:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros
2 posters
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 20:19
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
2 IV 2001 r.
Odstawiła się jak szczur na otwarcie kanału. To znaczy, nikt jej tego nie powiedział, ona jednak dokładnie tak się czuła. Po zamienieniu wygodnych szortów i luźnej koszulki na elegancki, ciemnogranatowy kombinezon i trampek na proste, czarne baleriny, po spięciu wiecznie mniej lub bardziej rozczochranych włosów w ciasny, niemal perfekcyjny kucyk, po założeniu garści luźnych bransoletek na lewy nadgarstek i pierścionka z kamieniem księżycowym na serdeczny palec prawej ręki – co najmniej jakby była zaręczona – i wreszcie, po umalowaniu się, zrobieniu sobie kociego oka i podkreśleniu warg ciemnoczerwoną szminką – po tym wszystkim czuła się jak zupełnie inny człowiek.
- I dobrze! – rzuciła z przekonaniem Nita, gdy Blanca zaczęła jej grymasić. To właśnie Rabago namówiła Vargas do wrzucenia na siebie czegoś lepszego niż luźna, wygodna sukienka i zrobienie wokół siebie więcej niż tylko upięcie włosów.
- Jesteś artystką – skomentowała Nita, z zadowoleniem spoglądając na efekt końcowy. – Będą podziwiać twoje prace, niech podziwiają też ciebie. Zasługujesz na to.
Blanca westchnęła cicho, nie zamierzała się jednak kłócić.
Odpuszczała pola także dlatego, że była po ludzku zdenerwowana. Zespół niby wiedział, że Blanca maluje czy szkicuje akty, ale... Vargas odetchnęła cicho. Tego, co wygrało jej teraz jedną z konkursowych nagród, jeszcze nie widzieli. Co więcej, aż do niedawna nie wiedzieli nawet, że w ogóle wzięła udział w jakimś konkursie. Nita i Sal w zasadzie nie widzieli też zbyt wiele jej wcześniejszych szkiców, a Esteban – ani jednego.
Blanca chyba nagle zaczęła się trochę wstydzić.
Tak czy inaczej, było już za późno, by się wycofać. Jej obrazy – utrzymane w stonowanych odcieniach szarości i granatu trzy wielkoformatowe akty, których była... cóż, nie tylko autorką, ale też główną bohaterką – wisiały pośród innych, podobnych malunków innych autorów na jednej ze ścian galerii Birge Landberg. Gustowna tabliczka obok nich obwieszczała wszem i wobec, że autorką tryptyku jest właśnie ona, Blanca Vargas, i że jej prace zostały nagrodzone specjalnym wyróżnieniem w rozstrzygniętym ostatnio konkursie, którego motywem przewodnim było właśnie ludzkie ciało, w jego najbardziej podstawowej, podanej wprost formie. Pozostało tylko pojawić się w galerii, odebrać nadgrodę i uścisk dłoni właścicielki, a potem – jak twierdziła Nita – pławić się w zasłużonej sławie i chwale.
Blanca westchnęła po raz kolejny.
W galerii musiała pojawić się wcześniej, gdy więc dołączyła do niej cała reszta zgrai, Vargas zdążyła już z grubsza obejrzeć obrazy pozostałych nagrodzonych, podyskutować z jedną z artystek, i wypić na odwagę lampkę białego wina, jakie serwowano na koszt galerii. Krążyła po średniej wielkości sali, nerwowo wyginając dłonie – i odetchnęła z ulgą, gdy w wejściu dostrzegła wreszcie Yami i Nitę, a za ich plecami Estebana. Uśmiechnęła się szerzej, zmuszając się, by nie zachowywać się jak zaszczute zwierzę. Jej obrazy były dobre – piękne – a akty nie były czymś, czego należałoby się wstydzić. Nikt też nie będzie przecież wiedział, że przedstawione na obrazach ciało jest jej ciałem.
Nikt poza Yami i Esem.
Nim zdążyła na nowo pogrążyć się w niepotrzebnych rozważaniach, w trzech krokach znalazła się przy reszcie.
- Już to mówiłam, ale naprawdę nie musieliście tu przychodzić – powiedziała, choć w jej głosie brzmiała wyraźna wdzięczność, że jednak byli, wszyscy tak samo eleganccy, ogarnięci, nieprzypominający szalonych naukowców, którymi byli na co dzień.
Sal pokręcił głową.
- Już to mówiłem – mówiliśmy – ale gadasz głupoty, moja droga – odparł bez wahania. – Oczywiście, że musieliśmy.
Nita pokiwała głową.
- Sukces należy odpowiednio celebrować, kochana – stwierdziła z przekonaniem i ścisnęła krzepiąco dłoń Blanki. – A to jest sukces. Więc najpierw pozachwycamy się, jaka jesteś szalenie zdolna, a potem będziemy świętować. – Uniosła brwi znacząco, w przeciwieństwie do Vargas doskonale świadoma, że w kuchni czekały już przygotowane przekąski, trochę alkoholu i bardzo dużo słodyczy.
Blanca przygryzła wargę lekko, czym zarobiła sobie karcące zmarszczenie brwi Rabago – zjesz sobie szminkę, dzieciaku, przestań. Gdy na chwilę zatrzymała wzrok na Estebanie, uśmiechnęła się miękko, szybko jednak uciekając wzrokiem. Nie mogła patrzeć za dużo, bo... Nie mogła. Gdy już pozwoliła sobie faktycznie czuć, ten konkretny mężczyzna dziwnie na nią działał.
- Są tam – powiedziała wreszcie, wskazując na prawo, w sam róg sali. Nie mogła przecież odwlekać tego w nieskończoność.
Esteban Barros
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:29
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
To nie tak, że Esteban nie słuchał, gdy Blanca obwieściła wszystkim przy kolacji prawie dwa tygodnie wcześniej, że została wyróżniona w konkursie – słuchał. Przyswoił, pogratulował osiągnięcia i wziął za pewnik przyjście na wystawę laureatów razem z całą resztą, choć wtedy nie dopytywał się, jaki typ prac zobaczą. Pamiętał. On był po prostu święcie przekonany, że gdzieś między innymi średnio potrzebnymi rzeczami, jakie przewiózł w kufrze, znajdzie się i jedna z jego marynarek. Bo może badacze znowu wymyślą sobie wyjazd na jakąś konferencję i wypadałoby wyglądać porządnie? Zorientował się, jak bardzo się mylił, dzień przed wystawą – dwa razy przekopał zawartość kufra, a potem szafy, klnąc cicho sam do siebie, z narastającym poczuciem zniesmaczenia. No tak, całe szczęście, że nie zauważył garderobianych braków na pięć minut przed wyjściem. Nie był wcale taki pewien, czy potrafiłby przemienić inną część ubioru w elegancką marynarkę – tam potrzeba było precyzji, skupienia na detalach...
Milczał więc, aczkolwiek z nieco skwaszoną miną. Nikt nie zauważył różnicy. Tylko Sal dojrzał go w drzwiach, kiedy wrócił z zakupów, próbując konspiracyjnie przeszmuglować torbę z trzema nowymi marynarkami i pasującymi do nich koszulami, gdyby kiedyś wyjechali z tego pizgającego złem i chłodem miejsca. Przyłożył palec do ust, gdy ich spojrzenia się spotkały, a Zermeno kiwnął głową, uśmiechając się lekko – cholera, co by o nim nie powiedzieć, na Sala jednak można było liczyć. Nie powiedział nic ani wtedy, ani gdy wszyscy szykowali się, by dołączyć do Blanki w galerii, ani po drodze – nie zdradził małego sekretu Esa, wydając się o nim całkowicie zapomnieć i Barros był mu za to wdzięczny. W końcu zdawał sobie sprawę, jak można by zinterpretować jego zakupy na ostatnią chwilę.
Do galerii dotarli ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia przechodniów, które prześlizgiwały się po nogach Yamileth i Nity w butach na wyższym obcasie i prostych liniach eleganckich ciuchów. Cała trójka – Vincente i Giovana kilka dni wcześniej wyjechali w odwiedziny do syna – debatowała w szczebiotliwym hiszpańskim o tym, jak miło było oderwać się od książek i map, wyjść do ludzi, odstawić się! Esteban westchnął tylko raz, wyjątkowo nie marudząc, by ściszyli głosy i przestali zwracać na siebie tyle uwagi. Zamykał ich niewielki pochód, milcząc całą drogę.
Zastanawiał się, co podpisane nazwiskiem Blanki wylądowało na ścianach galerii – nie miał okazji zobaczyć żadnego z jej szkiców i dopiero niedawno dowiedział się, że miała zapędy artystyczne. Dupy i cycki, tak powiedziała, gdy zadał jej wtedy pytanie o tematykę prac, ale... Chyba nie dosłownie to wysłała na konkurs? Co za galeria wyróżniałaby cycki, choćby nie wiadomo jak oddane na płótnie lub innym kartonie? Nie zapytał reszty, czy wiedzieli, jakich prac się spodziewać – jeszcze nie znalazł w sobie odpowiedniego balansu, tej cienkiej granicy, do której nie mógł się zbliżać, by ktoś nie wytknął mu, że jakoś zbyt intensywnie interesuje się Blanką. Chowanie swojej radości i potrzeb, gdy okazało się, że były odwzajemniane oraz chciane, sprawiało mu dużo kłopotu, w efekcie utrzymając Esa na odległość i nie pozwalając mu się zbliżyć, kiedy istniało niebezpieczeństwo bycia nakrytym. Bogowie, czuł się jak nastolatek pod obstrzałem spojrzeń rodziców dziewczyny, która mu się podobała.
I chyba sama Vargas też jeszcze nie wiedziała, jak nawigować ich nową sytuację, jeśli sądzić tylko po prędkości, z jaką umknęła wzrokiem, gdy witali się w galerii, odpakowani już z płaszczy. Nie bez pewnej satysfakcji Barros szybko ocenił, że gdyby stanęli razem, jego bordowa marynarka zestawiona z ciemnymi spodniami i swetrem dobrze pasowałaby do granatowego kombinezonu Blanki. Z cichym westchnieniem niestety zauważył też, że opinał on tyłek kobiety zdecydowanie zbyt sugestywnie, aż prosząc się, by położyć na nim ręce. Gapił się na jej podkreśloną makijażem twarz, podzwaniającą lekko biżuterię, gdy gestykulowała, na całą tą nową wersję Blanki i miękki uśmiech, który mu posłała, aż Sal stojący nieco za Yamileth i Nitą, poza zasięgiem ich wzroku, szturchnął go łokciem w bok. Nie mocno, ale wystarczająco, by Barros się ocknął, przypominając sobie, gdzie byli. Z kim.
Są tam.
Odchrząknął cicho, zerkając na kolegę, który jak gdyby nigdy nic podążył za wskazówkami Vargas, jakby wziął sobie za punkt honoru być pierwszym przy jej pracach. Sądząc po jego tempie, prawie truchcie, nie było wątpliwości, że tak istotnie będzie.
Es parsknął krótko, ukrywając nerwowość za śmiechem i lekkim pokręceniem głową.
- Idziesz z nami? – spytał, zwracając się do Blanki, która jeśli tylko sądzić po napiętej linii ramion wyglądała, jakby zaraz miała wyskoczyć z własnej skóry i stanąć obok. Zagryzł nieco wnętrze policzka, odpychając podszept instynktu mówiącego, że powinien podejść bliżej i objąć ją ramieniem, wesprzeć. Cholernie frustrowało go, że nie mógł. Że musiał się zastanawiać.
Nie odmówił sobie tylko muśnięcia jej dłoni własną, kiedy Nita i Yamileth poszły przodem, w ślad za Salem wyglądając, na której tabliczce znajdowało się nazwisko Blanki.
- Spokojnie – wymamrotał, ściszając głos, gdy ruszyli we dwoje na samym końcu tego małego pochodu. – Nikt ci tu nie urwie głowy. Przyszliśmy, żeby cię chwalić. I ci wszyscy ludzie też.
Słodkawe, kwiatowe perfumy, którymi spryskała się Vargas, przyjemnie podrażniły go w nos.
Milczał więc, aczkolwiek z nieco skwaszoną miną. Nikt nie zauważył różnicy. Tylko Sal dojrzał go w drzwiach, kiedy wrócił z zakupów, próbując konspiracyjnie przeszmuglować torbę z trzema nowymi marynarkami i pasującymi do nich koszulami, gdyby kiedyś wyjechali z tego pizgającego złem i chłodem miejsca. Przyłożył palec do ust, gdy ich spojrzenia się spotkały, a Zermeno kiwnął głową, uśmiechając się lekko – cholera, co by o nim nie powiedzieć, na Sala jednak można było liczyć. Nie powiedział nic ani wtedy, ani gdy wszyscy szykowali się, by dołączyć do Blanki w galerii, ani po drodze – nie zdradził małego sekretu Esa, wydając się o nim całkowicie zapomnieć i Barros był mu za to wdzięczny. W końcu zdawał sobie sprawę, jak można by zinterpretować jego zakupy na ostatnią chwilę.
Do galerii dotarli ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia przechodniów, które prześlizgiwały się po nogach Yamileth i Nity w butach na wyższym obcasie i prostych liniach eleganckich ciuchów. Cała trójka – Vincente i Giovana kilka dni wcześniej wyjechali w odwiedziny do syna – debatowała w szczebiotliwym hiszpańskim o tym, jak miło było oderwać się od książek i map, wyjść do ludzi, odstawić się! Esteban westchnął tylko raz, wyjątkowo nie marudząc, by ściszyli głosy i przestali zwracać na siebie tyle uwagi. Zamykał ich niewielki pochód, milcząc całą drogę.
Zastanawiał się, co podpisane nazwiskiem Blanki wylądowało na ścianach galerii – nie miał okazji zobaczyć żadnego z jej szkiców i dopiero niedawno dowiedział się, że miała zapędy artystyczne. Dupy i cycki, tak powiedziała, gdy zadał jej wtedy pytanie o tematykę prac, ale... Chyba nie dosłownie to wysłała na konkurs? Co za galeria wyróżniałaby cycki, choćby nie wiadomo jak oddane na płótnie lub innym kartonie? Nie zapytał reszty, czy wiedzieli, jakich prac się spodziewać – jeszcze nie znalazł w sobie odpowiedniego balansu, tej cienkiej granicy, do której nie mógł się zbliżać, by ktoś nie wytknął mu, że jakoś zbyt intensywnie interesuje się Blanką. Chowanie swojej radości i potrzeb, gdy okazało się, że były odwzajemniane oraz chciane, sprawiało mu dużo kłopotu, w efekcie utrzymając Esa na odległość i nie pozwalając mu się zbliżyć, kiedy istniało niebezpieczeństwo bycia nakrytym. Bogowie, czuł się jak nastolatek pod obstrzałem spojrzeń rodziców dziewczyny, która mu się podobała.
I chyba sama Vargas też jeszcze nie wiedziała, jak nawigować ich nową sytuację, jeśli sądzić tylko po prędkości, z jaką umknęła wzrokiem, gdy witali się w galerii, odpakowani już z płaszczy. Nie bez pewnej satysfakcji Barros szybko ocenił, że gdyby stanęli razem, jego bordowa marynarka zestawiona z ciemnymi spodniami i swetrem dobrze pasowałaby do granatowego kombinezonu Blanki. Z cichym westchnieniem niestety zauważył też, że opinał on tyłek kobiety zdecydowanie zbyt sugestywnie, aż prosząc się, by położyć na nim ręce. Gapił się na jej podkreśloną makijażem twarz, podzwaniającą lekko biżuterię, gdy gestykulowała, na całą tą nową wersję Blanki i miękki uśmiech, który mu posłała, aż Sal stojący nieco za Yamileth i Nitą, poza zasięgiem ich wzroku, szturchnął go łokciem w bok. Nie mocno, ale wystarczająco, by Barros się ocknął, przypominając sobie, gdzie byli. Z kim.
Są tam.
Odchrząknął cicho, zerkając na kolegę, który jak gdyby nigdy nic podążył za wskazówkami Vargas, jakby wziął sobie za punkt honoru być pierwszym przy jej pracach. Sądząc po jego tempie, prawie truchcie, nie było wątpliwości, że tak istotnie będzie.
Es parsknął krótko, ukrywając nerwowość za śmiechem i lekkim pokręceniem głową.
- Idziesz z nami? – spytał, zwracając się do Blanki, która jeśli tylko sądzić po napiętej linii ramion wyglądała, jakby zaraz miała wyskoczyć z własnej skóry i stanąć obok. Zagryzł nieco wnętrze policzka, odpychając podszept instynktu mówiącego, że powinien podejść bliżej i objąć ją ramieniem, wesprzeć. Cholernie frustrowało go, że nie mógł. Że musiał się zastanawiać.
Nie odmówił sobie tylko muśnięcia jej dłoni własną, kiedy Nita i Yamileth poszły przodem, w ślad za Salem wyglądając, na której tabliczce znajdowało się nazwisko Blanki.
- Spokojnie – wymamrotał, ściszając głos, gdy ruszyli we dwoje na samym końcu tego małego pochodu. – Nikt ci tu nie urwie głowy. Przyszliśmy, żeby cię chwalić. I ci wszyscy ludzie też.
Słodkawe, kwiatowe perfumy, którymi spryskała się Vargas, przyjemnie podrażniły go w nos.
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:29
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Idziesz z nami?
Westchnęła cicho.
- Nie. To znaczy, nie chcę. Chyba nie chcę. Ale idę – wyrzuciła wreszcie z rezygnacją, spoglądając jak Sal pognał we wskazanym kierunku niemal w sarnich podskokach, tym samym wychodząc na czoło ich małej procesji. Tuż za nim poszły Yami i Nita, dyskutując żywo o tym, co zdążyły wyczytać na temat konkursu i bieżącej wystawy.
Blanca została z Esem na szarym końcu – i uśmiechnęła się blado, gdy musnął jej dłoń. Na słowa mężczyzny roześmiała się cicho.
- Zobaczymy, czy nadal będziesz tak twierdził, jak zobaczysz obrazy. – Uniosła brwi znacząco. Już od poprzedniego dnia zastanawiała się, czy przypadkiem nie zafunduje Barrosowi szoku obyczajowego. Reszta przynajmniej widziała jakieś jej wcześniejsze szkice.
Inna rzecz, że żaden z wcześniejszych rysunków nie przedstawiał jej samej. Nagiej. W takich pozach. To wciąż była sztuka, Blanca miała jednak świadomość, że jej obrazy były... Odważne. Nie wulgarne, jeszcze nie, ale jednak balansujące na bardzo cienkiej granicy.
Były takie, jakie lubiła najbardziej – i jakie gromadziła w kolejnych szkicownikach zalegających w jej kufrze w sypialni. Nie wiedziała, co ją podkusiło, by tym razem – zaraz po przyjeździe do Midgardu – wysłać swoje zgłoszenie na konkurs.
Może przekonanie, że i tak nic nie wygra. A może wręcz przeciwnie – próżna potrzeba bycia wreszcie docenioną nie tylko jako naukowiec, ale też artystka.
A może po prostu zwykła głupota. Brawura, której w tamtym momencie nie była wstanie usadzić w miejscu.
Tak czy inaczej, finał był taki, że jej obrazy wisiały teraz pośród innych podobnych i każdy mógł podziwiać nie tylko jej kunszt malarski, ale też jej ciało. Tak jakby.
Gdyby nie towarzystwo Esa, prawdopodobnie nie dołączyłaby wcale do reszty. Odbiłaby tchórzliwie w któryś z bocznych korytarzy i przeczekała. Świadomość, jak niewiele brakowało, by schowała się w jakimś kącie, była tym bardziej frustrująca, że Blanca przecież się nie wstydziła. Zazwyczaj nie. Nagość nie była dla niej tabu, podobnie jak nie było nim wiele innych tematów. Z wielu różnych typów kobiet, Vargas była tą, która będzie pyskować i rzucać niewybredne żarty, niespecjalnie wpasowując się w towarzyskie konwenanse. Teraz nie powinna więc czuć się… tak. Jak nastolatka przed pierwszym występem szkolnym. Powinna być najzwyczajniej w świecie dumna. To inni powinni być zawstydzeni, nie ona.
Na policzkach czuła jednak delikatny rumieniec, a odruch kazał jej przygryzać lekko wnętrze policzka – skoro wargi nie mogła, dbając o dobro wcale nie takiej taniej szminki.
Gdy wreszcie dotarli do przydzielonego jej sektora, zatrzymała się parę kroków za resztą. Zakładając ręce na piersi, odetchnęła powoli. Ponad ramionami przyjaciół spoglądała na obrazy i... Nadal je lubiła. Nadal uważała, że są świetne. Nadal je lubiła i wiedziała, że gdyby cofnąć czas, namalowałaby je ponownie. I znów umieściłaby na nich siebie. Tak po prostu pasowało.
Gdy w którymś momencie zaczepiła ją inna z artystek – kobieta koło czterdziestki, która ewidentnie niejedną wystawę miała już za sobą, bo poruszała się po galerii jak po swoim – Blanca powitała ją szerokim uśmiechem, w duchu dziękując za jej towarzystwo. Dzięki temu, gdy pozostali oglądali obrazy, nie przyglądała im się niepewnie, próbując dostrzec najlżejsze zmiany mimiki. Zamiast świdrować przyjaciół wzrokiem, mogła przyjąć rzeczowe komplementy – odważne, ale bardzo piękne – i podyskutować chwilę o użytych materiałach i wykorzystanej gamie kolorów. Na swoich ludzi spojrzała ponownie dopiero za kilka chwil, gdy kobieta poszła dalej, znów zostawiając Blancę samą. Zmuszając się, by świadomie rozluźnić odsłonięte plecy, Vargas odetchnęła powoli – i tym razem przygryzła jednak wargę, wbrew upomnieniom Nity.
Podeszła do pozostałych znów obejmując się ramionami.
- Tylko nie mówcie moim rodzicom – palnęła bez zastanowienia niezbyt lotnym żartem, nie wiedząc, co innego miałaby powiedzieć. Nie zamierzała pytać, jak im się podoba, bo... Nie zamierzała.
Nita odetchnęła głęboko. Gdy po chwili zerknęła na Blancę i pochyliła się do niej, by wymruczeć jej do ucha konspiracyjne masz cholernie fajny tyłek, na twarzy kobiety malował się szeroki uśmiech. Vargas zaśmiała się krótko. Tylko Yami i Es faktycznie wiedzieli ją nagą, najwyraźniej jednak znajomy pozostałym wzór tatuażu – ten sam, który zdobił plecy Blanki – wystarczył, by Nita i Sal odpowiednio połączyli fakty.
Westchnęła cicho.
- Nie. To znaczy, nie chcę. Chyba nie chcę. Ale idę – wyrzuciła wreszcie z rezygnacją, spoglądając jak Sal pognał we wskazanym kierunku niemal w sarnich podskokach, tym samym wychodząc na czoło ich małej procesji. Tuż za nim poszły Yami i Nita, dyskutując żywo o tym, co zdążyły wyczytać na temat konkursu i bieżącej wystawy.
Blanca została z Esem na szarym końcu – i uśmiechnęła się blado, gdy musnął jej dłoń. Na słowa mężczyzny roześmiała się cicho.
- Zobaczymy, czy nadal będziesz tak twierdził, jak zobaczysz obrazy. – Uniosła brwi znacząco. Już od poprzedniego dnia zastanawiała się, czy przypadkiem nie zafunduje Barrosowi szoku obyczajowego. Reszta przynajmniej widziała jakieś jej wcześniejsze szkice.
Inna rzecz, że żaden z wcześniejszych rysunków nie przedstawiał jej samej. Nagiej. W takich pozach. To wciąż była sztuka, Blanca miała jednak świadomość, że jej obrazy były... Odważne. Nie wulgarne, jeszcze nie, ale jednak balansujące na bardzo cienkiej granicy.
Były takie, jakie lubiła najbardziej – i jakie gromadziła w kolejnych szkicownikach zalegających w jej kufrze w sypialni. Nie wiedziała, co ją podkusiło, by tym razem – zaraz po przyjeździe do Midgardu – wysłać swoje zgłoszenie na konkurs.
Może przekonanie, że i tak nic nie wygra. A może wręcz przeciwnie – próżna potrzeba bycia wreszcie docenioną nie tylko jako naukowiec, ale też artystka.
A może po prostu zwykła głupota. Brawura, której w tamtym momencie nie była wstanie usadzić w miejscu.
Tak czy inaczej, finał był taki, że jej obrazy wisiały teraz pośród innych podobnych i każdy mógł podziwiać nie tylko jej kunszt malarski, ale też jej ciało. Tak jakby.
Gdyby nie towarzystwo Esa, prawdopodobnie nie dołączyłaby wcale do reszty. Odbiłaby tchórzliwie w któryś z bocznych korytarzy i przeczekała. Świadomość, jak niewiele brakowało, by schowała się w jakimś kącie, była tym bardziej frustrująca, że Blanca przecież się nie wstydziła. Zazwyczaj nie. Nagość nie była dla niej tabu, podobnie jak nie było nim wiele innych tematów. Z wielu różnych typów kobiet, Vargas była tą, która będzie pyskować i rzucać niewybredne żarty, niespecjalnie wpasowując się w towarzyskie konwenanse. Teraz nie powinna więc czuć się… tak. Jak nastolatka przed pierwszym występem szkolnym. Powinna być najzwyczajniej w świecie dumna. To inni powinni być zawstydzeni, nie ona.
Na policzkach czuła jednak delikatny rumieniec, a odruch kazał jej przygryzać lekko wnętrze policzka – skoro wargi nie mogła, dbając o dobro wcale nie takiej taniej szminki.
Gdy wreszcie dotarli do przydzielonego jej sektora, zatrzymała się parę kroków za resztą. Zakładając ręce na piersi, odetchnęła powoli. Ponad ramionami przyjaciół spoglądała na obrazy i... Nadal je lubiła. Nadal uważała, że są świetne. Nadal je lubiła i wiedziała, że gdyby cofnąć czas, namalowałaby je ponownie. I znów umieściłaby na nich siebie. Tak po prostu pasowało.
Gdy w którymś momencie zaczepiła ją inna z artystek – kobieta koło czterdziestki, która ewidentnie niejedną wystawę miała już za sobą, bo poruszała się po galerii jak po swoim – Blanca powitała ją szerokim uśmiechem, w duchu dziękując za jej towarzystwo. Dzięki temu, gdy pozostali oglądali obrazy, nie przyglądała im się niepewnie, próbując dostrzec najlżejsze zmiany mimiki. Zamiast świdrować przyjaciół wzrokiem, mogła przyjąć rzeczowe komplementy – odważne, ale bardzo piękne – i podyskutować chwilę o użytych materiałach i wykorzystanej gamie kolorów. Na swoich ludzi spojrzała ponownie dopiero za kilka chwil, gdy kobieta poszła dalej, znów zostawiając Blancę samą. Zmuszając się, by świadomie rozluźnić odsłonięte plecy, Vargas odetchnęła powoli – i tym razem przygryzła jednak wargę, wbrew upomnieniom Nity.
Podeszła do pozostałych znów obejmując się ramionami.
- Tylko nie mówcie moim rodzicom – palnęła bez zastanowienia niezbyt lotnym żartem, nie wiedząc, co innego miałaby powiedzieć. Nie zamierzała pytać, jak im się podoba, bo... Nie zamierzała.
Nita odetchnęła głęboko. Gdy po chwili zerknęła na Blancę i pochyliła się do niej, by wymruczeć jej do ucha konspiracyjne masz cholernie fajny tyłek, na twarzy kobiety malował się szeroki uśmiech. Vargas zaśmiała się krótko. Tylko Yami i Es faktycznie wiedzieli ją nagą, najwyraźniej jednak znajomy pozostałym wzór tatuażu – ten sam, który zdobił plecy Blanki – wystarczył, by Nita i Sal odpowiednio połączyli fakty.
Esteban Barros
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:30
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Niespecjalnie rozumiał, skąd brała ta niepewność kobiety – to znaczy, zdawał sobie sprawę, że mogła czuć tremę, bo oto nagle jej praca miała się stykać z szerszą publicznością, ale przecież została już za nią nagrodzona? Doceniona? Jakiekolwiek oceny by teraz nie padły, bladły wobec opinii profesjonalistów, z których na pewno składało się konkursowe jury. Nie było już czego się wstydzić i czym tremować – przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Zobaczymy, czy nadal będziesz tak twierdził, jak zobaczysz obrazy.
Na uniesioną brew Blanki odpowiedział dokładnie takim samym gestem – czy ona się bała tego, jaką oni będą mieć opinię, jak zobaczą prace? Co... Co konkretnie pomyśli sobie on? Pamiętał, co było tematem jej szkiców, no ale bez przesady, sądził, że potrafił docenić sztukę taką, jaką była, nawet jeśli na środku byłaby para cycków czy wyjątkowo zgrabny tyłek.
- Chyba mnie nie doceniasz, Vargas – rzucił, przemycając w tonie znajomą, złośliwą nutę, coś co odciągnęłoby głowę Blanki od nerwowych rozmyślań. Wyzwanie, które często podejmowała, nie ustępując mu w dogryzaniu na krok. Chyba nigdy nie powiedział tego na głos, ale komentarze, jakie szybko pojawiły się w odpowiedziach na jego zaczepki i marudzenie, trącały te struny, które krok za krokiem, odruchowo i bez większych fanfar zachęcały Esa do wyjścia z jego skorupy. Jeśli postronnym przez te wszystkim miesiące wydawało się, że tylko darł z Blanką koty, tym lepiej.
Zanim znaleźli się na tyle blisko reszty, by niemożliwym stała się osobista, cicha rozmowa, przechylił lekko głowę, rzucając blisko ucha kobiety:
- Widzę co najmniej trzy kąty, w których mogę pomacać ci tyłek na uspokojenie. Daj tylko znak.
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, uśmiechnął się szeroko i oddalił w kierunku wystawy dużo godniejszym krokiem niż wcześniejsze podskoki Sala – przygryzając wnętrze policzków szybko opanował wyraz swojej twarzy. Zachowywał się jak dzieciak, a nie dorosły mężczyzna - doskonale o tym wiedział, ale nie potrafił przestać. Część rozumu po prostu ulatniała się z mocniejszym biciem serca.
Chociaż przystanął niedaleko Nity, Sala oraz Yamileth, Barros nie skupiał się na dyskusji, jaką między sobą toczyli, oglądając prace Blanki – wsunął dłonie do kieszeni spodni, przyglądając się obrazowi w wytartej, białej ramie, dzięki której przypominał okno. Jakby bywalcy galerii zaglądali do wnętrza czyjegoś domu, podglądając scenę nie przeznaczoną dla ich oczu. Była na niej naga kobieta z palcami wplecionymi w kaskadę ciemnych włosów, tylko odrobinę zakrywających pierś i chociaż jej twarz nie była widoczna na obrazie, linia znajomego tatuażu na łopatce sprawiła, że Estebanowi momentalnie zrobiło się gorąco. Nie był ekspertem w ludzkich portretach, ale nawet absolutny artystyczny tłuk doceniłby miękkie linie i sposób, w jaki światło układało się na ciele kobiety. Blanki. Ciele Blanki. Tutaj, na ścianie, na widoku dla każdego, kto podszedłby bliżej, żeby zaszczycić spojrzeniem zwycięskie prace.
Było mu jednocześnie gorąco i zimno, a w gardle zalęgła się suchość, kiedy w milczeniu przeszedł do kolejnego obrazu, próbując chociaż zacząć rozplątywać skomplikowaną kulę emocji, która rozkwitła mu w piersi. Zdumienie. Podziw. Złość. Zazdrość. Jeśli mógł mieć wątpliwości przy pierwszej pracy, druga całkowicie je rozwiewała – kobiece plecy przecięte ostrymi liniami tatuażu były tutaj na pierwszym planie. Modelka wspierała głowę na splecionych ramionach, klęcząc w sposób, jaki uwydatniał tyłek, którego obmacywanie proponował raptem kilka chwil wcześniej.
Es odetchnął, odruchowo pocierając świeżo ogolony, emanujący ciepłem policzek i kątem oka zerkając na przypadkowego gościa, który stanął bliżej, również przyglądając się tej samej pracy. Czy to normalne, że musiał się powstrzymywać przed wydłubaniem mu oczu? Mógł nie wiedzieć, na co patrzył, ale Barros wiedział i drażniło to pod włos w jego wnętrzu coś, co drażnione być nie lubiło. Nieważne, że sprawa tego czegoś, co było między nim i Blanką była stosunkowo świeża – w jego odczuciu wcale nie wydawała się taka być, gdy mieszkali ze sobą tak długo, wspólnie siadali do posiłków i wymieniali słowami w przestrzeniach, których normalne randkowanie nie obejmowało tak szybko. To rosło od dawna, wciskało się w każdą przestrzeń jak coś trudnego do wypielenia, rozpychało w konstrukcji murów.
Cholera. Jak miał udawać, że to wszystko go nie ruszało, a przy okazji pogratulować Blance talentu, który bez wątpienia miała?
Powinien był wcześniej poprosić ją, żeby pokazała mu jakieś swoje prace w szkicowniku – może wtedy zostałby lepiej przygotowany i nie czułby tej dziwnej mikstury podziwu, zazdrości, pożądania i potrzeby zrobienia komuś krzywdy za sam fakt posiadania oczu.
Tylko nie mówcie moim rodzicom.
Głos Blanki gwałtownie wyrwał go z zamyślenia, rozlewając Estebanowi na karku nową falę gorąca. Przez chwilę debatował nad tym, by się nie odwracać, nie pokazywać, jak bardzo ruszały go jej prace – a był więcej niż pewien, że widać to jak na dłoni – ale finalnie splótł ręce na piersi, gniotąc lekko koszulę i przez ramię zerkając na Blankę oraz pochyloną przy niej Nitę.
Bogowie, kiedy zgadzał się udawać przed innymi, że nic między nimi nie było, nie sądził, że będzie to takie trudne. Że od potrzeby wzięcia jej za rękę, czy objęcia ramion własnym, by poczuła się lepiej, pewniej, zacznie boleć go w piersi.
- Za późno, jutro wysyłam cały plik zdjęć z opisem – Yamileth bez trudu odpowiedziała na słaby żart Blanki, uśmiechając się w sposób, z którego nie można było wyczytać czy mówi serio, czy nie. Na szyi zawieszony miała aparat, który zaraz uniosła do twarzy, oblewając kuzynkę światłem flesza.
- Stańcie wszyscy razem, to zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Na tle artystycznych tyłków. W sam raz na komodę – dodała, zaganiając wszystkich na upatrzone miejsce. Es odetchnął, ustawiony tuż obok Blanki, zaciskając zęby, by nie objąć jej w pasie. Pozwolił sobie tylko nachylić się w odbiciu tego, jak Nita przysunęła się bliżej Vargas, cmokając ją soczyście w policzek i zaraz wycierając ślad swojej szminki, kiedy Yamileth zrobiła zdjęcie tak, jak chciała.
- Powinniśmy też zobaczyć resztę prac – zasugerował nagle Sal. - Zobaczyć, jak nasza dziewczynka bije ich z kretesem na głowę!
Barros wiedział, że Sal nie miał nic złego na myśli, ale użycie słów nasza dziewczynka szarpnęło w nim gwałtownie coś, co miało olbrzymią chęć eksplodować. Nie nasza, tylko jego. Kurwa.
Zobaczymy, czy nadal będziesz tak twierdził, jak zobaczysz obrazy.
Na uniesioną brew Blanki odpowiedział dokładnie takim samym gestem – czy ona się bała tego, jaką oni będą mieć opinię, jak zobaczą prace? Co... Co konkretnie pomyśli sobie on? Pamiętał, co było tematem jej szkiców, no ale bez przesady, sądził, że potrafił docenić sztukę taką, jaką była, nawet jeśli na środku byłaby para cycków czy wyjątkowo zgrabny tyłek.
- Chyba mnie nie doceniasz, Vargas – rzucił, przemycając w tonie znajomą, złośliwą nutę, coś co odciągnęłoby głowę Blanki od nerwowych rozmyślań. Wyzwanie, które często podejmowała, nie ustępując mu w dogryzaniu na krok. Chyba nigdy nie powiedział tego na głos, ale komentarze, jakie szybko pojawiły się w odpowiedziach na jego zaczepki i marudzenie, trącały te struny, które krok za krokiem, odruchowo i bez większych fanfar zachęcały Esa do wyjścia z jego skorupy. Jeśli postronnym przez te wszystkim miesiące wydawało się, że tylko darł z Blanką koty, tym lepiej.
Zanim znaleźli się na tyle blisko reszty, by niemożliwym stała się osobista, cicha rozmowa, przechylił lekko głowę, rzucając blisko ucha kobiety:
- Widzę co najmniej trzy kąty, w których mogę pomacać ci tyłek na uspokojenie. Daj tylko znak.
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, uśmiechnął się szeroko i oddalił w kierunku wystawy dużo godniejszym krokiem niż wcześniejsze podskoki Sala – przygryzając wnętrze policzków szybko opanował wyraz swojej twarzy. Zachowywał się jak dzieciak, a nie dorosły mężczyzna - doskonale o tym wiedział, ale nie potrafił przestać. Część rozumu po prostu ulatniała się z mocniejszym biciem serca.
Chociaż przystanął niedaleko Nity, Sala oraz Yamileth, Barros nie skupiał się na dyskusji, jaką między sobą toczyli, oglądając prace Blanki – wsunął dłonie do kieszeni spodni, przyglądając się obrazowi w wytartej, białej ramie, dzięki której przypominał okno. Jakby bywalcy galerii zaglądali do wnętrza czyjegoś domu, podglądając scenę nie przeznaczoną dla ich oczu. Była na niej naga kobieta z palcami wplecionymi w kaskadę ciemnych włosów, tylko odrobinę zakrywających pierś i chociaż jej twarz nie była widoczna na obrazie, linia znajomego tatuażu na łopatce sprawiła, że Estebanowi momentalnie zrobiło się gorąco. Nie był ekspertem w ludzkich portretach, ale nawet absolutny artystyczny tłuk doceniłby miękkie linie i sposób, w jaki światło układało się na ciele kobiety. Blanki. Ciele Blanki. Tutaj, na ścianie, na widoku dla każdego, kto podszedłby bliżej, żeby zaszczycić spojrzeniem zwycięskie prace.
Było mu jednocześnie gorąco i zimno, a w gardle zalęgła się suchość, kiedy w milczeniu przeszedł do kolejnego obrazu, próbując chociaż zacząć rozplątywać skomplikowaną kulę emocji, która rozkwitła mu w piersi. Zdumienie. Podziw. Złość. Zazdrość. Jeśli mógł mieć wątpliwości przy pierwszej pracy, druga całkowicie je rozwiewała – kobiece plecy przecięte ostrymi liniami tatuażu były tutaj na pierwszym planie. Modelka wspierała głowę na splecionych ramionach, klęcząc w sposób, jaki uwydatniał tyłek, którego obmacywanie proponował raptem kilka chwil wcześniej.
Es odetchnął, odruchowo pocierając świeżo ogolony, emanujący ciepłem policzek i kątem oka zerkając na przypadkowego gościa, który stanął bliżej, również przyglądając się tej samej pracy. Czy to normalne, że musiał się powstrzymywać przed wydłubaniem mu oczu? Mógł nie wiedzieć, na co patrzył, ale Barros wiedział i drażniło to pod włos w jego wnętrzu coś, co drażnione być nie lubiło. Nieważne, że sprawa tego czegoś, co było między nim i Blanką była stosunkowo świeża – w jego odczuciu wcale nie wydawała się taka być, gdy mieszkali ze sobą tak długo, wspólnie siadali do posiłków i wymieniali słowami w przestrzeniach, których normalne randkowanie nie obejmowało tak szybko. To rosło od dawna, wciskało się w każdą przestrzeń jak coś trudnego do wypielenia, rozpychało w konstrukcji murów.
Cholera. Jak miał udawać, że to wszystko go nie ruszało, a przy okazji pogratulować Blance talentu, który bez wątpienia miała?
Powinien był wcześniej poprosić ją, żeby pokazała mu jakieś swoje prace w szkicowniku – może wtedy zostałby lepiej przygotowany i nie czułby tej dziwnej mikstury podziwu, zazdrości, pożądania i potrzeby zrobienia komuś krzywdy za sam fakt posiadania oczu.
Tylko nie mówcie moim rodzicom.
Głos Blanki gwałtownie wyrwał go z zamyślenia, rozlewając Estebanowi na karku nową falę gorąca. Przez chwilę debatował nad tym, by się nie odwracać, nie pokazywać, jak bardzo ruszały go jej prace – a był więcej niż pewien, że widać to jak na dłoni – ale finalnie splótł ręce na piersi, gniotąc lekko koszulę i przez ramię zerkając na Blankę oraz pochyloną przy niej Nitę.
Bogowie, kiedy zgadzał się udawać przed innymi, że nic między nimi nie było, nie sądził, że będzie to takie trudne. Że od potrzeby wzięcia jej za rękę, czy objęcia ramion własnym, by poczuła się lepiej, pewniej, zacznie boleć go w piersi.
- Za późno, jutro wysyłam cały plik zdjęć z opisem – Yamileth bez trudu odpowiedziała na słaby żart Blanki, uśmiechając się w sposób, z którego nie można było wyczytać czy mówi serio, czy nie. Na szyi zawieszony miała aparat, który zaraz uniosła do twarzy, oblewając kuzynkę światłem flesza.
- Stańcie wszyscy razem, to zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Na tle artystycznych tyłków. W sam raz na komodę – dodała, zaganiając wszystkich na upatrzone miejsce. Es odetchnął, ustawiony tuż obok Blanki, zaciskając zęby, by nie objąć jej w pasie. Pozwolił sobie tylko nachylić się w odbiciu tego, jak Nita przysunęła się bliżej Vargas, cmokając ją soczyście w policzek i zaraz wycierając ślad swojej szminki, kiedy Yamileth zrobiła zdjęcie tak, jak chciała.
- Powinniśmy też zobaczyć resztę prac – zasugerował nagle Sal. - Zobaczyć, jak nasza dziewczynka bije ich z kretesem na głowę!
Barros wiedział, że Sal nie miał nic złego na myśli, ale użycie słów nasza dziewczynka szarpnęło w nim gwałtownie coś, co miało olbrzymią chęć eksplodować. Nie nasza, tylko jego. Kurwa.
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:30
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Parsknęła cicho. Nie doceniała go? Ha, to raczej on był niewinnie nieświadom, z czym tak naprawdę się zgłosiła do tego konkursu. Co miało sens, bo i skąd miałby wiedzieć, co przedstawiały jej prace. Dupy i cycki. Jakieś. Nie miał prawa domyślać się, że to będą jej cycki i jej dupa. I plecy, po których jeszcze niedawno wodził dłońmi. I włosy, które tak ochoczo szarpał. Wciągnęła powietrze powoli, czując, że się rumieni – tym razem z zupełnie innych powodów niż wcześniej.
Zmusiła się, by powstrzymać odruch złapania Esa za rękę. Niby byli za resztą, więc może mogli pozwolić sobie na chwilę czułości, ale... Nie. Nie mogli. Absolutnie nie mogli, bo gdyby złapała go raz, wcale nie chciałaby puścić. I gdyby rzeczywiście pomacał ją na uspokojenie, nie miałaby ochoty karcić go, by przestał. Bliskość pozostałych nie miałaby znaczenia. To, czy ktoś patrzy, zupełnie by się nie liczyło.
Dosyć.
Odprowadzała wzrokiem płonącym tyleż samo z pożądania – nad którym, do czego mógł już się przyzwyczaić, niespecjalnie panowała – co ze złości, że tak nią pogrywał. Drażniło ją, że był wystarczająco bezczelny, by z premedytacją nie ułatwiać jej trwania w podjętej decyzji. Że bawił się nią tak, jak w tej chwili mógł, skoro nie pozwalała mu inaczej.
Drażniło ją to i ekscytowało jednocześnie.
Trzymając się za plecami pozostałych, spoglądała na każdego, siłą rzeczy najdłużej przyglądając się Esowi. Tak naprawdę niczyja reakcja nie liczyła się dla Blanki tak, jak jego. I nie chodziło o to, czy będzie mu się podobało czy nie – czy doceni walory artystyczne obrazu, czy trafią do niego jej umiejętności. To raczej... Nie tworzyła tych obrazów specjalnie po to, by go sprawdzać – zgłaszając się na konkurs przecież jeszcze nawet nie myślała o tym, by mogła być z Barrosem, nie pozwalała sobie myśleć – ale teraz, gdy już powstały, gdy wisiały na ścianie galerii, była ciekawa. Pełna niepewności i obaw, ale przede wszystkim po prostu ciekawa.
Stwierdzenie, że jego reakcja ją satysfakcjonowała, było bezczelne, w jakiś sposób złe. A jednak trochę tak było. Złaknione atencji – bycia dla kogoś ważną, pożądaną, po prostu bycia kogoś – ego Vargas rosło proporcjonalnie do nagłego spięcia szerokich pleców Estebana i do stopnia zmrużenia jego oczu. Nic nie mówił i Blanca nie sądziła, by planował powiedzieć cokolwiek później, ale chyba nie musiał. Na pewno nie musiał.
Czuła, jak uchodzi z niej powietrze. Zaśmiała się lekko na komentarz Nity, wyszczerzyła szerzej do Yami, tym samym wychodząc na zdjęciu komicznie, jak przyłapana na psoceniu pięciolatka. Ustawiając się do zdjęcia razem zresztą, czuła, jak całe napięcie wycieka powoli, rozlewając się w łatwą do uprzątnięcia kałużę.
Gdy Es znów znalazł się obok, posłała mu szeroki uśmiech, dopiero po chwili mitygując się, że nie powinna. To znaczy, uśmiechać się mogła, ale nie powinna nic więcej – nie powinna sięgać do jego uda, by musnąć je lekko, i tym bardziej nie powinna wyciągać się lekko, by ucałować go w policzek. A chciała. Cholernie mocno chciała.
Słowa Sala wywołały w Blance dwie rzeczy. Przede wszystkim – ulgę. Wysłanie pozostałych na krótką wycieczkę po galerii było dokładnie tym, czego potrzebowała – gdy oni oglądaliby inne prace, ona mogłaby oprzeć się o ścianę i odetchnąć, pozbywając się resztek napięcia.
Z drugiej jednak strony, pozostawienie jej sam na sam z własnymi myślami nie było chyba aż tak rozsądne. Nie w miejscu, w którym sztuka balansowała tak bardzo blisko szeroko pojmowanej atrakcyjności, przyjemności, tak blisko hedonizmu, który dla Vargas był przecież stałym elementem jej życiowego krajobrazu.
- Idźcie, idźcie – zachęciła ich jednak radośnie, kiwając głową. - Jest na co popatrzeć, moje obrazy wcale nie są tu najodważniejsze. – Zdaniem jury może były, sama Blanca wskazałaby jednak prace innej autorki jako te, przy których rumieniła się szczególnie mocno.
Zerkając na Esa, uśmiechnęła się blado. Idź z nimi, zdawały się mówić jej oczy. Gdy wrócisz, wciąż tu będę.
Intensywność emocji, jakie czuła od Barrosa, onieśmielała ją.
Gdy wreszcie całą zgrają ruszyli dalej – łącznie z Esem, choć on akurat wlókł się za nimi wyraźnie niechętnie – Blanca sapnęła cicho i wspierając się plecami o ścianę obok swoich obrazów, sięgnęła po kolejny kieliszek wina od przechodzącej kelnerki. Teraz już nie na odwagę, a raczej – w nagrodę.
- Świetne prace – usłyszała przy tym gdzieś z lewej.
Mówiący nie był jednym z nagrodzonych – nie pamiętała, by widziała go wcześniej, jeszcze przed otwarciem galerii dla zwiedzających – musiał być więc jednym z tych, których skusił baner reklamujący wystawę. Młody, raczej niewiele starszy od niej. Średniego wzrostu, jasne włosy – i przerażająco jasne, błękitne oczy. Jak lód, podsumowała w myślach, mimowolnie oceniając mężczyznę tak, jak oceniała każdego, kogo mijała na mieście. Najpierw ciało, potem reszta. Nie była z tego dumna, ale też nie udawała, że jest inaczej.
Uśmiechnęła się lekko, gotowa przyjąć tę pochwałę podobnie, jak pozostałe.
- I świetne ciało – kontynuował jednak mężczyzna, a Blanca wciągnęła powietrze. Patrzył na nią… Nie tak, jakby chciała. Nie teraz. Nie on. Tatuaż, pomyślała błyskawicznie. Widział tatuaż i wyciągnął podobne wnioski jak Nita i Sal. Teoretycznie wiedziała, że tak będzie – świadomie przecież wybrała taki a nie inny kombinezon, bawiąc się myślą, że ktoś połączy obrazy z nią samą nie tylko poprzez tabliczkę z nazwiskiem – ale teraz, gdy rzeczywiście do tego doszło, nie czuła się z tym dobrze.
Nie podobało jej się, jak ostre, drapieżne, uważne było spojrzenie mężczyzny. Nie podobało jej się, że choć nie mierzył jej wzrokiem od stóp do głów, widział ją. Całą. Niekoniecznie w pełnym makijażu i eleganckich ciuchach.
- Dasz się zaprosić na drinka? - spytał nieznajomy, a Blanca miała dziwne wrażenie, że to wcale nie było pytanie. Nie do końca.
- To miłe z twojej strony, ale nie – odpowiedziała jednak ostrożnie, grzecznie, wciąż – trochę wbrew sobie – uśmiechając się miękko. To nie była gra. Nie mówiła jednego, mając na myśli zupełnie coś innego. Po prostu była miła.
Naprawdę lepiej byłoby, żeby czasem nie była.
- Jestem tu ze znajomymi, będziemy zaraz..
Mężczyzna roześmiał się cicho i przekrzywił głowę lekko.
- Chyba poradzą sobie bez ciebie przez chwilę – rzucił z rozbawieniem. Gdy w którymś momencie złapał ją za dłoń i musnął jej wnętrze kciukiem, Blanca drgnęła wyraźnie, nie cofając ręki tylko dlatego, że była zaskoczona, zupełnie wybita z równowagi.
Nie była nowa w tej grze, doskonale wiedziała, jak prowadzi się takie rozmowy – i dokąd one prowadzą – ale teraz równie dobrze mogła być nastolatką zdobywającą dopiero swoje pierwsze doświadczenia.
- Niedaleko jest bardzo przyjemny lokal, moglibyśmy... - kontynuował mężczyzna, ale Vargas już go nie słuchała.
Jeszcze kilka miesięcy temu mogła być na Barrosa wściekła za to, że był… nadopiekuńczy? zaborczy, z takich czy innych powodów? To było jednak wcześniej. Teraz, szukając mężczyzny – jej mężczyzny – wzrokiem, niczego nie pragnęła bardziej, jak tego, by mieć go tuż obok. By ją ochronił. By pokazał wszystkim – wszystkim – że należy do niego. Bo tak było. Dokładnie tak. Z każdym dniem to przekonanie rosło w niej i zakorzeniało się, nie tyle rozpychając się, co zajmując jakby przygotowane na nie jamy.
Zmusiła się, by powstrzymać odruch złapania Esa za rękę. Niby byli za resztą, więc może mogli pozwolić sobie na chwilę czułości, ale... Nie. Nie mogli. Absolutnie nie mogli, bo gdyby złapała go raz, wcale nie chciałaby puścić. I gdyby rzeczywiście pomacał ją na uspokojenie, nie miałaby ochoty karcić go, by przestał. Bliskość pozostałych nie miałaby znaczenia. To, czy ktoś patrzy, zupełnie by się nie liczyło.
Dosyć.
Odprowadzała wzrokiem płonącym tyleż samo z pożądania – nad którym, do czego mógł już się przyzwyczaić, niespecjalnie panowała – co ze złości, że tak nią pogrywał. Drażniło ją, że był wystarczająco bezczelny, by z premedytacją nie ułatwiać jej trwania w podjętej decyzji. Że bawił się nią tak, jak w tej chwili mógł, skoro nie pozwalała mu inaczej.
Drażniło ją to i ekscytowało jednocześnie.
Trzymając się za plecami pozostałych, spoglądała na każdego, siłą rzeczy najdłużej przyglądając się Esowi. Tak naprawdę niczyja reakcja nie liczyła się dla Blanki tak, jak jego. I nie chodziło o to, czy będzie mu się podobało czy nie – czy doceni walory artystyczne obrazu, czy trafią do niego jej umiejętności. To raczej... Nie tworzyła tych obrazów specjalnie po to, by go sprawdzać – zgłaszając się na konkurs przecież jeszcze nawet nie myślała o tym, by mogła być z Barrosem, nie pozwalała sobie myśleć – ale teraz, gdy już powstały, gdy wisiały na ścianie galerii, była ciekawa. Pełna niepewności i obaw, ale przede wszystkim po prostu ciekawa.
Stwierdzenie, że jego reakcja ją satysfakcjonowała, było bezczelne, w jakiś sposób złe. A jednak trochę tak było. Złaknione atencji – bycia dla kogoś ważną, pożądaną, po prostu bycia kogoś – ego Vargas rosło proporcjonalnie do nagłego spięcia szerokich pleców Estebana i do stopnia zmrużenia jego oczu. Nic nie mówił i Blanca nie sądziła, by planował powiedzieć cokolwiek później, ale chyba nie musiał. Na pewno nie musiał.
Czuła, jak uchodzi z niej powietrze. Zaśmiała się lekko na komentarz Nity, wyszczerzyła szerzej do Yami, tym samym wychodząc na zdjęciu komicznie, jak przyłapana na psoceniu pięciolatka. Ustawiając się do zdjęcia razem zresztą, czuła, jak całe napięcie wycieka powoli, rozlewając się w łatwą do uprzątnięcia kałużę.
Gdy Es znów znalazł się obok, posłała mu szeroki uśmiech, dopiero po chwili mitygując się, że nie powinna. To znaczy, uśmiechać się mogła, ale nie powinna nic więcej – nie powinna sięgać do jego uda, by musnąć je lekko, i tym bardziej nie powinna wyciągać się lekko, by ucałować go w policzek. A chciała. Cholernie mocno chciała.
Słowa Sala wywołały w Blance dwie rzeczy. Przede wszystkim – ulgę. Wysłanie pozostałych na krótką wycieczkę po galerii było dokładnie tym, czego potrzebowała – gdy oni oglądaliby inne prace, ona mogłaby oprzeć się o ścianę i odetchnąć, pozbywając się resztek napięcia.
Z drugiej jednak strony, pozostawienie jej sam na sam z własnymi myślami nie było chyba aż tak rozsądne. Nie w miejscu, w którym sztuka balansowała tak bardzo blisko szeroko pojmowanej atrakcyjności, przyjemności, tak blisko hedonizmu, który dla Vargas był przecież stałym elementem jej życiowego krajobrazu.
- Idźcie, idźcie – zachęciła ich jednak radośnie, kiwając głową. - Jest na co popatrzeć, moje obrazy wcale nie są tu najodważniejsze. – Zdaniem jury może były, sama Blanca wskazałaby jednak prace innej autorki jako te, przy których rumieniła się szczególnie mocno.
Zerkając na Esa, uśmiechnęła się blado. Idź z nimi, zdawały się mówić jej oczy. Gdy wrócisz, wciąż tu będę.
Intensywność emocji, jakie czuła od Barrosa, onieśmielała ją.
Gdy wreszcie całą zgrają ruszyli dalej – łącznie z Esem, choć on akurat wlókł się za nimi wyraźnie niechętnie – Blanca sapnęła cicho i wspierając się plecami o ścianę obok swoich obrazów, sięgnęła po kolejny kieliszek wina od przechodzącej kelnerki. Teraz już nie na odwagę, a raczej – w nagrodę.
- Świetne prace – usłyszała przy tym gdzieś z lewej.
Mówiący nie był jednym z nagrodzonych – nie pamiętała, by widziała go wcześniej, jeszcze przed otwarciem galerii dla zwiedzających – musiał być więc jednym z tych, których skusił baner reklamujący wystawę. Młody, raczej niewiele starszy od niej. Średniego wzrostu, jasne włosy – i przerażająco jasne, błękitne oczy. Jak lód, podsumowała w myślach, mimowolnie oceniając mężczyznę tak, jak oceniała każdego, kogo mijała na mieście. Najpierw ciało, potem reszta. Nie była z tego dumna, ale też nie udawała, że jest inaczej.
Uśmiechnęła się lekko, gotowa przyjąć tę pochwałę podobnie, jak pozostałe.
- I świetne ciało – kontynuował jednak mężczyzna, a Blanca wciągnęła powietrze. Patrzył na nią… Nie tak, jakby chciała. Nie teraz. Nie on. Tatuaż, pomyślała błyskawicznie. Widział tatuaż i wyciągnął podobne wnioski jak Nita i Sal. Teoretycznie wiedziała, że tak będzie – świadomie przecież wybrała taki a nie inny kombinezon, bawiąc się myślą, że ktoś połączy obrazy z nią samą nie tylko poprzez tabliczkę z nazwiskiem – ale teraz, gdy rzeczywiście do tego doszło, nie czuła się z tym dobrze.
Nie podobało jej się, jak ostre, drapieżne, uważne było spojrzenie mężczyzny. Nie podobało jej się, że choć nie mierzył jej wzrokiem od stóp do głów, widział ją. Całą. Niekoniecznie w pełnym makijażu i eleganckich ciuchach.
- Dasz się zaprosić na drinka? - spytał nieznajomy, a Blanca miała dziwne wrażenie, że to wcale nie było pytanie. Nie do końca.
- To miłe z twojej strony, ale nie – odpowiedziała jednak ostrożnie, grzecznie, wciąż – trochę wbrew sobie – uśmiechając się miękko. To nie była gra. Nie mówiła jednego, mając na myśli zupełnie coś innego. Po prostu była miła.
Naprawdę lepiej byłoby, żeby czasem nie była.
- Jestem tu ze znajomymi, będziemy zaraz..
Mężczyzna roześmiał się cicho i przekrzywił głowę lekko.
- Chyba poradzą sobie bez ciebie przez chwilę – rzucił z rozbawieniem. Gdy w którymś momencie złapał ją za dłoń i musnął jej wnętrze kciukiem, Blanca drgnęła wyraźnie, nie cofając ręki tylko dlatego, że była zaskoczona, zupełnie wybita z równowagi.
Nie była nowa w tej grze, doskonale wiedziała, jak prowadzi się takie rozmowy – i dokąd one prowadzą – ale teraz równie dobrze mogła być nastolatką zdobywającą dopiero swoje pierwsze doświadczenia.
- Niedaleko jest bardzo przyjemny lokal, moglibyśmy... - kontynuował mężczyzna, ale Vargas już go nie słuchała.
Jeszcze kilka miesięcy temu mogła być na Barrosa wściekła za to, że był… nadopiekuńczy? zaborczy, z takich czy innych powodów? To było jednak wcześniej. Teraz, szukając mężczyzny – jej mężczyzny – wzrokiem, niczego nie pragnęła bardziej, jak tego, by mieć go tuż obok. By ją ochronił. By pokazał wszystkim – wszystkim – że należy do niego. Bo tak było. Dokładnie tak. Z każdym dniem to przekonanie rosło w niej i zakorzeniało się, nie tyle rozpychając się, co zajmując jakby przygotowane na nie jamy.
Esteban Barros
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:31
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Być może Es przygotowałby się na to dużo lepiej, gdyby Blanca uprzedziłaby go, co zobaczy na ścianie galerii z jej imieniem i nazwiskiem przybitym gdzieś obok na gustownej tabliczce – a może wcale. Może od początku byłby podenerwowany, albo flirtował przez chwilę z pomysłem wykręcenia się od przyjścia na wystawę, finalnie pojawiając się na niej z gotowym, gburowatym wyrazem twarzy, niezdolny do krótkiej rozmowy z kobietą. Może finalnie nie wyszło wcale tak źle, chociaż napięcie, które ciasno wypełniło ciało Barrosa po zobaczeniu nagrodzonych obrazów, wyraźnie szukało sobie ujścia. Jakiejś bijatyki jak jeszcze kilka dni wcześniej w Ślepym Koźle, biegu w zimnym lesie, pieprzenia, na które Blanca powiedziała tymczasowe „nie” - jakiegokolwiek miejsca, gdzie mógłby bezpiecznie pozbyć się swojej zazdrości podszytej złością i pożądaniem. Jak na razie zapowiadało się na to, że jedyną ucieczką i chwilą odsapnięcia będzie wyjście na papierosa przed drzwiami galerii, kiedy już uprzejmie pobędzie w towarzystwie i spojrzy bez zainteresowania na prace pozostałych artystów. Bo tak, czasem nie był ostatnim bucem, jak mogło wydawać się reszcie.
Stosunkowo grzecznie ustawił się do zdjęcia, uśmiechając się lekko tylko wtedy, gdy spojrzenia jego i Blanki się spotkały, nie dbając o to, co zostanie uwiecznione przez aparat Yamileth. Na propozycję – a właściwie zarządzenie – Sala, by obejść resztę galerii oraz wyrobić sobie zdanie co do pozostałych prac, westchnął krótko, pocierając mostek w miejscu, gdzie zabolała go złość. No i właśnie dlatego nie nadawał się do większych skupisk ludzkich. Za dużo zmiennych, za dużo emocji. Na szczęście nie zdążył pojawić się wśród nich znany mu doskonale lęk, którego zalążek gwałtownie pożarły pozostałe uczucia, zostawiając Esowi w piersi kolczasty kłąb.
Otwierał już usta, by zaprotestować, powiedzieć, że on zostanie gdzieś tutaj, bo właściwie to nie znał się na sztuce – byłoby to delikatne kłamstwo, ale reszta na pewno by w nie uwierzyła – zamykając je zaraz z cichym kliknięciem zębów, gdy w spojrzeniu Blanki i lekkim ruchu jej głowy wyczytał zachętę, by pójść z resztą. Nie musiał jej posłuchać i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Chciał zostać. Wolałby zostać. Co go obchodzili pozostali?
Z oporem wsunął dłonie do kieszeni, marszcząc brwi i powoli, na samym końcu grupy ruszył za resztą. Resztki rozumu podpowiadały, że był to dobry pomysł – obecnością Vargas mógł nacieszyć się później, gdzieś gdzie nie musiałby oglądać się przez ramię, czy nie są obserwowani. Bracia by się z niego śmiali, gdyby widzieli, jak łatwo tracił głowę dla panny.
Dlatego poszedł – powoli i niechętnie - usilnie próbując skupić się na rozmowie między Salem a Yamileth, kiedy Nita odłączyła się od grupki, zainteresowana jednym z obrazów. Dyskutowali chyba o tym, jak prace Blanki wyróżniały się od innych miękkością linii, ale połowa słów gdzieś mu umykała. Kiedy wreszcie zdecydował się przyglądać innym obrazom, nie wywoływały w nim szczególnych emocji – były po prostu ładne, wiernie oddające rzeczywistość, technicznie pewnie bardzo dobre. Przy jednym przystanął nawet na dłuższy moment, obserwując linie na żylastym ciele rybaka zmagającego się z wichrem, starym nawykiem wyszukując wzrokiem wszystkie swoje kaczuszki. Yamileth z Salem wdali się w dyskusję z drobną staruszką popijającą wino, Nita krążyła wokół filara, na którym zawieszono cztery prace stanowiące serię, a Blanca... Blanca patrzyła prosto na niego, mimo pulsującego i przemieszczającego się między nimi tłumu – z daleka nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, ale przygarbiona sylwetka wyraźnie mówiła o dyskomforcie. Kiedy zrobiła krok w tył, oddzieliła ich postać jakiegoś mężczyzny, ale tyle wystarczyło, by Esteban ruszył w ich kierunku, po lekkim łuku, by z boku zobaczyć, co się działo. Może przesadzał i jego interwencja wcale nie była potrzebna – Blanca przecież tyle razy dała mu do zrozumienia, że bywał nadopiekuńczy – ale coś mu nie pasowało w jej postawie. Coś, co podrażniało jego skłębione uczucia. Wszystko stało się krystalicznie jasne, kiedy zauważył rękę jakiegoś przypadkowego, do bólu skandynawskiego w swojej aparycji pacana trzymającego dłoń jego kobiety.
- Jakiś problem, skarbie? – spytał, unosząc nieco głos, gdy znalazł się wystarczająco blisko i jak gdyby nigdy nic przystanął obok Blanki, bez zawahania obejmując ją ramieniem w pasie. Mężczyzna, który najwyraźniej próbował ją podrywać, puścił jej dłoń jak oparzony, przyklejając na twarz nieduży, wyraźnie fałszywy uśmiech.
- Trzeba było mówić, że jesteś zajęta – rzucił, śmiejąc się słabo. - A nie robić mi nadzieję. Brzydko.
Barros wciągnął powietrze przez zęby, mocniej zaciskając palce, które obejmowały biodro badaczki.
- Brzydko to będzie wyglądać moja pięść na twoim nosie, jak stąd nie wypierdolisz w podskokach – powiedział powoli, z dużo większym opanowaniem niż faktycznie czuł. W środku rwał się do wyrwania rąk gościowi, który kładł je tam, gdzie nie powinien, do zrobienia sceny – nie pamiętał, by z Camilą był aż tak... Żeby czuł tak wiele i tak intensywnie.
Szybko oceniając sytuację jako przegraną, nieznajomy Skandynaw wycofał się, znikając gdzieś w tłumie – być może szukał kolejnej, tym razem bardziej chętnej do flirtu kobiety.
- W porządku? – spytał krótko Blankę, przekrzywiając w jej kierunku głowę, sunąc spojrzeniem po jej ciele i twarzy jeszcze zanim odpowiedziała. Pociągnął ją lekko ze sobą, trzymając blisko, gdy zaczął przecinać tłum zgromadzony w galerii w kierunku odwrotnym do tego, gdzie została reszta ich zespołu. Szedł z pewnością, jaką dawała tylko adrenalina, mijając wynajętych na ten wieczór kelnerów oraz resztę obsługi i bezczelnie, jakby miał ku temu pełne prawo, kierując się ku drzwiom na korytarz oznaczony jako tylko dla pracowników galerii.
- Jeśli chcesz, żebym urwał dupkowi łapy, albo zamienił go w coś, mów, jeszcze zdążę się wrócić – wyrzucił, zanim na chybił trafił chwycił za klamkę pomieszczenia bez żadnej tabliczki. Nie wiedział do końca, co robił – był pewien tylko tego, że potrzebowali znaleźć się jak najdalej od całego rozgardiaszu, jaki niosła ze sobą wystawa.
Stosunkowo grzecznie ustawił się do zdjęcia, uśmiechając się lekko tylko wtedy, gdy spojrzenia jego i Blanki się spotkały, nie dbając o to, co zostanie uwiecznione przez aparat Yamileth. Na propozycję – a właściwie zarządzenie – Sala, by obejść resztę galerii oraz wyrobić sobie zdanie co do pozostałych prac, westchnął krótko, pocierając mostek w miejscu, gdzie zabolała go złość. No i właśnie dlatego nie nadawał się do większych skupisk ludzkich. Za dużo zmiennych, za dużo emocji. Na szczęście nie zdążył pojawić się wśród nich znany mu doskonale lęk, którego zalążek gwałtownie pożarły pozostałe uczucia, zostawiając Esowi w piersi kolczasty kłąb.
Otwierał już usta, by zaprotestować, powiedzieć, że on zostanie gdzieś tutaj, bo właściwie to nie znał się na sztuce – byłoby to delikatne kłamstwo, ale reszta na pewno by w nie uwierzyła – zamykając je zaraz z cichym kliknięciem zębów, gdy w spojrzeniu Blanki i lekkim ruchu jej głowy wyczytał zachętę, by pójść z resztą. Nie musiał jej posłuchać i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Chciał zostać. Wolałby zostać. Co go obchodzili pozostali?
Z oporem wsunął dłonie do kieszeni, marszcząc brwi i powoli, na samym końcu grupy ruszył za resztą. Resztki rozumu podpowiadały, że był to dobry pomysł – obecnością Vargas mógł nacieszyć się później, gdzieś gdzie nie musiałby oglądać się przez ramię, czy nie są obserwowani. Bracia by się z niego śmiali, gdyby widzieli, jak łatwo tracił głowę dla panny.
Dlatego poszedł – powoli i niechętnie - usilnie próbując skupić się na rozmowie między Salem a Yamileth, kiedy Nita odłączyła się od grupki, zainteresowana jednym z obrazów. Dyskutowali chyba o tym, jak prace Blanki wyróżniały się od innych miękkością linii, ale połowa słów gdzieś mu umykała. Kiedy wreszcie zdecydował się przyglądać innym obrazom, nie wywoływały w nim szczególnych emocji – były po prostu ładne, wiernie oddające rzeczywistość, technicznie pewnie bardzo dobre. Przy jednym przystanął nawet na dłuższy moment, obserwując linie na żylastym ciele rybaka zmagającego się z wichrem, starym nawykiem wyszukując wzrokiem wszystkie swoje kaczuszki. Yamileth z Salem wdali się w dyskusję z drobną staruszką popijającą wino, Nita krążyła wokół filara, na którym zawieszono cztery prace stanowiące serię, a Blanca... Blanca patrzyła prosto na niego, mimo pulsującego i przemieszczającego się między nimi tłumu – z daleka nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, ale przygarbiona sylwetka wyraźnie mówiła o dyskomforcie. Kiedy zrobiła krok w tył, oddzieliła ich postać jakiegoś mężczyzny, ale tyle wystarczyło, by Esteban ruszył w ich kierunku, po lekkim łuku, by z boku zobaczyć, co się działo. Może przesadzał i jego interwencja wcale nie była potrzebna – Blanca przecież tyle razy dała mu do zrozumienia, że bywał nadopiekuńczy – ale coś mu nie pasowało w jej postawie. Coś, co podrażniało jego skłębione uczucia. Wszystko stało się krystalicznie jasne, kiedy zauważył rękę jakiegoś przypadkowego, do bólu skandynawskiego w swojej aparycji pacana trzymającego dłoń jego kobiety.
- Jakiś problem, skarbie? – spytał, unosząc nieco głos, gdy znalazł się wystarczająco blisko i jak gdyby nigdy nic przystanął obok Blanki, bez zawahania obejmując ją ramieniem w pasie. Mężczyzna, który najwyraźniej próbował ją podrywać, puścił jej dłoń jak oparzony, przyklejając na twarz nieduży, wyraźnie fałszywy uśmiech.
- Trzeba było mówić, że jesteś zajęta – rzucił, śmiejąc się słabo. - A nie robić mi nadzieję. Brzydko.
Barros wciągnął powietrze przez zęby, mocniej zaciskając palce, które obejmowały biodro badaczki.
- Brzydko to będzie wyglądać moja pięść na twoim nosie, jak stąd nie wypierdolisz w podskokach – powiedział powoli, z dużo większym opanowaniem niż faktycznie czuł. W środku rwał się do wyrwania rąk gościowi, który kładł je tam, gdzie nie powinien, do zrobienia sceny – nie pamiętał, by z Camilą był aż tak... Żeby czuł tak wiele i tak intensywnie.
Szybko oceniając sytuację jako przegraną, nieznajomy Skandynaw wycofał się, znikając gdzieś w tłumie – być może szukał kolejnej, tym razem bardziej chętnej do flirtu kobiety.
- W porządku? – spytał krótko Blankę, przekrzywiając w jej kierunku głowę, sunąc spojrzeniem po jej ciele i twarzy jeszcze zanim odpowiedziała. Pociągnął ją lekko ze sobą, trzymając blisko, gdy zaczął przecinać tłum zgromadzony w galerii w kierunku odwrotnym do tego, gdzie została reszta ich zespołu. Szedł z pewnością, jaką dawała tylko adrenalina, mijając wynajętych na ten wieczór kelnerów oraz resztę obsługi i bezczelnie, jakby miał ku temu pełne prawo, kierując się ku drzwiom na korytarz oznaczony jako tylko dla pracowników galerii.
- Jeśli chcesz, żebym urwał dupkowi łapy, albo zamienił go w coś, mów, jeszcze zdążę się wrócić – wyrzucił, zanim na chybił trafił chwycił za klamkę pomieszczenia bez żadnej tabliczki. Nie wiedział do końca, co robił – był pewien tylko tego, że potrzebowali znaleźć się jak najdalej od całego rozgardiaszu, jaki niosła ze sobą wystawa.
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:31
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Wiedziała, że przyjdzie, chociaż… Chyba nie od razu. Wciąż była w stanie pewnego niedowierzania, dopiero oswajając się z myślą, że przygodny seks stał się czymś więcej niż faktycznie tylko przygodnym seksem – i że przez ostatni rok zaczęła czuć… Coś. Coś, co – odkąd zaczęła o tym w pełni świadomie myśleć i mówić – z każdym dniem nabierało mocy, mościło się w niej niczym uliczny kocur, który raz wprosił się do ludzkiego domu i postanowił z niego już nie wychodzić. No więc, z jednej strony nie sądziła, żeby Es ją zignorował – żeby nie zauważył jej proszącego spojrzenia lub, gdyby je zobaczył, po prostu postanowił, że nie jest na jej zawołanie i poszedł dalej – ale nie była tego aż tak pewna. Dopiero gdy rzeczywiście skrzyżowali się spojrzeniami i gdy w kolejnej chwili Barros lawirował już między ludźmi, prąc ku nim – ku niej – jak gotowy do ataku drapieżnik, bezgłośnie odetchnęła z ulgą.
Nie zdążyła nawet odpowiedzieć na zadane pytanie. Odruchowo wtulając się w Estebana, gdy przygarnął ją do siebie, patrzyła tylko, jak ustala się dominacja. Bo dokładnie to się działo, prawda? Blanca tak to widziała. Wodząc wzrokiem między Barrosem a nieznajomym, ugryzła się w język, by nie zniżać się do poziomu odpowiadania na mijające się z prawdą zaczepki – teraz, mając Esa obok siebie, znów poczuła się wystarczająco odważna, by pyskować. Obejmując swojego mężczyznę w pasie w niemal zwierciadlanym odbiciu tego, jak objął ją on, pozwoliła mu robić swoje. O to przecież niemo prosiła, tego właśnie chciała.
Gdy znów zostali sami – w tłumie, ale jednak, chwilowo, trochę odizolowani – odetchnęła głęboko i wsparła na chwilę głowę o ramię mężczyzny.
W porządku?
- Już tak – przyznała cicho zgodnie z prawdą. Westchnęła cicho i uniosła wzrok na Esa, uśmiechając się przelotnie. - Chyba wychodzę z wprawy – rzuciła niespecjalnie wymyślnym żartem, który, z drugiej strony, wcale nie był przecież tak odległy od prawdy.
Nie chciała nazywać tego po imieniu, ale przecież jeszcze nie tak dawno to ona była często na miejscu przepędzonego dopiero co blondyna. I, szczerze mówiąc, nie sądziła, by zawsze była od niego jakoś dużo bardziej subtelna.
Nie pozwalając podobnym rozważaniom za bardzo się rozrosnąć, dała się poprowadzić… Gdzie właściwie? Uniosła brwi lekko na widok tabliczki wiszącej na drzwiach, przez które właśnie od tak, jak gdyby nigdy nic, prowadził ją Barros.
- Es? Jesteś pewien, że... – zaczęła półgłosem, finalnie nie kończąc jednak pytania.
Nim drzwi zamknęły się za nimi z cichym szczękiem – ginącym w gwarze pozostawionego za plecami tłumu – obejrzała się tylko, chcąc upewnić się, że nikt stąd zaraz nie wyprowadzi. Wyglądało jednak na to, że nikt na sali nie zwrócił na nich uwagi, a wybrany przez Esa korytarz i pierwsze z brzegu pomieszczenie były zupełnie puste.
Na ofertę urywania rąk lub przemieniania w coś niekoniecznie sympatycznego parsknęła cicho i pokręciła głową lekko.
A potem rozejrzała się po biurze – gabinecie, w zasadzie – i wciągnęła powietrze głęboko. Może nie urzędowała tu dyrekcja, ale Blanca nie sądziła też, by pracować w takich luksusach mógł byle szeregowy pracownik galerii.
- Dlaczego w instytucie nie mogą nam dać takich biur – mruknęła, przez dobrą chwilę chłonąc wystrój pokoju. Wysokie, zamykane witryny pełne książek zajmowały niemal całą lewą ścianę. Pod ścianą naprzeciwko zmieścił się szeroki, głęboki i z pewnością nieziemsko wygodny fotel oraz kanapa, a między nimi – niezbyt długi stolik kawowy. Na końcu gabinetu, tuż pod oknem, stało masywne, szerokie biurko i fotel na kółkach, a całości dopełniał miękki dywan w kolorze stonowanej zieleni.
Vargas przygryzła wargę lekko i obejrzała się na Esa.
- Nie powinniśmy tu być – zaczęła z wahaniem. - Jeśli ktoś nas nakryje, to... – zacięła się. Bo co właściwie się stanie? Wpiszą im uwagę do dzienniczka? Oddadzą do aresztu? No raczej nie. Prawdopodobnie jedynym, czym by ich zaszczycono to porozumiewawcze uśmiechy lub zgorszone spojrzenia oraz uprzejma prośba o opuszczenie gabinetu i poszukanie sobie innego miejsca na schadzkę.
Bo z boku to przecież tak by wyglądało. Dwójka napaleńców zapuściła się do pierwszego z brzegu kąta, żeby... Blanca sapnęła cicho, gdy jej wzrok znów padł na biurko, a bujna wyobraźnia usłużnie podpowiedziała, jak dokładnie można by ten mebel wykorzystać. Zmusiła się, by odwrócić wzrok od mebla i odetchnąć głęboko.
- A dobra, srał to pies – dokończyła jednocześnie swój poprzedni wywód. Mogli czy nie, już tu byli, stało się. A skłamałaby mówiąc, że nie jest tu przyjemnie. I że wcale nie potrzebowała chwili spokoju.
Ostatecznie kończąc oględziny gabinetu, wróciła do Esa. Znów była blisko, znów obejmowała go w pasie – i znów uśmiechała się miękko, przekrzywiając lekko głowę. Po wcześniejszym zaszczuciu – nagłym, niespodziewanym, zupełnie jej obcym – nie było już śladu.
Spoglądała na Barrosa przez chwilę, jakby chcąc dobrze zapamiętać, niemal wyryć sobie w pamięci, jak wygląda – i przystemplować ten obraz krwistoczerwoną pieczątką mój. Wyobraziwszy to sobie, uśmiechnęła się szerzej – bo właściwie mogła to zrobić. Postawić stempelek. Oznakować jako swojego.
Nie zastanawiając się więcej, pocałowała go czule, odbijając na jego ustach głęboką czerwień szminki. Po ledwie chwili wahania przesunęła dłonie, wsuwając je teraz pod marynarkę mężczyzny.
- Dobrze, że jesteś – powiedziała cicho, po pierwszym całusie odsuwając się nieznacznie, tylko na tyle, by zrobić miejsce dla tych paru słów. - Ja... Naprawdę się cieszę. – Przygryzła wargę lekko i uśmiechnęła się.
Było bardzo wiele innych słów, które mogłaby wybrać, ale te wydawały jej się teraz najbardziej odpowiednie.
Wodziła dłońmi wzdłuż pleców Esa, tak wysoko, jak mogła sięgnąć. Teraz, gdy nikt ich nie widział, nie zamierzała sobie niczego odmawiać… Nie, wróć. Wciąż zamierzała – wciąż powinna – sobie odmówić tego i owego. Coś jednak mogła. Byli sami, z dala od wścibskich spojrzeń, a to sprawiało, że pragnienia Blanki znów były bardzo proste. Wyrwać tyle bliskości, ile mogła. Nadrobić to, na co nie pozwalali sobie – nie, na co ona im nie pozwalała – w mieszkaniu.
Westchnęła cicho i, nagle podejmując decyzję, sięgnęła do guzików koszuli Barrosa, z zawadiackim uśmiechem rozpinając pierwsze dwa z nich. Odkąd pozwoliła sobie czuć, niemal w każdej chwili pragnęła go tak bardzo, że aż bolało. Chciała znacznie więcej, niż planowała wziąć sobie teraz – ale wciąż jeszcze uparcie tkwiła w przekonaniu, że nie może. Jeszcze nie może. Nie tak całkiem.
Ale trochę tak.
Nie zdążyła nawet odpowiedzieć na zadane pytanie. Odruchowo wtulając się w Estebana, gdy przygarnął ją do siebie, patrzyła tylko, jak ustala się dominacja. Bo dokładnie to się działo, prawda? Blanca tak to widziała. Wodząc wzrokiem między Barrosem a nieznajomym, ugryzła się w język, by nie zniżać się do poziomu odpowiadania na mijające się z prawdą zaczepki – teraz, mając Esa obok siebie, znów poczuła się wystarczająco odważna, by pyskować. Obejmując swojego mężczyznę w pasie w niemal zwierciadlanym odbiciu tego, jak objął ją on, pozwoliła mu robić swoje. O to przecież niemo prosiła, tego właśnie chciała.
Gdy znów zostali sami – w tłumie, ale jednak, chwilowo, trochę odizolowani – odetchnęła głęboko i wsparła na chwilę głowę o ramię mężczyzny.
W porządku?
- Już tak – przyznała cicho zgodnie z prawdą. Westchnęła cicho i uniosła wzrok na Esa, uśmiechając się przelotnie. - Chyba wychodzę z wprawy – rzuciła niespecjalnie wymyślnym żartem, który, z drugiej strony, wcale nie był przecież tak odległy od prawdy.
Nie chciała nazywać tego po imieniu, ale przecież jeszcze nie tak dawno to ona była często na miejscu przepędzonego dopiero co blondyna. I, szczerze mówiąc, nie sądziła, by zawsze była od niego jakoś dużo bardziej subtelna.
Nie pozwalając podobnym rozważaniom za bardzo się rozrosnąć, dała się poprowadzić… Gdzie właściwie? Uniosła brwi lekko na widok tabliczki wiszącej na drzwiach, przez które właśnie od tak, jak gdyby nigdy nic, prowadził ją Barros.
- Es? Jesteś pewien, że... – zaczęła półgłosem, finalnie nie kończąc jednak pytania.
Nim drzwi zamknęły się za nimi z cichym szczękiem – ginącym w gwarze pozostawionego za plecami tłumu – obejrzała się tylko, chcąc upewnić się, że nikt stąd zaraz nie wyprowadzi. Wyglądało jednak na to, że nikt na sali nie zwrócił na nich uwagi, a wybrany przez Esa korytarz i pierwsze z brzegu pomieszczenie były zupełnie puste.
Na ofertę urywania rąk lub przemieniania w coś niekoniecznie sympatycznego parsknęła cicho i pokręciła głową lekko.
A potem rozejrzała się po biurze – gabinecie, w zasadzie – i wciągnęła powietrze głęboko. Może nie urzędowała tu dyrekcja, ale Blanca nie sądziła też, by pracować w takich luksusach mógł byle szeregowy pracownik galerii.
- Dlaczego w instytucie nie mogą nam dać takich biur – mruknęła, przez dobrą chwilę chłonąc wystrój pokoju. Wysokie, zamykane witryny pełne książek zajmowały niemal całą lewą ścianę. Pod ścianą naprzeciwko zmieścił się szeroki, głęboki i z pewnością nieziemsko wygodny fotel oraz kanapa, a między nimi – niezbyt długi stolik kawowy. Na końcu gabinetu, tuż pod oknem, stało masywne, szerokie biurko i fotel na kółkach, a całości dopełniał miękki dywan w kolorze stonowanej zieleni.
Vargas przygryzła wargę lekko i obejrzała się na Esa.
- Nie powinniśmy tu być – zaczęła z wahaniem. - Jeśli ktoś nas nakryje, to... – zacięła się. Bo co właściwie się stanie? Wpiszą im uwagę do dzienniczka? Oddadzą do aresztu? No raczej nie. Prawdopodobnie jedynym, czym by ich zaszczycono to porozumiewawcze uśmiechy lub zgorszone spojrzenia oraz uprzejma prośba o opuszczenie gabinetu i poszukanie sobie innego miejsca na schadzkę.
Bo z boku to przecież tak by wyglądało. Dwójka napaleńców zapuściła się do pierwszego z brzegu kąta, żeby... Blanca sapnęła cicho, gdy jej wzrok znów padł na biurko, a bujna wyobraźnia usłużnie podpowiedziała, jak dokładnie można by ten mebel wykorzystać. Zmusiła się, by odwrócić wzrok od mebla i odetchnąć głęboko.
- A dobra, srał to pies – dokończyła jednocześnie swój poprzedni wywód. Mogli czy nie, już tu byli, stało się. A skłamałaby mówiąc, że nie jest tu przyjemnie. I że wcale nie potrzebowała chwili spokoju.
Ostatecznie kończąc oględziny gabinetu, wróciła do Esa. Znów była blisko, znów obejmowała go w pasie – i znów uśmiechała się miękko, przekrzywiając lekko głowę. Po wcześniejszym zaszczuciu – nagłym, niespodziewanym, zupełnie jej obcym – nie było już śladu.
Spoglądała na Barrosa przez chwilę, jakby chcąc dobrze zapamiętać, niemal wyryć sobie w pamięci, jak wygląda – i przystemplować ten obraz krwistoczerwoną pieczątką mój. Wyobraziwszy to sobie, uśmiechnęła się szerzej – bo właściwie mogła to zrobić. Postawić stempelek. Oznakować jako swojego.
Nie zastanawiając się więcej, pocałowała go czule, odbijając na jego ustach głęboką czerwień szminki. Po ledwie chwili wahania przesunęła dłonie, wsuwając je teraz pod marynarkę mężczyzny.
- Dobrze, że jesteś – powiedziała cicho, po pierwszym całusie odsuwając się nieznacznie, tylko na tyle, by zrobić miejsce dla tych paru słów. - Ja... Naprawdę się cieszę. – Przygryzła wargę lekko i uśmiechnęła się.
Było bardzo wiele innych słów, które mogłaby wybrać, ale te wydawały jej się teraz najbardziej odpowiednie.
Wodziła dłońmi wzdłuż pleców Esa, tak wysoko, jak mogła sięgnąć. Teraz, gdy nikt ich nie widział, nie zamierzała sobie niczego odmawiać… Nie, wróć. Wciąż zamierzała – wciąż powinna – sobie odmówić tego i owego. Coś jednak mogła. Byli sami, z dala od wścibskich spojrzeń, a to sprawiało, że pragnienia Blanki znów były bardzo proste. Wyrwać tyle bliskości, ile mogła. Nadrobić to, na co nie pozwalali sobie – nie, na co ona im nie pozwalała – w mieszkaniu.
Westchnęła cicho i, nagle podejmując decyzję, sięgnęła do guzików koszuli Barrosa, z zawadiackim uśmiechem rozpinając pierwsze dwa z nich. Odkąd pozwoliła sobie czuć, niemal w każdej chwili pragnęła go tak bardzo, że aż bolało. Chciała znacznie więcej, niż planowała wziąć sobie teraz – ale wciąż jeszcze uparcie tkwiła w przekonaniu, że nie może. Jeszcze nie może. Nie tak całkiem.
Ale trochę tak.
Esteban Barros
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:32
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której z jakiegoś powodu miałby Blance nie pomagać – podobna komenda wywoływała błąd wśród wszystkich przekonań stanowiących postawę Barrosa. Najpierw pomagał jej czy sobie tego życzyła czy nie, bo stanowiła część zespołu, na którego ochronę podpisał kontrakt. Teraz po prostu tego chciał i potrzebował – tylko tyle i aż, gdyby poproszono go o rozwinięcie tej myśli, zapewne wzruszyłby ramionami i stwierdził, że nie ma nic więcej do dodania. Vargas została jedną z osób, których dobro stanowiło osobisty priorytet Estebana, a gdy sama poprosiła o interwencję, szukając w tłumie jego wzroku, nie mógł nie zareagować. Zrobiłby dokładnie to samo, gdyby obok stała reszta zespołu, niezależnie od tego co by sobie pomyśleli i jak połączyli fakty.
Z satysfakcją poczuł ciepło ciała Blanki chętnie przylegające do jego boku, odbierając je jako okaz zaufania, że wyciągnie ją z niechcianej sytuacji i nie da zrobić krzywdy. Nieważne, jak bezczelny i silny byłby mężczyzna, który się nią zainteresował, gdyby zaistniała taka potrzeba, Es tłukłby się z nim na środku tej pieprzonej galerii jak ostatni barbarzyńca muszący wyjść na swoje. Kiedyś wolał rozwiązywać wiele takich sytuacji w sposób dyplomatyczny albo podstępem, ale ostatnio nie miał do tego cierpliwości, odruchowo strosząc kolce. Na razie nie wyszedł na tym źle i teraz też było podobnie – nagabujący Blankę Skandynaw podkulił ogon, oddalając się w sobie tylko znanym kierunku.
Pociągając kobietę ze sobą w poszukiwaniu spokojniejszego i cichszego miejsca niż środek galerii, Barros tylko połowicznie przyswoił jej komentarz odnośnie wychodzenia z wprawy – na razie nic na niego nie odpowiedział, odkładając na mentalnej półce na później. Priorytety.
- Tak – rzucił krótko na niedokończone pytanie, gdy Blanca wyraźnie zwątpiła w jego wybór kierunku. Być może była to wina adrenaliny, a może po prostu jakiegoś rodzaju brawury, którego Esteban nabrał w trakcie wieloletniej służby w organach ścigania – za wejście za tabliczkę mówiącą o pomieszczeniach dla pracowników mogli co najwyżej dostać po łapach. Poza tym, wszyscy znajdowali się aktualnie w samej galerii zabawiając gości i nagrodzonych artystów, prawda?
Parsknął krótko, wspierając się ramieniem o jedną z witryn pełnych książek w czasie, gdy Blanca marudziła o braku hojności własnego instytutu i wzdychała na wystrój, chyba nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Jak dla niego mogli trafić nawet do schowka na miotły, byle miał z nią parę chwil sam na sam – choć absolutnie nie zamierzał marudzić na przestronny gabinet z miękkimi siedziskami. Wodził spojrzeniem za kobietą, nawet nie próbując udawać, że było inaczej, dokładnie wyłapując moment, w którym zerknęła na biurko i gwałtownie obróciła głowę w innym kierunku – nie trzeba było być geniuszem, by zgadnąć, o czym pomyślała. Es przygryzł wnętrze policzka, próbując nie westchnąć ciężko, gdy część krwi odpłynęła w dosyć problematyczny rejon. Choć zaczynając być sfrustrowanym z innego powodu niż wcześniej, łatwo otworzył ramiona, obejmując Blankę, gdy podeszła bliżej. Jedwabny kostium, który miała na sobie, wydawał się chłodny w dotyku – dłoń Barrosa sunęła po nim z cichym szelestem, kiedy odruchowo zaczął głaskać jej plecy.
Tak, to było zdecydowanie przyjemniejsze niż wystawanie wśród tłumu, udając, że łączyła ich tylko praca.
Mruknął z zadowoleniem, chętnie oddając wyjątkowo niewinnego całusa, za którym podążyły słowa – wyjątkowo miękkie, jakby wycięte z zupełnie innych okoliczności, ale serce Esa i tak zabiło mocniej.
- Ja też – odparł cicho w przestrzeni, którą Blanca wycięła dla słów, po czym opuścił głowę, składając kilka krótkich pocałunków wzdłuż jej szyi i obojczyka. Czerwień szminki, którą odbiła mu wcześniej na ustach, rozmazywała się teraz na jej skórze, z pocałunku na pocałunek coraz bardziej blado wyrysowując mapę miejsc, których dotykały wargi Barrosa. Świadomie powstrzymywał się, by nie chwycić zębami delikatnej skóry i nie zostawić śladu, mocniej zaciskając palce na biodrach kobiety, do których wróciły obie jego dłonie.
Westchnął, czując jak rozpięła górne guziki jego koszuli i z niezadowolonym jęknięciem wsparł na moment czoło na jej ramieniu. Byli dorośli, wiedzieli, jakie są zasady tej gry – cholera, zgodził się, że przez jakiś czas do niczego nie dojdzie, a i tak oboje robili wszystko, by doprowadzać drugie do frustracji. I o ile Blanca ze swoją kobiecą anatomią nie musiała się niczym przejmować, Esteban nie miał takiego luksusu, jeśli nie chciał zgorszyć co bardziej spostrzegawczych.
- Muszę zapalić – rzucił, niechętnie odsuwając się od astronomki i kierując się w kierunku kanapy. Zabrał po drodze z biurka masywny przycisk do papieru, sprawnie rzuconym zaklęciem przemieniając go w popielniczkę, którą położył na oparciu mebla. Kiedy usiadł, do stolika kawowego było trochę za daleko, by mógł się aktualnie komfortowo do niego co chwilę zginać. Wszystko wina Blanki. Wyjął z kieszeni paczkę i plastikową zapalniczkę, sprawnie odpalając papierosa, którego wsunął do ust. Na moment odchylił głowę do tyłu, wolną ręką obejmując zagłówek kanapy i wypuszczając dym w kierunku sufitu.
- Chcesz? – zaproponował, chociaż jak dotąd Vargas za każdym razem odmawiała papierosa.
Z satysfakcją poczuł ciepło ciała Blanki chętnie przylegające do jego boku, odbierając je jako okaz zaufania, że wyciągnie ją z niechcianej sytuacji i nie da zrobić krzywdy. Nieważne, jak bezczelny i silny byłby mężczyzna, który się nią zainteresował, gdyby zaistniała taka potrzeba, Es tłukłby się z nim na środku tej pieprzonej galerii jak ostatni barbarzyńca muszący wyjść na swoje. Kiedyś wolał rozwiązywać wiele takich sytuacji w sposób dyplomatyczny albo podstępem, ale ostatnio nie miał do tego cierpliwości, odruchowo strosząc kolce. Na razie nie wyszedł na tym źle i teraz też było podobnie – nagabujący Blankę Skandynaw podkulił ogon, oddalając się w sobie tylko znanym kierunku.
Pociągając kobietę ze sobą w poszukiwaniu spokojniejszego i cichszego miejsca niż środek galerii, Barros tylko połowicznie przyswoił jej komentarz odnośnie wychodzenia z wprawy – na razie nic na niego nie odpowiedział, odkładając na mentalnej półce na później. Priorytety.
- Tak – rzucił krótko na niedokończone pytanie, gdy Blanca wyraźnie zwątpiła w jego wybór kierunku. Być może była to wina adrenaliny, a może po prostu jakiegoś rodzaju brawury, którego Esteban nabrał w trakcie wieloletniej służby w organach ścigania – za wejście za tabliczkę mówiącą o pomieszczeniach dla pracowników mogli co najwyżej dostać po łapach. Poza tym, wszyscy znajdowali się aktualnie w samej galerii zabawiając gości i nagrodzonych artystów, prawda?
Parsknął krótko, wspierając się ramieniem o jedną z witryn pełnych książek w czasie, gdy Blanca marudziła o braku hojności własnego instytutu i wzdychała na wystrój, chyba nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Jak dla niego mogli trafić nawet do schowka na miotły, byle miał z nią parę chwil sam na sam – choć absolutnie nie zamierzał marudzić na przestronny gabinet z miękkimi siedziskami. Wodził spojrzeniem za kobietą, nawet nie próbując udawać, że było inaczej, dokładnie wyłapując moment, w którym zerknęła na biurko i gwałtownie obróciła głowę w innym kierunku – nie trzeba było być geniuszem, by zgadnąć, o czym pomyślała. Es przygryzł wnętrze policzka, próbując nie westchnąć ciężko, gdy część krwi odpłynęła w dosyć problematyczny rejon. Choć zaczynając być sfrustrowanym z innego powodu niż wcześniej, łatwo otworzył ramiona, obejmując Blankę, gdy podeszła bliżej. Jedwabny kostium, który miała na sobie, wydawał się chłodny w dotyku – dłoń Barrosa sunęła po nim z cichym szelestem, kiedy odruchowo zaczął głaskać jej plecy.
Tak, to było zdecydowanie przyjemniejsze niż wystawanie wśród tłumu, udając, że łączyła ich tylko praca.
Mruknął z zadowoleniem, chętnie oddając wyjątkowo niewinnego całusa, za którym podążyły słowa – wyjątkowo miękkie, jakby wycięte z zupełnie innych okoliczności, ale serce Esa i tak zabiło mocniej.
- Ja też – odparł cicho w przestrzeni, którą Blanca wycięła dla słów, po czym opuścił głowę, składając kilka krótkich pocałunków wzdłuż jej szyi i obojczyka. Czerwień szminki, którą odbiła mu wcześniej na ustach, rozmazywała się teraz na jej skórze, z pocałunku na pocałunek coraz bardziej blado wyrysowując mapę miejsc, których dotykały wargi Barrosa. Świadomie powstrzymywał się, by nie chwycić zębami delikatnej skóry i nie zostawić śladu, mocniej zaciskając palce na biodrach kobiety, do których wróciły obie jego dłonie.
Westchnął, czując jak rozpięła górne guziki jego koszuli i z niezadowolonym jęknięciem wsparł na moment czoło na jej ramieniu. Byli dorośli, wiedzieli, jakie są zasady tej gry – cholera, zgodził się, że przez jakiś czas do niczego nie dojdzie, a i tak oboje robili wszystko, by doprowadzać drugie do frustracji. I o ile Blanca ze swoją kobiecą anatomią nie musiała się niczym przejmować, Esteban nie miał takiego luksusu, jeśli nie chciał zgorszyć co bardziej spostrzegawczych.
- Muszę zapalić – rzucił, niechętnie odsuwając się od astronomki i kierując się w kierunku kanapy. Zabrał po drodze z biurka masywny przycisk do papieru, sprawnie rzuconym zaklęciem przemieniając go w popielniczkę, którą położył na oparciu mebla. Kiedy usiadł, do stolika kawowego było trochę za daleko, by mógł się aktualnie komfortowo do niego co chwilę zginać. Wszystko wina Blanki. Wyjął z kieszeni paczkę i plastikową zapalniczkę, sprawnie odpalając papierosa, którego wsunął do ust. Na moment odchylił głowę do tyłu, wolną ręką obejmując zagłówek kanapy i wypuszczając dym w kierunku sufitu.
- Chcesz? – zaproponował, chociaż jak dotąd Vargas za każdym razem odmawiała papierosa.
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:32
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:33
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:33
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:34
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:34
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:34
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:35
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Słysząc śmiech Esa, odetchnęła cicho. I on, i dotyk dłoni Barrosa na udzie i plecach sprawiały, że miękła. Nie całkiem jeszcze, wystarczająco jednak by schować większość kolców i przestać się tak niepotrzebnie jeżyć. Nie odmówiła sobie ostatniego, opryskliwego – niespecjalnie poważnego – komentarza, poza tym jednak było jej... Dobrze. Po prostu w zupełnie inny sposób, niż teraz by chciała.
Mógłbym zrobić ci dobrze.
Ugryzła dolną wargę boleśnie. Tak. Zrób to, Es. Bardzo tego chcę, zawodziło jej ciało, a mięśnie spięły się w oczekiwaniu. Po chwili wahania, Blanca pokręciła przecząco głową. Nie ufała sobie na tyle, by cokolwiek powiedzieć. Bała się, że gdyby zdecydowała się na słowa, powiedziałaby zupełnie nie to, co powinna.
Wiedziała, że Barros nie rozumie. Pewnie się stara – znała go już na tyle, by wiedzieć, że mężczyzna był znacznie bardziej empatyczny niż pokazywał na co dzień i, przynajmniej wobec niektórych, próbował rozumieć motywacje, dopasować się do czyichś potrzeb. Dla niej w każdym razie to robił. Logika Blanki była jednak na tyle poplątana, że naprawdę nie było nic dziwnego w tym, że za nią nie nadążał.
Minęło zaledwie kilka dni, mniej niż tydzień, a sama Vargas chyba też przestawała nadążać. Pod tym względem była...
Powstrzymała bieg myśli jeszcze zanim zdążyła sięgnąć po jakieś zupełnie niezasłużone inwektywy. Każdy jakiś był i każdy miał swoje problemy. To, że jej uczucia były gwałtowne, dzikie – nie do końca cywilizowane, podpowiedział cichy głosik w głowie – nie całkiem zrozumiałe i trudne do utrzymania w jakimkolwiek porządku to nie był powód do wstydu. Nie sądziła, żeby był.
Jeszcze przez chwilę przytulała się do mężczyzny tylko, z premedytacją ignorując aż nadto oczywiste sygnały własnego spragnionego ciała. Oddychała powoli, dając sobie chwilę na to, by pozbyć się z policzków rumieńców – nie całych, ale przynajmniej tego najgłębszego odcienia czerwieni – i by uspokoić oddech.
A dasz mi zapleść ci włosy?
Roześmiała się lekko. Niewinna prostota tej propozycji była rozczulająca. Przyjemne ciepło – zupełnie inne niż przedtem – rozlała się w jej ciele, tuż za sobą ciągnąc nagłą, doskonale sprecyzowaną myśl.
Przez ostatni rok chyba zdążyłam się zakochać.
Blanca potrzebowała chwili, by zrozumieć treść tego nieskomplikowanego zdania, i kolejnej, by uzmysłowić sobie, że ten wniosek nie powinien być dla niej niespodzianką. Mogła go przecież przewidzieć – wystarczyło pomyśleć o tych wszystkich sytuacjach sprzed miesiąca, dwóch, trzech. Dostrzec gesty, usłyszeć słowa, poczuć smak tego, co już jakiś czas temu zalęgło się między nią i Barrosem. Gdyby wcześniej dała sobie chwilę, by złożyć to wszystko w jeden obraz – gdyby pozwoliła sobie w ogóle o tym myśleć – może nie byłaby aż tak zdziwiona.
A jednak była. Zaskoczona, otoczona całą garścią obaw i lęków – i zupełnie irracjonalnie zapierająca się rękami i nogami przed myślą, że może to prawda. Że może rzeczywiście tak było.
Od kilku lat Vargas nie tylko nie mówiła, ale też nie myślała o uczuciach bardziej miękkich i słodkich niż zwykłe, proste pożądanie.
Wzięta przez samą siebie z zaskoczenia, ukryła zakłopotanie i nagłą niepewność pod beztroskim skubnięciem nosa Esa zębami i poprawienia pieszczoty lekkim liźnięciem.
- Dam – przyznała łaskawie i uśmiechnęła się z rozbawieniem.
Nie zeszła z kolan Barrosa, ale obróciła się na nich tak, by znaleźć się do mężczyzny plecami. W chwili, gdy ten wsunął palce w jej włosy, tyle o ile rozczesując nimi splątaną grzywę, Blanca nie powstrzymała cichego westchnięcia przyjemności.
- Masz różne talenty – wymruczała, świadomie powtarzając słowa, które zaledwie parę chwil temu, w zupełnie innych okolicznościach, mówil do niej Es. – Delikatność, kiedy trzeba, szczególnie doceniam. I warkocze. Warkocze są bardzo w cenie. – Nie powiedziała tego wcześniej, gdy zaplótł jej włosy po raz pierwszy, ale spodobało jej się to, co widziała wtedy w lustrze. W mniej lub bardziej finezyjnych splotach było jej do twarzy zdecydowanie bardziej niż w zwykłym, zebranym naprędce kucyku.
Milczała potem przez kilka chwil, rozkoszując się tylko delikatnymi muśnięciami palców Esa na skórze głowy i lekkimi pociągnięciami, gdy z masy kołtunów plótł coś, w czym znowu mogłaby pokazać się ludziom. W duchu doceniała przy tym, że wciąż był w stanie to zrobić – że wystarczyło mu koordynacji do tego, by znów uczynić z niej człowieka.
Gdy skończył, obróciła się, pocałowała go lekko i, zerkając na wiszący na ściane zegar, westchnęła cicho.
- Musimy iść – rzuciła te straszne słowa, których nikt tu nie chciał. Zeszła z kolan Esa i klepnęła go lekko w udo. – A przynajmniej ja muszę. Ciebie po prostu chciałabym mieć obok. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Parę minut temu zaczęli rozdawać nagrody. Moja kolej będzie pewnie... Nie wiem, zaraz. Jeśli już jej nie przegapiliśmy – roześmiała się lekko. Szczerze mówiąc, nawet, gdyby się spóźnili, nie byłaby tym specjalnie przejęta.
Chwila nieskrępowanej bliskości z Esem była znacznie lepszą nagrodą niż cokolwiek, co mogła ufundować jej galeria.
Wyciągając ręce do Estebana, z rozbawieniem pomogła mu wstać. Dałby radę sam – z ociąganiem, ale dałby – zabawniej było jednak mu w tym pomóc. Poprawiła mu koszulę na ramionach i sprawnie pozapinała kolejne guziki w odbiciu tego, co robiła nie tak dawno temu. Wygładzając materiał – na tyle, na ile się dało – cofnęła się dopiero, gdy była względnie zadowolona z efektów.
Es mógł się nie przejmować tym, co inni sobie pomyślą, Blanca jednak przejmowała się za nich oboje. Wiedziała jak spostrzegawczy – wścibscy – są pozostali. Wiedziała, jak łatwo przyszłoby im połączyć fakty. A ona naprawdę nie była gotowa na podchwytliwe pytania i tłumaczenie się.
Uporawszy się z Barrosem, na chwilę zatrzymała się jeszcze przed szybą regału, znów traktując ją jako prowizoryczne lustro. Nie miała ze sobą torebki – wbrew powszechnemu przekonaniu, w przypadku Vargas bycie kobietą nie było jednoznaczne z koniecznością noszenia ze sobą miliona szpargałów absolutnie wszędzie – jej kombinezon posiadał jednak zaskakująco pojemne kieszenie. To właśnie z jednej z nich wyciągnęła szminkę i naprędce przywróciła kolor swoim ustom. Była absolutnie pewna, że gdyby pokazała się pozostałym bez czerwieni na wargach, Nita i Yami zauważyłyby to od razu – i myśl, że Blanca po prostu kolor zjadła, nie byłaby wcale ich pierwszą. Za dobrze ją znały.
Tyle o ile wygładziła swoje ciuchy i z westchnieniem pogodziła się z rumieńcami, które potrzebowały jeszcze przynajmniej kilku chwil, by całkiem spełznąć jej z policzków.
- Chodź – rzuciła. Z przekornym uśmiechem pacnęła Barrosa w tyłek i jeszcze na moment złapała go za rękę. – Chcę już wiedzieć, jaką nagrodę uznali za odpowiednią by docenić gołe dupy i cycki – parsknęła cicho.
Mógłbym zrobić ci dobrze.
Ugryzła dolną wargę boleśnie. Tak. Zrób to, Es. Bardzo tego chcę, zawodziło jej ciało, a mięśnie spięły się w oczekiwaniu. Po chwili wahania, Blanca pokręciła przecząco głową. Nie ufała sobie na tyle, by cokolwiek powiedzieć. Bała się, że gdyby zdecydowała się na słowa, powiedziałaby zupełnie nie to, co powinna.
Wiedziała, że Barros nie rozumie. Pewnie się stara – znała go już na tyle, by wiedzieć, że mężczyzna był znacznie bardziej empatyczny niż pokazywał na co dzień i, przynajmniej wobec niektórych, próbował rozumieć motywacje, dopasować się do czyichś potrzeb. Dla niej w każdym razie to robił. Logika Blanki była jednak na tyle poplątana, że naprawdę nie było nic dziwnego w tym, że za nią nie nadążał.
Minęło zaledwie kilka dni, mniej niż tydzień, a sama Vargas chyba też przestawała nadążać. Pod tym względem była...
Powstrzymała bieg myśli jeszcze zanim zdążyła sięgnąć po jakieś zupełnie niezasłużone inwektywy. Każdy jakiś był i każdy miał swoje problemy. To, że jej uczucia były gwałtowne, dzikie – nie do końca cywilizowane, podpowiedział cichy głosik w głowie – nie całkiem zrozumiałe i trudne do utrzymania w jakimkolwiek porządku to nie był powód do wstydu. Nie sądziła, żeby był.
Jeszcze przez chwilę przytulała się do mężczyzny tylko, z premedytacją ignorując aż nadto oczywiste sygnały własnego spragnionego ciała. Oddychała powoli, dając sobie chwilę na to, by pozbyć się z policzków rumieńców – nie całych, ale przynajmniej tego najgłębszego odcienia czerwieni – i by uspokoić oddech.
A dasz mi zapleść ci włosy?
Roześmiała się lekko. Niewinna prostota tej propozycji była rozczulająca. Przyjemne ciepło – zupełnie inne niż przedtem – rozlała się w jej ciele, tuż za sobą ciągnąc nagłą, doskonale sprecyzowaną myśl.
Przez ostatni rok chyba zdążyłam się zakochać.
Blanca potrzebowała chwili, by zrozumieć treść tego nieskomplikowanego zdania, i kolejnej, by uzmysłowić sobie, że ten wniosek nie powinien być dla niej niespodzianką. Mogła go przecież przewidzieć – wystarczyło pomyśleć o tych wszystkich sytuacjach sprzed miesiąca, dwóch, trzech. Dostrzec gesty, usłyszeć słowa, poczuć smak tego, co już jakiś czas temu zalęgło się między nią i Barrosem. Gdyby wcześniej dała sobie chwilę, by złożyć to wszystko w jeden obraz – gdyby pozwoliła sobie w ogóle o tym myśleć – może nie byłaby aż tak zdziwiona.
A jednak była. Zaskoczona, otoczona całą garścią obaw i lęków – i zupełnie irracjonalnie zapierająca się rękami i nogami przed myślą, że może to prawda. Że może rzeczywiście tak było.
Od kilku lat Vargas nie tylko nie mówiła, ale też nie myślała o uczuciach bardziej miękkich i słodkich niż zwykłe, proste pożądanie.
Wzięta przez samą siebie z zaskoczenia, ukryła zakłopotanie i nagłą niepewność pod beztroskim skubnięciem nosa Esa zębami i poprawienia pieszczoty lekkim liźnięciem.
- Dam – przyznała łaskawie i uśmiechnęła się z rozbawieniem.
Nie zeszła z kolan Barrosa, ale obróciła się na nich tak, by znaleźć się do mężczyzny plecami. W chwili, gdy ten wsunął palce w jej włosy, tyle o ile rozczesując nimi splątaną grzywę, Blanca nie powstrzymała cichego westchnięcia przyjemności.
- Masz różne talenty – wymruczała, świadomie powtarzając słowa, które zaledwie parę chwil temu, w zupełnie innych okolicznościach, mówil do niej Es. – Delikatność, kiedy trzeba, szczególnie doceniam. I warkocze. Warkocze są bardzo w cenie. – Nie powiedziała tego wcześniej, gdy zaplótł jej włosy po raz pierwszy, ale spodobało jej się to, co widziała wtedy w lustrze. W mniej lub bardziej finezyjnych splotach było jej do twarzy zdecydowanie bardziej niż w zwykłym, zebranym naprędce kucyku.
Milczała potem przez kilka chwil, rozkoszując się tylko delikatnymi muśnięciami palców Esa na skórze głowy i lekkimi pociągnięciami, gdy z masy kołtunów plótł coś, w czym znowu mogłaby pokazać się ludziom. W duchu doceniała przy tym, że wciąż był w stanie to zrobić – że wystarczyło mu koordynacji do tego, by znów uczynić z niej człowieka.
Gdy skończył, obróciła się, pocałowała go lekko i, zerkając na wiszący na ściane zegar, westchnęła cicho.
- Musimy iść – rzuciła te straszne słowa, których nikt tu nie chciał. Zeszła z kolan Esa i klepnęła go lekko w udo. – A przynajmniej ja muszę. Ciebie po prostu chciałabym mieć obok. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Parę minut temu zaczęli rozdawać nagrody. Moja kolej będzie pewnie... Nie wiem, zaraz. Jeśli już jej nie przegapiliśmy – roześmiała się lekko. Szczerze mówiąc, nawet, gdyby się spóźnili, nie byłaby tym specjalnie przejęta.
Chwila nieskrępowanej bliskości z Esem była znacznie lepszą nagrodą niż cokolwiek, co mogła ufundować jej galeria.
Wyciągając ręce do Estebana, z rozbawieniem pomogła mu wstać. Dałby radę sam – z ociąganiem, ale dałby – zabawniej było jednak mu w tym pomóc. Poprawiła mu koszulę na ramionach i sprawnie pozapinała kolejne guziki w odbiciu tego, co robiła nie tak dawno temu. Wygładzając materiał – na tyle, na ile się dało – cofnęła się dopiero, gdy była względnie zadowolona z efektów.
Es mógł się nie przejmować tym, co inni sobie pomyślą, Blanca jednak przejmowała się za nich oboje. Wiedziała jak spostrzegawczy – wścibscy – są pozostali. Wiedziała, jak łatwo przyszłoby im połączyć fakty. A ona naprawdę nie była gotowa na podchwytliwe pytania i tłumaczenie się.
Uporawszy się z Barrosem, na chwilę zatrzymała się jeszcze przed szybą regału, znów traktując ją jako prowizoryczne lustro. Nie miała ze sobą torebki – wbrew powszechnemu przekonaniu, w przypadku Vargas bycie kobietą nie było jednoznaczne z koniecznością noszenia ze sobą miliona szpargałów absolutnie wszędzie – jej kombinezon posiadał jednak zaskakująco pojemne kieszenie. To właśnie z jednej z nich wyciągnęła szminkę i naprędce przywróciła kolor swoim ustom. Była absolutnie pewna, że gdyby pokazała się pozostałym bez czerwieni na wargach, Nita i Yami zauważyłyby to od razu – i myśl, że Blanca po prostu kolor zjadła, nie byłaby wcale ich pierwszą. Za dobrze ją znały.
Tyle o ile wygładziła swoje ciuchy i z westchnieniem pogodziła się z rumieńcami, które potrzebowały jeszcze przynajmniej kilku chwil, by całkiem spełznąć jej z policzków.
- Chodź – rzuciła. Z przekornym uśmiechem pacnęła Barrosa w tyłek i jeszcze na moment złapała go za rękę. – Chcę już wiedzieć, jaką nagrodę uznali za odpowiednią by docenić gołe dupy i cycki – parsknęła cicho.
Esteban Barros
02.04.2001 – Galeria en Sofagris – B. Vargas & E. Barros Pon 14 Sie - 18:35
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Proponując, że zaplecie Blance włosy, Barros nie zastanawiał się, czy będzie miał w rękach odpowiednią dozę koordynacji – po prostu uznał za oczywiste, że jakoś da radę opanować mrowienie i lekkie drżenie palców. Kto jak nie on? Skoro w swojej pokrętnej logice stawiała weto na oddanie pieszczot, którymi sama go obdarzyła, chciał dla niej zrobić chociaż tyle – i nie był to jakieś wewnętrzny przymus. Miał na to ochotę. Chciał pomóc opanować to, co zrobił z jej włosami, szarpiąc je, gdy robiła coś, co wyjątkowo mu się podobało. Chciał móc na nią później spojrzeć i wiedzieć, gdzie nie tak dawno były jego palce. Że chociaż nie mógł tego jeszcze jasno pokazać wszystkim, była jego.
Zmarszczył się lekko, gdy Blanca skubnęła jego nos zębami, zaraz przesuwając dłonie na jej ciele tak, by nie przeszkadzały w obróceniu się do niego plecami. Musnął jej kark ustami, zanim uniósł ciężkie ręce i zaczął od przeczesywania palcami ciemnych pasm – już drugi raz zaplatał jej włosy w niestandardowych warunkach, może powinien zacząć nosić ze sobą jakąś małą szczotkę? Albo zestaw gumek z kryształkami czy innymi ozdobami? Może teoretycznie była już na nie zbyt dorosła, ale uważał, że wyglądałaby całkiem uroczo z plastikową truskawką na końcu warkocza. Albo z przezroczystymi koralikami odbijającymi światło.
Miał zdecydowanie zbyt rozmiękczony mózg, skoro myślał o takich rzeczach.
Masz różne talenty.
Uśmiechnął się lekko, wyłapując nawiązanie do jego wcześniejszych słów i pozwalając wyrazowi twarzy rozluźnić się w coś miękkiego, delikatnego, na co nie pozwalał sobie, gdy ktoś na niego patrzył. Wcześniej to on zawstydzał Blankę, teraz robiła to ona w zupełnie innym kontekście. Może było to winą niedawnego orgazmu, ale nie podnosząc przed nią tarczy, nie czuł zagrożenia. Może był głupi. Może powinien się nad tym później dobrze zastanowić.
Na szczęście wystarczyło mu skupienia i koordynacji, by zrobić jej na głowie prosty, spływający na jedno ramię warkocz, skutecznie ukrywający jakikolwiek pozostały bałagan lub nierówności.
- No dobrze – rzucił, gdy padły okropne słowa podkreślające, że teraz już powinni opuścić przytulny, mały gabinet i wrócić na główną salę galerii. Gdzie czekało morze ludzi. Brr. Do ujęcia wyciągniętych dłoni Blanki i wstania z kanapy zachęcało Esa głównie to, że kobieta chciała mieć go gdzieś bliżej w trakcie rozdawania nagród. Bywał mendą, no ale przecież nie będzie jej powstrzymywał przed odebraniem nagrody – chyba, że już ją ominęła, gdy zajmowali się sobą. Za to nie czułby się specjalnie odpowiedzialny.
Poza krótkim westchnięciem i sennym mrużeniem oczu, nie przeszkadzał Blance w sprawnym zapięciu guzików jego koszuli oraz wygładzeniu większych zagięć, samemu już wpychając brzegi materiału w spodnie. Widząc, jak Blanca zaczęła od nowa nakładać czerwoną szminkę w odbiciu szyby kredensu, sapnął z cichym niezadowoleniem, wiedząc, że nie pozwoli mu już na pocałunek, który mógłby ją rozmazać. Wyglądała świetnie, ale po co komu coś tak niepraktycznego?
- Zakład, że to statuetka ze złotą dupą? – rzucił z rozbawieniem, gdy kobieta klepnęła go jeszcze przed wyjściem w tyłek. Szybko cmoknął ją w policzek, na którym nie miał szansy czegokolwiek rozmazać, zanim uchylił nieco drzwi, nasłuchując. Na korytarzu dla pracowników nie było nikogo poza nimi.
- Dobrze by wyglądała na kominku w pracowni – dodał jeszcze, gdy przemknęli się do drzwi prowadzących na główną salę. Magicznie podkręcony głos jakiejś kobiety wyczytywał nazwiska, przy wyróżnieniach dochodząc do Vargas akurat w momencie, gdy znaleźli się z powrotem na głównej sali. W całym zamieszaniu, Barros zdążył jeszcze bezczelnie ścisnąć pośladek Blanki, nie kryjąc się z zadowoleniem, które rozciągnęło mu usta w uśmiechu.
Razem z całą resztą klaskał, kiedy odbierała swoją nagrodę – złotą statuetkę nagiej, ludzkiej postaci. Przynajmniej częściowo jego przewidywania się sprawdziły.
[Blanca i Es z tematu]
Zmarszczył się lekko, gdy Blanca skubnęła jego nos zębami, zaraz przesuwając dłonie na jej ciele tak, by nie przeszkadzały w obróceniu się do niego plecami. Musnął jej kark ustami, zanim uniósł ciężkie ręce i zaczął od przeczesywania palcami ciemnych pasm – już drugi raz zaplatał jej włosy w niestandardowych warunkach, może powinien zacząć nosić ze sobą jakąś małą szczotkę? Albo zestaw gumek z kryształkami czy innymi ozdobami? Może teoretycznie była już na nie zbyt dorosła, ale uważał, że wyglądałaby całkiem uroczo z plastikową truskawką na końcu warkocza. Albo z przezroczystymi koralikami odbijającymi światło.
Miał zdecydowanie zbyt rozmiękczony mózg, skoro myślał o takich rzeczach.
Masz różne talenty.
Uśmiechnął się lekko, wyłapując nawiązanie do jego wcześniejszych słów i pozwalając wyrazowi twarzy rozluźnić się w coś miękkiego, delikatnego, na co nie pozwalał sobie, gdy ktoś na niego patrzył. Wcześniej to on zawstydzał Blankę, teraz robiła to ona w zupełnie innym kontekście. Może było to winą niedawnego orgazmu, ale nie podnosząc przed nią tarczy, nie czuł zagrożenia. Może był głupi. Może powinien się nad tym później dobrze zastanowić.
Na szczęście wystarczyło mu skupienia i koordynacji, by zrobić jej na głowie prosty, spływający na jedno ramię warkocz, skutecznie ukrywający jakikolwiek pozostały bałagan lub nierówności.
- No dobrze – rzucił, gdy padły okropne słowa podkreślające, że teraz już powinni opuścić przytulny, mały gabinet i wrócić na główną salę galerii. Gdzie czekało morze ludzi. Brr. Do ujęcia wyciągniętych dłoni Blanki i wstania z kanapy zachęcało Esa głównie to, że kobieta chciała mieć go gdzieś bliżej w trakcie rozdawania nagród. Bywał mendą, no ale przecież nie będzie jej powstrzymywał przed odebraniem nagrody – chyba, że już ją ominęła, gdy zajmowali się sobą. Za to nie czułby się specjalnie odpowiedzialny.
Poza krótkim westchnięciem i sennym mrużeniem oczu, nie przeszkadzał Blance w sprawnym zapięciu guzików jego koszuli oraz wygładzeniu większych zagięć, samemu już wpychając brzegi materiału w spodnie. Widząc, jak Blanca zaczęła od nowa nakładać czerwoną szminkę w odbiciu szyby kredensu, sapnął z cichym niezadowoleniem, wiedząc, że nie pozwoli mu już na pocałunek, który mógłby ją rozmazać. Wyglądała świetnie, ale po co komu coś tak niepraktycznego?
- Zakład, że to statuetka ze złotą dupą? – rzucił z rozbawieniem, gdy kobieta klepnęła go jeszcze przed wyjściem w tyłek. Szybko cmoknął ją w policzek, na którym nie miał szansy czegokolwiek rozmazać, zanim uchylił nieco drzwi, nasłuchując. Na korytarzu dla pracowników nie było nikogo poza nimi.
- Dobrze by wyglądała na kominku w pracowni – dodał jeszcze, gdy przemknęli się do drzwi prowadzących na główną salę. Magicznie podkręcony głos jakiejś kobiety wyczytywał nazwiska, przy wyróżnieniach dochodząc do Vargas akurat w momencie, gdy znaleźli się z powrotem na głównej sali. W całym zamieszaniu, Barros zdążył jeszcze bezczelnie ścisnąć pośladek Blanki, nie kryjąc się z zadowoleniem, które rozciągnęło mu usta w uśmiechu.
Razem z całą resztą klaskał, kiedy odbierała swoją nagrodę – złotą statuetkę nagiej, ludzkiej postaci. Przynajmniej częściowo jego przewidywania się sprawdziły.
[Blanca i Es z tematu]