Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    07.03.2001 – Przedpokój – E. Halvorsen & V. Holmsen

    2 posters
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    7.03.2001



    Stukot obcasów o chodnik - miarowy.
    Oddech wyrywający się z piersi - lekko przyspieszony.
    Ozdobna torba przewieszona przez ramię - wybitnie ciężka.
    Nie wahała się kiedy opuszczała swoje mieszkanie by śmiało kroczyć przez miasto do miejsca gdzie swój świat skrywał Einar.
    Ostatnie ich spotkanie znaczone było rozbitym szkłem i strumieniami rubinowego napoju. Takiego samego, który teraz spoczywał w torbie. Padło wiele słów, ujawnione zostały sekrety w brzmieniu okrutnych tonów. Ranili i dawali się ranić, wbijając szpilę otrzymywali rany szarpane przez pazury własnego okrucieństwa.
    Tym razem wspomnienia miała czyste, a myśli klarowne. Trwająca w złudzeniu kreowanym przez klątwę podejmowała działania w oparciu o sztuczny strach, o lęk, który nigdy nie istniał. Fałszywy obraz namalowany za pomocą pięknego prezentu nadawał kierunek kolejnym decyzjom, a te podjęłaby zupełnie inne niż do tej pory.
    Inne słowa kształtujące rzeczywistość, inna melodia każdego dnia. Oszukał ją. Zwiódł. Związał wolę, związał umysł, ponieważ nie potrafił pogodzić się z myślą, że nigdy nie będzie jego. Czy tylko malarz rozumiał wolność do jakiej dążyli, czy tylko on rozumiał, że nie dało się ich okiełznać, że pozwalali na tyle na ile sami się godzili?
    Czy tylko wróg…
    Czy nadal był wrogiem?
    Czy nadal balansowali na kruchym lodzie jeziora nieznanej relacji, czy może nie w pełni świadomie budowali chwiejny pomost? Kim był?
    On znał prawdę, czy był gotowy zdradzić swoją.
    Pukanie do drzwi rozbrzmiało w jasnych ścianach przedpokoju.
    Złociste odcienie zatańczyły na kosmykach włosów, a szare spojrzenie natknęło się na to zielono -niebieskie, które przypominało głębię jeziora.
    -Czasami trzeba przeczekać moją dumę. - Oznajmiła stojąc w progu i wyciągnęła w jego stronę prezent. -To na dobry początek.
    Wewnątrz niebieskiej torby znajdowała się nowa koszula, bardzo podobna do tej, której fragmenty zostały w jej mieszkaniu, butelka czerwonego wina oraz pojemnik aromatycznej herbaty, w której wyraźnie przebijał się zapach jaśminu.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Świat włożył mu kłamstwo w usta; przywarło jak szorstki knebel do miękkiej błony śluzówek, do poczciwego garbu podniebienia, tłamsiło się i pęczniało za ogrodzeniem zębów, zgniatając łapczywy oddech. Oszustwo, które powtarzał, zastygło na jego twarzy skorupą gładkiego wosku, grzebało prawdę, jej rysy, których nikt nie mógł zdzierżyć - nawet on sam, kiedy wkraczał samotnie, nędznie w ramiona tłumu zdolnego by go osądzić. Stał się pokornym sługą, pokornym, ufnym wyznawcą obyczajów czerpiących z potoków legend.
    Przeklęty.
    Widok własnego ciała rozbudzał w nim obrzydzenie i szarpał przypływem torsji; świadomość, jawna i namacalna domieszki odmiennej rasy, niepełnego ogniwa zaciśniętego na nim człowieczeństwa, wprawiała go w nieodmienną i wciąż niegasnącą rozpacz. Łodyżki palców zwijały się zawsze w pięści, w ich twardą parę owoców zbielonych na szczytach knykci, usta gniotły się w wąską, niemal żałobną linię, tęczówki traciły blask. Serce zabiło głucho, na oślep niemal kołacząc w giętkim worku osierdzia, smagając sklepienia żeber. Niechętnie spoglądał w lustro, szczególnie dzisiaj, gdy skaza znowu odrosła - zawsze wracała, zawsze. Lękał się na nie patrzeć, zupełnie, jakby uważał, że ujrzy już w nim potwora, nie tylko samą istotę, błąkającą się, zagubioną na pograniczu dwóch zaplecionych gatunków.
    Bogowie; był tak żałosny.
    Miał dzisiaj tkwić w samotności, pukanie - nagłe, nieprzewidziane - do drzwi, zerwało z niego jednakże uprząż zamyślenia. Zdenerwowany, choć nietracący głowy - w przeciwnym razie nie wytrwałby wśród ukrycia przez tyle kłamliwych lat, wcisnął swój huldrzy ogon w jedną z nogawek spodni; było to rozwiązanie tymczasowe, choć dostateczne na krótką, jak wierzył, rozmowę w progach domostwa. Upewnił się, że obecny wygląd nie budzi żadnych podejrzeń i ruszył w kierunku drzwi; osoba, składająca wizytę musiała odrobinę poczekać nim szczeknie posłusznie zamek.
    Nie ukrywał swojej konsternacji; spodziewał się różnych osób, również tych, którym szeptał oszustwa przeróżnych wyznań, w obliczu których bluźnierczo mówił o miłości i bezgranicznym oddaniu; nie spodziewał się jej, ukrytej za barykadą kilku tygodni milczenia; próbował o niej nie myśleć, próbował zgodnie zapomnieć, dostrzegając łapczywy charakter ich relacji - chwytała zachłannie wszystko, spijała cierpkie sekrety z początku dotykające jedynie osoby niksy. Mówił jej jeszcze wcześniej, że nie chce zostać jej wrogiem, kim jednak sam pragnął być? Okrywał się chłodem obaw i równoczesnym płomieniem fascynacji. Nie mogli oboje przestać - pozwolił jej wejść do środka bez zbędnych, rzucanych słów.
    - Nie sądzę, by jej ubyło - nie wahał się odpowiedzieć; kąciki ust zgodnie drgnęły, prowokując uśmiechem i nęcąc do dalszej gry. Wręcz przeciwnie, zdawała się emanować dumą i wolnością, tak nieodzowną dla ich pochodzenia; ostatnio, gdy się spotkali, była poniekąd zagubiona, kreśląc dobitnie status swojej zależności i przywiązania do obecnego pracodawcy. Skoczyli sobie do gardeł, napięcie, ciężkie jak ołów tworzyło euforię toksyn; mieli wiele emocji, zbyt wiele, negatywnych, zatęchłych oraz poddanych fermentacji, dla których wprost rozpaczliwie, choćby w bluźnierczy sposób, szukali oboje ujścia. Nie wiedział, dokąd zmierzali; nie wiedział jednak konkretnie, był przekonany, był pewny, że ścieżki ich wspólnych losów zbiegały się w zatraceniu.
    - Dziękuję - powiedział, przyjmując prezent, tylko i aż, ze szczerością, chociaż bez zbędnej, niewłaściwej egzaltacji. Odsunął się, zabierając podarki i pomagając jej zdjąć płaszcz; kalkulował spotkanie, próbował rozważyć wszystko, czy będzie krótką rozmową, czy będzie zmuszony…
    Mięśnie spięły się w strachu.
    Znienawidzi mnie.
    Wyśmieje.
    Nie zapominaj, kim jest. Wszystko pozornie trwa w zawieszeniu broni, tak długo, jak nie zna prawdy; kiedy ją pozna, zgnijesz wśród konsekwencji.
    - Czemu mogę zawdzięczać twoje odwiedziny? - postanowił się dowiedzieć, przywołując niedługo później szeptaną formą zaklęcia parę kieliszków. W salonie, na stoliku leżała zamknięta książka z chorągwią cienkiej zakładki; przed chwilą jeszcze ją czytał.
    - Wierzę, że każdy impuls bierze skądś swoje źródło - zbliżył się do niej; czekał, zarazem, aż zajmie obrane miejsce.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Przybyła pod wpływem chwili, wiedziona przedziwną potrzebą spotkania. Choć przecież miał rację i jego kpina, wtedy tak bardzo ją rozsierdziła, dzisiaj mogła wieść triumf. Mimo tego, zapukała do drzwi wiedząc, że może spotkać się z dalszym wyśmianiem. Naiwności, uległości, wiary, że komuś może zależeć na demonie.
    Wszyscy czerpali póki mogli, a potem przeklinali istotę, która sprawiała, że ich dni stawały się przyjemniejsze. Okrutne piękno, jakim była, nie mogło istnieć na jawie. Zawsze za tysiącami masek, ubieranym każdego dnia uśmiechem, gdyż jej brzydota ukazywała okrutny chichot losu. Wszystko miało swoją cenę.
    Wkroczyła do wnętrza mieszkania, doskonale znała rozkład pomieszczeń, choć jeszcze we wszystkich nie była. Uwalniając dłonie od prezentu mogła zdjąć płaszcz, wraz z pomocą męskich dłoni i skierować się bezceremonialnie do salonu.
    Wyczekiwał.
    Wyczuła na sobie spojrzenie, to pytające, kalkulujące dlaczego tu jest. Milczała, nie odnawiała kontaktu świadoma jak bardzo daleko zabrnęli. Pochłonięta osobą pracodawcy, jego istnieniem i jego pragnieniami. Sztucznie przywiązana lojalnością, którą i tak posiadał, ale wolał pogłębić. Stłamsić w jej nie to co było magnesem. Kiedy by się znudził? Lecz wtedy nie mógłby zdjąć klątwy, zbytnio obawiając się gniewu, który przed dwoma dniami prawie go utopił. Obejrzała się na malarza. W kącikach ust pojawił się cień uśmiechu, wiedziona emocjami na chwilę się zatrzymała. W umyśle nie było ostrzegawczych tonów, wiedziała co robi, zabrnęli już daleko, gdzieś po drodze zapominając kim są.
    Nadal nie wiedziała. Jedynie snuła domysły, zastanawiała się. Nigdy nie zapytała wprost, czekając aż sam powie. Wtedy, w przypływie wielu zdarzeń wyjawiła swój sekret. Odkryła się, podając mu na tacy broń, mającą siłę powalenie jej istnienia.
    Podeszła niespiesznie do książki. Opuszkami palców muskając jej okładkę, zaczepiając strzęp zakładki.
    -Doświadczyłeś kiedyś związania własnej woli, takiego którego sam używasz wobec innych? - Zapytała po chwili patrząc jak kieliszki suną po blacie. Uniosła spojrzenie gdy się zbliżył. -Zmieniającego postrzeganie drugiej osoby? - Miękkość głosek osiadała w powietrzu, aura spokojna sączyła się niczym nie zmącona. Kojąca, delikatna, cicha. Tak bardzo odmienna od tych szalonych wirów jakie do tej pory jej towarzyszyły. Nie szarpała się, a niksa nie musiała jej trzymać krótko wokół własnych palców. Teraz zdawała sobie sprawę, że żyła w ciągłym strachu, choć nie miała powodu. Napędzana fałszywym obrazem sądziła, że skazana jest na wieczne ukrywanie się. Wyzwoleni stanowili zagrożenie, ale nie takie, jakie zostało wykreowane w jej głowie za pomocą piękna diamentów. Zwodniczego, tak samo jak ona. Dała się nabrać na sztuczkę, którą sama stosowała tak wiele razy. Pokonana własną bronią, ponieważ zaufała.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Nie różnił się; nigdy - do tego stopnia, jak śmieli przypuszczać inni.
    Pragnęli być zawsze święci.
    Pragnęli znów się wybielić.
    Pragnęli być nieskalani.
    Miażdżyli go stemplem piętna, głosili rozliczne plotki na temat jego gatunku, gardzili nim, choć podskórnie żądali znów obecności, marzyli, by stracić zmysły. Widzieli tylko przewrotność, widzieli giętką jak świeży, zielony pęd łodygę kręgosłupa moralnego, widzieli rozrzutność lubieżności, smak wielu ciał i dotyków, widzieli aurę tworzącą teatrzyk zgodnych, podrygujących marionetek. Widzieli uprowadzenia, widzieli zarazę grzechu, chorobę, której płomienie palą podatne trzewia, widzieli dzieci porzucane przez matki bez cienia najmniejszej troski, powtarzali, wciąż powtarzali przesłanki na temat mordów na kochankach, ich ciał spotkanych w lesie, przykrytych płaszczem listowia. Byli abominacją, odmieńcami, obarczonymi na zawsze przeklętą skazą, bojącymi się bogów, kapłanów i świętych miejsc. Umieli, jakże wspaniale, obarczać ich zawsze winą, umieli wyciągnąć dłoń, wskazać na nich; zapominali, za każdym razem, że sami mieli podobne zastępy cech. Byli również zawistni, byli przewrotni, byli uwodzicielscy, zdradzali swoje małżonki i zostawiali latorośle rzucone na pastwę losu. Większość przywar, którymi obarczali huldry oraz ich męskie odpowiedniki, dało się równie dobrze przypisać ludzkiemu społeczeństwu. On jednak zawsze był winny; on zawsze musiał być winny, on nie pasował, przez swoją zwierzęcą skazę, obecnie przylegającą z całych sił do skóry uda i łaskoczącą kępką swych włosów łydkę.
    - Masz o mnie złą opinię - rzucił jedynie w przestrzeń. Czy uważała, że pętał każdego aurą, każdą osobę, z którą oddawał się nieustannej, beztroskiej rozwiązłości? Nie mógł zupełnie stłamsić poświaty aury, mógł jednak ją ograniczyć; obecnie ograniczył świadome posługiwanie się czarem do niezbędnego minimum wiążących go sytuacji, przyparcia do przysłowiowej ściany, jak choćby w nieszczęśliwym zdarzeniu z Wyzwolonymi.
    - Niezwykle trudno jest zmusić nas do uległości - prześlizgnął się swoim wzrokiem, początkowo po jej twarzy, znów ucząc się jej na nowo, poznając linie jej rysów, przechodząc po jej sylwetce do dłoni muskającej obwolutę woluminu i włożoną zakładkę. Mieli trudną naturę, nieskłonną, by słuchać innych, niechętną do uznawania cudzej władzy; krążyli niczym bezpańskie koty po własnych, nieznanych ścieżkach.  
    - Odpowiadając na twoje pytanie - poszerzył przez moment dystans, sięgając po butelkę wina i nalewając go do smukłych kieliszków - nie, nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek doświadczył podobnej sytuacji - uniósł znowu spojrzenie, zagnieździł się w niej z uwagą; nie mówił jednak nic więcej, nie dopytywał, nie drążył, świadomy, że wszystko, co sama uzna za słuszne, wyjawi mu w niedalekim, oczekującym czasie. Był w związku z tym wciąż cierpliwy, cierpliwie wręczył jej naczynie z kołyszącym się trunkiem. Czekał. Do czego właśnie zmierzali? gdzie wiodła ich ta rozmowa?


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Szukała wielu odpowiedzi, zbyt wielu jednego dnia. Pytania kłębiły się nad nią niczym gradowa chmura, której nie była w stanie rozpędzić. Pomimo tego nie zrezygnowała z poszukiwań, z drążenia, przekopywania się przez sterty uprzedzeń i kłamstw. I znała jedyną osobę, która pojęłaby istotę pytań jakie zadawała. Stał przed nią, nie wiedząc czego się spodziewać. Obserwujący uważnie, tak jak wtedy, pierwszego dnia, gdy jeszcze była pracownicą galerii.
    Krążyli wokół siebie po grząskim, niepewnym gruncie początków. Teraz, choć trochę okrzepli, nadal odkrywali nowe. Każde spotkanie mogło okazać się czymś innym niż zakładali na początku. Szarpani przez swoje emocje, dawali im upust, a jednak nadal gdzieś, wyczuwała nić rezerwy, tak dobrze jej znaną.
    Tym razem, widziała ją aż nadto dobrze.
    Nie znała go na tyle, aby od razu wiedzieć co się zmieniło, co uległo przemianie, ale wyczuwała, że choć stał blisko, to budował niewidzialny mur oszczędnością słów, gestów. Jedynie wzrok błądził po niej, szukał, sprawdzał, porównywał to co znał, z tym czego doświadczał właśnie teraz.
    -Prowadzisz rozmowę ze mną, czy z wyobrażeniem tejże rozmowy? - Zapytała przyglądając mu się z uwagą. Szare tęczówki prześlizgnęły się po twarzy, zatrzymały na kościach policzkowych, zawiesiły w kąciku ust, opadły na szyję. Przybyła niezapowiedziana, nie był gotowy do spotkania, do starcia, do zmierzenia się z nią. Z niksą, która doskonale znała męskie pragnienia; świat, w którym żyli ci ulegający jej woli. Choć był demonem, pozostawał również mężczyzną. -Niektórzy uciekają się do zagrywek, które mają za zadanie nas przymusić. - Odpowiedziała przyjmując kieliszek wina, rubinowy płyn zakołysał się lekko. Upiła łyk, po czym niespiesznie podeszła do okna. Wyjrzała na ulicę zbierając myśli jakie kłębiły się w głowie.
    Wyśmieje.
    Schowała dumę do kieszeni. Mogła udawać, że nic się nie zmieniło, że nie miał racji. Mogła ukrywać prawdę, trwać dalej w przedziwnym tańcu jaki toczyli między sobą. Gotowa była jednak na nowe kroki, nową figurę, dlatego tutaj się znalazła. Odsłaniała kolejne stronice swojej historii, mogła nigdy nie poznać jego. -Rzuciłam pracę u Olafa. - Powiedziała cicho, a melodyjność głosek zadrżała. Aura wzburzyła się lekko, falowała ostrzegawczo. -Związał moją wolę klątwą. - Uśmiechnęła się smutno. -Miałeś rację. - Patrzyła na ulicę, na ludzi spacerujących w tylko sobie znanym kierunku. -Miałeś rację. - Powtórzyła głucho. Przyznanie się na głos nie było łatwe, wypowiedziane w przestrzeni pomieszczenia zdawało się krzyczeć.
    Czekała.
    Gotowa na przyjęcie śmiechu, na podkreślenie jak bardzo była naiwna, jak od początku było to do przewidzenia. Zacisnęła mocniej dłoń na kieliszki, bo choć spętanie Olafa przyniosło ulgę, tak jego zdrada nadal bolała.
    Głupia niksa.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Zgęstniały i gorzki syrop sytuacji przesuwał się ciężką strugą po stromym tunelu gardła. Prawda dawała wolność jedynie zgubnie, pozornie, prawda nie wyzwalała; wręcz przeciwnie, była sztywnym uściskiem żelaznych pięści potrzasku, była miękkim podbrzuszem odsłoniętym na pastwę wszystkich kłapiących zębów. Prawda była okrutna, miała ostre krawędzie i cierpki, przejrzały posmak; odkąd ją poznał, ujrzał ją całkowicie, ujrzał niksę szamoczącą się w pajęczynie tłumu, w kokonie doktryn, przekonań wiążących ich wspólny świat. Mógł widzieć wtedy jej piękno, nieskrępowane, palące dojrzałą łuną, mógł ujrzeć jej rysy twarzy skrzywione, zmiażdżone gniewem, szpetne pośród jątrzącej się, schorowanej rany niechcianych zrywów emocji. Oddała mu przecież wiele; na jego barkach spoczywał największy sekret, na jego ramionach wroga leżały informacje od których mogłyby ważyć się różne, dosadne losy. Nie spytał jej, czy żałuje, że pod dyktandem, pod nagłym sztormem afektu wyznała mu tajemnicę, nie chciał jej odpowiedzi, bał się, że skinie głową, bał się, że jej stwierdzenie objawi się krótkim tak. Nie złożył jej równych wyznań, mógł wykorzystać jej moment zaufania i wydać jej nazwisko z posiadaną naturą Wyzwolonym, którzy bez zawahania spędzaliby sen z jej powiek. Mógł również w podobny sposób przekreślić jej marzenia o aktorstwie, wyznając wszystko reżyserom i dyrektorom teatrów spotykanych podczas wydarzeniach w hermetycznym światku miłośników i twórców sztuki. Znał jednak cenę przetrwania; żadne z nich nie prosiło bogów o władzę i równoczesne przekleństwo swojego czaru. Nie miał w sobie zawiści, tak szczodrze przypisywanej przedstawicielom ich gatunków.
    Szanował zawsze jej wolność.
    Szanował jej odrębność.
    Nawet największy przeciwnik zasługiwał na podobną, honorową cząstkę uznania.
    - Z całą pewnością - bronił się bez pośpiechu - nie wyobrażam sobie teraz zbyt wiele - mówił spokojnie, bez większych, wyczuwalnych grudek emocji. Nie uśmiechał się więcej, stygnął w powadze, jak uważał należnej obecnej atmosferze. Wiedział, że czuła dystans; nie porzucił go, dodatkowo szarpany świadomością zwierzęcej skazy, cierpnącej mu pod nogawką spodni, skarżącej się mrowieniami na narzuconą konieczność unieruchomienia.
    - Przykro mi, że poczułaś się w inny sposób - w uwadze, którą jej ofiarował, kryła się jedynie badawcza ciekawość; wyczuwał, intuicyjnie, że inne okażą się nie na miejscu, wiedział, że nie kierowała nią banalna tęsknota, którą mógłby przypisać prędzej osobom podatnym na jego urok. Stwierdzenie, które zakołysało się w okolicznym powietrzu, było jedynie pozornym pokazem pozorności; postawę pełną od skruchy przyjął z premedytacją, chcąc skłonić ją do wycofania się od poruszanego tematu, chcąc, by poczuła się winna niepotrzebnemu poruszaniu tej kwestii, być może pod wpływem odczuć i grasujących obaw tętniących żywo pod czaszką.
    Milczał.
    Mówił ledwie spojrzeniem; muśnięciem swoich tęczówek błyszczących jak powleczone nieznaczną wilgocią lustra. Zrozumiał wagę jej słów, miałeś rację wtargnęło nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia kołacząc o jego umysł.
    - Nie chciałem jej nigdy mieć - rozerwał powłokę ciszy. Krok jeden, drugi i trzeci, przykrótki marsz, by być przy niej. Zaczynał gardzić Wahlbergiem, był oburzony, był wściekły pod gładką maską spokoju, pod maską opanowania. Zaczynał go nienawidzić, stopniowo i destrukcyjnie; trucizna wlała się, siejąc zamęt, krążyła w ogrodach żył. Nienawidził go - nie ze względu na samą Villemo, na sam, pojedynczy fakt wyrządzenia jej krzywdy, ale ze względu na równą, desperacką w swoim obliczu podłość, o którą mógł - ale nie chciał - podejrzewać człowieka nazywanego pokrętnie przyjacielem. Nienawidził go - zrozumiał, że gdyby poznał jego demoniczną krew, szantażowały go i zmusił, aby się w pełni poddał, będąc jego wytresowanym pupilem zdolnym przynosić zysk. Był obrzydliwy - jak wstrętny, pełzający po ziemi czerw, niczym larwa pragnąca w bezmyślnej żarłoczności pochłonąć dla siebie wszystko.
    Stał naprzeciwko; wyciągnął dłoń, znów, tę samą, tę, która wcześniej - dwa razy - pozwoliła jej uciec.
    Pomogła. Tworzyła przystań.
    Objął jej smukłe palce, lekko, jak porcelanę.
    Jestem.
    - Upadł o wiele niżej, niż śmiałem z początku sądzić - dodał. - Od zawsze pragnął kontroli. Kochał ją znacznie bardziej niż kogokolwiek na świecie. Był przekonany, że wszystko zawdzięcza sobie, choć tak naprawdę bez nazwiska i spadku byłby obecnie nikim - znał Olafa o wiele dłużej, co jeszcze wcześniej podkreślał. Znał go o wiele lepiej, niż osoby, którym oferował współpracę, bo znał go jeszcze z początku, znał go od czasów, gdy dopiero przejmował galerię sztuki, znał go w beztrosce przyjęć, znał w barwnych, głośnych używkach.
    - Czy klątwę - dopytał - udało się całkowicie zdjąć? - zanurzył się w nieprzyjemnym, grzęznącym w płucach oczekiwaniu.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Czy gdyby żyła nadal w kłamstwie i obłudzie jej życie byłoby prostsze? Czy należało drążyć i pozwolić, aby słowa napotkanego przypadkowo człowieka odcisnęły piętno na jej myślach? Zasiał w niej ziarno niepewności, sprawił, że notowała każdą prośbę o nałożenie kolczyków, jakby chciał mieć pewność, że ma ją na smyczy. Obrzydzenie tkwiło w krtani lepką grudą uniemożliwiającą wzięcie oddechu. Nałożył na nią obrożę, związał niewidzialnymi linami wolę, jej istnienie.
    Prawda, choć bolesna i zostawiająca krwawe ślady, była jej potrzebna. Musiała ją poznać, dowiedzieć się gdzie leży całe źródło, skąd tryska. Prawda, tym razem, ją uwolniła. Wyzwoliła gniew, sztorm, który pochłaniał wszystko na swojej drodze. Niszczycielski.
    Tego dnia, wracając do mieszkania, ledwo nad sobą panowała. Wściekłość wyładowując na kieliszkach, talerza i meblach. Krzyk rozdzierał powietrze, przerywany łkaniem i bólem zdrady. Bólem świadomości, że dała się zwieść, uwierzyła w słowa człowieka, który obiecał ją chronić. Odsłoniła się przed nim, pozwoliła na przejęcie sterów, które wyrwała mu z całą siłą parę dni temu. Nie miał szans z jej niszczycielską siłą. Uciekał przed okrutnym i szpetnym obliczem jakie mu ukazała gdy myślał, że jeszcze ma nad nią jaką władzę.
    Jak bardzo się pomylił.
    Pozwoliła prawdziwej naturze wypłynąć na wierzch, tej, którą skrywała przed innymi. Tą, którą mógł ujrzeć w lekkim przebłysku, a przecież teraz wiedział kim jest.
    Zaufała.
    Ponownie, pozwoliła sobie na słabość i ją ukazała, wiedząc, że jest teraz na jego łasce, ale jakże innej niż ta, którą ofiarował jej Olaf.
    Kontrakt został zerwany, podobnie jak wiele nici łączących ją z odruchami, uznanymi za ludzkie.
    Trwał w dystansie, tak bardzo wyraźnym, że niemal namacalnym. Czujna, obserwowała każdy gest i ruch, nie rozumiejąc skąd takie zachowanie. Czyżby jej przemiana była aż tak widoczna, nie mógł znieść niksy, której wola nie jest już spętana? Budował mur, ponieważ na nowo stała się wrogiem?
    Kiedy kurz opadł, gdy stała na ulicy wolna od więzi, od pracy dla człowieka, który śmiał ją zdradzić, poczuła na nowo strach i lęk. Inny niż dotychczas, świadomy, że została sama ze sobą. Nie miała nikogo za plecami, kto mógłby ją chronić. Zdarła całą tarczę ochronną, wystawiła się na pociski, tak łatwa do zranienia. Wtedy też, patrząc na potłuczone szkło, w przedziwnym odruchu, uznała, że jest ktoś jeszcze. Ktoś kto zrozumie.
    Słuchała kroków, każdego, miarowo stawianego.
    Aura krążyła wokół niej, jedynie wzburzona, ale dająca pojęcie co nią targało jeszcze parę dni temu. Echa sztormu były wciąż wyraźnie wyczuwalne, a zadra nadal mocno się czerwieniła, wskazują, gdzie padł najmocniejszy cios.
    Oddała mu praktycznie wszystko, a i tak było za mało. Pragnął więcej, chciał kontrolować każdą jej myśl, każdy gest, każdy dzień, minuty życia. Darując szansę nowego życia, miał pewność, że stworzy więź, której nikt nigdy nie będzie mógł rozerwać. Stanie się jego własnością, za pomocą której dalej będzie budował swoje imperium, a potem porzuci, gdy straci już swoją wartość.
    Świadomość bycia przedmiotem, bolała najbardziej.
    Odbierali im uczucia, odbierali emocje, uważając, że są stworzeni tylko do niszczenia, gdy tak naprawdę pragnęli żyć. Długo się oszukiwała, że jest inaczej. Wmawiała sobie, że dni które wiedzie są tymi, których pragnęła. Jak bardzo wszystko się zmieniło.
    Drgnęła czując splatające się palce.
    Dłoń, która już była przystanią. Schronieniem. Tak odmiennym od tego jakie obiecywał Olaf.
    -Miał na jej punkcie obsesję. - Dodała, bo przecież to widziała. Miała świadomość i pomimo tego wpadła w jego sidła. Niczym ryba w sieć rybacką, szamotała się, kiedy liny zaciskały się wokół niej. Uniosła powoli spojrzenie, spotykając wzrok, w którym nie było grama kpiny. Dystans został pokonany, choć nadal pewna niepewność wciąż trwała.
    -Tak - pokiwała głową. -To była jego zemsta, kara za moje zachowanie. - Dodała jeszcze. Upokorzyła go, nie mógł pozwolić, aby o tym pamiętała. -A ja odebrałam swoją dwa dni temu.
    Pozwoliła, aby wszystkie legendy i mity jakimi karmiono galdrów ożyły tego dnia. Stała się demonem, istotą zesłaną na zgubę ludzkości.
    Zadrżała.
    Nie chciała taką być, ale czy mogła kłócić się ze swoją naturą?


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Wahlberg uwielbiał piękno; otaczał się jego wdziękiem i mówił o nim z czułością - jak o największej, dostępnej słodyczy świata, jak o kochance, której dłonie ukoją drżącą w rozpaczy skórę. Obrastał wprost zapalczywie, z jaskrawą pasją we wszystko, co uznał za godnie piękne, piękne były obrazy trzymane w murach galerii, piękne były kobiety, które często ulotnie gościły wśród jego życia, piękne były też słowa wypuszczane starannie, z premedytacją przez uchylone, miękkie drzwi jego ust. Myślał, że poznał wszystko, każdą z jego tajemnic, stając się koneserem przeróżnych postaci piękna, jego najlepszym sługą, najbardziej wiernym wyznawcą; tkwił jednak w błędzie, w okrutnym, żałosnym błędzie, zupełnie nieświadomy, że połyskliwa i barwna skorupa piękna, jaką zwykł pielęgnować, tworzyła ledwie fasadę, samotną, ułudną warstwę, pod którą - niczym za drzwiami szafy - rozkładało się truchło jego rozległych wad, jego życia, tkanego z samych pozorów. Był niczym mydlana bańka; zwykł mienić się gamą barw, choć w samym środku był pusty, a jego świat przy zderzeniu mógł prysnąć, zupełnie runąć w przypływie samotnej chwili, zostawić po sobie ciszę, nic więcej; najmniejszych wspomnień.
    - Zapomniał o najważniejszym - oznajmił - bez względu na własny urok i własną charyzmatyczność - snuł dalej lekkim półszeptem - jest zawsze tylko człowiekiem - zatrzymał wzrok na jej oczach, draśnięty zielenią błękit przycupnął na liniach srebra. Wahlberg przeceniał swoje możliwości; uważał, że może igrać z żywiołem, że będzie w stanie podporządkować sobie odrębność przeróżnych istnień, utworzyć wieczne imperium; był mimo tego podatny, a samo użycie klątwy mówiło przez siebie wiele, mówiło o ryzykownym, zdesperowanym posunięciu mającym okiełznać niksę, uczynić ją posłuszną marionetką w swoim pstrokatym, opływającym w bogactwa teatrzyku. Wiedział, że gdyby chciała, jego - o zgrozo - przyjaciel upadłby na kolana i błagał, łkając, o litość, wiedział, że mógłby złożyć przed jej obliczem wszystkie, dostępne obietnice świata.
    Wiedział, że gdyby chciała - mogła go łatwo zniszczyć.
    Porazić słowem sugestii.
    - Co uczyniłaś? - dopytał o samą zemstę; fakt, że odeszła z jego tętniącej obłudą galerii sztuki, wydawał się mu niemal oczywisty i namacalny; próbował jednak dowiedzieć się teraz więcej, próbował poznać, czy w rozpalonym gniewie nie wyrządziła mu znacznie większej krzywdy, na którą co prawda zasługiwał, ale która mogła sprowadzić na nią nieprzyjemne konsekwencje. Nie wiedział, z jakiej przyczyny odczuwał teraz zmartwienie, dlaczego martwił się o nią, o niksę, jaka sama poniekąd wybrała podobny los, ufając niewłaściwej osobie. Cierń ostrej, nagłej obawy, wbił się jednak podstępnie jak kolec w podstawę duszy; znał ich naturę i wiedział, że po nieludzkich przodkach odziedziczyli skłonność do ulegania impulsom, w tym skłonność czystej zawiści adresowanej do każdego, kto miałby czelność zdradliwie ich upokorzyć. Pogładził kciukiem jej dłoń; zawężał swoją świadomość obecnie do ich rozmowy, do szeptów różnych emocji szumiących pod jego skórą.
    W jaki sposób postanowiła odkupić swoją wolność?


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Trwała w pięknie własnego istnienia, stawała się obrazem, podziwianym przez wszystkich, wtłoczona w złote ramy na białej ścianie galerii. Olaf skutecznie ją związał ze sobą, podarował coś czego łaknęła od dawna i zapomniała, że mogła sama po to sięgnąć. Było jej wygodnie, było jej dobrze - do czasu.
    Ileż to razy sprawdzała granice, testowała silną wolę właściciela galerii; za każdym razem przegrywał. Nie mógł znieść braku kontroli nad własnym ciałem, nad umysłem, który splątany aurą pragnął tylko niksy. W cichych ścianach garderoby sięgnął po to co należało do niego i wtedy musiał zrozumieć jak jest słaby. Potrzeba kontroli była silniejsza od zdrowego rozsądku. Źle oszacował swoje możliwości, a ona zapłaciła za to wysoką cenę.
    Wolność
    Czy mogła być wolna w okowach miasta, które swoimi żyłami prowadziło Wyzwolonych? Czy mogła mówić o wolności w świecie, w którym była pięknym złem? Istotą nie mogącą żyć w arteriach społeczności, trucizną, toksyną szkodzącą zdrowym tkankom osad ludzkich.
    -Zatracił się w uwielbieniu samego siebie. - Oznajmiła, ponieważ każdego dnia doskonale widziała dumnie kroczącą pewność siebie, śmiałe spojrzenie i gest, który świadczył, że czuł się panem świata. Myślał, że jest niezniszczalny, po czym świadomość opatulona czarem przestawała działać jak tego chciał. Skazany na kaprys niksy mógł jedynie ulegać własnym pragnieniom. Co śmiało uczynił myśląc, że tym jednym aktem zdominował demona.
    Opalizujące srebro spojrzenia uniosła w górę słysząc pytanie. Czy martwił się o człowieka, którego nazywał przyjacielem? Czy gotów był biec mu z odsieczą? Ciepło związanych dłoni stanowiło pomost między nimi, nić porozumienia, związanie jakiego jeszcze nie rozumiała. Tak samo jak nie pojmowała relacji jaka ich łączyła. Splatała ich ze sobą, ale nie wiedziała jaki wzór tworzą, po prawdzie nie chciała wiedzieć. Nie było ważne w co się układał, ważne, że mogli wciąż go tworzyć, niezależnie w którym momencie przerwali.
    -Sprawiłam, że przez najbliższy tydzień nie będzie mógł jeść, ani pić, ani spać, tylko wciąż będzie myślał o mnie. Trawiony pragnieniami, nad którymi nie może zapanować. - Odpowiedziała cicho, niemal szeptem. Delikatne tony głosu zadrżały melodyjnie, zdradzając wibracje aury. Nie zabiła go, choć miała ochotę zaciągnąć w głębokie wody jezior, napełnić płuca lodowatą wodą. Nie zostawiłaby na jego ustach błogiego uśmiechu, miał skonać w mękach, ale nie tym razem. Śmierć tak ważnego człowiek sprowadziła by Kruczych na jej głowę, a nie było już Sigurda mogącego świadczyć za nic nie znaczącą kustoszkę galerii. Zdała mu cierpienie, karę tym bardziej dotkliwą, ponieważ uderzającą w silne poczucie kontroli; w ego większe od jego właściciela. Zadrżała świadoma własnych czynów, tego, że przerwała pewien łańcuch.
    Co dalej?
    Okrutne piętno było wpisane w jej istnienie. Nie wyrzekła się, a jedynie sięgnęła ku swojej naturze, pozwoliła opętać człowieka, nie kryjąc się z tym. Klęczał u jej stóp i łkał błagając, aby została i nigdy nie opuszczała jego boku. Im silniejszy wydaje się człowiek, tym mocniej upada rozbijając się na tysiące kawałków niczym porcelanowa waza.
    -Nie wiem, co dalej…


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Piękno było więzieniem.
    Cela, pokryta złotem, jest nadal wyłącznie celą; nadal zaciska sztywne, bezwzględne ramiona ścian. Piękno było więzieniem, obręczą umieszczaną na półksiężycach żeber, dławiącą koronę tętnic i cztery szuflady serca. Każdy, kto stawał przy nim (niemal każdy), dostrzegał z początku aurę, upijał się ją jak trunkiem podanym pod krawędź ust. Piękno było więzieniem, a on marzył, czasami, aby wydrapać wszystkie migdały oczu i zetrzeć je zamaszyście na tarce swej nienawiści, uczynić z nich tylko proch; marzył, by jego twarz nagle pękła jak wyniszczona tama, chlustając ściekami grzechów, występków, które z łatwością przecież mu wybaczono; pięknym osobom wolno o wiele więcej niż innym, szarym jednostkom, piękno ma więcej praw. Chciał zwymiotować treścią, z którą był odbierany; sprowadzany, niezwykle często do samych, łagodnych, przyjemnych rysów. Ich piękno, osobliwe, nieludzkie, stawało się wypaczeniem, zgryźliwym, krzywym zwierciadłem, w którym od lat postrzegano fałszywie ich osoby.
    - Podjęłaś ryzykowną decyzję - ocenił po krótkiej chwili, po niepewności ciszy zasianej nieubłaganie na polach uprawy czasu. Opuścił nagle swój wzrok, wiązka jego spojrzenia rozmyła się, nieobecna; nie miał zamiaru jej potępiać ani poddać wnikliwej, natarczywej ocenie, jednak czuł się zmuszony przyznać gorzkawy fakt. Jego przyjaźń z Olafem nie była bajecznie łatwa, nie była też traktowana z czcią przypisaną podobnemu określeniu; demoniczna natura nakazywała obdarzać innych nieufnością i kroczyć po niezależnych, tak często niejasnych ścieżkach. Zachował znaczną część pogardy dla siebie, podobnie jak zmianę kilku swoich poglądów, nie czując potrzeby uzewnętrzniania ich w aktualnej rozmowie.
    Istniały ważniejsze kwestie.
    Istniały większe obawy.
    - Wiesz, że bywa zawistny - przypomniał. Był mściwy, bezwzględnie mściwy; po odzyskaniu świadomości mógł znowu chcieć tropić niksę, podać jej nazwisko Wyzwolonym lub wynająć podobnych zbirów, mających upodlić ją swoim pozornie bezkarnym okrucieństwem. Łudził się, że pomimo tego sam Wahlberg nie będzie poszukiwał sposobu na należyte odegranie się, że skupi się na wyłącznym podtrzymaniu imperium przynoszącej mu liczne zyski rozpusty. Skarcił się za podobne, nadmierne przypływy obaw, za fale różnych rozważań obmywające wybrzeże jego świadomości; stwierdził, że jednak czerpią przede wszystkim ze zrozumienia, z wiedzy, w jaki sposób z niezwykłym, wkładanym trudem utrzymywali się w społeczeństwie, rozdarci na krańcach światów.
    - Stałaś się wolna - ucieszył się cudzym szczęściem; nachylił się, gładząc ciepłem oddechu skórę jej żuchwy i policzków; prowokacyjnie, w przykrótkiej celebracji zwycięstwa musnął czerwień jej ust, pogłębiając równocześnie opiekuńczy uścisk splecionej wytrwale dłoni. Przekraczał kontury granic; nie po raz pierwszy a także, jak sądził, nie ostatni podczas ich wspólnych spotkań.
    Od dłuższego czasu - pozwalał sobie w jej obecności na wiele. Zbyt wiele?
    Uśmiech rozświetlił twarz.
    - Marzyłaś, by być aktorką - wiedział, jak istotne są pasje; nie wyobrażał sobie życia bez malarstwa, nawet, gdyby nie mógł uzyskać ze sprzedaży dzieł należytych źródeł zarobku. Lekka, przyjemna radość oplotła mu czule wnętrze, przez wątły moment zachłysnął się nią; zatracił; zupełnie przepadł.
    - Jeśli się zgodzisz - zainicjował spontanicznie - mógłbym spróbować pomówić z Ahlströmami - stwierdzenie, którym się z nią podzielił, było szczere, choć niewłaściwie przemyślane; dlaczego miałby jej pomóc? Dlaczego miał pomóc niksie? Nie rzucał infantylnych, przepełnionych naiwnością słów na wiatr; mecenat Frei Ahlström i planowany przez nią salonik dla artystów dawał mu pewne możliwości, mógł pomóc otworzyć kilka, dotychczas zamkniętych drzwi i podbudować przychylność reżyserów.
    - Nie chcę niczego obiecywać, ale… - głos zniknął w przestrzeni gardła; nastało opamiętanie, kąsało dotkliwym chłodem. Odsłonił się, niepotrzebnie; czy okazana zażyłość nie spotka się z jej pogardą? Stał się naiwny, naiwny jak mały chłopiec, jak dziecko, które już wkrótce wyniszczy brutalność świata.
    Żył w grząskiej krainie złudzeń.
    - Villemo - powiedział nagle jej imię; szukał jej, znów, ponownie; szukali siebie od zawsze, od pierwszych chwil, pierwszych spotkań, niepewni, czy są prawdziwi. Ogon, przytwierdzony w nieubłaganym unieruchomieniu, spięty od zaniepokojenia, przypominał mu, coraz dosadniej o swojej ukrytej obecności.
    - Czy uważasz mnie za swojego wroga?


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Czy mogli wyjść z pięknego więzienia? Posiadając klucz, wystarczyło jedynie przekręcić go w zamku, a jednak pomimo otworzeni krat, przed nami wił się długi korytarz pełen złotych zdobień. Taki, z którego nigdy nie będą mogli ujść, bo nawet jak w końcu wyrwą się na dziedziniec warowni to i tak pozostaną w niej na zawsze. Musieli nauczyć się trwać i istnieć przestając boleśnie ranić sobie dłonie o zasieki; ucieczka nie miała sensu, ponieważ byli związani ze swoim więzieniem, aż do końca swoich dni. Mogli je przystosować dla siebie, mogli sprawić, że przestanie być zimne i nieprzyjazne.
    Lustra zaś, wszystkie tłuki, bo nigdy nie widzieli siebie, a jedynie swoje istnienie w oczach innych. Jak na złość następnego dnia wracały, więc przestała je bić, przestała z nimi walczyć; zrozumiała, że powinna przekuć je w swoich sprzymierzeńców. Tylko czy potrafiła?
    Ryzykowała wiele, świadomość ta wgryzła się boleśnie w tkanki wspomnień, w bladą wizję przyszłości. Ścieżka przestała być widoczna, stała na środku drogi i nie wiedziała jeszcze gdzie chce iść, choć swój cel poznała. należało do niego wytyczyć drogę, a tego nie mogła zrobić z dnia na dzień. Wszelkie drogowskazy zniknęły; stawiał je Olaf. To on wyznaczał kolejne kierunki, to on o wszystkim decydował, pozwalając jej na niewielki odchyłek od wyznaczonych ram, aż postanowił zbudować kolejny mur wokół jej więzienia. Pragnął zabrać jej dziedziniec, pragnął dołożyć krat.
    Ucieczka wzrokiem czy oznaką była troski czy też pogardy, że wcześniej tego nie zrobiła? Jednak trwał wciąż obok niej, nie rzucił słów ciężkich niczym ołów. Obawa, że zrywając więzy z Olafem nadszarpnie cienką tkaninę płótna ich relacji piła w boku niczym drzazga pod paznokciem. Krótkie słowa prawdy, której była świadoma - naraziła się na jego gniew. Zemsta była czymś czego mogła oczekiwać, ale posiadała broń jakiej nie mógł jej pozbawić.
    Wiedzę
    Kto przychodził, kiedy, jak często, ile pieniędzy zostawiał. Kto korzystał z usług dam galerii. To mogło zrujnować nie tylko Olafa, ale też jego klientów. Spadając na dno mogła pociągnąć za sobą innych. Miała moc zniszczenia.
    -Sądzę, że pojął fakt zerwania wszelkich więzów. - Odparła lakonicznie, ni musiała się zagłębiać w to, że posiadała liczne sekrety niczym szlachetne kamienie trzymane w sejfie i wyciągane, gdy wymagała tego okoliczność.
    Nuta, cicha, ledwie pobrzmiewająca ulgi zmieszanej z radości atańczyła w jego głosie, czy może się jej zdawało? Mógł, on, chcieć prawdziwie jej wolności. Tego, by mogła w spokoju trwać w swojej twierdzy, nie zaś w małym pomieszczeniu, ułudzie jaką stworzył dla niej Wahlberg? Przymykając nieznacznie oczy przyjęła z wdzięcznością cichą celebrację nie dziwiąc się, że przekraczali kolejne granice; wpisane w ich spotkania wręcz ich wyczekiwała, tych chwil, gdy przestawali być tylko wrogami. Cicha symfonia kolejnego aktu życia zapowiadała podniesienie kurtyny. Spektakl wciąż trwał, ale tym razem miała moc pisania scenariusza. Malinowe usta przyozdobił uśmiech.
    -Chciałam do tego wrócić. Zaczynałam już stawiać swoje pierwsze kroki. Miałam za sobą parę spektakli nim teatr całkowicie spłonął. - Nim pogrzebała jedno życie i zaczęła kolejne. Nim uwierzyła, że mogła polegać na człowieku, który wyciskał ją niczym gąbkę. Nie oczekiwała pomocy, nie liczyła na nią. Przybyła tu pod wpływem chwili, wiedziona emocjami jakie trawiły umysł. Aura zadrżała słysząc spontaniczną deklarację, oczy otworzyły się szerzej. Dlaczego?
    Jednocześnie słowa te napełniały serce ciepłem jakiego dawno nie czuła.
    -Dziękuję - miękko, ciepło, niemal z czułością głosek weszła wypowiadane zdanie. Mogła mu zaufać. Demonowi, o którym nic nie wiedziała. Czy może nadal pozostała naiwna?
    Wyszła mu naprzeciw, mocniej splatając palce, aby doświadczył żywo, wręcz boleśnie jej obecności, która nie miała teraz ranić. Czekała w zawieszeniu, aż wypowie kolejne zdanie.
    Narastał znów dystans, znała ten schemat ucieczki, samej wykorzystując go wiele razy.
    -Już nie… - Odpowiedziała bez wahania, nie pozwalając, aby pytanie zawisło w powietrzu niecierpliwie czekając na ostateczny werdykt. Zdawał się stać przed sądem czekając na wyrok, ten skazujący. Nie chciała go na nic skazywać, zadawać cierpienia. Uniosła dłoń, pogładziła opuszkami palców policzek zaznaczając żywo swoją obecność. Podarowała mu tego dnia swoje istnienie, nie miał czegoś się obawiać z jej strony.
    Już nie.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Szkielety murów opadły, skruszyły się zadzierane wysoko i rezolutnie podpory stwardniałych ścian, wojenne szeregi cegieł pokryły się gęstym pnączem nierównych gałęzi spękań. Wszystko, co znał dotychczas (co znali przecież oboje), szumiąca żywo nienawiść, której nie umiał nigdy wyznaczyć źródła, odraza o wiele starsza niż liczne, zgromadzone w sąsiedztwie osi czasu pokolenia, pleśniały i rozpadały się - w obliczu ich wspólnych spotkań.
    Już nie.
    Słowa drgnęły w przestrzeni niczym łagodny balsam, nawet, gdy jeszcze w pełni nie wierzył w przedstawione mu oświadczenie, nawet, gdy nie zaufał po każdy kraniec swojej rozległej świadomości. Jej dotyk był wciąż przyjemny; pamiętał, że zastanawiał się jeszcze wcześniej, czy jego bliska obecność nie sprawi, że nagle wzdrygnie się z obrzydzeniem, czy każde z muśnięć nie będzie dotkliwie palić, czy pocałunek - zamiast błogiej rozkoszy nie stanie się przepełniony bolesnością jak wymierzony pogardliwie policzek. W swoich ramionach, umieli jednak - paradoksalnie - odnaleźć dla siebie przystań, nigdy nie traktował, pomimo tego kaskady podobnych chwil z wnikliwą czcią i powagą. Był przekonany, z początku, że ich fascynacja jest ledwie wymagającą zaspokojenia ciekawością, sprawdzianem, czy rzeczywiście powinni zawdzięczać wszystko mirażom odkrytej aury, czy towarzystwo drugiej osoby obdarzonej bliźniaczą genetyką odpierającą czar może przynieść im ukojenie, jakiego nie znali dotąd. Pojmował, dopiero później, że tkwiło w tym znacznie więcej; zrozumienie, jakim mogli siebie obdarzyć nie było wyłącznie grą i skrywaną pod płaszczem słów konfrontacją. Było czymś czystym; dobrym, zupełnie innym od przypisanym w akapitach legend cech.
    Nie był dłużej jej wrogiem.
    Na twarzy zajamajaczył mu uśmiech, poderwał kąciki ust w kwaśnej, słodko-gorzkiej ekspresji. Zabłądził gdzieś swoim wzrokiem, zupełnie, jak gdyby nagle przestraszył się jej spojrzenia, zupełnie, jak gdyby bał się kolejnych, czyhających w kryjówce nieznanej przyszłości etapów, gnając niczym zaszczuta, łowna zwierzyna, tropiona nieustępliwie przez myśliwych.
    Nie było drogi odwrotu; znaleźli się zbyt daleko, zabrnęli zbyt intensywnie.
    - Prawda zawsze powraca - wygłosił nagle, unosząc na nowo wzrok. Powraca; zawsze dosłownie, plącząc się atawistycznym symbolem dosadnej skazy. Nie mógł dłużej zaprzeczać; nie mogli dalej prowadzić nawiązanej relacji, nie mogli ruszyć bez stwierdzeń ciążących na tkance gardła.
    Na jego własnych zasadach.
    Teraz lub nigdy więcej; nie chciał, by przekonała się o jego pochodzeniu zupełnym, nagłym przypadkiem, nie chciał tłumaczyć się, roztrzęsiony, czerpiący łapczywie oddech, kiedy odkryje sama szczegół sylwetki, skrywany przed postronnymi, przed każdym, kto mógł wykorzystać tę informację na niekorzyść, przesądzającą o całej, oczekującej na niego jeszcze karierze.
    - Wiedziałaś o niej od dawna - podszepty intuicji były cenniejsze od każdej, zdobytej wiedzy; sam, czując niechęć i słysząc jej melodyjny głos, domyślał się z biegiem czasu, że ma do czynienia najpewniej z przedstawicielką niks. Na jego własnych zasadach; nie byłby równie szczodry, gdyby nadal pozostawała zaślepiona przez Wahlberga, posłuszna jego stwierdzeniom, uginająca się pod jego sugestiami; był przekonany, że właściciel galerii nie omieszkałby wykorzystać zgromadzonych informacji, zarzucając na niego sieć, pułapkę, z której nie mógłby nigdy się wydostać.
    Odsunął się od niej; puścił również jej dłoń; ręce trzęsły mu się, dygotały we wrzącym dotkliwie stresie; odchodził niemal od zmysłów, zatracał pojęcie realności. Świat wirował, świat kurczył się i rozszerzał jak pompa wielkiego serca, świat szydził z niego spojrzeniem, kiedy wyszarpnął ogon z uścisków nogawki spodni. Podły, zwierzęcy defekt zakołysał się i zachłysnął wolnością, opadając wraz z kępką włosów na swoim zakończeniu - niemal do samych kostek. Odsunął się, jeszcze bardziej, choć nie mógł dłużej uciekać; zatrzymał się, stając po części bokiem w pokracznej okazałości.
    - Jestem huldrekallem, Villemo - musiał to wypowiedzieć, nazwać własną naturę po imieniu, bez żadnych, rozpaczliwych ucieczek przenośni. - To moja właściwa forma - jestem odmieńcem. Wszystko znalazło nagle wytłumaczenie; jego arogancja i niestabilny, pełen przewrotności charakter, jego rozwiązłość i słabość do cielesnego zatracenia, łatwość, z jaką pozyskiwał sobie ludzi, wyznając im wieczną miłość i przywiązanie, by zniknąć tuż o poranku. Jego demoniczność, w przeciwieństwie do niks, była znacznie bardziej krzykliwa i namacalna, wyróżniała się wyjątkowym szczegółem, który swoim istnieniem natychmiast oddalał go od człowieczeństwa.
    Wyprostował się; pozbierał resztki potłuczonej, skancerowanej dumy.
    - Odrażający - nadmienił - mam rację? - ugodził w nią swoim wzrokiem. Nie ochraniała go aura; urok, okrywający wszystkich podobnych jemu sprawiał, że spętane sidłami czaru osoby nie dostrzegały wstrętnego, groteskowego szczegółu, ukrywanego dodatkowo za plecami i często pod powłokami sukien; męskie potomstwo zdarzało się znacznie rzadziej. Nic, na daną chwilę, nie było w stanie go obronić; Laudith zapewniała go, że ogon niczego nie zmienia, że jest tym samym Einarem, jej najlepszym przyjacielem z dzieciństwa, że akceptuje jego istnienie w pełni, skoro jest nierozłączną częścią; nawet, kiedy jej wierzył, wiedział, że nadal tkwiła pod wpływem silnej, okalającej go magii.
    Brzydzisz się. Wiem o tym.
    Możesz obecnie odejść.
    Sama również  - w danym momencie -  musiała zmierzyć się z konsekwencjami własnych, podjętych wcześniej decyzji.
    Czy zaufała niewłaściwej osobie?
    Czy żałowała, świadoma wyjątkowego zszargania imienia przodków?
    Czy każdy, wcześniejszy dotyk - rzeczywiście zaczynał napełniać ją zniesmaczeniem?
    Czy…


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Odraza, śpiew nienawiści i uprzedzeń jakiś czas temu ucichł. Najpierw coraz słabiej go słyszała, a teraz zamilkł. Nawet w momencie dotknięcia skóry, splecenia dłoni, wypowiadania słów świadomość nie wyła, nie krzyczała nawołując do odwrotu. Zabrnęli za daleko, aby przodkowie zaklęci w krwi tłoczonej przez serce mogli już coś zmienić. Losy splecione, splatane, przetykane węzłami każdego spotkania pełnego uniesień zaczęły definiować ich relację. Spijane oddechy, taniec w rytm ciał, szybkiego bicia serca, z każdym drżeniem gdy aury zmieszane wypełniały przestrzenie pomieszczeń.
    Ujawniła kolejną prawdę, sama nagle rozumiejąc powagę słów jakie padły. Zrzuciła je, obciążając nimi ich obydwoje. Winni być wrogami, chwytać swoje istnienia i rozdzierać je na pół, drzeć niczym papier, pozostawiać w strzępach, zdeptać, zbrukać. Każde spotkanie powinno zostawiać wypalony ślad obrzydzenia, podszeptywać akt zemsty, a jednak, choć fascynacja pozostała, coś innego zaczęło kiełkować. Nieśmiało wypuszczać korzenie, coś czego nie rozumiała, nie wiedziała jak nazwać, ale kiedy jeszcze chciała tylko testować granice, sprawdzać ich obydwoje, teraz znajdowała ukojenie. Tam gdzie miał zakwitać gniew, kwitł spokój, choć jeszcze drżący i delikatny; czasami płochy i ledwo dostrzegalny. Demon, który rozumiał. Istota, która wiedziała, czuła dokładnie to samo. Uwięziona w swoim pięknie, tkwiąca w złudzeniach słów, w kreowanym sztucznie świecie, gdzie żadne zdania nie były prawdziwe, ponieważ wymuszone ich aurą.
    Przestałeś być wrogiem
    Kim się stał? To pytanie musiało poczekać na swoją odpowiedź. Zawieszone w eterze niepewności.
    Czujna i gotowa do ucieczki, gdy kolejne słowa przeszły powietrze. Prawda. Czym była? Kto ją kreował, czy mogli mówić o prawdzie względem samych siebie, kiedy byli utkani z kłamstw swoich własnych i innych. Jej ostatnie miesiące były oparte wyłącznie na kłamstwie, na wielu maskach, które nakładała każdego dnia. Ukazywała siebie przed nim. Nawet Sigurd trwał w otoczeniu aury i choć mówił, że kochał tak zawsze czar tłoczył się przez jego umysł. Nie chciała go skrzywdzić i choć zabolało kiedy wyjechał, tak było dla niego lepiej.
    Drgnęła, gdy rozdzielił dłonie, przerwał połączenie i mimowolnie zacisnęła dłoń chcąc zachować resztki ciepła jakie pozostawił. Pomost równowagi, tym były splecione palce, poczuciem bezpieczeństwa. Od dawna pytała niemo z kim przyszło jej dzielić chwile uniesień, z kim drżała w spleceniu ciał. Kogo testowała w sidłach aury kiedy nie musiała pilnować swoich emocji i pragnień.
    Przeraźliwy dystans drażnił i zalał serce chłodem lęku. Blada twarz, strach i obrzydzenie odmalowane na twarzy mężczyzny odbierała jako wstręt do jej osoby. Czego mogła się spodziewać; to że ona uwierzyła, nie świadczyło o tym, że on patrzył tak samo.
    Wiedziała
    Wyszarpnięty ogon, dowód jego pochodzenia, który przed nią ukrywał, choć zatracali się we wzajemnym pożądaniu.
    Wiedziała.
    W słowach Vivien, kiedy opowiadała o malarzu, w tym jak reagowali ludzie w tłumie. Jak wpływał na każdego, na kobiety i na mężczyzn. Intuicja podpowiadała kim był, ale to zawsze były domysły.
    Jestem huldrekallem brzmiało jak oblega. Wyrzucone przez usta, splunięcie na ziemię. Obraza, która bolała mocniej niż uderzenie w policzek. Nagle pojęła i zrozumiała, dostrzegła wszystko, połączyła barwy w jeden spójny obraz, jaki malował do tej pory. Zgarbione plecy wyprostował, wypiął dumnie pierś gotów do stoczenia z nią walki, ale ona nie przyszła zadawać mu ciosów i kpić z tego kim jest. Nagle dzieło stało się pełniejsze, stało się prawdziwe i zachwycające w swoim ponurym kolorze.
    Ujawnił się. Ukazał siebie. Odważył się zdjąć maskę.
    Stali się sobie równi. Dzierżyli tajemnicę drugiego.
    Powoli postąpiła do przodu, skracała dystans miękkimi krokami. Stanęła naprzeciwko, a płynne srebro oczu iskrząc się spoczęło na jego twarzy, tak samo jak ciepłe dłonie. Przełamała całkowicie dystans, muskając ustami kącik jego warg.
    -Jesteś piękny. - Powiedziała cicho, niemal śpiewnie.
    Dostrzegła jego portret, ten prawdziwy i nie było w nim nic odrażającego. Sięgnęła ku jego dłoni ponownie splatając dłonie.
    Nie uciekaj.
    Przejął ją jego ból, chęć ucieczki i już nie pytała czemu tak się działo. Dlaczego jej zależało, dawno zeszli ze ścieżki jaką podążali. Trawieni własnym bólem gnali ku sobie szukając ukojenia, zrozumienia. Azylu.
    Był jak rozbita waza, powoli zbierała kolejne kawałki, które wcześniej już popękały. Nosił w sobie o wiele więcej blizn niż ona.
    Nie uciekaj przede mną.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Kiedy był jeszcze chłopcem, zapytał Lindy, czy można odmienić przeznaczenie.
    Nie, oczywiście, że nie, patrzyła z politowaniem ukrytym w sadzawkach oczu błyszczących się w korowodzie pobliskich, błądzących świateł. Widząc zgęstniały smutek, rozczarowanie spisane hieroglifami mimicznych zmarszczek na jego dziecięcej twarzy, zmieniła nieznacznie ton, uśmiechnęła się, podwijając kąciki wąskich, zmęczonych starością ust. Możemy jednak właściwie radzić sobie z jego efektami, pogłaskała go po głowie, wplatając dłonie we włosy. Norny dają nam wiele i równie wiele odbierają, ale zawsze możemy pozostać czujni przy ich podjętych decyzjach. Kiedyś wszystko zrozumiesz.
    Teraz rozumiał wszystko.
    Okaleczony, z posmakiem bólu majaczącym wyraźnie u podstawy kręgosłupa, z klejącą się breją wspomnień, łudząco zawsze podobnych, choć równocześnie innych. Ogon zawsze odrastał - zawsze, gdy go odcinał, przeszywał go nóż cierpienia, stał na granicy płaczu, czując ciepło posoki cieknącej po zboczach ud. Kaleczył się, identycznie, żywioną ciągle pogardą, trutką bezustannie krążącą mu w krzewach żył i dudniących tętnic niosących przyśpiewy tętna. Wstyd był emocją zdecydowanie najczęściej obecną w jego życiu, o wiele bardziej powszechną niż duszące opary pożądania. Wstydził się swojej formy nieobleczonej kłamstwem, swojego ciała niosącego opowieść na temat pochodzenia, drastyczną i namacalną, przełykał wstyd w tym momencie jak nieuchronne lekarstwo drażniące wyściółkę gardła.  
    Lekkie ciepło muśnięcia.
    (Złamana klątwa dystansu).
    Spojrzenie - tak samo pełne nadziei jak pełne wezbranych obaw pod warstwą dwóch słońc tęczówek.
    Milczał, przez większość czasu, przez nitkę nieznośnych sekund zaplątaną podstępem pomiędzy filarami dwóch ciał, wpijaną nieznośnie w skórę.
    Słowa, które mógłby powiedzieć, rozsypały się, całkowicie bezładne jak ostre fragmenty szkła.
    - Wybacz mi, ale - powiedział po dłuższej chwili, wydusił resztki z owocu wyschniętej krtani - nie potrafię w to na ten moment uwierzyć - zbyt wiele blizn, zbyt wiele ran, które nigdy nie były w stanie się zagoić. Zbyt wiele targanych resztką konwulsji ogonów, które opadły na łazienkową posadzkę, bryzgając bukiety krwi na kafelkach, zbyt wiele słów Lindy, brzmiących aż od dzieciństwa po samą, gorzką dorosłość; zbyt wiele strachu, strachu o własną przyszłość, własną karierę - ludzie nie mogli wiedzieć, zbyt wiele przeżytych lat ukrywanych zręcznie pod maską nieludzkiego dziedzictwa, wciąż przesyconą pewnym duchem młodzieńczości pomimo skończonych tomów trzydziestu lat. Po części wiedział, że jej intencja musiała być zawsze szczera, nienaruszona aurą, po części bał się, że jednak czyni to najzwyczajniej z powodu ledwie współczucia, które, choć niepodobne niksom, mogło nią pokierować pod wpływem prądów relacji. Z bezwzględną, zwierzęcą skazą kołyszącą się niespokojnie z jednej strony sylwetki na drugą, przepadła doszczętnie jego - wprost doskonale znana - pewność siebie i skłonność do arogancji. Stawał się mały, nic nieznaczący jak stara, sucha poczwarka, jak liść nakrapiany błotem zdeptany przez niezliczone podeszwy butów przechodniów.
    Nie puścił jednak jej dłoni.
    Nie uciekał.
    Łagodne fale dotyku, rozlane po wnętrzach rąk, nosiły kruchą nadzieję.
    - Być może kiedyś… - powiedział, przełamując się, oplatając ją szczelnie palcami - w odległym czasie - dodał - spotkają nas lepsze chwile - kąciki ust wspięły się lekko, niemal enigmatycznie; wyraz twarzy był kwaśny, skwaszony przez brudy świata. Być może kiedyś zasłużą na wspólny spokój; na pełną swobodę w tłumie, na jasne, proste mówienie o swoim pochodzeniu. Być może - Wyzwoleni zamilkną, plakaty, przyklejane masowo na głównych arteriach miasta spłowieją, utracą barwę. Być może, kiedyś - noszone brzemię genetyki nie zniszczy połaci marzeń. Być może.
    Impuls rozbłysnął w głowie.
    O jednym musiał przekonać się jeszcze dziś, jeszcze teraz; zobaczyć, czy rzeczywiście nie budzi w niej obrzydzenia, czy nie drgnie, czy nie odsunie się, czy nie udaje, czy staną się
    autentyczni.
    Twarz naprzeciwko twarzy; mógł przysiąc, że niemal czuje bijące ciepło jej skóry. Przechylił głowę - pod przymkniętymi płatkami powiek nie potrzebował nic więcej, każde z obecnych pragnień było dostępne, oczekiwało, aby mógł się przekonać, mrowiło nurtem pokusy i cichym echem przestrachu, nie potrzebował innych, odrębnych szczegółów świata zamkniętego wyłącznie, obecnie, w ich wspólnej, zaznaczającej się obecności. Musnął płótno jej warg, delikatnie, rozchylał swój pocałunek z lękliwą delikatnością, zupełnie, jakby bał się, że zniknie - rozpadnie się, będzie ledwie złudzeniem, kłamliwą fatamorganą.
    - Powiedz mi, jak się czujesz - zamierał nadal, naprzeciw, oddech naznaczony słowami wędrował po jej policzkach, dosięgał do krańców fizjonomii. Był przekonany, że zdoła rozpoznać kłamstwo - i na dodatek nie będzie jego prowodyrem; aura, choć pulsowała wzmożona zrywem emocji, nie miała do niej dostępu, nie miała żadnego wpływu. Zrozumiał, że nadal pragnie, aby przy nim została - i równocześnie tak bardzo i tak dotkliwie sam lęka się odrzucenia.
    Wyciągnął jedną z rąk - uniósł ją i dosięgnął jej oblicza;
    wrażliwej skroni;
    miękkiego pasu włosów;
    jej linii żuchwy.
    - Nie jestem odpychający? - dopytał pobladłym szeptem.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Przeznaczenie miało być określone od samego początku, miało być utkane w dniu ich narodzin, ale przecież nie byli ludźmi. Demony, nie mogły opierać się na prawach jakie wyznawali ci, którzy nimi pogardzali i pożądali jednocześnie. Właśnie w tej chwili plątali nici, tworzyli kolejne supły, nowe wzory, wymykali się tkanej tkaninie przez Norny. Choć, jak sądziła, to oni otrzymali możliwość tworzenia wzorów, Norny dawno porzuciły swoje dzieło. Myślami był daleko, patrzył na nią, ale wzrokiem sięgał we wspomnienia, które musiały uderzyć gdy postanowił odkryć swój portret. Zdarł wszelkie warstwy jakimi kreował samego siebie. Nagi w swym istnieniu, bez płaszcza aury, która sprawiała, że każdy inny widział to co miał zobaczyć. Nieskażona czarami sączącymi się wokół, dostrzegała prawdę, którą skutecznie ukrywał przed nią.
    Cała postawa się zmieniła, prawdziwa, pełna bólu i blizn, zbieranych niczym kolekcja trzymana pod kluczem. Jeszcze nie podarował jej klucza do niej, ale trzymał go w dłoni. Trwał w swoim lęku, czekając czy weźmie w dłonie; oczekiwał, że wyrzuci i rozbije na proch. Zdepcze i zniszczy doszczętnie to co i tak było posklejane. Bardzo koślawo.
    Rozumiała
    Nie nosiła swojej skazy, nie była tak widoczna, ale chłód i śpiew jezior zostawiał ślad na jej twarzy. Pięknej, ale zawsze odległej i okrutnej. Nauczyła się nakładać maski, przybierała uśmiechy, łagodziła srogość ciepłem głosu, miękkością sylab układających się w piękne zdania. Te, jakie chcieli słyszeć.
    -Widziałam kiedyś pewną starą wazę. - Zaczęła cicho kiedy odrzucił jej słowa. Nie uwierzył, odtrącił to czego sam nie akceptował. Jej było łatwiej, żyła długo w świecie, w którym nie musiała udawać kogoś kim nie jest; w świecie gdzie była sobą noszona na silnych barkach ojca. Dziki Pyłek, wirował przez długi czas na radosnych nutach, a melodia życia nie nosiła w sobie tonów fałszu. Z czasem, wszystko zaczęło się zmieniać. -Potłuczoną, popękaną i choć zdawała się być brzydką, zniszczona skorupą, to ktoś postanowił szramy zamienić w sztukę. - Mówiła dalej, nie chciała aby uciekał, aby się zamykał. Nie przed nią. Nie teraz, kiedy ich droga zaprowadziła w głębiny lasu,w  którym na nowo kreowali swoją znajomość. -Zdobił je złotem. - Srebro spojrzenia szukało zalęknionych tęczówek. Splecione dłonie były pomostem, łączyły dwa światy, które winny być dla siebie całkowicie obce. Nieznane. Wrogie.
    Uśmiechnęła się nieznacznie, spojrzała z ukosa na gorzki wyraz twarzy jaki zagościł na demonicznym obliczu. -W tym momencie… - Mocniejszy uścisk dłoni, dłuższa chwila ciszy, tańczące pyłki w świetle promieni słonecznych, wszystko to tworzyło kolejny obraz znajomości.-My je kreujemy…
    Podszyte lękiem gesty, test, którym chciał sprawdzić czy go nie zwodzi. Mogła poczuć urazę, zniewagę, że nadal wątpi, że wciąż doszukuje się w niej wrogości. Aura zatańczyła wokół, mieszając się z tą obcą, a jednak tak doskonale już znaną, oswojoną.
    Bezpieczną
    Ciepło oddechów omiotające skórę, drażniące płótno, zostawiające ślady jak pędzel na strukturze obrazu.
    -Pewniej. - Wiedziała kim jest, poznała obraz, teraz pozostało obserwowanie szczegółów, poznawanie każdego załamania światła na kanwie, każdego większego impastu, ostrzejszych barw i tych bardziej rozmytych. Zostanę, odpowiedziała miękkim pocałunkiem, ciepłem aury, dłonią wędrując wzdłuż linii żuchwy, poprzez zgięcie w szyi.
    -Chcesz dowodów braku kłamstwa? - Odpowiedziała melodią głosu przy jego wargach nim przełamała całkowicie dystans przylegając ciałem, składając na łukach ust głęboki pocałunek przecząc wszelkim obawom i niepewności, która tłoczyła strapiony umysł malarza. Jak mógł być odpychający, kiedy teraz, właśnie w tej chwili stał się prawdziwie piękny.
    Przerwała spoiwo warg, nie rozrywając złączenia dłoni. Tego symbolu, kotwicy ich relacji. -Potrzebujemy wody. - Płynne srebro szukało drzwi.

    Villemo i Einar z tematu


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.