:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen
2 posters
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Czw 6 Paź - 13:12
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
13.01.2001
Dzień nie zapowiadał niczego, żadne przeczucie nie osiadło na żołądku ciężkim kamieniem uprzedzając, że coś wydarzy. Przeczucie nie kołatało się niczym nieznośna kukułka w niechcianym zegarze, a jednak gdy wyszła na ulice zrozumiała, że podszyty pod skórą lęk tylko czekał aż opuści bezpieczny dom.
Ledwo dwa dni wcześniej uniknęła zderzenia z Wyzwolonymi. Ręka, jako się okazało, wroga, tego którego powinna nienawidzić z racji własnego istnienia, pochwyciła ją niczym kotwica. Nie mogła pozwolić aby sytuacja się powtórzyła, aby zlękła się galdrów, tłumów, ludzi.
Gdzie mogła znaleźć bezpieczeństwo? W galerii? W domu Sigurda czy we własnym? Pytania gnieździły się w głowie; stado żmij ciągle kąsających wrażliwe wnętrze niksy. Istoty tak bardzo rozdartej w swoim istnieniu. Dzika natura zrodzona z matki pragnęła podążyć za odwiecznym wołaniem krwi, poddaniem się jej. Pogoda ducha odziedziczona po ojcu chciała lgnąć ku życiu, w złudzeniu, że jest jedną z nich. Potrzeba sztuki łączy dwie te dusze, łatała plastrami pęknięcia, zalepiała rany. Jak długo?
Dostrzegając szyld sklepu, w którym chciała kupić płytę przyspieszyła kroku. Z ulgą przyjęła ciepłe wnętrze gdzie uśmiechnięty starszy pan podał zamówienie. Trzymała na smyczy swoją aurę, nie chciała aby go otulała, po co? I tak był miły, uprzejmy, a nie chciała się więcej narażać. Płyta zapowiadała przyjemny wieczór, może zaprosi Vivian na kieliszek wina, ciasto i siedzenie przy kominku piekąc w nim pianki na patyku. Jak małe dzieci, ale tej beztroski przecież potrzebują nawet dorośli.
Mróz uderzył w jasne policzki gdy znów wyszła na ulicę targana lękiem i niepewnością.
Brońmy się przed zwodniczym pięknem! Zawołanie zmroziło krew w żyłach gdy tylko dotarło do uszu. Tego się właśnie obawiała. Wbijając spojrzenie w ziemię ruszyła przed siebie, byle do domu.
-Pani poczeka! - Zawołał ktoś i zamiast go zignorować obejrzała się za siebie. Było ich dwóch, trzymali w dłoniach ulotki. -Taka ładna kobieta stanie się celem podstępnych demonów, które odbierają rozum.
-Tak, wiem. - Odpowiedziała ze sztuczną uprzejmością w głosie. Sięgnęła po ulotkę.
-Ale nas pani nie musi się obawiać. - Mówił dalej uśmiechając się szeroko. - My bronimy takie piękne kobiety jak pani. Szkoda oddawać się demonom, kiedy ciepła można zaznać w ramionach prawdziwych galdrów.
-Mamy niebywałe szczęście, że tacy opiekunowie są wśród nas. - Dodała jeszcze zaciskając mocniej dłonie na płycie.
-Zimno jest, może jakaś kawka? Opowiemy co robimy, jak walczymy z tym plugastwem i zarazą.
Słowa uderzyły z ogromną siłą, niczym policzek w twarz. Plugastwem. Szare spojrzenie uniosła gwałtownie na mężczyznę, zaiskrzyło płynnym srebrem, aura zawibrowała niebezpiecznie wokół kruchej postaci. Męskie spojrzenie zaszło mgłą, maślane, pozbawione rozsądku.
-Jak chcesz z tym walczyć? - Zapytała miękko, nie zważając na to, że stoi na środku ulicy. -Przecież pokusa jest zbyt wielka, zbyt… słodka by się jej opierać. - Melodia pieściła uszy, a przedstawiciel Wyzwolonych całkowicie się poddał czarowi. Tak samo jak jego towarzysz obok. -Nie walcz z tym. Poddaj się temu.
-Poddaję się… - Wymruczał mężczyzna.
-Co pani robi?! - Krzyk sprawił, że odskoczyła od mężczyzn jak oparzona. Dostrzegła surowe spojrzenie kobiety, która przystąpiła do nich. Kiedy? Tak bardzo się zapomniała, ze straciła swoją czujność. Męskie spojrzenie wróciło do normy, świadomość nie spętana zbyt długo czarem połączyła zdarzenia.
-Demon - wysyczał - Plugastwo…
Villemo poczuła jak krew odpływa jej z twarzy. Nie zważając na nic rzuciła się do ucieczki wiedząc, że sama jednak nie da im rady. Wrzask, okrzyki gonitwy były tuż za nią. Nie zwracając uwagi na nic gnała przed siebie przyciskając do piersi płytę gramofonową. Dostrzegła zaułek, wbiegła w niego od razu licząc, że zgubi swoją pogoń.
Uderzenie, które wytrąciło ją z równowagi. Upadła na ziemię ślizgając się na niestabilnym gruncie skutym lodem.
-Przepraszam. - Wypaliła szybko i spojrzała na człowieka, z którym się zderzyła gotowa ponownie użyć aury byle uciec jak najdalej. -Arthur? - Zapytała zaskoczona obecnością galdra akurat w tym momencie, w tej sekundzie. Odgłosy pogodni były tuż za nią, trafili na jej trop. Tam wbiegła! Łapać ją!
Zerwała się z ziemi. -O nie… przepraszam, ale muszę uciekać. - Powiedziała tylko szukając wzrokiem możliwej dalszej drogi ucieczki. Do mieszkania nie miała daleko. Ledwo parę przecznic. Na pewno uda się jej zmylić Wyzwolonych i trafić do bezpiecznych murów.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Czw 6 Paź - 22:04
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Kłęby pary z ust unosiły się, nad pochylonymi w rozmowie rybakami ci pogrążeni w dyskusji o jakości porannych połowów, byli tak zaabsorbowani, że ich uwadze umknęło, gdy szare wielkie kocisko o jadowicie zielonych oczach, zręcznie porwało w swe szpony, jedną z tych, jakże okazałych sztuk, wprost z lady. I z wyraźnym zadowoleniem konsumując ją, nieopodal stoisk z rybami, mierzyło Arthura obojętnym spojrzeniem, tak flegmatycznym i leniwym, jakby zupełnie się, nie bało człowieka. Marynarz, wcale nie dziwił się temu, znał i widział wiele podobnych temu kocurów, był przyzwyczajony, do tej ich kociej natury; tak zwodniczej, mieniącej się tysiącem odcieni – sygnałów, niezrozumiałych dla zwykłego człowieka, że trudno czasem za nimi nadążyć, zrozumieć przekaz, jaki sygnalizują, gdy potulne zabiegają o atencję i domagają się pieszczot, a już w następnej sekundzie potrafią rzucić się z pazurami i drasnąć przychylną rękę. Był wyraźnie zagubiony w tych myślach, nie bardzo rozumiejąc tak kocią naturę, jak i swoje odczucia. Patrząc na kota do momentu, gdy ten zjadłszy kawał tłustego śledzia, oblizał się wymownie po pysku i jego szeroko rozumianych okolicach i ruszył, w tylko sobie znanym kierunku.
Po czasie westchnął i obejrzał się, na zakupy dźwigane na zgięciu łokcia. Wiklinowy kosz odznaczał się wygodą i chociaż odrobinę staroświecki, oraz niewieści, tak był poręczny i pakowny, a Mortensenowi, niezbyt przeszkadzało gadanie dokerów na temat tego, w czym nosił zakupy. Ostatnie dni spędzał w oddaleniu od domu, jak tylko mógł przedłużał do granic możliwości, te chwile i nie wychodził na tym, aż tak źle. Nie minęła, nawet połowa miesiąca, a on zranił kobietę, którą niegdyś kochał i to w sumie podwójnie, patrząc na obraz ich ostatniego spotkania przed laty i tego z początku stycznia. Dodatkowo odbył przyjemną, acz nacechowaną złośliwościami, agresja i kipną wrzącą w kotle zepsucia – rozmowę z pewnym ślepcem, na dokładkę zaserwowano mu spotkanie, ot pstryczek w nos od bogów, przecinając ponownie drogi ze znajomą jubilerką, z jaką to miał trudne do opisania relacje, bardziej nacechowane negatywnie, acz z nutką sympatii. Ach, i jakby tego, było mało ogólnie, jego świat właśnie wyczyniał fikołki zupełnie ignorując potrzeby i chęci Mortensena.
Kwaśny uśmiech wypływał zatem na usta, kiedy wolnym krokiem przemierzał uliczki dzielnicy portowej idąc powoli do domu, ten spacer miał zająć mu znacznie dłużej, niż planował, ale to nic złego. W gruncie rzeczy mógł się tego spodziewać.
Uderzenie pędzącej kobiety wyrwało go z otępienia. W pierwszym odruchu nie bardzo zrozumiał, co się stało z automatu pomagając kobiecie wstać, dopiero kiedy ujrzał jej twarz – uśmiechnął się i równie prędko zmartwiał. Rozumiejąc nagle powagę sytuacji, w jakiej ta się znalazła, zareagował, jak to miał w zwyczaju. Jego druga natura związana ze szmuglowaniem pod „czujnym” okiem Kruczej Straży, była w każdej chwili przygotowana na tego typu sytuację. Nie czekając, nawet na dokończenie słów złotowłosej przemytnik porwał ją, odnajdując w przestrzeni między ciałami jej dłoń i pociągnął w szaleńczy wir ucieczki.
Gdyby był sam, a oddech ścigających go czułby na karku – walczyłby. Był człowiekiem, który nie uciekał, przed konfrontacją z problemami. Nie trzeba tłumaczyć, że taka postawa – harda i bohaterska, często skutkowała; obiciami, złamaniami i poturbowaniem, gdyż zwykle było tak, że sam stawał przeciwko grupie, a to nie mogło się nigdy dobrze skończyć.
Na całe szczęście mając na uwadze Villemo, nie pozwolił by męska duma zatriumfowała, nad rozsądkiem i żadnym uchybieniem nie był, w tej sytuacji klasyczny odwrót.
– Nic ci nie zrobili? – Lekko rozdygotany, przez tłumioną złość głos, wypłynął z ust marynarza, tuż po przekroczeniu progu mieszkania blondynki. Odstawiając w przedpokoju wiklinowy kosz, obejrzał się na kobietę, pod wpływem emocji odgarniając jej zmierzwione, po biegu włosy z twarzy i lustrując ją uważnym wzrokiem, jakby doszukując się jakichkolwiek obrażeń. – Nie widzieli nas, jesteś bezpieczna. – Niesiony emocją, ciągnął dalej: – Miałbym ochotę, tam wrócić – szczypta rycerskości, owszem, ale bardziej pragnienie mordobicia i poczucie bólu, czyżby pokuta za czyn, którego jeszcze nie popełnił, a jaki prześladuje umysł?
Westchnął.
Po czasie westchnął i obejrzał się, na zakupy dźwigane na zgięciu łokcia. Wiklinowy kosz odznaczał się wygodą i chociaż odrobinę staroświecki, oraz niewieści, tak był poręczny i pakowny, a Mortensenowi, niezbyt przeszkadzało gadanie dokerów na temat tego, w czym nosił zakupy. Ostatnie dni spędzał w oddaleniu od domu, jak tylko mógł przedłużał do granic możliwości, te chwile i nie wychodził na tym, aż tak źle. Nie minęła, nawet połowa miesiąca, a on zranił kobietę, którą niegdyś kochał i to w sumie podwójnie, patrząc na obraz ich ostatniego spotkania przed laty i tego z początku stycznia. Dodatkowo odbył przyjemną, acz nacechowaną złośliwościami, agresja i kipną wrzącą w kotle zepsucia – rozmowę z pewnym ślepcem, na dokładkę zaserwowano mu spotkanie, ot pstryczek w nos od bogów, przecinając ponownie drogi ze znajomą jubilerką, z jaką to miał trudne do opisania relacje, bardziej nacechowane negatywnie, acz z nutką sympatii. Ach, i jakby tego, było mało ogólnie, jego świat właśnie wyczyniał fikołki zupełnie ignorując potrzeby i chęci Mortensena.
Kwaśny uśmiech wypływał zatem na usta, kiedy wolnym krokiem przemierzał uliczki dzielnicy portowej idąc powoli do domu, ten spacer miał zająć mu znacznie dłużej, niż planował, ale to nic złego. W gruncie rzeczy mógł się tego spodziewać.
Uderzenie pędzącej kobiety wyrwało go z otępienia. W pierwszym odruchu nie bardzo zrozumiał, co się stało z automatu pomagając kobiecie wstać, dopiero kiedy ujrzał jej twarz – uśmiechnął się i równie prędko zmartwiał. Rozumiejąc nagle powagę sytuacji, w jakiej ta się znalazła, zareagował, jak to miał w zwyczaju. Jego druga natura związana ze szmuglowaniem pod „czujnym” okiem Kruczej Straży, była w każdej chwili przygotowana na tego typu sytuację. Nie czekając, nawet na dokończenie słów złotowłosej przemytnik porwał ją, odnajdując w przestrzeni między ciałami jej dłoń i pociągnął w szaleńczy wir ucieczki.
Gdyby był sam, a oddech ścigających go czułby na karku – walczyłby. Był człowiekiem, który nie uciekał, przed konfrontacją z problemami. Nie trzeba tłumaczyć, że taka postawa – harda i bohaterska, często skutkowała; obiciami, złamaniami i poturbowaniem, gdyż zwykle było tak, że sam stawał przeciwko grupie, a to nie mogło się nigdy dobrze skończyć.
Na całe szczęście mając na uwadze Villemo, nie pozwolił by męska duma zatriumfowała, nad rozsądkiem i żadnym uchybieniem nie był, w tej sytuacji klasyczny odwrót.
– Nic ci nie zrobili? – Lekko rozdygotany, przez tłumioną złość głos, wypłynął z ust marynarza, tuż po przekroczeniu progu mieszkania blondynki. Odstawiając w przedpokoju wiklinowy kosz, obejrzał się na kobietę, pod wpływem emocji odgarniając jej zmierzwione, po biegu włosy z twarzy i lustrując ją uważnym wzrokiem, jakby doszukując się jakichkolwiek obrażeń. – Nie widzieli nas, jesteś bezpieczna. – Niesiony emocją, ciągnął dalej: – Miałbym ochotę, tam wrócić – szczypta rycerskości, owszem, ale bardziej pragnienie mordobicia i poczucie bólu, czyżby pokuta za czyn, którego jeszcze nie popełnił, a jaki prześladuje umysł?
Westchnął.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Czw 6 Paź - 23:14
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Dłoń, ciepła, mocna pochwyciła ją sprawnie, szybko ciągnąć ulicami Midgardu. Nie patrzyła gdzie biegnie, kurczowo trzymając się ręki niczym kotwicy. Kolejna, która ją uratowała, dawała nadzieję i siłę, że przetrwa. Nie była sama, uratowana ponownie z opresji niczym księżniczka z wielkiej wieży. Jakaż ironia kiedy była demonem zesłanym na nieszczęście takich jak Arthur. Oddech zmieszał się z odgłosem butów na twardej powierzchni gdy znaleźli się pod kamienicą, w której mieszkała. Wbiegła szybko na górę, przeskakiwała kolejne stopnie bojąc się, że dopadną ją tutaj. Złapią pazurami za poły płaszcza ściągając na dół w swojej zemście budowania lepszego świata.
Moment zatrzaskiwania drzwi sprawił, że całe napięcie nagle z niej opadało. Opierając się o ścianę zaśmiała się nerwowo chcąc ochłonąć. Płyta gramofonowa wciąż przyciskana do piersi była niczym tarcza mająca chronić ją przed całym złem. Drgnęła w momencie odgarniania złotych kosmyków z porcelanowej twarzy teraz zaróżowionej od biegu. Pokręciła głową nie mogąc jeszcze wydusić z siebie słowa po tej szaleńczej gonitwie. -Nie! - Zawołała szybko łapiąc go za rękę. Nie chciała aby wychodził, aby się narażał. Póki drzwi były zamknięte czuła się bezpieczna. -Nie wychodź… - Dodała już ciszej zbierając się w sobie. -Napijesz się czegoś? - Zapytała od razu zdejmując płaszcz oraz szalik. Nie wiedział, że jest niksą. Nigdy nie powiedziała wprost, chociaż zobaczył kąpiącą się w jeziorze wśród soczystej zieleni. Czy się domyślał? Dostrzegła kosz z zakupami i poczucie winy uderzyło ze zdwojoną siłą. -Przeszkodziłam w zakupach. Przepraszam. - Ostatnio słowo to wypowiadane często, nawet wtedy kiedy niczym nie zawiniła. Przepraszała, że istnieje, że bogowie pozwolili na to aby żyła wśród galdrów. Jednocześnie chciała walczyć o swoje istnienie, wyłamywać drzwi, zaklinać w gorzkich słowach rzeczywistość przepisując ją na nowo. O poranku kartki z cichymi pragnieniami płonęły wraz z jutrzenką, a nocne zapiski odchodziły w niebyt szarości poranka. Skierowała się do kuchni zapraszając Arthura gestem dłoni aby podążył za nią. Zapalony ogień w piecu podgrzewał czajnik, który ustawiła na metalowej blaszce w międzyczasie szukając odpowiedniej mieszanki herbaty. -Dziękuję. - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia stawiając kubki na blacie. -Dość niespodziewane spotkanie. - Zaśmiała się cicho z nutą nerwowości w głosie, drżącej na granicy melodyjnego głosu. Aura związana wokół nadgarstka niczym smycz falowała ale nie wyrywała się w stronę mężczyzny. Zbyt słumiona, przytłoczona ostatnimi wydarzeniami.
Moment zatrzaskiwania drzwi sprawił, że całe napięcie nagle z niej opadało. Opierając się o ścianę zaśmiała się nerwowo chcąc ochłonąć. Płyta gramofonowa wciąż przyciskana do piersi była niczym tarcza mająca chronić ją przed całym złem. Drgnęła w momencie odgarniania złotych kosmyków z porcelanowej twarzy teraz zaróżowionej od biegu. Pokręciła głową nie mogąc jeszcze wydusić z siebie słowa po tej szaleńczej gonitwie. -Nie! - Zawołała szybko łapiąc go za rękę. Nie chciała aby wychodził, aby się narażał. Póki drzwi były zamknięte czuła się bezpieczna. -Nie wychodź… - Dodała już ciszej zbierając się w sobie. -Napijesz się czegoś? - Zapytała od razu zdejmując płaszcz oraz szalik. Nie wiedział, że jest niksą. Nigdy nie powiedziała wprost, chociaż zobaczył kąpiącą się w jeziorze wśród soczystej zieleni. Czy się domyślał? Dostrzegła kosz z zakupami i poczucie winy uderzyło ze zdwojoną siłą. -Przeszkodziłam w zakupach. Przepraszam. - Ostatnio słowo to wypowiadane często, nawet wtedy kiedy niczym nie zawiniła. Przepraszała, że istnieje, że bogowie pozwolili na to aby żyła wśród galdrów. Jednocześnie chciała walczyć o swoje istnienie, wyłamywać drzwi, zaklinać w gorzkich słowach rzeczywistość przepisując ją na nowo. O poranku kartki z cichymi pragnieniami płonęły wraz z jutrzenką, a nocne zapiski odchodziły w niebyt szarości poranka. Skierowała się do kuchni zapraszając Arthura gestem dłoni aby podążył za nią. Zapalony ogień w piecu podgrzewał czajnik, który ustawiła na metalowej blaszce w międzyczasie szukając odpowiedniej mieszanki herbaty. -Dziękuję. - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia stawiając kubki na blacie. -Dość niespodziewane spotkanie. - Zaśmiała się cicho z nutą nerwowości w głosie, drżącej na granicy melodyjnego głosu. Aura związana wokół nadgarstka niczym smycz falowała ale nie wyrywała się w stronę mężczyzny. Zbyt słumiona, przytłoczona ostatnimi wydarzeniami.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pią 7 Paź - 9:06
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Głuchy nerwowy śmiech dziwnie obco brzmiący, w zupełności nie pasował mu do filigranowej kobiety, nie było jednak czasu się dziwić, emocje odgrywały, w tym wszystkim swoją rolę, a oni spętani nicią kapryśnego losu ponownie wpadli na siebie, tym razem, jednak kosztując na swych karkach cierpkość wyziewu nienawiści skierowanego za podszeptem bezmyślnego motłochu w niewinnych ludzi. Był zły. Jego gniew czaił się w krystalicznie czystym błękicie oczu; który widział w swym życiu, zbyt wiele podłości i fałszywości natury ludzkiej, który nie lubił poddawać się, bez walki, który wreszcie, był zwierciadłem duszy człowieka, jaki bez wahania pochyla się, nad każdym istnieniem. Jej widok dodatkowo podsycał jego pragnienie odwetu strach malujący się na jej twarzy, w oczach, był czymś więcej, jakby uzasadnieniem haseł goniących, lecz on tego nie chciał dostrzegać. Widział przed sobą kobietę potrzebującą ze zdartą maską spokoju, o zaróżowionych od wysiłku policzkach, kurczowo trzymającą płytę winylową. Wystarczyło jedno spojrzenie w szarość jej oczu, by zrozumieć, że emocja gniewu, chociaż ciągle się podskórnie tląca została przygaszona. Jakby na liczniku jego „naiwnie-głupich” pomysłów, ten okazywał się jednym z bardziej ryzykownych, co więcej, po kilku oddechach, przyznawał, że tym samym, mógłby wydać na dziewczynę wyrok, tego nie mógł zrobić. Przepadli w labiryncie ulic, jak kamienie maskujące się zręcznie w brukowanej powierzchni ulicy. Ponownie westchnął i oparł się potylicą o ścianę patrząc spod przymrużonych powiek na Villemo. Skinął jej propozycji zapominając, o wyrażeniu prośby, czego by się napił. To nie miało większego znaczenia, musiał ochłonąć i uspokoić kołatające w piersi serce.
– Nie przepraszaj. Niepotrzebne to. – Zareagował, zbyt nerwowo, odsłaniając się tym samym, w jego oczach zapłonęły iskierki gniewu skierowanego w tamtych ludzi, nie w nią, ona przecież nie była sobie winna. – Wybacz, po prostu wydaje mi się, że zbyt często to ostatnio słyszę. Nie przeszkodziłaś, ponadto mam wszystko, czego potrzebuję. – Nieśmiały uśmiech wychylił zza zasłony zakłopotania i rozlał się po twarzy, jak fala przypływu, całkowicie odmieniając jego wyraz. Usiadł na jednym z krzeseł i taksował sobie tylko znany punkt na mapie kuchni. Ta w sposób oczywisty podobała mu się, przypominała tę z dzieciństwa i przez to niosła powiew sentymentu, dla niego samego była idealnym połączeniem nowoczesności i westchnięciem lat minionych.
– Nie musisz dziękować – westchnął, w dalszym ciągu unikając jej wzroku. – To normalna postawa, każdy by tak zrobił. – Kolejny raz, ta sama formułka, ten sam wyraz niezręcznego zakłopotania, może zamiast być przemytnikiem i marynarzem, powinien znaleźć zatrudnienie w szeregach kruczej straży? Na samą myśl wzdrygnął się z obrzydzeniem, prędko przypominając sobie w pamięci ich „delikatne” metody zatrzymań w stosunku do niewiast. Pamiętna ucieczka sprzed paru miesięcy, teraz wyraźniej zarysowała się przed oczami Mortensena; towarzyszyła temu melancholia i nieokreślone poczucie straty, kogoś bliskiego. Odegnał te myśli, by nie przelały się na jego twarz, ukazując skazę słabości.
– To prawda. – Przytaknął jej i momentalnie dodał: – Powinnaś odpocząć, już nigdzie dziś nie wychodzić, mogę tu posiedzieć z tobą, jeśli tego chcesz – zaoferował się, chociaż przecież nawet się specjalnie dobrze nie znali, po prostu uznał, że kobieta nie chciałaby zostać sama, nie teraz. Ujął kubek w zdrętwiałe od mrozu palce, lecz nie podnosił go do ust, tylko cieszył się jego ciepłem.
– Nie przepraszaj. Niepotrzebne to. – Zareagował, zbyt nerwowo, odsłaniając się tym samym, w jego oczach zapłonęły iskierki gniewu skierowanego w tamtych ludzi, nie w nią, ona przecież nie była sobie winna. – Wybacz, po prostu wydaje mi się, że zbyt często to ostatnio słyszę. Nie przeszkodziłaś, ponadto mam wszystko, czego potrzebuję. – Nieśmiały uśmiech wychylił zza zasłony zakłopotania i rozlał się po twarzy, jak fala przypływu, całkowicie odmieniając jego wyraz. Usiadł na jednym z krzeseł i taksował sobie tylko znany punkt na mapie kuchni. Ta w sposób oczywisty podobała mu się, przypominała tę z dzieciństwa i przez to niosła powiew sentymentu, dla niego samego była idealnym połączeniem nowoczesności i westchnięciem lat minionych.
– Nie musisz dziękować – westchnął, w dalszym ciągu unikając jej wzroku. – To normalna postawa, każdy by tak zrobił. – Kolejny raz, ta sama formułka, ten sam wyraz niezręcznego zakłopotania, może zamiast być przemytnikiem i marynarzem, powinien znaleźć zatrudnienie w szeregach kruczej straży? Na samą myśl wzdrygnął się z obrzydzeniem, prędko przypominając sobie w pamięci ich „delikatne” metody zatrzymań w stosunku do niewiast. Pamiętna ucieczka sprzed paru miesięcy, teraz wyraźniej zarysowała się przed oczami Mortensena; towarzyszyła temu melancholia i nieokreślone poczucie straty, kogoś bliskiego. Odegnał te myśli, by nie przelały się na jego twarz, ukazując skazę słabości.
– To prawda. – Przytaknął jej i momentalnie dodał: – Powinnaś odpocząć, już nigdzie dziś nie wychodzić, mogę tu posiedzieć z tobą, jeśli tego chcesz – zaoferował się, chociaż przecież nawet się specjalnie dobrze nie znali, po prostu uznał, że kobieta nie chciałaby zostać sama, nie teraz. Ujął kubek w zdrętwiałe od mrozu palce, lecz nie podnosił go do ust, tylko cieszył się jego ciepłem.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pią 7 Paź - 12:05
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Obecność drugiej osoby była kojąca. Dziwnie kojąca, ponieważ ostatnio dom choć bezpieczny wydawał się ją tłamsić, stanowił więzienie, klatkę, którą chciała opuścić, ale nie mogła, wiedząc, że tylko tu nic jej nie grozi. Tego ostatniego nawet teraz nie mogła być już pewna. Błękit spojrzenia, niczym niebo czystą wiosną płonęło gniewem, powoli studzone jej prośbą.
Nie była niewinna, istniała w bluźnierczym ukryciu swojej natury. Bytność demona we wnętrzu miasta, zguba wielu, która chciała istnieć i trwać. Teraz drżała w lęku, kurczowo trzymając się innego istnienia. Uśmiechnęła się ciepło, miękko słysząc słowa, które brzmiały banalnie ale niosły ukojenie. Zapach herbaty z nutami przypraw i suszonych owoców powoli wypełniał przestrzeń kuchni, a niksa pod nosem zanuciła cichą melodię, uspokajając tym samym swoje myśli.
-Chcę podziękować. - Odpowiedziała podając kubek herbaty, który ujął w dłonie. Nerwowość mijała, pojawiał się spokój, ciepło mieszkania koiło, a ona sama nie czuła skrępowania widząc, że unika jej wzroku. Aura choć sączyła się cicho, tak nie obejmowała mężczyzny, nie chciała aby podążał jedynie za pragnieniami, by zatracił się w sennych marach. Spojrzenie nadal pozostawało szare, ciche. Czy każdy by tak zrobił? Szczerze wątpiła wiedząc jak okrutny jest świat, jak obawy wdzierają się pod skórę żłobiąc rynny strachu, którymi płynął jad i toksyna nienawiści. To na niej rosły kolejne pokolenia, wojownicy moralności, sami będąc spaczeni bluźnierstwem. Potajemnie w ciemności własnych umysłów łaknący dotyku i srebrzystości spojrzenia. -Staram się wychodzić tylko do pracy lub gdy jest to konieczne. - Wyznała od razu łapiąc się na tym, że przecież nie wiedział. Nigdy nie zdradziła kim jest. -Zdaje się, że nikt nie może czuć się bezpiecznie. - Dodała po chwili i sięgnęła ku ciasteczkom migdałowym. Trafiły na stół leżąc w staroświeckiej paterze. -Będzie mi miło jak ze mną posiedzisz.
Nawet w milczeniu, w trwaniu łyków herbaty, ale wtedy nie myślała, że jest sama. Pozostawiona wraz ze swoimi myślami, tak bardzo niebezpiecznymi gdy wyglądała przez okno. -Kiedy zszedłeś na ląd?
Nie była niewinna, istniała w bluźnierczym ukryciu swojej natury. Bytność demona we wnętrzu miasta, zguba wielu, która chciała istnieć i trwać. Teraz drżała w lęku, kurczowo trzymając się innego istnienia. Uśmiechnęła się ciepło, miękko słysząc słowa, które brzmiały banalnie ale niosły ukojenie. Zapach herbaty z nutami przypraw i suszonych owoców powoli wypełniał przestrzeń kuchni, a niksa pod nosem zanuciła cichą melodię, uspokajając tym samym swoje myśli.
-Chcę podziękować. - Odpowiedziała podając kubek herbaty, który ujął w dłonie. Nerwowość mijała, pojawiał się spokój, ciepło mieszkania koiło, a ona sama nie czuła skrępowania widząc, że unika jej wzroku. Aura choć sączyła się cicho, tak nie obejmowała mężczyzny, nie chciała aby podążał jedynie za pragnieniami, by zatracił się w sennych marach. Spojrzenie nadal pozostawało szare, ciche. Czy każdy by tak zrobił? Szczerze wątpiła wiedząc jak okrutny jest świat, jak obawy wdzierają się pod skórę żłobiąc rynny strachu, którymi płynął jad i toksyna nienawiści. To na niej rosły kolejne pokolenia, wojownicy moralności, sami będąc spaczeni bluźnierstwem. Potajemnie w ciemności własnych umysłów łaknący dotyku i srebrzystości spojrzenia. -Staram się wychodzić tylko do pracy lub gdy jest to konieczne. - Wyznała od razu łapiąc się na tym, że przecież nie wiedział. Nigdy nie zdradziła kim jest. -Zdaje się, że nikt nie może czuć się bezpiecznie. - Dodała po chwili i sięgnęła ku ciasteczkom migdałowym. Trafiły na stół leżąc w staroświeckiej paterze. -Będzie mi miło jak ze mną posiedzisz.
Nawet w milczeniu, w trwaniu łyków herbaty, ale wtedy nie myślała, że jest sama. Pozostawiona wraz ze swoimi myślami, tak bardzo niebezpiecznymi gdy wyglądała przez okno. -Kiedy zszedłeś na ląd?
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pią 7 Paź - 18:58
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Aromat zaparzonej herbaty rozwiewał gniew; zapach korzennych przypraw i suszonych owoców przywodził na myśl wspomnienia, te odległe jak i bliskie z krajów egzotycznych i ciepłych, gdzie podobne temu napary popijał w przerwach między rozładunkiem, a załadunkiem, korzystając z dobroci danego zakątka świata studiował go zaocznie oczami portowych zwyczajów. Nie był taki, jak jego „kompanii” stronił od nadmiernego spożycia alkoholu, oraz innych rozrywek, którym oddawali się marynarze po tygodniach spędzonych na morzu. Skłonny do spacerów i rozmów z lokalnymi sklepikarzami poznawał dane zwyczaje i chłonął wiedzę, jak gąbka, to go interesowało, w każdym kraju.
Jej słowa zabrzmiały miękko, ciepło tuląc i przyciągając do siebie wzrok, ten nie wahał się, odnalazł ją i posłał kobiecie życzliwy uśmiech, jakiemu towarzyszyło skinienie głowy. To była dla niego drobnostka, jednakże to nie powinno mieć miejsca, takie wydarzenia zapamiętane z kart ksiąg historycznych powinny być przeszłością, ot historią. Działać jako przestroga, przed podobnymi temu zachowaniami i piętnowaniem społeczeństwa.
Nigdy jej o to nie pytał – wyraźnie czuł, owszem trudno tego nie wyczuwać, była inna, obleczona jak w suknię, w naturalny sobie magnetyzm, co przyciągał wzrok, budził pragnienia, nie chciał tak na nią patrzeć. Była kimś, komu pomógł w potrzebie, to nic więcej. Znajomą z kart przeszłości nakreśloną pozytywną linią. – Rozumiem – skinął jej ponownie i momentalnie złapał się, na myśli, że nic o niej nie wie. Nie chciał z tym zwlekać. – Jesteś aktorką, prawda? – Zapytał, a w głosie zabrzmiała nutka niepewności zdławiona natychmiast sięgnięciem po kubek z gorącą herbatą. Nie należał do ludzi, nazbyt ciekawskich, to nie była jego natura, po prostu próbując rozładować napięcie, chciał przeciągnąć rozmowę, by nie myśleć, o ścigających i hasłach przez nich rzucanych.
Miała rację, nikt nie może zagwarantować sobie spokoju. Ten zburzony kilka miesięcy temu rzucił na miasto blady strach, co gnębił wrażliwszych galardów. On sam podchodził do tematu, bardzo stonowanie. Dorastał w niebezpiecznej dzielnicy, nie potrzebował ostrzeżeń, że ślepcy są źli, a po zmroku lepiej unikać, niektórych dzielnic. Ponadto potrafił sobie poradzić w każdych okolicznościach, będąc jak kot zawsze spadał na cztery łapy.
– Mi również, czy jednak mogę zapytać, dlaczego chodziłaś sama, chociaż wiesz, że to ostatnio niebezpieczne, że tłum gotowy rozszarpać niewinną duszę przez wzgląd, il tylko na to, iż ta była bardziej niż inni urodziwa, lub odznaczała się jakąś swoistą gracją, bądź czarem osobistym? – Zamotał się odrobinę, bo nie bardzo wiedział, jak to ująć. – Dlaczego mając świadomość, jakie są czasy nie możesz poprosić bliskiego ci mężczyzny, czy to narzeczony, czy chłopak, o asystę, ja rozumiem, niezależność kobiet. Po prostu ludzka głupota nie zna granic, a motłoch jest bezwzględny, Krucza nie potrafi zapanować nad całą populacją miasta. – Stwierdził logicznie, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, patrząc wymownie na blondynkę, szukał odpowiedzi zaklętej w jej twarzy, sygnałów, które pozwolą mu rozwikłać tajemnice.
– Kilka tygodni temu, tuż przed świętami, niestety od tamtego czasu moje życie, nie daje mi oddechu i szczerze, chyba nawet nie zasłużyłem, aby takiego zakosztować. – Podrapał się w zakłopotaniu po skroni, błękit spojrzenia topiąc w zawartości kubka.
Jej słowa zabrzmiały miękko, ciepło tuląc i przyciągając do siebie wzrok, ten nie wahał się, odnalazł ją i posłał kobiecie życzliwy uśmiech, jakiemu towarzyszyło skinienie głowy. To była dla niego drobnostka, jednakże to nie powinno mieć miejsca, takie wydarzenia zapamiętane z kart ksiąg historycznych powinny być przeszłością, ot historią. Działać jako przestroga, przed podobnymi temu zachowaniami i piętnowaniem społeczeństwa.
Nigdy jej o to nie pytał – wyraźnie czuł, owszem trudno tego nie wyczuwać, była inna, obleczona jak w suknię, w naturalny sobie magnetyzm, co przyciągał wzrok, budził pragnienia, nie chciał tak na nią patrzeć. Była kimś, komu pomógł w potrzebie, to nic więcej. Znajomą z kart przeszłości nakreśloną pozytywną linią. – Rozumiem – skinął jej ponownie i momentalnie złapał się, na myśli, że nic o niej nie wie. Nie chciał z tym zwlekać. – Jesteś aktorką, prawda? – Zapytał, a w głosie zabrzmiała nutka niepewności zdławiona natychmiast sięgnięciem po kubek z gorącą herbatą. Nie należał do ludzi, nazbyt ciekawskich, to nie była jego natura, po prostu próbując rozładować napięcie, chciał przeciągnąć rozmowę, by nie myśleć, o ścigających i hasłach przez nich rzucanych.
Miała rację, nikt nie może zagwarantować sobie spokoju. Ten zburzony kilka miesięcy temu rzucił na miasto blady strach, co gnębił wrażliwszych galardów. On sam podchodził do tematu, bardzo stonowanie. Dorastał w niebezpiecznej dzielnicy, nie potrzebował ostrzeżeń, że ślepcy są źli, a po zmroku lepiej unikać, niektórych dzielnic. Ponadto potrafił sobie poradzić w każdych okolicznościach, będąc jak kot zawsze spadał na cztery łapy.
– Mi również, czy jednak mogę zapytać, dlaczego chodziłaś sama, chociaż wiesz, że to ostatnio niebezpieczne, że tłum gotowy rozszarpać niewinną duszę przez wzgląd, il tylko na to, iż ta była bardziej niż inni urodziwa, lub odznaczała się jakąś swoistą gracją, bądź czarem osobistym? – Zamotał się odrobinę, bo nie bardzo wiedział, jak to ująć. – Dlaczego mając świadomość, jakie są czasy nie możesz poprosić bliskiego ci mężczyzny, czy to narzeczony, czy chłopak, o asystę, ja rozumiem, niezależność kobiet. Po prostu ludzka głupota nie zna granic, a motłoch jest bezwzględny, Krucza nie potrafi zapanować nad całą populacją miasta. – Stwierdził logicznie, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, patrząc wymownie na blondynkę, szukał odpowiedzi zaklętej w jej twarzy, sygnałów, które pozwolą mu rozwikłać tajemnice.
– Kilka tygodni temu, tuż przed świętami, niestety od tamtego czasu moje życie, nie daje mi oddechu i szczerze, chyba nawet nie zasłużyłem, aby takiego zakosztować. – Podrapał się w zakłopotaniu po skroni, błękit spojrzenia topiąc w zawartości kubka.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Sob 8 Paź - 14:08
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Herbata była jej słabością, ukojeniem i ucieczką od trosk. Zasiadając w czterech ścianach własnego mieszkania wraz z kubkiem herbaty mogła uciec myślami, daleko poza horyzont zmartwień. Tam, zasiadła w chmurze beztroski, na chwilę zapominając o okrucieństwie świata. Teraz usiadła przy stole w towarzystwie, którego nie oczekiwała, ale okazało się potrzebne.
Dawno temu, nie chciała go uwieść, chciała jedynie ukarać gdy w cieniu drzew obserwował, jak perłowe krople wody spływają po alabastrowym ciele. Cieszyła się bliskością natury, pięknem jej dzikości, która drzemała w krwi odziedziczonej z matki. Spętała umysły myślą zanurzenia się w wodzie wraz nią, spędzenia czasu, aby potem oczyścić umysł dziękując za przyjemne popołudnie. Kolejne spotkania, urywane sceny z życia, które wiele nie znaczyły, ale pomogły przetrwać gdy sięgnęła dna, gdy tanie knajpki były sceną jej życia.
-Byłam. - Sprostowała szybko, trochę za, wciąż tęskniąca za zapachem farby i dźwiękiem strojonych instrumentów. -Teraz pracuję w galerii sztuki. Jako kustosz. - Sprzedaje obrazy, których potem staje się żywą sceną. Spełniając senne mary poniekąd wciąż grała, dla jednego widza, ale wcielając się najróżniejsze role łagodziła ból po stracie muzyki swojego życia. Uśmiech złagodził smutek wypowiedzi czający się w ostatnich głoskach słów. Obawa nie mogła powodować ciągłego lęku. Zaszczuta całkowicie nigdy nie opuści murów domu, a to wywołać by mogło gniew człowieka, który płacił za to aby była żywą sztuką. Galateą ożywioną przez mroczne pragnienia. -Nie mam nikogo takiego. - Odparła wiedząc, że to nie prawda. Jedno słowo, a Sigurd otoczy ją kokonem szczelnego bezpieczeństwa, o którym często mówił. Jednak nie chciała tego, był klientem, który czerpał przyjemność z bycia z nią. Piękność u jego boku, zwodnicza i kusząca, miała pozostać płótnem do którego wzdychał, nie zaś bronił. Ideał, nie dama w opresji. Krucza nie potrafi.. - słowa ostre, tnące delikatną zasłonę złudnego bezpieczeństwa, które mógł jej dać. Wiedziała, że czar odbiera rozum, sprawia, że będzie klęczał u jej nóg składając obietnice okupione rozsądkiem. -Nie mogę też wiecznie nie wychodzić z domu. - Odparła już pogodniej i wstała ze swojego miejsca aby sięgnąć po płytę gramofonową. Przeszła do salonu gdzie stał sprzęt. Ciemna płyta zaczęła się kręcić, a gdy igła opadła na jej powierzchnię po mieszkaniu rozszedł się przyjemny dźwięk pianina. Całe wieki szukała tej płyty, wiele miesięcy nim udało się ją pozyskać. Nie mogła zlecić jej odebranie komuś innemu. -To mój ojciec. - Zwróciła się do Arthura. -Nie było ich wiele. Płyt, na których słychać jak gra. - Oczy zaiskrzyły ciepłem, a aura otuliła szczelniej kobietę. Melodia głosu osadzała się na nutach utworu tworząc czystą symbiozę, choć nie śpiewała a jedynie mówiła.
Patrzyła zaskoczona tak okrutnymi słowami względem samego siebie. Przysiadła znów blisko, delikatnie muskając aurą. Niosła pocieszenie, którego szukał strapiony wzrok.
-Każdy zasługuje na oddech. Zdaje mi się, że ty od bardzo dawna na niego czekasz. - Wiele nie mogła podarować poza herbatą i słodyczą ciastek; aksamitem głosu, który kołysał zmęczony umysł. -Jeżeli tego potrzebujesz, możesz spędzić u mnie dłużej.
Zaskoczona była swoją ofertą, ale czuła pod skórą, że tego właśnie potrzebuje. Zarówno ona jak i on.
Dawno temu, nie chciała go uwieść, chciała jedynie ukarać gdy w cieniu drzew obserwował, jak perłowe krople wody spływają po alabastrowym ciele. Cieszyła się bliskością natury, pięknem jej dzikości, która drzemała w krwi odziedziczonej z matki. Spętała umysły myślą zanurzenia się w wodzie wraz nią, spędzenia czasu, aby potem oczyścić umysł dziękując za przyjemne popołudnie. Kolejne spotkania, urywane sceny z życia, które wiele nie znaczyły, ale pomogły przetrwać gdy sięgnęła dna, gdy tanie knajpki były sceną jej życia.
-Byłam. - Sprostowała szybko, trochę za, wciąż tęskniąca za zapachem farby i dźwiękiem strojonych instrumentów. -Teraz pracuję w galerii sztuki. Jako kustosz. - Sprzedaje obrazy, których potem staje się żywą sceną. Spełniając senne mary poniekąd wciąż grała, dla jednego widza, ale wcielając się najróżniejsze role łagodziła ból po stracie muzyki swojego życia. Uśmiech złagodził smutek wypowiedzi czający się w ostatnich głoskach słów. Obawa nie mogła powodować ciągłego lęku. Zaszczuta całkowicie nigdy nie opuści murów domu, a to wywołać by mogło gniew człowieka, który płacił za to aby była żywą sztuką. Galateą ożywioną przez mroczne pragnienia. -Nie mam nikogo takiego. - Odparła wiedząc, że to nie prawda. Jedno słowo, a Sigurd otoczy ją kokonem szczelnego bezpieczeństwa, o którym często mówił. Jednak nie chciała tego, był klientem, który czerpał przyjemność z bycia z nią. Piękność u jego boku, zwodnicza i kusząca, miała pozostać płótnem do którego wzdychał, nie zaś bronił. Ideał, nie dama w opresji. Krucza nie potrafi.. - słowa ostre, tnące delikatną zasłonę złudnego bezpieczeństwa, które mógł jej dać. Wiedziała, że czar odbiera rozum, sprawia, że będzie klęczał u jej nóg składając obietnice okupione rozsądkiem. -Nie mogę też wiecznie nie wychodzić z domu. - Odparła już pogodniej i wstała ze swojego miejsca aby sięgnąć po płytę gramofonową. Przeszła do salonu gdzie stał sprzęt. Ciemna płyta zaczęła się kręcić, a gdy igła opadła na jej powierzchnię po mieszkaniu rozszedł się przyjemny dźwięk pianina. Całe wieki szukała tej płyty, wiele miesięcy nim udało się ją pozyskać. Nie mogła zlecić jej odebranie komuś innemu. -To mój ojciec. - Zwróciła się do Arthura. -Nie było ich wiele. Płyt, na których słychać jak gra. - Oczy zaiskrzyły ciepłem, a aura otuliła szczelniej kobietę. Melodia głosu osadzała się na nutach utworu tworząc czystą symbiozę, choć nie śpiewała a jedynie mówiła.
Patrzyła zaskoczona tak okrutnymi słowami względem samego siebie. Przysiadła znów blisko, delikatnie muskając aurą. Niosła pocieszenie, którego szukał strapiony wzrok.
-Każdy zasługuje na oddech. Zdaje mi się, że ty od bardzo dawna na niego czekasz. - Wiele nie mogła podarować poza herbatą i słodyczą ciastek; aksamitem głosu, który kołysał zmęczony umysł. -Jeżeli tego potrzebujesz, możesz spędzić u mnie dłużej.
Zaskoczona była swoją ofertą, ale czuła pod skórą, że tego właśnie potrzebuje. Zarówno ona jak i on.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Nie 9 Paź - 10:55
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Jej słowa płynęły gładką melodią nacechowane wyczuwalną melancholią stanowiły drogowskaz dla myśli i odczuć Arthura, ten patrzył na nią przez pryzmat znajomej, kobiety uwikłanej w problem, kogoś, kogo kiedyś w dawnych czasach obdarł przypadkiem z aury prywatności przerywając swym pojawieniem kąpiel, jakiej ta kosztowała w jeziorze; tamten obraz, był żywym zwierciadłem odpowiedzią na pytania, które w momentach pobudzenia ich relacji chłopak zadawał sobie, lecz nigdy nie chciał pociągnąć ich dalej, by uzyskać satysfakcjonującą go odpowiedź. Teraz kiedy dojrzał, pod pewnymi względami również nabrał doświadczenia przypuszczenie, kim ta jest stanowiło tajemnicę gładką do przejrzenia, a jednak nie demaskował jej otwarcie, jakby pragnąc by to ona mu powiedziała o swej naturze, nie oczekiwał tego, nie wymuszał, ale cierpliwie czekał na objaw szczerości.
– Przykro mi. – Zawyrokował krótko, jednak nie urwał tematu, nie zgasił go w zarodku, jak powinien, kierowany emocją szedł śmiało przed siebie: – Każdy potrzebuje takiej osoby, kogoś bliskiego, w czyim ramieniu poczułby wsparcie, kiedy czas niepewny. – On sam dotknięty westchnięciem samotności, w niektórych momentach życia żałował, iż był sam, bez tej drugiej połowy, lecz nie mógł powiedzieć, że na tym łez padole nie miał zupełnie nikogo. Fárbauti, był kimś więcej w jego oczach, kimś kogo mógł nazwać „rodziną,” chociaż żadne więzy krwi ich nie łączyły, to był mu bliższy, niż cień ojca, którego twarz tonęła w mroku wspomnień.
– Wiem Villemo, zdaje sobie z tego sprawę. – Podjął temat, bo uznał, że czas najwyższy poruszyć pewne wrażliwe struny, zwłaszcza że emocje już opadły i miał nadzieję, na rozsądną rozmowę we wzajemnym zrozumieniu. – Rozumiem strach, tak twój, jak i ludzi cię ścigających. To nie jest twoja wina, ani też ich, że czujecie obawę. Zrozum ktoś, kto ma w sobie pierwiastek demona, kto zdolny jest za pomocą jednego spojrzenia omamić inną osobę, budzi uzasadniony lęk. Ludziom można odebrać wiele; zabrać ostatni grosz, zgnoić i poniżyć, lecz o nadzieję i wolność wielu będzie walczyło do upadłego. – Przerwał by odprowadzić ją wzrokiem, gdy szła zwiewnie ślad swój znacząc, przez salon. – Koegzystencja, szacunek do wolności drugiego człowieka, nie uciekanie się do swych zdolności za każdym razem, przy każdej okazji. Ludzie obdarzeni taką potęgą nie mogą zapominać, że są zdolni zrujnować komuś życie, ot przez krotochwilę, czy kaprys. Ci są, że pozwolisz, iż posłużę się takim porównaniem; niczym złodziej wkradający się do mieszkania, korzystający z nieobecności właściciela. Mają przewagę, aurę anonimowości i mogą ją wykorzystać, jednak żyjemy w tej społeczności razem i powinniśmy nauczyć się, ze sobą żyć w zgodzie. Pomijam kretynów, którzy podjudzani, przez wzniosłe hasełka, są gotowi do najgorszych czynów. Takim powinno się zdrowo natłuc do rozumu. – Uśmiechnął się, smutno, z nostalgią, pamiętał swoje spotkanie z niksą na brzegu jeziora, wiedział że gdyby nie przyjaciółka, która wówczas tam z nim była, mogłoby to się źle dla niego skończyć, nie chciał czuć bezsilności – pozbawiony wolności, był niczym ptak w klatce, blady strach padał nań, gdy przez myśl przepływała świadomość chronicznego bytowania w celi. Pewny, że prędzej targnąłby się na własne zdrowie, niż pozwolił zabrać coś, co ukochał ponad wszystko inne – wolność.
– Chcę przez ten wywód powiedzieć, że dla mnie nie ma znaczenia, czy jesteś wargiem, czy skrzatem leśnym, w moich oczach wydajesz się, być sympatyczna i nic na, tę opinię nie ma wpływu. Jeśli mnie nie zjesz, to jest spora szansa, że cię polubię. – Zażartował pod koniec, bo było oczywistym, że cień sympatii czuł do kobiety, jednak chciał, by to wiedziała, kierowany podświadomością mówił to co serce kładło na język i nie żałował tego.
– Nie znam się na muzyce, ale chętnie go posłucham – wyznał i przymknął powieki, by lepiej się wczuć. Ciepło herbaty działało przyjemnie relaksująco. – Każdy i owszem, więc ty również. Dlatego wdzięczny, że mi to zaproponowałaś ugotuje ci obiad, byś mi z głodu nie padła. – Zupełnie nieoczekiwanie otworzył oczy, nawet specjalnie nie dziwiąc się bliskości blondynki. Wstał energicznie i podszedł do zlewu, by umyć dłonie, po chwili niezdecydowania ściągnął gruby wełniany sweter i rzucił go niedbale na oparcie krzesła. – Poprawie ci humor. – Stwierdził i zniknął z pola widzenia udając się po wiklinowy kosz z zakupami.
– Przykro mi. – Zawyrokował krótko, jednak nie urwał tematu, nie zgasił go w zarodku, jak powinien, kierowany emocją szedł śmiało przed siebie: – Każdy potrzebuje takiej osoby, kogoś bliskiego, w czyim ramieniu poczułby wsparcie, kiedy czas niepewny. – On sam dotknięty westchnięciem samotności, w niektórych momentach życia żałował, iż był sam, bez tej drugiej połowy, lecz nie mógł powiedzieć, że na tym łez padole nie miał zupełnie nikogo. Fárbauti, był kimś więcej w jego oczach, kimś kogo mógł nazwać „rodziną,” chociaż żadne więzy krwi ich nie łączyły, to był mu bliższy, niż cień ojca, którego twarz tonęła w mroku wspomnień.
– Wiem Villemo, zdaje sobie z tego sprawę. – Podjął temat, bo uznał, że czas najwyższy poruszyć pewne wrażliwe struny, zwłaszcza że emocje już opadły i miał nadzieję, na rozsądną rozmowę we wzajemnym zrozumieniu. – Rozumiem strach, tak twój, jak i ludzi cię ścigających. To nie jest twoja wina, ani też ich, że czujecie obawę. Zrozum ktoś, kto ma w sobie pierwiastek demona, kto zdolny jest za pomocą jednego spojrzenia omamić inną osobę, budzi uzasadniony lęk. Ludziom można odebrać wiele; zabrać ostatni grosz, zgnoić i poniżyć, lecz o nadzieję i wolność wielu będzie walczyło do upadłego. – Przerwał by odprowadzić ją wzrokiem, gdy szła zwiewnie ślad swój znacząc, przez salon. – Koegzystencja, szacunek do wolności drugiego człowieka, nie uciekanie się do swych zdolności za każdym razem, przy każdej okazji. Ludzie obdarzeni taką potęgą nie mogą zapominać, że są zdolni zrujnować komuś życie, ot przez krotochwilę, czy kaprys. Ci są, że pozwolisz, iż posłużę się takim porównaniem; niczym złodziej wkradający się do mieszkania, korzystający z nieobecności właściciela. Mają przewagę, aurę anonimowości i mogą ją wykorzystać, jednak żyjemy w tej społeczności razem i powinniśmy nauczyć się, ze sobą żyć w zgodzie. Pomijam kretynów, którzy podjudzani, przez wzniosłe hasełka, są gotowi do najgorszych czynów. Takim powinno się zdrowo natłuc do rozumu. – Uśmiechnął się, smutno, z nostalgią, pamiętał swoje spotkanie z niksą na brzegu jeziora, wiedział że gdyby nie przyjaciółka, która wówczas tam z nim była, mogłoby to się źle dla niego skończyć, nie chciał czuć bezsilności – pozbawiony wolności, był niczym ptak w klatce, blady strach padał nań, gdy przez myśl przepływała świadomość chronicznego bytowania w celi. Pewny, że prędzej targnąłby się na własne zdrowie, niż pozwolił zabrać coś, co ukochał ponad wszystko inne – wolność.
– Chcę przez ten wywód powiedzieć, że dla mnie nie ma znaczenia, czy jesteś wargiem, czy skrzatem leśnym, w moich oczach wydajesz się, być sympatyczna i nic na, tę opinię nie ma wpływu. Jeśli mnie nie zjesz, to jest spora szansa, że cię polubię. – Zażartował pod koniec, bo było oczywistym, że cień sympatii czuł do kobiety, jednak chciał, by to wiedziała, kierowany podświadomością mówił to co serce kładło na język i nie żałował tego.
– Nie znam się na muzyce, ale chętnie go posłucham – wyznał i przymknął powieki, by lepiej się wczuć. Ciepło herbaty działało przyjemnie relaksująco. – Każdy i owszem, więc ty również. Dlatego wdzięczny, że mi to zaproponowałaś ugotuje ci obiad, byś mi z głodu nie padła. – Zupełnie nieoczekiwanie otworzył oczy, nawet specjalnie nie dziwiąc się bliskości blondynki. Wstał energicznie i podszedł do zlewu, by umyć dłonie, po chwili niezdecydowania ściągnął gruby wełniany sweter i rzucił go niedbale na oparcie krzesła. – Poprawie ci humor. – Stwierdził i zniknął z pola widzenia udając się po wiklinowy kosz z zakupami.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pon 10 Paź - 20:02
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Podejrzewała, że się domyślał, że łączył zdarzenia i wspomnienia w jedną całość. Nie wykorzystała na nim swojej aury w nikczemny sposób, jakby wielu uznało. Nie omamiła swoim czarem by spełniał swoje skryte żądze z wodnym demonem. Swoim życiem i pragnieniami przeczyła każdej legendzie, każdej portowej opowieści. Ukrywająca swoją toksynę, swoje istnienie starała się żyć w spokoju w mieście, które teraz targane stanowiło dla niej istne pole walki. Póki nie przyznawała się kim jest mogła zwodzić, udawać, że natura obdarzyła ją zwodniczym pięknem, ale nic poza tym. Nikomu nie zagraża. Chcieli skazywać ją na niebyt, mówiąc, że zwodzi niewinnych. Nigdy nie byli niewinni. W zetknięciu z czarem na powierzchnię ich fasad wypływały prawdziwe żądze. Te, których się wstydzili, te o których skrycie marzyli ale nie mieli odwagi wypowiedzieć na głos. To właśnie tej prawdy się bali i chcieli ją zniszczyć.
Uśmiechnęła się smutno. Takie ramię istniało, osoba która chciała jej pomóc, być dla niej w każdej chwili i sekundzie życia. Nie wiedziała jedynie czy miała szansę stworzyć z tym galdrem przyszłość, której sam oczekiwał. Demona nie da się zamknąć w swoich wyobrażeniach, oczekiwać, że będzie wiecznie uciekał przed swoją naturą. Zew był silniejszy niż jakiekolwiek ludzkie oczekiwania. Łaknęli wolności, dobrowolnie zamykając się w złotych klatkach byle przetrwać, ale zawsze mieli do niej klucz. Czy mogła mieć go nadal gdyby podjęła ryzyko?
Zamarła słysząc kolejne słowa, długi wywód jaki opuszczał usta mężczyzny. Aura zawibrowała zaniepokojona, reagująca na wystraszony umysł. Wiedział. Choć nie nazwał jej natury wprost, to mówił tak jakby wiedział. Czemu się dziwiła? Człowiek morza, ten który sam pływał na wysokich falach widział niejedno, doświadczył wiele. Spotykał demony. Takie jak ona. Lęk sprawił, że palce zacisnęły się mocniej na ściankach gorącego kubka. Starała się żyć z ludźmi, swoją aurę wykorzystując jedynie w pracy, gdzie za to płacili, chcieli całkowitego zatracenia i zapomnienia. Upojenia spijanego z ust kurtyzany, u której stóp klęczeli błagając o dotyk jasnych dłoni, srebrzyste spojrzenie doprowadzające do obłędu.
-Oni też szukają wolności. - Powiedziała cicho wsłuchując się w melodię pianina. Zaraz dołączyły do niego skrzypce. Rodzice. Niksa i galdr połączeni hipnotyzującą muzyką, w której dźwiękach dało się słyszeć całe uczucie jakie do siebie mieli. Cały żar jaki toczył ich żyły dając życie jedynej córce. -Chcą żyć i cieszyć się swoim istnieniem.
Jednak wciąż duszeni przez lęki i obawy skrywali się ciemności niczym ci złodzieje. Wkradli się w życie innych, udawali, oszukiwali łudząc się, że imitacja prawdziwego życia da im szczęście. Na jasnej twarzy pojawiło się zrozumienie, dawał znać, że jej nie wyklnie, że nie pośle jej na stos za to kim jest. Nagły zryw z miejsca sprawił, że podskoczyła zaskoczona i podążyła wzrokiem za mężczyzną, który nagle postanowił skorzystać z tego, że siedział w kuchni, a koszyk miał pełen zakupów.
-Nie boisz się? - Zapytała w końcu. Miał prawo obawiać się, ze go zwiąże czarem, odrze z resztek rozsądku, weźmie we władanie umysł oraz serce. Serce, które teraz zagubione i zranione było jeszcze bardziej podatne na manipulacje. Wiedziała, że czar potrafił też łagodzić ból, uspokajać, koić.
Uśmiechnęła się smutno. Takie ramię istniało, osoba która chciała jej pomóc, być dla niej w każdej chwili i sekundzie życia. Nie wiedziała jedynie czy miała szansę stworzyć z tym galdrem przyszłość, której sam oczekiwał. Demona nie da się zamknąć w swoich wyobrażeniach, oczekiwać, że będzie wiecznie uciekał przed swoją naturą. Zew był silniejszy niż jakiekolwiek ludzkie oczekiwania. Łaknęli wolności, dobrowolnie zamykając się w złotych klatkach byle przetrwać, ale zawsze mieli do niej klucz. Czy mogła mieć go nadal gdyby podjęła ryzyko?
Zamarła słysząc kolejne słowa, długi wywód jaki opuszczał usta mężczyzny. Aura zawibrowała zaniepokojona, reagująca na wystraszony umysł. Wiedział. Choć nie nazwał jej natury wprost, to mówił tak jakby wiedział. Czemu się dziwiła? Człowiek morza, ten który sam pływał na wysokich falach widział niejedno, doświadczył wiele. Spotykał demony. Takie jak ona. Lęk sprawił, że palce zacisnęły się mocniej na ściankach gorącego kubka. Starała się żyć z ludźmi, swoją aurę wykorzystując jedynie w pracy, gdzie za to płacili, chcieli całkowitego zatracenia i zapomnienia. Upojenia spijanego z ust kurtyzany, u której stóp klęczeli błagając o dotyk jasnych dłoni, srebrzyste spojrzenie doprowadzające do obłędu.
-Oni też szukają wolności. - Powiedziała cicho wsłuchując się w melodię pianina. Zaraz dołączyły do niego skrzypce. Rodzice. Niksa i galdr połączeni hipnotyzującą muzyką, w której dźwiękach dało się słyszeć całe uczucie jakie do siebie mieli. Cały żar jaki toczył ich żyły dając życie jedynej córce. -Chcą żyć i cieszyć się swoim istnieniem.
Jednak wciąż duszeni przez lęki i obawy skrywali się ciemności niczym ci złodzieje. Wkradli się w życie innych, udawali, oszukiwali łudząc się, że imitacja prawdziwego życia da im szczęście. Na jasnej twarzy pojawiło się zrozumienie, dawał znać, że jej nie wyklnie, że nie pośle jej na stos za to kim jest. Nagły zryw z miejsca sprawił, że podskoczyła zaskoczona i podążyła wzrokiem za mężczyzną, który nagle postanowił skorzystać z tego, że siedział w kuchni, a koszyk miał pełen zakupów.
-Nie boisz się? - Zapytała w końcu. Miał prawo obawiać się, ze go zwiąże czarem, odrze z resztek rozsądku, weźmie we władanie umysł oraz serce. Serce, które teraz zagubione i zranione było jeszcze bardziej podatne na manipulacje. Wiedziała, że czar potrafił też łagodzić ból, uspokajać, koić.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Wto 11 Paź - 11:22
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Słowa płynące wartkim potokiem z ust marynarza, były dyktowane podszeptem serca, chęcią poznania i zrozumienia natury kobiety, ta bowiem prezentowała się w jego oczach, jako chodząca tajemnica. To nie ciekawość kierowała nim, lecz pragnienie wyrzucenia z siebie tych wszystkich nagromadzonych przez bieg emocji, odczuć, jakimi przesiąknięci na wskroś byli ich ścigający, a które i on poczuł w duszy. Sęk w tym, że był dalej sobą pozostając Arthurem, którego ta znała nie uderzał w tony przykro kojarzące się z wykluczeniem społecznym, czy nierównymi uprawnieniami. Mieli te same prawa i mówiąc to wszystko, co kobieta przed momentem usłyszała mężczyzna odsłonił się ze swych myśli, owszem te miały w sobie cząstkę naiwności oraz pokłady wiary w ludzi, lecz wydawało mu się, przede wszystkim, iż były zwierciadłem rozwagi w obecnych czasach.
Obserwował ją, w momentach przełomowych i dostrzegał drgania ust pobudzonych, jak zaklęte słowami rzucanymi w zaciszu mieszkania, był dobry w odgadywaniu ludzkich emocji i uczuć. Empatia stanowiła o sile w takich momentach, ale i nie tylko. Arthur czasem żałował, iż okazywał tę słabość świadom, że mógłby, ją ktoś wykorzystać starał się, być w tym wszystkim rozsądny i nie ulegać tak łatwo uczuciom, jakie tłukły się w piersi. Nie zawsze to wychodziło.
– Wiem, Villemo – jego głos, był poważny, a w błękicie spojrzenia krył się smutek. – Dlatego tak drażni mnie, to gdy ktoś chce im ją odebrać – stwierdza pewnie i snuje się, jak cień po kuchni przygotowując posiłek. Nic nadzwyczaj wyszukanego, danie kuchni, którą ukochał sercem całym, a tak rzadko miał sposobność gotowania dla kogoś poza przybranym ojcem, że gdyby nie okoliczności zapewne by się cieszył, z tej sposobności. – Czy masz może wino? – Zapytał, kierowany nadzieją pobrzmiewającą w głosie.
Melodia z salonu dobiegała ich w kuchni. Wypełniała przestrzeń i nastrajała wywołując w Mortensenie, bliżej nieokreślone przygnębienie. Słowa złotowłosej zręcznie wpasowały się w takt muzyki. Spojrzał na nią z lekka tylko zaniepokojony, jakby ta miała zaraz moment przybrać kształt strasznego potwora i go pożreć, odegnał prędko tę niedorzeczną myśl. – Nie. A powinienem? – Zapytał wymownie patrząc jej w oczy. – Żyje nadzieja, że nie zrobisz mi niczego wbrew. Bo przyznam głupio, by wyszło, zważywszy na okoliczności fakt, że ci ufam, a przynajmniej do pewnego stopnia, bowiem dalej nie wiem, czy przypadkiem, nie chcesz mnie zjeść? – Ostrze nożyka, którym pozbawiał skorupiaki chitynowego pancerzyka zalśnił, kiedy promienie słońca przebiły się przez zasłonę chmur. – Jestem jak otwarta księga, przekonaj się sama. Zadaj mi jakiekolwiek pytanie, a ja szczerze odpowiem, ale chcę by, to działało również w drugą stronę, zgoda? – Dał jej sposobność do zadawania pytań, by rozwijać kiełkującą relacje i jednocześnie poznać się lepiej.
Obserwował ją, w momentach przełomowych i dostrzegał drgania ust pobudzonych, jak zaklęte słowami rzucanymi w zaciszu mieszkania, był dobry w odgadywaniu ludzkich emocji i uczuć. Empatia stanowiła o sile w takich momentach, ale i nie tylko. Arthur czasem żałował, iż okazywał tę słabość świadom, że mógłby, ją ktoś wykorzystać starał się, być w tym wszystkim rozsądny i nie ulegać tak łatwo uczuciom, jakie tłukły się w piersi. Nie zawsze to wychodziło.
– Wiem, Villemo – jego głos, był poważny, a w błękicie spojrzenia krył się smutek. – Dlatego tak drażni mnie, to gdy ktoś chce im ją odebrać – stwierdza pewnie i snuje się, jak cień po kuchni przygotowując posiłek. Nic nadzwyczaj wyszukanego, danie kuchni, którą ukochał sercem całym, a tak rzadko miał sposobność gotowania dla kogoś poza przybranym ojcem, że gdyby nie okoliczności zapewne by się cieszył, z tej sposobności. – Czy masz może wino? – Zapytał, kierowany nadzieją pobrzmiewającą w głosie.
Melodia z salonu dobiegała ich w kuchni. Wypełniała przestrzeń i nastrajała wywołując w Mortensenie, bliżej nieokreślone przygnębienie. Słowa złotowłosej zręcznie wpasowały się w takt muzyki. Spojrzał na nią z lekka tylko zaniepokojony, jakby ta miała zaraz moment przybrać kształt strasznego potwora i go pożreć, odegnał prędko tę niedorzeczną myśl. – Nie. A powinienem? – Zapytał wymownie patrząc jej w oczy. – Żyje nadzieja, że nie zrobisz mi niczego wbrew. Bo przyznam głupio, by wyszło, zważywszy na okoliczności fakt, że ci ufam, a przynajmniej do pewnego stopnia, bowiem dalej nie wiem, czy przypadkiem, nie chcesz mnie zjeść? – Ostrze nożyka, którym pozbawiał skorupiaki chitynowego pancerzyka zalśnił, kiedy promienie słońca przebiły się przez zasłonę chmur. – Jestem jak otwarta księga, przekonaj się sama. Zadaj mi jakiekolwiek pytanie, a ja szczerze odpowiem, ale chcę by, to działało również w drugą stronę, zgoda? – Dał jej sposobność do zadawania pytań, by rozwijać kiełkującą relacje i jednocześnie poznać się lepiej.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pią 21 Paź - 17:57
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Każde z nich miało swoją melodię życia, która sącząc się, powoli zlewała się z muzyką jaką grał gramofon. Słowa Arthura jednocześnie niepokojące jak dające nadzieję docierały do zalęknionego umysłu Villemo.
Marynarz, człowiek morza, który znał śpiew fal rozbijających się o klify, tak jak życie rozpada się na ostrych końcach rzeczywistości. Woda niosła zapowiedź wolności gdzie po horyzont niebo stykało się z błękitem wód. Jej żywiołem były jeziora ukryte w górskich dolinach. Pięknę i niebezpiecznie głębokie, wciągające w swoją toń barwą granatu i czerni.
Obserwowała szarym spojrzeniem jak krząta się pewnie po jej kuchni. Nigdy wcześniej nikt tego nie robił, dziwne uczucie. Tak nietypowe i obce dla niksy wyrzuconej na brzeg miasta, żyjącej na granicy prawa, trzymającej się obietnicy słów człowieka, który mógł ją zniszczyć jednym machnięciem dłoni.
Niespiesznie wstała ze swojego miejsca i wymijając galdra podeszła do jednej z szafek. Wyciągnęła dwie butelki wina, jedną z czerwonym, a drugą z białym i podała mężczyźnie.
-Nie wiem, które będzie lepsze. - Przyznała i odsunęła się od blatu by nie blokować mu miejsca pracy. Cień lęku przebiegł przez jego twarz, ten cień który przypominał jej kim jest. Trucizną, śpiewem mamiła, a potem umierali próbując złapać oddech w płuca, a te zalewała zimna woda, ale melodia wciąż brzmiała. Sączyła się do ucha, sprawiała, że opadając na dno pragnęli wciąż być kołysani aksamitnym głosem. -Tylko wtedy gdy będziesz niszczył jeziora. - Przyznała bez wahania w głosie. Zaprzeczanie kim jest było bezcelowe, bo czy w takim miejscu jak Midgard mogła całkowicie ukryć swoją tożsamość? Czy wyparcie się tego kim jest mogło dać jej coś więcej niż poczucie wykluczenia? -Nie zjadam ludzi. - Oburzyła się iście teatralnie, a napięcie, które rosło pękło niczym balonik przebity szpilką cichego żartu. Wyciągnęła dwa kieliszki i napełniła je winem. Jedno podała mężczyźnie, a sama sięgnęła po drugie. Ponownie poczuła się bezpiecznie we własnym domu, być może zapach jedzenia oraz spokojne podejście Arthura sprawiło, że poczucie zagrożenia zniknęło. -Zgoda. - Kiwnęła głową. -Pytanie numer jeden. - Wskazała na garnek -Co takiego robisz?
Marynarz, człowiek morza, który znał śpiew fal rozbijających się o klify, tak jak życie rozpada się na ostrych końcach rzeczywistości. Woda niosła zapowiedź wolności gdzie po horyzont niebo stykało się z błękitem wód. Jej żywiołem były jeziora ukryte w górskich dolinach. Pięknę i niebezpiecznie głębokie, wciągające w swoją toń barwą granatu i czerni.
Obserwowała szarym spojrzeniem jak krząta się pewnie po jej kuchni. Nigdy wcześniej nikt tego nie robił, dziwne uczucie. Tak nietypowe i obce dla niksy wyrzuconej na brzeg miasta, żyjącej na granicy prawa, trzymającej się obietnicy słów człowieka, który mógł ją zniszczyć jednym machnięciem dłoni.
Niespiesznie wstała ze swojego miejsca i wymijając galdra podeszła do jednej z szafek. Wyciągnęła dwie butelki wina, jedną z czerwonym, a drugą z białym i podała mężczyźnie.
-Nie wiem, które będzie lepsze. - Przyznała i odsunęła się od blatu by nie blokować mu miejsca pracy. Cień lęku przebiegł przez jego twarz, ten cień który przypominał jej kim jest. Trucizną, śpiewem mamiła, a potem umierali próbując złapać oddech w płuca, a te zalewała zimna woda, ale melodia wciąż brzmiała. Sączyła się do ucha, sprawiała, że opadając na dno pragnęli wciąż być kołysani aksamitnym głosem. -Tylko wtedy gdy będziesz niszczył jeziora. - Przyznała bez wahania w głosie. Zaprzeczanie kim jest było bezcelowe, bo czy w takim miejscu jak Midgard mogła całkowicie ukryć swoją tożsamość? Czy wyparcie się tego kim jest mogło dać jej coś więcej niż poczucie wykluczenia? -Nie zjadam ludzi. - Oburzyła się iście teatralnie, a napięcie, które rosło pękło niczym balonik przebity szpilką cichego żartu. Wyciągnęła dwa kieliszki i napełniła je winem. Jedno podała mężczyźnie, a sama sięgnęła po drugie. Ponownie poczuła się bezpiecznie we własnym domu, być może zapach jedzenia oraz spokojne podejście Arthura sprawiło, że poczucie zagrożenia zniknęło. -Zgoda. - Kiwnęła głową. -Pytanie numer jeden. - Wskazała na garnek -Co takiego robisz?
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pon 24 Paź - 9:54
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nie zamierzał jej przyszpilać zbędnymi pytaniami, które mogłaby potraktować jako prowokację, ot przytyk do jej natury. Daleki był od podobnych temu zachowań, musieli razem koegzystować, tym samym nie przekraczając pewnych zdroworozsądkowych norm i pozwolić wydarzeniom, aby te biegły swoim rytmem. W pełni – może nie tak do końca – ale z dużą dozą podejrzenia potrafił zobrazować sobie działanie niksy, jak kruszy w drobny mak tarczę oporów moralnych, czy takowych innych przyziemnych. Zdając sobie sprawę, że ulegając jej czarowi, stałby się bezwolnym niewolnikiem, ot ćmą lecącą ku światłu pochodni, jednym słowem całkiem głupio i naiwnie. To jednak, taki zabieg mógł niewątpliwie ukryć pokłady wątpliwości targające duszą marynarza, czy jednak tego oczekiwał, nie. Wolał wiedzieć, co mu siedzi w duszy i samemu sobie z tym poradzić nie sięgając po znieczulenia, czy to w postaci kobiecych ramion, czy alkoholu. Mógłby, ale nie chciał, wolał jednak się do niczego nie przyznawać Villemo, odrobinę bojąc się jej kobiecej przenikliwości natury męskiej. Ta niewątpliwie czytała z niego, jak z otwartej księgi, lecz tego trudno nie robić, kiedy naprzeciwko stał, ktoś, kto nie miał problemu z wyrażaniem uczuć i emocji, kotłujących się w przyciasnym od zgiełku umyśle.
Wybiera białe, to nim zakrapia danie i podaje by niksa mogła go polać do kieliszków. Jego aromat sprawia, że powraca myślami do gotowania, do krewetek, które mienią się kusząco na patelni w oczkach masła i wina, ponadto przebija się dominujący aromat czosnku, który kusi zmysły i pobudza apetyt. Arthur robi to, w czym jest dobry, bez problemów odnajdując się w jej kuchni, z tylko swoją naturalnością, jakby był, co najmniej u siebie.
– Kocham naturę – odpowiada z cieniem rozmarzonego uśmiechu, lecz drugie dno wypowiedzi kobiety trafia do niego po chwili i spuszcza zakłopotany wzrok. Obrazy tamtego spotkania stają przed oczami, jak żywe, a zaklęty magnetyzm w ciele szarookiej, jest trudny do wyparcia z pamięci. I jeśli nie wstydził się samego spaceru, jaki skończył się doświadczonym widokiem, tak bardziej peszyło go jego własne zakłopotanie, ilekroć o tym pomyślał. To nie tak, że miał niemoralne myśli, jednak obrazek, ten był w swym całokształcie bardziej zachwycający. Być może to przez aurę niksy, a może przez urokliwą scenerię, którą Arthur jako człowiek wrażliwy na piękno otaczającego go świata niezwykle doceniał.
– Już kończę, a robię prostą pastę z krewetkami noszącą tchnienie kuchni śródziemnomorskiej, odrobina słońca nam nie zaszkodzi, nawet jeśli te będzie podane jedynie na talerzu – szczery uśmiech rozjaśnił lico mężczyzny, a ten ponownie odwrócił się od znajomej i zajął szykowaniem zastawy.
– Pytanie numer dwa, o czym tak myślisz? Bo widzę, że to robisz, nie kryj tego, tylko dla siebie, śmiało podziel się, jestem ciekawy ciebie. – Ogląda się profilem na Villemo, a w błękicie oczu tli się ciekawość.
Wybiera białe, to nim zakrapia danie i podaje by niksa mogła go polać do kieliszków. Jego aromat sprawia, że powraca myślami do gotowania, do krewetek, które mienią się kusząco na patelni w oczkach masła i wina, ponadto przebija się dominujący aromat czosnku, który kusi zmysły i pobudza apetyt. Arthur robi to, w czym jest dobry, bez problemów odnajdując się w jej kuchni, z tylko swoją naturalnością, jakby był, co najmniej u siebie.
– Kocham naturę – odpowiada z cieniem rozmarzonego uśmiechu, lecz drugie dno wypowiedzi kobiety trafia do niego po chwili i spuszcza zakłopotany wzrok. Obrazy tamtego spotkania stają przed oczami, jak żywe, a zaklęty magnetyzm w ciele szarookiej, jest trudny do wyparcia z pamięci. I jeśli nie wstydził się samego spaceru, jaki skończył się doświadczonym widokiem, tak bardziej peszyło go jego własne zakłopotanie, ilekroć o tym pomyślał. To nie tak, że miał niemoralne myśli, jednak obrazek, ten był w swym całokształcie bardziej zachwycający. Być może to przez aurę niksy, a może przez urokliwą scenerię, którą Arthur jako człowiek wrażliwy na piękno otaczającego go świata niezwykle doceniał.
– Już kończę, a robię prostą pastę z krewetkami noszącą tchnienie kuchni śródziemnomorskiej, odrobina słońca nam nie zaszkodzi, nawet jeśli te będzie podane jedynie na talerzu – szczery uśmiech rozjaśnił lico mężczyzny, a ten ponownie odwrócił się od znajomej i zajął szykowaniem zastawy.
– Pytanie numer dwa, o czym tak myślisz? Bo widzę, że to robisz, nie kryj tego, tylko dla siebie, śmiało podziel się, jestem ciekawy ciebie. – Ogląda się profilem na Villemo, a w błękicie oczu tli się ciekawość.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pon 24 Paź - 22:51
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Wielu kochało naturę, jeszcze mniej ją rozumiało. Zachwycali się kolorami, mówili o romantycznym śpiewie wiatru wśród drzew, wspominali o dobrodziejstwie wody i słońca. Praktycznie nikt nie słyszał prawdziwych słów, nie dostrzegał piękna, za którym kryła się groza. Niksa - stworzenie wód, strażniczka jezior była personifikacją natury, była jej tworem. Podziwiana, czarująca swym wyglądem ale niezrozumiała. Oceniana powierzchownie nigdy nie została w pełni pojęta, dlatego też uśmiechnęła się nieznacznie. Zakłopotanie zaś tak rozczulające, ociepliło szare spojrzenie kobiety, która mogła stać się zgubą dla galdra. W każdej chwili mogła sprawić, że zamknięty w czterech ścianach zatopi się w jej głosie, straci poczucie czasu i rzeczywistości, uwiązany demoniczą aurą zapomni o całym świecie. Nie wiązała nikogo do siebie jeżeli nie musiała. Nie mamiła głosem, nie otulała szeptem gdy nic nie zyskiwała. Wbrew powszechnej opinii, nie istniała tylko dla ludzkiej zguby. Usiadła w wykuszu okna, jednym z ulubionych miejsc skąd mogła patrzeć na ulicę w ciszy mieszkania. Teraz jednak nie było ono otulone milczeniem, a krzątający się mężczyzna wnosił do niego wiele normalności. Czy to było to do czego tęskniła, ale dopiero teraz do niej to dotarło? W obserwowaniu tak prostych, domowych czynności było coś kojącego. Serce zadrżało, a umysł ogarnęła płachta smutku gdy zrozumiała, że to tylko chwilowe i za niedługo zostanie znów sama wraz z echami przeszłości wydostającymi się z gramofonu.
Nie potrafiła nie odpowiedzieć uśmiechem gdy twarz galdra rozpromieniła się nad pachnącą potrawą. Wskazała ruchem dłoni gdzie są talerze; pozwalała aby szalał w kuchni, by trwał w swoim żywiole, a ona mogła go obserwować.
Wyrwana z zamyślenia potrzebowała chwili żeby zrozumieć zadane jej pytanie.
-O niczym szczególnym. - Wzruszyła lekko ramionami. -O prozie życia, oraz o tym jak proste czynności, ich normalność może cieszyć kiedy się ich na co dzień nie doświadcza. - Upiła łyk wina i przyjęła talerz pełen aromatycznego jedzenia. -Pytanie numer trzy. Dlaczego morze?
Też była go ciekawa i nigdy wcześniej nie miała okazji zapytać co nim kierowało kiedy wybierał swój los, a może to właśnie to dzikie fale Norn sprawiły, że stał się marynarzem i swoje życie spędzał na wysokich falach.
Nie potrafiła nie odpowiedzieć uśmiechem gdy twarz galdra rozpromieniła się nad pachnącą potrawą. Wskazała ruchem dłoni gdzie są talerze; pozwalała aby szalał w kuchni, by trwał w swoim żywiole, a ona mogła go obserwować.
Wyrwana z zamyślenia potrzebowała chwili żeby zrozumieć zadane jej pytanie.
-O niczym szczególnym. - Wzruszyła lekko ramionami. -O prozie życia, oraz o tym jak proste czynności, ich normalność może cieszyć kiedy się ich na co dzień nie doświadcza. - Upiła łyk wina i przyjęła talerz pełen aromatycznego jedzenia. -Pytanie numer trzy. Dlaczego morze?
Też była go ciekawa i nigdy wcześniej nie miała okazji zapytać co nim kierowało kiedy wybierał swój los, a może to właśnie to dzikie fale Norn sprawiły, że stał się marynarzem i swoje życie spędzał na wysokich falach.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pon 24 Paź - 23:26
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Był człowiekiem morza, doskonale zdawał sobie sprawę z wypowiedzianych słów – kochał coś, co mogło go zabić, to był pewien odłam szaleństwa, w jakim przed laty się zatracił na wieczność, bo z tego uczucia człowiek nie wyrasta, jak z za dużych ubrań, nieustannie czuje zew przygody pragnie, tego ponad wszystko inne, to było jego nurtem przewodnim, nawet nie pieniądze, które zarabiał na kontraktach, nawet nie fakt, że dorabiał jako przemytnik. To się nie liczyło. Pasja wynikająca z miłości, idące za tym ukierunkowanie próba zrozumienia natury, aż wreszcie zgłębianie nauk z magii, w której zaczynał wieść prym przekładając ją ponad inne gałęzie. To na jej łonie potrafił odpocząć – szukał wytchnienia ilekroć potrzebował zebrać myśli. Co prawda oceanu fale zawsze milsze mu były, niżeli jeziora i rzeki, niżeli lasy i wrzosowiska, ale i ich urok doceniał. Gdyby wiedział, co Villemo myśli, mógłby śmiało wdać się z nią w dyskusję wyciągając wnioski, tak dla siebie, jak i ona mogłaby lepiej go poznać.
Zasłuchany w dźwięk melodii niosący się z salonu przygotowywał obiad, który powoli dochodził, już niemal mógł być serwowany, lecz oko znawcy zalecało potrzymać jeszcze przez moment na ogniu, by składniki wydobyły z siebie pod wpływem temperatury ostateczny aromat, jaki zatriumfuje w nozdrzach kobiety.
– Wzniosłe momenty, podniosłe teksty mają i owszem w sobie pewien czar, ale to chwile drobnostek codzienności pokazują nam, jak wiele są warte, kiedy w szarej rzeczywistości ich nam brakuje – podał jej talerz z estetycznie uformowaną potrawą, wszak również oczy jadły, a pod tym względem Mortensen, był również dokładny i staranny.
Jej pytanie wywołało na jego twarzy nostalgiczny uśmiech oczy rozbłysły ciepłem wspomnień z dzieciństwa, a talerz z makaronem zastygł w dłoni. Oparty o blat mebli z widelcem w dłoni zamyślił się, nad odpowiedzią. Patrząc przy tym, w tylko sobie znany punkt na mapie pomieszczenia trwał w zadumie kilka sekund, nim zabrał głos.
– Poczucie nieskrępowanej wolności, jakie daje ocean. Nieustanna podróż, która owocuje poznawaniem nowych zakątków świata, aż wreszcie szczera i oddana miłość trwająca, od najmłodszych lat, tak to chyba to. – Upił łyk wina i z cichym brzękiem szkła odstawił kieliszek na blat, jednak nie sięgał po jedzenie, bowiem teraz jego pora na pytanie do niksy. – Czy kochałaś kiedyś prawdziwie szczerze drugiego człowieka? – Nie musiał dodawać, że nie chodziło mu o rodzinę, czy krewnych. Sądził, że tak, ale chciał poznać odpowiedź z jej ust.
Zasłuchany w dźwięk melodii niosący się z salonu przygotowywał obiad, który powoli dochodził, już niemal mógł być serwowany, lecz oko znawcy zalecało potrzymać jeszcze przez moment na ogniu, by składniki wydobyły z siebie pod wpływem temperatury ostateczny aromat, jaki zatriumfuje w nozdrzach kobiety.
– Wzniosłe momenty, podniosłe teksty mają i owszem w sobie pewien czar, ale to chwile drobnostek codzienności pokazują nam, jak wiele są warte, kiedy w szarej rzeczywistości ich nam brakuje – podał jej talerz z estetycznie uformowaną potrawą, wszak również oczy jadły, a pod tym względem Mortensen, był również dokładny i staranny.
Jej pytanie wywołało na jego twarzy nostalgiczny uśmiech oczy rozbłysły ciepłem wspomnień z dzieciństwa, a talerz z makaronem zastygł w dłoni. Oparty o blat mebli z widelcem w dłoni zamyślił się, nad odpowiedzią. Patrząc przy tym, w tylko sobie znany punkt na mapie pomieszczenia trwał w zadumie kilka sekund, nim zabrał głos.
– Poczucie nieskrępowanej wolności, jakie daje ocean. Nieustanna podróż, która owocuje poznawaniem nowych zakątków świata, aż wreszcie szczera i oddana miłość trwająca, od najmłodszych lat, tak to chyba to. – Upił łyk wina i z cichym brzękiem szkła odstawił kieliszek na blat, jednak nie sięgał po jedzenie, bowiem teraz jego pora na pytanie do niksy. – Czy kochałaś kiedyś prawdziwie szczerze drugiego człowieka? – Nie musiał dodawać, że nie chodziło mu o rodzinę, czy krewnych. Sądził, że tak, ale chciał poznać odpowiedź z jej ust.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Wto 25 Paź - 15:34
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Pytania wypływały z ust, wisiały w powietrzu czekając na odpowiedzi. Niewinne, takie zwykłe, pomagające poznać drugą osobę. Jedzenie na talerzu było prostotą życia, zwykłą czynnością, za którą się nie tęskniło, póki jej nie zabrakło. Uśmiechnęła się delikatnie gdy patrzyła na jedzenie. Nie siedzieli w wykwintnej restauracji, nie obsługiwał ich kelner, a i tak czuła się lekko dzięki temu prostemu gestowi. Nie musiał go wykonywać, nie byli dla siebie bliscy. Ot, zwyczajni znajomi, którzy na siebie wpadli w nieprzychylnych warunkach. Żyli bez siebie w błogiej nieświadomości jak toczą się losy drugiej osoby. Dopiero dziś Norny zderzyły ich ze sobą, a teraz zamknięcie dobrowolnie w czterech ścianach starali się prowadzić normalną rozmowę. Lampka wina, aromatyczna potrawa i sącząca się muzyka najwyraźniej zachęciła marynarza by zadał jedno z bardziej intymnych pytań.
Chciał zajrzeć w jej wnętrze? Poznać myśli i uczucia niksy, która nie zdradzała się z nimi zbyt często. Chowała je po kieszeniach własnego istnienia, głęboko wpychając na ich samo dno. Prostym pytaniem szarpał je i rozdzierał chcąc wysypać słowa niczym puzzle i je poskładać w jeden obrazek.
Zamarła w prostych ruchach, szare spojrzenie na chwilę stężało, przestało być miękkie, a głos przeszywał ostrą krawędzią gęstniejące powietrze.
-Dlaczego chcesz wiedzieć? - Co da ci ta wiedza? Cień zadrżał na ścianie, tak jak serce niksy gdy pytanie uderzyło w jej świadomość niczym bokser na ringu. Pytanie bolało, bo czy rzeczywiście kiedyś prawdziwie kochała? Czy darzyła tym uczuciem Sigurda? Tego samego, który uderzony jej aurą wykonał każde polecenie, a potem, gdy świadomość wróciła, powiedział, że nic to. Czy był kimś więcej niż klientem? Pobyt razem w teatrze, brutalność prawdziwej historii na scenie sprawiła, że wyjawiła kim, czym jest. Nie uciekł, zafascynowany pozostał przy boku kurtyzany, ale czy kierowało nim uczucie czy ciekawość? Czy mogła pokochać galdra, który zawsze będzie w jakimś stopniu zależy od woli demona? Toksyna sącząca się przez jej żyły potrafiła odebrać zdrowy rozsądek. Gdy milczała wtedy byli jedynie zachwyceni, gdy zaczynała śpiewać i tańczyć - tracili rozum.
Chciał zajrzeć w jej wnętrze? Poznać myśli i uczucia niksy, która nie zdradzała się z nimi zbyt często. Chowała je po kieszeniach własnego istnienia, głęboko wpychając na ich samo dno. Prostym pytaniem szarpał je i rozdzierał chcąc wysypać słowa niczym puzzle i je poskładać w jeden obrazek.
Zamarła w prostych ruchach, szare spojrzenie na chwilę stężało, przestało być miękkie, a głos przeszywał ostrą krawędzią gęstniejące powietrze.
-Dlaczego chcesz wiedzieć? - Co da ci ta wiedza? Cień zadrżał na ścianie, tak jak serce niksy gdy pytanie uderzyło w jej świadomość niczym bokser na ringu. Pytanie bolało, bo czy rzeczywiście kiedyś prawdziwie kochała? Czy darzyła tym uczuciem Sigurda? Tego samego, który uderzony jej aurą wykonał każde polecenie, a potem, gdy świadomość wróciła, powiedział, że nic to. Czy był kimś więcej niż klientem? Pobyt razem w teatrze, brutalność prawdziwej historii na scenie sprawiła, że wyjawiła kim, czym jest. Nie uciekł, zafascynowany pozostał przy boku kurtyzany, ale czy kierowało nim uczucie czy ciekawość? Czy mogła pokochać galdra, który zawsze będzie w jakimś stopniu zależy od woli demona? Toksyna sącząca się przez jej żyły potrafiła odebrać zdrowy rozsądek. Gdy milczała wtedy byli jedynie zachwyceni, gdy zaczynała śpiewać i tańczyć - tracili rozum.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Sro 26 Paź - 19:02
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Złote nici makaronu ciągły się, gdy nawijał je na widelec zdobiąc całą zawartość nabitą na wierzch krewetką i skierował go do ust. Pierwszy kęs był, tym kluczowym, niemal najważniejszym. Sprawdzający, czy każdy ze składników odnajdywał się i zaznaczał na palecie smaków, tak prostej, a zarazem smacznej potrawy. Uśmiech zadowolenia rozjaśnił oblicze marynarza, kiedy skonstatował, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Dopiero w tym momencie otworzył dotychczas zamknięte oczy i powrócił błękitem do Villemo, jej twarz zmieniła się wyraźnie. W pierwszej chwili pomyślał, iż mogła być uczulona na któryś ze składników, lecz raczej wspomniałaby mu o tym, gdy krzątał się w kuchni, bo w to, że nigdy nie próbowała owoców morza, trudno mu było dać wiarę mieszkając w tej części świata. Dlatego z taką uwagą ją obserwował i wnet doszedł do wniosku, że to ostatnie pytanie musiało tak na nią wpłynąć. Osobiście nie widział w tym niczego złego; skoro rozmawiali szczerze, to chyba obowiązywały ich takie same zasady i marynarz odrobinę zgłupiał jej postawą. Zwłaszcza, iż ta zdawała się prezentować raczej typ, który nie miał problemów ze wspominaniem, o tego typu rzeczach i uczuciach. Tak lekka i swobodna pozostawała w jego pamięci, że teraz spoglądał na nią z niejakim zdziwieniem, gdy uciekając od odpowiedzi wysunęła prowokację. Ten może i by się kłócił, może w innych okolicznościach, gdyby miał mniej na głowie wytknąłby jej hipokryzję i złamanie niepisanych zasad szczerości, wszak zawsze mogła powiedzieć „pomidor” i nic by sobie z tego nie robił, po prostu poszukałby czegoś innego. Skrzywił się i wrócił do jedzenia, chcąc dać sobie, jak i jej czas na oddech, by w słowach emocja kiełkująca w piersi nie wyrwała się niepotrzebnie, tym samym rozniecając ogień podejrzenia.
– Nie chcesz, to nie mów. Twoja sprawa – wzruszył ramionami i spojrzał w biel sufitu z kieliszkiem wina przepłukując gardło po posiłku. Trunek, był mimo wszystko lekki, chociaż kwiatowy aromat, po kilku kieliszkach mógł mącić myśli, tak w formie degustacji, był dobry.
– Jeśli będziesz, czegoś potrzebowała daj mi znać, wątpię by tamci, co cię ścigali poznali gdzie mieszkasz, ale na wszelki wypadek bądź ostrożna. – Odwrócił się na pięcie i zaczął sprzątać po obiedzie, bo skoro zastał kuchnię we względnym porządku nie zamierzał zostawiać, po sobie bałaganu, tak aby jego ingerencja w to miejsce była praktycznie niezauważalna.
– Nie chcesz, to nie mów. Twoja sprawa – wzruszył ramionami i spojrzał w biel sufitu z kieliszkiem wina przepłukując gardło po posiłku. Trunek, był mimo wszystko lekki, chociaż kwiatowy aromat, po kilku kieliszkach mógł mącić myśli, tak w formie degustacji, był dobry.
– Jeśli będziesz, czegoś potrzebowała daj mi znać, wątpię by tamci, co cię ścigali poznali gdzie mieszkasz, ale na wszelki wypadek bądź ostrożna. – Odwrócił się na pięcie i zaczął sprzątać po obiedzie, bo skoro zastał kuchnię we względnym porządku nie zamierzał zostawiać, po sobie bałaganu, tak aby jego ingerencja w to miejsce była praktycznie niezauważalna.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Czw 27 Paź - 15:06
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Nie zrozumiał jej, jak wszyscy dookoła. Byli tylko ciekawi, chcieli wiedzieć czy demon potrafi kochać, ale nigdy nie zastanawiali się jak te pytania bolą. Ona nie śmiała pytać o uczucia i emocje, o to co dotyka najbardziej. Nie byli tak blisko aby mogła mówić otwarcie.
Potrawa w swym aromacie i idealnym połączeniu smaków osadzała się na języku, teraz stawała się jedynie posiłkiem, który został zaznaczony gorzką pigułką rozczarowania. Jego - bo nie śmiała odpowiedzieć otwarcie, na bardzo intymne pytanie. Jej - bo się obraził, gdy zapytała dlaczego chce wiedzieć.
Urażony, choć nie pomyślał, że pytanie może być niestosowne. Przeświadczony, że szczerość pozwala na bezczelność. Dopiła swoje wino do końca. Nie miała ochoty ani przyjemności tłumaczyć się z własnych emocji. Nie chciała też przekonywać go, żeby nie czuł się urażony.
Nie mogła pozwolić zaszczuć się jeszcze bardziej, nie we własnym mieszkaniu, gdzie miała czuć się bezpiecznie, a teraz miała poczucie wyobcowania. Uznał nagle, że to jej sprawa, więc dlaczego wcześniej pytał? Dlaczego słowa wypłynęły z jego ust skoro wiedział, że może natrafić na ścianę. Testował, czy sprawdzał jak bardzo niksa jest otwarta na wszelką znajomość? Lekki grymas ozdobił jasną twarz gdy uświadomiła sobie jak bardzo łatwo było naruszyć strukturę jego dumy.
-Pewnych pytań się nie zadaje, Arthurze. - Aksamit głosu zawibrował na strunach powietrza, na ostatnich nutach aromatu posiłku. -Zwyczajnie zbyt bolą. - Dodała jeszcze odkładając pusty talerz. -Dziękuję, rzeczywiście smakowało słońcem.
Odsunęła się, tak samo jako odciągnęła aurę od mężczyzny, która wyrywała się do osaczenia go. Odruch obronny gdy czuła się zagrożona działał silniej niż by sama chciała. Zacisnęła na aurze dłoń niczym na smyczy, która pilnuje niesfornego psa. -Będę o tym pamiętać. - Wyminęła galdra podchodząc do czajnika. -Mam głównie herbaty, za kawą nie przepadam. - Oznajmiła cicho, prawie szeptem gdy sięgała po puszki, w których znajdowało się wiele mieszanek.
Potrawa w swym aromacie i idealnym połączeniu smaków osadzała się na języku, teraz stawała się jedynie posiłkiem, który został zaznaczony gorzką pigułką rozczarowania. Jego - bo nie śmiała odpowiedzieć otwarcie, na bardzo intymne pytanie. Jej - bo się obraził, gdy zapytała dlaczego chce wiedzieć.
Urażony, choć nie pomyślał, że pytanie może być niestosowne. Przeświadczony, że szczerość pozwala na bezczelność. Dopiła swoje wino do końca. Nie miała ochoty ani przyjemności tłumaczyć się z własnych emocji. Nie chciała też przekonywać go, żeby nie czuł się urażony.
Nie mogła pozwolić zaszczuć się jeszcze bardziej, nie we własnym mieszkaniu, gdzie miała czuć się bezpiecznie, a teraz miała poczucie wyobcowania. Uznał nagle, że to jej sprawa, więc dlaczego wcześniej pytał? Dlaczego słowa wypłynęły z jego ust skoro wiedział, że może natrafić na ścianę. Testował, czy sprawdzał jak bardzo niksa jest otwarta na wszelką znajomość? Lekki grymas ozdobił jasną twarz gdy uświadomiła sobie jak bardzo łatwo było naruszyć strukturę jego dumy.
-Pewnych pytań się nie zadaje, Arthurze. - Aksamit głosu zawibrował na strunach powietrza, na ostatnich nutach aromatu posiłku. -Zwyczajnie zbyt bolą. - Dodała jeszcze odkładając pusty talerz. -Dziękuję, rzeczywiście smakowało słońcem.
Odsunęła się, tak samo jako odciągnęła aurę od mężczyzny, która wyrywała się do osaczenia go. Odruch obronny gdy czuła się zagrożona działał silniej niż by sama chciała. Zacisnęła na aurze dłoń niczym na smyczy, która pilnuje niesfornego psa. -Będę o tym pamiętać. - Wyminęła galdra podchodząc do czajnika. -Mam głównie herbaty, za kawą nie przepadam. - Oznajmiła cicho, prawie szeptem gdy sięgała po puszki, w których znajdowało się wiele mieszanek.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Czw 27 Paź - 23:28
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nie widział w niej demona, bo nawet obiektywnie rzecz biorąc, była nim tylko w jakiejś części, zatem pozostając jednak człowiekiem w dalszym ciągu postrzegał ją normalnie i chociaż jej natura i styl bycia, mógł kontrastować na tle społeczeństwa, to wcale nie musiał, wszak różne bywały osoby, a każdy miał swoje sumienie, okruchy moralności oraz wartości, jakich przestrzegał, by żyć w zgodzie z samym sobą. Mortensena zatem nie obejmowała ciekawość, jako taka uderzająca w jej genetykę raczej pytanie było czysto przyjacielskie, gdyż taką poczuł więź i skoro sam udzielał szczerych odpowiedzi na te zadawane przez niksę, nie widział przeciwwskazań, aby samemu, o coś z koszyczka głębszego, niż zwykła powierzchowność zapytać zwłaszcza że, ta już niejako odpowiedziała mu chwilę temu na podobne w kontekście bliskiej osoby – mężczyzny, dlatego prędzej spodziewał się powielenia schematu, niżeli tupania nóżką i strojenia wymówek. Jednak nie zależało mu na tym, by wydobywać z niej odpowiedź za wszelką cenę. Z kwaśną miną tylko odpowiedział suche: – Aha… – bo przez ulotny moment, odniósł wrażenie, jakby rozmawiał z co najmniej czterdziestoletnią wdową, której ukochany zginął w tragicznych okolicznościach, a ona rości sobie prawo do strofowania go. Przemytnik taką postawą kobiety mocno się zmieszał i nie bardzo rozumiał jej zachowanie, ale też jak się rzekło nie zamierzał dociekać, jego ciekawość, wbrew pozorom znała granice dobrego smaku.
– Cieszę się – odpowiedział, stojąc do niej tyłem, bowiem sprzątał po obiedzie na tyle starannie, by faktycznie ni śladu nie pozostawić po sobie. Lubił porządek i dbał o cudzą własność, stąd ta dokładność, chociaż tej nie brakowało mu nigdzie, nawet w domu starał się robić wszystko tak, aby wyglądało, jakby dopiero, co ktoś skończył sprzątać. W tych zajęciach rzadko kiedy posługiwał się magią, gdy żyło się pod jednym dachem z osobą, która mało kiedy jej używała po czasie przejmowało się jej nawyki i to wcale nie musiało być takie złe, wręcz przeciwnie. Wydawało mu się, że dzięki temu, miał chwilę na zebranie myśli i mógł odpocząć.
– Nie przejmuj się, będę się już zbierał, jutro wyruszam na Islandię i muszę się jeszcze przygotować – myśl ta uderzyła w niego ze zdwojoną siłą, było w tym terminie, coś przełomowego, jakby pewien rozdział w jego życiu, miał się właśnie ku końcowi. Starał się nie myśleć, o tym co przyniosą kolejne dni wiedział, że postąpi w zgodzie z samym sobą i o nic więcej się nie martwił.
– Cieszę się – odpowiedział, stojąc do niej tyłem, bowiem sprzątał po obiedzie na tyle starannie, by faktycznie ni śladu nie pozostawić po sobie. Lubił porządek i dbał o cudzą własność, stąd ta dokładność, chociaż tej nie brakowało mu nigdzie, nawet w domu starał się robić wszystko tak, aby wyglądało, jakby dopiero, co ktoś skończył sprzątać. W tych zajęciach rzadko kiedy posługiwał się magią, gdy żyło się pod jednym dachem z osobą, która mało kiedy jej używała po czasie przejmowało się jej nawyki i to wcale nie musiało być takie złe, wręcz przeciwnie. Wydawało mu się, że dzięki temu, miał chwilę na zebranie myśli i mógł odpocząć.
– Nie przejmuj się, będę się już zbierał, jutro wyruszam na Islandię i muszę się jeszcze przygotować – myśl ta uderzyła w niego ze zdwojoną siłą, było w tym terminie, coś przełomowego, jakby pewien rozdział w jego życiu, miał się właśnie ku końcowi. Starał się nie myśleć, o tym co przyniosą kolejne dni wiedział, że postąpi w zgodzie z samym sobą i o nic więcej się nie martwił.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pią 28 Paź - 14:29
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Dostrzegła, że mężczyzna nie miał zamiaru rozmawiać, przyjmując jej odpowiedź zdawkowo i z lekkim niesmakiem. Nie chciała nikomu się tłumaczyć ani przepraszać za nic. Nie miała u boku nikogo, kto by się o nią zatroszczył, czego nie ukrywała, ale nie było to równoznaczne z tym czy kogoś darzy uczuciem. Nie byli przyjaciółmi, byli znajomymi, był osobą, która jej pomogła, za co była wdzięczna, ale chyba sam się zagubił. Ufny i otwarty, nie brał pod uwagę, że inni nie muszą tacy być. Swoje lęki trzymała głęboko pod skórą nie pozwalając aby swoimi pazurami rozdarły, cienką warstwę odwagi, którą je okryła. Każdy przejaw ufności mógł zostać wykorzystany przeciwko niej, nawet jeżeli nie dał jej podstaw do obaw, to te nadal żłobiły rynny w umyśle niksy. Objęła dłońmi kubek wcześniej zalany gorącą wodą, a po kuchni rozszedł się zapach bergamotki.
Czekała, aż posprząta, choć nie miał obowiązku, był gościem i to jeszcze takim, którego uraziła.
-W takim razie, skoro przed Tobą podróż… - Odsunęła się i podeszła do szafki aby wyciągnąć metalową puszkę, a tą umieściła w koszyku Arthura, w którym wcześniej miał zakupy. -Serinakaker, na później do kawy, herbaty czy po prostu do zajadania się nimi. - Dodała mając nadzieję, że ten gest nie zostanie opacznie zrozumiany. Zdawało się jej, że od kiedy zadała mu proste pytanie “dlaczego chciał wiedzieć” odbierał ją jako wroga. Jeżeli pragnął przyjaźni, to powinien dążyć do zrozumienia drugiej osoby, ale była niksą, być może pewnych zachowań ludzkich nigdy w pełni nie zrozumie. Aura szalała wokół niej, musiał ją wyczuwać, jakoś na niego wpływać, może to właśnie było powodem takiego zachowania. Nikt nie był odporny na aurę, na każdego mężczyznę jakoś wpływała, a kiedy pozwalała sobie na puszczenie czarów wtedy przepadali. Nie życzyła mu tego a chęć złagodzenia sytuacji sprawiała, że wewnętrzna natura chciała go uwięzić. -Lepiej abyś już szedł… - Wyszeptała nie chcąc zaklinać go głosem, który potrafił odebrać życie.
Wolała go wyprosić z mieszkania, pozostawić po sobie niesmak, irytację niż oplatać go czarem. Niech będzie zły, ale nie pod wpływem jej aury kiedy wyruszy w podróż. Otumaniony czy też zaklęty na parę dni może spowodować zagrożenie dla własnej załogi. Walka z samą sobą była bolesna, tłoczyła toksynę w jej krwi, spychała do wnętrza istnienia. Paliła żywym ogniem. -Proszę, idź już… - Nim zrobię ci krzywdę…
Pospiesznie odblokowała drzwi wyjściowe, nie patrzyła w niebieskie oczy by nie dostrzegł srebrzystej poświaty w jej spojrzeniu, by w nich nie utonął. Nie zatracił siebie. Miał zachować swoją wolność.
Czekała, aż posprząta, choć nie miał obowiązku, był gościem i to jeszcze takim, którego uraziła.
-W takim razie, skoro przed Tobą podróż… - Odsunęła się i podeszła do szafki aby wyciągnąć metalową puszkę, a tą umieściła w koszyku Arthura, w którym wcześniej miał zakupy. -Serinakaker, na później do kawy, herbaty czy po prostu do zajadania się nimi. - Dodała mając nadzieję, że ten gest nie zostanie opacznie zrozumiany. Zdawało się jej, że od kiedy zadała mu proste pytanie “dlaczego chciał wiedzieć” odbierał ją jako wroga. Jeżeli pragnął przyjaźni, to powinien dążyć do zrozumienia drugiej osoby, ale była niksą, być może pewnych zachowań ludzkich nigdy w pełni nie zrozumie. Aura szalała wokół niej, musiał ją wyczuwać, jakoś na niego wpływać, może to właśnie było powodem takiego zachowania. Nikt nie był odporny na aurę, na każdego mężczyznę jakoś wpływała, a kiedy pozwalała sobie na puszczenie czarów wtedy przepadali. Nie życzyła mu tego a chęć złagodzenia sytuacji sprawiała, że wewnętrzna natura chciała go uwięzić. -Lepiej abyś już szedł… - Wyszeptała nie chcąc zaklinać go głosem, który potrafił odebrać życie.
Wolała go wyprosić z mieszkania, pozostawić po sobie niesmak, irytację niż oplatać go czarem. Niech będzie zły, ale nie pod wpływem jej aury kiedy wyruszy w podróż. Otumaniony czy też zaklęty na parę dni może spowodować zagrożenie dla własnej załogi. Walka z samą sobą była bolesna, tłoczyła toksynę w jej krwi, spychała do wnętrza istnienia. Paliła żywym ogniem. -Proszę, idź już… - Nim zrobię ci krzywdę…
Pospiesznie odblokowała drzwi wyjściowe, nie patrzyła w niebieskie oczy by nie dostrzegł srebrzystej poświaty w jej spojrzeniu, by w nich nie utonął. Nie zatracił siebie. Miał zachować swoją wolność.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Wto 1 Lis - 19:27
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Bardzo doceniał jej niewymuszoną serdeczność, a podarunek, tak przecież nieznaczny sprawił, że mimowolnie posłał kobiecie uśmiech pełen życzliwości i wdzięczności, bardzo doceniał tego typu gesty, to tak niezobowiązujące, a jednak potrafiące zdziałać prawdziwe cuda czynności skłaniały go do tego, aby swe najbliższe otoczenie również, takimi obdarowywał wiedząc ile one mogą dla kogoś znaczyć, chciał sprawiać przyjemność poprzez prostotę wyrazu, a to przecież nic wielkiego.
Jej ton zmienił się, tak jak i on to zrobił. Nie chciał ich zdradzać, ale wiedział, że okazał po sobie zirytowanie i żal, że kobieta nie potrafiła mu w pełni zaufać zwłaszcza w takich okolicznościach, czasem po prostu nie było wyboru i należało zaryzykować, to jednak nie tłumaczy, ani jego, ani tym jej. Co prawda odrobinę przeginała z tym mentorskim tonem w jego opinii, ale niektóre kobiety, po prostu już takie, były nie, było sensu walczyć z wiatrakami, tym na co miał wpływ było jednak to, w jakich stosunkach się pożegnają, a nie uśmiechało mu się mimo wszystko zostawiać niksy na lodzie niepewności i zwątpienia. Był sobą i nawet jeśli poczuł się niesprawiedliwie potraktowany w odsłanianiu maski szczerości, to nie chciał tak tego zostawiać. W jakimś stopniu Villemo wzbudzała w nim pragnienie opieki i pomocy – nie mylił tego z litością, nic z tych rzeczy. Po prostu potrzebowała wsparcia w tej chwili, a on mógł jej go dostarczyć i tylko, to się liczyło.
– Nie myślę wychodzić zostawiając za sobą widmo niedomówienia, czy inny kwas. – Spojrzał na nią stanowczo i przymknął drzwi wejściowe, bez przesadnej stanowczości, ale nie chciał robić scen na klatce schodowej, tym samym, by nie dawać podstaw do plotek nazbyt ciekawskim sąsiadom. – Jeśli cię uraziłem to przyznaje nie chciałem. Uznając, że szczerość za szczerość liczyłem, że rozładujemy te złe emocje, które nas dziś dotknęły z ramienia ludzi mniej życzliwych. – Uśmiechnął się lekko, starał się być jak najbardziej dyplomatyczny, by nie wpakować się nad minę, a jednocześnie na tyle subtelny, by wyczuła jego autentyczną troskę i sympatię nieporuszoną aurą niksy, a przynajmniej tak podejrzewał. Patrząc w zwierciadło jej szarych oczu, widział zlęknioną kobietę nie zaś demona, który uwiedzie i zniszczy. Może umysł marynarza, był już pod jej czarem, a może nie, nie chciał tego testować i sprawdzać, czuł się na tyle pewnie, że mógł w każdej chwili opuścić jej mieszkanie, choćby zaraz. Tylko chciał rozwiązać tę sprawę, bo paliła go żywym ogniem wyrzutu sumienia.
– Popatrz na mnie. – Poprosił, a twarz przemytnika spoważniała – Cieszę się, że dostałaś pracę, jako kustosz w galerii. Myślę sobie, że pasujesz tam idealnie. – Błękit oczu zapłoną iskierkami wesołości na powrót przywdziewając oblicze, które miała już możliwość zakosztować.
Jej ton zmienił się, tak jak i on to zrobił. Nie chciał ich zdradzać, ale wiedział, że okazał po sobie zirytowanie i żal, że kobieta nie potrafiła mu w pełni zaufać zwłaszcza w takich okolicznościach, czasem po prostu nie było wyboru i należało zaryzykować, to jednak nie tłumaczy, ani jego, ani tym jej. Co prawda odrobinę przeginała z tym mentorskim tonem w jego opinii, ale niektóre kobiety, po prostu już takie, były nie, było sensu walczyć z wiatrakami, tym na co miał wpływ było jednak to, w jakich stosunkach się pożegnają, a nie uśmiechało mu się mimo wszystko zostawiać niksy na lodzie niepewności i zwątpienia. Był sobą i nawet jeśli poczuł się niesprawiedliwie potraktowany w odsłanianiu maski szczerości, to nie chciał tak tego zostawiać. W jakimś stopniu Villemo wzbudzała w nim pragnienie opieki i pomocy – nie mylił tego z litością, nic z tych rzeczy. Po prostu potrzebowała wsparcia w tej chwili, a on mógł jej go dostarczyć i tylko, to się liczyło.
– Nie myślę wychodzić zostawiając za sobą widmo niedomówienia, czy inny kwas. – Spojrzał na nią stanowczo i przymknął drzwi wejściowe, bez przesadnej stanowczości, ale nie chciał robić scen na klatce schodowej, tym samym, by nie dawać podstaw do plotek nazbyt ciekawskim sąsiadom. – Jeśli cię uraziłem to przyznaje nie chciałem. Uznając, że szczerość za szczerość liczyłem, że rozładujemy te złe emocje, które nas dziś dotknęły z ramienia ludzi mniej życzliwych. – Uśmiechnął się lekko, starał się być jak najbardziej dyplomatyczny, by nie wpakować się nad minę, a jednocześnie na tyle subtelny, by wyczuła jego autentyczną troskę i sympatię nieporuszoną aurą niksy, a przynajmniej tak podejrzewał. Patrząc w zwierciadło jej szarych oczu, widział zlęknioną kobietę nie zaś demona, który uwiedzie i zniszczy. Może umysł marynarza, był już pod jej czarem, a może nie, nie chciał tego testować i sprawdzać, czuł się na tyle pewnie, że mógł w każdej chwili opuścić jej mieszkanie, choćby zaraz. Tylko chciał rozwiązać tę sprawę, bo paliła go żywym ogniem wyrzutu sumienia.
– Popatrz na mnie. – Poprosił, a twarz przemytnika spoważniała – Cieszę się, że dostałaś pracę, jako kustosz w galerii. Myślę sobie, że pasujesz tam idealnie. – Błękit oczu zapłoną iskierkami wesołości na powrót przywdziewając oblicze, które miała już możliwość zakosztować.
Villemo Holmsen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Wto 1 Lis - 21:36
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Przyzwyczajona do tego, że mężczyźni wokół niej byli chłodni, zdystansowani lub ulegli i błagający o najmniejsze spojrzenie, dotyk, słowo, które sprawi, że będą ulegli i bezwładni, zdani jedynie na łaskę niksy; nie mogła odnaleźć się w sytuacji, w której wykazywali troskę, która nie miała prowadzić do spełniania ich marzeń związanych z jej ciałem.
Przylgnęła mocniej do ściany gdy podszedł. Aura zawirowała niebezpiecznie, powoli otaczając mężczyznę, owijając go kokonem, jeszcze niewinna, jeszcze nic nie znacząca, póki nie odezwie się pełnym głosem, póki nie zwiąże go spojrzeniem.
Drgnęła gdy drzwi zostały zmaknięte, przymknęła oczy chcąc uspokoić oddech, własne istnienie, dziką naturę, która rwała się do działania.
Niepokój, niepewność sprawiały, że wewnętrzna wola chciała ją chronić. Czar mógł ją ocalić przed pytaniami, przed jego przedziwna troską, nie podszytą pasją pożądania i chęcią zdobycia.
-Przepraszam. - Powiedziała cicho ciągle patrząc w bok, nie chcąc aby błękit spotkał się ze srebrem. -To było zbyt trudne pytanie. - Przyznała otwarcie uznając, że uchylenie trochę swoich obaw złagodzi irytację, zmaże choć trochę niesmak.
Był blisko. Zbyt blisko, sprawiający, że aura mogła objąć go we władanie w każdej chwili, tylko musiała na to pozwolić. Odezwać się pełnym głosem, czystą pieśnią jezior, by związać jego wolę na zawsze. Zadrżała cała, zaciskając mocno dłonie na krawędzi ubrania, czując jak toksyna jej istnienia tłoczy się w ciele, jak szarpie cienkie powłoki orając jej wolę ostrymi szponami.
Dziki Pyłek, który tak pragnął wolności teraz wiązał własne istnienie mocnymi pasami obaw i lęków, nie chcąc skrzywdzić człowieka kierującego się dobrymi intencjami.
Nie mogę! Krzyczało jej wnętrze gdy chciał aby na niego spojrzała.
-Jeżeli na ciebie spojrzę obawiam się, że cię skrzywdzę. - Wyszeptała wiążąc głos w krtani na mocny supeł, który zadawał fizyczny ból. Kustosz, cóż za ironia kiedy za dnia obcowała ze sztuką, spędzała czas wśród obrazów, by nocami zamieniać się w jeden z nich, sączący w uszy i serca klientów czar, odbierając im ostatni oddech.
Przylgnęła mocniej do ściany gdy podszedł. Aura zawirowała niebezpiecznie, powoli otaczając mężczyznę, owijając go kokonem, jeszcze niewinna, jeszcze nic nie znacząca, póki nie odezwie się pełnym głosem, póki nie zwiąże go spojrzeniem.
Drgnęła gdy drzwi zostały zmaknięte, przymknęła oczy chcąc uspokoić oddech, własne istnienie, dziką naturę, która rwała się do działania.
Niepokój, niepewność sprawiały, że wewnętrzna wola chciała ją chronić. Czar mógł ją ocalić przed pytaniami, przed jego przedziwna troską, nie podszytą pasją pożądania i chęcią zdobycia.
-Przepraszam. - Powiedziała cicho ciągle patrząc w bok, nie chcąc aby błękit spotkał się ze srebrem. -To było zbyt trudne pytanie. - Przyznała otwarcie uznając, że uchylenie trochę swoich obaw złagodzi irytację, zmaże choć trochę niesmak.
Był blisko. Zbyt blisko, sprawiający, że aura mogła objąć go we władanie w każdej chwili, tylko musiała na to pozwolić. Odezwać się pełnym głosem, czystą pieśnią jezior, by związać jego wolę na zawsze. Zadrżała cała, zaciskając mocno dłonie na krawędzi ubrania, czując jak toksyna jej istnienia tłoczy się w ciele, jak szarpie cienkie powłoki orając jej wolę ostrymi szponami.
Dziki Pyłek, który tak pragnął wolności teraz wiązał własne istnienie mocnymi pasami obaw i lęków, nie chcąc skrzywdzić człowieka kierującego się dobrymi intencjami.
Nie mogę! Krzyczało jej wnętrze gdy chciał aby na niego spojrzała.
-Jeżeli na ciebie spojrzę obawiam się, że cię skrzywdzę. - Wyszeptała wiążąc głos w krtani na mocny supeł, który zadawał fizyczny ból. Kustosz, cóż za ironia kiedy za dnia obcowała ze sztuką, spędzała czas wśród obrazów, by nocami zamieniać się w jeden z nich, sączący w uszy i serca klientów czar, odbierając im ostatni oddech.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Arthur Mortensen
Re: 13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Sro 2 Lis - 11:37
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Był zupełnie nieświadomy, tego po jak cieniutkiej granicy stąpa, co może się wydarzyć, gdyby kobieta uwolniła się z okowów samokontroli, ten obraz swobodnej rozmowy pomimo tarć i niedomówień, mógłby przybrać zupełnie inny wydźwięki stracić się w mglistych wspomnieniach i utonąć w szarości spojrzenia niksy. Zupełnie pozbawiony, o dziwo wyobraźni, jak niewiele brakowało Mortensen, jak to w jego przypadku parł, bez zniechęcania przed siebie, jakby był co najmniej odporny na wszelkie zło, które mogło go spotkać. Widać nienauczony przez życie, był zawsze sobą i nie uciekał, gdy przychodziło do konfrontacji niezależnie, czy chodziło o ślepca, czy o kobietę noszącą w sobie demoniczną aurę. W swoim postępowaniu i owszem, mógł wydawać się zadufany i nadto pewny siebie, ale tak w istocie nie było kierowany empatią i dobrocią widział, to co chciał dostrzec uciekał, od złego pomówienia, bo wychodził ze słusznego założenia, a przynajmniej w jego mniemaniu – słusznego – że w każdym było dobro i zło, i tylko od nas zależy, jaką drogą pójdziemy. Dlatego pochylał się nad ludźmi z marginesu, których społeczeństwo skreśliło, nawet czasem oni sami dla siebie, byli już skreśleni, ale Mortensen widział w nich coś, czego nijak nie potrafił wyjaśnić i starał się dać każdemu w swoich oczach szansę. Tym samym często obrywając, przez swą naiwną postawę, lecz nigdy nie zraził się, tym w pełni. Potrafił pozbierać się i iść dalej ze swoimi przekonaniami i podejściem do życia.
– Nie... nie przepraszaj. Po prostu poczułem się, zbyt swobodnie – to mu się przytrafiało w towarzystwie osób, z jakimi nawiązywał dobrą nić porozumienia. Był szczerze zaskoczony wyrazem skruchy kobiety, nie spodziewał się tego po niej, a jednocześnie wcale nie oczekiwał. Po jej słowach zrobiło mu się lżej na sercu i zapomniał o tym.
Obserwując ją, doświadczał pewnego dysonansu, z jednej strony blondynka wydawała się nieco odmieniona i swobodna, a z drugiej jakby walczyła sama ze sobą, gdyby jej nie znał, chociaż prawdę mówiąc to i tak, zbyt swobodne określenie, ale dał sobie prawo do skorzystania z niego w tym przypadku, mógłby uznać, iż ta jest zwyczajnie skrajnie nieśmiała i czuje się odrobinę przytłoczona jego osobą, co wydawało mu się w pierwszym odruchu, nieco śmieszne, ale po dłuższym zastanowieniu uznał, że tak jego ruchy, zachowanie i czyny, mogły odbić się na niej, że w ten, a nie inny sposób reagowała. Dopiero jej słowa wyprowadziły go z błędu, a chociaż pobrzmiewała w nich nuta smutku, tak Arthur niespecjalnie nią się przejął.
– Chyba mam pomysł, jak temu możemy zaradzić – szorstka, przywykła do pracy fizycznej dłoń, nosząca na sobie zapach morza i czosnku, (zapewne efekt gotowania spaghetti z wykorzystaniem owoców morza) zbliżyła się nieśmiało do twarzy dziewczyny. Po chwili wahania pewnie ją objęła i zsunęła się na oczy. Filigranowość niksy uderzyła w marynarza, bowiem odnosił wrażenie, że jej twarz utonęła w skorupie jego objęcia, a przecież, to tylko jedna dłoń. – Teraz możesz patrzeć – nutka figlarności w głosie, miała na celu rozluźnić atmosferę sprawić, że ta nie będzie się tak spinała i złapie oddech. – Całe szczęście, że nie ciskasz z oczu piorunami, bo straciłbym dłoń. – Zakomunikował, nieco speszony, ale w głosie pobrzmiewała nuta wesołości. Siłą rzeczy musiał złamać odległość, jaka ich dzieliła, a ta bliskość miała w sobie pewien magnetyzm, być może tak działała na wszystkich w jej otoczeniu. Przemytnik powstrzymywał śmielsze myśli patrząc na nią w dalszym ciągu, chciał ją poznać.
– Nie... nie przepraszaj. Po prostu poczułem się, zbyt swobodnie – to mu się przytrafiało w towarzystwie osób, z jakimi nawiązywał dobrą nić porozumienia. Był szczerze zaskoczony wyrazem skruchy kobiety, nie spodziewał się tego po niej, a jednocześnie wcale nie oczekiwał. Po jej słowach zrobiło mu się lżej na sercu i zapomniał o tym.
Obserwując ją, doświadczał pewnego dysonansu, z jednej strony blondynka wydawała się nieco odmieniona i swobodna, a z drugiej jakby walczyła sama ze sobą, gdyby jej nie znał, chociaż prawdę mówiąc to i tak, zbyt swobodne określenie, ale dał sobie prawo do skorzystania z niego w tym przypadku, mógłby uznać, iż ta jest zwyczajnie skrajnie nieśmiała i czuje się odrobinę przytłoczona jego osobą, co wydawało mu się w pierwszym odruchu, nieco śmieszne, ale po dłuższym zastanowieniu uznał, że tak jego ruchy, zachowanie i czyny, mogły odbić się na niej, że w ten, a nie inny sposób reagowała. Dopiero jej słowa wyprowadziły go z błędu, a chociaż pobrzmiewała w nich nuta smutku, tak Arthur niespecjalnie nią się przejął.
– Chyba mam pomysł, jak temu możemy zaradzić – szorstka, przywykła do pracy fizycznej dłoń, nosząca na sobie zapach morza i czosnku, (zapewne efekt gotowania spaghetti z wykorzystaniem owoców morza) zbliżyła się nieśmiało do twarzy dziewczyny. Po chwili wahania pewnie ją objęła i zsunęła się na oczy. Filigranowość niksy uderzyła w marynarza, bowiem odnosił wrażenie, że jej twarz utonęła w skorupie jego objęcia, a przecież, to tylko jedna dłoń. – Teraz możesz patrzeć – nutka figlarności w głosie, miała na celu rozluźnić atmosferę sprawić, że ta nie będzie się tak spinała i złapie oddech. – Całe szczęście, że nie ciskasz z oczu piorunami, bo straciłbym dłoń. – Zakomunikował, nieco speszony, ale w głosie pobrzmiewała nuta wesołości. Siłą rzeczy musiał złamać odległość, jaka ich dzieliła, a ta bliskość miała w sobie pewien magnetyzm, być może tak działała na wszystkich w jej otoczeniu. Przemytnik powstrzymywał śmielsze myśli patrząc na nią w dalszym ciągu, chciał ją poznać.
Villemo Holmsen
13.01.2001 – Kuchnia – A. Mortensen & V. Holmsen Pią 4 Lis - 23:24
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Uparty! Tak mogła określić teraz jego zachowanie. Uparty i nieodpowiedzialny kiedy słyszał, widział wszelkie znaki i ostrzeżenia jakie słała w jego kierunku. Dlaczego nie uciekasz? Dawała mu możliwość wyjścia, nie narażania siebie, a jej własna natura pazurami rwała strzępki skóry, zasłony, z za którą ukrywała całe swoje istnienie. Nie panowała nad strachem, nad lękiem który napędzał aurę. To była obrona, jej sposób ratunku; taki który odbierał decyzyjność, ale wtedy mogła panować nad sytuacją, mogła zrobić wszystko aby uniknąć nieprzyjemności.
Niespodziewany dotyk, wzdrygnął nią, gwałtowna reakcja sprawiła, że zawołała pełnym, melodyjnym głosem.
-Nie! - Aura zawirowała, zacisnęła się całkowicie wokół mężczyzny, który nie mógł już uciec tak jak ona. Nie mógł stać się wolny, bo właśnie głos niksy splatał czar, a srebrzystość spojrzenia zdawała się być czymś nienaturalnym i jednocześnie idealnie dopasowanym w jasną twarz. Toksyna, która tłoczyła się w jej żyłach, wirowała teraz z szaleńczą prędkością. -Nie muszę ciskać piorunami. - Odpowiedziała miękko, śpiewnie otulając umysł, wibracją nut własnego głosu umysł mężczyzny. -Wystarczy, że zacznę mówić… nie każ mi śpiewać, bo wtedy… wtedy wszystko zniknie. - Już ze sobą nie walczyła. Nie chciała, nie miała siły. Bywały dni, takie jak teraz kiedy jej własna natura musiała zostać uwolniona. Nie pragnęła jego zguby, nie to było jej celem, nie w tym widziała sens swojego istnienia. Westchnęła zrezygnowana, przymknęła oczy i sięgnęła po koszyk, który zaraz wręczyła mężczyźnie w dłonie. -Wracaj do domu. - Nakazała cicho, ale zdawało się, że tembr jej głosu wypełnia całą przestrzeń pomieszczenia. Wciska się w każdy róg, w zakamarek duszy i umysłu. Uśmiechnęła się smutno, bo gdy aura została uwolniona całe napięcie z ciała zeszło, mięśnie się rozluźniły. Była sobą, była tym czym stworzyła ją okrutna natura. Była potworem. Demonem, który wciskał się w więzadła społeczeństwa chcąc się z nim zespolić, stać się jednym z nich, ale na zawsze będzie odmieńcem. Niezrozumianym przez nikogo.
Uniosła dłoń, jasnymi palcami musnęła policzek. -Idź już… - Otworzyła powoli drzwi. Nie chciała, aby ktoś z sąsiadów coś zauważył. Wychyliła się ostrożnie, a gdy się upewniła, że droga jest bezpieczna dopilnowała aby Arthur wyszedł.
Zamknęła za nim dokładnie drzwi i osunęła się po nich na ziemię. Przymknęła srebrzyste spojrzenie wsłuchując się w melodię z gramofonu. Koiła umysł, koiła duszę powoli nawijając aurę wokół własnego nadgarstka, niczym włóczkę w kłębek.
Villemo i Arthur z tematu
Niespodziewany dotyk, wzdrygnął nią, gwałtowna reakcja sprawiła, że zawołała pełnym, melodyjnym głosem.
-Nie! - Aura zawirowała, zacisnęła się całkowicie wokół mężczyzny, który nie mógł już uciec tak jak ona. Nie mógł stać się wolny, bo właśnie głos niksy splatał czar, a srebrzystość spojrzenia zdawała się być czymś nienaturalnym i jednocześnie idealnie dopasowanym w jasną twarz. Toksyna, która tłoczyła się w jej żyłach, wirowała teraz z szaleńczą prędkością. -Nie muszę ciskać piorunami. - Odpowiedziała miękko, śpiewnie otulając umysł, wibracją nut własnego głosu umysł mężczyzny. -Wystarczy, że zacznę mówić… nie każ mi śpiewać, bo wtedy… wtedy wszystko zniknie. - Już ze sobą nie walczyła. Nie chciała, nie miała siły. Bywały dni, takie jak teraz kiedy jej własna natura musiała zostać uwolniona. Nie pragnęła jego zguby, nie to było jej celem, nie w tym widziała sens swojego istnienia. Westchnęła zrezygnowana, przymknęła oczy i sięgnęła po koszyk, który zaraz wręczyła mężczyźnie w dłonie. -Wracaj do domu. - Nakazała cicho, ale zdawało się, że tembr jej głosu wypełnia całą przestrzeń pomieszczenia. Wciska się w każdy róg, w zakamarek duszy i umysłu. Uśmiechnęła się smutno, bo gdy aura została uwolniona całe napięcie z ciała zeszło, mięśnie się rozluźniły. Była sobą, była tym czym stworzyła ją okrutna natura. Była potworem. Demonem, który wciskał się w więzadła społeczeństwa chcąc się z nim zespolić, stać się jednym z nich, ale na zawsze będzie odmieńcem. Niezrozumianym przez nikogo.
Uniosła dłoń, jasnymi palcami musnęła policzek. -Idź już… - Otworzyła powoli drzwi. Nie chciała, aby ktoś z sąsiadów coś zauważył. Wychyliła się ostrożnie, a gdy się upewniła, że droga jest bezpieczna dopilnowała aby Arthur wyszedł.
Zamknęła za nim dokładnie drzwi i osunęła się po nich na ziemię. Przymknęła srebrzyste spojrzenie wsłuchując się w melodię z gramofonu. Koiła umysł, koiła duszę powoli nawijając aurę wokół własnego nadgarstka, niczym włóczkę w kłębek.
Villemo i Arthur z tematu
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach