Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    07.02.2001 – Salon – V. Holmsen & E. Halvorsen

    2 posters
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    07.02.2001

    Miasto było labiryntem ścieżek, ulice wiły się, przechodziły jedna w drugą. Kobieta śmiałym i szybkim krokiem przedzierała się przez sieć dróg, krążyła, jakby chciała zgubić przeciwnika. Musiała robić to wiele razy, ponieważ nigdy się nie zawahała. Nie zatrzymała się zaniepokojona tym, że nie wie gdzie iść. Ofiara, która stała się też łowcą, została daleko w tyle zdana na łaskę toksyny, która krążyła w umyśle i odbierała świadomość. Jeszcze będzie go trawić, będzie trwał w gorączce, chory z powodu aury i tego w czyje sidła wpadł. Olaf ukrywał pochodzenie swojej kurtyzany, a fakt dziwnego stanu klientów zrzucał na upojenie alkoholowe oraz to, że Lilije była tak dobra. Kupowali to, bo przecież chcieli więcej, wiecznie pijani głosem, który ich wiązał i mógł zniszczyć w tym samym czasie.
    Miała dość, bywały momenty gdy chciała zerwać okowy własnego istnienia, stać się zwyczajna, choć nigdy nie żałowała swojego życia. Nigdy nie chciała umrzeć. Bywało, że nocami przeklinała bogów, uważając, że stworzyli ją i jej podobnych ku własnej uciesze. Siali dzięki nim zamęt w świecie galdrów.
    O dziwo, wróg był jej sprzymierzeńcem.
    Wróg mógł jej pomóc.
    Dlaczego to robił? Jaki miał w tym cel? Dalej ją dręczyć, podnosić i spychać w kolejną przepaść. Czy chciał widzieć więcej blizn i ran, z których uchodziło jej życie, jej istnienie, jej jestestwo? Zadręczyć i zniszczyć, zostawić z rozoranym brzuchem przez ostre szpony i jadowite kły, wbijane wraz z kolejnymi słowami.
    Parła naprzód nie puszczając dłoni, która mogła zadać ból.
    Wkroczyła w zaciemnione mury kamienicy, by wbiec pod drzwi mieszkania. Te zamknęły się zaraz za nimi z cichym trzaskiem, a z płuc uleciało powietrze. Ciężar chwili opadł grubą warstwą u jej stóp, gdy znalazła się w bezpiecznych murach własnego mieszkania.
    Obejrzała się na demona, którego wpuściła do środka. Przekroczyła kolejną granicę, wkroczyła na kolejny poziom. Teraz on mógł poznać więcej.
    Niksa zdjęła płaszcza, który odwiesiła na jeden z wieszaków. W pomieszczeniu unosił się zapach jej perfum, a samo mieszkanie zatrzymało się w poprzedniej epoce. Na ścianach pełno było obrazów czy płaskorzeźb. Przy gramofonie piętrzyły się stosy winyli, na ścianie wisiały skrzypce.
    Bez słowa skierowała się do kuchni, gdzie wyciągnęła dwa kieliszki i butelkę wina, a następnie dała znak, by wkroczyli do salonu. Szybkie zaklęcie sprawiło, że w kominku rozpalił się ogień, a kobieta rozlała wino do naczyń. Jedno podała od razu malarzowi, a szarość oczu nadal migotała srebrem, kiedy uwolniona aura zaczynała powoli swobodnie roztaczać się wokół jej sylwetki. Płynęła, nie drżała tak jak wcześniej.
    Rozważała.
    Tak bardzo rozważała co ma powiedzieć.
    Słowa cisnęły się na język, ale brama zaciśniętych warg nie pozwalała im wybrzmieć w pomieszczeniu. Ważyła ich ciężar.
    Mógł zadawać pytania. Na pewno to zrobi. Po tym czego był świadkiem miał pełne prawo kipieć od ciekawości. I tak było, dostrzegała te spojrzenia w czasie ich wycieczki. Upiła łyk wina nim pozwoliła słowom płynąć z malinowych ust.
    -Jestem niksą… - Powiedziała cicho, a głos nadal pozostawała melodyjny, niebezpieczny, choć na niego nie działał w ogóle. Nie musiała nad nim panować, to przecież była jej główna siła. Głos. To wyznanie było łatwiejsze, ponieważ wypowiadała je już trzy razy. Oswoiła się z jego brzmieniem. To co miało paść później, było znacznie trudniejsze, ponieważ jeszcze nigdy nie mówiła o tym na głos. Czy wiedział kim jest w galerii? Czy miał świadomość, co jego przyjaciel miał w swoim posiadaniu? -Pytałeś czy znam tego człowieka. Tak. Znam wielu, często nie pamiętam ich twarzy. Nie są one istotne. Nie muszę pamiętać, ponieważ i tak wracają do mnie. - Płynne srebro zamigotało złowrogo. -Jestem kurtyzaną.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Przeniknął do jej azylu; naznaczał go obecnością, która wrastała w przestrzeń i pięła się niczym bluszcz. Niebo, tuż za oknami, miało ponury odcień szerokiej, martwej źrenicy, w której połyskiwały jedynie opiłki gwiazd; niknęli wcześniej w półmroku, który rozrzedzał się w otoczeniu żółtawych, miejskich latarni. Szedł jednomyślnie za nią, usta skrzepły w milczeniu, nie uroniły słowa; pozwalał, w pełni posłusznie, aby go prowadziła, wiodła przez wiązki ulic, przez ich meandry tak gęste oraz bezliczne.
    Napięcie ciążyło w płucach; ciążyło jak wielki dzwon zawieszony na krwawym, grubym sznurze aorty, ciążyło w każdym oddechu, każdym impulsie tętna. Skruszyli kolejną z granic, kolejny z murów uprzedzeń piętrzący się przed ich wzrokiem; nie wiedział, co jednak czeka na niego w środku (sztylety słów? ostrza nagłej pogardy?), nie wiedział, stygnąc w smolistym, przejętym oczekiwaniu.
    Rozglądał się po mieszkaniu, po rekwizytach wystroju, po jej zwyczajach - oraz upodobaniach, prześwitujących w całej, wyraźnie skromnej scenerii. Nie sądził, że ją odwiedzi, nie sądził, że go dopuści, otworzy progi schronienia, dotychczas bywając przecież najczęściej w jego pracowni. Wyłuskał zamiłowanie do tradycyjnych kwestii, do braku presji pośpiechu w odkryciu wszelkich nowinek; zarówno meble jak inne wyposażenie liczyły już swoje lata, starzejąc się w pełnej dumie. Usadził się na kanapie i przyjął kieliszek wina, chyboczącego sennie w wysmukłej, przeziernej wieży.
    Wyznanie przebiło przestrzeń.
    Zadrżał; na samym wstępie zadrżała jedynie dłoń, ściskająca naczynie pełne szkarłatu trunku, spojrzał dosadniej, szerzej, z rażącą go konsternacją. Nie wiedział wpierw, co powiedzieć; domyślał się, że jest niksą, jednak kolejne supły zapadłych w ciszy pokoju zdań, zachwiały nim, szarpiąc wściekle i parząc piętnem świadomość. Pomyślał, w samym preludium, że oczywiście drwi z niego, że żartuje, stosując oręż ironii; nie, nie żartowała; była w pełni poważna, zrozumiał niemal natychmiast. Gardło nagle zdrętwiało, język sztywniał jak pień; usta wyschły - odłożył wreszcie kieliszek, nie upił żadnego łyku.
    - Olaf - wypowiedział bezwiednie, w pierwszej chwili imię swojego przyjaciela. - Czy wie o wszystkim? - czy wiedział, że była niksą? Czy wiedział o jej profesji, którą pełniła na równi z rolą kustosza? Z nacisków jakiej przyczyny chciała zarabiać właśnie w podobny sposób, prędzej przypisywany huldrom i huldrekallom? Czy Wahlberg mało jej płacił, przez co szukała innych, dostępnych dla siebie źródeł? Grad pytań uderzał w umysł, odpowiedź została ciszą.
    Zacisnął nagle dłoń w pięść; zacisnął, aż zbladły knykcie.
    - Dlaczego mi o tym mówisz? - napierał z barwą wyrzutu; nachylił się w jej kierunku, ścieśniając i tłamsząc dystans. - Jeśli nie kłamiesz, ryzykujesz zbyt wiele - był wrogiem, choć zamiast wstrętnych, obmierzłych tonów szyderstwa martwił się najpierw o nią i troszczył o bezpieczeństwo. Wykręcał go równy niesmak; czy uważała, że jest jej teraz coś winien? że musi się jej odwdzięczyć, odsłonić podatny brzuch, podać wszystkie sekrety, serwując je na talerzach kolejnych części dialogu? Odkąd sięgał pamięcią, dzierżenie swoich tajemnic, trzymanie ich wewnątrz celi za płotem zacisku zębów, tworzyło najwyższą wartość. Mówiła mu o tym Linda; mówił później sam sobie, wiedząc, że gdyby inni, postronni odkryli prawdę, utraciłby dawny rozgłos oraz sympatię możnych; był przecież podłym demonem, zmuszonym, by się ukrywać.
    - Nie powinnaś mi ufać - wycedził po chwili szeptem. Dlaczego tak uczyniła?
    Zagubił się w nierozsądku.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Wędrowała rozmaitymi ścieżkami kreując koleje swojego losu. Uważała, że czasami należało odwrócić się gwałtownie i wkroczyć na teren, gdzie nie było żadnych dróg. Czyż nie tak właśnie zrobili, gdy spotkali się pierwszy raz? Krążyli wokół siebie niczym dwa drapieżniki gotowe do skoku, wyszli poza stabilne deski teatru gdzie jedynie odgrywali swoje role. Wkroczyli na grząski grunt, wpadali po kostki, ale brnęli dalej, zbyt ciekawi, zbyt zainteresowani tym co się może wydarzyć.
    Kuszeni.
    Toksyczny czar nie odbierał zdrowego rozsądku, odpychał, drażnił i… zachęcał. Mogli wtedy się rozejść, mogli okryć się wzajemnie pogardą, która tłoczona w ich życie stała się jednym z elementów istnienia.
    Wbijała kolejne słowa, niczym lotki w tarczę, zawsze trafiając w sam środek. Drżenie dłoni, spojrzenie, zmieszane z niedowierzaniem, z niezrozumieniem spoczęło na niej. Siedział, na jej kanapie, wśród starych mebli z duszą, takich które widziały już niejedno i właśnie były świadkami kolejnego wydarzenia. Nie wstrząsnęło ono posadami całego świata, nie sprawiło, że ten rozpadł się na strzępy, ale falą uderzyło w mury istnienia demona, który nie mógł teraz napić się wina. Jakby bał się, że wśród rubinowego koloru była prawdziwa toksyna, taka która jej się nie imała.
    Imię właściciela galerii najpierw brzmiało jak potwierdzenie, upewnienie się, w swojej wiedzy, ale potem padło pytanie.
    Zamarła. Znieruchomiała niczym piękna rzeźba i przeszyła srebrzystym wzrokiem na wskroś jego fizys. Malinowe usta wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu. Nagle zrozumiała, nie wiedział. Olaf, mamił go, twierdził, że jest jego przyjacielem, a kłamał. Pajęcza sieć powiązań, układów jakie miał właściciel galerii właśnie była trącana przez Lilije, która pojęła jak wielką ścianę kłamstw zbudowała wokół siebie jedna z bardziej znanych osób w Midgardzie.
    -Olaf - Rozsiadła się wygodnie, dysponowała wiedzą, informacjami. - O wszystkim wie. Galeria skrywa wiele sekretów. Zapytaj go. - Zakręciła kieliszkiem wina. Poczuła przypływ siły, dziwną satysfakcję, okrucieństwo, które dodawało energii. Mieszało się ono ze zdumieniem; była przeświadczona, że Einar wie.
    Nie odsunęła się. Dystans był złudny, dawno go przełamali, tworzyli tylko sztucznie, bo tak było łatwiej. Zaśmiała się cicho. -Zaryzykowałam wiele, już dawno temu. W momencie gdy przekroczyłam progi twojej pracowni. - Od tego się wszystko zaczęło, kiedy ciekawość, kiedy burzliwa natura odezwała się w niej i pchnęła ku dzikości, gdy pozwoliła stać się sobą, gdy podążyła ku wyzwoleniu.  Istniała szansa, została w niej zapalona, że niedługo kurtyzaną przestanie być. Zdradzając tajemnicę, którą powinna trzymać w sejfie niczym najprawdziwszy diament, wtrącała go z równowagi, dawała broń do ręki. Pozwalała, aby ją zranił, aby zadał silny cios, który odbierze oddech, pozbawi wszelkich złudzeń.
    Zniszczy.
    Sięgnęła dłonią ku niemu. Opuszkami delikatnie ujęła podbródek, by patrzył tylko na nią.
    -Bo jesteśmy tacy sami, choć nasza natura krzyczy inaczej.
    Czy już zrozumiał?


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    W spojrzeniu miał często smutek - nawet, gdy twarz jaśniała, skąpana w promieniach szczerej, grzejącej go wesołości, nawet, jeśli kąciki ust podciągały się, tworząc wyraz beztroski, nawet, jeśli przebłyski drgały wciąż filuternie na łąkach jego tęczówek jak stado błędnych ogników. W spojrzeniu miał często smutek - nie umiał przenigdy odejść, opuścić go, przyczajony, skrywany za szparą źrenic, kuląc się niczym mysz w pociemniałym kącie. Smutek, którego doznał, doznawał i miał dostąpić, był smutkiem tabunów obaw pędzących przez pola czaszki, dudniących w okowach kości, był troską o własną przyszłość, był kroplą gorzkiej frustracji - wiedział, że w głębi duszy zwykł nienawidzić siebie, własnego odbicia w lustrze, złudzenia, jakie roztaczał, ogona, który powinien piąć się za wzgórzem pleców. Nienawidził sam siebie z siłą równie zaciekłą jak ta forsująca oddech, jak ta, która każe niewolniczemu sercu kurczyć się i rozkurczać w tętniącym rytmie zagłady, nienawidził sam siebie i stanu, w którym wciąż tkwił, stłamszony, zaszczuty w celi społecznych i restrykcyjnych zasad, z ciążącą na barkach wiedzą, że większość osób nie przyjmie jego natury, nie przyjmie go, jakim jest.
    Zamierał w lepkości ciszy, której ostre wrzeciono oprzędło go silną siecią, kleistym murem poczwarki, w jakiej miały dokonać przeobrażenia wszystkie wcześniejsze myśli, opinie i przekonania. Poruszył się, niespokojnie, w dźwięczeniu kolejnych słów, w potwierdzeniu, że Wahlberg wiedział, że wiedział dobrze o wszystkim. Galeria skrywa sekrety - mógł się domyślić, że jego dawny przyjaciel podawał mu ledwie cząstkę, tuszując wrażliwy rdzeń. Minęło zbyt wiele lat, zbyt wiele urwisk milczenia, by stali się w pełni szczerzy, by mogli znów się odsłonić. Czy Olaf miał powiązania z sutenerstwem? Nie - niemożliwe, musiało tkwić przy tym inne, logiczne uzasadnienie. Opróżnił przez moment umysł - jej palce musnęły twarz.
    Zatrzymał na niej spojrzenie.
    - Chciałbym móc tak powiedzieć - szepnął - jednak wiele nas różni - nie znała go; łączyły ich wątpliwości, łączyła ich też pogarda, żywiona przez Wyzwolonych, jednak w głębi nie wierzył, że mogli być identyczni. Natury, niezwykle bliskie, nie mogą być takie same pomimo wdrożonych starań. Potrząsnął nim wartki smutek.
    - To, co mówiłaś, nie zdoła niczego zmienić - utwierdził ją w przekonaniu, że nie rozerwie relacji, nie spali chwiejnego mostu, który zaczął ich łączyć w wichurze niedorzeczności, obłędu i fascynacji - nigdy, ponadto, nie miał przecież w zwyczaju osądzać pobliskich ludzi. Był od niej gorszy, wiedział, że musiał być, znał brud podeschniętych grzechów a także ich świeżą maź. Przeciwnie do jej profesji, sam dawał zgubną nadzieję, kłamał, zapewniając tak szczodrze o prawdziwości uczuć, o czystych, szczerych intencjach, wyniszczał z rozmysłem ludzi, poszukujących więcej niż fizyczności spełnienia - był znacznie bardziej okrutny.
    - Odkryłem, jeszcze w pierwszej rozmowie, że nie mam na ciebie wpływu - objął lekko jej dłoń, poszukując kontaktu, stałego lądu na sztormie licznych rozważań. Opuszki musnęły jej grzbiet, gładkość skóry mrowiącą przyjemnie w tlącej się feerii doznań. Przyznawał dziś przed nią prawdę - prawdę, której oboje dotychczas nie chcieli przyznać, trwając nad wyraz dumnie w trawiącej ich konfrontacji. Uśmiechnął się; słodko-gorzko, subtelnie, zdejmując wewnętrzne więzy, okręcające aurę.
    Pozwolił jej emanować. Trwać.
    - W tej chwili - nadmienił z podobnie słodko-gorzkawą nutą jątrzącego się rozbawienia - upadłby twój rozsądek.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Widziała podobieństwa, nie znała wielu różnic, choć tak bardzo odmienni od siebie, mieli punkty wspólne. Nie gardziła sobą, nie patrzyła z odrazą na swoje oblicze w lustrze. Codziennie rano, przyglądała się sobie wiedząc, do czego jest zdolna. W szarych oczach tliła się iskra życia, pewne szaleństwo chcąc wzniecić ogień, spalić wszystko co chciało ją zniszczyć. Nie brzydziła się siebie, miała czasami dość tego kim była. Bywały dni, gdy pragnęła związać aurę w małą kulkę i zamknąć ją w skrzyni. Stać się jedną z wielu, nie zwracać na siebie uwagi. Dlatego zawsze szła dumnie przez ulice, nie oglądała się za siebie, na nikim nie zawieszała wzroku. Rozmawiała z tymi, z którymi umiała, muskając ich jedynie aurą, trzymając swój głos na uwięzi, nie pozwalając aby całkowicie zawładnął ich umysłami.
    Olaf znał jej siłę, poznał jej moc, uległ jednego wieczora, dał się ponieść nutom głosu, otuliła go aurą przyjmując pragnienia jakimi był przepełniony. Posiadanie władzy nad innymi dawało jej siłę, upijała się posiadaną mocą, ale czasami czuła żal, współczuła tym, którzy wpadali w jej sidła.
    Olaf wiedział jak wykorzystać niksę i jej zdolności. Upajała ich swoim głosem, a oni padali do jej stóp, pragnęli mieć piękno tylko dla siebie, a ona spełniała ich marzenia.
    Zawsze wracali. Podsycała ich pragnienie, którego nigdy do końca nie gasiła. Leżąc w różanej wodzie, potrafiła stoczyć parę łez nad ich losem, bo choć stworzona, aby być zgubą, nigdy nie życzyła im śmierci i zatracenia.
    Nie gardziła sobą.
    Czasami miała dość.
    Żył w iluzji prawd, karmiony jedynie ich częścią myślał, że wie znacznie więcej. Żyła w przeświadczeniu, że miał świadomość, że mógł się domyślać. Kustoszem była przy okazji, ponieważ nie chciała ciągle być damą do towarzystwa. Miała większe cele i ambicje, które za jakiś czas mogły się spełnić. Olaf złożył na jej ręce kryształy obietnicy. Migotały w ciemności, kusiły choć przyjdzie jej zapłacić za nich dużą cenę. Widziała w nim swoją jedyną możliwość, choć czasami wątpiła, czasami zastanawiała się czy nią rzeczywiście był.
    -Nasze natury są inne. - Wyczuwała to, że w jego żyłach krąży inna moc, inny czar. Poza tym nie różnili się tak bardzo. Obydwoje dążyli ku przetrwaniu, istnieli w zawiłych żyłach Midgardu i jego mieszkańców. Zjawiali się w ich kolejach losu, gwałtownie, burzliwie, by zniknąć po zamieszaniu jakie wywołali. Jej nie mógł okłamać. Nie mógł zwodzić i karmić obietnicami bez pokrycia. Mógł być sobą bez złudnych słów, choć potrafił zadać cios w miękkie podbrzusze, przeorać pazurami prawd delikatną skórę. Nie musiał wtedy czekać długo na cios. Byli siebie warci. Żadne się nie podda, żadne nie odpuści.
    Obietnica w tworzeniu dalej przedziwnej relacji uspokoiła drżące serce. Dlaczego tak bardzo zależało jej na tej znajomości? Czemu wciąż kroczyła po stromym zboczu ryzykując spadkiem ku przepaści? Cienka nić porozumienia nadal ich łączyła, tak jak teraz wspólny dotyk, który przyjemnym ciepłem rozszedł się po powierzchni jasnej skóry, czar musnął jej istnienie, ale nie zostawił na niej piętna.
    Uśmiechnęła się nieznacznie.
    -Nie bardziej niż twój. - Odpowiedziała śpiewnym tonem, aura zawibrowała wraz z melodią głosu. Pieśń jezior brzmiała, ale zagłuszała innych dźwięków. Przymknęła na chwilę powieki, za którymi czaiło się płynne srebro. -Dziękuję.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Zrozumiał, że sam był tchórzem; strach pełzał w nim niczym tłusta oraz pokraczna larwa, podstępnie drążąc świadomość, ślizgał się, uporczywie, po balustradzie żeber i wnikał w pnącze aorty. Myśl, że ktokolwiek postronny mógł odkryć jego naturę, zobaczyć go w pełnych barwach, w szpetności prawdy tworzącej zwierzęcy ogon, szarpała nim paroksyzmem dosadnej, bezwzględnej torsji. Linda - kobieta, która go wychowała - wpajała mu od dzieciństwa, że nie jest w stanie, przenigdy, spodziewać się akceptacji, żłobiła w podświadomości bruzdę wielkiego wstrętu, sprawiła, że zaczął wstydzić się, popadając w obsesję na temat własnego pochodzenia. Czuł się wyrzutkiem, demonem, abominacją, splunięciem na tłumy ludzi, skundlonym, cierpkim absurdem, siejącym zamęt w umysłach.
    Brawura, z jaką mu wyjawiła sekret dziedzictwa niksy oraz własnej profesji skrywanej w cieniach transakcji, wprawiała go wciąż w zdumienie; mógł nazwać jej zachowanie (nad)zwyczajną i czystą lekkomyślnością. Wiedziała, że w głębi duszy poruszał w niej zryw niechęci, zatapiał się w instynktownym, przeklętym bagnie odruchów, na które nie miała wpływu, które kruszyli wspólnie w kolejnych cząstkach zetknięcia, w kolejnych spektaklach spotkań. Narażała się, ryzykując tak wiele (zbyt wiele), mógł wykorzystać jej słabość, mógł wzgardzić nią i wyszydzić, ugodzić ją sztychem zdrady, mógł zniszczyć i zdeptać wszystko, mógł od początku zwodzić ją oraz nęcić, próbując przypuścić atak w momencie, gdy się odsłoni. Czy wszystko było wciąż grą? Czy było jedynie grą, kiedy lgnęli, ściągani nieznaną siłą, wpatrzeni w światła uroków, które jaśniały łuną na krajobrazach ciał? Nie mogli nigdy udawać, nie przy sobie, nie, kiedy byli razem.
    Nie był jeszcze gotowy; nie mógł się jej odwdzięczyć, nie teraz, wyjawić przed nią tajemnic skrywanych za zaciśnięciem stłamszonej miękkości ust. Nie ufał jej jeszcze w pełni; był od niej gorszy, niedostateczny, przeszyty doszczętnym lękiem. Bał się przed nią otworzyć - w podobnym, zupełnym stopniu, bez miejsca na tor ucieczki, bez ścieżki, którą mógł odejść, bał się jej, bał się nadal.
    Podciągnął kąciki ust w bladym świetle uśmiechu, czując radość i niesmak; wplótł właśnie wyraźniej palce, potrzymał węzeł uścisku, pogładził subtelną dłoń.
    Oddychał wyłącznie chwilą.
    Oddychał jej obecnością.
    - Nie masz za co dziękować - to on powinien, nie ona, powinien pogratulować jej niezrównanej odwagi, otwarcia się na osobę noszącą przeciwną cząstkę. Subtelne, przyjemne ciepło rozniosło się po naczyniu zamarłej formy sylwetki, wino, rozlane pośród kieliszków majaczyło w spojrzeniu utkwionym w kobiecej twarzy. Nie miała za co dziękować. Usta nieznacznie drgnęły, zupełnie, jakby chciał stłumić wątły, serdeczny śmiech.
    - Czy to prawda, że potraficie przybierać postaci zwierząt? - wy, niksy; postanowił spróbować otworzyć się oraz poznać jej ujawnioną naturę, postanowił być bliżej, o wiele bliżej niż kiedyś. Czy chciał ją właśnie zrozumieć, studiować cudzą odrębność? podobnie jak wiele osób, zwykł słyszeć przeróżne plotki, jaskrawe i pełne kłamstw. Wiedział, pomimo próby, że nigdy jej nie rozwikła, nigdy nie pozna w pełni; jej część zawsze będzie wolna, ukryta w gęstwinie lasu, pod taflą zdziczałych jezior, wolna, nieposkromiona - jak rzeczywisty żywioł.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Pozwalała, aby porywała ją fala zdarzeń zmieszanych z emocjami dnia. Unosiła się na jej skraju, wirowała w wodnym tańcu, doskonale wiedziała jak stawiać kroki, aby nigdy nie spaść w głębię toni i w niej zachłysnąć się zimną wodą. To ona była tym prądem, który porywał i odbierał oddech. Utkana z przedziwnej miłości galdra i niksy, która winna zakończyć się w momencie jej narodzin. A jednak trwali, dając jej piękne wspomnienia, które pielęgnowała i trzymała w bezpiecznym miejscu swego serca. Karmiona zafascynowaniem do muzyki, pchana w stronę teatru czerpała z życia to co najlepsze. Żyła w zupełnie innym świecie, przez co zderzenie z rzeczywistością bolałą ją bardziej. Nie była na to przygotowana, nie potrafiła tak dobrze się maskować, choć smak obłudy doskonale poznała. Był gorzki i szczypiący w język, za każdym razem gdy ten sam głos potępiał zdrady małżeńskie, a potem w nocy, wśród pieśni jezior, błagał by należała tylko do niego. Gardziła nimi wszystkimi, tak jak oni nią gardzili za dnia, choć nigdy do końca nie poznali Lilije. Zasmakowali jej czaru, wypaliła w ich umysłach swoje piętno, z którym mieli żyć do końca swoich dni.
    Wiecznie grali, ciągle na scenie życia, ciągle nakładający maski i choć podskórnie powinna czuć odrazę, a jestestwo drżało i nawoływało do odwrotu, to zagłuszała jego krzyki gwałtownie. Wezbrana fala ciekawości rozbijała się na krawędziach ich chwiejnej relacji, w której sprawdzała, na jak wiele może sobie pozwolić; uchylając drzwi czy zostanie pochłonięta?
    Ukazując cząstkę prawdy o sobie, nie chciała niczego w zamian. Słowa same opuściły krtań, potrzeba, wyrzucenia z siebie odpowiedzi na wiszące w powietrzu pytanie, była silniejsza. Odczuła ulgę, jakby ciężki, przemoczony płaszcz spadł z ramion. Nie powinna. Mógł wszystko wykorzystać, mógł sprawić, że stoczy się na samo dno i będzie marzyć o ucieczce, będzie czołgać się wśród ostrych kamieni, raniąc dłonie, które paznokciami kopać będą drogę ku wyswobodzeniu.
    Dotyk był wyraźny, zaznaczony w tej cichej rozmowie. Spajał i kierował ku kolejnym słowom jakie wypowiadali w ciszy salonu.
    Odrzucenie i fascynacja.
    Miękki dotyk na gładkiej skórze.
    Dotyk, który zniewalał, odbierał rozum, odbierał wszystko to, co uważali za człowiecze, obdzierał z powłoki stworzonej z pozorów, ukazując całą prawdę, którą wszyscy chcieli ukryć. Miała wiele powodów, aby go kąsać. Jeden, aby podziękować. Na szali, był tym najcięższym. Nieznaczny, delikatny uśmiech pojawił się na malinowych wargach, a oczy wycięte w migdał rozbłysły gdy kolejne pytanie zawisło między nimi.
    Dzisiaj pozwoliła mu na pytania. Mógł je zadawać.
    Kiwnęła powoli głową.
    -Tak, prawda. - Odpowiedziała. -Ukazuje on istotę osobowości, każdej z nas.
    Miękkość głosu wypełniała całą przestrzeń, przechyliła lekko głowę ku lewemu ramieniu, złote refleksy zatańczyły na kobiecych włosach. Śmiało. Pytaj.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Nigdy nie sądził, że będzie rozmawiać z niksą w podobny, przejrzysty sposób; nie sądził, że jej obecność, pomimo znamion niechęci, napełni go przyjemnością, spokojem, którego tafli nie gniotły okręgi fal. Uważał je za istoty rozdęte własną wyższością, stworzenia, które z nieznanych przyczyn zwyczajnie czuły się lepsze od pozostałych ras. Budziły w nim wstręt, głęboki, nierozwikłany w pełni, kłębiący się mszystą pleśnią w piwnicy podświadomości przy każdej chwili zetknięcia, odrazę szarpiącą sercem, wsuwaną jak szpony cierni w poduszki wrażliwych tkanek. Melodia śpiewu, tworząca sidła zaklęte w tonacji głosu, miażdżyła męską świadomość, zwodziła w odmęty jezior, dławiła los nieszczęśników grzebanych w trumnie akwenu. Nie były lepsze, mąciły ludzki rozsądek równie żarliwie, silnie, co huldry i huldrekalle, przynosząc posępną śmierć.
    Miał siedem lat, gdy dowiedział się o występie fossegrima; był odrobinę młodszy, kiedy w skąpanej magią, ukrytej dzielnicy miasta odbywał się koncert niks. Zazdrościł im tej swobody, akceptacji pomimo genetycznego piętna w działaniach związanych z samą, szeroko pojętą sztuką. Sam, jako huldrekall, mógł być przyjęty najwyżej w charakterze osoby do towarzystwa, który miał bawić możnych, kryjących swoje tendencje przed czujnym spojrzeniem żon, poruszać znużone wdowy, samotne, spragnione ciepła; nikt nie uznawał, że spełniłby się w karierze portrecisty. Sam, mimo tego, zapragnął być jednym z nich; wtedy dokładnie pojął, że jedynym, możliwym do serwowania kłamstwem, kiedy ludzie odkryją jak silnie zaskarbia wzrok, będzie mówienie, że najpewniej pochodzi od fossegrimów. Nikt nie mógł mu udowodnić, że trwał w bezustannym oszustwie, tak długo, jak do umysłów postronnych nie wniknął jego wizerunek z plączącym się atawizmem ogona.
    Uniósł zawiasy warg w odpowiedzi na uśmiech, jaki mu okazała; pogłoski, które zasłyszał, zostały uznane przez nią za najzupełniej prawdziwe. Rozważył, przez krótką chwilę, jak często korzystała z przywileju, aby opuścić pośpiech rygoru miasta, odnaleźć ucieczkę w formie zwierzęcej skóry. Miała sposobność zaszyć się wśród natury, przyrody, która była jej bliska, złączyć się jeszcze ściślej, spróbować, choćby przez chwilę, zapomnieć o wadze trosk.
    - Ciekawa zdolność - przyznał w całości szczerze. - Mógłbym jej pozazdrościć - dorzucił z półżartobliwą serdecznością. Sam nie posiadał więcej umiejętności; jego czar nie zawężał się, co prawda, do pojedynczej płci, lecz nie urodził się, będąc w stanie przybierać zwierzęcą postać; co więcej, posiadał skazę odradzającą się mimo okaleczania. Różnili się, mieli rację; natury, chociaż pokrewne, tworzyły odrębny rozdział, odrębną grupę gatunku.
    Odsunął dłoń, nieuchronnie, boleśnie; chcąc upić w końcu łyk wina.
    - Jak poznałaś Olafa? - postanowił dopytać. Był w zupełności świadomy, że jego dobry przyjaciel nie stawał się obojętny na wdzięki oraz urodę kobiet. Czy zwrócił na nią uwagę? Czy sama postanowiła się zgłosić, widząc ofertę pracy? Czy była kurtyzaną jeszcze wcześniej, zanim została kustoszką w galerii Besettelse? Inne, mętne pytania, miały być rozrzedzone dopiero w dalszej przyszłości; nadal nosili w sobie zaledwie strzępki informacji, bez wiedzy pełnej, szczególnej, co zdoła im przynieść czas.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Oszukiwał, kłamał i zwodził. Nawet teraz, kiedy trali w cichej rozmowie, gdy czar sączył się wzdłuż ich ciał, kiedy byli na nie obojętni jednocześnie w pełni świadomi tego, że się splatają, mieszają ze sobą, ale nigdy nie staną się w pełni jednością. Czuła jak obca aura, tak inna od tej która jej towarzyszyła przez całe życie, wypełnia pomieszczenie. Obcy, drżało słowo i uczucie inwazji, kiedy zawsze królowała ta magia jezior. Osiadła w każdym kącie, w królestwie stworzonym na jej wzór i podobieństwo. Świat sztuki był obecny w każdym centymetrze salonu. Wyzierał z obrazów, z plakatów starych spektakli, które wisiały na ścianach. Dostrzegała, że jest z innego świata tak jak ona, ale kim był? Nie chciała teraz pytać, drążyć, otwierać siłą księgi jego życia. Poczeka, aż sam poda jej klucz lub otworzy karty i pozwoli jej czytać. Pozwoli zanurzyć się w historię, nawet jej urywek, ponieważ nigdy nie poznają siebie do końca. Choć teraz kroczyli ramię w ramię, czasami szarpiąc drugą osobę, testując jej granice, możliwości, nigdy nie staną się jednością.
    Różnili się bardzo, nawet nie wiedzieli jak bardzo, wciąż poznając siebie w przedziwny sposób. Podążając za swoją naturą i wbrew niej, słuchając podszeptów jestestwa i ignorując je w tym samym czasie. Krążyli wokół siebie, obserwowali każdy ruch. Toczyli przedziwną bitwę zawierając co jakiś czas zawieszenie broni.
    Woda wołała ją często swoim śpiewem. Dlatego tak blisko niej mieszkała, dlatego często wybierała się do jezior, gdzie nikt jej nie niepokoił, gdzie mogła stać się sobą. Nie było świadków, nie było niechcianych spojrzeń, a gdy takie napotkały niksę szybko o niej zapomniały. Zawsze o to dbała, aby nigdy nie pamiętali szczegółów.
    Na ustach błąkał się uśmiech, kiedy srebrne spojrzenie pozostało chłodne, w dystansie.
    -Bolesne. - Powiedziała jedynie sięgając po swój kieliszek wina, by upić łyk. Poczuć przyjemną cierpkość na języku. Czekała na kolejne pytanie, które musiało paść kiedy przerwał dotyk. Nie odebrał świadomości, tylko przedziwną bliskość, której natury nie potrafiła nazwać. Błądziła w niej, wyznaczała od nowa drogę, ponieważ żadnej do tej pory nikt nie stworzył. Pionierzy, jakimi byli, zawsze mieli trudniej, ale towarzyszył przy tym dreszcz podniecenia, kiedy ukazywali nowe. Nieznane i wzywające po więcej.
    Spojrzała na niego uważnie. Chwilę trwała nieruchomo niczym rzeźba.
    -Zaprowadził mnie do niego jeden ze stałych klientów. Nie miałam grosza przy duszy. Mieszkałam w małym mieszkanku po rodzicach, teatr spłonął. Olaf dał mi pracę. - Wykorzystał sytuację niksy, olśnił ją możliwościami, skorzystał z jej umiejętności, przekonał, że da jej nowe życia, a potem stał się obrońcą. Obraz tego jak ją uratował wciąż był żywy w jej głowie, jaskrawy. Mimowolnie dotknęłą płatków ucha, gdzie tym razem ne było kolczyków. Spoczywały bezpiecznie w szkatułce. -I zostałam.
    Choć marzyła o czymś innym. Chciała wrócić na scenę, chciała znów śpiewać. Występ w czasie małych uroczystości sprawił, że patrzyła tęsknie na afisze. Zakręciła kieliszkiem wina i wypiła do końca. Uniosła się, aby sięgnąć po butelkę rubinowego płynu.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Świat go odrzucał, zawsze - od pierwszej, skroplonej chwili wypluwał go z wielkim wstrętem, jak piasek, który zawzięcie skrzypi pomiędzy grzbietami zębów. Nie mógł się dostosować - był ością, która wydarta z mięsa dźgała garb podniebienia, był kęsem, który spadł na nagłośnię, rozniecając spazm kaszlu, był włosem, który obmierźle pływał w podanej zupie. Jak można żyć pośród ludzi, nie będąc w pełni człowiekiem? Jak można żyć pośród tłumu, który rozpływa się mdlącą, zszarzałą postacią farszu? Czy ludzie sami są ludzcy? Nie miał ich pełnej cząstki - kłamali jednak, zdradzali, tonęli, zbrukani w grzechach, często nie mniej niż on. Czy był rzeczywiście demonem, czy może tylko człowiekiem z wyraźną bruzdą słabości, szramą, która przebiegła przez zakurzone, spaczone zwierciadło duszy? Nie znał tych odpowiedzi - nie miał przenigdy poznać, mógł ledwie trzymać się, trwać, skrobać dla siebie miejsce w przebrzydłym naskórku świata, w tym nowym cielsku Ymira, na którego pastwiskach tłoczyli się niczym zbłąkane i otępiałe szeregi w pełni żałosnych zwierząt.
    Świat ich odrzucał - trwali więc, zawieszeni na loży zwiotczałych tkanek, w atrofii ciągłej obcości, trwali, nie mogąc w pełni należeć do jednej spośród dwóch natur. Nie mogli zbiec do gęstwiny i zaszyć się w cieniach puszczy, nakryć liśćmi milczenia, siejąc wyłącznie zgubę; nie mogli być przykładnymi twarzami obywateli, które jak krople deszczu stawały się jednolite, bębniąc o chodnik krokiem. Niemal cały ich tragizm zamykał się w dwoistości, w amalgamacie, który zdaniem większości nie miał żadnych praw istnieć.
    Zaćmienie pełne emocji; przykryte słońce rozsądku. Przymrużył oczy, rozerwał nici spojrzenia; nie patrzył już dłużej na nią, patrzył się tępo w przestrzeń. Bolesne; wszystko bolesne, jej słowa ciekły strumieniem, szumiały w dolinach czaszki, wwiercały się w jego słuch. Bolesne.
    - Byłaś aktorką - dłonie zadrżały, wino w brzuchu kieliszka zachwiało się niebezpiecznie. Straciła dla siebie miejsce i środki do utrzymania, skazana wciąż na samotność. Wyrzekła się swej kariery, nawet, jeśli z początku odznaczała się w początkowo nieśmiałych i amatorskich krokach; był przekonany, że nie stała się kurtyzaną z własnej, beztroskiej woli - nie była huldrą, nie była taka jak on. Niksy miały w sobie zbyt wielkie pokłady dumy, topiąc nachalnych mężczyzn, podróżników oczarowanych ich wdziękiem i omotanych pieśnią. Nie umiał nazwać w całości, dokładnie uczuć, jakie go wypełniły; szczelnie, po wszystkie brzegi, nie umiał nazwać, lecz wiedział, że pośród nich będzie gniew. Wściekłość go rozpalała; jej wielka, lśniąca pochodnia jarzyła się w świadomości. Był wściekły jej bezsilnością, był wściekły sprytem Olafa.
    - Śliski skurwiel - cisnął bez najmniejszego, zdrowego zastanowienia. - Wykorzystał twoją sytuację - Wahlberg nie robił niczego bez perspektywy korzyści; znał go wystarczająco, by móc mu przypisać główne, kierujące nim cechy. Musiał skądś czerpać zyski - z faktu, że mimo pracy w galerii wciąż pozostała kurtyzaną. Czyżby był w komitywie z dzierżącym wpływy sutenerem? Czy zawarł jakąś umowę? Nie obchodziło go, w tym momencie, że nawet sama Villemo może zapatrywać się całkiem inaczej na zaistniałą sytuację, nic go nie obchodziło, wypędził zdania na oślep. Rozdrażnił się, choć nie wiedział właściwie konkretnie czym, nie rozchodziło się przecież o jego karierę, życie, o jego dalsze sukcesy.
    Dziś trwali skupieni na niej.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Należeli do świata, byli jego częścią, to ci którzy nie potrafili znieść jego obrazu, krzyczeli najgłośniej. Wznosili hasła szkalujące ich istnienie, nosili transparenty, które przykrywały ich własne lęki, mogli ukryć się w ich cieniu nie obawiając się wykrycia. To właśnie ci, padali najczęściej ofiarą własnych żądz. To oni w ciemności dnia podążali za głosem własnych instynktów, a potem wstydząc się ich, atakowali innych. Najbardziej wrażliwych. Choć posiadali aurę, czar, który pętał, odbierał rozum to stawali się łatwym celem, któż bowiem stanie w ich obronie? Co może jednostka wobec tłumu? Absolutnie nic, a ta okrutna świadomość mocno wczepiła się pod skórę, ugrzęzła tam i nie miała zamiaru wyjść. Sączyła swój jad w umysł, który tak bardzo łaknął spokoju. Dwoistość jej natury odzywała się w niksie często. Dziecko demona i galdra, należała do dwóch światów, ale jeden jej w ogóle nie akceptował, drugi zaś wołał głośno, ale chciał aby porzuciła połowę siebie.
    Nie mogła
    To właśnie ta dwoistość ją ukształtowała, to właśnie dzięki temu była sobą i odkrywała otoczenie w zupełnie odmienny sposób niż inni. Nie miała zamiaru się zmieniać, żałować siebie, choć musiała żyć w wiecznej tajemnicy, to uznała, że ryzyko jest warte tej gry. Ujawniła swoje karty, ukazała całą rękę jaką trzymała, ale przeciwnik nie widział chyba wszystkich figur.
    -Aspirowałam do bycia. - Miała wielkie szanse, aby się nią stać. Na scenie tańczyła i śpiewała w chórach, zaczynała być widoczna, a potem już był tylko gryzący dym oraz walający się świat, kiedy została sama i próbowała znaleźć swoje miejsce na świecie. Błąkając się niczym bezpański pies, łapiąc się każdej możliwej pracy, sprzedając siebie, wiążąc mężczyzn głosem mogła skończyć w Przesmyku Lokiego. Czar zadrżał w falach wściekłości jaka targała ciałem malarza, zawibrowała w powietrzu trącając niksę swoim podmuchem słów unoszących się w powietrzu głosek. W swoim przedziwnym bycie martwił się, złościł, a przecież nie musiał. Nie miał obowiązku, niczym nie związany mógł być obojętny na jej los. Przechyliła nieznacznie głowę, a w srebrze spojrzenia pojawił się cień zaintrygowania.
    -Taki jest. - Zgodziła się. Znała właściciela galerii, a raczej poznała skrawek jego różnych oblicz, gdzie pod idealnie skrojonym garniturem czaiła się pasja i gniew, gładzone dłonią, trzymane na smyczy, tak jak ona tłumiła swoją aurę i zdolności. -Dba o swoją własność. Żadna z dziewczyn nie musi się martwić o swój byt. - Odparła nachylając się po pustą butelkę wina, wstała zmierzając ku kuchni, w której miała znaleźć następną. Opróżniła po drodze swój kieliszek. -Mnie obronił. - Obraz, jaskrawym kolorem pojawił się przed jej oczami, wspomnienie tak jasne i wyraźne, że aż niewiarygodne, ale przecież była tam, widziała to, doświadczyła. -Stanął między mną, a tymi którzy rzucali we mnie oskarżenia. - Obejrzała się przez ramię w progu kuchni.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Gniew, który poczuł, biegł z nieznanego źródła; rozwidlał się, pełznąc, paląc w kolebkach dolin i wyżyn rozpiętych połaci tkanek; gniew był nieznany, więc gniewał się jeszcze bardziej, pluł złością, że nie jest w stanie go zdobyć, umieścić wśród świadomości, w gablotach swego umysłu, gdzie tkwiły za warstwą szyby zdobycze licznych spostrzeżeń. Gniew był nieznany, więc szarpał o wiele silniej niż znane postaci gniewu; gniew wierzgał i wył pod skórą, uśmiechał się, najzupełniej szyderczo uśmiechem dwunastu par rozpostartych żeber, gniew ściskał i gniótł w nadbrzuszu, zamierał kamieniem pięści.
    Był blisko, choć równocześnie stawał się nagle obcy; odległy, wrzucony w grząski wir galaktyki własnego niezrozumienia, wiszący w ciężkim, niejasnym eterze spraw; kwestii, których nie poznał i których też nie chciał pojąć. Dlaczego jednak czuł wściekłość? skąd tkwiące w nim oburzenie drążące podstępnym sztychem? to przecież nie jego życie, to przecież go nie dotyczy, to przecież nie jego ścieżka, nie jego szereg decyzji. Trzask irytacji był jednak zbyt wyrazisty, zbyt głośny, aby mógł stłumić jej szorstką, wstrętną obecność. Zacisnął usta w zwężoną, zamkniętą milczeniem linię; zrozumiał, że nie chodziło wyłącznie o samą troskę.
    Dostrzegał, sam, wielokrotnie, że bywał tylko przedmiotem, kuszącą, piękną ozdobą, istotą pozornie ludzką przyćmioną od pożądania; wiele kobiet i mężczyzn, pod wpływem aury widziało ledwie skorupę samej fizyczności, nie patrząc nawet na dzieła, lecz patrząc głównie na niego, nie sącząc słów i dyskusji tworzyli zbłąkane pismo niecierpliwymi dłońmi oraz przytknięciem warg. Świadomość, że niektórzy spomiędzy spotkanych osób pragnęli jedynie ciała, przyziemnej formy odurzeń, była oczyszczająca oraz - paradoksalnie - podła, borykał się z nią szczególnie będąc młodym malarzem u progów swojej kariery, dążącym aby zaistnieć, uczącym się jeszcze w pełni zamykać pod władzą czar. Bał się, zawsze, że inni na niego patrzą wyłącznie przez pryzmat aury, przez jej zwierciadło, przez chytrość manipulacji, w jakie chwytała każdy podatny umysł, przędąc kleistą sieć; bał się, że nikt nie zdołał go cenić czysto i szczerze, ani tym bardziej kochać, bał się dzierżonych wpływów. Bał się, że gdy obnaży się każdy z jego sekretów, podzieli również jej los, bał się w istocie świata, gdyż świat był szorstki, kanciasty i nieprzychylny, świat nie chciał takich jak on, świat nie chciał takich jak ona.
    Zerwał się jak szaleniec, zmierzając natychmiast za nią, przyszpilił igłą spojrzenia, przystając w wejściu do kuchni. Zemdliło go, kiedy słyszał kolejne absurdy słów, absurdy w jego uznaniu, absurdy, o które w życiu sam przecież jej nie posądzał; zawiódł się?
    - Własność? - splunął niemal tym słowem, nie kryjąc swej bulwersacji. Było ohydne, żałosne, nieadekwatne; sądziła, że można mieć ich na własność? Utrzymać ich w złotej klatce? W półcieniach namiętnej pasji, szeptali o swej wolności, o swych gatunkach, niezdolnych do poskromienia, zdziczałych jak zew żywiołów. Olaf Wahlberg miał pieniądze; miał pieniądze i wpływy, lecz nawet on nie był w stanie zaprzeczyć prawom natury.
    - Co ty pieprzysz, Villemo? - nie zważał na dobór słów; nie zważał już na nic więcej, rzucając się w mętny chaos. Czy rzeczywiście sądziła, że jest własnością Wahlberga? Czy wykupywał ją, razem z resztą kurtyzan, by mogły spełnić najgłębsze z żywionych przez niego pragnień, zaszytych w głębi umysłu?
    - Kogo pragniesz oszukać? Mnie? Samą siebie? - prychnął jedynie na nakreślone wspomnienie o obronie. - Oboje wiemy, że to nie miało miejsca.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Powietrze przeszyły przedziwne sploty emocji, których się nie spodziewała. Aura zawibrowała gniewem, złością, która musnęła jej świadomość. Nie musiała przyglądać się zbyt długo by dostrzec nagłą zmianę w zachowaniu. Złość wręcz namacalna rozsiadła się między nimi i podsycała tlący się ogień w duszy malarza. Skąd i dlaczego? Takie emocje nie brały się z niczego. Nie spływały nagle i wybuchały niekontrolowane. Zmarszczyła nieznacznie brwi nie rozumiejąc, ale starając się rozgryźć co też tak boli. Otaczał ją chłód wody, spokój, dla niej samej przedziwny kiedy dalej mówiła i myślała o swoim życiu. Płynęła na fali, od czasu do czasu sięgając po ster, aby ukierunkować swoją łódź we właściwą stronę, a potem pozwalała, aby ktoś inny go przejął. Dawała złudny obraz kontroli, lecz nie była naiwna. Przyszło jej żyć pod protekcją jednego z bardziej niebezpiecznych ludzi, który zaciskał swoje palce wokół jej szyi. Jednocześnie chciał wydusić z niej całe życie, z drugiej pożądał jej jak wszyscy inni. Miał przewagę, ponieważ nie wiedziała, że zbudował w niej fałszywy obraz, jeden z wielu, ale dość istotny. Wiedział gdzie uderzyć, podstępność nie znała granic, a potrzeba kontrolowania każdego jej kroku zbyt silna.
    Zaciśnięte wargi w wąską kreskę, wściekłość kipiąca, wylewająca się w jej stronę. Zesztywniała słysząc zarzut, wbijający się szpilą w miękkie powłoki, tak jak spojrzenie, które mogło ranić, gdyby tylko posiadał władzę aury nad nią.
    Zamiast tego, zrodził irytację.
    -Nie bądź naiwny. - Spojrzała na niego z rozbawieniem połączonym z cieniem złości. -Czy może nie chcesz do siebie dopuścić myśli, że twój przyjaciel ma mroczny sekret, którym się z tobą nie podzielił? - Nadal nie rozumiał, nie chciał pojąć z kim ma do czynienia, kto ściska jego dłoń na powitanie, ta sama dłoń, która przyjmuje zapłatę za piękne ciała w podziemiach galerii. -Każda pracownica zamkniętych pokoi w galerii jest własnością Olafa. Jeżeli jakaś myśli inaczej… już jest zgubiona - Widziała takich wiele. Sięgnęła po butelkę wina, nawet Olaf nie powstrzyma praw natury, a te czasami uśpione musiały jedynie udawać. Trwać, aby przeżyć. Miała marzenia, piękne i muskane śpiewem istnie cudownym, ale za każde marzenia należy zapłacić cenę. Otworzyła wino i rozlała do kieliszków, wypełniając ich pękate szkła rubinowym płynem. Odwróciła się gwałtownie, a srebrne oczy były zimne, niebezpieczne; groźne. -A co ty wiesz? - Zapytała ostro i podeszła w jego stronę. -Pan samego siebie, bo choć dotknięty aurą i uciekający tak jak ja, masz o wiele więcej wolności. Nie podpisałeś kontraktu z samym diabłem. - Piękne rysy się wyostrzyły, nabrały siły i niebezpieczna uroda stawała się jednocześnie straszna i jeszcze bardziej piękna. Dualizm, od którego nie dało się oderwać oczu. -Byłeś tam? Nie. Ja zaś tego doświadczyłam. Widziałam to. - Powiedziała stanowczo, a obraz znów powrócił, delikatne ćmienie w skroniach ponownie się pojawiło.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Myśli, krążące o niej, znaczyły piętno obsesji; zatrzęsły się w nagłej febrze rozgrzanych pokładów gniewu, ściskały się w kształt obręczy, która jak silny uścisk dławiła kolumnę szyi, miażdżyła korytarz gardła i wąski, chrzęstny próg krtani. Stał, nadal przed nią - i korodował - i butwiał - i toczył z siebie zgniliznę, ulegał pod nienawiścią, która fermentowała we wnętrzu naczynia czaszki. Było jej coraz więcej - kropla po drobnej kropli w kolejnych porywach furii, sączyła się jak żywica z naciętej powierzchni drzewa. Nie miała formy i końca.
    - Diabłem? - parsknął prosto w jej twarz. - Nie schlebiaj mu tak, najdroższa - ostatnim słowem posłużył się, jawnie szydząc. Nie był naiwny; nie, w przeciwieństwie do niej, współczucie przekuł w pogardę, zaczynał czuć nagłą wyższość, której euforia wrzała w nim jak narkotyk; sam czuł się lepszy, o wiele lepszy niż ona, mniej zniewolony, stłamszony, poddany manipulacjom. Olaf Wahlberg miał wpływy i miał nazwisko, jak każdy, majętny człowiek, tkał wokół siebie historie, obrastał w pióra legendy, chciał, aby inni sądzili, że są bezbronni, znajdując ratunek wyłącznie pod jego łaskawą pieczą, chciał, by wierzyli, że przy nim, wyłącznie przy nim prawdziwie rozwiną skrzydła. Wierzył, że pod tą warstwą skrywał się tylko człowiek, człowiek pełny słabości, człowiek chory od trądu licznych, plamiących wad.
    - Nic nie widziałaś - podniósł głos, niemal krzyknął; przybliżył się w jej kierunku i trzasnął pięścią o stół. Kieliszki drżały, wydając wysokie tony, dźwięczały w rytm uderzenia. Dziś konfrontacja nie trwała ledwie w półsłowach, nie była zwodniczym gestem i grą zaplecionych słów; wulgarna, pełna, otwarta, trysnęła dogłębnym żalem, goryczą, którą sam pielęgnował, grzebiąc w sobie od lat, świadomy, gdzie rzeczywiście tkwi miejsce pięknych demonów, wszystkich, podobnych im.
    - Nie zapominaj, że znam go dłużej niż ty - nie wahał się wkrótce wytknąć - nie muszę wiedzieć, co skrywa w swojej galerii, nie muszę wiedzieć, z kim się pierdoli po swoich prywatnych kątach, by odkryć najprostszą prawdę. Wiem, że nie patrzy dalej niż na swój czubek nosa - mówił nadal donośnie, mimo, że dzielił ich wąski, stłamszony napięciem dystans. Znał bardzo dobrze Olafa; znał, ponieważ dostrzegał w nim cząstkę samego siebie; nawet, jeśli czuł srogie ciosy upokorzenia, jak wiele tajemnic trzymał przed jego stępionym wzrokiem, nie mógł go za to winić; zerwali przecież swój kontakt, wznawiając go dość niedawno. Oślepnął od irytacji; dopiero teraz zrozumiał, jak wiele brudnych, spragnionych żałośnie rąk mogło ściskać jej ciało, mogło ją pieścić jak opłaconą zdobycz, wsuwało opuszki palców żarłocznie pod biel jej uda; zrozumiał i dodatkowo zrobiło mu się niedobrze, chciał zwymiotować własną, zwodzącą go wyobraźnią.
    - Jak myślisz, czemu nie chciałem przejść pod jego mecenat? Przyjaciel jest tylko słowem i nie ma dla mnie wartości. Podobnie często mówiłem, że kogoś kocham i jestem tylko dla niego. Słowa są tylko prochem porwanym wkrótce przez wiatr - stawał się wręcz bezczelny; widziała to w nim, już dawno, ten mrok, arogancję i próżność, które zachłannie skrywał - możesz z nich zrobić wszystko, a one wciąż będą niczym.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Niedowierzanie odmalowało się na pięknej, choć teraz strasznej twarzy. Irytacja przeradzała się w złość z każdym słowem jakie wypowiadał, z każdą sekundą kiedy te same emocje zżerały jego od środka, sączyły się i oblepiły postać niksy. Ostre pazury pogardy rozorały cienkie płótno spokoju i chłodu jaki przybrała. Spojrzenie, którym obdarowywana była każdej nocy, słowo, które oznaczało nic innego jak wyzwisko, jak podpis -jesteś moja.
    Po raz kolejny tego dnia, okrutnie z niej zadrwił, znów zranił sztyletem słów, perfekcyjnie, niczym zabójca, zadając ciosy tam gdzie będzie krwawić najmocniej.
    Piękne rysy twarzy zostały wykrzywione, zniszczone przez wściekłość jaka odmalowała się w jej spojrzeniu, teraz skrytym za kotarą furii. Piękno, którym zachwycała, zniknęło. Zatraciło się w kotle napadu gniewu, jaki tłoczył w jej ciało siłę i agresję, którą tak zawsze starała się hamować, tłumić, wtłaczać w skrzynię, do której mało kto miał klucze. Demon wykorzystał łom, brutalną siłą okrutnych słów, tych najbardziej bolesnych, uwolnił brzydotę jej istnienia. Skrzywił rysy, nadał im iście demoniczny wygląd, taki jaki widuje się jedynie w koszmarach, taki, który prześladuje w cieniu, w marach, taki, który zapamiętuje się do końca życia. Biel skóry nabrała niezdrowy kolor, a smukła dłoń poszybowała w górę, by wymierzyć cios w odsłonięty policzek.
    Dyszała w wściekliźnie.
    -Nigdy więcej tak do mnie nie mów. - wycedziła słowa spomiędzy wąskich ust, które straciły swój malinowy kolor, zastąpiąny niebieskością warg. Czerń spojrzenia oblała całe oczy. Stała się demonem, tym czym była, tym czego się wszyscy bali, co chcieli zniszczyć i zabić. Zaśmiała się okrutnie, przecinała głosem powietrze niczym najostrzejszy nóż opłać jedwabiu. Odsunęła się o krok kręcąc głową. -I choć tak dobrze go znasz, to wypierasz, że posiada burdel pod pięknymi płótnami galerii. - Powiedziała to na głos. Prawdę, okrutną prawdę, że nie chodziło o jego przyjemność, a chęć posiadania. Chęć zdominowania wszystkiego, trzymania w dłoni, możliwość manipulowania. Była związana, uwięziona i nie mogła uciec. Odraza i obrzydzenie jakie odmalowało się na twarzy malarza uświadomiło jej, że już widzi w niej kogoś, coś, zupełnie innego niż ostatnio. Zmieniły się barwy na jej portrecie. Nie była już piękna. Skażona, splamiona. Odrażająca.
    Kolejny krok w tył, gdy on napierał, ona starała się złapać oddech. Ukryć oblicze, na które nie chciała patrzeć. Ujawniła się. Ponownie. Była tak bardzo słaba. Przymknęła oczy, by ukryć ich demoniczną czerń. Nieludzką. Wypaczoną, tak jak jej istnienie i oddech, którym wydychała truciznę.
    -Kłamca. - Odparła po chwili, gdy słowa niczym rzeczony proch opadły na ziemię. Osiadły jako ten kurz myśli głośno wypowiedzianych, ale spowitych zwodniczym całunem. Uniosła na niego spojrzenie, na powrót srebrne, gdy jej gniew już opadł, gdy go zgniotła w dłoni niczym kartkę papieru.  -Pragniesz i pożądasz miłości, akceptacji. Ale jedyne co otrzymujesz to złudzenie. Bo tym właśnie jesteś. - Wyprostowała się dumnie, widząc jak mrok, arogancja wycieka z postawy malarza, jak otacza go ciasnym kokonem, który należało przeciąć. Chciała przeciąć, tak jak on ranił ją.  -Oszustem, Einarze.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Znów bał się, znów zadygotał ze strachem przed wszystkim wokół; znów bał się, kiedy rozważał o szponach rzeczywistości, w której ponurym gnieździe poniżał się oraz wzrastał; znów bał się, znów stał się mały jak drobny, skulony chłopiec o twarzy pokrytej mokrym, lustrzanym odbiciem łez. Znów słyszał wewnętrzny skowyt; skrzypnięcie żalu, szarpiące nagle, brutalnie, za struny włókienek duszy, trzeszczące w zawiasach krtani podczas bolesnej, niszczącej, ciężkiej elegii mglistych kotar milczenia. Znów wpadał w podstępną rozpacz, bo przecież sam był niechciany, bo wszystko w pobliżu niego było tak zimne, zimne, jak bryła lodu błyszcząca szyderczym blaskiem cekinów drobnych refleksów.
    Mściwa, szkaradna postać i mściwe, szkaradne słowa; brzydził się nią, jej podstępem i nagłą próbą ataku pragnącą odmienić temat. Brzydził się nią, była szpetna jak pomarszczony owoc, jak potwór który wypłynął z kloaki mułu jeziora. Kłamca biło mu w głowie jak przeraźliwy alarm, kłamca, kłamcakłamca, ma rację, tak, był oszustem, próbował naruszyć prawdę.
    - Zamknij się - krzyk, który wylał się z gardła, chlusnął jak strumień wody z upadającej szklanki. Zamknij się. - Nie chcę cię więcej słuchać - głos, mimo gniewu, łamał się niczym gałąź, jak kruchy, wrażliwy pęd; krzyczał, chociaż zarazem był na granicy płaczu, krzyczał, choć pragnął zawyć i zanieść się gorzkim szlochem. Nie chciał się znów odsłonić, przebiła go nagłą włócznią, wnikała dosadnym klinem, jej obecność jak nóż kaleczyła, kroiła scenę spotkania.
    - Próbowałem cię ostrzec - wyrzucił z siebie półszeptem. - Liczyłem, że będę w stanie przemówić ci do rozsądku - przypomniał sobie, jak była przecież niewdzięczna, przypomniał sobie, że przecież nie rozmawiają o nim, lecz o niej i o Wahlbergu. Zwiększyła pas odległości, którą znów pokonywał, chwytając jak brzytwę myśl, że jest okrutna, niewdzięczna, że skłania się do absurdu. Pragnął ją chwycić, zatrzymać w kleszczach swych pięści poły wymiętych ubrań, cisnąć o bliską ścianę i ulżyć szeptom agresji, pragnął ją chwycić, choć ręce zwisały, zwiędłe i jakby obce; nie czynił teraz nic więcej prócz samych, bezwzględnych kroków.
    - Uwierz mi, gdyby zamiast posuwania demonów istniała moda na poderżnięcie im gardeł, progi Besettelse, jako pierwsze w Midgardzie, ociekłyby naszą krwią - wycedził tuż przy jej twarzy z kamiennym, gładkim wyrazem, fałszywym opanowaniem, którego wosk rozprowadził po krańcach fasady twarzy. Olafa obchodził zysk; tak długo, jak miał gwarancję rozlicznych, własnych korzyści, tak długo wspierał jednostki, sowicie opłacał dzieła, tak długo wspomagał projekt. Nie ufał, że ją obronił; dał jej schronienie, gdyż była dla niego zyskiem, piękna oraz zmysłowa, wspaniała w jego kolekcji. Drżał, jeszcze wcześniej, gdy całość legła na wierzchu, kiedy rozpruła wszystkie, oślizgłe wnętrzności kłamstw. Dom uciech wewnątrz galerii, ukryty dobrze przed wzrokiem, nieznany postronnym ludziom. Brzydził go równy pomysł; sam zawsze uważał sztukę za wzniosłe, wspaniałe bóstwo niegodne cielesnych brudów; chciał myśleć o niej w ten sposób, ponieważ jako jedyna odwiodła go od pełnego zepsucia, pełnego życia wyłącznie jako huldrekall; czuł się przy niej kimś więcej, zawsze, gdy tworzył, czuł się kimś znacznie lepszym, kimś, kto miał duszę i wartość - i nie był ledwie demonem, kuszącym niewinnych ludzi. Łaska Wahlberga, na którą sama liczyła, nie była stabilnym gruntem; nie sądził, aby zanadto kierował się lojalnością, szukając potrzeb klientów, by dobić znacznych transakcji z zyskami po jego stronie.
    - Nie jesteś żadną własnością, Villemo - powtórzył, celowo, miękko; tak, jak powtarzał wcześniej, z premedytacją wracając na dawny tor, na iskrę, od której blasku runęła cała eksplozja. Nie jesteś żadną własnością.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Drażniła brzydotą, drażniła prawdą słów, które wypływały niczym szlam z jej ust. Szpeciły tworzone obrazy, piękne iluzje. Krzyk, rozpaczliwy krzyk, który miał zamknąć zdania w klatce złudzenia. W skrzyni kłamstw. Prawa była bolesna, słowa, które wypowiadała raniły jej własne podniebienie, wypuszczały strugi krwi ostrymi końcami boleści własnego istnienia. Odsłaniał się, choć cały czas podnosił tarczę obrony, chroniąc się przed oszczepami jej ataku. Nieudolnie, bo trafiała w pojedyncze punkty, raniła, zadawała szramy, które staną się kolejnymi bliznami. Dźwięk łamiącego się głosu, uderzył też w nią. Jakże byli okrutni, że ranili sami siebie. Wrogowie, zawsze wrogowie, bo choć wyciągali ku sobie dłonie, choć poszukiwali siebie nawzajem, to jednak nadal, podskórnie musieli siebie ranić. Zesztywniała, zamrugała oczami, szpetota powoli znikała, stawała się wspomnieniem, gdy znów jasność skóry i zwodnicze piękno wypłynęło na powierzchnię. Brzydota została schowana, ale dostrzegła jego obrzydzenie. Widziała niechęć, dostrzegła to czego nienawidziła w samej sobie. Wszyscy uciekali. Nawet demon. Bali się, nie mogli patrzeć, chcieli być karmieni zawsze złudzeniem, a gdy ukazywała to czego nie mogli znieść; odwracali wzrok i czekali, aż minie, starali się zapomnieć. Mimo to czynił kolejne kroki, zatrzymała się na bramie stołu, którego nie zdążyła wyminąć. Złamał dystans, wyrzucając słowa wprost w jasną twarz. Strach i rozpacz, zamienił w opanowanie, w dalsze dręczenie, jakby było mu mało, jakby sam siebie chciał ranić, zaciskać kolce jadu wokół własnej krtani.
    Wiedziała.
    Traktował ich jak zabawki, narzędzie do powiększania swojego imperium, swoich zysków. Była świadoma gdzie się znalazła, była świadoma, że nie dało się uciec, przynajmniej mnie od razu. Musiała dać Olafowi ster własnego życia, aby móc pewnego dnia samej go przejąć. Łudziła się, że tak się stanie. Miał jej życie w garści, narażała teraz samą siebie, narażała całą swoją przyszłość, bo dała się podpuścić, bo jej dzika natura nie chciała dać się wiązać zbyt długo.
    -Spójrz tylko na nas. - Powiedziała cicho, bo każda głoska wydawała się krzykiem boleści, a tych padło dużo. -Żałośni. - Uśmiechnęła się smutno, a po policzku spłynęła pojedyncza łza. Srebrzyste spojrzenie iskrzyło się szlachetnie, cała brzydota zniknęła całkowicie, ukazując znów zwodnicze piękno, za którym kryło się czyste szkaradzieństwo.
    -Nie jestem, ale aby przetrwać, przez jakiś czas, muszę być. - Odpowiedziała równie łagodnie i miękko. Tą samą dłonią, którą zostawiła ślad na jego policzku, teraz pogładziła miejsce delikatnie, niemal kojąco. -Wciąż gram, tylko na innych deskach, innego teatru.
    Czy był w stanie zrozumieć i pojąć, jak bardzo różne mieli doświadczenia i w jak różnych sytuacjach byli. Istnieli, odmienni, tak bardzo różni, a tak bardzo pragnący tego samego.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Kurz opadł po wrzawie walki jak wielka, milcząca płachta; rozsiany, drobny materiał przylepiał się do zroszonej wyraźnym przejęciem skóry, osuwał się, równał z ziemią. Krajobraz, który postrzegał, nakreślał się wyostrzoną, pozorną linią rozsądku, obłoki dymu emocji przestały podstępnie istnieć zdejmując z przestrzeni grubą, stygnącą powłokę bielma. Okrzepnął, wracał ze strzępków, zaszywał się w pełną całość, cerował swoje istnienie łatami, nićmi spokoju, który z rozmachem wsuwał pod obrus pobladłej skóry. Czuł swoją wewnętrzną słabość, czuł niestabilność, która niczym trujące, rozległe odnogi bluszczu krzewiła się gęstą grzywą na słupach żył i arterii. Emocje, jakie zwykł żywić, błąkały się niczym statki, kiedy żółta źrenica dostępnej wieży latarni wygasła w porywach mroku, biegły często na oślep jak osaczone zwierzę, sprawiając, że skórę duszy smagały wstążeczki otarć, kąsały przekleństwa ran, w których szkarłatne ziarna broczącej bez przerwy krwi mieszały się z brudem obaw. Nie miał nad sobą pełnej oraz żelaznej władzy; nawet, jeśli był w stanie poskromić umysły innych, utworzyć posłuszną miazgę, rozpalić żar pożądania tańczący wśród nerwowości opuszek często nieznanych rąk kładzionych na kroju ciała, esencja własnych, żywionych wewnętrznie przeżyć składała się w majaczące, odległe widmo zagadki. Był w pełni, gorzko świadomy, jak często stawał się chwiejny, jak łatwo popadał w chaos, szamocząc się w furii sztormu; miał w sobie człowieczą kruchość i okrucieństwo instynktów, zwodzących tabuny ofiar.
    Ich bliskość wkrótce ostygła, zgęstniała niczym melasa, rozlana w ciasnym powietrzu pomiędzy parą sylwetek. Złagodniał, rozumiejąc ponownie, że mimo zgrzytnięć niezgody, mimo, że nie uważał, by tkwiła w dobrym układzie, nie chciał jej nienawidzić, zaostrzać, jątrzyć konfliktu. Oddychał równo, spokojnie, jakby nie odczuł wąskiej, zamkniętej przy nich przestrzeni, jakby nie znał napięcia, którego smyczek pocierał szeregi strun.
    - Nie - mówił cicho. - Nie masz racji - dosięgnął do jej policzka i zabrał łzę czubkiem kciuka. Nie wierzył, że są żałośni, nie umiał myśleć w ten sposób; każdy, podobny do nich, próbował jedynie przetrwać. Czy było coś żałosnego w wyłącznym pragnieniu życia bez ostracyzmu, bez bluzgań oraz bez splunięć? Czy było coś żałosnego w łączącej ich ciekawości, w pragnieniach, w próbie poznania?
    - Zachowaj lepiej ostrożność - dodał, choć mógł być pewien, że oczywiście postąpi w podobny sposób. Wygiął nieznacznie wargi, uśmiechnął się słabo, lekko i anemicznie, spojrzeniem mglistym, niejasnym błądząc po liniach twarzy. Dopiero teraz, wyraźnie, zderzył się z odległością; miała jej silny zapach.
    - Nie będzie zadowolony, kiedy się o nas dowie - podciągnął wyżej kąciki i odczuł nagłą, niewysłowioną radość, radość, że jedna kwestia jest poza władzą Wahlberga, że jego palce, pomimo zasięgu wpływów nie mogą się wbić w ich ciała. Nie wierzył, że teraz wiedział; sam nie chciał mu również mówić, choć wierzył, że więź relacji prędzej czy później wyjrzy na dzienne światło, skąpane w wiedzy postronnych. Ucieszył się ich wolnością, wspaniałą jak cenny trunek; przechylił nieznacznie głowę, by musnąć krawędzią warg wnętrze kobiecej dłoni, uniesionej tuż przy nim, by osiąść drobnym, ulotnym ciepłem na przegubie jej szczupłego nadgarstka. Pocałował jej usta; nachylił się, wkrótce później, bez cienia ociężałości ujmując jej czerwień warg.
    Nie myślał o konsekwencjach.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Ostatnio coraz bardziej rozstrojona rozpadała się na kawałki. Wcześniej doskonale wiedziała kim jest i jaki ma cel w życiu, a ostatnio - tonęła, choć nie mogła się utopić. Łapczywie chwytała powietrze, płynęła do brzegu, do zatoki gdzie mogła na chwilę zebrać myśli. Kiedy już wydawało się, że najgorsze za nią nad głową pojawiała się gradowa chmura. Ubierała maski, coraz więcej kiedy wychodziła poza bezpieczne mury mieszkania, poza mury galerii. Parę dni temu Olaf dał jej nadzieję, dał jej wizję nowej przyszłości, gdzie mogła stać się kimś więcej, w której znów wróciłaby do swojego marzenia. Cenę, ogromną była gotowa zapłacić. Zrodzona z człowieka i demona, szarpana przez dwa światy,  pragnęła jednego i drugiego. Ilość emocji, która przetoczyła się przez ciało wręcz przytłaczała, ale z drugiej strony uwolnienie swojego oblicza sprawiło, że poczuła się lżejsza, że jakiś ciężar, który gniótł pierś opadł na ziemię.
    Krzyki opadły, tak jak cała złość i frustracja. Zostało jedynie ich echo, wspomnienie odciśnięte w zaczerwienieniu policzka, w pojedynczej, startej kropelce słonej łzy. Stali blisko, widząc siebie doskonale. Poznał prawdę, wiele prawd, jakie skrywała głęboko, trzymała w sekrecie by wylać się nagłą falą, prawie go utopić, zalać płuca okrucieństwem jakie sączyła z każdym wypowiedzianym słowem. Jednak powódź już minęła, woda cofała się, zostawiając za sobą ślady zniszczenia w uporządkowanym świecie.
    Głębszy oddech, drżący zabolał w głębokościach płuc, rozpierał jednocześnie pierś. Uśmiechnęła się smutno na chwilę przymykając oczy. Żałośni, targani przez sztormy emocji, uciekający przed klatką, jednocześnie do niej zaganiani. Błądzili w błędnym kole, nie wiedząc jak się z niego wyrwać. Żałośni i tak cudownie wspaniali.
    Starała się grać, starała się go nie złościć. Robiła wszystko, aby zdobyć dla siebie jak najwięcej. Wiedziała, że jak będzie postępować według zasad jakie właściciel galerii wyznaczył, będzie miała szansę na ucieczkę; wyzwolenie. Choć słowo to teraz brzmiało gorzko i ociekało nienawiścią oraz brutalnością przed jaką uciekała.
    -Niech zadrżą całe posady świata, ale nie obchodzi mnie to - pokręciła nieznacznie głową. Nie miał nad nią całkowitej władzy, nawet jeżeli związał ją ze sobą wbrew jej woli, w niej nadal tlił się żar i śpiew jezior, który wołał. Wzywał swoją córkę by zanurzyła się w prądy jeziora, by odnalazła samą siebie. Nie wiedziała kiedy to nastąpi, ale pewnego dnia to się wydarzy. Tutaj jego władza nie sięgała. Nie mógł dosięgnąć ich swoimi mackami, nie mógł sterować ich słowami, ich myślami.
    Srebrem spojrzenia śledziła wędrówkę warg od miękkiego wnętrza dłoni, przez nadgarstek, aż sięgnął jej ust. Wyszła niespiesznie naprzeciw niszcząc ostatecznie dystans; odległość przestała istnieć. Pragnienia budziły się z uśpienia wraz z kolejnym pocałunkiem, który darowali sobie nawzajem. -Zostań… - Wyszeptała tuż przy wargach, które ujmowały przed chwilą jej własne.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Przyjemność, która wiązała się z zapomnieniem była doraźna, krótka, niczym łyk eliksiru, który tamował ból, była jak drobna, lepka słodycz pastylki kurczącej się na języku, drażniącej dach podniebienia. Przyjemność miała przeminąć, choć przecież przeminie wszystko, przeminą oni, rozpadną się korowody słów, skóra zwiotczeje, zblednie, wygaśnie płomienny żar. Wpatrywał się więc wyraźnie, przywierał do niej spojrzeniem płynącym z barwnych sadzawek dwóch przejętych tęczówek, wpatrywał się w nią z emocją, tak sprzecznie, tak chaotycznie, w kobietę, którą pożądał i którą zawsze odrzucał, do której czuł równą niechęć i równą pasję obłędu. Nie zgadzał się z jej poglądem, z wiernością wobec Wahlberga; budziła w nim gorycz żalu, kamienność niezrozumienia, budziła w nim wichry złości wyjące bez przerwy w głowie; nie zmienił swojej opinii, choć jego odrębne zdanie nie miało teraz znaczenia, nie miało, skoro stanęli ponad prawami świata, ponad wpływami możnych, ściśnięci w swojej kryjówce, w azylu kątów mieszkania, gdzie nikt ich nie mógł dosięgnąć. Dzisiaj, przez krótki moment, mógł trzymać ją w rękach całą, bez kajdan i bez łańcuchów, bez aury ściśniętej w trzewiach jak ogłuszone zwierzę, bez echa płynnych transakcji, bez rzęsistego deszczu dźwięczących żywo talarów. Dzisiaj było namiastką, w której zostali bliżej, w której mieli się zetknąć głębiej niż samą skórą, głębiej niż własnym ciepłem, niż materiami powłok; dzisiaj tętniło wizją, w której węzeł łączącej ich zażyłości miał spłatać sznury ich natur. Każdy, najmniejszy dotyk mógł nagle rozorać ranę, każdy oddech mógł sparzyć, każdy, kołaczący u bramy żeber szaleńczy zryw podniecenia mógł nagle porazić serce; wszystko, co zwykli czynić, czynili wbrew wszelkim normom, wbrew srogim regułom przodków, wbrew słowom ich przełożonych. Był nadal rozgoryczony, nadal niepocieszony i chory na oburzenie, wrzask urażonej dumy podrygiwał mu w głowie jak pohańbiony sztandar, złość tliła się jak cuchnące ruiny pogorzeliska, mieszając się z równoczesnym, tak żywym, szczerym przejęciem, pragnieniem, aby przełamać po raz następny dystans.  Był przekonany, że echo poprzednich rozmów powróci w niedługim czasie, znów głosząc, że jest oszustem, znów wytykając jej odgrywaną rolę, zanosząc się gromką drwiną; nie miało, pomimo tego powrócić do nich już teraz. Stał się zaborczy w inny, podstępny sposób; nie chciał, by należała w najprostszym sensie do niego; chciał na niej odcisnąć piętno, chciał oddać jej strzępek siebie, o którym będzie pamiętać, którego jej nie zastąpi odrębny pochód dotyku i obce czułości słów; wszystko, co było cudze, w większości nie miało cząstki, będącej dziełem demona, zginało się pod jej aurą, łamało jak podsuszony, opadły fragment listowia.
    - Zostanę - wyszeptał jej w interwale pomiędzy pocałunkami, wyszeptał niemal w jej usta, stykając się z nimi własnym, wzniesionym obrąbkiem warg. Przyrzekał jej, obiecywał, że wkrótce zostaną razem, przynajmniej przez uścisk chwili, zanim rozdzielą ich srogie ramiona świata; przywarł w kolejnym tańcu, spajając się namiętnością, przenosząc ręce tuż ponad wgłębienie talii; pomógł jej, by usiadła na blacie stołu, łapczywie nie chcąc przerywać ich rozognionej pasji zbędną wędrówką do innych ram pomieszczenia. Znów przywarł do niej, znów wyszedł jej na spotkanie, znów naparł krawędzią ust, całując ją wtem ponownie; nie zważał na dwa kieliszki z rozkołysanym winem, na które dopiero później chciał zwrócić swoją uwagę.
    Obiecał jej, że zostanie; miał zamiar dotrzymać słowa.

    Einar i Villemo z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.