:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros
3 posters
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 24 Cze - 18:29
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
30.03.2001
W pewnym stopniu zdążył zapomnieć, jak to jest przebywać wśród ludzi w ciągu dnia – tego prawdziwego, a nie tego co iskrzyca Blanki nazywała dniem dla nich wszystkich. Kiedy porankami stały się wieczory, a świt końcem dnia, Barrosowi całkiem pomieszał się biologiczny zegar. Rozbudzany byle szelestem, zaklęciem uszczelniał swoje okna, by nie przepuszczały dźwięków z ulicy w trakcie, gdy na zewnątrz świeciło słońce, a mimo to i tak wstawał czasem, gdy reszta smacznie chrapała, obchodząc mieszkanie oraz przynależący do niego ogród. Jakoś funkcjonował.
Teraz, porankiem przemieszczając się między trochę zaspanymi jeszcze ludźmi i niosąc na ramieniu obszerną torbę, czuł się zwyczajnie dobrze – chociaż w innych okolicznościach na pewno marudziłby na nadmiar osób w najbliższej okolicy.
Miał misję i misja ta zyskiwała najwyższy priorytet. Misje właściwie były dwie, ale do czasu rozwiązania Es nie mógł się nikomu pochwalić, że udało mu się ją wykonać, mimo małej ilości czasu i niezwykłej ilości srebra, a także nikłych ilości uroku osobistego, jakie musiał wyłożyć, by zachęcić kaletnika do... Zagalopował się. Może później opowie o tym Blance, kiedy już skończą.
Na razie zbliżała się godzina, którą podał kobiecie jako godzinę spotkania na plaży przy jeziorze, przyspieszył więc kroku, ratując się teleportacją na niewielkich odcinkach. Nie był pewien, czy znalazł dokładnie to samo miejsce, gdzie ledwie dwa tygodnie wcześniej świętowali urodziny Vargas imprezą niespodzianką, ale uznał, że było wystarczająco blisko, by w razie potrzeby Blanca go znalazła. Odłożył torbę na piasek, z dużych kamieni przy brzegu układając okrąg w miejscu, w którym plaża ze spadku nabierała łagodnego poziomu. Wyciągnął kilka szczap, które podwędził z kosza obok kominka i stosownie zmniejszył zaklęciem, by nie wywołać pytań ze strony reszty zespołu, a gdy przywrócił je do pierwotnego rozmiaru, wystarczyło by ułożyć solidne ognisko. Może nawet za duże, ale Es nie miał pojęcia, ile czasu spędzą na plaży – ile zajmie mu wyjaśnienie pierwszych ćwiczeń oraz ich zasadności, ani jak długo Blanca będzie chciała nad nimi spędzić. Nie zamierzał jej przecież zmuszać do czegoś, co nie było jej w życiu niezbędne, ani czego sama nie chciała próbować…
Może trochę kłamał sam przed sobą. Może kłamał, bo w teorii łagodne podejście do ucznia brzmiało pięknie, ale nie miał pojęcia, jakim będzie nauczycielem. Nigdy nie miał okazji tego sprawdzić. Jakkolwiek źle by to nie zabrzmiało, Blanca miała być jego królikiem doświadczalnym. Dobrze, że miał do pomocy dzienniki swoje i ciotki.
Odpalając wysuszone szczapy, Esteban zmrużył oczy, ze stosownej odległości przyglądając się, czy płomień dobrze złapał się drewna i dopiero potem wyjął z torby dwa koce, składając je na pół dla lepszej izolacji od zimnego piasku oraz rozkładając jeden naprzeciw drugiego. Potem pozostało mu czekać – nie potrzebowali nic więcej do tych pierwszych zajęć i prawdę powiedziawszy, Barros mógł wybrać o wiele przyjemniejsze miejsce do ich przeprowadzenia. Może jakąś salę z ogrzewaniem? Nie potrafił się jednak oprzeć przyciąganiu jeziora, które raz odwiedzone z powodu pracy – oraz imprezy niespodzianki – zdawało się zachęcać, by wrócił i znów się w nim zanurzył. Gdyby temperatury w Skandynawii na to pozwalały, pewnie właśnie zrzucałby wierzchnią warstwę ubrań, ale resztki rozsądku namolnie przypominały o niedawnym katarze, karząc cieszyć się bliskością wody na odległość.
Es westchnął nieszczęśliwie, upewniając się, że przedmiot jego drugiej misji leżał bezpiecznie na dnie torby zawinięty w kawałek brązowego papieru – z początku wydawało mu się to dobrym pomysłem, ale wątpliwości jakie zagnieździły się wokół tematu nauki Blanki, atakowały go uparcie z różnych kątów.
A co jeśli będziesz kiepskim nauczycielem? A co jak zrezygnuje po jednym razie? A co jak uzna to za głupie?
Czekając na kobietę, zaczął chodzić w koło ogniska, powtarzając w myślach ustępy z pierwszych wpisów ze swojego dziennika – tych, które z detalami opisywały początki nauki. Zapomniał w tym wszystkim, jak blisko znajdował się zwykle drażniących i jego i kajmana płomieni, ani że w kieszeni kurtki miał nieotwartą jeszcze paczkę papierosów.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 24 Cze - 21:20
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Poprzedniego dnia – nocy – nie mogła skupić się na pracy i tylko dzięki temu położyła się wcześniej. Czy jednak udało jej się od razu zasnąć? Oczywiście, że nie. Rozsądek podpowiadał, że musi nabrać sił – że skoro ma jutro się uczyć, musi być na to wystarczająco przytomna. Rozsądku jednak nikt nie słuchał. W efekcie Blanca przewracała się z boku na bok, a gdy wreszcie zasnęła, zwinięta w pozycji embrionalnej, z Oktawianem przytulonym ciasno do piersi, miała wrażenie, że budzik – i ostre światło słonecznego, marcowego poranka wpadające przez nie do końca zasunięte zasłony – obudził ją po zaledwie dwóch, może trzech minutach. Przez moment przeszło jej przez myśl, że to był zły pomysł. Nie samo wyrażenie chęci na naukę, ale ten pośpiech. To, że chciała zacząć już, od razu, i że...
Zmusiła się, by przestać myśleć w ten sposób. Ziewając szeroko, wygrzebała się spod kołdry – a potem, polegając na automatyzmach, w połowie na macanego przygotowała się do wyjścia. Po szybkim prysznicu i równie prędkim śniadaniu zalanym dwiema puszkami energetyków przyszła pora na wybranie ciuchów. Miało być wygodnie, tak powiedział Es, po ledwie chwili zastanowienia wcisnęła się więc w kolorowe leginsy, gładką koszulkę i wyraźnie za dużą, sięgającą jej pośladków ciepłą bluzę z nadrukowanym Bulbasaurem zgarniętą jakiś czas temu z działu dla mężczyzn Związała włosy w ciasny kucyk, wsunęła na stopy niespecjalnie ciepłe, ale za to wygodne, wyraźnie znoszone trampki i, poprawiając na nosie antyiskrzycowe okulary i zarzucając na ramię plecak, wyszła z mieszkania zanim zdążyła się rozmyślić.
Szła szybko, stawiając kroki w rytm grających jej w uszach Depeche'ów. Discman i niezbyt duże słuchawki na pałąku były czymś, z czym nie potrafiła się rozstać. Nie potrzebowała muzyki aż tak bardzo, jak oddechu – podobne stwierdzenie uznałaby za niepotrzebne wyolbrzymienie – faktem było jednak, że z muzyką było jej łatwiej. Łatwiej się dobudzić, łatwiej skupić na czymkolwiek, co miała aktualnie do zrobienia. Łatwiej pozbierać myśli lub – zupełnie nie myśleć. Łatwiej zasnąć. Łatwiej zapomnieć o lękach, które czepiały jej się czasem jak rzepy psiego ogona.
Gdy dotarła na plażę, była już wystarczająco przytomna, by nie tylko wiedzieć, gdzie i po co przyszła, ale też – by poczuć pewne podekscytowanie nadchodzącą nauką. Nie oczekiwała fajerwerków – nie od razu – ale nawet słuchanie teorii byłoby dla niej teraz ciekawe. Blanca szalenie lubiła się uczyć – poznawać nowe fakty, nabywać nowe umiejętności. Jeśli chodziło o wiedzę, nigdy nie było jej mało. Dziedzina w zasadzie nie miała znaczenia – Vargas gromadziła fakty dotyczące absolutnie wszystkiego, od tradycji pogrzebowych wędrownych plemion Afryki, przez zwyczaje godowe pand małych, aż po tajniki inżynierii lotniczej.
Dostrzeżenie Estebana nie było trudne – o tej porze plaża nie była oblegana. Blanca uśmiechnęła się łagodnie, tylko po to, by po chwili zmarszczyć brwi delikatnie. Nie była pewna, czy Barros krąży wokół przygotowanego ogniska po to, by się rozgrzać, czy dlatego, że... jest zdenerwowany? To drugie nasunęło jej się tylko dlatego, że nawet z daleka mężczyzna wydawał się spięty.
Odetchnęła bezgłośnie, powtarzając sobie w duchu, że Es nie był na nią zły – którą to myśl podsunął jej bardzo ochoczo jej własny mózg. Nic nie przychodziło jej tak łatwo, jak wyobrażanie sobie najgorszych wariantów... W zasadzie wszystkiego.
Podchodząc bliżej, zwolniła kroku i zsunęła słuchawki na szyję. Wyłączyła odtwarzacz i, wahając się jeszcze przez chwilę, w kilku ostatnich krokach pokonała wreszcie odległość dzielącą ją od zwróconego do niej plecami mężczyzny. To, że jej nie zauważył, nie zwrócił uwagi na jej nadejście choć przecież wcale nie próbowała zachowywać się cicho – już to wyraźnie świadczyło o jego zamyśleniu.
Objęcie go w pasie przyszło jej łatwo, zupełnie naturalnie.
- Hej – rzuciła cicho, przytulając policzek do pleców Estebana.
Trzymała go tak przez chwilę, zanim zdecydowała się rozluźnić uścisk.
- Długo czekasz? – spytała.
Nie miała zegarka, nie była pewna, która jest godzina. Z mieszkania na pewno wyszła jednak odpowiednio wcześniej, nie sądziła więc, by była spóźniona.
Odkładając plecak na jeden z rozłożonych koców, wyciągnęła dwa termosy, od razu podając jeden Esowi.
- Zrobiłam ci kawę – powiedziała po prostu i uśmiechnęła się lekko. Jej własna butelka pachniała malinami, sugerując, że w kontekście napoju nie ma żadnych niespodzianek i rewelacji – ot, ulubiona herbata Blanki, zapewne osłodzona miodem, może z dodatkiem soku z cytryny.
Zmusiła się, by przestać myśleć w ten sposób. Ziewając szeroko, wygrzebała się spod kołdry – a potem, polegając na automatyzmach, w połowie na macanego przygotowała się do wyjścia. Po szybkim prysznicu i równie prędkim śniadaniu zalanym dwiema puszkami energetyków przyszła pora na wybranie ciuchów. Miało być wygodnie, tak powiedział Es, po ledwie chwili zastanowienia wcisnęła się więc w kolorowe leginsy, gładką koszulkę i wyraźnie za dużą, sięgającą jej pośladków ciepłą bluzę z nadrukowanym Bulbasaurem zgarniętą jakiś czas temu z działu dla mężczyzn Związała włosy w ciasny kucyk, wsunęła na stopy niespecjalnie ciepłe, ale za to wygodne, wyraźnie znoszone trampki i, poprawiając na nosie antyiskrzycowe okulary i zarzucając na ramię plecak, wyszła z mieszkania zanim zdążyła się rozmyślić.
Szła szybko, stawiając kroki w rytm grających jej w uszach Depeche'ów. Discman i niezbyt duże słuchawki na pałąku były czymś, z czym nie potrafiła się rozstać. Nie potrzebowała muzyki aż tak bardzo, jak oddechu – podobne stwierdzenie uznałaby za niepotrzebne wyolbrzymienie – faktem było jednak, że z muzyką było jej łatwiej. Łatwiej się dobudzić, łatwiej skupić na czymkolwiek, co miała aktualnie do zrobienia. Łatwiej pozbierać myśli lub – zupełnie nie myśleć. Łatwiej zasnąć. Łatwiej zapomnieć o lękach, które czepiały jej się czasem jak rzepy psiego ogona.
Gdy dotarła na plażę, była już wystarczająco przytomna, by nie tylko wiedzieć, gdzie i po co przyszła, ale też – by poczuć pewne podekscytowanie nadchodzącą nauką. Nie oczekiwała fajerwerków – nie od razu – ale nawet słuchanie teorii byłoby dla niej teraz ciekawe. Blanca szalenie lubiła się uczyć – poznawać nowe fakty, nabywać nowe umiejętności. Jeśli chodziło o wiedzę, nigdy nie było jej mało. Dziedzina w zasadzie nie miała znaczenia – Vargas gromadziła fakty dotyczące absolutnie wszystkiego, od tradycji pogrzebowych wędrownych plemion Afryki, przez zwyczaje godowe pand małych, aż po tajniki inżynierii lotniczej.
Dostrzeżenie Estebana nie było trudne – o tej porze plaża nie była oblegana. Blanca uśmiechnęła się łagodnie, tylko po to, by po chwili zmarszczyć brwi delikatnie. Nie była pewna, czy Barros krąży wokół przygotowanego ogniska po to, by się rozgrzać, czy dlatego, że... jest zdenerwowany? To drugie nasunęło jej się tylko dlatego, że nawet z daleka mężczyzna wydawał się spięty.
Odetchnęła bezgłośnie, powtarzając sobie w duchu, że Es nie był na nią zły – którą to myśl podsunął jej bardzo ochoczo jej własny mózg. Nic nie przychodziło jej tak łatwo, jak wyobrażanie sobie najgorszych wariantów... W zasadzie wszystkiego.
Podchodząc bliżej, zwolniła kroku i zsunęła słuchawki na szyję. Wyłączyła odtwarzacz i, wahając się jeszcze przez chwilę, w kilku ostatnich krokach pokonała wreszcie odległość dzielącą ją od zwróconego do niej plecami mężczyzny. To, że jej nie zauważył, nie zwrócił uwagi na jej nadejście choć przecież wcale nie próbowała zachowywać się cicho – już to wyraźnie świadczyło o jego zamyśleniu.
Objęcie go w pasie przyszło jej łatwo, zupełnie naturalnie.
- Hej – rzuciła cicho, przytulając policzek do pleców Estebana.
Trzymała go tak przez chwilę, zanim zdecydowała się rozluźnić uścisk.
- Długo czekasz? – spytała.
Nie miała zegarka, nie była pewna, która jest godzina. Z mieszkania na pewno wyszła jednak odpowiednio wcześniej, nie sądziła więc, by była spóźniona.
Odkładając plecak na jeden z rozłożonych koców, wyciągnęła dwa termosy, od razu podając jeden Esowi.
- Zrobiłam ci kawę – powiedziała po prostu i uśmiechnęła się lekko. Jej własna butelka pachniała malinami, sugerując, że w kontekście napoju nie ma żadnych niespodzianek i rewelacji – ot, ulubiona herbata Blanki, zapewne osłodzona miodem, może z dodatkiem soku z cytryny.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Nie 25 Cze - 16:43
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
To, że nie zauważył nadchodzącej kobiety, nie świadczyło dobrze o Barrosie w kontekście jego aktualnej profesji. Spiął się, kiedy znienacka został objęty w pasie, a do jego pleców przywarł ciepły ciężar - na końcu języka odruchowo miał już ostre słowa, kiedy głos Blanki strącił go z pantałyku. Czekał na nią przecież, a ona miała prawo witać się z nim w ten sposób. Sam jej to prawo dał, sam tego chciał.
- Hej – rozluźnił się powoli w jej uścisku, nakrywając dłonie wystające z zielonych rękawów swoją. - Właściwie to nie mam pojęcia – parsknął krótko, zdając sobie sprawę, że naprawdę nie wiedział, która była godzina, ani kiedy wyszedł z miasta. Nie miał zegarka i zwykle nie było to problemem.
Obrócił się w uścisku astronomki, kradnąc jej krótkiego buziaka i z lekkim zdziwieniem przyjmując termos – prosta rzecz, pomyśleć o kimś na tyle, by zrobić dla niego coś ciepłego do picia, ale Es zdążył już trochę zapomnieć, jak smakowała taka życzliwość.
- Dzięki – rzucił z lekkim uniesieniem kąta ust, naprędce metaforycznie zbierając do kupy swoje nadtapiające się serce. Tyle razy nazywano go bucem i marudą, a wystarczyło, żeby baba zrobiła mu kawy? No żałosne.
Odchrząknął, obrzucając spojrzeniem ubiór kobiety, samemu czując się, jakby zrobiło mu się zimniej, kiedy zauważył trampki i leginsy – sam nigdy nie miał takich na tyłku, ale widział parę razy w domowych warunkach, jak materiał rozciągał się na nogach Nity, Yami czy Blanki, prześwitując w niektórych miejscach.
- Czy ty chcesz zamarznąć? – spytał z westchnieniem, pochylając się i naciągając materiał gdzieś nad jednym z kolan kobiety, sprawdzając, czy istotnie założyła tę samą cienką atrapę spodni co w domu. Założyła. Barros poczuł lodowaty dreszcz w jej imieniu. - Ja wiem, że pisałem wygodnie, ale... Kurde, następnym razem pójdziemy gdzieś, gdzie ci z zasady nie odmarznie tyłek.
Mógłby ją wysłać do domu i kazać się przebrać. Mógłby tupnąć nogą, unieść się, powiedzieć, że zachowała się durnie – tylko co by to dało?
Mógł też zrobić coś jeszcze – w końcu był samozwańczym specem od przemiany, prawda? Na moment zacisnął lekko palce na nodze Blanki, mamrocząc formułę zaklęcia, które nie zmieniło leginsów na parę ocieplanych, sztywnych spodni – chciał przecież, żeby mogła się w nich ruszać – ale pogrubiło materiał, zagęściło jego splot. Wciąż się rozciągał, ale Es nie widział już pod spodem nagiej skóry kobiety. Z jej wyborem obuwia jeszcze jakoś mógł żyć, choć ze swoim nadmiernym odczuwaniem zimna wciąż uważał go za głupotę.
- No – rzucił z zadowoleniem, klepiąc lekko udo Blanki i prostując się. - To teraz możemy zacząć. Siadaj na koc.
Nerwowe wiercenie i ściskanie w brzuchu, które na moment rozproszyło się rozmową, wróciło w dwójnasób, gdy zdał sobie sprawę, że to już.
- Chyba, że zmieniłaś zdanie? Ostatnia szansa – dodał, siadając ze skrzyżowanymi nogami na kocu rozłożonym naprzeciw tego, który zostawił dla Blanki, nalewając sobie trochę kawy do metalowej nakrętki termosu i biorąc łyk. Ciepło przyjemnie spłynęło mu wzdłuż przełyku. Nie słysząc protestów, Esteban odetchnął krótko, podnosząc wzrok na siedzącą naprzeciw kobietę.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci o tym, że przemiana wymaga, żebyś zmieniła nawyki, które wynikły z rzucania zaklęć dłonią? Od tego zaczniemy – przygryzł krótko wnętrze policzka, podnosząc rękę. - Jak rzucasz zaklęcia, czujesz jak wszystko kumuluje się w dłoni, prawda? – poruszył palcami. - Na resztę ciała nie zwraca się uwagi. Tego musimy cię oduczyć, bo chcemy żebyś przemieniła całe ciało, a nie tylko rękę – sięgnął do zamka kurtki, rozpinając go nieco pod szyją, by było mu za chwilę łatwiej pokazywać ruchy, które Blanka miała naśladować. - To pewnie łatwiejsze, kiedy jest się jeszcze dzieckiem, bo nie nabrało się za dużo przyzwyczajeń, ale poradzisz sobie. Nigdzie nam się nie spieszy. Nie musi ci to nawet wyjść dzisiaj – zapewnił, wzruszając lekko ramionami i zauważając, że im dłużej mówił, tym mniej zwracał uwagę na supeł nerwów, który zacisnął mu się na wnętrznościach. - Będziemy się rozciągać, żebyś w ogóle poczuła, że masz to ciało – powiedział, uśmiechając się kątem ust. - Siedzicie cały dzień nad książkami i teleskopami, to pewnie czujecie tylko swoje tyłki – dodał z nutą złośliwości, pozwalając wcześniejszemu uśmiechowi rozciągnąć się, odsłaniając zęby.
- Naśladuj mnie. Tylko nie mów potem nikomu, jak durnie to wyglądało – rzucił, opierając dłonie na kolanach.
Rozciąganie nie było dla Esa czymś nowym – pokazane dawno temu przez ciotkę, najpierw stanowiło część nauki, a potem wstęp do cięższych ćwiczeń. Podróżując z zespołem Yamileth robił to wszystko za zamkniętymi drzwiami, często zanim reszta podniosła się z łóżek – Nita i tak wystarczająco gapiła się na niektóre z części jego ciała.
Rozluźnianie karku nie było trudne – wymagało tylko prostych ruchów głową, od których przeszli do boków. Es podpowiadał, kiedy Blanca miała przesunąć ręce, jak się wesprzeć i kiedy unieść jedną z nich, po kolei z obu stron, aż do momentu, w którym zapewne poczuła lekkie ciągnięcie. Składali się z rękoma przodu, chwytali stóp i dotykali czołem kolan. Pokazywał jej, jak przesunąć, podwinąć i pociągnąć nogi, żeby rozciągać uda, wstając na chwilę i podchodząc, żeby poprawić jej postawę. Z jakiegoś powodu miała problem odpowiednio daleko podwinąć stopę pod pośladek. Objął palcami jej kostkę, przytrzymując nogę tam, gdzie powinna była być.
- Pali? – spytał z udawaną niewinnością, wspierając brodę na ramieniu kobiety.
- Hej – rozluźnił się powoli w jej uścisku, nakrywając dłonie wystające z zielonych rękawów swoją. - Właściwie to nie mam pojęcia – parsknął krótko, zdając sobie sprawę, że naprawdę nie wiedział, która była godzina, ani kiedy wyszedł z miasta. Nie miał zegarka i zwykle nie było to problemem.
Obrócił się w uścisku astronomki, kradnąc jej krótkiego buziaka i z lekkim zdziwieniem przyjmując termos – prosta rzecz, pomyśleć o kimś na tyle, by zrobić dla niego coś ciepłego do picia, ale Es zdążył już trochę zapomnieć, jak smakowała taka życzliwość.
- Dzięki – rzucił z lekkim uniesieniem kąta ust, naprędce metaforycznie zbierając do kupy swoje nadtapiające się serce. Tyle razy nazywano go bucem i marudą, a wystarczyło, żeby baba zrobiła mu kawy? No żałosne.
Odchrząknął, obrzucając spojrzeniem ubiór kobiety, samemu czując się, jakby zrobiło mu się zimniej, kiedy zauważył trampki i leginsy – sam nigdy nie miał takich na tyłku, ale widział parę razy w domowych warunkach, jak materiał rozciągał się na nogach Nity, Yami czy Blanki, prześwitując w niektórych miejscach.
- Czy ty chcesz zamarznąć? – spytał z westchnieniem, pochylając się i naciągając materiał gdzieś nad jednym z kolan kobiety, sprawdzając, czy istotnie założyła tę samą cienką atrapę spodni co w domu. Założyła. Barros poczuł lodowaty dreszcz w jej imieniu. - Ja wiem, że pisałem wygodnie, ale... Kurde, następnym razem pójdziemy gdzieś, gdzie ci z zasady nie odmarznie tyłek.
Mógłby ją wysłać do domu i kazać się przebrać. Mógłby tupnąć nogą, unieść się, powiedzieć, że zachowała się durnie – tylko co by to dało?
Mógł też zrobić coś jeszcze – w końcu był samozwańczym specem od przemiany, prawda? Na moment zacisnął lekko palce na nodze Blanki, mamrocząc formułę zaklęcia, które nie zmieniło leginsów na parę ocieplanych, sztywnych spodni – chciał przecież, żeby mogła się w nich ruszać – ale pogrubiło materiał, zagęściło jego splot. Wciąż się rozciągał, ale Es nie widział już pod spodem nagiej skóry kobiety. Z jej wyborem obuwia jeszcze jakoś mógł żyć, choć ze swoim nadmiernym odczuwaniem zimna wciąż uważał go za głupotę.
- No – rzucił z zadowoleniem, klepiąc lekko udo Blanki i prostując się. - To teraz możemy zacząć. Siadaj na koc.
Nerwowe wiercenie i ściskanie w brzuchu, które na moment rozproszyło się rozmową, wróciło w dwójnasób, gdy zdał sobie sprawę, że to już.
- Chyba, że zmieniłaś zdanie? Ostatnia szansa – dodał, siadając ze skrzyżowanymi nogami na kocu rozłożonym naprzeciw tego, który zostawił dla Blanki, nalewając sobie trochę kawy do metalowej nakrętki termosu i biorąc łyk. Ciepło przyjemnie spłynęło mu wzdłuż przełyku. Nie słysząc protestów, Esteban odetchnął krótko, podnosząc wzrok na siedzącą naprzeciw kobietę.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci o tym, że przemiana wymaga, żebyś zmieniła nawyki, które wynikły z rzucania zaklęć dłonią? Od tego zaczniemy – przygryzł krótko wnętrze policzka, podnosząc rękę. - Jak rzucasz zaklęcia, czujesz jak wszystko kumuluje się w dłoni, prawda? – poruszył palcami. - Na resztę ciała nie zwraca się uwagi. Tego musimy cię oduczyć, bo chcemy żebyś przemieniła całe ciało, a nie tylko rękę – sięgnął do zamka kurtki, rozpinając go nieco pod szyją, by było mu za chwilę łatwiej pokazywać ruchy, które Blanka miała naśladować. - To pewnie łatwiejsze, kiedy jest się jeszcze dzieckiem, bo nie nabrało się za dużo przyzwyczajeń, ale poradzisz sobie. Nigdzie nam się nie spieszy. Nie musi ci to nawet wyjść dzisiaj – zapewnił, wzruszając lekko ramionami i zauważając, że im dłużej mówił, tym mniej zwracał uwagę na supeł nerwów, który zacisnął mu się na wnętrznościach. - Będziemy się rozciągać, żebyś w ogóle poczuła, że masz to ciało – powiedział, uśmiechając się kątem ust. - Siedzicie cały dzień nad książkami i teleskopami, to pewnie czujecie tylko swoje tyłki – dodał z nutą złośliwości, pozwalając wcześniejszemu uśmiechowi rozciągnąć się, odsłaniając zęby.
- Naśladuj mnie. Tylko nie mów potem nikomu, jak durnie to wyglądało – rzucił, opierając dłonie na kolanach.
Rozciąganie nie było dla Esa czymś nowym – pokazane dawno temu przez ciotkę, najpierw stanowiło część nauki, a potem wstęp do cięższych ćwiczeń. Podróżując z zespołem Yamileth robił to wszystko za zamkniętymi drzwiami, często zanim reszta podniosła się z łóżek – Nita i tak wystarczająco gapiła się na niektóre z części jego ciała.
Rozluźnianie karku nie było trudne – wymagało tylko prostych ruchów głową, od których przeszli do boków. Es podpowiadał, kiedy Blanca miała przesunąć ręce, jak się wesprzeć i kiedy unieść jedną z nich, po kolei z obu stron, aż do momentu, w którym zapewne poczuła lekkie ciągnięcie. Składali się z rękoma przodu, chwytali stóp i dotykali czołem kolan. Pokazywał jej, jak przesunąć, podwinąć i pociągnąć nogi, żeby rozciągać uda, wstając na chwilę i podchodząc, żeby poprawić jej postawę. Z jakiegoś powodu miała problem odpowiednio daleko podwinąć stopę pod pośladek. Objął palcami jej kostkę, przytrzymując nogę tam, gdzie powinna była być.
- Pali? – spytał z udawaną niewinnością, wspierając brodę na ramieniu kobiety.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Nie 25 Cze - 18:30
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Uniosła brwi, zdziwiona oceną Estebana.
- Hej, nie marznę tak łatwo - stwierdziła z przekonaniem. - Poza tym nawet tutaj to już chyba wiosna, nie? Nie ma śniegu w każdym razie, więc naprawdę nie powinno być pro... - Urwała. Nie spodziewała się zaklęcia i na pewno nie przewidziała, że Barros tak po prostu zmieni jej leginsy w coś… W sumie nie wiadomo w co. Chyba nadal leginsy. Tylko grubsze.
- To były moje ulubione spodnie - sapnęła z oburzeniem. - A ty je zepsułeś. Po wszystkim oczekuję przywrócenia ich do poprzedniego stanu - zarządziła i pokręciła głową z - teatralnym tym razem - nachmurzeniem. - Będzie się rządził, patrzcie go - skomentowała.
Naburmuszenia nie udało jej się jednak utrzymać zbyt długo. Jedne klepnięcie w udo później westchnęła cicho, skradła Estebanowi szybkiego buziaka - nie pierwszego i zapewne też nie ostatniego tego dnia, choć Blanca za punkt honoru postanowiła sobie nie być nachalną - i posłusznie usadziła się na kocu. Skrzyżowała nogi i obciągnęła bluzę, układając ją tak, by przykrywała jeszcze część ud. Podobnie jak Es, nalała sobie herbaty do zakrętki i upiła parę łyków, czując jak słodkie ciepło rozlewa się jej po ciele.
Widziała, że Barros jest... stremowany? Nie była pewna, czy powinna coś z tym zrobić. Chyba nie? Nie chciała pogorszyć sprawy, a była pewna, że jeśli zwróci na to uwagę, może być jeszcze gorzej. Wiedziała, że dokładnie tak byłoby z nią - gdy to ona stresowała się czy to przed jakimś wystąpieniem na uczelni, czy na przykład przed oficjalnym wystawieniem jej szkiców gdzieś w galerii, ostatnim, czego chciała, to żeby ktoś to komentował.
Na pytanie Esa pokręciła głową bez wahania.
- Nie, żartujesz sobie chyba - odparowała z rozbawieniem. - Przez ponad tydzień nie robiłam nic innego, tylko się zastanawiałam. Gdybym miała zmienić zdanie, zrobiłabym to już wcześniej. Jedźmy z tym. - Uśmiechnęła się szerzej.
Słuchała uważnie, w skupieniu śledząc nie tylko słowa, ale też gesty Barrosa. Potrzebowała chwili, by skoncentrować się nie na tym, jak Es wyglądał, a tym co faktycznie chciał jej pokazać - gdy jednak wreszcie wpadła w stan odpowiedni do przyswajania wiedzy, poddała się mu w pełni. Jej mama śmiała się nierzadko, że jeśli chodzi o naukę, Blanca wpada w jakiś dziwny trans - i że ma to po ojcu. Czy to poznaje nowe rzeczy, czy też sama peroruje o tym, co wie i potrafi - oddaje się temu w pełni. I chyba rzeczywiście tak było.
Nie chciała przerywać Estebanowi, więc na pytanie o użycie magii skinęła tylko głową. Rzeczywiście, gdy już rzucała jakieś czary, robiła to kumulując moc w dłoni. Tak ją uczono w zasadzie od dziecka i, jak dotąd, była przekonana że dokładnie tak trzeba. Teraz okazywało się, że nie do końca, więc... Cóż, zmiana przyzwyczajeń nie jest łatwa, ale Blanca potrafiła być uparta. Naprawdę uparta, jeśli tym uporem mogła coś dla siebie ugrać.
Na wzmiankę o początkowych możliwych - wręcz bardzo prawdopodobnych - niepowodzeniach westchnęła tylko bezgłośnie. Nie lubiła być tą, która czegoś nie potrafi - i która potrzebuje czasu, by coś opanować, stać się w czymś dobrą.
Kąśliwą uwagę Barrosa powitała cichym parsknięciem.
- Nie bądź taki przemądrzały - prychnęła. - Będziesz nam tak dogryzał to następnym razem doleję ci do kawy któryś z tych eliksirów, które Isac warzy na zaliczenia na uczelni. - Uniosła brwi znacząco. Z tego, co pamiętała, żaden z tych wywarów nie był specjalnie przyjemny - głównie dlatego, że zwykle nie wychodziły młodemu dokładnie tak, jak powinny.
Myśl, że mogłaby porozpowiadać na prawo i lewo o tym, jak to Es wdzięcznie prężył się w różnych pozycjach z jogi czy innego pilatesu byłaby może kusząca, gdyby nie to, że Blanca doskonale wiedziała, jakie wyobrażenia by za tym poszły. Pierwszą myślą Nity z pewnością nie byłoby stwierdzenie, że Barros mógł wyglądać durnie; pani Giovana pokiwałaby tylko głową i wyrozumiale stwierdziła, że nie chodzi o to, jak się wygląda, tylko jak dba się o swoje ciało; Yamileth w ogóle nie chciałaby o niczym takim słyszeć, pan Vicente uśmiechnąłby się pewnie tylko pod nosem z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, którego Blanca nigdy nie umiała zinterpretować, a Sal pewnie stwierdziłby tylko, że on to w ogóle zazdrości Estebanowi takiej formy, bo w tym wieku to nie jest takie proste utrzymać ciało nastolatka.
W efekcie zamiast dumać o zemście za kąśliwe uwagi, Blanca zajęła się tym, co ważne. Przyglądając się ruchom Barrosa, odtwarzała je - mniej lub bardziej udanie. Nie była może w tragicznej formie, jeżdżenie na rolkach - szczególnie te wyczynowe, na odpowiednio do tego przygotowanych placach - wymagało większej tężyzny fizycznej niż się wydawało, tym niemniej to było coś innego. Ćwiczenia, jakie pokazywał jej Es były dla Vargas nowe i męczyły jej mięśnie w zupełnie nowy sposób...
I szybko. Zdecydowanie za szybko.
Prędko okazało się, że nie jest ani specjalnie giętka - nie aż tak, jak najwyraźniej powinna być - ani też wybitnie wytrzymała, przynajmniej jeśli chodzi o utrzymywanie ciała w tych wszystkich dziwnych pozycjach, które wymyślał dla niej Barros. Policzki prędko zaczerwieniły jej się z wysiłku, a czoło zrosiło się potem. Powiedzieć, że była zawiedziona, że nie udało jej się dotknąć czołem kolan, to jak nic nie powiedzieć. Była zła. Zażenowana. Zawstydzona. Szło zupełnie nie tak.
A Esteban najwyraźniej świetnie się bawił.
Na pytanie, czy pali, Vargas obrzuciła go odpowiednio palącym spojrzeniem. Bolało jak diabli - wprawdzie nie w sposób, który budziłby w niej paniczną potrzebę przerwania tych wysiłków, ale wciąż niespecjalnie przyjemnie. Czuła się tak, jakby jej ścięgna ktoś rozwlekał końmi. Albo przypalał rozgrzanym żelazem. Albo wbijał w nie gwoździe, rozcinał na pojedyncze nitki, albo na przykład...
Przerwała ten bieg myśli zanim zapuściła się w rewiry najmroczniejszych, średniowiecznych praktyk.
Nie, pomyślała. Nie chciała przecież dać Estebanowi satysfakcji.
- Tak - wypaliła zanim jej mózg przeprocesował wszystko jak trzeba. Zaciskając zęby, oddychała ciężko. - Ale mógłbyś nie być taki z siebie zadowolony. Poskarżę się pani Giovanie co mi robisz i wcale nie będzie ci do śmiechu - wysapała. - Będzie w ciebie wlewać ten swój paskudny syrop... I stawiać ci bańki. Albo, nie wiem, obrzuci cię pijawkami.
Wyrzucając z siebie kolejne słowa, próbowała w ten sposób pozbyć się chociaż części napięcia, gdy zaś to nie podziałało, jęknęła cicho i wsparła się o Estebana w pozycji, która z pewnością nijak się miała do ćwiczeń rozciągających.
- Puść mnie, no. Miej litość - sapnęła, ocierając czoło przedramieniem i ścierając pot miękkim rękawem bluzy.
- Hej, nie marznę tak łatwo - stwierdziła z przekonaniem. - Poza tym nawet tutaj to już chyba wiosna, nie? Nie ma śniegu w każdym razie, więc naprawdę nie powinno być pro... - Urwała. Nie spodziewała się zaklęcia i na pewno nie przewidziała, że Barros tak po prostu zmieni jej leginsy w coś… W sumie nie wiadomo w co. Chyba nadal leginsy. Tylko grubsze.
- To były moje ulubione spodnie - sapnęła z oburzeniem. - A ty je zepsułeś. Po wszystkim oczekuję przywrócenia ich do poprzedniego stanu - zarządziła i pokręciła głową z - teatralnym tym razem - nachmurzeniem. - Będzie się rządził, patrzcie go - skomentowała.
Naburmuszenia nie udało jej się jednak utrzymać zbyt długo. Jedne klepnięcie w udo później westchnęła cicho, skradła Estebanowi szybkiego buziaka - nie pierwszego i zapewne też nie ostatniego tego dnia, choć Blanca za punkt honoru postanowiła sobie nie być nachalną - i posłusznie usadziła się na kocu. Skrzyżowała nogi i obciągnęła bluzę, układając ją tak, by przykrywała jeszcze część ud. Podobnie jak Es, nalała sobie herbaty do zakrętki i upiła parę łyków, czując jak słodkie ciepło rozlewa się jej po ciele.
Widziała, że Barros jest... stremowany? Nie była pewna, czy powinna coś z tym zrobić. Chyba nie? Nie chciała pogorszyć sprawy, a była pewna, że jeśli zwróci na to uwagę, może być jeszcze gorzej. Wiedziała, że dokładnie tak byłoby z nią - gdy to ona stresowała się czy to przed jakimś wystąpieniem na uczelni, czy na przykład przed oficjalnym wystawieniem jej szkiców gdzieś w galerii, ostatnim, czego chciała, to żeby ktoś to komentował.
Na pytanie Esa pokręciła głową bez wahania.
- Nie, żartujesz sobie chyba - odparowała z rozbawieniem. - Przez ponad tydzień nie robiłam nic innego, tylko się zastanawiałam. Gdybym miała zmienić zdanie, zrobiłabym to już wcześniej. Jedźmy z tym. - Uśmiechnęła się szerzej.
Słuchała uważnie, w skupieniu śledząc nie tylko słowa, ale też gesty Barrosa. Potrzebowała chwili, by skoncentrować się nie na tym, jak Es wyglądał, a tym co faktycznie chciał jej pokazać - gdy jednak wreszcie wpadła w stan odpowiedni do przyswajania wiedzy, poddała się mu w pełni. Jej mama śmiała się nierzadko, że jeśli chodzi o naukę, Blanca wpada w jakiś dziwny trans - i że ma to po ojcu. Czy to poznaje nowe rzeczy, czy też sama peroruje o tym, co wie i potrafi - oddaje się temu w pełni. I chyba rzeczywiście tak było.
Nie chciała przerywać Estebanowi, więc na pytanie o użycie magii skinęła tylko głową. Rzeczywiście, gdy już rzucała jakieś czary, robiła to kumulując moc w dłoni. Tak ją uczono w zasadzie od dziecka i, jak dotąd, była przekonana że dokładnie tak trzeba. Teraz okazywało się, że nie do końca, więc... Cóż, zmiana przyzwyczajeń nie jest łatwa, ale Blanca potrafiła być uparta. Naprawdę uparta, jeśli tym uporem mogła coś dla siebie ugrać.
Na wzmiankę o początkowych możliwych - wręcz bardzo prawdopodobnych - niepowodzeniach westchnęła tylko bezgłośnie. Nie lubiła być tą, która czegoś nie potrafi - i która potrzebuje czasu, by coś opanować, stać się w czymś dobrą.
Kąśliwą uwagę Barrosa powitała cichym parsknięciem.
- Nie bądź taki przemądrzały - prychnęła. - Będziesz nam tak dogryzał to następnym razem doleję ci do kawy któryś z tych eliksirów, które Isac warzy na zaliczenia na uczelni. - Uniosła brwi znacząco. Z tego, co pamiętała, żaden z tych wywarów nie był specjalnie przyjemny - głównie dlatego, że zwykle nie wychodziły młodemu dokładnie tak, jak powinny.
Myśl, że mogłaby porozpowiadać na prawo i lewo o tym, jak to Es wdzięcznie prężył się w różnych pozycjach z jogi czy innego pilatesu byłaby może kusząca, gdyby nie to, że Blanca doskonale wiedziała, jakie wyobrażenia by za tym poszły. Pierwszą myślą Nity z pewnością nie byłoby stwierdzenie, że Barros mógł wyglądać durnie; pani Giovana pokiwałaby tylko głową i wyrozumiale stwierdziła, że nie chodzi o to, jak się wygląda, tylko jak dba się o swoje ciało; Yamileth w ogóle nie chciałaby o niczym takim słyszeć, pan Vicente uśmiechnąłby się pewnie tylko pod nosem z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, którego Blanca nigdy nie umiała zinterpretować, a Sal pewnie stwierdziłby tylko, że on to w ogóle zazdrości Estebanowi takiej formy, bo w tym wieku to nie jest takie proste utrzymać ciało nastolatka.
W efekcie zamiast dumać o zemście za kąśliwe uwagi, Blanca zajęła się tym, co ważne. Przyglądając się ruchom Barrosa, odtwarzała je - mniej lub bardziej udanie. Nie była może w tragicznej formie, jeżdżenie na rolkach - szczególnie te wyczynowe, na odpowiednio do tego przygotowanych placach - wymagało większej tężyzny fizycznej niż się wydawało, tym niemniej to było coś innego. Ćwiczenia, jakie pokazywał jej Es były dla Vargas nowe i męczyły jej mięśnie w zupełnie nowy sposób...
I szybko. Zdecydowanie za szybko.
Prędko okazało się, że nie jest ani specjalnie giętka - nie aż tak, jak najwyraźniej powinna być - ani też wybitnie wytrzymała, przynajmniej jeśli chodzi o utrzymywanie ciała w tych wszystkich dziwnych pozycjach, które wymyślał dla niej Barros. Policzki prędko zaczerwieniły jej się z wysiłku, a czoło zrosiło się potem. Powiedzieć, że była zawiedziona, że nie udało jej się dotknąć czołem kolan, to jak nic nie powiedzieć. Była zła. Zażenowana. Zawstydzona. Szło zupełnie nie tak.
A Esteban najwyraźniej świetnie się bawił.
Na pytanie, czy pali, Vargas obrzuciła go odpowiednio palącym spojrzeniem. Bolało jak diabli - wprawdzie nie w sposób, który budziłby w niej paniczną potrzebę przerwania tych wysiłków, ale wciąż niespecjalnie przyjemnie. Czuła się tak, jakby jej ścięgna ktoś rozwlekał końmi. Albo przypalał rozgrzanym żelazem. Albo wbijał w nie gwoździe, rozcinał na pojedyncze nitki, albo na przykład...
Przerwała ten bieg myśli zanim zapuściła się w rewiry najmroczniejszych, średniowiecznych praktyk.
Nie, pomyślała. Nie chciała przecież dać Estebanowi satysfakcji.
- Tak - wypaliła zanim jej mózg przeprocesował wszystko jak trzeba. Zaciskając zęby, oddychała ciężko. - Ale mógłbyś nie być taki z siebie zadowolony. Poskarżę się pani Giovanie co mi robisz i wcale nie będzie ci do śmiechu - wysapała. - Będzie w ciebie wlewać ten swój paskudny syrop... I stawiać ci bańki. Albo, nie wiem, obrzuci cię pijawkami.
Wyrzucając z siebie kolejne słowa, próbowała w ten sposób pozbyć się chociaż części napięcia, gdy zaś to nie podziałało, jęknęła cicho i wsparła się o Estebana w pozycji, która z pewnością nijak się miała do ćwiczeń rozciągających.
- Puść mnie, no. Miej litość - sapnęła, ocierając czoło przedramieniem i ścierając pot miękkim rękawem bluzy.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Nie 25 Cze - 21:41
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban z zasady niewiele mówił, ale zawsze zaskakiwało go, gdy trafił swój temat, coś co wyciągało z niego te nagromadzone gdzieś słowa, łączyło we frazy i wypuszczało w świat. Tłumaczenie – choćby tylko początków – jego ulubionego zagadnienia, bardzo dobrze wpisywało się w tę kategorię. Odkrywał też, że posiadanie słuchacza, który przyglądał mu się z wyraźnym zainteresowaniem i chłonął to, co miał do powiedzenia, było... Przyjemne. Budujące.
Na groźby w których kubek jego kawy spotykał się na morderczym rendez-vous z eliksirami ich nowego tłumacza roześmiał się tylko, nie komentując, że Blanca i tak nie miałaby do niego dostępu, zwykle wstając dużo później od niego. Zdążył się nauczyć, że była niemal tak samo uparta jak on, akurat w tej kwestii wolał nie rzucać jej wyzwania, za bardzo ceniąc sobie spokój poranka. Nie miał ochoty obwąchiwać każdego kubka, choć reszcie pewnie zapewniłoby to sporo rozrywki.
Dla Esa było w rozciąganiu coś na kształt medytacji – świat zawężał się na pewien czas tylko do jego kształtu i znajomych wrażeń, do lekkiego pieczenia tam, gdzie coś się zastało, do satysfakcji jaką przynosiła świadomość, że mógł na nim polegać, jak na dobrze naoliwionym mechanizmie. Tym razem, chociaż przerywał sobie krótkimi uwagami i instrukcjami dla Blanki, wcale nie było źle – było inaczej, to jasne, ale nie irytowało go, że coś, co wcześniej należało tylko do niego, zostało odkryte. Z cichym zaskoczeniem odkrywał, że miło było posiadać towarzystwo – przynajmniej takie skupione, nie mówiące za wiele. Es widział wcześniej, jak Vargas zdawała się zatracać w swojej pracy, nie zauważając upływu kolejnych godzin, ale sądził, że był to odosobniony przypadek – teraz okazywało się, że wcale nie. Teraz, przytrzymując jej nogę w odpowiednim ułożeniu, by czuła naciągnięcie mięśnia na udzie, faktycznie bawił się dobrze, ale szukał też objawów zbliżania się do granicy, za którą leżało zniechęcenie oraz złość. Zamiast tego, Blanca zaczęła rzucać w niego groźbami z gatunku tych, które rozbawiały Esa coraz bardziej.
- Co ja zrobię, taki obrzucony pijawkami – rzucił, twardo powstrzymując śmiech, aż kobieta z jękiem wsparła się na jego klatce piersiowej, odsłaniając szyję. Westchnął cicho, powstrzymując się przed przyciśnięciem pocałunku do gładkiej skóry, który mógłby wykoleić tor całych zajęć, a dopiero przecież zaczęli.
- Jeszcze chwilkę, musi być równo na obie strony – powiedział tylko, po kilku oddechach ostrożnie odsuwając nogę Blanki z powrotem do wygodniejszej pozycji, uważając, żeby nie wierzgła z tej radości bycia uwolnioną. - No i już. Przeżyłaś. – oznajmił, pocierając jej ramię, chociaż sądząc po rumieńcach na policzkach, wcale nie potrzebowała więcej ciepła. - Od tego będziemy zaczynać każde zajęcia, będzie coraz łatwiej.
Wątpił, by Blanca też to tak widziała, ale miał w zanadrzu tajną broń, coś na co wpadł w trakcie ćwiczeń. Chwilowo porzucając myśl, by wrócić na swój koc, wygodniej rozłożył nogi po obu stronach kobiety, siedząc za jej plecami.
- Zabiorę cię potem na pączki. Takie oblane czekoladą, Sal takich nie robi – podsunął, by nieco osłodzić niewątpliwą gorycz wiążącą się z powtarzalnością ćwiczeń. - Dalej?
Odczekał, by dostać potwierdzenie, zanim wsparł się na rękach, odchylając nieco do tyłu – ciepło ogniska przyjemnie kontrastowało z wciąż chłodnym podmuchem ciągnącym od wody.
- Skup się na swoim dużym palcu u stopy – powiedział, dając Blance dokładnie moment, zanim dodał z pełną powagą: - Tak, wiem, jak to brzmi. Dawaj, duży palec. Nie interesuje cię nic innego, tylko on. Poruszaj nim sobie w bucie, skup na nim całą uwagę. Zauważ, że tam jest.
Odchylił głowę do tyłu, patrząc w błękit nieba, robiąc w tym samym czasie ćwiczenie, przez które aktualnie prowadził kobietę.
- Teraz zauważ pozostałe palce. Podbicie stopy, kostkę. Naciągnij mięsień łydki, skup się na tym, jak się rozciąga – powoli wyliczał po kolei, idąc wzdłuż kończyny, a gdy dotarł do biodra, powtórzył wyliczankę z drugą nogą. Zapomniał już, jak bardzo senny robił się w trakcie tego zauważania poszczególnych partii ciała, wchodząc w stan przyjemnego rozluźnienia. Wyliczając poszczególne partie rąk, uniósł własną, prostując się nieco na kocu i poruszając palcami wtedy, gdy robiła to też Blanca. W litanii zauważ, napnij, rozluźnij przeszli też przez tułów, ramiona, plecy, aż dotarli do czubka głowy.
- A teraz spróbuj zauważyć wszystkie te części naraz. Nie zwracamy na nie uwagi tak często jak powinniśmy, ale one są nami.
Zgiął nogi w kolanach, wspierając na nich przedramiona – kilka chwil wcześniej rozpiął dalej kurtkę, po ćwiczeniach, w bliskości ogniska i swojej uczennicy, czując się przyjemnie rozgrzanym. Milczał przez dłuższą chwilę, zanim spytał:
- Jakie jest twoje ulubione zaklęcie przemiany? Albo takie, o którym myślisz od razu?
Na groźby w których kubek jego kawy spotykał się na morderczym rendez-vous z eliksirami ich nowego tłumacza roześmiał się tylko, nie komentując, że Blanca i tak nie miałaby do niego dostępu, zwykle wstając dużo później od niego. Zdążył się nauczyć, że była niemal tak samo uparta jak on, akurat w tej kwestii wolał nie rzucać jej wyzwania, za bardzo ceniąc sobie spokój poranka. Nie miał ochoty obwąchiwać każdego kubka, choć reszcie pewnie zapewniłoby to sporo rozrywki.
Dla Esa było w rozciąganiu coś na kształt medytacji – świat zawężał się na pewien czas tylko do jego kształtu i znajomych wrażeń, do lekkiego pieczenia tam, gdzie coś się zastało, do satysfakcji jaką przynosiła świadomość, że mógł na nim polegać, jak na dobrze naoliwionym mechanizmie. Tym razem, chociaż przerywał sobie krótkimi uwagami i instrukcjami dla Blanki, wcale nie było źle – było inaczej, to jasne, ale nie irytowało go, że coś, co wcześniej należało tylko do niego, zostało odkryte. Z cichym zaskoczeniem odkrywał, że miło było posiadać towarzystwo – przynajmniej takie skupione, nie mówiące za wiele. Es widział wcześniej, jak Vargas zdawała się zatracać w swojej pracy, nie zauważając upływu kolejnych godzin, ale sądził, że był to odosobniony przypadek – teraz okazywało się, że wcale nie. Teraz, przytrzymując jej nogę w odpowiednim ułożeniu, by czuła naciągnięcie mięśnia na udzie, faktycznie bawił się dobrze, ale szukał też objawów zbliżania się do granicy, za którą leżało zniechęcenie oraz złość. Zamiast tego, Blanca zaczęła rzucać w niego groźbami z gatunku tych, które rozbawiały Esa coraz bardziej.
- Co ja zrobię, taki obrzucony pijawkami – rzucił, twardo powstrzymując śmiech, aż kobieta z jękiem wsparła się na jego klatce piersiowej, odsłaniając szyję. Westchnął cicho, powstrzymując się przed przyciśnięciem pocałunku do gładkiej skóry, który mógłby wykoleić tor całych zajęć, a dopiero przecież zaczęli.
- Jeszcze chwilkę, musi być równo na obie strony – powiedział tylko, po kilku oddechach ostrożnie odsuwając nogę Blanki z powrotem do wygodniejszej pozycji, uważając, żeby nie wierzgła z tej radości bycia uwolnioną. - No i już. Przeżyłaś. – oznajmił, pocierając jej ramię, chociaż sądząc po rumieńcach na policzkach, wcale nie potrzebowała więcej ciepła. - Od tego będziemy zaczynać każde zajęcia, będzie coraz łatwiej.
Wątpił, by Blanca też to tak widziała, ale miał w zanadrzu tajną broń, coś na co wpadł w trakcie ćwiczeń. Chwilowo porzucając myśl, by wrócić na swój koc, wygodniej rozłożył nogi po obu stronach kobiety, siedząc za jej plecami.
- Zabiorę cię potem na pączki. Takie oblane czekoladą, Sal takich nie robi – podsunął, by nieco osłodzić niewątpliwą gorycz wiążącą się z powtarzalnością ćwiczeń. - Dalej?
Odczekał, by dostać potwierdzenie, zanim wsparł się na rękach, odchylając nieco do tyłu – ciepło ogniska przyjemnie kontrastowało z wciąż chłodnym podmuchem ciągnącym od wody.
- Skup się na swoim dużym palcu u stopy – powiedział, dając Blance dokładnie moment, zanim dodał z pełną powagą: - Tak, wiem, jak to brzmi. Dawaj, duży palec. Nie interesuje cię nic innego, tylko on. Poruszaj nim sobie w bucie, skup na nim całą uwagę. Zauważ, że tam jest.
Odchylił głowę do tyłu, patrząc w błękit nieba, robiąc w tym samym czasie ćwiczenie, przez które aktualnie prowadził kobietę.
- Teraz zauważ pozostałe palce. Podbicie stopy, kostkę. Naciągnij mięsień łydki, skup się na tym, jak się rozciąga – powoli wyliczał po kolei, idąc wzdłuż kończyny, a gdy dotarł do biodra, powtórzył wyliczankę z drugą nogą. Zapomniał już, jak bardzo senny robił się w trakcie tego zauważania poszczególnych partii ciała, wchodząc w stan przyjemnego rozluźnienia. Wyliczając poszczególne partie rąk, uniósł własną, prostując się nieco na kocu i poruszając palcami wtedy, gdy robiła to też Blanca. W litanii zauważ, napnij, rozluźnij przeszli też przez tułów, ramiona, plecy, aż dotarli do czubka głowy.
- A teraz spróbuj zauważyć wszystkie te części naraz. Nie zwracamy na nie uwagi tak często jak powinniśmy, ale one są nami.
Zgiął nogi w kolanach, wspierając na nich przedramiona – kilka chwil wcześniej rozpiął dalej kurtkę, po ćwiczeniach, w bliskości ogniska i swojej uczennicy, czując się przyjemnie rozgrzanym. Milczał przez dłuższą chwilę, zanim spytał:
- Jakie jest twoje ulubione zaklęcie przemiany? Albo takie, o którym myślisz od razu?
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Pon 26 Cze - 20:56
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Może potrafiłaby się tym cieszyć – wysiłek sam w sobie nie był przecież czymś, czego unikała. Czasem lubiła się zmęczyć, w taki czy inny sposób. Balując do rana, wyczyniając cuda na rolkach, albo podciągając się na jednej z tych konstrukcji na świeżym powietrzu przeznaczonych do aktywizowania zasiedziałej w domu młodzieży. Nie było więc tak, że zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić, że podobne rozciąganie mogłoby sprawiać jej radość. Pewnie mogło – wystarczyło, by przetrwała te pierwsze treningi, by przyzwyczaiła ciało do tego nowego wyzwania, a potem poszłoby już pewnie z górki.
Problem polegał na tym, że teraz bardzo nie chciała, by Es widział ją… Jaką właściwie?
Gdzieś między jednym sapnięciem frustracji a drugim, między zaciskaniem zębów i znoszeniem z trudem bardzo niewygodnej pozycji, zastanowiła się nad tym chwilę. Nad tym, kiedy ostatnio obchodziło ją, co myślał o niej ktoś inny. Ogólnie rzecz biorąc, przejmowała się tym tyle, że... Właściwie wcale. Wychodząc z założenia, że większości ludzi nie spotka drugi raz, nie poświęcała zbyt wiele czasu ani im, ani ich mniej lub bardziej sympatycznym przemyśleniom. Wystarczało jej, że byli tacy, którym się podobała – tacy, z którymi mogła wyjść z imprezy, zabawić się, a potem zapomnieć. Nie potrzebowała wiele więcej – i uważała, że przynajmniej to jedno rzeczywiście jej wychodzi. Że chociaż pod tym względem potrafiła zadbać o swoje zdrowie – o to, by nie martwić się bez sensu ludźmi, którzy absolutnie nic dla niej nie znaczyli.
Do niedawna wydawało jej się, że z Estebanem układ ma w zasadzie podobny. To znaczy, pracowali razem i przebywali ze sobą niemal dwadzieścia cztery na siedem, co siłą rzeczy ich zbliżało, tym niemniej sądziła, że jego aprobata nie jest czymś, czego potrzebuje do szczęścia. Że potrafi się obyć bez jego uwagi, bez komplementów, bez... Cóż, bez wszystkiego, co zwykle szło za nawiązywaniem z drugą osobą bliższych więzi.
To wcale nie było takie proste.
Nie znali się długo, ale specyfika ich współpracy – współegzystencji właściwie – sprawiała, że każdy miesiąc zdawał się liczyć dwu- albo i trzykrotnie. Jakby każdy dzień trwał znacznie dłużej niż wskazywały na to przesuwające się wskazówki zegarka. Nie sądziła wprawdzie, by wykorzystali ten czas jakoś wybitnie – nie sądziła, by nawet w takich okolicznościach zdążyła Esa naprawdę poznać, ale...
W którymś momencie zaczęło jej zależeć, a to z kolei sprawiało, że zdanie Barrosa stało się dla niej ważne. Że to, co sobie myślał, było istotne. Że nie chciała, by myślał o niej źle.
To było durne. Nie sądziła, by ją skreślił, wyśmiał – zrobił cokolwiek z tej perfidnej kategorii – tylko dlatego, że coś jej nie wychodziło. To mówił rozsądek. Głupiutkie serce jednak upierało się, że powinna robić jak najlepsze wrażenie. Czyli – że nie powinna być słaba. Nieporadna. Ciamajdowata.
Dała spokój podobnym wywodom słysząc wspaniałe słowa kończące tę mordęgę. Gdy tylko ją uwolnił, z sapnięciem opadła na tyłek. Wbrew wcześniejszym rozważaniom – tym wszystkim przemyśleniom, które czaiły się gdzieś z tyłu jej głowy – nie starała się nawet ukrywać, że jest zmęczona. Że niespecjalnie jej się podobało. I że...
- Co? – obejrzała się na Estebana z niedowierzaniem. Żartował. Musiał żartować, prawda?
Nie żartował.
- Serca nie masz – jęknęła. Myśl, że każde ćwiczenia miały ją na dobry początek styrać fizycznie – i zapewne przyprawić o męczące przez kolejne dni zakwasy – kazała jej poważnie zastanowić się nad swoją wcześniejszą determinacją i gotowością do nauki. Czy aby na pewno była aż tak gotowa?
Okazało się, że mogła być. Kwestia tylko odpowiedniej argumentacji.
- No dobra – rzuciła się po chwili. - Ale musisz mi postawić też obiad. Przynajmniej dzisiaj. Pączki mogą być na deser – zgodziła się łaskawie. - Bo jak to ma być tak za każdym razem, to sam rozumiesz, że muszę mieć siłę, nie? Więc trzeba mnie nakarmić. – Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, na krótką chwilę wspierając się plecami o pierś mężczyzny. Podobna bliskość nie sprzyjała koncentracji, ale... Powiedzmy, że była to doraźna nagroda za dotychczasowe męki.
Potem, przytaknąwszy wreszcie, że mogą kontynuować, starała się nie kwestionować instrukcji Barrosa – i w miarę możliwości ignorować to, że siedział teraz w idealnej pozycji, by ją objąć, przytulić, żeby... Odetchnęła cicho. Nie teraz.
No więc – starała się nie kwestionować. Niezależnie, jak głupio brzmiały polecenia mężczyzny, starała się za nimi podążać. To wcale nie było jednak takie proste. Przez to, że instrukcje wydawały jej się zupełnie durne, nie od razu zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi i co tak naprawdę powinna robić, co czuć. Gdy zaś w końcu to pojęła, gdy na którymś etapie – może czucia ud, a może dopiero ramion – uzmysłowiła sobie, do czego powinna dążyć, było tak, jakby ktoś przełączył jej w głowie guzik. Wciąż wprawdzie nie było jej łatwo nadążać za instrukcjami – Esowi z pewnością to wszystko przychodziło dużo łatwiej – ale przynajmniej wiedziała już, czego tak naprawdę Barros od niej oczekiwał.
W którymś momencie ziewnęła szeroko, wyjątkowo nie z niewyspania, co rozleniwienia jakiegoś zupełnie innego rodzaju. W tej sytuacji kolejne pytanie Estebana wydawało się niehumanitarne, bo zmuszało do myślenia całkiem rozprężony umysł.
- Formosi – powiedziała po chwili, tłumiąc kolejne ziewnięcie. - Nie czaruję za dużo, ale... Chyba to. Tego przynajmniej używałam. – Wzruszyła lekko ramionami. Mogła być widzącą, ale czasem zachowywała się jakby magia była jej zupełnie obca, niemal tak samo jak była dla jej ojca.
- A twoje? – zapytała nieoczekiwanie, zerkając na Esa z ciekawością. - Poza przemienianiem się? – Uśmiechnęła się przelotnie. Zmiana własnego ciała w formę własnego totemu nie była chyba zaklęciem jako takim – nie w rozumieniu czaru, który trzeba wypowiedzieć, dać mu jakieś dźwięki czy jakiś kształt – ale z drugiej strony na potrzeby tych pierwszych zajęć mogli chyba ją tak potraktować.
Problem polegał na tym, że teraz bardzo nie chciała, by Es widział ją… Jaką właściwie?
Gdzieś między jednym sapnięciem frustracji a drugim, między zaciskaniem zębów i znoszeniem z trudem bardzo niewygodnej pozycji, zastanowiła się nad tym chwilę. Nad tym, kiedy ostatnio obchodziło ją, co myślał o niej ktoś inny. Ogólnie rzecz biorąc, przejmowała się tym tyle, że... Właściwie wcale. Wychodząc z założenia, że większości ludzi nie spotka drugi raz, nie poświęcała zbyt wiele czasu ani im, ani ich mniej lub bardziej sympatycznym przemyśleniom. Wystarczało jej, że byli tacy, którym się podobała – tacy, z którymi mogła wyjść z imprezy, zabawić się, a potem zapomnieć. Nie potrzebowała wiele więcej – i uważała, że przynajmniej to jedno rzeczywiście jej wychodzi. Że chociaż pod tym względem potrafiła zadbać o swoje zdrowie – o to, by nie martwić się bez sensu ludźmi, którzy absolutnie nic dla niej nie znaczyli.
Do niedawna wydawało jej się, że z Estebanem układ ma w zasadzie podobny. To znaczy, pracowali razem i przebywali ze sobą niemal dwadzieścia cztery na siedem, co siłą rzeczy ich zbliżało, tym niemniej sądziła, że jego aprobata nie jest czymś, czego potrzebuje do szczęścia. Że potrafi się obyć bez jego uwagi, bez komplementów, bez... Cóż, bez wszystkiego, co zwykle szło za nawiązywaniem z drugą osobą bliższych więzi.
To wcale nie było takie proste.
Nie znali się długo, ale specyfika ich współpracy – współegzystencji właściwie – sprawiała, że każdy miesiąc zdawał się liczyć dwu- albo i trzykrotnie. Jakby każdy dzień trwał znacznie dłużej niż wskazywały na to przesuwające się wskazówki zegarka. Nie sądziła wprawdzie, by wykorzystali ten czas jakoś wybitnie – nie sądziła, by nawet w takich okolicznościach zdążyła Esa naprawdę poznać, ale...
W którymś momencie zaczęło jej zależeć, a to z kolei sprawiało, że zdanie Barrosa stało się dla niej ważne. Że to, co sobie myślał, było istotne. Że nie chciała, by myślał o niej źle.
To było durne. Nie sądziła, by ją skreślił, wyśmiał – zrobił cokolwiek z tej perfidnej kategorii – tylko dlatego, że coś jej nie wychodziło. To mówił rozsądek. Głupiutkie serce jednak upierało się, że powinna robić jak najlepsze wrażenie. Czyli – że nie powinna być słaba. Nieporadna. Ciamajdowata.
Dała spokój podobnym wywodom słysząc wspaniałe słowa kończące tę mordęgę. Gdy tylko ją uwolnił, z sapnięciem opadła na tyłek. Wbrew wcześniejszym rozważaniom – tym wszystkim przemyśleniom, które czaiły się gdzieś z tyłu jej głowy – nie starała się nawet ukrywać, że jest zmęczona. Że niespecjalnie jej się podobało. I że...
- Co? – obejrzała się na Estebana z niedowierzaniem. Żartował. Musiał żartować, prawda?
Nie żartował.
- Serca nie masz – jęknęła. Myśl, że każde ćwiczenia miały ją na dobry początek styrać fizycznie – i zapewne przyprawić o męczące przez kolejne dni zakwasy – kazała jej poważnie zastanowić się nad swoją wcześniejszą determinacją i gotowością do nauki. Czy aby na pewno była aż tak gotowa?
Okazało się, że mogła być. Kwestia tylko odpowiedniej argumentacji.
- No dobra – rzuciła się po chwili. - Ale musisz mi postawić też obiad. Przynajmniej dzisiaj. Pączki mogą być na deser – zgodziła się łaskawie. - Bo jak to ma być tak za każdym razem, to sam rozumiesz, że muszę mieć siłę, nie? Więc trzeba mnie nakarmić. – Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, na krótką chwilę wspierając się plecami o pierś mężczyzny. Podobna bliskość nie sprzyjała koncentracji, ale... Powiedzmy, że była to doraźna nagroda za dotychczasowe męki.
Potem, przytaknąwszy wreszcie, że mogą kontynuować, starała się nie kwestionować instrukcji Barrosa – i w miarę możliwości ignorować to, że siedział teraz w idealnej pozycji, by ją objąć, przytulić, żeby... Odetchnęła cicho. Nie teraz.
No więc – starała się nie kwestionować. Niezależnie, jak głupio brzmiały polecenia mężczyzny, starała się za nimi podążać. To wcale nie było jednak takie proste. Przez to, że instrukcje wydawały jej się zupełnie durne, nie od razu zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi i co tak naprawdę powinna robić, co czuć. Gdy zaś w końcu to pojęła, gdy na którymś etapie – może czucia ud, a może dopiero ramion – uzmysłowiła sobie, do czego powinna dążyć, było tak, jakby ktoś przełączył jej w głowie guzik. Wciąż wprawdzie nie było jej łatwo nadążać za instrukcjami – Esowi z pewnością to wszystko przychodziło dużo łatwiej – ale przynajmniej wiedziała już, czego tak naprawdę Barros od niej oczekiwał.
W którymś momencie ziewnęła szeroko, wyjątkowo nie z niewyspania, co rozleniwienia jakiegoś zupełnie innego rodzaju. W tej sytuacji kolejne pytanie Estebana wydawało się niehumanitarne, bo zmuszało do myślenia całkiem rozprężony umysł.
- Formosi – powiedziała po chwili, tłumiąc kolejne ziewnięcie. - Nie czaruję za dużo, ale... Chyba to. Tego przynajmniej używałam. – Wzruszyła lekko ramionami. Mogła być widzącą, ale czasem zachowywała się jakby magia była jej zupełnie obca, niemal tak samo jak była dla jej ojca.
- A twoje? – zapytała nieoczekiwanie, zerkając na Esa z ciekawością. - Poza przemienianiem się? – Uśmiechnęła się przelotnie. Zmiana własnego ciała w formę własnego totemu nie była chyba zaklęciem jako takim – nie w rozumieniu czaru, który trzeba wypowiedzieć, dać mu jakieś dźwięki czy jakiś kształt – ale z drugiej strony na potrzeby tych pierwszych zajęć mogli chyba ją tak potraktować.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Wto 27 Cze - 16:03
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Obawy, które zaprzątały głowę Blanki – że powinna pokazywać się z jak najlepszej strony, a nie tej nieporadnej i słabej – nie miały jeszcze wystarczająco dużo czasu, by w pełni dojrzeć dla Estebana. Zajęty wertowaniem stron, które sam zapisał wiele lat wcześniej oraz układaniem planu, skupiony na bardzo jasnym celu, jeszcze nie martwił się niczym poza faktem, czy będzie dla Blanki dobrym nauczycielem. To, że żartował, mówiąc by nie wspominała nic o ich co dziwniejszych pozycjach, było tylko tym – żartem, niepodszytym niepewnością o głupi lub niemęski wygląd. O nieporadność. Mając w głowie wytyczoną konkretną ścieżkę i scenariusz, trzymał się ich jak dziecko, które pierwszy raz wchodząc do wody, polega na dmuchanych rękawkach. Nie myślał o tym, co będzie i na jakie rzeczy zacznie zwracać uwagę, kiedy wyjdą już z metaforycznego basenu, a rękawki znikną w torbie.
Serca nie masz.
Barros uśmiechnął się, przełykając śmiech.
- Mam, tylko jest zimne, czarne i wyschnięte jak rodzynka – odparł z całym dramatyzmem, na jaki było go stać, zanim osłodził Blance zapowiedź przyszłych katuszy wizją pączków. Widział, w jakim tempie dobierała się do ciepłych jeszcze wypieków Sala, nie było opcji, by nie skusiła jej ta propozycja. Najwyżej za każdym razem przewidzi budżet na coś słodkiego. Albo poprosi Sala, żeby piekł im drożdżówki – mógł mu do nich kroić owoce czy mieszać lepkie, drożdżowe ciasto w ramach pomocy.
- Obiad? – westchnął teatralnie, zerkając na uśmiechniętą od ucha do ucha twarz Vargas, zanim szturchnął ją palcem w czubek nosa. Nie chciało mu się dyskutować, że dopiero co była pora śniadania. W ogóle zauważał, że prośby czy życzenia Blanki już zaczynał traktować jako kropkę na końcu zdania i nie miał pewności, czy to takie rozsądne. Postępem w stosunku do jego poprzedniego związku było, że głowa podsuwała mu taką obserwację. - No dobra. Ale nie w za dużej kupie ludzi. – zgodził się, odsuwając chichoczące podszepty, że jest miękka faja, brzmiące podejrzanie jak głosy braci.
Przeprowadził Blankę przez drugie ćwiczenie – dla odmiany niewymagające, by wyginała się w różnych, niekoniecznie wygodnych pozycjach – prawie oczekując, że w którymś momencie mu przerwie i powie, jak bardzo nie miało ono sensu. On tak zrobił, gdy ciocia Juliana posadziła go razem z resztą dzieciaków chcących zacząć naukę. Ten brak protestu miło go zaskoczył, rozlewając w piersi przyjemne ciepło.
- Zmiana koloru włosów? – spytał, marszcząc lekko brwi, gdy Vargas podała mu formułę, o którą zresztą sam poprosił. - No tak, to ma sens. I dobrze się nada – skomentował jeszcze, nie artykułując powodów, dlaczego tak myślał, ani do czego miało się przydać. Wyprostował się nieco, pocierając dłonie, które wyraźnie wychłodził już podmuch idący od wody, zamierzając przejść do następnego, najważniejszego ćwiczenia, kiedy Blanca zerknęła na niego przez ramię, odbijając pytanie o ulubione zaklęcie jak piłeczkę pingpongową.
- Hm – mruknął w absencji konkretnych słów. Sam lekko zadał jej to pytanie, oczekując, że odpowie bez większego problemu, a postawiony przed nim, miał problem. Jak wybrać ulubione zaklęcie z dziedziny, której używało się najchętniej?
- Jeśli wykluczymy przemianę w mojego gada... – zaczął powoli, nie chcąc, by cisza rozciągnęła się, dając pole dla zbyt wielu możliwych interpretacji. - Kiedyś lubiłem Fueris. Wdrapywaliśmy się z braćmi na drzewa i szybowaliśmy jak takie wiewiórki, ale teraz wolę być na ziemi, albo najlepiej w wodzie – uśmiechnął się lekko. - Często używałem Opercum. Mutare Membra jest w cholerę upierdliwe, lubię je, ale nie wiem czy jest ulubione. Za dużo ich, nie da się wybrać jednego – westchnął wreszcie, pojmując, że jego pierwsze pytanie do Vargas powinno być zupełnie inaczej skonstruowane. - To jak z książkami, każda jest dobra na inną okazję.
Nie sądził, by zdarzyło mu się wcześniej poruszać temat książek z kimkolwiek w zespole – czytał je jedynie w ciszy swojego pokoju, gdy reszta spała smacznie, albo szykowała się do łóżek. Nie mógł rozpraszać się w trakcie pracy.
- Ale tak. Formosi. Nada się do ćwiczenia.
Podniósł się ze swojej dotychczasowej pozycji za Blanką, nieco sztywno przesiadając się z powrotem na koc rozłożony przed nią i biorąc w ręce termos z kawą, by móc je czymś zająć w przypływie nagłego zażenowania. Logicznie nie miało ono sensu, ale kto powiedział, że uczucia miały mieć z nią cokolwiek wspólnego?
- Możesz je rzucać na siebie albo na mnie, jak wolisz – zaczął, bawiąc się pstrykającym guzikiem przytrzymującym wieczko termosu. - Tylko za każdym razem, jak je rzucasz, spróbuj przesunąć tę moc, którą czujesz w ręku na resztę ciała, bez rozpraszania jej. Próbuj.
Dał wreszcie spokój guzikowi, upijając stygnącej kawy. Nie obawiał się, czy Blanca wybierze go na cel swoich zaklęć, czy jednak próbować będzie na sobie – zmiana koloru włosów jeszcze nikomu nie zrobiła krzywdy.
Rzuć 2xk100 na każdą próbę, którą chcesz wykonać (ilość do wyboru) – pierwsza kostka na próg zaklęcia (25), druga na próg ćwiczenia (80, bez dodawania żadnej statystyki).
Serca nie masz.
Barros uśmiechnął się, przełykając śmiech.
- Mam, tylko jest zimne, czarne i wyschnięte jak rodzynka – odparł z całym dramatyzmem, na jaki było go stać, zanim osłodził Blance zapowiedź przyszłych katuszy wizją pączków. Widział, w jakim tempie dobierała się do ciepłych jeszcze wypieków Sala, nie było opcji, by nie skusiła jej ta propozycja. Najwyżej za każdym razem przewidzi budżet na coś słodkiego. Albo poprosi Sala, żeby piekł im drożdżówki – mógł mu do nich kroić owoce czy mieszać lepkie, drożdżowe ciasto w ramach pomocy.
- Obiad? – westchnął teatralnie, zerkając na uśmiechniętą od ucha do ucha twarz Vargas, zanim szturchnął ją palcem w czubek nosa. Nie chciało mu się dyskutować, że dopiero co była pora śniadania. W ogóle zauważał, że prośby czy życzenia Blanki już zaczynał traktować jako kropkę na końcu zdania i nie miał pewności, czy to takie rozsądne. Postępem w stosunku do jego poprzedniego związku było, że głowa podsuwała mu taką obserwację. - No dobra. Ale nie w za dużej kupie ludzi. – zgodził się, odsuwając chichoczące podszepty, że jest miękka faja, brzmiące podejrzanie jak głosy braci.
Przeprowadził Blankę przez drugie ćwiczenie – dla odmiany niewymagające, by wyginała się w różnych, niekoniecznie wygodnych pozycjach – prawie oczekując, że w którymś momencie mu przerwie i powie, jak bardzo nie miało ono sensu. On tak zrobił, gdy ciocia Juliana posadziła go razem z resztą dzieciaków chcących zacząć naukę. Ten brak protestu miło go zaskoczył, rozlewając w piersi przyjemne ciepło.
- Zmiana koloru włosów? – spytał, marszcząc lekko brwi, gdy Vargas podała mu formułę, o którą zresztą sam poprosił. - No tak, to ma sens. I dobrze się nada – skomentował jeszcze, nie artykułując powodów, dlaczego tak myślał, ani do czego miało się przydać. Wyprostował się nieco, pocierając dłonie, które wyraźnie wychłodził już podmuch idący od wody, zamierzając przejść do następnego, najważniejszego ćwiczenia, kiedy Blanca zerknęła na niego przez ramię, odbijając pytanie o ulubione zaklęcie jak piłeczkę pingpongową.
- Hm – mruknął w absencji konkretnych słów. Sam lekko zadał jej to pytanie, oczekując, że odpowie bez większego problemu, a postawiony przed nim, miał problem. Jak wybrać ulubione zaklęcie z dziedziny, której używało się najchętniej?
- Jeśli wykluczymy przemianę w mojego gada... – zaczął powoli, nie chcąc, by cisza rozciągnęła się, dając pole dla zbyt wielu możliwych interpretacji. - Kiedyś lubiłem Fueris. Wdrapywaliśmy się z braćmi na drzewa i szybowaliśmy jak takie wiewiórki, ale teraz wolę być na ziemi, albo najlepiej w wodzie – uśmiechnął się lekko. - Często używałem Opercum. Mutare Membra jest w cholerę upierdliwe, lubię je, ale nie wiem czy jest ulubione. Za dużo ich, nie da się wybrać jednego – westchnął wreszcie, pojmując, że jego pierwsze pytanie do Vargas powinno być zupełnie inaczej skonstruowane. - To jak z książkami, każda jest dobra na inną okazję.
Nie sądził, by zdarzyło mu się wcześniej poruszać temat książek z kimkolwiek w zespole – czytał je jedynie w ciszy swojego pokoju, gdy reszta spała smacznie, albo szykowała się do łóżek. Nie mógł rozpraszać się w trakcie pracy.
- Ale tak. Formosi. Nada się do ćwiczenia.
Podniósł się ze swojej dotychczasowej pozycji za Blanką, nieco sztywno przesiadając się z powrotem na koc rozłożony przed nią i biorąc w ręce termos z kawą, by móc je czymś zająć w przypływie nagłego zażenowania. Logicznie nie miało ono sensu, ale kto powiedział, że uczucia miały mieć z nią cokolwiek wspólnego?
- Możesz je rzucać na siebie albo na mnie, jak wolisz – zaczął, bawiąc się pstrykającym guzikiem przytrzymującym wieczko termosu. - Tylko za każdym razem, jak je rzucasz, spróbuj przesunąć tę moc, którą czujesz w ręku na resztę ciała, bez rozpraszania jej. Próbuj.
Dał wreszcie spokój guzikowi, upijając stygnącej kawy. Nie obawiał się, czy Blanca wybierze go na cel swoich zaklęć, czy jednak próbować będzie na sobie – zmiana koloru włosów jeszcze nikomu nie zrobiła krzywdy.
Rzuć 2xk100 na każdą próbę, którą chcesz wykonać (ilość do wyboru) – pierwsza kostka na próg zaklęcia (25), druga na próg ćwiczenia (80, bez dodawania żadnej statystyki).
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Wto 27 Cze - 20:33
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie w za dużej kupie ludzi.
Korzystając z chwili oddechu po tym nieszczęsnym rozciąganiu, nie od razu pojęła cały sens odpowiedzi Esa. To znaczy, od razu wiedziała, że się zgodził – spróbowałby nie! Dodatkowy warunek jednak początkowo jej umknął – a gdy wreszcie do niej dotarł, nie pozostało jej nic innego, jak tylko uśmiechnąć się szerzej.
- Czyli romantyczna randka – podsumowała niewinnie, radośnie przejmując od Barrosa pałeczkę w byciu tą bardziej perfidną. Nie tylko on potrafił wbijać szpile czy zawstydzać drugą osobę, nie? Blance też wychodziło to całkiem nie najgorzej.
To, że mogła skomentować te ostatnie stwierdzenie Estebana jakoś inaczej – posądzić go o jakąś słabość, miękkość – w ogóle nie przyszło jej do głowy. I, szczerze mówiąc, gdyby wiedziała, że sam był męczony przez podobne myśli, zrobiłaby wszystko, by zdusić je w zarodku. Bo to przecież nie tak. Zupełnie nie tak.
Przechodząc może nie bez trudu, za to zupełnie bezboleśnie przez drugie ćwiczenie, na etapie trzeciej instrukcji już się nie dziwiła. Es ewidentnie miał jakiś bardzo konkretny plan na to, jak miały wyglądać te zajęcia – i Blanca nie zamierzała się w to wcinać. Zgodziła się na to, by ją uczył, nie miała więc prawa, by kwestionować jego metody – tak sądziła. Przyjmując jego pozycję jako tego, który wie w temacie przemiany zdecydowanie więcej, nie czuła się wystarczająco kompetentna, by dyskutować na temat przebiegu zajęć. To tak, jakby Barros próbował podważać jej wiedzę astronomiczną – może i pozwoliłaby mu się naprodukować, może nawet by go wysłuchała, finalnie jednak uśmiechnęłaby się pewnie tylko z rozbawieniem i prędko pokazała mu, jak bardzo się myli. Była pewna, że w przypadku przemiany byłoby dokładnie tak samo, tylko z nią w roli tej, którą trzeba wyprowadzić z błędu.
Biorąc pod uwagę ocenę, jaką wystawiła Esowi w kontekście wiedzy na temat przemiany, była zdziwiona, że nie podał swojego ulubionego zaklęcia tak szybko, jak ona. Dziwiła się jednak krótko – tylko do czasu, aż zrozumiała, skąd brały się te trudności. Aż do chwili, gdy porównała to z wiedzą o kosmosie. Czy gdyby ktoś zapytał ją o ulubioną gwiazdę – czy umiałaby taką wskazać? Albo ulubioną galaktykę? Albo po prostu najbardziej lubiany fakt o wszechświecie?
To jak z książkami, każda jest dobra na inną okazję.
Uśmiechnęła się lekko, w duchu notując fakt, którego dotąd nie znała, mianowicie – że Es czytał, i że sięgał przy tym po coś więcej niż poranną prasówkę. Chyba była trochę zdziwiona – nie dlatego, że uważała czytanie za rozrywkę nie dla Barrosa, co raczej po prostu przez fakt, że nigdy Estebana z książką nie widziała. Uświadomienie sobie, że to jedna z tych rzeczy, które musi – chce – się o nim dowiedzieć pociągnęło za sobą kolejne pytania.
Jaki gatunek lubi najbardziej? Co czytał w dzieciństwie? Czy ma ulubionego autora? Ulubioną powieść, może całą serię? Co sądzi o Tolkienie, Asimovie, o Diunie Herberta i Sabriel Nixa? Czy w ogóle czytał jakichś autorów spośród śniących?
Powrót do zajęć kosztował ją wiele, sprowadzenie myśli na kontrolowane tory wcale nie było łatwe – nie, kiedy uzmysłowiła sobie, jak wiele chciałaby wiedzieć, o jak wiele zapytać. Nie musiała się starać, głowa sama podsuwała jej kolejne tematy. Od książek bardzo blisko było do muzyki i gier, od tych zaś stosunkowo łatwo było przeskoczyć do podróży, które już odbył i które chciałby odbyć. Do marzeń – tych już spełnionych i tych jeszcze niezrealizowanych. Czy chciałby skoczyć na bungee? Czy kiedyś nurkował? Czy widział na żywo foki? Czy pojechałby z nią na Grenlandię?
Skończ. Skup się.
Odetchnęła głęboko, zmuszając się, by słuchać, co mówił i nie odbiegać myślami zbyt daleko. To, że się przesiadł, trochę pomogło – choć przesadą byłoby stwierdzenie, że ucieszyła się na ten znów wprowadzony dystans.
Gdyby mogła, nie oddalałby się od Esa wcale, tylko... Cóż, bez niespodzianek – to nie było takie proste.
Skup. Się.
Kolejne polecenie wydawało się połowicznie proste. Samo zaklęcie było jej znane, rzucała je na siebie za każdym razem, gdy miała fanaberię zmienić swoją naturalną czerń na neonowy błękit czy fiolet, na czerwień wina albo landrynkowy róż. To ta druga część zadania była wyzwaniem. Bo jak właściwie miała to zrobić? Jak miała nie zbierać mocy w ręce tylko... Wszędzie?
- Wolę na siebie – stwierdziła, grając trochę na czas. - Jeszcze by mnie podkusiło, żeby zrobić ci na głowie tęczę. Albo, nie wiem, galaktykę. Galaktyka byłaby w moim stylu, nie? – Roześmiała się. - A ty byś to potem cofnął na pstryknięcie palców i byłoby mi przykro.
Upiła łyk herbaty – i myślała. Jak, do cholery, miała to zrobić?
Zaczęła próbować i – zgodnie z przewidywaniami – niewiele z tego wyszło. To znaczy, samo zaklęcie działało bez zarzutu, było tak samo znajome jak przed rokiem, ale cała reszta... Podchodziła do tematu na różne sposoby. Czując swoją magię jak miękki kłębek waty, próbowała rozciągać go ostrożnie, wywlekać z dłoni, opleść się nią jak siecią. Gdy splot zerwał się raz, za drugim razem była delikatniejsza. Gdy pękł po raz kolejny, nie dając jej rozpleść się choćby na tyle, by sięgnąć poza łokieć, powoli wciągnęła powietrze, zamknęła oczy, zwolniła. Starała się nie zwracać uwagi na to, że jest obserwowana – chyba była? - ani na to, że sobie nie radzi. Że znów jest tak, jak w pierwszych latach szkoły, gdy nawet najprostsze zaklęcia sprawiały jej trudność.
Gdy za trzecim razem jej włosy zalał lawendowy fiolet, a jej ciało – zaskakujące gorąco, wciągnęła gwałtownie powietrze, zaskoczona. Pozwoliła myślom dryfować, trwać im bez konkretnych kształtów, bez jakichkolwiek znaczeń. Czuła delikatne drżenie tych mięśni, które szczególnie dotkliwie odczuły ćwiczenia rozciągające, i ogarniające ją lenistwo, gdy dało o sobie znać niedospanie. Czuła magię, ten miękki, słodki kłębek w okolicach dłoni. Sięgnęła po niego.
Otworzyła oczy gwałtownie. Drżała – inaczej jednak, niż przedtem. Teraz nie chodziło o zmęczenie, a raczej o musowanie rozlewającej się mocy. Wcześniej jak wata, teraz była niczym oranżada przelewająca się przed drobne ciało Blanki i łaskocząca ją bąbelkami gazu.
- O kurwa – sapnęła Vargas, a magia prysnęła jak mydlana bańka, nie znikając, lecz znów wracając w znajomy rejon dłoni. Teraz mrowiły ją znów tylko palce, a po poprzednim cieple nie pozostał nawet ślad.
- Ja nie... – Blanca spoglądała przez chwilę na prawą dłoń, wreszcie unosząc zdumione spojrzenie na Estebana. - Dlaczego nas tego nie uczą? To znaczy... Wszystkich. Od początku. Przecież to jest... Fantastyczne! – W głosie dziewczyny rozbrzmiał trudny do pomylenia z czymkolwiek innym entuzjazm.
Złapała się na tym, że oddycha szybciej, a serce dudni jej w klatce niemal zbyt głośno.
Mimo pewności Esa, aż do tej chwili nie sądziła, że to jest możliwe. Że naprawdę mogą zanurzyć się w magii cali, a nie tylko sięgać po nią w ten ograniczony sposób, którego uczyło się każde dziecko.
Korzystając z chwili oddechu po tym nieszczęsnym rozciąganiu, nie od razu pojęła cały sens odpowiedzi Esa. To znaczy, od razu wiedziała, że się zgodził – spróbowałby nie! Dodatkowy warunek jednak początkowo jej umknął – a gdy wreszcie do niej dotarł, nie pozostało jej nic innego, jak tylko uśmiechnąć się szerzej.
- Czyli romantyczna randka – podsumowała niewinnie, radośnie przejmując od Barrosa pałeczkę w byciu tą bardziej perfidną. Nie tylko on potrafił wbijać szpile czy zawstydzać drugą osobę, nie? Blance też wychodziło to całkiem nie najgorzej.
To, że mogła skomentować te ostatnie stwierdzenie Estebana jakoś inaczej – posądzić go o jakąś słabość, miękkość – w ogóle nie przyszło jej do głowy. I, szczerze mówiąc, gdyby wiedziała, że sam był męczony przez podobne myśli, zrobiłaby wszystko, by zdusić je w zarodku. Bo to przecież nie tak. Zupełnie nie tak.
Przechodząc może nie bez trudu, za to zupełnie bezboleśnie przez drugie ćwiczenie, na etapie trzeciej instrukcji już się nie dziwiła. Es ewidentnie miał jakiś bardzo konkretny plan na to, jak miały wyglądać te zajęcia – i Blanca nie zamierzała się w to wcinać. Zgodziła się na to, by ją uczył, nie miała więc prawa, by kwestionować jego metody – tak sądziła. Przyjmując jego pozycję jako tego, który wie w temacie przemiany zdecydowanie więcej, nie czuła się wystarczająco kompetentna, by dyskutować na temat przebiegu zajęć. To tak, jakby Barros próbował podważać jej wiedzę astronomiczną – może i pozwoliłaby mu się naprodukować, może nawet by go wysłuchała, finalnie jednak uśmiechnęłaby się pewnie tylko z rozbawieniem i prędko pokazała mu, jak bardzo się myli. Była pewna, że w przypadku przemiany byłoby dokładnie tak samo, tylko z nią w roli tej, którą trzeba wyprowadzić z błędu.
Biorąc pod uwagę ocenę, jaką wystawiła Esowi w kontekście wiedzy na temat przemiany, była zdziwiona, że nie podał swojego ulubionego zaklęcia tak szybko, jak ona. Dziwiła się jednak krótko – tylko do czasu, aż zrozumiała, skąd brały się te trudności. Aż do chwili, gdy porównała to z wiedzą o kosmosie. Czy gdyby ktoś zapytał ją o ulubioną gwiazdę – czy umiałaby taką wskazać? Albo ulubioną galaktykę? Albo po prostu najbardziej lubiany fakt o wszechświecie?
To jak z książkami, każda jest dobra na inną okazję.
Uśmiechnęła się lekko, w duchu notując fakt, którego dotąd nie znała, mianowicie – że Es czytał, i że sięgał przy tym po coś więcej niż poranną prasówkę. Chyba była trochę zdziwiona – nie dlatego, że uważała czytanie za rozrywkę nie dla Barrosa, co raczej po prostu przez fakt, że nigdy Estebana z książką nie widziała. Uświadomienie sobie, że to jedna z tych rzeczy, które musi – chce – się o nim dowiedzieć pociągnęło za sobą kolejne pytania.
Jaki gatunek lubi najbardziej? Co czytał w dzieciństwie? Czy ma ulubionego autora? Ulubioną powieść, może całą serię? Co sądzi o Tolkienie, Asimovie, o Diunie Herberta i Sabriel Nixa? Czy w ogóle czytał jakichś autorów spośród śniących?
Powrót do zajęć kosztował ją wiele, sprowadzenie myśli na kontrolowane tory wcale nie było łatwe – nie, kiedy uzmysłowiła sobie, jak wiele chciałaby wiedzieć, o jak wiele zapytać. Nie musiała się starać, głowa sama podsuwała jej kolejne tematy. Od książek bardzo blisko było do muzyki i gier, od tych zaś stosunkowo łatwo było przeskoczyć do podróży, które już odbył i które chciałby odbyć. Do marzeń – tych już spełnionych i tych jeszcze niezrealizowanych. Czy chciałby skoczyć na bungee? Czy kiedyś nurkował? Czy widział na żywo foki? Czy pojechałby z nią na Grenlandię?
Skończ. Skup się.
Odetchnęła głęboko, zmuszając się, by słuchać, co mówił i nie odbiegać myślami zbyt daleko. To, że się przesiadł, trochę pomogło – choć przesadą byłoby stwierdzenie, że ucieszyła się na ten znów wprowadzony dystans.
Gdyby mogła, nie oddalałby się od Esa wcale, tylko... Cóż, bez niespodzianek – to nie było takie proste.
Skup. Się.
Kolejne polecenie wydawało się połowicznie proste. Samo zaklęcie było jej znane, rzucała je na siebie za każdym razem, gdy miała fanaberię zmienić swoją naturalną czerń na neonowy błękit czy fiolet, na czerwień wina albo landrynkowy róż. To ta druga część zadania była wyzwaniem. Bo jak właściwie miała to zrobić? Jak miała nie zbierać mocy w ręce tylko... Wszędzie?
- Wolę na siebie – stwierdziła, grając trochę na czas. - Jeszcze by mnie podkusiło, żeby zrobić ci na głowie tęczę. Albo, nie wiem, galaktykę. Galaktyka byłaby w moim stylu, nie? – Roześmiała się. - A ty byś to potem cofnął na pstryknięcie palców i byłoby mi przykro.
Upiła łyk herbaty – i myślała. Jak, do cholery, miała to zrobić?
Zaczęła próbować i – zgodnie z przewidywaniami – niewiele z tego wyszło. To znaczy, samo zaklęcie działało bez zarzutu, było tak samo znajome jak przed rokiem, ale cała reszta... Podchodziła do tematu na różne sposoby. Czując swoją magię jak miękki kłębek waty, próbowała rozciągać go ostrożnie, wywlekać z dłoni, opleść się nią jak siecią. Gdy splot zerwał się raz, za drugim razem była delikatniejsza. Gdy pękł po raz kolejny, nie dając jej rozpleść się choćby na tyle, by sięgnąć poza łokieć, powoli wciągnęła powietrze, zamknęła oczy, zwolniła. Starała się nie zwracać uwagi na to, że jest obserwowana – chyba była? - ani na to, że sobie nie radzi. Że znów jest tak, jak w pierwszych latach szkoły, gdy nawet najprostsze zaklęcia sprawiały jej trudność.
Gdy za trzecim razem jej włosy zalał lawendowy fiolet, a jej ciało – zaskakujące gorąco, wciągnęła gwałtownie powietrze, zaskoczona. Pozwoliła myślom dryfować, trwać im bez konkretnych kształtów, bez jakichkolwiek znaczeń. Czuła delikatne drżenie tych mięśni, które szczególnie dotkliwie odczuły ćwiczenia rozciągające, i ogarniające ją lenistwo, gdy dało o sobie znać niedospanie. Czuła magię, ten miękki, słodki kłębek w okolicach dłoni. Sięgnęła po niego.
Otworzyła oczy gwałtownie. Drżała – inaczej jednak, niż przedtem. Teraz nie chodziło o zmęczenie, a raczej o musowanie rozlewającej się mocy. Wcześniej jak wata, teraz była niczym oranżada przelewająca się przed drobne ciało Blanki i łaskocząca ją bąbelkami gazu.
- O kurwa – sapnęła Vargas, a magia prysnęła jak mydlana bańka, nie znikając, lecz znów wracając w znajomy rejon dłoni. Teraz mrowiły ją znów tylko palce, a po poprzednim cieple nie pozostał nawet ślad.
- Ja nie... – Blanca spoglądała przez chwilę na prawą dłoń, wreszcie unosząc zdumione spojrzenie na Estebana. - Dlaczego nas tego nie uczą? To znaczy... Wszystkich. Od początku. Przecież to jest... Fantastyczne! – W głosie dziewczyny rozbrzmiał trudny do pomylenia z czymkolwiek innym entuzjazm.
Złapała się na tym, że oddycha szybciej, a serce dudni jej w klatce niemal zbyt głośno.
Mimo pewności Esa, aż do tej chwili nie sądziła, że to jest możliwe. Że naprawdę mogą zanurzyć się w magii cali, a nie tylko sięgać po nią w ten ograniczony sposób, którego uczyło się każde dziecko.
Mistrz Gry
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Wto 27 Cze - 20:33
The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości
#1 'k100' : 91, 19
--------------------------------
#2 'k100' : 63, 8
--------------------------------
#3 'k100' : 35, 96
#1 'k100' : 91, 19
--------------------------------
#2 'k100' : 63, 8
--------------------------------
#3 'k100' : 35, 96
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sro 28 Cze - 19:29
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban podchodził do nauki Blanki z w miarę realistycznym podejściem. Był przekonany, że prędzej czy później uda jej się przejść przez wszystkie ćwiczenia, przed którymi ją postawi – choć wiedzę tę bazował głównie na obserwacji charakteru Vargas. Upartym. Zawziętym, kiedy wbiła w coś zęby. Nie miał okazji oceniać jej umiejętności w rzucaniu zaklęć, ale nie wybierali się przecież na wojnę. W nauce, której podejmowała się pod jego okiem, najważniejsze było, by nie przestawać – by podnosić się za każdym razem, kiedy zgubiło się równowagę i otarło kolana. Pytaniem pozostawało tylko, jak długo da radę znosić frustrację, kiedy pula nowych ćwiczeń się skończy i pozostanie w limbo pełnym powtarzania za każdym razem tych samych ruchów, tych samych umiejętności, nie widząc już, gdzie leżała meta.
Dla wielu była ona kapitulacją. Być może dla Blanki na końcu tej ścieżki też nie miała leżeć nowa umiejętność – Es nie byłby tym zaskoczony, choć na pewno zawiedziony. Dla niej i dla siebie.
Na razie jednak stali – czy też Blanca stała – na samym początku tej długiej drogi. Głupio byłoby od razu zakładać niepowodzenie.
- Nigdy nie próbowałem galaktyki na głowie, może by mi się spodobało – rzucił, gdy Blanca zdecydowała, że będzie rzucać zaklęcia sama na siebie, odmawiając szczodrej ofercie Barrosa, że jeśli chciała, mogła zrobić sobie z niego królika doświadczalnego. Jej wybór. Choć prawdę powiedziawszy, na jej długich włosach na pewno łatwo mogła dostrzec, czy zaklęcie w ogóle wypaliło, nie potrzebowała do tego pomocy czy też lustra.
Dając Blance zadanie rozciągania magii z ręki na całe ciało, Es spodziewał się dłuższej przerwy w instruowaniu kobiety – odchylił się więc nieco na kocu, spokojnie popijając kawę i mając nadzieję, że nie zacznie mu od tego burczeć w brzuchu. Nie wpatrywał się w Blankę bez przerwy, jak nauczyciele starej daty, którzy musieli patrzeć ci na ręce, a od tej całej atencji absolutnie nic nie szło tak jak powinno – zerkał na nią tylko od czasu do czasu, zauważając znajomą zmarszczkę skupienia na czole. Zmieniające się kolory jej włosów sygnalizowały, że ćwiczyła, ale choć zaklęcia jej wychodziły, Es nie słyszał żadnych komentarzy, które mogłyby podpowiedzieć, jak jej szło z tym ważniejszym zadaniem. Chyba niespecjalnie, ale przecież należało się tego spodziewać. Dopiero zaczęli, a skoro Blanca całe życie czarowała w jeden sposób, to prze...
Słysząc nagłe przekleństwo, mężczyzna odsunął od ust termos i obrócił głowę w jej kierunku, bezgłośnie szukając odpowiedzi, co się działo. Czyżby już straciła cierpliwość?
Zrozumienie wsączyło mu się w głowę wraz z kolejnymi, coraz głośniejszymi słowami, na moment usztywniając kręgosłup.
- Skubana – wymamrotał, ostro odpychając podszepty zazdrości, że to przecież za szybko i że jeszcze wystarczająco nie zapracowała sobie na ten sukces. - Nie uczą, bo to niepraktyczne – rzucił, uśmiechając się do Blanki tym łagodnym uśmiechem, który robił mu w kącikach oczu kurze łapki. - Ale już wiesz, o co chodzi. Świetna robota.
Esteban zakręcił termos, przysuwając się na kocu bliżej, prawie na sam jego skraj, tak by ich kolana niemal się stykały. Wyciągnął rękę, powoli przeczesując palcami pasmo jasnofioletowych włosów.
- Ale ta lawenda średnio ci pasuje. Może jakiś neon? – spytał z rozbawieniem, zakładając je za ucho kobiety. Kiedy już mógł dotykać, jego ciało się do tego wyrywało.
- Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że tak szybko ci się uda – podjął po chwili, wspierając łokcie na kolanach. - Nie dlatego, że nie wierzę w twoje umiejętności, tylko przez te lata przyzwyczajeń. To... Ty jesteś zaskakująca. W ten dobry sposób – zamrugał powoli, czując jak ciepło rozlewa mu się na wysokości nosa i kości policzkowych, po czym parsknął śmiechem. - Jestem zajebisty w te romantyczne komplementy, nie ma co – pokręcił głową, pocierając kark. - Lepiej wracaj do ćwiczeń, zanim znowu coś wymyślę.
Dla wielu była ona kapitulacją. Być może dla Blanki na końcu tej ścieżki też nie miała leżeć nowa umiejętność – Es nie byłby tym zaskoczony, choć na pewno zawiedziony. Dla niej i dla siebie.
Na razie jednak stali – czy też Blanca stała – na samym początku tej długiej drogi. Głupio byłoby od razu zakładać niepowodzenie.
- Nigdy nie próbowałem galaktyki na głowie, może by mi się spodobało – rzucił, gdy Blanca zdecydowała, że będzie rzucać zaklęcia sama na siebie, odmawiając szczodrej ofercie Barrosa, że jeśli chciała, mogła zrobić sobie z niego królika doświadczalnego. Jej wybór. Choć prawdę powiedziawszy, na jej długich włosach na pewno łatwo mogła dostrzec, czy zaklęcie w ogóle wypaliło, nie potrzebowała do tego pomocy czy też lustra.
Dając Blance zadanie rozciągania magii z ręki na całe ciało, Es spodziewał się dłuższej przerwy w instruowaniu kobiety – odchylił się więc nieco na kocu, spokojnie popijając kawę i mając nadzieję, że nie zacznie mu od tego burczeć w brzuchu. Nie wpatrywał się w Blankę bez przerwy, jak nauczyciele starej daty, którzy musieli patrzeć ci na ręce, a od tej całej atencji absolutnie nic nie szło tak jak powinno – zerkał na nią tylko od czasu do czasu, zauważając znajomą zmarszczkę skupienia na czole. Zmieniające się kolory jej włosów sygnalizowały, że ćwiczyła, ale choć zaklęcia jej wychodziły, Es nie słyszał żadnych komentarzy, które mogłyby podpowiedzieć, jak jej szło z tym ważniejszym zadaniem. Chyba niespecjalnie, ale przecież należało się tego spodziewać. Dopiero zaczęli, a skoro Blanca całe życie czarowała w jeden sposób, to prze...
Słysząc nagłe przekleństwo, mężczyzna odsunął od ust termos i obrócił głowę w jej kierunku, bezgłośnie szukając odpowiedzi, co się działo. Czyżby już straciła cierpliwość?
Zrozumienie wsączyło mu się w głowę wraz z kolejnymi, coraz głośniejszymi słowami, na moment usztywniając kręgosłup.
- Skubana – wymamrotał, ostro odpychając podszepty zazdrości, że to przecież za szybko i że jeszcze wystarczająco nie zapracowała sobie na ten sukces. - Nie uczą, bo to niepraktyczne – rzucił, uśmiechając się do Blanki tym łagodnym uśmiechem, który robił mu w kącikach oczu kurze łapki. - Ale już wiesz, o co chodzi. Świetna robota.
Esteban zakręcił termos, przysuwając się na kocu bliżej, prawie na sam jego skraj, tak by ich kolana niemal się stykały. Wyciągnął rękę, powoli przeczesując palcami pasmo jasnofioletowych włosów.
- Ale ta lawenda średnio ci pasuje. Może jakiś neon? – spytał z rozbawieniem, zakładając je za ucho kobiety. Kiedy już mógł dotykać, jego ciało się do tego wyrywało.
- Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że tak szybko ci się uda – podjął po chwili, wspierając łokcie na kolanach. - Nie dlatego, że nie wierzę w twoje umiejętności, tylko przez te lata przyzwyczajeń. To... Ty jesteś zaskakująca. W ten dobry sposób – zamrugał powoli, czując jak ciepło rozlewa mu się na wysokości nosa i kości policzkowych, po czym parsknął śmiechem. - Jestem zajebisty w te romantyczne komplementy, nie ma co – pokręcił głową, pocierając kark. - Lepiej wracaj do ćwiczeń, zanim znowu coś wymyślę.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sro 28 Cze - 20:40
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Była na tyle zaskoczona, że po pierwszym wybuchu entuzjazmu przez kilka kolejnych chwil nie była w stanie wydusić słowa, to gapiąc się z niedowierzaniem na swoją dłoń, to zezując na przebarwione włosy. Patrząc na nią z boku, można było odnieść wrażenie, że to samo powodzenie zmiany koloru tak ją dziwi, ale chodziło przecież o coś znacznie więcej.
Nie miała pojęcia, jak dokładnie opisać to uczucie, gdy magia wylewała się poza palce, sięgała poza nadgarstek i rozpełzała się po coraz dalszych zakątkach ciała – było to coś zupełnie nowego i coś, czego z pewnością nie mogła przewidzieć, nie mogła sobie wyobrazić. Teraz, gdy jej się udało, potrzebowała chwili, by się z tym oswoić.
Drgnęła lekko, czując delikatny dotyk Esa. Wiedziała, że przedtem coś mówił, ale znów – potrzebowała momentu albo dwóch, by z brzmienia głosu mężczyzny wydobyć konkretne słowa.
Świetna robota.
Uśmiechnęła się szeroko. Gdyby nie nasunięte na nos okulary, bez trudu dałoby się dostrzec radosne błyski w orzechowo-złotych tęczówkach.
- Neon, co? – roześmiała się. - Może być neon. Jakiś czas temu... No, dawno, jeszcze zanim wparadowałeś nam na uniwerek – no więc wtedy był czas, że przerabiałam całą paletę. Co tydzień inny kolor, podobne do siebie tylko w tym, że wszystkie dawały po oczach. Moi studenci szaleli zachwytu, a dziekan – pewnie ze zgryzoty – parsknęła cicho. Na uniwersyteckich korytarzach zawsze była tą w taki bądź inny sposób kontrowersyjną. Kolczyki nie tylko w uszach, na głowie tęcza, oczy połyskujące złotem. Do kompletu brakowało jej tylko bogatszej kolekcji tatuaży – bo nawet skórzaną kurtkę przecież miała.
Teraz ani po kurtce, ani po kolczykach nie został nawet ślad. Podobnie dawno nie bawiła się też kolorem czupryny, już dawno godząc się z naturalną czernią. A tatuaże... Cóż, podobnie jak przed laty, wciąż miała tylko jeden – przynajmniej póki co.
Słysząc pochwały rozpromieniła się jeszcze bardziej, a na nieporadny komplement – przez tę nieporadność szczególnie rozczulający i cenny – poczuła, jak coś ciepłego mości się jej się w pobliżu serca.
Bez wahania pochyliła się w kierunku Barrosa i pocałowała go lekko, na chwilę przygryzając dolną wargę mężczyzny.
- A może ja bym chciała, żebyś wymyślił? – spytała z rozbawieniem, gdy w kolejnej chwili znów prostowała się i układała ręce na kolanach. - Na zachętę masz dodatkowe trzy minuty trzymania mnie za tyłek, nie spierdol tego. – Uniosła brwi teatralnie. Uśmiech wciąż czaił jej się w kąciku warg.
Po pierwszym sukcesie wróciła do ćwiczeń z większą ochotą i determinacją, za to – ze znów nieszczególnym skupieniem. Niedostateczną koncentrację szybko dało się zauważyć – trudno było powiedzieć jaki kolor miał zastąpić lawendowy fiolet, bo to, co pojawiło się na głowie Blanki, najbliższe było granatowej koszulce poddanej niewprawnemu wybielaniu. Ani to szare, ani białe, było gdzieś pomiędzy, z ciemniejszymi plamami tu i tam przypominającymi płożącego się grzyba.
- No serio? – sapnęła Vargas dostrzegając, co odczyniło się na jej włosach. - W pleśniowym niespecjalnie mi do twarzy.
Pomogło, gdy znowu zamknęła oczy. Wyblakła szarość szybko ustąpiła miejsca świeżej zieleni, a chwilę później – głębokiej czerwieni wina. Wraz z tym ostatnim przyszło zaś też poznane już uczucie jakiejś… Wolności. Słodyczy. Czegoś, czego nie potrafiła nazwać, a co zalewało jej policzki wyraźnymi rumieńcami.
Tym razem uczucie nie było tak silne, ale to właśnie dzięki temu udało jej się przytrzymać je na chwilę dłużej. Nim magia znów uciekła w pośpiechu, na powrót tłocząc się w dłoni, Blanca miała chwilę, by prześledzić – bardziej świadomie poczuć – sieć oplatającą jej ciało. Moc była... Miękka. Jak włóczka, z której jedna z jej ciotek dziergała kolorowe swetry, albo jak jej ulubiony, świeżo wyprany koc w dinozaury.
Gdy wrażenie to znów znikło, pozostawiło po sobie jakąś pustkę. Odetchnęła powoli, ponownie otwierając oczy.
- To... Chyba wiem, o co chodzi – przyznała, w zamyśleniu gryząc lekko wargę. - Mniej więcej. – Znów przerwała na chwilę, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w brzeg robiącego jej za siedzisko koca. Wreszcie uniosła głowę i spojrzała na Esa z szerokim uśmiechem.
- Ogarnę to – stwierdziła z nagłym przekonaniem.
Nie miała pojęcia, jak dokładnie opisać to uczucie, gdy magia wylewała się poza palce, sięgała poza nadgarstek i rozpełzała się po coraz dalszych zakątkach ciała – było to coś zupełnie nowego i coś, czego z pewnością nie mogła przewidzieć, nie mogła sobie wyobrazić. Teraz, gdy jej się udało, potrzebowała chwili, by się z tym oswoić.
Drgnęła lekko, czując delikatny dotyk Esa. Wiedziała, że przedtem coś mówił, ale znów – potrzebowała momentu albo dwóch, by z brzmienia głosu mężczyzny wydobyć konkretne słowa.
Świetna robota.
Uśmiechnęła się szeroko. Gdyby nie nasunięte na nos okulary, bez trudu dałoby się dostrzec radosne błyski w orzechowo-złotych tęczówkach.
- Neon, co? – roześmiała się. - Może być neon. Jakiś czas temu... No, dawno, jeszcze zanim wparadowałeś nam na uniwerek – no więc wtedy był czas, że przerabiałam całą paletę. Co tydzień inny kolor, podobne do siebie tylko w tym, że wszystkie dawały po oczach. Moi studenci szaleli zachwytu, a dziekan – pewnie ze zgryzoty – parsknęła cicho. Na uniwersyteckich korytarzach zawsze była tą w taki bądź inny sposób kontrowersyjną. Kolczyki nie tylko w uszach, na głowie tęcza, oczy połyskujące złotem. Do kompletu brakowało jej tylko bogatszej kolekcji tatuaży – bo nawet skórzaną kurtkę przecież miała.
Teraz ani po kurtce, ani po kolczykach nie został nawet ślad. Podobnie dawno nie bawiła się też kolorem czupryny, już dawno godząc się z naturalną czernią. A tatuaże... Cóż, podobnie jak przed laty, wciąż miała tylko jeden – przynajmniej póki co.
Słysząc pochwały rozpromieniła się jeszcze bardziej, a na nieporadny komplement – przez tę nieporadność szczególnie rozczulający i cenny – poczuła, jak coś ciepłego mości się jej się w pobliżu serca.
Bez wahania pochyliła się w kierunku Barrosa i pocałowała go lekko, na chwilę przygryzając dolną wargę mężczyzny.
- A może ja bym chciała, żebyś wymyślił? – spytała z rozbawieniem, gdy w kolejnej chwili znów prostowała się i układała ręce na kolanach. - Na zachętę masz dodatkowe trzy minuty trzymania mnie za tyłek, nie spierdol tego. – Uniosła brwi teatralnie. Uśmiech wciąż czaił jej się w kąciku warg.
Po pierwszym sukcesie wróciła do ćwiczeń z większą ochotą i determinacją, za to – ze znów nieszczególnym skupieniem. Niedostateczną koncentrację szybko dało się zauważyć – trudno było powiedzieć jaki kolor miał zastąpić lawendowy fiolet, bo to, co pojawiło się na głowie Blanki, najbliższe było granatowej koszulce poddanej niewprawnemu wybielaniu. Ani to szare, ani białe, było gdzieś pomiędzy, z ciemniejszymi plamami tu i tam przypominającymi płożącego się grzyba.
- No serio? – sapnęła Vargas dostrzegając, co odczyniło się na jej włosach. - W pleśniowym niespecjalnie mi do twarzy.
Pomogło, gdy znowu zamknęła oczy. Wyblakła szarość szybko ustąpiła miejsca świeżej zieleni, a chwilę później – głębokiej czerwieni wina. Wraz z tym ostatnim przyszło zaś też poznane już uczucie jakiejś… Wolności. Słodyczy. Czegoś, czego nie potrafiła nazwać, a co zalewało jej policzki wyraźnymi rumieńcami.
Tym razem uczucie nie było tak silne, ale to właśnie dzięki temu udało jej się przytrzymać je na chwilę dłużej. Nim magia znów uciekła w pośpiechu, na powrót tłocząc się w dłoni, Blanca miała chwilę, by prześledzić – bardziej świadomie poczuć – sieć oplatającą jej ciało. Moc była... Miękka. Jak włóczka, z której jedna z jej ciotek dziergała kolorowe swetry, albo jak jej ulubiony, świeżo wyprany koc w dinozaury.
Gdy wrażenie to znów znikło, pozostawiło po sobie jakąś pustkę. Odetchnęła powoli, ponownie otwierając oczy.
- To... Chyba wiem, o co chodzi – przyznała, w zamyśleniu gryząc lekko wargę. - Mniej więcej. – Znów przerwała na chwilę, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w brzeg robiącego jej za siedzisko koca. Wreszcie uniosła głowę i spojrzała na Esa z szerokim uśmiechem.
- Ogarnę to – stwierdziła z nagłym przekonaniem.
Mistrz Gry
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sro 28 Cze - 20:40
The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości
#1 'k100' : 9, 30
--------------------------------
#2 'k100' : 50, 36
--------------------------------
#3 'k100' : 39, 81
#1 'k100' : 9, 30
--------------------------------
#2 'k100' : 50, 36
--------------------------------
#3 'k100' : 39, 81
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Czw 29 Cze - 20:48
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Trochę żartował sobie z tym neonem – niezbyt mu się podobały, kiedy wszystkie dziewczęta w szkole oszalały na punkcie tego zaklęcia, nosząc na głowie nowe kolory nawet i po kilka razy dziennie. Niby nie była to jego głowa, ale oczy bolały od tych różów, żółci i błękitów. Miał jednak cichą nadzieję, że Blanca potraktuje tę sugestię jako niezłą radę głównie w kwestii ćwiczeń, bo... Cóż, słuchając o tym, jak przychodziła na uniwersytet co rusz w innych odcieniach, jak wspomnienia z wojny przypominał mu się szkolny szum.
- Dziekana pewnie bolały oczy, a młodym dawałaś temat do plotek. Jak nic gadali, czy nie jesteś zmiennokształtna – rzucił, nie ciągnąc jednak tematu dalej. Nie przeszło mu przez myśl, że razem z neonowymi włosami Vargas też w inny sposób podkreślała swój wygląd – o ile skórzana kurtka zyskałaby aprobatę, o tyle kolczyki w innych miejscach niż w uszach wywołałyby przykre skrzywienie. Bądź co bądź, przejął od rodziców trochę tradycjonalizmu.
A może ja bym chciała, żebyś wymyślił?
Esteban odetchnął, czując mrowienie przygryzionej wargi – za dużo i jednocześnie zbyt mało – już już szykując się do odpowiadania, że ciężko było u niego wywołać jakieś romantyczne porywy, kiedy Blanca wystosowała argument uderzający w odpowiednie struny.
- Ale jakie dodatkowe trzy minuty? Nie było mowy o żadnych limitach! – wzburzył się, zapominając o całym wcześniejszym zakłopotaniu wywołanym nieporadnością jego komplementu. - Nie zgadzam się na jakieś ograniczanie, nie tak się umawialiśmy. W domu trzymam ręce przy sobie, ale nie odbieraj mi jednej z niewielu radości bez uprzedzania!
Jego nachmurzona mina tylko pogłębiła się wraz z narastającym chichotem kobiety, aż wreszcie prychnął krótko, kręcąc głową.
- Spróbuj mnie tylko wyliczać, zobaczymy, kto się będzie ostatni śmiał – burknął, bezskutecznie próbując powstrzymać drgania kącików ust, które zdradzały go, próbując unieść się w uśmiechu.
Vargas na szczęście miała nad nim litość, wracając do zadanych jej ćwiczeń – całe szczęście, bo musiałby jej udowadniać tu i teraz, że w kwestii trzymania za tyłek nie pozwalał sobie narzucać granic wykraczających poza te dyktowane przez społeczną umowę o tym, co wypadało w towarzystwie. Odetchnął, tym razem bezczelnie przyglądając się twarzy i sylwetce kobiety, wypatrując momentu, w którym miała ponownie odnieść sukces – gdy już raz jej się to udało, wiedział, że będą następne.
Nie musiał długo czekać, by wyłowić moment, w którym jej ramiona spięły się, a dłoń delikatnie pracowała, jakby Blanca próbowała coś z niej rozwinąć – wątpił, by zdawała sobie sprawę, że to robi.
Mruknął w odpowiedzi na jej słowa, przekrzywiając lekko głowę, gdy podniosła na niego wzrok schowany za parą ciemnych szkieł.
- Pewnie, że tak – przytaknął, choć rozum podpowiadał mu, że nie powinien mówić takich rzeczy. Niewielu osobom zaczynającym naukę udawało się wytrwać, a co dopiero okazać się wyjątkowo pobłogosławionym przez totem. Nie powinien robić jej nadziei, kiedy nie mógł zagwarantować sukcesu, ale ta głupia, emocjonalna część chciała wierzyć w to, że wszystko ułoży się tak, jak tego chcieli.
- Mam coś dla ciebie – zaczął po chwili, sięgając po torbę, w której wcześniej przyniósł koce. Na jej dnie leżała zapakowana w brązowy papier, niewielka paczuszka. Wyciągając ją i trzymając w dłoniach, Es z całą siłą znów poczuł zdenerwowanie, jakie wyciszyło się nieco w trakcie ćwiczeń – szczęka bolała go od napięcia, a w gardle nagle zabrakło wilgoci.
- Wiem, że... – odchrząknął, próbując zmusić gardło do współpracy. - Wiem, że nie należysz do mojej rodziny, ale mamy taką tradycję. Myślę, że mogłaby ci pomóc. W nauce. – urwał na moment, przenosząc spojrzenie z powrotem na twarz Blanki. To, że nie widział jej oczu przez ciemne okulary chroniące ją przed efektami iskrzycy, nieco pomagało. - Przekazujemy sobie wiele umiejętności, które są dla innych trudne. Na przykład przemianę – kąt ust drgnął mu lekko. - Każdy kto zaczyna się uczyć, prowadzi dziennik. Pamiętnik. Jakkolwiek chcesz to nazwać. Pisze w nim o samej nauce, o tym co jest przekazywane, ale też o swoich myślach i uczuciach. To pomaga ułożyć sobie w głowie pewne rzeczy. Albo później pomoże innym. – wyciągnął rękę z pakunkiem, przekazując go Blance. - Nie musisz go używać w ten sposób, możesz z nim zrobić co tylko chcesz. Nie wiem, rysować w nim gołe dupy – zażartował, choć chyba tylko po to, żeby rozluźnić napięcie w swoim ciele. - Ale chciałem dać ci wybór.
- Dziekana pewnie bolały oczy, a młodym dawałaś temat do plotek. Jak nic gadali, czy nie jesteś zmiennokształtna – rzucił, nie ciągnąc jednak tematu dalej. Nie przeszło mu przez myśl, że razem z neonowymi włosami Vargas też w inny sposób podkreślała swój wygląd – o ile skórzana kurtka zyskałaby aprobatę, o tyle kolczyki w innych miejscach niż w uszach wywołałyby przykre skrzywienie. Bądź co bądź, przejął od rodziców trochę tradycjonalizmu.
A może ja bym chciała, żebyś wymyślił?
Esteban odetchnął, czując mrowienie przygryzionej wargi – za dużo i jednocześnie zbyt mało – już już szykując się do odpowiadania, że ciężko było u niego wywołać jakieś romantyczne porywy, kiedy Blanca wystosowała argument uderzający w odpowiednie struny.
- Ale jakie dodatkowe trzy minuty? Nie było mowy o żadnych limitach! – wzburzył się, zapominając o całym wcześniejszym zakłopotaniu wywołanym nieporadnością jego komplementu. - Nie zgadzam się na jakieś ograniczanie, nie tak się umawialiśmy. W domu trzymam ręce przy sobie, ale nie odbieraj mi jednej z niewielu radości bez uprzedzania!
Jego nachmurzona mina tylko pogłębiła się wraz z narastającym chichotem kobiety, aż wreszcie prychnął krótko, kręcąc głową.
- Spróbuj mnie tylko wyliczać, zobaczymy, kto się będzie ostatni śmiał – burknął, bezskutecznie próbując powstrzymać drgania kącików ust, które zdradzały go, próbując unieść się w uśmiechu.
Vargas na szczęście miała nad nim litość, wracając do zadanych jej ćwiczeń – całe szczęście, bo musiałby jej udowadniać tu i teraz, że w kwestii trzymania za tyłek nie pozwalał sobie narzucać granic wykraczających poza te dyktowane przez społeczną umowę o tym, co wypadało w towarzystwie. Odetchnął, tym razem bezczelnie przyglądając się twarzy i sylwetce kobiety, wypatrując momentu, w którym miała ponownie odnieść sukces – gdy już raz jej się to udało, wiedział, że będą następne.
Nie musiał długo czekać, by wyłowić moment, w którym jej ramiona spięły się, a dłoń delikatnie pracowała, jakby Blanca próbowała coś z niej rozwinąć – wątpił, by zdawała sobie sprawę, że to robi.
Mruknął w odpowiedzi na jej słowa, przekrzywiając lekko głowę, gdy podniosła na niego wzrok schowany za parą ciemnych szkieł.
- Pewnie, że tak – przytaknął, choć rozum podpowiadał mu, że nie powinien mówić takich rzeczy. Niewielu osobom zaczynającym naukę udawało się wytrwać, a co dopiero okazać się wyjątkowo pobłogosławionym przez totem. Nie powinien robić jej nadziei, kiedy nie mógł zagwarantować sukcesu, ale ta głupia, emocjonalna część chciała wierzyć w to, że wszystko ułoży się tak, jak tego chcieli.
- Mam coś dla ciebie – zaczął po chwili, sięgając po torbę, w której wcześniej przyniósł koce. Na jej dnie leżała zapakowana w brązowy papier, niewielka paczuszka. Wyciągając ją i trzymając w dłoniach, Es z całą siłą znów poczuł zdenerwowanie, jakie wyciszyło się nieco w trakcie ćwiczeń – szczęka bolała go od napięcia, a w gardle nagle zabrakło wilgoci.
- Wiem, że... – odchrząknął, próbując zmusić gardło do współpracy. - Wiem, że nie należysz do mojej rodziny, ale mamy taką tradycję. Myślę, że mogłaby ci pomóc. W nauce. – urwał na moment, przenosząc spojrzenie z powrotem na twarz Blanki. To, że nie widział jej oczu przez ciemne okulary chroniące ją przed efektami iskrzycy, nieco pomagało. - Przekazujemy sobie wiele umiejętności, które są dla innych trudne. Na przykład przemianę – kąt ust drgnął mu lekko. - Każdy kto zaczyna się uczyć, prowadzi dziennik. Pamiętnik. Jakkolwiek chcesz to nazwać. Pisze w nim o samej nauce, o tym co jest przekazywane, ale też o swoich myślach i uczuciach. To pomaga ułożyć sobie w głowie pewne rzeczy. Albo później pomoże innym. – wyciągnął rękę z pakunkiem, przekazując go Blance. - Nie musisz go używać w ten sposób, możesz z nim zrobić co tylko chcesz. Nie wiem, rysować w nim gołe dupy – zażartował, choć chyba tylko po to, żeby rozluźnić napięcie w swoim ciele. - Ale chciałem dać ci wybór.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Pią 30 Cze - 21:07
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Gdyby wiedziała, o jakie komentarze mógłby pokusić się Es widząc, na przykład, jej zdjęcia z wczesnej młodości – być może zastanowiłaby się, czy aby na pewno było im po drodze. Być może zawahałaby się przez chwilę, może zaczęłaby gdybać, czy Barros rzeczywiście... Czy chce z nim próbować czegokolwiek poza przygodnym seksem. Sama niechęć do kolczyków to oczywiście niewiele, z pewnością niewystarczająco, by podważać czyjąś wartość jako człowieka – głowa Blanki pracowała jednak w specyficzny i z jednej takiej obserwacji szybko wyciągnęłaby jakieś dodatkowe wnioski, niekoniecznie zgodne z prawdą. W tradycjonalizmie Esa dopatrzyłaby się może znacznie więcej, niż faktycznie się w nim kryło, a to z kolei poprowadziłoby ją do być może skrajnych rozważań, że nie tego szuka i nie tego potrzebuje.
Nie wiedziała jednak, co, być może, zaoszczędziło im bardzo wielu dyskusji, pełnych pochopnie wysnuwanych teorii i niekoniecznie potrzebnych komentarzy.
- Zmiennokształtna? Znając moich uczniaków raczej nie tego określenia używali – stwierdziła tymczasem, znacząco unosząc brwi. To nie tak, że uważała swoich byłych studentów za durnych czy niedojrzałych, ale... Niektórzy faktycznie tacy byli, a przez to – to raczej nie zmiennokształtność pojawiała się w ich rozważaniach. Jeśli już oceniali ją po wyglądzie – co co niektórzy z pewnością robili – zastanawiali się raczej nad tym, z kim i jak często sypia, jak bardzo jest łatwa, a nie nad tym, czy potrafi zmieniać coś więcej niż tylko kolor włosów.
Nie brnęła w te wspomnienia dalej tylko dlatego, że wymiotło je oburzenie Estebana. Oburzenie, które najpierw ją zaskoczyło – a zaraz potem rozbawiło. Początkowo tłumione jeszcze parsknięcia szybko przerodziły się w nieukrywany już zupełnie chichot.
- Zawsze możesz mi przypomnieć, na co dokładnie się umawialiśmy – wypaliła bez zastanowienia. - I o jakich ograniczeniach powinnam raz a dobrze zapomnieć.
To nie tak, że chciała złamać swoje postanowienie, że już, ledwie kilkanaście godzin od wczorajszej rozmowy, gotowa była cofnąć wszystko, co wtedy mówiła. To znaczy – z jednej strony z pewnością by chciała. Tym razem jednak rozsądek był w niej silny... No, przynajmniej jak na nią. Silny na tyle, by mogła uparcie unikać – na razie – wracania do łóżka Esa, niewystarczająco jednak, by powstrzymać ją od szczucia i dogryzania mężczyźnie. Dotyk i niewybredne, pełne podtekstów komentarze były jej sposobem na wyrażanie sympatii i bliskości. Nie potrafiła od tak zabronić sobie absolutnie wszystkiego – i też zwyczajnie nie chciała. Może i nie ułatwiało to trwania w tymczasowym celibacie, ale gdyby odmówiła sobie i tego – wcale nie byłoby jej lepiej.
Zajęła się ćwiczeniami tyleż samo, by sprawdzić, czy będzie umiała powtórzyć swój pierwszy sukces, ale też po to, by znów zająć czymś głowę. Do Barrosa wróciła ponownie dopiero wtedy, gdy przyjemne ciepło znów stopniowo wygasło, pozostawiając po sobie jednak wciąż wyraźne rumieńce.
Mam coś dla ciebie.
Zmarszczyła brwi lekko, spoglądając na paczuszkę w dłoniach Esa. Nie spodziewała się prezentu, niczego nie oczekiwała i...
Im dłużej mówił, tym szerzej otwierały się jej oczy. Słyszała wszystko, co mówił, w jej głowie zakorzeniły się jednak przede wszystkim dwa słowa.
Tradycja rodzinna.
Czy wyciągnęła z nich daleko – zbyt daleko – idące wnioski? Niewykluczone. Czy była świadoma, jak bez sensu są podobne rozważania? Jak najbardziej. Czy świadomość ta pozwoliła jej usadzić własne emocje w miejscu, zanim te rozszalały się za bardzo? Niekoniecznie.
Bardzo wiele sobie wyobraziła i choć wiedziała, że wyobrażenia te w większości nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości – jak Es słusznie podkreślił, nie należała do jego rodziny – to nijak nie wpłynęło to na to, co teraz czuła. Odruchowo biorąc od niego paczkę i rozwijając brązowy papier, z cichym westchnieniem wyjęła gruby notes w skórzanej oprawie. Staranne wykończenie książeczki i przyjemnie pachnący papier to jedno, ale wzrok Blanki zawisł przede wszystkim na jej własnym imieniu połyskującym na okładce. Delikatne złoto elegancko odcinało się od ciemnozielonej skóry.
Długo nic nie mówiła. Gładziła tylko litery własnego imienia, kąsając wnętrze dolnej wargi i policzka. Nie odezwała się także wtedy, gdy wreszcie zdecydowała się ostrożnie odłożyć notes na koc, po raz ostatni głaszcząc okładkę delikatnie.
Słowa często ją zawodziły. To dotyk był jej językiem, czyż nie?
Podniosła się na kolana i przysunęła bliżej Esa. Przysiadając na piętach tuż, tuż przy Barrosie, musnęła jego policzek dłonią. Uśmiechnęła się szeroko – i wolną dłonią zsunęła z nosa okulary, odkładając je na bok. Odsłonięte nagle, wrażliwe oczy zaprotestowały przeciwko takiemu traktowaniu a świat szybko stracił ostrość, Blanca jednak z premedytacją nie zwracała na to uwagi. Była wystarczająco blisko Estebana, by go widzieć – a tam, gdzie wzrok zawodził, mogła zawsze uzupełnić braki wodząc palcami wzdłuż krzywizn żuchwy, szyi, ramion mężczyzny. Niczego więcej w tej chwili nie potrzebowała. Nie musiała widzieć nic więcej.
- Dziękuję, Es – powiedziała wreszcie. Nie siliła się na... Cóż, w zasadzie na nic. Nie szukała poetyckich zwrotów, nie próbowała ubierać emocji w żadne konkretne słowa. W tych, które wybrała, i tak kryło się bardzo dużo. - To... To wiele dla mnie znaczy. Bardzo to doceniam.
Zawahała się, po chwili uśmiechając się szeroko.
- Ale skąd wiedziałeś, że rysuję gołe dupy? – spytała z rozbawieniem. Nie była pewna, czy rzeczywiście wiedział, czy żart był bliski prawdzie zupełnie przypadkowo. Jeśli to faktycznie był przypadek – cóż, właśnie się dowiedział. Blanca nie obnosiła się ze swoimi rysunkami i z pewnością nie podtykała ich każdemu do oglądania, ale też nie robiła ze swoich szkiców wielkiej tajemnicy.
Odetchnęła powoli.
- Myślę – zaczęła powoli. - Myślę, że nie będę w nim rysować. Wykorzystam go raczej zgodnie z przeznaczeniem. Zgodnie z waszą tradycją. – Uśmiechnęła się łagodnie. W kolejnej chwili wsparła dłonie na ramionach Esa i pocałowała go miękko.
Nie wiedziała jednak, co, być może, zaoszczędziło im bardzo wielu dyskusji, pełnych pochopnie wysnuwanych teorii i niekoniecznie potrzebnych komentarzy.
- Zmiennokształtna? Znając moich uczniaków raczej nie tego określenia używali – stwierdziła tymczasem, znacząco unosząc brwi. To nie tak, że uważała swoich byłych studentów za durnych czy niedojrzałych, ale... Niektórzy faktycznie tacy byli, a przez to – to raczej nie zmiennokształtność pojawiała się w ich rozważaniach. Jeśli już oceniali ją po wyglądzie – co co niektórzy z pewnością robili – zastanawiali się raczej nad tym, z kim i jak często sypia, jak bardzo jest łatwa, a nie nad tym, czy potrafi zmieniać coś więcej niż tylko kolor włosów.
Nie brnęła w te wspomnienia dalej tylko dlatego, że wymiotło je oburzenie Estebana. Oburzenie, które najpierw ją zaskoczyło – a zaraz potem rozbawiło. Początkowo tłumione jeszcze parsknięcia szybko przerodziły się w nieukrywany już zupełnie chichot.
- Zawsze możesz mi przypomnieć, na co dokładnie się umawialiśmy – wypaliła bez zastanowienia. - I o jakich ograniczeniach powinnam raz a dobrze zapomnieć.
To nie tak, że chciała złamać swoje postanowienie, że już, ledwie kilkanaście godzin od wczorajszej rozmowy, gotowa była cofnąć wszystko, co wtedy mówiła. To znaczy – z jednej strony z pewnością by chciała. Tym razem jednak rozsądek był w niej silny... No, przynajmniej jak na nią. Silny na tyle, by mogła uparcie unikać – na razie – wracania do łóżka Esa, niewystarczająco jednak, by powstrzymać ją od szczucia i dogryzania mężczyźnie. Dotyk i niewybredne, pełne podtekstów komentarze były jej sposobem na wyrażanie sympatii i bliskości. Nie potrafiła od tak zabronić sobie absolutnie wszystkiego – i też zwyczajnie nie chciała. Może i nie ułatwiało to trwania w tymczasowym celibacie, ale gdyby odmówiła sobie i tego – wcale nie byłoby jej lepiej.
Zajęła się ćwiczeniami tyleż samo, by sprawdzić, czy będzie umiała powtórzyć swój pierwszy sukces, ale też po to, by znów zająć czymś głowę. Do Barrosa wróciła ponownie dopiero wtedy, gdy przyjemne ciepło znów stopniowo wygasło, pozostawiając po sobie jednak wciąż wyraźne rumieńce.
Mam coś dla ciebie.
Zmarszczyła brwi lekko, spoglądając na paczuszkę w dłoniach Esa. Nie spodziewała się prezentu, niczego nie oczekiwała i...
Im dłużej mówił, tym szerzej otwierały się jej oczy. Słyszała wszystko, co mówił, w jej głowie zakorzeniły się jednak przede wszystkim dwa słowa.
Tradycja rodzinna.
Czy wyciągnęła z nich daleko – zbyt daleko – idące wnioski? Niewykluczone. Czy była świadoma, jak bez sensu są podobne rozważania? Jak najbardziej. Czy świadomość ta pozwoliła jej usadzić własne emocje w miejscu, zanim te rozszalały się za bardzo? Niekoniecznie.
Bardzo wiele sobie wyobraziła i choć wiedziała, że wyobrażenia te w większości nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości – jak Es słusznie podkreślił, nie należała do jego rodziny – to nijak nie wpłynęło to na to, co teraz czuła. Odruchowo biorąc od niego paczkę i rozwijając brązowy papier, z cichym westchnieniem wyjęła gruby notes w skórzanej oprawie. Staranne wykończenie książeczki i przyjemnie pachnący papier to jedno, ale wzrok Blanki zawisł przede wszystkim na jej własnym imieniu połyskującym na okładce. Delikatne złoto elegancko odcinało się od ciemnozielonej skóry.
Długo nic nie mówiła. Gładziła tylko litery własnego imienia, kąsając wnętrze dolnej wargi i policzka. Nie odezwała się także wtedy, gdy wreszcie zdecydowała się ostrożnie odłożyć notes na koc, po raz ostatni głaszcząc okładkę delikatnie.
Słowa często ją zawodziły. To dotyk był jej językiem, czyż nie?
Podniosła się na kolana i przysunęła bliżej Esa. Przysiadając na piętach tuż, tuż przy Barrosie, musnęła jego policzek dłonią. Uśmiechnęła się szeroko – i wolną dłonią zsunęła z nosa okulary, odkładając je na bok. Odsłonięte nagle, wrażliwe oczy zaprotestowały przeciwko takiemu traktowaniu a świat szybko stracił ostrość, Blanca jednak z premedytacją nie zwracała na to uwagi. Była wystarczająco blisko Estebana, by go widzieć – a tam, gdzie wzrok zawodził, mogła zawsze uzupełnić braki wodząc palcami wzdłuż krzywizn żuchwy, szyi, ramion mężczyzny. Niczego więcej w tej chwili nie potrzebowała. Nie musiała widzieć nic więcej.
- Dziękuję, Es – powiedziała wreszcie. Nie siliła się na... Cóż, w zasadzie na nic. Nie szukała poetyckich zwrotów, nie próbowała ubierać emocji w żadne konkretne słowa. W tych, które wybrała, i tak kryło się bardzo dużo. - To... To wiele dla mnie znaczy. Bardzo to doceniam.
Zawahała się, po chwili uśmiechając się szeroko.
- Ale skąd wiedziałeś, że rysuję gołe dupy? – spytała z rozbawieniem. Nie była pewna, czy rzeczywiście wiedział, czy żart był bliski prawdzie zupełnie przypadkowo. Jeśli to faktycznie był przypadek – cóż, właśnie się dowiedział. Blanca nie obnosiła się ze swoimi rysunkami i z pewnością nie podtykała ich każdemu do oglądania, ale też nie robiła ze swoich szkiców wielkiej tajemnicy.
Odetchnęła powoli.
- Myślę – zaczęła powoli. - Myślę, że nie będę w nim rysować. Wykorzystam go raczej zgodnie z przeznaczeniem. Zgodnie z waszą tradycją. – Uśmiechnęła się łagodnie. W kolejnej chwili wsparła dłonie na ramionach Esa i pocałowała go miękko.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 1 Lip - 13:03
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban doskonale zdawał sobie sprawę, że jego prezent może być bardzo różnie odebrany – na przykład jak narzucanie się w sytuacji, w której ich bycie razem wciąż stanowiło coś nowego i nieprzewidywalnego. Jak próba wymuszenia... Czegoś. Może lojalności? Przy całych nerwach, które podgryzały go w nogi i wpychały się do gardła, żeby zalegnąć ciężką gulą w żołądku, miał jeszcze miejsce na nadzieję, że zostanie on odebrany jako to, czym Es chciał, żeby był. Odsłonięciem się i precyzyjnie wyciętym kawałkiem serca, pulsującym gdzieś pod okładką, dla wykonania której tego samego ranka zrekrutował ledwo przebudzonego starszego introligatora. Prezent musiał być w końcu porządny, jeśli miał posłużyć.
Przeciągająca się cisza Blanki po tym, jak odpakowała notes z papieru nie wpływała najlepiej na nerwy Barrosa, podsuwając mu całą rzeszę możliwych ku temu powodów. Najprostszy, że przesadził z tym całym wyjaśnieniem o tradycji, bo mógł to przecież podsunąć jak swój pomysł, nie nadając całości aż takiej wagi i dodatkowych znaczeń, bo pewnie właśnie przytłaczały one kobietę. Że notes jej się zwyczajnie nie podobał, bo przecież – z czego zdawał sobie głupio sprawę – nie wiedział, jaki był ulubiony kolor Blanki. Może nie znosiła zielonego, a za to uwielbiała różowy? Nie zwracał aż takiej uwagi, w jakich odcieniach się nosiła... A może wcale nie lubiła pisać, robiąc to tylko na użytek swojej pracy badawczej? Może nie doceniała porządnych przyborów, ani zapachu grubego papieru czy kleju introligatorskiego?
Zastanawiając się nad tymi wszystkimi rzeczami, gdy Vargas milczała, Es zaczął sobie wyłamywać palce, potrzebując robić coś z rękoma – gdzie była jego opanowana, niewzruszona persona wartownika, kiedy jej potrzebował? Pewnie zakopana gdzieś na dnie kufra w domu rodzinnym, razem z mundurem, który komendant wyjątkowo kazał mu zatrzymać z przekonaniem, że niedługo wróci.
Drgnął lekko, kiedy zamiast powiedzieć choćby słowo, Blanca odłożyła notes, przysuwając się bliżej, dotykając jego twarzy – odetchnął, czując się jakby właśnie upuściła z niego powietrza i przekrzywił głowę, by zatrzymać jej dłoń na dłużej. Czyli jednak aż tak nie spierdolił sprawy – choć to pozostawało wciąż do rozstrzygnięcia, kiedy na podziękowania odpowiedział tylko mruknięciem.
W całych tych bezsensownych nerwach nie spodziewał się, że w dyskomforcie jaki ewidentnie czuła w związku z dziennym światłem, nawiąże do jego wcześniejszego żartu.
- A rysujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, w pełni przekonany, że Blanca zaraz się roześmieje. Kiedy tego nie zrobiła, uniósł brwi, pochylając się do przodu. - Blanca – zaczął, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Co ty jeszcze rysujesz poza gołymi tyłkami?
Wykorzystam go raczej zgodnie z przeznaczeniem. Zgodnie z waszą tradycją.
W tyle gardła Estebana zabrzmiał usatysfakcjonowany pomruk, a ręce uniosły się, opierając na uniesionych biodrach kobiety, kiedy pochyliła głowę, składając na jego ustach miękki pocałunek.
- Dobrze – wymamrotał. - Bardzo się cieszę – dodał, szturchając jej nos własnym, zanim zainicjował kolejny, słodki pocałunek i jak gdyby nigdy nic, z uśmieszkiem na ustach, zsunął dłonie na pośladki astronomki.
Przeciągająca się cisza Blanki po tym, jak odpakowała notes z papieru nie wpływała najlepiej na nerwy Barrosa, podsuwając mu całą rzeszę możliwych ku temu powodów. Najprostszy, że przesadził z tym całym wyjaśnieniem o tradycji, bo mógł to przecież podsunąć jak swój pomysł, nie nadając całości aż takiej wagi i dodatkowych znaczeń, bo pewnie właśnie przytłaczały one kobietę. Że notes jej się zwyczajnie nie podobał, bo przecież – z czego zdawał sobie głupio sprawę – nie wiedział, jaki był ulubiony kolor Blanki. Może nie znosiła zielonego, a za to uwielbiała różowy? Nie zwracał aż takiej uwagi, w jakich odcieniach się nosiła... A może wcale nie lubiła pisać, robiąc to tylko na użytek swojej pracy badawczej? Może nie doceniała porządnych przyborów, ani zapachu grubego papieru czy kleju introligatorskiego?
Zastanawiając się nad tymi wszystkimi rzeczami, gdy Vargas milczała, Es zaczął sobie wyłamywać palce, potrzebując robić coś z rękoma – gdzie była jego opanowana, niewzruszona persona wartownika, kiedy jej potrzebował? Pewnie zakopana gdzieś na dnie kufra w domu rodzinnym, razem z mundurem, który komendant wyjątkowo kazał mu zatrzymać z przekonaniem, że niedługo wróci.
Drgnął lekko, kiedy zamiast powiedzieć choćby słowo, Blanca odłożyła notes, przysuwając się bliżej, dotykając jego twarzy – odetchnął, czując się jakby właśnie upuściła z niego powietrza i przekrzywił głowę, by zatrzymać jej dłoń na dłużej. Czyli jednak aż tak nie spierdolił sprawy – choć to pozostawało wciąż do rozstrzygnięcia, kiedy na podziękowania odpowiedział tylko mruknięciem.
W całych tych bezsensownych nerwach nie spodziewał się, że w dyskomforcie jaki ewidentnie czuła w związku z dziennym światłem, nawiąże do jego wcześniejszego żartu.
- A rysujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, w pełni przekonany, że Blanca zaraz się roześmieje. Kiedy tego nie zrobiła, uniósł brwi, pochylając się do przodu. - Blanca – zaczął, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Co ty jeszcze rysujesz poza gołymi tyłkami?
Wykorzystam go raczej zgodnie z przeznaczeniem. Zgodnie z waszą tradycją.
W tyle gardła Estebana zabrzmiał usatysfakcjonowany pomruk, a ręce uniosły się, opierając na uniesionych biodrach kobiety, kiedy pochyliła głowę, składając na jego ustach miękki pocałunek.
- Dobrze – wymamrotał. - Bardzo się cieszę – dodał, szturchając jej nos własnym, zanim zainicjował kolejny, słodki pocałunek i jak gdyby nigdy nic, z uśmieszkiem na ustach, zsunął dłonie na pośladki astronomki.
Blanca Vargas
30.03.2001 – Piaszczysta plaża – B. Vargas & E. Barros Sob 1 Lip - 18:26
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Gdyby Es podzielił się swoimi rozważaniami i obawami, musiałaby przyznać, że zielony nie jest jej ulubionym kolorem - ale tylko dlatego, że ona właściwie... Sama nie wiedziała, który lubi najbardziej. Zawsze ubierała się barwnie, czasem aż za, i chyba nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się, czy któraś barwa jest jej bliższa niż inne. Zielony lubiła tak samo jak niebieski, czerwony tak samo jak żółty. W każdym kolorze czuła się w miarę dobrze choć, co jasne, nie każdy rzeczywiście jej pasował - w niektórych wyglądała po prostu lepiej. Sama jednak nie miała szczególnych preferencji.
Zielony był jednak kolorem dżungli i barwą, która dominowała w jej pokoju w rodzinnym domu, a więc - był jak najbardziej odpowiedni.
Nie wiedziała, że Barros całym przedsięwzięciem stresował się aż tak bardzo. Nie wiedziała, że chwile, których potrzebowała, by oswoić się z prezentem, dla Esa ciągnęły się w nieskończoność. Czy jednak gdyby wiedziała - zachowałaby się inaczej? Nie. Pewnie nie. To znaczy, może i powiedziałaby wcześniej, że wszystko gra, i że prezent jej się podoba - poza tym jednak zrobiłaby raczej dokładnie to samo. Czyli - słowa wciąż nie byłyby jej głównym środkiem przekazu.
Na pytanie Esa roześmiała się.
- Czyli nie wiedziałeś. No, to już wiesz. - Uśmiechnęła się od ucha do ucha, wodząc opuszkami palców wzdłuż policzka, nosa i ust mężczyzny. - Rysuję. Poza nimi to... - Wzruszyła lekko ramionami. - Nie wiem, cycki? - palnęła z głupia frant, w kolejnej chwili kręcąc głową z rozbawieniem. - Czasem zwierzęta, rzadko - krajobrazy. Portery. Ale akty lubię najbardziej. - Przekrzywiła głowę lekko.
Czy dla Estebana akty będą się już równały pornografii czy, podobnie jak ona, widziałby w nich coś więcej? Nie była pewna - i pewnie nie będzie, dopóki nie pokaże mu któregoś ze swoich szkicowników.
Westchnęła cicho, przysuwając się jeszcze trochę - i uśmiechając lekko pod nosem, gdy zsunął dłonie na jej pośladki.
- Wiesz, że nie możemy tak zostać - wymruczała, nie odsuwając się specjalnie po pocałunku, pozostając z ustami tuż przy ustach Barrosa. Przeszło jej przez głowę, że w zasadzie - dlaczego nie? Mogliby. Mogliby tak zostać jeszcze trochę. Byli na plaży sami, nikt nie patrzył i...
Przeczesała dłonią włosy Estebana, ugryzła go lekko w płatek ucha, pocałowała w policzek.
- Nie możemy tak zostać - powtórzyła, jednocześnie aż nazbyt skupiając się na dotyku dłoni Barrosa. - To by się wcale nie skończyło dobrze - mówiła dalej, wbrew wewnętrznym protestom, że wcale nieprawda, że właśnie na pewno byłoby dobrze.
Odetchnęła głęboko, czując rumieńce wypełzające na policzki. Zaczerwienienie nie miało tym razem nic wspólnego z doznaniami magicznymi, a raczej z doskonale znajomym uciskiem w podbrzuszu.
- Poważnie, Es. Musimy iść. Obiecałeś mi obiad. I słodkie - rzuciła. Pocałowała go jeszcze raz i odsunęła się z niechęcią, jeszcze przez krótką chwilę nie spuszczając z niego oczu.
Finalnie wcisnęła okulary z powrotem na nos, na powrót zawinęła notes w papier i ostrożnie wsunęła go do plecaka. Podniosła się z koca, schowała termos, wreszcie - pomogła Esowi zebrać koce i zagasić ognisko.
Gdy ruszyli do miasta, na poszukiwania odpowiednio godnego lokalu, niewiele mówiła, niezbyt pewna, co miałaby powiedzieć - za to z pełnym przekonaniem wsunęła rękę w dłoń Barrosa.
[Es i Blanca z tematu]
Zielony był jednak kolorem dżungli i barwą, która dominowała w jej pokoju w rodzinnym domu, a więc - był jak najbardziej odpowiedni.
Nie wiedziała, że Barros całym przedsięwzięciem stresował się aż tak bardzo. Nie wiedziała, że chwile, których potrzebowała, by oswoić się z prezentem, dla Esa ciągnęły się w nieskończoność. Czy jednak gdyby wiedziała - zachowałaby się inaczej? Nie. Pewnie nie. To znaczy, może i powiedziałaby wcześniej, że wszystko gra, i że prezent jej się podoba - poza tym jednak zrobiłaby raczej dokładnie to samo. Czyli - słowa wciąż nie byłyby jej głównym środkiem przekazu.
Na pytanie Esa roześmiała się.
- Czyli nie wiedziałeś. No, to już wiesz. - Uśmiechnęła się od ucha do ucha, wodząc opuszkami palców wzdłuż policzka, nosa i ust mężczyzny. - Rysuję. Poza nimi to... - Wzruszyła lekko ramionami. - Nie wiem, cycki? - palnęła z głupia frant, w kolejnej chwili kręcąc głową z rozbawieniem. - Czasem zwierzęta, rzadko - krajobrazy. Portery. Ale akty lubię najbardziej. - Przekrzywiła głowę lekko.
Czy dla Estebana akty będą się już równały pornografii czy, podobnie jak ona, widziałby w nich coś więcej? Nie była pewna - i pewnie nie będzie, dopóki nie pokaże mu któregoś ze swoich szkicowników.
Westchnęła cicho, przysuwając się jeszcze trochę - i uśmiechając lekko pod nosem, gdy zsunął dłonie na jej pośladki.
- Wiesz, że nie możemy tak zostać - wymruczała, nie odsuwając się specjalnie po pocałunku, pozostając z ustami tuż przy ustach Barrosa. Przeszło jej przez głowę, że w zasadzie - dlaczego nie? Mogliby. Mogliby tak zostać jeszcze trochę. Byli na plaży sami, nikt nie patrzył i...
Przeczesała dłonią włosy Estebana, ugryzła go lekko w płatek ucha, pocałowała w policzek.
- Nie możemy tak zostać - powtórzyła, jednocześnie aż nazbyt skupiając się na dotyku dłoni Barrosa. - To by się wcale nie skończyło dobrze - mówiła dalej, wbrew wewnętrznym protestom, że wcale nieprawda, że właśnie na pewno byłoby dobrze.
Odetchnęła głęboko, czując rumieńce wypełzające na policzki. Zaczerwienienie nie miało tym razem nic wspólnego z doznaniami magicznymi, a raczej z doskonale znajomym uciskiem w podbrzuszu.
- Poważnie, Es. Musimy iść. Obiecałeś mi obiad. I słodkie - rzuciła. Pocałowała go jeszcze raz i odsunęła się z niechęcią, jeszcze przez krótką chwilę nie spuszczając z niego oczu.
Finalnie wcisnęła okulary z powrotem na nos, na powrót zawinęła notes w papier i ostrożnie wsunęła go do plecaka. Podniosła się z koca, schowała termos, wreszcie - pomogła Esowi zebrać koce i zagasić ognisko.
Gdy ruszyli do miasta, na poszukiwania odpowiednio godnego lokalu, niewiele mówiła, niezbyt pewna, co miałaby powiedzieć - za to z pełnym przekonaniem wsunęła rękę w dłoń Barrosa.
[Es i Blanca z tematu]