:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros
2 posters
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Wto 18 Kwi - 16:22
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
16 III 2001
Esteban nie sądził, by impreza niespodzianka stanowiła najlepszy pomysł, na jaki wpaść mogła Yamileth wraz z resztą naukowców – powiedział im o tym podczas tajnego spotkania nie uwzględniającego Blanki, ale ich argumenty ostatecznie przeważyły jego wątpliwości. Teraz jednak, idąc powoli ośnieżoną plażą i co rusz zerkając na ciągnącą się za nim kobietę w ciemnych okularach, dochodził do wniosku, że powinien był zacieklej walczyć o postawienie na swoim.
Wydelegowany do tego, by wyciągnąć Blankę z przestronnego mieszkania, które dzielili w ósemkę, Es czuł wyrzuty sumienia – nie dość, że Yami wyprawiła ich nad jezioro w ciągu dnia, co samo w sobie nastręczało jej kuzynce trudności, to jeszcze musiał udawać, że kompletnie nie pamięta jaka jest data, choć astronomka wspominała o zbliżających się urodzinach z ekscytacją, która rozjaśniała jej oczy.
- Na pewno nie chcesz pomocy? – zapytał chyba po raz setny, odkąd wyszli z domu. Nie miał jak dotąd okazji widzieć, jak Blanca funkcjonuje ze swoją chorobą w ciągu dnia i mimo magicznego wspomagacza mającego oszczędzać jej wzrok, zwyczajnie się martwił.
Czy nie takie było właśnie jego zadanie w ekipie badawczej?
Mrużąc oczy przed światłem odbitym od cienkiej pokrywy śniegu, Es podciągnął wyżej żółty szalik, ukrywając w nim nos – nie lubił zimna, co było więcej niż ironiczne zważywszy, dokąd zaprowadziły astronomów ich mapy. I że nie zaprotestował, słysząc o Skandynawii kilka miesięcy wcześniej. Chyba zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo będzie to dla niego uciążliwe – w całej sytuacji plusem pozostawało, że ciotki i babcie Barrosów stanęły na wysokości zadania, dziergając na drutach całe góry swetrów, szalików i czapek, zapewniając mu dożywotni zapas ciepłej odzieży.
- To nie tam pokazuje mapa? – spytał nagle, dłonią wskazując miejsce, w którym jezioro łączyło się z szerokim korytem rzeki. Zdawało się to przypominać rzut na aktualnej mapie okolicy, którą Serrano porównywała ze swoimi schematami nieba.
Jeśli miał rację, to tutaj mieli się zatrzymać i poszukać w jeziorze lub jego okolicy pozostałości starej świątyni – Esteban nie przysłuchiwał się zbyt dokładnie, gdy Yami tłumaczyła czyja to świątynia i dlaczego była ważna, bardziej zainteresowany poszukiwaniem ostatniego papierosa zagubionego w jednej z kieszeni kurtki. Miał cichą nadzieję, że poszukiwania nie zapędzą ich do wody i że Blanca nie zanudzi się na śmierć, zanim organizatorzy imprezy niespodzianki załatwią w mieście wszystko, czego potrzebują i dotrą na brzeg. Bo taki mieli plan – piknik pod gwiazdami.
Es nie był przekonany co do jego genialności, szczególnie po niepokojących informacjach, jakie pojawiały się w gazetach, ale jego była w tym głowa, żeby jajogłowi wrócili do domu w jednym kawałku. Szkoda tylko, że nijak nie ułatwiali mu zadania.
Blanca Vargas
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Wto 18 Kwi - 19:10
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Rano kupiła sobie prezenty.
Tym razem poranek rzeczywiście był porankiem. Uznając, że dzień własnych urodzin zasługuje na specjalne traktowanie, po nieprzespanej, minionej nocy Blanca... Ruszyła w miasto, nie do łóżka. Wciskając na nos okulary mające nie tylko odgrodzić ją od ostrego słońca, ale także zapewnić jako takie możliwości przemieszczania się na własną rękę, Vargas wcisnęła się naprędce w ciuchy i opuściła mieszkanie zaraz po tym, gdy cała reszta postanowiła złapać wreszcie kilka godzin snu. Co i raz ziewając szeroko, najpierw poszła na kawę - nie pijała jej zazwyczaj, ale hej, dziś był specjalny dzień! - i słodkie bułeczki z konfiturą, a potem, zaraz po otwarciu sklepów, ruszyła na zakupy. Nie wiedziała, czego szuka, ale, jak się okazuje, nie było to żadnym problemem. Gdy po niespełna trzech godzinach wróciła do mieszkania, była obładowana mniejszymi i większymi torbami.
Po pierwsze, uzupełniła im zapasy. Choć nie był to wydatek typowo urodzinowy, Vargas naprawdę świetnie się bawiła przebierając w przeróżnych produktach spożywczych, finalnie zapełniając lodówkę ich mieszkania masą przeróżnych smakołyków. Potem odwiedziła księgarnię - nie, wróć, księgarnie. Książki zawsze były dla niej dobrym wyborem i teraz nie było inaczej - pierwsza wielka, wypchana po brzegi torba mieściła trzy fantastyczne pozycje, na które Vargas już od dłuższego czasu miała oko, oraz... Dużą, pluszową ośmiornicę. Nie pytajcie.
Po księgarniach była przerwa na słodkości (jeden wielki lizak wciągnięty na miejscu, kilka mniejszych kupionych w zapasie na wynos) i gorącą herbatę, a potem - zakupowa runda druga! W sklepie z kosmetykami wzbogaciła się w dużą, kolorową, pachnącą brzoskwiniami kulkę do kąpieli, a w magazynie sprzętu sportowego - w niemagiczne, za to odpowiednio grube, satysfakcjonująco zielone rękawiczki i szalik pod kolor. Gdy wracała, była zadowolona.
I na pewno nie spodziewała się wyprawy w teren.
Yamileth była uparta i bezduszna, bez dwóch zdań. Ledwie Blanca wróciła do mieszkania, okazało się nie tylko, że pozostali już nie śpią, ale też - że czeka ją zadanie. Ją i Estebana, gwoli ścisłości.
- Oszalała - burczała więc finalnie, naciągając nowe rękawiczki na dłonie. - Zgłupiała do reszty.
Pewnym czynnikiem warunkującym jej niezadowolenie mogło być to, że nikt nie złożył jej życzeń - i to mimo, że przecież nie robiła ze swych urodzin tajemnicy, wręcz przeciwnie! Nita uśmiechała się tylko jakoś dziwnie, Sal coś wymamrotał niezbyt wyraźnie, a Yamileth miotała się po kuchni jakby się szaleju najadła.
No i Esteban, jeszcze on. Gdy jakiś czas później szli już ośnieżoną plażą - Blanca z kubkiem gorącej czekolady doprawionej pobudzającą wkładką w dłoni, bo tak długie przebywanie na nogach powoli zaczynało dawać się jej we znaki - Vargas już do reszty nie wiedziała, co myśleć.
Więc, ostatecznie, nie myślała, tylko skupiła się na tym co mieli do zrobienia.
- Wszystko gra, naprawdę - zapewniła Barrosa po raz kolejny z uśmiechem, gdy ten ewidentnie nie mógł przejść nad jej dzienną aktywnością do porządku dziennego. - Może nie widzę najlepiej na świecie, ale... - Wzruszyła lekko ramionami. - Wystarczająco dobrze, by móc pospacerować. I nie wywalić się na pierwszym lepszym kamieniu. Chyba. - Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, doskonale maskując urodzinowe rozterki.
Gdy w pewnej chwili Esteban wskazał miejsce docelowe, Blanca zmrużyła skryte za okularami oczy i pokiwała głową z entuzjazmem.
- To tam! - zgodziła się z podekscytowaniem. Miejsce rzeczywiście wyglądało bardzo obiecująco, Vargas była pewna, że właśnie znaleźli co trzeba.
No, prawie.
- Obawiam się, że czeka nas nurkowanie - rzuciła, gdy zatrzymali się nad brzegiem jeziora - i rzeki. Zsuwając z ramion plecak pełen wszelakich papierów, piór, atramentów, węgla i bogowie raczą wiedzieć, czego jeszcze, wychyliła się z ciekawością, jakby w ten sposób mogła zajrzeć aż na dno rozlewiska. - Jeśli wierzyć legendom i zapiskom zebranym przez Yami, kiedyś gdzieś tutaj mieściło się starożytne obserwatorium. Potem kontynenty zwariowały, świat się zmienił, no i teraz... Teraz wszystko jest pod wodą, tak myślę. W każdym razie, musimy je znaleźć. To obserwatorium. Powinny tam być też jakieś płytki, może kamienie - coś, na czym dawni astronomowie sporządzali swoje zapiski. Nie wiem, na ile pamiętasz, ale jeszcze w Andach, też widzieliśmy takie obserwatoria. I też były tam kamienie. Dużo kamieni, tabliczek - i nieczytelnego pisma - zaśmiała się. Nie była pewna, ile Barros pamiętał z niezliczonych dyskusji, jakie toczyła z Yami, Salem i Nitą przy każdym nowym odkryciu. Ekscytowali się jak durni każdym znalezionym skrawkiem starożytnej wiedzy - nawet, jeśli wcale nie przybliżała ich ona do wyjaśnienia tajemnicy wszechświata.
- Morsowałeś kiedyś? - spytała tymczasem beztrosko, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Oczywista. W Ameryce Południowej. No jasne.
Jeszcze chwilę spoglądając na jezioro, wreszcie zatarła ręce i... Wyglądało na to, że gotowa była wskoczyć do wody tak, jak stała. Sama nie morsowała, oczywiście, ale pływać umiała. I najwyraźniej nie widziała powodu, dla którego miałaby zostać na brzegu, a nie zająć się poszukiwaniami. Po to w końcu tu przyszli, nie? Żeby szukać.
Tym razem poranek rzeczywiście był porankiem. Uznając, że dzień własnych urodzin zasługuje na specjalne traktowanie, po nieprzespanej, minionej nocy Blanca... Ruszyła w miasto, nie do łóżka. Wciskając na nos okulary mające nie tylko odgrodzić ją od ostrego słońca, ale także zapewnić jako takie możliwości przemieszczania się na własną rękę, Vargas wcisnęła się naprędce w ciuchy i opuściła mieszkanie zaraz po tym, gdy cała reszta postanowiła złapać wreszcie kilka godzin snu. Co i raz ziewając szeroko, najpierw poszła na kawę - nie pijała jej zazwyczaj, ale hej, dziś był specjalny dzień! - i słodkie bułeczki z konfiturą, a potem, zaraz po otwarciu sklepów, ruszyła na zakupy. Nie wiedziała, czego szuka, ale, jak się okazuje, nie było to żadnym problemem. Gdy po niespełna trzech godzinach wróciła do mieszkania, była obładowana mniejszymi i większymi torbami.
Po pierwsze, uzupełniła im zapasy. Choć nie był to wydatek typowo urodzinowy, Vargas naprawdę świetnie się bawiła przebierając w przeróżnych produktach spożywczych, finalnie zapełniając lodówkę ich mieszkania masą przeróżnych smakołyków. Potem odwiedziła księgarnię - nie, wróć, księgarnie. Książki zawsze były dla niej dobrym wyborem i teraz nie było inaczej - pierwsza wielka, wypchana po brzegi torba mieściła trzy fantastyczne pozycje, na które Vargas już od dłuższego czasu miała oko, oraz... Dużą, pluszową ośmiornicę. Nie pytajcie.
Po księgarniach była przerwa na słodkości (jeden wielki lizak wciągnięty na miejscu, kilka mniejszych kupionych w zapasie na wynos) i gorącą herbatę, a potem - zakupowa runda druga! W sklepie z kosmetykami wzbogaciła się w dużą, kolorową, pachnącą brzoskwiniami kulkę do kąpieli, a w magazynie sprzętu sportowego - w niemagiczne, za to odpowiednio grube, satysfakcjonująco zielone rękawiczki i szalik pod kolor. Gdy wracała, była zadowolona.
I na pewno nie spodziewała się wyprawy w teren.
Yamileth była uparta i bezduszna, bez dwóch zdań. Ledwie Blanca wróciła do mieszkania, okazało się nie tylko, że pozostali już nie śpią, ale też - że czeka ją zadanie. Ją i Estebana, gwoli ścisłości.
- Oszalała - burczała więc finalnie, naciągając nowe rękawiczki na dłonie. - Zgłupiała do reszty.
Pewnym czynnikiem warunkującym jej niezadowolenie mogło być to, że nikt nie złożył jej życzeń - i to mimo, że przecież nie robiła ze swych urodzin tajemnicy, wręcz przeciwnie! Nita uśmiechała się tylko jakoś dziwnie, Sal coś wymamrotał niezbyt wyraźnie, a Yamileth miotała się po kuchni jakby się szaleju najadła.
No i Esteban, jeszcze on. Gdy jakiś czas później szli już ośnieżoną plażą - Blanca z kubkiem gorącej czekolady doprawionej pobudzającą wkładką w dłoni, bo tak długie przebywanie na nogach powoli zaczynało dawać się jej we znaki - Vargas już do reszty nie wiedziała, co myśleć.
Więc, ostatecznie, nie myślała, tylko skupiła się na tym co mieli do zrobienia.
- Wszystko gra, naprawdę - zapewniła Barrosa po raz kolejny z uśmiechem, gdy ten ewidentnie nie mógł przejść nad jej dzienną aktywnością do porządku dziennego. - Może nie widzę najlepiej na świecie, ale... - Wzruszyła lekko ramionami. - Wystarczająco dobrze, by móc pospacerować. I nie wywalić się na pierwszym lepszym kamieniu. Chyba. - Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, doskonale maskując urodzinowe rozterki.
Gdy w pewnej chwili Esteban wskazał miejsce docelowe, Blanca zmrużyła skryte za okularami oczy i pokiwała głową z entuzjazmem.
- To tam! - zgodziła się z podekscytowaniem. Miejsce rzeczywiście wyglądało bardzo obiecująco, Vargas była pewna, że właśnie znaleźli co trzeba.
No, prawie.
- Obawiam się, że czeka nas nurkowanie - rzuciła, gdy zatrzymali się nad brzegiem jeziora - i rzeki. Zsuwając z ramion plecak pełen wszelakich papierów, piór, atramentów, węgla i bogowie raczą wiedzieć, czego jeszcze, wychyliła się z ciekawością, jakby w ten sposób mogła zajrzeć aż na dno rozlewiska. - Jeśli wierzyć legendom i zapiskom zebranym przez Yami, kiedyś gdzieś tutaj mieściło się starożytne obserwatorium. Potem kontynenty zwariowały, świat się zmienił, no i teraz... Teraz wszystko jest pod wodą, tak myślę. W każdym razie, musimy je znaleźć. To obserwatorium. Powinny tam być też jakieś płytki, może kamienie - coś, na czym dawni astronomowie sporządzali swoje zapiski. Nie wiem, na ile pamiętasz, ale jeszcze w Andach, też widzieliśmy takie obserwatoria. I też były tam kamienie. Dużo kamieni, tabliczek - i nieczytelnego pisma - zaśmiała się. Nie była pewna, ile Barros pamiętał z niezliczonych dyskusji, jakie toczyła z Yami, Salem i Nitą przy każdym nowym odkryciu. Ekscytowali się jak durni każdym znalezionym skrawkiem starożytnej wiedzy - nawet, jeśli wcale nie przybliżała ich ona do wyjaśnienia tajemnicy wszechświata.
- Morsowałeś kiedyś? - spytała tymczasem beztrosko, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Oczywista. W Ameryce Południowej. No jasne.
Jeszcze chwilę spoglądając na jezioro, wreszcie zatarła ręce i... Wyglądało na to, że gotowa była wskoczyć do wody tak, jak stała. Sama nie morsowała, oczywiście, ale pływać umiała. I najwyraźniej nie widziała powodu, dla którego miałaby zostać na brzegu, a nie zająć się poszukiwaniami. Po to w końcu tu przyszli, nie? Żeby szukać.
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Wto 18 Kwi - 20:02
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Es miał cichą nadzieję na spacer po pobliskim zagajniku w poszukiwaniu ruin i ruinek, które akurat dzisiaj zapragnęła odkryć Yamileth. Mimo mrozu brzmiało to jak całkiem przyjemny plan – skandynawska zieleń pachniała zupełnie inaczej niż w lasach deszczowych. Ostrzej, ożywczo, a nie lepko i słodko. Przeżyłby ciągłe zerkanie przez ramię, czy Blanca nie wywaliła się o przypadkowy korzeń czy kamień. Jej zapewnienia, że widziała całkiem nieźle, nie przekonywały go w stu procentach. Nieźle nie znaczyło przecież dobrze.
Mężczyzna jęknął cicho, mając nadzieję, że dźwięk ten zagubił się gdzieś w miękkich splotach babcinego szalika i nie dotarł do uszu towarzyszki niedoli.
- Jesteś tego absolutnie pewna? – spytał bez entuzjazmu, spoglądając na jezioro, jakby wyrządziło mu jakąś osobistą krzywdę. Westchnął, gdy niezrażona Blanca odłożyła na piasek plecak pełen tych wszystkich przyrządów, których potrzebowała w swojej pracy.
- Kiedy za długo dyskutujecie, przestaję słuchać. A w ruinach patrzyłem raczej czy nic nie wybuchnie wam w rękach niż na kamienie – przyznał szczerze, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Na pytanie o morsowanie uniósł tylko brew, pozostawiając je bez komentarza, na gest zacierania rąk natomiast...
- Nawet nie myśl o wchodzeniu do wody – rzucił, wiedząc już, jak się to wszystko dla niego skończy. - Pomijając mróz, żeby widzieć, musisz mieć te okulary. Pod wodą będziesz całkiem ślepa. Nie wiemy też, jak tu jest głęboko.
Odetchnął raz. A potem drugi i trzeci, odwlekając moment, w którym sam musiał zanurzyć się w jeziorze. Lodowatym, paskudnym jeziorze...
Gwałtowniej niż wymagałaby tego sytuacja ściągnął z głowy czapkę i rozplątał szalik, rzucając je nieco niedbale na plecak kobiety. Następna była podbita barankiem kurtka, rękawiczki, wysokie buty i wreszcie dziergany sweter. Zaciskał zęby czując, jak zimno kąsa coraz większą połać odkrytej skóry, nie myśląc nawet przez moment, jak wyglądało to wszystko z boku. No bo co za wariat rozbiera się w marcu, żeby popluskać w jeziorze? Es miał plan i zamierzał go wykonać.
- Słuchaj – zwrócił spojrzenie na Blankę, która patrzyła na niego w sposób, jakiego nie miał czasu rozszyfrowywać – sprawdzę co tam jest i ci to przyniosę, a ty się nie ruszaj. Jeśli ktoś cię zaczepi, wal między oczy.
Może przesadzał. Może. Wiadomości w gazetach nie brały się jednak znikąd.
Znajoma, pokryta łuskami skóra otoczyła go jak ciepły kokon – kajman z gracją, o jaką ciężko byłoby go posądzać, zanurzył się w jeziorze i zniknął Blance z pola widzenia. Gdzieś między ulgą, jaką dawał urok, którym obłożony był medalion od wuja i ciotki, prostymi instynktami gadziego mózgu a miarowym, uspokajającym biciem drugiego serca, Esteban zdał sobie sprawę, że ani Yamileth, ani Nita, Sal ani też Blanca nie widzieli go wcześniej w tej postaci. Przemienił się tylko raz, w tę pamiętną noc, gdy podczas pierwszej wyprawy ktoś próbował spalić ich obóz – naukowcy byli wtedy w pobliskich ruinach i zanim zdążyli przybiec na miejsce zwabieni wrzaskiem nieznajomego mężczyzny, Es był już z powrotem człowiekiem. Zakrwawionym, z fragmentami mięsa między zębami i smakiem szpiku na języku, ale człowiekiem.
Kajman poruszył mocnym ogonem, płynąc ku dnu jeziora.
Mężczyzna jęknął cicho, mając nadzieję, że dźwięk ten zagubił się gdzieś w miękkich splotach babcinego szalika i nie dotarł do uszu towarzyszki niedoli.
- Jesteś tego absolutnie pewna? – spytał bez entuzjazmu, spoglądając na jezioro, jakby wyrządziło mu jakąś osobistą krzywdę. Westchnął, gdy niezrażona Blanca odłożyła na piasek plecak pełen tych wszystkich przyrządów, których potrzebowała w swojej pracy.
- Kiedy za długo dyskutujecie, przestaję słuchać. A w ruinach patrzyłem raczej czy nic nie wybuchnie wam w rękach niż na kamienie – przyznał szczerze, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Na pytanie o morsowanie uniósł tylko brew, pozostawiając je bez komentarza, na gest zacierania rąk natomiast...
- Nawet nie myśl o wchodzeniu do wody – rzucił, wiedząc już, jak się to wszystko dla niego skończy. - Pomijając mróz, żeby widzieć, musisz mieć te okulary. Pod wodą będziesz całkiem ślepa. Nie wiemy też, jak tu jest głęboko.
Odetchnął raz. A potem drugi i trzeci, odwlekając moment, w którym sam musiał zanurzyć się w jeziorze. Lodowatym, paskudnym jeziorze...
Gwałtowniej niż wymagałaby tego sytuacja ściągnął z głowy czapkę i rozplątał szalik, rzucając je nieco niedbale na plecak kobiety. Następna była podbita barankiem kurtka, rękawiczki, wysokie buty i wreszcie dziergany sweter. Zaciskał zęby czując, jak zimno kąsa coraz większą połać odkrytej skóry, nie myśląc nawet przez moment, jak wyglądało to wszystko z boku. No bo co za wariat rozbiera się w marcu, żeby popluskać w jeziorze? Es miał plan i zamierzał go wykonać.
- Słuchaj – zwrócił spojrzenie na Blankę, która patrzyła na niego w sposób, jakiego nie miał czasu rozszyfrowywać – sprawdzę co tam jest i ci to przyniosę, a ty się nie ruszaj. Jeśli ktoś cię zaczepi, wal między oczy.
Może przesadzał. Może. Wiadomości w gazetach nie brały się jednak znikąd.
Znajoma, pokryta łuskami skóra otoczyła go jak ciepły kokon – kajman z gracją, o jaką ciężko byłoby go posądzać, zanurzył się w jeziorze i zniknął Blance z pola widzenia. Gdzieś między ulgą, jaką dawał urok, którym obłożony był medalion od wuja i ciotki, prostymi instynktami gadziego mózgu a miarowym, uspokajającym biciem drugiego serca, Esteban zdał sobie sprawę, że ani Yamileth, ani Nita, Sal ani też Blanca nie widzieli go wcześniej w tej postaci. Przemienił się tylko raz, w tę pamiętną noc, gdy podczas pierwszej wyprawy ktoś próbował spalić ich obóz – naukowcy byli wtedy w pobliskich ruinach i zanim zdążyli przybiec na miejsce zwabieni wrzaskiem nieznajomego mężczyzny, Es był już z powrotem człowiekiem. Zakrwawionym, z fragmentami mięsa między zębami i smakiem szpiku na języku, ale człowiekiem.
Kajman poruszył mocnym ogonem, płynąc ku dnu jeziora.
Blanca Vargas
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Czw 20 Kwi - 10:23
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Kiedy za długo dyskutujecie, przestaję słuchać.
Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Chciała powiedzieć, że to tak jak ona - niezliczoną ilość razy łapała się na tym, że słowa Sala czy Nity umykają jej. Gdy rozmowy toczyły się zbyt długo i niebezpiecznie zbaczały na tematy, które dla Blanki nie były ani trochę interesujące - jak chociażby nurty filozoficzne minionych kultur i ich wpływ na kształtowanie się polityki wewnętrznej danych nacji, temat zaskakująco bliski sercu Nity - dziewczyna po prostu wyłączała się. I nierzadko nie potrafiła odpowiedzieć na pytania, które jej potem zadawano.
Nie przyznała się do tego tylko dlatego, że chciała zachować pozory... Lojalności? A przynajmniej czegoś podobnego. Nie powie przecież, że uważa swoich przyjaciół za nudnych wcale nie rzadziej niż Esteban.
Na kategoryczny nakaz pozostania na brzegu Vargas sapnęła cicho, marszcząc brwi.
- Ale dlaczego? - naburmuszyła się. Argument zimnej wody i pory roku niezbyt odpowiedniej na pluskanie się w jeziorze jakby w ogóle do niej nie trafiał.
Wzmianka o okularach zresztą też nie.
- W wodzie jest ciemno przecież - wypaliła bez zastanowienia. Ba, wcale nie była przekonana, czy ma rację. Nie znała aż tak wielu jezior, by móc się mądralować. Ale właśnie to robiła. - Jak już wskoczę to okulary nie będą mi potrzebne.
Nie przekonała Barrosa, ale i tak dostała nagrodę.
Nie powiedziałaby tego na głos, ale odkąd do nich dołączył, odkąd odbyli już razem kilka wypraw w obrębie Ameryki Południowej, Blanca szybko zakwalifikowała Estebana do kategorii mężczyzn, na których... No, lubiła patrzeć, po prostu. Może nie tak nachalnie jak Nita, ale czasem wystarczająco jawnie, by Sal kręcił głową z rezygnacją, a Yami unosiła jedną brew sugestywnie.
Sama Vargas, gdyby ją ktoś zapytał, zarzekałaby się, że nic nie ma na rzeczy - i, szczerze mówiąc, rzeczywiście nie było. Naprawdę nie rozpatrywała Barrosa jako potencjalnego partnera. Tylko, że nie zamierzała zaprzeczać, że jest atrakcyjny.
To nic, że dla niej za stary, jak raczyła kiedyś podkreślić Nita (zupełnie niewzruszona faktem, że sama jest od Blanki wcale nie tak dużo starsza).
No więc teraz, gdy Barros szykował się do nurkowania, Blanca dostała nagrodę. Starała się nie być bezczelną, ale, biorąc pod uwagę, że byli tu tylko we dwoje, raczej trudno było jej ukryć, że się przygląda. Oczywiście, mogłaby tego po prostu nie robić - no ale serio? Miałaby się nie gapić, kiedy...
Wyobraźnia zaprowadziła ją całkiem daleko - skutkując bezgłośnym westchnieniem gdy okazało się, że Esteban nie zamierza zrealizować nawet połowy z wykreowanych w głowie obrazków, pozostając w koszulce i spodniach.
A potem przemieniając się w kajmana.
Blanca rozdziawiła buzię nieelegancko, jeszcze przez dłuższą chwilę spoglądając w miejsce, gdzie przed momentem gad zanurzył się w zimną wodę.
Vargas nie wiedziała, że Esteban potrafi się zmieniać. To znaczy, może i kiedyś o tym wspomniał - może Yamileth o tym wiedziała - ale nawet jeśli, Blanca zwyczajnie zapomniała. Była roztrzepana, zapominała wiele rzeczy. A suchy fakt bez odpowiedniej prezentacji zapomnieć było bardzo łatwo. Dziewczyna nie miała więc pojęcia, że Esteban to potrafi - nie mówiąc już o tym, jaką postać przyjmuje.
- No bez jaj - sapnęła do siebie, rozsiadając się wreszcie na wilgotnym, zimnym piasku przy brzegu.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, zaczęła gmerać w plecaku, by wstępnie przygotować polowe stanowisko badawcze - rozstawić przenośny, zupełnie niemagiczny stoliczek jaki dostała od taty, rozłożyć garść czystych arkuszy papieru, przyszykować pióro. Myślami wracała jednak do Esa.
Kajman zaaferował ją tak bardzo, że zapomniała obrazić się za niemal rodzicielski nakaz tkwienia grzecznie na brzegu.
- Mogłeś wcześniej powiedzieć, że tak umiesz! - zawołała w pewnym momencie, tknięta impulsem. Nie miała pojęcia, jak głęboko był Esteban - i czy w ogóle cokolwiek słyszał.
Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Chciała powiedzieć, że to tak jak ona - niezliczoną ilość razy łapała się na tym, że słowa Sala czy Nity umykają jej. Gdy rozmowy toczyły się zbyt długo i niebezpiecznie zbaczały na tematy, które dla Blanki nie były ani trochę interesujące - jak chociażby nurty filozoficzne minionych kultur i ich wpływ na kształtowanie się polityki wewnętrznej danych nacji, temat zaskakująco bliski sercu Nity - dziewczyna po prostu wyłączała się. I nierzadko nie potrafiła odpowiedzieć na pytania, które jej potem zadawano.
Nie przyznała się do tego tylko dlatego, że chciała zachować pozory... Lojalności? A przynajmniej czegoś podobnego. Nie powie przecież, że uważa swoich przyjaciół za nudnych wcale nie rzadziej niż Esteban.
Na kategoryczny nakaz pozostania na brzegu Vargas sapnęła cicho, marszcząc brwi.
- Ale dlaczego? - naburmuszyła się. Argument zimnej wody i pory roku niezbyt odpowiedniej na pluskanie się w jeziorze jakby w ogóle do niej nie trafiał.
Wzmianka o okularach zresztą też nie.
- W wodzie jest ciemno przecież - wypaliła bez zastanowienia. Ba, wcale nie była przekonana, czy ma rację. Nie znała aż tak wielu jezior, by móc się mądralować. Ale właśnie to robiła. - Jak już wskoczę to okulary nie będą mi potrzebne.
Nie przekonała Barrosa, ale i tak dostała nagrodę.
Nie powiedziałaby tego na głos, ale odkąd do nich dołączył, odkąd odbyli już razem kilka wypraw w obrębie Ameryki Południowej, Blanca szybko zakwalifikowała Estebana do kategorii mężczyzn, na których... No, lubiła patrzeć, po prostu. Może nie tak nachalnie jak Nita, ale czasem wystarczająco jawnie, by Sal kręcił głową z rezygnacją, a Yami unosiła jedną brew sugestywnie.
Sama Vargas, gdyby ją ktoś zapytał, zarzekałaby się, że nic nie ma na rzeczy - i, szczerze mówiąc, rzeczywiście nie było. Naprawdę nie rozpatrywała Barrosa jako potencjalnego partnera. Tylko, że nie zamierzała zaprzeczać, że jest atrakcyjny.
To nic, że dla niej za stary, jak raczyła kiedyś podkreślić Nita (zupełnie niewzruszona faktem, że sama jest od Blanki wcale nie tak dużo starsza).
No więc teraz, gdy Barros szykował się do nurkowania, Blanca dostała nagrodę. Starała się nie być bezczelną, ale, biorąc pod uwagę, że byli tu tylko we dwoje, raczej trudno było jej ukryć, że się przygląda. Oczywiście, mogłaby tego po prostu nie robić - no ale serio? Miałaby się nie gapić, kiedy...
Wyobraźnia zaprowadziła ją całkiem daleko - skutkując bezgłośnym westchnieniem gdy okazało się, że Esteban nie zamierza zrealizować nawet połowy z wykreowanych w głowie obrazków, pozostając w koszulce i spodniach.
A potem przemieniając się w kajmana.
Blanca rozdziawiła buzię nieelegancko, jeszcze przez dłuższą chwilę spoglądając w miejsce, gdzie przed momentem gad zanurzył się w zimną wodę.
Vargas nie wiedziała, że Esteban potrafi się zmieniać. To znaczy, może i kiedyś o tym wspomniał - może Yamileth o tym wiedziała - ale nawet jeśli, Blanca zwyczajnie zapomniała. Była roztrzepana, zapominała wiele rzeczy. A suchy fakt bez odpowiedniej prezentacji zapomnieć było bardzo łatwo. Dziewczyna nie miała więc pojęcia, że Esteban to potrafi - nie mówiąc już o tym, jaką postać przyjmuje.
- No bez jaj - sapnęła do siebie, rozsiadając się wreszcie na wilgotnym, zimnym piasku przy brzegu.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, zaczęła gmerać w plecaku, by wstępnie przygotować polowe stanowisko badawcze - rozstawić przenośny, zupełnie niemagiczny stoliczek jaki dostała od taty, rozłożyć garść czystych arkuszy papieru, przyszykować pióro. Myślami wracała jednak do Esa.
Kajman zaaferował ją tak bardzo, że zapomniała obrazić się za niemal rodzicielski nakaz tkwienia grzecznie na brzegu.
- Mogłeś wcześniej powiedzieć, że tak umiesz! - zawołała w pewnym momencie, tknięta impulsem. Nie miała pojęcia, jak głęboko był Esteban - i czy w ogóle cokolwiek słyszał.
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Czw 20 Kwi - 13:56
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby Blanca przyznała się do takiego samego wyłączania z rozmowy, o jakim mówił Es, być może mężczyzna uśmiechnąłby się półgębkiem i kiwnął głową. Może uznałby po cichu, że oto właśnie zawiązała się między nimi nić zrozumienia, stojąca trochę wyżej od relacji, jakie powoli i ostrożnie zawiązał z pozostałymi naukowcami. Może. Milczenie kobiety zaprzepaściło tę szansę.
Podobnie jak i jej narzekania na bardzo proste i racjonalne argumenty, dlaczego to nie ona powinna wejść do wody.
- Jak nic do ciebie nie trafia, to niech trafi to, że wy jesteście mózgami, a ja siłą roboczą – rzucił jego zdaniem ostateczny powód, z którym nie należało dyskutować. Jego skromnym zdaniem nie miał żadnego sensu układ, w jakim to Blanca radośnie tapla się w wodzie, a on potem bez zrozumienia ogląda jej znaleziska. Yamileth byłaby zachwycona, nawet jeśli cała ta „wyprawa” stanowiła jedynie przykrywkę dla imprezy niespodzianki.
Chcąc, nie chcąc, stał się jej pierwszą, przedwczesną atrakcją, w swojej bardzo praktycznej próbie pozostawienia chociaż kilku części garderoby, które nie będą absolutnie przemoczone po zanurzeniu. Zanurzeniu, które szybko odcięło go od dźwięków rozchodzących się na powierzchni – rozglądając się powoli po dnie nie usłyszał wołania Blanki.
Nieważne, co by się działo, zatopiony w gadziej skórze, Esteban zawsze czuł się najbardziej spokojny i pewny. Pod łuskami i taflą wody – nieważne czy była to rwąca rzeka, zarzęsiony staw czy skandynawskie jezioro – wszystko wydawało się bardzo odległe. Troski gwałtownie malały, cudze wymagania przestawały się liczyć. Paradoksalnie tylko wtedy oddychał pełną piersią, z myślami niezmąconymi wątpliwościami oraz lękiem.
Nigdy tego nikomu nie powiedział, nie chcąc sprawiać przykrości lub wywoływać zmartwienia, ale Es zawsze uważał, że jeśli kiedyś ludzkie życie stanie się zbyt ciężkie, zamieszka jako kajman w jakimś przyjemnym zbiorniku. Był tego bardzo bliski, gdy opuścił wartę.
Teraz jednak miał przed sobą bardzo jasne zadanie – znaleźć kamienie, przynieść je czekającej na brzegu Blance. Gdyby jeszcze wiedział, jak właściwie miały wyglądać…
Łapa poślizgnęła mu się na powalonej kolumnie pokrytej puchatymi wodorostami przypadkiem – kamienna struktura w dużej mierze zatopiła się w piasku. Es zdarł pazurami część narośli, odsłaniając kamień. Widział na nim jakieś wzory, ale kolumna była zdecydowanie zbyt zakopana i zbyt ciężka, by dał radę ją przenieść w aktualnej postaci. Zaczął więc szukać w jej pobliżu – metodycznie kopał w piasku, wzbijając jego kłęby w wodę, rozgarniał kępy wodorostów, wsuwając między nie długi pysk.
I znalazł. Fragmenty kilku innych kolumn, roztrzaskane na mniejsze, dające się unieść fragmenty. Ostrożnie chwycił w zęby jeden z nich, wyglądający jak zaokrąglona tabliczka i skierował się z powrotem ku powierzchni. Powrót z dodatkowym bagażem zajął dłuższą chwilę - kiedy kajman wyszedł z powrotem na plażę, ostrożnie wypuścił kamień w piasek obok stanowiska, które rozstawiła sobie Blanka. A potem przemienił się z powrotem w Estebana.
Mężczyzna zaklął siarczyście, gdy uderzył go mróz spotęgowany faktem, że był przemoczony od stóp do głów po kąpieli w jeziorze – włosy i ubrania kleiły mu się do skóry.
- Rozpal ognisko – rzucił do Blanki, obejmując się rękoma i gwałtownie pocierając ramiona, by dać sobie chociaż namiastkę ciepła, nim wróci w gadzią skórę. - Tam jest tego więcej. Kilka kursów – wydusił, powstrzymując szczękanie zębami i nie czekając na odpowiedź kobiety, wrócił do jeziora.
Podobnie jak i jej narzekania na bardzo proste i racjonalne argumenty, dlaczego to nie ona powinna wejść do wody.
- Jak nic do ciebie nie trafia, to niech trafi to, że wy jesteście mózgami, a ja siłą roboczą – rzucił jego zdaniem ostateczny powód, z którym nie należało dyskutować. Jego skromnym zdaniem nie miał żadnego sensu układ, w jakim to Blanca radośnie tapla się w wodzie, a on potem bez zrozumienia ogląda jej znaleziska. Yamileth byłaby zachwycona, nawet jeśli cała ta „wyprawa” stanowiła jedynie przykrywkę dla imprezy niespodzianki.
Chcąc, nie chcąc, stał się jej pierwszą, przedwczesną atrakcją, w swojej bardzo praktycznej próbie pozostawienia chociaż kilku części garderoby, które nie będą absolutnie przemoczone po zanurzeniu. Zanurzeniu, które szybko odcięło go od dźwięków rozchodzących się na powierzchni – rozglądając się powoli po dnie nie usłyszał wołania Blanki.
Nieważne, co by się działo, zatopiony w gadziej skórze, Esteban zawsze czuł się najbardziej spokojny i pewny. Pod łuskami i taflą wody – nieważne czy była to rwąca rzeka, zarzęsiony staw czy skandynawskie jezioro – wszystko wydawało się bardzo odległe. Troski gwałtownie malały, cudze wymagania przestawały się liczyć. Paradoksalnie tylko wtedy oddychał pełną piersią, z myślami niezmąconymi wątpliwościami oraz lękiem.
Nigdy tego nikomu nie powiedział, nie chcąc sprawiać przykrości lub wywoływać zmartwienia, ale Es zawsze uważał, że jeśli kiedyś ludzkie życie stanie się zbyt ciężkie, zamieszka jako kajman w jakimś przyjemnym zbiorniku. Był tego bardzo bliski, gdy opuścił wartę.
Teraz jednak miał przed sobą bardzo jasne zadanie – znaleźć kamienie, przynieść je czekającej na brzegu Blance. Gdyby jeszcze wiedział, jak właściwie miały wyglądać…
Łapa poślizgnęła mu się na powalonej kolumnie pokrytej puchatymi wodorostami przypadkiem – kamienna struktura w dużej mierze zatopiła się w piasku. Es zdarł pazurami część narośli, odsłaniając kamień. Widział na nim jakieś wzory, ale kolumna była zdecydowanie zbyt zakopana i zbyt ciężka, by dał radę ją przenieść w aktualnej postaci. Zaczął więc szukać w jej pobliżu – metodycznie kopał w piasku, wzbijając jego kłęby w wodę, rozgarniał kępy wodorostów, wsuwając między nie długi pysk.
I znalazł. Fragmenty kilku innych kolumn, roztrzaskane na mniejsze, dające się unieść fragmenty. Ostrożnie chwycił w zęby jeden z nich, wyglądający jak zaokrąglona tabliczka i skierował się z powrotem ku powierzchni. Powrót z dodatkowym bagażem zajął dłuższą chwilę - kiedy kajman wyszedł z powrotem na plażę, ostrożnie wypuścił kamień w piasek obok stanowiska, które rozstawiła sobie Blanka. A potem przemienił się z powrotem w Estebana.
Mężczyzna zaklął siarczyście, gdy uderzył go mróz spotęgowany faktem, że był przemoczony od stóp do głów po kąpieli w jeziorze – włosy i ubrania kleiły mu się do skóry.
- Rozpal ognisko – rzucił do Blanki, obejmując się rękoma i gwałtownie pocierając ramiona, by dać sobie chociaż namiastkę ciepła, nim wróci w gadzią skórę. - Tam jest tego więcej. Kilka kursów – wydusił, powstrzymując szczękanie zębami i nie czekając na odpowiedź kobiety, wrócił do jeziora.
Blanca Vargas
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Czw 20 Kwi - 15:12
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Gdy Esteban nie wynurzał się przez kilka kolejnych chwil, Blanca westchnęła cicho i ostatecznie zmusiła się, by zająć się pracą, zamiast fantazjowaniem.
Przygotowanie stanowiska nie trwało długo - podczas minionych wypraw robiła to już tyle razy, że miała to w małym palcu. Wierciła się przez chwilę na piachu, chcąc usiąść jak najwygodniej, potem naprędce rozkładając wszystko na blacie stolika. Arkusze papieru, notesy, pióra - wszystko miało swoje odgórnie ustalone miejsce. Odkąd wypracowała wreszcie najwygodniejszy dla siebie układ przedmiotów, bardzo pilnowała, by za każdym razem umieszczać je tak samo. Ot, natręctwo.
Finalnie, gdy wszystko było pod już pod ręką, sięgnęła po najgrubszy i jednocześnie najbardziej zmęczony życiem notes. Część kartek była o włos od oderwania się, wiele z nich wyraźnie już pożółkło, a gumka utrzymująca okładkę na miejscu była przynajmniej dwa razy dłuższa niż na początku - Blanca musiała ją teraz zawijać dwa razy, by wciąż pełniła swą funkcję i zamykała książeczkę. Stan notesu miał jednak swoje uzasadnienie - Vargas korzystała z niego od jakichś dziesięciu lat.
W małym tomiku było bardzo, bardzo wiele.
Wertując go niespiesznie, Blanca uśmiechnęła się blado. Sięgała do niego z różnych powodów, traktując książeczkę trochę jako kalendarz i podręczny notatnik, trochę jako pamiętnik, i trochę jako schowek na zdjęcia, listy i suszone kwiaty. Obok notatek dotyczących zaplanowanych spotkań bądź szybkich bazgrołów podsumowujących narady zespołu mieściły się chaotyczne wyrzygi nadmiaru emocji, którym musiała kiedyś dać ujścia i proste, szybkie szkice wszystkiego, co kiedyś dziewczynę zachwyciło. Lubiła wracać do tego wszystkiego. Lubiła wertować z lekka wymemłane kartki i wracać do tego, co było kiedyś. Nie robiła tak często, ale na pewno w każde urodziny. Jakby potrzebowała sobie przypomnieć, jak było przed rokiem, dwoma, przed dekadą. Jakby bez tego groziło jej zapomnienie, kim tak naprawdę jest.
Zatrzymała się na jednym ze zdjęć wlepionych między cienkie strony. Na lekko już wyblakłej fotografii przytulała się do niego, uśmiechając szeroko, gdy nieudolnie próbował wetknąć jej we włosy jeden z barwnych, meksykańskich kwiatów. Uśmiechnęła się przelotnie. Jeden z tych dni, kiedy wciąż był jeszcze jej mężem, a nie tylko przyjacielem.
W tym momencie wrócił Esteban. Unosząc wzrok znad notesu, niepewnie przyglądała się, jak kajman odkłada na piach jakby fragment tabliczki, w kolejnej chwili znów stając się Barrosem. Blanca drgnęła lekko, tyleż samo dlatego, że wciąż musiała się do umiejętności mężczyzny przyzwyczaić, co dlatego, że...
Zaczerwieniła się lekko i odwróciła wzrok, wiedząc, że akurat w tym momencie można czytać w niej jak otwartej księdze.
- Tak. Już. Się robi. - Gdy dał jej konkretne zajęcie, potraktowała to jako pretekst, by zrobić coś produktywnego zamiast kombinować, że na ogrzanie może go potem rozebrać z mokrego i przytulić.
No zdurniałaś, podsumowała się w myślach, uparcie nie podnosząc wzroku aż do chwili, gdy Esteban znów zniknął pod wodą.
Coraz bardziej czuła, że wieczór powinna spędzić w towarzystwie Yami. Pouczyć ją, że nie ładnie tak olewać swoją… No, ją, Blankę, w dzień jej urodzin. Czy cokolwiek.
Sapiąc cicho pod nosem, rozpaliła ognisko dosyć sprawnie. Nie zawsze wychodziło jej to za pierwszym razem - teraz też nie wyszło - ale zwykle nie trwało też zbyt długo. Miała czas, by opanować tę umiejętność. Każdy z nich musiał. Wyprawy w teren niewiele wybaczały, jeśli chodzi o brak podstawowych zdolności przetrwania.
Potem, gdy płomienie trzaskały już wesoło pod kontrolą prostego, ograniczającego je zaklęcia, podniosła wydobyty przez Barrosa kamień i ponownie umościła się z nim przy stoliczku. Potrzebowała ledwie chwili, by upewnić się, że dokładnie tego szukali. Yami miała rację.
Fragment mapy nieba sprzed... Ilu lat właściwie?
Wreszcie zajęła się tym, czym powinna od początku. Studiując zatarte, nie całkiem wyraźne wzory na fragmencie tabliczki, zaczęła przerysowywać je ostrożnie, doskonale wiedząc, gdzie powinna je umiejscowić. W końcu to nie był pierwszy raz, kiedy widziała te rysunki. Część z nich napotkała już w materiałach zgromadzonych przez Yami. Trochę się wprawdzie różniły, te tutaj zdawały się zawierać szczegóły, których nie było w szkicach z książek Serrano, ale nie było wątpliwości, że chodziło o te same gwiazdy i te same planety.
O ten fragment nieba, gdzie miało wydarzyć się… Coś. Wciąż jeszcze nie wiedzieli, co dokładnie, ale o to właśnie chodziło. Tego próbowali się dowiedzieć.
Zaaferowana przenoszeniem wzorów z tabliczki na papier, odrywała się tylko po to, by zbierać kolejne fragmenty dostarczane przez Estebana - rzeczywiście było ich więcej - i stopniowo składać je niczym puzzle w większy obraz nieba, ku któremu spoglądali starożytni. Nieba, które było i nie było tym samym, jakie mieli teraz nad głową.
Przygotowanie stanowiska nie trwało długo - podczas minionych wypraw robiła to już tyle razy, że miała to w małym palcu. Wierciła się przez chwilę na piachu, chcąc usiąść jak najwygodniej, potem naprędce rozkładając wszystko na blacie stolika. Arkusze papieru, notesy, pióra - wszystko miało swoje odgórnie ustalone miejsce. Odkąd wypracowała wreszcie najwygodniejszy dla siebie układ przedmiotów, bardzo pilnowała, by za każdym razem umieszczać je tak samo. Ot, natręctwo.
Finalnie, gdy wszystko było pod już pod ręką, sięgnęła po najgrubszy i jednocześnie najbardziej zmęczony życiem notes. Część kartek była o włos od oderwania się, wiele z nich wyraźnie już pożółkło, a gumka utrzymująca okładkę na miejscu była przynajmniej dwa razy dłuższa niż na początku - Blanca musiała ją teraz zawijać dwa razy, by wciąż pełniła swą funkcję i zamykała książeczkę. Stan notesu miał jednak swoje uzasadnienie - Vargas korzystała z niego od jakichś dziesięciu lat.
W małym tomiku było bardzo, bardzo wiele.
Wertując go niespiesznie, Blanca uśmiechnęła się blado. Sięgała do niego z różnych powodów, traktując książeczkę trochę jako kalendarz i podręczny notatnik, trochę jako pamiętnik, i trochę jako schowek na zdjęcia, listy i suszone kwiaty. Obok notatek dotyczących zaplanowanych spotkań bądź szybkich bazgrołów podsumowujących narady zespołu mieściły się chaotyczne wyrzygi nadmiaru emocji, którym musiała kiedyś dać ujścia i proste, szybkie szkice wszystkiego, co kiedyś dziewczynę zachwyciło. Lubiła wracać do tego wszystkiego. Lubiła wertować z lekka wymemłane kartki i wracać do tego, co było kiedyś. Nie robiła tak często, ale na pewno w każde urodziny. Jakby potrzebowała sobie przypomnieć, jak było przed rokiem, dwoma, przed dekadą. Jakby bez tego groziło jej zapomnienie, kim tak naprawdę jest.
Zatrzymała się na jednym ze zdjęć wlepionych między cienkie strony. Na lekko już wyblakłej fotografii przytulała się do niego, uśmiechając szeroko, gdy nieudolnie próbował wetknąć jej we włosy jeden z barwnych, meksykańskich kwiatów. Uśmiechnęła się przelotnie. Jeden z tych dni, kiedy wciąż był jeszcze jej mężem, a nie tylko przyjacielem.
W tym momencie wrócił Esteban. Unosząc wzrok znad notesu, niepewnie przyglądała się, jak kajman odkłada na piach jakby fragment tabliczki, w kolejnej chwili znów stając się Barrosem. Blanca drgnęła lekko, tyleż samo dlatego, że wciąż musiała się do umiejętności mężczyzny przyzwyczaić, co dlatego, że...
Zaczerwieniła się lekko i odwróciła wzrok, wiedząc, że akurat w tym momencie można czytać w niej jak otwartej księdze.
- Tak. Już. Się robi. - Gdy dał jej konkretne zajęcie, potraktowała to jako pretekst, by zrobić coś produktywnego zamiast kombinować, że na ogrzanie może go potem rozebrać z mokrego i przytulić.
No zdurniałaś, podsumowała się w myślach, uparcie nie podnosząc wzroku aż do chwili, gdy Esteban znów zniknął pod wodą.
Coraz bardziej czuła, że wieczór powinna spędzić w towarzystwie Yami. Pouczyć ją, że nie ładnie tak olewać swoją… No, ją, Blankę, w dzień jej urodzin. Czy cokolwiek.
Sapiąc cicho pod nosem, rozpaliła ognisko dosyć sprawnie. Nie zawsze wychodziło jej to za pierwszym razem - teraz też nie wyszło - ale zwykle nie trwało też zbyt długo. Miała czas, by opanować tę umiejętność. Każdy z nich musiał. Wyprawy w teren niewiele wybaczały, jeśli chodzi o brak podstawowych zdolności przetrwania.
Potem, gdy płomienie trzaskały już wesoło pod kontrolą prostego, ograniczającego je zaklęcia, podniosła wydobyty przez Barrosa kamień i ponownie umościła się z nim przy stoliczku. Potrzebowała ledwie chwili, by upewnić się, że dokładnie tego szukali. Yami miała rację.
Fragment mapy nieba sprzed... Ilu lat właściwie?
Wreszcie zajęła się tym, czym powinna od początku. Studiując zatarte, nie całkiem wyraźne wzory na fragmencie tabliczki, zaczęła przerysowywać je ostrożnie, doskonale wiedząc, gdzie powinna je umiejscowić. W końcu to nie był pierwszy raz, kiedy widziała te rysunki. Część z nich napotkała już w materiałach zgromadzonych przez Yami. Trochę się wprawdzie różniły, te tutaj zdawały się zawierać szczegóły, których nie było w szkicach z książek Serrano, ale nie było wątpliwości, że chodziło o te same gwiazdy i te same planety.
O ten fragment nieba, gdzie miało wydarzyć się… Coś. Wciąż jeszcze nie wiedzieli, co dokładnie, ale o to właśnie chodziło. Tego próbowali się dowiedzieć.
Zaaferowana przenoszeniem wzorów z tabliczki na papier, odrywała się tylko po to, by zbierać kolejne fragmenty dostarczane przez Estebana - rzeczywiście było ich więcej - i stopniowo składać je niczym puzzle w większy obraz nieba, ku któremu spoglądali starożytni. Nieba, które było i nie było tym samym, jakie mieli teraz nad głową.
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Czw 20 Kwi - 19:00
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Było coś przyjemnego w powtarzalnym zajęciu – zanurzenie, znalezienie fragmentu kamienia z czymś, co wyglądało na celowe rzeźbienie a nie erozję, ostrożny transport, dostarczenie ładunku Blance, powrót do jeziora. I tak kilka razy, aż Es uznał, że wykopał z dna wszystko, co znajdowało się w tamtym miejscu – być może było tego więcej, ale nie musieli oglądać tego wszystkiego naraz. Nie mógł zapomnieć, że mimo wszystko, cała ta wyprawa nad jezioro była jedynie pretekstem, by Blanka nie kręciła się po ich mieszkaniu, kiedy Yami, Nita i Sal przygotowywali części składowe pikniku-niespodzianki.
Nie znajdując nic więcej, co mógłby zanieść na brzeg, Es opadł na chwilę na dnie jeziora, wsłuchując się w specyficzny, lekko buczący dźwięk, wywoływany naporem wody. Dopiero potrzeba zaczerpnięcia powietrza zmusiła go, by lekko odbił się od ubitego piasku i popłynął w górę, aż wynurzył łeb nad wodę.
Ognisko płonące na brzegu było widoczne mimo dziennego światła, doskonale wskazując, gdzie Blanca urządziła swoje polowe stanowisko. Es odetchnął wewnętrznie – bo czy ktoś kiedyś widział wzdychającego kajmana, krokodyla lub innego aligatora? - kierując się z powrotem ku plaży. Tylko cichy szelest łusek na piasku zdradzał jego powrót, bo mężczyzna nie zamierzał od razu zmieniać swojej postaci, czy syczeć na astronomkę. Wiedział, że jeśli od razu zrzuci gadzią skórę, zostanie na tej plaży przemoczony i na pastwie mrozu – dlatego jak gdyby nigdy nic ułożył się całymi dwoma i pół metra kajmanowego ciała nieopodal ogniska, zdając się je oplatać ogonem. Zamierzał się najpierw choć trochę przesuszyć, póki chroniła go magia amuletu – naprawdę nie chciał złapać zapalenia płuc.
Leżał tak, w ciszy obserwując kobietę przy pracy – zgarbioną nad pergaminem sylwetkę, ostrożność, z jaką oglądała wodne znaleziska. Istnieli sobie w tej samej niezakłóconej przestrzeni. Es musiał przyznać sam przed sobą, że było to całkiem miłe.
Dopiero gdy Vargas sięgnął po ostatni kamień – a tak się przynajmniej wydawało Estebanowi – ten poruszył się, prostując na ludzkich już nogach.
- Cholera – mruknął, odruchowo pocierając ramiona i zdmuchując z czoła wilgotne wciąż włosy. - Było tam coś? – rzucił do kobiety, wzdrygając się przy podmuchu wiatru.
Nie znajdując nic więcej, co mógłby zanieść na brzeg, Es opadł na chwilę na dnie jeziora, wsłuchując się w specyficzny, lekko buczący dźwięk, wywoływany naporem wody. Dopiero potrzeba zaczerpnięcia powietrza zmusiła go, by lekko odbił się od ubitego piasku i popłynął w górę, aż wynurzył łeb nad wodę.
Ognisko płonące na brzegu było widoczne mimo dziennego światła, doskonale wskazując, gdzie Blanca urządziła swoje polowe stanowisko. Es odetchnął wewnętrznie – bo czy ktoś kiedyś widział wzdychającego kajmana, krokodyla lub innego aligatora? - kierując się z powrotem ku plaży. Tylko cichy szelest łusek na piasku zdradzał jego powrót, bo mężczyzna nie zamierzał od razu zmieniać swojej postaci, czy syczeć na astronomkę. Wiedział, że jeśli od razu zrzuci gadzią skórę, zostanie na tej plaży przemoczony i na pastwie mrozu – dlatego jak gdyby nigdy nic ułożył się całymi dwoma i pół metra kajmanowego ciała nieopodal ogniska, zdając się je oplatać ogonem. Zamierzał się najpierw choć trochę przesuszyć, póki chroniła go magia amuletu – naprawdę nie chciał złapać zapalenia płuc.
Leżał tak, w ciszy obserwując kobietę przy pracy – zgarbioną nad pergaminem sylwetkę, ostrożność, z jaką oglądała wodne znaleziska. Istnieli sobie w tej samej niezakłóconej przestrzeni. Es musiał przyznać sam przed sobą, że było to całkiem miłe.
Dopiero gdy Vargas sięgnął po ostatni kamień – a tak się przynajmniej wydawało Estebanowi – ten poruszył się, prostując na ludzkich już nogach.
- Cholera – mruknął, odruchowo pocierając ramiona i zdmuchując z czoła wilgotne wciąż włosy. - Było tam coś? – rzucił do kobiety, wzdrygając się przy podmuchu wiatru.
Blanca Vargas
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Pią 21 Kwi - 11:32
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie była specjalnie świadoma upływu czasu. Choć dzielił się teraz z grubsza na dwie fazy - rysowanie i dokładanie kolejnych tabliczek do jednego wielkiego obrazu - nie miała pewności, ile to wszystko jej tak naprawdę zajmuje. I nie sprawdzała. Mówią, że szczęśliwi czasu nie liczą i jakkolwiek naiwnie mogło to brzmieć - w przypadku Blanki chyba rzeczywiście tak było. Lubiła swoją pracę. Była szczęśliwa. Zdołała nawet zapomnieć o urodzinowym rozczarowaniu, jakie towarzyszyło jej od samego rana.
Powrót - definitywny powrót - Estebana zauważyła dopiero po dłuższej chwili. Dostawiając kilka ostatnich kresek do tworzonego z zawzięciem szkicu, zaczęła gmerać w plecaku w poszukiwaniu odpowiedniej torby, w którą mogłaby zapakować tabliczki - i dopiero wtedy zorientowała się, że nie jest już sama. W postaci kajmana Barros był zaskakująco cichy - i, cóż, przerażający.
Nie do końca wiedziała, jak się zachować. Mimo świadomości, że pod gadzią skórą kryje się znajomy mężczyzna, czuła się niepewnie. Spoglądała na zwinięte wokół ogniska zwierzę z uwagą i nie odzywała się - koncepcja rozmowy z drapieżnikiem wydawała jej się dziwna.
Odetchnęła bezgłośnie, gdy Esteban wrócił do ludzkiej postaci. Tu przynajmniej już wiedziała, co robić.
- Calidi - rzuciła bez wahania. Po wylegiwaniu się przy ognisku Barros może i nie był już jednym wielkim ociekającym wodą topielcem, ale z resztką wilgoci w ciuchach i we włosach nadal mógł się przeziębić. Na co, jasna sprawa, Blanca nie mogła pozwolić.
Czasem wydawało się, że ludzka krzywda dotyka ją bezpośrednio. Nawet, jeśli tą krzywdą jest tylko zasmarkanie.
Samo zaklęcie nie załatwiało jeszcze sprawy do końca. Odkładając ołówek - i ze zdumieniem uświadamiając sobie, jak bardzo dłoń zesztywniała jej w pozycji, w jakiej trzymała ją od ostatnich... ilu minut właściwie? - wygrzebała z niemal bezdennej torby gruby, kraciasty koc i przesuwając się bliżej Estebana, narzuciła materiał na plecy mężczyzny, opatulając go ciasno czy tego chciał, czy nie.
- Yami by mnie zabiła, gdybym pozwoliła, byś się rozchorował - rzuciła zapobiegawczo, żeby mężczyzna nie zaczął dopatrywać się w tym geście czegokolwiek więcej.
I żeby sama nie zaczęła się niczego dopatrywać.
Na pytanie Estebana uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po przerysowaną mapę.
- Był dowód, że nie wariujemy... Przynajmniej w kwestii naszych badań. - Wyszczerzyła zęby i, świadoma że dla Barrosa ich znaleziska nie są tak oczywiste jak dla niej, ochoczo zaczęła tłumaczyć. - O tej mapie mówiło się i pisało od dawna, ale dopiero teraz mamy dowód, że ona... No, istnieje. I wygląda trochę inaczej niż w szkicach, które dotąd mieliśmy. Na przykład tutaj... - Przez dłuższą chwilę wskazywała kolejne punkty własnego rysunku, których nie było na rycinach z ksiąg, i miejsca, gdzie na jej szkicu nic nie było - a w opasłych tomach mieściły się jakieś dodatkowe elementy. Im dłużej mówiła, tym bardziej jej policzki czerwieniły się - tyleż samo z ekscytacji, co chłodnego wiatru smagającego jej buzię.
Wreszcie, dochodząc do końca przydługiego wywodu, uniosła na Estebana roziskrzone spojrzenie i dźgnęła jeden, konkretny punkt mniej więcej na środku naszkicowanej mapy.
- Tego szukamy - powiedziała. - To miejsce pojawia się… Wszędzie. Obserwowali je astronomowie z Andów, z Meksyku, z Ameryki i ci tutaj, ze Skandynawii. Tam... Coś się wydarzyło. Coś jest. Nie wiemy tylko, co. - Zawahała się. - Tam może być życie. Albo magia. Albo coś, na co w tym momencie nikt nie ma jeszcze żadnego odpowiedniego określenia.
Gdy skończyła, milczała przez dłuższą chwilę, spoglądając na własny rysunek. Wreszcie westchnęła cicho i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Zanudziłam cię - stwierdziła raczej niż spytała. - Ale to twoja wina, wiesz? Nie można mnie pytać o takie rzeczy, bo potem nie przestaję gadać. - Zaśmiała się.
W międzyczasie wyciągnęła z plecaka termos z gorącą herbatą i pudełko ciastek karmelowych - ostatniego wypieku Sala. Podsuwając jedno i drugie Barrosowi, przygryzła wargę na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie mówiłeś, że się zmieniasz - powiedziała niepewnie. Bo może mówił, a ona po prostu nie pamiętała. - To... Raczej trudne, nie? Wymaga dużo nauki, samodyscypliny i... - Pokręciła głową lekko. Nie wiedziała, czego jeszcze.
Po chwili znów uśmiechnęła się. Blanca w ogóle dużo się uśmiechała - a jeśli przestawała, to tylko na krótką chwilę. Tak było przynajmniej w towarzystwie.
- Zawsze lubiłam zwierzaki - rzuciła lekko i pokręciła głową ze skrępowaniem. Czuła się trochę jak dziecko, bo czyż rozmowy o zwierzętach nie przynależą najczęściej właśnie do małoletnich? Jakie zwierzątko lubisz najbardziej? Słoniki! - Kiedyś myślałam, żeby zostać weterynarzem. Uzdrowicielem dla zwierząt - poprawiła się odruchowo. Określenia śniących przychodziły jej bardzo łatwo - sama była w końcu półśniącą - ale dla innych nie zawsze były zrozumiałe. - Jak chyba każde dziecko. - Wzruszyła ramionami z uśmiechem. - A potem tata pokazywał mi coraz więcej nagrań ze swojej pracy i czytał mi atlas nieba zamiast bajek... I wyszło zupełnie inaczej. - W jej głosie nie było żalu. Naprawdę nie przeszkadzało jej to, gdzie i kim była. Było jej dobrze.
Była szczęśliwa, zazwyczaj.
Powrót - definitywny powrót - Estebana zauważyła dopiero po dłuższej chwili. Dostawiając kilka ostatnich kresek do tworzonego z zawzięciem szkicu, zaczęła gmerać w plecaku w poszukiwaniu odpowiedniej torby, w którą mogłaby zapakować tabliczki - i dopiero wtedy zorientowała się, że nie jest już sama. W postaci kajmana Barros był zaskakująco cichy - i, cóż, przerażający.
Nie do końca wiedziała, jak się zachować. Mimo świadomości, że pod gadzią skórą kryje się znajomy mężczyzna, czuła się niepewnie. Spoglądała na zwinięte wokół ogniska zwierzę z uwagą i nie odzywała się - koncepcja rozmowy z drapieżnikiem wydawała jej się dziwna.
Odetchnęła bezgłośnie, gdy Esteban wrócił do ludzkiej postaci. Tu przynajmniej już wiedziała, co robić.
- Calidi - rzuciła bez wahania. Po wylegiwaniu się przy ognisku Barros może i nie był już jednym wielkim ociekającym wodą topielcem, ale z resztką wilgoci w ciuchach i we włosach nadal mógł się przeziębić. Na co, jasna sprawa, Blanca nie mogła pozwolić.
Czasem wydawało się, że ludzka krzywda dotyka ją bezpośrednio. Nawet, jeśli tą krzywdą jest tylko zasmarkanie.
Samo zaklęcie nie załatwiało jeszcze sprawy do końca. Odkładając ołówek - i ze zdumieniem uświadamiając sobie, jak bardzo dłoń zesztywniała jej w pozycji, w jakiej trzymała ją od ostatnich... ilu minut właściwie? - wygrzebała z niemal bezdennej torby gruby, kraciasty koc i przesuwając się bliżej Estebana, narzuciła materiał na plecy mężczyzny, opatulając go ciasno czy tego chciał, czy nie.
- Yami by mnie zabiła, gdybym pozwoliła, byś się rozchorował - rzuciła zapobiegawczo, żeby mężczyzna nie zaczął dopatrywać się w tym geście czegokolwiek więcej.
I żeby sama nie zaczęła się niczego dopatrywać.
Na pytanie Estebana uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po przerysowaną mapę.
- Był dowód, że nie wariujemy... Przynajmniej w kwestii naszych badań. - Wyszczerzyła zęby i, świadoma że dla Barrosa ich znaleziska nie są tak oczywiste jak dla niej, ochoczo zaczęła tłumaczyć. - O tej mapie mówiło się i pisało od dawna, ale dopiero teraz mamy dowód, że ona... No, istnieje. I wygląda trochę inaczej niż w szkicach, które dotąd mieliśmy. Na przykład tutaj... - Przez dłuższą chwilę wskazywała kolejne punkty własnego rysunku, których nie było na rycinach z ksiąg, i miejsca, gdzie na jej szkicu nic nie było - a w opasłych tomach mieściły się jakieś dodatkowe elementy. Im dłużej mówiła, tym bardziej jej policzki czerwieniły się - tyleż samo z ekscytacji, co chłodnego wiatru smagającego jej buzię.
Wreszcie, dochodząc do końca przydługiego wywodu, uniosła na Estebana roziskrzone spojrzenie i dźgnęła jeden, konkretny punkt mniej więcej na środku naszkicowanej mapy.
- Tego szukamy - powiedziała. - To miejsce pojawia się… Wszędzie. Obserwowali je astronomowie z Andów, z Meksyku, z Ameryki i ci tutaj, ze Skandynawii. Tam... Coś się wydarzyło. Coś jest. Nie wiemy tylko, co. - Zawahała się. - Tam może być życie. Albo magia. Albo coś, na co w tym momencie nikt nie ma jeszcze żadnego odpowiedniego określenia.
Gdy skończyła, milczała przez dłuższą chwilę, spoglądając na własny rysunek. Wreszcie westchnęła cicho i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Zanudziłam cię - stwierdziła raczej niż spytała. - Ale to twoja wina, wiesz? Nie można mnie pytać o takie rzeczy, bo potem nie przestaję gadać. - Zaśmiała się.
W międzyczasie wyciągnęła z plecaka termos z gorącą herbatą i pudełko ciastek karmelowych - ostatniego wypieku Sala. Podsuwając jedno i drugie Barrosowi, przygryzła wargę na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie mówiłeś, że się zmieniasz - powiedziała niepewnie. Bo może mówił, a ona po prostu nie pamiętała. - To... Raczej trudne, nie? Wymaga dużo nauki, samodyscypliny i... - Pokręciła głową lekko. Nie wiedziała, czego jeszcze.
Po chwili znów uśmiechnęła się. Blanca w ogóle dużo się uśmiechała - a jeśli przestawała, to tylko na krótką chwilę. Tak było przynajmniej w towarzystwie.
- Zawsze lubiłam zwierzaki - rzuciła lekko i pokręciła głową ze skrępowaniem. Czuła się trochę jak dziecko, bo czyż rozmowy o zwierzętach nie przynależą najczęściej właśnie do małoletnich? Jakie zwierzątko lubisz najbardziej? Słoniki! - Kiedyś myślałam, żeby zostać weterynarzem. Uzdrowicielem dla zwierząt - poprawiła się odruchowo. Określenia śniących przychodziły jej bardzo łatwo - sama była w końcu półśniącą - ale dla innych nie zawsze były zrozumiałe. - Jak chyba każde dziecko. - Wzruszyła ramionami z uśmiechem. - A potem tata pokazywał mi coraz więcej nagrań ze swojej pracy i czytał mi atlas nieba zamiast bajek... I wyszło zupełnie inaczej. - W jej głosie nie było żalu. Naprawdę nie przeszkadzało jej to, gdzie i kim była. Było jej dobrze.
Była szczęśliwa, zazwyczaj.
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Pią 21 Kwi - 17:51
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Swoją największą wadę fabryczną Esteban poznał po raz pierwszy opuszczając Amerykę Południową – jego ciało było bardzo wrażliwe na zimno. Wychowany w klimacie, w którym temperatury nie schodziły poniżej komfortowych dwudziestu pięciu stopni nigdy nie sądził, że mógłby mieć z pozoru tak błahy problem. To Skandynawia weryfikowała go na każdym kroku, boleśnie przypominając, że mimo nadchodzącej zmiany pory roku, powinien wreszcie nauczyć się, gdzie leżały jego granice i jak się go nich dostosowywać.
Powinien na przykład zapamiętać tak podstawowe zaklęcie, jak Calidi, jeśli zamierzał pływać w jakichkolwiek wodnych zbiornikach – tutaj nie wystarczyło, że wyłoży się na trawie w pełnym słońcu czy przy ognisku.
Przy pierwszym uderzeniu przyjemnego ciepła wywołanego zaklęciem Blanki, Es przymknął oczy, przełykając gwałtownie, by zdusić w tyle gardła dźwięk, który można by zinterpretować co najmniej dwojako. Wciąż czuł gęsią skórkę i ostre igiełki mrozu wbijające się w każdy kawałek odkrytej skóry, ale nie były one już tak uporczywe – a kiedy kobieta dodatkowo okryła go kocem, westchnął cicho, ciaśniej owijając się nim jak kokonem. Jego wewnętrzny gad przyjmował ciepło jak najwspanialszy prezent.
Zważywszy, że były to urodziny Blanki, a nie jego, powinno to jednak wyglądać nieco inaczej.
- Dzięki – wymamrotał tylko, gdy Vargas zaczęła się tłumaczyć. Jeśli potrzebowała wymówek, by być miłą, nie zamierzał jej tego odbierać. Przysiadł na piasku nieopodal ogniska, ruchem głowy zachęcając, by kobieta zrobiła to samo – swoim pytaniem o wyniki połowu nieświadomie zainspirował krótki wykład, choć prawdę mówiąc, powinien się już przyzwyczaić, że naukowcy z którymi podróżował, byli pasjonatami w swoich dziedzinach.
Podciągnął kolana pod siebie i oparł na nich brodę, więżąc pod kocem jak najwięcej ciepła, wyglądając przy tym jak mały kraciasty pagórek. Podążał wzrokiem za dłonią Blanki, gdy wskazywała punkty na swoim szkicu, tłumacząc, jaki miały związek z ich badaniami – dla niego były to po prostu bliżej nieskoordynowane kreski, ale kobieta mówiła na tyle zwięźle, by pojął, że ich mała wyprawa pozwoliła postawić kolejny krok na drodze do odkryć, na które liczyli. Choć najwyraźniej jeszcze nie wiedzieli, co to miały być za odkrycia.
- Po takim czasie powinien wiedzieć chociaż trochę o tym, co badacie – odparł z cieniem uśmiechu na ustach, z wdzięcznością przyjmując termos, a ciastka chwilowo ignorując. Przez moment grzał o niego dłonie, zanim wziął powolny łyk i podsunął go z powrotem Blance. Czerwień na jej policzkach boleśnie uświadomiła mu, że może i nie narzekała, ale aura jej nie oszczędzała. Uniósł jedną część koca w bezgłośnym pytaniu.
- Ale mówiłem, że specjalizuję się w magii przemiany – rzucił, zdając sobie sprawę, że chyba faktycznie nigdy nie powiedział na głos, co potrafił. Dla niego stanowiło to część codzienności, element tak powszedni, że nie czuł potrzeby o nim wspominać. - I cierpliwości – podsunął, nie negując żadnej z sugestii kobiety. - Szczególnie jak totem nie chce ci latami pokazać, jak wygląda.
Teraz mówił już o tym co najwyżej z rozbawieniem, ale wciąż pamiętał, jak wiele frustracji przynosiła mu niemożność uchwycenia prawdziwego kształtu związanego z nim zwierzęcia. Tylko przez wrodzoną oślą upartość nie porzucił prób nauki.
Z zainteresowaniem, którego nie potrafił tak łatwo wykrzesać, kiedy mówiła o badaniach, Es słuchał wydawałoby się prozaicznych komentarzy na temat sympatii do zwierząt i ewolucji tego, co Blanca chciała w życiu robić. Kiwał lekko głową, pokazując, że naprawdę słuchał.
- W mojej rodzinie wszyscy pracują dla wymiaru sprawiedliwości, ani ja ani moi bracia nie myśleliśmy nigdy, żeby zajmować się czymś innym. Czasem wydawało się, że każdy w Ameryce Południowej zna nasze nazwisko – zaczął, podłapując temat. - Ze mną w końcu wyszło inaczej, ale miałem szczęście wychowywać się wśród ludzi, którzy mają wiele różnych umiejętności. Każdy dzieciak, który widział przemianę, chciał się jej nauczyć, tylko mało któremu starczyło cierpliwości. Z mojego pokolenia tylko mi się udało. Swoją drogą to świetna sztuczka na imprezy dla maluchów. Od razu dostajesz medal najlepszego wujka, jak dajesz wsadzać głowę w szczęki albo łapiesz rybę w locie – zaśmiał się cicho, nie ścierając uśmiechu z twarzy tak szybko, jak miał w zwyczaju to robić w innych sytuacjach. - Choćby dlatego było warto. Wujek i ciotka mi pomagali, kiedy rodzice zaczęli kręcić nosem, że przesadzam. Dali mi też to, kiedy się udało – sięgnął pod koszulkę, wyjmując spod niej wiszący na srebrnym łańcuszku medalion z rzeźbionym gadzim łbem. - Kajmany są z natury wrażliwe na temperatury, ale dzięki niemu mogę sobie urządzać wycieczki w lodowate jeziora.
Potarł kciukiem miejsce, w którym wyraźnie widać było oko z pionową źrenicą, po czym z powrotem schował medalion.
- Podaj lepiej te ciastka, bo zagadam cię opowiadaniem o ludziach, których nie widziałaś na oczy – rzucił, zdając sobie nagle sprawę, że to on wpadł przed chwilą w sidła monologu, dostając jak na tacy jeden z niewielu tematów, który rozwiązywał mu język.
Powinien na przykład zapamiętać tak podstawowe zaklęcie, jak Calidi, jeśli zamierzał pływać w jakichkolwiek wodnych zbiornikach – tutaj nie wystarczyło, że wyłoży się na trawie w pełnym słońcu czy przy ognisku.
Przy pierwszym uderzeniu przyjemnego ciepła wywołanego zaklęciem Blanki, Es przymknął oczy, przełykając gwałtownie, by zdusić w tyle gardła dźwięk, który można by zinterpretować co najmniej dwojako. Wciąż czuł gęsią skórkę i ostre igiełki mrozu wbijające się w każdy kawałek odkrytej skóry, ale nie były one już tak uporczywe – a kiedy kobieta dodatkowo okryła go kocem, westchnął cicho, ciaśniej owijając się nim jak kokonem. Jego wewnętrzny gad przyjmował ciepło jak najwspanialszy prezent.
Zważywszy, że były to urodziny Blanki, a nie jego, powinno to jednak wyglądać nieco inaczej.
- Dzięki – wymamrotał tylko, gdy Vargas zaczęła się tłumaczyć. Jeśli potrzebowała wymówek, by być miłą, nie zamierzał jej tego odbierać. Przysiadł na piasku nieopodal ogniska, ruchem głowy zachęcając, by kobieta zrobiła to samo – swoim pytaniem o wyniki połowu nieświadomie zainspirował krótki wykład, choć prawdę mówiąc, powinien się już przyzwyczaić, że naukowcy z którymi podróżował, byli pasjonatami w swoich dziedzinach.
Podciągnął kolana pod siebie i oparł na nich brodę, więżąc pod kocem jak najwięcej ciepła, wyglądając przy tym jak mały kraciasty pagórek. Podążał wzrokiem za dłonią Blanki, gdy wskazywała punkty na swoim szkicu, tłumacząc, jaki miały związek z ich badaniami – dla niego były to po prostu bliżej nieskoordynowane kreski, ale kobieta mówiła na tyle zwięźle, by pojął, że ich mała wyprawa pozwoliła postawić kolejny krok na drodze do odkryć, na które liczyli. Choć najwyraźniej jeszcze nie wiedzieli, co to miały być za odkrycia.
- Po takim czasie powinien wiedzieć chociaż trochę o tym, co badacie – odparł z cieniem uśmiechu na ustach, z wdzięcznością przyjmując termos, a ciastka chwilowo ignorując. Przez moment grzał o niego dłonie, zanim wziął powolny łyk i podsunął go z powrotem Blance. Czerwień na jej policzkach boleśnie uświadomiła mu, że może i nie narzekała, ale aura jej nie oszczędzała. Uniósł jedną część koca w bezgłośnym pytaniu.
- Ale mówiłem, że specjalizuję się w magii przemiany – rzucił, zdając sobie sprawę, że chyba faktycznie nigdy nie powiedział na głos, co potrafił. Dla niego stanowiło to część codzienności, element tak powszedni, że nie czuł potrzeby o nim wspominać. - I cierpliwości – podsunął, nie negując żadnej z sugestii kobiety. - Szczególnie jak totem nie chce ci latami pokazać, jak wygląda.
Teraz mówił już o tym co najwyżej z rozbawieniem, ale wciąż pamiętał, jak wiele frustracji przynosiła mu niemożność uchwycenia prawdziwego kształtu związanego z nim zwierzęcia. Tylko przez wrodzoną oślą upartość nie porzucił prób nauki.
Z zainteresowaniem, którego nie potrafił tak łatwo wykrzesać, kiedy mówiła o badaniach, Es słuchał wydawałoby się prozaicznych komentarzy na temat sympatii do zwierząt i ewolucji tego, co Blanca chciała w życiu robić. Kiwał lekko głową, pokazując, że naprawdę słuchał.
- W mojej rodzinie wszyscy pracują dla wymiaru sprawiedliwości, ani ja ani moi bracia nie myśleliśmy nigdy, żeby zajmować się czymś innym. Czasem wydawało się, że każdy w Ameryce Południowej zna nasze nazwisko – zaczął, podłapując temat. - Ze mną w końcu wyszło inaczej, ale miałem szczęście wychowywać się wśród ludzi, którzy mają wiele różnych umiejętności. Każdy dzieciak, który widział przemianę, chciał się jej nauczyć, tylko mało któremu starczyło cierpliwości. Z mojego pokolenia tylko mi się udało. Swoją drogą to świetna sztuczka na imprezy dla maluchów. Od razu dostajesz medal najlepszego wujka, jak dajesz wsadzać głowę w szczęki albo łapiesz rybę w locie – zaśmiał się cicho, nie ścierając uśmiechu z twarzy tak szybko, jak miał w zwyczaju to robić w innych sytuacjach. - Choćby dlatego było warto. Wujek i ciotka mi pomagali, kiedy rodzice zaczęli kręcić nosem, że przesadzam. Dali mi też to, kiedy się udało – sięgnął pod koszulkę, wyjmując spod niej wiszący na srebrnym łańcuszku medalion z rzeźbionym gadzim łbem. - Kajmany są z natury wrażliwe na temperatury, ale dzięki niemu mogę sobie urządzać wycieczki w lodowate jeziora.
Potarł kciukiem miejsce, w którym wyraźnie widać było oko z pionową źrenicą, po czym z powrotem schował medalion.
- Podaj lepiej te ciastka, bo zagadam cię opowiadaniem o ludziach, których nie widziałaś na oczy – rzucił, zdając sobie nagle sprawę, że to on wpadł przed chwilą w sidła monologu, dostając jak na tacy jeden z niewielu tematów, który rozwiązywał mu język.
Blanca Vargas
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Pią 21 Kwi - 19:11
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Biorąc termos z powrotem z rąk Estebana upiła kilka łyków i odetchnęła cicho. Tak, jak Barros rozkoszował się przed momentem ciepłem wygenerowanym przez zaklęcie, tak Blanca rozpływała się w tych kilku łykach gorącego naparu. Jakkolwiek to brzmiało, herbata - szczególnie ta bardziej fantazyjna, pełna słodkich dodatków, cytrusów czy na przykład kwiatów jaśminu - zawsze robiła jej dobrze. Obok Pochłaniacza Magii, który Vargas przyjmowała z zaskakującą - niepokojącą? - regularnością, liściaste napary były jej drugą używką, bez której nie potrafiła się obyć.
- W sumie pewnie rzeczywiście powinieneś - zgodziła się na uwagę Estebana. - Wiedzieć cokolwiek i udawać, że choć trochę cię to interesuje. - Pokręciła głową z rozbawieniem. Raczej nikt w zespole nie oczekiwał od Barrosa, by ten zachwycał się ich pracą. Blanca z pewnością nie.
Na sugestywnie uniesiony koc zamrugała najpierw raz i drugi, wreszcie przysuwając się do mężczyzny z lekko tylko zakłopotanym uśmiechem. Vargas lubiła być blisko ludzi. Lubiła ich przytulać, cmokać w policzki, siedzieć nie w dwóch krańcach kanapy lecz tuż obok, stykając się udami czy ramionami. Na początku, jeszcze jako dziecko, mogła to robić, bo dzieciom nikt przecież dwuznaczności nie zarzuca. Potem, wraz z wejściem w nastoletniość, zrobiło się gorzej. Nagle wszystko zaczęło mieć podteksty - znaczenia, których sama Blanca nie była świadoma i których z pewnością sama swoim zachowaniom nie dodawała. Teraz, jako dorosła, już to rozumiała. Nauczyła się dawkować bliskość i, przede wszystkim, sondować najpierw, na co może sobie przy danej osobie pozwolić.
Z Estebanem wciąż nie była pewna. Byli wprawdzie na kilku wyprawach, Vargas odnosiła jednak wrażenie, że Barros niezbyt chętnie opuszcza bariery, którymi otoczył się… Kiedy? Nie miała pewna. Teraz, wobec milczącej propozycji, nie była pewna. Dla niej wpełznięcie pod koc i przytulenie się byłoby całkiem naturalnie, dokładnie tego oczekiwała od innych ludzi. By pozwalali jej tak robić. Esteban jednak... Wartownik był raczej bardziej praktyczny. Proponował podzielenie się kocem bo, cóż, policzki Blanki aż nadto wskazywały, że nawet, jeśli jeszcze całkiem nie przemarzła - prędzej czy później mogła to zrobić.
Ostatecznie przysunęła się i pozwoliła okryć kocem, upominając się w duchu, by pamiętać o tych różnicach. To nie Yami. Nie Sal i Nita, powtarzała w głowie. Nie znasz go tak jak ich.
Początkowo spięta, odprężyła się jednak stopniowo gdy zaczęli rozmawiać. Tak właśnie - rozmawiać. Bo teraz, zupełnie nieoczekiwanie, okazało się, że Esteban też umie w monologi. Ten milczący zazwyczaj mężczyzna miał zaskakująco dużo do powiedzenia gdy podrzucić mu odpowiedni temat. Jednym z takich okazały się natomiast zwierzęta - i rodzina. Uświadamiając to sobie, Blanca uśmiechnęła się - a łapiąc się, jak wiele w tym było rozczulenia, szybko ukryła się za termosem, upijając kolejne łyki herbaty.
Słuchała z uwagą, w jednej chwili tylko okazując zdumienie. Nie wiedziała, że Barros jest sławny. Że jego rodzina jest sławna. Szczerze mówiąc, w Ameryce Południowej Blanca wcale nie czytała więcej gazet niż tutaj. Może jej mama byłaby w stanie powiedzieć coś więcej, może zaśmiałaby się, rozczulona ignorancją własnej córki - Vargas jednak naprawdę nie wiedziała, z kim ma do czynienia.
Czy robiło jej to jakąś różnicę? Nie bardzo.
- Chyba jestem sobie to w stanie wyobrazić[. Nie sądzę, by jakikolwiek klaun czy inne dmuchane zamki mogły rywalizować z opowieściami o głaskaniu kajmana. Jakkolwiek to brzmi - zaśmiała się na wzmiankę o imprezach rodzinnych. Obraz Estebana zabawiającego grono małoletnich wciąż był dla Blanki lekką abstrakcją - ale jednocześnie czymś zupełnie fantastycznym. Sama Vargas też należała do tych, którzy potrzebowali rodziny do życia. Bardzo. Dzieci? Kiedyś o nich myślała, jeszcze będąc z nim. Potem, gdy wszystko się rozpadło, zaczęła realizować się jako ciocia dla pociech Sala i przestała zastanawiać się nad tym, jaką byłaby matką.
Amuletowi przyjrzała się z wyraźną ciekawością - i równie wyraźnym zmarszczeniem brwi.
- Nie mówiłeś, że to... - zaczęła zaniepokojona i pokręciła głową. - A gdybyś go zgubił? Gdyby ci spadł? Przecież ty nie powinieneś z nami jechać w takim razie, nie tutaj. - Wyraźnie się przejęła. Przygryzając wnętrze policzka, nie mogła zrozumieć, dlaczego Yamileth zabrała na wyprawę kogoś, kto mógł zrobić sobie tu krzywdę… Aż do chwili, gdy uprzytomniła sobie, że przecież Serrano wzięła też ją, dziewczynę z iskrzycą.
Sapnęła cicho i sięgnęła po ciastko, by zajeść zażenowanie.
- Sorry - rzuciła między jednym chrupkim kęsem i drugim. - Ja wiem, że to nie kalectwo. I że na pewno pilnujesz amuletu bardziej niż czegokolwiek innego. Po prostu... - Parsknęła cicho. - Chyba czasem za bardzo się wszystkim przejmuję i rozważam niepotrzebne scenariusze. No i... Cieszę się, że z nami pojechałeś. - Uśmiechnęła się blado. Naprawdę nie chciała, by Esteban poczuł się… Urażony? Odtrącany?
Blanca bardzo rzadko odtrącała ludzi. Miała dla nich zbyt wiele miejsca w sercu, by tak po prostu ich odpychać.
Podsuwając Barrosowi pudełko z ciastkami roześmiała się szczerze.
- Zawsze mogę odwdzięczyć się tym samym i będziemy kwita - stwierdziła lekko i, w zasadzie nie dając mężczyźnie dojść do głosu, też zaczęła mówić o rodzinie, którą bardzo, bardzo kochała. - Chyba mogłabym powiedzieć, że my też jesteśmy sławni. A przynajmniej moi rodzice - no i w zasadzie tylko w branży. Ale są. Jeśli ktoś patrzy w gwiazdy, to raczej wie, kim jest Andrea Vargas. No i mój tata. On akurat jest śniącym, pracuje dla niemagicznej agencji zajmującej się badaniem kosmosu. Nie lubi, gdy mówi się o nim, że jest celebrytą - ale trochę jest. Jego agencja jest wprawdzie zbyt duża, by znali go wszyscy, ale jeśli szukasz nowych planet, to w którymś momencie pewnie poprosisz go o pomoc. - Wraz z kolejnymi słowami twarzyczkę Blanki rozjaśniał coraz szerszy uśmiech, którego wcale nie kryła. Była ze swojej rodziny bardzo dumna. I potrzebowała ich. Bała się myśleć, co będzie, gdy ich zabraknie.
Chrząknęła cicho, nie pozwalając sobie na niepotrzebne w tej chwili lęki.
- Yami już znasz. To moja ulubiona kuzynka - a konkurencja była wcale nie mała, bo trochę nas jest. Rodzina ze strony mamy jest jak takie wielkie drzewo. Jednego dnia policzysz wszystkie gałęzie, a kolejnego okaże się, że twoje rachunki są już nieaktualne, bo przez noc pojawiły się dodatkowe pączki. I to nawet nie jest przesada, trzy kuzynki postanowiły kiedyś urodzić swoje pociechy tej samej nocy - zaśmiała się. To była jedna z tych historii, do których wracali czasem przy rodzinnych fiestach.
- No i jeszcze on - dodała po chwili, tym razem z uśmiechem okraszonym nieco więcej niż szczyptą melancholii. - Ja... Miałeś kiedyś żonę, nie? No, a ja miałam męża - przyznała. Odstawiając termos i ciastka gdzieś pomiędzy nich, podciągnęła kolana do piersi, objęła je ramionami i odetchnęła cicho. - Było wtedy całkiem miło - dodała ciszej, znacznie bardziej smutno.
Mogła się wciąż z nim przyjaźnić, wciąż mieć go blisko, ale to nie było to samo. Tęskniła czasami za tamtymi latami. Nie chciała do nich wracać - nie rozważała ponownego ślubu z nim - ale jednak, czasami, brakowało jej tego poczucia bliskości, jakie miała wtedy i tego... Bycia akceptowaną. Kochaną. Wtedy czuła, że jest na swoim miejscu - teraz nie była tego tak pewna, jak próbowała pokazać.
Chrząknęła cicho, przerywając niezręczną ciszę.
- Ale o tym to chyba nie musimy gadać - zmusiła się do lekkiego tonu. - Dawne związki i historie z eks bywają żałosne i ckliwe, co? - zaśmiała się krótko, jakby z nieco mniejszym przekonaniem.
- W sumie pewnie rzeczywiście powinieneś - zgodziła się na uwagę Estebana. - Wiedzieć cokolwiek i udawać, że choć trochę cię to interesuje. - Pokręciła głową z rozbawieniem. Raczej nikt w zespole nie oczekiwał od Barrosa, by ten zachwycał się ich pracą. Blanca z pewnością nie.
Na sugestywnie uniesiony koc zamrugała najpierw raz i drugi, wreszcie przysuwając się do mężczyzny z lekko tylko zakłopotanym uśmiechem. Vargas lubiła być blisko ludzi. Lubiła ich przytulać, cmokać w policzki, siedzieć nie w dwóch krańcach kanapy lecz tuż obok, stykając się udami czy ramionami. Na początku, jeszcze jako dziecko, mogła to robić, bo dzieciom nikt przecież dwuznaczności nie zarzuca. Potem, wraz z wejściem w nastoletniość, zrobiło się gorzej. Nagle wszystko zaczęło mieć podteksty - znaczenia, których sama Blanca nie była świadoma i których z pewnością sama swoim zachowaniom nie dodawała. Teraz, jako dorosła, już to rozumiała. Nauczyła się dawkować bliskość i, przede wszystkim, sondować najpierw, na co może sobie przy danej osobie pozwolić.
Z Estebanem wciąż nie była pewna. Byli wprawdzie na kilku wyprawach, Vargas odnosiła jednak wrażenie, że Barros niezbyt chętnie opuszcza bariery, którymi otoczył się… Kiedy? Nie miała pewna. Teraz, wobec milczącej propozycji, nie była pewna. Dla niej wpełznięcie pod koc i przytulenie się byłoby całkiem naturalnie, dokładnie tego oczekiwała od innych ludzi. By pozwalali jej tak robić. Esteban jednak... Wartownik był raczej bardziej praktyczny. Proponował podzielenie się kocem bo, cóż, policzki Blanki aż nadto wskazywały, że nawet, jeśli jeszcze całkiem nie przemarzła - prędzej czy później mogła to zrobić.
Ostatecznie przysunęła się i pozwoliła okryć kocem, upominając się w duchu, by pamiętać o tych różnicach. To nie Yami. Nie Sal i Nita, powtarzała w głowie. Nie znasz go tak jak ich.
Początkowo spięta, odprężyła się jednak stopniowo gdy zaczęli rozmawiać. Tak właśnie - rozmawiać. Bo teraz, zupełnie nieoczekiwanie, okazało się, że Esteban też umie w monologi. Ten milczący zazwyczaj mężczyzna miał zaskakująco dużo do powiedzenia gdy podrzucić mu odpowiedni temat. Jednym z takich okazały się natomiast zwierzęta - i rodzina. Uświadamiając to sobie, Blanca uśmiechnęła się - a łapiąc się, jak wiele w tym było rozczulenia, szybko ukryła się za termosem, upijając kolejne łyki herbaty.
Słuchała z uwagą, w jednej chwili tylko okazując zdumienie. Nie wiedziała, że Barros jest sławny. Że jego rodzina jest sławna. Szczerze mówiąc, w Ameryce Południowej Blanca wcale nie czytała więcej gazet niż tutaj. Może jej mama byłaby w stanie powiedzieć coś więcej, może zaśmiałaby się, rozczulona ignorancją własnej córki - Vargas jednak naprawdę nie wiedziała, z kim ma do czynienia.
Czy robiło jej to jakąś różnicę? Nie bardzo.
- Chyba jestem sobie to w stanie wyobrazić[. Nie sądzę, by jakikolwiek klaun czy inne dmuchane zamki mogły rywalizować z opowieściami o głaskaniu kajmana. Jakkolwiek to brzmi - zaśmiała się na wzmiankę o imprezach rodzinnych. Obraz Estebana zabawiającego grono małoletnich wciąż był dla Blanki lekką abstrakcją - ale jednocześnie czymś zupełnie fantastycznym. Sama Vargas też należała do tych, którzy potrzebowali rodziny do życia. Bardzo. Dzieci? Kiedyś o nich myślała, jeszcze będąc z nim. Potem, gdy wszystko się rozpadło, zaczęła realizować się jako ciocia dla pociech Sala i przestała zastanawiać się nad tym, jaką byłaby matką.
Amuletowi przyjrzała się z wyraźną ciekawością - i równie wyraźnym zmarszczeniem brwi.
- Nie mówiłeś, że to... - zaczęła zaniepokojona i pokręciła głową. - A gdybyś go zgubił? Gdyby ci spadł? Przecież ty nie powinieneś z nami jechać w takim razie, nie tutaj. - Wyraźnie się przejęła. Przygryzając wnętrze policzka, nie mogła zrozumieć, dlaczego Yamileth zabrała na wyprawę kogoś, kto mógł zrobić sobie tu krzywdę… Aż do chwili, gdy uprzytomniła sobie, że przecież Serrano wzięła też ją, dziewczynę z iskrzycą.
Sapnęła cicho i sięgnęła po ciastko, by zajeść zażenowanie.
- Sorry - rzuciła między jednym chrupkim kęsem i drugim. - Ja wiem, że to nie kalectwo. I że na pewno pilnujesz amuletu bardziej niż czegokolwiek innego. Po prostu... - Parsknęła cicho. - Chyba czasem za bardzo się wszystkim przejmuję i rozważam niepotrzebne scenariusze. No i... Cieszę się, że z nami pojechałeś. - Uśmiechnęła się blado. Naprawdę nie chciała, by Esteban poczuł się… Urażony? Odtrącany?
Blanca bardzo rzadko odtrącała ludzi. Miała dla nich zbyt wiele miejsca w sercu, by tak po prostu ich odpychać.
Podsuwając Barrosowi pudełko z ciastkami roześmiała się szczerze.
- Zawsze mogę odwdzięczyć się tym samym i będziemy kwita - stwierdziła lekko i, w zasadzie nie dając mężczyźnie dojść do głosu, też zaczęła mówić o rodzinie, którą bardzo, bardzo kochała. - Chyba mogłabym powiedzieć, że my też jesteśmy sławni. A przynajmniej moi rodzice - no i w zasadzie tylko w branży. Ale są. Jeśli ktoś patrzy w gwiazdy, to raczej wie, kim jest Andrea Vargas. No i mój tata. On akurat jest śniącym, pracuje dla niemagicznej agencji zajmującej się badaniem kosmosu. Nie lubi, gdy mówi się o nim, że jest celebrytą - ale trochę jest. Jego agencja jest wprawdzie zbyt duża, by znali go wszyscy, ale jeśli szukasz nowych planet, to w którymś momencie pewnie poprosisz go o pomoc. - Wraz z kolejnymi słowami twarzyczkę Blanki rozjaśniał coraz szerszy uśmiech, którego wcale nie kryła. Była ze swojej rodziny bardzo dumna. I potrzebowała ich. Bała się myśleć, co będzie, gdy ich zabraknie.
Chrząknęła cicho, nie pozwalając sobie na niepotrzebne w tej chwili lęki.
- Yami już znasz. To moja ulubiona kuzynka - a konkurencja była wcale nie mała, bo trochę nas jest. Rodzina ze strony mamy jest jak takie wielkie drzewo. Jednego dnia policzysz wszystkie gałęzie, a kolejnego okaże się, że twoje rachunki są już nieaktualne, bo przez noc pojawiły się dodatkowe pączki. I to nawet nie jest przesada, trzy kuzynki postanowiły kiedyś urodzić swoje pociechy tej samej nocy - zaśmiała się. To była jedna z tych historii, do których wracali czasem przy rodzinnych fiestach.
- No i jeszcze on - dodała po chwili, tym razem z uśmiechem okraszonym nieco więcej niż szczyptą melancholii. - Ja... Miałeś kiedyś żonę, nie? No, a ja miałam męża - przyznała. Odstawiając termos i ciastka gdzieś pomiędzy nich, podciągnęła kolana do piersi, objęła je ramionami i odetchnęła cicho. - Było wtedy całkiem miło - dodała ciszej, znacznie bardziej smutno.
Mogła się wciąż z nim przyjaźnić, wciąż mieć go blisko, ale to nie było to samo. Tęskniła czasami za tamtymi latami. Nie chciała do nich wracać - nie rozważała ponownego ślubu z nim - ale jednak, czasami, brakowało jej tego poczucia bliskości, jakie miała wtedy i tego... Bycia akceptowaną. Kochaną. Wtedy czuła, że jest na swoim miejscu - teraz nie była tego tak pewna, jak próbowała pokazać.
Chrząknęła cicho, przerywając niezręczną ciszę.
- Ale o tym to chyba nie musimy gadać - zmusiła się do lekkiego tonu. - Dawne związki i historie z eks bywają żałosne i ckliwe, co? - zaśmiała się krótko, jakby z nieco mniejszym przekonaniem.
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 22 Kwi - 12:29
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby ktoś powiedział Estebanowi, że zadanie dane mu – im - przez Yamileth skończy się dobrowolnym z jego strony wspólnym siedzeniem pod kocem, mężczyzna popukałby się palcem w czoło, sugerując ukrócenie fantazjowania.
Z drugiej strony nie brał pod uwagę, jak szybko troska Blanki zajdzie mu za skórę, wciśnie się w jedno z miękkich miejsc i popchnie, by odwdzięczył się tym samym. Nie brał pod uwagę, co zrobi, jeśli kobieta odmówi oferty koca, ale ta po chwili wyraźnego zaskoczenia i niepewności przysunęła się bliżej. Es otoczył jej ramiona pledem, poprawiając jego ułożenie na sobie, by łatwiej było się dzielić, po czym cofnął rękę, odpychając podszept dawnego instynktu.
Przez kilka chwil było dziwnie – powstrzymywał się, by nawet nie drgnąć, nie przesunąć kończyn w sposób, który mógłby przynieść skojarzenia, jakich nie chciał wywoływać, ale ostatecznie to rozmowa pozwoliła przestać ruminować nad tym, jak mógł zostać odebrany.
Mówienie o bliskich zawsze przychodziło mu z łatwością – miał ich tak wielu, o charakterach różniących się czasem jak dzień i noc, że na każdą okazję byłby w stanie znaleźć anegdotę. Chwalił się nimi w sposób, w jaki przypuszczał, że chwaliłby się swoimi dziećmi, gdyby miał szansę je mieć.
Parsknął cicho na komentarz odnośnie wyższości kajmanów nad klaunami.
- Wszystkie dzieciaki z okolicy wpraszały się na nasze urodzinowe imprezy. Na szczęście jest nas więcej niż jeden kajman, bo by mnie zagłaskali na śmierć – rzucił z rozbawieniem. O amulecie wspomniał prawie mimochodem, natomiast wywód Blanki nieco go zaskoczył – do momentu, w którym usłużny umysł nie podsunął, że i ona nie była w pełni sprawna.
- Przyganiał kocioł garnkowi – rzucił, wzruszając lekko ramionami. - A część scenariuszy możesz olać, skoro jednak z wami jestem, nie?
Mężczyzna sięgnął po podsunięte pudełko ciastek, zatykając nim sobie usta i oddając Blance pola, by i ona mogła mówić. Żuł miękkie, karmelowe ciastko, które mimo mnóstwa słodyczy i jego osobistych preferencji dla bardziej stonowanych smaków nie było tak okropne, jak zakładał i słuchał.
- Czyli oboje mamy wielkie, sławne rodziny – podsumował z cichym zaskoczeniem. Nie spodziewał się, że akurat to będzie ich wspólna cecha. Podobnie jak i fakt, że oboje doświadczyli już uroków rozwodu. Chyba. Ze słów Blanki równie dobrze można by uznać, że jej mąż zginął, a nie po prostu odszedł.
- Hm – mruknął, gdy atmosfera nagle się zagęściła. - Nie musimy. Właściwie to w ogóle wolałbym nie.
Przez większość czasu próbował zapomnieć o tym, co zrobili Camila i Lucas – jak wielką łatkę absolutnego durnia przykleili mu w oczach reszty rodziny. Najpierw czuł z tego powodu jedynie smutek – teraz łapał się na tym, że samo wspomnienie łechtało mu wnętrzności gniewem.
- Strzelam, że z taką dużą rodziną masz jakieś rodzeństwo? – spytał, próbując naprowadzić rozmowę z powrotem na przyjemniejsze tory. - Czy miałaś ten luksus braku braci, którzy by ci wrzucali żaby do łóżka?
Z drugiej strony nie brał pod uwagę, jak szybko troska Blanki zajdzie mu za skórę, wciśnie się w jedno z miękkich miejsc i popchnie, by odwdzięczył się tym samym. Nie brał pod uwagę, co zrobi, jeśli kobieta odmówi oferty koca, ale ta po chwili wyraźnego zaskoczenia i niepewności przysunęła się bliżej. Es otoczył jej ramiona pledem, poprawiając jego ułożenie na sobie, by łatwiej było się dzielić, po czym cofnął rękę, odpychając podszept dawnego instynktu.
Przez kilka chwil było dziwnie – powstrzymywał się, by nawet nie drgnąć, nie przesunąć kończyn w sposób, który mógłby przynieść skojarzenia, jakich nie chciał wywoływać, ale ostatecznie to rozmowa pozwoliła przestać ruminować nad tym, jak mógł zostać odebrany.
Mówienie o bliskich zawsze przychodziło mu z łatwością – miał ich tak wielu, o charakterach różniących się czasem jak dzień i noc, że na każdą okazję byłby w stanie znaleźć anegdotę. Chwalił się nimi w sposób, w jaki przypuszczał, że chwaliłby się swoimi dziećmi, gdyby miał szansę je mieć.
Parsknął cicho na komentarz odnośnie wyższości kajmanów nad klaunami.
- Wszystkie dzieciaki z okolicy wpraszały się na nasze urodzinowe imprezy. Na szczęście jest nas więcej niż jeden kajman, bo by mnie zagłaskali na śmierć – rzucił z rozbawieniem. O amulecie wspomniał prawie mimochodem, natomiast wywód Blanki nieco go zaskoczył – do momentu, w którym usłużny umysł nie podsunął, że i ona nie była w pełni sprawna.
- Przyganiał kocioł garnkowi – rzucił, wzruszając lekko ramionami. - A część scenariuszy możesz olać, skoro jednak z wami jestem, nie?
Mężczyzna sięgnął po podsunięte pudełko ciastek, zatykając nim sobie usta i oddając Blance pola, by i ona mogła mówić. Żuł miękkie, karmelowe ciastko, które mimo mnóstwa słodyczy i jego osobistych preferencji dla bardziej stonowanych smaków nie było tak okropne, jak zakładał i słuchał.
- Czyli oboje mamy wielkie, sławne rodziny – podsumował z cichym zaskoczeniem. Nie spodziewał się, że akurat to będzie ich wspólna cecha. Podobnie jak i fakt, że oboje doświadczyli już uroków rozwodu. Chyba. Ze słów Blanki równie dobrze można by uznać, że jej mąż zginął, a nie po prostu odszedł.
- Hm – mruknął, gdy atmosfera nagle się zagęściła. - Nie musimy. Właściwie to w ogóle wolałbym nie.
Przez większość czasu próbował zapomnieć o tym, co zrobili Camila i Lucas – jak wielką łatkę absolutnego durnia przykleili mu w oczach reszty rodziny. Najpierw czuł z tego powodu jedynie smutek – teraz łapał się na tym, że samo wspomnienie łechtało mu wnętrzności gniewem.
- Strzelam, że z taką dużą rodziną masz jakieś rodzeństwo? – spytał, próbując naprowadzić rozmowę z powrotem na przyjemniejsze tory. - Czy miałaś ten luksus braku braci, którzy by ci wrzucali żaby do łóżka?
Blanca Vargas
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 22 Kwi - 15:53
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Wspomnienie byłych zdawało się być gwoździem do trumny jeśli chodzi o dalszą rozmowę, ale... Nie. Wcale tak nie było. Przez chwilę wprawdzie rzeczywiście posiedzieli w ciszy, kontemplując uroki jeziora zimą - co swoją drogą było całkiem odprężające - ale potem... Potem znów znalazły się słowa. Jednogłośnie godząc się, by dać swojej przeszłości spokój - z takich bądź innych względów - pozwolili sobie mówić o tym, co było lepsze. Łatwiejsze. Zwyczajnie bardziej przyjemne.
Na pytanie Estebana o rodzeństwo roześmiała się cicho.
- Tak by się wydawało, co? Ale nie, w zasadzie nie mam. Moi rodzice... - Poprawiając koc na plecach, pokręciła głową z rozbawieniem. - Moi rodzice nie mieli czasu na dzieci. Na rodzinę. Czasem mam wrażenie, że gdybym nie przytrafiła im się przypadkiem, byliby tymi czarnymi owcami, którzy w ogóle nie pomyśleliby o powiększeniu ogniska domowego. Woleli karierę i swoje gwiazdy - przyznała. W jej głosie nie było jednak żalu, jakichś dziwnych zarzutów, które, być może, zdaniem co niektórych, miałaby prawo mieć. Nie, ona dobrze rozumiała swoich rodziców. Wiedziała, dlaczego ponad powiększanie rodziny woleli niebo.
Wszechświat dawał wolność, czego nie można było powiedzieć o rodzinie. Z rodziną zawsze wiązały się jakieś zobowiązania, jakaś odpowiedzialność, na którą nie każdy musiał być gotowy.
- Wyszło jednak na to, że jeden urlop udał im się aż za dobrze - kontynuowała tymczasem, szczerząc zęby. - Tak dobrze, że finalnie pojawiłam się ja. - Zamyśliła się na chwilę. - Ale chyba nie żałowali, tak myślę. To znaczy, nigdy nie czułam, żeby... - Wzruszyła ramionami, nie kończąc. - Moi rodzice może i nie są do końca stadni, ale z czasem chyba się przyzwyczaili. Polubili zalety posiadania większej rodziny, a nie tylko siebie nawzajem.
Grzebiąc przez chwilę butami w zimnym, zbitym piachu, chciała właśnie o coś zapytać - nabierała już powietrza, by kontynuować wymianę rodzinnych doświadczeń - gdy nagle przestali być sami.
Najpierw było ciche sapnięcie, potem - komentarze.
- No i patrz - rzuciła Nita i nawet nie widząc jej jeszcze, Blanca potrafiła sobie doskonale wyobrazić, jak kobieta unosi brwi znacząco. - Wcale nas nie potrzebują.
Ciche trzepnięcie materiału o materiał sugerowało, że pani Giovana zdzieliła właśnie Nitę końcem długiego szalika. Sal zachichotał, a Yami pokręciła głową z rozbawieniem - to już Vargas widziała, oglądając się wreszcie przez ramię z rosnącym zakłopotaniem.
- Nie sądziłam, że tak szybko wam pójdzie, gołąbki - rzuciła Serrano bezczelnie, a gdy koc obsunął się trochę, odsłaniając brak kurtki Estebana, dodatkowo pokręciła głową z rozbawieniem. - Mam chociaż nadzieję, że byliście rozsądni. Obawiam się, że nie mamy teraz budżetu na powiększanie zespołu. No i wiecie, jest dosyć zimno. Bardzo bym nie chciała, żebyście zaraz musieli odchorowywać to urodzinowe świętowanie.
Nim Yamileth skończyła, Blanca była już czerwona po czubek głowy. Po kolejnym komentarzu Nity, ostatecznie się poddała, całkowicie kryjąc się pod kocem.
- Powiedz mi, jak sobie pójdą - wymamrotała spod prowizorycznej kryjówki, czując, że gotuje się ze wstydu.
Oczywiście, zespół nie zamierzał ustąpić. Serrano szybko rozwinęła wełniany kokon, zmuszając Blancę do zmierzenia się z przygotowaną… Cóż, wychodzi na to, że niespodzianką.
- Nie wiem czy pamiętasz, mała, ale masz dzisiaj urodziny - stwierdziła tonem mądrali. Oczywiście, że wiedziała, że Vargas pamięta. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę, że Blanca przez cały dzień nie myślała o niczym innym, jak o tym, że wszyscy ją olali.
- Wy to jednak nie umiecie w takie rzeczy - stwierdził Sal i pokręcił głową z rezygnacją. Kucając przed Vargas, uśmiechnął się promiennie. - Wszystkiego dobrego, kochanie. Nie zapomnieliśmy - podkreślił stanowczo.
Blanca czuła, jak w oczach robi jej się dziwnie wilgotno.
- Dobra, już, dajcie jej spokój - przybyła z odsieczą Nita. O dziwo, to właśnie ona zdawała się najlepiej rozumieć, że jeszcze chwila, a Vargas im się tu rozbeczy - z ulgi, wzruszenia, ze zwykłej, ludzkiej wrażliwości - i że dziewczyna wcale tego nie chce. A skoro nie chce, to trzeba jej pomóc opanować nadmiar emocji. - Sal, dawaj torta. Yamileth, gdzie masz prezent? - zakomenderowała.
W kolejnej chwili w rękach Blanki pojawiło się imponujące, opakowane w kolorowy papier pudło a tam, gdzie jeszcze przed momentem znajdowało się polowe stanowisko do pracy, Sal zaczął przygotowywać… Piknik.
- Es, pomożesz? One to już na pewno nic teraz nie ogarną - stwierdził mężczyzna, spoglądając znacząco na kobiety, które obsiadły Blankę dookoła. - A mamy dużo dobroci. Tort, no wiadomo, ale kupiłem też takie dobre wino. Nie uwierzysz, ale niedaleko naszego mieszkania jest taki sklep...
Nagły gwar rozmów, składanych życzeń, nagły nawał przytulasów i obcałowywania policzków sprawił, że Blanca przez dobrą chwilę nie była do końca pewna, co się dzieje. I jednak się trochę osmarkała.
- No, otwórz, dziecko - zachęcił wreszcie Vicente, z sapnięciem opadając na dopiero co rozłożony na piachu wielki koc. - Pomagałem wybierać - przyznał z dumą.
Blanki nie trzeba było dwa razy namawiać. Tylko przez chwilę starała się otworzyć prezent ostrożnie - gdy barwny papier nie chciał się poddać tak łatwo, dziewczyna najzwyczajniej w świecie go rozdarła, sypiąc skrawkami na lewo i prawo.
Zaraz potem w rękach trzymała już śliczne, nowiutkie i - dałaby sobie rękę uciąć! - pachnące burżujstwem magiczne rolki.
- Ja... - zająknęła się. Znała ten model. Czytała o nim w jednym z branżowych magazynów i całkiem możliwe, że kiedyś powiedziała Yamileth, że kiedyś sobie takie kupi. Dawno już wprawdzie nie miała czasu jeździć na urolkach tak, jak jeździła jeszcze przed paroma laty, ale nie zapomniała jak to się robi. I nadal uwielbiała być nie do końca rozsądna w tych wszystkich akrobacjach i rozwijanych prędkościach.
- Ja... - zaczęła znowu. - Dziękuję - wydukała wreszcie, wpatrując się w kolorowe buty z zachwytem dopiero co obdarowanego dziecka. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, ale w tym jednym słowie kryło się naprawdę dużo.
Gdy zespół rozkładał na kocu kolejne przysmaki i butelki alkoholu, ze zdumieniem uświadamiała sobie, jak wielką fiestę zaplanowali.
Na pytanie Estebana o rodzeństwo roześmiała się cicho.
- Tak by się wydawało, co? Ale nie, w zasadzie nie mam. Moi rodzice... - Poprawiając koc na plecach, pokręciła głową z rozbawieniem. - Moi rodzice nie mieli czasu na dzieci. Na rodzinę. Czasem mam wrażenie, że gdybym nie przytrafiła im się przypadkiem, byliby tymi czarnymi owcami, którzy w ogóle nie pomyśleliby o powiększeniu ogniska domowego. Woleli karierę i swoje gwiazdy - przyznała. W jej głosie nie było jednak żalu, jakichś dziwnych zarzutów, które, być może, zdaniem co niektórych, miałaby prawo mieć. Nie, ona dobrze rozumiała swoich rodziców. Wiedziała, dlaczego ponad powiększanie rodziny woleli niebo.
Wszechświat dawał wolność, czego nie można było powiedzieć o rodzinie. Z rodziną zawsze wiązały się jakieś zobowiązania, jakaś odpowiedzialność, na którą nie każdy musiał być gotowy.
- Wyszło jednak na to, że jeden urlop udał im się aż za dobrze - kontynuowała tymczasem, szczerząc zęby. - Tak dobrze, że finalnie pojawiłam się ja. - Zamyśliła się na chwilę. - Ale chyba nie żałowali, tak myślę. To znaczy, nigdy nie czułam, żeby... - Wzruszyła ramionami, nie kończąc. - Moi rodzice może i nie są do końca stadni, ale z czasem chyba się przyzwyczaili. Polubili zalety posiadania większej rodziny, a nie tylko siebie nawzajem.
Grzebiąc przez chwilę butami w zimnym, zbitym piachu, chciała właśnie o coś zapytać - nabierała już powietrza, by kontynuować wymianę rodzinnych doświadczeń - gdy nagle przestali być sami.
Najpierw było ciche sapnięcie, potem - komentarze.
- No i patrz - rzuciła Nita i nawet nie widząc jej jeszcze, Blanca potrafiła sobie doskonale wyobrazić, jak kobieta unosi brwi znacząco. - Wcale nas nie potrzebują.
Ciche trzepnięcie materiału o materiał sugerowało, że pani Giovana zdzieliła właśnie Nitę końcem długiego szalika. Sal zachichotał, a Yami pokręciła głową z rozbawieniem - to już Vargas widziała, oglądając się wreszcie przez ramię z rosnącym zakłopotaniem.
- Nie sądziłam, że tak szybko wam pójdzie, gołąbki - rzuciła Serrano bezczelnie, a gdy koc obsunął się trochę, odsłaniając brak kurtki Estebana, dodatkowo pokręciła głową z rozbawieniem. - Mam chociaż nadzieję, że byliście rozsądni. Obawiam się, że nie mamy teraz budżetu na powiększanie zespołu. No i wiecie, jest dosyć zimno. Bardzo bym nie chciała, żebyście zaraz musieli odchorowywać to urodzinowe świętowanie.
Nim Yamileth skończyła, Blanca była już czerwona po czubek głowy. Po kolejnym komentarzu Nity, ostatecznie się poddała, całkowicie kryjąc się pod kocem.
- Powiedz mi, jak sobie pójdą - wymamrotała spod prowizorycznej kryjówki, czując, że gotuje się ze wstydu.
Oczywiście, zespół nie zamierzał ustąpić. Serrano szybko rozwinęła wełniany kokon, zmuszając Blancę do zmierzenia się z przygotowaną… Cóż, wychodzi na to, że niespodzianką.
- Nie wiem czy pamiętasz, mała, ale masz dzisiaj urodziny - stwierdziła tonem mądrali. Oczywiście, że wiedziała, że Vargas pamięta. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę, że Blanca przez cały dzień nie myślała o niczym innym, jak o tym, że wszyscy ją olali.
- Wy to jednak nie umiecie w takie rzeczy - stwierdził Sal i pokręcił głową z rezygnacją. Kucając przed Vargas, uśmiechnął się promiennie. - Wszystkiego dobrego, kochanie. Nie zapomnieliśmy - podkreślił stanowczo.
Blanca czuła, jak w oczach robi jej się dziwnie wilgotno.
- Dobra, już, dajcie jej spokój - przybyła z odsieczą Nita. O dziwo, to właśnie ona zdawała się najlepiej rozumieć, że jeszcze chwila, a Vargas im się tu rozbeczy - z ulgi, wzruszenia, ze zwykłej, ludzkiej wrażliwości - i że dziewczyna wcale tego nie chce. A skoro nie chce, to trzeba jej pomóc opanować nadmiar emocji. - Sal, dawaj torta. Yamileth, gdzie masz prezent? - zakomenderowała.
W kolejnej chwili w rękach Blanki pojawiło się imponujące, opakowane w kolorowy papier pudło a tam, gdzie jeszcze przed momentem znajdowało się polowe stanowisko do pracy, Sal zaczął przygotowywać… Piknik.
- Es, pomożesz? One to już na pewno nic teraz nie ogarną - stwierdził mężczyzna, spoglądając znacząco na kobiety, które obsiadły Blankę dookoła. - A mamy dużo dobroci. Tort, no wiadomo, ale kupiłem też takie dobre wino. Nie uwierzysz, ale niedaleko naszego mieszkania jest taki sklep...
Nagły gwar rozmów, składanych życzeń, nagły nawał przytulasów i obcałowywania policzków sprawił, że Blanca przez dobrą chwilę nie była do końca pewna, co się dzieje. I jednak się trochę osmarkała.
- No, otwórz, dziecko - zachęcił wreszcie Vicente, z sapnięciem opadając na dopiero co rozłożony na piachu wielki koc. - Pomagałem wybierać - przyznał z dumą.
Blanki nie trzeba było dwa razy namawiać. Tylko przez chwilę starała się otworzyć prezent ostrożnie - gdy barwny papier nie chciał się poddać tak łatwo, dziewczyna najzwyczajniej w świecie go rozdarła, sypiąc skrawkami na lewo i prawo.
Zaraz potem w rękach trzymała już śliczne, nowiutkie i - dałaby sobie rękę uciąć! - pachnące burżujstwem magiczne rolki.
- Ja... - zająknęła się. Znała ten model. Czytała o nim w jednym z branżowych magazynów i całkiem możliwe, że kiedyś powiedziała Yamileth, że kiedyś sobie takie kupi. Dawno już wprawdzie nie miała czasu jeździć na urolkach tak, jak jeździła jeszcze przed paroma laty, ale nie zapomniała jak to się robi. I nadal uwielbiała być nie do końca rozsądna w tych wszystkich akrobacjach i rozwijanych prędkościach.
- Ja... - zaczęła znowu. - Dziękuję - wydukała wreszcie, wpatrując się w kolorowe buty z zachwytem dopiero co obdarowanego dziecka. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, ale w tym jednym słowie kryło się naprawdę dużo.
Gdy zespół rozkładał na kocu kolejne przysmaki i butelki alkoholu, ze zdumieniem uświadamiała sobie, jak wielką fiestę zaplanowali.
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 22 Kwi - 17:56
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Odetchnął cicho, zadowolony faktem że udało mu się nakierować rozmowę z powrotem na przyjemniejsze tory – słowa nigdy nie stanowiły jego mocnej strony, więc zwycięstwo było podwójne.
A potem niespodzianka którą planowali, wreszcie raczyła się pojawić. Komentarz o gołąbkach doskonale przypomniał Estebanowi dlaczego preferował rozmowy w cztery oczy zamiast w większych grupach. Mogliby się tłumaczyć, że to przecież ona wysłała ich na poszukiwania, wiedząc, dokąd mogły zaprowadzić, ale nie zaszczycił Yamileth inną odpowiedzią niż uniesieniem dłoni ze środkowym palcem.
- Oni jeszcze nie wiedzą, że mogę ich wpierdolić jednym kłapnięciem to chojraczą – rzucił do Blanki konspiracyjnym szeptem, chociaż sam też czuł gorące smagnięcie zażenowania na karku. Szturchnął ją lekko ramieniem, po czym podniósł się spod koca, zanim reszta zaczęła składać kobiecie życzenia. Wystawiony znów na mróz szybko zaczął wciągać sweter, kurtkę i resztę rzeczy, które zdjął przed zanurzeniem w jeziorze, udając, że nie widzi świdrującego spojrzenia Vicentego. Nie miał pojęcia, co ten starszy człowiek do niego miał, ale nie zamierzał pytać – być może obwołał się samozwańczym obrońcą cnót młodych naukowczyń.
- Jasne – przytaknął Salowi, wdzięczny że mógł zrobić coś konkretnego, a nie tylko stać jak słup i przyglądać się, jak reszta składa Blance życzenia. Sprawnie rozłożyli dookoła ogniska koce, wlali wino z przyprawami do odpowiednio dużego garnka i zaklęciem zawiesili go nad płomieniami. Es tylko jednym uchem słuchał, co znajdowało się w kolejnych pojemnikach, które podawał mu Sal, zerkając jak solenizantka z zaangażowaniem godnym podekscytowanego czterolatka rwała papier, odsłaniając wreszcie pudło z magicznymi rolkami. Dokładał się na ich kupno, tak jak cała reszta – nie spodziewał się jednak, że para butów z kółeczkami może wywołać tak skrajne emocje. Przynajmniej jeśli odpowiednio interpretował smarknięcia między urywanymi fragmentami zdań. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem, zajmując miejsce na kocu dopiero, kiedy Zermeno oświadczył, że to już wszystko co przynieśli.
Sądząc po ilości pudełek i papierowych talerzyków i tak za dużo.
Przez dłuższą chwilę nadzorował jeszcze garnek z winem, rozlewając każdemu po porcji, gdy zaczęła się nad nim unosić pachnąca cynamonem i goździkami para. Podając Blance blaszany kubek, skinął lekko głową, mając nadzieję, że potrafił tym jednym gestem przekazać to, czego nie mógł sklecić w towarzystwie język – że też życzy jej tego, co najlepsze.
Grupa złożona przez Yamileth nie miała problemu z wyszukiwaniem tematu do rozmów – czy były to dalsze życzenia i poklepywanie się nawzajem po plecach, jak to udała im się niespodzianka, przez westchnienia, że na plaży nijak nie dało się przetestować rolek. Przez moment zerknęli nawet na kupkę kamieni, którą Es wyłowił z jeziora, a Blanca opisała, ale temat pracy bladł, gdy w rękach pojawiał się kolejny kubek grzanego wina. Barros z cichym rozbawieniem przyglądał się jak Giovana przypomina mężowi o trosce o wątrobę, Sal czerwieni się coraz bardziej, Nita chichocze w swoje naczynie, składając usta w dzióbek, a Yami trąca palcem policzek kuzynki, by nagle połaskotać ją w bok.
Chaos.
A potem niespodzianka którą planowali, wreszcie raczyła się pojawić. Komentarz o gołąbkach doskonale przypomniał Estebanowi dlaczego preferował rozmowy w cztery oczy zamiast w większych grupach. Mogliby się tłumaczyć, że to przecież ona wysłała ich na poszukiwania, wiedząc, dokąd mogły zaprowadzić, ale nie zaszczycił Yamileth inną odpowiedzią niż uniesieniem dłoni ze środkowym palcem.
- Oni jeszcze nie wiedzą, że mogę ich wpierdolić jednym kłapnięciem to chojraczą – rzucił do Blanki konspiracyjnym szeptem, chociaż sam też czuł gorące smagnięcie zażenowania na karku. Szturchnął ją lekko ramieniem, po czym podniósł się spod koca, zanim reszta zaczęła składać kobiecie życzenia. Wystawiony znów na mróz szybko zaczął wciągać sweter, kurtkę i resztę rzeczy, które zdjął przed zanurzeniem w jeziorze, udając, że nie widzi świdrującego spojrzenia Vicentego. Nie miał pojęcia, co ten starszy człowiek do niego miał, ale nie zamierzał pytać – być może obwołał się samozwańczym obrońcą cnót młodych naukowczyń.
- Jasne – przytaknął Salowi, wdzięczny że mógł zrobić coś konkretnego, a nie tylko stać jak słup i przyglądać się, jak reszta składa Blance życzenia. Sprawnie rozłożyli dookoła ogniska koce, wlali wino z przyprawami do odpowiednio dużego garnka i zaklęciem zawiesili go nad płomieniami. Es tylko jednym uchem słuchał, co znajdowało się w kolejnych pojemnikach, które podawał mu Sal, zerkając jak solenizantka z zaangażowaniem godnym podekscytowanego czterolatka rwała papier, odsłaniając wreszcie pudło z magicznymi rolkami. Dokładał się na ich kupno, tak jak cała reszta – nie spodziewał się jednak, że para butów z kółeczkami może wywołać tak skrajne emocje. Przynajmniej jeśli odpowiednio interpretował smarknięcia między urywanymi fragmentami zdań. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem, zajmując miejsce na kocu dopiero, kiedy Zermeno oświadczył, że to już wszystko co przynieśli.
Sądząc po ilości pudełek i papierowych talerzyków i tak za dużo.
Przez dłuższą chwilę nadzorował jeszcze garnek z winem, rozlewając każdemu po porcji, gdy zaczęła się nad nim unosić pachnąca cynamonem i goździkami para. Podając Blance blaszany kubek, skinął lekko głową, mając nadzieję, że potrafił tym jednym gestem przekazać to, czego nie mógł sklecić w towarzystwie język – że też życzy jej tego, co najlepsze.
Grupa złożona przez Yamileth nie miała problemu z wyszukiwaniem tematu do rozmów – czy były to dalsze życzenia i poklepywanie się nawzajem po plecach, jak to udała im się niespodzianka, przez westchnienia, że na plaży nijak nie dało się przetestować rolek. Przez moment zerknęli nawet na kupkę kamieni, którą Es wyłowił z jeziora, a Blanca opisała, ale temat pracy bladł, gdy w rękach pojawiał się kolejny kubek grzanego wina. Barros z cichym rozbawieniem przyglądał się jak Giovana przypomina mężowi o trosce o wątrobę, Sal czerwieni się coraz bardziej, Nita chichocze w swoje naczynie, składając usta w dzióbek, a Yami trąca palcem policzek kuzynki, by nagle połaskotać ją w bok.
Chaos.
Blanca Vargas
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 22 Kwi - 18:23
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Rzeczywiście, był chaos. Zamieszanie tak duże, że Blanca szybko się pogubiła - i nagle, zupełnie znienacka, uświadomiła sobie, jak bardzo denerwowała się przez cały dzień. Wcześniej, mając takie bądź inne zajęcia, udawało jej się z grubsza ignorować to, że była... Cóż, właśnie ignorowana. Teraz jednak, gdy wszystkie te nerwy uszły z niej nagle jak z przekłutego balonika, gdy okazało się, że nikt jej nie ignorował i że ci wszyscy ludzie wcale jej nie zawiedli - zaczęły drżeć jej dłonie. Od tak, zupełnie nieproszone, drgnęły najpierw raz, potem drugi. Kolejnych nie było - Vargas odruchowo zacisnęła je w pięści i wcisnęła w nieco przydługie rękawy bluzy.
Rozluźniała się znów stopniowo. Zaskakująco milcząca, przez dłuższą chwilę patrzyła na wszystkich i na każdego z osobna, uśmiechając się tylko łagodnie. Gdy napotkała wzrokiem Estebana, biorąc od niego kubek z grzańcem odpowiedziała nieznacznym skinieniem głową. Wiedziała. Nie musiał nic mówić.
Usta ułożyły jej się w bezgłośne dziękuję - i nie chodziło tylko o niewypowiedziane życzenia. Raczej o całe to popołudnie. O troskę, czy aby na pewno nie wywali się po drodze, o siedzenie pod jednym kocem, zajadanie ciastek i rozmowę o tych, którzy byli im najbliżsi. Vargas doceniała przygotowaną niespodziankę, ale bardzo doceniała też to, co było przed nią.
W którymś momencie zaczęła wtrącać się do rozmów. Naprędce streściła, co znaleźli - o dziwo, mimo że cała dzisiejsza wyprawa okazała się być głównie przykrywką, zespół wciąż chciał o tym posłuchać. Spytała Nitę o ostatnie podboje sercowe i zaproponowała, że skoro z mężczyznami jej nie wychodzi, to może niech przerzuci się na dziewczynki. Rabago zachichotała na to w nieco tylko innym tonie niż chichotała dotąd. No i Yamileth. Jej Yamileth, poniekąd. Gdy Serrano sięgnęła bo broń ciężkiego kalibru - łaskotki - Blanca po równo chichotała co opieprzała kuzynkę za bezmyślność, gdy gorące wino rozchlapało się z kubka na wszystkie strony.
Potem, oddychając głośno, sięgnęła do plecaka.
- Dolej - zarządziła raczej niż poprosiła, wyciągając kubek do Estebana, który stał się niejako strażnikiem dzisiejszego grzańca. Uśmiechała się jednak szeroko, nie mogło być więc mowy, by traktować rozkaz dziewczyny poważnie.
Teraz, gdy najgorsze nerwy odeszły, Blanca nie umiała być poważna. A miało być tylko gorzej.
Gdy w kubku znów znalazło się parujące wino, Vargas doprawiła je kilkoma kroplami z niepozornej fiolki, którą potem z powrotem wepchnęła do plecaka. Pozwalając, by narkotyk rozpuścił się w alkoholu, jeszcze przez chwilę siedziała razem z resztą. A potem - ulotniła się po cichu.
Nie odeszła daleko. Wciąż chciała ich widzieć, wciąż pragnęła słyszeć ich śmiechy i widzieć, jak się bawią. Potrzebowała też jednak odrobiny dystansu. Chwili na to, by spojrzeć w niebo.
Zawsze te niebo, zawsze te gwiazdy. Była z tym tak cholernie nudna.
Pierwszy łyk doprawionego używką wina był słodki, drugi - jeszcze bardziej. Po trzecim i czwartym resztki emocji rozpadły się w niej z niemal dosłyszalnym pyknięciem. Burza bodźców i szalejących myśli w jednej chwili rozlała się w kałuży, którą Blanca nie musiała się już przejmować. W mięśnie wpełzła miękkość, w głowę - spokój, tak trudno osiągalny bez Pochłaniacza.
Znad kubka błądziła spojrzeniem po przyjaciołach. Delikatny uśmiech błądził jej w kącikach ust, gdy kolejne salwy śmiechu stawały się coraz głośniejsze, a rumieńce na policzkach jej bliskich - coraz bardziej widoczne nawet z daleka. Gdy jej wzrok padł na Estebana, uśmiechnęła się szerzej. Delikatny przechył głowy, niemą propozycję, by dosiadł się do niej zamiast znosić nieustające chichoty Nity i Yamileth, łatwo było przeoczyć.
Ostatnie trzy łyki alkoholu spłynęły jej ciepłem po gardle. Przecierając twarz, rozłożyła się na zimnym piachu. Gwiazdy na ciemnym niebie wirowały jak szalona - a Blanca czuła je wszystkie. Pulsowanie bladych iskier odbijało się w zaskakująco silnym teraz złocie jej tęczówek.
Za czymś tęskniła, ale nie była pewna, za czym. Rozkładając ręce na boki, wyryła w piachu pokraczną podróbkę śniegowego aniołka.
Rozluźniała się znów stopniowo. Zaskakująco milcząca, przez dłuższą chwilę patrzyła na wszystkich i na każdego z osobna, uśmiechając się tylko łagodnie. Gdy napotkała wzrokiem Estebana, biorąc od niego kubek z grzańcem odpowiedziała nieznacznym skinieniem głową. Wiedziała. Nie musiał nic mówić.
Usta ułożyły jej się w bezgłośne dziękuję - i nie chodziło tylko o niewypowiedziane życzenia. Raczej o całe to popołudnie. O troskę, czy aby na pewno nie wywali się po drodze, o siedzenie pod jednym kocem, zajadanie ciastek i rozmowę o tych, którzy byli im najbliżsi. Vargas doceniała przygotowaną niespodziankę, ale bardzo doceniała też to, co było przed nią.
W którymś momencie zaczęła wtrącać się do rozmów. Naprędce streściła, co znaleźli - o dziwo, mimo że cała dzisiejsza wyprawa okazała się być głównie przykrywką, zespół wciąż chciał o tym posłuchać. Spytała Nitę o ostatnie podboje sercowe i zaproponowała, że skoro z mężczyznami jej nie wychodzi, to może niech przerzuci się na dziewczynki. Rabago zachichotała na to w nieco tylko innym tonie niż chichotała dotąd. No i Yamileth. Jej Yamileth, poniekąd. Gdy Serrano sięgnęła bo broń ciężkiego kalibru - łaskotki - Blanca po równo chichotała co opieprzała kuzynkę za bezmyślność, gdy gorące wino rozchlapało się z kubka na wszystkie strony.
Potem, oddychając głośno, sięgnęła do plecaka.
- Dolej - zarządziła raczej niż poprosiła, wyciągając kubek do Estebana, który stał się niejako strażnikiem dzisiejszego grzańca. Uśmiechała się jednak szeroko, nie mogło być więc mowy, by traktować rozkaz dziewczyny poważnie.
Teraz, gdy najgorsze nerwy odeszły, Blanca nie umiała być poważna. A miało być tylko gorzej.
Gdy w kubku znów znalazło się parujące wino, Vargas doprawiła je kilkoma kroplami z niepozornej fiolki, którą potem z powrotem wepchnęła do plecaka. Pozwalając, by narkotyk rozpuścił się w alkoholu, jeszcze przez chwilę siedziała razem z resztą. A potem - ulotniła się po cichu.
Nie odeszła daleko. Wciąż chciała ich widzieć, wciąż pragnęła słyszeć ich śmiechy i widzieć, jak się bawią. Potrzebowała też jednak odrobiny dystansu. Chwili na to, by spojrzeć w niebo.
Zawsze te niebo, zawsze te gwiazdy. Była z tym tak cholernie nudna.
Pierwszy łyk doprawionego używką wina był słodki, drugi - jeszcze bardziej. Po trzecim i czwartym resztki emocji rozpadły się w niej z niemal dosłyszalnym pyknięciem. Burza bodźców i szalejących myśli w jednej chwili rozlała się w kałuży, którą Blanca nie musiała się już przejmować. W mięśnie wpełzła miękkość, w głowę - spokój, tak trudno osiągalny bez Pochłaniacza.
Znad kubka błądziła spojrzeniem po przyjaciołach. Delikatny uśmiech błądził jej w kącikach ust, gdy kolejne salwy śmiechu stawały się coraz głośniejsze, a rumieńce na policzkach jej bliskich - coraz bardziej widoczne nawet z daleka. Gdy jej wzrok padł na Estebana, uśmiechnęła się szerzej. Delikatny przechył głowy, niemą propozycję, by dosiadł się do niej zamiast znosić nieustające chichoty Nity i Yamileth, łatwo było przeoczyć.
Ostatnie trzy łyki alkoholu spłynęły jej ciepłem po gardle. Przecierając twarz, rozłożyła się na zimnym piachu. Gwiazdy na ciemnym niebie wirowały jak szalona - a Blanca czuła je wszystkie. Pulsowanie bladych iskier odbijało się w zaskakująco silnym teraz złocie jej tęczówek.
Za czymś tęskniła, ale nie była pewna, za czym. Rozkładając ręce na boki, wyryła w piachu pokraczną podróbkę śniegowego aniołka.
Esteban Barros
Re: 16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Nie 23 Kwi - 12:34
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Odpowiadało mu to – stanie lekko na uboczu, bez aktywnego uczestnictwa w rozmowach, pilnowanie garnka, do którego w odpowiednich momentach dolewał nową porcję wina z przyprawami. Na początku w towarzystwie tych wszystkich osób drżały mu ręce, kolano podskakiwało, a powierzchowność miał cokolwiek najeżoną. Z dnia na dzień było coraz lepiej, chociaż Barros nigdy nie poczuwał się do bycia integralną częścią tego zespołu – widział się raczej jako przydatną dostawkę.
Sam nie pił dużo – ot jeden kubek, bo bądź co bądź, ktoś w tym towarzystwie musiał pilnować, by wrócili do domu cali i zdrowi.
Dolał Blance, gdy podsunęła swoje naczynie, dolał też Yamileth i Nicie, które podążyły za przykładem solenizantki. Zaprawienie alkoholu przez Vargas umknęło jego uwadze, jej odejście od reszty już nie. Sam też miał na to kilkukrotnie ochotę, kiedy ilość decybeli przy ognisku wżynała mu się w uszy, a potem docierała do mózgu, wywołując lekkie zgrzytanie zębami, ale nie spodziewał się, że to akurat Blanca ucieknie pierwsza. Czyżby też ciężko znosiła zbyt długie pozostawanie w centrum uwagi?
Zerkał na nią co jakiś czas, upewniając się, że kobieta nie zapragnie nagle skąpać się w lodowatym jeziorze, albo nie odejdzie poza zasięg jego wzroku. W półmroku umknął mu delikatny ruch głową, zapraszający by usiadł obok, choć prawdę powiedziawszy niekoniecznie skorzystałby z zaproszenia – choćby tylko dlatego, żeby potem nie wysłuchiwać kolejnych komentarzy Nity i Yamileth. Tym dwóm wydawało się chyba, że jeśli mężczyzna i kobieta znaleźli się w odległości pół metra od siebie, już coś musiało być na rzeczy.
Wino przyniesione przez badaczy wreszcie się skończyło, Es zabrał więc garnek i poszedł opłukać go w jeziorze – po drodze z powrotem do ogniska, zboczył lekko, podchodząc do wyłożonej na piasku Blanki.
- Wygodnie ci tam? – spytał, prawie pozostawiając ją tam, gdzie była. Prawie. Wyraźnie słodki zapach załaskotał go w nos. Odstawiając garnek byle gdzie, mężczyzna kucnął obok solenizantki, sięgając po pusty już kubek po winie, który stał niewinnie obok jej głowy. Nie musiał nawet unosić go bliżej twarzy – słodki jak ulepek zapach brał się właśnie stamtąd.
- Serio? – westchnął, dodając w myślach dwa do dwóch i karcąco spoglądając na Blankę. Z tej odległości pierwszy raz zauważył migoczące w jej oczach złoto.
Nie był pewien dlaczego, ale zamarł na krótki moment, po prostu przyglądając się – wzdrygnął się, kiedy powietrze przeciął głośny, nieco histeryczny śmiech Nity.
- Poczekaj tu – rzucił do Vargas, chociaż nie zapowiadało się, by ta miała uciec w noc jak spłoszona łania i wrócił do reszty siedzącej przy ognisku. A konkretniej do Yamileth, której szybko streścił na ucho, jak zabawiła się jej kuzynka i że powinni zwinąć imprezę – ku chórkowi niezadowolonych jęknięć i namów, by jeszcze trochę posiedzieli. Yami okazała się w tej sytuacji wyjątkowo rozsądna, przypominając, że jeśli zostaną, zasną wreszcie na tej plaży i Giovana nie nadąży z oporządzaniem zasmarkanych nosów oraz zapaleń płuc. Zleciła sprzątanie pudełek, butelek oraz koców, a sama podeszła do leżącej na piasku Blanki.
- Oj, śliczna – zacmokała, kucając przy kuzynce i podkładając jej rękę pod plecy. - W górę. Idziemy do domu. No już.
Mimo wszystkich dobrych chęci, Serrano dała radę tylko posadzić kobietę, a potem przyjęła zadanie bycia jej chwilową podpórką. Vargas zwyczajnie zwiotczała albo nie miała w sobie choć iskry chęci, by iść na własnych nogach. A skoro tak...
- Es!
Barros nie sądził, że właśnie tak zakończy się cała zaplanowana dla Blanki niespodzianka, albo że jego rola wykroczy ponad dywersję, gdy reszta szykowała wszystko, czego potrzebowali. Na pewno nie spodziewał się sprowadzenia do roli tragarza.
Yamileth pomogła mu wziąć przelewającą się przez ręce Blankę na plecy.
Sam nie pił dużo – ot jeden kubek, bo bądź co bądź, ktoś w tym towarzystwie musiał pilnować, by wrócili do domu cali i zdrowi.
Dolał Blance, gdy podsunęła swoje naczynie, dolał też Yamileth i Nicie, które podążyły za przykładem solenizantki. Zaprawienie alkoholu przez Vargas umknęło jego uwadze, jej odejście od reszty już nie. Sam też miał na to kilkukrotnie ochotę, kiedy ilość decybeli przy ognisku wżynała mu się w uszy, a potem docierała do mózgu, wywołując lekkie zgrzytanie zębami, ale nie spodziewał się, że to akurat Blanca ucieknie pierwsza. Czyżby też ciężko znosiła zbyt długie pozostawanie w centrum uwagi?
Zerkał na nią co jakiś czas, upewniając się, że kobieta nie zapragnie nagle skąpać się w lodowatym jeziorze, albo nie odejdzie poza zasięg jego wzroku. W półmroku umknął mu delikatny ruch głową, zapraszający by usiadł obok, choć prawdę powiedziawszy niekoniecznie skorzystałby z zaproszenia – choćby tylko dlatego, żeby potem nie wysłuchiwać kolejnych komentarzy Nity i Yamileth. Tym dwóm wydawało się chyba, że jeśli mężczyzna i kobieta znaleźli się w odległości pół metra od siebie, już coś musiało być na rzeczy.
Wino przyniesione przez badaczy wreszcie się skończyło, Es zabrał więc garnek i poszedł opłukać go w jeziorze – po drodze z powrotem do ogniska, zboczył lekko, podchodząc do wyłożonej na piasku Blanki.
- Wygodnie ci tam? – spytał, prawie pozostawiając ją tam, gdzie była. Prawie. Wyraźnie słodki zapach załaskotał go w nos. Odstawiając garnek byle gdzie, mężczyzna kucnął obok solenizantki, sięgając po pusty już kubek po winie, który stał niewinnie obok jej głowy. Nie musiał nawet unosić go bliżej twarzy – słodki jak ulepek zapach brał się właśnie stamtąd.
- Serio? – westchnął, dodając w myślach dwa do dwóch i karcąco spoglądając na Blankę. Z tej odległości pierwszy raz zauważył migoczące w jej oczach złoto.
Nie był pewien dlaczego, ale zamarł na krótki moment, po prostu przyglądając się – wzdrygnął się, kiedy powietrze przeciął głośny, nieco histeryczny śmiech Nity.
- Poczekaj tu – rzucił do Vargas, chociaż nie zapowiadało się, by ta miała uciec w noc jak spłoszona łania i wrócił do reszty siedzącej przy ognisku. A konkretniej do Yamileth, której szybko streścił na ucho, jak zabawiła się jej kuzynka i że powinni zwinąć imprezę – ku chórkowi niezadowolonych jęknięć i namów, by jeszcze trochę posiedzieli. Yami okazała się w tej sytuacji wyjątkowo rozsądna, przypominając, że jeśli zostaną, zasną wreszcie na tej plaży i Giovana nie nadąży z oporządzaniem zasmarkanych nosów oraz zapaleń płuc. Zleciła sprzątanie pudełek, butelek oraz koców, a sama podeszła do leżącej na piasku Blanki.
- Oj, śliczna – zacmokała, kucając przy kuzynce i podkładając jej rękę pod plecy. - W górę. Idziemy do domu. No już.
Mimo wszystkich dobrych chęci, Serrano dała radę tylko posadzić kobietę, a potem przyjęła zadanie bycia jej chwilową podpórką. Vargas zwyczajnie zwiotczała albo nie miała w sobie choć iskry chęci, by iść na własnych nogach. A skoro tak...
- Es!
Barros nie sądził, że właśnie tak zakończy się cała zaplanowana dla Blanki niespodzianka, albo że jego rola wykroczy ponad dywersję, gdy reszta szykowała wszystko, czego potrzebowali. Na pewno nie spodziewał się sprowadzenia do roli tragarza.
Yamileth pomogła mu wziąć przelewającą się przez ręce Blankę na plecy.
Blanca Vargas
16.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Nie 23 Kwi - 13:03
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban nie przyszedł, ale nie była na tyle świadoma, by wziąć to do siebie. Szczerze mówiąc, w którymś momencie nie była już nawet pewna, że rzeczywiście go zaprosiła - że w ogóle chciała to zrobić. Wiedziała, gdzie jest, poza tym jednak świadomość otaczającego ją świata była... Inna. Mniej pewna. Świat rozpływał się w kolorowych plamach.
Wygodnie ci tam?
Trudno jej było oderwać wzrok od gwiazd, jaśniejące punkty wabiły ją na ścieżki, które... Potrząsnęła głową lekko, rozganiając w ten sposób częściowo lepką mgłę zasnuwającą jej myśli.
- Tak - odpowiedziała z rozbrajająco szczerym uśmiechem. - Całkiem dobrze - przyznała.
Spoglądała na niego, gdy zbierał się do odejścia - i gdy jednak tego nie zrobił. Patrzyła, jak odstawia garnek i zamiast niego podnosi jej kubek. Była wystarczająco przytomna by wiedzieć, dlaczego. Zdziwiłaby się, gdyby były wartownik nie rozpoznał zapachu Pochłaniacza. I chyba zdziwiłaby się też, gdyby to tak po prostu zignorował.
Choć przecież mógłby. Ostatecznie było dobrze, nie? Jej było. Nie robiła nikomu krzywdy, a jej świat stał się trochę bardziej znośny. Myśli zwolniły na tyle, by była w stanie nad nimi nadążać, a zmartwienia... Cóż, przynajmniej na chwilę przestały istnieć.
Na jego pytanie wzruszyła lekko ramionami, rozmazując wyrytego w piachu aniołka. Na polecenie, by została, zaśmiała się tylko beztrosko. Nigdzie się nie wybierała. Tu miała niebo i gwiazdy.
Nie widziała, jak Esteban tłumaczył sytuację Yamileth - gdy mężczyzna się oddalił, znów straciła zainteresowanie. Jej myśli, choć spokojniejsze, i tak skakały miękko, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Barros odszedł, więc zajęła się czymś innym. Snuciem marzeń. Tworzeniem planów, których nie będzie potem pamiętać. Delektowaniem się tym, jak jej dobrze. Nie zawsze tak było.
Impreza skończyła się… Kiedyś. Blanca nie była pewna, ile minęło czasu. Pewnie niezbyt dużo, bo, ostatecznie, wciąż było zimno, a raczej nikt nie chciał potem chorować. No i ona. Z zadziwiającą przytomnością zdawała sobie sprawę, że to chyba częściowo przez nią już się zbierają.
- Nie chcę - zaprotestowała, gdy Yamileth pojawiła się obok, ale nie bardzo mogła się oprzeć, gdy kuzynka podniosła ją do siadu. Z cichym westchnieniem wsparła się na kobiecie, ułożyła jej głowę na ramieniu. - Nie chcę, Yami. Zostańmy tu. Tu jest...
Nawet, jeśli planowała złożyć jakieś sensowne zdanie, nie zdążyła. Serrano przestała ją słuchać, głaskała ją tylko odruchowo po włosach - zapiaszczonych teraz i zimnych. I wołała Estebana. Ratowała sytuację, jak zawsze. Vargas uśmiechnęła się blado.
Wczepiła się w Esa jak małe zwierzę. Nie dlatego, że tak chciała, co po prostu dlatego, że tak reagowało jej ciało. Pamiętało wiele rzeczy, z których żadne nie były związane z Barrosem. Wtulając policzek w kurtkę mężczyzny, odetchnęła powoli, mimowolnie gładząc sztywny materiał. Chyba wiedziała, że to nie on, ale... Może nie. Może przez tę jedną chwilę wydawało jej się, że jest znów jak kiedyś.
- Tęskniłam - wymruczała cicho, zamykając oczy i wciskając twarz głębiej w ciepłe ubrania mężczyzny. - Dobrze, że jesteś, conejito - wyszeptała czule.
Ona była jego iskierką, on jej króliczkiem. Kiedyś byli słodcy aż do przesady.
Wiedziała, kiedy wrócili do mieszkania i dała radę przebrać się w piżamę. Yamileth chciała zaciągnąć ją pod prysznic, ale Blanca pokręciła tylko głową, zapadając się w miękki materac. Zasnęła szybko, choć wcale nie spokojnie. Gdy pierwsze działanie Pochłaniacza straciło na sile, zaczęła się budzić - i chorować. Ostatecznie alkohol nie szedł z narkotykami w parze zbyt dobrze.
Potem, budząc się kolejnego wieczora, żałowała bardzo wielu rzeczy, choć nie wszystkie potrafiłaby opisać.
Blanca i Esteban z tematu
Wygodnie ci tam?
Trudno jej było oderwać wzrok od gwiazd, jaśniejące punkty wabiły ją na ścieżki, które... Potrząsnęła głową lekko, rozganiając w ten sposób częściowo lepką mgłę zasnuwającą jej myśli.
- Tak - odpowiedziała z rozbrajająco szczerym uśmiechem. - Całkiem dobrze - przyznała.
Spoglądała na niego, gdy zbierał się do odejścia - i gdy jednak tego nie zrobił. Patrzyła, jak odstawia garnek i zamiast niego podnosi jej kubek. Była wystarczająco przytomna by wiedzieć, dlaczego. Zdziwiłaby się, gdyby były wartownik nie rozpoznał zapachu Pochłaniacza. I chyba zdziwiłaby się też, gdyby to tak po prostu zignorował.
Choć przecież mógłby. Ostatecznie było dobrze, nie? Jej było. Nie robiła nikomu krzywdy, a jej świat stał się trochę bardziej znośny. Myśli zwolniły na tyle, by była w stanie nad nimi nadążać, a zmartwienia... Cóż, przynajmniej na chwilę przestały istnieć.
Na jego pytanie wzruszyła lekko ramionami, rozmazując wyrytego w piachu aniołka. Na polecenie, by została, zaśmiała się tylko beztrosko. Nigdzie się nie wybierała. Tu miała niebo i gwiazdy.
Nie widziała, jak Esteban tłumaczył sytuację Yamileth - gdy mężczyzna się oddalił, znów straciła zainteresowanie. Jej myśli, choć spokojniejsze, i tak skakały miękko, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Barros odszedł, więc zajęła się czymś innym. Snuciem marzeń. Tworzeniem planów, których nie będzie potem pamiętać. Delektowaniem się tym, jak jej dobrze. Nie zawsze tak było.
Impreza skończyła się… Kiedyś. Blanca nie była pewna, ile minęło czasu. Pewnie niezbyt dużo, bo, ostatecznie, wciąż było zimno, a raczej nikt nie chciał potem chorować. No i ona. Z zadziwiającą przytomnością zdawała sobie sprawę, że to chyba częściowo przez nią już się zbierają.
- Nie chcę - zaprotestowała, gdy Yamileth pojawiła się obok, ale nie bardzo mogła się oprzeć, gdy kuzynka podniosła ją do siadu. Z cichym westchnieniem wsparła się na kobiecie, ułożyła jej głowę na ramieniu. - Nie chcę, Yami. Zostańmy tu. Tu jest...
Nawet, jeśli planowała złożyć jakieś sensowne zdanie, nie zdążyła. Serrano przestała ją słuchać, głaskała ją tylko odruchowo po włosach - zapiaszczonych teraz i zimnych. I wołała Estebana. Ratowała sytuację, jak zawsze. Vargas uśmiechnęła się blado.
Wczepiła się w Esa jak małe zwierzę. Nie dlatego, że tak chciała, co po prostu dlatego, że tak reagowało jej ciało. Pamiętało wiele rzeczy, z których żadne nie były związane z Barrosem. Wtulając policzek w kurtkę mężczyzny, odetchnęła powoli, mimowolnie gładząc sztywny materiał. Chyba wiedziała, że to nie on, ale... Może nie. Może przez tę jedną chwilę wydawało jej się, że jest znów jak kiedyś.
- Tęskniłam - wymruczała cicho, zamykając oczy i wciskając twarz głębiej w ciepłe ubrania mężczyzny. - Dobrze, że jesteś, conejito - wyszeptała czule.
Ona była jego iskierką, on jej króliczkiem. Kiedyś byli słodcy aż do przesady.
Wiedziała, kiedy wrócili do mieszkania i dała radę przebrać się w piżamę. Yamileth chciała zaciągnąć ją pod prysznic, ale Blanca pokręciła tylko głową, zapadając się w miękki materac. Zasnęła szybko, choć wcale nie spokojnie. Gdy pierwsze działanie Pochłaniacza straciło na sile, zaczęła się budzić - i chorować. Ostatecznie alkohol nie szedł z narkotykami w parze zbyt dobrze.
Potem, budząc się kolejnego wieczora, żałowała bardzo wielu rzeczy, choć nie wszystkie potrafiłaby opisać.
Blanca i Esteban z tematu