Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    13.01.2001 – Pokój przesłuchań nr 4 – U. Sorsa & G. Molander

    2 posters
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    13.01.2001

    Stukot ostatnich zapisywanych zdań szemrał przyjemnie w skupionej ciszy, wtórując rozmowie rezonującej wyraźnie w doskonałej akustyce pokoju przesłuchań zamkniętego za grubym szkłem weneckiego lustra, odgradzającym ją od starszego inspektora i młodego mężczyzny – właściwie jeszcze chłopca – niespokojnie, z wyraźnym podenerwowaniem, znoszącego prowadzone indagacje, choć próbował sprawiać wrażenie nonszalanckiego, chwilami nawet z zuchwałą nieuprzejmością, jakby chciał złośliwością odgrywać fałszywe niewzruszenie. Kiedy jednak zapadała pauza przeczekującego milczenia, a Gerda zawieszała jasne palce na startych klawiszach maszyny, wstrzymując mimowiednie oddech, słyszała cichy pęd bijącego płytko serca – świadek był, zupełnie zrozumiale, przerażony. W mocnym świetle pojedynczej żarówki jego oczy wydawały się szkliste i znikały co chwilę pod przeciągłymi mrugnięciami – tik nerwowy, zauważała w skupieniu, próbując zaobserwować zależność między słowami a bezwiednym zdradliwym odruchem ekspresji, bezwzrokowo sunąc po wybijanych na papierze literach, koniec wypowiedzi, kropka, dźwięk przesuwanego mechanizmu, nowa kartka. Starała się zachowywać profesjonalny spokój, koncentrując się na swojej pracy, jej spojrzenie wymykało się co chwilę jednak ku posturze starszego inspektora, z cichą wdzięcznością i uznaniem, ciekawą dociekliwością, jakby jej zadaniem było obserwować go z równą pilnością, jego manierę, sposób, w jaki mówił do przesłuchiwanego i znosił jego oporność we współpracy. To w gruncie rzeczy nie należało do jej obowiązków, ze wszystkich zadań, jakie jej jednak przydzielano, było tymczasem najbardziej zajmujące; z trudem powstrzymywała podenerwowane zafrapowanie, kiedy inspektor Sorsa poprosił ją o asystę podczas krótkiego wywiadu, zdradzając się rumieńcem, cieniem uśmiechu, nagłym ożywieniem w kasztanowym spojrzeniu – teraz, siedząc w cichej komorze, oglądając przesłuchanie jak na wyświetlanym ekranie, znów czuła ciepłą, zadowoloną determinację spływającą zdradliwie na piegowate policzki. Wcześniej bywała w tym miejscu jedynie incydentalnie, przystając w progu z dokumentami lub ryzą papieru, lub z kawą i ciastkiem, a oficer odbierający od niej przyniesione rzeczy przystawał w przesmyku uchylonych drzwi, zasłaniając jej widok na lustro, jakby chciał jej przypomnieć, że nie powinno jej tutaj być, nawet z przysługą.
    Zawahała się w którymś momencie, przystając z palcem ponad literami, choć wypowiedź trwała dalej, napotykając w nieskładnej mowie młodego galdra dziwaczne słowo, jakiś nieznany jej slang – zapisała je w końcu fonetycznie, pospiesznie nadrabiając dalszy ciąg, a teraz, kiedy rozmowa w końcu dobiegła końca, wyciągnęła kartkę z uchwytu maszyny, by spojrzeć na nie jeszcze raz, spróbować wyłuskać znaczenie wyrazu z kontekstu całej wypowiedzi, przepełnionej zresztą innymi podobnie zaszyfrowanymi pojęciami, przez które nagle zdawała sobie sprawę, że musiała, najwyraźniej, przekraczać pewną granicę młodości albo, co wcale nie tak nieprawdopodobne, była zwyczajnie nudna. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyszła gdzieś wieczorem w tym celu, by się zwyczajnie zabawić – wychodziła wcześniej rozwiązywać krzyżówki w kawiarni z Josefem, czasem pili wino z papierowej torby w parku, czasem chwytała momenty swobody, które zdawały się nieudolnie naśladować dobrą zabawę, o której nasłuchała się z opowieści innych ludzi w instytucie. Czasem Vivian zabierała ją na imprezy, ale było to jeszcze, zanim ukończyła studia. Teraz najbliższym, co mogłaby nazwać rozrywką, był wieczór spędzony na obserwowaniu miasta ze skrzydeł kowalika; choć nierzadko miała ochotę zrzucić pióra osamotnienia i wejść do któregoś z klubów, ostatecznie nie miała śmiałości, przytłaczał ją tłum i głośna muzyka, brak znajomej ręki, której mogłaby się złapać. Nie było wątpliwości, że była – istotnie – po prostu nudna.
    Jak boniedydy – przeczytała, kiedy drzwi do pokoju skrzypnęły i inspektor wsunął się do środka, pozostawiwszy chłopaka za szybą, nerwowo spoglądającego na weneckie lustro, prawie jakby spoglądał wprost na nią. Stukał niecierpliwie palcami w blat stołu. – Lutnął ktoś pana kiedyś w jaźwę, inspektorze? – uśmiechnęła się, nie mogąc powstrzymać rozbawienia, kiedy odwracała się na krześle w jego stronę, spoglądając na mnożące się na kartce dziwaczne słowa. – Proszę mi powiedzieć, że macie na stanie tłumacza od języków skrajnie nowożytnych. Nie miał pan wrażenia, że wymyśla to na poczekaniu? Kopało jak boniedydy – powtórzyła jeszcze raz, ściągając łagodnie brwi w rozbawionej dezorientacji. – To jakiś nowy towar?
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Po raz kolejny, dosłownie – kolejny, cholerny raz przyłapywał się na tym, że przyrównywał kolejną młodą kobietę do swojej córki. Gerda była jego sąsiadką, dobrą dziewczyną z okolicy i naprawdę pracowitym człowiekiem – zaprzęgnięta do pracy w Kruczej Straży, pewnie dobrze odnajdywała się w administracji, chociaż między Odynem a prawdą – nie spodziewał się by na tym wielkim świecie było zbyt wiele osób dążących tylko i wyłącznie do pracy biurowej w ich Siedzibie. Wszyscy przychodzili tu z mniejszego czy większego poczucia misji – chcieli pomagać lub szukali zastrzyku adrenaliny.
    Przybył do Gerdy faktycznie potrzebując pomocy kogoś z administracji. Młoda oficer która miała dziś mu pomagać była niestety niedysponowana, a przez natłok działań jakich podejmowała się w ostatnim czasie Krucza Straż, Untamo nie mógł przebierać w młodszym towarzystwie. Ludzie od papierkowej roboty mieli zwykle więcej wolnego, a oderwanie od pracy jednej ze stażystek na pewno nie kosztowało wiele, może tylko drobne opóźnienie w wydaniu jakiegoś dokumentu. Cieszył się, że trafił tam na Gerdę, w końcu znał ją już, wiedział, że była sympatyczną dziewczyną i jeżeli mógł być jej mentorem chociaż raz – z pewnością nie miał zamiaru zmarnować tej szansy. Wiedział, że nie był idealnym nauczycielem, już dawno przecież zapomniawszy czego właściwie nie umieją jeszcze ludzie młodzi, jednak liczył na to, że doświadczenie zdobyte na sali przesłuchań będzie dla niej budujące. Szczególnie, że Untamo był uznawany za bardzo dobrego, wnikliwego rozmówcę. Nieskromnie przyznawszy.
    Po przesłuchaniu, kiedy już obydwoje odpowiednio zmieszani stali przed stołem, Untamo zmarszczył brwi. Był Finem, jego głównym językiem był więc język fiński, jednak przez kilkadziesiąt lat myślał, że opanował inne z języków przydatnych w Midgardzie w stopniu naprawdę wysokim. Sorsie ciężko było jednak przyznać się do tego osobiście – nie wiedział w końcu czy do czynienia mają ze slangiem, regionalizmami czy zwyczajnie nowonarodzonymi słowami, których znaczenie nie dotarło jeszcze do podstarzałej, osiwiałej głowy Untamo. Dopiero gdy Gerda odważyła się wypowiedzieć jedno z nich, Inspektor uniósł na nią spojrzenie. Uśmiechnął się, ale samymi kącikami ust, jakby wciąż wiele nie rozumiał.
    - Poczułem się starszy o jakieś czterdzieści lat… – powiedział wyraźnie zmieszany, kiedy ponownie zajął miejsce obok Gerdy, już na swoim fotelu. Wziął z jej rąk zapis przesłuchania i poprawiając okulary na nosie, spróbował odkodować z kontekstu o co mogło chodzić przesłuchiwanemu. – Mam wrażenie, że oni to wszystko biorą ze świata śniących… Co to jażwa? Czekaj, nie, jaźwa. Ktoś powinien zainteresować się tym, jak bardzo nasza młodzież miesza się z niemagicznymi. Odynie… – przemknął dłonią po czole. Czuł, że był za stary na kontakt z tak młodocianymi przesłuchiwanymi. – A ty nie śmiej się tak, stażystko, bo ty też powinnaś rozumieć co zapisujesz, nie po to cię tu mamy – obronił się lekko złośliwym komentarzem. – Naprawdę i ty potrzebujesz tłumacza? Może ta pierdoła nam coś nazmyślała, a teraz ledwo panuje nad śmiechem. Poza tym, widziałaś jak na ciebie patrzył? Kiedy akurat uciekałaś w klawiaturę, „lampił” się niczym ciele na malowane wrota – zaśmiał się Untamo. Młodzi chłopcy od pokoleń niczym się nie różnili. – Może więcej byśmy wiedzieli, gdybyś sama go pytała.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Coraz wyraźniej uzmysławiała – zgodnie przeświadczeniem starszego inspektora – że praca administracyjna nie była w istocie tym, z czym chciała wiązać się długoterminowo, pogodzenie się z tym odkryciem, kiełkującym kłopotliwie śmiało na żyznym gruncie młodych ambicji, przychodziło jej jednak z opornością, bo oznaczało to, że musiałaby porzucić wszystko, ku czemu kierowała swoje dotychczasowe starania. Praca biurowa zdawała jej się czymś ważnym i doniosłym, czymś szanownym, własne krzesło w administracji kruczej straży jeszcze półtorej roku temu, na początku stażu, jawiło się jej prawdziwym, godnym osiągnięciem, niewątpliwym sukcesem na miarę prostej dziewczyny z małej szwedzkiej miejscowości, wsi zgubionej na cichym zachodzie kraju. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby oczekiwać czegoś więcej – że mogłaby nie być zadowolona tak przyzwoitą perspektywą, że mogłaby, co więcej, smakować na podniebieniu łagodnej obawy i zniechęcenia na myśl, że przyszłość mogła istotnie tak wyglądać, nie oferować niczego więcej poza awansem w hermetycznym pudełku jednego biura. Czuła się prawie winna za tę niewdzięczność, kiedy podczas świątecznego pobytu w rodzinnej wsi podstarzały już właściciel lokalnego sklepu z serdecznym uśmiechem gratulował jej przychylności Norn i dobrych prospektów. Większość znajomych z akademii nie miało możliwości ukończyć studiów, jedynie części udało się opuścić skromne okolice Tärnaby; powinna być szczęśliwsza z tym, gdzie udało jej się dotrzeć, tymczasem apetyt aspiracji jedynie – niezdrowo – narastał.
    Spoglądała teraz na ściągniętą w zmieszaniu twarz starszego inspektora i nie mogła powstrzymać jasnego uśmiechu, oddając mu chętnie trzymany skrypt i nachylając się łagodnie przy jego ramieniu, by spojrzeć na równe linijki rozmowy.
    Gęba, tak myślę – wyjaśniła mu z rozbawieniem jaźwę, odnajdując ją spojrzeniem, przypominając sobie pewność głosu chłopaka przy tym słowie, mocny akcent na jego wybrzmienie. – Sprawia wrażenie elokwentnego, wydawał się z tego dumny. Chciał może inspektorowi zaimponować. Mi w każdym razie zaimponował na pewno, to się wydaje jednak męczące, ciągle pleść w tej agresywnej awangardzie językowej, trochę jakby mówić w obcym języku. Pewnie stąd wyjdzie i zacznie mówić po ludzku – łagodna złośliwość unosiła jej kąciki ust, wyraźnie jednak próbowała załagodzić wybrzmienie tej krytyki skruszałym odrobinę tonem, kiedy zerkała na niego ukradkiem, nieuważnie przykładając ramię do jego ramienia, zapuszczając mocniejszego żurawia w trzymaną przezeń kartkę. – Oh, brzmi pan prawie tak konserwatywnie jak mój ojciec. Chce mi pan powiedzieć, że za pana czasów nie zrywaliście się nigdy ze szkoły, żeby wyjrzeć za Midgard? Nie był pan ciekawy? – podjęła niewinnie, prostując się na swoim krześle, nie kryjąc cienia życzliwego zainteresowania; przechodzenie w rozmowie z Untamo do swobodnej pogawędki przychodziło jej z naturalną łatwością być może dlatego, że przez nieuchronne spotkania na wspólnej klatce schodowej postrzegała go z cieplejszą familiarnością. Zestrofowana złośliwie, wzruszyła lekko ramionami, nie biorąc uszczypliwości z defensywną urazą, choć łagodny rumieniec zapłonął na piegowatych policzkach, nasilając się jedynie jeszcze bardziej, kiedy mówił dalej: przez wypomniane zainteresowanie chłopaka lub przez żartobliwą sugestię, że mogłaby pełnić rolę przesłuchującego. Odgarnęła włosy za ucho, gestem, którego nie zdołała powściągnąć i przez który zmieszała się lekko, choć nie tracąc rozbawionego błysku w cynamonowym oku.
    Zawsze mi mówili, że jestem stara na swój wiek – mruknęła, trochę jakby onieśmielona tym faktem; nie było wprawdzie nic dumnego w tym dyplomatycznym oskarżeniu o nudność. – Może mieli w tym trochę racji, najwyraźniej. Możemy chyba uznać, że jestem bardziej pana rówieśniczką niż Klary. Ma pan ochotę na wieczorek bingo? – spytała, przekorną złośliwością zakrywając chwilowe zawstydzenie, sięgając klawiszy stojącej przed nią maszyny, przesuwając po nich palcami bezwładnym, nerwowym ruchem. – Mogłabym się ładnie uśmiechnąć, gdyby chciał pan spróbować jeszcze raz. Potem pójść do kina i zaprosić go na obiad z ojcem, myślę, że byłby zadowolony. Uważa, że powinnam już kogoś mieć, to może żadna różnica, czy używa jaźwy czy normalnego języka – parsknęła cicho, wypuszczając przez nos powietrze, przewracając przy tym oczami, choć wspomnienie nagabywań ojca wdzierało się drzazgą pod skórkę humoru. Zamilkła na moment, patrząc na przetarte litery, opuszczając lekko rzęsy, odrobinę poważniejąc. – Myśli pan, że to możliwe? Zmienić wydział, nie ten zakazany romans – sprostowywała, rzucając mu krótkie, rozweselone spojrzenie. – Chociaż może byłaby z nas para dobrana jak boniedydy.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Zastanawiał się, jakim był chłopcem w porównaniu do tego młodzika.
    Uzmysławiał sobie, że musiał dojrzeć za szybko, że za szybko wszedł w rolę mężczyzny w rodzinie, pominął etap błogości, za dużo nawyków biorąc też od zbyt młodej na samotną dzietność matki. Przypominał sobie naukę w trakcie pierwszego stopnia, kiedy był najniższy, najsłabszy, dodatkowo bez ojca. Dzieci nie obchodziło to, że ojciec jego nie żył – starsi od niego woleli nazywać mamę Sorsę dziwką, a jego samego bękartem. Czasy to było jednak inne, a przyzwolenie na samotne rodzicielstwo zupełnie niepodobne do tego, które przeżywał na przykład on – być może również ze względu na to, że samotnych ojców traktowało się inaczej, prędzej będąc gotowym nazwać jego niedoszłą żonę tą nieczułą i podłą, ze względu na porzucenie jej jedynego, w tamtym czasie, dziecka.
    Czy zatem uciekał lekcji w młodości? Czy ciągnęło go do świata śniących? Nie, ponieważ nie chciał sprawiać matce przykrości. Czy powinien jednak opowiedzieć Gerdzie całą prawdę i tylko prawdę? Właściwie, nie zaszkodziłoby mu to, budowanie szczerych relacji z podopiecznymi, do których czuł prywatną sympatię, nie było niczym złym, szczególnie, że w pomieszczeniu znajdowali się tylko we dwoje.
    - Nigdy. Nie lubiłem sprawiać matce kłopotów, miała ich zbyt dużo i bez głodnego wiedzy dzieciaka, który mógłby wpaść w tarapaty – przyznał się więc, układając dłonie na tekście zapisanego przesłuchania. Spojrzał ku Gerdzie zza szkieł okularów i uśmiechając się do niej uprzejmie, pokręcił tylko głową. – Ty robiłaś mamie takie psikusy? Nie masz litości dla tej biednej kobiety… – zaśmiał się, właściwie nie chcąc już ciągnąć tematu w stronę historii niedawnej Gerdy – miał zamiar rzucić jej natomiast ochłap informacji o nim samym, skoro ta wyrażała zainteresowanie. – Mama wychowała mnie na nudnego, poukładanego człowieka. Z Klarą nie było tak prosto, dużo musiała genetycznie podkraść od własnej matki. Wciąż widać… Że bardzo się od siebie różnimy. Może gdyby urodziła się synkiem, byłoby mi łatwiej przeciągnąć ją na swoją stronę – powiedział, a dalej umknął już spojrzeniem ku rozglądającym się po pomieszczeniu młodzikowi, którego przesłuchiwać im przyszło. Często marzył o większej rodzinie – małżeństwie, jeszcze dwóm córkom, może i o synu, pomimo tego, że lepiej dogadywał się z kobietami, znając na wylot ich babski świat przez Essi i Klarę. Wiedział, że stracił już szansę, starzejąc się w aurze ciężkiej pracy, pochłaniającej jego siły, ale i uczynionej jego pasją. Nie czuł, by zmarnował życie, wiedział jednak, że mógł poprowadzić je inaczej.
    Czasu jednak nie cofnie.
    - Mogę dać ci szansę. Wydaje się sprytny, ale wciąż młody. To chyba nie jest grzech i nieprofesjonalna zbrodnia, by uczynić sobie z niego obiekt do eksperymentów… – zaproponował. Oczywiście eksperyment odbywałby się przecież w warunkach kontrolowanych, a on sam mógłby zainterweniować, gdyby cokolwiek szło jej nie tak. – Co do zmiany… – posłał jej niepewne, raczej nie dające złudzeń spojrzenie. – Nie znam twoich akt i wykształcenia… – powiedział, prostując się na krześle. – Myślę, że z czasem tak. Ale wątpię, byś już była na to gotowa. Ta praca… Nad papierami, aktami, może jest nudna, ale obecnie jest przecież najbezpieczniejsza…



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Brwi zbiegły jej się łagodnie nad uważnym spojrzeniem na wspomnienie jego matki, zmarłej przecież jeszcze tak niedawno, choć mężczyzna wydawał się już pogodzony z jej, od dawna spodziewaną zapewne, wciąż jednak nagłą, bo do podobnych rzeczy nie sposób było się przygotować, nieobecnością. To, co mówił, zdawało się do niego doskonale pasować: sprawiał na niej wrażenie tak spokojnego i poukładanego, tak dojrzałego w tym cierpliwym spokoju i sumienności, że ciężko było jej sobie wyobrazić go nawet jako człowieka młodego, bez siwizny zaprószającej mu skronie i uroczych zmarszczek w kącikach oczu, tym bardziej jako młodzieńca niesfornego. Choć to zdecydowane nigdy brzmiało prawie nieprawdopodobnie; wiedziała wprawdzie, że kiedyś świat widzących nie mieszał się zbyt chętnie ze śniącymi i posiadał silniejsze poglądy na wszelkie międzykulturowe relacje, wciąż jednak sądziła, że młodzież nie mogła być wtedy tak różna od dzisiejszej, może bardziej dyskretna, zamknięta pod narzuconym im tabu pewnych kwestii.
    Naprawdę nigdy? – powtórzyła za nim, zdradzając się ze swoim zaskoczeniem; poruszała ją myśl, że już wtedy właściwie opiekował się swoją matką, już wtedy czuwał nad jej spokojem, odmawiając sobie w jakimś stopniu tej młodzieńczej, beztroskiej swobody dla niej. Spoglądał na nią zza okularów z ujmującą życzliwością, a ona miała ochotę zaprosić go gdzieś, na spacer do Sztokholmu lub krótką wycieczkę pociągiem, obawiała się jednak, że nie byłaby najlepszą przewodniczką, bo świat śniących onieśmielał ją swoją odmiennością, wydawał się pełen niezrozumiałych pytań i pułapek dziwacznych zwyczajów i urządzeń. Samochody były tam takie głośne; w powietrzu unosił się ciężki zapach spalin, tak mówił Gosta. – Tak, ale chyba nigdy się nie dowiedziała. Albo nie miała nic przeciwko, nie chodziłam tam sama, sama bym się chyba nie odważyła, prawdę mówiąc – przyznała, lekko zarumieniona, przypominając sobie te krótkie wypady, pierwszy bojaźliwy entuzjazm, serce podskakujące w piersi przy każdym kroku i kiedy Gosta łapał ją za rękę, pociągając dalej, pozbawiony zupełnie podobnej obawy. – Przyjaźniłam się z chłopakiem, który bywał tam tak często, że nie było przy nim nic strasznego, bo wszystko już znał i potrafił wyjaśnić. Albo próbował poznać, sam nigdy nie bał się niczego – wyjaśniła, usprawiedliwiając się poniekąd, nie chciała wprawdzie, żeby myślał, że sprawiała matce kłopoty; choć nie zawsze bywała zupełnie grzecznym, niekłopotliwym dzieckiem, w większości przez to, że była naiwna, ufna i łatwa do przekonania, wiecznie ciekawa wszystkiego. Czuła się dziwnie, wspominając przyjaciela w ten sposób, w czasie przeszłym, jak gdyby już się nie przyjaźnili – a przecież nie przestali właściwie, po prostu zniknął. Po prostu go zabrali, być może ktoś, kto przebywał dzisiaj z nimi w tym samym budynku.
    Martwi to pana? Że wydaje się tak podobna do swojej matki – spytała, choć może nie powinna, osobisty ton rozmowy sprawiał jednak, że zapominała się trochę; czuła się przy nim dobrze, zachęcana jego ciepłym usposobieniem. Uśmiechnęła się lekko, z zauważalną nieśmiałością i cieniem pokrzepiającej sympatii: – Czasem się boję, że przypominam mamie mojego ojca – mruknęła ciszej, odwracając wzrok na chwilę na wenecką szybę i niecierpliwiącego się chłopaka, jakby niepomna zupełnie tego, że wciąż tam siedział, bo zdawało się, że z Sorsą znajdowali się już w innej rzeczywistości, z tą łagodną, prywatną rozmowę. – Proszę nie mówić tego Klarze; że jest jak ona – dodała, z pokornością w głosie, bo nie była pewna właściwie, czy może sobie na to pozwalać; nie znała ich historii ani sytuacji wystarczająco, wydawało jej się jednak, że sama nie zniosłaby, gdyby Sibylla powiedziała jej coś podobnego.
    Patrzyli przez chwilę na niego oboje, na tego chłopaka zatrzymanego w ekranie okienka, nieświadomego zupełnie ich rozmowy, choć wydawał się siedzieć tak blisko.
    Jest pan bardzo przekonujący – odpowiedziała, choć kiedy możliwość ta stała się tak bliska, poczuła odruchowe zaniepokojenie wijące się na dnie żołądka; nie miała żadnego przeszkolenia w podobnych rzeczach, musiałaby zupełnie improwizować: ona, przygotowująca się do wszystkie z sumienną precyzją i uwagą, w obawie przed najmniejszym błędem, najmniejszą luką w wiedzy. Nie była nigdy spontaniczna; ulegała jedynie cudzej spontaniczności, z wdzięcznością, że nie musiała podejmować inicjatywy sama. – Prawie nie czuję już swojego sumienia – dodała, rozluźniając się żartem, spoglądając na niego z przekornego ukosa, nie gasnąc przy dalszych jego słowach, choć znajomy ciężar przysiadł jej na sercu. – Nigdzie nie wydaje się bezpiecznie. Chciałabym spróbować, zamiast czekać aż przyjdzie na mnie kolej albo patrzeć, jak sterta otwartych teczek rośnie, kiedy ja jestem, pozornie, bezpieczna – mruknęła, zaskakująco spokojnie, jakby myślała o tym zbyt wiele razy, by czuć jeszcze wobec tego żal czy poruszenie. – Dlaczego pan to robi? Jest pan poukładanym człowiekiem w tym bałaganie. W otoczeniu wiecznych tarapatów.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    - Jestem z Helsinek, przyjechałem stamtąd kiedy byłem jeszcze dzieckiem, ledwie po skończeniu pierwszego stopnia, więc znałem trochę więcej świata niż inne dzieciaki - próbował odpowiedzieć na pytanie na temat tego, dlaczego nigdy nie opuszczał Midgardu, pomimo iż właściwie te płynące z ust Gerdy nie dociekało przyczyn, a pełniło jedynie funkcję wyrazu zaskoczenia czy niedowierzania. Nie było sekretem, że Sorsa nie pochodził stąd. Nosił fińskie imię, fińskie nazwisko, wciąż wciskał do codziennego słownika kilka słów ze swojego narodowego zasobu. - W szkole nie było na to czasu, a potem byłem już dorosły i moja matka nie miała nic przeciwko - bo właściwie czemu miała mieć? Essi bardzo cieszyła się z tego, że jej jedyny syn wyrósł na człowieka rozsądnego i spokojnego. Cieszyła się też, że skończył odpowiednie studia i chociaż po nich nie naciskała na udanie się na staż do odpowiednich służb, chyba po cichu liczyła na to, sugerując, że przecież nie musi się bać o jej samotność, gdyby tylko w trakcie jakiejkolwiek interwencji coś poszło nie po ich myśli. Młody Sorsa spędził jeszcze jednak wiele lat na stanowiskach nieprzystających wysoko wykształconemu człowiekowi, zwyczajnie nie chcąc ostawiać matki samej.
    Chyba faktycznie od najmłodszych lat zajmował się matką. I robił to do końca jej dni.
    - Uważaj na chętnych do pomocy chłopców, Gerda - ostrzegł ją. Sam był mężczyzną i chociaż wydawał się przecież tak różnym od tych, przed którymi młode dziewczęta były chronione przez ojców, żył w męskim świecie od zawsze. Czy to w gronie znajomych, czy w sytuacjach zawodowych - zarówno tych po jednej, jak i drugiej stronie barykady. Mimo woli uciekł teraz spojrzeniem ku ofierze ich dzisiejszych przesłuchań, jakby rozważając, jak często młode kobiety wpadać mogły w sidła tych, których chciały zmienić.
    Przypominał sobie o własnym podejściu sprzed lat, kiedy jeszcze wierzył, że Klara Aalto wróci do niego po studiach. Że dziecko będzie wychowywane wspólnie, tak jak być powinno. Że w domu będzie już on i trzy inne kobiety.
    Nie winił dziewcząt za to, że pozostawały ślepe w miłości. Gdyby nie były, nie można byłoby nazwać tego miłością.
    Sam temat Klary Sorsy natomiast był dla Untamo sodko-gorzki. Nigdy nie czuł się kimś stworzonym do roli ojca, wbrew surowym faktom. Inspektor był właściwie tym, kim powinien być - zarabiał dobrze, byle i córce żyło się dobrze. Starał się być z nią w smutkach i w radości. Cieszył się jej sukcesami. Opowiadał o nich światu. Oferował, czasami nawet nagminnie, własne wsparcie, swój patronat. Mimo wszystko nie umiał nie zauważać w swojej córce cech jej matki. Bo poza spojrzeniem miała ich kilka.
    - Nie mogę jej tego powiedzieć. Ona jej nienawidzi - otworzył się. Właściwie od dawna potrzebował odbyć rozmowę o tym, co trapiło go w kwestii matki Klary. Essi w ostatnich chwilach życia nie była odpowiednim rozmówcą - trapiona przez chorobę umysłowo myliła jego przyjaciółkę z jego córką. Na myśl o tym uśmiechnął się nawet nieznacznie. Posiadał wiele dobrych wspomnień związanych z matką, nawet, jeżeli ta później nie była już sobą, a przetransformowaną przez ludzką ułomność osobą, której wprawdzie już nie znał. - Masz kontakt ze swoim ojcem? - dopytał, chociaż w swoich intencjach miał właściwie przepuszczenie czy sama Klara mogłaby jeszcze odbudować relację z matką. - Chciałabyś, żeby twoja mama się z nim zeszła? - zapytał, chociaż ponownie - myślał głównie o sobie i swojej dawnej, młodszej kochance. Był przecież tak przeklęcie samotny. Tak samo jak samotna do końca swoich dni była jego chora matka.
    Temat chęci Gerdy do zmiany swojej pozycji w tym całym ambarasie niepokoił go. Widziała co się działo. Widziała jak wielkim strachem otacza się świat... A mimo wszystko dopytywała. A on sam nie czuł, że mógł kłamać w tak poważnej sytuacji i odwodzić ją od podobnych myśli. Na wszystkich bogów tego świata, dawał jej szansę, chociaż dla jej dobra powinien kłamać i nie pozwolić nawet na rozważania o roli bardziej narażonej na uszczerbek na zdrowiu. Zadrżał nieznacznie, ale przemówił:
    - Bez takich jak ty ten system by nie funkcjonował - przyznał, była to odpowiedź dobra i bezpieczna. - Ale to prawda, że brakuje nam ludzi w terenie. Ludzi którzy mają jakiekolwiek pojęcie o pracy i sumienne podejście. Brakuje ci przeszkolenia, ale gdybym miał wybierać pomiędzy młodzikiem po instytucie, a tobą, która już ma pojęcie o naszych strukturach.… - zastanowił się, przyjrzał jej dokładnie i dość dobrotliwym uśmiechem dokończył zdanie. - W swoim zespole wolałbym mieć ciebie. Nawet, jeżeli trząsłbym się o twoje bezpieczeństwo w każdej poważniejszej sytuacji.
    Ostatnie pytanie trochę zbiło go z tropu i nakazało ponownie spojrzeć za lustro weneckie, na młodego chłopaka, który bawił się właśnie skórkami przy paznokciach, nieco się niecierpliwiąc. Sam nie wiedział dlaczego tak dobrze radził sobie w stresujących sytuacjach, tak dobrze układał obowiązki, a za razem... Posiadał tak niskie stanowisko. Przypominał sobie słowa przyjaciela, Jana-Erika, który nakazywał mu "iść na dowódcę". Przypominał sobie miłe słowa każdego współpracownika, z którym mu się układało. Przypominał sobie o miłości do swojej pracy, o ciągłej do niej motywacji, ale też i o ścianie w postaci młodszych i mniej zmotywowanych.
    - Za moich czasów chyba szkoliło się nas inaczej. I w domach, i w akademiach, i w instytutach - chociaż przypominał oto starcze gadanie, nie dało się ukryć, że ich kultura faktycznie coraz bardziej mieszała się z kulturą śniących. - A zacząłem to robić, żeby utrzymać powiększającą się rodzinę. Gdyby nie Klara, wciąż byłbym jedynym sprzedawcą ryb z dyplomem studiów bezpieczeństwa narodowego.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Łagodny uśmiech zatrzymany na jej wargach zdawał się nabrać rozweselonej jasności, kiedy wspominał o swoim nietutejszym pochodzeniu. Od tamtego czasu upłynęło przecież tyle wody w rzece – wszystko zmieniało się tutaj i zmieniało się, może nawet szybciej, poza sercem magicznego świata. Gösta powiedział jej kiedyś, że magia rozleniwiała umysł, dlatego Midgard trwał w miejscu jak woda stojąca w jeziorze, zakwitła przywiązaniem do rzeczy starych, tymczasem śniący wciąż próbowali poszukiwać sposobów na łatwiejsze życie, odkrywali nowe materie, wynajdowali nowe maszyny. Pomyślała o tym, że nie opuszczała tego miasta – oprócz odwiedzin w Tärnaby – od czterech lat pozbawionych jego obecności, zapewne wszystko wyglądało teraz poza nim inaczej.
    Proszę się nie złościć, ale to się chyba ledwo liczy – oznajmiła wobec tego śmielej niż się po sobie spodziewała, płoniąc się lekkim rumieńcem nieśmiałości. – Wie pan, organizm potrzebuje podobno niecałej dekady, żeby wymienić wszystkie swoje komórki. I myślę, że nie więcej potrzeba światu, żeby zmienić się nie do poznania. To tak, jakby nigdy pan tam nie był – tkwiła w tych słowach niewinna żartobliwość, przyjemne oczarowanie, być może, oczarowanie jego osobą i tym nowym światłem, w którym mogła go przez chwilę ujrzeć. Untamo Sorsa bez munduru, pochodzący z Helsinek, w akademickim mundurku, bez siwizny we włosach; Untamo Sorsa prywatnie, choć siedzieli oboje wciąż przy wspólnej pracy, odsuniętej na margines zupełnie nieprofesjonalnie. – Nie myślał pan, żeby pojechać tam jeszcze? Zobaczyć, jak się to miejsce zmieniło? – nie powściągała zachęcających pytań, łyskając uprzejmie ciekawym spojrzeniem. – Jeśli pamięta pan adres, moglibyśmy znaleźć pana rodzinny dom. Pójść na lody. Sama trochę bym się bała, chyba nie wyrosłam z tego jeszcze – zauważyła, nie kryjąc drobnej manipulacyjności tych słów; spodobał jej się jednak ten pomysł i ufała, że byłoby to dla niego może nawet przyjemne. Przyznawała to niechętnie, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że był człowiekiem dość samotnym, teraz jeszcze, kiedy odeszła jego matka. Zastanawiała się, czy po takim czasie przywiązania do jednego miejsca chorobą bliskiej osoby człowiek w ogóle wiedział, co zrobić z tą nagłą – zapewne gorzką – swobodą?
    Przyjęła jego przestrogę z ciepłą wdzięcznością, przyjemnie zaskoczona ojcowskim tonem tych słów. W herbacianym odcieniu spojrzenia osadził się ciemniejszy odbłysk cichego żalu, kiedy spuszczała rzęsy, przemykając uwagą po rysach chłopaka siedzącego za szybą. Nigdy nie była szczególnie popularna wśród chłopców, w każdy razie na poważnie, miała jednak wątpliwą przyjemność paść ofiarą niewybrednych żartów, w akademii, kiedy zaczęła przypominać bardziej kobietę, później w instytucie, na studenckich imprezach, na których często przytłoczona sprawiała chyba wrażenie po prostu łatwej do przekonania. Ale Gosty nie bała się nigdy; żałowała często, właściwie, że nie patrzył na nią w ten sposób nigdy. Nie bała się go nawet po wyroku, w którego słuszność nigdy nie potrafiła uwierzyć; przypuszczała, że Sorsa mógłby jedynie powtórzyć tę przestrogę, gdyby wiedział, że tamten chłopak dziś był, przypadkiem czy też nie, uznanym za winnego morderstwa.
    Mam dwadzieścia cztery lata, to już właściwie staropanieństwo – zażartowała znów, przez lekką cierpkość; właściwie nie bała się samej samotności, jedynie myśli, że tej ostrożności będzie kiedyś żałowała jeszcze bardziej, tak jak dzisiaj żałowała, że nie była z Josefem odważniejsza. – Jestem chyba za bardzo ostrożna – spojrzała znów na niego, promiennie jak wcześniej, choć z łagodnym tonem zawstydzenia na policzku.
    Oficer Sorsa nie próbował powściągać tej osobistej rozmowy, a ona z żywym zainteresowaniem śledziła jego słowa, czując się, jakby paznokciem zdrapywała gwasz mundurowej akrybii z jego portretu. Może sama również była zwyczajnie samotna, mężczyzna wydawał się tymczasem interesującym człowiekiem – rodzajem męskiej postaci, której nigdy w swoim życiu nie posiadała, bo ciężko było jej ojca podejrzewać o którykolwiek z imponującym przymiotów, jakie sprawiały, że czuła się przy Sorsie komfortowo. Nawet kiedy Leon wydawał się spokojny, owiany charakterystycznym, kwaśnym zapachem nietrzeźwości, nigdy nie był spokojny w ten sposób – tak stateczny i kojący, nigdy nie mówił do niej tak życzliwie i otwarcie, jakby istotnie traktował ją jak równą sobie, autonomiczną osobę. Być może w całym tym chaosie obecnego życia tym silniej grawitowała do tego poczucia, mimowolnie garnąc się do tej ciepłej, opanowanej stabilności.
    Tak – odpowiedziała, nie znajdując powodu, by unikać szczerości, choć rzadko mówiła o sobie i nie lubiła wspominać o swoim ojcu, szczególnie w prawdzie. – Widujemy się co miesiąc na obiad w naszej restauracji. Nie naszej-naszej, jego ulubionej. Zawsze zaprasza mnie do siebie, ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz rzeczywiście go odwiedziłam. Kiedy byłam mała, spędzałam każde wakacje w jego domu, właściwie domu jego wtedy-żony, ale w końcu powiedziałam matce, że nie chcę, nigdy więcej, nigdy nie był dobrym ojcem. Właściwie nie wiem, dlaczego jeszcze się z nim spotykam, zawsze się kłócimy – przyznała, w palcach miętoląc ukradkiem brzeg zadrukowanych kartek, rozdzielając od siebie białe warstwy, skubiąc ostre krańce. Wyraz jasnych brwi nabrał skupionego, poważniejszego kształtu; wydawała się jednak pogodzona z tym stanem rzeczy, choć w gardło wciąż skrobał cichy żal żywiony do ojca, nawet po latach. – Moja mama zasługuje na kogoś lepszego – poczuła w tych słowach pewną butność. Zamilkła na moment, przyglądając mu się krótko; żałowała, że matka nigdy nie spotkała kogoś podobniejszego Sorsie; zasługiwała na dobre małżeństwo i troskliwego partnera. – Chciałby pan do niej wrócić? – spytała, odbijając poufałą piłeczkę.
    Zarumieniła się jeszcze, przyjmując wdzięcznie pochlebne słowa, zaskoczona wprawdzie tak pozytywnym odbiorem jej osoby – i subtelną zachętą, jaką w niej wyczuwała. Zachęcała ją matka i zachęcała ją do działania Vivian, ale usłyszeć coś podobnego od starszego oficera wydawało się czymś zupełnie innym, bardziej namacalnym i klarownym, usłyszeć nawet więcej – wolałbym mieć ciebie, w którym nie ośmielała się doszukiwać wyraźniejszej sugestii, ale znajdowała ciepłą, ośmielającą motywację.
    Zawsze miałam dobre wyniki z magii ofensywnej – sięgała po animusz, pomimo onieśmielenia, spoglądając na niego błyśniętym cynamonem spojrzenia, nie mogąc ukryć tego mimowolnego, wdzięcznego ożywienia, sprawiającego, że musiała w końcu odwrócić wzrok, obawiając się, że uznałby jej nerwowy entuzjazm za naiwnie infantylny. – Klara już dorosła – zauważyła łagodnie, spoglądając na chłopaka odchylającego się ze zniecierpliwieniem w krześle i rozglądającego się po pokoju. Żałowała, że tam był; że musieli w końcu do niego wrócić. – Pan wciąż tutaj jest – jakby pytała, dalej, dlaczego pan został?
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Zawsze nawiązywał dobre relacje z młodymi kobietami, pomimo tego, że od zawsze pozostawał kawalerem, narastając już do rangi starego kawalera. Czuł się swobodnie w rozmowie z kimś takim jak Gerda – wykształconą, otwartą i chętną do budowania relacji młodą kobietą, dla której stanowić mógł autorytet i pewne życiowe wsparcie. Dobrze czuł się w tej roli, chętnie brał na siebie odpowiedzialność i nie ukrywał – lubił to. Lubił czuć, że odnajdywał się w rozmowach z młodszymi od siebie, że niektórzy z nich wciąż szanowali go i traktowali jak równego – z odpowiednim poważaniem, ale bez strachu. Czuł, że mogąc rozmawiać tak swobodnie z rówieśniczkami Klary, nie musiał mieć właściwie żadnych kompleksów – mógł być dobrym rodzicem, ale i dobrym znajomym z pracy.
    Nawet, jeżeli faktyczne otaczanie się sympatią wyraźnie młodszych kobiet mogło przysposobić mu sporo nieprzyjemnych z wizerunkowego punktu widzenia plotek, Sorsa wydawał się nawet nieświadomy możliwości pojawienia się ich. Nigdy nie odbierał żadnej z dziewcząt tak, jak odbierać można było kogoś potencjalnie życiowo atrakcyjnego – może dlatego był traktowany z takim zaufaniem w świecie, w którym kobieta wiecznie mogła czuć się zagrożona – wykorzystaniem, nieczystymi intencjami i lepkimi łapkami.
    Nie wpisywał się najlepiej we wzór typowego starego kawalera. Może dlatego, że nawet nie próbował walczyć o zmianę tego stanu rzeczy? A może dlatego, że po prostu był przyzwoitym człowiekiem i typową ojcowska figurą?
    - Byłem w Helsinkach na pogrzebie mojej matki, ale nie zwiedziłem wiele. Jedynie dom pogrzebowy i cmentarz… – stwierdził z urzekającą szczerością. Nie chciał kłamać, nie teraz, kiedy powoli już godził się z odejściem Essi. A przynajmniej chciał sobie z tym radzić, często mijając sięz założeniami tego dotyczącymi. – Nie było czasu, a i ja nie byłem w formie… Ale wiosną. Może faktycznie powinienem o tym pomyśleć? – uśmiechnął się, ale tylko kącikiem ust, znowu wpatrując się znad okularów w niecierpliwą sylwetkę młodzieńca utkwionego za weneckim lustrem. Wspominał czasy, kiedy sam był w jego wieku – kiedy dorabiał sobie do studiów sprzedając gazety na ulicznym stoisku. Kiedy przezywał pojedynczy epizod na kontuarze w kawiarni. Kiedy podejmował się drobnych prac na magazynie, przenosząc ciężkie skrzynie pełne zapasów na zimę.
    Potrząsnął głową ledwo zauważalnie. Wszystko to robił w wieku, kiedy młodzież powinna szaleć, korzystać z życia. On natomiast chciał tylko pomóc swojej matce. Może faktycznie był marny w byciu młodym, skoro nigdy nie skończył jak obiekt ich przesłuchań.
    - Mówisz o staropanieństwie do kogoś, kto od ponad połowy wieku nie znalazł żony – zaśmiał się razem z nią. Właściwie słowa Gerdy były wyjątkowo trafnie ironiczne, aż chciał pogratulować jej pełnego wyczucia przytyku, gdy zauważył w jej oczach, że właściwie w tym wszystkim nie chodziło o niego. Chodziło o nią.
    Kiedy był w jej wieku, też martwił się jeszcze tym, że nie uda mu się założyć rodziny. Zupełnie ją rozumiał.
    - Nie chciałbym do niej wrócić. Wszystko to co było między nami kiedyś, było powiewem jakieś dziwnej desperacji. Była młodsza, wciąż jest. Była też niedojrzała, a to wszystko co wydarzyło się dalej, to tylko i wyłącznie moja wina – powiedział. Klara była wynikiem błędu. Wpadki. Ale nigdy nie była „wpadką” per se. Ziarnko to wyrosło bowiem na całkowicie dojrzały owoc, z którego mógł być przecież dumny. – To ja jako starszy powinienem był ją ochronić. Nigdy nie pozwolić na to, że się do siebie zbliżyliśmy – powiedział, a wspomnienie wydawało mu się ciążyć. Chociaż sprawa miała miejsce lata temu, nigdy nie mógł z nikim porozmawiać o tym w pełni szczerze. Jan-Erik nie rozumiał go – kazał obrączkować kobietę pomimo jej woli. Sorsa… Nie był do tego zdolny. – Nie od razu to zrozumiałem, nie od razu do tego tak podchodziłem. Byłem sfrustrowany, pełen niechęci, żalu, zazdrości… Teraz wiem, że to ja popełniłem błąd. Ta relacja nie powinna zaistnieć – zawyrokował. – Ale bez niej nie miałbym sensu życia, jakim przez długie lata była Klara…
    Wszystko miało swoje jasne barwy – matka Klary wydawała się już tak odległa, by nie zauważał tych ciemnych. Wspominał ją, jak wspomina się odległe uczucie, które w swoim czasie gorące, obecnie obecne było tylko w formie dawno zbladłych blizn. Nie sądził, by Gerda potrafiła go zrozumieć, w końcu była na to zbyt młoda – czuł jednak, że teraz będzie mogła pojąć sens jej wcześniejszego ostrzeżenia. Jego niedoszła małżonka nie była gotowa na dziecko. Nigdy nie miałaby go w tym wieku, gdyby nie on. I chociaż wszystko to nie czyniło go złym, bowiem obydwoje byli już dorośli, nie mógł nie obwiniać siebie, jako starszego i bardziej świadomego, za wszystko co jej wyrządził.
    - Trafiłem tu z troski o rodzinę, a skończyłem z pasji. Ta praca ma sens, sama też musisz to czuć, nawet jeżeli w tych czasach za często przebija się do nas bezradność… Nie wyobrażam sobie siebie nigdzie indziej… – wyjaśnił, jak założono – swój pracoholizm.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Wie pan, czasem się martwię, że sam pan nie pamięta już, jak wygląda bez munduru – stwierdziła lekko, zakłopotana jedynie trochę wyznaniem na głos podobnej troski, poniekąd pociągając niewinny ton zaczepnej wesołości. Wiedziała wprawdzie, że przebywał na urlopie po odejściu starszej pani Sorsy (jego nieobecność na komisariacie rzucała się w oczy jak brak czegoś zupełnie elementarnego i nieodzownego, nawet jeśli nie wymieniali więcej poza grzecznościami w korytarzu), legenda jego stalowego pracoholizmu żyła jednak niezmiennie w kolektywie Kruczej Straży, a ona posiadała inwazyjną poniekąd tendencję do wyobrażania sobie cudzego życia i poczuwania się, czasem, do większej poufności niż wydawało się to stosowne. Więc zastanawiała się czasem, czy nie jest tym wszystkim zmęczony, czy tak długotrwałe oddanie służbie nie ciążyło mu na barkach, czy ktoś robi mu ciepłą herbatę wieczorem, czy czasem wychodzi chociaż na spacery dla przyjemności, czy w domu też odgina tak równo kołnierz i czy dałoby się oddzielić go jeszcze od munduru, czy mogłaby zapukać do jego drzwi, przyjść z ciepłym ciastem i prostą rozmową do podzielenia między sobą, czy to byłoby niewłaściwe i czy czułby się tym zakłopotany? I może była w tym trochę egoistyczna; coraz gorzej znosiła wprawdzie ciszę we własnym mieszkaniu, a jego drzwi znajdowały się zaledwie piętro dalej i zawsze, jakimś sposobem, wpływał na nią tak kojąco zwyczajnym sposobem swojej obecności, swobodnej i bezpiecznej. – Proszę pomyśleć – powtórzyła za nim zachęcająco, nie próbując ponawiać tak bezpośrednio wystosowanej sobie własnowolnie inwitacji, by mu przy tym towarzyszyć; nie chciała się mu wprawdzie narzucać, a rozumiałaby przecież, gdyby wolał skorzystać z okazji, by spędzić ten czas z Klarą.
    Nie pomyślała nawet, że swoimi słowami może mu wypomnieć jego własnego kawalerstwo – i chociaż nie wyczuła w jego słowach przygany, zarumieniła się odrobinę bardziej, niezmiennie jednak przełamując wszelkie zmieszanie uśmiechem. Chęć przeprosin przygryzła na języku, wyrażając je tylko w skruszonym spojrzeniu. Nie uważała właściwie, by w samotności było coś złego; nie bała się chyba jej właściwie, przynajmniej nie w tak rzeczowy, urzędowy sposób – bała się przede wszystkim, że ominie ją jej własne życie; bała się niedoświadczenia go w pełni. Szczególnie teraz, kiedy przyszłość wydawała się tak niepewna, choć starała się nie oddawać tej myśli prymu; zbyt łatwo popadała w melancholiczne refleksje. Oficer Sorsa był kawalerem, ale miał córkę i miał, choć przez moment, miłość jej matki. Nie odważyłaby się powiedzieć tego na głos, ale w jakiś sposób starokawalerstwo mu pasowało – nie dlatego, że nie wyobrażała sobie, by mógł być dla kogoś atrakcyjny, ale chyba dlatego, że cierpliwe oczekiwanie tej właściwej miłości wydawało się romantyczne w pasujący do niego sposób.
    Zaskoczył ją tymczasem wspomnieniem swojej nieprzetrwałej relacji z matką Klary. Nie spodziewała się chyba, że okaże się ona kobietą znacznie od niego młodszą ani tym bardziej, że powie o tym wprost; w dodatku z takim ciepłym zrozumieniem, bez urazy, przyznając się bez ogródek do swojej części rzekomej winy, jaką miała być ich bliskość. Sama nie umiała oceniać go tak surowo – przede wszystkim chyba właśnie przez tę prostolinijną szczerość i spokorniały sposób, w jaki o tym mówił. Nie umiała sobie wyobrazić, żeby człowiek ten kiedykolwiek mógł mieć niewłaściwe intencje, dyktowane czymś mniej godnym niż szczerość uczuć, które wprawdzie niezawsze korelowały z tym,  co zupełnie słuszne. Potrafiła zresztą zrozumieć też niedoszłą panią Sorsę; jej inklinację, by również w tym uczuciu stracić na moment rozsądność. Pomyślała, że to ładne, w jaki sposób o niej mówi; że nigdy nie słyszała mężczyzny odnoszącego się w ten sposób do wspomnienia kobiety. Pomyślała, że gdyby miała popełnić z kimś podobny błąd niewłaściwego afektu, chciałaby, żeby mówiono o niej w ten sposób: z pozbawionym złości zrozumieniem.
    Jak się poznaliście? – spytała, nie chcąc jeszcze kończyć napoczętego tematu; ciekawość zaciskała się skurczem w świadomości, prostą potrzebą dowiedzenia się więcej i zrozumienia tego człowieka bardziej: starszego mężczyznę, pełnego cierpliwości i spokoju, za którym domyślała się jakiejś cichej, ale zaakceptowanej samotności. Wzbudzało to w niej łagodne poruszenie, którego nie umiała bliżej określić – może zwyczajny objaw bliższego poznania z człowiekiem, który w jakiś sposób wydawał jej się do niej podobny, mimo powierzchownych i licznych różnic. – Wie pan, jednym z pierwszych osób, które zaginęły – odezwała się po chwili, tonem trochę bledszym, trochę bardziej nieśmiałym, ściągniętym do podobnego, refleksyjnego tonu – był chłopak, z którym przyjaźniłam się od początku studiów. Bardzo go lubiłam. Bardzo chciałam... – zakłopotana pozwoliła, by przerwała wypełniła tę myśl zrozumiałą wymownością; wydawało się teraz, nadal, onieśmielająco o tym mówić. – Oboje byliśmy tacy... chyba trochę niepewni, nie siebie nawzajem, ale po prostu siebie. I myślę teraz, że gdybym mogła, wolałabym spróbować jednak być odważniejsza, nawet jeśli nie zmieniłoby to dla niego wiele. Myślę, że takie błędy warto popełniać, nawet jeśli później bolą. Że warto je przeżywać – nie wiedziała, czy to był właściwy moment, by o tym mówić i by kontrować jego refleksję; może nie powinna. Nie mogła wprawdzie wiedzieć, jak dużo przez to przeszedł i jak bardzo to się na nim odcisnęło, i jak bardzo żałował, zanim przyszła akceptacja – więc może wychodziła na nieczułą, niedoświadczoną smarkulę próbującą poprawiać starszego mężczyznę. W swojej smarkulowej naiwności wydawało jej się jednak smutnym żałować miłości, nawet jeśli krótkotrwałej.
    Ja też – mruknęła w pierwszym odruchu, zaraz sprostowując: – nie wyobrażam sobie pana gdzieś indziej – zabrzmiało to poważniej niż zamierzała, przez echo wcześniejszego tematu; ale właściwie mówiła poważnie. Chociaż może, w innym życiu, byłby całkiem udanym kwiaciarzem. Wydawał się wprawdzie człowiekiem zbudowanym do tego, by o coś – kogoś – dbać.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Nie dziwił się, że próbowała wytłumaczyć my swoją historię i poniekąd dowiązać ją do tego, co on sam czuł wobec matki Klary przed laty. Nie dziwił się, bowiem swoim wyznaniem wytworzył odpowiednią atmosferę do tego typu zwierzeń i zdecydowanie nie był zły wobec takiej ilości prywaty, na jaką sobie pozwalali. Byli sąsiadami, a Gerda pozostawała dobrą dziewczyną – ufał jej, tak jak ufać chciał każdemu, kto w przyszłości może okazać się jego podopiecznym w kompanii. Poznawanie faktów na temat wrażliwości dziewczyny czyniło go też poniekąd szczęśliwym – w końcu i dla takich osób znaleźć się mogło miejsce w Kruczej Straży, której celem było przecież działanie na korzyść galdrów. Galdrowie z zasady lubili być traktowani z sercem, w końcu kto by tego nie lubił.
    - Jak się poznaliśmy? – zapytał z westchnieniem – tym o charakterze rozmarzonego, pełnego sentymentu. W końcu chociaż czasy były nielekkie, to właśnie wtedy żył ze szczęśliwą nadzieją, że nie pozostanie do końca życia osamotniony tak, jak osamotniona była jego matka. – Pracowałem jako ochroniarz w spółdzielni. Kilka kamienic… Jej rodzice byli w zarządzie, wykładali duże pieniądze. Kiedy skończyła szkołę, miała dużo czasu i też pomagała. W sprzątaniu, załatwianiu… Od słowa do słowa… Kiedyś takie rzeczy działy się szybciej. Wiesz, pierścionek zaręczynowy – nie czekało się długo. Nie mówię, że wtedy było lepiej, po prostu mam wrażenie, że ludzie mieli jakby mniejsze wymagania. Był ktoś kogo interesujesz? To wystarczy, musimy zejść się na całe życie – mówił spokojnym, ale pełnym zaczepnej energii głosem. Wstydził się o tym mówić, ale nie mógł pozostawić wszystkiego bez komentarza, kiedy już zaczął. Mowa ciała go poniekąd zdradzała – znowu uciekł spojrzeniem ku umieszczonej za weneckim lustrem sylwetce. Palcami dłoni, na której się opierał, przetarł szczękę i dopiero zdejmując okulary, w kolejnej chwili pochylił się nad historią Gerdy.
    - To co mówisz, każe mi wierzyć, że jesteś dobrą dziewczyną, Gerda – pochwalił ją, jednak nie w kwestii zawodowej – w końcu nie o tym teraz rozmawiali. Docenił ją jako człowieka, co było często nawet cenniejsze. – Ja nie wyobrażam sobie Straży bez takich ludzi jak ty. Nie pozwól tylko, żeby to wszystko co dzieje się tutaj i w mieście pozbawiło cię wrażliwości. Moim zdaniem… Takie cechy należy pielęgnować. Tak zawsze mówiła też moja mama – uśmiechnął się.
    Ale nie mogli spędzić tu dużo więcej czasu.
    Należało wrócić do pracy.

    Untamo i Gerda z tematu



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.