:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
14.02.2001 – Salon z biblioteczką – A. Mortensen & V. Sørensen
2 posters
Arthur Mortensen
Re: 14.02.2001 – Salon z biblioteczką – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 6 Mar - 22:36
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
14.02.2001
Senna aura dnia otuliła Midgard w swych ramion pozbawiając marynarza, chęci do jakiegokolwiek aktywniejszego działania i chociaż próbował walczyć z lenistwem, tym poczuciem, iż świat nagle zwolnił, tak nawet w porcie na statkach kompanii nie było niczego do roboty, większość marynarzy rżnęła w karty po tawernach łapiąc ciepło i korzystając z ostatnich wolnych dni od ciężkiego żywota. Nie dziwił im się, nawet nie miał motywacji, aby poderwać ich na nogi i pogonić do jakichkolwiek czynności. Zatem wrócił i zniknął na długie godziny w czterech ścianach domostwa państwa Nilsen, gdzie pogrążony naprzemiennie w lekturze i śnie wraz z Puszkiem, któremu jak wszystkim wokół udzieliła się aura lenistwa i bezczynności trwał w zawieszeniu, jakby w oczekiwaniu na jakikolwiek przebłysk na coś, co poderwie go z łóżka i sprawi, że zechce wyjść ponownie, tego dnia na mróz. I tak też się stało w godzinach wczesnowieczornych. Myśli krążące pod czupryną blond włosów nieustannie zbaczały, ku złotowłosej pannie wprawdzie czuł, że powinien dać jej przestrzeń i swobodę, tym samym nie narzucając się zanadto wrażliwy na to, co ta przeszła i z jakimi boryka się trudnościami, winień był jej czas, aby wszystko mogła sobie poukładać po ataku bestii w ludzkiej skórze. Myśl jednak, że tak jak i jemu, tak i jej melancholia mogła zajść za skórę, była czynnikiem przeważającym i podrywającym mężczyznę do działania. Z postanowieniem niespodzianki postanowił zadbać o siebie lepiej, niż przy ostatniej wizycie wkładając na siebie błękitną koszulę opinającą się na mocno zarysowanych barkach i czarne spodnie narzucił na siebie kurtkę puchową, ale jeszcze w progu cofnął się przeklinając w duchu swą opieszałość oraz fakt, że większość kwiaciarni, była już zamknięta postanowił zabrać ze sobą butelkę sherry z rejonu Jerez de la Frontera, gdy był kilka miesięcy temu w słonecznej Andaluzji, zaopatrzył się w kilka butelek tamtejszego wzmacnianego mocnego w smaku i bukiecie wina, które jak nic przegna najgłębszą chandrę i rozświetli ponury obraz dnia, miał nadzieję tylko, że zastanie Vivian w mieszkaniu jej brata. Nie umawiali się i była to wizyta dyktowana spontanicznością, ale marynarz promieniał, myśląc o tym, iż znów ją zobaczy i zanim się obejrzał był już u celu podróży. Wbiegł po schodach, bez wyrazu zadyszki, wyciągając dłoń, ku drzwiom sposobił się już do pukania, lecz w porę zorientował się, iż te były uchylone. Momentalnie zmartwiał, to powtarzało się zbyt często, a obraz ostatnich wydarzeń stanął mu jak dziki przed oczami. Przełknął ślinę i zapukał do drzwi, mimo wszystko dbając o pozory. Dopiero kiedy nikt mu nie odpowiedział uchylił je i wśliznął się do środka. – Vivian!? – Krzyk, był stonowany, ale powinien być słyszalny w całym mieszkaniu. Niepewny dalszych kroków szedł powoli, aż dotarł do salonu, gdzie zapalił światło. Miał wrażenie, że nie jest sam w mieszkaniu w pogotowiu, trzymał butelkę sherry, jakby ta miała posłużyć mu za broń w starciu z włamywaczami. – Jest tu ktoś? – Momentalnie zganił się w myślach po tych słowach, bo oczywiste było, że nikt mu nie odpowie. Niepokój uderzył w przemytnika z ogromną falą, która niosła również śladową ilość paniki. Zachował jednak w miarę możliwości spokój i zamierzał zacząć poszukiwania od pokoju Vivian.
Vivian Sørensen
Re: 14.02.2001 – Salon z biblioteczką – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 10 Mar - 0:12
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Natłok negatywnych emocji, skumulowanych przeżyć i wątpliwości rządziła jej ciałem i duchem w ostatnim czasie. Nie potrafiła sobie z tym poradzić, nawet nie wiedziała, jak się za to zabrać. W tym wszystkim był jeszcze on, mężczyzna, który starał się jej pomóc i bez którego nie przeżyłaby po ataku. Nie zostawił jej z tym wszystkim samej, choć próbowała go zniechęcić i odstraszyć swoim zachowaniem, bezskutecznie. Powinien zająć się swoim życiem, bo na pewno miał dość problemów, niż rozchwiana emocjonalnie panienka. Niemniej jednak pomimo wątpliwości, pozwalała mu, żeby trwał przy jej boku i pomagał stawiać kolejne kroki. Był cierpliwy i pozwalał jej na wiele, a ona brała garściami, zamiast pozwolić mu odejść.
Teraz będzie musiała, list dziadka nie pozostawiał złudzeń — jej beztroskie życie z dala od klanowych dramatów skończyło się na dobre. Tylko czekać, aż wybiorą jej kandydata na męża, by koneksjami poprawić wizerunek rodu. Była rozżalona i w normalnej sytuacji walczyłaby bardziej zażarcie o własną wolność, ale w obecnym stanie nie miała siły na konflikty na tle rodzinnym. Nie wiedziała już, jak się bronić przed falami paniki i cierpienia, nie miała odpowiedniego rozwiązania, które pozwoliłoby jej przez chwilę odetchnąć.
Aż sięgnęła po ostateczność, od której zawsze się wzbraniała. Alkohol nie pomagał tak, jakby tego oczekiwała, szczególnie że nastrój po nim był nieprzewidywalny, a dobry humor szybko ulatywał na rzecz wzmożonych negatywnych emocji. Musiała spróbować czegoś innego. Nietrudno było załatwić odpowiednie środki, jej znajomi z Instytutu parali się różnymi pobocznymi zajęciami, a zawsze jest ktoś, kto zna kogoś, kto ma odpowiedni towar.
Wahała się, prawdopodobnie dłużej niż powinna i wyczekała moment, kiedy Karla nie było w domu, żeby nie wzbudzać w nim kolejnej dawki zmartwień. Miał wystarczająco dużo na głowie.
Jej wybór padł na Złote Jabłko, głównie z tego względu, że powodował całkowite zatracenie się. Chciała czuć euforię w czystej postaci, chciała znów być nieustraszona, pewna siebie i... po zażyciu narkotyku właśnie tak się poczuła. Wszystkie zmartwienia nagle odeszły w niepamięć, były ledwo wyczuwalnym motylem, trzepiącym skrzydłami, by wydostać się na powierzchnię. Nie pamiętała, nawet kiedy ostatni raz było jej tak beztrosko, a w przypływie energii, zaczęła przeglądać się w każdym lustrze, podziwiając swoje piękno i blask. To było jednak za mało, zaczęła skakać po swoim pokoju jak mały zajączek, zbierając swoje rzeczy, porządkując ubrania i wyciągając nowe, przymierzając wszystkie sukienki po kolei, by ocenić, która jest najładniejsza. Czerwona! Jak dawno nie miała na sobie tak pięknego koloru. Zadowolona, zaczęła poprawiać makijaż na bardziej wieczorowy, a włosy zebrała w luźnego koka, pozostawiając z przodu twarzy dwa luźne pasma. Wyglądała zjawiskowo i doskonale o tym wiedziała. Nie przeszkadzało jej nawet zbyt wychudzone ciało, przesadnie blada cera i poszczególne siniaki.
Hałas w salonie odrobinę ją zaalarmował, ale w pierwszym odruchu myślała, że Karl wrócił wcześniej, więc wypadła ze swojego pokoju, wpadając z impetem na postawnego mężczyznę.
- Nabiłeś mi guza - zachichotała, jakby opowiedział jej najśmieszniejszy żart. Odsunęła się nieco, rejestrując z kim ma do czynienia i w radości rzuciła mu się na szyję. - Arthur! Tak się cieszę, że jesteś.
Może odrobinę za mocno zaciskała ramiona na jego szyi, zupełnie jakby chciała go z tej radości udusić, choć w tym momencie pozbawiona była większej części mięśni, którymi byłaby w stanie to osiągnąć. Wcale nie chciała zrobić mu przecież krzywdy, cieszyła się z jego towarzystwa, był jej teraz tak bliski, że to wręcz oczywiste, że się pojawił.
- Powinieneś być już dawno, ale wybaczam ci! Napijesz się czegoś? - kultura wyuczona z domu wybijała przez zamgloną świadomość. Wygładziła obcisłą sukienkę, uwydatniając odrobinę bardziej dekolt, jakby musiała wyglądać nienagannie. Dopiero teraz dostrzegła, że mężczyzna przyniósł alkohol, więc jak uskrzydlona poleciała do kuchni, by wyciągnąć dwa odpowiednie kieliszki. Nie myślała nawet o tym, że drzwi do jej pokoju są uchylone, a na biurku oprócz małego bałaganu, znajduje się otwarty list od dziadka, a na nim część narkotyków, które zażyła. Niezdolna do głębszej analizy, wiedziona porywem substancji, czuła się wspaniale, jakby odżyła po długim śnie, a właściwie koszmarze.
Zostawiła mu przestrzeń do tego, by rozlał alkohol do kieliszków, choć nawet bez tego miała teraz rumiane policzki. Nagle klasnęła w dłonie i wpadła na genialny pomysł:
- Zatańczmy!
Magiczny gramofon rozdarł ciszę przyjemną, żywą melodią, w rytm której Vivian przywarła do ciała mężczyzny i po raz pierwszy od dawna, oddając się tańcu bez reszty. Jej biodra poruszały się płynnie, a dłonie majaczyły na jego szyi, choć miała wrażenie, że nie bawi się wcale tak dobrze, jak ona. Popchnęła go delikatnie ku kanapie, by mógł się swobodnie rozsiąść, tymczasem sama zaczęła w najlepsze pląsać i skakać po całym pokoju. Dopiero gdy piosenka zmieniła się na spokojniejszą, jej ruchy stały się bardziej zmysłowe, a ciało wiło się pod wpływem melodii, od czasu do czasu rzucając mu zalotne spojrzenie. Sunąc dłońmi po własnym ciele, intencjonalnie zrzuciła jedno ramiączko sukienki, z jednej strony go prowokując, a z drugiej badając jego reakcje. W końcu teraz nic nie mogło jej powstrzymać.
Teraz będzie musiała, list dziadka nie pozostawiał złudzeń — jej beztroskie życie z dala od klanowych dramatów skończyło się na dobre. Tylko czekać, aż wybiorą jej kandydata na męża, by koneksjami poprawić wizerunek rodu. Była rozżalona i w normalnej sytuacji walczyłaby bardziej zażarcie o własną wolność, ale w obecnym stanie nie miała siły na konflikty na tle rodzinnym. Nie wiedziała już, jak się bronić przed falami paniki i cierpienia, nie miała odpowiedniego rozwiązania, które pozwoliłoby jej przez chwilę odetchnąć.
Aż sięgnęła po ostateczność, od której zawsze się wzbraniała. Alkohol nie pomagał tak, jakby tego oczekiwała, szczególnie że nastrój po nim był nieprzewidywalny, a dobry humor szybko ulatywał na rzecz wzmożonych negatywnych emocji. Musiała spróbować czegoś innego. Nietrudno było załatwić odpowiednie środki, jej znajomi z Instytutu parali się różnymi pobocznymi zajęciami, a zawsze jest ktoś, kto zna kogoś, kto ma odpowiedni towar.
Wahała się, prawdopodobnie dłużej niż powinna i wyczekała moment, kiedy Karla nie było w domu, żeby nie wzbudzać w nim kolejnej dawki zmartwień. Miał wystarczająco dużo na głowie.
Jej wybór padł na Złote Jabłko, głównie z tego względu, że powodował całkowite zatracenie się. Chciała czuć euforię w czystej postaci, chciała znów być nieustraszona, pewna siebie i... po zażyciu narkotyku właśnie tak się poczuła. Wszystkie zmartwienia nagle odeszły w niepamięć, były ledwo wyczuwalnym motylem, trzepiącym skrzydłami, by wydostać się na powierzchnię. Nie pamiętała, nawet kiedy ostatni raz było jej tak beztrosko, a w przypływie energii, zaczęła przeglądać się w każdym lustrze, podziwiając swoje piękno i blask. To było jednak za mało, zaczęła skakać po swoim pokoju jak mały zajączek, zbierając swoje rzeczy, porządkując ubrania i wyciągając nowe, przymierzając wszystkie sukienki po kolei, by ocenić, która jest najładniejsza. Czerwona! Jak dawno nie miała na sobie tak pięknego koloru. Zadowolona, zaczęła poprawiać makijaż na bardziej wieczorowy, a włosy zebrała w luźnego koka, pozostawiając z przodu twarzy dwa luźne pasma. Wyglądała zjawiskowo i doskonale o tym wiedziała. Nie przeszkadzało jej nawet zbyt wychudzone ciało, przesadnie blada cera i poszczególne siniaki.
Hałas w salonie odrobinę ją zaalarmował, ale w pierwszym odruchu myślała, że Karl wrócił wcześniej, więc wypadła ze swojego pokoju, wpadając z impetem na postawnego mężczyznę.
- Nabiłeś mi guza - zachichotała, jakby opowiedział jej najśmieszniejszy żart. Odsunęła się nieco, rejestrując z kim ma do czynienia i w radości rzuciła mu się na szyję. - Arthur! Tak się cieszę, że jesteś.
Może odrobinę za mocno zaciskała ramiona na jego szyi, zupełnie jakby chciała go z tej radości udusić, choć w tym momencie pozbawiona była większej części mięśni, którymi byłaby w stanie to osiągnąć. Wcale nie chciała zrobić mu przecież krzywdy, cieszyła się z jego towarzystwa, był jej teraz tak bliski, że to wręcz oczywiste, że się pojawił.
- Powinieneś być już dawno, ale wybaczam ci! Napijesz się czegoś? - kultura wyuczona z domu wybijała przez zamgloną świadomość. Wygładziła obcisłą sukienkę, uwydatniając odrobinę bardziej dekolt, jakby musiała wyglądać nienagannie. Dopiero teraz dostrzegła, że mężczyzna przyniósł alkohol, więc jak uskrzydlona poleciała do kuchni, by wyciągnąć dwa odpowiednie kieliszki. Nie myślała nawet o tym, że drzwi do jej pokoju są uchylone, a na biurku oprócz małego bałaganu, znajduje się otwarty list od dziadka, a na nim część narkotyków, które zażyła. Niezdolna do głębszej analizy, wiedziona porywem substancji, czuła się wspaniale, jakby odżyła po długim śnie, a właściwie koszmarze.
Zostawiła mu przestrzeń do tego, by rozlał alkohol do kieliszków, choć nawet bez tego miała teraz rumiane policzki. Nagle klasnęła w dłonie i wpadła na genialny pomysł:
- Zatańczmy!
Magiczny gramofon rozdarł ciszę przyjemną, żywą melodią, w rytm której Vivian przywarła do ciała mężczyzny i po raz pierwszy od dawna, oddając się tańcu bez reszty. Jej biodra poruszały się płynnie, a dłonie majaczyły na jego szyi, choć miała wrażenie, że nie bawi się wcale tak dobrze, jak ona. Popchnęła go delikatnie ku kanapie, by mógł się swobodnie rozsiąść, tymczasem sama zaczęła w najlepsze pląsać i skakać po całym pokoju. Dopiero gdy piosenka zmieniła się na spokojniejszą, jej ruchy stały się bardziej zmysłowe, a ciało wiło się pod wpływem melodii, od czasu do czasu rzucając mu zalotne spojrzenie. Sunąc dłońmi po własnym ciele, intencjonalnie zrzuciła jedno ramiączko sukienki, z jednej strony go prowokując, a z drugiej badając jego reakcje. W końcu teraz nic nie mogło jej powstrzymać.
Arthur Mortensen
Re: 14.02.2001 – Salon z biblioteczką – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 10 Mar - 13:28
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Westchnięcie ulgi wypłynęło ze skurczonej niepewnością tchawicy w momencie, gdy drzwi do sypialni Vivian otworzyły się raptownie, a w sekundę później tonął już w uścisku kochanki, tego się nie spodziewał pospieszny rzut oka sugerował wiele, ale radość w jej oczach, tak żywo błyszczących się dodawała otuchy, jakby to jego widok faktycznie tak ją ucieszył, jak gdyby tęskniła za nim. Odetchnął głęboko, jednocześnie zaciągając się jej bliskością sam nie wiedział, jak bardzo jej potrzebował i jak mu tej brakował. – Przepraszam. – Zreflektował się, bo chociaż to ona na niego wpadła to jednak wypadało przyjąć winę na siebie. Obejmując ją czule przycisnął do piersi. – Stęskniłem się. – Szeptem, wypowiedział słowa przyciskając usta do ramienia złotowłosej, by po chwili wypuścić ptaszynę z rąk. Ta niemal fruwała w miejscu, tak podekscytowana, chwilę mu zajęło zrozumienie, ale ciąg wydarzeń postępował nazbyt szybko, aby mógł należycie przeanalizować sytuację. Błądząc jedynie w domysłach rzucił okiem do wnętrza pokoiku, jakby w obawie, że skrywała tam, co najmniej kochanka. Z początku nie rozpoznał narkotyku, ale zaabsorbowany jubilerką nie tracił czasu na szperanie w jej rzeczach i gruntowne śledztwo zamknął drzwi jedynie do jej sypialni i poddał się temu, co ta sugerowała.
Polał sherry do kieliszków, bez namysłu stawiając je na blacie stolika i powrócił oczami do Vi kontemplując jej wygląd i zachowanie w sposób otwarty i bez cienia wątpliwości zdając się na szczerość, niżeli krążenie wokół równoznaczny z brakiem decyzyjności. – Wychodzisz gdzieś? – Bo chociaż mówiła, że czekała na niego, tak wszak nie byli umówieni. – Nie czuje od ciebie alkoholu, ale jesteś jakaś pobudzona, wszystko dobrze? – Pytania, morze pytań, to jednak nie był koniec, chciał jej powiedzieć, że wygląda zniewalająco, że pierwszy raz widział ją tak śliczną, jak z obrazka, ale robiła to wszystko dla siebie on po prostu przyszedł z przypadku, niesiony troską zakrapianą tęsknotą, a ona, cóż wyglądało na to, że i bez tego się dobrze bawiła. Zmartwił się tym faktem, bowiem myślał o spokojnym wieczorze, tylko we dwoje, a dostał rozbrykaną jubilerkę, która cholera wie, czym się nafaszerowała i teraz jest na fali uniesienia, ale przyjdzie kryzys, bo ten zawsze przychodzi, to przecież nierozłączne, a wówczas to on się nią zajmie, jak zwykle. Westchnął ciężko, gdy zaproponowała taniec, poddał się temu z całych sił próbując przegnać rozsądek.
– Chociaż nie znam motywów, chociaż nie umawialiśmy się i chociaż wydajesz mi się nieobecna w jakimś sensie, tak chciałbym tylko powiedzieć, że bardzo ładnie wyglądasz – złączeni w tańcu, tak nagle, byli wpasowani w ten obrazek zaskakująco udanie; oboje ubrani elegancko, jakby przewidując taką okazję podświadomie, chciał się jej podobać. Troska mieszała się z podnieceniem, a ekscytacja znacząco tłumiła rozsądek. Gubił się w tym wszystkim, co było prawdziwe, a co tylko udawane, chciał odpowiedzi na pytania, potrzebował pewności przed tym nim wyzna, co czuje, a nigdy nie było okazji, jakby ich spotkania już z góry zostały tak pokierowane, że przyświecać miał im inny cel. Zamknął na chwil parę oczy wirując w lekkim, acz swobodnym tańcu, gdy rytm muzyki spowolnił dłonie marynarza wolno sunęły po smukłym ciele znacząc się na linii kręgosłupa zaledwie muskając ciało przez materiał obcisłej sukienki opuszkami palców, aż dotarł do pośladków, które objął najdelikatniej jak tylko potrafił i zręcznie przemknął w górę w drodze powrotnej przez talię, chciał chwycić jej dłonie, być może złożyć na nich pocałunek, ale nie zdążył, bo pchnęła go na kanapę, a on poddał się temu. Zatapiając się w przyjemnej miękkości mebla, bez cienia strachu, a z widocznym oddaniem w oczach.
– Vivian… – odchrząknął i westchnął. Czuł jak twarz zalewa fala gorąca, jak ciało płonie, a w salonie nagle zrobiło się stanowczo, zbyt duszno. Błękit oczu jaśniał, tym samym blaskiem, co i jej, a jednak inne były tych, że fundamenty. – Vi… proszę. – Rozsądek ciągnął za sznurki przejmując w momentach takich, jak ten na ułamek chwili kontrolę, jakby podświadomie wyczuwał, że dziewczyna robi wbrew sobie, niesiona na niezrozumiałej sile. Nie chciał tak. Chciał, by czuła to samo, co on bez wspomagaczy. Ujął jej dłoń i przyciągnął do siebie. – Usiądź, proszę. Porozmawiajmy – posłał jej słaby uśmiech wiedział, że nie potrafi się jej na dłuższą metę opierać, ale próbował. Zależało mu na niej.
Polał sherry do kieliszków, bez namysłu stawiając je na blacie stolika i powrócił oczami do Vi kontemplując jej wygląd i zachowanie w sposób otwarty i bez cienia wątpliwości zdając się na szczerość, niżeli krążenie wokół równoznaczny z brakiem decyzyjności. – Wychodzisz gdzieś? – Bo chociaż mówiła, że czekała na niego, tak wszak nie byli umówieni. – Nie czuje od ciebie alkoholu, ale jesteś jakaś pobudzona, wszystko dobrze? – Pytania, morze pytań, to jednak nie był koniec, chciał jej powiedzieć, że wygląda zniewalająco, że pierwszy raz widział ją tak śliczną, jak z obrazka, ale robiła to wszystko dla siebie on po prostu przyszedł z przypadku, niesiony troską zakrapianą tęsknotą, a ona, cóż wyglądało na to, że i bez tego się dobrze bawiła. Zmartwił się tym faktem, bowiem myślał o spokojnym wieczorze, tylko we dwoje, a dostał rozbrykaną jubilerkę, która cholera wie, czym się nafaszerowała i teraz jest na fali uniesienia, ale przyjdzie kryzys, bo ten zawsze przychodzi, to przecież nierozłączne, a wówczas to on się nią zajmie, jak zwykle. Westchnął ciężko, gdy zaproponowała taniec, poddał się temu z całych sił próbując przegnać rozsądek.
– Chociaż nie znam motywów, chociaż nie umawialiśmy się i chociaż wydajesz mi się nieobecna w jakimś sensie, tak chciałbym tylko powiedzieć, że bardzo ładnie wyglądasz – złączeni w tańcu, tak nagle, byli wpasowani w ten obrazek zaskakująco udanie; oboje ubrani elegancko, jakby przewidując taką okazję podświadomie, chciał się jej podobać. Troska mieszała się z podnieceniem, a ekscytacja znacząco tłumiła rozsądek. Gubił się w tym wszystkim, co było prawdziwe, a co tylko udawane, chciał odpowiedzi na pytania, potrzebował pewności przed tym nim wyzna, co czuje, a nigdy nie było okazji, jakby ich spotkania już z góry zostały tak pokierowane, że przyświecać miał im inny cel. Zamknął na chwil parę oczy wirując w lekkim, acz swobodnym tańcu, gdy rytm muzyki spowolnił dłonie marynarza wolno sunęły po smukłym ciele znacząc się na linii kręgosłupa zaledwie muskając ciało przez materiał obcisłej sukienki opuszkami palców, aż dotarł do pośladków, które objął najdelikatniej jak tylko potrafił i zręcznie przemknął w górę w drodze powrotnej przez talię, chciał chwycić jej dłonie, być może złożyć na nich pocałunek, ale nie zdążył, bo pchnęła go na kanapę, a on poddał się temu. Zatapiając się w przyjemnej miękkości mebla, bez cienia strachu, a z widocznym oddaniem w oczach.
– Vivian… – odchrząknął i westchnął. Czuł jak twarz zalewa fala gorąca, jak ciało płonie, a w salonie nagle zrobiło się stanowczo, zbyt duszno. Błękit oczu jaśniał, tym samym blaskiem, co i jej, a jednak inne były tych, że fundamenty. – Vi… proszę. – Rozsądek ciągnął za sznurki przejmując w momentach takich, jak ten na ułamek chwili kontrolę, jakby podświadomie wyczuwał, że dziewczyna robi wbrew sobie, niesiona na niezrozumiałej sile. Nie chciał tak. Chciał, by czuła to samo, co on bez wspomagaczy. Ujął jej dłoń i przyciągnął do siebie. – Usiądź, proszę. Porozmawiajmy – posłał jej słaby uśmiech wiedział, że nie potrafi się jej na dłuższą metę opierać, ale próbował. Zależało mu na niej.
Vivian Sørensen
Re: 14.02.2001 – Salon z biblioteczką – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 11 Mar - 1:35
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Ostatni raz, kiedy ją widział, jej wygląd i zachowanie różniło się o sto osiemdziesiąt stopni, więc jego zaskoczenie było naturalne. Wbrew wszystkiemu, co się stało, ona lśniła teraz jasnym blaskiem, jakby rozpoczęła życie na nowo, bez trosk. Chciałaby osiągnąć ten stan na trzeźwo, ale niestety bez wspomagaczy nie udało jej się zrelaksować nawet w części tego, co teraz czuła. Płynęła na fali i nie martwiły ją żadne potencjalne konsekwencje, trauma nie cisnęła jej żołądka i była w stanie swobodnie oddychać, po raz pierwszy od kilku tygodni czuła się tak wspaniale wolna.
Towarzystwo Arthura, choć niespodziewane, jeszcze bardziej ją uskrzydliło, bo wyobrażała sobie, że skoro przyszedł, to prawdziwa zabawa dopiero się zacznie. Jej wcześniejsze pląsy i przebieranki były zaledwie grą wstępną. Nie przyzwyczaiła go do takiego widoku, chyba pierwszy raz doświadczył jej takiej żywej i radosnej jak skowronek.
- Nie - odpowiedziała automatycznie, dopiero po chwili orientując się, że pytanie mogło stanowić propozycję albo preferencję. Nie zamierzała mu niczego narzucać, szczególnie że wyjście z nim na miasto wydawało jej się ciekawą opcją. Przecież nic jej nie ograniczało, mogła robić, co tylko chciała. Przynajmniej dopóki środki odurzające działały. - A chcesz?
Przekręciła głowę w niezrozumieniu, dlaczego zadaje pytania o jej pobudzenie. Nie cieszył się, że miała tak dobry nastrój, że zamiast płakać w poduszkę, chciała bawić się i tańczyć? Każdy powinien w ten sposób odreagowywać przykrości, wtedy nie byłoby tyle goryczy na świecie.
- Wszystko cudownie. W końcu mam dobry humor, cieszysz się? - wyszczerzyła zęby tak szeroko, jak jeszcze nigdy w normalnej rozmowie, choć sama nawet nie była tego świadoma. Czasami jej ciało reagowało instynktownie, nie ma w tym nic złego. Wolała przerażać zbyt szerokim uśmiechem niż ciągłym umartwianiem się. Chyba każdy miał już tego dość, ona z pewnością.
- Dzięki! Ty też jesteś dziś wyjątkowo elegancki, przyszedłeś mnie zabrać na randkę? - zachichotała kolejny już raz dzisiaj, jakimś cudem zauważając jego nienaganną prezencję. Może dlatego, że jeszcze niedawno sama podziwiała się w każdym lustrze, a jej oko chłonęło szczegóły z zadziwiającą precyzją, jak na ten stan.
Taniec nie należał do tych grzecznych, ale czy kiedykolwiek kreowała się przy nim na taką? Potrzebowała spuścić ze smyczy wszelkie zalegające emocje, zatracić się w tańcu, by ostatecznie poczuć ulgę. Bardzo szybko złapali wspólne tempo, a ich ciała współgrały w rytmie melodii. Doceniłaby jego staranie, gdyby w tym momencie nie uważała go za oczywiste. W końcu, dlaczego miałby z nią nie zatańczyć?
Sielanka trwała najwidoczniej zbyt długo, bo zamiast cieszyć się widokiem wirującego ciała dziewczyny, on starał się przywołać ją do porządku, czym burzył jej ład zbudowany z zapałek.
- Tak? Proś - rzuciła, posyłając mu zadziorny uśmieszek, ale zanim zdążyła zrobić więcej, jego marudna natura ściągnęła ją do parteru, przyciągając do siebie. Pozwoliła się poprowadzić, ale dalej walczyła z jego reżimem. Podwinęła i tak już kusą sukienkę, żeby mieć na tyle swobody, by usiąść okrakiem na jego kolanach.
- Dobrze - wymruczała mu do ucha, drażniąc się z nim, przegryzając delikatnie płatek. Czy musiał psuć jej nastrój, czy nie mógł poczekać, aż dobra passa zwyczajnie się wyczerpie, bo przecież w końcu musi?
- O czym chcesz rozmawiać? - zapytała, lecz nie dając mu szans na odpowiedź, wpiła się mocno w jego usta, dociskając go do oparcia kanapy. Nie powinna tego robić, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i niewyjaśnione sprawy, ale teraz w jej głowie nie było zupełnie żadnych ograniczeń.
Towarzystwo Arthura, choć niespodziewane, jeszcze bardziej ją uskrzydliło, bo wyobrażała sobie, że skoro przyszedł, to prawdziwa zabawa dopiero się zacznie. Jej wcześniejsze pląsy i przebieranki były zaledwie grą wstępną. Nie przyzwyczaiła go do takiego widoku, chyba pierwszy raz doświadczył jej takiej żywej i radosnej jak skowronek.
- Nie - odpowiedziała automatycznie, dopiero po chwili orientując się, że pytanie mogło stanowić propozycję albo preferencję. Nie zamierzała mu niczego narzucać, szczególnie że wyjście z nim na miasto wydawało jej się ciekawą opcją. Przecież nic jej nie ograniczało, mogła robić, co tylko chciała. Przynajmniej dopóki środki odurzające działały. - A chcesz?
Przekręciła głowę w niezrozumieniu, dlaczego zadaje pytania o jej pobudzenie. Nie cieszył się, że miała tak dobry nastrój, że zamiast płakać w poduszkę, chciała bawić się i tańczyć? Każdy powinien w ten sposób odreagowywać przykrości, wtedy nie byłoby tyle goryczy na świecie.
- Wszystko cudownie. W końcu mam dobry humor, cieszysz się? - wyszczerzyła zęby tak szeroko, jak jeszcze nigdy w normalnej rozmowie, choć sama nawet nie była tego świadoma. Czasami jej ciało reagowało instynktownie, nie ma w tym nic złego. Wolała przerażać zbyt szerokim uśmiechem niż ciągłym umartwianiem się. Chyba każdy miał już tego dość, ona z pewnością.
- Dzięki! Ty też jesteś dziś wyjątkowo elegancki, przyszedłeś mnie zabrać na randkę? - zachichotała kolejny już raz dzisiaj, jakimś cudem zauważając jego nienaganną prezencję. Może dlatego, że jeszcze niedawno sama podziwiała się w każdym lustrze, a jej oko chłonęło szczegóły z zadziwiającą precyzją, jak na ten stan.
Taniec nie należał do tych grzecznych, ale czy kiedykolwiek kreowała się przy nim na taką? Potrzebowała spuścić ze smyczy wszelkie zalegające emocje, zatracić się w tańcu, by ostatecznie poczuć ulgę. Bardzo szybko złapali wspólne tempo, a ich ciała współgrały w rytmie melodii. Doceniłaby jego staranie, gdyby w tym momencie nie uważała go za oczywiste. W końcu, dlaczego miałby z nią nie zatańczyć?
Sielanka trwała najwidoczniej zbyt długo, bo zamiast cieszyć się widokiem wirującego ciała dziewczyny, on starał się przywołać ją do porządku, czym burzył jej ład zbudowany z zapałek.
- Tak? Proś - rzuciła, posyłając mu zadziorny uśmieszek, ale zanim zdążyła zrobić więcej, jego marudna natura ściągnęła ją do parteru, przyciągając do siebie. Pozwoliła się poprowadzić, ale dalej walczyła z jego reżimem. Podwinęła i tak już kusą sukienkę, żeby mieć na tyle swobody, by usiąść okrakiem na jego kolanach.
- Dobrze - wymruczała mu do ucha, drażniąc się z nim, przegryzając delikatnie płatek. Czy musiał psuć jej nastrój, czy nie mógł poczekać, aż dobra passa zwyczajnie się wyczerpie, bo przecież w końcu musi?
- O czym chcesz rozmawiać? - zapytała, lecz nie dając mu szans na odpowiedź, wpiła się mocno w jego usta, dociskając go do oparcia kanapy. Nie powinna tego robić, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i niewyjaśnione sprawy, ale teraz w jej głowie nie było zupełnie żadnych ograniczeń.
Arthur Mortensen
Re: 14.02.2001 – Salon z biblioteczką – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 11 Mar - 16:53
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Olśniewała go swym sposobem bycia, gdyż nigdy wcześniej pełni jej blasku nie ujrzał tak, teraz gdy miał go na wyciągnięcie ręki trwał w zawieszeniu podatny na jej urok, a jednocześnie troska pobrzmiewająca w słowach kreowana podszeptami moralności wyczuwała fałsz tego spektaklu zdradzając się swym kontrastem na tle jej osoby. Wiedział, jaka potrafiła być ba, do czego dochodziło, gdy obydwoje poddawali się namiętności i jakie tejże słabości efekty były. Dreszcz przeszył ciało, bo te spragnione dotyku czułego lgnęło do Vivian, jak ćma do światła. Świadom tego wszystkiego dodatkowo dostrzegał w jej oczach diabełki podekscytowania wywołane jego widokiem, jakby był brakującym elementem układanki. Zdecydowanie nie chciał wychodzić, to zakomunikował w pierwszym geście, a skromny ruch głowy to jedynie utwierdził. Była taka piękna, tak pociągająca w każdym ruchu łapiąc się na czynnościach mimowolnych przełykał ślinę ze zduszonym gardłem zaniemówienia, tylko wyjątkowym wysiłkiem woli odzyskiwał kontenans, ten wieczór zapowiadał się sennie, wręcz melancholijnie, a w ciągu zaledwie jednego uderzenia serca zmienił się w prawdziwie ogniste widowisko kryjące podszyte wewnętrznie pragnienia i tęsknoty.
– Jesteś zniewalająco piękna – zbroja wstrzemięźliwości kruszała z każdym gestem, jakby słowa mogły ją zdmuchnąć z szachownicy pozostawiając zaledwie kupkę popiołu, ot i nic więcej. – Żałuje, że nigdy nie byliśmy na randce – uśmiech, a raczej kwaśny grymas podnoszący kąciki ust ku górze wypłynął na oblicze marynarza. Wiedział o charakterystyce ich spotkań, nigdy jednak los nie pozwolił im rozwinąć się w pełni, jakby kreśląc losy tej relacji od innej strony zgoła dobitniej, znacznie bardziej emocjonalnie i krwawo. Wylewał żale w pustkę nocy, iż nie zobaczył jej nigdy w wieczornej kreacji, by chociaż przez kilka minut, mógł napatrzeć się na nią, gdy zniknie z horyzontu. Westchnął ponownie, te wydobywały się z jego ust stanowczo, zbyt często w zaledwie tak krótkim czasie zalewając kurczącą się pewność siebie falą niepewności. Czuł w kościach, że wkradł się w czyjeś życie, że to tylko sen, a on może marzyć, bez choćby dotknięcia zjawy, bo wówczas obraz zniknie, ot rozmaże się. I może tak by dalej myślał, gdyby nie śmiałość ta, jaką zlekceważył, a jaka przyciągnęła partnerkę do siebie.
– O emocjach, o tym, co do… – zamilknął stłamszony namiętnością serwowaną w pełnym żaru pocałunku, oddawał jej w nim całego siebie nie pozostając dłużny odbił się od oparcia kanapy wyprostowując sylwetkę i podciągając, bliżej ciało partnerki, te obejmował na wysokości ud, ale dłonie sunęły powoli, ku pośladkom znacząc się stanowczością silnych przywykłych do pracy fizycznej rąk, te były jej dobrze znane, zbyt często błądziły po mapie jej ciała.
Oderwał usta, oddychając głęboko w intensywnie błękitnych oczach jawiła się dzikość, jakiej próżno szukać w momentach normalnej konwersacji, teraz mogła ją w pełni dostrzec, chociaż już przy ostatnim razie jej zalążki uwidaczniały się, tak jednak pożądania nawet nie sposób było kryć, a mężczyzna zdawało się, był gotów zerwać z siebie koszulę, by tylko odrobinę ochłonąć. Opierając twarz o piersi kochanki westchnął po raz kolejny tego wieczora.
– Nie możemy, coś się stało. Czuje to. – Była zbyt miła dla niego, chciała zapomnienia, a on, gdyby poprosiła dałby jej to, a także wszystko inne, choćby zdawało się to niemożliwe, tak zrobiłby to. Bo mu zależało, tę ostatnią myśli ostatni mi czasy powtarzał, niczym mantrę świadom, jak licha to była przykrywka dla prawdziwych uczuć. Podniósł twarz z klatki piersiowej jubilerki i objął ją, czule przytulając mocno, bez słowa trwał tak znacznie dłużej, niżeli początkowo przypuszczał czuł w dalszym ciągu podekscytowanie z jakim oddziaływała na niego, zbyt intensywnie, ale nie chciał rezygnować z tej bliskości. Patrzył jej w oczy gotów zrobić w tej chwili wszystko to, o co poprosi.
– Jesteś zniewalająco piękna – zbroja wstrzemięźliwości kruszała z każdym gestem, jakby słowa mogły ją zdmuchnąć z szachownicy pozostawiając zaledwie kupkę popiołu, ot i nic więcej. – Żałuje, że nigdy nie byliśmy na randce – uśmiech, a raczej kwaśny grymas podnoszący kąciki ust ku górze wypłynął na oblicze marynarza. Wiedział o charakterystyce ich spotkań, nigdy jednak los nie pozwolił im rozwinąć się w pełni, jakby kreśląc losy tej relacji od innej strony zgoła dobitniej, znacznie bardziej emocjonalnie i krwawo. Wylewał żale w pustkę nocy, iż nie zobaczył jej nigdy w wieczornej kreacji, by chociaż przez kilka minut, mógł napatrzeć się na nią, gdy zniknie z horyzontu. Westchnął ponownie, te wydobywały się z jego ust stanowczo, zbyt często w zaledwie tak krótkim czasie zalewając kurczącą się pewność siebie falą niepewności. Czuł w kościach, że wkradł się w czyjeś życie, że to tylko sen, a on może marzyć, bez choćby dotknięcia zjawy, bo wówczas obraz zniknie, ot rozmaże się. I może tak by dalej myślał, gdyby nie śmiałość ta, jaką zlekceważył, a jaka przyciągnęła partnerkę do siebie.
– O emocjach, o tym, co do… – zamilknął stłamszony namiętnością serwowaną w pełnym żaru pocałunku, oddawał jej w nim całego siebie nie pozostając dłużny odbił się od oparcia kanapy wyprostowując sylwetkę i podciągając, bliżej ciało partnerki, te obejmował na wysokości ud, ale dłonie sunęły powoli, ku pośladkom znacząc się stanowczością silnych przywykłych do pracy fizycznej rąk, te były jej dobrze znane, zbyt często błądziły po mapie jej ciała.
Oderwał usta, oddychając głęboko w intensywnie błękitnych oczach jawiła się dzikość, jakiej próżno szukać w momentach normalnej konwersacji, teraz mogła ją w pełni dostrzec, chociaż już przy ostatnim razie jej zalążki uwidaczniały się, tak jednak pożądania nawet nie sposób było kryć, a mężczyzna zdawało się, był gotów zerwać z siebie koszulę, by tylko odrobinę ochłonąć. Opierając twarz o piersi kochanki westchnął po raz kolejny tego wieczora.
– Nie możemy, coś się stało. Czuje to. – Była zbyt miła dla niego, chciała zapomnienia, a on, gdyby poprosiła dałby jej to, a także wszystko inne, choćby zdawało się to niemożliwe, tak zrobiłby to. Bo mu zależało, tę ostatnią myśli ostatni mi czasy powtarzał, niczym mantrę świadom, jak licha to była przykrywka dla prawdziwych uczuć. Podniósł twarz z klatki piersiowej jubilerki i objął ją, czule przytulając mocno, bez słowa trwał tak znacznie dłużej, niżeli początkowo przypuszczał czuł w dalszym ciągu podekscytowanie z jakim oddziaływała na niego, zbyt intensywnie, ale nie chciał rezygnować z tej bliskości. Patrzył jej w oczy gotów zrobić w tej chwili wszystko to, o co poprosi.
Vivian Sørensen
14.02.2001 – Salon z biblioteczką – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 6 Kwi - 0:26
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wiedziona złudnym wpływem substancji, zupełnie nie rozumiała poważnych min Arthura, w końcu w jej mniemaniu nie było się czym martwić. W tej chwili nie miała żadnych problemów, a szukanie ich na siłę nie leżało w jej naturze — nie w tym stanie skupienia.
Błysk w oku, przesadnie rozluźnione ciało i radość, jaką emanowała, była niecodzienna, a gdyby przyjrzał się bardziej, pewnie dostrzegłby nienaturalnie powiększone źrenice i kropelki potu na czole, choć to ostatnie łatwo zrzucić na karb tańca. Choć raz nie musiał ratować ją z opresji, tak teraz była bezpieczna, we własnym domu, z wyśmienitym humorem, który sama sobie kupiła. Czego chcieć więcej? Może tej substancji, która ją rozweseliła, ale zastanowi się później, jak zorganizować większe ilości, by starczyło jej na dłuższy czas. Po co płakać po kątach i smucić się codziennie, skoro można sobie pomóc w łatwy sposób? Kto by myślał o konsekwencjach, kiedy trauma zatruwała życie i odbierała chęci do normalnego funkcjonowania?
Uśmiechnęła się na komplement, bo w tym poczuciu uniesienia jeszcze bardziej łechtał jej ego. Wiedziała, że nie będzie w stanie długo się opierać, pożądał jej i potrafiła to wykorzystać, szczególnie teraz, kiedy nie znała żadnych ograniczeń. Liczyły się tylko jej pragnienia, a w pozycji, w której się znaleźli, doskonale wyczuwał, czego chciała. Miała ochotę zdusić fizycznie jego wahania i wziąć to, czego oczekiwała, a powstrzymywała ją przed tym tylko niedostateczna ilość siły. Poczucie moralności po zażyciu bliżej niezidentyfikowanej substancji wynosiło gdzieś w granicy zera. A kiedy jeszcze widziała, jak ze sobą walczy, bo sam też tego chce, tym bardziej pragnęła go zwieść na pokuszenie, zupełnie jak mały diabełek na ramieniu, podpowiadając tę bardziej beztroską, przyjemną drogę.
- Może kiedyś pójdziemy - pocałowała kącik jego ust, który akurat uniósł się w grymasie. Nie próbowała zrozumieć jego znaczenia, przyjmowała jego słowa w bezpośrednim kontekście; teraz nie była w stanie nawet pojąć ukrytych przekazów. W głowie jej wirowało, ale nie tak jak po alkoholu, tylko bardziej stabilnie, a jednocześnie z osobliwym odczuciem, jakby nie była sobą, tylko stała obok.
Zatracając się w pocałunku, odzyskiwała w niewielkim stopniu zalążek świadomości, a wzmocnione odczucia przez narkotyk, dodawały tej chwili skrzydeł, a przynajmniej wydawało jej się, że unosi się w powietrzu. Zapomniała już, o czym chciał rozmawiać, a że rozmowy o emocjach nigdy nie były jej mocną stroną, tak nie paliła się do tej czynności. Wolała się oddać przyjemniejszym aspektom zbliżenia, błądząc dłońmi po jego torsie, zahaczając gdzieniegdzie pazurami, by pozostawić niewielki ślad. Jego dotyk był tak naturalny i właściwy, że teraz wydawało jej się, że tylko on powinien jej dotykać już do końca życia. Ich ciała były zaskakująco kompatybilne, a ciepło, jakim bił, ogrzewało nie tylko ciało, ale przede wszystkim duszę. Pomagał jej stanąć na nogi i troszczył się w sposób, jakiego jeszcze dotąd nie poznała. Nie wiedziała, co to właściwie znaczy, ale czuła, że jest jej coraz bliższy.
- Coś się stało. Podobasz mi się - z pozoru poważne słowa zwieńczyła uroczym chichotem, opierając dłonie na jego silnych ramionach. - Lubię twoje oczy. - pochyliła się, by pocałować go w oko, nie zważając na to, czy zdąży je zamknąć. - I nos. - kolejne cmoknięcie w wymienione miejsce. - Szczękę. - tu przejechała językiem po linii jego żuchwy. - A przede wszystkim usta.
Nie czekała na zaproszenie, choć tym razem delikatniej, bardziej stopniowo zatapiała się w pocałunku. Dopiero po chwili wplotła palce w jego włosy i zwiększyła nacisk, by mocniej do niej przywarł.
- Jesteś spięty - westchnęła, jakby to psuło jej całą zabawę, którą była tak pochłonięta, że nawet nie starała się pojąć, o co może mu chodzić, a najchętniej wcisnęłaby mu do ust tą samą tabletkę, żeby dorównał jej entuzjazmem. Ale zaraz, przecież może...
- Zaczekaj tu na mnie - niczym wiewiórka zeskoczyła z jego kolan i pognała do swojego pokoju, tam dokonując małej metamorfozy, zrzucając z siebie sukienkę i w pośpiechu kompletując czarną bieliznę, którą okryła jedwabnym szlafrokiem w tym samym kolorze. Zabrała jeszcze z biurka pojedynczą tabletkę i wróciła do mężczyzny powolnym krokiem, subtelnie sunąc do przodu, dając mu czas, by ocenił zmianę. Bez zbędnej krępacji wdrapała się znów na jego kolana, nie pokazując mu, co ma dla niego, traktując to jako formę niespodzianki.
- Zamknij oczy, otwórz buzię - uśmiechnęła się najbardziej niewinnie, jak tylko potrafiła i czekała na okazję, by wprowadzić swój plan w życie i gdy poddał się jej prośbie, położyła mu na język tabletkę i zamknęła usta kolejnym pocałunkiem, jednocześnie oplatając szyję rękoma, wyszeptała podczas łapania oddechu: - Przenieśmy się do mojego pokoju.
Vivian i Arthur z tematu
Błysk w oku, przesadnie rozluźnione ciało i radość, jaką emanowała, była niecodzienna, a gdyby przyjrzał się bardziej, pewnie dostrzegłby nienaturalnie powiększone źrenice i kropelki potu na czole, choć to ostatnie łatwo zrzucić na karb tańca. Choć raz nie musiał ratować ją z opresji, tak teraz była bezpieczna, we własnym domu, z wyśmienitym humorem, który sama sobie kupiła. Czego chcieć więcej? Może tej substancji, która ją rozweseliła, ale zastanowi się później, jak zorganizować większe ilości, by starczyło jej na dłuższy czas. Po co płakać po kątach i smucić się codziennie, skoro można sobie pomóc w łatwy sposób? Kto by myślał o konsekwencjach, kiedy trauma zatruwała życie i odbierała chęci do normalnego funkcjonowania?
Uśmiechnęła się na komplement, bo w tym poczuciu uniesienia jeszcze bardziej łechtał jej ego. Wiedziała, że nie będzie w stanie długo się opierać, pożądał jej i potrafiła to wykorzystać, szczególnie teraz, kiedy nie znała żadnych ograniczeń. Liczyły się tylko jej pragnienia, a w pozycji, w której się znaleźli, doskonale wyczuwał, czego chciała. Miała ochotę zdusić fizycznie jego wahania i wziąć to, czego oczekiwała, a powstrzymywała ją przed tym tylko niedostateczna ilość siły. Poczucie moralności po zażyciu bliżej niezidentyfikowanej substancji wynosiło gdzieś w granicy zera. A kiedy jeszcze widziała, jak ze sobą walczy, bo sam też tego chce, tym bardziej pragnęła go zwieść na pokuszenie, zupełnie jak mały diabełek na ramieniu, podpowiadając tę bardziej beztroską, przyjemną drogę.
- Może kiedyś pójdziemy - pocałowała kącik jego ust, który akurat uniósł się w grymasie. Nie próbowała zrozumieć jego znaczenia, przyjmowała jego słowa w bezpośrednim kontekście; teraz nie była w stanie nawet pojąć ukrytych przekazów. W głowie jej wirowało, ale nie tak jak po alkoholu, tylko bardziej stabilnie, a jednocześnie z osobliwym odczuciem, jakby nie była sobą, tylko stała obok.
Zatracając się w pocałunku, odzyskiwała w niewielkim stopniu zalążek świadomości, a wzmocnione odczucia przez narkotyk, dodawały tej chwili skrzydeł, a przynajmniej wydawało jej się, że unosi się w powietrzu. Zapomniała już, o czym chciał rozmawiać, a że rozmowy o emocjach nigdy nie były jej mocną stroną, tak nie paliła się do tej czynności. Wolała się oddać przyjemniejszym aspektom zbliżenia, błądząc dłońmi po jego torsie, zahaczając gdzieniegdzie pazurami, by pozostawić niewielki ślad. Jego dotyk był tak naturalny i właściwy, że teraz wydawało jej się, że tylko on powinien jej dotykać już do końca życia. Ich ciała były zaskakująco kompatybilne, a ciepło, jakim bił, ogrzewało nie tylko ciało, ale przede wszystkim duszę. Pomagał jej stanąć na nogi i troszczył się w sposób, jakiego jeszcze dotąd nie poznała. Nie wiedziała, co to właściwie znaczy, ale czuła, że jest jej coraz bliższy.
- Coś się stało. Podobasz mi się - z pozoru poważne słowa zwieńczyła uroczym chichotem, opierając dłonie na jego silnych ramionach. - Lubię twoje oczy. - pochyliła się, by pocałować go w oko, nie zważając na to, czy zdąży je zamknąć. - I nos. - kolejne cmoknięcie w wymienione miejsce. - Szczękę. - tu przejechała językiem po linii jego żuchwy. - A przede wszystkim usta.
Nie czekała na zaproszenie, choć tym razem delikatniej, bardziej stopniowo zatapiała się w pocałunku. Dopiero po chwili wplotła palce w jego włosy i zwiększyła nacisk, by mocniej do niej przywarł.
- Jesteś spięty - westchnęła, jakby to psuło jej całą zabawę, którą była tak pochłonięta, że nawet nie starała się pojąć, o co może mu chodzić, a najchętniej wcisnęłaby mu do ust tą samą tabletkę, żeby dorównał jej entuzjazmem. Ale zaraz, przecież może...
- Zaczekaj tu na mnie - niczym wiewiórka zeskoczyła z jego kolan i pognała do swojego pokoju, tam dokonując małej metamorfozy, zrzucając z siebie sukienkę i w pośpiechu kompletując czarną bieliznę, którą okryła jedwabnym szlafrokiem w tym samym kolorze. Zabrała jeszcze z biurka pojedynczą tabletkę i wróciła do mężczyzny powolnym krokiem, subtelnie sunąc do przodu, dając mu czas, by ocenił zmianę. Bez zbędnej krępacji wdrapała się znów na jego kolana, nie pokazując mu, co ma dla niego, traktując to jako formę niespodzianki.
- Zamknij oczy, otwórz buzię - uśmiechnęła się najbardziej niewinnie, jak tylko potrafiła i czekała na okazję, by wprowadzić swój plan w życie i gdy poddał się jej prośbie, położyła mu na język tabletkę i zamknęła usta kolejnym pocałunkiem, jednocześnie oplatając szyję rękoma, wyszeptała podczas łapania oddechu: - Przenieśmy się do mojego pokoju.
Vivian i Arthur z tematu