwych, nie była może właściwa, bo maskowała problem, który trawił ją od środka, ale teraz właśnie tego potrzebowała i nie zamierzała przepraszać. Może powinna, szczególnie Arthura, któremu sprawiła tyle kłopotów, a teraz jeszcze z pełną świadomością czynów, wykorzystywała jego bliskość, by uspokoić skołatane nerwy i pobudzić inne ośrodki mózgu, odpowiadające za przyjemniejsze doznania. Widziała jego wzrok, czuła jego dłonie, próbujące ją ukoić oraz drobne pocałunki, które składał wcześniej na jej głowie i skroniach, jakby próbował zapewnić ją o bezpieczeństwie i dać wyraz swojego oddania. Nie musiał, już wcześniejszy pokaz cierpliwości i opieki dotarły do jej świadomości, pozostawiając go jako kogoś, komu mogła ufać ze swoim życiem. A teraz jego bliskość i rosnące emocje sprawiły, że zrobiła o krok za daleko i nie mogła się już wycofać, nie chciała.
To przedziwne, że jedno zdarzenie może tyle zmienić w życiu danej osoby, bo przecież nie minęło wiele czasu od ich rozmowy na moście, a czuła się teraz jak zupełnie inna kobieta. Jej umysł został strzaskany i próbowała teraz postawić rusztowanie, które posłuży jej do naprawiania szkód, ale nawet to przychodziło jej z trudem. Zdecydowanie łatwiej było zacisnąć zęby i udawać, że nic się nie stało, że to wydarzenie nie odcisnęło żadnego piętna, a najlepiej, że to był tylko zły sen i nie ma się czym przejmować.
Ucieczka do innych emocji, tych bardziej żarliwych, nie była może właściwa, bo maskowała problem, który trawił ją od środka, ale teraz właśnie tego potrzebowała i nie zamierzała przepraszać. Może powinna, szczególnie Arthura, któremu sprawiła tyle kłopotów, a teraz jeszcze z pełną świadomością czynów, wykorzystywała jego bliskość, by uspokoić skołatane nerwy i pobudzić inne ośrodki mózgu, odpowiadające za przyjemniejsze doznania. Widziała jego wzrok, czuła jego dłonie, próbujące ją ukoić oraz drobne pocałunki, które składał wcześniej na jej głowie i skroniach, jakby próbował zapewnić ją o bezpieczeństwie i dać wyraz swojego oddania. Nie musiał, już wcześniejszy pokaz cierpliwości i opieki dotarły do jej świadomości, pozostawiając go jako kogoś, komu mogła ufać ze swoim życiem. A teraz jego bliskość i rosnące emocje sprawiły, że zrobiła o krok za daleko i nie mogła się już wycofać, nie chciała.
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 22 Gru - 23:53
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 2 Sty - 17:56
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 3 Sty - 0:49
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 13 Sty - 0:55
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 13 Sty - 13:25
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 21 Sty - 2:25
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 2 Lut - 19:58
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 1 Mar - 2:00
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 3 Mar - 0:13
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Vivian Sørensen
Re: 21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 3 Mar - 1:15
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Arthur Mortensen
21.01.2001 – Sypialnia na poddaszu – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 3 Mar - 12:46
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Arthur i Vivian z tematu