:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros
2 posters
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Sob 1 Lip - 18:50
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
30 III 2001
około południa
około południa
Uparła się, by poszli na mały ranek - choć, szczerze mówiąc, upór to może zbyt wiele powiedziane, bo Esteban nie protestował jakoś specjalnie. To znaczy, mówił wprawdzie, że nie życzy sobie tłumów ludzi, ale hej - w południe przecież nie mogło być tu zbyt dużo ludzi, prawda? Blanca była przekonana, że nie. Nie umiałaby tego przekonania uzasadnić inaczej, jak tym, że rozsądni ludzie na pewno tkwią teraz w pracy, a na turystów to jeszcze nie pora - gdzie oba te argumenty dosyć łatwo byłoby podważyć - ale, tak czy inaczej, stanęło na jej. Na małym rynku jeszcze nie była, a - wedle broszur turystycznych - było to jedno z miejsc, które po prostu trzeba było kiedyś odwiedzić.
Jak się okazało, nie bez powodu. Rzeczywiście było tu szalenie urokliwie.
Przez całą drogę nie mówiła zbyt dużo. Trzymała Esa za rękę i rozglądała się tylko na wszystkie strony, prezentując tym samym obraz typowej turystki. Gdy wreszcie się odezwała, zrobiła to dopiero w obrębie rynku - zaczęła wylewać z siebie zachwyty, wskazując to na mijane domki, to na wystawy pobliskich sklepów, czy też na szczególnie urocze rabaty kwiatowe.
Niewiele było trzeba, by ją zachwycić.
Przez chwilę włóczyli się tylko, bo Blanca nie mogła się zdecydować, gdzie właściwie chce zjeść. Pączki nie były problemem, wszak Barros zaproponował bardzo konkretne wypieki z bardzo konkretnego miejsca - ale obiad? Nad tym trzeba było się poważnie zastanowić!
Wreszcie padło na pub "Hjort". Ignorując gderanie Estebana, że wchodzenie do baru w południe zakrawa o pewien stopień degeneracji, i że w zasadzie jest przecież trochę wcześnie jak na obiad, Blanca wparowała do środka, zdecydowana zająć miejsce i zamówić coś fantastycznego. Bo o tym też mówiły turystyczne notatki - że alkohol alkoholem, ale jedzenie mają tu wyśmienite.
Jeszcze na progu lokalu rzuciła na siebie szybkie, dyskretne zaklęcie odświeżenia - dopiero orientując się, że w zasadzie powinna to zrobić już wcześniej, i że właśnie przeparadowała przez pół miasta wymęczona i upocona jak, nie przymierzając, dzika świnka - zaraz potem wybierając jeden ze stolików pod oknem. Rozważając przez chwilę, jak się usadzić, wreszcie wcisnęła tyłek na kanapę - zasługiwała dzisiaj na miękkie, nie? Widząc, że do wyboru jest tylko stołek - niespecjalnie miękki i bez oparcia - poklepała zachęcająco kanapę obok siebie.
- Chodź tu - zakomenderowała z szerokim uśmiechem.
Potrzeba posiadania Esa jak najbliżej z pewnością miała tu coś do powiedzenia.
Gdy umościli się wygodnie, westchnęła z wyraźną przyjemnością i przysunęła sobie kartę. Studiowała kolejne pozycje z pełnym zaangażowaniem, w międzyczasie zdejmując ciepłą bluzę - zdecydowanie zbyt ciepłą jak na ogrzewany lokal - i, chwilowo, także okulary. Znów straciła ostrość, ale przynajmniej nie wyglądała jak dziwoląg.
- To - zdecydowała wreszcie i dźgnęła menu mniej więcej na wysokości żeberek w miodzie. - I to. - Kolejne pacnięcie, tym razem w lemoniadę z miętą. Nie będzie przecież Barrosa gorszyć piwem w południe - jeszcze mu żyłka pęknie i co wtedy?
Złożenie zamówienia zajęło ledwie chwilę - zgodnie z przewidywaniami, tłumów nie było. Już w kolejnej, gdy tylko kelnerka oddaliła się z powrotem za bar, Blanca wreszcie skupiła się na tym, co ważne.
- Es - zaczęła - to co ty właściwie lubisz? - wypaliła bez wahania, od razu przechodząc do rzeczy. - To znaczy, poza przemianą - zastrzegła. - Co ty właściwie robisz w wolnym czasie? - spytała zupełnie poważnie. Durne pytanie nabierało właśnie specjalnej wagi, bo...
Blanca naprawdę chciała wiedzieć. Chodziła o Esa, więc chciała wiedzieć… No, może nie wszystko, ale chociaż podstawy. To, co normalni ludzie już o sobie wiedzą, gdy po raz pierwsz7 idą ze sobą do łóżka.
- Mówiłeś o książkach - dodała w pewnej chwili, decydując się na dobry początek nieco zawęzić temat. - Co czytasz? Jakiś konkretny gatunek, autorów - czy po prostu co ci wpadnie w ręce?
Gdy w którymś momencie kelnerka przyniosła zamówione napoje, Blanca od razu przyssała się do słomki, wciągając kolejne łyki przyjemnie chłodnej, kwaśnej lemoniady.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Nie 2 Lip - 16:58
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esowi nie trzeba było wiele do szczęścia – ciepły, jeszcze nieśmiały powiew wiatru na twarzy, światło dnia za którym tęsknił bardziej, niż chciał to przyznać na głos i dłoń wsunięta w jego. Dodać do tego turystycznie urokliwe fasady sklepów, wyższych budynków mieszkalnych i rabatek, na które Blanca z tak prostym, nieukrywanym zachwytem zwróciła uwagę, że można by na chwilę zapomnieć, jak wiele nieszczęść dotykało ostatnio Midgard. Regularnie karmiony artykułami z pierwszych stron, z których wylewały się ostrzeżenia oraz doniesienia o zaginięciach czy morderstwach, Barros czuł dziwny dysonans między instynktem każącym nie tracić czujności i zwracać uwagę na każde miejsce, gdzie mógł czaić się napastnik, a niefiltrowaną niczym radością w słowach idącej obok Blanki. Chciał, żeby nigdy nie miała powodu, by ją stracić.
Nie dodawał wiele do komentarzy odnośnie tych i owych wyjątkowo ładnych zdobień fasady, zadbanych kwiatów na rabatach i w skrzynkach, ale mimo wrażenia, jakie mogło to wywołać, słuchał. Słuchał, nie spuszczając oka z kobiety, której wciąż ufarbowana zaklęciem na bordo główka obracała się we wszystkie strony, próbując przyswoić jak najwięcej. Raz czy dwa musiał lekko pociągnąć Blankę za rękę, by nie zderzyła się z przypadkowym człowiekiem czy inną przeszkodą, śmiejąc się, że na następny spacer kupi jej szelki. Ciepło, które zalęgło mu się w klatce piersiowej oraz lekkość, z jaką stawiał kroki wydawały się w jakiś sposób odległe, jakby należały do kogoś innego.
Nie ingerował w wybór miejsca na obiad – chociaż nie powstrzymał się przed marudzeniem, że na pewno jest za wcześnie, choć nie mógł tego sprawdzić na zegarku, którego nie posiadał – ale kiedy Vargas zdecydowała się przystanąć przed pubem, uniósł sugestywnie brew.
- Serio? Od tego się zaczyna, a potem prosta droga do aresztu, mówię ci – zaczął, choć jego protesty ewidentnie odbiły się jak grochem o ścianę, bo astronomka jak gdyby nigdy nic pociągnęła go do środka, mówiąc coś o turystycznych broszurach i poleceniach. Wewnątrz lokalu na szczęście nie było zbyt wielu ludzi – ba, ich dwójka stanowiła aktualnie połowę gości, jak szybko policzył – a miejsce, które wybrała Blanca, znajdowało się z dala od kuchennego szumu oraz samego baru. Z perspektywy kanapy, na jakiej przysiadł zgodnie z życzeniem kobiety, widział też drzwi. Zrobiła to pewnie całkowicie nieświadomie, ale Esteban doceniał ich miejscówkę, pozwalając sobie metaforycznie odetchnąć. Niewygodny, ciosany stołek, którym oboje wzgardzili, zmienił się w wieszak, gdy spoczęły na nim bluza kobiety i ocieplana kurtka Esa. Zadowolony z ogrzewania na poziomie, który pozwalał mu nie dygotać chociaż odrobinę – co w Skandynawii wcale nie było taką oczywistością – podwinął rękawy soczyście żółtego swetra, odsłaniając przedramiona. Ostatecznie wzgardził odzieżą termiczną, zadowalając się zwykłym podkoszulkiem po związanym z nią małym fiaskiem na dachu – z podkoszulkiem nikt nie musiał się szarpać, jakby zdzierał z niego skórę.
- Bez okularów wiesz chociaż, co wybrałaś? – spytał, gdy Blanca triumfalnie i niezbyt precyzyjnie wskazała w menu dwie pozycje, ewidentnie mając problem z czytaniem. Czuł się nieco winny, że wyciągnął ją z domu w porze, kiedy nie funkcjonowała w pełni sprawnie, ale był przecież obok, by w razie potrzeby jej pomóc.
Kompletnie ignorując swoje wcześniejsze gderanie, że alkohol tak wcześnie w ciągu dnia zakrawał na degenerację, po przekazaniu kelnerce zamówienia Blanki, sam wybrał piwo i gravlaxa, wzruszając lekko ramionami, gdy siedząca obok Vargas wytknęła mu hipokryzję.
Pytanie o jego zainteresowania nieco zaskoczyło Estebana swoją gwałtownością oraz intensywnością spojrzenia Blanki – jakby zadawała mu najważniejsze na świecie pytanie. Wsparł przedramię na stoliku, usadzając się tak, by mieć ją względnie przed sobą, a nie musieć co chwilę zerkać w bok.
- Z wami nie ma za dużo tego wolnego – zaczął, parskając krótko śmiechem. Dla niego było to proste stwierdzenie faktu, bo z grupką naukowców co rusz albo wychodził z kimś z mieszkania, albo załatwiał dla nich sprawy sam w mieście i okolicach – niespecjalnie pomyślał, jak mogło to być odebrane z innej perspektywy. - Ale nie czytam wszystkiego, co się nawinie. Lubię komedie i thrillery, ale nie znoszę większości kryminałów – urwał na moment, gdy kelnerka stawiała na stoliku ich napoje. - Kiedyś pochłaniałem ich na pęczki, a potem dowiedziałem się, że większość autorów nie ma pojęcia, o czym pisze. Ja wiem, że to nie jest specjalnie fascynujące, ale jak pisze ci taki, że można sobie prowadzić sprawę bez godzin papierologii i pilnowania się regulaminów, to nic dziwnego, że potem się ludziom wydaje, że się obijamy. Albo czytasz o typie o zachwianej moralności, który idzie do celu nie patrząc na środki i potem dostaje awans, to coś ci się w środku przewraca. Otóż nie, jak komendant cię woła do wyciągania zeznań, to nie ma za to awansu, tylko butelka whisky pod stołem – upił łyk przyjemnie schłodzonego piwa, niemal słysząc z tyłu głowy westchnienie matki. - Większość kryminałów to bzdury, ale jest taka hiszpańska autorka, Ana Elena Hernandez, która wydaje się od lat z serią o strażniczce i jestem prawie pewien, że sama pracuje albo pracowała w tym środowisku. Ma dobre intrygi, a nie jakieś z tyłka wyciągnięte morderstwa, które dałoby się rozwiązać prawie od ręki. Postacie mają zarysowane, wyraźne charaktery, a nie masz wrażenie, że... Nie wiem, że czytasz o kawałkach mokrego kartonu, na które ktoś przylepił twarze. No i romans jest zupełnie niepotrzebny, ale przynajmniej potem się poprawia – umilkł na moment, w zamyśleniu pocierając zarośnięty policzek. - Z komedii najbardziej lubię serię o starszej pani, która nie za bardzo rozumie, jak świat się zmienia, ale próbuje się w tym ogarnąć. Na przykład przypadkiem zatrudnia się w warzelni eliksirów na potencję, albo dołącza do gangu kłusowników i rozstawia ich po kątach, a z wykształcenia jest znawcą języków wymarłych. Za nic nie pamiętam teraz, kto ją napisał, ale jest świetna – podsumował, zastanawiając się, czy przywiózł wszystkie tomy ze sobą. Mógłby podrzucić je Blance, gdyby chciała rzucić okiem. - A ty? Czytasz coś, co nie jest o gwiazdach? Albo Majach czy innych Aztekach? – spytał, podobnie jak i wcześniej ona chcąc dowiedzieć się czegoś, co nie sprowadzało się bezpośrednio do ich pracy.
Nie dodawał wiele do komentarzy odnośnie tych i owych wyjątkowo ładnych zdobień fasady, zadbanych kwiatów na rabatach i w skrzynkach, ale mimo wrażenia, jakie mogło to wywołać, słuchał. Słuchał, nie spuszczając oka z kobiety, której wciąż ufarbowana zaklęciem na bordo główka obracała się we wszystkie strony, próbując przyswoić jak najwięcej. Raz czy dwa musiał lekko pociągnąć Blankę za rękę, by nie zderzyła się z przypadkowym człowiekiem czy inną przeszkodą, śmiejąc się, że na następny spacer kupi jej szelki. Ciepło, które zalęgło mu się w klatce piersiowej oraz lekkość, z jaką stawiał kroki wydawały się w jakiś sposób odległe, jakby należały do kogoś innego.
Nie ingerował w wybór miejsca na obiad – chociaż nie powstrzymał się przed marudzeniem, że na pewno jest za wcześnie, choć nie mógł tego sprawdzić na zegarku, którego nie posiadał – ale kiedy Vargas zdecydowała się przystanąć przed pubem, uniósł sugestywnie brew.
- Serio? Od tego się zaczyna, a potem prosta droga do aresztu, mówię ci – zaczął, choć jego protesty ewidentnie odbiły się jak grochem o ścianę, bo astronomka jak gdyby nigdy nic pociągnęła go do środka, mówiąc coś o turystycznych broszurach i poleceniach. Wewnątrz lokalu na szczęście nie było zbyt wielu ludzi – ba, ich dwójka stanowiła aktualnie połowę gości, jak szybko policzył – a miejsce, które wybrała Blanca, znajdowało się z dala od kuchennego szumu oraz samego baru. Z perspektywy kanapy, na jakiej przysiadł zgodnie z życzeniem kobiety, widział też drzwi. Zrobiła to pewnie całkowicie nieświadomie, ale Esteban doceniał ich miejscówkę, pozwalając sobie metaforycznie odetchnąć. Niewygodny, ciosany stołek, którym oboje wzgardzili, zmienił się w wieszak, gdy spoczęły na nim bluza kobiety i ocieplana kurtka Esa. Zadowolony z ogrzewania na poziomie, który pozwalał mu nie dygotać chociaż odrobinę – co w Skandynawii wcale nie było taką oczywistością – podwinął rękawy soczyście żółtego swetra, odsłaniając przedramiona. Ostatecznie wzgardził odzieżą termiczną, zadowalając się zwykłym podkoszulkiem po związanym z nią małym fiaskiem na dachu – z podkoszulkiem nikt nie musiał się szarpać, jakby zdzierał z niego skórę.
- Bez okularów wiesz chociaż, co wybrałaś? – spytał, gdy Blanca triumfalnie i niezbyt precyzyjnie wskazała w menu dwie pozycje, ewidentnie mając problem z czytaniem. Czuł się nieco winny, że wyciągnął ją z domu w porze, kiedy nie funkcjonowała w pełni sprawnie, ale był przecież obok, by w razie potrzeby jej pomóc.
Kompletnie ignorując swoje wcześniejsze gderanie, że alkohol tak wcześnie w ciągu dnia zakrawał na degenerację, po przekazaniu kelnerce zamówienia Blanki, sam wybrał piwo i gravlaxa, wzruszając lekko ramionami, gdy siedząca obok Vargas wytknęła mu hipokryzję.
Pytanie o jego zainteresowania nieco zaskoczyło Estebana swoją gwałtownością oraz intensywnością spojrzenia Blanki – jakby zadawała mu najważniejsze na świecie pytanie. Wsparł przedramię na stoliku, usadzając się tak, by mieć ją względnie przed sobą, a nie musieć co chwilę zerkać w bok.
- Z wami nie ma za dużo tego wolnego – zaczął, parskając krótko śmiechem. Dla niego było to proste stwierdzenie faktu, bo z grupką naukowców co rusz albo wychodził z kimś z mieszkania, albo załatwiał dla nich sprawy sam w mieście i okolicach – niespecjalnie pomyślał, jak mogło to być odebrane z innej perspektywy. - Ale nie czytam wszystkiego, co się nawinie. Lubię komedie i thrillery, ale nie znoszę większości kryminałów – urwał na moment, gdy kelnerka stawiała na stoliku ich napoje. - Kiedyś pochłaniałem ich na pęczki, a potem dowiedziałem się, że większość autorów nie ma pojęcia, o czym pisze. Ja wiem, że to nie jest specjalnie fascynujące, ale jak pisze ci taki, że można sobie prowadzić sprawę bez godzin papierologii i pilnowania się regulaminów, to nic dziwnego, że potem się ludziom wydaje, że się obijamy. Albo czytasz o typie o zachwianej moralności, który idzie do celu nie patrząc na środki i potem dostaje awans, to coś ci się w środku przewraca. Otóż nie, jak komendant cię woła do wyciągania zeznań, to nie ma za to awansu, tylko butelka whisky pod stołem – upił łyk przyjemnie schłodzonego piwa, niemal słysząc z tyłu głowy westchnienie matki. - Większość kryminałów to bzdury, ale jest taka hiszpańska autorka, Ana Elena Hernandez, która wydaje się od lat z serią o strażniczce i jestem prawie pewien, że sama pracuje albo pracowała w tym środowisku. Ma dobre intrygi, a nie jakieś z tyłka wyciągnięte morderstwa, które dałoby się rozwiązać prawie od ręki. Postacie mają zarysowane, wyraźne charaktery, a nie masz wrażenie, że... Nie wiem, że czytasz o kawałkach mokrego kartonu, na które ktoś przylepił twarze. No i romans jest zupełnie niepotrzebny, ale przynajmniej potem się poprawia – umilkł na moment, w zamyśleniu pocierając zarośnięty policzek. - Z komedii najbardziej lubię serię o starszej pani, która nie za bardzo rozumie, jak świat się zmienia, ale próbuje się w tym ogarnąć. Na przykład przypadkiem zatrudnia się w warzelni eliksirów na potencję, albo dołącza do gangu kłusowników i rozstawia ich po kątach, a z wykształcenia jest znawcą języków wymarłych. Za nic nie pamiętam teraz, kto ją napisał, ale jest świetna – podsumował, zastanawiając się, czy przywiózł wszystkie tomy ze sobą. Mógłby podrzucić je Blance, gdyby chciała rzucić okiem. - A ty? Czytasz coś, co nie jest o gwiazdach? Albo Majach czy innych Aztekach? – spytał, podobnie jak i wcześniej ona chcąc dowiedzieć się czegoś, co nie sprowadzało się bezpośrednio do ich pracy.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Nie 2 Lip - 20:30
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Rozpoczęli wspólne wyjście – pierwszą randkę? - bardzo obiecująco. Esteban pogderał na dobór miejsca tylko po to, by kilka chwil później, po złożeniu zamówienia, zetknąć się ze zdegustowanym spojrzeniem Blanki.
- Od tego się zaczyna, a potem prosta droga do aresztu – powtórzyła za nim bezczelnie, gdy, wbrew swoim mądrościom, zdecydował się na piwo. To ona chciała grzecznie, o samej lemoniadzie, a on tak? Tak ją rozegrać? Barros jeszcze tego nie wiedział, ale Vargas podjęła już decyzję o podebraniu mu kufla na dwa, trzy łyki. Należało jej się!
Starając się nie ekscytować za bardzo na widok odsłoniętych przedramion Esa – na miłość wszystkich bogów, zachowywała się jak wiktoriański lowelas co to po raz pierwszy widzi odsłoniętą kobiecą kostkę lub nadgarstek – parsknęła cicho na jego pytanie.
- Widzę. Wystarczająco, w każdym razie – zawahała się. - Tak sądzę – poprawiła się ostatecznie i wzruszyła ramionami. - Nieważne, zjem co mi dadzą. Rzadko kiedy wybrzydzam – przyznała z rozbawieniem.
Uporawszy się z wyborem dań – nie potrafiła sobie wyobrazić, jak dokładnie będzie wyglądał wybrany przez Esa gravlax, ale z opisu brzmiał apetycznie – Blanca przeciągnęła się lekko i, podobnie jak Barros, usadziła się nieco bokiem do stolika, by móc wygodniej patrzeć na mężczyznę.
A patrzyła uważnie, z wyraźnym zainteresowaniem słuchając jego odpowiedzi. Wsparła łokieć na oparciu kanapy a głowę – na zwiniętej w pięść dłoni, spuszczając Estebana z oka tylko w przerwach na pociągnięcie łyka czy dwóch z własnego kubka.
Na obrazowy opis tego, w czym większość kryminałów nie zgadzało się z rzeczywistością, uśmiechnęła się szeroko.
- Nie wątpię, że masz rację, obawiam się tylko, że... No, sam pomyśl, kto by chciał czytać o tej całej biurokracji, niesprawiedliwości kadrowej, nierównościach finansowych i pewnie jeszcze o szklanym suficie dla młodziutkich absolwentek magicznych akademii policyjnych? – Pokręciła głową z nieskrywanym rozbawieniem. - Nie każdy ma takiego pierdolca na punkcie realizmu w literaturze jak ty – stwierdziła z żartobliwą uszczypliwością, szczerząc się potem od ucha do ucha.
Na wzmiankę o konkretnej autorce, Hernandez, lekko zmarszczyła brwi. Chyba nie znała – co nie było takie znowu zaskakujące, dawno już nie czytała kryminałów. Od dziecka faszerowana głównie fantastyką, robiła czasem skoki w bok dla innych gatunków, im mniej jednak miała czasu na czytanie czegokolwiek poza pozycjami branżowymi – tym bardziej ograniczała się do fantastyki właśnie.
Seria o starszej pani brzmiała jednak zupełnie jak coś, co totalnie chciałaby przeczytać.
- Mam nadzieję, że te akurat masz ze sobą, bo zamierzam ci je podkraść. – Uniosła brwi znacząco, po chwili jednak uśmiechnęła się niewinnie. - Ale oddam, słowo harcerki.
Nigdy nie byłą harcerzem ani skautem, a Esteban pewnie nawet nie wiedział, co to takiego.
Nim zebrała się do podobnego podsumowania własnych preferencji, bez wahania sięgnęła po kufel Barrosa i upiła solidny łyk, ocierając potem buzię z piany. Uśmiechnęła się słodko, nic nie mówiąc. Jakby nie był hipokrytą to może by się powstrzymała, a tak? Nie dawał jej dobrego przykładu, nie?
- Wyobraź sobie, że czytam – roześmiała się. - Chociaż głównie autorów śniących. Mój tata jest niemagiczny, a to on odpowiadał w większości za moje wychowanie literackie, więc... Karmił mnie fantastyką i science fiction – zawahała się. Szczególnie drugi termin musiała raczej wyjaśnić – ale jak? - czyli z jednej strony opowieściami o elfach, smokach, księżniczkach, rycerzach – i magii. A z drugiej – o podróżach ludzi w kosmos, o bitwach w kosmosie, o obcych rasach i... Tym wszystkim, o czym marzą niemagiczni patrząc w gwiazdy. – Uśmiechnęła się przelotnie. Nie dodała, że wiele z tych marzeń jest także jej marzeniami.
Siorbiąc lemoniadę przez słomkę, przypomniała sobie o czymś jeszcze – o czymś, co zaskakująco upodabniało ją do Estebana. Domagał się realizmu w kryminałach, tak? No, a ona szukała czegoś podobnego w romansach dziejących się w świecie nauki. Na uczelniach. W instytutach badawczych. W szpitalach.
- I jeszcze romanse, je też czytam. Też raczej niemagiczne, choć tutaj... Powiedzmy, że w tym gatunku preferuję bardzo określoną niszę. Szukam love story uniwersyteckich. O naukowcach, jakichś różnych... – Wzruszyła ramionami. - Ludziach nauki, powiedzmy. I chyba jednak rozumiem co miałeś na myśli mówiąc o rozbieżnościach literatury z rzeczywistością. Jak mi ktoś pisze, że robiąc doktorat główny bohater ma czas imprezować co drugi dzień, że instytuty są od tak gotowe docenić każdego, kto ma jakiś dobry pomysł, i że w ogóle cała kadra uczelniana to takie jedno słodkie kółko wzajemnej adoracji, jedna wielka rodzina, to... No nie – parsknęła cicho. - To tak nie działa. Na szczęście koleżanka z pracy mojego taty, neurobiolog w NASA... – To też wymagało wyjaśnienia. - Zarabia na siebie badając ludzkie mózgi. A NASA to amerykańska agencja kosmiczna, czyli... Spęd marzycieli. Zbierają najlepszych naukowców z całego świata i myślą o tym, jak badać kosmos. Jak tam polecieć, czy da się osiedlić na księżycu, takie rzeczy. No, w każdym razie, ta koleżanka pisze takie romanse – i robi to świetnie. Pewnie dlatego, że środowisko akademickie jest jej całym życiem. – Uśmiechnęła się z pewnym rozrzewnieniem, potwierdzając, że nie tylko dla tej przyszywanej cioci świat nauki był całym życiem – a przynajmniej znaczną jego częścią.
- No i jeszcze komiksy – dodała na koniec. - Magiczne i niemagiczne. Zostawiłam u rodziców całkiem sporą kolekcję. Słyszałeś o Generale Vargas? Kupiliśmy ją z tatą rok temu dla żartu, a okazało się, że jest naprawdę dobra. O oddziale wilkołaków-komandosów w Iraku. Wiem jak to brzmi – roześmiała się, unosząc ręce w obronnym geście. - Ale jest naprawdę dobre. I magiczne, autor ma świetny styl jeśli chodzi o animację obrazu i zaklinanie ich tak, by pachniały i brzmiały odpowiednio do przedstawianych miejsc.
Gotowa była kontynuować ten wywiad gdy kelnerka przyniosła im ich zamówienie. Uśmiechając się promiennie do dziewczyny – i może nieco zbyt jawnie gapiąc się na jej tyłek, gdy odchodziła – pochyliła się lekko, obniuchując z przyjemnością swoje żeberka (wzrok jej nie zawiódł przy studiowaniu menu!), a potem – łososia zamówionego przez Estebana.
- Ładnie pachnie. I wygląda – wydała fachową opinię i uśmiechnęła się lekko. - Smacznego, kocie. – Określenie pojawiło się już nie pierwszy raz – i chyba zamierzało tak wracać, zazwyczaj gdzieś poza świadomością Blanki.
Dając im chwilę na pochłonięcie pierwszych kęsów zamówionych potraw – wnioskując po jej żeberkach, lokal rzeczywiście zasługiwał na wszystkie te pieśni pochwalne, jakie wyczytała w broszurach – myślała, o co zapytać. Im dłużej myślała, tym więcej miała tematów, które chciałaby z Esem poruszyć – z pewnością więcej niż mogliby obgadać w ciągu jednego wyjścia.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? – spytała w końcu, postanawiając trzymać się podstaw. Zerknęła na sweter Esa. - Żółty? Dobrze ci w nim. Powiedz, że żółty. – Wyszczerzyła zęby, po chwili roześmiała się. - Jeśli to faktycznie żółty to serio, Es, jesteś chodzącą kolekcją kontrastów. Jak można się tak mało uśmiechać, a najbardziej lubić taki radosny kolor? – spytała przekornie, lekko przekrzywiając głowę.
- Od tego się zaczyna, a potem prosta droga do aresztu – powtórzyła za nim bezczelnie, gdy, wbrew swoim mądrościom, zdecydował się na piwo. To ona chciała grzecznie, o samej lemoniadzie, a on tak? Tak ją rozegrać? Barros jeszcze tego nie wiedział, ale Vargas podjęła już decyzję o podebraniu mu kufla na dwa, trzy łyki. Należało jej się!
Starając się nie ekscytować za bardzo na widok odsłoniętych przedramion Esa – na miłość wszystkich bogów, zachowywała się jak wiktoriański lowelas co to po raz pierwszy widzi odsłoniętą kobiecą kostkę lub nadgarstek – parsknęła cicho na jego pytanie.
- Widzę. Wystarczająco, w każdym razie – zawahała się. - Tak sądzę – poprawiła się ostatecznie i wzruszyła ramionami. - Nieważne, zjem co mi dadzą. Rzadko kiedy wybrzydzam – przyznała z rozbawieniem.
Uporawszy się z wyborem dań – nie potrafiła sobie wyobrazić, jak dokładnie będzie wyglądał wybrany przez Esa gravlax, ale z opisu brzmiał apetycznie – Blanca przeciągnęła się lekko i, podobnie jak Barros, usadziła się nieco bokiem do stolika, by móc wygodniej patrzeć na mężczyznę.
A patrzyła uważnie, z wyraźnym zainteresowaniem słuchając jego odpowiedzi. Wsparła łokieć na oparciu kanapy a głowę – na zwiniętej w pięść dłoni, spuszczając Estebana z oka tylko w przerwach na pociągnięcie łyka czy dwóch z własnego kubka.
Na obrazowy opis tego, w czym większość kryminałów nie zgadzało się z rzeczywistością, uśmiechnęła się szeroko.
- Nie wątpię, że masz rację, obawiam się tylko, że... No, sam pomyśl, kto by chciał czytać o tej całej biurokracji, niesprawiedliwości kadrowej, nierównościach finansowych i pewnie jeszcze o szklanym suficie dla młodziutkich absolwentek magicznych akademii policyjnych? – Pokręciła głową z nieskrywanym rozbawieniem. - Nie każdy ma takiego pierdolca na punkcie realizmu w literaturze jak ty – stwierdziła z żartobliwą uszczypliwością, szczerząc się potem od ucha do ucha.
Na wzmiankę o konkretnej autorce, Hernandez, lekko zmarszczyła brwi. Chyba nie znała – co nie było takie znowu zaskakujące, dawno już nie czytała kryminałów. Od dziecka faszerowana głównie fantastyką, robiła czasem skoki w bok dla innych gatunków, im mniej jednak miała czasu na czytanie czegokolwiek poza pozycjami branżowymi – tym bardziej ograniczała się do fantastyki właśnie.
Seria o starszej pani brzmiała jednak zupełnie jak coś, co totalnie chciałaby przeczytać.
- Mam nadzieję, że te akurat masz ze sobą, bo zamierzam ci je podkraść. – Uniosła brwi znacząco, po chwili jednak uśmiechnęła się niewinnie. - Ale oddam, słowo harcerki.
Nigdy nie byłą harcerzem ani skautem, a Esteban pewnie nawet nie wiedział, co to takiego.
Nim zebrała się do podobnego podsumowania własnych preferencji, bez wahania sięgnęła po kufel Barrosa i upiła solidny łyk, ocierając potem buzię z piany. Uśmiechnęła się słodko, nic nie mówiąc. Jakby nie był hipokrytą to może by się powstrzymała, a tak? Nie dawał jej dobrego przykładu, nie?
- Wyobraź sobie, że czytam – roześmiała się. - Chociaż głównie autorów śniących. Mój tata jest niemagiczny, a to on odpowiadał w większości za moje wychowanie literackie, więc... Karmił mnie fantastyką i science fiction – zawahała się. Szczególnie drugi termin musiała raczej wyjaśnić – ale jak? - czyli z jednej strony opowieściami o elfach, smokach, księżniczkach, rycerzach – i magii. A z drugiej – o podróżach ludzi w kosmos, o bitwach w kosmosie, o obcych rasach i... Tym wszystkim, o czym marzą niemagiczni patrząc w gwiazdy. – Uśmiechnęła się przelotnie. Nie dodała, że wiele z tych marzeń jest także jej marzeniami.
Siorbiąc lemoniadę przez słomkę, przypomniała sobie o czymś jeszcze – o czymś, co zaskakująco upodabniało ją do Estebana. Domagał się realizmu w kryminałach, tak? No, a ona szukała czegoś podobnego w romansach dziejących się w świecie nauki. Na uczelniach. W instytutach badawczych. W szpitalach.
- I jeszcze romanse, je też czytam. Też raczej niemagiczne, choć tutaj... Powiedzmy, że w tym gatunku preferuję bardzo określoną niszę. Szukam love story uniwersyteckich. O naukowcach, jakichś różnych... – Wzruszyła ramionami. - Ludziach nauki, powiedzmy. I chyba jednak rozumiem co miałeś na myśli mówiąc o rozbieżnościach literatury z rzeczywistością. Jak mi ktoś pisze, że robiąc doktorat główny bohater ma czas imprezować co drugi dzień, że instytuty są od tak gotowe docenić każdego, kto ma jakiś dobry pomysł, i że w ogóle cała kadra uczelniana to takie jedno słodkie kółko wzajemnej adoracji, jedna wielka rodzina, to... No nie – parsknęła cicho. - To tak nie działa. Na szczęście koleżanka z pracy mojego taty, neurobiolog w NASA... – To też wymagało wyjaśnienia. - Zarabia na siebie badając ludzkie mózgi. A NASA to amerykańska agencja kosmiczna, czyli... Spęd marzycieli. Zbierają najlepszych naukowców z całego świata i myślą o tym, jak badać kosmos. Jak tam polecieć, czy da się osiedlić na księżycu, takie rzeczy. No, w każdym razie, ta koleżanka pisze takie romanse – i robi to świetnie. Pewnie dlatego, że środowisko akademickie jest jej całym życiem. – Uśmiechnęła się z pewnym rozrzewnieniem, potwierdzając, że nie tylko dla tej przyszywanej cioci świat nauki był całym życiem – a przynajmniej znaczną jego częścią.
- No i jeszcze komiksy – dodała na koniec. - Magiczne i niemagiczne. Zostawiłam u rodziców całkiem sporą kolekcję. Słyszałeś o Generale Vargas? Kupiliśmy ją z tatą rok temu dla żartu, a okazało się, że jest naprawdę dobra. O oddziale wilkołaków-komandosów w Iraku. Wiem jak to brzmi – roześmiała się, unosząc ręce w obronnym geście. - Ale jest naprawdę dobre. I magiczne, autor ma świetny styl jeśli chodzi o animację obrazu i zaklinanie ich tak, by pachniały i brzmiały odpowiednio do przedstawianych miejsc.
Gotowa była kontynuować ten wywiad gdy kelnerka przyniosła im ich zamówienie. Uśmiechając się promiennie do dziewczyny – i może nieco zbyt jawnie gapiąc się na jej tyłek, gdy odchodziła – pochyliła się lekko, obniuchując z przyjemnością swoje żeberka (wzrok jej nie zawiódł przy studiowaniu menu!), a potem – łososia zamówionego przez Estebana.
- Ładnie pachnie. I wygląda – wydała fachową opinię i uśmiechnęła się lekko. - Smacznego, kocie. – Określenie pojawiło się już nie pierwszy raz – i chyba zamierzało tak wracać, zazwyczaj gdzieś poza świadomością Blanki.
Dając im chwilę na pochłonięcie pierwszych kęsów zamówionych potraw – wnioskując po jej żeberkach, lokal rzeczywiście zasługiwał na wszystkie te pieśni pochwalne, jakie wyczytała w broszurach – myślała, o co zapytać. Im dłużej myślała, tym więcej miała tematów, które chciałaby z Esem poruszyć – z pewnością więcej niż mogliby obgadać w ciągu jednego wyjścia.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? – spytała w końcu, postanawiając trzymać się podstaw. Zerknęła na sweter Esa. - Żółty? Dobrze ci w nim. Powiedz, że żółty. – Wyszczerzyła zęby, po chwili roześmiała się. - Jeśli to faktycznie żółty to serio, Es, jesteś chodzącą kolekcją kontrastów. Jak można się tak mało uśmiechać, a najbardziej lubić taki radosny kolor? – spytała przekornie, lekko przekrzywiając głowę.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Pon 3 Lip - 21:48
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie każdy ma takiego pierdolca na punkcie realizmu w literaturze jak ty.
Z teatralnym, wyraźnie przerysowanym westchnieniem, Esteban złapał się za serce, przewracając oczami.
- Drwić z mojego przywiązania, żeby to wszystko miało jakieś ręce i nogi, jak możesz – rzucił, czując w dole brzucha coś, czego zdecydowanie nie nazwałby motylami. To było coś starszego, coś co miało własny, pokręcony rozum i tak długo ciche, niezainteresowane nikim lub niczym, teraz pokazywało łapą w kierunku Blanki, oblizując paszczę. „Ta. Ta mi się podoba.”
- Będę musiał sprawdzić w kufrze, czy mam je od początku, bo tak to czytam już na wyrywki – odparł, gdy kobieta wyraziła zainteresowanie absolutnie popieprzoną serią o starszej pani, szybko podejmując decyzję, że jeśli nie miał przy sobie wszystkich tomów, to co stało na przeszkodzie je dokupić? A właściwie to zamówić po portugalsku albo hiszpańsku, wiedział, że w tych językach historie brzmiały jak trzeba – przekład duński musiałby najpierw sam sprawdzić, zanim podetknąłby go całkowicie nowemu czytelnikowi. Nie chciał, by Vargas psuła sobie wrażenia, gdyby tłumacz okazał się kiepski.
Sugestywnie uniósł brew, kiedy nie pytając o pozwolenie, Blanca sięgnęła po jego kufel, z uśmieszkiem upodabniającym ją do wyjątkowo psotnego chochlika, upijając kilka łyków.
- Uważaj, ja akurat wiem, jak przetrwać areszt, a ty chyba nie – wytknął z cieniem rozbawienia w głosie, przysuwając sobie naczynie, gdy je odstawiła i obracając je tak, by wziąć łyk dokładnie w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem odcisnęły się jej usta.
Za chwilę słuchał już odpowiedzi na pytanie, które sam zadał, przekrzywiając lekko głowę na nieznane terminy, ale Blanca zdążyła już przyswoić, jak wiele rzeczy związanych ze światem śniących stanowiło dla niego zupełną nowość, bo zaraz tłumaczyła nowe słowa. Doceniał, że nie pozwalała mu czuć się gorszym tylko dlatego, że nie rozumiał.
- Czyli fantastyka to coś jak... Jak śniący wyobrażają sobie świat magicznych? – spytał, bardziej zaintrygowany tym faktem, niż literaturą mogącą traktować o podróżach w kosmos. - Te science fiction właściwie też brzmi podobnie. Magicznie, to mam na myśli.
Na wzmiankę, że Vargas czytała również romanse i miała co do nich specjalne wymogi, uśmiechnął się lekko, niezbyt zaskoczony tym faktem – biorąc pod uwagę jej usposobienie, nawet znając ją raptem chwilę, łatwo było sobie wyobrazić, że lubi ten gatunek. Kiedy podała mu ten fakt na tacy, bez problemu wyobraził sobie, jak siedziała wieczorami pod kocem, w puchatych skarpetkach, z pluszowym Oktawianem i kubkiem kakao pod ręką, z wypiekami na twarzy przerzucając kolejne strony.
- No co ty, a ja myślałem, że naukowcy co tydzień mają inny kolor włosów i regularnie chodzą na potańcówki – rzucił sarkastycznie, wspierając policzek na zwiniętej pięści, odgryzając się Blance za wcześniejsze wytykanie jego przywiązania do realizmu. Wcale nie była lepsza, gdy przychodziło do odpowiedniego tematu. Przeszła mu przez głowę myśl, że może chciała kiedyś dostać się do tego całego NASA, o którym opowiadała z wyraźną emocją w głosie oraz zapałem, który ujawniał się, gdy opowiadała też o pracy, ale na razie odsunął to pytanie. Miał jeszcze dużo czasu, żeby je kiedyś zadać.
Słuchając o zaklętych komiksach najpierw krzywił się z lekkim niedowierzaniem – historia o wilkołakach-komandosach? - podsumowując wywód Blanki krótkiem Hm, zanim przetrawił informację. Koncept był może dziwny, ale reszta...
- Będziesz musiała mi je pokazać, żebym mógł się przekonać, czy naprawdę są takie świetne – przyznał, nastawiony do tematu z lekkim dystansem. Nie było w tym nic osobistego, po prostu na każdą nową rzecz Esteban musiał się dłuższą chwilę poprzyglądać, zanim się z nią oswoił i uznał, że jest warta uwagi.
Z lekkim parsknięciem i ukłuciem zazdrości zwrócił uwagę, jak Vargas przyglądała się tyłkowi odchodzącej kelnerki – ładnie podkreślała go opięta spódnica, a sama Blanca uprzedzała, że będzie patrzeć, tak samo jak patrzeć mógł on, ale... Cholera, był zazdrosny. Tak zwyczajnie, z lepkim posmakiem czegoś kwaśnego na języku i warkotem gotowym wydostać się z gardła. W nerwowym odruchu zastukał palcami w blat stołu, zanim - zapewne nieświadomie - ugłaskało go urocze nazewnictwo. Mógłby się kłócić, że bliżej mu było do gada, a nie kochanego, puchatego stworzenia, ale gad nie miałby odpowiedniego wydźwięku – raczej myślało się o nich jak o oślizgłych, wrednych mendach. Zdecydowanie wolał, żeby Blanca nazywała go kotem. Pasowało mu to.
Tatar na ciemnych pieczywie był świetnym wyborem, a popijane wcześniej piwo tylko zaostrzyło apetyt.
Zapytany nagle o swój ulubiony kolor, Esteban niemal wybuchnął śmiechem na absurd tego absolutnie podstawowego pytania, które przecież sam też chciał zadać kobiecie, a jakoś zapomniał, kiedy pojawił się temat książek. Uśmiech najpierw czający się w kącie jego ust rósł z każdym kolejnym słowem, komplementem i spekulacją Vargas – wreszcie wsparł się znów na kanapie, nachylając nieco w jej kierunku. Choć już zelżał, czuł cień zapachu cytrusowych perfum, który do niej przylgnął.
- Najbardziej lubię żółty. A ty? – potwierdził z rozbawieniem. - A jak już chcesz mówić o kontrastach, nie zapominaj, że lubię też zaplatać włosy małym i dużym dziewczynkom. Poza tym uwielbiam małe kotki i kurczaczki, a czasami maluję też pejzaże – przekrzywił głowę, naśladując w tym geście Blankę. Przyglądał się wyrazowi jej twarzy i ciemnym oczom, czekając, kiedy oskarży go o zmyślanie.
- A skoro o tym mowa... – zaczął po chwili, świadomie zmuszając się, by objąć dłonią własne udo, zamiast tego kobiety. - Wiem, że łatwo się ekscytujesz. Lubisz słodkie i pluszaki. Proponujesz, żeby na listy napisane przez skurwysynów odpowiadać uprzejmie i tańczysz ze swoją muzyką, jakby nikt na ciebie nie patrzył. Jesteś jak takie małe słońce, kiedy pojawiasz się w pokoju – wyliczał kompletnie nieświadom, jaki efekt mogły wywołać jego słowa, szczególnie gdy w brzmienie jego głosu zakradła się lekka chrypka. - Gdzie jest twój kontrast? Co doprowadza cię do szału i czego nie możesz znieść?
Odczekał moment, przetrawiając zdziwienie kobiety widoczne gołym okiem, zanim uśmiechnął się przekornie, dodając jeszcze:
- Co, myślałaś, że będę zadawał ci tylko pytania o to, ile chcesz dzieciaków i gdzie zbudujemy dom? Nie ma tak łatwo.
Z teatralnym, wyraźnie przerysowanym westchnieniem, Esteban złapał się za serce, przewracając oczami.
- Drwić z mojego przywiązania, żeby to wszystko miało jakieś ręce i nogi, jak możesz – rzucił, czując w dole brzucha coś, czego zdecydowanie nie nazwałby motylami. To było coś starszego, coś co miało własny, pokręcony rozum i tak długo ciche, niezainteresowane nikim lub niczym, teraz pokazywało łapą w kierunku Blanki, oblizując paszczę. „Ta. Ta mi się podoba.”
- Będę musiał sprawdzić w kufrze, czy mam je od początku, bo tak to czytam już na wyrywki – odparł, gdy kobieta wyraziła zainteresowanie absolutnie popieprzoną serią o starszej pani, szybko podejmując decyzję, że jeśli nie miał przy sobie wszystkich tomów, to co stało na przeszkodzie je dokupić? A właściwie to zamówić po portugalsku albo hiszpańsku, wiedział, że w tych językach historie brzmiały jak trzeba – przekład duński musiałby najpierw sam sprawdzić, zanim podetknąłby go całkowicie nowemu czytelnikowi. Nie chciał, by Vargas psuła sobie wrażenia, gdyby tłumacz okazał się kiepski.
Sugestywnie uniósł brew, kiedy nie pytając o pozwolenie, Blanca sięgnęła po jego kufel, z uśmieszkiem upodabniającym ją do wyjątkowo psotnego chochlika, upijając kilka łyków.
- Uważaj, ja akurat wiem, jak przetrwać areszt, a ty chyba nie – wytknął z cieniem rozbawienia w głosie, przysuwając sobie naczynie, gdy je odstawiła i obracając je tak, by wziąć łyk dokładnie w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem odcisnęły się jej usta.
Za chwilę słuchał już odpowiedzi na pytanie, które sam zadał, przekrzywiając lekko głowę na nieznane terminy, ale Blanca zdążyła już przyswoić, jak wiele rzeczy związanych ze światem śniących stanowiło dla niego zupełną nowość, bo zaraz tłumaczyła nowe słowa. Doceniał, że nie pozwalała mu czuć się gorszym tylko dlatego, że nie rozumiał.
- Czyli fantastyka to coś jak... Jak śniący wyobrażają sobie świat magicznych? – spytał, bardziej zaintrygowany tym faktem, niż literaturą mogącą traktować o podróżach w kosmos. - Te science fiction właściwie też brzmi podobnie. Magicznie, to mam na myśli.
Na wzmiankę, że Vargas czytała również romanse i miała co do nich specjalne wymogi, uśmiechnął się lekko, niezbyt zaskoczony tym faktem – biorąc pod uwagę jej usposobienie, nawet znając ją raptem chwilę, łatwo było sobie wyobrazić, że lubi ten gatunek. Kiedy podała mu ten fakt na tacy, bez problemu wyobraził sobie, jak siedziała wieczorami pod kocem, w puchatych skarpetkach, z pluszowym Oktawianem i kubkiem kakao pod ręką, z wypiekami na twarzy przerzucając kolejne strony.
- No co ty, a ja myślałem, że naukowcy co tydzień mają inny kolor włosów i regularnie chodzą na potańcówki – rzucił sarkastycznie, wspierając policzek na zwiniętej pięści, odgryzając się Blance za wcześniejsze wytykanie jego przywiązania do realizmu. Wcale nie była lepsza, gdy przychodziło do odpowiedniego tematu. Przeszła mu przez głowę myśl, że może chciała kiedyś dostać się do tego całego NASA, o którym opowiadała z wyraźną emocją w głosie oraz zapałem, który ujawniał się, gdy opowiadała też o pracy, ale na razie odsunął to pytanie. Miał jeszcze dużo czasu, żeby je kiedyś zadać.
Słuchając o zaklętych komiksach najpierw krzywił się z lekkim niedowierzaniem – historia o wilkołakach-komandosach? - podsumowując wywód Blanki krótkiem Hm, zanim przetrawił informację. Koncept był może dziwny, ale reszta...
- Będziesz musiała mi je pokazać, żebym mógł się przekonać, czy naprawdę są takie świetne – przyznał, nastawiony do tematu z lekkim dystansem. Nie było w tym nic osobistego, po prostu na każdą nową rzecz Esteban musiał się dłuższą chwilę poprzyglądać, zanim się z nią oswoił i uznał, że jest warta uwagi.
Z lekkim parsknięciem i ukłuciem zazdrości zwrócił uwagę, jak Vargas przyglądała się tyłkowi odchodzącej kelnerki – ładnie podkreślała go opięta spódnica, a sama Blanca uprzedzała, że będzie patrzeć, tak samo jak patrzeć mógł on, ale... Cholera, był zazdrosny. Tak zwyczajnie, z lepkim posmakiem czegoś kwaśnego na języku i warkotem gotowym wydostać się z gardła. W nerwowym odruchu zastukał palcami w blat stołu, zanim - zapewne nieświadomie - ugłaskało go urocze nazewnictwo. Mógłby się kłócić, że bliżej mu było do gada, a nie kochanego, puchatego stworzenia, ale gad nie miałby odpowiedniego wydźwięku – raczej myślało się o nich jak o oślizgłych, wrednych mendach. Zdecydowanie wolał, żeby Blanca nazywała go kotem. Pasowało mu to.
Tatar na ciemnych pieczywie był świetnym wyborem, a popijane wcześniej piwo tylko zaostrzyło apetyt.
Zapytany nagle o swój ulubiony kolor, Esteban niemal wybuchnął śmiechem na absurd tego absolutnie podstawowego pytania, które przecież sam też chciał zadać kobiecie, a jakoś zapomniał, kiedy pojawił się temat książek. Uśmiech najpierw czający się w kącie jego ust rósł z każdym kolejnym słowem, komplementem i spekulacją Vargas – wreszcie wsparł się znów na kanapie, nachylając nieco w jej kierunku. Choć już zelżał, czuł cień zapachu cytrusowych perfum, który do niej przylgnął.
- Najbardziej lubię żółty. A ty? – potwierdził z rozbawieniem. - A jak już chcesz mówić o kontrastach, nie zapominaj, że lubię też zaplatać włosy małym i dużym dziewczynkom. Poza tym uwielbiam małe kotki i kurczaczki, a czasami maluję też pejzaże – przekrzywił głowę, naśladując w tym geście Blankę. Przyglądał się wyrazowi jej twarzy i ciemnym oczom, czekając, kiedy oskarży go o zmyślanie.
- A skoro o tym mowa... – zaczął po chwili, świadomie zmuszając się, by objąć dłonią własne udo, zamiast tego kobiety. - Wiem, że łatwo się ekscytujesz. Lubisz słodkie i pluszaki. Proponujesz, żeby na listy napisane przez skurwysynów odpowiadać uprzejmie i tańczysz ze swoją muzyką, jakby nikt na ciebie nie patrzył. Jesteś jak takie małe słońce, kiedy pojawiasz się w pokoju – wyliczał kompletnie nieświadom, jaki efekt mogły wywołać jego słowa, szczególnie gdy w brzmienie jego głosu zakradła się lekka chrypka. - Gdzie jest twój kontrast? Co doprowadza cię do szału i czego nie możesz znieść?
Odczekał moment, przetrawiając zdziwienie kobiety widoczne gołym okiem, zanim uśmiechnął się przekornie, dodając jeszcze:
- Co, myślałaś, że będę zadawał ci tylko pytania o to, ile chcesz dzieciaków i gdzie zbudujemy dom? Nie ma tak łatwo.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Wto 4 Lip - 18:13
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Spośród wszystkich pytań, jakie mógł zadać, wybrał właśnie to. Zaskoczył tym Blankę tak bardzo, że wszystko, o czym rozmawiali, jakby straciło znaczenie. Oczywiście, nie było tak – ulubione książki Estebana Vargas skrupulatnie odnotowała w pamięci, podobnie jak to, by podsunąć mu komiksy i by przy pierwszej okazji odwdzięczyć się za te uszczypliwości odnośnie jej lat studenckich. Tym niemniej jednym pytaniem Esteban sprawił, że... Blanca stała się zakłopotana. Nie dlatego, że nie wiedziała, co odpowiedzieć – nie należała do tych, co twierdzą, że nie mają absolutnie żadnych wad – ale raczej przez ciężar tematu. To nie było już poruszanie się po bezpiecznych wodach ulubionej literatury, muzyki, wymarzonych podróży czy najsłodszych zwierzątek świata. Nie, tym razem to był wątek z grubej rury, a skoro tak, Vargas zabrała się do niego tak, jak zwykle, czyli – grając na czas. Była przecież cholernym tchórzem.
- Ja... Nie wiem – zaczęła od tego, co prostsze – koloru. Wzruszyła lekko ramionami. – Noszę się we wszystkich kolorach tęczy i właściwie żaden nie jest... Nie faworyzuję żadnego – parsknęła cicho. – Ale jakbym już naprawdę miała wybrać, to chyba granat. Albo ciemny fiolet. Albo coś pomiędzy.
Potem uczepiła się tego, co Esteban powiedział o sobie – bo to też było łatwe.
- Warkocze to jeszcze, ale kurczaczki? I malowanie? Żartujesz sobie ze mnie – stwierdziła z przekonaniem, a gdy okazało się, że Barros chyba jednak nie żartuje, uniosła brwi w zdumieniu. – Dlaczego nigdy się nie chwaliłeś? Malowaniem – uściśliła, jakby równie dobrze mógł na prawo i lewo rozgłaszać dumnie swoje umiłowanie do puchatego drobiu.
I wreszcie, na koniec, przyszedł czas na ten ładunek, który należało czym prędzej rozbroić – co było o tyle trudne, że po wcześniejszym opisie, jaki Es jej zafundował, Blanca poczuła się… Dziwnie. Dziwnie dobrze. Uśmiechała się szeroko, bo jak miała się nie uśmiechać, kiedy mężczyzna, który tak szalenie cię kręci, nazywa cię słońcem?
Uśmiech spełzł szybko.
Nie była przyzwyczajona, by rozmawiać o swoich wadach – nie dlatego, że za punkt honoru przyjęła sobie nigdy nie wyjść na słabą, co raczej... Przez lęk. Obawy przed tym, że odstraszy od siebie ludzi, których odstraszyć wcale by nie chciała. Nie bała się mówić o swoich zgrzytach charakteru komuś, kto nic dla niej nie znaczył. Gdy jednak chodziło o tych, którzy w taki czy inny sposób byli jej bliscy...
Odetchnęła powoli. Serce galopowało jej teraz z bardzo różnych powodów: z powodu laurki, jaką odmalował na jej temat Estebana i z racji dzieciaków, domu i zbudujemy – my – postawionych razem w jednym zdaniu; przez to dziwne uczucie, jakie wywołał w niej obrazek ust Barrosa tam, gdzie jeszcze przed momentem ona sama odciskała swoje; wreszcie z powodu cienkiej granicy, na której miała teraz balansować.
- No nie wiem, na przykład. Albo gdzie bym chciała pojechać na wakację. Wiesz, że zaczniemy od pytań bardziej humanitarnych – odpowiedziała i zaśmiała się krótko, choć tym razem bez większego rozbawienia.
Przeżuła jeszcze kęs mięsa, popiła łykami kończącej się zbyt szybko lemoniady, otarła usta serwetką.
Gdzie jest twój kontrast?
- To prochy i dawanie dupy na prawo i lewo już nie wystarcza? – odparowała i zaśmiała się krótko, pod nieporadną pyskówką chowając – raczej nieudolnie – chwilowe oszołomienie.
Co doprowadza cię do szału i czego nie możesz znieść?
- Nierówności społecznych i wojen na świecie – palnęła bezczelnie, doskonale wiedząc, że nie o to chodzi. Zupełnie nie o to.
Przygryzła wargę, myśląc. Wahała się – chociaż raczej nie nad tym, o czym mógł pomyśleć Esteban.
O dziwo, decyzja, czy rzeczywiście być szczerą, otworzyć się tak bardzo, była decyzją, którą Blanca podjęła dosyć łatwo. Tak. Oczywiście, że tak. Szybkość takiej deklaracji nie znaczyła, że było to dla Vargas łatwe, ale – zaskakująco, rzeczywiście nie miała wątpliwości. Chciała poznać Esa, chciała, by oboje się poznali – i z tej perspektywy pytanie postawione przez Barrosa było zupełnie na miejscu. Bardzo fair, tym bardziej, że oboje byli przecież po przejściach. Esteban miał prawo pragnąć szczerości, od początku. Miał prawo sprawdzać karty już teraz.
Blanca jednak nie nawykła do tego, by wykładać na stół absolutnie wszystko.
Tym niemniej, w głębi serca była absolutnie pewna, że Es zasługuje na szczerość – i że ona chce mu ją dać. Pod tym względem nie wahała się ani przez chwilę.
To, co sprawiało, że cisza z jej strony zaczęła się trochę przedłużać, to świadomość ryzyka – i dochodzące do głosu niepewności, których, wbrew pozorom, wcale się nie pozbyła. Na zewnątrz mogła być hop do przodu, w środku – w większości sytuacji – też. Ale nie zawsze. Nie teraz.
Teraz znów nie była pewna, czy jest wystarczająco dobra – i czy przez odkrycie się czegoś nie straci.
Gdy wreszcie zaczęła mówić, jej słowa nie były do końca odpowiedzią na postawione pytanie. Nie mówiła wcale o tym, co ją drażni i wścieka. Chciał jednak kontrastów, więc... To o nich mówiła. O rysach, których wcale nie miała tak mało.
- Często robię, zanim pomyślę i mówię rzeczy, których wcale nie myślę. Im bardziej spierdolę tym trudniej przychodzi mi przepraszanie. Czasem, gdy brakuje mi argumentów, reaguję agresją nawet na pierdoły – zaczęła wymieniać. Nie zastanawiała się nad kolejnością – nie mogła. Musiała mówić, póki miała dość odwagi.
Esteban mógł wcale nie planować aż takiego kalibru wyznań, ale dla Blanki tak postawione pytanie domagało się bardzo określonej odpowiedzi. Nawet w takim przypadku musiała jednak to przełamać. Musiała, bo, nie przyszli tu przecież smęcić.
- Potrafię zrobić w domu straszny syf, bo zawsze mam coś ważniejszego do roboty niż sprzątanie. Kradnę ciuchy i podbieram... W sumie wszystko, często bez pytania. I często jestem przekonana, że mam rację – nawet, jeśli jej nie mam. Przyjęcie do wiadomości, że jest inaczej przychodzi mi raczej z trudem – parsknęła cicho, choć, tak szczerze mówiąc, to wcale nie było aż tak zabawne. Biorąc pod uwagę, jak uparta potrafiła być, łatwo było wyobrazić sobie, do czego może doprowadzić taka kombinacja.
Jeszcze nigdy nie rzucała w trakcie kłótni talerzami, ale hej – wszystko przed nią. Meksykańska krew była cholernie gorąca, a Blanca była tego całkiem niezłym przykładem.
Dopiła duszkiem resztę lemoniady, w kolejnej chwili sięgając znowu po kufel Esa, by dodatkowymi łykami piwa zwilżyć nagle suche, drapiące gardło. Odetchnęła głęboko, zmusiła się, by rozluźnić plecy – nie jesteś tu na rozstrzelaniu, a on nie miał na myśli nic złego – i, bez uprzedzenia, sięgnęła po dłoń Estebana, by przełożyć ją z jego uda na swoje, jednocześnie przysuwając się trochę bliżej mężczyzny.
Widziała, jak zawahał się te parę chwil temu. Wtedy nie zareagowała, ale, do cholery, jeśli miał być… jeśli był jej facetem, to nie musiał się wahać. Nie powinien musieć. To, że w mieszkaniu dzielonym z resztą narzuciła jakieś granice, to... To nie potrwa długo. Wiedziała, że ona sama po prostu nie wytrwa w tym postanowieniu przez nie wiadomo ile czasu.
A teraz nie byli tam, tylko tu.
- Ja... Nie wiem – zaczęła od tego, co prostsze – koloru. Wzruszyła lekko ramionami. – Noszę się we wszystkich kolorach tęczy i właściwie żaden nie jest... Nie faworyzuję żadnego – parsknęła cicho. – Ale jakbym już naprawdę miała wybrać, to chyba granat. Albo ciemny fiolet. Albo coś pomiędzy.
Potem uczepiła się tego, co Esteban powiedział o sobie – bo to też było łatwe.
- Warkocze to jeszcze, ale kurczaczki? I malowanie? Żartujesz sobie ze mnie – stwierdziła z przekonaniem, a gdy okazało się, że Barros chyba jednak nie żartuje, uniosła brwi w zdumieniu. – Dlaczego nigdy się nie chwaliłeś? Malowaniem – uściśliła, jakby równie dobrze mógł na prawo i lewo rozgłaszać dumnie swoje umiłowanie do puchatego drobiu.
I wreszcie, na koniec, przyszedł czas na ten ładunek, który należało czym prędzej rozbroić – co było o tyle trudne, że po wcześniejszym opisie, jaki Es jej zafundował, Blanca poczuła się… Dziwnie. Dziwnie dobrze. Uśmiechała się szeroko, bo jak miała się nie uśmiechać, kiedy mężczyzna, który tak szalenie cię kręci, nazywa cię słońcem?
Uśmiech spełzł szybko.
Nie była przyzwyczajona, by rozmawiać o swoich wadach – nie dlatego, że za punkt honoru przyjęła sobie nigdy nie wyjść na słabą, co raczej... Przez lęk. Obawy przed tym, że odstraszy od siebie ludzi, których odstraszyć wcale by nie chciała. Nie bała się mówić o swoich zgrzytach charakteru komuś, kto nic dla niej nie znaczył. Gdy jednak chodziło o tych, którzy w taki czy inny sposób byli jej bliscy...
Odetchnęła powoli. Serce galopowało jej teraz z bardzo różnych powodów: z powodu laurki, jaką odmalował na jej temat Estebana i z racji dzieciaków, domu i zbudujemy – my – postawionych razem w jednym zdaniu; przez to dziwne uczucie, jakie wywołał w niej obrazek ust Barrosa tam, gdzie jeszcze przed momentem ona sama odciskała swoje; wreszcie z powodu cienkiej granicy, na której miała teraz balansować.
- No nie wiem, na przykład. Albo gdzie bym chciała pojechać na wakację. Wiesz, że zaczniemy od pytań bardziej humanitarnych – odpowiedziała i zaśmiała się krótko, choć tym razem bez większego rozbawienia.
Przeżuła jeszcze kęs mięsa, popiła łykami kończącej się zbyt szybko lemoniady, otarła usta serwetką.
Gdzie jest twój kontrast?
- To prochy i dawanie dupy na prawo i lewo już nie wystarcza? – odparowała i zaśmiała się krótko, pod nieporadną pyskówką chowając – raczej nieudolnie – chwilowe oszołomienie.
Co doprowadza cię do szału i czego nie możesz znieść?
- Nierówności społecznych i wojen na świecie – palnęła bezczelnie, doskonale wiedząc, że nie o to chodzi. Zupełnie nie o to.
Przygryzła wargę, myśląc. Wahała się – chociaż raczej nie nad tym, o czym mógł pomyśleć Esteban.
O dziwo, decyzja, czy rzeczywiście być szczerą, otworzyć się tak bardzo, była decyzją, którą Blanca podjęła dosyć łatwo. Tak. Oczywiście, że tak. Szybkość takiej deklaracji nie znaczyła, że było to dla Vargas łatwe, ale – zaskakująco, rzeczywiście nie miała wątpliwości. Chciała poznać Esa, chciała, by oboje się poznali – i z tej perspektywy pytanie postawione przez Barrosa było zupełnie na miejscu. Bardzo fair, tym bardziej, że oboje byli przecież po przejściach. Esteban miał prawo pragnąć szczerości, od początku. Miał prawo sprawdzać karty już teraz.
Blanca jednak nie nawykła do tego, by wykładać na stół absolutnie wszystko.
Tym niemniej, w głębi serca była absolutnie pewna, że Es zasługuje na szczerość – i że ona chce mu ją dać. Pod tym względem nie wahała się ani przez chwilę.
To, co sprawiało, że cisza z jej strony zaczęła się trochę przedłużać, to świadomość ryzyka – i dochodzące do głosu niepewności, których, wbrew pozorom, wcale się nie pozbyła. Na zewnątrz mogła być hop do przodu, w środku – w większości sytuacji – też. Ale nie zawsze. Nie teraz.
Teraz znów nie była pewna, czy jest wystarczająco dobra – i czy przez odkrycie się czegoś nie straci.
Gdy wreszcie zaczęła mówić, jej słowa nie były do końca odpowiedzią na postawione pytanie. Nie mówiła wcale o tym, co ją drażni i wścieka. Chciał jednak kontrastów, więc... To o nich mówiła. O rysach, których wcale nie miała tak mało.
- Często robię, zanim pomyślę i mówię rzeczy, których wcale nie myślę. Im bardziej spierdolę tym trudniej przychodzi mi przepraszanie. Czasem, gdy brakuje mi argumentów, reaguję agresją nawet na pierdoły – zaczęła wymieniać. Nie zastanawiała się nad kolejnością – nie mogła. Musiała mówić, póki miała dość odwagi.
Esteban mógł wcale nie planować aż takiego kalibru wyznań, ale dla Blanki tak postawione pytanie domagało się bardzo określonej odpowiedzi. Nawet w takim przypadku musiała jednak to przełamać. Musiała, bo, nie przyszli tu przecież smęcić.
- Potrafię zrobić w domu straszny syf, bo zawsze mam coś ważniejszego do roboty niż sprzątanie. Kradnę ciuchy i podbieram... W sumie wszystko, często bez pytania. I często jestem przekonana, że mam rację – nawet, jeśli jej nie mam. Przyjęcie do wiadomości, że jest inaczej przychodzi mi raczej z trudem – parsknęła cicho, choć, tak szczerze mówiąc, to wcale nie było aż tak zabawne. Biorąc pod uwagę, jak uparta potrafiła być, łatwo było wyobrazić sobie, do czego może doprowadzić taka kombinacja.
Jeszcze nigdy nie rzucała w trakcie kłótni talerzami, ale hej – wszystko przed nią. Meksykańska krew była cholernie gorąca, a Blanca była tego całkiem niezłym przykładem.
Dopiła duszkiem resztę lemoniady, w kolejnej chwili sięgając znowu po kufel Esa, by dodatkowymi łykami piwa zwilżyć nagle suche, drapiące gardło. Odetchnęła głęboko, zmusiła się, by rozluźnić plecy – nie jesteś tu na rozstrzelaniu, a on nie miał na myśli nic złego – i, bez uprzedzenia, sięgnęła po dłoń Estebana, by przełożyć ją z jego uda na swoje, jednocześnie przysuwając się trochę bliżej mężczyzny.
Widziała, jak zawahał się te parę chwil temu. Wtedy nie zareagowała, ale, do cholery, jeśli miał być… jeśli był jej facetem, to nie musiał się wahać. Nie powinien musieć. To, że w mieszkaniu dzielonym z resztą narzuciła jakieś granice, to... To nie potrwa długo. Wiedziała, że ona sama po prostu nie wytrwa w tym postanowieniu przez nie wiadomo ile czasu.
A teraz nie byli tam, tylko tu.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Sro 5 Lip - 19:21
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban nie wybrał swojego pytania po to, by zrobić Blance przykrość – wiedział, jak prawdopodobnie wybrzmiało w jej uszach i jakie emocje mogło wywołać, ale potrzebował wiedzieć. Chciał wiedzieć, co uważała za swoje największe wady i co ją najbardziej frustrowało. Po małżeństwie, które wypaliło się długo przed jego oficjalnym zakończeniem, jak wody i oddechu potrzebował autentyczności, chociaż skrawka wydartego z miękkiego trzonu człowieka. Odsłonięcia się, pokazania, że w duecie nie był jedynym, który gotowy był na rezygnację z komfortu na rzecz drugiej osoby.
Nie poganiał Blanki, dając jej czas na decyzję. Kolejną z wielu.
- Jakby patrzeć na charaktery, to jakbyśmy się zamienili – skomentował z lekkim rozbawieniem ulubiony kolor astronomki, choć nie ukrywał zaskoczenia. Takie ciemne, burzowe kolory dla uosobienia słońca w ludzkim ciele? W życiu by nie zgadł, nie miał na to żadnej szansy.
Dlaczego nigdy się nie chwaliłeś?
- A czym się tu chwalić? – wzruszył lekko ramionami, wspierając łokieć o niski zagłówek kanapy, a na zwiniętej pięści opierając policzek. - Nie było okazji. Takie rzeczy najlepiej mówi się na początku znajomości, a że ja niewiele mówię, no i pokazałem się od tej gorszej strony... Sama rozumiesz.
Ta logiczna część jego mózgu nie miała do nich żalu – nie znali go wtedy prawie wcale, a wiedzieli, że zamordował dla nich człowieka, jak coś takiego przetrawić i nie oszaleć? - ale gdzieś podskórnie czuł się źle, że mimo tych okropnych okoliczności nie zrozumieli jego punktu widzenia. To nie tak, że ukręcił głowę jakiegoś przypadkowego przechodnia, prawda? Koniec końców, tylko ich bronił.
Nie naciskał na odpowiedź, o którą zapytał, tylko przyglądając się, jak Blanca wije się wewnętrznie, próbując odwrócić jego uwagę to mało przekonywującym żartem, to wyzywającymi pyskówkami. Nie reagował na nie, swoją ciszą oddając kobiecie pole do mówienia, dając przestrzeń dla mniejszych i większych emocji, jakie mogły kłębić się jej pod czaszką i w klatce piersiowej. Nie o konfrontację mu chodziło.
Zdążył upić spokojny łuk ze swojego kufla, zanim Blanca zaczęła mówić, nie odpowiadając może w pełni na postawione przez niego pytanie, ale oscylując wystarczająco blisko. Nie zamierzał wytykać jej, że nie o to mu chodziło – zdawał sobie przecież sprawę, jak trudne było to, o co poprosił. I pewnie też nieoczekiwane, jakby na to nie spojrzeć, przyszli do pubu na randkę, a randki z założenia były miłym spędzaniem czasu, z przytulaniem i obmacywaniem na tyle, na ile jeszcze społecznie wypadało.
- Myślę, że damy radę, najwyżej zatrudnimy sprzątaczkę. Albo któreś będzie musiało nauczyć się tych wszystkich domowych zaklęć, bo dla mnie sprzątanie też nie jest najważniejsze – odparł, gdy stało się jasne, że Vargas nie powie już nic więcej, przynajmniej w tym konkretnym temacie. W oczach błysnęło mu coś usatysfakcjonowanego, kiedy przełożyła jego rękę na swoje udo, dając przyzwolenie. Es odetchnął krótko, pochylając się do przodu i składając miękki pocałunek w kącie ust Blanki.
- Dziękuję – wymamrotał, leniwie głaszcząc jej udo. - Że mi odpowiedziałaś – doprecyzował, nie odsuwając się od razu. Pozostał w orbicie kobiety, zbyt blisko, by można to uznać za odpowiednie. - Obiecuję, że nie zadawał ci tylko trudnych pytań, gdzieś na pewno pojawi się temat wakacji. Albo w ogóle miejsc, które chciała byś zobaczyć. Ulubionego jedzenia, albo tych wszystkich niemagicznych rzeczy, o których ciągle mówisz, a rozumiem z nich tyle, że równie dobrze mogłabyś opowiadać o zaawansowanej magii runicznej. Od początku mi nie szła – uśmiechnął się, przesuwając dłoń wyżej, wzdłuż nogi Blanki. - Nie żebyś źle tłumaczyła. Bardzo to doceniam.
Zsunął palce po wewnętrznej stronie jej uda, drażniąc wrażliwą skórę, zanim przycisnął zdecydowanie zbyt grzeczny pocałunek do policzka kobiety, zaraz po tym cofając dłoń na jej kolano i odsuwając się na stosowny dystans.
- Pytaj o cokolwiek, jeśli masz ochotę. Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć – zaproponował, doskonale zdając sobie sprawę, że swoim zachowaniem szczuł Blankę. Bawiło go to.
Nie poganiał Blanki, dając jej czas na decyzję. Kolejną z wielu.
- Jakby patrzeć na charaktery, to jakbyśmy się zamienili – skomentował z lekkim rozbawieniem ulubiony kolor astronomki, choć nie ukrywał zaskoczenia. Takie ciemne, burzowe kolory dla uosobienia słońca w ludzkim ciele? W życiu by nie zgadł, nie miał na to żadnej szansy.
Dlaczego nigdy się nie chwaliłeś?
- A czym się tu chwalić? – wzruszył lekko ramionami, wspierając łokieć o niski zagłówek kanapy, a na zwiniętej pięści opierając policzek. - Nie było okazji. Takie rzeczy najlepiej mówi się na początku znajomości, a że ja niewiele mówię, no i pokazałem się od tej gorszej strony... Sama rozumiesz.
Ta logiczna część jego mózgu nie miała do nich żalu – nie znali go wtedy prawie wcale, a wiedzieli, że zamordował dla nich człowieka, jak coś takiego przetrawić i nie oszaleć? - ale gdzieś podskórnie czuł się źle, że mimo tych okropnych okoliczności nie zrozumieli jego punktu widzenia. To nie tak, że ukręcił głowę jakiegoś przypadkowego przechodnia, prawda? Koniec końców, tylko ich bronił.
Nie naciskał na odpowiedź, o którą zapytał, tylko przyglądając się, jak Blanca wije się wewnętrznie, próbując odwrócić jego uwagę to mało przekonywującym żartem, to wyzywającymi pyskówkami. Nie reagował na nie, swoją ciszą oddając kobiecie pole do mówienia, dając przestrzeń dla mniejszych i większych emocji, jakie mogły kłębić się jej pod czaszką i w klatce piersiowej. Nie o konfrontację mu chodziło.
Zdążył upić spokojny łuk ze swojego kufla, zanim Blanca zaczęła mówić, nie odpowiadając może w pełni na postawione przez niego pytanie, ale oscylując wystarczająco blisko. Nie zamierzał wytykać jej, że nie o to mu chodziło – zdawał sobie przecież sprawę, jak trudne było to, o co poprosił. I pewnie też nieoczekiwane, jakby na to nie spojrzeć, przyszli do pubu na randkę, a randki z założenia były miłym spędzaniem czasu, z przytulaniem i obmacywaniem na tyle, na ile jeszcze społecznie wypadało.
- Myślę, że damy radę, najwyżej zatrudnimy sprzątaczkę. Albo któreś będzie musiało nauczyć się tych wszystkich domowych zaklęć, bo dla mnie sprzątanie też nie jest najważniejsze – odparł, gdy stało się jasne, że Vargas nie powie już nic więcej, przynajmniej w tym konkretnym temacie. W oczach błysnęło mu coś usatysfakcjonowanego, kiedy przełożyła jego rękę na swoje udo, dając przyzwolenie. Es odetchnął krótko, pochylając się do przodu i składając miękki pocałunek w kącie ust Blanki.
- Dziękuję – wymamrotał, leniwie głaszcząc jej udo. - Że mi odpowiedziałaś – doprecyzował, nie odsuwając się od razu. Pozostał w orbicie kobiety, zbyt blisko, by można to uznać za odpowiednie. - Obiecuję, że nie zadawał ci tylko trudnych pytań, gdzieś na pewno pojawi się temat wakacji. Albo w ogóle miejsc, które chciała byś zobaczyć. Ulubionego jedzenia, albo tych wszystkich niemagicznych rzeczy, o których ciągle mówisz, a rozumiem z nich tyle, że równie dobrze mogłabyś opowiadać o zaawansowanej magii runicznej. Od początku mi nie szła – uśmiechnął się, przesuwając dłoń wyżej, wzdłuż nogi Blanki. - Nie żebyś źle tłumaczyła. Bardzo to doceniam.
Zsunął palce po wewnętrznej stronie jej uda, drażniąc wrażliwą skórę, zanim przycisnął zdecydowanie zbyt grzeczny pocałunek do policzka kobiety, zaraz po tym cofając dłoń na jej kolano i odsuwając się na stosowny dystans.
- Pytaj o cokolwiek, jeśli masz ochotę. Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć – zaproponował, doskonale zdając sobie sprawę, że swoim zachowaniem szczuł Blankę. Bawiło go to.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Sro 5 Lip - 21:31
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Pokazałem się od tej gorszej strony.
Uśmiechnęła się przelotnie. Nie musiał jej przypominać – doskonale pamiętała, że była tą pierwszą (jedyną?) która wzięła go wtedy za potwora i wcale nie próbowała tego ukrywać. Fakt, że jeszcze tego samego dnia, gdy przyszła taka potrzeba, okleiła go plastrami w zwierzątka niczego nie zmieniał. Bała się go wtedy – bardzo się bała. I faktycznie, raczej niespecjalnie chciałaby wtedy słuchać o tym, że maluje pejzaże, bo pierwsze pytanie, jakie by jej się nasunęło, brzmiałoby mniej więcej jak pejzaże z ludzkich zwłok?.
Teraz już się nie bała, chociaż stwierdzenie, że znała go już wystarczająco dobrze, by nie mieć absolutnie żadnych wątpliwości, wciąż byłoby przesadą. Ufała mu. Była w stanie spać w jego obecności – i w zasadzie właśnie wtedy, przy nim, spała najlepiej. Nie potrafiłaby jednak z ręką na sercu przysiąc, że w Estebanie nie ma nic złego, i że nigdy nie będzie chciała przed nim... Co właściwie? Uciec? Ukryć się?
W każdym kryło się jakieś zło, jakieś skrzywienie, większa rysa. W każdym. Wiedząc to, Blanca nie pokusiłaby się o takie stwierdzenia jak zawsze czy nigdy.
Im dłużej na nią patrzył, po prostu słuchając, tym gorzej się czuła. W jego uwadze nie było nic złego, wręcz przeciwnie, ale Blanca miała wrażenie, jakby właśnie rozbierała się przed nim w bynajmniej nie powszechnie lubianym celu. To, czego właśnie doświadczała, to już nie tylko zdejmowanie ciuchów, a raczej zdzieranie skóry i kolejnych warstw mięśni.
Myślę, że damy radę.
Roześmiała się lekko, faktycznie odprężając się jednak dopiero wtedy, gdy nie cofnął z powrotem ręki. Westchnęła cicho, przyjmując pocałunek jako coś w pełni jej należnego i, nim się odsunął, chwyciła jego wargi na chwilę dłużej.
Potrzebowała go dużo bardziej, niż kiedykolwiek by się przyznała – i, co gorsza, uświadamiała to sobie w najmniej oczekiwanych momentach. Za świadomością tą nie szły przy tym wcale żadne solidne argumenty. Wszystko pozostawało w obrębie emocji, a te nigdy nie były Blanki mocną stroną – nie, jeśli miała je zrozumieć i wytłumaczyć. Posiadała odpowiednie słowa do opisania tylko najbardziej podstawowych wrażeń – złość, lęk, sympatia, pożądanie. By mówić o czymkolwiek, co sięgało dalej, drążyło głębiej lub balansowało gdzieś pomiędzy, brakowało jej przynajmniej połowy słownika.
Drgnęła lekko, gdy Es nie cofnął się tak szybko, jak się tego spodziewała. Posiadając tę garść informacji, którą udało jej się o nim zebrać przez te kilkanaście miesięcy wspólnej pracy – i, w zasadzie, także wspólnego życia – nie sądziła, by chciał… Nie sądziła, by był tak śmiały. Nie przy ludziach – nie przy nieznajomych, a przecież nie byli w lokalu zupełnie sami.
Z jednej strony słyszała wszystko, co mówił – słyszała świadomie, chłonąc każde słowo – z drugiej jednak krew uderzyła jej do głowy, zmieniając pewne priorytety. Wciągając powietrze głęboko, wodziła wzrokiem za jego dłonią, drżąc lekko, gdy musnął wrażliwszą skórę wnętrza uda. Myśl, że się nią bawił – że drażnił ją z pełną premedytacją – przyszła nagle i była irytująca. Ekscytująca.
- Nie wiem, jak się w takim razie dogadasz z moim ojcem – zmusiła się, by odpowiedzieć, głos jednak ją zdradzał. Zwykle nie miała chrypki. Zwykle nie brzmiał aż tak nisko. - Będzie ci opowiadał o swojej pracy i pytał o ulubione filmy. Pokaże ci swój nowy nabytek, jakąś fantastyczną kosiarkę albo wiertarkę, i będzie oczekiwał… No dobra, w zasadzie niczego nie będzie oczekiwał. Tak naprawdę wystarczy, żebyś co jakiś czas pokiwał głową, będzie usatysfakcjonowany – parsknęła cicho.
Pocałunek w policzek rażąco kontrastował z obrazkami, które coraz śmielej przeplatały się w myślach Blanki. Zupełnie nie pasował do niepewności Vargas – i jej zaciekawienia – jak daleko Esteban się posunie. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, bo – cóż – niespecjalnie miała kiedy się dowiedzieć, jak bardzo perfidny potrafi być. Wczoraj nie ukrywała przed nim, że w którymś momencie raczej nie będzie potrafiła mu się opierać – była pewna, że Barros będzie tę deklarację pamiętał, pytanie tylko czy ją wykorzysta. Albo może raczej - kiedy. Kiedy i jak.
Gdy wrócił na swoje miejsce, pozostawiając tylko dłoń na jej kolanie, Blanca była aż nadto świadoma płonących policzków, ucisku w podbrzuszu i... Paru innych rzeczy też. Kilku doskonale znanych symptomów tego, jak bardzo proste miała potrzeby i zachcianki.
- Cholerna z ciebie menda – rzuciła półgłosem, choć raczej trudno byłoby się nabrać na tę udawaną złość. Nie była zła. Co najwyżej sfrustrowana. - Może jednak powinnam się dowiedzieć, czy ta tutaj ma jakieś plany na wieczór. – Ruchem głowy wskazała na kelnerkę kręcącą się właśnie przy stolikach w drugim końcu sali.
Wzięła głęboki wdech, przez chwilę wsłuchując się w szaleńczą gonitwę swojego serca. Dudniło jej w uszach, robiąc teatralnie dramatyczny soundtrack do kilku myśli przebiegających jej teraz przez głowę. Pytaj o cokolwiek. Z takim przyzwoleniem mogłaby poruszyć bardzo wiele tematów. Bardzo wiele. Nawet ona wiedziała jednak, że na niektóre to nie jest miejsce – i chyba jeszcze nie czas – a inne nie będą… Wystarczająco satysfakcjonujące? A może wystarczająco bolesne dla Esa?
Skrzywiła się na tę myśl. Nie chciała go ranić. Bywała suką, ale nie taką.
Wreszcie odetchnęła głęboko. Miała jedno pytanie. Jedno, które się teraz nadawało. Raczej. Chyba.
- Opowiedz mi o swojej żonie – wypaliła, intensywnie studiując zmiany mimiki Estebana. Wbrew jego przyzwoleniu na pytanie o cokolwiek, gotowa była się wycofać. Nie drążyłaby, gdyby stwierdził, że to jednak za dużo. Jakiś czas temu zgodnie stwierdzili, że nie będą rozmawiać o byłych, przynajmniej jeszcze nie teraz, więc...
Póki co jednak parła dalej.
- Opowiedz mi o niej z wtedy, kiedy było wam dobrze. – Uśmiechnęła się łagodnie. - Jaka była? Jakie związane z nią wspomnienia są tymi najlepszymi? – Mogła się wycofać z pytania, ale nie dałaby sobie wmówić, że nie pamiętał nic dobrego. Przecież z jakiegoś powodu wybrał kiedyś Camilę. Z jakiegoś powodu chciał z nią być. Potem mogło się wydarzyć wiele złego, ale... Blanca nie uwierzyłaby, że przeszłość tak po prostu da się wymazać, zapomnieć.
Bo jeśli by tak było, straciłaby do reszty poczucie, że próby budowania czegoś z drugą osobą, próby znalezienia własnego szczęścia mają jakiś sens. Że warto.
Przygryzła wargę lekko, spoglądając na Esa uważnie. Wybrała to pytanie, wbrew pozorom, nie po to, by się porównywać. Nie oczekiwała odpowiedzi, dzięki której mogłaby poczuć się dobrze – jako ta lepsza, piękniejsza, sympatyczniejsza. Zupełnie nie o to chodziło.
Przez poznanie Camili wtedy Blanca chciała poznać Esa. Jego była żona tak naprawdę niewiele dla niej znaczyła, ale to, czego Barros szukał w swojej partnerce, co go ujmuje i co do dziś przechowuje w sercu – już tak.
Potrzeba przytulenia się do niego, schowania buzi w zagłębieniu jego szyi a dłoni - pod swetrem niemal fizycznie bolała, Blanca nie zrobiła jednak ani jednego ruchu, by to osiągnąć. Zadowalała się dotykiem jego dłoni na kolanie, bo to był jeszcze ten rodzaj dotyku, który... Był bezpieczny, powiedzmy. Akceptowalny teraz, kiedy próbowała trwać w swoim postanowieniu - rozsądnym postanowieniu mającym sprawić, że potem będzie dobrze. Lepiej.
Uśmiechnęła się przelotnie. Nie musiał jej przypominać – doskonale pamiętała, że była tą pierwszą (jedyną?) która wzięła go wtedy za potwora i wcale nie próbowała tego ukrywać. Fakt, że jeszcze tego samego dnia, gdy przyszła taka potrzeba, okleiła go plastrami w zwierzątka niczego nie zmieniał. Bała się go wtedy – bardzo się bała. I faktycznie, raczej niespecjalnie chciałaby wtedy słuchać o tym, że maluje pejzaże, bo pierwsze pytanie, jakie by jej się nasunęło, brzmiałoby mniej więcej jak pejzaże z ludzkich zwłok?.
Teraz już się nie bała, chociaż stwierdzenie, że znała go już wystarczająco dobrze, by nie mieć absolutnie żadnych wątpliwości, wciąż byłoby przesadą. Ufała mu. Była w stanie spać w jego obecności – i w zasadzie właśnie wtedy, przy nim, spała najlepiej. Nie potrafiłaby jednak z ręką na sercu przysiąc, że w Estebanie nie ma nic złego, i że nigdy nie będzie chciała przed nim... Co właściwie? Uciec? Ukryć się?
W każdym kryło się jakieś zło, jakieś skrzywienie, większa rysa. W każdym. Wiedząc to, Blanca nie pokusiłaby się o takie stwierdzenia jak zawsze czy nigdy.
Im dłużej na nią patrzył, po prostu słuchając, tym gorzej się czuła. W jego uwadze nie było nic złego, wręcz przeciwnie, ale Blanca miała wrażenie, jakby właśnie rozbierała się przed nim w bynajmniej nie powszechnie lubianym celu. To, czego właśnie doświadczała, to już nie tylko zdejmowanie ciuchów, a raczej zdzieranie skóry i kolejnych warstw mięśni.
Myślę, że damy radę.
Roześmiała się lekko, faktycznie odprężając się jednak dopiero wtedy, gdy nie cofnął z powrotem ręki. Westchnęła cicho, przyjmując pocałunek jako coś w pełni jej należnego i, nim się odsunął, chwyciła jego wargi na chwilę dłużej.
Potrzebowała go dużo bardziej, niż kiedykolwiek by się przyznała – i, co gorsza, uświadamiała to sobie w najmniej oczekiwanych momentach. Za świadomością tą nie szły przy tym wcale żadne solidne argumenty. Wszystko pozostawało w obrębie emocji, a te nigdy nie były Blanki mocną stroną – nie, jeśli miała je zrozumieć i wytłumaczyć. Posiadała odpowiednie słowa do opisania tylko najbardziej podstawowych wrażeń – złość, lęk, sympatia, pożądanie. By mówić o czymkolwiek, co sięgało dalej, drążyło głębiej lub balansowało gdzieś pomiędzy, brakowało jej przynajmniej połowy słownika.
Drgnęła lekko, gdy Es nie cofnął się tak szybko, jak się tego spodziewała. Posiadając tę garść informacji, którą udało jej się o nim zebrać przez te kilkanaście miesięcy wspólnej pracy – i, w zasadzie, także wspólnego życia – nie sądziła, by chciał… Nie sądziła, by był tak śmiały. Nie przy ludziach – nie przy nieznajomych, a przecież nie byli w lokalu zupełnie sami.
Z jednej strony słyszała wszystko, co mówił – słyszała świadomie, chłonąc każde słowo – z drugiej jednak krew uderzyła jej do głowy, zmieniając pewne priorytety. Wciągając powietrze głęboko, wodziła wzrokiem za jego dłonią, drżąc lekko, gdy musnął wrażliwszą skórę wnętrza uda. Myśl, że się nią bawił – że drażnił ją z pełną premedytacją – przyszła nagle i była irytująca. Ekscytująca.
- Nie wiem, jak się w takim razie dogadasz z moim ojcem – zmusiła się, by odpowiedzieć, głos jednak ją zdradzał. Zwykle nie miała chrypki. Zwykle nie brzmiał aż tak nisko. - Będzie ci opowiadał o swojej pracy i pytał o ulubione filmy. Pokaże ci swój nowy nabytek, jakąś fantastyczną kosiarkę albo wiertarkę, i będzie oczekiwał… No dobra, w zasadzie niczego nie będzie oczekiwał. Tak naprawdę wystarczy, żebyś co jakiś czas pokiwał głową, będzie usatysfakcjonowany – parsknęła cicho.
Pocałunek w policzek rażąco kontrastował z obrazkami, które coraz śmielej przeplatały się w myślach Blanki. Zupełnie nie pasował do niepewności Vargas – i jej zaciekawienia – jak daleko Esteban się posunie. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, bo – cóż – niespecjalnie miała kiedy się dowiedzieć, jak bardzo perfidny potrafi być. Wczoraj nie ukrywała przed nim, że w którymś momencie raczej nie będzie potrafiła mu się opierać – była pewna, że Barros będzie tę deklarację pamiętał, pytanie tylko czy ją wykorzysta. Albo może raczej - kiedy. Kiedy i jak.
Gdy wrócił na swoje miejsce, pozostawiając tylko dłoń na jej kolanie, Blanca była aż nadto świadoma płonących policzków, ucisku w podbrzuszu i... Paru innych rzeczy też. Kilku doskonale znanych symptomów tego, jak bardzo proste miała potrzeby i zachcianki.
- Cholerna z ciebie menda – rzuciła półgłosem, choć raczej trudno byłoby się nabrać na tę udawaną złość. Nie była zła. Co najwyżej sfrustrowana. - Może jednak powinnam się dowiedzieć, czy ta tutaj ma jakieś plany na wieczór. – Ruchem głowy wskazała na kelnerkę kręcącą się właśnie przy stolikach w drugim końcu sali.
Wzięła głęboki wdech, przez chwilę wsłuchując się w szaleńczą gonitwę swojego serca. Dudniło jej w uszach, robiąc teatralnie dramatyczny soundtrack do kilku myśli przebiegających jej teraz przez głowę. Pytaj o cokolwiek. Z takim przyzwoleniem mogłaby poruszyć bardzo wiele tematów. Bardzo wiele. Nawet ona wiedziała jednak, że na niektóre to nie jest miejsce – i chyba jeszcze nie czas – a inne nie będą… Wystarczająco satysfakcjonujące? A może wystarczająco bolesne dla Esa?
Skrzywiła się na tę myśl. Nie chciała go ranić. Bywała suką, ale nie taką.
Wreszcie odetchnęła głęboko. Miała jedno pytanie. Jedno, które się teraz nadawało. Raczej. Chyba.
- Opowiedz mi o swojej żonie – wypaliła, intensywnie studiując zmiany mimiki Estebana. Wbrew jego przyzwoleniu na pytanie o cokolwiek, gotowa była się wycofać. Nie drążyłaby, gdyby stwierdził, że to jednak za dużo. Jakiś czas temu zgodnie stwierdzili, że nie będą rozmawiać o byłych, przynajmniej jeszcze nie teraz, więc...
Póki co jednak parła dalej.
- Opowiedz mi o niej z wtedy, kiedy było wam dobrze. – Uśmiechnęła się łagodnie. - Jaka była? Jakie związane z nią wspomnienia są tymi najlepszymi? – Mogła się wycofać z pytania, ale nie dałaby sobie wmówić, że nie pamiętał nic dobrego. Przecież z jakiegoś powodu wybrał kiedyś Camilę. Z jakiegoś powodu chciał z nią być. Potem mogło się wydarzyć wiele złego, ale... Blanca nie uwierzyłaby, że przeszłość tak po prostu da się wymazać, zapomnieć.
Bo jeśli by tak było, straciłaby do reszty poczucie, że próby budowania czegoś z drugą osobą, próby znalezienia własnego szczęścia mają jakiś sens. Że warto.
Przygryzła wargę lekko, spoglądając na Esa uważnie. Wybrała to pytanie, wbrew pozorom, nie po to, by się porównywać. Nie oczekiwała odpowiedzi, dzięki której mogłaby poczuć się dobrze – jako ta lepsza, piękniejsza, sympatyczniejsza. Zupełnie nie o to chodziło.
Przez poznanie Camili wtedy Blanca chciała poznać Esa. Jego była żona tak naprawdę niewiele dla niej znaczyła, ale to, czego Barros szukał w swojej partnerce, co go ujmuje i co do dziś przechowuje w sercu – już tak.
Potrzeba przytulenia się do niego, schowania buzi w zagłębieniu jego szyi a dłoni - pod swetrem niemal fizycznie bolała, Blanca nie zrobiła jednak ani jednego ruchu, by to osiągnąć. Zadowalała się dotykiem jego dłoni na kolanie, bo to był jeszcze ten rodzaj dotyku, który... Był bezpieczny, powiedzmy. Akceptowalny teraz, kiedy próbowała trwać w swoim postanowieniu - rozsądnym postanowieniu mającym sprawić, że potem będzie dobrze. Lepiej.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Czw 6 Lip - 21:35
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przy Blance odkrywał o sobie nowe rzeczy – czy też przypominał te, które długo tkwiły zakopane pod hałdami rutyny oraz niezrozumienia, nie mając większej szansy wyłonić się na zewnątrz. Dowiadywał się, że chociaż kiedyś nie potrafił uwodzić, będąc tym niedoświadczonym w swoim pierwszym i jedynym związku, po latach pozwalających na wyostrzenie się charakteru, przekonywał się, że lubił być tym sugerującym pozornie niewinnym dotykiem, co mogłoby się wydarzyć. Tym, który przedłuży uścisk, owieje szyję oddechem, pociągnie za włosy. Z Vargas było łatwo, może wręcz za łatwo – będąc obiektem zainteresowania, stawała się miękka jak glina. Z niemałą satysfakcją patrzył, jak rumieniec rozlewa się na jej szyi i policzkach, a pierś ciężej unosi się pod materiałem koszulki. Z tak bliska doskonale widział złote drobiny tańczące w ciemnych tęczówkach – skupił na nich uwagę przez dłuższy moment, nawet gdy zaczęła już coś mówić, zachrypniętym głosem kojarzącym się bardziej z buduarem niż spokojną rozmową, wspominając postać swojego ojca.
Usta Esa rozciągnęły się w uśmiechu, a on sam parsknął krótko, kręcąc głową.
- O to się nie martw, śliczna – rzucił, bardziej rozbawiony tą sytuacją niż powinien być, zważywszy jak droczył się z Blanką. - Mężczyźni mają swój sekretny język, dogadamy się. A jak nie, przemienię go w żabę i udam, że nie wiem, gdzie zniknął – zażartował chwilę zanim zostawił jej na policzku echo pocałunku, prostując się na siedzisku.
Cholerna z ciebie menda.
- Wolałbym jednak gada, jest bardziej adekwatny – odparł, wyraźnie z siebie zadowolony. Nie ścierał uśmieszku z twarzy nawet, gdy Blanca zasugerowała możliwe próby flirtu z kelnerką, o którą jeszcze nie tak dawno był trochę zazdrosny. Zdążył się przekonać i naocznie przypomnieć sobie, że chciała go, uczucie to zdążyło już całkowicie zniknąć.
- Nawet nie mogę cię winić, ma niezły tyłek – odparł, ściszając głos tak, by usłyszała go tylko ona. Może i był bezczelny, może szczuł, ale nie był też chamem, który głośno komentowałby ciała zupełnie nieznanych mu kobiet – nieważne jak uroczo by się uśmiechały, czy jak bardzo spódnica opinałaby ich pośladki i uda.
Pozostawiając Vargas ze swoją propozycją odwdzięczenia się odpowiedzią za odpowiedź, wolną dłonią w nieco komicznym zgięciu sięgnął po kufel, który osuszali obydwoje – upił kilka leniwych łyków, głaszcząc lekko kolano kobiety. Zdążył odstawić naczynie i wierzchem dłoni otrzeć odrobinę piany, która zebrała się nad górną wargą, zanim padło pytanie – a właściwie prośba. Pytanie ukryte pod prośbą? Es zamarł na moment, tylko po to, by zaraz zerknąć na Blankę kątem oka – kiedyś regularnie oceniał w ten sposób zagrożenie. Zamrażając ciało, nie wykonując gwałtownych ruchów mogących wywołać nieprzewidywalną reakcję. Nawet palce, którymi wodził po jej kolanie zastygły w bezruchu.
Zajęło mu kilka oddechów, by zamrugać, zmuszając ciało do powolnego, prawie bolesnego rozluźnienia i zwrócenia wzroku na przypadkowy punkt, w który zaczął się wpatrywać z niepokojącą intensywnością. Całe rozbawienie, jakie czuł jeszcze niedawno, rozpłynęło się, zastąpione niechęcią i zalążkiem złości podszeptującym, że chociaż sam proponował szczerość za szczerość, wcale nie musiał odpowiadać. Bo właściwie po co była Blance wiedza o Camili? Jakie miała do niej prawo? Chciała przyrównać się do wspomnień, które mimo wszystkiego co wydarzyło się później, wciąż trzymał blisko? Udowodnić, że była od nich lepsza?
Wzdrygnął się, słysząc, jak zgrzytnęły nieświadomie zaciskane zęby. Przetarł twarz, powoli rozluźniając szczękę i ostrożnie, jakby miała go ugryźć, przesunął spojrzenie z powrotem ku czekającej w ciszy Vargas – robiła ni mniej, ni więcej tylko dokładnie to samo co on, gdy zadał swoje pytanie.
Po stokroć bardziej wolałby wymieniać własne wady oraz niedoróbki, niż opowiadać o tym, co sprawiało, że kogoś kochał. Kiedyś czy wciąż.
- Była... – zaczął powoli, testując reakcję najeżonej kulki złości, która nigdzie się nie rozproszyła. - Potrafiła mnie rozśmieszyć. Nawet najbardziej suchymi żartami.
Nerwowo zastukał palcami w kolano Blanki, naprędce szukając sposobu, by jakoś ułatwić sobie mówienie – sam zaproponował, nie powinien mieć prawa się wycofywać. Uważał, że nie miał.
Zamknął oczy. W ciemności, która zalegała pod powiekami łatwiej było wyobrazić sobie, że nikt mu się nie przygląda, nikt nie słucha tego, co potrafił z łatwością zapisać w swoim dzienniku, a co potykało się gdzieś na drodze między sercem a gardłem. W ciemności łatwiej było przypomnieć sobie drobną, uśmiechniętą szelmowsko kobietę z aparatem przewieszonym na szyi.
- Nigdy nie mówiła, że moje pomysły są głupie, tylko pomagała mi je zrealizować. Jak powiedziałem, że chcę namalować coś na ścianie w naszym domu, zapytała tylko na której i czy może mieć coś do powiedzenia, co tam będzie – szybko wyrzucał z siebie słowa, dźwięki gdzieniegdzie zlepiały się w jedno. Raz szturchnięta, tama za którą schował wszystko co dobre, kiedy go zostawiła, chwiała się powoli. - Albo... – parsknął jakoś dziwnie, jakby nie mógł się zdecydować, czy bardziej bawiło go wspomnienie, o którym chciał powiedzieć, czy napełniało niedowierzaniem. - Jeszcze w szkole, zanim... Zanim się przemieniłem. Sama wymyślała, co jeszcze mogłem zrobić. Chciała, żeby mi się udało.
Chociaż mówił składnie i nie plątał się w słowach, była to tylko zasługa lat, w trakcie których musiał zdawać raporty nawet o najgorszych okropieństwach – wcale nie chciał sobie przypominać. Tę Camilę, jego Camilę zakopał w płytkim grobie gdzieś, gdzie miał nadzieję nigdy nie wracać, a tej którą się stała, już nie znał.
- Zauważała, kiedy wypełnić moją ciszę. Czasem po prostu czytała na głos – wydobywał z siebie z coraz większym oporem, podpierając ramieniem tamę, za którą leżały emocje, których nie miał okazji naprawdę poczuć i pożegnać się z nimi. Nie był na nie czas ani miejsce, no za cholerę!
- I też – parsknął słabym śmiechem, zwijając wolną rękę w pięść i opierając na niej czoło – też naklejała mi te cholerne, kolorowe plastry.
Usta Esa rozciągnęły się w uśmiechu, a on sam parsknął krótko, kręcąc głową.
- O to się nie martw, śliczna – rzucił, bardziej rozbawiony tą sytuacją niż powinien być, zważywszy jak droczył się z Blanką. - Mężczyźni mają swój sekretny język, dogadamy się. A jak nie, przemienię go w żabę i udam, że nie wiem, gdzie zniknął – zażartował chwilę zanim zostawił jej na policzku echo pocałunku, prostując się na siedzisku.
Cholerna z ciebie menda.
- Wolałbym jednak gada, jest bardziej adekwatny – odparł, wyraźnie z siebie zadowolony. Nie ścierał uśmieszku z twarzy nawet, gdy Blanca zasugerowała możliwe próby flirtu z kelnerką, o którą jeszcze nie tak dawno był trochę zazdrosny. Zdążył się przekonać i naocznie przypomnieć sobie, że chciała go, uczucie to zdążyło już całkowicie zniknąć.
- Nawet nie mogę cię winić, ma niezły tyłek – odparł, ściszając głos tak, by usłyszała go tylko ona. Może i był bezczelny, może szczuł, ale nie był też chamem, który głośno komentowałby ciała zupełnie nieznanych mu kobiet – nieważne jak uroczo by się uśmiechały, czy jak bardzo spódnica opinałaby ich pośladki i uda.
Pozostawiając Vargas ze swoją propozycją odwdzięczenia się odpowiedzią za odpowiedź, wolną dłonią w nieco komicznym zgięciu sięgnął po kufel, który osuszali obydwoje – upił kilka leniwych łyków, głaszcząc lekko kolano kobiety. Zdążył odstawić naczynie i wierzchem dłoni otrzeć odrobinę piany, która zebrała się nad górną wargą, zanim padło pytanie – a właściwie prośba. Pytanie ukryte pod prośbą? Es zamarł na moment, tylko po to, by zaraz zerknąć na Blankę kątem oka – kiedyś regularnie oceniał w ten sposób zagrożenie. Zamrażając ciało, nie wykonując gwałtownych ruchów mogących wywołać nieprzewidywalną reakcję. Nawet palce, którymi wodził po jej kolanie zastygły w bezruchu.
Zajęło mu kilka oddechów, by zamrugać, zmuszając ciało do powolnego, prawie bolesnego rozluźnienia i zwrócenia wzroku na przypadkowy punkt, w który zaczął się wpatrywać z niepokojącą intensywnością. Całe rozbawienie, jakie czuł jeszcze niedawno, rozpłynęło się, zastąpione niechęcią i zalążkiem złości podszeptującym, że chociaż sam proponował szczerość za szczerość, wcale nie musiał odpowiadać. Bo właściwie po co była Blance wiedza o Camili? Jakie miała do niej prawo? Chciała przyrównać się do wspomnień, które mimo wszystkiego co wydarzyło się później, wciąż trzymał blisko? Udowodnić, że była od nich lepsza?
Wzdrygnął się, słysząc, jak zgrzytnęły nieświadomie zaciskane zęby. Przetarł twarz, powoli rozluźniając szczękę i ostrożnie, jakby miała go ugryźć, przesunął spojrzenie z powrotem ku czekającej w ciszy Vargas – robiła ni mniej, ni więcej tylko dokładnie to samo co on, gdy zadał swoje pytanie.
Po stokroć bardziej wolałby wymieniać własne wady oraz niedoróbki, niż opowiadać o tym, co sprawiało, że kogoś kochał. Kiedyś czy wciąż.
- Była... – zaczął powoli, testując reakcję najeżonej kulki złości, która nigdzie się nie rozproszyła. - Potrafiła mnie rozśmieszyć. Nawet najbardziej suchymi żartami.
Nerwowo zastukał palcami w kolano Blanki, naprędce szukając sposobu, by jakoś ułatwić sobie mówienie – sam zaproponował, nie powinien mieć prawa się wycofywać. Uważał, że nie miał.
Zamknął oczy. W ciemności, która zalegała pod powiekami łatwiej było wyobrazić sobie, że nikt mu się nie przygląda, nikt nie słucha tego, co potrafił z łatwością zapisać w swoim dzienniku, a co potykało się gdzieś na drodze między sercem a gardłem. W ciemności łatwiej było przypomnieć sobie drobną, uśmiechniętą szelmowsko kobietę z aparatem przewieszonym na szyi.
- Nigdy nie mówiła, że moje pomysły są głupie, tylko pomagała mi je zrealizować. Jak powiedziałem, że chcę namalować coś na ścianie w naszym domu, zapytała tylko na której i czy może mieć coś do powiedzenia, co tam będzie – szybko wyrzucał z siebie słowa, dźwięki gdzieniegdzie zlepiały się w jedno. Raz szturchnięta, tama za którą schował wszystko co dobre, kiedy go zostawiła, chwiała się powoli. - Albo... – parsknął jakoś dziwnie, jakby nie mógł się zdecydować, czy bardziej bawiło go wspomnienie, o którym chciał powiedzieć, czy napełniało niedowierzaniem. - Jeszcze w szkole, zanim... Zanim się przemieniłem. Sama wymyślała, co jeszcze mogłem zrobić. Chciała, żeby mi się udało.
Chociaż mówił składnie i nie plątał się w słowach, była to tylko zasługa lat, w trakcie których musiał zdawać raporty nawet o najgorszych okropieństwach – wcale nie chciał sobie przypominać. Tę Camilę, jego Camilę zakopał w płytkim grobie gdzieś, gdzie miał nadzieję nigdy nie wracać, a tej którą się stała, już nie znał.
- Zauważała, kiedy wypełnić moją ciszę. Czasem po prostu czytała na głos – wydobywał z siebie z coraz większym oporem, podpierając ramieniem tamę, za którą leżały emocje, których nie miał okazji naprawdę poczuć i pożegnać się z nimi. Nie był na nie czas ani miejsce, no za cholerę!
- I też – parsknął słabym śmiechem, zwijając wolną rękę w pięść i opierając na niej czoło – też naklejała mi te cholerne, kolorowe plastry.
Blanca Vargas
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Pią 7 Lip - 15:27
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
O tym, że zadała cios poniżej pasa, przekonała się nawet nie przy pierwszych słowach Estebana, a wcześniej – wraz z pierwszą reakcją na zadane pytanie. W jednej chwili kręciła głową ze zdegustowaniem na myśl, że Barros mógłby zamienić jej ojca w żabę – w drugiej gryzła wargę coraz boleśniej, trochę po czasie żałując, że zapytała właśnie o to.
Chociaż nie, nie żałowała. Nie do końca. Przecież chciała wiedzieć. Jedyne, co mogła zrobić inaczej, to może... Poczekać. Wybrać inny moment. Coś pewnie mogła.
W pewnej chwili niemal oczekiwała, że Es odmówi. Że, wbrew początkowo złożonej propozycji, by pytała o cokolwiek, stwierdzi jednak, że to za dużo. Że nawet cokolwiek miało swoje granice. Chyba nie miałaby mu tego za złe. To znaczy, pewnie wbiłaby mu szpilę, pewnie skomentowałaby to jakoś, zaśmiała się, może szturchnęłaby go w żebra – nie chowałaby jednak urazy, bo i o co miałaby? Gdyby postanowił nie odpowiedzieć, być może byłoby lepiej.
Jednak zaczął mówić, a z każdym jego słowem Blanca coraz bardziej upewniała się, że tej akurat granicy chyba nie powinna przepraszać.
To nie tak, że nie wiedziała, o co pyta. Spodziewała się, że pytanie nie będzie należało do łatwych – wiedziała, że nie będzie. Przecież sama, pytana o conejito, nie czuła się dobrze – a ich sytuacja była... Cóż, lepsza. Tak jakby. Przecież wciąż się widywali. Wciąż rozmawiali ze sobą jak ludzie. I w zasadzie nie mieli do siebie żalu – raczej nie mieli. Chcąc zniżyć się do naiwnego licytowania się, kto ma gorzej, Esteban z pewnością by wygrał.
No więc, wiedziała. Wiedziała, że w innych okolicznościach – z kimkolwiek innym, kilka lat temu – na pewno nie zaczynałaby od takiego pytania. Nie sięgałaby po nie pewnie też na drugiej ani trzeciej randce. Czekałaby, aż… W sumie, nie bardzo wiedziała, na co. Ale czekałaby.
Teraz nie czekała i to był błąd. Nie próbowała najpierw poznać Estebana lepiej – w bardziej delikatny, humanitarny sposób. Skoro dał jej przyzwolenie na pytanie o wszystko, sięgnęła po – jak się okazuje – najcięższe działa. Gdyby dała sobie – im – więcej czasu, pewnie wiedziałaby, jak bardzo ciężkie.
Jednak nie wiedziała – dowiadywała się dopiero teraz, sprawdzając to na żywej tkance. Po pełnym namysłu początku Es mówił szybko, wyrzucał z siebie słowa, jakby chciał się ich pozbyć jak najszybciej – i może tak właśnie było. Przebrnąć, zapomnieć. Albo nie zapomnieć, ale znów schować wspomnienia gdzieś, gdzie będą bardziej kontrolowane. Gdzie mógłby je sobie dawkować, albo po prostu... Po prostu mieć.
Gdy skończył, nie wiedziała, co zrobić. Spoglądała na spięte mięsnie i nie była pewna, czy może go dotknąć. Nie zabrał dłoni z jej kolana, ale to o niczym nie znaczyło. Es wyglądał… Wyglądał na pokonanego, i Blanca nie była pewna, czy może coś z tym zrobić. Czy ma prawo, skoro to ona to wszystko z niego wywlekła.
Wreszcie, z wahaniem, pochyliła się i miękko pocałowała go w ramię. Potem znowu cofnęła się na – powiedzmy – bezpieczny dystans.
Zastanawiała się, co powiedzieć. Coś musiała. Na przykład – podobnie jak on – że dziękuje za szczerość. Że bardzo to docenia. Mogła podkreślić, że wcale nie musiał jej mówić. Mogła stwierdzić, że Camila – Camila wtedy, ta z przeszłości – brzmiała jak ktoś, z kim żyłoby mu się dobrze. Jak ktoś, dla kogo warto było... Wszystko. Dla kogo można by wszystko.
Mogła też przeprosić, pokajać się za to zagalopowanie się, przyznać, że wcale tego nie przemyślała.
- Nie będę twoją Camilą – powiedziała zamiast tego powoli, ze zdziwieniem słysząc w swoim głosie... ból? Nie do końca. Raczej niepewność. Ból, jeśli był, nie był jej – to raczej odbicie emocji Esa. To, co czuła sama, to wątpliwości. Badzo dużo wątpliwości w bardzo różnym zakresie.
- Nie będę twoją Camilą – powtórzyła cicho – tak jak ty nie będziesz moim conejito. Żadne z nich nie zasługuje, by je tak po prostu zastąpić – zaśmiała się krótko. Zamyślonym, nieobecnym spojrzeniem przesunęła po lokalu, wyjrzała za okno – mrużąc odruchowo oczy, gdy ostre słońce podrażniło jej nieschowane za okularami oczy – skupiła się na bąbelkach w piwie Esa.
- Ale może... Myślę, że moglibyśmy... – kontynuowała. Zacinała się jak zepsuta płyta, co frustrowało. Powinna być wsparciem. Chyba faktycznie po prostu powinna przeprosić. Może kupić wiśniowe lody – środek zaradczy na całe zło.
Wreszcie pokręciła głową. Nie mogła dokończyć. Nie potrafiła. Wiedziała, co chce powiedzieć, ale nie sądziła, że powinna mówić to teraz – i ten jeden raz rzeczywiście udało jej się posłuchać rozsądku.
Znów spojrzała na Esa. Przyglądała mu się uważnie, jakby w każdej chwili mógł rozpaść się na miliony kawałków, które będzie musiała pozbierać. A może już to zrobił, a ona nie zauważyła? Może właśnie teraz, w tej chwili...
Skończ.
Odetchnęła głęboko i ostrożnie położyła dłoń na ręce Estebana - jeśli chciałby cofnąć rękę, wciąż mógł to zrobić.
- Mój mąż mówił czasem, w żartach, że w kontekście rozmów gracji we mnie tyle, co w słoniu w składzie porcelany. Że w szkole chodziłam chyba głównie na treningi z łyżwiarstwa, ignorując całą resztę – w tym jakieś… Nie wiem, przygotowanie do życia w społeczeństwie – powiedziała cicho, gładząc kciukiem wierzch dłoni Barrosa. – A potem, gdy zaczynał się złościć, nie tylko nie żartował, ale nie mówił zupełnie nic. Po prostu patrzył i ja... – Potrząsnęła głową lekko. Sama nie wiedziała, do czego właściwie zmierza.
- Przepraszam – wydusiła wreszcie, gotowa zabrać dłoń na pierwszy sygnał, że Esteban ma jej na dzisiaj zwyczajnie dosyć. – Mówiliśmy, że nie będziemy rozmawiać o byłych. Nie powinnam... – Pokręciła głową. – Po prostu nie powinnam – ucięła krótko.
Zwiesiła głowę i, milcząc, zajęła się studiowaniem faktury obicia kanapy.
- Wracamy do domu? – spytała wreszcie i uniosła wzrok na Barrosa. – Czy może pójdziemy się gdzieś schlać, i – w związku z tym, że mamy południe – sprawdzić jak to jest z tą prostą drogą do aresztu? – zaśmiała się krótko, bez specjalnego rozbawienia.
Mogłaby. To znaczy, ona sama – dokładnie to mogłaby zrobić, by poradzić sobie z emocjami. Niepotrzebnymi emocjami, tak zwykle o nich mówiła. Mogłaby pójść gdziekolwiek, pić cokolwiek, bawić się z kimkolwiek. Pewnie popełnić jakieś kolejne błędy, które potem pamiętałaby albo nie. Różnie bywa. Wziąć prochy, wrócić do domu jakby jej się przypomniało, że faktycznie go ma. I że może ktoś się martwi.
Mogłaby tak kiedyś. Teraz chyba już nie. Nie do końca.
Chociaż nie, nie żałowała. Nie do końca. Przecież chciała wiedzieć. Jedyne, co mogła zrobić inaczej, to może... Poczekać. Wybrać inny moment. Coś pewnie mogła.
W pewnej chwili niemal oczekiwała, że Es odmówi. Że, wbrew początkowo złożonej propozycji, by pytała o cokolwiek, stwierdzi jednak, że to za dużo. Że nawet cokolwiek miało swoje granice. Chyba nie miałaby mu tego za złe. To znaczy, pewnie wbiłaby mu szpilę, pewnie skomentowałaby to jakoś, zaśmiała się, może szturchnęłaby go w żebra – nie chowałaby jednak urazy, bo i o co miałaby? Gdyby postanowił nie odpowiedzieć, być może byłoby lepiej.
Jednak zaczął mówić, a z każdym jego słowem Blanca coraz bardziej upewniała się, że tej akurat granicy chyba nie powinna przepraszać.
To nie tak, że nie wiedziała, o co pyta. Spodziewała się, że pytanie nie będzie należało do łatwych – wiedziała, że nie będzie. Przecież sama, pytana o conejito, nie czuła się dobrze – a ich sytuacja była... Cóż, lepsza. Tak jakby. Przecież wciąż się widywali. Wciąż rozmawiali ze sobą jak ludzie. I w zasadzie nie mieli do siebie żalu – raczej nie mieli. Chcąc zniżyć się do naiwnego licytowania się, kto ma gorzej, Esteban z pewnością by wygrał.
No więc, wiedziała. Wiedziała, że w innych okolicznościach – z kimkolwiek innym, kilka lat temu – na pewno nie zaczynałaby od takiego pytania. Nie sięgałaby po nie pewnie też na drugiej ani trzeciej randce. Czekałaby, aż… W sumie, nie bardzo wiedziała, na co. Ale czekałaby.
Teraz nie czekała i to był błąd. Nie próbowała najpierw poznać Estebana lepiej – w bardziej delikatny, humanitarny sposób. Skoro dał jej przyzwolenie na pytanie o wszystko, sięgnęła po – jak się okazuje – najcięższe działa. Gdyby dała sobie – im – więcej czasu, pewnie wiedziałaby, jak bardzo ciężkie.
Jednak nie wiedziała – dowiadywała się dopiero teraz, sprawdzając to na żywej tkance. Po pełnym namysłu początku Es mówił szybko, wyrzucał z siebie słowa, jakby chciał się ich pozbyć jak najszybciej – i może tak właśnie było. Przebrnąć, zapomnieć. Albo nie zapomnieć, ale znów schować wspomnienia gdzieś, gdzie będą bardziej kontrolowane. Gdzie mógłby je sobie dawkować, albo po prostu... Po prostu mieć.
Gdy skończył, nie wiedziała, co zrobić. Spoglądała na spięte mięsnie i nie była pewna, czy może go dotknąć. Nie zabrał dłoni z jej kolana, ale to o niczym nie znaczyło. Es wyglądał… Wyglądał na pokonanego, i Blanca nie była pewna, czy może coś z tym zrobić. Czy ma prawo, skoro to ona to wszystko z niego wywlekła.
Wreszcie, z wahaniem, pochyliła się i miękko pocałowała go w ramię. Potem znowu cofnęła się na – powiedzmy – bezpieczny dystans.
Zastanawiała się, co powiedzieć. Coś musiała. Na przykład – podobnie jak on – że dziękuje za szczerość. Że bardzo to docenia. Mogła podkreślić, że wcale nie musiał jej mówić. Mogła stwierdzić, że Camila – Camila wtedy, ta z przeszłości – brzmiała jak ktoś, z kim żyłoby mu się dobrze. Jak ktoś, dla kogo warto było... Wszystko. Dla kogo można by wszystko.
Mogła też przeprosić, pokajać się za to zagalopowanie się, przyznać, że wcale tego nie przemyślała.
- Nie będę twoją Camilą – powiedziała zamiast tego powoli, ze zdziwieniem słysząc w swoim głosie... ból? Nie do końca. Raczej niepewność. Ból, jeśli był, nie był jej – to raczej odbicie emocji Esa. To, co czuła sama, to wątpliwości. Badzo dużo wątpliwości w bardzo różnym zakresie.
- Nie będę twoją Camilą – powtórzyła cicho – tak jak ty nie będziesz moim conejito. Żadne z nich nie zasługuje, by je tak po prostu zastąpić – zaśmiała się krótko. Zamyślonym, nieobecnym spojrzeniem przesunęła po lokalu, wyjrzała za okno – mrużąc odruchowo oczy, gdy ostre słońce podrażniło jej nieschowane za okularami oczy – skupiła się na bąbelkach w piwie Esa.
- Ale może... Myślę, że moglibyśmy... – kontynuowała. Zacinała się jak zepsuta płyta, co frustrowało. Powinna być wsparciem. Chyba faktycznie po prostu powinna przeprosić. Może kupić wiśniowe lody – środek zaradczy na całe zło.
Wreszcie pokręciła głową. Nie mogła dokończyć. Nie potrafiła. Wiedziała, co chce powiedzieć, ale nie sądziła, że powinna mówić to teraz – i ten jeden raz rzeczywiście udało jej się posłuchać rozsądku.
Znów spojrzała na Esa. Przyglądała mu się uważnie, jakby w każdej chwili mógł rozpaść się na miliony kawałków, które będzie musiała pozbierać. A może już to zrobił, a ona nie zauważyła? Może właśnie teraz, w tej chwili...
Skończ.
Odetchnęła głęboko i ostrożnie położyła dłoń na ręce Estebana - jeśli chciałby cofnąć rękę, wciąż mógł to zrobić.
- Mój mąż mówił czasem, w żartach, że w kontekście rozmów gracji we mnie tyle, co w słoniu w składzie porcelany. Że w szkole chodziłam chyba głównie na treningi z łyżwiarstwa, ignorując całą resztę – w tym jakieś… Nie wiem, przygotowanie do życia w społeczeństwie – powiedziała cicho, gładząc kciukiem wierzch dłoni Barrosa. – A potem, gdy zaczynał się złościć, nie tylko nie żartował, ale nie mówił zupełnie nic. Po prostu patrzył i ja... – Potrząsnęła głową lekko. Sama nie wiedziała, do czego właściwie zmierza.
- Przepraszam – wydusiła wreszcie, gotowa zabrać dłoń na pierwszy sygnał, że Esteban ma jej na dzisiaj zwyczajnie dosyć. – Mówiliśmy, że nie będziemy rozmawiać o byłych. Nie powinnam... – Pokręciła głową. – Po prostu nie powinnam – ucięła krótko.
Zwiesiła głowę i, milcząc, zajęła się studiowaniem faktury obicia kanapy.
- Wracamy do domu? – spytała wreszcie i uniosła wzrok na Barrosa. – Czy może pójdziemy się gdzieś schlać, i – w związku z tym, że mamy południe – sprawdzić jak to jest z tą prostą drogą do aresztu? – zaśmiała się krótko, bez specjalnego rozbawienia.
Mogłaby. To znaczy, ona sama – dokładnie to mogłaby zrobić, by poradzić sobie z emocjami. Niepotrzebnymi emocjami, tak zwykle o nich mówiła. Mogłaby pójść gdziekolwiek, pić cokolwiek, bawić się z kimkolwiek. Pewnie popełnić jakieś kolejne błędy, które potem pamiętałaby albo nie. Różnie bywa. Wziąć prochy, wrócić do domu jakby jej się przypomniało, że faktycznie go ma. I że może ktoś się martwi.
Mogłaby tak kiedyś. Teraz chyba już nie. Nie do końca.
Esteban Barros
Re: 30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Pią 7 Lip - 21:50
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Sądził, że miał wystarczająco czasu, by jakoś przetrawić stratę Camili. Że poukładanie wspomnień o niej w małych, ciasnych pudełkach i nie myślenie wystarczyło, by się ze wszystkim pogodzić. Na wzmianki o byłej żonie zwykł wzruszać ramionami, nie podejmując tematu, albo zbywać go jakąś gorzką uwagą. Radził sobie. Do momentu aż przestał, całkowicie rozbity pytaniem o to, co było w niej dobre i co wspominał z rozrzewnieniem.
Musząc rozchylić płaty zbroi i opuścić tarczę, Es z zaskoczeniem przekonywał się, że coś mogło go boleć tak, by prawie wył – mając wybór, wolałby znosić każdy fizyczny ból niż to.
Sam zaproponował, zobowiązał się, że czymkolwiek Blanca w niego nie miotnie, odpowie jej z taką samą szczerością, jak ona jemu i tylko dlatego zmusił się, by wypowiadać kolejne słowa. Należało jej się… Należał jej się taki sam okrwawiony strzęp serca podany na tacy, jaki sama mu wcześniej podsunęła. Nie spodziewał się tylko, że będzie tak okrutna.
Prawie nie zwrócił uwagi na pocałunek, który musnął jego ramię.
Wzdrygnął się wyraźnie, słysząc w jej ustach imię Camili – imię do którego nie miała żadnego prawa, które na języku Blanki brzmiało obco i dziwnie, drażniąc kulę złości zagnieżdżoną pod żebrami Esa. Spiął się jak wąż gotowy do ataku, w dole gardła mając już gniewny warkot, a pod powiekami obraz zębów wbijając się w miękką szyję, gdy niewzruszona – lub nieświadoma tego – kobieta dokończyła swoją pierwotną myśl.
Żadne z nich nie zasługuje, by je tak po prostu zastąpić.
Gniew pękł w nim jak mydlana bańka, ustępując miejsca goryczy, która smakowała popiołem. Miała rację – ludzi, których się kochało, nie dawało się ot tak wymazać z miejsc, jakie dotknęli, ani próbować wpasować na ich miejsca czegoś nowego. Tego się po prostu nie dało zrobić. Musieli budować dookoła, wolnych przestrzeni szukać gdzie indziej.
Rozchylił ostrożnie powieki, nie podnosząc wzroku i mrugając szybko, próbując złapać znów ostrość i oszukując się, że wcale nie było w nich ani odrobiny wilgoci. Kątem oka zauważył ruch, gdy Blanca nakryła jego dłoń własną – miała ciepłą, wilgotną od nerwów skórę. Skupił się na tym uczuciu, zakotwiczając się nim w rzeczywistości z daleka od natarczywych, bolesnych myśli. Kiwnął lekko głową, gdy przeprosiła, chociaż słowa te nie mogły odkręcić upadku domin, które zapoczątkowała. Ostrożnie przesunął rękę, obejmując palcami te jej i uniósł dłoń Blanki w górę, by wreszcie przycisnąć usta do jej wierzchu.
- Normalnie- zaczął cicho, odchrząkując gdy poczuł suchość własnego gardła. - Zwykle tak nie reaguję na trudne tematy. Słowo harcerza – podebrał jej stwierdzenie, nawet jeśli nie rozumiał, co do końca znaczyło. Próbował uśmiechnąć się chociaż kątem ust, ale mięśnie twarzy nie chciały go słuchać.
- Areszt to nie jest dobry pomysł – westchnął, ścierając z czoła nerwowy pot i opuszczając rękę, na której jeszcze niedawno wspierał głowę. Czuł w sobie dwie równorzędne siły – jedna chciała spać, uciec od rzeczywistości, a ta druga wyjść gdzieś, gdzie nie było ludzi i oddać cały jego ból we wrzasku. Nie chciał dać wygrać żadnej. - Odprowadzę cię do domu i wyjdę biegać albo... Kurwa, tu jest za zimno na pływanie. Czyli biegać. To lepsze niż chlanie – urwał, opierając uniesioną dłoń Blanki na swoim ramieniu. Nawet przypiekany żywcem nie przyznałby się, że miło byłoby się teraz do niej przytulić, schować w miękkim te wszystkie nastroszone kolce. - Chyba, że... Też byś chciała? Biegać. Zmęczyć się. To pomaga na głowę.
Musząc rozchylić płaty zbroi i opuścić tarczę, Es z zaskoczeniem przekonywał się, że coś mogło go boleć tak, by prawie wył – mając wybór, wolałby znosić każdy fizyczny ból niż to.
Sam zaproponował, zobowiązał się, że czymkolwiek Blanca w niego nie miotnie, odpowie jej z taką samą szczerością, jak ona jemu i tylko dlatego zmusił się, by wypowiadać kolejne słowa. Należało jej się… Należał jej się taki sam okrwawiony strzęp serca podany na tacy, jaki sama mu wcześniej podsunęła. Nie spodziewał się tylko, że będzie tak okrutna.
Prawie nie zwrócił uwagi na pocałunek, który musnął jego ramię.
Wzdrygnął się wyraźnie, słysząc w jej ustach imię Camili – imię do którego nie miała żadnego prawa, które na języku Blanki brzmiało obco i dziwnie, drażniąc kulę złości zagnieżdżoną pod żebrami Esa. Spiął się jak wąż gotowy do ataku, w dole gardła mając już gniewny warkot, a pod powiekami obraz zębów wbijając się w miękką szyję, gdy niewzruszona – lub nieświadoma tego – kobieta dokończyła swoją pierwotną myśl.
Żadne z nich nie zasługuje, by je tak po prostu zastąpić.
Gniew pękł w nim jak mydlana bańka, ustępując miejsca goryczy, która smakowała popiołem. Miała rację – ludzi, których się kochało, nie dawało się ot tak wymazać z miejsc, jakie dotknęli, ani próbować wpasować na ich miejsca czegoś nowego. Tego się po prostu nie dało zrobić. Musieli budować dookoła, wolnych przestrzeni szukać gdzie indziej.
Rozchylił ostrożnie powieki, nie podnosząc wzroku i mrugając szybko, próbując złapać znów ostrość i oszukując się, że wcale nie było w nich ani odrobiny wilgoci. Kątem oka zauważył ruch, gdy Blanca nakryła jego dłoń własną – miała ciepłą, wilgotną od nerwów skórę. Skupił się na tym uczuciu, zakotwiczając się nim w rzeczywistości z daleka od natarczywych, bolesnych myśli. Kiwnął lekko głową, gdy przeprosiła, chociaż słowa te nie mogły odkręcić upadku domin, które zapoczątkowała. Ostrożnie przesunął rękę, obejmując palcami te jej i uniósł dłoń Blanki w górę, by wreszcie przycisnąć usta do jej wierzchu.
- Normalnie- zaczął cicho, odchrząkując gdy poczuł suchość własnego gardła. - Zwykle tak nie reaguję na trudne tematy. Słowo harcerza – podebrał jej stwierdzenie, nawet jeśli nie rozumiał, co do końca znaczyło. Próbował uśmiechnąć się chociaż kątem ust, ale mięśnie twarzy nie chciały go słuchać.
- Areszt to nie jest dobry pomysł – westchnął, ścierając z czoła nerwowy pot i opuszczając rękę, na której jeszcze niedawno wspierał głowę. Czuł w sobie dwie równorzędne siły – jedna chciała spać, uciec od rzeczywistości, a ta druga wyjść gdzieś, gdzie nie było ludzi i oddać cały jego ból we wrzasku. Nie chciał dać wygrać żadnej. - Odprowadzę cię do domu i wyjdę biegać albo... Kurwa, tu jest za zimno na pływanie. Czyli biegać. To lepsze niż chlanie – urwał, opierając uniesioną dłoń Blanki na swoim ramieniu. Nawet przypiekany żywcem nie przyznałby się, że miło byłoby się teraz do niej przytulić, schować w miękkim te wszystkie nastroszone kolce. - Chyba, że... Też byś chciała? Biegać. Zmęczyć się. To pomaga na głowę.
Blanca Vargas
30.03.2001 – Pub „Hjort” – B. Vargas & E. Barros Sob 8 Lip - 19:32
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Odetchnęła z aż nadto dobrze dostrzegalną ulgą. Gdy musnął ustami wierzch jej dłoni, z westchnieniem wsparła czoło o ramię mężczyzny. Wciąż nie była pewna, czy mogła – czy powinna – zrobić coś więcej, więc dla pewności ograniczyła się do tego niezbędnego minimum bliskości, bez którego nie mogła się obyć.
Słowo harcerza
Roześmiała się cicho.
- Ty nawet nie wiedz, co to jest harcerz. A jakby to był niemagiczny odpowiednik zboczeńca? – spytała, powoli odzyskując rezon.
To, że robiło jej się lepiej, nie znaczyło jednak, że była gotowa znowu się odsunąć, znów wrócić do tego bezpiecznego dystansu. Wręcz przeciwnie – gdy była już pewna, że jej nie odtrącił, i że swoim jednym niefortunnie wybranym pytaniem nie zepsuła absolutnie wszystkiego, tym bardziej chciała być… Po prostu chciała. Jak najbliżej. Jak najdłużej jak najbliżej.
Wahała się jeszcze przez chwilę, wreszcie – nieświadoma potrzeb, jakie dokładnie kłębiły się w głowie Esa – ostrożnie, jakby pytająco obejmując go w talii. To wciąż nie wystarczało, ale było trochę lepiej.
Odprowadzę cię do domu.
Zacisnęła lekko wargi, choć przecież sama to zaproponowała. Żeby wrócili. Poza tym, mieli prawo do własnej przestrzeni i nie było przecież nic zaskakującego w tym, że Barros chciał być sam. Samotność była czasem potrzeba, choćby po to, by na powrót poukładać sobie w głowie przewrócone klocki. Mimo tego...
- Nie musisz, ja... Co? – zaczęła protestować jeszcze zanim dokończył, swoim zwyczajem nie tylko dopowiadając sobie końcówkę zdania zanim te w pełni wybrzmiało, ale też dokładając do wypowiedzianych słów jakąś nie do końca prawidłową interpretację.
Uniosła głowę, spoglądając na Estebana pytająco. W kolejnej chwili uśmiechała się – znów niewymuszenie, całkiem naturalnie, i znów z nieudawanym entuzjazmem.
- Chciałabym – odparła bez wahania. – To znaczy, jeśli nie masz mnie jeszcze dość, i jeśli to nie była tylko kurtuazyjna propozycja, na którą powinnam odmówić. Więc, jeśli nie, to bym chciała.
Sama nie biegała często, ale w tym akurat z pewnością czuła się lepiej niż w ćwiczeniach rozciągających. Jazda na rolkach wyrobiła jej wystarczająco dużo siły w nogach, by nie bała się, że będzie wlokła się pięć kilometrów za Esem, nie będąc w stanie za nim nadążyć.
O, jakże się myliła.
Może nie pięć kilometrów, a tylko parę długich kroków, i może nie przez całą trasę, a dopiero gdzieś na ostatniej jednej trzeciej – ale jednak się wlokła. Nie pomagały wygodne ciuchy, butla wody i czapka z daszkiem nasadzona na czoło – jej standardowy zestaw rolkowy – ani też sam entuzjazm. Nawet wyposażona we wszystko, co powyższe, okazała się być w... formie gorszej od Esa?
Powtarzała sobie, że to przez niedospanie i wcześniejsze ćwiczenia, bo gdyby miało chodzić o coś innego, jej duma strasznie by ucierpiała. STRASZNIE.
Gdy wrócili, była półprzytomna z niedospania i ze zmęczenia. W ożyciu nie pomógł ani szybki prysznic, ani pół litra herbaty z miodem, ani też wciągnięta niemal w biegu tabliczka czekolady. Siedząc u Esa w pokoju i oblizując palce ze słodkości, dyskutowała z nim o książkach, w którejś chwili łapiąc się na tym, że coraz mniej przyswaja. Że gubi chyba co trzecie słowo. Albo co drugie.
Zasnęła zwinięta na jego łóżku, z nosem wtulonym w pachnącą Esem pościel. Stosik książek, które od niego wzięła – wspomniana przez niego wcześniej seria komediowa, ale też jakiś kryminał, który szczególnie polecał – czekał na szafce obok, tuż obok pustego kubka po herbacie. Jeszcze zanim ostatecznie ją zmogło, miała tę ostatnią myśl, że nie powinna tu być. Nie powinna tu zostać, bo...
Została. W jej własnym, pustym pokoju, nie byłoby jej teraz dobrze.
[Es i Blanca z tematu]
Słowo harcerza
Roześmiała się cicho.
- Ty nawet nie wiedz, co to jest harcerz. A jakby to był niemagiczny odpowiednik zboczeńca? – spytała, powoli odzyskując rezon.
To, że robiło jej się lepiej, nie znaczyło jednak, że była gotowa znowu się odsunąć, znów wrócić do tego bezpiecznego dystansu. Wręcz przeciwnie – gdy była już pewna, że jej nie odtrącił, i że swoim jednym niefortunnie wybranym pytaniem nie zepsuła absolutnie wszystkiego, tym bardziej chciała być… Po prostu chciała. Jak najbliżej. Jak najdłużej jak najbliżej.
Wahała się jeszcze przez chwilę, wreszcie – nieświadoma potrzeb, jakie dokładnie kłębiły się w głowie Esa – ostrożnie, jakby pytająco obejmując go w talii. To wciąż nie wystarczało, ale było trochę lepiej.
Odprowadzę cię do domu.
Zacisnęła lekko wargi, choć przecież sama to zaproponowała. Żeby wrócili. Poza tym, mieli prawo do własnej przestrzeni i nie było przecież nic zaskakującego w tym, że Barros chciał być sam. Samotność była czasem potrzeba, choćby po to, by na powrót poukładać sobie w głowie przewrócone klocki. Mimo tego...
- Nie musisz, ja... Co? – zaczęła protestować jeszcze zanim dokończył, swoim zwyczajem nie tylko dopowiadając sobie końcówkę zdania zanim te w pełni wybrzmiało, ale też dokładając do wypowiedzianych słów jakąś nie do końca prawidłową interpretację.
Uniosła głowę, spoglądając na Estebana pytająco. W kolejnej chwili uśmiechała się – znów niewymuszenie, całkiem naturalnie, i znów z nieudawanym entuzjazmem.
- Chciałabym – odparła bez wahania. – To znaczy, jeśli nie masz mnie jeszcze dość, i jeśli to nie była tylko kurtuazyjna propozycja, na którą powinnam odmówić. Więc, jeśli nie, to bym chciała.
Sama nie biegała często, ale w tym akurat z pewnością czuła się lepiej niż w ćwiczeniach rozciągających. Jazda na rolkach wyrobiła jej wystarczająco dużo siły w nogach, by nie bała się, że będzie wlokła się pięć kilometrów za Esem, nie będąc w stanie za nim nadążyć.
O, jakże się myliła.
Może nie pięć kilometrów, a tylko parę długich kroków, i może nie przez całą trasę, a dopiero gdzieś na ostatniej jednej trzeciej – ale jednak się wlokła. Nie pomagały wygodne ciuchy, butla wody i czapka z daszkiem nasadzona na czoło – jej standardowy zestaw rolkowy – ani też sam entuzjazm. Nawet wyposażona we wszystko, co powyższe, okazała się być w... formie gorszej od Esa?
Powtarzała sobie, że to przez niedospanie i wcześniejsze ćwiczenia, bo gdyby miało chodzić o coś innego, jej duma strasznie by ucierpiała. STRASZNIE.
Gdy wrócili, była półprzytomna z niedospania i ze zmęczenia. W ożyciu nie pomógł ani szybki prysznic, ani pół litra herbaty z miodem, ani też wciągnięta niemal w biegu tabliczka czekolady. Siedząc u Esa w pokoju i oblizując palce ze słodkości, dyskutowała z nim o książkach, w którejś chwili łapiąc się na tym, że coraz mniej przyswaja. Że gubi chyba co trzecie słowo. Albo co drugie.
Zasnęła zwinięta na jego łóżku, z nosem wtulonym w pachnącą Esem pościel. Stosik książek, które od niego wzięła – wspomniana przez niego wcześniej seria komediowa, ale też jakiś kryminał, który szczególnie polecał – czekał na szafce obok, tuż obok pustego kubka po herbacie. Jeszcze zanim ostatecznie ją zmogło, miała tę ostatnią myśl, że nie powinna tu być. Nie powinna tu zostać, bo...
Została. W jej własnym, pustym pokoju, nie byłoby jej teraz dobrze.
[Es i Blanca z tematu]