:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander
3 posters
Ivar Soelberg
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
20.12.2000
Podziemia witały go tym samym mrokiem, co zwykle zwłaszcza o tej porze, gdy mury kruczej straży pustoszały, a echo kroków, jak i głosów milkło, rytm dnia przemija spokojnie męczony jedynie zwykłą sobie rutyną, jakiej bywają czasy, że brakuje. Dzisiejszy wieczór miał stanowić interesujące urozmaicenie, nigdy dotąd nie zdarzyło im się trenować razem, co wcale nie dziwi, zważywszy na dwa zupełnie inne i tak jednocześnie różne wydziały. Na siłowni zdawał się być częstym gościem, wręcz co drugi dzień meldował się na jej parkiecie, starając się zachować systematyczność, nieraz tak ciężką do utrzymania, przez pracę w terenie, czy dłuższe obcowanie poza granicami Midgardu, nie dziwiło jednak, że ilekroć miał czas wolny, tak jak dziś, a jedynym przeciwnikiem w pracy były dokumenty, które zdawać by się mogło, piętrzyły się, ilekroć tylko na nie spojrzał, to był to wróg wymagający. Co więcej, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że praca, jaką wykonuje przypomina, swą charakterystyką te Syzyfowe. Ta monotonia i nuda dobijały podwójnie. Stąd też zdarzały się wezwania przez administrację do sprecyzowania, delikatnie mówiąc swoich notatek. To było oczywiście niedopuszczalne, lecz pokazywało, jak skrupulatnie działa ten organizm zwany kruczą strażą, na każdej bez mała płaszczyźnie. Co prawda cień irytacji, przy tych poprawkach widocznie wypływał na spokojne wody oblicza starszego z braci Soelbergów, czyniąc rzeczy iście nieosiągalne żadnymi innymi metodami bywało, że oficer rumienił się, przy tych „poprawkach”. Znacznie jednak częściej przychodził do wydziału administracyjnego po papiery z akt starszych spraw w celach porównawczych. Zawsze szarmancki i kulturalny zyskiwał od samego początku swego jestestwa w murach tej instytucji sympatię innych współpracowników.
Myślami powracał do pierwszego spotkania, jego i rudowłosej do przypadkowego upuszczenia przez kobietę teczki z dokumentami i bałaganu, jaki po tej małej katastrofie powstał, do tego jak pomógł jej ów chaos poskromić i posegregować, gdy karmin wypływał na bladą z natury twarz i jak niewiele sobie wówczas z tej reakcji robił. Z czasem wydawało mu się, że kobieta reagowała tak na każdego oficera.
Ostatnie zdarzenia na Islandii, które tyczyły przykrej sprawy z kanibalem, sprawiły że relacje z rudowłosą stanęły pod znakiem zapytania, tak sprzeczny w emocjach sam przed sobą od dawien dawna nie był, a i ona zdawała się pozostawać w niejakim rozdarciu. Sprawy nie ułatwiały jego ostatnie słowa, jakie w gniewie rzucił, czym dość definitywnie stracił w jej oczach. Dlatego tym większe zaskoczenie mu towarzyszyło, gdy podczas niezobowiązującej rozmowy, ta przyjęła zaproszenie na wspólny trening. Chciał przełamać tę dziwną barierę niepewności, by poznać prawdę, jaka kryła się za tymi spojrzeniami i rumieńcami.
Zakończył rozgrzewkę i wszedł na ring, tam też wyczekiwał na kobietę. Biel luźnej koszulki kontrastowała ze śniadą karnacją i podkreślała zarys silnie zbudowanych ramion, natomiast czarne dresy, były spowodowane aurą panującą na zewnątrz i tym, iż piwnica była słabo ogrzewana. Najwidoczniej chcieli zaoszczędzić, jak zwykle.
Gerda Molander
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Czuła, jak odruchowa nerwowość narasta w niej z każdym kolejnym pokonanym stopniem prowadzących ku podziemiom schodów; fakt, że nie bywała często w tej części gmachu nie pomagał wcale w uspokojeniu niepewności – instynktownie spuszczała spojrzenie ilekroć mijała pojedyncze sylwetki funkcjonariuszy, jak gdyby obawiała się, że inaczej zatrzymają ją i zawrócą z powrotem na właściwe miejsce lub zapytają z wymownym uśmiechem, czy przypadkiem nie zbłądziła, nawet mimo oczywistej poszlaki sportowego dresu, w jaki się wzuła specjalnie na okazję umówionego treningu. Miała wrażenie zresztą, że nie byłaby w stanie nawet zaprzeczyć, że nie zdołałaby wykrztusić z siebie przepraszającego nie, oficer Soelberg na mnie czeka, skorzystałaby z danego jej pretekstu i dała się wyprowadzić z powrotem na górę, w bardziej znajome jej korytarze, z powrotem w eleganckie spodnie i perłową koszulę o drobnych, lśniących guziczkach, w wygodne buty na niewysokim obcasie dodającym jej odrobinę wzrostu i pewności; wreszcie – że skorzystałaby z wymówki, by nie stawiać się na spotkanie, na które sama tak chętnie i z mimowolnym, zarumienionym entuzjazmem przystała zaledwie dzień wcześniej, czerpiąc odwagę z determinacji i uporczywego przekonywania się, że nie było to w istocie nic więcej ponad szczęśliwą okazją, by przyswoić przynajmniej najprostsze sposoby samoobrony. Polegała dotąd zawsze na swoich zdolnościach magicznych – im częściej jednak zdarzało jej się zaglądać w ciemne uliczki miasta, tym silniejsze wzbierało w niej przeświadczenie, że w ostatecznym rozrachunku podobna naiwność mogła kosztować ją zbyt wiele. Potrzebowała więc istotnie lekcji i zwyczajnie korzystała z nadarzającej się szansy, by zasięgnąć ich u niewątpliwie szczególnie kompetentnej osoby – i nie było w tym, w żadnym wypadku, nic więcej. A jednak do ostatniego stopnia nie była pewna, czy zdoła się nie zawrócić, a kiedy wstępowała na ring, zmuszając się nieomal, by wymienić spojrzenie z oczekującym już Soelbergiem, prawie żałowała, że tego nie zrobiła – mogła przecież poprosić kogoś innego, kogoś mniej zajętego, niższego stopniem, kogoś, komu byłaby w stanie swobodnie spojrzeć przynajmniej w oczy; dlaczego nie poprosiła którejś z funkcjonariuszek z wydziału prewencyjnego? Lub choćby stażystki? Albo inspektora Sorsy o tak przyjemnym, wyrozumiałym uśmiechu?
Zdawała sobie nagle sprawę, jak bardzo nieporadna zapewne mu się wyda, jak bardzo niezdarna i niezgrabna; mógłby ten czas spożytkować zdecydowanie lepiej, tymczasem, stanąwszy z nim na ringu, nie wiedziała jak się zręcznie z tego wycofać – nie mogła się wycofać, bo byłaby, jeszcze gorzej, niezdecydowana i tchórzliwa, a miała przecież w sobie determinację, miała mnóstwo determinacji i stanowczości, potrafiła być śmiała, wiedziała, czego chce i wiedziała, że był to po prostu trening, który sam zresztą jej zaproponował, więc – najwyraźniej – nie miał problemu zmarnować dla niej trochę czasu.
– Oficerze Soelberg – przywitała się z bladym uśmiechem, dość sztywno artykułując słowa, na krótki moment zderzając kasztan spojrzenia z jego fizjonomią, z szarymi talarami obserwujących ją oczu, pewnym obrysem szerokich barków i ciepłym odcieniem skóry odsłoniętych, mocnych ramion. Dziwnie było widzieć go w podobnie swobodnym stroju i prawie towarzyskich okolicznościach; przełknęła zakłopotanie, przypominając sobie pospiesznie, że było to spotkanie o charakterze właściwie zawodowym. Wciąż pamiętała jego nieprzejednaną stanowczość, kiedy na Islandii zabronił jej wejść do opuszczonego domu, rękę przytrzymującą ją w talii, trzask niespodziewanej teleportacji, późniejszą złość, która w niej wezbrała wobec tak pobłażliwego wobec niej zachowania, jak gdyby sądził, że nie mogłaby sobie poradzić z tym, cokolwiek kryło się za drzwiami. Echo tamtej złości dodało jej otuchy, podjudzając zacietrzewioną determinację.
– Mam nadzieję, że tym razem nie będzie mnie pan oszczędzać – powiedziała zaskakująco śmiało, pomimo pąsowiejącego na bladym licu rumieńca, rozpinając zamek sportowej bluzy, zsuwając ją z wąskich ramion, odsłaniając blade przedramiona i raczej nieobiecującą wątłość sylwetki, choć nadrabiała, przynajmniej trochę, zaciętym błyskiem w oku.
Zdawała sobie nagle sprawę, jak bardzo nieporadna zapewne mu się wyda, jak bardzo niezdarna i niezgrabna; mógłby ten czas spożytkować zdecydowanie lepiej, tymczasem, stanąwszy z nim na ringu, nie wiedziała jak się zręcznie z tego wycofać – nie mogła się wycofać, bo byłaby, jeszcze gorzej, niezdecydowana i tchórzliwa, a miała przecież w sobie determinację, miała mnóstwo determinacji i stanowczości, potrafiła być śmiała, wiedziała, czego chce i wiedziała, że był to po prostu trening, który sam zresztą jej zaproponował, więc – najwyraźniej – nie miał problemu zmarnować dla niej trochę czasu.
– Oficerze Soelberg – przywitała się z bladym uśmiechem, dość sztywno artykułując słowa, na krótki moment zderzając kasztan spojrzenia z jego fizjonomią, z szarymi talarami obserwujących ją oczu, pewnym obrysem szerokich barków i ciepłym odcieniem skóry odsłoniętych, mocnych ramion. Dziwnie było widzieć go w podobnie swobodnym stroju i prawie towarzyskich okolicznościach; przełknęła zakłopotanie, przypominając sobie pospiesznie, że było to spotkanie o charakterze właściwie zawodowym. Wciąż pamiętała jego nieprzejednaną stanowczość, kiedy na Islandii zabronił jej wejść do opuszczonego domu, rękę przytrzymującą ją w talii, trzask niespodziewanej teleportacji, późniejszą złość, która w niej wezbrała wobec tak pobłażliwego wobec niej zachowania, jak gdyby sądził, że nie mogłaby sobie poradzić z tym, cokolwiek kryło się za drzwiami. Echo tamtej złości dodało jej otuchy, podjudzając zacietrzewioną determinację.
– Mam nadzieję, że tym razem nie będzie mnie pan oszczędzać – powiedziała zaskakująco śmiało, pomimo pąsowiejącego na bladym licu rumieńca, rozpinając zamek sportowej bluzy, zsuwając ją z wąskich ramion, odsłaniając blade przedramiona i raczej nieobiecującą wątłość sylwetki, choć nadrabiała, przynajmniej trochę, zaciętym błyskiem w oku.
Ivar Soelberg
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Pią 15 Kwi - 16:57
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Usłyszał ją szybciej, niż zobaczył, a gdy zbliżyła się na tyle, by mógł się jej przyjrzeć, dostrzegał wiele z tego, o czym myślał w jej kontekście, widział tam również determinację i zawziętość, upór iście barani. Emocje tak łatwo, było je rozczytać, gdy człowiek pochłonięty myślami nie kontrolował swojej twarzy, kiedy wyraźny obraz rzeczywistości przesłania widmo jakiegokolwiek zakłócenia, które tu na ringu, nie powinno mieć znaczenia i go nie miało. Chciał rozebrać ją z jej własnych myśli, odkryć i zobaczyć, z jakiej gliny została ulepiona, czy jeno przypadek sprawił, że spotkali się na miejscu zbrodni, czy faktycznie kobieta ma tę „iskrę” i potrafi walczyć o swoje, nawet jeśli walka ta jest z góry skazana na porażkę, bo o tym się nie mówi rekrutom, milczą o tym starsi oficerowie, po cóż odstraszać młody narybek, by żyli ze świadomością, że na każde jedno dochodzenie przypadają minimum trzy sprawy nierozwikłane, statystyka ta, chociaż straszna i zatrważająca skutecznie mogłaby odstraszać. Niechęć do kruczej straży pogłębiać, jakoby byli przedstawicielami lenistwa na ciepłych stołeczkach opłacanych przez pieniądze podatników, czy media, co tak zawzięcie niczym padlinożercy rzucają się na echa spraw, o których mgliste pojęcie mając, niweczą plany i nadszarpują wizerunek instytucji stanowiącej o gwarancie bezpieczeństwa.
Nie. Zdecydowanie nie powinno się o takich sprawach głośno mówić, a raczej pracować nad poprawą systemu, szkolić młodych, by mogli stanowić w przyszłości o sile kruczych. I Soelberg będzie to robił, może w niewielkim zakresie, ale być może kiedyś przyjdzie czas, że poświęci temu zajęciu więcej uwagi.
– Panna Molander, miło, że trafiłaś, bez błądzenia – powitał ją, lekkim uśmiechem, acz to jedynie usta, to one wygięły się w tym grzecznościowym grymasie, oczy pozostawały niewzruszone, obojętne, oczekujące. Widział to, co chciał zobaczyć, wyraz zduszonego w zarodku gniewu, tę frustrację chciał na dzisiejszym spotkaniu przywołać, aby przełamała barierę, jaką sama w swojej głowie zbudowała, by następnie móc wpoić jej niezbędną naukę, tym samym głos i wydźwięk jej słów sprawiły, że żywiej spojrzał w jej stronę, mając przebłysk charakteru, mógł być pewien, lub prawie pewny tego, że pokaże mu się dziś tu w całej swej klasie. Nie bacząc na rumieniec, który wypełzł nieśmiało na blade lico, był po pierwszej wymianie zdań zadowolony.
– Zaatakuj mnie. – Złośliwy uśmiech, na tle spokoju szarych talarów był jawną prowokacją, chęcią wyrzucenia jej na głęboką wodę, nim jeszcze nauczy się dobrze pływać. Nie mieli czasu na raczkowanie, gdy trzeba biegać. – Śmiało dziewczyno, nie wahaj się! – Z lekka mocniej zaakcentowana wypowiedź miała przełamać barierę zdławić strach i pozwolić, by ten błysk, co go nosi w oku okazał się, czymś więcej, niż tylko bezbarwnym akcentem stylizacji.
Nie. Zdecydowanie nie powinno się o takich sprawach głośno mówić, a raczej pracować nad poprawą systemu, szkolić młodych, by mogli stanowić w przyszłości o sile kruczych. I Soelberg będzie to robił, może w niewielkim zakresie, ale być może kiedyś przyjdzie czas, że poświęci temu zajęciu więcej uwagi.
– Panna Molander, miło, że trafiłaś, bez błądzenia – powitał ją, lekkim uśmiechem, acz to jedynie usta, to one wygięły się w tym grzecznościowym grymasie, oczy pozostawały niewzruszone, obojętne, oczekujące. Widział to, co chciał zobaczyć, wyraz zduszonego w zarodku gniewu, tę frustrację chciał na dzisiejszym spotkaniu przywołać, aby przełamała barierę, jaką sama w swojej głowie zbudowała, by następnie móc wpoić jej niezbędną naukę, tym samym głos i wydźwięk jej słów sprawiły, że żywiej spojrzał w jej stronę, mając przebłysk charakteru, mógł być pewien, lub prawie pewny tego, że pokaże mu się dziś tu w całej swej klasie. Nie bacząc na rumieniec, który wypełzł nieśmiało na blade lico, był po pierwszej wymianie zdań zadowolony.
– Zaatakuj mnie. – Złośliwy uśmiech, na tle spokoju szarych talarów był jawną prowokacją, chęcią wyrzucenia jej na głęboką wodę, nim jeszcze nauczy się dobrze pływać. Nie mieli czasu na raczkowanie, gdy trzeba biegać. – Śmiało dziewczyno, nie wahaj się! – Z lekka mocniej zaakcentowana wypowiedź miała przełamać barierę zdławić strach i pozwolić, by ten błysk, co go nosi w oku okazał się, czymś więcej, niż tylko bezbarwnym akcentem stylizacji.
Gerda Molander
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Pią 15 Kwi - 21:04
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Uśmiech zastygający na jego ustach, ale niedosięgający niewzruszonych, stalowych oczu, wydawał jej się nieprzyjemny, choć nie podejrzewała go o zjadliwą złośliwość – być może niepocieszenie wyniesione z ich ostatniego spotkania było odwzajemnione, czego wprawdzie nie brała wcześniej pod uwagę, a co wydawało się teraz zrozumiałe; od samego początku nie spodziewał się jej tam zobaczyć, pozwolił jej sobie towarzyszyć być może w odruchu zaciekawionej życzliwości, blady cień sympatii, jaki wyobrażała sobie przez jego uśmiech przyłapany w lekkiej mżawce i ton głosu szemrzącego blisko obok, był być może krótkotrwałym objawem lepszego nastroju, w gruncie rzeczy nie pomogła mu wcale, depcząc mu jedynie po piętach i dodając mu kłopotu swoją obecnością, później domagając się jeszcze dopuszczenia do prawdy nieprzeznaczonej jej spojrzeniu – miał prawo być również niezadowolony. Nie potrafiła, mimo tej świadomości, ostudzić swojego odruchowego zagniewania, zacietrzewienia łaskoczącego w piersi obok onieśmielenia; kiedy teleportował ich do pensjonatu, wzburzona nie potrafiła się do niego odezwać, niezdolna wyartykułować wobec niego swojej złości, ale nie potrafiąc też jej powstrzymać – milczała, unikając jego wzroku, umykając przed nim do recepcji i zamykając się później w swoim pokoju, gdzie nie spała, znowu, prawie wcale. Znała numer jego pokoju, miała ochotę podnieść się, zapukać w drewno drzwi, zapytać go, co znalazł w domu, zapytać go, czemu pozwolił jej ze sobą pójść, zapytać, czy naprawdę uważał, że była tak niezdolna zmierzyć się z tajemnicą zabitą pod deskami podłogi. Im później w noc jednak, tym trudniej było wyobrażać sobie, że miałaby odwagę skonfrontować go w ten sposób.
– Stać mnie przynajmniej na tyle – odpowiedziała mu, odwracając spojrzenie, by przerzucić bluzę przez ramę ringu, odwracając się na moment bokiem, zła na siebie za palące rumieńce i swoją niezdolność, by zagryźć język na podbitym defensywną zgryźliwością tonie głosu. Ostatecznie czynił jej uprzejmość, proponując jej wspólny trening, poświęcając jej swój czas; choć kiedy odnajdywała zatwardziałość jego spojrzenia, obojętnego i wyzywającego, mrowiło ją wrażenie, że mógłby robić to tylko po to, by naigrywać się z jej nieporadności. Drażniło ją, że nawet mimo to, nie potrafiła powstrzymać się przed skurczem zawstydzonego entuzjazmu w przedsionkach serca, kiedy obejmowała kasztanem wejrzenia jego sylwetkę, ustawioną wyczekująco naprzeciwko, mimowolnego napięcia na myśl, że miałaby podejść bliżej, dotknąć swoją wybladłością smagłej skóry. Wyobrażała sobie, szczętem wciąż wybujałej wyobraźni, że mogłaby się oparzyć – zbyt chłodna w zetknięciu z ciepłym tonem jego ciała; było to oczywiście głupie, uwłaczająco nie na miejscu.
Złośliwy uśmiech i rzucona ku niej prowokacja ułatwiały otrząśnięcie się z tych myśli; czuła się wprawdzie niezdarna, nie wiedziała, jak powinna wyprowadzić skuteczny, poprawny cios, ale zachęcona podobnym wyzwaniem nie zamierzała stać w miejscu jak słup soli, robić z siebie jeszcze większą ofiarę w jego wymagających, czujnych oczach. Zabutelkowany w sobie gniew podszedł jej znów do gardła, podjudzony zachętą jego zachowania, zmusiła się więc, by podejść do niego, odważyć się podnieść ku niemu wzrok, zdeterminowany i butny, zanim nie podniosła dłoni, zwijając je w pięści, z którymi czuła poniekąd tylko śmieszna. Wymierzyła mu prosty sierpowy, wyraźnie niewprawny, udany chyba jedynie przez szczęście – poczuła, jak jej kostki sięgają jego szczęki, adrenalina załaskotała w żyłach, serce przeskoczyło takt, z ust umknął jej bolesny, ściśnięty jęk, kiedy impet uderzenia rozlał się pogłosem bólu od kłykci ku wątłemu nadgarstkowi i, zanim zdążyłaby zrozumieć, co się wydarzyło, w odruchowym popłochu trzymała go już za ramię lekko, spoglądając ku niemu szeroko rozwartą miedzią oczu, wyraźnie zakłopotaną i niepewną, jak gdyby zapomniała natychmiast o przeszłym rozdrażnieniu.
– Przepraszam, przepraszam, nie chciałam... przepraszam, myślałam, że... – zawiesiła głos na pospiesznie wypowiadanych głoskach, zderzona znów, z bliska, z chłodną szarością tęczówek.
– Stać mnie przynajmniej na tyle – odpowiedziała mu, odwracając spojrzenie, by przerzucić bluzę przez ramę ringu, odwracając się na moment bokiem, zła na siebie za palące rumieńce i swoją niezdolność, by zagryźć język na podbitym defensywną zgryźliwością tonie głosu. Ostatecznie czynił jej uprzejmość, proponując jej wspólny trening, poświęcając jej swój czas; choć kiedy odnajdywała zatwardziałość jego spojrzenia, obojętnego i wyzywającego, mrowiło ją wrażenie, że mógłby robić to tylko po to, by naigrywać się z jej nieporadności. Drażniło ją, że nawet mimo to, nie potrafiła powstrzymać się przed skurczem zawstydzonego entuzjazmu w przedsionkach serca, kiedy obejmowała kasztanem wejrzenia jego sylwetkę, ustawioną wyczekująco naprzeciwko, mimowolnego napięcia na myśl, że miałaby podejść bliżej, dotknąć swoją wybladłością smagłej skóry. Wyobrażała sobie, szczętem wciąż wybujałej wyobraźni, że mogłaby się oparzyć – zbyt chłodna w zetknięciu z ciepłym tonem jego ciała; było to oczywiście głupie, uwłaczająco nie na miejscu.
Złośliwy uśmiech i rzucona ku niej prowokacja ułatwiały otrząśnięcie się z tych myśli; czuła się wprawdzie niezdarna, nie wiedziała, jak powinna wyprowadzić skuteczny, poprawny cios, ale zachęcona podobnym wyzwaniem nie zamierzała stać w miejscu jak słup soli, robić z siebie jeszcze większą ofiarę w jego wymagających, czujnych oczach. Zabutelkowany w sobie gniew podszedł jej znów do gardła, podjudzony zachętą jego zachowania, zmusiła się więc, by podejść do niego, odważyć się podnieść ku niemu wzrok, zdeterminowany i butny, zanim nie podniosła dłoni, zwijając je w pięści, z którymi czuła poniekąd tylko śmieszna. Wymierzyła mu prosty sierpowy, wyraźnie niewprawny, udany chyba jedynie przez szczęście – poczuła, jak jej kostki sięgają jego szczęki, adrenalina załaskotała w żyłach, serce przeskoczyło takt, z ust umknął jej bolesny, ściśnięty jęk, kiedy impet uderzenia rozlał się pogłosem bólu od kłykci ku wątłemu nadgarstkowi i, zanim zdążyłaby zrozumieć, co się wydarzyło, w odruchowym popłochu trzymała go już za ramię lekko, spoglądając ku niemu szeroko rozwartą miedzią oczu, wyraźnie zakłopotaną i niepewną, jak gdyby zapomniała natychmiast o przeszłym rozdrażnieniu.
– Przepraszam, przepraszam, nie chciałam... przepraszam, myślałam, że... – zawiesiła głos na pospiesznie wypowiadanych głoskach, zderzona znów, z bliska, z chłodną szarością tęczówek.
Mistrz Gry
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Pią 15 Kwi - 21:04
The member 'Gerda Molander' has done the following action : kości
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'k6' : 3
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'k6' : 3
Ivar Soelberg
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Pią 15 Kwi - 21:38
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nie spuszczał z niej wzroku obserwując, każdy najmniejszy ruch czytając kroki z początku niepewne, jakby nieśmiałe wcale nie idące w parze ze słowami, jakimi go uraczyła, a widząc zadziorny błysk w oczach, czuł rosnące podniecenie, jakie zwiastowało nadchodzące uderzenie, walka napędzała serce, te na samą myśl o pojedynku pompowało krew silniej w arterie żył rozsiane po ciele, lecz nie poddawał się złudnej i jakże niebezpiecznej manierze, jaką było poleganie na emocjach, te mogły okazać się najgorszym sprzymierzeńcem, ba wrogiem nawet. Na chłodno przyjmował informacje podczas samej walki, tak jak i przed nią, jakby jedynie śmielsza i cieplejsza myśl, tylko z początku rozpływała się, jak fala przypływu po ciele, by równie szybko co owa fala zgasnąć, utracić moc, jaka niosła ją od bezbrzeżnego morza.
Porzucenie ciepłej bluzy i tego, jak swobodnie mogła czuć się w jej objęciach, było sygnałem ostrzegawczym. Uświadamiającym o zawziętości i sile charakteru widocznie, chciała walczyć na poważnie, a nie jedynie na pokaz, by odwalić biedę i opuścić salę. To się chwaliło. Przygotowany na jej atak patrzył, bezwstydnie na jej twarz i jej szeroko rozumiane okolice wzrokiem jednak pustym i bynajmniej nie sugestywnym. Śledząc jej ruchy i wyłapując błędy samemu w tym odrobinę, zapomniawszy się spuścił gardę odsłaniając się, wystarczająco dobitnie, by lukę tą mogła wykorzystać z pełną świadomością zadawanego ciosu. Momentalna i przebijająca się przez postawę jak i ruchy niezdarność, były wynikiem niepewności, takie żywił w tym względzie poglądy, a jego lekcje miały nauczyć kobietę, jak sobie poradzić z tą i wyzbyć się uprzedzeń. By móc walczyć z każdym na równi patrząc przeciwnikowi w oczy, a mając pojęcie o technice i swoich możliwościach stanowić w jakimś stopniu wyzwanie i świadectwo swojej niezależności. By wreszcie panika nie dławiła w zarodku, a stanowiła impuls do działania.
Westchnięcie, jej czy jego? Trudność w określeniu znacznie utrudniał fakt trafienia i pulsującego ogniska bólu, ten nie należał do przyjemnych, ale też nie był wybitnie uciążliwy. Naniesiony na splot lekceważenia i opuszczenia gardy sprawił, iż został skarcony zaskakująco trafnie, w miarę elegancko, ale jednak wciąż nieskutecznie. Liczył na zbyt wiele, ale to jeszcze nie koniec. Potarł bolące miejsce, hamując instynktowną chęć odskoku i stworzenia między nimi dystansu. Widząc jej reakcję, zupełnie się zapomniał, do tego stopnia, że aż uśmiechnął się pomimo dyskomfortu, pełnią swego śnieżnobiałego asortymentu – radośnie. Reakcja dość zaskakująca, ale i świadcząca, że tego właśnie od niej oczekiwał. Jej dłoń na ramieniu, była oznaką troski, tak niepotrzebnej, ale miłej.
– Spokojnie, nie panikuj. – ton, chociaż zdecydowanie uspokajający niósł w sobie szczyptę stanowczości. A lekki odskok od rudowłosej i sugestywny gest dłonią, zapraszający do tańca, był znakiem, że wszystko jest w należytym porządku i miała kontynuować. – Pokaż, na co cię stać, ptaszyno – przenikliwy wzrok i półuśmiech idący w parze oznaczał, że nie zamierzał przerywać sparingu po wymianie zaledwie jednego uderzenia.
Obrona: nieudana[/b]
Porzucenie ciepłej bluzy i tego, jak swobodnie mogła czuć się w jej objęciach, było sygnałem ostrzegawczym. Uświadamiającym o zawziętości i sile charakteru widocznie, chciała walczyć na poważnie, a nie jedynie na pokaz, by odwalić biedę i opuścić salę. To się chwaliło. Przygotowany na jej atak patrzył, bezwstydnie na jej twarz i jej szeroko rozumiane okolice wzrokiem jednak pustym i bynajmniej nie sugestywnym. Śledząc jej ruchy i wyłapując błędy samemu w tym odrobinę, zapomniawszy się spuścił gardę odsłaniając się, wystarczająco dobitnie, by lukę tą mogła wykorzystać z pełną świadomością zadawanego ciosu. Momentalna i przebijająca się przez postawę jak i ruchy niezdarność, były wynikiem niepewności, takie żywił w tym względzie poglądy, a jego lekcje miały nauczyć kobietę, jak sobie poradzić z tą i wyzbyć się uprzedzeń. By móc walczyć z każdym na równi patrząc przeciwnikowi w oczy, a mając pojęcie o technice i swoich możliwościach stanowić w jakimś stopniu wyzwanie i świadectwo swojej niezależności. By wreszcie panika nie dławiła w zarodku, a stanowiła impuls do działania.
Westchnięcie, jej czy jego? Trudność w określeniu znacznie utrudniał fakt trafienia i pulsującego ogniska bólu, ten nie należał do przyjemnych, ale też nie był wybitnie uciążliwy. Naniesiony na splot lekceważenia i opuszczenia gardy sprawił, iż został skarcony zaskakująco trafnie, w miarę elegancko, ale jednak wciąż nieskutecznie. Liczył na zbyt wiele, ale to jeszcze nie koniec. Potarł bolące miejsce, hamując instynktowną chęć odskoku i stworzenia między nimi dystansu. Widząc jej reakcję, zupełnie się zapomniał, do tego stopnia, że aż uśmiechnął się pomimo dyskomfortu, pełnią swego śnieżnobiałego asortymentu – radośnie. Reakcja dość zaskakująca, ale i świadcząca, że tego właśnie od niej oczekiwał. Jej dłoń na ramieniu, była oznaką troski, tak niepotrzebnej, ale miłej.
– Spokojnie, nie panikuj. – ton, chociaż zdecydowanie uspokajający niósł w sobie szczyptę stanowczości. A lekki odskok od rudowłosej i sugestywny gest dłonią, zapraszający do tańca, był znakiem, że wszystko jest w należytym porządku i miała kontynuować. – Pokaż, na co cię stać, ptaszyno – przenikliwy wzrok i półuśmiech idący w parze oznaczał, że nie zamierzał przerywać sparingu po wymianie zaledwie jednego uderzenia.
Obrona: nieudana[/b]
Mistrz Gry
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Pią 15 Kwi - 21:38
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
'k100' : 25
'k100' : 25
Gerda Molander
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Sro 20 Kwi - 19:19
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Gorączkowa niespokojność pulsowała jej w skroniach i płonęła na piegowatych policzkach, kiedy z przejęciem wpatrywała się w mężczyznę, w pierwszej chwili jakby oszołomiona świadomością tego, co się właśnie wydarzyło – wyraźnie tym faktem poruszona, bo kiedy odsuwała palce od jego ramienia, nagle kłopotliwie świadoma tego kontaktu, drżały jej zauważalnie pod wpływem odruchowych emocji: zaskoczenie, pod którym chował się wątły, nieuświadomiony jeszcze entuzjazm, przede wszystkim jednak, najbardziej wyraziste i zrozumiałe, zatroskane zawstydzenie, szarpnięcie niepewności i instynktownego poczucia winy. Na mocnej szczęce noszącej cień zarostu dostrzegła niewyraźne jeszcze zaczerwienienie, jej roztargnioną uwagę odciągnęło jednak skutecznie szare spojrzenie, jakby zadowolone, zaskakująco pojaśniałe jeszcze zanim nieoczekiwany uśmiech rozrysował się pośród surowości jego oblicza, szeroki i radosny – był to odwet wyjątkowo okrutny i nieczysty, wytrącający jej na strzęp momentu resztkę rezonu, związujący zakłopotane struny głosu, nakrywający rozedrganie spowodowane odniesionym niespodziewanie sukcesem nagłym wygłuszeniem, przez które zamilkła, zastygła z drżącymi opuszkami zaledwie muskając jego skóry. Cofnęła w końcu rękę, jakby nerwowo, przywołana do porządku jego słowami; nie panikuj rozbrzmiewało w jej głowie kłopotliwie podobne do przywołującej do rozsądku przygany, którą zaraz powtórzyła własnym, trzeźwiejącym rozsądkiem.
Ivar odsunął się w tym czasie, a ona powiodła za nim spojrzeniem, nie kwapiąc się do ponownych prób, dopóki nie podniósł ręki, poruszając dłonią w czytelnej zachęcie, by spróbowała jeszcze raz – zawahała się zauważalnie w odpowiedzi, w pierwszej chwili chcąc zaproponować mu może bezpieczniejsze przeprowadzenie przez najprostsze podstawy wyprowadzania ciosów, ostatecznie jednak, podjudzona kolejnymi zapraszającymi słowami, stanęła znów w nieporadnej próbie poprawnej pozy, z uniesionymi ramionami, lekko nachylonym torsem, skupionym spojrzeniem. Ostatecznie nie zdołałaby wyrządzić mu faktycznej krzywdy, nie musiała być może istotnie się hamować i przejmować, choć wciąż czuła się niekomfortowo w tej nowej, tak nieprzywykłej, sytuacji. Wyobrażała sobie, że gdyby zechciał, zneutralizowałby ją bez najmniejszego kłopotu – i zapewne sam nie miałby przed tym żadnych, najmniejszych nawet, skrupułów, tak samo, jak nie miał ich na Islandii, tak samo, jak nie miał ich wobec niej nigdy, zupełnie, radośnie nieświadomy afektywnej udręki, przez jaką ją przeprawiał. Nie była, oczywiście, za to na niego zła; w gruncie rzeczy wolała chyba o tym milczeć, cierpliwie czekać, aż nierozsądność naiwnego zauroczenia wreszcie minie, znosić wszystko pokornie i bez nazywania niczego głośno – była jednak zła na siebie, za to i za wiele rzeczy, które zbierały się teraz z tą niespokojnością w piersi, dodając jej pewności, kiedy po raz kolejny zbliżyła się do niego, biorąc tym razem jeszcze śmielszy rozmach.
Sądziła, że tym razem Soelberg nie pozwoli się zaskoczyć i dosięgnąć; była przekonana, że jej pięść napotka stanowczy opór ramienia – dlatego nie próbowała powściągać zacięcia wzbierającego na gruncie tego trzymanego w sobie gniewu, tymczasem, wbrew swoim oczekiwaniom, niezręczność uderzenia odnalazła jego bok, tuż pod żebrami, a ona, po raz kolejny, natychmiast struchlała. Rozprostowała palce, niemrawo wyczuwając bolesność w dłoni, uśmierzaną teraz emocjami i adrenaliną, mimowolnym popłochem, przez który przebiła się migawkowa myśl, że pisanie i przebieranie w dokumentach po tym treningu będzie szczególnie uciążliwe. Wyciągnęła ku niemu odruchowo rękę, zbliżając się ze zmieszanym zatroskaniem, tym razem nie odważyła się go jednak dotknąć.
– Na miłość Frigg, Ivar, wystarczy już – powiedziała, zanim zdążyłaby ugryźć się w język – przestań się ze mną bawić.
atak: 97, udany
Ivar odsunął się w tym czasie, a ona powiodła za nim spojrzeniem, nie kwapiąc się do ponownych prób, dopóki nie podniósł ręki, poruszając dłonią w czytelnej zachęcie, by spróbowała jeszcze raz – zawahała się zauważalnie w odpowiedzi, w pierwszej chwili chcąc zaproponować mu może bezpieczniejsze przeprowadzenie przez najprostsze podstawy wyprowadzania ciosów, ostatecznie jednak, podjudzona kolejnymi zapraszającymi słowami, stanęła znów w nieporadnej próbie poprawnej pozy, z uniesionymi ramionami, lekko nachylonym torsem, skupionym spojrzeniem. Ostatecznie nie zdołałaby wyrządzić mu faktycznej krzywdy, nie musiała być może istotnie się hamować i przejmować, choć wciąż czuła się niekomfortowo w tej nowej, tak nieprzywykłej, sytuacji. Wyobrażała sobie, że gdyby zechciał, zneutralizowałby ją bez najmniejszego kłopotu – i zapewne sam nie miałby przed tym żadnych, najmniejszych nawet, skrupułów, tak samo, jak nie miał ich na Islandii, tak samo, jak nie miał ich wobec niej nigdy, zupełnie, radośnie nieświadomy afektywnej udręki, przez jaką ją przeprawiał. Nie była, oczywiście, za to na niego zła; w gruncie rzeczy wolała chyba o tym milczeć, cierpliwie czekać, aż nierozsądność naiwnego zauroczenia wreszcie minie, znosić wszystko pokornie i bez nazywania niczego głośno – była jednak zła na siebie, za to i za wiele rzeczy, które zbierały się teraz z tą niespokojnością w piersi, dodając jej pewności, kiedy po raz kolejny zbliżyła się do niego, biorąc tym razem jeszcze śmielszy rozmach.
Sądziła, że tym razem Soelberg nie pozwoli się zaskoczyć i dosięgnąć; była przekonana, że jej pięść napotka stanowczy opór ramienia – dlatego nie próbowała powściągać zacięcia wzbierającego na gruncie tego trzymanego w sobie gniewu, tymczasem, wbrew swoim oczekiwaniom, niezręczność uderzenia odnalazła jego bok, tuż pod żebrami, a ona, po raz kolejny, natychmiast struchlała. Rozprostowała palce, niemrawo wyczuwając bolesność w dłoni, uśmierzaną teraz emocjami i adrenaliną, mimowolnym popłochem, przez który przebiła się migawkowa myśl, że pisanie i przebieranie w dokumentach po tym treningu będzie szczególnie uciążliwe. Wyciągnęła ku niemu odruchowo rękę, zbliżając się ze zmieszanym zatroskaniem, tym razem nie odważyła się go jednak dotknąć.
– Na miłość Frigg, Ivar, wystarczy już – powiedziała, zanim zdążyłaby ugryźć się w język – przestań się ze mną bawić.
atak: 97, udany
Mistrz Gry
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Sro 20 Kwi - 19:19
The member 'Gerda Molander' has done the following action : kości
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Ivar Soelberg
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Sro 20 Kwi - 19:23
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Uśmiech, tak szaleńczo radosny, iście młodzieńczy obraz zabawy, której się poddali, był wyrazem kontrastującym dla oblicza, jakie miał dla niej na Islandii, dla twarzy wykutej zdawać by się mogło w kamieniu, nieuległej, chłodnej, obojętnej. Teraz czuł, że żyje, bawiąc się w tym niewinnym na swój sposób sparingu, który miał za zadanie pozbycie się negatywnych wrażeń i odczuć, ukrytych w głębi emocji, by przynieść istne katharsis. Czytał z niej emocje, jakie próbowała skryć przed światem, wyczuwał złość i frustrację, a przede wszystkim miał nieodparte wrażenie, że iście magnetyczna siła ich ku sobie nieustannie przyciąga. W każdym najdrobniejszym geście, w chwilach bliskiej obecności, gdy ciała niby orbity lawirują tak blisko, iż niemal stykają się ze sobą, stając się jednym bytem. Błądził po mapie tych tak różnych i odmiennych emocji, starając się poskładać w całość i zrozumieć, to co kryło się między niedopowiedzianymi słowami, urwanymi myślami, gdy hardo spoglądała mu w oczy, po czym płochliwie niby sarna uciekała. Miał dość kluczenia po śladach i gubienia tropu, chciał otwartości, na jaką zasługiwała, lecz nie potrafił tego wyznać słowami, a przynajmniej nie teraz, kiedy emocje w kotle tak buzowały, a próby zachowania twarzy – kamiennej i spokojnej, schodziły na niczym. Czuł się wybitnie dobrze, pomimo tego, iż cios pod żebra pozbawił go tchu, odebrał zasoby powietrza i rzucił na liny. Iście mordercza siła uderzenia, gdyby trafiła w szczękę lub nos, mogłoby nieobyć się, bez złamania. Z każdym celnym uderzeniem rudowłosej Soelberg nabierał, doń coraz większej estymy rozumiejąc, że chociaż to chuchro i niezdara, to jednak niesione emocjami, potrafiło w nagłym zrywie zaskoczyć i miło przełamać błędną, wielce krytyczną opinię.
Szelmowski uśmiech wypłynął na usta oficera, wsparty łokciami na liniach narożnika oddychał głęboko, a wyraz dumy i uznania widoczny był, aż nadto w jego szarych, wydawać by się mogło szczęśliwych oczach.
– To było ładne. – Pomasował w zamyśle bolące i pulsujące tępym bólem miejsce. – Ale naucz się uderzać celniej i pamiętaj o nogach, a przede wszystkim oddychaj dziewczyno, bo padniesz mi tu na serce – polecił i odbił się zwinnie jak ryś od lin. Bez ostrzeżenia zachodząc od boku, zaczął tańczyć wokół. Starając się zdominować i wyprowadzić przestrach w umysł rywala. Nie przestawał się jednak uśmiechać, a ten obraz szczęścia, mógł zaskakiwać. Sprawnie i zwinnie zamarkował uderzenie lewym sierpowym i zwodniczo, acz lekko uderzył w prawym prostym w nadbrzusze. Nie chciał wyrządzić jej krzywdy, a rękawice noszone podczas sparingu zapobiegną ewentualnym większym sińcom. Odskoczył lekko na nogach, dając tym samym czas na reakcję ze strony przeciwniczki.
Obrona: nieudana
Atak: 30+24+ (5 bonus)= 59
Szelmowski uśmiech wypłynął na usta oficera, wsparty łokciami na liniach narożnika oddychał głęboko, a wyraz dumy i uznania widoczny był, aż nadto w jego szarych, wydawać by się mogło szczęśliwych oczach.
– To było ładne. – Pomasował w zamyśle bolące i pulsujące tępym bólem miejsce. – Ale naucz się uderzać celniej i pamiętaj o nogach, a przede wszystkim oddychaj dziewczyno, bo padniesz mi tu na serce – polecił i odbił się zwinnie jak ryś od lin. Bez ostrzeżenia zachodząc od boku, zaczął tańczyć wokół. Starając się zdominować i wyprowadzić przestrach w umysł rywala. Nie przestawał się jednak uśmiechać, a ten obraz szczęścia, mógł zaskakiwać. Sprawnie i zwinnie zamarkował uderzenie lewym sierpowym i zwodniczo, acz lekko uderzył w prawym prostym w nadbrzusze. Nie chciał wyrządzić jej krzywdy, a rękawice noszone podczas sparingu zapobiegną ewentualnym większym sińcom. Odskoczył lekko na nogach, dając tym samym czas na reakcję ze strony przeciwniczki.
Obrona: nieudana
Atak: 30+24+ (5 bonus)= 59
Mistrz Gry
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Sro 20 Kwi - 19:23
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 30
--------------------------------
#3 'k6' : 5
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 30
--------------------------------
#3 'k6' : 5
Gerda Molander
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Doskwierające gorąco spływało po karku na łagodną pochyłość ramion i niżej, za wskazówką linii kręgosłupa, mrowiąc płytko pod skórą bezwiednym entuzjazmem, który wprawiał ją w zakłopotanie, tym gorsze tylko, kiedy zdawała sobie sprawę, że nie potrafi zupełnie przed nim go ukryć, nawet jeśli mogła spąsowiałe rumieńce dogodnie przypisać fizycznemu wysiłkowi. Przyjemny, radosny uśmiech, który rozjaśnił jego oblicze, zwykle tak trudne do rozszyfrowania i niedostępne, niczego przy tym nie ułatwiał; odruchowo drażniło ją, jak łatwo pozbawiał ją pewności i zdecydowania. Sfrustrowany gniew, którego próbowała się uporczywie i ze zdeterminowanym zacięciem trzymać, wymykał jej się z kurczowego uchwytu wytrąconych z równowagi myśli, w których daremnie próbowała się jeszcze napominać, choć instynktownie czując, jak coś w niej rozpręża się dyskretnie, wyślizguje się spod dyscypliny zacietrzewienia wraz ze złością i ulega przekonującej pokusie jego wesołości, której nie miała jednak śmiałości odwzajemnić. Unikała instynktownie dłuższego skrzyżowania spojrzeń, z zakłopotanym przejęciem skłębiającym się rozedrganiem pod mostkiem, którego nie potrafiła uspokoić, podjudzając je wprawdzie tym gorzej zadręczającym poczuciem, że zachowuje się zwyczajnie naiwnie i niedojrzale.
Sądziła dotąd, że czas tego typu poruszeń ma już za sobą – choć teraz nie była pewna, czy kiedykolwiek właściwie chorowała na cokolwiek podobnego, mimo że posiadała, na własne nieszczęście, skłonność do zauroczeń, szczególnie lub nawet wyłącznie niefortunnych. Własne uczucia, choć od zawsze tkliwe i poznaczone nieśmiałością, wydawały jej się jednak spokojne i niespieszne, w jakiś sposób cierpliwe; stonowane, dzięki czemu łatwiej było je znosić, czekając aż wyleczą się same naturalnym przeminięciem, tymczasem to, czymkolwiek było niespokojne wzburzenie grzęznące jej w przedsionku serca, gdy napotykała uważną żywość jego źrenic, było dalekie od wszystkich tych definicji. Nie miała pojęcia, jak się z tym obchodzić, z kłopotliwym, nieoswojonym nigdy napięciem, niezrozumiale niecierpliwym, kiedy ring wymuszał na nich niewygodną bliskość, a Ivar – okrutnie – wciąż się uśmiechał, wyraźnie dobrze się bawiąc.
Kąciki ust drgnęły jej łagodnie w skromnym zadowoleniu, kiedy ją pochwalił, dając oszczędny wyraz przyjemności, jaką jej to sprawiło; było jej gorąco, duszno i gorąco. Chciała chyba uśmiechnąć się z symetryczną do niego przekornością, ale dostrzegalne napięcie sprawiło, że wyszło to mało przekonująco, niemal blado. Skup się na celności. Pamiętaj o nogach. Oddychaj – powtórzyła za nim w myślach, kiwając głową w sygnale, że wysłuchała jego porad i zamierzała się do nich zastosować. Oddychaj – jeszcze raz, kiedy jego zręczna sylwetka odbiła się od lin, zmniejszając znów dystans, na co zareagowała niezgrabną czujnością, uniesieniem dłoni na wzór niewprawnej, bardziej instynktownej niż świadomej, gardy. Nie uderzył tymczasem, zamiast tego okrążając ją prężnym krokiem; czuła się nagle przytłoczona, skołowana, coraz bardziej niepewna, kiedy wodziła za nim spojrzeniem, obracając się z pilną uważnością. Uśmiechał się, cały czas się uśmiechał; nie podnosiła wzroku, speszona, obserwując raczej linię szerokich barków, ruchliwość ramion. Padniesz mi tu na serce brzmiało prawie, jakby się z niej naigrywał. Udało jej się dostrzec ostrzegawcze spięcie, ale cios nadszedł z innego kąta – choć dłonie uniosła, zwiedziona pierwszym małym oszustwem, udało jej się odsunąć sprężystym odskokiem przed właściwym uderzeniem, dość niezdarnie, ale skutecznie.
Czując skok ekscytacji, natychmiast później spróbowała odpowiedzieć ciosem, celniejszym, jednak nieszczególnie przekonanym, pozbawionym siły, jak gdyby w którymś momencie wpadła w niewyjaśnioną rezygnację. Podniosła, wreszcie, spojrzenie ku jego uśmiechniętym oczom, zaognione i jakby dotknięte.
– Wydaję ci się po prostu śmieszna, prawda? – spytała, nie precyzując, co ma na myśli. Zdawało się jej wprawdzie, że wcale nie musiała.
obrona: 65 + 5 > 59, udana
atak: 18 + 5 = 23
Sądziła dotąd, że czas tego typu poruszeń ma już za sobą – choć teraz nie była pewna, czy kiedykolwiek właściwie chorowała na cokolwiek podobnego, mimo że posiadała, na własne nieszczęście, skłonność do zauroczeń, szczególnie lub nawet wyłącznie niefortunnych. Własne uczucia, choć od zawsze tkliwe i poznaczone nieśmiałością, wydawały jej się jednak spokojne i niespieszne, w jakiś sposób cierpliwe; stonowane, dzięki czemu łatwiej było je znosić, czekając aż wyleczą się same naturalnym przeminięciem, tymczasem to, czymkolwiek było niespokojne wzburzenie grzęznące jej w przedsionku serca, gdy napotykała uważną żywość jego źrenic, było dalekie od wszystkich tych definicji. Nie miała pojęcia, jak się z tym obchodzić, z kłopotliwym, nieoswojonym nigdy napięciem, niezrozumiale niecierpliwym, kiedy ring wymuszał na nich niewygodną bliskość, a Ivar – okrutnie – wciąż się uśmiechał, wyraźnie dobrze się bawiąc.
Kąciki ust drgnęły jej łagodnie w skromnym zadowoleniu, kiedy ją pochwalił, dając oszczędny wyraz przyjemności, jaką jej to sprawiło; było jej gorąco, duszno i gorąco. Chciała chyba uśmiechnąć się z symetryczną do niego przekornością, ale dostrzegalne napięcie sprawiło, że wyszło to mało przekonująco, niemal blado. Skup się na celności. Pamiętaj o nogach. Oddychaj – powtórzyła za nim w myślach, kiwając głową w sygnale, że wysłuchała jego porad i zamierzała się do nich zastosować. Oddychaj – jeszcze raz, kiedy jego zręczna sylwetka odbiła się od lin, zmniejszając znów dystans, na co zareagowała niezgrabną czujnością, uniesieniem dłoni na wzór niewprawnej, bardziej instynktownej niż świadomej, gardy. Nie uderzył tymczasem, zamiast tego okrążając ją prężnym krokiem; czuła się nagle przytłoczona, skołowana, coraz bardziej niepewna, kiedy wodziła za nim spojrzeniem, obracając się z pilną uważnością. Uśmiechał się, cały czas się uśmiechał; nie podnosiła wzroku, speszona, obserwując raczej linię szerokich barków, ruchliwość ramion. Padniesz mi tu na serce brzmiało prawie, jakby się z niej naigrywał. Udało jej się dostrzec ostrzegawcze spięcie, ale cios nadszedł z innego kąta – choć dłonie uniosła, zwiedziona pierwszym małym oszustwem, udało jej się odsunąć sprężystym odskokiem przed właściwym uderzeniem, dość niezdarnie, ale skutecznie.
Czując skok ekscytacji, natychmiast później spróbowała odpowiedzieć ciosem, celniejszym, jednak nieszczególnie przekonanym, pozbawionym siły, jak gdyby w którymś momencie wpadła w niewyjaśnioną rezygnację. Podniosła, wreszcie, spojrzenie ku jego uśmiechniętym oczom, zaognione i jakby dotknięte.
– Wydaję ci się po prostu śmieszna, prawda? – spytała, nie precyzując, co ma na myśli. Zdawało się jej wprawdzie, że wcale nie musiała.
obrona: 65 + 5 > 59, udana
atak: 18 + 5 = 23
Mistrz Gry
The member 'Gerda Molander' has done the following action : kości
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k100' : 18
--------------------------------
#3 'k6' : 2
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k100' : 18
--------------------------------
#3 'k6' : 2
Ivar Soelberg
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Sro 11 Maj - 10:15
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przyjemne ciepło rozchodziło się po ciele, elektryzująco i pobudzająco działając na mięśnie. Szum krwi w uszach był nikły, adrenalina czaiła się, gdzieś podskórnie, jak gdyby czekała na swoją rolę, nie wiedząc wszakże, że to tylko lekki sparing, nie walka na śmierć i życie, nie mogła tego wiedzieć. Organizm reagował na wysiłek fizyczny, działał jak dobrze naoliwione tryby w maszynie, sprawnie i gładko przechodząc od uników, po ataki, a przy tym dobrze się bawiąc. Czuł podświadomie, że jego przeciwniczka prowadziła istną batalię myśli, jej oblicze zrazu okryte śmiertelną bladością, wnet potrafiło przywdziać barwę karmazynowego pąsu, czym zaskakiwała i zadziwiała, wprawiając w lekkie i chwilowe zauroczenie ślicznym obrazkiem malującym się w tak żywych emocjach na jego oczach, jakby stanowił inspirację, punkt zwrotny, zaczepienie i swoisty impuls dla artystki. Zachowanie z początku chłodne i pozornie obojętne podszyte nutą pewności siebie, czym mógł okazywać zlekceważenie jej jako rywalce, miało swe efekty. Jak zasiane ziarno, tak i ona kiełkowała w tych emocjach i odczuciach, tak widocznie i z taką intensywnością, iż oglądanie jej na tle sali treningowej, co rozmywała się w oczach, było prawdziwą ucztą. Ptaszyna wzlatywała na wyżyny swej przebiegłości, siły i umiejętności, a determinacja wyzierająca z jej oczu, mogłaby przyprawić o dreszcz niejednego mężczyznę. Podobało mu się to oblicze, ta twarz kobiety, która spędza większość dnia za biurkiem w pozornie nudnej, monotonnej pracy, bez specjalnych punktów zwrotnych, no może z przerwą na ploteczki. Teraz ten kowalik kąsał, jak prawdziwy jastrząb. Ciosami, pod jakimi ugiąłby się niejeden oficer kruczej straży. Rezerwa i wstrzemięźliwość poszły w zapomnienie, mogli walczyć zdecydowanie śmielej. Już nie błądzić po omacku szukając siebie w ciemności, a wręcz stanowić jeden organizm, którego rytm wybijało szaleńcze serca bicie w formie kroków morderczego tańca, tak wszak doskonale znanego Soelbergowi, ten prowadził i wprowadzał niedoświadczoną adeptkę, objaśniając i pokazując wszystko, jak trzeba. Nakazując, by kontrolowała oddech, by trzymała lekko uchyloną pozycję, na ugiętych nieznacznie kolanach, aby była jak liści na wietrze; zwinna i swobodna, nie zaś stała i sztywna. Widział w niej potencjał ognik waleczności, jakiego nie sposób uciszyć, czy utemperować. Hart ducha idący w parze z ciałem, acz tu wymagał pochylenia się nad kondycją, gdyż ta ptaszyna nie mogła sapać, jak zarzynany w puszczy dzik.
Uśmiech, tak niespodziewany, a jednak rozjaśniający oblicze stażystki, pod twarzą pokrytą kropelkami potu i otoczoną rumianym nimbem zmęczenia wydał się wysłannikowi, czymś niezwykle szczerym i ujmującym. W tym wyrazie szukał nuty zrozumienia i odpędzenia demonów z Islandii, gdzie pokazał się być zbyt szorstki dla pogrążonej w żałobie. W porywie uzasadnionej troski okazał się niezrozumiały i pobłażliwy dla jej kobiecej natury, jakby to, co kryło się za zamkniętymi drzwiami piwniczki, mogłoby ją zmienić, napędzić strachem i odrazą, wywołać wreszcie niezdrowe pragnienie zemsty, jaka by tylko zaślepiła. Potraktował ją jak smarkulę, którą należy chronić, zapominając na moment, że sam był kiedyś taki jak ona – niedoświadczony i głodny odkrywania.
Zaciśnięte piąstki ruch łokci widoczne nastawienie na przyjęcie ciosu, który był w swym zamiarze zwodniczy sprawiło, że poczuł się pewnie. Zaskoczył ją zdradliwym uderzeniem, ale i ona poznała się na tym szalbierstwie. Odczytując jego zamiary, odskoczyła, jak łania, tak zwinnie, że aż dziw przy jej mizernej kondycji. Nie było jednak czasu na zbędne zastanawianie się, co dalej? Dostrzegł na ułamek przed ciosem ekscytację w kasztanowych oczach, a zaraz po niej jakby zawahanie? Przyjął na się, ten cios pochłaniając energię w przechwyt i wykorzystując impet uderzenia, przeciw niej samej. Niemal odgryzła sobie język kiedy nieoczekiwanie wszedł w wąską szczelinę jej gardy, kiedy zwinnie złapał ją i jak szmacianą laleczkę przerzucił przez bok, wykorzystując przewagę fizyczną. Zamortyzował upadek na tyle, na ile to było możliwe. Przysiad, w jakim się znalazł, skutecznie pozbawiał ją możliwości wykonania kolejnych ruchów. Uśmiechnął się delikatnie w niejakim akcie zwycięstwa.
– Raczej waleczna. – Sprostował ją, ciągle pozostając w pozycji, gdzie górował nad nią, przyciskając drobną dziewczęcą sylwetkę do maty. – Za dużo myślisz, ale podobasz mi się, jest potencjał. Po roku intensywnych ćwiczeń może dokopiesz woźnemu – Roześmiał się, ubawiony z własnego żartu i zwalił się na plecy obok rudowłosej. Oddychał głęboko ich ciała, niemal się stykały, nie czuło się zimna, jakie panowało w salce, ot jedynie para unosząca się z ich ust przypominała, że jak przeminie chwila pierwszego odurzenia, chłód zakradnie się ze zdwojoną siłą, lecz nie rezygnował z przyjemności leżenia obok niej. – Chciałem przeprosić za Islandię. Chcę by, to było już za nami. Zaimponowałaś mi tam. – Przyznał i podniósł się na łokciu, by móc spojrzeć na owal twarzy kobiety.
Obrona: udana
Uśmiech, tak niespodziewany, a jednak rozjaśniający oblicze stażystki, pod twarzą pokrytą kropelkami potu i otoczoną rumianym nimbem zmęczenia wydał się wysłannikowi, czymś niezwykle szczerym i ujmującym. W tym wyrazie szukał nuty zrozumienia i odpędzenia demonów z Islandii, gdzie pokazał się być zbyt szorstki dla pogrążonej w żałobie. W porywie uzasadnionej troski okazał się niezrozumiały i pobłażliwy dla jej kobiecej natury, jakby to, co kryło się za zamkniętymi drzwiami piwniczki, mogłoby ją zmienić, napędzić strachem i odrazą, wywołać wreszcie niezdrowe pragnienie zemsty, jaka by tylko zaślepiła. Potraktował ją jak smarkulę, którą należy chronić, zapominając na moment, że sam był kiedyś taki jak ona – niedoświadczony i głodny odkrywania.
Zaciśnięte piąstki ruch łokci widoczne nastawienie na przyjęcie ciosu, który był w swym zamiarze zwodniczy sprawiło, że poczuł się pewnie. Zaskoczył ją zdradliwym uderzeniem, ale i ona poznała się na tym szalbierstwie. Odczytując jego zamiary, odskoczyła, jak łania, tak zwinnie, że aż dziw przy jej mizernej kondycji. Nie było jednak czasu na zbędne zastanawianie się, co dalej? Dostrzegł na ułamek przed ciosem ekscytację w kasztanowych oczach, a zaraz po niej jakby zawahanie? Przyjął na się, ten cios pochłaniając energię w przechwyt i wykorzystując impet uderzenia, przeciw niej samej. Niemal odgryzła sobie język kiedy nieoczekiwanie wszedł w wąską szczelinę jej gardy, kiedy zwinnie złapał ją i jak szmacianą laleczkę przerzucił przez bok, wykorzystując przewagę fizyczną. Zamortyzował upadek na tyle, na ile to było możliwe. Przysiad, w jakim się znalazł, skutecznie pozbawiał ją możliwości wykonania kolejnych ruchów. Uśmiechnął się delikatnie w niejakim akcie zwycięstwa.
– Raczej waleczna. – Sprostował ją, ciągle pozostając w pozycji, gdzie górował nad nią, przyciskając drobną dziewczęcą sylwetkę do maty. – Za dużo myślisz, ale podobasz mi się, jest potencjał. Po roku intensywnych ćwiczeń może dokopiesz woźnemu – Roześmiał się, ubawiony z własnego żartu i zwalił się na plecy obok rudowłosej. Oddychał głęboko ich ciała, niemal się stykały, nie czuło się zimna, jakie panowało w salce, ot jedynie para unosząca się z ich ust przypominała, że jak przeminie chwila pierwszego odurzenia, chłód zakradnie się ze zdwojoną siłą, lecz nie rezygnował z przyjemności leżenia obok niej. – Chciałem przeprosić za Islandię. Chcę by, to było już za nami. Zaimponowałaś mi tam. – Przyznał i podniósł się na łokciu, by móc spojrzeć na owal twarzy kobiety.
Obrona: udana
Mistrz Gry
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Sro 11 Maj - 10:15
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
'k100' : 92
'k100' : 92
Gerda Molander
Re: 20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Pią 20 Maj - 18:15
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Wiedziała, że tym razem go nie dosięgnie – impulsywnie podjęta ofensywa była zbyt niezgrabna, zmęczona i niepewna, by mogła ponownie przebić się przez jego czujność; nie spodziewała się jednak, że wykorzysta tę niezgrabność przeciw niej w podobny sposób. Spomiędzy różanych ust, rozchylonych w płytszym oddechu, wyrwało się spłoszone zaskoczenie, kiedy złapał ją za ramię i zręcznie przerzucił, czyniąc sobie z jej własnego impetu skuteczne narzędzie, pozbawiając ją równowagi i sprawiając, że poziome linie wyznaczające granice ringu wywróciły się, układając równolegle z jej własnym pionem – gdyby jej nie przytrzymał, nie zdążyłaby wyratować się przed bolesnym upadkiem i kiedy opadła wreszcie na matę, wyhamowana jego asekuracyjnym chwytem, czuła serce wysoko pod gardłem, łomoczące szybko w mimowiednym przestrachu. Cień popłochu przesunął się pod taflą skołowanego, kasztanowego spojrzenia, odnajdującego wreszcie twarz mężczyzny pochylonego nad nią, blokującego jej możliwość podniesienia się, choć, prawdę mówiąc, podobny pomysł nie ośmielił się zaiskrzyć nawet w struchlałej świadomości, zneutralizowanej z równą łatwością grymasem delikatnego uśmiechu zawieszonego ponad nią. Tony serca, utknięte w dołku obojczyka, zapadły się głębiej wraz z palącym łaskotaniem onieśmielonego zawstydzenia, nie przez samą bliskość, wystarczająco już udręczającą, ale przez własne myśli, tak nieposłusznie wymykające się opanowaniu ku pragnieniom, które wydawały jej się przede wszystkim uciążliwe i beznadziejne. Choć przez chwilę miała elektryzujące wrażenie, że przepaść, jaką sobie między nimi wyobrażała, zacieśniła się do tego skróconego dystansu, w którym wystarczyłoby spróbować się unieść – wydawało jej się prawie, że czuła pod palcami ciepłą skórę na jego karku, duszność zamykanego między nimi powietrza; wyraźnie unikała bezpośredniego skrzyżowania spojrzeń, błądząc własnym wymijająco po jego twarzy, jak gdyby obawiała się, że wysłannik dojrzy to wszystko w jej tęczówkach, wyraźnie jak w uchwyconej klatce filmu.
Nie dostrzegła uśmiechu, rozciągającego się łagodnie na jej ustach, dopóki nie usłyszała własnego, krótkiego śmiechu odpowiadającego na jego złośliwość; przez chwilę zdawała się speszona tym rozbawieniem, pod którym zgubiła gdzieś swój gniew. Za dużo myślisz, ale podobasz mi się – ale nie tak, na szczęście i niestety nie tak, upominała siebie mimowolnie, ukradkiem zaglądając w szarość jego oczu, jak gdyby wykradała sobie tę chwilę, czując się istotnie prawie, jakby popełniała coś, czego nie powinna, wsuwając w pamięć kalkę jego uśmiechu.
– Dam radę w pół roku – odpowiedziała, zaskoczona opanowaniem własnego głosu, przetkanego rozbawioną przekornością, za którą chowała nieśmiałość, wciąż rozlaną na policzkach niesubtelnym pąsem. – Jeśli się zepnę, może nawet w ćwierć. Nasz woźny jest większej wagi, ale sypie trzy łyżeczki do kawy i jada codziennie po dwa pączki, przynajmniej; więcej, jeśli jest skłócony z żoną, nie układa im się ostatnio – nie wiedziała, dlaczego to mówi, dlaczego usta poruszają jej się tak swobodnie i chętnie, pomimo zakłopotania, dlaczego głos jest nieomal spokojny, gdy była od spokoju tak daleko, skąd brała się w niej ta zuchwałość, z jaką mu się przyglądała, dostrzegając własny blady zarys w jego źrenicach. Była w tym być może podobniejsza do Gerta niż jej się zdawało; przykrywała własne speszenie słowami, słowami, słowami, swoje emocje słowami tak od nich odległymi. – Lubię też obserwować – oznajmiła, tym razem ciszej, jakby zdała sobie w końcu sprawę z własnej niezręczności, ze zbędności tych naiwnych głupot. Co chciała właściwie osiągnąć? Udowodnić mu swój potencjał, usilnie? Pokazać mu, że nie jest tak pusta i nudna?
Ivar zsunął się znad niej, opadając na matę obok, a ona odetchnęła głębiej, łudząc się, że tego odetchnięcia nie zauważy, cichej ulgi, nabranego ukradkiem tchu. Czuła ciepło jego ramienia blisko swojej skóry; był rozgrzany tak samo, a może to jej własne rozgrzanie zbierało się w wąskiej przestrzeni między nimi. Jego słowa zaskoczyły ją znowu; przechyliła głowę, by spojrzeć na niego krótko, zanim nie podniosła wzroku znów ku sufitowi.
– Nic tak naprawdę nie zrobiłam, nic użytecznego – odpowiedziała, przymykając powieki na chwilę, uspokajając oddech; wyczuła poruszenie z jego strony, ciężar jego spojrzenia na sobie, ale nie otworzyła oczu, nie od razu, obawiając się, że słowa wymkną jej się i pomieszają, nie wypowiadając tego, co chciała mu przekazać. – Może miałeś zresztą rację. Chociaż przez całą noc później, w pensjonacie, myślałam o tym, żeby zrobić ci scenę, może trochę tylko złośliwie. Przypuszczam, że to lepsze niż nie spać przez tamto... cóż, widziałam raport, musiałam zobaczyć, nie dałoby mi to spokoju – oznajmiła ciszej, bez wcześniejszej wesołości, zauważalnie blado. Otworzyła wreszcie oczy, zaskoczona łatwością, z jaką przyszło jej tym razem ku niemu spojrzeć, choć onieśmielenie nadeszło jak zawsze, nieustępliwe. – Dzięki. I przepraszam, chyba też powinnam. Mam tylko nadzieję, że moja skarga nie zdążyła dotrzeć w ręce komendanta, wyszłoby to teraz niezręcznie – zażartowała mimowiednie, uciekając przed powagą, jego i swoją, choć przez ton jej głosu wciąż przebijała szczera, złagodniała wdzięczność.
Nie dostrzegła uśmiechu, rozciągającego się łagodnie na jej ustach, dopóki nie usłyszała własnego, krótkiego śmiechu odpowiadającego na jego złośliwość; przez chwilę zdawała się speszona tym rozbawieniem, pod którym zgubiła gdzieś swój gniew. Za dużo myślisz, ale podobasz mi się – ale nie tak, na szczęście i niestety nie tak, upominała siebie mimowolnie, ukradkiem zaglądając w szarość jego oczu, jak gdyby wykradała sobie tę chwilę, czując się istotnie prawie, jakby popełniała coś, czego nie powinna, wsuwając w pamięć kalkę jego uśmiechu.
– Dam radę w pół roku – odpowiedziała, zaskoczona opanowaniem własnego głosu, przetkanego rozbawioną przekornością, za którą chowała nieśmiałość, wciąż rozlaną na policzkach niesubtelnym pąsem. – Jeśli się zepnę, może nawet w ćwierć. Nasz woźny jest większej wagi, ale sypie trzy łyżeczki do kawy i jada codziennie po dwa pączki, przynajmniej; więcej, jeśli jest skłócony z żoną, nie układa im się ostatnio – nie wiedziała, dlaczego to mówi, dlaczego usta poruszają jej się tak swobodnie i chętnie, pomimo zakłopotania, dlaczego głos jest nieomal spokojny, gdy była od spokoju tak daleko, skąd brała się w niej ta zuchwałość, z jaką mu się przyglądała, dostrzegając własny blady zarys w jego źrenicach. Była w tym być może podobniejsza do Gerta niż jej się zdawało; przykrywała własne speszenie słowami, słowami, słowami, swoje emocje słowami tak od nich odległymi. – Lubię też obserwować – oznajmiła, tym razem ciszej, jakby zdała sobie w końcu sprawę z własnej niezręczności, ze zbędności tych naiwnych głupot. Co chciała właściwie osiągnąć? Udowodnić mu swój potencjał, usilnie? Pokazać mu, że nie jest tak pusta i nudna?
Ivar zsunął się znad niej, opadając na matę obok, a ona odetchnęła głębiej, łudząc się, że tego odetchnięcia nie zauważy, cichej ulgi, nabranego ukradkiem tchu. Czuła ciepło jego ramienia blisko swojej skóry; był rozgrzany tak samo, a może to jej własne rozgrzanie zbierało się w wąskiej przestrzeni między nimi. Jego słowa zaskoczyły ją znowu; przechyliła głowę, by spojrzeć na niego krótko, zanim nie podniosła wzroku znów ku sufitowi.
– Nic tak naprawdę nie zrobiłam, nic użytecznego – odpowiedziała, przymykając powieki na chwilę, uspokajając oddech; wyczuła poruszenie z jego strony, ciężar jego spojrzenia na sobie, ale nie otworzyła oczu, nie od razu, obawiając się, że słowa wymkną jej się i pomieszają, nie wypowiadając tego, co chciała mu przekazać. – Może miałeś zresztą rację. Chociaż przez całą noc później, w pensjonacie, myślałam o tym, żeby zrobić ci scenę, może trochę tylko złośliwie. Przypuszczam, że to lepsze niż nie spać przez tamto... cóż, widziałam raport, musiałam zobaczyć, nie dałoby mi to spokoju – oznajmiła ciszej, bez wcześniejszej wesołości, zauważalnie blado. Otworzyła wreszcie oczy, zaskoczona łatwością, z jaką przyszło jej tym razem ku niemu spojrzeć, choć onieśmielenie nadeszło jak zawsze, nieustępliwe. – Dzięki. I przepraszam, chyba też powinnam. Mam tylko nadzieję, że moja skarga nie zdążyła dotrzeć w ręce komendanta, wyszłoby to teraz niezręcznie – zażartowała mimowiednie, uciekając przed powagą, jego i swoją, choć przez ton jej głosu wciąż przebijała szczera, złagodniała wdzięczność.
Ivar Soelberg
20.12.2000 – Sala treningowa, Krucza Straż – I. Soelberg & G. Molander Pon 23 Maj - 12:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Podniósł wzrok na rudowłosą, gdy pewnie oświadczyła, że podciągnie swe umiejętności walki w mniej niż rok. W szarych oczach wysłannika pojawiły się błysk zaciekawienia, tak jak na Islandii – sprawdzał ją, oceniał i poznawał, od strony prywatnej, chcąc zrozumieć intencje i motywy, jakie nią kierowały, musiał poznać w równym stopniu ją samą. Złapana myśl w subtelności swej jestestwa, tak delikatna i ulotna, jak poranna mgiełka uświadomiła mężczyznę, iż lubił słuchać dźwięku jej głosu, niezależnie od słów, jakie ta wypowiadała, słowa układały się w melodię w nutach, której mógł odpoczywać ze zmrużonymi oczami, tak by obraz jej lisio-rudych włosów, tworzył łunę niczym zachód słońca, w kontraście do porcelanowej cery, teraz okrytej urokliwym pąsem zmęczenia. Obserwować wesołość oczu, gdy słowa tak śmiałe i swobodne opuszczały jej usta.
Mógł na nią patrzeć znacznie dłużej, bez przerywania, zasłuchany w dziewczęcy głos, lecz nie byłby sobą, gdyby nie potrafił wyciągać wniosków i pozostawiać skończoną myśl samą sobie. – Widzę, że trafnie rozczytałaś naszego woźnego, nie zapominaj, że niegdyś trenował boks i chociaż teraz prezentuje się niekorzystnie, to nie należy go przekreślać, tak prędko. – Delikatnie sprowadził rudowłosą na ziemię, acz w czynionej uwadze próżno było szukać ostrego tonu, czy zapowiedzi reprymendy, wręcz przeciwnie. Dalej podtrzymując sielski klimat konwersacji, mogli bez cienia strachu podążać tym szlakiem w nadziei, że zaprowadzi ich do celu wędrówki.
– Nie wiem, skąd to przekonanie, tak mylne i destrukcyjnie wpływające na samoocenę – westchnął, swobodnie i pozwolił słowom zagłębić się w pamięć stażystki. Liczył odrobinę na pryzmat pozycji, jaką piastował i jaka mogła wydawać się Gerdzie czymś w rodzaju przepaści ich dzielącej. Chciał, zbudować most porozumienia, akceptacji, samoświadomości swojej wartości. Z góry skreślanie się i oznaka poddania, były błędnym kołem, w jakie popadało wielu, ale nie zamierzał bezczynnie przypatrywać się, jak robi to ona. – Mogłaś zrobić – słowa, mimowolnie wypłynęły spomiędzy jego ust, a gdy zrozumiał, że myśl ta ujrzała światło dzienne, nie było odwrotu, musiał skończyć. – Być może wówczas bym ci wszystko wytłumaczył, być może i ze mnie zeszłoby ciśnienie i moglibyśmy już wówczas porozmawiać o tym, co nas gryzie: uczciwie i bez cienia strachu. – Spojrzał, nagle na nią, a maska uśpienia znikła, ot rozpłynęła się w powietrzu. Domyślał się, że kobieta nie wytrzyma, że prędzej czy później dokopie się do raportu, i tak odpowiednio ocenzurowanego, bez wdawania się w barwne poetyckie opisy. – Uparta i zawzięta, ech… – komentarz, był bardziej do siebie, ale wbrew pozorom, miał pozytywny wydźwięk, bo ani oczy, ani usta nie zmieniły tonu wyrazu, emocje rozpalone rozgrzewały ciało, które powoli stygło po niedawnym wysiłku. – Jaka skarga? – Zająknął się, i omal nie ugryzł w język zrozumiawszy, że panna Molander raczyła sobie żartować. – Taka ty? A ja do ciebie z sercem na tacy. – Wstał, nagle i nieoczekiwanie, podrywając się zręcznie na równe nogi, po chwili wyciągnął dłonie ku rudowłosej. – Chodź żmijo, prysznice czekają – zimno jej rąk uświadomiło, go o tym, że mogła odczuć chłód panujący w sali, za długo leżeli poddani tej niezrozumiałej dla umysłu wysłannika chwili.
Ivar i Gerda z tematu
Mógł na nią patrzeć znacznie dłużej, bez przerywania, zasłuchany w dziewczęcy głos, lecz nie byłby sobą, gdyby nie potrafił wyciągać wniosków i pozostawiać skończoną myśl samą sobie. – Widzę, że trafnie rozczytałaś naszego woźnego, nie zapominaj, że niegdyś trenował boks i chociaż teraz prezentuje się niekorzystnie, to nie należy go przekreślać, tak prędko. – Delikatnie sprowadził rudowłosą na ziemię, acz w czynionej uwadze próżno było szukać ostrego tonu, czy zapowiedzi reprymendy, wręcz przeciwnie. Dalej podtrzymując sielski klimat konwersacji, mogli bez cienia strachu podążać tym szlakiem w nadziei, że zaprowadzi ich do celu wędrówki.
– Nie wiem, skąd to przekonanie, tak mylne i destrukcyjnie wpływające na samoocenę – westchnął, swobodnie i pozwolił słowom zagłębić się w pamięć stażystki. Liczył odrobinę na pryzmat pozycji, jaką piastował i jaka mogła wydawać się Gerdzie czymś w rodzaju przepaści ich dzielącej. Chciał, zbudować most porozumienia, akceptacji, samoświadomości swojej wartości. Z góry skreślanie się i oznaka poddania, były błędnym kołem, w jakie popadało wielu, ale nie zamierzał bezczynnie przypatrywać się, jak robi to ona. – Mogłaś zrobić – słowa, mimowolnie wypłynęły spomiędzy jego ust, a gdy zrozumiał, że myśl ta ujrzała światło dzienne, nie było odwrotu, musiał skończyć. – Być może wówczas bym ci wszystko wytłumaczył, być może i ze mnie zeszłoby ciśnienie i moglibyśmy już wówczas porozmawiać o tym, co nas gryzie: uczciwie i bez cienia strachu. – Spojrzał, nagle na nią, a maska uśpienia znikła, ot rozpłynęła się w powietrzu. Domyślał się, że kobieta nie wytrzyma, że prędzej czy później dokopie się do raportu, i tak odpowiednio ocenzurowanego, bez wdawania się w barwne poetyckie opisy. – Uparta i zawzięta, ech… – komentarz, był bardziej do siebie, ale wbrew pozorom, miał pozytywny wydźwięk, bo ani oczy, ani usta nie zmieniły tonu wyrazu, emocje rozpalone rozgrzewały ciało, które powoli stygło po niedawnym wysiłku. – Jaka skarga? – Zająknął się, i omal nie ugryzł w język zrozumiawszy, że panna Molander raczyła sobie żartować. – Taka ty? A ja do ciebie z sercem na tacy. – Wstał, nagle i nieoczekiwanie, podrywając się zręcznie na równe nogi, po chwili wyciągnął dłonie ku rudowłosej. – Chodź żmijo, prysznice czekają – zimno jej rąk uświadomiło, go o tym, że mogła odczuć chłód panujący w sali, za długo leżeli poddani tej niezrozumiałej dla umysłu wysłannika chwili.
Ivar i Gerda z tematu