Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    05.01.2001 – Salon z biblioteczką – V. Sørensen & G. Molander

    2 posters
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    05.01.2001

    Ciężko uwierzyć, że kolejny rok dobiegł końca, szczególnie kiedy poprzedni zleciał jej w ekspresowym tempie i może to kwestia zapracowania i ograniczonego wolnego czasu, przez co dni zlewały się ze sobą, tworząc nieokreśloną masę. Monotonia tylko częściowo dawała jej się we znaki, bo starała się jednak urozmaicać swoje życie, spotykać się z ludźmi poza miejscem pracy, spacerować pod postacią kota, chodzić na imprezy i dobrze się bawić. Z jednej strony chciała korzystać z życia, póki jest młoda i ma dużo siły, a z drugiej strony chciała się poświęcić pracy i swojej misji, a wszelkie inne czynności wydawały jej się bezsensowną stratą czasu. Początkowo próbowała tak żyć, ale nie bez powodu mówią, że nie samą pracą człowiek żyje, a dłuższe rezygnowanie z przyjemności na rzecz obowiązków wiązało się z niezdrowym podejściem do życia, wycofaniem z towarzyskich relacji, większej nerwowości, problemów ze snem i wiele innych, ostatecznie najprawdopodobniej chorobą psychiczną, przed którą uchronili ją rodzina i przyjaciele. Obecnie starała się zachować zdrową równowagę i nie przechylać szali na żadną ze stron, chociaż czasami ciężko utrzymać balans.
    Tak naprawdę chciała prowadzić spokojne, wyważone życie, według własnego zamysłu i własnych zachcianek, ale nie do końca było jej to dane. W ostatnim czasie trochę się działo, a brak doświadczenia w pewnych kwestiach powodował mętlik w głowie. Nie wiedziała co myśleć, co robić i teoretycznie mogła porozmawiać z bratem, ale o pewnych rzeczach zwyczajnie nie wypada. Zresztą też się o niego martwiła, bo nie chciał jej powiedzieć prawdy, ale widziała, że coś się stało. Święta w domu były małym koszmarem, ale przełknęła to i z entuzjazmem przyjęła Nowy Rok, oby okazał się lepszy niż poprzedni, przynoszący więcej radości i perspektyw.
    W pierwszy piątek w Nowym Roku nie chciała być sama, szczególnie że Karl zniknął, zostawiając wiadomość, że wróci dopiero jutro, a że czasami tak postępował, to nie nabrała żadnych podejrzeń i nie martwiła się bardziej niż zwykle. Z tego względu wysłała z rana wiewiórkę do Gerdy z zaproszeniem na wieczór, z którą ostatnio trochę rzadziej się widziała przez natłok obowiązków, w końcu każda ma swoje życie i swoje sprawy, więc to normalne, że częstotliwość spotkań będzie mniejsza w stosunku do tych z czasów studenckich. Rudowłosa była trochę jak latarnia na brzegu wskazująca drogę rozsądku, kiedy kompas życiowy a czasem i moralny zaczął u Vivian szwankować. Ona z kolei działała w drugą stronę i próbowała wyzwolić Gerdę z okowów przyzwoitości, więc można powiedzieć, że w pewnych kwestiach się dopełniały.
    Dopilnowała, żeby tego wieczoru niczego im nie zabrakło - zrobiła zapas wina, ugotowała jedzenie, przygotowała przekąski, a kanapa w salonie zyskała całą masę poduszek, dzięki którym będzie jeszcze wygodniej. Typowy babski wieczór, co potwierdzał jej wygląd - zupełnie bez makijażu, w związanych włosach, dresowych spodniach i misiowatej bluzie, co zapewni pełen komfort.
    Tak przygotowana czekała na pukanie do drzwi, a kiedy je usłyszała, w dwie sekundy znalazła się przed nimi. Otworzyła je gwałtownym ruchem, prezentując całkowicie nonszalancką postawę i szeroki uśmiech.
    - Jesteś nareszcie - zawołała na wejście, zapraszając przyjaciółkę do środka, następnie witając ją ciepłym uściskiem.
    - Ściągnij kurtkę i chodź. Zrobiłam trochę jedzenia, są przekąski i mnóstwo wina, tak jak lubisz - zażartowała, od początku demonstrując swój dobry humor, pod którego powierzchnią kryło się trochę problemów, ale na to przyjdzie czas. Poczekała, aż Gerda się rozgości i sama zdecyduje, czy chce od razu ruszać z winem, czy najpierw woli zjeść.
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Koniec poprzedniego roku i zarazem początek nowego zdawały się nieprzyzwoicie wręcz spokojne – choć, prawdę mówiąc, takie wydawało się większość jej życia; choć brawurowa ciekawość i determinacja siedziały jej pod skórą echem odważniejszych ambicji i pragnieniem intensywniejszych przeżyć, choć niezdefiniowane dokładnie pożądania coraz wyraźniej drapały w kość mostka pulsem zachłannie domagającym się silniejszych wrażeń, stanowczych decyzji i zmian, ostatecznie nigdy nie potrafiła dopuścić ich do sterów – jedynie marzyła, obserwują spokojny, przewidywalny bieg swoich dni, jasność zastępującą ciemność zastępującą jasność zastępującą ciemność za oknem, tkwiąc niezmiennie w przyzwoitym przywiązaniu do spokoju, rutyny i stateczności. Miała wrażenie, że ostatnie pół roku – midsommar, zniknięcie Josefa, pierwsze zabłąkanie się do wydziału poszukiwawczego w podziemiach kruczej straży – wybudziły ją z pewnego transu, w którym nieśwadomie trwała, wciąż jeszcze nie rozumiała natury swoich nowych pragnień, wciąż jeszcze obserwowała je z bezpiecznego dystansu, jak okaz jadowitego węża oglądany przez grubą szybę terrarium. Chciała więcej, ale jak mogła po to sięgnąć, skoro najmniejsze tchnienie wyraźniejszej afetkacji sprawiało, że wszystko wypadało jej z dłoni? Chciała więcej, ale jak ktoś nauczony podążania tylko znajomymi ścieżkami, z mapą, kompasem, plastrami i rozwiązaniem na każdą okazję, mógł tak po prostu porzucić bagaż na szlaku i zboczyć w nieznane? Nowy rok zaczął się nieprzyzwoicie spokojnie, bo data zmieniająca się tak znacząco w kalendarzu sprawiała, że chciała więcej tym dla siebie wyraźnie, ale nie wiedziała, co z tym zrobić – chowała się więc tym uporczywiej w monotonnej zwyczajności, przez całe wolne tęskniąc za pracą, w której mogłaby zgubić swoje myśli; z trudem powstrzymując się przed uchyleniem okna w sypialni w rodzinnym domu w Tärnaby, gdzie spędzała święta, by zbiec z ciasnoty pokoju na skrzydłach swojej fylgii pod zimne, granatowe niebo – nie mogła spać i chciała zbiec przed sobą samą, przed mętlikiem nowych niecierpliwych uczuć, jaki powoli przemieniał bezpieczną, ostrożną spokojność w życia w coś uwierającego.
    Zaproszenie od Vivian wydawało się w tym wszystkim nieoczekiwaną skrą nadziei; otwierając przysłany jej list, głaszcząc drugą dłonią grzbiet łaszącej się pod palcami wiewiórki, miała wrażenie, że pośród rozchwianych uczuć odnajduje wreszcie stabilną podporę pocieszenia i odzyskuje równowagę. W nużących czasach żmudnej nauki na studiach administracyjnych przyjaciółka była wprawdzie tą, która nie pozwoliła jej zupełnie zatonąć między skryptami, podręcznikami i zdeterminowaną przyzwoitą rutyną; kiedy czubek głowy zalewały jej treści notatek, a codzienność stawała się bezkształtna i niemrawa, Vivian chwytała ją za rękę i wyciągała na powierzchnię, wyrywała ją spomiędzy martwych słów zapisanych na papierze i pociągała między żywe słowa żywych ludzi, żywą radość i młodzieńcze błędy, między śmiechy pijanych rówieśników, ciepło czyichś dłoni, prostą przyjemność dobrej, nieobawiającej się konsekwencji, zabawy, pośród której wcześniej sama nie potrafiła się odnaleźć; wszystko to wcześniej onieśmielało ją i dezorientowało, sprawiało,  że czuła się zagubiona i nie na miejscu, dopóki nie spotkała jej przypadkiem – dopóki Vivian nie wyłowiła jej spomiędzy tłumu i nie pomogła jej wyzbyć się tego pierwszego, wyhamowującego entuzjazm, skrępowania. Pamiętała jeszcze, jak nad ranem wracały do mieszkania pustymi, rześkimi ulicami, a zbliżające się egzaminy nagle nie miały żadnego znaczenia; liczyło się tylko pijane zmęczenie, przebłyski wspomnień przyprawiające wciąż o przyjemny bieg pulsu i ta nowa nieoczekiwana przyjaźń znaleziona przypadkiem w korytarzu czyjegoś domu, w którym było zbyt tłoczno i zbyt głośno, a potem już tylko wspaniale.
    Nareszcie – powtórzyła za Vivian, kiedy drzwi otworzyły się przed nią, a ona sama wpadła w kobiece ramiona, odwzajemniając uścisk ze zniecierpliwioną radością. Delikatne drobiny śniegu lśniły, topniejąc na kasztanowych włosach rozsypanych na ramionach. – Nie mogłam się doczekać. Byłam gotowa uwierzyć, że ktoś złośliwie zatrzymał dzisiaj wszędzie zegary – mruknęła z rozbawieniem, odsuwając chłodny policzek od jej ciepłej skóry, spoglądając na nią krótko z promienną sympatią, zanim nie wypuściła jej z objęć, by ściągnąć z siebie obsypany puchem płaszcz i zimowe buty. Ile czasu minęło od ostatniego wspólnego wieczoru? Ostatnie miesiące zdawały się przeminąć tak szybko, miała wrażenie, że zgubiła w nich jakimś sposobem więcej czasu niż w istocie odmierzały.
    Wino, doskonale – uśmiechnęła się szerzej, podążając za nią do salonu, czując się tym przytulniej w miejscu wypełnionym po sam sufit książkami. Złapała natychmiast czekającą na nie na stoliku butelkę, zaczepiąc paznokciem folię na gwincie, odrywając ją z pewną niewyuczoną nieporadnością; kanapa obłożona poduszkami wyglądała zachęcająco, podeszła jednak najpierw do regałów, jakby  przyciągana wdokiem grzbietów książek i zagadką ich tytułów, zdrapując szeleszczący plastik z gwintu. – Mam zamiar utopić dzisiaj każdą jedną trzeźwą myśl. Karla nie ma? – spytała, przypominając sobie wprawdzie, że była to jego kolekcja. Odwróciła się ku niej, podając jej odpakowane wino, by poradziła sobie z korkiem; miała w tym lepsze zdolności. – Za co pijemy? Bez powodu to proste pijaństwo, za coś musimy.
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Obie w jakimś względzie się potrzebowały, a każda dawała z siebie coś, czego ta druga nie miała, w efekcie dopełniając się na odpowiednią skalę, zacieśniając więzy, które po tylu latach były solidnie złączone; nie potrzebowały widzieć się codziennie, rozmawiać codziennie albo wymieniać systematycznie listy, nie potrzebowały znać każdego szczegółu ze swojego życia, uczestniczyć w każdym najmniejszym momencie, ale jeśli zajdzie potrzeba to obie będą stały za sobą murem, bezsprzecznie wspierając się w najtrudniejszych chwilach. To było najważniejsze, ale nie ma co ukrywać, że okazjonalne spotkania były paliwem napędowym relacji, czy to zaplanowany z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem wypad do baru, czy to spontaniczny babski wieczór w zaciszu mieszkania.  
    - Moje niecierpliwe oczekiwanie skrócił czas przygotowywania mieszkania i przekąsek - gdyby miała siedzieć w miejscu i wyczekiwać tej godziny, również nie mogłaby się doczekać i wyszukiwałaby złośliwości losu w zbyt wolno działającym zegarze. Na szczęście praca, nawet w małym zakresie, jakim jest sprzątanie domu, sprawiała, że kolejne minuty mijały niezauważanie, a wskazówki zegara przesuwały się do przodu o wiele szybciej, niż jakby się w niego wpatrywać nieustannie. - Karl nie jest może jakimś bałaganiarzem, ale to nadal facet.
    Nie umniejszała mu, a stwierdzała fakt, który i jemu często mówiła w twarz. Nie dość, że jako mężczyzna miał zupełnie inne poczucie estetyki w tych względach, to jeszcze jego dusza artysty rządziła się swoimi sprawami i zwracał uwagę tylko na te drobiazgi, które wydawały mu się ważne. Nie ma w tym nic złego, Vivian czuwała nad tym domostwem i dopóki brat pozwalał jej z nim mieszkać, robiła co mogła, by w miarę możliwości ułatwić mu życie - posprzątać, ugotować, jeśli wyjątkowo była wcześniej w domu. Pozornie małe gesty, które w całości przekładały się na komfort wspólnego mieszkania. Od dawna nie są nastolatkami, by kłócić się o dyrdymały, teraz co najwyżej ma do niego lekkie pretensje, gdy za długo zajmuje jej łazienkę, ale to nie zdarza się tak często, więc konflikty między nimi praktycznie nie istnieją.
    Pozwoliła przyjaciółce wejść do środka i rozgościć się; nie była tu pierwszy raz, doskonale wiedziała co i gdzie się znajduje, więc przez pierwsze minuty Vi nawet nie zwracała na nią większej uwagi, bo sama wyciągnęła z kuchni przekąski na ciepło, które przecież miały rację bytu dopiero po pojawieniu się gościa. Nie próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się widziały, bo w pędzie codziennego dnia musiały zadowalać się ochłapami czasu, spędzając go znacznie więcej w okresie studenckim, co przecież dość naturalnie przekłada się na rzeczywistość, ale jest w jakimś stopniu bolesne dla młodych dziewczyn, które dopiero stawiają fundamenty swojego dorosłego życia.
    - Karl wróci dopiero jutro - poinformowała jeszcze, bo choć brat w niczym jej nie przeszkadzał, to jednak babski wieczór i ploteczki zobowiązywały do obecności samych kobiet. Pomimo ogromnego zaufania, którym darzyła Karla, nie mówiła mu o wszystkim i uważała to za zdrowe podejście, w końcu brat nie musi znać wszystkich szczegółów, a nawet nie powinien.
    - Cóż za entuzjazm - skomentowała jeszcze, obserwując Gerdę, która wyjątkowo szybko złapała za wino i zaczęła je rozpieczętowywać. Nie miała nic przeciwko temu, ale to zachowanie w połączeniu ze słowami o utopieniu trzeźwych myśli mogły wzbudzać podejrzliwość, a nawet zmartwienie. To spotkanie chyba faktycznie spadło im z nieba, a dzięki niemu będą mogły wygadać się ze swoich mniejszych lub większych problemów, a może, kto wie, będzie im lżej na duszy?
    - Coś się stało? - zapytała tak na początek, kontrolnie badając nastrój rudowłosej, by nie nacisnąć za mocno na wrażliwy guzik, a jednocześnie trzymać palec w gotowości.
    Wzięła wino i w czasie, gdy Gerda oglądała książki (jak zawsze, gdy przychodziła - można by pomyśleć, że jest systematycznie wymieniana i za każdym razem można w niej znaleźć nowe pozycje... i poniekąd tak było, bo Karl co chwila zaopatrywał się w nowe książki, a kilka z nich należało do dziewczyny, choć te bliższe sercu trzymała w swoim pokoju), Vivian poradziła sobie z korkiem i sprawnie otworzyła butelkę. Miała w zanadrzu kilka sztuczek, a ta była jedną z prostszych i nie potrzeba tu wiele praktyki, bo pomimo jej imprezowej natury ujawnionej podczas nauki w Akademii, nie spożywała alkoholu zbyt często ani w zbyt dużych ilościach. Niemniej zadbała o to, by dzisiaj im nie zabrakło; rozlała szkarłatny trunek do ozdobnych kielichów i podała jeden z nich przyjaciółce.
    - To proste... za nas - zaśmiała się i wyciągnęła dłoń, by stuknięciem naczyń dopełnić toastu, i o ile Gerda nie miała do dodania żadnej intencji, to od razu wypiła większego łyka i uśmiechnęła się nieco szerzej.
    - Tego mi było trzeba  - miała tu na myśli przede wszystkim spotkanie z przyjaciółką, w drugiej kolejności skosztowanie wina. - Zjesz coś?- zapytała, wskazując na stół, na którym poza różnym rodzajem ciasteczek i chrupków, były też winogrona, deska z serami i zapiekanka na ciepło, domowej roboty i pieczone warzywa z sosem.
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Mimowolne parsknięcie prześlizgnęło się przez dziewczęcą krtań, gdy przyjaciółka podsumowała krótko swojego brata – choć odczuwała pewne niepocieszenie, kiedy mówiono o mężczyznach w ten sposób, odkąd zaczęła mieć z nimi do czynienia na bliższej stopie; ale to nadal facet, więc należało mu wybaczyć więcej, należało spodziewać się po nim pewnych zachowań i niedociągnięć, przymrużyć oko i nie zwracać uwagi, czy nie taka była zwyczajnie ich natura? Przypominano im o tym jeszcze od czasów akademii, kiedy pociągnięcia za warkocze doprowadzały kasztanowe oczy do zeszklonej złości; choć o to nie mogłaby chyba podejrzewać akurat Karla, nie o tę usprawiedliwianą zawsze przez wszystkich nieprzyjemną zuchwałość, kiedyś czy dzisiaj: Sørensen, przy tych nielicznych spotkaniach, jakie mieli między sobą, wydawał jej się wprawdzie człowiekiem bardzo uprzejmym i porządnym, do tego stopnia, że nie wyobrażała sobie jego podniesionego głosu, nie wyobrażała sobie nawet, że mógłby sprawiać kłopoty w dzieciństwie – zamiast tego widziała go cichego, z piórem w dłoni lub zagrzebanego między stronami czytanej książki. Przypominał jej Josefa, pod wieloma względami; mogliby być przyjaciółmi, w innym życiu.
    Prawdę mówiąc, z jakiegoś powodu zawsze wydawało mi się, że musi być perfekcjonistą nieznoszącym choćby okruszka nieporządku na swoim biurku – mruknęła, odnajdując pośród rozpoznawanych już książek nowe tytuły, które musiał wsunąć na półki w tym krótkim czasie od jej ostatniej wizyty. Czy zauważyłby, gdyby wzięła sobie jedną? Vivian nie miałaby na pewno nic przeciwko, wydawało się to jednak zbyt intymne, gmerać w ten sposób w czyjejś biblioteczce; książki wydawały jej się wprawdzie własnością bardzo osobistą, choć wynikało to może ze skłonności do wypełniania marginesów swoich na szybko zapisanymi myślami i uwagami, sekretami, których nie miała komu akurat zdradzić, przechowywanymi więc między kartkami na lepszy czas. – Chociaż to chyba kłóci się z ogólnym wizerunkiem artystów – dodała zaraz, wciąż jednak dziwacznie było myśleć o nim w otoczeniu sławnego artystycznego chaosu, podobno będącego jednym z objawów rozwiniętej kreatywności. Zgodnie z czym musiałaby przyznać, że nie ma w sobie ani krztyny twórczej inwencji. – Pracuje teraz nad czymś?
    Odwracając kasztanowe spojrzenie ku niej, uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem na myśl, że gdyby sama miała mieszkać z pisarzem, musiałby zapewne zamykać przed nią swoje prace na klucz; nie mogłaby się powstrzymać przed myszkowaniem w jego rzeczach, nawet jeśli było to jeszcze gorsze od przetrząsania biblioteczki – wystarczyłaby chwila nieobecności, nie musiałby wiedzieć. Czy Vivian by ją powstrzymała? Może powinna spróbować po kilku kieliszkach, miały czas, skoro miał wrócić dopiero jutro. Spojrzała na nią z wymownym, teatralnym prawie grymasem nakrywającym na moment wesołość, jak gdyby przyjaciółka przyłapywała ją na gorącym uczynku swoją uwagą – faktycznie była może zbyt entuzjastyczna wobec perspektywy przepłukania myśli alkoholem, choć nie wiedziała, jak ubrać w słowa rzeczywiste źródło tej potrzeby. Pytanie wybrzmiewające ze skrą przyjaznej troskliwości skwitowała wobec tego westchnieniem, opadając na poduszki kanapy obok niej, odchylając głowę na oparcie dramatycznie, by przechylić zaraz głowę wspartą o zagłówek i odnaleźć błękit jej czujnych, ślicznych oczu – oczu, którym łatwo było ufać, jak pomyślała lata temu przy ich pierwszym spotkaniu.
    Brakuje mi ciebie – odpowiedziała w końcu, swobodnym, pocieszonym tonem, unikając przygnębiających nut. – Zatonęłam w nudzie, która nawet mnie już chyba przerasta, Vivian. Brakuje mi cichego głosiku nad głową – oderwała przy tych słowach plecy od oparcia, podciągając kolano na kanapę, by nachylić się w jej kierunku lekko – przypominającego mi, że czas porozmawiać z prawdziwymi ludźmi, zamiast śledzić martwych – jak ironicznie smakowały te słowa na jej języku, w obecnym czasie. – Zostałam zaproszona na kawę, to jutro, to nawet nic takiego, a ja się denerwuję – dodała zaraz, zmieniając temat, ale nie pociągając go dalej, bo kieliszek wylądował w jej dłoni, a toast wywołał na piegowatej twarzy radosny, jasny uśmiech. Szkło zadźwięczało o siebie w krótkim symbolicznym pocałunku i wreszcie wino spłynęło przyjemnym ciepłem przez gardło, zbierając się w ciele przedświtem wyczekiwanego rozluźnienia.
    Oczywiście – odpowiedziała na jej propozycję, podciągając drugą nogę na kanapę, by przysiąść przed nią po turecku, położyć na nogach poduszkę, na poduszce talerzyk i wreszcie skradając ze stolika jedno z kruchych ciastek. – A ty opowiesz mi o wszystkim, co mnie ominęło, potrzeba mi witaminy Viv na niedobór sensacji.
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Trudno się z tym nie zgodzić - mężczyźni od dekad są wychowywani zupełnie inaczej, na więcej im się pozwala, a wszystkie niekoniecznie poprawne zachowania są zawsze tłumaczone. "Chłopcy później dojrzewają", "to tylko końskie zaloty", "to normalne, że chłopak się bije" - to tylko część z wielu przyzwoleń, podczas gdy w stosunku do dziewczynek jest zupełnie odwrotnie i wmawia im się od małego "dziewczynce nie wypada". Niedaleko szukając, całe jej życie była wychowywana w podobny sposób - jej starsi bracia mogli więcej, a ona jako najmłodsza córka była za to samo karana. Co prawda akurat w jej przypadku było trochę łatwiej, rodzice nie zwracali na nią aż tak dużej uwagi, a czas spędzony wśród braci wykuł w niej odpowiednie cechy, przynajmniej w jej mniemaniu. A Karla faktycznie czasami usprawiedliwiała, choć wynikało to bardziej z więzów krwi i relacji, jaka ich łączyła, a nie przez fakt, że jest mężczyzną.
    - Karl to złożona osobowość, potrafi być perfekcjonistą, a jednocześnie nie zauważyć plamy na dywanie - dodała, próbując rozszerzyć obraz brata. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek Gerda i Karl mieli okazję poznać się bliżej, wszelkie rozmowy trwały raczej krótko, gdy Vivian akurat nie było w pobliżu albo spotykali się wspólnie. Nie oczekiwała więc, by przyjaciółka znała dobrze charakter jej brata, tak jak ona nie znała zbyt dobrze Gerta. Przelotne spotkania, czasami krótkie opowieści o wydarzeniach, w których wspólnie uczestniczyli, nic wielkiego.
    - Jeszcze z końcem roku pracował nad nową książką, ale teraz... ma ciężki okres - nie chciała do końca rozprawiać o problemach Karla, w końcu on sam nikomu się nie chwalił i pewnie, gdyby z nim nie mieszkała, to też nie wiedziałaby o jego nieszczęściu. Utrata miłości zawsze wiązała się bólem, ale wrażliwa, artystyczna dusza była chyba jeszcze bardziej podatna na takie rany. Nie potrafiła mu pomóc, poza wsparciem duchowym dała mu czas i przestrzeń, by sobie poukładał pewne sprawy, a na efekt musiała poczekać.
    Ostatecznie obie zaległy na kanapie, mając pod dostatkiem wina i przekąsek, a przede wszystkim zbawienny wpływ swojego wzajemnego towarzystwa, więc niczego więcej dzisiaj nie potrzebowały do szczęścia.
    - Nawet nie wiesz, jak tęskniłam do ciebie - odparła niemal od razu po słowach Gerdy, wyciągając tym samym dłoń i przygładzając jej piękne, bujne loki. Zawsze zazdrościła jej włosów - objętości, długości, nawet koloru, choć bardzo dobrze czuła się w swoich naturalnych blond włosach.
    Rozumiała poniekąd rozterki rudowłosej, choć sama nie narzekała na nudę w ostatnim czasie; wręcz przeciwnie, działo się zbyt dużo i trochę ją to przerastało.
    - Och, jeśli tego potrzebujesz, to będę co drugi dzień wysyłać ci liścik przypominający o rozmowie z prawdziwymi ludźmi. Nie mam doświadczenia, ale wydaje mi się, że martwi są mniej rozgadani - wyszczerzyła do niej zęby, układając się wygodniej na kanapie, będąc oczywiście całkowicie zwróconą w stronę przyjaciółki.
    - Na kawę? Z kim? To randka? - przyglądała się jej badawczo, jakby spodziewała się jakiegoś pikantnego rozwinięcia. Wyjaśniałoby to jej zdenerwowanie przed spotkaniem. Jednocześnie przypominało o własnym zdenerwowaniu, bo tak się składa, że sama jutro miała odbyć spotkanie.
    Po krótkim toaście, ciesz wypełniła jej gardło, przyjemnie je rozgrzewając. Nie była jakimś smakoszem, ale smakowało jej, bo pozbawione było zbędnej goryczy, której dość trzeba było znosić w życiu, by dodatkowo jeszcze truć się nią w ramach relaksu.
    - Ja... mam okrutny mętlik w głowie, Ger. Nie mam pojęcia, co robić - westchnęła ciężko, spuszczając wzrok. Podwinęła nogi i usiadła po turecku, zupełnie jak przyjaciółka, więc teraz siedziały naprzeciw siebie. Vivian trzymała się kurczowo lampki wina, jakby miała ją obronić przed natrętnymi myślami. Wpływ alkoholi tylko na chwilę łagodził wszelkie problematyczne kwestie, czasami przeciwnie, tylko je zwiększał. - Nie wspominałam ci o tym, ale od jakiegoś czasu korespondowałam z Einarem Halvorsenem. Listy przerodziły się w spotkania, a choć wmawiałam sobie, że to nic takiego, że to zwykła znajomość i mogę w każdej chwili ją przerwać, tak teraz łapię się na tym, że coraz bardziej wyczekuję kontaktu i... zaczyna mi na nim zależeć.
    Im dalej ciągnęła temat, tym ciszej wypowiadała słowa, jakby wstydziła się sama przed sobą przyznać, że ma do kogoś słabość, że może nawet zaczyna się zakochiwać? Nie chciała o tym myśleć, ale ciągle wracał do jej głowy. Nie szukała teraz porady, ale w końcu musiała się wygadać i zrzucić z siebie ciężar, z którym sama walczyła od jakiegoś czasu.
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Podobnie przedstawiony obraz pisarza łatwiej było już przyswoić – z przypadkową plamą dysharmonii, niezauważoną przez uwagę zajętą śledzeniem wątków przyszłej książki; wypuściła powietrze z rozbawieniem, poprawiając więc jego portret w swoich wyobrażeniach o tę niedoskonałość, myśląc przelotnie, że to niefortunnie, że nie poznała go nigdy bliżej, choć zaraz musiała przypomnieć sobie, jak łatwo wpadała przy nim w milczące onieśmielenie. Był w końcu Sørensenem (jak Vivian, ale przy niej nigdy nie odczuwała różnicy klas; poznały się w końcu obie w równie prostych, nieekstrawaganckich okolicznościach studenckiej imprezy, jej nazwisko nigdy nie zdołało przesłonić przyjaźni dystansem różnic statusów), do tego uznanym artystą z błyskotliwym umysłem – wydawało jej się zawsze, że nie potrafiłaby go zabawić rozmową na odpowiednim mu poziomie. Ale lubiła jego twórczość – powinna mu kiedyś o tym powiedzieć.
    Rozumiem – odparła dyplomatycznie, nie zamierzając dopytywać o jego sprawy, jeśli Vivian sama nie ciągnęła tematu. Z przyjaciółką mogła nie mieć żadnych sekretów, te jednak nie należały do nich, powściągała więc naturalną ciekawość, zadowalając się krótkim, ogólnym obrysem sytuacji. – Mam nadzieję, że wkrótce wszystko się mu ułoży. Oczywiście, egoistycznie wyłącznie dlatego, że rozpaczliwie potrzebuję dobrej książki, a wszystkie ostatnio mnie rozczarowują – przełamała temat swobodniejszym żartem, uśmiechając się łagodnie, poszukując na kobiecej twarzy oznak niezadowolenia, choć nie było takiej potrzeby: znały się zbyt dobrze, by musiała się obawiać, że jej żartobliwość zostanie zrozumiana opacznie.
    Przechyliła łagodnie głowę, jakby miała ochotę przysunąć policzek do dłoni sięgającej jej włosów, wyraźnie rozluźniona i pocieszona, mając wrażenie, że w końcu, po dłuższym czasie, może odetchnąć głębiej, rozluźnić napięcie w nerwach, z którego wcześniej nie zdawała sobie nawet sprawy – a może zwyczajnie za bardzo do niego przywykła. Brakowało jej podobnych słów (tęskniłam do ciebie spływało w przedsionki serca przyjemną, ciepłą słodkością; komfortem, który dawno nie obejmował jej tak przekonująco – chwytała łapczywie ulotne momenty podczas Jul w rodzinnym domu i podczas czytania wiadomości od brata, ale wszystko uspokajało ją tylko doraźnie, na chwilę), brakowało jej podobnych gestów pełnych troskliwej, szczerej czułości. Ciasne wiązania nakładanego sobie gorsetu obowiązków i pozorów puszczały wreszcie pod pieszczotą obecności przyjaciółki; mogła odetchnąć, mogła wypić więcej, mogła powiedzieć jej wszystko lub słuchać o wszystkim, z błogą przyjemnością, jakby wszystkie zmartwienia na chwilę odsuwały się, nie mogąc dłużej jej sięgnąć, na chwilę. Albo mogły, ale nie miało to znaczenia, bo miała obok siebie dłoń, której mogła się chwycić.
    Przepraszam – mruknęła łagodnie, wiedząc, że przyłożyła się sama do tego chwilowego dystansu między nimi; uporczywie starała się być ciągle zajęta, nie zauważając, że ucieczka w przepracowanie oddala ją nieuchronnie również od bliskich. – To były długie miesiące, ale już jestem – zapewniła, uśmiechając się z ciepłą wdzięcznością. Obiecywała sobie, że się poprawi: że będzie częściej odpisywać na listy Gerta i mamy, że znajdzie więcej czasu dla siebie, przestanie jeść szybkie, zimne posiłki, odzyska dawną równowagę w życiu, zamiast przechylać szalę na rzecz pracy, na rzecz obcych ludzi, którym i tak nie mogła często pomóc, nieważne ile ogłoszeń wywiesi.
    Parsknęła cicho z rozbawieniem, choć martwi uwierały łagodnie pod skórą posępnym poczuciem winy; nie żartowały jednak przecież z ich nieszczęścia, a ona zasługiwała – na bogów – na chwilę rozluźnienia. Sięgnęła do dłoni cofającej się z jej włosów, by uścisnąć ją krótko, przesuwając kciukiem po ciepłym wnętrzu bezwiedną pieszczotą.
    Są raczej lepszymi słuchaczami, podobno – odpowiedziała z równie śmiałym uśmiechem, błyskiem radosnego ożywienia w kasztanowym spojrzeniu. – Wezmę od ciebie dożywotnią prenumeratę, poproszę – zadeklarowała przymilnie, zakasując łokieć na oparcie kanapy, wspierając się o nie wygodne bokiem, podnosząc do uśmiechniętych ust łyk dobrego wina.
    Poczuła ciepły rumieniec wypływający na policzki, gdy Viv podchwyciła temat jutrzejszego spotkania; wyraźne zakłopotanie sprawiło, że uciekła nerwowo spojrzeniem na trzymany kieliszek. Nie odważyła się nawet w myślach użyć podobnego określenia, randka tak śmiało brzmiąca w głosie przyjaciółki przyprawiała ją o spłoszony przeskok pulsu.
    Nie, to chyba nie... – zaczęła, zaraz jednak zmieszało ją bezwiedne chyba wplątujące się między słowa. – To znaczy na pewno nie, to tylko spotkanie – poprawiła się, podnosząc znów kasztan spojrzenia, z ostrożną czujnością, jakby szukała u niej potwierdzenia. Zaczęła skubać nerwowo kruszące się na talerzyk ciasteczko. – Jest wysłannikiem Forsetiego – dodała, jakby to miało wyjaśniać sprawę jednoznacznie. – Mam ostatnio niezręczne szczęście wpadania na nich – mruknęła mimowiednym przecinkiem, przypominając sobie znów spotkanie Soelberga na Islandii. Zostałam przyłapana na kręceniu się po miejscu zbrodni, jak to w ogóle brzmiało? – Ma pewnie zresztą ładnych kobiet na pęczki, a ja... – zacięła się, pąsowiejąc znów, pocierając nerwowo palcami o siebie, by strącić z nich okruszki, patrząc na talerz, zamiast na przyjaciółkę. A ja jestem tylko dziewczyną na stażu w administracji. A ja wciąż nie robię wystarczająco. – Nie jestem chyba... to chyba dla mnie jeszcze za wcześnie – udało jej się w końcu wykrztusić z siebie słowa zalegające jej tak długo w krtani; uśmiechnęła się łagodnie, nie z przygnębieniem, ale pewną melancholią. Czuła się, jakby miała w jakiś sposób zdradzić Josefa, gdyby nazwała te spotkanie randką, nie mogąc jeszcze otrząsnąć się z jego nagłego braku, choć przecież nic ich nie łączyło, nic zadeklarowanego, prócz wykradanych sobie, niewinnych spotkań.
    Wyraz jej twarzy zmienił się tymczasem natychmiast, kiedy Viv wspomniała o zamieszaniu w jej życiu i jej myślach; zmieszanie gładko przekształciło się w zatroskaną czułość, kiedy słuchała jej uważnie, obserwując orzechem spojrzenia jej przygasające lico, uśmiech blednący do westchnienia.
    Z tym Halvorsenem? – musiała powtórzyć, zaskoczona, rozpoznając w nazwisku słynnego, kontrowersyjnego malarza. Musiała przypomnieć sobie, po raz kolejny, że Vivian nie była dziewczyną z małego miasteczka ze Szwecji; była Sørensenówną, znała ludzi o równie znaczących nazwiskach, obracała się z nimi w jednych kręgach towarzyskich. Sięgnęła odruchem do jej dłoni, leżącej bezradnie na nodze, nie chwytając jej, ale gładząc kciukiem ciepłą skórę. Głos przyjaciółki zdawał się cichnąć, jakby chciał wycofać się przed prawdą, wypowiadaną na koniec już prawie szeptem.
    Viv... – zaczęła, wahając się przez krótką chwilę pauzy – czy to cię martwi? Czy... czy te spotkania, coś się na nich wydarzyło? Czy z jego strony... – przystanęła znów, przyglądając jej się strapiona nagłą zmianą w jej zachowaniu; niepewność wydawała się tak bardzo ją zmieniać od tego, do jakiej Viv była przywykła. – Wiesz, co o nim mówią, Viv – dodała, ściszając głos do zmartwionej łagodności.
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Karl to niesamowicie wyrozumiała dusza, która już niejednokrotnie wykazała się ogromną dozą wsparcia dla poczynań niesfornej siostry - choć z biegiem lat coraz mniej niepochlebnych szczegółów przyswajał, ku uldze dziewczyny, która zawsze czuła się zażenowana przed bratem, dopiero po fakcie naturalnie. Nigdy jeszcze nie była świadkiem sytuacji, w której byłby dla kogoś nieprzyjemny bez mocnego powodu, choć nawet wtedy znajdował kulturalne i spokojne wyrażenia swojego niezadowolenia. Vivian zdecydowanie częściej wybuchała, impulsywnie dając się ponieść emocjom, by potem złościć się na siebie za brak kontroli. Natomiast żadne z nich nie traktowało nikogo gorzej tylko ze względu na niższy status społeczny, prawdopodobnie każde miało swoje powody, ale wspólnym mianownikiem była wątła reputacja Sørensenów, którzy w poprzednich latach stracili swoją renomę, przez co towarzystwo wyższych sfer również nie patrzyło na nich zbyt przychylnie - każde z nich zdołało już doświadczyć w swoim życiu przykrości z tym związanych. Między innymi dlatego Gerda nie odczuła od Vivian żadnego wywyższania się, a nikły kontakt z Karlem z pewnością też nie był nacechowany klasowym dystansem.
    - Ach, mogłam się tego domyślić, jak zwykle dbasz tylko o własne korzyści - westchnęła teatralnie, podchwytując żart i z wdzięcznością zakończyła temat brata - nie żeby był jej nieprzyjemny, ale sama nie miała pewności co do jego obecnej sytuacji i martwiła się o niego, ale ten wieczór chciała egoistycznie spędzić z przyjaciółką, skupić się wyłącznie na ich problemach i dobrze się bawić. Jego depresją zajmie się innego dnia, jednocześnie zdając sobie sprawę z długotrwałości takiego procesu i mozolności postępów.
    Żałowała, że dorosłe życie jest tak obfite w obowiązki, że z trudem człowiek jest w stanie zorganizować sobie codzienną dawkę należnego odpoczynku, a co dopiero regularnie spotykać się z przyjaciółmi. I nie, nie była żadnym szanowanym biznesmenem, prowadzącym trzy firmy, ale posiadając wadę pracoholizmu, nawet tak błahy zawód jak jubiler może zajmować większość dnia oraz pochłaniać całkowicie energię, szczególnie jeśli dotyczyło to rodzinnego interesu, o który wszyscy musieli się troszczyć. Najgorsze, że nawet jeśli już zdoła wygospodarować sobie trochę czasu, to jeszcze ten termin musi odpowiadać drugiej stronie - banalne, ale jakże problematyczne, kiedy każdy ma swoje zajęcia i problemy, którym musi poświęcić uwagę. Dostosowanie harmonogramów w ostatnim czasie zakrawało o cud, ale Vivian miała nadzieję, że wraz z Nowym Rokiem karta się odwróci, a to spotkanie stanie się początkiem regularnych schadzek.
    Nie obwiniała jej w żadnym stopniu, ale przeprosiny rudowłosej rozczuliły ją i uśmiechnęła się mimowolnie do swoich myśli, w których objawił się obraz przyjaciółki - wrażliwej, delikatnej istotki, tak cudownie niewinnej i kochanej, że każdy kontakt z nią wtłaczał w nią nowe pokłady anielskiego ciepła, dzięki któremu choć w części przypominała dobrą osobę.
    - Ja też przepraszam. Tak się skupiłam na pracy i obowiązkach, że na chwilę zapomniałam, co jest tak naprawdę ważne - przez długi czas, właściwie od początku pracy w salonie jubilerskim, przedkładała obowiązki nad wszystko inne, a gdyby ten stal nadal się utrzymywał, osłabiłaby relacje, na których najbardziej jej zależało, a przecież praca, reputacja rodziny nie zastąpi jej miłości i przyjaźni, a bez nich życie staje się puste. Powinna być bardziej natrętna, nalegać na spotkania, wysyłać więcej listów i domagać się uwagi od najbliższych, ale na szczęście w porę się opamiętała i teraz mogła taka być, nie dając o sobie zapomnieć w pogoni codziennego dnia.
    - To prawda, ale równie dobrze możesz wygadać się drzewu, będzie równie wspaniałym słuchaczem - parsknęła cicho, celowo próbując odejść od trupich tematów. Czasami zastanawiała się jak taka wrażliwa dziewczyna jak Gerda może pracować w Kruczej Straży, gdzie mają do czynienia z najróżniejszymi przestępstwami i krzywdami galdrów, którym w części nie można wcale pomóc. Ale potem przypominała sobie, że pomimo swojej wrażliwości, jej przyjaciółka jest silną kobietą, która zniosłaby wszystko, gdyby musiała, a wszystkie delikatne cechy można przecież przekuć w siłę, z odpowiednim orężem.
    - Wspaniale, dożywotnia prenumerata zapisana - żartobliwy ton nie negował szczerych intencji, gotowa była wysyłać takie liściki codziennie i może nawet zaczęłaby dopytywać o dokładniejsze preferencje, ale szybko podchwyciła kolejny, nieco bardziej pikantny temat - spotkania, nie randki, jak gorliwie zapewniła Gerda. Nie do końca chciało jej się wierzyć w ideę niewinności, ale też nie chciała kwestionować słów przyjaciółki, która przecież najlepiej znała charakter spotkania.
    - Skoro zaprosił cię na kawę, to musi o czymś świadczyć! Na pewno nie po to, żeby pracować, więc trochę to brzmi jak randka - podsumowała swoje myśli, a Gerda mogła zawsze liczyć na szczerość, nawet jeśli nie była do końca miła. Jako przyjaciółka czuła się wręcz w obowiązku mówić o niewygodnej prawdzie, nazywać rzeczy po imieniu, gdy rudowłosa tego nie potrafiła lub nie chciała.
    Nie znała się na tych oddziałach kruczej i niewiele ją to interesowało, więc kiwnęła tylko głową na te pobieżne informacje. Szczególnie po kolejnych, niedorzecznych słowach, na które Vi jakby się zapowietrzyła, kręcąc uparcie głową.
    - A TY jesteś najpiękniejszą kobietą i żadna nie może się z tobą równać, więc jeśli myślisz, że może mieć kogoś lepszego, to się mylisz. To ty możesz mieć kogoś lepszego, bo zasługujesz na wszystko, co najlepsze - słowa poprzedziło gwałtowne pochylenie się w kierunku dziewczyny, chwycenie obiema dłońmi jej twarzy, zmuszając ją do kontaktu wzrokowego. Nie pozwoli Gerdzie, by sobie umniejszała w żaden sposób, nie na jej warcie. Nie powinna w ogóle czuć takich wątpliwości, bo jeśli facet nie doceni jej wdzięku, to będzie tylko i wyłącznie jego problem.
    - Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, to w porządku. Wiesz, to nie wyścigi, a ty musisz naprawdę tego chcieć - zanim zabrała dłonie, pogładziła ją delikatnie po policzku, by poczuła całe wsparcie wszechświata, które Vivian starała się jej teraz przekazać.
    A zaraz sama będzie go potrzebować.
    Temat Einara był ciężki i do tej pory rozmawiała o nim tylko z Karlem, ale jedynie na początku, kiedy relacja jawiła się niewinnością. Teraz, biorąc pod uwagę jego stan, nawet nie zamierzała zawracać mu tym głowy, a przecież musiała się w końcu wygadać.
    - Tak, z tym. Jest cudowny, zupełnie imponujący, w każdym calu - malarz w określonych kręgach szczycił się swoją sławą, więc nie dziwiło ją, że Gerda rozpoznała jego nazwisko, ale tym samym zaczęła się obawiać, czy nie potępi jej za lekkomyślne zachowanie, choć może powinna.
    - Na początku to była niewinna wymiana listów, niewinne spotkania, podczas których pokazywał mi swoje prace, opowiadał o nich. Ale... - zawahała się, nadal niepewna, czy powinna o tym rozmawiać, ale ostatecznie potrzebowała wsparcia, może głosu rozsądku, a Gerdzie mogła przecież zaufać. - Trzy dni temu byliśmy na spacerze i pocałował mnie. A dzisiaj dostałam od niego list z propozycją spotkania i chęcią rozmowy o tym, co zaszło.
    Czuła jak serce obija się o klatkę piersiową, w stresie oczekując na słowa przyjaciółki, jakby jej wyrok mógł przesądzić sprawę, jakby mogła zgasić nim uczucia Vivian.
    - Wiem, ale nie dbam o to. Każdy ma jakąś reputację, w dużej mierze może być zmyślona. On w bezpośrednim kontakcie jest zupełnie inny, niż można by przypuszczać. Myślisz, że źle robię? Może jestem naiwnie głupia? Może na najbliższym spotkaniu powie mi, że to błąd? Jego list natchnął mnie nadzieją, że i on żywi do mnie jakieś uczucia, ale... sama już nie wiem - schowała twarz w dłoniach, próbując schować się przed mętlikiem, który ostatnio coraz częściej wkradał się do jej głowy.
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Uśmiechnęła się z cichą wdzięcznością do odwzajemnianych przeprosin, rozdzielających winę sprawiedliwie na dwoje – choć wciąż czuła jej gorzkawy posmak, był w ten sposób znacznie znośniejszy, tym bardziej z perspektywą przyszłych, częstszych jak miała nadzieję, spotkań. Wciąż jeszcze nosiła w sobie żywe wspomnienie świątecznego wieczoru, kiedy matka znalazła ją zamyśloną, pogładziła jej włosy, zbierając ciężar jej skroni na swoje ramię, jakby pomimo wszelkich starań sprawiania pozorów dostrzegała, że głowę wciąż miała pełną pozostawionej w mieście pracy i obowiązków, wciąż niezdolną wyrwać się spomiędzy szarych murów podstarzałych kamienic, wśród których poszukiwała rozwiązania (na złe wieści, na skrócenie listy zaginionych, na własne zagubienie); zwolnij, Stokrotko, dokąd tak uciekasz?, spytała ją wtedy cicho, nie oczekując jednak odpowiedzi – brzmiało w tych słowach jedynie łagodne napomnienie, którego starała się trzymać kurczowo po powrocie. Pamiętała o tym teraz, uśmiechając się do Vivian, czując jej dłoń w swojej, wesołość żartobliwego tonu, mdły zapach otwartego wina, którym zwilżała podniebienie – nie mogły zapominać o sobie, o perłach podobnych wieczorów, podczas których świat mógłby się za oknem skończyć, ale to mogło poczekać, bo miały alkohol do wypicia i uczucia do wyspowiadania sobie bez zawahania.
    Chciałabym wrócić jeszcze raz na studia – mruknęła z nostalgiczną nutą w tonie, nie tracąc przy tym jednak uśmiechu, cofając się myślą w czasie do lat spędzonych w murach instytucji, do intensywnych nocy nad książkami i tak samo intensywnych między zgrzanymi ludźmi, wśród których zawsze wodziła za złotymi włosami przyjaciółki, zachwycona jej śmiałą swobodą i roziskrzonym spojrzeniem. – Wszystko wydawało się wtedy łatwiejsze, chociaż przy każdych egzaminach cicho modliłam się o ragnarök – zauważyła, marszcząc z rozbawieniem nos; miała wrażenie, że od tamtej pory minęły eony, tymczasem ledwo przecież odbierała dyplom, pełna dumy i strachu przed tym, co dalej. – Powinnyśmy pójść na imprezę, jak kiedyś. Tym razem ja zabiorę ciebie – zaoferowała, wyraźnie podekscytowana tym pomysłem, poruszając się jakby niecierpliwie na poduszkach kanapy, jakby chciała przysunąć się bliżej i ją przekonywać; choć wiedziała, że nie będzie musiała.
    Doceniała łatwość, z jaką przyjaciółka przywodziła ją do śmiechu, przepuszczanego cicho z drobnej piersi przez krtań. Miała nadzieję, że nie przyjdzie do tego, żeby miała zacząć zwierzać się drzewom, choć poniekąd robiła to już w dzieciństwie, zanurzając się w niedalekim lesie, w którym matka zbierała swoje zioła – czasem przytulała się do rosnącej tam brzozy, bo podobno miała uspokajające działanie na duszę, wspierając brodę o gładką korę i spoglądając w górę, na niebo przeświecające przez drżące liście. Nie pamiętała, czy wypowiadała wtedy cokolwiek na głos; była to raczej cicha konfesja, powtarzana jedynie w podszepcie pulsu przyciśniętego do pnia – odwiedziła to samo miejsce podczas Jul spędzanego  w Tärnaby, ale wydawało jej się zbyt wstydliwe przyznawać, jak blisko Vivian była tej prawdy; zdawało jej się to wprawdzie dziecinne i naiwne.
    Cień niepewności prześlizgnął się przez spuszczane źrenice, kiedy przyjaciółka przywoływała znów to nieporęczne słowo – nie znali się przecież wcale, a ona nie miała wystarczająco śmiałości, by podejrzewać Guldbrandsena o podobne intencje; nie chciała go o nie podejrzewać, pomimo lub właśnie przez ciepłe uczucie łaskoczące koniuszek serca na myśl o tym. Argumentowała wiec przeciwko temu absurdalnemu pomysłowi, kiedy poczuła dłonie Vivan obejmujące jej zarumienione policzki, podnoszące jej spojrzenie do czystego błękitu jej spoważniałych, stanowczych oczu. Delikatny niepowstrzymany uśmiech wypłynął jej na usta z wdzięcznością, rumieniec rozpalił się silniej pod dotykiem przyjaciółki, spojrzenie złagodniało. W gruncie rzeczy nie chciała nawet niczego najlepszego – jedynie czegoś zwyczajnie dobrego.
    Nie jesteś obiektywna, Viv – mruknęła, choć tonem pozbawionym stanowczego sprzeciwu. – Tak, wiem. Wiem, potrzebuję czasu, tak myślę, to znaczy chciałabym... chciałabym, ale tylko jeśli będę pewna, nie chcę jeszcze raz... mam głupie serce, zawsze wyobrażam sobie za dużo i boję się za bardzo, a potem... Chcę być pewna, tym razem – wymamrotała, uciekając jeszcze spojrzeniem przed jej uwagą, wdzięczna za uścisk trzymający wciąż jej rozgorączkowaną głowę, kiedy wywołane z imienia serce zatrzepotało krótko w piersi, niespokojne. – Żeby był pewny – dodała ciszej, z lekkim zawstydzeniem, podnosząc na nią wzrok nieśmiało, nim Viv nie cofnęła swoich rąk z jej rumieńców i nie podniosła znów wina do ust, by przełknąć wypowiedziany niepokój wraz z jego cierpkością.
    Okazywało się zresztą, że w gruncie rzeczy przystawały w tym samym miejscu, w tym samym pragnieniu: pewności drugiej osoby, pewności uczucia. Pomimo słów przyjaciółki, malujących portret mężczyzny w tak sympatycznych, ujmujących barwach, nie potrafiła ufać mu zupełnie – zbyt wiele działo się wokół jego nazwiska, zbyt wiele innych nazwisk, zbyt wiele kontrowersji. Gdyby zdarzyło się raz, byłoby inaczej; tymczasem nie mogła nie niepokoić się, że mógłby potraktować Vivian jak jedną z pozostałych chwilowych miłostek. Nie mogła zarazem ignorować zachwytu, jaki przebrzmiewał z jej słów, nie dostrzegać sympatii zmiękczającej jej spojrzenie w szczere rozmarzenie. Wyobrażała sobie ją pochyloną nad listem napisanym eleganckim pismem artysty, wyobrażała sobie ich razem śmiejących się do siebie przed obrazem w galerii, usta nachylające się do jej ust.
    Skoro cię pocałował… – zaczęła, wyraźnie przejęta, nie cofając ręki od jej dłoni; wciąż spierała się z własnym zatroskaniem. Co, jeśli jedynie się zabawiał? Vivian zdawała się nie ufać żadnej z tych rzeczy, o których mówiono, ale Vivian nie była obiektywna. – Myślę, że powinnaś być ostrożna, Viv – odpowiedziała w końcu, starając się znaleźć złoty środek między swoimi uczuciami: bo przecież chciała jej szczęścia, chociaż się martwiła. – To wszystko może być, oczywiście, zmyślone lub ubarwione przez ludzi, jednak to nie są pojedyncze... Oh, nie jesteś głupia – mruknęła z cichym westchnieniem, kiedy Vivian wysunęła dłoń z jej uścisku, unosząc ręce do twarzy. Odstawiła kieliszek i talerzyk z ukruszonym ciastkiem na stół, zanim nie nachyliła się do niej, ujmując łagodnie jej nadgarstki w palce, chcąc je lekko odciągnąć. – Nie jesteś głupia, Viv – powtórzyła mocniej. – Ale jeśli nie będzie w stanie powiedzieć ci wprost, że tego chce, nie pozwalaj mu... Zasługujesz na kogoś, kto będzie mógł ci to powiedzieć. Znajdziesz kogoś takiego, jeśli to nie on. Nie zgadzaj się na nic mniej, nie chciałabym... widzę, że jest dla ciebie ważny i właśnie dlatego nie powinnaś oczekiwać mniej. Rozumiesz? – spytała miękko, przechylając głowę, by znaleźć jej spojrzenie wyłaniające się spod okrywy palców. – Napisz do mnie natychmiast później. Natychmiast, dobrze? Nie robisz źle, skoro tego chcesz i jeśli on też, do Hel ze wszystkim, co mówią, jeśli tak jest. Ale nie bierz mniej. Czy poza tym pocałunkiem... czy dał ci do zrozumienia, że jest zainteresowany?
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Dobrze wspominała okres studiowania, biorąc pod uwagę całokształt dobrych, ale też złych momentów, nie było sytuacji, którą z perspektywy czasu chciałaby zmienić albo zachować się w inny sposób. Oczywiście popełniała mniejsze i większe błędy, ale zawsze wyciągała z nich lekcję, a w ogólnych rozrachunku dobre chwile przeważały, dlatego teraz mogła myśleć o Instytucie z sentymentem. Czy były chwile zwątpienia? Oczywiście. Czy nauka i egzaminy doprowadzały ją do szału na tyle, że chciała zrezygnować? Naturalnie. Ale teraz była z siebie dumna, bo nie tylko udało jej się skończyć Instytut na wysokim poziomie, ale też nabrać życiowego doświadczenia, imprezować i poznawać niesamowite osoby, z których częścią nadal utrzymywała kontakt — tu doskonałym przykładem jest Gerda, z którą w dorosłym życiu mogły nie złapać takiego kontaktu i nie siedziałyby teraz na kanapie, ciesząc się swoim towarzystwem i dobrym winem.
    - Nie chciałabym tam wracać, ale rozumiem, o co ci chodzi. Życie faktycznie było prostsze - uśmiechnęła się szerzej na słowa o egzaminach, bo faktycznie do tej pory pamiętała ten stres, choć przecież zarówno ona, jak i Gerda nigdy nie miały problemów w nauce. Vivian przeżyła trochę komplikacji z jedną profesor, która robiła problemy na każdym kroku, przejawiając zadrę na tle personalnym, ale na szczęście udało jej się w porę opanować sytuację, zanim ta eskalowała do poważniejszych zatargów, które potencjalnie mogłyby zaszkodzić jej karierze akademickiej.
    - Gdybyś mogła zacząć jeszcze raz, wybrałabyś inny kierunek? Inną ścieżkę? - zapytała jeszcze z ciekawości; u niej ta kwestia była jasna, bo od dziecka była nakierowywana na jubilerstwo, więc kiedy doszło do realnych wyborów życiowych, nie mogła postąpić inaczej i nie zrobiłaby tego po raz drugi. Gerda natomiast z perspektywy czasu mogła mieć inne odczucia, może inaczej wyobrażała sobie pracę w kruczej, może widziała się jednak na innym stanowisku?
    - Wiesz, że nie odmówię. Pójdę z tobą nawet na koniec świata - kolejna dawka wesołego śmiechu wyrwała się z jej piersi, czując się tak wspaniale swobodnie przy przyjaciółce, przy której mogła otworzyć się w 100% i nie bać się oceniającego spojrzenia ani kazania. - Nawet pod koniec grudnia umówiłam się z Gretchen, że pojedziemy na Kubę, mogłybyśmy wybrać się we trzy!
    To byłoby dopiero wybuchowe połączenie, z czego Gretchen imprezowała jak nikt inny i z pewnością byłby to niezapomniany wypad. Musiałaby tylko to zorganizować i wysłać im gotowy plan z modyfikacjami na miejscu, żeby żadna nie mogła się wykręcić, choć perspektywa była raczej kusząca, więc powinno obejść się bez sprzeciwów.
    Temat facetów to zawsze grząskie pole, ale płakać tu nie zamierzała, nawet jeśli obie borykały się ze swoimi problemami o zupełnie różnej naturze. Gerda zdecydowanie nie doceniała siebie w odpowiednim stopniu, co wielokrotnie już jej wypominała, ale skromność rudowłosej zawsze przebijała w wypowiedziach, dlatego gdy tylko nadarzała się okazja, Vivian komplementowała szczerze przyjaciółkę, by postrzegała się w kategoriach pięknej i silnej kobiety, która może mieć każdego faceta, bo tak właśnie jest. Nie wierzyła, że dorosły facet zapraszał ją na kawę po pracy bez żadnych intencji, ale niewinna dusza Gerdy nie wypatrywała w tym żadnych przesłanek, dlatego zawsze mogła liczyć na swoją blond-kompankę.
    - Jestem, to ty nie jesteś obiektywna. Miałby szczęście, jeśli tylko zechciałabyś zaszczycić go swoim spojrzeniem - zaoponowała natychmiast pewnym głosem, zupełnie kontrastującym z wypowiedzią Molander. - Gorące serce to nic złego, Ger. Jeśli nie będzie umiał tego docenić, to nie jest ciebie wart. Daj mu trochę przestrzeni, by mógł się o ciebie starać, a wtedy sama zdobędziesz pewność. Kim on jest?
    Nie była zwolenniczką kobiet wykonujących pierwszy ruch w kierunku mężczyzny, uważała, że w jakimś stopniu odziera to ich z męskości i stanowczości, którą facet powinien posiadać, choć naturalnie są też wyjątki i nie ma co wsadzać wszystkich do jednego wora. Mogła rozmawiać o tym więcej, jeśli tylko Gerda zechce powiedzieć szczegóły dotyczące tego mężczyzny albo uczuć do niego.; była bardzo ciekawa, a jednocześnie nie chciała jej naciskać, by czuła się komfortowo.
    Tymczasem sama miała zagwozdkę do swoich relacji i spotkań z mężczyznami, którzy potencjalnie mogli ją zranić. Widziała sceptycyzm na twarzy przyjaciółki i nie mogła się dziwić, sama też miała wątpliwości, a jedyne czego się bała, to, że rudowłosa surowo ją oceni przez pryzmat głupich poczynań, choć w głębi duszy wiedziała, że nigdy by tego nie zrobiła, ale z psychologicznego punktu widzenia prawdopodobnie przenosiła swoje obawy na dziewczynę, bo sama siebie niekorzystnie oceniała.
    - Wiem, też się boję, ale on ma w sobie taki magnetyzm, któremu nie potrafię się oprzeć. Będę ostrożna, ale coraz ciężej mi przy nim zachować trzeźwość umysłu - wiedziała, że Gerda się martwi, a ostrzeżenia nie były przejawem złej woli, a szczerej troski i doceniała to; uśmiechnęła się rozbrajająco, gdy poczuła upór przyjaciółki, odciągającej jej dłonie od twarzy, by odnaleźć jej spojrzenie. Patrząc jej w oczy, zastanawiała się, czym sobie zasłużyła na tak przekochaną osobę w swoim życiu, ale nie znalazła odpowiedzi w brązie tęczówek.
    - Wiem, Gerda. Napiszę. Dziękuję ci - zacisnęła palce na jej dłoniach, które jeszcze chwilę temu były przytwierdzone do nadgarstków. Jej wsparcie było nieocenione i nie znalazłaby odpowiednich słów, by właściwie je docenić. - Napisał mi list i zaprosił na spotkanie. Myślę, że mu zależy... ale nawet jeśli miałaby to być chwilowa przygoda, może warto dać się ponieść?
    Nie była głupia, nie była też naiwną romantyczką, by oczekiwać, że 'ten jedyny' czai się w postaci Einara, więc też nie chciała zamykać się na różne opcje — próbowała szukać swojej drogi i badać grunt; co przypomniało jej o kolejnej sprawie.
    - Ale to nie wszystko. Jutro mam randkę z... Zach'iem Damgaard. Był moim profesorem w Ansuzie. Już nie pracuje w Instytucie, spotkaliśmy się przypadkowo w barze, tak dobrze nam się rozmawiało i poznałam go od prywatnej strony, że spodobał mi się i tak od słowa do słowa zaprosił mnie, a ja się zgodziłam - przegryzła dolną wargę i zmarszczyła brwi, jak dziecko czekające na naganę od rodzica, kiedy nabroi.
    - Wiem, że to brzmi, jakbym zwariowała, ale może to jednak dobrze, że nie zamykam się na różne opcje? Z nikim nie obiecywałam sobie wyłączności i też nie oczekuję tego po nich, ale dziwnie mi z myślą, że miałabym randkować z dwoma fajnymi facetami i... sama nie wiem, co myśleć - westchnęła, ewidentnie przytłoczona swoimi uczuciami, w które przecież sama się wpakowała. Powinna obrać jeden front i trzymać się go, dopóki będzie z nią spójny, a teraz motała się między dwoma świetnymi mężczyznami z dwóch różnych światów.
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    W głębi serca nieszkodliwie zazdrościła przyjaciółce jej charakteru – nawet teraz, kiedy w prostym nie chciałabym tam wracać objawiała swoją zdolność traktowania przeszłości bez nadmiernego sentymentalizmu; nie była to zazdrość zawistna ani zazdrość zupełnie przykra – ale zazdrość łagodna, skąpana w bursztynowym odcieniu zachwytu przebłyskującego w kierowanym ku niej spojrzeniu. Zadane jej pytanie zaskakiwało ją, choć powtarzała je sobie tylokrotnie w myślach w ostatnim czasie: zawahała się lekko, nie dlatego, że nie znała odpowiedzi; przeciwnie – dlatego, że nie musiała zastanawiać się nad nią wcale. Lekkie zawstydzenie spłynęło ciepłym muśnięciem po jej karku, odruchowe zakłopotanie wobec kiełkujących w niej ambicji, tak różnych od tego, ku czemu dotąd kierowała swoje starania i sumiennie konstruowane perspektywy. Lata spędzone w instytucie na studiowaniu nużących zagadnień administracji musiałyby okazać się nadaremne, skrupulatnie przewidywana przyszłość, dająca poczucie statecznego biegu rzeczy, musiałaby zostać przycięta u samej nasady, pozostawiając ją  z niewiadomą, którą nie mogłaby tak łatwo zapełnić – choć może było w tym w istocie coś tym bardziej pociągającego. Zmartwiłaby matkę i zaniepokoiłaby brata. Musiałaby złapać swoją osobowość pod szew i wywrócić na lewą stronę; czy odwagi można było się nauczyć?
    Wybrałabym coś mniej nużącego – odpowiedziała w końcu, uśmiechając się z rozbawieniem, zanim nie spuściła na moment spojrzenia; jeśli nie mogłaby powiedzieć przyjaciółce, to komu innemu? – Wydział poszukiwawczy, tak myślę – ośmieliła się, błyskając ożywionym okiem – wybrałabym wydział poszukiwawczy. Albo prewencyjny. Chciałabym robić więcej, Viv, chciałabym żyć bardziej i robić z tym życiem coś dobrego, coś użytecznego i to, oczywiście... to oczywiście nie tak proste, to w większości trudne, szczególnie w wydziale poszukiwań, ale to wszystko, co robią, to wszystko tyle znaczy i– udałam się niedawno na Islandię, przypadkiem, przysięgam – zapewniła pospiesznie, choć rumieniec na jej policzkach wskazywał, że zaglądanie do teczek nie jest zupełnie przypadkowym precedensem, uśmiechnęła się przy tym prawie, jakby zamierzała za to przeprosić, tymczasem kasztanowe spojrzenie ożywiało się błyskiem wzburzonej, prawie entuzjastycznej, determinacji – wpadłam na taczkę z otwartą sprawą z Egilsstaðir, chciałam tylko spojrzeć, mieszkała tam moja dawna znajoma, więc– oficer Soelberg przyłapał mnie na miejscu, nie posprzątali jeszcze taśm, pozwolił mi pójść ze sobą i– bywam w wydziale poszukiwań tak często jak mogę… nie jestem, oczywiście... predysponowana z natury – wypowiadała te słowa przyciszonym głosem, poddając się lekkiemu zmieszaniu – nie mam kompetencji, ale mogłabym... mogłabym się nauczyć – nagły ciąg słów zwolnił nagle, jakby reflektowała się dopiero, jak dużo powiedziała, wpadając w typową entuzjastyczną i nerwową zarazem gadatliwość. Przycichła na moment, lśniącym przejęciem wzrokiem studiując minę przyjaciółki, nim z rumieńcem nie uśmiechnęła się, przełamując pauzę żartobliwym zwieńczeniem: – Przede wszystkim byłoby mi dobrze w mundurze, to mój kolor.
    Nieoczekiwana propozycja wyjazdu studziła zakłopotanie przyjemnym zaskoczeniem, choć początkowo nie wiedziała, jak odpowiedzieć: nie sądziła wprawdzie, żeby Gretchen miała mieć coś przeciwko jej obecności – choć różniły się pod wieloma względami bardzo stanowczo – nie chciała przypadkiem zaburzać im wspólnych planów, musiałaby też przewidzieć chwilę wolnego (czy nie miała sobie odpuścić? przynajmniej trochę?), Kuba brzmiała w dodatku tak egzotycznie, nie chciała prosić ojca o pieniądze, a sama nie była pewna, czy byłaby w stanie podobny wyjazd opłacić.
    Tańczyć teraz salsę z opalonym Kubańczykiem, zamiast siedzieć w tym mrozie, co za kusząca wizja – rozbawienie przebijało przez te słowa, z nutą teatralnego rozmarzenia przymykającego lekko jej powieki, pod którymi przesuwały się kadry, których nigdy wprawdzie nie widziała; nie opuściła nigdy wcześniej terenów Skandynawii. – Pomyślę o tym, zobaczę, czy udałoby mi się wyszarpać wolne – i oszczędności, o których nie chciała wspominać; czułaby się z tym trochę niezręcznie, choć kwestia różnicy statusu nie zdawała się nigdy być między nimi przeszkodą czy kłopotliwością.
    Była wdzięczna Vivian, choć nie potrafiła tej wdzięczności okazać z wystarczającą pokorą, by po prostu przyznać jej rację; uśmiechała się więc nieśmiało do jej słów, zarumieniona, nie próbując więcej już jednak zaprzeczać jej komplementom. Nigdy nie postrzegała siebie w ten sposób, nie wydawało jej się, by inni – szczególnie mężczyźni – mieli w niej zauważać to samo, co dostrzegała w niej przyjaciółka, nie przeżyła nigdy wprawdzie żadnych namiętnych romansów, znosiła przede wszystkim jedynie klasyczne zaczepki mężczyzn, na których istotnie nie miała ochoty spoglądać, a ci, których uwagi pragnęła, wydawali się nie postrzegać jej jako kobiety (dawała im przestrzeń, o której mówiła Vivian, bo nie miała śmiałości i przełykała, pokornie, rozczarowanie). Choć w ostatnich miesiącach miała wrażenie, że coś zmieniło się w niej lub wokół niej – być może wydoroślała w końcu, nabrała nieco ciała i rumieńców; niedoświadczenie sprawiało, że niezupełnie wiedziała, jak reagować wobec nieoczekiwanego zainteresowania.
    Ma na imię Mikkel. Guldbrandsen, może kojarzysz – odpowiedziała w lekkim roztargnieniu, myśląc jeszcze o jej słowach, wreszcie ściągnęła jednak brwi w łagodnym grymasie, jakby próbowała się napomnieć. – To nic takiego, Viv, ledwo się znamy, nie chcę za dużo sobie myśleć – oznajmiła, prostując się i finalizując temat jasnym uśmiech, do którego uniosła kolejny łyk wina, coraz lżej i chętniej przechodzącego przez gardło. Czułaby się tylko jeszcze bardziej głupio, gdyby miało się okazać, że w istocie nie było to zupełnie nic; nie chciała zastanawiać się nad tym za bardzo, dopisywać sobie niczego, nacinać się w ten sposób na zbyt pochopne zauroczenia. Nie była zauroczona, musiała sobie przypomnieć, widziała go raz i rozmawiało im się dobrze. Nie znali się wcale.
    Dużo chętniej kierowała uwagę ku zupełnie rzeczywistej i wyraźnie kwitnącej relacji Vivian z Halvorsenem, nie było tu wprawdzie pola na domysły: pocałował ją i choć jego intencje nie były ostatecznie wiadome, oznaczało to wystarczająco. Dłonie przyjaciółki odsunęły się posłusznie od jasnego lica, odsłaniając błysk w błękicie tęczówek, kiedy o nim mówiła, słodką wdzięczność, kiedy odwzajemniała jej spojrzenie. Ścisnęła jej dłonie w swoich lekko, wiedząc, że martwi się wprawdzie na wyrost, bo nie miała wątpliwości, że sobie poradzi, cokolwiek miałoby się nie przydarzyć – poradziłaby sobie ze wszystkim. Cieszyła się jednak, że mogła przynajmniej trzymać ją przy tym za rękę i być przy niej, choć nie mogła uczynić wiele więcej.
    Może tak. Jesteśmy jeszcze młode, pewnie należy nam się prawo do popełnienia paru błędów i nierozważnych rzeczy, czemu nie? Może masz rację. Może lepiej doświadczyć czegoś i opłacić to później chwilowym zawodem niż nie doświadczyć tego w ogóle – podjęła jej myśl, przechylając lekko głowę, łagodniejąc w lekkiej, mimowiednej zadumie; nigdy nie potrafiła żyć w ten sposób, oddawać się uczuciom tak swobodnie, tak zupełnie. Czekała biernie aż ją porwą lub odsuwała się przed nimi w obawie. Teraz, czasem, żałowała. – Ostatecznie to nie będzie koniec świata, a to nie jedyny mężczyzna – mówiąc to, nie przewidywała nawet, jak bliska jest prawdy; wypuściła jej palce ze swoich, podnosząc jeszcze dłoń, by odgarnąć jej znów czule kosmyk włosów, wysunięty, kiedy chowała twarz w dłoniach. Myślała jeszcze o jej słowach, o Halvorsenie, o ich spotkaniu, o romansie, który mógł okazać się jedynie chwilą, ale czy nawet chwila nie była ostatecznie wartościowa, jeśli przynosiła zadowolenie? Wspomnienia warte zapamiętania, prostą, słodką przyjemność. Jeśli nie obawiała się rozczarowania, czemu nie? Zazdrościła jej, ponownie, z zachwytem.
    Tymczasem kolejne wyznanie zamykało jej spąsowiałe usta i otwierało szerzej w zaskoczeniu kręgi źrenic; odchyliła się, wysłuchując Vivian w zupełnym milczeniu, myśli jakby zatrzymały się nagle w miejscu, schwytane w zdumienie, powoli wypuszczające ją z osłupienia.
    Z profesorem? – powtórzyła za nią bezwiednie, głosem z początku głuchym, jakby powtarzała za nią jak echo, bez głębszej myśli. Dopiero później, po tych słowach, uśmiech zakradł się jej nagle na usta, a ona miała ochotę się roześmiać, powściągając ten odruch zaledwie do rozbawionego parsknięcia, sięgając natychmiast znów po odstawiony kieliszek, jakby musiała przełknąć te wyzwanie z czymś mocniejszym. Nie zdążyła jednak podnieść szkła do ust, zawisło jej w dłoni, a ona ożywiona, chwytała ją znów za dłoń, zupełnie rozweselona. – Vivian, z twoim profesorem? Oh, proszę cię. Proszę cię, powiedz, że jest przynajmniej przed czterdziestką. Viv – ostatnia głoska przebrzmiała nagłą spoważniałością, nawrotem cichego zdumienia, kłócącego się w jej spojrzeniu z rozbawionym entuzjazmem. Zdawało jej się, że kojarzyła jego nazwisko, ale nie pamiętała tego mężczyzny; w tamtym czasie niewiele ją interesowało, poza własnymi studiami i okazyjnie wypijanym w nadmiernych ilościach alkoholem na imprezach w jej towarzystwie. – Absolutnie nie jesteś zobowiązana zamykać się na żadne opcje, tym bardziej, jeśli Halvorsen nie próbował… nie próbował postawić sprawy jasno, ale... Viv, z profesorem? – powtórzyła jeszcze raz, prawie muskając już usta krawędzią kieliszka, ale cofnęła szkło znów, zawieszając na niej wzrok. – Od czego? To się wydaje ważne, w takim wypadku. Czego uczył? Czy wy wcześniej... wcześniej też?
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Charakter Vivian tak bardzo odbiegał od ideału, że nie śmiałaby nawet przypuszczać, że ktokolwiek mógłby jej tego zazdrościć, szczególnie przyjaciółka, która zna ją od lat. Ale może nie chodziło o sam charakter, tylko o chęć Gerdy do zmiany perspektywy. Jej praca na pewno była bardziej intensywna i potencjalnie niebezpieczna (a przynajmniej Vivian tak sobie wyobrażała), ale też miała więcej możliwości rozwoju i awansu, podczas gdy Vivian nie będzie nikim więcej niż jubilerką. Może być wybitną jubilerką, ale to nie spowoduje awansu na jej ścieżce kariery, była tego świadoma, była z tym pogodzona, bo tylko w tej branży potrafiłaby się odnaleźć. Nie wyobrażała sobie zmiany, nie chciała nawet myśleć nad opcją, że miałaby się zastanawiać, co zrobić ze swoim życiem, myśleć w czym jest dobra i jaki kierunek byłby dla niej odpowiedni. Niemniej miała w sobie wystarczająco dużo empatii, by zrozumieć osoby, które nie były od dzieciństwa ukierunkowane na jedną ścieżkę i wciąż szukały swojej drogi; dlatego też nie uważała, żeby przyjaciółka nie mogła w trakcie stażu zmienić zdania, wspierałaby ją niezależnie od jej decyzji.
    - Może nie jest za późno, żeby zmienić dział? - zapytała, zawsze w takich wątpliwych kwestiach wchodząc w tryb rozwiązywania problemu, automatycznie szukając rozwiązań i potencjalnych przeszkód. Nie znała zbyt dobrze struktury Kruczej Straży, więc nie wchodziła w rolę eksperta, ale jeśli Gerda uważała, że na innym stanowisku czułaby się bardziej potrzebna, to zamierzała ją wspierać i kibicować, by osiągnęła cel. Jaką byłaby przyjaciółką, gdyby jej teraz zaczęła podcinać skrzydła i każąc zostać przy obranej już drodze? Nie mogłaby potem spojrzeć sobie w oczy.
    - Umierałabym ze strachu o ciebie, ale jeśli to twoje marzenie, to będę cię wspierać. Zawsze. Powiedz słowo, a napiszę wniosek do wszystkich świętych, żeby cię przenieśli - zapewniła, ściskając jej dłoń w geście bezgranicznego oddania. Zrobiłaby co w jej mocy, poruszyłaby ziemię i niebo, by Gerda spełniła cel.
    Słuchała z uwagą o jej krótkiej opowieści z Islandii, a uśmiech nie schodził jej z twarzy, widząc entuzjazm i urocze zawstydzenie przyjaciółki. Trochę się obawiała, że brutalny świat porwań i morderstw złamie jej niewinnego ducha, wyzuje z wrażliwości, ale z drugiej strony nie mogła jej zamknąć pod bezpiecznym kloszem, szczególnie jeśli sama pchała się do działania.
    - Kto powiedział, że nie jesteś predysponowana?! To oczywiste, że mogłabyś się nauczyć. Tak byś się wyszkoliła, że zostałabyś ich królową, mówię ci - zaśmiała się z entuzjazmem, ani trochę nie ironizując. Zostałaby najlepszą mundurową i rozstawiałaby tam wszystkich po kątach. Zaśmiała się jeszcze na wzmiankę o mundurze i pokiwała gwałtownie głową, zupełnie się z tym faktem zgadzając. Dodałaby jeszcze, że w każdym kolorze wygląda fenomenalnie, ale nie chciała jej więcej zawstydzać, a poza tym to przecież oczywistość.
    I tak ekscytujące decyzje nigdy nie będą jej dotyczyły, dlatego czasami zastanawiała się, czy inna ścieżka kariery zapewniłaby jej więcej szczęścia. Ciężko to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę jakie powołanie i poczucie misji czuła względem swojej pracy i swojego rodu. Tego uczucia nie zastąpiłaby byle posadą, ale gdzieś tam w przypływach arogancji lubiła myśleć, że poradziłaby sobie z każdą pracą.
    Propozycja wyjazdu była całkowicie spontaniczna, bo żadnych precyzyjnych planów przecież nie było, ale teraz ta perspektywa wydała jej się jeszcze bardziej kusząca. Pierwszy wyjazd za granicę współdzielony z najlepszymi przyjaciółkami brzmiał lepiej, niż cokolwiek innego. Największym problemem byłoby zorganizować czas wolny od pracy i zgrać się harmonogramami, ale poradzą sobie z odpowiednią motywacją. Pieniądze również nie były problemem, bo koszty dzielone na trzy będą przecież dużo bardziej znośne, a Vivian zawsze mogła jej pomóc finansowo, choć zdawała sobie sprawę z dumy i uporu Gerdy. Niemniej te wszystkie kwestie były do ogarnięcia, wystarczyło chcieć i zadeklarować się.
    - Prawda? To byłaby moja pierwsza podróż poza granice Skandynawii, dlatego zależy mi na dobrym towarzystwie - mrugnęła do niej porozumiewawczo, popijając słowa winem. Kończyły dopiero pierwszą butelkę, a już czuła kotłowanie w głowie, ale też przyjemną dawkę rozluźnienia i rozgrzania. - Napisz mi koniecznie, jak z tym wolnym. A kosztami nie martw się na zapas, Gretchen ma wszędzie układy, a resztę podzielimy tak, by było dobrze.
    Nie, nie czytała jej w myślach, ale znała przyjaciółkę na tyle dobrze, że wiedziała, że to jedna z kwestii, o których teraz myśli. Nie chciała jej obciążać finansowo ani też powodować problemów, dlatego zaakceptuje jej decyzję, jakakolwiek by nie była, choć miała ogromną nadzieję, że jednak uda im się ten wypad.
    Równie mocno zamierzała trzymać kciuki za jej nową relację z oficerem Guldbrandsenem, nawet jeśli nie wyniknęłoby z tego nic poważnego, to Gerda powinna po prostu dobrze się bawić, dać się podrywać przystojnym funkcjonariuszom, a przede wszystkim znać swoją wartość i nie rumienić się na komplementy, który w ocenie Vi były wierzchołkiem góry lodowej, bo mogła zacząć sypać jak z rękawa i wymieniać wszystkie zalety, wszystkie piękne elementy jej ciała i osobowości, które sama do tej pory dostrzegła. Żaden facet nie był jej wart, ale jeśli już miała się z kimś spotykać, to lepiej, żeby się o nią starał. Jeśli ją skrzywdzi, już Vivian się postara maksymalnie uprzykrzyć mu życie, nawet jeśli byłby wysoko postawionym oficerem albo miał masę znajomości.
    - Nie znam, ale skoro się nim zainteresowałaś, to wierzę, że jest dobrym człowiekiem. Ale jasne, nie mówię, żebyś od razu planowała ślub, ale odrobina flirtu jeszcze nikogo nie zabiła. Może rozwinie się z tego wartościowa relacja - tego jej życzyła i było to widać na jej twarzy; chciała szczęścia Gerdy, trzymała kciuki, że ich relacja nabierze tempa, a facet okaże się jej godny i by mogła przeżyć swój wspaniały, szalony romans.
    Aczkolwiek rudowłosa sprytnie próbowała pozostać w tematach romansów Vivian, która przecież była wdzięczna za oznaki martwienia się o jej dobro, ale jednocześnie wiedziała, że na tym etapie nie było słów, którymi mogłaby ją zniechęcić do wejścia w tę relację.
    - Wiesz, boję się tego, boję się, że za bardzo się zaangażuję, że się zakocham, a okaże się, że on tylko się mną bawi. A jednak w jego gestach i słowach nie widzę fałszu, za to coraz bardziej ciągnie mnie do kolejnych spotkań - westchnęła, przedstawiając jasno swój punkt widzenia, bo generalnie tak uważała, że lepiej spróbować i potem chwilę pocierpieć, niż nie doświadczyć w życiu niczego pięknego w obawie przed stratą. Wszystko w granicach rozsądku, choć ten powoli zaczynała zatracać.
    Kiwnęła głową i kiedy przyjaciółka poprawiła kosmyk włosów, złapała jej dłoń, przytykając do własnego policzka, by poczuć przyjemne ciepło. Jej wsparcie było nieocenione i nie mogła się powstrzymać przed szerokim uśmiechem, gdy wyszła na jaw kolejna sprawa. Tym razem jej reakcja była odmienna, ale odczekała początkowy szok rudowłosej i zachichotała na jej dalsze słowa. W ich ton wkradł się żartobliwy nastrój, co rozładowało wcześniejsze wątpliwości i obawy.
    - Tak, był moim profesorem, ale jest młody! Po trzydziestce. Myślisz, że oglądałabym się za dziadkami? - zaśmiała się wesoło, a na policzkach wykwitły jej już winne wypieki, bo choć różnica wieku między nią a Zach'iem była obiektywnie duża, to w bezpośrednim kontakcie wcale tego nie czuła i w najmniejszym stopniu jej to nie przeszkadzało.
    - Nie jest już profesorem! - zaśmiała się tym razem głośniej, bo zdziwienie Gerdy bawiło ją coraz bardziej. Jej pytania były jak najbardziej na miejscu, ale odpowiednia dawka alkoholu sprawiła, że bawiły ją rzeczy, które prawdopodobnie nie powinny. Romans z aktywnym profesorem, na dodatek własnym to dość duży problem wagi etycznej i pewnie nie tylko, ale na szczęście nie musiała się tym przejmować.
    - Uczył teorii magii przemiany, mieliśmy dobry kontakt, ale podczas mojej edukacji nie przekroczyliśmy nigdy granicy. Nawet nie patrzyłam na niego w ten sposób. W grudniu spotkaliśmy się w barze, a relacja przybrała zupełnie inny charakter i... idziemy na randkę. Zobaczymy, czy dojdzie do drugiej. Nie nastawiam się na nic, zamierzam żyć z dnia na dzień, z otwartym umysłem - postanawia odważnie, choć w głębi serca targają nią wątpliwości i przeczucie, że cokolwiek nie zrobi, skończy się to złamanym sercem.
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Podświadomie pragnęła usłyszeć podobne słowa – zachęcającą sugestię podjęcia tej zmiany, o której myślała od zbyt długiego czasu nieprzerwanie, by móc nazwać to zaledwie kaprysem rozzuchwalonej wyobraźni i absurdalnych ambicji, serdeczność okazywanej temu pomysłowi aprobaty przyprawiał ją tymczasem o przeskok pulsu, krótkie ukłucie trzymanego kurczowo zmartwienia, obawy przed podjęciem starań o podobny awans. Właściwie nie była pewna, czy istniała rzeczywista możliwość migracji w obrębie tak różnych od siebie wydziałów; zdawało się, że wszyscy – lub zdecydowana większość – kruczych adeptów posiadała wykształcenie z bezpieczeństwa, jakiekolwiek wstępne pojęcie o powiązanych ze służbą zagadnieniach.
    Skończyłam kompletnie niezwiązane z tym studia – zauważyła, odrobinę przygaszona; jednak spojrzenie lśniło jej wciąż entuzjastycznym ożywieniem, choć czuła się z tym entuzjazmem nie na miejscu, z tym nieoczekiwanym pragnieniem, by konfrontować się bliżej z lęgnącym się w mieście przestępstwem. Wsparcie okazywane przez przyjaciółkę wzruszało ją, przejmowało ciepłym uczuciem ulgi, jakby spodziewała się, zamiast tego, kpiącego śmiechu i krytycznego żartujesz sobie?, podczas gdy obawa ta była zupełnie niesprawiedliwa; Vivian nigdy przecież jej nie zawodziła i nigdy nie piętnowała jej wyborów czy uczuć, nawet kiedy nietrzeźwa i młoda wykładała przed nią najbardziej wstydliwe odruchy swojego serca. – Nie wiem, czy przyjętoby mnie... może gdybym spróbowała nadrobić na zaocznych, musiałabym porozmawiać z kimś o tym, ale jeszcze- właściwie jeszcze nie mówiłam nikomu. Miałam trochę nadzieję, że po prostu minie; to poczucie, że robię za mało, ale jest coraz gorzej, w mieście jest coraz gorzej, z tym wszystkim, a ja siedzę codziennie i przewracam tylko kartki – mówiąc to, przecierała mimowiednie opuszką kciuka kostkę wskazującego palca, w nerwowym zamyśleniu, podnosząc nieuważnie wzrok ku oknu, za którym wieczór rozlewał granatowy atrament nieba, obsypany łyskającym brokatem gwiazd, wybladłym przez łunę światła okolicznych latarni. – I to by mi wystarczyło, wiesz, zawsze sądziłam, że to mi wystarczy, ta nudna praca i może kiedyś, czasem, jakieś kwiaty na stole od kogoś, bez specjalnej okazji – kąciki ust uniosły jej się lekko w trochę melancholijnym uśmiechu. Chyba przyzwyczaiła się do tej myśli, chyba długo sądziła, że tak będzie z Josefem, że skończą razem w zwykłym, trochę nudnym związku w zwykłej, trochę nudnej codzienności, dzielonej na dwa, w przyjemnościach i rozczarowaniach. Teraz wydawało się to śmiesznie małe, śmiesznie nieambitne. – Nie chciałam nigdy dużo, tak myślę. A teraz wydaje mi się to tak niewłaściwe, kiedy tyle się dzieje, te moje małe marzenia. Wszystko wydaje się coraz szybciej pogrążać w czymś potwornym, nie da się już po prostu o tym nie mówić i udawać, że jest inaczej – spojrzała na nią, pomimo cierpkiego wybrzmienia słów wciąż się uśmiechając, wyraźnie śmielej, z frywolną iskrą w oku, której nie było tam wcześniej, okruchem odwagi, która tliła się w niej coraz wyraźniej, rozpalając się na bierwionach refleksji. Nie zamierzała ciągnąć atmosfery rozmowy ku nieszczęściu i zagrożeniu, które panoszyło się na ulicach miasta; nie chciała o tym mówić, dramatyzować i załamywać rąk, miała tego dosyć i być może w tym tkwił szkopuł niespokojności, jaka zbierała się w niej coraz gęściej, kiedy trzymała łagodnie jej rękę i rozważała swoje i jej słowa, rozkoszną rozwiązłość wina rozgrzewającą tętno do rozluźnienia trzymanych na co dzień zbyt mocno cugli.
    Mam na myśli, że może... kiedy, jeśli nie teraz, chcieć trochę więcej? – spytała w końcu, pozwalając uśmiechowi i rumieńcowi zakwitnąć jeszcze bardziej, kiedy przechylała lekko głowę, patrząc na nią przez krótką chwilę z czułym skupieniem, spoglądając na wszystko, co miały sobie do powiedzenia, z perspektywy tej prostej idei, że czas być może kurczył się szybciej niż wszystkim się wydawało, ludzie ginęli i nie wracali, nosili w kieszeniach najgorsze zaklęcia i kwiaty na stole, przyniesione bez okazji, zdawały się tym silniej brzmieć jak szczęśliwe dziękuję, że jesteś. – Może powinnam spróbować. I powinnyśmy jechać na wakacje – powiedziała, nagle zdecydowana, nie myśląc przez chwilę, zgodnie z jej sugestią, o kosztach; pieniądze mogła pożyczyć, mogła przełknąć dumę, zobaczyć choć jeden raz, co kryło się za granicami zimnej Skandynawii, zgubić się między dźwiękami obcego języka, próbując rozwikłać zagadkę niezrozumiałych zdań lub słuchać jedynie dla przyjemności obcowania z czymś nowym, innym i zupełnie dla niej nieprzejrzystym; pogodzić się z faktem, że nie wszystko musi być zrozumiałe i wciąż może być piękne. – I może powinnaś pocałować Halvorsena jeszcze raz, zanim zapytasz go, czego od ciebie właściwie chce albo powiesz mu, czego ty chcesz. Dla przyjemności, zanim to nazwiecie. W najgorszym wypadku napijemy się jeszcze raz, żeby o nim zapomnieć i znajdziesz kogoś lepszego. A ja może pójdę następnym razem na faktyczną randkę – w jej głos wkradło się rozbawienie, nieśmiałość pierzchała z jej spojrzenia, przez chwilę chciała myśleć, że jest istotnie dziewczyną, która mogłaby mówić te słowa z całym przekonaniem i nie porzucać ich następnego dnia przez obawy; dzisiaj, teraz, nią była, a wieczór dopiero się rozpoczynał. Josef nie wstanie dla niej z grobu, żeby przynieść jej kwiaty ze swojej mogiły w przeprosinach, że ją zostawił. Nie dowie się, czy zmiana wydziału jest możliwa, jeśli nie zapyta i nikt nie weźmie jej na poważnie, jeśli będzie tkwić wciąż bezczynnie na swoim miejscu. Nikt nie wiedział, kiedy maligna zepsucia opuści krwiobieg miasta i kiedy będzie można znów zasypiać przy uchylonym oknie, zamiast sprawdzać trzy razy wszystkie zamki. – Brzmię, jakbym się zdążyła już upić – mruknęła, poprawiając natychmiast kolejnym łykiem, nie chciała być wprawdzie dziś trzeźwa, chciała zatrzymać tę iskrę śmiałego optymizmu i upić się nim dziś zupełnie.
    Odetchnęła z teatralną ulgą, słysząc, że profesor Vivian nie był wcale stetryczałym dziadem, jakiego w pierwszej chwili miała przed oczami, z przyjazną złośliwością mrużąc oczy.
    Oh, sama nie wiem, Viv, wydaje mi się, że nie ma w twoim przypadku rzeczy niemożliwych i niewiele bym wykluczyła – zażartowała jedynie uszczypliwe; wiedziała wprawdzie dobrze, że gust Vivian posiadał wprawdzie szeroką skalę, ale pozostawał z pewnością w zakresie wyśmienitego smaku. Choć różnica wieku wciąż zdawała się znacząca, była do przełknięcia – musiałaby skłamać zresztą, gdyby powiedziała, że sama nigdy nie uległa błyskotliwej charyzmie starszego od niej intelektualisty; nigdy jednak się z takim nie umawiała. – Gdzie ty znajdujesz wszystkich tych czarujących facetów? Powinnam częściej z tobą wychodzić – uśmiechając się jeszcze radośnie, sięgnęła po jej odstawiony kieliszek, by podać jej go zapraszająco. – Za otwarty umysł i nierozwagę, w takim razie – uniosła swój w toaście, szkło zadźwięczało krystalicznie, kiedy pękate naczynia stuknęły o siebie lekko i upiła jeszcze trochę więcej tej słodkiej nietrzeźwości, która miała utopić ich zmartwienia, choć na jedną swobodną noc, łapaną z ulgą jak głębszy oddech.

    Gerda i Vivian z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.