:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen
2 posters
Arthur Mortensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 20 Wrz - 18:09
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
07.01.2001
Woda niosła śmiech, ot dźwięk perlistego głosu wybijający się, ponad nocną ciszę, która otuliła miasto w swe ramiona, teraz tak nagle zburzona wydawała się ciążyć. Grupa młodzieży o błyszczących rozemocjonowanych oczach, niesiona zabawą chwiejnie kroczyła przez most, jego kamienista struktura pokryta śnieżną breją wystawiała na sprawdzian równowagę i zwinność, kilkakrotnie widział to na niewielkim odcinku przytrafiły się potknięcia o nierówną kostkę, lecz nikt nie zaliczył upadku, gdy przeszli pozostawiając po sobie kwaśny zapach alkoholu złączonego z dymem papierosów – skrzywił się odruchowo. Wcale nie zapomniał, że będąc w ich wieku robił dokładnie to samo, a nawet więcej, myśli jednak ostatnio krążące po głowie marynarza sprawiały, że potrzebował i szukał samotności, stawał się kąśliwy i nieprzyjazny dla otoczenia, tak zmierzły, że nie potrafił wytrzymać sam ze sobą. Odczuwając w duchu coś na kształt niezrozumienia miotła się między myślami, to co powinien zrobić, było nierównoznaczne z tym, co podpowiadał rozsądek poparty intuicją. A sam uwikłany między przeszłością a przyszłością zapominał o teraźniejszości. Bał się w głębi ducha tej odpowiedzialności, jaka spłynęła na niego z informacją zza morza. Wrogość poparta zdradą rodziła się w momentach, kiedy przypominał sobie o tamtej nocy sprzed paru laty, jednak chwilę po tym, jak agresja przebrzmi na scenie pojawia się sumienie – obraz prosty, lecz niepozbawiony złudzeń, kiedy krew człowieka się przeleje, gdy zgasi ostatni błysk w oczach, zostanie mordercą, tego nie chciał, ale i nie widział innej drogi wyjścia z patowej sytuacji, musiał wypełnić z dawna złożoną przed samym sobą obietnicę jej świadkami byli pradawni bogowie Fińscy, w ich obliczu na granicy życia i śmierci przyrzekł, że zdrajca poniesie karę za swoje czyny. Gdy data wypłynięcia zbliżała się z każdym dniem, tym więcej miał wątpliwości. W domu praktycznie nie bywał sytuacja była nieprzyjemna i nie zamierzał przedstawiać swoich, zapewne błahych bolączek przed nikim. Musiał się samemu z tym ciężarem uporać, jakkolwiek postanowi, chciałby decyzja zapadła przed wypłynięciem, by wówczas w ogniu walki nie miotać się z sumieniem, które go żelazny łańcuch ściśnie krtań przy wydaniu wyroku.
Głośne westchnięcie zrezygnowania wydarło się z piersi marynarza, ten przekonany o tym, że jest sam zachowywał się naturalnie niczego nie podejrzewając, dopiero ruch zaobserwowany kątem oka podniósł jego czujność, by jak pies stróżujący; podrywając się z zajmowanej leniwej pozycji z zamiarem obszczekania nieznajomego. Jednak i tu zwątpił, kiedy się odsunął od barierek i spojrzał na postać z początku wyglądającą na obcą. Momentalnie zganił się, za taką pomyłkę jej twarz szczypana przez nocne mroźne powietrze przybrała miejscami kolor dojrzałego jabłka, czerwone pąsy były wynikiem prawdopodobnie marszu i zimna, ale nie mógł być tego pewien. Nagle zdał sobie sprawę, że nie rozmawiał z nią od miesięcy, kontakt tak nagle się urwał, że poczucie, iż mogła pozostać nieznajomą rosło w piersi. Nawet przez moment myślał, by ją zignorować i wrócić do rozważań czysto egzystencjalnych, jednak nie zrobił tego niesiony bardziej kulturą osobistą, niż ochotą na rozmowę.
– Dobrze wyglądasz – uśmiechnął się niemrawo, stojąc jak ten bałwan pośrodku mostu z rękami splecionymi za plecami. W myślach przeklął swą nieporadność i wahanie. – Ładną mamy noc. – Pewność powoli powracała w struktury głosu mężczyzny, ten też wydawał się spokojniejszy po minięciu pierwszego zaskoczenia.
Vivian Sørensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 22 Wrz - 0:21
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Sobota wieczór to idealny moment na oderwanie się od wszystkich problemów na rzecz dobrej zabawy i morza alkoholu, który wspomoże dobry humor w chwilach takich jak ta. Prawdopodobnie powinna siedzieć w domu i zamartwiać się bratem, swoimi uczuciami, pracą, rodziną, ale ostatecznie stwierdziła, że do niczego jej to nie doprowadzi, a oczyszczenie umysłu przyda jej się znacznie bardziej. Umówiła się więc z dziewczyną, z którą w czasach studenckich często imprezowała, bo jak się okazało, jej paczka nadal regularnie wychodzi do barów; kogo obchodzą ciężkie czasy i grasujący morderca?
Racjonalne decyzje nie były ostatnio domeną Vivian, dlatego nie zważając na potencjalne przeszkody, wystroiła się na poważny bal. Ostatni raz wyszła do klubu w grudniu z Gretchen, która prawdopodobnie zganiłaby ją za życiowe rozterki — w jej świecie wszystko było proste, korzystała z niego garściami, nie bacząc na konsekwencje, czego jej czasami zazdrościła. Dlatego tej nocy, idąc śladem przyjaciółki, wyszła ze znajomymi i świetnie się bawiła. Przynajmniej przez większość czasu, aż na koniec zgubiła grupę, z którą przyszła, a że odpowiednia dawka alkoholu zaburzała jej percepcję, sama już nie wiedziała, czy zmienili lokal, czy poszli do domu, czy mieli jej dość i ukrywali się w drugim kącie sali. Nie miało to większego znaczenia, bo postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wyjść na świeże powietrze. Jeszcze sama nie zdecydowała, czy pójdzie do domu, czy poszuka innego baru, choć lekko chwiejny chód mógł sugerować pierwszą opcję.
I nagle na jej drodze wyrósł cień postawnego mężczyzny, przez co w pierwszym momencie odczuła gwałtowne ukłucie strachu. W obecnym stanie była dość bezbronna, ale z każdym kolejnym krokiem dostrzegała znajome cechy męskiej sylwetki, tym samym oddalając od siebie podejrzenia o zagrożeniu.
- Ugh, to ty - obrzuciła mężczyznę krytycznym wzrokiem, mgliście przypominając sobie ich ostatnie spotkanie, ale im dłużej przyglądała się jego twarzy, tym więcej szczegółów przebijało się przez jej upojony umysł — wcale nie rozstali się w złej atmosferze, jak to pierwotnie zapamiętała. Gdy uświadomiła sobie, że w drugiej części spotkania było całkiem przyjemnie, jej mimika twarzy zmieniła się diametralnie: wykwitł na niej szeroki uśmiech, a oczy zalśniły, głównie alkoholem, ale w jakimś stopniu również entuzjazmem. - Aa! A-a-Arthur!
Bez ostrzeżenia rozchyliła ramiona z zamiarem przytulenia mężczyzny na powitanie, jakby byli co najmniej przyjaciółmi, co biorąc pod uwagę ich burzliwą, dość krótką znajomość, było zgoła niemożliwe. Ścisnęła go mocno, by zaraz zrobić krok w tył i dokładniej mu się przyjrzeć.
- Dziękuję - uśmiechnęła się szeroko; prawdopodobnie jeszcze nigdy nie obdarzyła go tak radosnym i ciepłym uśmiechem, jakby w tym momencie naprawdę uważała go za najlepszego przyjaciela. Nic to, że od kilku miesięcy nie mieli kontaktu i w zasadzie niewiele o nim wiedziała — teraz w jej głowie był kimś ważnym.
- Co tu robisz? Podziwiasz noc? A może idziesz na imprezę? - zapytała i co prawda trochę przeciągała poszczególne słowa, a jej dykcja odrobinę osłabła, ale nie była świadoma żadnej z tych rzeczy, zresztą po alkoholu poczucie wstydu jest mocno zredukowane, więc nie ma się czym przejmować, przynajmniej teraz. Teraz miała nadzieję, że znalazła kompana do odwiedzenia kolejnego baru.
Racjonalne decyzje nie były ostatnio domeną Vivian, dlatego nie zważając na potencjalne przeszkody, wystroiła się na poważny bal. Ostatni raz wyszła do klubu w grudniu z Gretchen, która prawdopodobnie zganiłaby ją za życiowe rozterki — w jej świecie wszystko było proste, korzystała z niego garściami, nie bacząc na konsekwencje, czego jej czasami zazdrościła. Dlatego tej nocy, idąc śladem przyjaciółki, wyszła ze znajomymi i świetnie się bawiła. Przynajmniej przez większość czasu, aż na koniec zgubiła grupę, z którą przyszła, a że odpowiednia dawka alkoholu zaburzała jej percepcję, sama już nie wiedziała, czy zmienili lokal, czy poszli do domu, czy mieli jej dość i ukrywali się w drugim kącie sali. Nie miało to większego znaczenia, bo postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wyjść na świeże powietrze. Jeszcze sama nie zdecydowała, czy pójdzie do domu, czy poszuka innego baru, choć lekko chwiejny chód mógł sugerować pierwszą opcję.
I nagle na jej drodze wyrósł cień postawnego mężczyzny, przez co w pierwszym momencie odczuła gwałtowne ukłucie strachu. W obecnym stanie była dość bezbronna, ale z każdym kolejnym krokiem dostrzegała znajome cechy męskiej sylwetki, tym samym oddalając od siebie podejrzenia o zagrożeniu.
- Ugh, to ty - obrzuciła mężczyznę krytycznym wzrokiem, mgliście przypominając sobie ich ostatnie spotkanie, ale im dłużej przyglądała się jego twarzy, tym więcej szczegółów przebijało się przez jej upojony umysł — wcale nie rozstali się w złej atmosferze, jak to pierwotnie zapamiętała. Gdy uświadomiła sobie, że w drugiej części spotkania było całkiem przyjemnie, jej mimika twarzy zmieniła się diametralnie: wykwitł na niej szeroki uśmiech, a oczy zalśniły, głównie alkoholem, ale w jakimś stopniu również entuzjazmem. - Aa! A-a-Arthur!
Bez ostrzeżenia rozchyliła ramiona z zamiarem przytulenia mężczyzny na powitanie, jakby byli co najmniej przyjaciółmi, co biorąc pod uwagę ich burzliwą, dość krótką znajomość, było zgoła niemożliwe. Ścisnęła go mocno, by zaraz zrobić krok w tył i dokładniej mu się przyjrzeć.
- Dziękuję - uśmiechnęła się szeroko; prawdopodobnie jeszcze nigdy nie obdarzyła go tak radosnym i ciepłym uśmiechem, jakby w tym momencie naprawdę uważała go za najlepszego przyjaciela. Nic to, że od kilku miesięcy nie mieli kontaktu i w zasadzie niewiele o nim wiedziała — teraz w jej głowie był kimś ważnym.
- Co tu robisz? Podziwiasz noc? A może idziesz na imprezę? - zapytała i co prawda trochę przeciągała poszczególne słowa, a jej dykcja odrobinę osłabła, ale nie była świadoma żadnej z tych rzeczy, zresztą po alkoholu poczucie wstydu jest mocno zredukowane, więc nie ma się czym przejmować, przynajmniej teraz. Teraz miała nadzieję, że znalazła kompana do odwiedzenia kolejnego baru.
Arthur Mortensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 22 Wrz - 10:25
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Rozterki w sercu silnie kontrastowały z obrazem imprezującej młodzieży, wszak nie był od nich wiele starszy, bez przeszkód odnaleźliby wspólny język. Ta świadomość uprzytomniła go, jak bardzo różnił się od znacznej części znajomych ze szkolnej ławki, niewielu z nich uznałoby tryb życia Mortensena za przykładny, jeszcze mniej za uczciwy. W ich oczach, gdyby poznali prawdę kryłaby się odraza, niezbyt atrakcyjny obrazek człowieka, który staczał się na dno. Ci ludzie prowadzili życie, które on uważał za nudne, ta monotonia, codzienna rutyna podcinała skrzydła kreatywności, w jego rozumieniu stanowiła swoiste więzienie myśli. Straciłby całą swą radość z życia, gdyby miał pracować, tak jak oni; zaprogramowani na wzór maszyn wykonując dane czynności od tej do tej, w przerwach na kawę i papierosa obgadywać się wzajemnie i narzekać na wykonywaną pracę. Takie życie nie było mu pisane, nigdy o nie nie walczył, nawet się nie starał. Zawsze podążając za głosem intuicji, nierzadko przez nią mając problemy, był w tym miejscu, tu i teraz, bez poczucia żalu. Niczego mu nie brakowało runiczne talary brzęczały w portfelu, a intratne kontrakt z Kompanią Handlową satysfakcjonowały, ponadto na boku dorabiał, jako przemytnik i czas płynął.
Nie wiedział, jak długo będzie wykonywał swój nielegalny proceder, ten nosił znamiona nieprzewidywalności iście hazardowej passy, która gdy sprzyja, przynosi profit, lecz w momencie utraty jej blasku na człowieka spada ogrom nieprzyjemności. Należało igrać z nią ostrożnie i przemyślanie, mając punkt oparcia i przygotowany plan B, a nawet i C. Nigdy nie wypływał na pałę w morze, taka nonszalancja, brak jakiejkolwiek rozwagi, mogły skończyć się tragedią.
Powracając myślami do złotowłosej, przypomniał sobie momentalnie okoliczności i koniec ich ostatniego spotkania, czuł w kościach, jakby minęły lata od tego momentu, że zmienili się, chociaż fizycznie pozostali tacy sami, a może tylko on to czuł? Ostatnie wydarzenia mocno nim nadszarpnęły, a to przecież nie był koniec, ba nawet nie półmetek. Zacisnął usta w niepewności jej reakcji. Świadom, że mogła mieć do niego tuzin pretensji, o wszystko i o nic. Słowa wypływające z ust znajomej, był dość niejednoznaczne, a wyraz wątpliwości odmalował się na twarzy przemytnika. Tak pierwsza jej wypowiedź budziła odruch, jaki towarzyszył rybakowi, gdy złowił zdechłą makrelę, to drugi był jego zaprzeczeniem i jak dla marynarza, zbyt entuzjastyczny. Zgubił się w tym warkoczu emocji.
– Tak, to ja – odchrząknął, kiedy objęła go, a zapach perfum i alkoholu uderzył w nozdrza. Wyraz dezorientacji ze szczyptą niepewności, tak zauważalny w jego odruchu, gdy poczuł, że puszcza go, mógł świadczyć o wszystkim, ale w istocie, był neutralny. Ta obojętność objawiła się również w momencie, gdy zaczęła mówić, bez słowa powrócił do balustrady mostu i oparł się o nią plecami. W błękicie oczu czaił się uśpiony krytycyzm zakamuflowany, pod płaszczem mroku nie wypełzł jeszcze na spokojne wody prowadzonej rozmowy.
– Stoję. – Odpowiedź, była nawet, jak na niego, zbyt oschła i nieprzyjemna, brutalnie gasząca ten podryw wesołości wyczuwalny w powietrzu za sprawą Vivian. Wzruszył ramionami i westchnął strapiony odrobinę swoją nieuprzejmością względem dziewczyny. – Lubię tu przychodzić, kiedy chcę pomyśleć lub zapomnieć. To miejsce wpływa na mnie bardzo kojąco pewnie przez bliskość wody. – Melancholia skryta w uśmiechu zgasła po chwili milczenia. Nim ponownie ją przerwał wiatr, nad ich głowami rozwiał chmury i miliardy gwiazd na nocnym niebie rozświetliły noc, niczym diamenty – mrugające wesoło w blasku świec.
– Dlaczego chodzisz sama po nocy w dodatku po dzielnicy, która nie słynie z najbezpieczniejszych? – Nie była głupia, co najwyżej lekkomyślna, lecz i ona powinna mieć, jakiś zalążek instynktu samozachowawczego, by nie plątać się po miejscach, jakie po zmroku nawiedzają ludzie, bardzo nieprzyjemni w obyciu.
Nie wiedział, jak długo będzie wykonywał swój nielegalny proceder, ten nosił znamiona nieprzewidywalności iście hazardowej passy, która gdy sprzyja, przynosi profit, lecz w momencie utraty jej blasku na człowieka spada ogrom nieprzyjemności. Należało igrać z nią ostrożnie i przemyślanie, mając punkt oparcia i przygotowany plan B, a nawet i C. Nigdy nie wypływał na pałę w morze, taka nonszalancja, brak jakiejkolwiek rozwagi, mogły skończyć się tragedią.
Powracając myślami do złotowłosej, przypomniał sobie momentalnie okoliczności i koniec ich ostatniego spotkania, czuł w kościach, jakby minęły lata od tego momentu, że zmienili się, chociaż fizycznie pozostali tacy sami, a może tylko on to czuł? Ostatnie wydarzenia mocno nim nadszarpnęły, a to przecież nie był koniec, ba nawet nie półmetek. Zacisnął usta w niepewności jej reakcji. Świadom, że mogła mieć do niego tuzin pretensji, o wszystko i o nic. Słowa wypływające z ust znajomej, był dość niejednoznaczne, a wyraz wątpliwości odmalował się na twarzy przemytnika. Tak pierwsza jej wypowiedź budziła odruch, jaki towarzyszył rybakowi, gdy złowił zdechłą makrelę, to drugi był jego zaprzeczeniem i jak dla marynarza, zbyt entuzjastyczny. Zgubił się w tym warkoczu emocji.
– Tak, to ja – odchrząknął, kiedy objęła go, a zapach perfum i alkoholu uderzył w nozdrza. Wyraz dezorientacji ze szczyptą niepewności, tak zauważalny w jego odruchu, gdy poczuł, że puszcza go, mógł świadczyć o wszystkim, ale w istocie, był neutralny. Ta obojętność objawiła się również w momencie, gdy zaczęła mówić, bez słowa powrócił do balustrady mostu i oparł się o nią plecami. W błękicie oczu czaił się uśpiony krytycyzm zakamuflowany, pod płaszczem mroku nie wypełzł jeszcze na spokojne wody prowadzonej rozmowy.
– Stoję. – Odpowiedź, była nawet, jak na niego, zbyt oschła i nieprzyjemna, brutalnie gasząca ten podryw wesołości wyczuwalny w powietrzu za sprawą Vivian. Wzruszył ramionami i westchnął strapiony odrobinę swoją nieuprzejmością względem dziewczyny. – Lubię tu przychodzić, kiedy chcę pomyśleć lub zapomnieć. To miejsce wpływa na mnie bardzo kojąco pewnie przez bliskość wody. – Melancholia skryta w uśmiechu zgasła po chwili milczenia. Nim ponownie ją przerwał wiatr, nad ich głowami rozwiał chmury i miliardy gwiazd na nocnym niebie rozświetliły noc, niczym diamenty – mrugające wesoło w blasku świec.
– Dlaczego chodzisz sama po nocy w dodatku po dzielnicy, która nie słynie z najbezpieczniejszych? – Nie była głupia, co najwyżej lekkomyślna, lecz i ona powinna mieć, jakiś zalążek instynktu samozachowawczego, by nie plątać się po miejscach, jakie po zmroku nawiedzają ludzie, bardzo nieprzyjemni w obyciu.
Vivian Sørensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Czw 22 Wrz - 22:28
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Alkohol miał jej dziś pomóc oczyścić umysł, pozbyć się natrętnych myśli niepozwalających jej spać po nocach i utrudniających funkcjonowanie w ciągu kilku ostatnich dni, które były dość bogate w przeżycia, co tym bardziej wprowadzało ją w stan zdezorientowania pomieszanego z paniką. Nie miała pojęcia co dalej, a im dłużej nad tym myślała, tym mniej sensu to wszystko miało. Nie potrafiła nawet uporządkować własnych uczuć, wiedziała tylko, że jest beznadziejnym przypadkiem.
Impreza w jakimś stopniu pozwoliła jej osiągnąć stan zapomnienia, skupiła się na znajomych, na rozmowach o wszystkim i o niczym, na tańcach, chociaż gdzieś z tyłu głowy tliła jej się jakaś drobna lampka, niepozwalająca kompletnie odciąć się od nurtujących ją tematów. Jedyny plus był taki, że faktycznie nie spędziła wieczoru na zamartwianiu się, więc perspektywa powrotu do domu nie była zbyt kusząca, skoro noc była jeszcze młoda. Tak jak ona. I jak jej przyjaciel Arthur.
Początkowe zmieszanie wywołane zamglonymi wspomnieniami ich ostatniego spotkania, szybko poszło w niepamięć na rzecz przekoloryzowanego obrazu ich relacji; z dwojga złego lepiej, że poszło w tę stronę, niż miałby jej się odpalić alkoholowy agresor, co na szczęście jeszcze jej się nie zdarzyło. Buzujące w jej żyłach procenty skutecznie otumaniały jej zmysły, pozostawiając ją ślepą na mniej lub bardziej zawoalowane nieuprzejmości — a z drugiej strony nigdy nie wiadomo, kiedy oschły ton lub krytyczne spojrzenie dotrze jej świadomości.
Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzyła, odrobinę wolniej niż zwykle łącząc fakty. Ożywiła się dopiero na jego pytanie, które w jej aktualnym stanie równało się delikatnej obrazie.
- Skoro ty chodzisz sam po nocy, to ja też mogę. Jestem duża i silna - tu na dowód wyciągnęła w bok rękę i zgięła ją w łokciu, prezentując mięśnie, ale że przykrywał je ciepły płaszcz, musiał sobie wyobrazić. Oczywiście, że nie byli na równym poziomie i pewnie prędzej on poradziłby sobie z napastnikiem, niż ona, ale jakaś nutka feminizmu nie pozwalała jej się ukorzyć. Bo jak to jest, że kobieta ma się bać przebywać w nocy w jakiejś dzielnicy? Czego ma się bać? Mężczyzn oczywiście — pijanych, agresywnych, z morderczymi zapędami. A jak już stanie się tragedia, typowym było zrzucanie winy na ofiarę, w końcu "sama się prosiła, mogła nie chodzić po nocy w niebezpiecznej dzielnicy". Ten świat nigdy nie będzie sprawiedliwy. To jednak nie stanowiło przeszkody, by wyjawić mu prawdziwy powód jej późnego, samotnego spaceru. - Zgubiłam znajomych, z którymi byłam w barze. Pewnie poszli do domu.
Podeszła do barierki i podobnie jak on, oparła się o nią plecami; przytrzymując się łokciami, odchyliła się do tyłu i wyciągnęła szyję, by zatonąć w morzu gwiazd, które z jednej strony zachwycały pięknem, a z drugiej strony wprowadzały w stan melancholii i przypominały jej problemy.
- Masz czasem tak, że chciałbyś mieć ciastko i zjeść ciastko? - odezwała się szeptem po dłużej chwili ciszy. Sama nie wiedziała, czy oczekuje odpowiedzi, nawet nie wiedziała, czy mężczyzna chce kontynuować rozmowę, ale że teraz był w jej oczach przyjacielem, nie brała pod uwagę innej opcji.
- A dzisiaj? Przyszedłeś tu pomyśleć, czy zapomnieć? - odwróciła głowę, by spojrzeć na profil jego twarzy i nagle zdała sobie sprawę, że pomimo ich wielkiej przyjaźni, ona nie ma pojęcia, z jakimi problemami zmaga się Arthur, co odrobinę ją zaniepokoiło; po prostu zapomniała, prawda?
Impreza w jakimś stopniu pozwoliła jej osiągnąć stan zapomnienia, skupiła się na znajomych, na rozmowach o wszystkim i o niczym, na tańcach, chociaż gdzieś z tyłu głowy tliła jej się jakaś drobna lampka, niepozwalająca kompletnie odciąć się od nurtujących ją tematów. Jedyny plus był taki, że faktycznie nie spędziła wieczoru na zamartwianiu się, więc perspektywa powrotu do domu nie była zbyt kusząca, skoro noc była jeszcze młoda. Tak jak ona. I jak jej przyjaciel Arthur.
Początkowe zmieszanie wywołane zamglonymi wspomnieniami ich ostatniego spotkania, szybko poszło w niepamięć na rzecz przekoloryzowanego obrazu ich relacji; z dwojga złego lepiej, że poszło w tę stronę, niż miałby jej się odpalić alkoholowy agresor, co na szczęście jeszcze jej się nie zdarzyło. Buzujące w jej żyłach procenty skutecznie otumaniały jej zmysły, pozostawiając ją ślepą na mniej lub bardziej zawoalowane nieuprzejmości — a z drugiej strony nigdy nie wiadomo, kiedy oschły ton lub krytyczne spojrzenie dotrze jej świadomości.
Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzyła, odrobinę wolniej niż zwykle łącząc fakty. Ożywiła się dopiero na jego pytanie, które w jej aktualnym stanie równało się delikatnej obrazie.
- Skoro ty chodzisz sam po nocy, to ja też mogę. Jestem duża i silna - tu na dowód wyciągnęła w bok rękę i zgięła ją w łokciu, prezentując mięśnie, ale że przykrywał je ciepły płaszcz, musiał sobie wyobrazić. Oczywiście, że nie byli na równym poziomie i pewnie prędzej on poradziłby sobie z napastnikiem, niż ona, ale jakaś nutka feminizmu nie pozwalała jej się ukorzyć. Bo jak to jest, że kobieta ma się bać przebywać w nocy w jakiejś dzielnicy? Czego ma się bać? Mężczyzn oczywiście — pijanych, agresywnych, z morderczymi zapędami. A jak już stanie się tragedia, typowym było zrzucanie winy na ofiarę, w końcu "sama się prosiła, mogła nie chodzić po nocy w niebezpiecznej dzielnicy". Ten świat nigdy nie będzie sprawiedliwy. To jednak nie stanowiło przeszkody, by wyjawić mu prawdziwy powód jej późnego, samotnego spaceru. - Zgubiłam znajomych, z którymi byłam w barze. Pewnie poszli do domu.
Podeszła do barierki i podobnie jak on, oparła się o nią plecami; przytrzymując się łokciami, odchyliła się do tyłu i wyciągnęła szyję, by zatonąć w morzu gwiazd, które z jednej strony zachwycały pięknem, a z drugiej strony wprowadzały w stan melancholii i przypominały jej problemy.
- Masz czasem tak, że chciałbyś mieć ciastko i zjeść ciastko? - odezwała się szeptem po dłużej chwili ciszy. Sama nie wiedziała, czy oczekuje odpowiedzi, nawet nie wiedziała, czy mężczyzna chce kontynuować rozmowę, ale że teraz był w jej oczach przyjacielem, nie brała pod uwagę innej opcji.
- A dzisiaj? Przyszedłeś tu pomyśleć, czy zapomnieć? - odwróciła głowę, by spojrzeć na profil jego twarzy i nagle zdała sobie sprawę, że pomimo ich wielkiej przyjaźni, ona nie ma pojęcia, z jakimi problemami zmaga się Arthur, co odrobinę ją zaniepokoiło; po prostu zapomniała, prawda?
Arthur Mortensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 23 Wrz - 0:00
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Przejaw naturalnej troski objawił się nienachalnie opuszczając usta młodzieńca, przedstawiał swe obawy względem bezpieczeństwa kobiety, na której mu w jakimś stopniu zależało, była jego znajomą poznaną w okolicznościach, wielce dających do myślenia osobie, która sprawnie wyciąga wnioski i potrafi uczyć się na błędach już dawno zrozumiał, że Vivian taka nie była, trudno oczekiwać po niej akceptacji faktów. Zbyt swobodna ceniła ponad wszytko wolność, to było urzekające, można powiedzieć nawet, że ekscytujące – widzieć, móc obserwować, jak bez cienia obawy w postaci kociej przemyka ulicami spiesząc z nowiną o czającym się zza rogiem zagrożeniem, niesiona szlachetną wizją obrony, kogoś, komu ufała. Pomijając brak doświadczenia nieznajomość praw rządzących ulicą, nie bała się wskoczyć za kimś, kogo darzyła, czymś więcej niż sympatią w ogień, taki obraz wyklarował się po zaledwie dwóch spotkaniach, z czego ostatnie, było próbą ognia. Podołał temu z ogromnym trudem, teraz wydawało się, być może, miał na to wpływ alkohol, że spokorniała, w żadnym razie nie w negatywnym znaczeniu przejawiała, coś na kształt cierpliwości, to ostatecznie rzutowało pozytywnie na dalszą konwersację.
– Wiem, po prostu się martwię – uśmiech, wyraz przemykającej po twarzy nostalgii, a może i smutku graniczącego z lękiem, o bezpieczeństwo ludzi, z jakimi kiedykolwiek miał styczność, nie był w stanie zagwarantować im jej. Gdy nadeszły złe czasy, a ludzie znikali, bez śladu z ulicy człowiek zaczynał rozważać wszelkie scenariusze w końcu, albo stanie się obojętny i przyjmie do podświadomości akceptując ten stan rzeczy i wyrażając zgodę na to, albo wręcz przeciwnie, będzie z nim walczył i myślał nieustannie o tym, co lub kto czaił się w mroku. Nieplanowane spotkanie, gdyby nie miało miejsca nie podsunęłoby mu jej obrazu, nie stworzyłoby pretekstu do tych myśli. Jednak stało się i musiał przez to przebrnąć dla własnego dobra.
Jej usprawiedliwienie nosiło znamiona nieodpowiedzialnej ekipy, która nic sobie nie robiła ze zgubienia jednego z jej członków Mortensen, miał swoje niezbyt przychylne zdanie, o takich ludziach. Wychowany z dzieciakami ulicy, od małego nauczony był pewnej solidarności i odpowiedzialności za drugą osobę. Owszem bywali tacy, co zostawiali na lodzie kumpli, lecz koniec końców sprawiedliwość i takie szumowiny odławiała. Widział ponadto, że nie było sensu uderzać do tego tematu, gdy podeszła do niego przyjął ją z lekkim uśmiechem sympatii i kołującymi w oczach promykami życzliwości. Słowa wypływające z ust złotowłosej trafiły celnie, znał to uczucie i wielokrotnie się z nim zmagał, nie mając jednak gotowego remedium, na takie bolączki westchnął i w zamyśleniu podrapał się dłonią po potylicy. Czuło się w powietrzu dobijającą atmosferę fatalizmu. Gdziekolwiek nie spojrzał, tam znajdował problem, a klucza odpowiedzi brakowało.
– Tak… – zaczął temat, powoli i ostrożnie, badawczo, jakby obawiał się, że ten grząski grunt, może go zaraz pochłonąć – metaforycznie rzecz jasna, tylko i wyłącznie. – Niezwykle upierdliwe doznanie. Myślę, że powinnaś zdać się na intuicję, ona cię poprowadzi. Nie wiem, z czym przyszło ci się borykać, lecz wierzę, że dokonasz właściwego wyboru. – Skwitował swoje słowa ciepłym uśmiechem, którego zarys mogła obserwować, gdy zadzierał głowę do gwiazd. Wydawało się momentami, że była mu całkowicie obca, a w chwilach, takich jak ta, gdy spętani rozmową trwali doświadczał przeświadczenia, jakby znał ją od lat, dziwne doświadczenie.
– Pomyśleć, cholera zapomnieć też, w jakimś stopniu, przynajmniej. – Skrzywił się, bo jedno i drugie tworzyło istny mętlik w głowie, nie chciał tak się czuć, po prostu pragnął odciąć się od tych myśli i przetrwać kolejne tygodnie. To jednak nie było możliwe wiedział o tym i musiał sprostać wyznaczonym postanowieniom, nawet jeśli te będą go słono kosztować.
Poczuł, że patrzy, trudno było tego nie czuć, nie krępował się i odwzajemnił spojrzenie. – Alkohol nie jest lekarstwem, ani nie rozwiąże naszych problemów, ale pozwala na chwilę, chociaż odpędzić je. – W dłoni zalśniła piersiówka, ta była raczej wiernym kompanem wielu przygód Mortensena, lecz rzadko, kiedy sięgał po nią, by zdławić pożar tlący się w piersi, dziś był jednak, jeden z tych dni, w których mogła wreszcie spełnić swą powinność. – Masz ochotę na nektar prawdziwych wilków morskich? – Pytanie zawisło w powietrzu rum, był zbawienny, ale miał swoje mroczne oblicze, nie zamierzał na siłę wciskać jej alkoholu, to była jedynie jedna z ze ścieżek, jakimi mogli podążyć.
– Wiem, po prostu się martwię – uśmiech, wyraz przemykającej po twarzy nostalgii, a może i smutku graniczącego z lękiem, o bezpieczeństwo ludzi, z jakimi kiedykolwiek miał styczność, nie był w stanie zagwarantować im jej. Gdy nadeszły złe czasy, a ludzie znikali, bez śladu z ulicy człowiek zaczynał rozważać wszelkie scenariusze w końcu, albo stanie się obojętny i przyjmie do podświadomości akceptując ten stan rzeczy i wyrażając zgodę na to, albo wręcz przeciwnie, będzie z nim walczył i myślał nieustannie o tym, co lub kto czaił się w mroku. Nieplanowane spotkanie, gdyby nie miało miejsca nie podsunęłoby mu jej obrazu, nie stworzyłoby pretekstu do tych myśli. Jednak stało się i musiał przez to przebrnąć dla własnego dobra.
Jej usprawiedliwienie nosiło znamiona nieodpowiedzialnej ekipy, która nic sobie nie robiła ze zgubienia jednego z jej członków Mortensen, miał swoje niezbyt przychylne zdanie, o takich ludziach. Wychowany z dzieciakami ulicy, od małego nauczony był pewnej solidarności i odpowiedzialności za drugą osobę. Owszem bywali tacy, co zostawiali na lodzie kumpli, lecz koniec końców sprawiedliwość i takie szumowiny odławiała. Widział ponadto, że nie było sensu uderzać do tego tematu, gdy podeszła do niego przyjął ją z lekkim uśmiechem sympatii i kołującymi w oczach promykami życzliwości. Słowa wypływające z ust złotowłosej trafiły celnie, znał to uczucie i wielokrotnie się z nim zmagał, nie mając jednak gotowego remedium, na takie bolączki westchnął i w zamyśleniu podrapał się dłonią po potylicy. Czuło się w powietrzu dobijającą atmosferę fatalizmu. Gdziekolwiek nie spojrzał, tam znajdował problem, a klucza odpowiedzi brakowało.
– Tak… – zaczął temat, powoli i ostrożnie, badawczo, jakby obawiał się, że ten grząski grunt, może go zaraz pochłonąć – metaforycznie rzecz jasna, tylko i wyłącznie. – Niezwykle upierdliwe doznanie. Myślę, że powinnaś zdać się na intuicję, ona cię poprowadzi. Nie wiem, z czym przyszło ci się borykać, lecz wierzę, że dokonasz właściwego wyboru. – Skwitował swoje słowa ciepłym uśmiechem, którego zarys mogła obserwować, gdy zadzierał głowę do gwiazd. Wydawało się momentami, że była mu całkowicie obca, a w chwilach, takich jak ta, gdy spętani rozmową trwali doświadczał przeświadczenia, jakby znał ją od lat, dziwne doświadczenie.
– Pomyśleć, cholera zapomnieć też, w jakimś stopniu, przynajmniej. – Skrzywił się, bo jedno i drugie tworzyło istny mętlik w głowie, nie chciał tak się czuć, po prostu pragnął odciąć się od tych myśli i przetrwać kolejne tygodnie. To jednak nie było możliwe wiedział o tym i musiał sprostać wyznaczonym postanowieniom, nawet jeśli te będą go słono kosztować.
Poczuł, że patrzy, trudno było tego nie czuć, nie krępował się i odwzajemnił spojrzenie. – Alkohol nie jest lekarstwem, ani nie rozwiąże naszych problemów, ale pozwala na chwilę, chociaż odpędzić je. – W dłoni zalśniła piersiówka, ta była raczej wiernym kompanem wielu przygód Mortensena, lecz rzadko, kiedy sięgał po nią, by zdławić pożar tlący się w piersi, dziś był jednak, jeden z tych dni, w których mogła wreszcie spełnić swą powinność. – Masz ochotę na nektar prawdziwych wilków morskich? – Pytanie zawisło w powietrzu rum, był zbawienny, ale miał swoje mroczne oblicze, nie zamierzał na siłę wciskać jej alkoholu, to była jedynie jedna z ze ścieżek, jakimi mogli podążyć.
Vivian Sørensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Pią 23 Wrz - 23:06
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Na trzeźwo ani przez sekundę nie podejrzewałaby go o jakąkolwiek dozę zmartwienia wobec jej osoby. Z pewnością przypomniałaby sobie, że do tej pory spotkali się jedynie dwa razy, z czego połowę ostatniego spotkania spędzili na kłótniach. Nie byli przykładem idealnie rozwijającej się relacji, ale czy musieli być? Każde z nich miało swój temperament, a jeśli dodać do tego upór, to czasami taki zlepek doprowadzał do zbędnych konfliktów.
Aktualne spotkanie z pewnością wyglądałoby inaczej, gdyby Vivian nie wypiła ani grama alkoholu, co nie znaczy, że gorzej. Jak mało kto potrafił poruszyć odpowiednie struny, grając jej na nerwach dla własnej tylko satysfakcji; przynajmniej takie miała wrażenie. Los chciał, że akurat tego wieczoru wypiła kilka drinków, prawdopodobnie o jednego za dużo, co spowodowało, że widziała rzeczywistość w odrobinę innych barwach, zdecydowanie lepszych i bardziej przyjaznych. Alkohol wyzbył ją z poczucia strachu przed samotnym powrotem do domu, a spotkany mężczyzna okazał się życzliwym i dobrym kompanem na resztę nocy.
- Tobie też może stać się krzywda. Nie jesteś niezniszczalny - stwierdziła zupełnie, jakby sam nie miał takiej świadomości, a ona łaskawie go oświeciła. Na dowód dźgnęła go palcem w ramię, żeby udowodnić mu, że odczuwa ból jak każdy człowiek. Oczywiście cały ten zabieg był zbędny, ale dla niej była to forma pomocy mężczyźnie. Powinien podziękować czy cokolwiek.
Jego, prawdopodobnie chwilowe, zmartwienie spowodowałoby, że polubiłaby go bardziej, gdyby była trzeźwa. W obecnym stanie już i tak był jej przyjacielem, więc to oczywiste, że się o nią martwi, toż to przyjacielski obowiązek! Dlatego ona również w tym momencie się o niego martwiła, bez większej refleksji, że właściwie obojgu może się coś stać, w zależności od tego, kto i po co miałby ich atakować.
Westchnęła ciężko, bo jego miłe słowa tylko utwierdziły ją w przekonaniu, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. Zapatrzona w gwiazdy, próbowała znaleźć w nich odpowiedź, ścieżkę, którą mogłaby podążać. Wygląda jednak na to, że nic nie może jej pomóc, nawet ciała niebieskie.
- Jeśli nadaje się dla kotów lądowych, to chętnie - zachichotała, bo w jej umyśle to był żart najwyższych lotów. Gdzieś z tyłu głowy czaiło się cichutkie ostrzeżenie, że nie powinna przyjmować w siebie więcej procentów, ale skutecznie je ignorowała, wyciągając dłoń po piersiówkę. Większy łyk rozpalił jej gardło, poczuła cierpki smak rumu, ale nie skrzywiła się; dotychczasowe znieczulenie skutecznie chroniło przed dalszym truciem, a nawet przed styczniowym chłodem, którego wcale nie czuła. - Swoją drogą do tej pory całkiem sprawnie pomagał zapomnieć o problemach.
Wróciła do poprzedniej pozycji, oddając mu wcześniej jego własność, a jego porada dalej chodziła jej po głowie.
- Intuicja nie pomoże. Każdy mój wybór poskutkuje stratą kogoś ważnego, a ja nie jestem na to gotowa - westchnęła, nie wdając się w szczegóły, ale dość precyzyjnie zarysowując sytuację. O problemach z bratem wspominać nie chciała, choć też odbijały się echem w jej głowie, przez co każda szczęśliwa chwila była przytłumiona jakąś dozą smutku lub zmartwienia. Nie oczekiwała po nim pomocy ani współczucia, ale alkohol wzmagał w niej potrzebę wyrzucenia z siebie jakiejś części ciężaru. Zmęczona życiem oparła głowę o ramię Arthura, zastanawiając się jednocześnie, czy zdradzi, o czym sam przyszedł pomyśleć, co chciał zapomnieć — może miał problem podobnej natury, co ona?
Aktualne spotkanie z pewnością wyglądałoby inaczej, gdyby Vivian nie wypiła ani grama alkoholu, co nie znaczy, że gorzej. Jak mało kto potrafił poruszyć odpowiednie struny, grając jej na nerwach dla własnej tylko satysfakcji; przynajmniej takie miała wrażenie. Los chciał, że akurat tego wieczoru wypiła kilka drinków, prawdopodobnie o jednego za dużo, co spowodowało, że widziała rzeczywistość w odrobinę innych barwach, zdecydowanie lepszych i bardziej przyjaznych. Alkohol wyzbył ją z poczucia strachu przed samotnym powrotem do domu, a spotkany mężczyzna okazał się życzliwym i dobrym kompanem na resztę nocy.
- Tobie też może stać się krzywda. Nie jesteś niezniszczalny - stwierdziła zupełnie, jakby sam nie miał takiej świadomości, a ona łaskawie go oświeciła. Na dowód dźgnęła go palcem w ramię, żeby udowodnić mu, że odczuwa ból jak każdy człowiek. Oczywiście cały ten zabieg był zbędny, ale dla niej była to forma pomocy mężczyźnie. Powinien podziękować czy cokolwiek.
Jego, prawdopodobnie chwilowe, zmartwienie spowodowałoby, że polubiłaby go bardziej, gdyby była trzeźwa. W obecnym stanie już i tak był jej przyjacielem, więc to oczywiste, że się o nią martwi, toż to przyjacielski obowiązek! Dlatego ona również w tym momencie się o niego martwiła, bez większej refleksji, że właściwie obojgu może się coś stać, w zależności od tego, kto i po co miałby ich atakować.
Westchnęła ciężko, bo jego miłe słowa tylko utwierdziły ją w przekonaniu, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. Zapatrzona w gwiazdy, próbowała znaleźć w nich odpowiedź, ścieżkę, którą mogłaby podążać. Wygląda jednak na to, że nic nie może jej pomóc, nawet ciała niebieskie.
- Jeśli nadaje się dla kotów lądowych, to chętnie - zachichotała, bo w jej umyśle to był żart najwyższych lotów. Gdzieś z tyłu głowy czaiło się cichutkie ostrzeżenie, że nie powinna przyjmować w siebie więcej procentów, ale skutecznie je ignorowała, wyciągając dłoń po piersiówkę. Większy łyk rozpalił jej gardło, poczuła cierpki smak rumu, ale nie skrzywiła się; dotychczasowe znieczulenie skutecznie chroniło przed dalszym truciem, a nawet przed styczniowym chłodem, którego wcale nie czuła. - Swoją drogą do tej pory całkiem sprawnie pomagał zapomnieć o problemach.
Wróciła do poprzedniej pozycji, oddając mu wcześniej jego własność, a jego porada dalej chodziła jej po głowie.
- Intuicja nie pomoże. Każdy mój wybór poskutkuje stratą kogoś ważnego, a ja nie jestem na to gotowa - westchnęła, nie wdając się w szczegóły, ale dość precyzyjnie zarysowując sytuację. O problemach z bratem wspominać nie chciała, choć też odbijały się echem w jej głowie, przez co każda szczęśliwa chwila była przytłumiona jakąś dozą smutku lub zmartwienia. Nie oczekiwała po nim pomocy ani współczucia, ale alkohol wzmagał w niej potrzebę wyrzucenia z siebie jakiejś części ciężaru. Zmęczona życiem oparła głowę o ramię Arthura, zastanawiając się jednocześnie, czy zdradzi, o czym sam przyszedł pomyśleć, co chciał zapomnieć — może miał problem podobnej natury, co ona?
Arthur Mortensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Sob 24 Wrz - 0:46
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Był zaskoczony spolegliwością kobiety zapamiętał ją inną, bardziej charakterną i rzucającą się, o każdy drobiazg, który akurat jej przeszkadzał, wówczas te kilka miesięcy wstecz pozowała na rozwydrzonego bachora – dziś była inna, czy to za sprawą alkoholu, czy przez życiowe perturbacje, nie wiedział, gdyby podówczas, taka była ich znajomość, mogłaby nabrać zupełnie innych kształtów, było jednak, tak jak los tego chciał, on nie wykorzystał furtki, ona zbyt harda nie potrafiła odpuścić, w konsekwencji zapomnieli o sobie do tej nocy.
– Jestem – stwierdził, jakby przynajmniej był synem Tyra, zapominając na moment, że ten stracił wszak rękę w paszczy Fenrira, ten idiotyczny zakład, mógł stanowić przestrogę przed pychą i arogancją, czy tak w istocie było? Tego trudno dociekać, on sam nie był, zbyt pewny swego, ani nie myślał o sobie, jako kimś, kto przetrwałby w obliczu walki z ogromnym wilkiem, lecz miał ochotę zaprzeczyć, wyrwać ten kawałek tortu dla siebie, może nie tyle popisać się, co zaznaczyć swą obojętność dla zagrożenia. Wiedział, że pijana dziewczyna nie rozróżni żartu, od prawdy, więc nawet nie silił się na stosowny ton. Jej próba przedstawienia mu jego człowieczeństwa, była raczej urocza, niżeli konstruktywna, co więcej przez moment obawiał się nawet, iż ta mogłaby złamać paznokieć. Doskonale wiedziała, jak był zbudowany ciało okryte warstwą grubego szorstkiego odzienia, było niczym futro i tłumiło nawet tak śmiałe w swym przeświadczeniu ruchy.
Po jej entuzjastycznej reakcji, naszły go wątpliwości, czy powinien, choćby dawać jej możliwość pogorszenia swojego już i tak dostatecznie kiepskiego stanu kolejnymi łykami mocnego trunku. Wiedział, że ten niejeden przełyk przepalił i niejednego chojraka rzucił na deski uzasadniony wyraz troski wypłynął na młode oblicze, jednak było już za późno, by się cofać nie budząc podejrzeń, a wiedział, że ta ich nabierze, gdyby próbował wywinąć się z tej opresji, jakimś tanim kłamstwem. W najgorszym wypadku odniesie ją do mieszkania, bo co też mógł z nią zrobić, zostawić tu? To wykluczone, nawet przez myśl podobne głupstwo mu nie przeszło. Patrzył tylko na nią, jak brała kolejne łyki, jak gardło grało melodię doskonale znaną marynarzowi i wyraz zwątpienia tak w siebie, jak i jakiekolwiek pomocne rady nawiedził go koszmarem odbitym w jej zamglonym, niewyraźnym spojrzeniu.
– Tego właśnie się obawiam. Szkoda mi cię – wypowiedziana na głos myśl, była czyniona z premedytacją, umyślnie uderzał w jej czułe struny, by pobudzić już i tak uśpione sumienie. Nie poznawał jej, chociaż miał wrażenie, że byłaby gotować nazwać go mianem „dobrego znajomego” tak, coś w niej zaczynało mu podpowiadać, iż ta zmiana, jaką z początku dostrzegł, mogła kamuflować jeszcze większą dziurę, w jaką obecnie z całą świadomością wpadł. Cudowne uczucie, miał szczęście do takich relacji, co tu dużo ukrywać, jeszcze trochę, a faktycznie sięgnie odruchowo po czyjąś własność, czy pozbawi życia, co za problem? Zabrał od kobiety piersiówkę i upił z niej kilka skromnych łyków, nie więcej, wolał nie wstawiać się, nawet do przysłowiowego „szumu w głowie”, był zaznajomiony z tą trucizną, w co drugim porcie, gdy towarzystwo piło ulegał, z początku, kiedy był młody znacznie częściej, teraz rzadziej, ileż można było pić? Nawet jeśli alkohol, tak nie uzależniał i nie działał wyniszczająco na organizm galardów, to były inne sposoby na spędzenie czasu wolnego i przełamanie nudy.
– Nie doceniasz się. Człowiek potrafi znieść najgorsze upodlenie, ból i cierpienie, jeśli dać mu cień szansy, będzie jak szczur wytrwale unosił się na powierzchni bagna, byle tylko wypełznąć na brzeg. – Zaczął od bardzo obrazowej strony, a zachrypnięty lekko głos dodał przemowie cierpki posmak, jakby w ciele niespełna trzydziestolatka, zalągł się duch skwaszonego życiem starca, co to niejedno widział. – Bądź egoistką, patrz na siebie, nie na innych. Korzystaj z tego, co daje życie, lecz pamiętaj, że każdy wybór ma swoje konsekwencje, w tym działaniu jest ziarno odpowiedzialności, bawisz się tak długo, jak starczy ci sił, a rano przychodzi kac. – Uśmiechnął się niezwykle życzliwie do obrazu przedstawianych słów i drgnął, gdy blond czupryna oparła się o jego ciało, zupełnie nieoczekiwanie. – Heitr – wymruczał z ustami przy jej włosach. – Do bagażu twoich problemów nie chcę dorzucać przeziębienia – melancholijny ton głosu, mógł wprawiać w uśpienie, lecz paradoksalnie oczy lśniły, niemal tak jasno jak gwiazdy nad ich głowami.
– Jestem – stwierdził, jakby przynajmniej był synem Tyra, zapominając na moment, że ten stracił wszak rękę w paszczy Fenrira, ten idiotyczny zakład, mógł stanowić przestrogę przed pychą i arogancją, czy tak w istocie było? Tego trudno dociekać, on sam nie był, zbyt pewny swego, ani nie myślał o sobie, jako kimś, kto przetrwałby w obliczu walki z ogromnym wilkiem, lecz miał ochotę zaprzeczyć, wyrwać ten kawałek tortu dla siebie, może nie tyle popisać się, co zaznaczyć swą obojętność dla zagrożenia. Wiedział, że pijana dziewczyna nie rozróżni żartu, od prawdy, więc nawet nie silił się na stosowny ton. Jej próba przedstawienia mu jego człowieczeństwa, była raczej urocza, niżeli konstruktywna, co więcej przez moment obawiał się nawet, iż ta mogłaby złamać paznokieć. Doskonale wiedziała, jak był zbudowany ciało okryte warstwą grubego szorstkiego odzienia, było niczym futro i tłumiło nawet tak śmiałe w swym przeświadczeniu ruchy.
Po jej entuzjastycznej reakcji, naszły go wątpliwości, czy powinien, choćby dawać jej możliwość pogorszenia swojego już i tak dostatecznie kiepskiego stanu kolejnymi łykami mocnego trunku. Wiedział, że ten niejeden przełyk przepalił i niejednego chojraka rzucił na deski uzasadniony wyraz troski wypłynął na młode oblicze, jednak było już za późno, by się cofać nie budząc podejrzeń, a wiedział, że ta ich nabierze, gdyby próbował wywinąć się z tej opresji, jakimś tanim kłamstwem. W najgorszym wypadku odniesie ją do mieszkania, bo co też mógł z nią zrobić, zostawić tu? To wykluczone, nawet przez myśl podobne głupstwo mu nie przeszło. Patrzył tylko na nią, jak brała kolejne łyki, jak gardło grało melodię doskonale znaną marynarzowi i wyraz zwątpienia tak w siebie, jak i jakiekolwiek pomocne rady nawiedził go koszmarem odbitym w jej zamglonym, niewyraźnym spojrzeniu.
– Tego właśnie się obawiam. Szkoda mi cię – wypowiedziana na głos myśl, była czyniona z premedytacją, umyślnie uderzał w jej czułe struny, by pobudzić już i tak uśpione sumienie. Nie poznawał jej, chociaż miał wrażenie, że byłaby gotować nazwać go mianem „dobrego znajomego” tak, coś w niej zaczynało mu podpowiadać, iż ta zmiana, jaką z początku dostrzegł, mogła kamuflować jeszcze większą dziurę, w jaką obecnie z całą świadomością wpadł. Cudowne uczucie, miał szczęście do takich relacji, co tu dużo ukrywać, jeszcze trochę, a faktycznie sięgnie odruchowo po czyjąś własność, czy pozbawi życia, co za problem? Zabrał od kobiety piersiówkę i upił z niej kilka skromnych łyków, nie więcej, wolał nie wstawiać się, nawet do przysłowiowego „szumu w głowie”, był zaznajomiony z tą trucizną, w co drugim porcie, gdy towarzystwo piło ulegał, z początku, kiedy był młody znacznie częściej, teraz rzadziej, ileż można było pić? Nawet jeśli alkohol, tak nie uzależniał i nie działał wyniszczająco na organizm galardów, to były inne sposoby na spędzenie czasu wolnego i przełamanie nudy.
– Nie doceniasz się. Człowiek potrafi znieść najgorsze upodlenie, ból i cierpienie, jeśli dać mu cień szansy, będzie jak szczur wytrwale unosił się na powierzchni bagna, byle tylko wypełznąć na brzeg. – Zaczął od bardzo obrazowej strony, a zachrypnięty lekko głos dodał przemowie cierpki posmak, jakby w ciele niespełna trzydziestolatka, zalągł się duch skwaszonego życiem starca, co to niejedno widział. – Bądź egoistką, patrz na siebie, nie na innych. Korzystaj z tego, co daje życie, lecz pamiętaj, że każdy wybór ma swoje konsekwencje, w tym działaniu jest ziarno odpowiedzialności, bawisz się tak długo, jak starczy ci sił, a rano przychodzi kac. – Uśmiechnął się niezwykle życzliwie do obrazu przedstawianych słów i drgnął, gdy blond czupryna oparła się o jego ciało, zupełnie nieoczekiwanie. – Heitr – wymruczał z ustami przy jej włosach. – Do bagażu twoich problemów nie chcę dorzucać przeziębienia – melancholijny ton głosu, mógł wprawiać w uśpienie, lecz paradoksalnie oczy lśniły, niemal tak jasno jak gwiazdy nad ich głowami.
Vivian Sørensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Nie 25 Wrz - 21:49
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Nieprawda. Dałabym ci radę - prychnęła, jakby była to dla niej bułka z masłem, jakby co wtorek siłowała się z marynarzami i oczywiście wygrywała każde starcie. W jej głowie taki scenariusz był bardziej niż pewny, w rzeczywistości mogło to wyglądać trochę inaczej, ale jedno jest pewne — nie poddałaby się bez walki. Naturalnie nie miała nawet najmniejszych intencji, by się z nim mierzyć, a słowna zaczepka miała raczej wydźwięk humorystyczny. Była przekonana, że po jej zabiegu dźgnięcia w ramię, pozostanie mu siniak i będzie miał dzięki temu lekcję na przyszłość, więc jej misja zakończyła się sukcesem.
Dodatkowy alkohol faktycznie mógł stworzyć mieszankę wybuchową, ale na szczęście nie wypiła go dużo, ot parę łyków dla smaku. Nie brała pod uwagę, że może stracić panowanie nad prawidłowym chodzeniem czy nawet ogólną koordynacją ruchową, przecież czuła się świetnie, jakby wypiła do tej pory zaledwie jednego drinka. Ignorowała delikatne zawroty głowy, spowolnione reakcje, których nawet nie zauważała oraz coraz głośniejszą potrzebę kontaktu fizycznego, jakby jej to miało pomóc albo w jakiś sposób pocieszyć. Mimo wszystko starała się trzymać fason, udawać, że wcale nie piła alkoholu i nie miało to na nią wpływu. Niestety nie była w stanie zauważyć swoich potknięć, próżny trud.
- O nie... tylko bez litości - jęknęła, krzywiąc się w niezadowoleniu. Ożywiła się natychmiast po usłyszeniu jego słów — nie znosiła wręcz, gdy ktoś jej żałował albo litował się nad nią. Nie lubiła uchodzić za ofiarę, zawsze stawiała się w roli silnej jednostki, przybierała maskę pewności siebie, czasami z nutką arogancji. Od dziecka była mniej warta przez to, że jest kobietą, że można ją przehandlować jak bydło, wydać za mąż za partię, która opłaci się rodzinie. A oprócz tego? Niewiele miała do powiedzenia, jej działania i inicjatywa w większości nie były zauważane. Musiała więc nadrobić butnością, uporem, zaczęła wyrażać poglądy i kłócić się o swoje; pewnie tylko dzięki temu jeszcze nie szukali jej męża.
- Już przestaję się mazać. Zwykle staram się nie okazywać słabości - nigdy by tego na trzeźwo nie powiedziała i pewnie taki pogląd na dziewczynę mógł mu wytłumaczyć niektóre jej zachowania podczas ostatniego spotkania. Przyznanie się do tego również było pewną dozą słabości, ale teraz szybciej mówiła, niż myślała, a przy odrobinie szczęścia jutro nie będzie pamiętać o tej wpadce.
- Wspaniale. Poczekam na jeszcze więcej cierpienia, żeby stać się szczurem walczącym o przetrwanie - nie sposób było nie skrzywić się na tę obrazową metaforę, choć stan upojenia trochę tłumił wrażenia, to jednak coś jej się nie zgadzało. - Nie, czekaj. Nie chcę być szczurem. Poluję na szczury.
Niezbyt często, ale zdarzało jej się upolować mysz albo szczura, gdy za długo przebywała pod postacią kota, a głód uruchomił instynkt przetrwania. Teraz, nauczona doświadczeniem, wychodziła najedzona i zwykle wypoczęta, żeby nic jej nie zaskoczyło.
Kolejna rada nieco ją zaintrygowała, bo cały czas przed tym się wzbraniała; nie chciała być egoistką i wykorzystywać tym samym niewiedzę innych, ale jednocześnie do tej pory właśnie taką była.
- Ty tak robisz? - zapytała, zerkając na niego z ciekawością, czy stosuje się do własnej rady i jest egoistą, korzystającym z życia, niezważającym na innych.
Z głową na jego ramieniu zerkała do góry w gwiazdy, które stanowiły swojego rodzaju ekran w przyszłość, a przynajmniej niektórzy potrafią coś z nich odczytywać. Vivian nigdy nie próbowała tego dokonać, ale chętnie podziwiała ich piękno.
- Och, to miłe. Dziękuję - wymruczała, gdy po jej ciele rozległo się przyjemne ciepło spowodowane zaklęciem. Wcześniej co prawda nie czuła zimna, ale teraz bardzo wyraźnie odczuwała zmianę temperatury.
- A tobie nie jest zimno? - zapytała, jednocześnie szukając jego dłoni, by palcami dotknąć jej wierzchu i sprawdzić ciepłotę, zupełnie jakby obawiała się, że może zataić przed nią prawdę. - Wiesz, jesteś kochany. Czemu tak rzadko się widujemy?
Ewidentnie alkohol spotęgował jej odczucia, że zwykłą uprzejmość wzięła za dobrotliwość. Wydawało jej się również, że ostatnie ich spotkanie miało miejsce wieki temu, choć nie była w stanie dokładnie określić, ile minęło. Było jej teraz ciepło i miło, a jego spokojny głos wprawiał ją w stan zrelaksowania, że aż oczy zaczęły jej się przymykać. Do czasu, kiedy coś jej mignęło na niebie.
- Spadająca gwiazda! Pomyśl życzenie! - poderwała się i zaczęła się rozglądać, szukając potwierdzenia na niebie, ale nic więcej nie zobaczyła. Może zapadała w sen i to jej się przyśniło? Niemożliwe, prawda? Może mężczyzna zdołał zarejestrować takie wydarzenie i potwierdzić, że faktycznie jakaś gwiazda spadła. - Widziałeś? Tam.
Dodatkowy alkohol faktycznie mógł stworzyć mieszankę wybuchową, ale na szczęście nie wypiła go dużo, ot parę łyków dla smaku. Nie brała pod uwagę, że może stracić panowanie nad prawidłowym chodzeniem czy nawet ogólną koordynacją ruchową, przecież czuła się świetnie, jakby wypiła do tej pory zaledwie jednego drinka. Ignorowała delikatne zawroty głowy, spowolnione reakcje, których nawet nie zauważała oraz coraz głośniejszą potrzebę kontaktu fizycznego, jakby jej to miało pomóc albo w jakiś sposób pocieszyć. Mimo wszystko starała się trzymać fason, udawać, że wcale nie piła alkoholu i nie miało to na nią wpływu. Niestety nie była w stanie zauważyć swoich potknięć, próżny trud.
- O nie... tylko bez litości - jęknęła, krzywiąc się w niezadowoleniu. Ożywiła się natychmiast po usłyszeniu jego słów — nie znosiła wręcz, gdy ktoś jej żałował albo litował się nad nią. Nie lubiła uchodzić za ofiarę, zawsze stawiała się w roli silnej jednostki, przybierała maskę pewności siebie, czasami z nutką arogancji. Od dziecka była mniej warta przez to, że jest kobietą, że można ją przehandlować jak bydło, wydać za mąż za partię, która opłaci się rodzinie. A oprócz tego? Niewiele miała do powiedzenia, jej działania i inicjatywa w większości nie były zauważane. Musiała więc nadrobić butnością, uporem, zaczęła wyrażać poglądy i kłócić się o swoje; pewnie tylko dzięki temu jeszcze nie szukali jej męża.
- Już przestaję się mazać. Zwykle staram się nie okazywać słabości - nigdy by tego na trzeźwo nie powiedziała i pewnie taki pogląd na dziewczynę mógł mu wytłumaczyć niektóre jej zachowania podczas ostatniego spotkania. Przyznanie się do tego również było pewną dozą słabości, ale teraz szybciej mówiła, niż myślała, a przy odrobinie szczęścia jutro nie będzie pamiętać o tej wpadce.
- Wspaniale. Poczekam na jeszcze więcej cierpienia, żeby stać się szczurem walczącym o przetrwanie - nie sposób było nie skrzywić się na tę obrazową metaforę, choć stan upojenia trochę tłumił wrażenia, to jednak coś jej się nie zgadzało. - Nie, czekaj. Nie chcę być szczurem. Poluję na szczury.
Niezbyt często, ale zdarzało jej się upolować mysz albo szczura, gdy za długo przebywała pod postacią kota, a głód uruchomił instynkt przetrwania. Teraz, nauczona doświadczeniem, wychodziła najedzona i zwykle wypoczęta, żeby nic jej nie zaskoczyło.
Kolejna rada nieco ją zaintrygowała, bo cały czas przed tym się wzbraniała; nie chciała być egoistką i wykorzystywać tym samym niewiedzę innych, ale jednocześnie do tej pory właśnie taką była.
- Ty tak robisz? - zapytała, zerkając na niego z ciekawością, czy stosuje się do własnej rady i jest egoistą, korzystającym z życia, niezważającym na innych.
Z głową na jego ramieniu zerkała do góry w gwiazdy, które stanowiły swojego rodzaju ekran w przyszłość, a przynajmniej niektórzy potrafią coś z nich odczytywać. Vivian nigdy nie próbowała tego dokonać, ale chętnie podziwiała ich piękno.
- Och, to miłe. Dziękuję - wymruczała, gdy po jej ciele rozległo się przyjemne ciepło spowodowane zaklęciem. Wcześniej co prawda nie czuła zimna, ale teraz bardzo wyraźnie odczuwała zmianę temperatury.
- A tobie nie jest zimno? - zapytała, jednocześnie szukając jego dłoni, by palcami dotknąć jej wierzchu i sprawdzić ciepłotę, zupełnie jakby obawiała się, że może zataić przed nią prawdę. - Wiesz, jesteś kochany. Czemu tak rzadko się widujemy?
Ewidentnie alkohol spotęgował jej odczucia, że zwykłą uprzejmość wzięła za dobrotliwość. Wydawało jej się również, że ostatnie ich spotkanie miało miejsce wieki temu, choć nie była w stanie dokładnie określić, ile minęło. Było jej teraz ciepło i miło, a jego spokojny głos wprawiał ją w stan zrelaksowania, że aż oczy zaczęły jej się przymykać. Do czasu, kiedy coś jej mignęło na niebie.
- Spadająca gwiazda! Pomyśl życzenie! - poderwała się i zaczęła się rozglądać, szukając potwierdzenia na niebie, ale nic więcej nie zobaczyła. Może zapadała w sen i to jej się przyśniło? Niemożliwe, prawda? Może mężczyzna zdołał zarejestrować takie wydarzenie i potwierdzić, że faktycznie jakaś gwiazda spadła. - Widziałeś? Tam.
Arthur Mortensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Nie 25 Wrz - 23:08
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Litość, nie była niczym złym, wyraz troski, współczucia w oczach bliskich, znajomych. Uciekanie, od niej strącając wszelkie w geście pomocy wyciągnięte dłonie, było czymś niezrozumiałym dla Mortensena, owszem rozumiał dumę, ot wyraz pewnych wartości, honor, jednak przyjęcie odrobiny ciepła z rąk osoby zaufanej, nie należało do czegoś, czego powinniśmy się wstydzić, grunt by tego nie nadużyć. Sam i owszem, miał takie, a nie inne pojęcie prawdopodobnie przez to, że nigdy specjalnie wielkiej uwagi od świata nie doświadczył, był raczej spychany na boczny tor i nikt się nim specjalnie nie przejmował, więc nie podzielał tej niechęci, co Vivian.
– Mylisz moje słowa, z czymś, co ma w twoim mniemaniu wydźwięk pejoratywny – słowo, tak wyszukane w jego ustach, kto by się tego spodziewał? A jednak promień akademickiej wiedzy i na niego padł, chociaż życiowa mądrość przedstawiała się ponad tę wyniesioną z murów szkoły, zdecydowanie, to na niej polegał w pracy, niejednokrotnie zawdzięczał życie oraz zdrowie. – To bardzo źle. – Stwierdził bardzo spokojnie, wręcz miło. – Słabość, to nic złego, wręcz przeciwnie. Wyrzuć z siebie cały ten bajzel emocji, jakie zaległy, niby śmieci, pozbądź się tego ciężaru, a poczujesz ulgę. – Dokończył myśl, która jak sądził, mogła podziałać w jej przypadku. Nie twierdził, że był najlepszą osobą do dawania takich rad, czy też wysłuchiwania jej problemów, w gruncie rzeczy jej nie znał, lecz nie chciał jej pozostawiać, bez opieki, a ponadto prosiła się, jeśli nie słowami, to postępowaniem o wsparcie, a przy tym ubarwiła mu wieczór, który zapowiadał się paskudnie.
– Nawet, zbita z tropu przez alkohol wyłapujesz przytyki, a nie widzisz szerszej perspektywy wypowiadanych słów – westchnął, ale nie był gniewny, czy sarkastyczny. Wyczułaby gdyby próbował się naśmiewać lub krytykować pobudzona alkoholem, mogła mu jeszcze na tysiąc innych sposobów napsuć krwi i tego nie zmieni, a to stanowiło wyzwanie, istne pole minowe wydawało się, że z każdym tygodniem stycznia, miał z nimi nowe doświadczenia, najpierw Munch, teraz ona, aż strach się bać, kto będzie powodem, jego frasunków w przyszłości?
– Ja? – zawiesił głos i zgasł, jak pet rzucony w taflę lustra wody. Czuł w tym zapytaniu wyzwanie, być może to przez ten alkohol nabierała śmiałości, a może sam, to sprowokował i po prostu wystawił się na ostrze własnego miecza? Pewnie jedno i drugie. – Na tym parszywym świecie mam tylko jedną bliską osobę, której mogę powierzyć swoje życie. Obraz ten powinien mówić sam za siebie, jeśli jednak potrzebujesz dalszych wyjaśnień, to proszę uprzejmie. Odtrącałem ludzi, którzy byli skłonni do akceptacji mnie, z całym syfem, jaki dźwigam na barkach. Postąpiłem niewłaściwie wywijając się niedomówieniem, niż okrutną, ale prawdziwą szczerością. To były błędy, których nie popełnię ponownie. – W początkowej fazie wypowiedzi uniósł się, lecz opadał z każdym następnym słowem, bezradny, zmęczony swoim postępowaniem. Widział błędy, niedociągnięcia na tym płótnie, drażniące braki charakteru.
Uciekł, ignorując również jej słowa, kiedy zrozumiał, że szuka bliskości dłoni, nie chciał tego, nie teraz, kiedy wszystko było jeszcze takie świeże, czuł że postąpiłby jak totalny złamas, bo chociaż nic nie zaszło, to pewien rodzaj pocieszenia odnalazłby w pijanej kobiecie, zamiast przecierpieć to w samotności. Dłonie odszukały zewnętrzną krawędź balustrady i wpiły się w nią, do bladości zaciskając palce, niczym krogulcze szpony. – Ta pogoda to dla mnie drobiazg. Wyobraź sobie wzburzony ocean, zamieć, porywisty wiatr i bijące o burty okrętu bałwany spienionej wody – taka pogoda sprawdzała hart ducha i to z jakiej gliny zostałeś stworzony.
– Ta… – entuzjazm pijanej dziewczyny odrobinkę go wyprzedził i zaczynał nastręczać wątpliwości przed kolejnymi porcjami zbędnych pytań, ale liczył w cichości ducha, że w przebłysku jej niezatartej podświadomości zostanie szczypta, ot gram informacji, tej wiedzy, jaką jej przekazał, by głupota nie zdominowała nad entuzjazmem z tytuły nieznanego.
– Mylisz moje słowa, z czymś, co ma w twoim mniemaniu wydźwięk pejoratywny – słowo, tak wyszukane w jego ustach, kto by się tego spodziewał? A jednak promień akademickiej wiedzy i na niego padł, chociaż życiowa mądrość przedstawiała się ponad tę wyniesioną z murów szkoły, zdecydowanie, to na niej polegał w pracy, niejednokrotnie zawdzięczał życie oraz zdrowie. – To bardzo źle. – Stwierdził bardzo spokojnie, wręcz miło. – Słabość, to nic złego, wręcz przeciwnie. Wyrzuć z siebie cały ten bajzel emocji, jakie zaległy, niby śmieci, pozbądź się tego ciężaru, a poczujesz ulgę. – Dokończył myśl, która jak sądził, mogła podziałać w jej przypadku. Nie twierdził, że był najlepszą osobą do dawania takich rad, czy też wysłuchiwania jej problemów, w gruncie rzeczy jej nie znał, lecz nie chciał jej pozostawiać, bez opieki, a ponadto prosiła się, jeśli nie słowami, to postępowaniem o wsparcie, a przy tym ubarwiła mu wieczór, który zapowiadał się paskudnie.
– Nawet, zbita z tropu przez alkohol wyłapujesz przytyki, a nie widzisz szerszej perspektywy wypowiadanych słów – westchnął, ale nie był gniewny, czy sarkastyczny. Wyczułaby gdyby próbował się naśmiewać lub krytykować pobudzona alkoholem, mogła mu jeszcze na tysiąc innych sposobów napsuć krwi i tego nie zmieni, a to stanowiło wyzwanie, istne pole minowe wydawało się, że z każdym tygodniem stycznia, miał z nimi nowe doświadczenia, najpierw Munch, teraz ona, aż strach się bać, kto będzie powodem, jego frasunków w przyszłości?
– Ja? – zawiesił głos i zgasł, jak pet rzucony w taflę lustra wody. Czuł w tym zapytaniu wyzwanie, być może to przez ten alkohol nabierała śmiałości, a może sam, to sprowokował i po prostu wystawił się na ostrze własnego miecza? Pewnie jedno i drugie. – Na tym parszywym świecie mam tylko jedną bliską osobę, której mogę powierzyć swoje życie. Obraz ten powinien mówić sam za siebie, jeśli jednak potrzebujesz dalszych wyjaśnień, to proszę uprzejmie. Odtrącałem ludzi, którzy byli skłonni do akceptacji mnie, z całym syfem, jaki dźwigam na barkach. Postąpiłem niewłaściwie wywijając się niedomówieniem, niż okrutną, ale prawdziwą szczerością. To były błędy, których nie popełnię ponownie. – W początkowej fazie wypowiedzi uniósł się, lecz opadał z każdym następnym słowem, bezradny, zmęczony swoim postępowaniem. Widział błędy, niedociągnięcia na tym płótnie, drażniące braki charakteru.
Uciekł, ignorując również jej słowa, kiedy zrozumiał, że szuka bliskości dłoni, nie chciał tego, nie teraz, kiedy wszystko było jeszcze takie świeże, czuł że postąpiłby jak totalny złamas, bo chociaż nic nie zaszło, to pewien rodzaj pocieszenia odnalazłby w pijanej kobiecie, zamiast przecierpieć to w samotności. Dłonie odszukały zewnętrzną krawędź balustrady i wpiły się w nią, do bladości zaciskając palce, niczym krogulcze szpony. – Ta pogoda to dla mnie drobiazg. Wyobraź sobie wzburzony ocean, zamieć, porywisty wiatr i bijące o burty okrętu bałwany spienionej wody – taka pogoda sprawdzała hart ducha i to z jakiej gliny zostałeś stworzony.
– Ta… – entuzjazm pijanej dziewczyny odrobinkę go wyprzedził i zaczynał nastręczać wątpliwości przed kolejnymi porcjami zbędnych pytań, ale liczył w cichości ducha, że w przebłysku jej niezatartej podświadomości zostanie szczypta, ot gram informacji, tej wiedzy, jaką jej przekazał, by głupota nie zdominowała nad entuzjazmem z tytuły nieznanego.
Vivian Sørensen
Re: 07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 26 Wrz - 1:41
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
W zależności od kontekstu litość mogła być dobrym czynnikiem albo złym - ale w tym konkretnym przypadku Vivian nie chciałaby, żeby ktokolwiek odczuwał wobec niej litość. Nie było ku temu powodów, bo poza sprawami sercowymi, jej życiu nie dolegała żadna większa krzywda. Zresztą jej podejście również wynikało z określonych sytuacji w życiu. Wychowywanie się z trójką starszych braci nie oszczędzało jej, a każda oznaka słabości mogła być wykorzystana przeciwko niej - tego się nauczyła, dlatego dopuszczała do siebie tylko najbliższych, garstka przyjaciół wiedziała o niej wszystko i nie wahałaby się przyjąć od nich pomoc. Dla całej reszty świata musiała uchodzić za silną, bez słabości.
- Naprawdę? Słabość to nic złego? To powiedz o swoich słabościach - wytknęła mu, skoro faktycznie miał takie zdanie, to pewnie nie będzie miał problemu, żeby jakąś część z nich przedstawić. Gdyby miała mu teraz wyrzucać całą gamę swoich emocji, prawdopodobnie nie starczyłoby nocy, bo historia zaczynała się jeszcze w gnieździe rodzinnego domu. Sama miała zakodowane, że słabość to wróg, którego należy tępić, a już na pewno nie mówić o nim dookoła. Teraz, pod wpływem alkoholu była nieco bardziej otwarta, ale pewne bariery pozostały, prawdopodobnie już na zawsze będą jej towarzyszyć.
- Nie lubię uczucia bezbronności - a tak się czuła, gdy na jaw wychodziły jej słabości, co było jednym z powodów, przez które o nich nie mówiła. Pokręciła głową, jakby próbowała sama siebie przekonać, że może chociaż w części mężczyzna ma rację i mogłaby się wygadać.
- To nieważne. Nie potrzebujesz tego, słuchania o moich problemach, które sam uznałbyś za śmieszne - machnęła ręką, ale że alkohol coraz bardziej mącił jej w głowie, tak zaraz zaprzeczyła sobie samej. - Chciałam jak najbardziej przedłużyć tę noc, żeby nie wracać do pustego mieszkania... mój brat - westchnęła ciężko, z jednej strony nie chcąc nawet o tym rozmawiać, ale było to coś, co leżało jej na wątrobie i nie mogła nic z tym zrobić. - Ma ciężki okres.
Nie zdradziłaby sekretów Karla, chciała go wspierać i robiła to, cały czas. Ale gdzieś głęboko miała trochę do niego żal, że nie walczy bardziej ze swoimi depresyjnymi stanami, że zostawił ją samą ze wszystkim.
- Może nie chcę widzieć - wzruszyła lekko ramionami, ale nie zarzucała mu złej woli, a była nawet pod wrażeniem ilości rad, jakimi próbował jej pomóc. Nie mogły one co prawda realnie zmienić jej życia, ale doceniała jego starania.
Słuchała w milczeniu jego wywodu i przez dłuższy moment milczała, analizując jego słowa, na tyle, na ile pozwalał jej zaćmiony alkoholem umysł.
- Fakt, nie powinieneś odtrącać ludzi - jego słowa dały jej nieco szerszy obraz charakteru mężczyzny, a kto wie, może jutro będzie pamiętała tę rozmowę. Najważniejsze, że Arthur dostrzegał swoje błędy i starał się na nich uczyć. Sama miała czasami problem, żeby dostrzec wadę wybijającą zza jej kołnierza.
- To musi być… straszne - obawiała się otwartej wody i nie wyobrażała sobie być zamknięta w niestabilnego okrętu na środku oceanu ze świadomością, że w każdej chwili może zatonąć. Sama myśl wzbierała w niej dreszcze, ale zaraz skupiła się na pozytywach, czyli spadającej gwieździe. Ostatecznie uznała, że gdzieś spadła i przymknęła powieki, by pomyśleć o życzeniu. Nie dostrzegała jego drobnych gestów, ignorowania poszczególnych wypowiedzi, choć na trzeźwo z pewnością uznałaby to za afront. Teraz też czuła, że coś jest nie tak, ale nie potrafiła stwierdzić, na której płaszczyźnie.
- Chyba powinnam wracać do domu. Dziękuję, było miło - chciała się pożegnać i oczywiście sama wrócić do domu, bo przecież nie potrzebowała niczyjej pomocy. To nic, że kręciło jej się w głowie, a odstępy między wypowiadanymi słowami były coraz dłuższe. Wolała wracać do domu miesiąc, niż robić mu jakiś problem, choć nawet nie brała pod uwagę, że mógłby wyrazić chęć pomocy.
- Naprawdę? Słabość to nic złego? To powiedz o swoich słabościach - wytknęła mu, skoro faktycznie miał takie zdanie, to pewnie nie będzie miał problemu, żeby jakąś część z nich przedstawić. Gdyby miała mu teraz wyrzucać całą gamę swoich emocji, prawdopodobnie nie starczyłoby nocy, bo historia zaczynała się jeszcze w gnieździe rodzinnego domu. Sama miała zakodowane, że słabość to wróg, którego należy tępić, a już na pewno nie mówić o nim dookoła. Teraz, pod wpływem alkoholu była nieco bardziej otwarta, ale pewne bariery pozostały, prawdopodobnie już na zawsze będą jej towarzyszyć.
- Nie lubię uczucia bezbronności - a tak się czuła, gdy na jaw wychodziły jej słabości, co było jednym z powodów, przez które o nich nie mówiła. Pokręciła głową, jakby próbowała sama siebie przekonać, że może chociaż w części mężczyzna ma rację i mogłaby się wygadać.
- To nieważne. Nie potrzebujesz tego, słuchania o moich problemach, które sam uznałbyś za śmieszne - machnęła ręką, ale że alkohol coraz bardziej mącił jej w głowie, tak zaraz zaprzeczyła sobie samej. - Chciałam jak najbardziej przedłużyć tę noc, żeby nie wracać do pustego mieszkania... mój brat - westchnęła ciężko, z jednej strony nie chcąc nawet o tym rozmawiać, ale było to coś, co leżało jej na wątrobie i nie mogła nic z tym zrobić. - Ma ciężki okres.
Nie zdradziłaby sekretów Karla, chciała go wspierać i robiła to, cały czas. Ale gdzieś głęboko miała trochę do niego żal, że nie walczy bardziej ze swoimi depresyjnymi stanami, że zostawił ją samą ze wszystkim.
- Może nie chcę widzieć - wzruszyła lekko ramionami, ale nie zarzucała mu złej woli, a była nawet pod wrażeniem ilości rad, jakimi próbował jej pomóc. Nie mogły one co prawda realnie zmienić jej życia, ale doceniała jego starania.
Słuchała w milczeniu jego wywodu i przez dłuższy moment milczała, analizując jego słowa, na tyle, na ile pozwalał jej zaćmiony alkoholem umysł.
- Fakt, nie powinieneś odtrącać ludzi - jego słowa dały jej nieco szerszy obraz charakteru mężczyzny, a kto wie, może jutro będzie pamiętała tę rozmowę. Najważniejsze, że Arthur dostrzegał swoje błędy i starał się na nich uczyć. Sama miała czasami problem, żeby dostrzec wadę wybijającą zza jej kołnierza.
- To musi być… straszne - obawiała się otwartej wody i nie wyobrażała sobie być zamknięta w niestabilnego okrętu na środku oceanu ze świadomością, że w każdej chwili może zatonąć. Sama myśl wzbierała w niej dreszcze, ale zaraz skupiła się na pozytywach, czyli spadającej gwieździe. Ostatecznie uznała, że gdzieś spadła i przymknęła powieki, by pomyśleć o życzeniu. Nie dostrzegała jego drobnych gestów, ignorowania poszczególnych wypowiedzi, choć na trzeźwo z pewnością uznałaby to za afront. Teraz też czuła, że coś jest nie tak, ale nie potrafiła stwierdzić, na której płaszczyźnie.
- Chyba powinnam wracać do domu. Dziękuję, było miło - chciała się pożegnać i oczywiście sama wrócić do domu, bo przecież nie potrzebowała niczyjej pomocy. To nic, że kręciło jej się w głowie, a odstępy między wypowiadanymi słowami były coraz dłuższe. Wolała wracać do domu miesiąc, niż robić mu jakiś problem, choć nawet nie brała pod uwagę, że mógłby wyrazić chęć pomocy.
Arthur Mortensen
07.01.2001 – Most Rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 26 Wrz - 3:22
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Irytacja po raz pierwszy tej nocy zaznaczyła swój ślad na pogodnym obliczu przemytnika ton, jakim pijana kobieta do niego przemówiła, wraz z tym jak brzmiały jej słowa, uderzył ze zdwojoną mocą, chciał jej pomóc, nie przepychać się na słówka, daleko mu było do poziomu ignorancji przez nią prezentowanej. Przez moment sądził, iż naprawdę mógłby ją polubić wykazywała się rozsądkiem, jeśli o taki można podejrzewać pijaną, ale tak, miała w sobie zalążek czegoś dobrego, co widział w przeszłości, jak i teraz, niestety ten umykał, kiedy sięgało się poń ręką i stroszył sierść, niechętny do wyjścia na światło dzienne, czyżby w obawie?
– Bezbronność? Wobec czego: emocji, ciężaru losu rzucanego przez norny, a może, to jedynie twoje tłumaczenie na brak walki, bo lepiej podkulić ogon i olać temat? – Cień złośliwego uśmiechu pojawił się, błysnął nieoczekiwanie, jak błyskawica przecinająca przestrzeń; rysując się na tle nieba oślepiającą jasnością.
Gubił się w domysłach, jak z początku podejrzewał naturę jej zmartwień, tak teraz stanowiło to istną łamigłówkę, nad którą musiał skrupulatnie pochylić się, by cokolwiek zrozumieć z jej słów. Ucieczka od problemów, tendencję której przedstawiała na jego oczach stanowiła zwodniczą drogę prowadzącą, ku jeszcze większemu nawarstwieniu już zebranych spraw, co w konsekwencji prowadziło donikąd, a jej uparty styl bycia, brak zrozumienia w pojmowaniu rzucanych aluzji, przedstawiał marność jego wysiłków w wyklarowanie zaistniałej sytuacji, ta pomoc, jaką chciał z dobroci serca roztoczyć, nad nią obracała się przeciwko. Tego pragnął uniknąć, nie tędy prowadziła ta droga, zbyt kręta i niebezpieczna rychło zwiastująca upadek jego cierpliwości zarazem odsłaniała jej prawdziwe oblicze – zepsutej wiecznej nastolatki, która niczego więcej, poza czubkiem własnego nosa nie dostrzegała, igrając z losem i mając przerośniętą wiarę w samą siebie, stanowiła łatwy cel dla wszelkich nieprzyjemności płynących z jej „swobodnego” stylu bycia, zapominają przy tym, że była tylko zagubioną istotą mającą, nikłą wiedzę, o potworach czających się zza rogiem i tylko czekających, aż obiad wpadnie w ich łapska.
– Masz rację, zaczynam powoli żałować, że jednak zbłądziłaś w moją stronę – odparł, absolutnie szczerze, odpychając się energicznie od kamiennej balustrady mostu. Patrzył na złotowłosą z wyższością osoby trzeźwej nie zamierzał wchodzić w zbędną polemikę z kimś, kto po przebudzeniu zapomni te wydarzenia. Musiał jednak przyznać, że dzięki niej przyznał się przed samym sobą – na głos, do popełnionych przewin, błędów, jakie naznaczyły jego relacje i świadomość, ta miała gorzkosłodki smak. – Idziemy – w przypadku przejawu jakiegokolwiek protestu zdławił go w zarodku ujmując za rękę na wysokości zgięcia w łokciu, chwytem stanowczym, acz nie brutalnie bolesnym i prowadził licząc w duchu na pamięć oraz orientacje w terenie, nie zamierzał błąkać się z nią u boku, przez całą noc, w końcu faktycznie, mógłby rzucić ją na pożarcie, jakiejś bestii, tym samym na wieki zamknąć tę słodką, ładną, ale irytującą buźkę. Być może przysłużyłby się społeczności, jednak miłą miękkie serce.
– Patrz pod nogi. Nie będę cię niósł – warknął ostrzegawczo.
Arthur i Vivian z tematu
– Bezbronność? Wobec czego: emocji, ciężaru losu rzucanego przez norny, a może, to jedynie twoje tłumaczenie na brak walki, bo lepiej podkulić ogon i olać temat? – Cień złośliwego uśmiechu pojawił się, błysnął nieoczekiwanie, jak błyskawica przecinająca przestrzeń; rysując się na tle nieba oślepiającą jasnością.
Gubił się w domysłach, jak z początku podejrzewał naturę jej zmartwień, tak teraz stanowiło to istną łamigłówkę, nad którą musiał skrupulatnie pochylić się, by cokolwiek zrozumieć z jej słów. Ucieczka od problemów, tendencję której przedstawiała na jego oczach stanowiła zwodniczą drogę prowadzącą, ku jeszcze większemu nawarstwieniu już zebranych spraw, co w konsekwencji prowadziło donikąd, a jej uparty styl bycia, brak zrozumienia w pojmowaniu rzucanych aluzji, przedstawiał marność jego wysiłków w wyklarowanie zaistniałej sytuacji, ta pomoc, jaką chciał z dobroci serca roztoczyć, nad nią obracała się przeciwko. Tego pragnął uniknąć, nie tędy prowadziła ta droga, zbyt kręta i niebezpieczna rychło zwiastująca upadek jego cierpliwości zarazem odsłaniała jej prawdziwe oblicze – zepsutej wiecznej nastolatki, która niczego więcej, poza czubkiem własnego nosa nie dostrzegała, igrając z losem i mając przerośniętą wiarę w samą siebie, stanowiła łatwy cel dla wszelkich nieprzyjemności płynących z jej „swobodnego” stylu bycia, zapominają przy tym, że była tylko zagubioną istotą mającą, nikłą wiedzę, o potworach czających się zza rogiem i tylko czekających, aż obiad wpadnie w ich łapska.
– Masz rację, zaczynam powoli żałować, że jednak zbłądziłaś w moją stronę – odparł, absolutnie szczerze, odpychając się energicznie od kamiennej balustrady mostu. Patrzył na złotowłosą z wyższością osoby trzeźwej nie zamierzał wchodzić w zbędną polemikę z kimś, kto po przebudzeniu zapomni te wydarzenia. Musiał jednak przyznać, że dzięki niej przyznał się przed samym sobą – na głos, do popełnionych przewin, błędów, jakie naznaczyły jego relacje i świadomość, ta miała gorzkosłodki smak. – Idziemy – w przypadku przejawu jakiegokolwiek protestu zdławił go w zarodku ujmując za rękę na wysokości zgięcia w łokciu, chwytem stanowczym, acz nie brutalnie bolesnym i prowadził licząc w duchu na pamięć oraz orientacje w terenie, nie zamierzał błąkać się z nią u boku, przez całą noc, w końcu faktycznie, mógłby rzucić ją na pożarcie, jakiejś bestii, tym samym na wieki zamknąć tę słodką, ładną, ale irytującą buźkę. Być może przysłużyłby się społeczności, jednak miłą miękkie serce.
– Patrz pod nogi. Nie będę cię niósł – warknął ostrzegawczo.
Arthur i Vivian z tematu