Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    08.01.2001 – Kawiarnia „Zacisze” – S. Fenrisson & U. Sorsa

    2 posters
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    08.01.2001

    Miasto po powrocie wydawało mu się cięższe – jakby wyzwolony na chwilę spod jego gabarytów, odzwyczaił kark od jarzma uciążliwego i bolesnego poczucia bezsilności; przyłapywał się na spoglądaniu ku wznoszącym się za oknem szpikulcom gór Bardal z sentymentalnym utęsknieniem, zamyśleniem, które pozostawiało go osieroconego pośród krętych ulic i nastroszonych grozą kamienic, pod wieczór łyskających uwięzionym w oknach światłem jak ogromnymi, przymrużonymi oczami, przed którymi ukryć nie można było się nawet w ich ciemnym, wilgotnym wnętrzu. Chociaż ostatnia rozmowa z Untamo zdawała się rozmyć i odpłynąć w czasie, dolegliwość, jaka po niej pozostała, rozlała się wzdłuż obojczyków, po ramionach i w dół do splotu słonecznego, tworząc na jego ciele krzyż stłumionego żalu, mdłego poczucia winy, które tkwiło wbite w podświadomość niczym drzazga i uwierało boleśnie, ilekroć myśli ugodziły we wrażliwą, zaczerwienioną tkankę tamtych wspomnień – pełnia znów skradała się nieśpiesznie na obrzeża jaźni, a on mimowolnie powtarzał w myślach słowa, które wżęły się w niego mocniej, niż pragnął im na to pozwolić: boję się ciebie, tak klarowne i pozbawione złudzeń, tak oczywiste, myślisz, że znajdziesz kogokolwiek, kto nie będzie? Pamiętał wyraz twarzy Sohvi, gdy zobaczyła go po raz pierwszy, pamiętał strach, który rozrysował się krakelurą na fizjonomii Eitriego, gdy nachylił się nad nim pod sklepieniem gęstych, zaciemnionych atramentem drzew, wreszcie pamiętał też lęk we własnym, oswobodzonym z wilczej czerwieni spojrzeniu, gdy odważył się odwrócić głowę ku gładkiej tafli lustra, a własne odbicie wydało mu się obce i mętne, jakby brakowało mu jakiegoś ważnego elementu, którego obecności nie był świadomy, dopóki go nie stracił.
    Teraz, kiedy szedł przez okopy jałowej i pustej zimy, starał się o tym nie myśleć – z obawy, że mógłby zawrócić, stanąć w miejscu i już nie ruszyć do przodu, przymarznąć do oblodzonej powierzchni chodnika, przewinąć w głowie rozmowę tyle razy, aż w końcu nie byłby w stanie spojrzeć Sorsie w oczy; jego umysł był wielką, kauteryzowaną raną, której ropiejący otwór ukrywał pod warstwami jałowego bandażu. Tym razem nie miał już dokąd uciec – nie rozpoznawał łypiącej na niego zza szyby twarzy Sztokholmu, który niegdyś wydawał mu się oazą długo poszukiwanej wolności, nie mógł wrócić do Húsavíku, gdzie ciemne sienie mieszkania nawiedzał duch zmarłej matki, nie potrafił wytrzymać nawet we własnym mieszkaniu w Midgardzie, nagle klaustrofobicznie cichym, zamykającym się na nim jak żebra wokół nierówno bijącego serca; kawiarnia znajdowała się tymczasem w jednej z wąskich, bocznych alejek, gdzie światła latarni wyraźnie bledły, a gwar miasta oddalał się niemrawym echem i wyglądała prawie jak kolejna ucieczka. Cisza tego miejsca, ukrytego przed oczami większości przechodniów, zaszyła się w jego świadomości nieśmiałym spokojem, nagłą ulgą, która położyła się paliatywnym kompresem na podchodzących do gardła mdłościach nerwowego oczekiwania – zaprowadzony przez członka obsługi do ukrytego w kamienicy wnętrza odetchnął ciężko, rozluźniając ucisk palców na pustym, wymiętym opakowaniu papierosów, które dotąd giął w kieszeni płaszcza.
    Przez ostatnie trzy lata zdążył przyzwyczaić się do charakterystycznego pieczenia monet, których srebrna powłoka pozostawiała na dłoniach płytkie, zaczerwienione ślady, tym razem umyślnie zacisnął jednak palce mocniej na nierównym okręgu srebrnego talara, zalegającego świerzbiącym dyskomfortem na miękkiej debrze śródręcza – jeszcze z progu lokalu skinął głową Untamo, zgarbionemu nad jednym z okrągłych, drewnianych stołów, choć unoszącemu wzrok na jego widok; nie spóźnił się bardzo, ledwie kilka minut po umówionej godzinie, a kiedy przysiadł po przeciwnej stronie blatu, wciąż pachniał jeszcze wilgocią i papierosowym dymem.
    Dobrze cię widzieć – odparł, choć nie był pewien, czy rzeczywiście była to prawda, bo czuł się dziwnie zdrętwiały, jakby zwierzę, które siłą wgryzło się w jego trzewia, podnosiło teraz powoli łeb, wyglądając na zewnątrz przez ciemną lornetkę jego rozwartych źrenic, nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo szczupła, wysoka sylwetka kelnera zawisła nad nimi w wymownym oczekiwaniu. – Zamów, co chcesz. Dzisiaj ja stawiam. – podkasał usta do uprzejmego uśmiechu, po czym zwrócił się powoli w stronę nieznajomego, podając mu monetę o wyższym nominale i czekając aż ten odwróci się na pięcie, powracając z resztą i złożonym zamówieniem.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Nie miał problemu z przyznaniem się do błędu, nawet jeżeli zajęło mu to trochę zbyt wiele czasu.
    Wiedział już teraz, że uraza którą żywił do Safíra nie była do końca uzasadniona, oczywiście, miała sensowne podwaliny i nie była tak zupełnie bezzasadna, w końcu wychowanie w środowisku gladrów przewlekle wręcz uprzedzonych do takich jak on, groźnych wargów , robiło swoje. Sorsa przemyślał swoje zachowanie, wyciągnął niego wnioski i zrozumiał, że samo bycie dotkniętym blizną po ugryzieniu było przecież wystarczającą karą. Nie potrzeba było ostracyzmu, nie potrzeba było jawnego okazywania ostrożności, nawet jeżeli nauczenie się tego zajmie mu jeszcze trochę czasu. Tak samo jak ciężko było spodziewać się tego, że Untamo na emeryturze szybko porzuci Krucze nawyki, tak samo nie należało przecież oczekiwać, że wszystko to, co mówiono na korytarzach akademii czy instytutów, w piwnicach siedziby Kruczej Straży czy między uliczkami, zostanie przez jego umysł bezpowrotnie i momentalnie wymazane. Musiał nauczyć się życia w nowej rzeczywistości, w której wargiem nie była osoba wymieniana w artykule w gazecie czy wymieniona w aktach sprawy jako powód znacznego okaleczenia poszkodowanego. To, że właśnie Safír, tak bliski mu sąsiad pozostawał dotknięty piętnem powinno go zmienić – każdego bardziej refleksyjnego zmieniłoby. I chociaż w większości przypadków Fenrisson musiałby pewnie liczyć się z długofalowym zniechęceniem do jego osoby… Tym razem miał szczęście. Untamo nie był wielkim idiotą, ba – nie był już chyba najszczerszym konserwatystą. Przez lata stał się przecież tak mdły. Był niczym rozwadniany skutecznie alkohol – nie uderzał już, był bardziej strawny.
    Uniesienie spojrzenia z książki, którą akurat czytał z zainteresowaniem, podniesienie dłoni ku okularom i ściągnięcie ich z nosa. Sorsa podjął wszelkie wysiłki byle powitać Safíra uśmiechem. Tym razem stanęło jednak na lekkim drgnieniu policzka i kącika ust, niczym więcej. I chociaż prognozować mogło to nieciekawy wymiar rozmowy, Untamo naprawdę chciał, by powitanie to wyglądało inaczej. Nie uniósł się na krześle, nie chciało się mu wstawać – był już tak nawykły do pozycji siedzącej w codziennej pracy, by właściwie nie chcieć jej opuszczać.
    - Cieszę się, że tak uważasz – powiedział. Nie chciał być jego wrogiem – przekazał to już w liście. Nie czułby się dobrze z myślą, że nagle stał się zagrożeniem dla czyjegoś bezpieczeństwa. Co pomyślałaby o nim jego córka, gdyby nagle wyszedł na bezrefleksyjnego buraka? Nie tego chciałaby też jego zmarła matka, która w sytuacji takiej jak ta pewnie pozostawałaby dobrotliwa, otwarta, pełna zrozumienia. – Ja… Poproszę herbatę z rumem – zaczął ku Safírowi, jednak skończył już ku kelnerowi. Właściwie chciał, by ten jak najszybciej odszedł, a i by rozmowa mogła zostać kontynuowana. Sorsa był tym typem człowieka, który wolał postawić sprawę jasno i nie zwlekać z jej wyjaśnieniem, w końcu w tym przypadku i tak czekał zbyt długo. – Wiem, w jakiej pozycji postawiłem cię po tym wszystkim… Przemyślałem wszystko. Do tej pory lubiłem cię i szanowałem, nie wiedząc jakiej krzywdy doświadczyłeś. Tylko świadomość zmieniła moje chwilowe postrzeganie i… Nie chcę być takim człowiekiem w twoich oczach. W moich oczach. W oczach Klary. W oczach twojej siostry – oznajmił. Wstęp wydawał się zatem faktycznie obiecujący.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Wspomnienia poprzedniego spotkania zanikały na jego świadomości jak przetarta śródręczem kreda, pozostawiająca za sobą łunę białego nalotu w miejscach, gdzie wcześniej znajdowała się wyraźna fizjonomia konturu – własna pamięć, rozerwana szrapnelem wilczych kłów i otępiona mgłą zażytego przypadkiem narkotyku, pochłaniała zanurzające się w niej ręce, niezdolne wyciągnąć spod powiek obrazów inaczej jak w nierównych skrawkach, rozmokniętych fragmentach myśli, których nie potrafił podtrzymać wystarczająco długo, by odczytać na nich własne słowa, bo te przeciekały mu pomiędzy palcami, pozostawiając dno czaszki wyjałowione do sucha tam, gdzie powinna znajdować się srebrna tarcza księżyca, obracana w palcach jak cienka moneta. Nie potrafił poskromić nerwowego drżenia, które zastygało na karku cierpkim sztywnieniem i spełzało po szpulkach kręgosłupa w debrę lekko przygiętych lędźwi – następnego ranka oglądał przed lustrem własne ciało, czerwień wąskich szram i zazielenione pocałunki siniaków, nie pamiętając związanego z nimi bólu, który wzmagał się przy ucisku, lecz nie odsłaniał przed nim niczego poza kliszami otępionych przebłysków jaźni, wyciąganych siłą z umysłu, który pomimo dwóch dawek eliksiru był bardziej zwierzęcy niż ludzki, bardziej cudzy niż jego własny.
    Trzymał w sercu cierpkie, uwierające ziarno świadomości, że Untamo miał słuszność się go obawiać, podobnie jak miał słuszność go obwiniać; nie mógł odpierać jego oskarżeń żadną obietnicą ani zaprzeczeniem, żadnym, ginącym w gardle nie jestem potworem, w które wierzył coraz mniej, bo kiedy odchylał wargi, wydawało mu się, że widział w lustrze własne zęby, zakrzywione drapieżnym instynktem zamieszkałej wewnątrz bestii. Ostudzone czasem poczucie niesprawiedliwości zeschło w nim do drobnej rodzynki, ścierpłej na samym dnie lewej komory serca, mimo to, siadając naprzeciw inspektora, wyprostował plecy, wsparł przedramiona ostrożnie o brzeg stołu i splótł palce w sposób, który z zewnątrz przejawiał uprzejmość, w rzeczywistości był jednak ledwie upewnieniem, że nie będzie wystukiwał paznokciami nerwowej, ukrytej w opuszkach melodii, jaką często pochłaniał umysł bezwiednie, próbując skupić nerwy w jednym miejscu – nie należał do ludzi nieśmiałych, zatracających rozum pod presją własnych emocji, skąpy grymas starszego mężczyzny sprawił jednak, że kark rozpalił się nieprzyjemnym ciepłem nawracającego upokorzenia; poczuł się, jakby znów był tylko dzieckiem, posadzonym na krześle pod groźbą rodzicielskiej dezaprobaty.
    Podążając za inicjatywą Sorsy, zwrócił się w kierunku kelnera, zamawiając grzane wino, po czym odetchnął cicho, wciąż jak gdyby niepewny zalegającej w powietrzu magii, która pochłaniała brzmienie ich głosów, wstrzymując rozmowę w obrębie niewielkiej tarczy okrągłego stołu – kiedy mężczyzna powrócił, stawiając przed nimi zamówione napoje i wręczając mu z powrotem pojedynczą monetę, przez chwilę wydawało mu się, że słyszał jeszcze odległy szmer cudzej obecności, pobrzękiwanie naczyń i chrobot sztućców, zaraz nawet te dźwięki ucichły jednak zupełnie, ginąc pod czujnym wyczekiwaniem sobaczych zmysłów. Pozbawiony ciężaru bodźców, które zazwyczaj napierały na świadomość uciążliwym mrowieniem, poczuł się znów nienaturalnie wytrącony z równowagi i odruchowo ścisnął w dłoni otrzymaną od kelnera monetę, nie zauważając, że w przeciwieństwie do runicznych talarów, ta nie parzyła go w opuszki srebrzoną powłoką.
    Miałeś prawo zareagować w ten sposób – odparł w końcu, kręcąc głową na boki, po czym unosząc szmaragd spojrzenia z powrotem na twarz Untamo. – Zachowałem się nieostrożnie i bezmyślnie, naraziłem ciebie… naraziłem was na niebezpieczeństwo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby komuś stała się krzywda. – odruchowo ściszył głos, garbiąc się lekko nad unoszącą się wokół kubka parą. – To nie usprawiedliwienie, ale powinieneś wiedzieć, że ja też… ja też się tego boję, mnie też to przerasta. – bezwiednie przesunął kciukiem po nierównych żłobieniach trzymanego w dłoniach pieniądza, a następnie uniósł lekko brodę, jakby tym gestem próbował przymusić się do odwagi. – Sam wiesz, do czego zdolni są Wyzwoleni, musiałeś widzieć plakaty, które rozwieszają, hasła, które skandują na ulicach… Nie musisz mi wybaczać, ale chciałbym, żebyś mimo wszystko spróbował mnie zrozumieć. Stanąć po właściwej stronie tego konfliktu.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Sorsa patrzył na Safíra badawczo, niczym przesłuchujący, w którego pozycji też często był stawiany. Chociaż Fenrisson mówił o zrozumieniu, jakie dla niego miał, Inspektorowi ciężko było w to uwierzyć. A przynajmniej nie mógł uwierzyć, że nie miał do niego żalu od samego początku. Untamo wiedział, jak krzywdząco wypowiadał się o sąsiedzie tamtego felernego wieczoru, wiedział, że mógł go skrzywdzić, że słowa jego ranić mogły bardziej niż noże.
    Mężczyzna westchnął, kiedy kubek gorącej herbaty podrażnił opuszki jego spracowanych palców. Wysłuchiwane słowa Safíra przepełnione były wypracowaną, jego zdaniem, cierpliwością i przygaszonym już bólem, a także strachem, o którym sam zresztą wspomniał. Sorsa pokiwał głową. Tak, narażono ich na niebezpieczeństwo, ba – nie chciał właściwie myśleć co czułby, gdyby okazało się, że zmuszony zostałby do walki z Wargiem. Myśl o tym, że mógłby nieświadomy śmiertelnie ranić osobnika będącego tak wielkim zagrożeniem, a w późniejszym czasie dopiero dowiedzieć się, że do czynienia ma się z tak sympatycznym przecież sąsiadem łamała mu serce. Nie chciał myśleć, że ktoś ponownie zasiedliłby mieszkanie naprzeciwko, że musiałby oswoić się z tym, że kolejny młody człowiek przez kilka kolejnych miesięcy, z uporem maniaka wręcz, nazywać go będzie „panem Sorsą”. Zastanawiał się co powiedziałaby jego córka Klara i co najgorsze – jak traktowałaby go po wszystkim siostra Safíra, Abigel. Winiłaby go? I czy robiłaby to słusznie?
    Gdy Fenrisson stwierdził, że sprawa go przerasta, Untamo uniósł dłoń w geście uspokajającym.
    - Safír, spokojnie – powiedział bardziej stanowczo, jakby chciał położyć raz na zawsze kres uniżeniu, w jakim stawiał się młody warg. – Zostałeś oszukany, ktoś podał ci narkotyk, żerując na twoim nieszczęściu. Spotkałem się z tobą też po to, żeby o tym porozmawiać – spróbował zasugerować, że faktycznie interesował się jego losem. I dla jego, i dla własnego bezpieczeństwa – to przecież nieistotne jakie były jego intencje, skoro efekt mógł zadowolić każdego z nich.
    Cieszył się, że znaleźli się w miejscu takim jak to. Tutaj nikt ich nie posłyszy, tutaj mieli prawo wymieniać się informacjami w zupełnej prywatności. Gdyby miejsca takie jak to, pokryte odpowiednią iluzją nie istniały, pewnie zabrałby go do siebie, by w miejscu w którym niegdyś zadał mu emocjonalny cios, spróbować odbudować ich relację, ba – może nawet ją umocnić. Czuł, że wiedza jaką o nim posiadł faktycznie mogła przyczynić się do pogłębienia zaufania. W końcu Safír miał teraz dwie opcje – odciąć się od niego i liczyć na małomówność w temacie tak duszącym albo upewnić się, że ten milczeć będzie, trzymając go blisko.
    - Wyzwoleni to wywrotowcy – powiedział wreszcie. – Organizacja terrorystyczna. Ludzie bez wrażliwości – kiedyś nie byłby tak otwarty. Kiedyś miał w sobie więcej strachu i klasycznego, tradycyjnego wychowania. Teraz miał wykształconą córkę i cały bagaż życiowych doświadczeń. Nie był galdrem całkowicie zatwardziałym, jak niektórzy z jego znajomych od lat – był świadomy, że wszystko to co działo się z nimi, złego i dobrego, wyszło spod rąk Norn. Nie można było karać tych już przez nich pokrzywdzonych. – Jako Strażnik nie mogę zrobić z tym nic, nic! Rozumiesz? – powiedział, gdyż widocznie sam czuł się oburzony. – Przez naszą władzę, przez to jak Jarlowie niektórych klanów wypowiadają się o takich jak wy – stwierdził zupełnie szczerze. Gdyby coś szło przecież nie po myśli Przymierza Pierwszych, komendant mógłby zupełnym przypadkiem stracić stanowisko. Oczywiście, Sorsa być może przesadzał nieco, będąc w pewnych nerwach, jednak nie kłamał zupełnie. – Jako człowiek chciałbym jednak żeby to wszystko się skończyło… – słowa ciężko przechodziły mu przez gardło. – Polityczne napuszczanie na siebie ludzi, blokowane rozwoju… Córka tyle razy skarżyła mi się na tych zatwardziałych dupków. Ktoś straszył ją, ze medyków genetyków odsyłać tylko do chorób genetycznych, że miejsc dla wargów już u nich nie będzie. To pewnie plotka… – mówił przejęty, nie wiedzieć czy bardziej sytuacją swojej córki na rynku pracy, czy losami Safíra jako potencjalnego pacjenta. – Nie musisz przekonywać mnie do pozostania po właściwiej stronie, Safír. Przemyślałem wszystko.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Nigdy nie życzyłby nikomu podobnego przekleństwa – fantomowego ucisku szczęk w miejscu dawnego zranienia, świadomości, że księżyc zmieniał fazy jak ogromny zegar, odliczając srebrną wskazówką kolejne dni do jego przemiany, bólu, który przychodził wraz z chrobotem wyłamywanych pod skórą kości i rozpruwanych dziąseł, zbyt tkliwych, by utrzymać ciężar zwierzęcych kłów; nie był stworzony, by przechowywać w trzewiach podobny ciężar, bo niekiedy wydawało mu się, że słyszał, jak drapieżnik mieszkający w jego wnętrzu wydaje z siebie gardłowy warkot, niecierpliwie przeżuwając pręty żeber, jakby próbował wydostać się poza ciało, które było zbyt wątłe, by dźwigać jeszcze jedno serce, puls niechętny, by zharmonizować się z jego własnym, zaciskający supły na włóczce krwiobiegu. Obawiał się, że wilk przegryzie się w końcu przez kruchą zaporę mostka, siłą wyrywając mu większy fragment świadomości, niż chciał mu na to pozwolić – przerażały go momenty, w których tracił jaźń zupełnie, bo za każdym razem wydawało mu się, że ta pękała i rozsypywała się po dnie jego czaszki jak porcelanowy wazon, sklejany wciąż na nowo, aż brakujących fragmentów było zbyt wiele, by ukryć nierówności w malowanym deseniu i opustoszałe przesmyki w miejscach, gdzie ceramika dawniej lgnęła w obłość spójnego kształtu. Raz puszczony ze smyczy instynkt ujadał tym głośniej, pozostawiając go ze skruchą popełnionego błędu – zawsze był zbyt ufny; nawet brutalność posiniaczonego dzieciństwa nie potrafiła wyrugować z niego odziedziczonej po matce naiwności, której trzymał się tak mocno, jakby była jedynym, co mu po niej pozostało.
    Wiem – odparł po chwili milczenia, w myślach zawracając po śladach swojego nieszczęścia. – Wiem. Mimo wszystko… – cień wątpliwości osiadł w kącie jego sumienia, rozpełzając się szarymi strugami po jego płótnie. – To zbyt duża odpowiedzialność, powinienem być ostrożniejszy. Rzecz w tym, że prawdopodobnie nie byłem jedyny. – uniósł nareszcie wzrok, odważniej rozbijając spojrzenie o błękit tęczówek Untamo, bo w cudzej obronie zawsze stawać było mu łatwiej niż w swojej własnej. – Nie widzisz co oni robią? To nie tylko rozwieszone w mieście plakaty i brutalne manifestacje, ale pretekst, by publicznie wciągnąć nas na szafot. Jestem pewien, że od początku stali za tym Wyzwoleni, nie wyobrażam sobie nawet… co by się stało, gdyby któryś warg przemienił się tej nocy w mieście. – szmaragd jego spojrzenia zamigotał nerwowo, a obracana w palcach moneta pochłonęła ciepło jego ciała, lepiąc się do skóry. – Tego właśnie chcieli. Wydać wyrok. – na warga, lecz także na wszystkich, którzy wpadliby mu pod zęby – mało co udowodniłoby ich racje lepiej niż wylew krwi.
    Zaskakiwała go nagła otwartość inspektora, choć przyglądał się jego spokojnej ugodowości w taki sposób, jakby spodziewał się, że była wykonana z cienkiej błony, którą mogłoby przebić jedno nieuważne słowo, odłamek wyznania niefortunnie zaostrzony, by wbić się tam, gdzie nie powinien – wieczorne spotkanie wydawało się utknąć pomiędzy nimi drzazgą uporczywego dystansu.
    Nic – powtórzył za nim ciszej, jakby wzburzone słowa Untamo wpadły do jego krtani i odbiły się w niej echem drżącej niepewności. – Nie możecie przecież… – zaczął, lecz poczuł, jak w ton jego głosu wkradło się niewygodne oburzenie, więc zawahał się widocznie, rozcierając palcami skronie, by dopiero po chwili wrócić złagodniałym wzrokiem ku rozmówcy. – Nie możecie udawać, że to się nie dzieje. – pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy Sorsa zaczął opowiadać o Klarze, po czym odetchnął ciężko, bezwiednie odkładając monetę na blat, gdzie zakołysała się wokół własnej osi, przewracając się w końcu z cichym stukotem. – Cieszę się, że zmieniłeś zdanie – podkasał kąciki ust do łagodnego uśmiechu, bezwiednie przenosząc wzrok na leżący na stole pieniądz i dopiero teraz zauważając, że śródręcze nie piekło go pąsem oparzenia, jaki zwykło pozostawiać po sobie srebro.
    Dziwne – wymamrotał odruchowo, bardziej do siebie niż w kierunku inspektora. – Chyba źle wydali mi resztę.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Bolesne myśli o wszystkim tym, co zajmowało Safíra dotykały również Untamo. Nie osobiście przecież, nie mógł czuć w końcu tego, co czuł bezpośrednio zagrożony mężczyzna, ale przecież nie był obojętny – lubił publiczny porządek, został wyszkolony i wychowany do zachowywania go. Kiedy przez pierwsze lata pracy w Kruczej Straży miewał jeszcze wątpliwości, przypominał sobie sytuacje widziane w portowych dzielnicach. Wtedy nie miał wpływu na nic, tkwiąc w smrodzie ryb i wysłuchując tylko, jak pijani ojcowie szarpali swoje dzieci. Nigdy nie miał przecież ojca, nie widział jak powinien się z tym czuć. Tak samo przecież mógł czuć się teraz, kiedy Safír tłumaczył mu ból, którego sam Kruczy nigdy nie zazna. Odrzucenie ze względu na rzeczy niezależne od niego; zagrożenie, które odczuwał również ze względu na klątwę, nie własne wybory. Sorsa pamiętał, kiedy w młodym wieku śmiano się z matki jego, która wychowywała go na własną rękę. Półsierotom było ciężko, przynajmniej przez pierwsze lata edukacji, potem ciężar często odchodził. Pamiętał ostracyzm i śmiech, jaki wywoływało nieożenienie się z Klarą Aalto i samotne wychowywanie córki, traktowanej przez nią jak „dziecko nie w odpowiednim czasie”. Pamiętał jak wykonywał unik od butelki lecącej w jego stronę, kiedy mieszkańcy jego klatki dowiedzieli się, że zatrudnił się w Kruczej Straży. Pamiętał, jak musiał pocieszać kilkuletnia Klarę, kiedy inne dzieci ciągnęły ją za włosy tylko po to, by wyśmiać zawód jej ojca. Na Ymirze przez moment czuł się zagrożony, jednak nigdy nie miał prawa nawet nazwać się tak poszkodowanym, jak poszkodowanym czuć się musiał warg obecnie.
    Sorsa przełknął ślinę głośno.
    - Warg w mieście byłby genialnym pretekstem, żeby wrócić do dawnych czasów – powiedział sucho, starając się nie zdradzić myśli, które chwilę temu przekoziołkowały mu po mózgu. Starał się nie zdradzić tego, że Safíra przecież chronić chciał podobnie do chronienia Klary te dwadzieścia lat temu. Klara nie wybrała sobie ojca, nie wybrała sobie też matki. Safír nie wybrał bycia wargiem. Inni jemu podobni również. – Nie możemy do tego dopuścić… Wiem, że wielu z nas udaje ślepych, ba, wielu z nas nawet zgadza się z Wyzwolonymi, ale to często podsycany przez nich strach… Ach, nie wiem. Gdybym mógł jednak zrobić cos dla ciebie, gdybyś potrzebował pomocy mnie nie jako Kruczego Strażnika, przecież możesz i musisz mi o tym powiedzieć. Mam już dużo lat służby na karku, nie wypierdolą mnie przed samą emeryturą… – odpowiedział na jego oburzenie co do opieszałości Kruczych Strażników, czując, jakby był mu cos winien. Safír nie był obecnie w stanie zmienić zdania, a już na pewno nie roszczeniowością – inspektor przemyślał wszystko i rozumiał niezadowolenie Fenrissona. Ten nie myślał, a czuł, co było też często problemem przesłuchiwanego. Przemawiały przez niego lęk i frustracja, nie były przecież zdroworozsądkowe, ale w jego przypadku przecież nie musiały.
    Spojrzenie na monetę i chwila zastanowienia. Przesunięcie palcami ku pieniądzom, przejechanie zmęczonym opuszkiem po nierównej powierzchni. Sorsa nie rozpoznawał tej waluty. Mruknął w zastanowieniu.
    - Może to kolekcjonerska… Powinieneś to komuś pokazać, może ma sporą wartość – przypuszczał, bo nie miał pojęcia. – Ale z kolekcjonerami trzeba uważać. Wmówią ci, że masz w posiadaniu cos pospolitego, a sami potem sprzedają to za grube kwoty… – zaśmiał się. Nie sądził, że zwykła moneta może rozładować silne emocje, z jakimi przed chwilą się mierzył.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Wiedział, jak działał ostracyzm – nadto przyzwyczaił się do twardego marginesu i nawet teraz czuł jego ciężar, dociśnięty ostrym brzegiem wzdłuż linii kręgosłupa; pamiętał kpiący śmiech, z jakim popychano go na szkolnych korytarzach i zamykano w dziewczęcej łazience, pamiętał zawiedziony grymas na twarzy matki i paroksyzm gniewu na twarzy ojca, pamiętał pociągłą twarz Wyzwolonego, który przewrócił go na chodnik, a potem kopnął tak mocno, że żebro ustąpiło z cichym trzaskiem, nakryte krakelurą kolejnego pęknięcia. Przez lata uparcie starał się nie być zwierzęciem, którego miękkie podbrzusze trzyma się na celowniku, jego ciało, wraz z zaróżowionymi pręgami blizn, nabrało jednak nawyku zadowalania innych ludzi; był dobrym słuchaczem, to znaczy – ludzie lubią kogoś, kto słucha; rozdawał swoje ambicje i pragnienia, jakby były listkami akacji urywanymi w rytm dziecięcej rymowanki, uśmiechał się, gdy mówiono mu, jaki jest spokojny, jak trudno go zdenerwować, to znaczy – jego emocje były zasadniczo nieinteresujące dla ludzi wokół, więc nauczył się kontrolować je do tego stopnia, że niekiedy sam potrafił przekonać się, że ich nie odczuwał. Zawsze podejrzewał, że posiadał w sobie jakąś skazę, odłamek szkła wbity zbyt głęboko pomiędzy trzewia, ziarno gorczycy zalegające na samym dnie bijącego serca – ukrywał za kratami żeber samego siebie, tamto gniewne i nieprzewidywalne dziecko, które płakało i uderzało pięściami w drzwi, zanim nauczyło się, że strach powinien wybrzmiewać szeptem.
    Tym razem nie chodziło tylko o niego – plakaty pokryły całe miasto, uśmiechając się złowieszczo z betonowych słupów i fasad kamienic, wbite gwoździami w szorstkie drewno i wklejone pod powieki witryn, nieustannie obserwujące chaos, jako gorzał w Midgardzie pod ich panowaniem; nie potrafił bezczynnie przyglądać się przerażeniu, jakie rosło w oczach sierot pod wpływem historii o pustoszącej okolice bestii i przemocy, która gasła w ciemnych jelitach dzielnicy. W zeszłym tygodniu dwunastoletni Arne uchylił się spod dotyku jego dłoni i spojrzał na niego tak gniewnie, jak patrzeć potrafiły jedynie dzieci – wiem, czym pan jest, wycedzone spomiędzy mlecznych zębów, którym wciąż brakowało górnego siekacza, wystarczyło, by cofnął się o krok, zdjęty bolesną urazą, jakby dostrzegł na twarzy chłopca własne kły, sobaczą kufę i jątrząco czerwone tęczówki. Nie miał komu o tym powiedzieć – Sohvi już z nim nie rozmawiała, więc tego wieczoru płakał sam, ukrywając twarz w rozchylonych dłoniach, zawstydzony łzami, które przeciekały mu spomiędzy palców; mógł wygryźć z siebie wszystko, lecz wilcze przekleństwo miało pozostać z nim na zawsze.
    Jesteśmy takimi samymi obywatelami tego miasta jak wszyscy pozostali – odparł w końcu, choć w jego głosie przebrzmiewało więcej zmęczenia niż stanowczości; kącik ust drgnął mu nerwowo w obliczu cienia żartu, który prześlizgnął się po twarzy mężczyzny. Untamo nie był mu wprawdzie niczego winny – był oficerem Kruczej Straży, lecz był także sąsiadem, którego nierozważnie omal nie naraził na niebezpieczeństwo; był ojcem i człowiekiem, który, podobnie jak wszyscy, pragnął jedynie chwili odpoczynku. – Dziękuję – przeniósł wzrok na twarz Sorsy, po czym wziął łyk wina, czując jak to rozgrzewa się w jego ustach, po czym opada przyjemnym ciężarem w dół żołądka; przeszło mu przez myśl, że być może to nie wino – może jedynie ulga, usuwająca się łagodnie spod grdyki w dół uciśniętego przełyku.
    Obrócił w dłoniach monetę, uważnie przyglądając się grawerom po obu stronach okrągłego pieniądza – wyglądem przypominała talar runiczny, lecz był większy i posiadał inną runę wyrytą na gładkim rewersie, przede wszystkim, co zwróciło jego uwagę jako pierwsze, nie parzył go jednak w dłonie, pozostawiając je tak samo bladymi, bez poczerwieniałych odcisków na miękkich śródręczach. Uniósł ją pomiędzy palcami, tak, by Untamo również mógł dostrzec wyróżniające ją symbole, po czym uśmiechnął się z błahym, niepasującym do rozmowy rozbawieniem.
    Nie jest wykonana ze srebra. – jakby również na to chciał zwrócić mu uwagę.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Sorsa nie miał już siły myśleć o niesprawiedliwości, jaka spotykała Safíra i jemu podobnych.
    Chociaż niegdyś trafił do Kruczej Straży wiedziony wysokimi zarobkami w porównaniu do tych, które otrzymywać miał na targu rybnym, już od lat nie patrzył na swoją pracę przez pryzmat potencjalnej zamożności którą mógł zdobyć czy awansu społecznego, który mógłby odbyć. Nie czuł się poszkodowany w momencie, gdy jego koledzy otrzymywali awanse, gasił w zarodku wszelkie możliwości na udanie się do bardziej prestiżowych jednostek, jakimi mogli być Wysłannicy, nie prosił nawet o podwyżki – był obywatelem wykonującym swoje obywatelskie obowiązki w sposób najbardziej skuteczny jak tylko potrafił. Starał się być dobrym pracownikiem, kierował się kodeksem moralnym i nie był skłonny do ulegania korupcji. Wiedział jednak o co w większości przypadków toczyła się gra – na poszkodowanych genetykami łatwo było się wyżywać, szczególnie, jeżeli na rękę to było władzy, która ich karmi.
    Untamo nie raz zastanawiał się czy byłby w stanie wykonać rozkaz, który całkowicie przeczyłby rozumieniu świata jakie wyznawał. Z wiekiem coraz ciężej było mu odpowiedzieć „nie”, był coraz bardziej zakorzeniony w myśleniu u sobie jako o Kruczym Strażniku, nie dopuszczał wręcz do wiadomości możliwości, że mógłby być jeszcze kimś innym. Czy gdyby kazali mu odwrócić wzrok od działań Wyzwolonych, których być może uświadczyłby na własnych oczach, zrobiłby to?
    Bolał go sam fakt, że musiał to „przemyśleć”. Kiedyś krzyczałby głośno, dziś wolał czasami machnąć na wszystko ręką.
    - Rozpoznajesz runę którą tu umieszczono? – zapytał Sorsa, wpatrując się w monetę. Okulary przesunęły mu się na nosie. – Może to z innego stulecia, coś historycznego… A może ktoś puścił w świat podrobione pieniądze? – prychnął cicho. Kryzysowe czasy tłumaczyły kryzysowe rozwiązania. Nie spodziewał się jednak, by ktoś był na tyle głupi i płacił tak fatalnie sfałszowaną gotówką. – To ciekawe… – mruknął na spostrzeżenie, jakoby nie użyto do jej produkcji srebra. – Wiedziałeś, że dzieci śniących mają sztuczne monety wykonane z czekolady w jakimś pazłotku? – zagaił przy okazji. Nie miał zielonego pojęcia czym mógł być posiadany przez Safíra talar, toteż odchylił się od niego. – Widziałem takie jakiś czas temu w Helsinkach. Od kiedy pochowałem tam matkę, ciężko mi nie wracać… – objawił, jakby próbując rozluźnić atmosferę i odciągnąć temat od niezręczności Wyzwolonych. Dobrze wiedział, że rozmowa ta nie pozwoli mu spać spokojnie jeszcze przez długi czas, a sam temat zostanie poruszony przez niego w szerszym gronie – to jednak już nie sprawa dla Fenrissona. Ten zbyt wiele już wycierpiał.
    Teraz zasługiwał na odpoczynek.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Nie potrafił przyglądać się niesprawiedliwości – odwracać wzroku w sposób, w jaki robiła to matka za każdym razem, gdy Fenris wznosił pięść nad jego karkiem; kiedy pomagała mu podczas kąpieli, unikała dotykania siniaków, jakie pozostawiał na ciele ojcowski gniew, zakrywała dłońmi uszy za każdym razem, gdy skórzany pas rozrywał pręgi na jego plecach, choć krzyczał i prosił, żeby mu pomogła, wydawała się nie zauważać, kiedy znów ledwo podnosił się z łóżka lub utykał na jedną nogę, jakby obawiała się, że jego ból stanie się prawdziwy, dopiero jeśli odważy się wypowiedzieć go na głos. Wybaczał jej za każdym razem – omijał wzrokiem taflę łazienkowego lustra, a potem nie musiał robić nawet tego, bo podczas jednej z kłótni Ragnar rozbił je na tak drobne części, że jeszcze przez kilka kolejnych tygodni odnajdywał na podłodze ostre fragmenty szkła, które uwięziły w sobie pojedyncze imponderabilia jego istnienia; nie miało znaczenia jak długo i intensywnie nie patrzył we własne odbicie, ucisk w piersi wydawał się jedynie zadzierzgać coraz ciaśniej wokół mostka. Pamiętał dzień, w którym przyszedł na komendę Kruczej Straży, domagając się od Eitriego, by spojrzał głębiej w sprawę Villuma Fiskera, bo uparcie wierzył, że po pięciu dniach chłopiec wciąż mógł zostać odnaleziony żywy, pamiętał, że trzymał w ramionach czternastoletnie dziecko, które rodzice porzucili w szpitalu po tym, jak warg rozerwał mu lewe ramię, uszkadzając nerwy i pozostawiając go z dożywotnią parezą, pamiętał, że patrzył w oczy Sohvi i przysięgał, że miłość nie czyniła ich gorszymi ludźmi – teraz, siedząc naprzeciwko Untamo, wierzył w swoją sprawczość coraz mniej.
    Nie potrafił wybaczyć zwierzęciu, które żyło w jego piersi, lecz nie prosił Sorsy o pomoc jedynie dla siebie – nie był jedyną osobą pokrzywdzoną przez działania Wyzwolonych i chociaż bał się mężczyzn, którzy podążali za nim w drodze do domu, bardziej bał się o podopiecznych Toivoa’i, sposób, w jaki dziecięce źrenice rozszerzały się na widok porastających miasto plakatów; czy oni chcą mnie zabić?, pytał młody berserker, a on nie potrafił zaprzeczyć, więc przygarniał go tylko bliżej ramieniem, nie pozwolę na to, odpowiadał, wiedząc, że nie mógł w żaden sposób temu zaradzić. Dopił resztkę grzanego wina, rozpierzchając nagromadzone pod skronią myśli i przez chwilę wpatrując się w refleks połyskującej na dnie szklanki czerwieni, zanim znów sięgnął wzrokiem ku twarzy Untamo.
    Nie – pomyślał, że Abigel poświęciła całe życie, studiując strukturę nordyckich run, a on pamiętał tylko kilka z nich, podstawowe kształty, wzdłuż których przesuwał palcami, powtarzając na głos nazwy, będące w jego ustach daremne i puste: Durisaz, Inguz, Odala, jakby szeptał tajemnicę, którą przewiązali fragment swego dzieciństwa. – Myślisz, że przyniesie mi fortunę? – odparł żartobliwie, obracając monetę w dłoniach. – Chyba że ta również jest z czekolady. – przesunął paznokciem po brzegu pieniądza, jakby spodziewał się oderwać cienkie sreberko, ale nic podobnego się nie wydarzyło; zauważył jedynie, że palce miał przybrudzone miedzianym osadem. – Przykro mi. – jego głos zmiękł i ucichł, dłoń z monetą osunęła się powoli na blat stołu. – Zawsze była dla mnie bardzo miła, twoja matka. Przyzwyczaiłem się, jak traktują mnie sąsiedzi, nie pasuję do tego miasta; ona wydawała się nigdy tego nie zauważyć. Kiedyś zgubiłem klucze i czekałem pod drzwiami, aż Sohvi zjawi się z zapasowymi, a ona wyszła z mieszkania, żeby przynieść mi herbatę, wiedziałeś o tym? – uśmiechnął się łagodnie, zaraz pokręcił jednak głową na boki, sięgając wzrokiem za okno. – Przepraszam, zrobiło się późno. Zajmuję ci czas.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Temat matki wymagał emocjonalnego rozpracowania, jednak powoli tracił już nadzieję, że uda mu się to wykonać w pojedynkę. Mógł skorzystać z pomocy psychologów, których załatwić mógł ktoś z ramienia Kruczej Straży, ale czy było to na miejscu? Pomoc emocjonalna była niezwykle istotna w przypadku Inspektorów jego wydziału – trafiających na miejsca nawet najbrutalniejszych zbrodni i przeżywających całym sobą ból wszystkich przesłuchiwanych, często poszkodowanych nawet odłamkiem nieszczęścia w skutek którego popadali w swoisty marazm. Nie można było być człowiekiem z jakąkolwiek empatią i wyjść z rozmów tego typu bez echa. Teraz problem dotykał jednak sfery prywatnej jego samego i chociaż Sorsa przez lata nauczył się już mechanizmów radzenia sobie z (de facto) cudzymi problemami, nie mógł zastosować ich w przypadku własnego wielkiego przygnębienia. Po ponad pięćdziesięciu latach liczenia na matkę i tylko na matkę, będąc przecież półsierotą, czuł jakby z ciała jego czegoś ubyło. Jakby pewien organ przestał funkcjonować, blokując możliwość odczuwania całkowitej przyjemności. Nawet tutaj, w aurze kawiarni urządzonej tak uroczo, wydawał się jakby ślepy na większość małych, przyjemnych szczegółów.
    Gdyby nie był wiecznie tak podminowany, z pewnością inaczej podszedłby też do Safíra.
    - Moja matka pod koniec swojego życia mało już zauważała – stwierdził z pewnym rozbawieniem, chociaż ta pełna śmiechu nuta byłą chyba tylko reakcją obronną. Usta zacisnęły mu się mocniej, jakby chciał powściągnąć malujące się na twarzy emocje. Jakby, pomimo wychowania w środowisku kobiecym i akceptującym więcej słabości, wciąż bał się ukazywać emocje takimi jakie były w prawdzie. – My też nie pasowaliśmy tu kilkadziesiąt lat temu. Matka z panieńskim nazwiskiem, ale i dzieckiem. Ja mówiący tylko po fińsku przez pierwsze lata nauki w Midgardzie… – zaczął się otwierać. Czuł, że nie jest to na miejscu – że spotkali się tu dla Safíra, nie dla jego ulgi. Nie chciał ustawiać siebie i swoich niechcianych, ale potrzebnych emocji na pierwszym planie – natura i chęć dojścia do siebie miały jednak inne plany. Gdy słowa Safíra dotknęły tematu rzeźbiarki, która kilka tygodni temu gościć miała w siedzibie Kruczej Straży w stanie emocjonalnego rozbicia, Sorsa poczuł się osobiście ukłuty – wspomnienie jej łez odbiegło już daleko od Vanhanen, w kierunku wieczoru, kiedy wreszcie otworzył się przez Klarą, przytulając jej drobne, kobiece ciało do siebie. Wtedy, kiedy zastanowił się jak córka zareagowałaby na jego odejście. – Jako jedyna z moim bliskich nie potępiała tego, że postanowiłem zająć się Klarą w pojedynkę – powiedział, już prostując się na krześle. Limit otwartości wybijał w tym momencie, kiedy to spojrzeniem uciekł ku Safírowi, uśmiechając się do niego jakby przepraszająco. – Przepraszam. Masz rację, straciłem poczucie czasu… – dodał, przywołując na twarz pozorny spokój. Spojrzenie wciąż wydawało się odrobinę nieobecne, jednak spięte ciało poderwało się z krzesła. Niewypita herbata z rumem wciąż stała na blacie, kusząc intensywnością mieszanki przypraw. Sorsa nie czuł jednak, że jego żołądek przyjąłby w tym momencie cokolwiek bez negatywnych skutków. Zaciśnięty przełyk i drżący kącik ust, kiedy to dłonią wskazał Safírowi wyjście, mogły sugerować, że coś jeszcze cisnęło się na usta Inspektora. Słowa te pozostały jednak niewypowiedziane.
    - Wróćmy razem. Tak będzie bezpieczniej – wyrzekł, a słowa te wydawały się być tylko zasłoną dymną co do braku chęci spędzania smutnych momentów w pojedynkę. Teraz przecież ciągle był sam. – A herbaty napijemy się na klatce. Dla Essi.
    Taki mały toast nie zaszkodzi.

    Untamo i Safír z tematu



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.