Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    19.11.2000 – Kuchnia – F. Ahlström & S. Vänskä

    2 posters
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    19.11.2000


    Słońce z trudem przedzierało się przez gęste kłęby chmur od pierwszych promieni brzasku. Na domiar złego około godziny przed południem, tuż przed planowanym przyjściem przyjaciółki, niebo wylało swą frustrację w postaci rzęsistego deszczu. Krople z gromkim zapałem uderzały wściekle o szyby, wypełniając pomieszczenie cieniami o przedziwnych kształtach. Westchnięcie wydobywające się zza delikatnie otwartych ust wyrażało zadowolenie i dezaprobatę jednocześnie. Nawet taka plucha była o wiele lepsza od śnieżnej zawiei. Nie mogła się jednak równać z złotą jesienią choćby z tamtego roku, gdy ulice miasta wręcz zalała fala liści w różnych odcieniach czerwieni, żółci i pomarańczy.
    Dopiero donośne miauczenie Hnoss przypomniało o zadaniach czekających za drzwiami kuchni. Musiała przygotować składniki potrzebne do upieczenia szarlotki. Z czułością podrapała kotkę za uchem, po czym w nagłym przypływie miłości pozwoliła wziąć się w ramiona i zanieść aż do miski, w której czekała na nią spora porcja jedzenia. Kiedy ta z zadowoleniem wyrażającym się w głośnych pomrukach zajęła się nasyceniem swojego głodu, mogła umyć ręce i zająć się wykładaniem niezbędnych produktów na wyspę kuchenną. Mogła zrobić to o wiele szybciej przy użyciu prostych zaklęć, lecz posługiwanie się własnymi dłońmi oraz trud włożony w każdą czynność nadawało całemu przedsięwzięciu stosowne znaczenie, choć już samo spotkanie z dawną przyjaciółką stanowiła nie lada okazję do nadzwyczajnej celebracji. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy tu Sohvi. Delikatny uśmiech przyoblekł lico, gdy psotny i nadzwyczaj skory do przekomarzania umysł podsunął obraz siostry pochylającej się nad książką w domowej bibliotece, której rysy twarzy wyrażały czystą, niemal krystaliczną przyjemność płynącą z możności ponownego spotkania.
    Uporczywy odgłos stukania do drzwi stopniowo stawał się coraz mniej przygłuszony. Na powrót odnalazła się w rzeczywistości dopiero po tym, kiedy Hnoss donośnie wyraziła swoją dezaprobatę. Przewracając oczami ruszyła ku źródłu dźwięku. Z wyrazem ulgi iskrzącej się w oczach wpuściła przyjaciółkę do środka, nie mogąc powstrzymać się przed przytuleniem w ramach przywitania.
    Cieszę się, że znalazłaś dla mnie czas.
    Straciły zbyt dużo czasu na życiu w odosobnieniu. Perspektywa wspólnie spędzonego popołudnia jawiła się jako atrakcyjna okazja na zmianę dotychczasowego stanu rzeczy. Pomysł na wspólne pieczenie wyszedł spontanicznie, bez choćby krzty głębszych przemyśleń, wszak nie były one zbyt potrzebne. Oczom Sohvi po wejściu do kuchni okazał się dość uporządkowany widok - wszystkie składniki zostały schludnie przygotowane, w tym jabłka pyszniące się w wilgotnej powłoce drobnych kropelek. Okazało się, że to zadania dotyczące pozbawienia ich skórek czeka właśnie ją.
    Tu masz nóż... Po obraniu odkładaj je do tej miski, a kiedy będziesz miała wszystkie, możesz zetrzeć je na tarce — mówiąc o poszczególnych etapach przygotowania głównego składnika wskazywała na wspominane przybory. — W tym samym czasie zajmę się ciastem.
    Najpierw zajęła się przesypaniem mąki, tak, żeby była nieco lżejsza i tym samym efekt końcowy nie nabrał dodatkowej ciężkości. Nie chciała, by po zjedzeniu kawałka lub dwóch miały problem z podniesieniem się z kanapy - mimo to na samą myśl o takich trudnościach przewróciła oczami. Odkąd przestała korzystać z domowej rezydencji niezwykle rzadko jadała w towarzystwie. Równie rzadko korzystała z domowej kuchni, o czym mógł świadczyć choćby nienaganny porządek panujący wokół.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Wspomnienie spotkania pośród nabożnej atmosfery świątyni powracały do niej bez ustanku, zaprawione subtelną goryczką wstydu – nie przed Freją czy bogami, ale przed samą sobą, przez to, że pozwoliła atakowi swoich słabości przybrać tak rozwiąźle dramatyczną formę – przede wszystkim jednak pokrzepiającą, słodką ulgą związaną z odzyskaniem dawno pochopnie pożegnanej przyjaźni. Pośród niezliczonych niefortunności nanizanych na napinającą się pod ich ciężarem nić jej doli reminiscencje wypowiedzianych wtedy słów oraz pocieszającej obecności przyjaciółki – siostry – jaśniały jak zagubione pośród mętności przydennych wód perły. Wyławiała je z pamięci z wdzięcznym oddaniem, ilekroć czuła, że po raz kolejny opanowanie wymyka się jej z rąk; czasem sięgała ku nim dla prostej, wdzięcznej przyjemności, czystej radości podobnej do tej, gdy dłoń nurkująca w kieszeni zapomnianego płaszcza natykała się na cenny sentyment zamknięty w niepozorności przedwcześnie spisanego na straty przedmiotu. Powracała więc często do świątyni, a stamtąd, ośmielona, ruszała dalej – przeglądała wspólnie spędzane niegdyś wieczory, niegasnące nigdy rozmowy, śledziła splot wiążącej ich zażyłości, docierając w końcu do nieśmiałych początków, kiedy nie odważyła się nigdy podejrzewać, że staną się sobie tak bliskie, bo Freja jawiła się jej odległa i niedostępna. Mogła ją tylko podziwiać, z niemożliwego do pokonania, jak się jej wtedy zdawało, dystansu.
    Piękna, szykowna i niezależna, kobieta wyniesiona ponad miał tłumów na grzbiecie samodzielnie osiągniętych sukcesów, kobieta szczególnie wrażliwa na sztukę, intrygująco powściągliwa wobec ludzi, dobrze urodzona, dobrze sytuowana, ale szacunek zawdzięczająca przede wszystkim sobie samej – kobieta, której wyszukanemu gustowi nigdy nie zdołałaby dogodzić swoją rzeźbiarską twórczością, a której uznania pragnęła uporczywie mimo to; kobieta zaskakująco ciepła, zdumiewająca przy każdym incydencie bliższego poznania czymś nowym – w końcu, nieoczekiwanie, jej przyjaciółka, najdroższa i najbardziej zaufana.
    W ciemne drewno zapukała krótko, z trudem powściągając mimowiedną niecierpliwość, której nie mogła z siebie strząsnąć, jakby nawet teraz, stojąc już u progu jej mieszkania w odpowiedzi na serdeczne zaproszenie, obawiała się, że Freja nagle zmieni zdanie. Drzwi tymczasem skrzypnęły uprzejmie, uchylając się przed nią zapraszająco, a widok uśmiechniętej ciepło przyjaciółki przyprawił ją o przyjemny dreszcz ulgi. Wdzięcznie wsunęła się w jej objęcie, odwzajemniając uścisk z wylewną przewlekłością, bezwstydnie zatrzymując ją przez chwilę w powitalnym uścisku.
    Dla ciebie zawsze – odpowiedziała, odsuwając się, choć w pierwszej chwili chciała zaoponować: wprawdzie czuła, że to ona sama powinna jej podziękować za to, że pozwalała jej wrócić, że przyjmowała ją z powrotem tak łaskawie, bez cienia żalu. Siedząc już przy wskazanych jej jabłkach, z wyuczoną sprawnością operując przy skórce podanym jej nożem, przyglądała się ukradkiem, jak Freja krząta się przy przygotowanych produktach, jak ze spokojnym zadowoleniem chwyta sito, by przesypać przezeń mąkę. Widok jej takiej, w roli domowej gospodyni, w zaciszu jej prywatności, konfidencjonalnie rozebranej z wyniosłej elegancji serwowanej obcym ludziom, choć niepozbawionej naturalnego jej dystyngowanego wdzięku, był zawsze czymś szczególnie zajmującym i rozkosznym – Sohvi czuła się jakby, znowu, dopuszczono ją do jakiejś pilnie strzeżonej, drogocennej tajemnicy.
    Musisz się domyślać – mruknęła, uśmiechając się do niej łagodnie, nie spuszczając z niej wejrzenia, podczas gdy cienko wykrajana skórka zwijała się pod nożem – że umieram z ciekawości, jak wiele mnie ominęło. Nie wątpię, że ci się układa; zawsze potrafiłaś kiełznać życie i ludzi wedle swojego życzenia. Ale czy jesteś zadowolona? – spytała, przechylając nieznacznie głowę, nim nie zanurzyła noża w soczystym miąższu, tnąc owoc na cząstki, by jedną z nich nabić na ostrze i podnieść do ust.
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Ponowne dopuszczenie Sohvi do prywatnej przestrzeni napawało lękiem i radością jednocześnie. Cieszyła się, że może znowu ujrzeć przyjaciółkę w domowym zaciszu, ale obawiała się kolejnego odrzucenia. Strach zakorzeniony w sercu przez lata niepewności zbierał obfite żniwo. Próbowała odsunąć uparcie nawracające myśli, lecz nie nie mogła przemóc ich gwałtowności - słyszała je raz za razem, choć bicie serca nieco je zagłuszało. Podobnie jak bliskość Sohvi, dzięki której uciszały się i uciekały w popłochu, będąc jednak gotowe ponownie wyruszyć na łowy. Zamiast zastanawiać się nad tak nużącymi kwestiami, wolała odnaleźć pociechę w towarzystwie przyjaciółki. Z trudem odgrodziła się murem od uczuć napływających wraz z wspomnieniami z jednego z ich ostatnich spotkań, gdy nici siostrzanej więzi drżały na wietrze tak mocno jak jesienne liście chylące się ku ziemi.
    Mogły wykonać to wszystko przy pomocy magii. Jabłka obrałyby i starły się same, ciasto również nie potrzebowałoby niczyjej pomocy, a później równie samodzielnie znalazłoby miejsce w formie. Własna praca pod tym względem przynosiła większą satysfakcję i, przede wszystkim, mogły spędzić więcej czasu razem. Mąka bezpiecznie wylądowała w misce, choć drobiny zaznaczyły swoją obecność na blacie i opuszkach palców. Korzystając z chwili przerwy spojrzała ku Sohvi akurat wtedy, gdy zdecydowała się odezwać.
    Bywało różnie — cierpka nuta osiadła na krańcach słów, na szczęście szybko znikając, pochłonięta przez słodycz niewinnego uśmiechu wyginającego usta. — Muszę jednak przyznać, że ostatnio jestem naprawdę zadowolona. Z wielu, wielu powodów.
    Pewnie chwyciła obraną cząstkę jabłka i zjadła ją na tyle szybko, byle nie zostać uderzoną po dłoniach w ramach kary za zuchwałość. Mimowolnie odpłynęła ku wydarzeniom, dzięki którym czuła się znacznie lepiej i zaczęła czerpać z życia to, do czego zawsze miała prawo, jedynie przez złośliwość martwych nie mogąc cieszyć się nim w pełni. Echo pocałunków złożonych na szyi odbijało się echem w postaci wykwitającego rumieńca o zdrowym, soczystym kolorze dojrzałych truskawek. Wywracając oczami na zdradliwe reakcje swojego ciała zaniosła się szczerym śmiechem, nie mogąc uwierzyć w to, że kolejny raz musi poddać się iście młodzieńczej pasji.
    Na Odyna, zachowuję się tak, jakbym nie miała czterdziestu lat na karku... Wybacz mi, Sohvi — nie liczyła gorąco na to, że rozbawieniem przykryje zmieszanie widoczne przez pąs rozchodzący się już nie tylko na dekolt, ale i na policzki. Przykładając palce do policzków odkryła bijące od nich gorąco, przy okazji znacząc skórę śladem białego puchu. Parsknęła śmiechem po raz ostatni i jakby nigdy nic sięgnęła po jajka, chcąc rozbić je o kant miski i wlać zawartość skorupek do środka.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Wykrojony w białawą ćwiartkę miąższ wypuścił na jej język słodki sok, otrzeźwiający nutą kwaskowatości; reszta jabłka, nabita wciąż na uniesione ostrze, kołysała się delikatnie nad stołem, zdradzając entuzjastyczny, wyjątkowo poweselały nastrój, przyjemne wrażenie relaksującej swobody w towarzystwie przyjaciółki i zupełnie beztroskich okoliczności – choć status jej własnego życia w ostatnim czasie trudno było określić satysfakcjonującym, dzisiaj zdecydowana była wszelkie gruzły zmartwień puścić w okazjonalną, rozkoszną niepamięć. Dzisiaj chciała wprawdzie przede wszystkim cieszyć się oddaną jej ponownie szansą, błogą poufałością rozpływającą się po świadomości jak nektar nadgryzanego owocu drażniący wdzięczne podniebienie. Obserwowała ją przy tym bez żadnej powściągliwości, nie obawiając się być przy tym poniekąd zwyczajnie natarczywa – zbyt długi czas wymuszała na sobie odwracanie wzroku, ilekroć zdarzyło im się przypadkiem mijać w wystawnych holach istotnych wydarzeń, powiązanych często z łączącym je światem artystycznym; i przy każdej takiej okazji w krtani stawała jej przełykana uporczywie prośba: powiedz mi, co o tym myślisz – o tych obrazach, o tych rzeźbach, o tym nowym samozwańczym następcy Ingebretsona, czy widziałaś moje ostatnie dzieła? co myślisz o nich? jak powracające echo pogoni za jej uwagą i uznaniem.
    Zdawało jej się dotąd, że za tym tęskniła najbardziej – za jej otwartym umysłem, niepodrabialną wrażliwością na piękno, gustem potrafiącym w jednym spojrzeniu rozpoznać wartościową twórczość lub człowieka. Siedząc teraz przy niej, słuchając jej odpowiedzi, przekornie odganiając jej dłoń od kawałków obranego jabłka, uświadamiała sobie, że w istocie ogromnie się pomyliła, uważając, że może wykrawać z niej cząstki i etykietować je bardziej i mniej utęsknionymi. Tęskniła bowiem za wszystkim równie dokuczliwie, każdym znajomym drgnieniem ekspresji, każdym familiarnym gestem, za zapachem jej obecności osiadłym gęsto w przestrzeni jej mieszkania, sprawiającym, że miała ochotę zamknąć oczy i kazać jej opowiedzieć wszystko, każde wydarzenie, każde szczęście i każdą niefortunność, każdą nasuwającą jej się myśl, by mogła wszystkim tym ukołysać się do upragnionego błogiego uspokojenia.
    Zamiast jednak folgować tym infantylnym pragnieniom i zamknąć oczy, z zaintrygowaniem przyglądała się zachowaniu przyjaciółki, nagłemu żywemu błyskowi wyłaniającemu się z błękitu tęczówek, źrenicom zwracającym się jakby ku czemuś poza rzeczywistą teraźniejszością, wreszcie rumieńcowi – tak ostentacyjnemu zdrajcy chwytających ją niespodziewanie uczuć. Sohvi zamarła wobec tego z cząstką jabłka zawisłą tuż przed jej ustami, słuchając jej śmiechu z cichym trzepotem własnego poruszonego serca, niewątpliwie zazdrosnego, choć w rozsądnym stopniu. Uśmiech mimowiednie wstąpił jej na oblicze, równie rozbawiony, co zwyczajnie pełen żywej ciekawości, rozochocony nietypowym zachowaniem Freji.
    Na miłość Odyna, słońce – wymruczała, bliska przewrócenia oczami, słysząc jej słowa – mogę ci wybaczyć wiele, do tej pory sądziłam wręcz, że wybaczyłabym ci niewątpliwie wszystko, ale okazuje się, że byłam w paskudnym błędzie – mówiła z przekorą, poprawiając się z radosną niecierpliwością na krześle, nachylając nad blatem delikatnie w jej stronę w wyrazie niepowstrzymanego zaintrygowania. – Absolutnie nie wybaczę ci, jeśli nie wyjawisz mi, kim jest ten człowiek i to w czasie kategorycznie natychmiastowym – zawiadomiła wesoło, wymierzając w nią końcem noża, zanim nie przywiodła go do swoich ust, by przygryźć pozostałą na nim część owocu, zsunąć ją z ostrza i z czujnym przymrużeniem oczu zamknąć na niej usta.
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Z trudem opanowała się na tyle, żeby przestać się śmiać. Bardziej niż zaistniałą sytuacją była rozbawiona swoim irracjonalnym zachowaniem. Wtórowała przekonaniu, że nie zachowuje się dostatecznie dojrzale jako kobieta z bogatym doświadczeniem życiowym, a jak dziewczyna, podlotek, który dopiero co odrósł od ziemi i nie poznał jeszcze wielu tajemnic. Poniekąd właśnie takie uczucia wyzwalała w niej znajomość z mężczyzną - stała się kimś, kim jeszcze nie miała szansy być. Pozbawiona tej szansy przez tradycję kultywowaną z pokolenia na pokolenie odżyła dopiero teraz. Poznała upajającą zmysły przyjemność i nie potrafiła sobie jej odmówić.
    Cieszyła się, że to Sohvi jest świadkiem triumfu serca nad rozumem. Nikomu innemu z grona posiadanych przyjaciół nie byłaby w stanie wyznać sekretu skrywanego za starannie utkanym woalem myśli. Wiedziała, że dostanie adekwatne do sprawy zrozumienie i nie zostanie pouczona brakiem rozsądku oraz przyrzeczeniem, w którym niosłoby się echo przykazu przerwania takiej znajomości, zamiast tego będąc obdarowaną cierpliwością i spokojem. Z rozrzewnieniem przypatrywała się reakcji przyjaciółki, tym bardziej nie mogąc uwierzyć, że po tak długim czasie rozmawiają dokładnie tak, jak miało to miejsce w zamierzchłej przeszłości. Bała się wręcz, że jest to nazbyt surrealistyczny obraz i Sohvi rozwieje się wraz z pierwszym podmuchem wiatru przeciskającym się przez lekko uchylone okno.
    Powinnaś go kojarzyć z moich opowieści... — onieśmielenie wciąż wybrzmiewało w tembrze głosu. — Fárbauti. Poznałam go parę lat temu zamawiając dekoracje do spektaklu w teatrze, któremu patronowałam przez sezon. Właśnie tak się poznaliśmy.
    Rumieniec wciąż zdobił pokaźną połać policzków, szyi i dekoltu. Rytmicznie bladł i nabierał kolorytu, jakby nie potrafiąc się zdecydować, czy powinien posłuchać się emocji drążących w niecierpliwym uniesieniu minionych spotkań. Gdyby nie towarzystwo przyjaciółki oraz palce umorusane mąką zapewne bez wahania przesunęłaby opuszkami palców po miejscach nieśmiałych pocałunków.
    Nie chciałam się do tego przyznać sama przed sobą. Martwiłam się o niego i tęskniłam, gdy nie widzieliśmy się zbyt długo — i choć teraz była szczęśliwa, tak czasami nie mogła wybaczyć sobie tego, jak wiele dni zmarnowała w obawie przed prawdą. I to kto! Zawsze ceniła szczerość, tymczasem w najbardziej delikatnym aspekcie wykazała się głęboką hipokryzją. — Pewnego dnia coś się zmieniło. Może miałam już dość ukrywania się i byłam tym zmęczona? Wtedy przyszłam do niego w odwiedziny, bo od dawna się nie odzywał. Okazało się, że pracował nad nowym langskipem. Pokazując mi go chwycił moją dłoń, a ja... ja już jej nie puściłam.
    Cała w pąsowym rumieńcu spojrzała ku Sohvi z nieśmiałym uśmiechem na twarzy. Gorące przesuwające się tuż pod skórą nie chciało ustąpić. Nie raz analizowała zdarzenie w warsztacie, ale za każdym razem reagowała dokładnie tak samo. Pozwoliła Fárbautiemu, podobnie jak niegdyś przyjaciółce, stać się słabością kryjącą się na dnie serca. Słabością, która wyzwalała w niej poczucie tęsknoty i troski.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Intrygowało i zachwycało ją to nowe oblicze przyjaciółki: wstydliwie roześmiane, powleczone pąsem onieśmielonego rumieńca – na miłość Odyna, czy kiedykolwiek widziała ją tak szczęśliwie zakłopotaną? –  pojaśniałe od niemożliwych do ukrycia uczuć wyzierających zdradliwie z błękitnego spojrzenia, początkowo uporczywie odwróconego, jakby w manierze młodego dziewczęcia zdumionego intensywnością swoich uczuć, skrępowanego ich ostentacyjną, nieokiełznaną ewidentnością. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała ją poruszoną do tego stopnia, równie podekscytowaną, niezdolną zapanować nad odruchami posłusznych drżącemu sercu objawów i była poniekąd zazdrosna, przez jakąś zaborczą cząstkę swojej natury, wobec nagłej świadomości, że komuś udało się Freję zwyciężyć tak wyraźnie i bezsprzecznie – tym bardziej tylko dlatego, że nigdy nie sądziła wprawdzie, że ktokolwiek mógłby istotnie zasługiwać na to, by dzierżyć w swoim niegodnym uścisku jej miłość, w dodatku tak wyraźnie dojmującą. Obserwowała z roztkliwionym przejęciem, jak wprawia ją to w nerwowość nie tylko dlań nietypową, ale wyławiającą spośród jej zwykłej elegancji niewinny, młodzieńczy urok, który doszczętnie Sohvi fascynował swoją nieoczekiwaną, niepoznaną dotąd słodyczą. Zaraz obok tej fascynacji ogniła się narastająca ciekawość tożsamości złodzieja, który śmiał porwać się na serce Freji – na skarb, którego nie wyobrażała sobie zobaczyć nigdy tak jawnie podbitego.
    Przez atawistyczną skłonność do zazdrości odczuwała mimowiedną nieufność wobec mężczyzny, który zakradł się w życie Freji – jak to teraz protekcyjnie postrzegała – podczas jej nieobecności; ostatecznie chciała jednak przede wszystkim cieszyć się razem z nią i dla niej, dlatego powściągała wszelką swoją odruchową zaborczą podejrzliwość i niechęć, w entuzjastycznym milczeniu wysłuchując wyjaśnień, pozwalając, by jej doskonały, szczęśliwy nastrój sięgnął ku niej paliatywem i zaległ przyjemnie na świadomości, przepędzając na dobre widma własnych trosk. Radość przyjaciółki rezonowała w niej odruchowym echem, skłaniała do lekkiego śmiechu, uśmiechu nieschodzącego z różu nieumalowanych dzisiaj ust, wesołej jasności spojrzenia, szczerej, niezwyczajnie łagodnej.
    Przywołane imię nie od razu zaspokoiło jej dociekliwość, dopiero dzięki dalszym wyjaśnieniom udało jej się odnaleźć we wspomnieniach właściwe skojarzenia, twarz niewątpliwie przystojną, choć – jak pamiętała – zawsze wzbudzającą w niej pewne intuicyjne zdystansowanie, choć niezupełnie rozumiała, dlaczego; może już wtedy intuicyjnie przeczuwała przebłyski zawiązującej się między nimi sympatii, wtedy jeszcze bardziej niż dzisiaj skłonna do aroganckiej, terytorialnej zazdrości.
    Ah tak, to ten szkutnik? – spytała niezobowiązująco między jej słowami, wraz z zstępującą nań realizacją, nie kryjąc wcale swojego zaskoczenia, choć wciąż entuzjastycznego, pomimo wszelkich zastrzeżeń, jakie mogłaby jej wysunąć, na czele z zuchwałością stwierdzenia, że na nią nie zasługiwał; ani on, ani nikt inny. Starała się, tym bardziej, nie pozwalać sobie na zazdrość z natury inną: mimowiedną dla zawistnego serca, chciwą na choćby ochłap podobnego szczęścia.
    Chwyciła w międzyczasie kolejne jabłko, by zająć dłonie, przyglądając jej się nieustannie, kiedy Freja o nim mówiła, z nerwową jeszcze czułością, jakby tęsknym westchnieniem zaklętym w podszycie głosu.
    Chyba w ten sposób wiemy, że to istotnie poważne, prawda? – mruknęła, przechwytując jej uśmiechnięte spojrzenie, odwzajemniając je z opiekuńczą wyrozumiałością. – Potrzeba ukrywania się zawsze czyniła przelotne, rozkoszne zauroczenia jeszcze bardziej ekscytującymi, ale w miłości staje się absolutnie nieznośna – zauważyła, uśmiechając się do niej łagodnie, oddając jej szczęściu prymat, choć na dnie ciemnych źrenic poruszył się słaby, przygnębiony błysk, przykra świadomość, że dla niej nie było przez tym ucieczki. – Jesteś do reszty zakochana, słońce; jesteś absolutnie stracona. Jak długo to trwa? – spytała, przechylając lekko głowę, z lekką, niezłośliwą przekornością. – Będę musiała koniecznie go poznać, wiesz o tym. Czy to już oficjalne? Ktoś już wie? Spodziewam się, że niektórym będzie ciężko to przełknąć – w ostatnich słowach przemycała ciche zatroskanie, w tej sytuacji konieczne, wprawdzie Bergman zdawał się oddalony w społecznej drabinie od Freji o trudne do przeskoczenia eony.
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Uniesienie ujmujące serce psotnymi obrazami dzierżyło broń o wręcz niewyobrażalnie wielkiej sile rażenia. Wstydziła się swych reakcji, ciała, które w konfrontacji z choćby mglistym wspomnieniem przyjemności padało rażone bezradnością, nie mogąc przezwyciężyć pierwotnego strachu okalającego oddech. Przeklinała życie, które oddano i zabrano jej tak raptownie, że nie potrafiła w pełni swobodnie poruszać się po meandrach własnych uczuć. Mężczyzna odpowiedzialny za zamieszanie w pełnych słodyczy uczuciach był jednocześnie tym, który jako jedyny potrafił je ukoić.
    Nieświadomie ofiarowała Sohvi cząstkę swej duszy. Przyglądając się rozchmurzonemu licu kobiety nie potrafiła powstrzymać warg układających się w uśmiech. Zawdzięczała jej tak wiele, więcej, niż była w stanie zliczyć z pamięci, będąc zmuszoną sięgnąć po lata wzburzone gwałtownością śnieżnej burzy. Dzisiaj, wraz z wyjawieniem pieczołowicie skrywanego sekretu, otrzymała następny dowód niezmąconej lojalności. Lata bolesnej rozłąki rozmyły się w czułej otoczce spojrzeń, gestów oraz melodyjnym brzmieniu tembru głosu wyrażającego zadowolenie. Lgnąc ku przyjemnie znajomemu ciepłu odnalezionym w głębi jej oczu porzuciła potrzebę maskowania uczuć żywionych wobec Fárbautiego. Rozkosznie onieśmielona tym odkryciem uśmiechnęła się w szczególny, wyjątkowy sposób, zarezerwowany dla kogoś o bliźniaczo podobnej duszy.
    Tak, to on — odparła nieśmiało, wciąż nie potrafiąc oswoić się z młodzieńczym odurzeniem zamykającym zmysły w lękliwym uścisku. Z staranną uważnością śledziła wszelkie ślady uczuć malujących się na licu przyjaciółki, bowiem to właśnie ona i jej odczucia były dla niej najważniejsze, stanowiąc wskazówkę ku spoglądaniu w przyszłość.
    Jeśli już wcześniej rumieniec dzierżył we władanie odkryte połacie skóry, tak teraz, po nazwaniu przez Sohvi uczuć kryjących się za drżeniem serca, rozpoczął apodyktyczne panowanie nad czerwienią znaczącą ciało. Do tej pory nikt, nawet ona sama, nie powiedziała tego na głos. Delektowała się tym doznaniem w niezmąconej ciszy splątanych wici świadomości. Usta siostry rzekły prawdę, piękną, płonącą gorącą pasją prawdę, przez którą nabrała ochoty wziąć ją ramiona - czego nie uczyniła z trudem, dzierżąc na opuszkach palców ślady białego puchu.
    Spotykamy się od początku października — rzekła z niewinną czułością, ze zdumieniem uświadamiając sobie kruchość czasu spędzonego razem. Minął dopiero miesiąc, ale uczucia piętrzące się w bliskości mężczyzny rozciągały go w eony. — Wiem, że to krótko i tym samym moje słowa mogą zdawać się teraz zbyt górnolotne, ale... Sohvi, ja w nim tonę. Nie mam go dość. Moja chorobliwa zachłanność osiąga szczyty swoich możliwości i przez nią najchętniej nie opuszczałabym Fárbautiego ani na moment.
    Odkrywała się przed nią z nadzwyczajną łatwością. Nie wyobrażała sobie, aby zataić cokolwiek przed jej czujną, opiekuńczą wyrozumiałością, którą delektowała się nawet w chwilach największego lęku. Niespodziewanie nadszedł teraz, gdy jedna z nici krosna tkającego nową, lepszą wersję rzeczywistości drgnęła w napięciu.
    Nie obchodzi mnie zdanie mojej rodziny. Odważyli się wejść w moje życie bez zgody i dzięki temu po dziś dzień noszę bolesne blizny — powiedziała gniewnie, nie wyobrażając sobie chwili, w której rodzice mieliby czelność zakazać związku wybranego z własnej woli. — Pierwszy raz jestem szczęśliwa. Nie dam sobie zabrać tej miłości przez ludzi, którzy uznanie w oczach innych cenią ponad radość własnej córki.
    Wzburzenie przesłoniło pociechę z wyjawienia komuś prawdy. Klatka piersiowa falowała w poczuciu niewymownej złości pęczniejącej przez lata milczenia.
    Na razie wiesz tylko ty. Tobie chciałam powiedzieć jako pierwszej.
    Zdecydowała się zabrać głos dopiero wtedy, gdy stała się nieco spokojniejsza.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Choć z wielu powodów wyrok amorowej strzały ją zaskakiwał i mogłaby poddać go skrzętnej, precyzyjnej krytyce, nie potrafiła się tego dopuścić – nie, widząc wzbierający wciąż rumieniec, inkrustujący pojaśniałą fizys najdroższej przyjaciółki i spojrzenie, w którego błękitnych wodach zauroczona tkliwość odsłaniała się z wymownym błyskiem; szczególnie nie wobec uśmiechu, którym ją wdzięcznie obdarzono, osobliwie szczególnego, wytrącającego jej błyskotliwy rezon oraz wszelką intencję wyrachowanej oceny sytuacji. Rozumiała doskonale, że nie było tutaj miejsca na żadną kalkulację czy przezorną ostrożność, nie było miejsca na powściągliwość, na rozkładanie tych uczuć na części pierwsze, rozpisywanie za i przeciw, nie było miejsca na dyskusje, wątpliwości, zawahania, ukrywanie się – od wszystkich tych rzeczy pragnęła ją wprawdzie w tej chwili przede wszystkim uchronić, od wszystkich tych rzeczy protekcyjnie oddalić, boleśnie świadoma, jak bardzo chciałaby sama mieć możliwość podobnej swobody nieliczenia się z niczyim zdaniem, absolutnego zatracenia w uczuciu, choćby najbardziej niestosownym. Powracało do niej, tym bardziej teraz, nękające ją w ostatnim czasie pytanie: co, gdyby posłuchała Mirjam? co, gdyby się odważyła? czy wróciłaby do niej? czy zostałaby? czy rozumiałaby, że ryzykowała tym dla niej wszystko? ryzykowałaby sobą, ryzykowałaby wszystkim, co udało jej się osiągnąć, wydrzeć życiu ze skąpo zaciśniętych na wszelkiej szczęśliwości objęć; czy rozumiałaby, że gdyby ją wtedy zostawiła, nie zostałoby jej już nic? zostawiłaby, jak każda miłość wcześniej, nieuchronnie; więc tak było lepiej, bez niej, choć niezupełnie, bo wciąż wracała do niej myślami, kiedy zasypiała, wciąż przypominała sobie słodycz jej ust, kiedy zarost męża drapał jej policzki, wciąż wyobrażała sobie słoneczną Parmę, gorące powietrze, zapach rozbieranych ze skórki pomarańczy, lepki sok na palcach, udomowioną nagą miłość, miękkie, dziewczęce ciało wyciągnięte pośród pościeli. Wciąż nie ukończyła jej rzeźby – nie potrafiła stawać przed gładkością marmurowej twarzy niepijana, tymczasem karmin szminki nie chciał zejść z niewypolerowanego, szorstkiego kamienia, kiedy nadchodziło upokarzające wytrzeźwienie.
    Chciała powiedzieć Freji, by nie przejmowała się niczym – by niczemu nie pozwalała kiełznać swoich uczuć, by czerpała z nich garściami, oddała im się absolutnie, niepomna niczego innego; żeby w przeciwieństwie do niej nie miała żadnych skrupułów ani rozsądku, zanurzyła się w romantycznej pasji, do której się teraz przed nią przyznawała, do szczętu. Choć świadomość prawdopodobnej nieprzychylności, jaka musiałaby na przyjaciółkę spaść, przyprawiała ją o przejmujące zatroskanie, była gotowa stać przy niej wierni, trzymać ją za rękę, powtarzać jej, przy każdej okazji zwątpienia, że postępuje dobrze, wybierając własne szczęście ponad wszystko. Ja będę czuwać, kiedy oślepi cię miłość, chciała ją zapewnić, ja będę stać w progu twojego szczęścia, broniąc wstępu niesprawiedliwej, wścibskiej krytyce; i ja będę wypatrywać w nim zdradliwych potknięć, kiedy odwracać będziesz wzrok za jego uśmiechem.
    To nie ma znaczenia – odpowiedziała, słysząc trwożną nutę zawstydzenia w głosie Freji, kiedy przyznawała, że spotykają się zaledwie półtorej miesiąca; bo w istocie nie miało. Porywczość uczuć nie była jej obca, wiedziała doskonale, jak potrafiły człowieka porwać, odebrać mu oddech, rozciągnąć krótkie miesiące we wrażenie odległej wspólnej przeszłości, jakby dusza odnajdywała kochanka z poprzedniego życia; taką namiętność doceniała wprawdzie najbardziej, choć w jej doświadczeniu bywała zwykle krótkotrwała.
    Zatem nie opuszczaj go – oznajmiła pewnie, czując, że i na jej policzki wpływają lekkie, lustrzanie wzburzone, rumieńce. Upuściła z dłoni trzymany owoc i nóż, by unieść się delikatnie z krzesła, sięgnąć ku rozpalonemu policzkowi przyjaciółki, zawieszając wilgotne od soku opuszki milimetry od jej skóry, grzbietem palców łagodnie odsuwając zbłąkany kosmyk włosów.  – Jeśli jesteś przy nim szczęśliwa, nie opuszczaj go. Niech Niflheim pochłonie wszystkich, którzy spróbują cię do tego skłonić, słyszysz? Niech Hel skuje ich lodem zalęgniętym w ich zastałych, martwych sercach.
    Przytrzymała jej spojrzenie, zacięta i nieprzejednana w opiekuńczym zatroskaniu, w rozczuleniu, które miała dla jej szczęścia, które pragnęła ująć w dłoń tak, jak chciała ująć jej policzek, powstrzymując się jednak wstrzemięźliwie, by nie razić go chłodem wilgotnej dłoni. Czuła rozkoszną satysfakcję, dowiadując się, że była jej pierwszą powiernicą – znowu, jak kiedyś, jakby ich rozłąka nigdy się nie wydarzyła.
    To jest ważniejsze niż oni; ważniejsze niż ich wymyślna duma czy bezmyślne roszczenia. Nie opuszczaj swojego szczęścia.
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Lękała się brzasku poranka spędzonego w samotności. Strach o samotność powitą w zimnej pościeli i jednolitym odbiciu w tafli lustra zdławił i pojął serce w mrocznym uścisku, a tuż po pierwszym uderzeniu czarne pąki trucizny zakwitały pod skórą. Wyczekiwała remedium, leku zmieniającego ciemność w pąs róż o słodkim, nęcącym zapachu popołudniowego słońca, będąc - wielokrotnie - u kresu sił, pozornie nie mając szansy na odwrót. Ilekroć doświadczała łaknienia bliskości, tyle razy ból rozprzestrzeniał się po każdym kręgu kręgosłupa. Cierpienie formowało się na wzór płytkiego oddechu wydobywającego się zza rozchylonych ust. Jakże łatwo było przyzwyczaić się do tego, że zostanie obudzona ciepłym pocałunkiem sunącym wzdłuż barku, że przemożna chęć ujrzenia bratniej duszy zostanie zaspokojona.
    Udręka nieczęsto wrzynała się w skórę, zaprzestała formować się na wzór namacalnych oznak dyskomfortu wlewającego się w trzewia, burzącego rytm oddechu i trzeszczących kości. Powieki, nieprzyjemnie ociężałe obrzydliwością wspomnień, przymknęły się w pragnieniu poszukiwania ulgi. Wciąż była jednak nazbyt świadoma swych ułomności.
    Jątrząca się gorycz wspomnień obnażała nagość i bezbronność wobec najcennieszego daru otrzymanego z boskich rąk, wszak nieustannie błądząc nie nabrała śmiałości w nazywaniu go prawdziwym mianem, drżąc na samą myśl o nieporadności swych doznań. Tylko w otulinie ciepła sunącego z iskry istnienia Fárbautiego bądź Sohvi zapominała o tym, o czym zapomnieć powinna już dawno. Na przekór szyderczym kpinom zatracała się w namiastce posiadania domu, miejsca, w którym pieczołowicie dbała o więzi utrzymujący kruchy byt na powierzchni. Niecierpliwy czas rozszerzał się i kurczył, rozwarstwiał i scalał, rozpadał i łączył, aż pozostało po nim wybrzmiewające w eonach echo, w którym odnalazła cząstki siebie.
    Zdaje się nam, że znamy się o wiele dłużej. Może to głupie i dziecinne przekonanie, nie wpasowujące się w ramy naszego wieku, ale zarówno rozum jak i serce mówi to samo. Czekaliśmy na siebie tak długo, aż odnaleźliśmy się wzajemnie — rzekła wciąż zawstydzona, potęgując to odczucie cichutkim, rozkosznie rozmarzonym śmiechem. Choć ciepło sunące wzdłuż ciała ulokowało się w klatce piersiowej i niema miażdżyło płuca, tak nie wnosiła oznak sprzeciwu, bowiem nie odczuwała najmniejszych oznak bólu. Palące uczucie przywiązania było przyjemne. Nie ukrywała zaślepienia, nie miała takiej potrzeby i nie zamierzała tak robić, nawet w przypadku ostracyzmu reszty galdryjskiej społeczności. Nikt poza nią nie miał nic do powiedzenia i tak miało pozostać.
    Tylko najbliżsi mieli prawo wiedzieć. Powierzała im swe lęki, pragnienia i tajemnice bez strachu przed uprzedzeniem, jakiego mogła doświadczyć bo starciu się z rzeczywistością Midgardu oraz tym, które czekało po zamknięciu się drzwi rodzinnej rezydencji.
    Nie zostawię go, moja ukochana Sohvi — powiedziała cicho, choć z dobitną pewnością siebie. Z cichym westchnieniem przykryła dłoń siostry własną, nie obawiając się lepkiego soku znaczącego opuszki. Zamiast chłodu poczuła za to rozkoszne ciepło rozchodzące się wzdłuż kości policzkowych. Gdyby nie ona, zapewne dalej trwałaby w kokonie utkanym z ciszy i bezradności. Spotkanie w świątyni pomogło im otworzyć się na siebie na nowo. Chcąc rozładować atmosferę, tchnęłą w jej nadgarstek rozgrzanym oddechem i uśmiechnęła się serdecznie. — Udowodnili, że nie troszczą się o mnie, tylko o swoją reputację. Nigdy nie namawiali mnie otwarcie do pierwszego małżeństwa, ale potrafili okazać związane z tym intencje. Zgodziłam się i żałuję tego do dziś.
    Nie zaznałaby smaku rozpaczy. Nie wiedziałaby nic o stracie dzieci, które w tamtych latach kochała całym sercem - żałość za ich nieobecnością znaczyła życie w każdym, nawet najdrobniejszym elemencie. Do tej pory nie wiedziała, co stało za przyczyną ich śmierci. Odganiając od siebie te niewygodne myśli przesunęła dłonią przyjaciółki od policzka do szczęki, delektując się tym doznaniem tak, jakby jutro miało roznieść się w proch i nie pozostało po tym choćby postrzępiona nić myśli. Ucałowała delikatnie koniuszki jej palców i odłożyła z powrotem na miejsce, przy jabłku obranym do połowy.
    Wracając... Na pewno go poznasz. Mniemam, że zdarzy się wam to nie raz i nie dwa, bo nie pozwolę losowi nie skrzyżować waszych ścieżek. To byłaby zbyt duża strata.
    Spoglądając na lico siostry, chcąc samolubnie odgadnąć rozmyślania kryjące się za orzechem tęczówek, dopatrywała się odpowiedzi.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Nie potrafiąc zagarnąć podobnie doskonałego uczucia dla siebie – lub potrafiąc jedynie w lapidarnych strzępach, intensywnych, obiecujących, lecz nietrwałych – w czułej trosce, jaka rozkwitała w niej wobec szczęścia przyjaciółki, odnajdywała pocieszenie; połowiczny substytut, rozpaczliwą szansę na to, by móc choć w taki sposób zanurzyć w nim ostrożnie zaledwie koniuszki palców: nie mieć tego dla siebie, ale mieć obok, widzieć, rozumieć, wyczuwać w rozedrganiu powietrza na linii krzyżujących się spojrzeń kochanków, podziwiać w krzywiznach uśmiechów, które sobie posyłali, nawet wtedy, gdy dzieliła ich odległość, tak jak ten rumieniec i ten śmiech, lekki i rozmarzony, nie był w gruncie rzeczy przeznaczany jej, ale mężczyźnie, o którym mówiły, mężczyźnie, który tkwił obecny w ich rozmowie, jednocześnie pozostając odległym, nieświadomym tego, że jasny, szczęśliwy głos Freji wywoływał go w najcieplejszych barwach w przestrzeń mieszkania. Sohvi była pewna, że siostra miała go teraz przy sobie, rozkoszną reminiscencję jego bliskości zaklętą w pamięci gładzonej skóry, widok jego osoby w najbardziej intymnej swobodzie pod powiekami, uczucie, które wzniecał, drżące teraz w sercu, rozlewające się pąsem po jej policzkach zdradliwie – był tutaj z nimi, choć sama nie mogła go ujrzeć, nie w ten sam sposób, w jaki widziała go Freja. Ona pamiętała go wprawdzie zupełnie inaczej, znakomicie uprzejmego i w jakiś sposób łagodnego, nie było w tym jednak ni krztyny ciepła – być może nie dlatego, że go nie posiadał, ale dlatego, że nigdy nie próbowała go w nim zauważyć. Chciała to zmienić, dla niej, poznać go na nowo, podarować mu jeszcze jedną szansę, przyjrzeć mu się jeszcze raz i spostrzec wszystkie szczegóły, w których można by się zauroczyć, choć wiedziała zarazem, że było to niemożliwe: nie mogła nigdy ujrzeć go takiego, jakim widziała go Freja, nie przez własną naturę, ale przede wszystkim nie dlatego, że nie mogła poznać wszystkiego, co ich wiązało, każdego słowa, gestu, dotyku, każdej emocji, uczucia, urywku chwili, przez pryzmat których na siebie patrzyli i przez które się kochali. Wystarczało jej jednak to, czego mogła doświadczyć: szczęścia siostry wsuwanego jej ufnie w świadomość, obserwowanego z pieczołowitą pilnością, fascynującego i w subtelny sposób zaraźliwego.
    Nie spieszył się – zauważyła z delikatną żartobliwością, niewinną uszczypliwością, której nie mogła sobie odmówić przez kąśliwy charakter, nawet teraz, gdy Freja rozczulała ją tak silnie swoim uczuciowym przejęciem. – Mam nadzieję, że dokłada wszelkich starań, by ci to wynagrodzić.
    Cichszy ton wywołujący jej imię w towarzystwie tak rozkosznego określenia – moja ukochana – sprawił, że ciepły dreszcz spłynął jej z karku w głąb piersi; dłoń Freji tymczasem nakryła jej własną, a rozgrzany rumieńcem policzek ułożył się chętnie na jej śródręczu i musiała pod tym dotykiem natychmiast złagodnieć, opuścić gardę protekcyjnej czujności, pozwolić siostrzanemu uczuciu powlec spojrzenie kordialnym poruszeniem. Opuszką kciuka pogładziła delikatnie miękkość skóry, uśmiechając się z wdzięcznością, rozbłyskującą na tafli źrenic lekką, czułą szklistością. Nie rozumiała, jak udało jej się przetrwać tyle czasu bez jej przyjaźni; nie wyobrażała sobie, by mogła pozwolić sobie kiedykolwiek jeszcze na podobną stratę. Nigdy więcej, drżące pod żebrami i w kącikach warg, przepełniające ją kategoryczną pewnością – nigdy.
    Nie musimy słuchać ich nigdy więcej – odpowiedziała również ciszej, kojąco, ale stanowczo, myśląc o jej rodzinie i o swojej własnej, o krewnych, którzy powinni byli zająć się nimi lepiej, czuwać nad ich dobrem, traktować je z należytym szacunkiem i oddaniem, jakie tak chętnie społeczeństwo przypisywało więzom rodzinnym, a którzy tymczasem potrafili jedynie zatruć im życie własnymi oczekiwaniami, rozczarowaniem, jakim nie mieli prawa obarczać żadnej z nich, tylko siebie samych, tylko własną zuchwałość. Nie należały do nich, nie były zależne od ich decyzji i aprobaty, choć ta świadomość przychodziła za późno; miały jednak jeszcze resztę swoich żyć, by ostentacyjnie pędzić dni tylko i wyłącznie według własnych kaprysów.
    Muśnięcie warg wzburzyło przyjemne uczucie mrowienia pod opuszkami; chciała w pierwszej chwili jeszcze raz schwycić ją za dłoń i przyciągnąć do siebie, ale powstrzymała się, uspokajając zryw uczuć myślą, że miały na to czas, miały mnóstwo czasu. Jej uśmiech nabrał, na ponów, charakterystyczną złagodniałą przekorność, kiedy chwytała porzucone na wpół obrane jabłko oraz leżący obok nóż.
    Doskonale – powiedziała, wsuwając ostrze pod skórkę w soczysty, biały miąższ owocu. – Muszę wiedzieć, komu odstępuję tak znaczny skrawek twojego serca. I, oczywiście, upewnić się, że będziemy w nim udanymi sąsiadami – oznajmiła z przebijającym przez ton zaintrygowanym entuzjazmem, przyprawionym nutą żartobliwej przestrogi.

    Sohvi i Freja z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.