:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä
2 posters
Sohvi Vänskä
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Czw 27 Maj - 13:33
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
19.10.2000
Złota łuna spływająca w przestrzeń z rozpłomienionych szczytów kandelabrów drgała przyjemnie w zmierzchu wieczoru, hojnym ciepłem łagodząc surowe rysy posągów i dosadną liniaturę rzeczywistości, stawiając toporne kształty i krawędzie za nieuchwytną błoną bursztynowego pryzmatu, nasuniętą okolicznościami na spojrzenie, rozmiękczającą osobliwie rzeczywistość – rozmiękczającą nawet impertynencki heban oczu utkwiony zuchwale w obliczu Odyna, Frigg, wreszcie w zastygłej twarzy Forsetiego, od którego domagała się sprawiedliwości w posępnej, wymagającej ciszy. Bogowie milczeli, nieustannie i nieprzebłaganie, znosząc jej niewypowiedziane wyrzuty w obojętnym niewzruszeniu, w obojętności, jaką miała czasem chęć wyszarpać z ich wykutej w rzeźbie fizjonomii, wydrapać je z zimnego kamienia do skrwawienia palców, do odrętwienia dłoni, omdlenia ramion i gniewu, który toczył ją chroniczną gorączką rozgoryczenia. Milczeli dzisiaj tak samo, jak milczeli w dniu jej siódmych urodzin, kiedy pełen gorliwej nadziei wzrok ojca zgasł dla niej ostatecznie, powlekł się bezpowrotnie pełnym pretensji rozczarowaniem, ostrym sztychem rozjątrzonej nagany, jakby wierzył istotnie, że w jakiś sposób była winna swojemu wybrakowaniu, że brak talentu magicznego nie był zupełnie losowym przypadkiem, niefortunnością zapisanego jej przez Norny losu, ale konsekwencją jej świadomego wyboru, wynikiem myśli czy czynu, nieopatrznie bluźnierczego oddechu, którym rozsierdziła przeciw sobie bogów.
Bluźniła więc znowu – tym razem zupełnie świadomie i celowo, bluźniła brzytwą zuchwałego, domagającego się odpowiedzi spojrzenia, bluźniła grymasem gniewu zamarłym na bladym obliczu, bluźniła chrześcijańskim krzyżem zawieszonym u szyi, rozgrzanym od jej własnej skóry srebrem wspartym o dołek obojczyka, łyskającym między rozwartym kołnierzem koszuli ostentacyjnie, z subtelną prowokacją odsłanianym przed nieruchomymi oczami bogów. Bluźniła, trzymając w dłoni ciężar pisma świętego, ciężar stłoczonych między okładką wersów nasączonych natchnieniem ducha świętego, czymkolwiek była ta zjawa; nigdy nie poczuwała się wystarczająco zainteresowana, by zgłębić jej istotę sumienniej. Bluźniła, do sfrustrowanej rozpaczliwości świadoma tragikomicznego wydźwięku tego przedsięwzięcia – a jednak nie potrafiła sobie tego odmówić, tego zdziecinniałego tupania nogą z naburmuszoną miną, idiotycznego krzyku rozkapryszonego dziecka, domagającego się uwagi dorosłych dla swoich miałkich, głupich problemów. Stała na scenie, przed okrutnym bezruchem milczącego posągu, w tym miękkim świetle świec, w gęstej jak melasa atmosferze wzniosłości, okrutnością zniecierpliwionego spojrzenia próbując wymusić na kamieniu odpowiedź, będąc zarazem przejętym swoim nieszczęściem kuglarzem i jego jedyną publicznością, rozbawioną tym przedstawieniem do obolałości policzków, do bolesnego kurczu brzucha, choć równie dobrze mógł być to przewlekły supeł zjadliwego buntu, zaciśnięty bezlitośnie na trzewiach, zakleszczony ciasno na spienionej duszy. W biegu dni wypełnionych spokorniałą rezygnacją potykała się wciąż co jakiś czas o iskrę gorejącej w niej rebelii, o bierwiono negacji, które rozpalało się impulsywnie pożogą złości – i przeklętej nadziei, że może tym razem uzyska upragnioną reakcję, że tym razem bogowie pochylą się nad jej bólem, że naprawią błąd, jaki trwał w splocie jej żywota brakiem newralgicznej nici, przez ich niedopatrzenie, przez ich niesprawiedliwość, z ich winy.
Ich gniew, jak sądziła, przyjęłaby zresztą z równie spragnioną żarliwością, z symetrycznym triumfem i satysfakcją; wszystko, byleby przekuć tę milczącą obojętność w choćby najwątlejszy płomyk jakiegokolwiek wrażenia, by wzruszyć ten letargiczny kamień ojcowskiej indyferencji, nadać sobie znaczenie i wartość, jaka należała jej się, na miłość Odyna, z urodzenia – była przecież córką Midgardu, dziedziczką jego glorii, która tętniła jej w żyłach tak samo, jak w sercach galdrów spoglądających na nią z wyniosłości magicznych zdolności.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie – myślała ze wściekłym zacietrzewieniem, wgryzając się spojrzeniem w pozbawione źrenic oczy Forsetiego, trzymając otwartą książkę na oparciu uniesionej swobodnie dłoni.
Freja Ahlström
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Nie 13 Cze - 20:59
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
— Sohvi...
Zlękniony szept rozdarł trzewia świątyni. Wkroczyła tu przypadkiem, omyłkowo, szukając wytchnienia od październikowego ciepła kąsającego w kark. Wiara kołacząca w sercu była nader żywotna, lecz dawno nie odwiedzała takich przybytków. Nie miała czasu. Zamiast tego szukała rozmowy z Odynem pośród gnających pośpiesznie myśli. Wtedy czuła się lepiej, pewniej, jakby nawet brak namacalnego kontaktu z najwyższym bogiem Azów nie stanowił żadnej przeszkody. Tymczasem w końcu znalazła się w sercu najstarszej budowli na terenie Midgardu. Przyglądała się barwnym malowidłom ściennym z mieszaniną zachwytu i zaskoczenia - nawet magia mogła mieć problem z utrzymaniem ich w tak dobrym stanie, lecz... Uśmiechnęła się delikatnie. Wolała zostawić to milczeniu.
Wtem ujrzała ją. Widziała tylko woal ciemnych włosów usypany na plecach, wszak siedziała przodem do ołtarza i nie oglądała się za siebie, a mimo to samo brzmienie jej obecności było wystarczająco znajome. Zanim zdecydowała podejść bliżej, przeżywała chwile zwątpienia. Nie rozstały się w przyjaznej atmosferze, choć prościej byłoby rzec, że nie zrobiła tego z własnej woli - po raz wtóry została sama. Bez gęstych tłumaczeń, choćby słówka wyjaśnienia. Bolało i boli nadal. Mimo to nauczyła się żyć dalej, przestała oglądać się za siebie, nadzieja struchlała i rozdmuchała się na wietrze. Od tamtego dnia widziała ją wyłącznie kątem oka. Nie materializowała się w pełni, była cieniem samej siebie, a ponad to nie wychylała się i nie nawiązywała kontaktu. W końcu i to zaczęła lekceważyć.
I tak stanęła tuż przy zajmowanej przez nią ławce. Z bolesnym, lecz jednocześnie przedziwnie lekkim uśmiechem sięgnęła ku niej spojrzeniem, aż nagle grymas niesmaku wykrzywił usta. Niepozorny łańcuszek oplatający łabędzią szyję wieńczył srebrny krzyżyk, oznaka chrześcijańskiej religii. Dopełnieniem obrazu stała się książka, skaranie nordyckich wierzeń i mitów, dla nich w pewien sposób przeklęta. Szept wzywający jej imię wyrwał się mimowolnie, niemal ukradkiem.
— ... co się dzieje? — zapytała z troską, gniewem i zaskoczeniem mieszającym się w tembrze głosu, bowiem nie potrafiła zdecydować się na żadną z emocji. Nie przyjmowała odwrócenia się od Odyna. Zakrawało to na herezję, lecz w tym przypadku dusza znająca słodycz roześmianego wzroku przyjaciółki nakazała powstrzymać się od wydania pochopnego wyroku i przyjrzeć się tym szkaradnym poczynaniom.
Rwała się ku niej, pragnęła objąć w ramiona znajome ciało i wyszeptać słowa pociechy, zabrać w opokę domowych pieleszy.
Zlękniony szept rozdarł trzewia świątyni. Wkroczyła tu przypadkiem, omyłkowo, szukając wytchnienia od październikowego ciepła kąsającego w kark. Wiara kołacząca w sercu była nader żywotna, lecz dawno nie odwiedzała takich przybytków. Nie miała czasu. Zamiast tego szukała rozmowy z Odynem pośród gnających pośpiesznie myśli. Wtedy czuła się lepiej, pewniej, jakby nawet brak namacalnego kontaktu z najwyższym bogiem Azów nie stanowił żadnej przeszkody. Tymczasem w końcu znalazła się w sercu najstarszej budowli na terenie Midgardu. Przyglądała się barwnym malowidłom ściennym z mieszaniną zachwytu i zaskoczenia - nawet magia mogła mieć problem z utrzymaniem ich w tak dobrym stanie, lecz... Uśmiechnęła się delikatnie. Wolała zostawić to milczeniu.
Wtem ujrzała ją. Widziała tylko woal ciemnych włosów usypany na plecach, wszak siedziała przodem do ołtarza i nie oglądała się za siebie, a mimo to samo brzmienie jej obecności było wystarczająco znajome. Zanim zdecydowała podejść bliżej, przeżywała chwile zwątpienia. Nie rozstały się w przyjaznej atmosferze, choć prościej byłoby rzec, że nie zrobiła tego z własnej woli - po raz wtóry została sama. Bez gęstych tłumaczeń, choćby słówka wyjaśnienia. Bolało i boli nadal. Mimo to nauczyła się żyć dalej, przestała oglądać się za siebie, nadzieja struchlała i rozdmuchała się na wietrze. Od tamtego dnia widziała ją wyłącznie kątem oka. Nie materializowała się w pełni, była cieniem samej siebie, a ponad to nie wychylała się i nie nawiązywała kontaktu. W końcu i to zaczęła lekceważyć.
I tak stanęła tuż przy zajmowanej przez nią ławce. Z bolesnym, lecz jednocześnie przedziwnie lekkim uśmiechem sięgnęła ku niej spojrzeniem, aż nagle grymas niesmaku wykrzywił usta. Niepozorny łańcuszek oplatający łabędzią szyję wieńczył srebrny krzyżyk, oznaka chrześcijańskiej religii. Dopełnieniem obrazu stała się książka, skaranie nordyckich wierzeń i mitów, dla nich w pewien sposób przeklęta. Szept wzywający jej imię wyrwał się mimowolnie, niemal ukradkiem.
— ... co się dzieje? — zapytała z troską, gniewem i zaskoczeniem mieszającym się w tembrze głosu, bowiem nie potrafiła zdecydować się na żadną z emocji. Nie przyjmowała odwrócenia się od Odyna. Zakrawało to na herezję, lecz w tym przypadku dusza znająca słodycz roześmianego wzroku przyjaciółki nakazała powstrzymać się od wydania pochopnego wyroku i przyjrzeć się tym szkaradnym poczynaniom.
Rwała się ku niej, pragnęła objąć w ramiona znajome ciało i wyszeptać słowa pociechy, zabrać w opokę domowych pieleszy.
Sohvi Vänskä
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Nie 20 Cze - 11:44
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Wersy modlitwy przesuwały się w nurcie myśli z zapamiętałą opieszałością, nie pozwalającą żadnemu słowu umknąć bez obciążenia piekącej w podniebienie zjadliwości. Płomienie świec zadrżały poruszone tchnieniem wpuszczonym przez rozchyloną szczelinę drzwi, pchniętych decyzją dłoni, którą zwykła kiedyś trzymać w swojej, z czułością pielęgnowanej sumiennie przyjaźni, cichą wdzięcznością, jakiej słowa nie były zdolne wyznać wystarczająco dobrze i w której składała ufnie siebie, wiedząc, że jest w jej dołku zupełnie bezpieczna – dłoni, którą wypuściła wreszcie z troski, ze stanowczym przeświadczeniem, że uchroni ją tym sposobem od rykoszetu konsekwencji własnej nieostrożności. W wykrawaniu ludzi ze swojej codzienności była już zaprawiona, ale konsekwentne wyrachowanie, z jakim ucinała kontakt, nie umniejszało poczucia straty i tęsknoty, osamotnionego zagubienia w klatce obwarowanej ściśle pogłoskami. Cienie rozlewające się miękko na kamiennym obliczu Forsetiego zakołysały się niespokojnie, powołując posąg do efemerycznego złudzenia życia, lapidarnego jak skrzypnięcie otwieranych wrót poniesione pod strzeliste sklepienie, gdzie dostąpiło swojego nagłego końca, spęczniałego w akustycznym pogłosie jak wezbrane w chmurnym niebie grzmienie, rezonujące między żebrami świątyni z podobną burzy grandilokwencją.
Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy – wiśnią ust nieświadomie podążała za niemym kształtem słów. Prośbę o przebaczenie ostrzyła na języku w kieł swarliwego wyrzutu, z przewrotnością doskonale sobie uzmysłowioną. Nie odpuszczała wprawdzie niczego i nie żądała miłosierdzia; z obsesyjną pamiętliwością pielęgnowała w sobie poczucie doświadczanej niesprawiedliwości i na jego rudymencie rościła sobie prawa do osobistej audiencji, do rozgoryczonego gniewu oraz rozgrzeszenia z wszelkich występków w nim poczynionych.
Słodycz tak znajomego głosu była dotkliwa, skąpana w miksturze uczuć, na które potrafiła odpowiedzieć jedynie udręczonym uśmiechem, rozkwitłym pod poruszoną tonią podniesionego na przyjaciółkę spojrzenia. Płomienie świec malowały się zachwycającą miriadą w błękicie oczu, zatroskanym i gniewnym, oczekującym odpowiedzi, kiedy samo było – jak z cierpkim rozbawieniem pomyślała – odpowiedzią.
– Sądziłam, że mnie nie słuchają – odezwała się, badając tęsknie elegancję rysów, szlachetność spojrzenia, niewymuszoną dystynkcję fizjonomii, którą skutecznie deprymowała miałkich ludzi, a jaką Sohvi, może właśnie dlatego, uwielbiała – tymczasem jest stanowczo inaczej; teraz widzę, że naigrawają się ze mnie.
Nie kwapiła się z wyjaśnieniem – żart zdawał jej się w swoim okrucieństwie parszywie klarowny. Przypadek, który przywiódł do niej Freję, najpiękniejszą boginię we własnej osobie, spoglądającą na nią nadobnym błękitem oczu imienniczki, trącił nikczemną przewrotnością Lokiego. Z rozgoryczoną kapitulacją przyznawała, że był to żart wyborny, choć niechętnie, skoro na jego celownik wzięta została najtkliwsza część jej emocjonalności.
– Czasem śni mi się, że świątynia płonie, przeze mnie. Ogień pełznie po ścianach, pożera dzieje Azów i Wanów, rozpala stosy u cokołów boskich posągów, a ja stoję w tym wszystkim, pod trzeszczącym w ostatnim wysiłku firmamentem płonącego drewna i jestem wreszcie spokojna. Marzę o tym, o ich upadku. Wtedy wysłuchają – wyznała, z martwym opanowaniem, odblaskami świec drżącymi na tafli hebanowego spojrzenia, w którym gęsta gorycz przelewała się przez przesmyk źrenic w ściemniałe tęczówki, zacierając ich granice. – W końcu mnie wysłuchają.
Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy – wiśnią ust nieświadomie podążała za niemym kształtem słów. Prośbę o przebaczenie ostrzyła na języku w kieł swarliwego wyrzutu, z przewrotnością doskonale sobie uzmysłowioną. Nie odpuszczała wprawdzie niczego i nie żądała miłosierdzia; z obsesyjną pamiętliwością pielęgnowała w sobie poczucie doświadczanej niesprawiedliwości i na jego rudymencie rościła sobie prawa do osobistej audiencji, do rozgoryczonego gniewu oraz rozgrzeszenia z wszelkich występków w nim poczynionych.
Słodycz tak znajomego głosu była dotkliwa, skąpana w miksturze uczuć, na które potrafiła odpowiedzieć jedynie udręczonym uśmiechem, rozkwitłym pod poruszoną tonią podniesionego na przyjaciółkę spojrzenia. Płomienie świec malowały się zachwycającą miriadą w błękicie oczu, zatroskanym i gniewnym, oczekującym odpowiedzi, kiedy samo było – jak z cierpkim rozbawieniem pomyślała – odpowiedzią.
– Sądziłam, że mnie nie słuchają – odezwała się, badając tęsknie elegancję rysów, szlachetność spojrzenia, niewymuszoną dystynkcję fizjonomii, którą skutecznie deprymowała miałkich ludzi, a jaką Sohvi, może właśnie dlatego, uwielbiała – tymczasem jest stanowczo inaczej; teraz widzę, że naigrawają się ze mnie.
Nie kwapiła się z wyjaśnieniem – żart zdawał jej się w swoim okrucieństwie parszywie klarowny. Przypadek, który przywiódł do niej Freję, najpiękniejszą boginię we własnej osobie, spoglądającą na nią nadobnym błękitem oczu imienniczki, trącił nikczemną przewrotnością Lokiego. Z rozgoryczoną kapitulacją przyznawała, że był to żart wyborny, choć niechętnie, skoro na jego celownik wzięta została najtkliwsza część jej emocjonalności.
– Czasem śni mi się, że świątynia płonie, przeze mnie. Ogień pełznie po ścianach, pożera dzieje Azów i Wanów, rozpala stosy u cokołów boskich posągów, a ja stoję w tym wszystkim, pod trzeszczącym w ostatnim wysiłku firmamentem płonącego drewna i jestem wreszcie spokojna. Marzę o tym, o ich upadku. Wtedy wysłuchają – wyznała, z martwym opanowaniem, odblaskami świec drżącymi na tafli hebanowego spojrzenia, w którym gęsta gorycz przelewała się przez przesmyk źrenic w ściemniałe tęczówki, zacierając ich granice. – W końcu mnie wysłuchają.
Freja Ahlström
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Sob 3 Lip - 14:11
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Esencja kadzidła przeciskała się do wąskich ścieżek umysłu. Świeża woń iglastego lasu i źródlanej wody ugięła się pod naporem mglistych smużek sączących się z chrześcijańskich bredni, wszak nie potrafiłaby inaczej nazwać modlitw wznoszonych ku czci tamtego boga. Na szczęście delikatne ćmienie w okolicach skroni pozwoliło skoncentrować się wyłącznie na jawnych przymiotach obcej wiary. Cóż mogła począć, skoro znalazła swą zapomnianą bratniość duszy w okowach boskiego pomiotu, a serce rozpaczliwie rwało się ku obleczonym bólem wspomnieniom. Chciała się zatrzymać, sięgnąć po znajomą ważkość dłoni i pociągnąć ku sobie, aby później mogły wspólnie cieszyć się przychylnym wzrokiem Odyna na uczcie.
Tymczasem nie wiedziała, która strona jest tą właściwą. Spoglądała to na swą dawną towarzyszkę życia, to na posągowe oblicza bogów, a jednocześnie odczuwała coraz większe rozdarcie. Powieki uchylały się pod bolesnym ciężarem niedopowiedzeń stworzonych przez siebie samą, jakby bała się wypuścić na zewnątrz wici słów, jakby oznaczały one utwierdzenie się prawdy krążącej wokół ich obłych świadomości.
Należało to przerwać.
— Oni... — nabrała wdech, po części z faktycznej potrzeby zaczerpnięcia powietrza, a również z konieczności zastanowienia się nad tym, co powinna powiedzieć. — Nie mają w zwyczaju odpowiadać. Nigdy. Myślisz, że chociaż raz otrzymałam od nich ten dar?
Starała się zrozumieć nietypowe położenie Sohvi wraz z towarzyszącymi im wątpliwościami. Niestety wraz z magią wypływającą spod czubków palców traciła resztki obiektywizmu. Ostatkiem silnej woli kołyszącej się w niepewności wsunęła się obok, na wolne miejsce, tuż przy kojącym cieple bijącym z sąsiedztwa znajomej struktury ciała. Jakże mocne okazywało się zwykłe, ludzkie przywiązanie, choćby miało zostać zranione i sto razy. Nie zapomniała goryczy sączącej się z papieru splamionego atramentem. Krótkie strofy bolały mocniej niż rozchybotane poematy.
Błękit tęczówek zawirował w pokrywającym je szronie. Z przerażeniem naznaczonym cierpliwością próbowała nie przerwać monologu tyczącego się sennych marzeń. Gwałtownym, jednocześnie dalekim od delikatności ruchem sięgnęła po dłoń przyjaciółki i zamknęła ją w uścisku, jak gdyby tylko tym gestem potrafiła odesłać krążące wokół demony.
— Nie zostałoby z Ciebie nic prócz spopielonych kości — szepnęła ze strachem, choć sama nie do końca wiedziała, przed czym. — Bogowie w pełni słuchają wyłącznie umarłych. Zrozumiałaś?
Poczucie opieki przez ułamek chwili przetoczyło się przez pogruchotane wspomnieniami ciało. Nie powinna więcej mówić, wszak już dawno przestała być odpowiedzialna za tę ścieżkę losu. Musiała przestać sprawdzać, czy się nie potknęła, czy nie napotyka na swojej drodze przeszkód gotowych zaszkodzić dotarciu do celu.
Tymczasem nie wiedziała, która strona jest tą właściwą. Spoglądała to na swą dawną towarzyszkę życia, to na posągowe oblicza bogów, a jednocześnie odczuwała coraz większe rozdarcie. Powieki uchylały się pod bolesnym ciężarem niedopowiedzeń stworzonych przez siebie samą, jakby bała się wypuścić na zewnątrz wici słów, jakby oznaczały one utwierdzenie się prawdy krążącej wokół ich obłych świadomości.
Należało to przerwać.
— Oni... — nabrała wdech, po części z faktycznej potrzeby zaczerpnięcia powietrza, a również z konieczności zastanowienia się nad tym, co powinna powiedzieć. — Nie mają w zwyczaju odpowiadać. Nigdy. Myślisz, że chociaż raz otrzymałam od nich ten dar?
Starała się zrozumieć nietypowe położenie Sohvi wraz z towarzyszącymi im wątpliwościami. Niestety wraz z magią wypływającą spod czubków palców traciła resztki obiektywizmu. Ostatkiem silnej woli kołyszącej się w niepewności wsunęła się obok, na wolne miejsce, tuż przy kojącym cieple bijącym z sąsiedztwa znajomej struktury ciała. Jakże mocne okazywało się zwykłe, ludzkie przywiązanie, choćby miało zostać zranione i sto razy. Nie zapomniała goryczy sączącej się z papieru splamionego atramentem. Krótkie strofy bolały mocniej niż rozchybotane poematy.
Błękit tęczówek zawirował w pokrywającym je szronie. Z przerażeniem naznaczonym cierpliwością próbowała nie przerwać monologu tyczącego się sennych marzeń. Gwałtownym, jednocześnie dalekim od delikatności ruchem sięgnęła po dłoń przyjaciółki i zamknęła ją w uścisku, jak gdyby tylko tym gestem potrafiła odesłać krążące wokół demony.
— Nie zostałoby z Ciebie nic prócz spopielonych kości — szepnęła ze strachem, choć sama nie do końca wiedziała, przed czym. — Bogowie w pełni słuchają wyłącznie umarłych. Zrozumiałaś?
Poczucie opieki przez ułamek chwili przetoczyło się przez pogruchotane wspomnieniami ciało. Nie powinna więcej mówić, wszak już dawno przestała być odpowiedzialna za tę ścieżkę losu. Musiała przestać sprawdzać, czy się nie potknęła, czy nie napotyka na swojej drodze przeszkód gotowych zaszkodzić dotarciu do celu.
Sohvi Vänskä
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Sro 7 Lip - 0:33
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Wielokrotnie, raz za razem, przekonywała się, że odsłanianie swojego rozgoryczenia przed innymi nie dawało jej nic, prócz dotkliwego poczucia upokorzenia. Nie mogła z oczywistych powodów rozmawiać o tym ze śniącymi – nie chciała zresztą, nie miała dla nich wystarczającego poszanowania, nawet jeśli darzyła niektórych sympatią – galdrowie natomiast nie byli w stanie zrozumieć jej upadlającej sytuacji. W każdej dziedzinie codzienności starał wtopić się w ich świat, otaczała się magicznymi przedmiotami, substytuując sobie nimi nigdy nierozbudzone zdolności magiczne, przedstawiała siebie zawsze jako część midgardzkiej wspólnoty: odsuwała się od śniących stanowczym oni, w łaski galdrów wkupując się ostentacyjnym my, nieznoszącym sprzeciwu, choć w sercu grał jej ton przede wszystkim błagalnie przymilny. Ilekroć ktoś wydawał się w zupełności uznawać jej równość, drżała przed okolicznościami wywołującymi upokarzającą prawdę spod odmętu usilnego blefu. Momenty, w których musiała prosić o pomoc widzących; chwile, kiedy przystawali niecierpliwie, istotnie zapominając lub nie wiedząc jeszcze o jej kalectwie, najpierw zrozumiale zdziwieni, potem najzwyczajniej zażenowani, kiedy nie mogła rzucić najpowszedniejszego zaklęcia, jakie z ich języków spływało odruchem niemal nieuświadomionym. Twarze wykrzywione poirytowaniem, gdy zwracała się z prośbą o pomoc, bo nie mogła przejść przez portal sama – zrobić rzeczy tak dziecinnie prostej dla każdego z nich.
Co tu w takim razie robisz? – pytały niezliczone spojrzenia, niezmiennie; na początku, kiedy nie umiała jeszcze stawić im czoła z dzisiejszą godnością, później, kiedy zaczęła rozumieć, że szacunku musiała arogancko wymagać, bo nie należał jej się tak, jak pozostałym po prostu i naturalnie, finalnie nawet wtedy, gdy włożyła na głowę laur nazwiska jednego z kluczowych dla nich klanów. W odpowiedzi wgryzała się w ich rzeczywistość z jeszcze większą gorliwością.
Bywała tym jednak zmęczona. Podnosząc wzrok na przyjaciółkę nie oczekiwała już zrozumienia; wiedziała, że to byłoby proszeniem o zbyt wiele. Jej słowa wciąż godziły ją jednak świadomością bezcelowości – nieustannego wysiłku i toczącej ją wściekłości, desperackich błagań, marzeń o przeżartym pożogą dachu walącym się z łoskotem na nią i na skryte w niszach fizjonomie bogów, umierających z nią. Poczucie tego okrutnego bezsensu zeszkliło się w jej oczach, choć bała się pokazać jawnie, jak bardzo czuje się znękana – oblicze zachowywała powściągliwie wyblakłe ze zdradliwej ekspresji. Wtedy poczuła ją obok siebie, palce zaciskane na jej dłoni, jakby przyjaciółka próbowała złapać ją i zatrzymać przed popełnieniem następnego heretycznego kroku. Nie rozumiała, nie mogła rozumieć, a jednak Sohvi wciąż przez chwilę łudziła się, że gdyby ucałowała jej policzek, gdyby pociągnęła ją zapraszająco za rękę, wetknęła w nią rozpaloną żagiew, Freja uległaby jej zachęcie bez cienia zwątpienia, uległaby tej zuchwałej, pobłądzonej prośbie: strąćmy ich w mroki zapomnienia, razem.
Nieposłuszna łza przelała się przez krawędź wymuszanego opanowania, przezornie więc schowała bluźnierczą kipiel źrenic pod osłoną powiek. Odwzajemniła uścisk ręki z dostrzegalnym drżeniem, nim nie uniosła jej dłoni do swojej twarzy, by zanurzyć policzek w jej ciepłym wnętrzu. Biały nadgarstek pachniał znajomymi perfumami; znajdowała w tym osobliwe źródło pocieszenia.
– Próbujesz mnie przestrzec – szepnęła, nie otwierając jeszcze oczu; nie chciała odsłaniać własnego poruszenia tak jawnie – jednak w ciszy tego miejsca, w tym ich milczeniu, wszystko brzmi inaczej. Twoje słowa niosą słodycz obietnicy i – słyszysz? – drewno trzeszczy pokuszeniem; jak wąż w Edenie. Zbaw nas od złego, tak mówi dalej ta śmieszna modlitwa; i oto jesteś. Odpuść mi moje winy, jeśli mnie jeszcze kochasz. Przebacz mi i porzucę to szaleństwo.
Obracając nieznacznie twarz, musnęła ustami miękkie wzniesienie przed nadgarstkiem.
Co tu w takim razie robisz? – pytały niezliczone spojrzenia, niezmiennie; na początku, kiedy nie umiała jeszcze stawić im czoła z dzisiejszą godnością, później, kiedy zaczęła rozumieć, że szacunku musiała arogancko wymagać, bo nie należał jej się tak, jak pozostałym po prostu i naturalnie, finalnie nawet wtedy, gdy włożyła na głowę laur nazwiska jednego z kluczowych dla nich klanów. W odpowiedzi wgryzała się w ich rzeczywistość z jeszcze większą gorliwością.
Bywała tym jednak zmęczona. Podnosząc wzrok na przyjaciółkę nie oczekiwała już zrozumienia; wiedziała, że to byłoby proszeniem o zbyt wiele. Jej słowa wciąż godziły ją jednak świadomością bezcelowości – nieustannego wysiłku i toczącej ją wściekłości, desperackich błagań, marzeń o przeżartym pożogą dachu walącym się z łoskotem na nią i na skryte w niszach fizjonomie bogów, umierających z nią. Poczucie tego okrutnego bezsensu zeszkliło się w jej oczach, choć bała się pokazać jawnie, jak bardzo czuje się znękana – oblicze zachowywała powściągliwie wyblakłe ze zdradliwej ekspresji. Wtedy poczuła ją obok siebie, palce zaciskane na jej dłoni, jakby przyjaciółka próbowała złapać ją i zatrzymać przed popełnieniem następnego heretycznego kroku. Nie rozumiała, nie mogła rozumieć, a jednak Sohvi wciąż przez chwilę łudziła się, że gdyby ucałowała jej policzek, gdyby pociągnęła ją zapraszająco za rękę, wetknęła w nią rozpaloną żagiew, Freja uległaby jej zachęcie bez cienia zwątpienia, uległaby tej zuchwałej, pobłądzonej prośbie: strąćmy ich w mroki zapomnienia, razem.
Nieposłuszna łza przelała się przez krawędź wymuszanego opanowania, przezornie więc schowała bluźnierczą kipiel źrenic pod osłoną powiek. Odwzajemniła uścisk ręki z dostrzegalnym drżeniem, nim nie uniosła jej dłoni do swojej twarzy, by zanurzyć policzek w jej ciepłym wnętrzu. Biały nadgarstek pachniał znajomymi perfumami; znajdowała w tym osobliwe źródło pocieszenia.
– Próbujesz mnie przestrzec – szepnęła, nie otwierając jeszcze oczu; nie chciała odsłaniać własnego poruszenia tak jawnie – jednak w ciszy tego miejsca, w tym ich milczeniu, wszystko brzmi inaczej. Twoje słowa niosą słodycz obietnicy i – słyszysz? – drewno trzeszczy pokuszeniem; jak wąż w Edenie. Zbaw nas od złego, tak mówi dalej ta śmieszna modlitwa; i oto jesteś. Odpuść mi moje winy, jeśli mnie jeszcze kochasz. Przebacz mi i porzucę to szaleństwo.
Obracając nieznacznie twarz, musnęła ustami miękkie wzniesienie przed nadgarstkiem.
Freja Ahlström
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Sob 17 Lip - 22:31
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Serce dopominało się o grzechy, z których nie zdołała się oczyścić. Rwało się ku przestworzom z potrojonym ciężarem, wszak niosła - choć być może nie powinna - brzemię wyrwane z wzroku przyjaciółki, zaprzyjaźnionej duszy, która w chwili zwątpienia zabłądziła na niewłaściwą ścieżkę. Wciąż bezsilnie miotała się pomiędzy obowiązkiem a żalem. O zgrozo nie potrafiła zdecydować, które z nich powinno zwyciężyć. Bogowie milczeli. Nie wspomogli swej córy dobrą radą w rozterkach na wzgórzu życia, najwyraźniej sądząc, że sama zdoła podjąć najlepszą decyzję. Podejmując taką decyzję wykazywali się wręcz nieograniczonym zasobem optymizmu, którego sama nie posiadała. Nie dzisiaj. Nie pośród drażniącej nozdrza woni kadzidła. Wbrew tym myślom podjęła decyzję o zbliżeniu się do Sohvi, ujęcie lękliwe ułożonych palców i próbie przekazania ciepła, którego sama nie miała aż nadto. Pożoga szalejąca przed paroma dniami osunęła się w nicość.
Nie mogła zrozumieć. Nie pojmowała wielu, naprawdę wielu rzeczy. Starała się kierować prawdą, lecz i ona niekiedy bywała zbyt surowa, a mimo to nie ugięła się przed zdradliwym szeptem otchłani. Ile to już razy była bliska runięcia w przepaść? Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wątpiła w słuszność boskiego panteonu, bowiem niewielu miało dostęp do gorzkich wspomnień otulonych zapachem wody i śmierci. Pierś w spazmie bólu poczęła się unosić i opadać w coraz szybszym rytmie, burząc mur spokoju narzucony na nią niczym płaszcz tuż po wejściu do świątyni. Krew szumiała, przetaczała się z rykiem przez złaknione chłodu ciało.
Z trwogą i smutkiem obserwowała ścieżkę wytyczoną przez łzę staczającą się po policzku. W zaskoczeniu obejmującym oddech w gwałtownym uścisku na chwilę powstrzymała się od wtłaczania powietrza do płuc, jakby nawet tak niepozorna czynność życiowa mogła zakłócić chwilę, w której obie niby miałyby przyznać się do największych z wyrządzanych krzywd.
Koło wciąż toczyło się po stalowych koleinach. Miała odwagę sięgnąć po nie i złamać tkwiące wewnątrz szczeble, lecz to spowodowałoby cierpienie przyjaciółki.
Nie mogła.
— Nigdy nie przestałam Cię kochać, Sohvi. Na swój sposób zawsze Cię kochałam i to nigdy się nie zmieni. Nawet ból nie jest w stanie tego zmienić — szepnęła drżącym, choć pewnym głosem, jakby tym samym chciała przegonić niepewność jątrzącą się pod skórą bratniej duszy. Nie oczekując na jakiekolwiek pozwolenie przygarnęła ją do siebie, zamykając w kojącym objęciu ramion. Była niczym dziecko, które potrzebowało opieki i wskazania drogi na dalszą podróż. I choć nie wątpiła w to, że nie może jej towarzyszyć, tak musiała być pewna, że zawsze będzie bezpieczna.
Nie mogła zrozumieć. Nie pojmowała wielu, naprawdę wielu rzeczy. Starała się kierować prawdą, lecz i ona niekiedy bywała zbyt surowa, a mimo to nie ugięła się przed zdradliwym szeptem otchłani. Ile to już razy była bliska runięcia w przepaść? Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wątpiła w słuszność boskiego panteonu, bowiem niewielu miało dostęp do gorzkich wspomnień otulonych zapachem wody i śmierci. Pierś w spazmie bólu poczęła się unosić i opadać w coraz szybszym rytmie, burząc mur spokoju narzucony na nią niczym płaszcz tuż po wejściu do świątyni. Krew szumiała, przetaczała się z rykiem przez złaknione chłodu ciało.
Z trwogą i smutkiem obserwowała ścieżkę wytyczoną przez łzę staczającą się po policzku. W zaskoczeniu obejmującym oddech w gwałtownym uścisku na chwilę powstrzymała się od wtłaczania powietrza do płuc, jakby nawet tak niepozorna czynność życiowa mogła zakłócić chwilę, w której obie niby miałyby przyznać się do największych z wyrządzanych krzywd.
Koło wciąż toczyło się po stalowych koleinach. Miała odwagę sięgnąć po nie i złamać tkwiące wewnątrz szczeble, lecz to spowodowałoby cierpienie przyjaciółki.
Nie mogła.
— Nigdy nie przestałam Cię kochać, Sohvi. Na swój sposób zawsze Cię kochałam i to nigdy się nie zmieni. Nawet ból nie jest w stanie tego zmienić — szepnęła drżącym, choć pewnym głosem, jakby tym samym chciała przegonić niepewność jątrzącą się pod skórą bratniej duszy. Nie oczekując na jakiekolwiek pozwolenie przygarnęła ją do siebie, zamykając w kojącym objęciu ramion. Była niczym dziecko, które potrzebowało opieki i wskazania drogi na dalszą podróż. I choć nie wątpiła w to, że nie może jej towarzyszyć, tak musiała być pewna, że zawsze będzie bezpieczna.
Sohvi Vänskä
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Nie 25 Lip - 15:30
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Rozpaczliwa prośba, na jaką w chwili słabości się ośmielała, dogorywała w przejmującej ciszy. Nie odważyła się w tym czasie unieść powiek w przestrachu przed odmową, jaką mogłaby wyczytać w błękicie ukochanego spojrzenia – mogła wprawdzie zuchwale stawiać czoło bogom, heretycznym buntem żłobić głębokie skaleczenia w materii swojej wiary, nurzać ogień złości w zeschłej słomie ułożonego jej stosu, ale chimeryczne widmo ciężaru żalu, rozczarowania lub niechęci w przestworze jej oczu przejmował ją obawą głębszą niż śmiała zadzierzystość charakteru. Zdawało jej się, że jego nie potrafiłaby udźwignąć; musiałaby się pod nim złamać, skruszeć pod świadomością nieodwracalnej straty, jak pozornie wytrwały kamień, znoszący milenia ciemiężenia przez naglące perswazje napierającego nań świata, rozłamuje się wpół pod naciskiem dłuta przytkniętego do newralgicznego miejsca jego kształtu. Ręka, w której układała wiernie rozpalony policzek, nie musiała odnajdywać tkliwych punktów – wykwitały pod jej dotykiem nieproszone, w bezwiedności wiążącej ich przyjaźni, żywej wciąż we wspomnieniach i żywej niezmiennie, jak odkrywała, w barykadującym się usilnie sercu.
Bała się w tej ciszy oddychać; powietrze chwytała więc powoli i dyskretnie, trzymając płuca w niespokojnym niedosycie. W końcu drżące wyznanie przełamało bolesną drzazgę milczenia, pozwoliło jej odetchnąć, zaczerpnąć głębszy łyk tchu, w jakim rozbłysła słodka ulga, przelewająca się przez pierś wraz z chłodem chwytanego powietrza. Uzyskawszy litościwe przebaczenie, pod które kornie podkładała pochylone w skrusze czoło, podniosła wreszcie zasłonę powiek, by zza wdzięcznego szkła łez odnaleźć siostrzany wzrok – oddawała jej swoją słabość bez lęku, z zaufaniem nigdy nieutraconym, smakującym na podniebieniu tą samą słodyczą ukojenia. W jej opiekuńczej bliskości odnajdywała spokój, jakiego nie doświadczyła nigdy w ramionach własnej rodziny, odnajdywała pokrzepienie, na które nie zdołała nigdy pozwolić sobie przy nikim innym. Nawet miłość przejmująca serce romantycznym zapomnieniem zdawała się nigdy nie dawać jej tego komfortu, ta miłość, której chciała oddawać się tak silnie; wyślizgiwała się z jej dłoni zbyt szybko, nim zdążyłaby wraz z pocałunkami złożyć w nich odsłoniętą pełnię siebie.
Freja była przy niej zawsze. I dzisiaj, pośród wzburzonej otchłani rozpaczliwej, bezsilnej wściekłości, wychylała się spomiędzy spienień bluźnierczych myśli, otwierając przed nią bezpieczną przystań swojego objęcia. Zanurzając się w nim z wdzięcznością wzruszającą spokój oddechu, Sohvi zapadała się w sobie – ale bez strachu przed tym, co mogła w tej ciemności znaleźć. Nie dławiła się duszonymi łzami, nie przy niej; chowając twarz w jej ramieniu, płakała spokojnie, nieomal cierpliwie. Upuszczała z siebie emocje jak krew z naciętej tkliwości szkarłatnego sińca, schowana w jej obecności, osłoniona przed światem pod jej czujną opieką.
– Nie jestem godna tego zaszczytu, z powodu mojego urodzenia, z powodu mojego kalectwa, przez słabość duszy, która rozczarowuje mnie zawsze wtedy, gdy nie pozostaje mi nic poza jej filarem podtrzymującym niebo nade mną – szemrała, kiedy wzruszenie wypuściło z bolesnego uścisku jej krtań – jesteś mi jednak siostrą, bliższą niż mogłaby związać nas krew. Chcę, żebyś o tym wiedziała, nawet jeśli moja miłość, podobnie zuchwała, jest dla ciebie ujmą. A jest nią, nie musisz zaprzeczać; nigdy nie uszlachetnię jej wystarczająco, to niemożliwe. To wciąż jednak miłość, choć z lichego serca i zawsze będę cię kochać jak kochałabym własną siostrę.
Bała się w tej ciszy oddychać; powietrze chwytała więc powoli i dyskretnie, trzymając płuca w niespokojnym niedosycie. W końcu drżące wyznanie przełamało bolesną drzazgę milczenia, pozwoliło jej odetchnąć, zaczerpnąć głębszy łyk tchu, w jakim rozbłysła słodka ulga, przelewająca się przez pierś wraz z chłodem chwytanego powietrza. Uzyskawszy litościwe przebaczenie, pod które kornie podkładała pochylone w skrusze czoło, podniosła wreszcie zasłonę powiek, by zza wdzięcznego szkła łez odnaleźć siostrzany wzrok – oddawała jej swoją słabość bez lęku, z zaufaniem nigdy nieutraconym, smakującym na podniebieniu tą samą słodyczą ukojenia. W jej opiekuńczej bliskości odnajdywała spokój, jakiego nie doświadczyła nigdy w ramionach własnej rodziny, odnajdywała pokrzepienie, na które nie zdołała nigdy pozwolić sobie przy nikim innym. Nawet miłość przejmująca serce romantycznym zapomnieniem zdawała się nigdy nie dawać jej tego komfortu, ta miłość, której chciała oddawać się tak silnie; wyślizgiwała się z jej dłoni zbyt szybko, nim zdążyłaby wraz z pocałunkami złożyć w nich odsłoniętą pełnię siebie.
Freja była przy niej zawsze. I dzisiaj, pośród wzburzonej otchłani rozpaczliwej, bezsilnej wściekłości, wychylała się spomiędzy spienień bluźnierczych myśli, otwierając przed nią bezpieczną przystań swojego objęcia. Zanurzając się w nim z wdzięcznością wzruszającą spokój oddechu, Sohvi zapadała się w sobie – ale bez strachu przed tym, co mogła w tej ciemności znaleźć. Nie dławiła się duszonymi łzami, nie przy niej; chowając twarz w jej ramieniu, płakała spokojnie, nieomal cierpliwie. Upuszczała z siebie emocje jak krew z naciętej tkliwości szkarłatnego sińca, schowana w jej obecności, osłoniona przed światem pod jej czujną opieką.
– Nie jestem godna tego zaszczytu, z powodu mojego urodzenia, z powodu mojego kalectwa, przez słabość duszy, która rozczarowuje mnie zawsze wtedy, gdy nie pozostaje mi nic poza jej filarem podtrzymującym niebo nade mną – szemrała, kiedy wzruszenie wypuściło z bolesnego uścisku jej krtań – jesteś mi jednak siostrą, bliższą niż mogłaby związać nas krew. Chcę, żebyś o tym wiedziała, nawet jeśli moja miłość, podobnie zuchwała, jest dla ciebie ujmą. A jest nią, nie musisz zaprzeczać; nigdy nie uszlachetnię jej wystarczająco, to niemożliwe. To wciąż jednak miłość, choć z lichego serca i zawsze będę cię kochać jak kochałabym własną siostrę.
Freja Ahlström
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Pią 13 Sie - 19:48
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Czuła drwinę bogów sięgającą karku. Ich ciepłe, miarowe oddechy mierzwiły rozdygotane myśli kotłujące się pośród miałkiej świadomości, jakby nie dość było im naprzykrzanie się w trudzie codzienności. Przyjmując słabość przyjaciółki jednocześnie pokazywała własną. Odkąd rozstały się w gniewie bezsilności i niedopowiedzeń zamknęła się niemal na wszystko, co wiązało się z jej sercem. Okazało się jednak, że jest to radość przedwczesna - ból raz za razem rozrywał każdą cząstkę wspomnień, aż wieczorem każdego dnia umysł broczył szkarłatną kaskadą. Sen przynosił ledwo znaczące ukojenie. Proces rozpoczynał się od nowa tuż po pierwszym brzasku poranka.
Choćby przez wzgląd na to doświadczenie mogła czuć niepewność oplatającą serce. Miała ku temu prawo, nawet w obliczu niepokoju jątrzącego się pod wrażliwą od napięcia skórę Sohvi, wszak obraz pożegnania zbyt mocno przesądzał o wykonaniu wobec niej gestu. Mimo to nie mogła zaprzeczyć temu, że przygarnęła ją w ramiona i oddała szczątki ciepła, których i tak nie miała zbyt wiele. Odruchowo przyciągnęła wątłe, smagnięcie cierpieniem ciało, choć w obliczu poprzednich doświadczeń ktoś inny odsunąłby się i zamknął za sobą drzwi świątyni.
Zaprzeczyłaby samej sobie, gdyby wyparła się tej miłości. Zbluźniłaby przeciw wyznawanym ideałom, a zwłaszcza przeciw tym, które wyznaczały pełną trudu ścieżkę. Zdawała sobie sprawę z wielu rzeczy, w tym tych najbardziej nieoczywistych, naznaczonych bezsilnością i bólem duszy rozdzieranej na dwoje. Z cierpliwością godną Norn chwyciła dwie połówki istnienia, z czułością zszywając je z powrotem w jedność. Pozwalała łkaniu spływać wzdłuż ramienia, osiadać na opuszkach palców i w nie wsiąkać, aż tym śladem docierały do żył tętniących szkarłatem krwi. Pędząc z szaleńczą prędkością docierało to do samego środka serca, gdzie płonne nadzieje nie przeważały szali niebiańskiego pióra boskiego ptaka.
— Moja najdroższa... — szept, stłumiony przez falę czarnych włosów układających się tuż obok ust, dość brutalnie rozdarł wypowiedziane przed ułamkiem chwili słowa. Milczała, próbując odnaleźć w tym rozgardiaszu samą siebie. — Twoje słabości nie mają dla mnie znaczenia. Serce, z którego płyną, nigdy nie było, nie jest i nie będzie liche. Miłość słana przez jego bicie jest dla mnie najcenniejszym darem i nic tego nie zmieni. Jestem dumna, że mogę być dla Ciebie siostrą.
Pragnęła, by odnalazła spokój. Bez niej czy z nią, musiała w końcu tego dokonać.
Choćby przez wzgląd na to doświadczenie mogła czuć niepewność oplatającą serce. Miała ku temu prawo, nawet w obliczu niepokoju jątrzącego się pod wrażliwą od napięcia skórę Sohvi, wszak obraz pożegnania zbyt mocno przesądzał o wykonaniu wobec niej gestu. Mimo to nie mogła zaprzeczyć temu, że przygarnęła ją w ramiona i oddała szczątki ciepła, których i tak nie miała zbyt wiele. Odruchowo przyciągnęła wątłe, smagnięcie cierpieniem ciało, choć w obliczu poprzednich doświadczeń ktoś inny odsunąłby się i zamknął za sobą drzwi świątyni.
Zaprzeczyłaby samej sobie, gdyby wyparła się tej miłości. Zbluźniłaby przeciw wyznawanym ideałom, a zwłaszcza przeciw tym, które wyznaczały pełną trudu ścieżkę. Zdawała sobie sprawę z wielu rzeczy, w tym tych najbardziej nieoczywistych, naznaczonych bezsilnością i bólem duszy rozdzieranej na dwoje. Z cierpliwością godną Norn chwyciła dwie połówki istnienia, z czułością zszywając je z powrotem w jedność. Pozwalała łkaniu spływać wzdłuż ramienia, osiadać na opuszkach palców i w nie wsiąkać, aż tym śladem docierały do żył tętniących szkarłatem krwi. Pędząc z szaleńczą prędkością docierało to do samego środka serca, gdzie płonne nadzieje nie przeważały szali niebiańskiego pióra boskiego ptaka.
— Moja najdroższa... — szept, stłumiony przez falę czarnych włosów układających się tuż obok ust, dość brutalnie rozdarł wypowiedziane przed ułamkiem chwili słowa. Milczała, próbując odnaleźć w tym rozgardiaszu samą siebie. — Twoje słabości nie mają dla mnie znaczenia. Serce, z którego płyną, nigdy nie było, nie jest i nie będzie liche. Miłość słana przez jego bicie jest dla mnie najcenniejszym darem i nic tego nie zmieni. Jestem dumna, że mogę być dla Ciebie siostrą.
Pragnęła, by odnalazła spokój. Bez niej czy z nią, musiała w końcu tego dokonać.
Sohvi Vänskä
Re: 19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Nie 22 Sie - 22:37
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Spokój zdawał się nigdy nie odnajdywać miejsca w jej rzeczywistości – w każdym razie nigdy na długo, bo choć była zdolna do uchwycenia jego przekonującego pozoru na krótszą chwilę dla doraźnego uśmierzenia pozafizycznych bolączek, ostatecznie zawsze pędem pożądliwego doświadczeń usposobienia rozsuwała ukradkiem palce swoich dłoni, pozwalając mu wymsknąć się z niedbałego uścisku, niby przypadkiem. Dopuszczała do tego nieostrożnie, ale rozmyślnie, poczynioną decyzją, pozornie opieszałym ustąpieniem nagłej pokusie, popuszczeniem ciasno splątanego węzła na nadgarstkach swojej emocjonalności – robiła to dla ulotnej rozkoszy obserwowania tętniącego w niej życia, nieustępliwego i zbuntowanego przeciw wszelkim przeciwnościom przekonującym ją, że jest ograniczona swoim wybrakowaniem, w jakiś istotny sposób odejmujący jej wartości. Jak dzisiejszego dnia, kiedy wiedziona wyzwoloną z kagańca wściekłością wsunęła na szyję powróz bluźnierczego łańcuszka, obciążyła dłoń cudzą religią, by stanąć przed posągami własnych bogów, w tym obrazoburczym rynsztunku, rzucając im wyzwanie; choć nie mogła łudzić się nawet, że cokolwiek to znaczyło. Była dla nich zaledwie wszą na cielsku galdryjskiego społeczeństwa – uporczywą, zaciekłą, zupełnie nieistotną, nieważne jak silnie drążyłaby zębami gruboskórną obojętność.
Mogła przecież poszukiwać spokoju w cierpliwej pokorze, manierą ludzi rozsądnie bogobojnych; mogła przecież pogodzić się z losem zaledwie wszy, w skromnej ciszy spijać krew midgardzkiej glorii, nie pożądając niczego więcej, prócz milczącego przyzwolenia na swoją niedogodną obecność. Chylić czoła, usuwać się w bezpieczny kąt, nie rzucać się w oczy – taki spokój budził w niej jednak dojmujący wstręt sięgający najgłębszych nerwów duszy, na to nie potrafiła się zgodzić. Taki spokój żądał od niej dopuszczenia się ustępstw urągających jej dalece bardziej niż zbłądzone porywy buntu podobne dzisiejszemu.
Uczynionym wobec przyjaciółki wyznaniem osuszała czarę wezbranej piany uczuć; zwichrzony gniew musiał ustąpić przed czułością, z jaką oddawała się w jej bezpieczne objęcia, odwracając się od milczących bogów, ściągając z ich kamiennych barków ciężar zarzucanej im spojrzeniem winy. Ich przejmująca oziębłość przesiąkała powietrze, puszczając nieprzyjemny dreszcz wzdłuż pochylonej linii kręgosłupa, lecz otaczające ją ramiona wstrzymywały jego zajadłość przed dobrnięciem do poruszonego, odsłoniętego serca. Coś głęboko w niej zakorzenione bezwiednie rewoltowało przeciwko bezgłośnej akceptacji szeptanej ku niej odpowiedzi, przeświadczenie o tym, że nie mogła zasługiwać na podobną dobroć ze strony Freji, tak samo bezbrzeżne jak przekonanie, że należała jej się łaska bogów; w jakimś sensie wynosiła ją w tej chwili wyżej od nich, obecną, namacalną, miłosierną.
Kiedy wysunęła się niezupełnie z ustronia kobiecego objęcia, płacz już w niej ucichł, pozostawiając po sobie wilgotny ślad na policzkach, mętną kroplę zatrzymaną na wyniosłości ust, którą starła sennym odruchem uspokojonej dłoni. Odnajdując błękitne spojrzenie, uniosła kąciki warg ledwie zauważalnie. Ciemne szkło jej oczu lśniło sennym zmęczeniem, dobywając z nich układną, cierpliwą potulność.
– Amen – szepnęła przekornie, nachylając usta ku jej policzkowi, by ucałować bladą skórę z czułym namaszczeniem – tym kończą swoje martwe modlitwy; amen.
Prostując się, odsuwając nieśpiesznie od przyjaciółki, podniosła dłonie ku szyi, by odnaleźć zapięcie łańcuszka. Odłożyła go na zamkniętą, ozdobną okładkę modlitewnika; w złotym półświetle świec srebrzył się na nim jak wąż.
– Spotkajmy się niedługo, bez interwencji bogów. Możemy?
Mogła przecież poszukiwać spokoju w cierpliwej pokorze, manierą ludzi rozsądnie bogobojnych; mogła przecież pogodzić się z losem zaledwie wszy, w skromnej ciszy spijać krew midgardzkiej glorii, nie pożądając niczego więcej, prócz milczącego przyzwolenia na swoją niedogodną obecność. Chylić czoła, usuwać się w bezpieczny kąt, nie rzucać się w oczy – taki spokój budził w niej jednak dojmujący wstręt sięgający najgłębszych nerwów duszy, na to nie potrafiła się zgodzić. Taki spokój żądał od niej dopuszczenia się ustępstw urągających jej dalece bardziej niż zbłądzone porywy buntu podobne dzisiejszemu.
Uczynionym wobec przyjaciółki wyznaniem osuszała czarę wezbranej piany uczuć; zwichrzony gniew musiał ustąpić przed czułością, z jaką oddawała się w jej bezpieczne objęcia, odwracając się od milczących bogów, ściągając z ich kamiennych barków ciężar zarzucanej im spojrzeniem winy. Ich przejmująca oziębłość przesiąkała powietrze, puszczając nieprzyjemny dreszcz wzdłuż pochylonej linii kręgosłupa, lecz otaczające ją ramiona wstrzymywały jego zajadłość przed dobrnięciem do poruszonego, odsłoniętego serca. Coś głęboko w niej zakorzenione bezwiednie rewoltowało przeciwko bezgłośnej akceptacji szeptanej ku niej odpowiedzi, przeświadczenie o tym, że nie mogła zasługiwać na podobną dobroć ze strony Freji, tak samo bezbrzeżne jak przekonanie, że należała jej się łaska bogów; w jakimś sensie wynosiła ją w tej chwili wyżej od nich, obecną, namacalną, miłosierną.
Kiedy wysunęła się niezupełnie z ustronia kobiecego objęcia, płacz już w niej ucichł, pozostawiając po sobie wilgotny ślad na policzkach, mętną kroplę zatrzymaną na wyniosłości ust, którą starła sennym odruchem uspokojonej dłoni. Odnajdując błękitne spojrzenie, uniosła kąciki warg ledwie zauważalnie. Ciemne szkło jej oczu lśniło sennym zmęczeniem, dobywając z nich układną, cierpliwą potulność.
– Amen – szepnęła przekornie, nachylając usta ku jej policzkowi, by ucałować bladą skórę z czułym namaszczeniem – tym kończą swoje martwe modlitwy; amen.
Prostując się, odsuwając nieśpiesznie od przyjaciółki, podniosła dłonie ku szyi, by odnaleźć zapięcie łańcuszka. Odłożyła go na zamkniętą, ozdobną okładkę modlitewnika; w złotym półświetle świec srebrzył się na nim jak wąż.
– Spotkajmy się niedługo, bez interwencji bogów. Możemy?
Freja Ahlström
19.10.2000 – Świątynia Nordycka – F. Ahlström & S. Vänskä Czw 26 Sie - 21:12
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Wiara ślepo kroczyła w dobrze znane ramiona. I choć wspomnienia nie kłamały, pamiętając los przeżarty głębią apatii i nieprzeniknione bielmo przykrywające oczy, tak serce otwierało się na nowo w nadziei na szczęśliwe mgnienie gwiazd po dojmującej czerni nieba. Nie mogła karmić je naprędce utkanymi kłamstwami. Istnienie było zbyt kruche, zbyt wątłe i ledwo co trzymało się o własnych siłach, dlatego też nie mogła skazać je na boleści słów zbroczonych brudem. Znalazła ukojenie w tym, co znała najlepiej i mogła zawierzyć temu swe grzechy, jakby oddawała je na przechowanie, na lepszy czas na ujrzenie ich przez światło dzienne. Przez drogocenny ułamek chwili chciała stać się doskonalszą wersją siebie. Wybaczyła łatwo, bez krzty zastanowienia, pozwalając ciału działać według schematu wyuczonego lata temu. Nawet tchnięcie groźby boskich majestatów nie sprawiło, że uchylając kark podporządkowała się dyktowanym przez nich pragnieniom. Myśli toczyły własną wojnę, wszak nie bez powodu została obdarzona tak silną wolą.
Stanęła przed nimi w glorii chwały. Odpowiedzialność za podarowanie Sohvi szczęśliwej karty losu przerastała strach przed ich gniewiem.
Naprędce zaczerpnęła głęboki haust powietrza do płuc zakleszczonych intensywnością doznań. Bała się, że gdyby wypuściła przyjaciółkę z ciepłego obręcza tęsknoty, ta mogłaby rozpłynąć się w niebycie rzeczywistości. Oddzielone kurtyną ułudy nie spotkałyby się mimo gorących próśb pokrewnych dusz. Błądziłyby bezustannie pośród padołu krwi, dymu i łez, lecz na szczęście tuż po wyraźnie niechętnym wydaniu pozwolenia na postąpienie kroku za spokojną przystań nic takiego nie miało miejsca. Wciąż siedziała przy niej w świątynnej ławce, cała i zdrowa, z wilgotnymi strugami znaczącymi policzki. Nie chcąc być do końca odciętą od znamiennego impulsu przysunęła się nieco bliżej, jakby chwila bliskości wystarczyła na rozbudzenie głodu.
Cichutki śmiech rozgościł się w murach świątyni. Nie mogła wyobrazić sobie lepszego znaku na zdrowienie niż powrót humoru, choć i tak czekała ich długa i wymagająca praca.
— Oczywiście. — Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielką radość poczuła po propozycji spędzenia czasu wspólnie. Mnogość opcji zadrgała wyobraźnią. — Oczekuj od mnie wiadomości z szczegółami spotkania.
Ponoć nie powinno się przecierać starych szlaków. Z dziecinną łatwością mogła przez to zbłądzić we mgle, a Odyn nie wyciągnie ku niej swej pomocnej dłoni w ramach kary, pozwalając umysłowi ugrzęznąć w herezji. Złoty blask łańcuszka zwabił spojrzenie złaknione piękna, lecz ułuda ta trwała krótko. Nie uległa czarowi bluźnierstwa czającego się w cennym kruszcu pyszniącym się na wysłużonej okładce modlitewnika. Raz jeszcze drewniany budynek odetchnął głęboko w przebaczeniu nad cichymi modlitwami wznoszonymi w imię obcego boga. Niewymowna ulga zalała ciało, gdy zostawiły to za sobą i wkroczyły w światło dnia.
Sohvi i Freja z tematu
Stanęła przed nimi w glorii chwały. Odpowiedzialność za podarowanie Sohvi szczęśliwej karty losu przerastała strach przed ich gniewiem.
Naprędce zaczerpnęła głęboki haust powietrza do płuc zakleszczonych intensywnością doznań. Bała się, że gdyby wypuściła przyjaciółkę z ciepłego obręcza tęsknoty, ta mogłaby rozpłynąć się w niebycie rzeczywistości. Oddzielone kurtyną ułudy nie spotkałyby się mimo gorących próśb pokrewnych dusz. Błądziłyby bezustannie pośród padołu krwi, dymu i łez, lecz na szczęście tuż po wyraźnie niechętnym wydaniu pozwolenia na postąpienie kroku za spokojną przystań nic takiego nie miało miejsca. Wciąż siedziała przy niej w świątynnej ławce, cała i zdrowa, z wilgotnymi strugami znaczącymi policzki. Nie chcąc być do końca odciętą od znamiennego impulsu przysunęła się nieco bliżej, jakby chwila bliskości wystarczyła na rozbudzenie głodu.
Cichutki śmiech rozgościł się w murach świątyni. Nie mogła wyobrazić sobie lepszego znaku na zdrowienie niż powrót humoru, choć i tak czekała ich długa i wymagająca praca.
— Oczywiście. — Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielką radość poczuła po propozycji spędzenia czasu wspólnie. Mnogość opcji zadrgała wyobraźnią. — Oczekuj od mnie wiadomości z szczegółami spotkania.
Ponoć nie powinno się przecierać starych szlaków. Z dziecinną łatwością mogła przez to zbłądzić we mgle, a Odyn nie wyciągnie ku niej swej pomocnej dłoni w ramach kary, pozwalając umysłowi ugrzęznąć w herezji. Złoty blask łańcuszka zwabił spojrzenie złaknione piękna, lecz ułuda ta trwała krótko. Nie uległa czarowi bluźnierstwa czającego się w cennym kruszcu pyszniącym się na wysłużonej okładce modlitewnika. Raz jeszcze drewniany budynek odetchnął głęboko w przebaczeniu nad cichymi modlitwami wznoszonymi w imię obcego boga. Niewymowna ulga zalała ciało, gdy zostawiły to za sobą i wkroczyły w światło dnia.
Sohvi i Freja z tematu