Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Ciemny zaułek

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ciemny zaułek
    Wśród labiryntu ulic tej części miasta znajdują się również takie, gdzie mało kto chciałby znaleźć się na własne życzenie – uliczka ta, nierówna i wąska, ciągnie się krętą ścieżką pomiędzy pustostanami, aż do miejsca, gdzie zagrodzona została metalową siatką, z założonymi na jej szczycie zasiekami. Chociaż na pierwszy rzut oka dalsza część wyłożonej kamieniami drogi nie wyróżnia się niczym szczególnym, przesadnie zabezpieczone ogrodzenia sprawia wrażenie, jak gdyby ktoś bardzo nie chciał, by ktokolwiek przedostał się na drugą stronę. Na chwilę obecną można jedynie snuć domysły odnośnie tego, co znajduje się za stalową siatką – być może to najwyższa pora, by znaleźć sposób na pokonanie przeszkody i sprawdzić na własną rękę, czy krążące po dzielnicy Ymira Starszego hipotezy mają potwierdzenie w rzeczywistości.
    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    22.05.2001


    Przesmyk Lokiego... Jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w całym Midgardzie, pełne przestępców wyższego kalibru, złodziei i zwyczajnych opryszków. Choć raz prawie nie stracił tu życia, nadal nie zaprzestał zagłębiania się w tajemnicze meandry tutejszych uliczek. Ta część Przesmyku natomiast była jedną z najgorszych. Spozierała na nieostrożnych wędrowców czarnymi oczami wybitych okien: groźnymi, podejrzanymi i drapieżnymi, jak opryszek, któremu ktoś obił ryj, szukający okazji, by sobie odbić. Nigdy nie twierdził, że znał wszystkie uliczki, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że tak nie było. Wystarczyło jednak, że wiedział, gdzie się powinien poruszać i których miejsc unikać, bo nie zawsze mógł mieć takie szczęście, jak pół roku temu.
    Podobno dostał wtedy nauczkę. Podobno nauczył się czegoś. A mimo to nie zaprzestał wizyt w miejscu, gdzie nikogo nie obchodziło, kim był, a jego nazwisko, przeszłe czy też obecne, nie zmieniało niczego. Jedyne, co musiał tylko robić, to ściśle trzymać przy sobie swoją aurę, bo zbyt łatwo było spuścić ją ze smyczy. W takim miejscu jednak zdecydowanie lepiej było nie wyróżniać się nawet ze swoją genetyką. I nie rozstawać się z nożem, zawsze trzymając na nim rękę w pogotowiu. Nie było jednak prawdą, że nie nauczył się niczego podczas wypadu, gdy dostał kosę pod żebra. Blizna jasno mu o tym przypominała, a plotki o kimś, kto szukał pracowników, były delikatnie mówiąc kuszące. Cenił sobie swoją własną niezależność, stąd zresztą powstało Herbaarium, ale potrafił też spojrzeć logicznie na wydarzenia. Od zbyt dawna plątał się w półświatkach, by teraz z tego zrezygnować, jednak nie chciał mieszać w to Villa. I tak sporo mu zawdzięczał. Stąd też zainteresował się plotkami o poszukiwaczu pracowników i to nie z tej super legalnej strefy.
    Jeśli jednak czegoś nauczył się przez ostatnie lata, to była to ostrożność. Nie, absolutnie nie wszedł do Przesmyku wykrzykując wszem i wobec o swoich poszukiwaniach. Słuchał. Podsłuchiwał. I nadal był w kropce. Plotki i informacje były niejasne, ale to było logiczne. Może i cierpliwość nie była jego najmocniejszą stroną, ale wiedział już, kiedy należało się w nią uzbroić. Dlatego zaglądał do Przesmyku. Plątał się tu i tam. Realizował własne zlecenia. I przede wszystkim słuchał, czasem tylko zadając niewinnie pytania, choć i tak wiedział, że zwraca na siebie uwagę.
    Tak po prawdzie tego wieczoru przyszedł do Przesmyku w zupełnie innym celu. Żywe złoto było rzadkie, a mimo ceny i tak nie miał problemu ze znalezieniem klienta. Poprawił kaptur na głowie, stając w zaułku w oczekiwaniu na klienta. Ten się spóźniał, ale w końcu nadszedł, wyglądający jak szczur, który tylko szukał swojego wejścia do kanałów.
    - Spóźniłeś się. - mruknął leniwie, obserwując rozmówcę, któremu aż trząsły się ręce. Nie zamierzał jednak czepiać się tego, nie chciało mu się. - Pokaż kasę. Będzie kasa będzie złoto. Stówa za sztukę. - mruknął, dyskrecja była wliczona w cenę.
    - Zwariowałeś?! Nie mam tyle! - syknął tamten.
    - Sto pięćdziesiąt. Znałeś cenę wcześniej. Zaraz będzie dwieście. - powiedział zimno. Co jak co, oszustów nie trawił. Biznes is biznes, handel rzecz święta.
    - Jutro Ci zapłacę! Daj to! - i wyciągnął ręce, które natychmiast zostały odepchnięte.
    - Na krechę nie sprzedaję. Zjeżdżaj gnoju i bez kasy mi się nie pokazuj. - i tyle było z dealu. Pogonił nieuczciwego klienta, w pełni świadomy, że chętnego na żywe złoto znajdzie od ręki. Nie chciał jednak od razu ruszać się z zaułka. W razie jakby szczurowaty gnojek był tylko pułapką.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    — 2.

    22 — 05 — 2001 r.


    Przesmyk Lokiego, czyli labirynt niezgłębionych korytarzy nasiąkniętych duszącą wonią zepsucia, przepojony smakiem zaślepiającej zmysły korupcji wżerającej się niczym kwas w najdelikatniejsze powłoki ludzkiej duszy rwącej — prędzej czy później — w ohydną przestrzeń napawającą, co bardziej się szanujących, wzdrygnięciem obrzydzenia, jednak nigdy Magnusa. Pamiętał bowiem każdy zakamarek tego miejsca przebrzydłego we własnych przewinieniach i jego serce mimowolnie otulały nostalgiczne ramiona bezpieczeństwa, ilekroć nurkował pod powierzchnię zaułków mroczniejszych od niejednego człowieka, chociaż samemu dawno pogrzebał własne człowieczeństwo; zgniótł w palcach jak odrażające robactwo, zadeptał podeszwą buta niczym niedopałek ciśnięty o chodnik, wykrwawił brutalnie mentalnym ostrzem nienaznaczonym w skrupuły.

    Poddał się siebie.

    Oddał siebie.

    Kawałek po kawałku, milimetr po milimetrze, oddech za oddechem,

    dopóki nie przehandlował wszystkiego, co tylko mógł, by ze spokojem zarysowanym widmową sylwetką lichego cienia w kącikach oczu kroczyć

    Przesmykiem bez strachu, bo to on wzbudzał

    n i e p e w n o ś ć.

    Jeszcze człowiek czy bardziej potwór,

    mógłby spytać. M ó g ł b y, jednak nie chciał.

    Pochłonięty niezaspokojonym głodem, przegryziony wpół pragnieniem niemożliwego, wiecznie podążający za nawoływaniem pierwotnego instynktu przetrwania — za wszelką cenę i wszystkimi sposobami. Paradoksalnie był nieludzko spokojny, wręcz cierpliwy w dążeniach do wypełnienia woli człowieka, któremu zawdzięczał egzystowanie pośród abominacji upatrywanych usilnie w każdym, kto odważył się zgłębić zakazane arkana, i może właśnie to przerażało miejscowych bardziej, głębiej, intensywniej. Zmienność charakteru czy prostych nawyków zależnych od bezemocjonalnej maski przywdziewanej dzień za dniem, chociaż przyczajona agresja wystrzępionego grymasu wymalowanego na twarzy wraz z dojmującą aurą nieprzewidywalności wielokrotnie pozwalała rozpoznać go z oddali. Chociaż ze wszystkiego co się nań składało to oczy, zwierciadła duszy jak twierdzono, wpatrzone ze zwierzęcą furią drapieżcy w drugiego człowieka uchodziły za infernalne.

    Ciemność.

    Nieprzenikniona, niezgłębiona, boleśnie namacalna ciemność nieruchomego spojrzenia — bezdenna otchłań pożerająca wszystko i każdego, kto odważył się nadkruszyć potężne mury odgradzające mężczyznę od świata, w którym tkwił niemalże cztery dekady. I niespodziewanie, niczym wyrwany na ulotność sekundy spod szklanego klosza, zderza się własnym cielskiem z nieznajomym mężczyzną, niższym ewidentnie o głowę oraz pochłoniętego naiwnym rozgoryczeniem, które odważnie pomaga zadrzeć wzrok ku górze, by napotkać zlodowaciałe połacie czarnej tundry; pod skórzanym materiałem wynędzniałej kurtki żyły naprężyły się boleśnie, zabarwiając natychmiast głęboką, nieprzeniknioną czernią, kiedy język — ostry, cięty, bezlitosny — wyrzucił w przestrzeń w niemal bezgłośnym szepcie inkantację, a ta bezwzględnie sięgnęła celu.

    — Beysta.

    Nim uszu dosięgła rozpaczliwa aria zawodzącego, rannego stworzenia ugodzonego zakazanym zaklęciem ze wszelką siłą, jaką Magnus umiejętnie wtłaczał własnym gniewem we wszystkie słowa, uśmiechnął się wyzuty z jakichkolwiek emocji i oblizał spierzchnięte wargi. Oddech później pięścią uderzył nieznajomego w podbrzusze, wyduszając resztki oddechu zaległe gdzieś w najgłębszych korytarzach jego płuc, a kiedy tamten kolanami uderzył o brudną kostkę chodnika, bezceremonialnie i z niejaką satysfakcją wprasowaną w lekki uniesione kąciki ust, wymierzył kolejny cios — ostatni. Coś w twarzy bezimiennej ofiary chrzęstnęło, krwista posoka trysnęła ze szczęki szkarłatnymi kroplami upadającymi na chodnik wraz z wolą walki, której nawet nie podjęli, co nie wpływało na fakt, iż Eggen zwyciężył. Przeklęty, wiecznie nieuchwytny duch Przesmyku Lokiego, grasujący uliczkami pod najróżniejszymi imionami, jednak pozwalający się

    z ł a p a ć

    tylko wówczas, kiedy sytuacja rozgrywana była na jego zasadach.

    Tego nieszczęsnego dla niektórych wieczoru był szczególnie świadomy widowni, której pozwolono obserwować niezapowiedziany spektakl z (pozornie) bezpiecznego dystansu, dopóki nie przeciął przestrzeni dzielącej od jasnowłosego desperata, jak zwykł nazywać we własnych myślach wraz z chwilą, kiedy doniesiono mu o niecodziennym zainteresowaniu. We wszystkich opowieściach przeciekających przez palce, języki czy listy gawiedzi rozsianej po midgardzkich ulicach, te orbitującego dookoła imienia Norwega zawsze zaczynały się i kończyły tak samo — we krwi.

    Nie spieszył się.

    Wręcz ociągał w czynnościach, które nastąpiły po sobie.

    Wyciągnął paczkę papierosów i wetknął jednego między usta, jednak jeszcze nie podpalił, wszystko we właściwym czasie, momencie, sekundzie, bowiem teraz nie musiał się spieszyć, chłopak i tak nie zdążyłby uciec, aczkolwiek mógł próbować; nawet jeśli zostałby powalony zaklęciem po odwróceniu wzroku od tego, czego był świadkiem.

    Zirytowany pojękiwaniem zrodzonym bólem, splunął bezpardonowo wprost na znoszoną kurtę pokonanego robala korzącego się mu u stóp, zanim potężnym kopnięciem wymierzonym w twarz pozbawił przytomności, i najprawdopodobniej kilku zębów. I dopiero wówczas, niczym bóstwo niosące jedynie chaos spleciony w nierozerwalnym uścisku z przemocą, ruszył przed siebie, trawiony tylko apodyktyczną pewnością siebie wybrzmiewającej w milczeniu czarciego spojrzenia.

    Matka zawsze powtarzała, że jest w nim coś z diabła.

    Czy teraz mnie widzisz, mamo?, usłyszał swe myśli i pozwolił parszywemu westchnieniu wypełznąć spomiędzy lekko rozchylonych ust wciąż utrzymujących papierosa, którego podpalił mrugnięcie powiek później, by wszystko znalazło się na odpowiednim miejscu. W kilku krokach drastycznie skrócił dystans dzielący blondyna od tego, co wkrótce miało nadejść — r o z m o w y, aczkolwiek definicja owego słowa była zmienna — i pochłonął jaskrawość błękitu wypełniającego po brzegi jego oczy zachłannością nieposkromionej czerni skrzącej enigmatycznością, którą zawsze skrywał gdzieś na załamaniu rzęs.

    Obłok dymu smakującego tanimi papierosami, zapewne z przemytu, popłynął w próżnię obok kosmyków odcieniu złotych kłosów, po czym przestrzeń zadrżała głębią męskiego głosu. — Podobno chcesz… rozmawiać? — ostatnie słowo balansuje na krawędzi języka, wychyla się niezdrowo poza nakreślone kontury i pozostaje zwieszone pomiędzy męskimi ciałami. — Więc… — Spojrzenie nabiera intensywności, prześlizgując się przez delikatność rysów twarzy, kości policzków, nieruchome wargi.

    — O czym.

    Palce bezlitośnie sięgają podbródka.

    — Chcesz.

    Błyskawicznie odnajdują drogę niżej.

    — Ze mną.

    Wyzbytym delikatności ruchem zaciskają się dookoła krtani.

    — Rozmawiać?

    Obręcz chwytu pozwala jedynie na wypowiadanie prawdziwych intencji; Magnus zawsze rozpoznawał kłamstwa — zdążył się tego nauczyć wyjątkowo wcześnie, bowiem jeszcze w dzieciństwie, dzisiaj mętnym wspomnieniu pochowanym w kurhanie kurzu i popiołów.

    — Nie jesteś krukiem — ochrypłym głosem wyklucza pułapkę ze strony Straży.  — To może kurwą? — rzuca lekceważąco, nieruchomym spojrzeniem przeżerającym się przez jego błękit, jakby próbował sięgnąć myśli, duszy, wreszcie serca, które mógłby wyrwać z piersi, jednak porzuca ten pomysł równie gwałtownie co odpycha od siebie chłopaka, samemu cofając o krok w ciemność ulicy.

    Wreszcie zaciąga się papierosem po raz drugi. — Niestety kurwami się już nie zajmuję, z zamiłowania wolę zabawy na granicy życia i śmierci. — Teraz nawet na niego nie patrzy, jednakże jest to zbędne. Nie musi obserwować, by widzieć.



    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Magnus Eggen' has done the following action : kości


    'k100' : 63
    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Irytacja. Złość. Mrok kłębiący się wokół. Holt był… zirytowany. Może. A może przesiąkał powoli atmosferą tego miejsca, mroczną niczym pozbawiony źródeł światła las. Wolał las. Ale szukanie kogokolwiek po lesie nie byłoby za dobrą opcją…
    Uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie taką sytuację. Nie brzmiało to bardzo źle, czyż nie? Natura była przyjacielem tych, którzy ją szanowali, a wrogiem całej reszty głupców, który nie rozumieli jej potęgi. Nik nie uważał się za kogoś, kto rozumiał wszystko, ale na pewno szanował naturę, zwłaszcza jako łowca roślin.
    Dźwięk kroków nawet go nie zainteresował, bo to jeden przechodził tędy ciemnym wieczorem…? Bardziej interesujące było zaklęcie, które padło z ust tamtego. Holt wychynął zza rogu, obserwując scenę. Krzyk ugodzonego dotarł do jego uszu, a blondyn miał okazję na własne oczy oglądać działanie zakazanej magii.
    Powinien się bać. Zamiast tego czuł fascynację.
    Powinien uciec. Zamiast tego stał i patrzył.
    Mógł mieć podejrzenia, na kogo właśnie wpadł na swojej drodze. Nie zmieniało to faktu, że pewnie powinien reagować zupełnie inaczej, zamiast zafascynowanej obserwacji. Może odrobinę było mu żal tego faceta – mimo złości, że chciał go oszukać – ale nie ruszył się z miejsca. Dłoń schowana w kieszeni namacała nóż, którego i tak nie wyciągnął. Po prostu… czekał. Sam nie wiedział na co.
    Czekał.
    I się doczekał.
    Serce przyspieszyło w nagłym wyrzucie adrenaliny, jednak się nie cofnął, stawiając czoła swemu… przeciwnikowi? rozmówcy? niespodziewanemu przechodniowi? Mężczyzna był od niego wyższy, nie sposób było temu zaprzeczyć, owiany zapachem tanich papierosów, o przyjemnie niskiej barwie głosu, w której można było utonąć, gdy było się zbyt nieostrożnym. Na szczęście to mu nie groziło.
    Bliskość powinna niepokoić, a wywołuje tylko niespokojne oczekiwanie. A potem… Ucisk na gardle w wyrazie groźby, jakby mówił o jednym nieodpowiednim słowie, przez które skończy jak zwykły trup w ciemnym zaułku. Nik nie bał się ślepców, bo patrząc po zaklęciu tak mógł zaklasyfikować obcego.
    O czym chcesz ze mną rozmawiać?
    W błękitnych oczach pojawia się iskierka rozpoznania, jednak o dziwo nie widnieje tam strach. Fascynacja najwyżej, może ciut niezdrowa i nawet nie osobą mężczyzny, a użytym zaklęciem. Zaklęciem, którego nie znał. Jego możliwościami. Mocą, którą za sobą niósł. Tylko z jedną osobą ostatnio chciał rozmawiać i zdaje się, że właśnie go znalazł. Słowa o kruczej nie wymagają komentarza, Holt jedynie wykrzywił wargi w odpowiedzi, nie robiąc jednak nic więcej. Jeszcze, bo komentarz o kurwie wywołuje bezgłośny śmiech, zaakcentowany jedynie ruchem krtani pod trzymającą ją dłonią.
    - Może i kurwa. - zgadza się, w ogóle nie odpowiadając żadną urazą. - Ale na pewno nie dla wszystkich, na ten rodzaj usług trzeba sobie zasłużyć. - wykrzywia wargi w charakterystycznym, asymetrycznym uśmiechu, unosząc kącik ust w górę. - Chociaż jeśli bardzo chcesz, to zsuń rękę niżej, tak będzie zdecydowanie przyjemniej. - bezczelność jest jego drugim imieniem, niektórzy mają wiele racji zarzucając mu ten fakt. Co lepsze, nie ma w nim fałszu. Tak samo jak nie ma w nim niepokoju odnośnie zabawy życiem czy śmiercią. Uśmiech jednak zaraz znika, by przejść do lekkiej powagi.
    - Ale nawet kurwy lepiej nie lekceważyć, nie sądzisz? Ma najlepszą okazję, by wydobyć wszystko z ofiary, w większości widząc ją najbardziej bezbronną. - to nie jest groźba, choć dłoń mężczyzny nadal trzyma ukryty w kieszeni nóż. Nóż, którego nawet nie próbuje wyjąć, mimo wydarzeń. To tylko zwyczajne stwierdzenie faktu, polemika, do której tylko on jest zdolny mając rękę na gardle i czując wręcz namacalną groźbę śmierci. Dwa razy już jej uszedł, może nawet i trzy, więc był i gotowy spotkać się z nią i teraz. To było zwyczajne ryzyko, które podejmował za każdym razem wchodząc do Przesmyku.
    - I tak, chciałem rozmawiać. - przyznaje, z czystą uczciwością w tonie głosu. Po co właściwie kłamać, jeśli prawda jest zwyczajnie o wiele bardziej zabawna? Szukał i znalazł, dokładnie to, czego chciał. - To jest Przesmyk, a ja jestem sam. Szukam okazji, żeby nie być samemu, a do tego dobrze nada się uczciwy pracodawca.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/



    Wyczuł delikatne, drażniące skórę drgania — Czujka zawieszona na szyi w cieniu znoszonej koszulki zaciska węzeł, nakazując zachowanie ostrożności, nadwyrężając silnie unerwione koniuszki czujności powstałej ze swego leża, jakby właśnie wyruszała na żer, chociaż w rzeczywistości wszystko ograniczało się do bezgłośnej, niezauważalnej przez kogokolwiek obserwacji. Spektralny uśmiech zatrzymamy na twarzy emanuje enigmatycznym niepokojem przez trwanie intensywnego spojrzenia, którym obejmuje sylwetkę jasnowłosego chłopaka, czy może już mężczyzny, nawet się nie zastanawiał, bowiem teraz umysł zaprzątały przypuszczenia.

    Kim możesz być?, rozważał we własnej głowie.

    Ze wzrokiem wciąż utkwionym w nieznajomym, chociaż przecież w rzeczywistości znał jego imię, wiedział zdecydowanie więcej niż ktokolwiek, jednak wciąż jeden element większej układanki pozostawał pochłonięty niewiedzą; stan, za którym Magnus szczerze nie przepadał, usilnie pragnąc wybiegać tak umysłem, co planami o kilka kroków do przodu, zawsze przed innymi.

    ale

    to
    nic.



    — Jesteś pełen niespodzianek — mówi miękko, chociaż głosem pozbawionym jakiejkolwiek delikatności, nasączonym jadem wtłoczonym we wszystkie zgłoski, okrytym charakterystyczną chrypą podążającą za tembrem, acz wraz z kąśliwością rzuconą mu niczym czarną rękawicę, przejeżdża językiem po górnych zębach, pozwalając sobie na sardoniczne parsknięcie. — Wiesz, jaki jest problem z kurwami? — pyta między przytknięciem papierosa do ust, a potarciem skroni. — Każda z nich jest łatwa do zastąpienia.

    Nie skłamał; wychowany w rynsztoku doskonale rozumiał funkcjonowanie tego świta, prawdopodobnie głębiej od towarzyszącego mu Holta będącego może i częścią Przesmyku, jednak nienależącego do arkanów zakazanej magii przepływającej żyłami towarzyszącego mu mężczyzny; człowieka świadomego, iż jedną kurwę można szybko zastąpić drugą, trzecią, czwartą i tak dalej, pewne elementy w zakrzywionej rzeczywistości należącej do przestępców osiągnęły tu rangę nieskończoności. Za kurtyną charakterystycznych niedomówień, intensywnych spojrzeń, parszywych uśmiechów niewymagających sięgania głosu skrywał się tylko jeden obraz Norwega, który uczynił dzielnicę własnym domem, jednak pewnego dnia pragnął tytułować królestwem i to on będzie jedynym władcą, bowiem ambicje wsiąkły w niego wraz z cieniem oraz nieprzeniknionym mrokiem, którym otaczał się dla własnej przyjemności, odnajdując namiastkę prawdziwej wolności.

    Teraz obserwował, słuchał, analizował.

    Wiecznie złakniony sięgania chłodnych kalkulacji rozważał, na ile Go potrzebuje, na ile może wykorzystać, na ile posłużyć się w drodze do osiągnięcia przemilczanych celów, bowiem Magnus uwielbiał ludzi zaciągających długi będące w rzeczywistości czymś więcej niżeli parasolem bezpieczeństwa. Wszystko traktował niczym kontrakt, w którym stawką drugiej strony zawsze było bezwzględne posłuszeństwo, ceną za złamanie — śmierć. Przez ułamek sekundy zastanowił się, czy stojący przed nim galrd był tego świadomy i powstrzymując ciche parsknięcie obrócił twarz, napotykając ciemność.

    Będącą odbiciem drapieżnych tęczówek zlewających ciemny brąz z czernią.


    c i e m n o ś ć

    Ciemność nie witała, nie odpowiadała, nie wychylała na zawołanie ze swego mrocznego kokonu; ciemność przenikała delikatnie, miarowo, nim pochłaniała człowieka dożywotnio, jak połknęła Norwega. Magnus delikatnie przekrzywił głowę, wypuszczając przed siebie skłębioną poczwarkę jasnego dymu, który z subtelnością przemianowuje się w smugę, nim rozpada eterycznością formy i bezdźwięcznie tonie w czeluściach czerni osuwającej męskie ramiona.

    Przestrzeń faluje powagą, kiedy ponownie przecina milczenie własnym głosem.

    — To jest Przesmyk, jak dobrze zauważyłeś — zaczyna mówić ostrożnie, wciąż przyglądając się chłopakowi. — Przesmyk nie lubi ludzi, którzy są zbyt pewni siebie, nie zasłużywszy na to. Rozejrzyj się tylko. — Dłonią nieznacznie omiótł krajobraz wyjałowiony ze wszelkiego życia, kolorów, dźwięków, jedynie mężczyzna wydawał się prawdziwy, aczkolwiek coś w jego sylwetce wzbudzało wątpliwości, czy na pewno przebywał tu tak ciałem, co myślami. — Nieliczni spacerują tędy samotnie, a podzielić ich można na ludzi twojego i mojego pokroju — gdzie łatwo zgadnąć, że podobni do mnie niczego nie muszą się obawiać. Nie myśl sobie, że łatwo to osiągnąć. Niektórzy po drodze umierają… — zdanie zostaje urwane w połowie, bowiem pozostałych często spotyka los znacznie gorszy od śmierci, niemalże poczuł piołunową gorycz wypełniającą usta.

    — Pytanie brzmi…

    Czy jesteś gotowy z a b i ć?
    Czy j e s t e ś gotowy zapłacić cenę?
    Czy jesteś g o t o w y płacić do śmierci?

    Sprungið hjarta szept posyła inkantację tam, gdzie Magnus zatrzymuje wzrok nabiegły zaraz charakterystycznym bielmem, a czarne nicie żył skrzą podskórnie skażoną posoką zaślepienia.

    Zaklęcie sięga bezimiennego mężczyznę znokautowanego jakieś trzy minuty wcześniej, może włóczęgę, może kogoś znaczącego, może czyjegoś ojca, niewątpliwie drugiego człowieka, którego serce eksplodowało w piersi tak gwałtownie i niespodziewanie, iż ten nawet nie powinien był tego poczuć. Wielokrotnie chwytał tego zwrotu, wielokrotnie odbierał życia bez jakiegokolwiek zawahani, jednak prawdziwe pytanie brzmiało:

    — … czy zdołasz żyć z konsekwencjami takich czynów?

    Powiedz mi, Nik — zdołasz?



    zaklęcie: 127/110



    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Magnus Eggen' has done the following action : kości


    'k100' : 92
    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Niewiedza zawsze drażni. Niewiedza zawsze irytuje. Nieświadomość zasad gry, która zaczyna się toczyć swoim rytmem, nie pozwalając nikomu wysunąć się na prowadzenie, zmieniając w trakcie swoje reguły i patrząc, jak świat płonie. Nik był taką grą w jakimś sensie, był nieobliczalny i nieprzewidywalny, był eksperymentem społecznym, który już dawno wyrwał się spod kontroli, robiąc to, czego sam chciał, obracając się wokół zaskakującego kodeksu moralnego, który pozwalał na rzeczy społecznie nieakceptowalne, a czasem zabraniał tych akceptowalnych. Taki już był. Dziki. Nieokiełznany. Lojalny aż do bólu wobec tych, którzy na tę lojalność zasłużyli.
    Oczywiście, że jest pełen niespodzianek. Nikt nie wie, czego się po nim spodziewać, kim jest i do czego byłby zdolny. Może czasem gra debila, bo zwyczajnie mu to pasuje. Może nie zawsze lubi być uciekinierem, który znalazł swoje miejsce w ciemnych uliczkach Przesmyku. Może czasem lubi po prostu obserwować, zamiast brać udział. Tych może mnoży się i mnoży. Ale nigdy nie ukrywał przed samym sobą, że zabawnie jest przeczyć samemu sobie, że zabawnie jest patrzyć, jak ludzie nie próbują cię rozgryźć.
    Dobrze jest się ukrywać.
    - Nie zaprzeczę. – odpiera beztrosko, w ogóle niezdziwiony odpowiedzią. – Ale czasem lepiej trzymać się konkretnej. Zawsze można trafić na gorszą, bez odpowiednich umiejętności. – uczciwość bywa mu obca. Moralność także. Ale mimo młodego życia zdążył się nauczyć, że nie zawsze opłaca się zastępować jednych innymi. Czasem lepiej jest trzymać się tych starych, nawet nie z poczucia lojalności, a dla zwyczajnie własnych korzyści. Ale co sądził o tym Magnus, to było jego sprawą. Nik nie zamierzał drążyć, ale nie zamierzał się też dać zastraszyć. Jeśli ma zginąć tego wieczoru, to i tak zginie. Z łap ślepca albo i nie.
    Ciemność owija się wokół nich przyjemnym pasmem. To nie jest ciemność lasu, to nie jest mrok puszczy, mrok natury, ale i tak jest przyjemna. Może nie pasuje do Przesmyku, widzący, który nie jest ślepcem. Jeszcze nie jest. Jeszcze. Chce takiej mocy, ale wstrzymuje się przed okazaniem tego. Odkrywanie wszystkich kart jest głupotą, tego też nauczył się szybko. Za szybko. Nie wolno ujawniać swojej duszy. Nie wolno zdradzać, kim jesteś. Nie wolno zdradzać, czego tak naprawdę chcesz. Żarty odchodzą na bok, tak jak złośliwości i dylemat kurwy. Mimo to błękitne oczy są nieprzeniknione, patrzące z niewinnością.
    - Przesmyk nie lubi nikogo, kto nie zapracował na to, by się w nim poruszać. – w tym nie ma zbytniej pewności siebie, w tym nie ma niczego. Zwykłe stwierdzenie faktu kogoś, kto prawie tu zginął, a jednak stał dalej. Posłusznie rozgląda się, niczym w wyrazie drwiny unosząc kącik ust w uśmiechu. Widzi pustki, widzi spokój, widzi… czas. Zatrzymany w biegu kadr. Martwe morze stoi wokół nas i nadziei brak na wiatr. Nawet powiew powietrza milknie, czekając na to, co będzie dalej. Dziwnym trafem w blond chłopaku następuje zaskakująca zmiana, gdy prostuje się. Odrzuca maskę, odrzuca spokój, zostawiając tylko chaos, który od kilku dni miesza mu w duszy. Miesza w głowie. Raz jeden pozwala sobie być tym, kim jest głęboko w środku, którego pogrzebał pod warstwami masek: głupoty, brawury, gniewu, pożądania, adrenaliny, cieniutkiej jak papier resztki czułości. Zostaje rdzeń dziecka, które dorosło zbyt szybko, ważąc odpowiednie słowa, pełne prawdy.
    - Żaden podział nie jest tak prosty. Jedni nie muszą się bać, a jednak niekiedy to robią. Inni muszą, a jednak się nie boją. Dla śmierci wszyscy jesteśmy równi, a kto raz uciekł z jej szponów, potem inaczej spojrzy na życie. I kiedy przyjdzie po niego znowu, za dnia lub w mroku, będzie mógł pokazać siłę ducha – czy będzie uciekał jak tchórz, czy spokojnie podejmie wyzwanie. Rodzimy się by żyć, żyjemy tylko po to, by umrzeć. Przywilejem niektórych z nas jest jedynie wybrać moment śmierci. – komentuje dziwnie dorośle, dużo starzej, niż nawet na swój udawany wiek, dodający mu kilka dodatkowych lat do metryczki. I patrzy.
    Patrzy, jak czarne zaklęcie tknie powietrze, uderzając bezwładne ciało. Patrzy, jak żyły pokrywają się czernią zakazanej trucizny. W którym miejscu stałby dzisiaj, gdyby nie trafił na Vila? Jak by wyglądał, gdyby trafił na kogoś innego? Gdyby w jego żyłach płynęła moc? A gdyby wcześniej? Zanim trafił tutaj, do Midgardu?
    - On takiego przywileju nie miał. – dodaje powoli, widząc… nie, domyślając się, że jego niedoszły klient już nigdy nie wstanie i nie wróci do domu. Aż dziwne jest, że martwy wygląda, jakby spał. Jakby krew nadal krążyła w jego ciele… Patrzy na swoje dłonie. Czyste. A jednak miesiące temu były pokryte posoką. Miesiące temu krew przelewała się przez jego palce. A potem kolejny raz. I kolejny. Pierwszy raz zabił w samoobronie. Wrócił oszołomiony do domu i rzygał całą noc. Kolejne były łatwiejsze, nawet jeśli starał się nie. Może raz zabił z premedytacją, mając swoje powody. Ale o tym nie wiedział nikt. Nie miał prawa wiedzieć.
    - A może już żyję? – unosi dłonie, przenosząc wzrok z nich na Magnusa i z powrotem. Obaj wiedzą o sobie tyle tylko, co nic. Tyle, ile pozwalają wiedzieć innym. – Szukam mocy. Bo mimo wszystko wolę być tym, który sam wybierze sobie moment śmierci, gdy sam będzie na to gotowy. – chowa dłonie do kieszeni, nadal zostawiając zrzuconą maskę.
    Czy jesteś gotowy na śmierć, Niklas?
    Tak.
    Czy jesteś gotowy na śmierć, Eiriku?
    Ja już umarłem.
     
    Taka jest odpowiedź.
    Ale czy jesteś w stanie dać mu to, po co tu przyszedł?


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    Niewiedza bywała błogosławieństwem. Nieświadomość rzeczywistości toczącej się gdzieś obok, delikatnie za marginesem, nieco bardziej na prawo niżeli na lewo, potrafiła oszczędzić ludziom niewysłowionego strachu przed światem, do którego nieliczni umiejętnie należeli — wkomponowani każdym calem jestestwa w splugawione, boleśnie brutalne środowisko eliminujące słabowite jednostki niczym stado dzikich zwierząt porzucających kalekie młode na pewną śmierć, jaką wówczas traktowano równoznacznie ze skróceniem męczarni. Nikt nie lubił niedopasowania w świecie skonstruowanym, wyrośniętym wręcz na schematyczności przeplatanej określonymi wzorcami do naśladowania, za którymi nieustannie pędziło podatne sugestiom społeczeństwo, jednak pośród zaślepionej enklawy oddychającej niczym osobny organizm gdzieś na uboczu, egzystencja bywała łatwiejsza.

    Bezprawie szerzące się na Przesmyku było szczere, namacalne, wrosłe w codzienność korzeniami sięgającymi daleko w przeszłość, raczej rzadko pielęgnowaną, zastępowaną niespiesznie kolejnymi imionami oraz nazwiskami, pośród których Magnus delikatnie zarysowywał własne inicjały, na ten moment nakreślone nieco niezgrabnie na skrawku pomiętego papieru, jednak ambicje rozrastały się wraz z apetytem. Był głodny władzy, a zdążył się w przeszłości nauczyć, iż sięganie po ową władzę wymagało ludzi; tych pracujących dla niego w zamian za przysługi bądź w wyniku zaciągniętych długów, tych kurewsko lojalnych i bezpośrednio pod jego rozkazem, a wreszcie tych postawionych obok, przemycających wiadomości ze skutecznością cienistych zjaw pozbawionych języków, które wystarczyło uciszyć pieniędzmi, groźbą lub oszpeceniem przy użyciu inkantacji.

    Rífa-út tunguna zapiekło pod sklepieniem czaszki.

    Nie chciał odrzucić potencjalnej okazji wciągnięcia kogoś nowego, nieznacznie zdesperowanego, jednak niewątpliwie przepełnionego pożądliwością zakazanych praktyk oferujących potęgę nieosiągalną w świecie widzących, dlatego cierpliwie oferował własny czas. Obserwował każdą emocję przemykającą przez twarz, nieliczne refleksy uczuć migocące w ulotnych sekundach w spojrzeniu skrzyżowanym z jego nieprzeniknionymi, ponurymi tęczówkami i pozwalał chłopakowi wypowiadać kolejne słowa, samemu poświęcając słuszną dozę uwagi również papierosowi wetkniętemu między wargi.

    — Przesmyk nie lubi nikogo, kto nie zapracował na to, by się w nim poruszać

    Przesmyk wciąż pozostawał obrzydliwie ruchomą kreaturą o kształcie zmieniającym się wraz z ludźmi zamieszkującymi jego wątpliwej reputacji przestrzenie, gdzie poruszanie się zawsze zakrawało o niezdrowe ryzyko wspinające się wzdłuż kręgosłupa przy każdej wędrówce, która mogła zakończyć się prędzej niżeli później, jednak pewne zasady pozostawały wykute w kamieniu odpornym na kruszenie. Teoretycznie silniejsi zawsze zwyciężali słabszych, ale istniały sporadyczne wyjątki — niekiedy to sprytniejsi dożywali poranka, podczas gdy pozostali kończyli z poderżniętymi gardłami czy eksplodującymi w piersi sercami, dlatego uważnie nasłuchiwał każdego słowa konstruującego coraz to dłuższe wywód jasnowłosego.

    Przechylenie głowy.

    Głębszy oddech.

    Odciążenie jednego biodra.

    Wreszcie powrócenie wzrokiem do rozmówcy, którego oczy pozostawały utkwione w martwym ciele człowieka pozbawionego przywileju, jeśli koniecznie chciałby tę śmierć podciągnąć pod wszystko, co właśnie usłyszał, chociaż wiele większą uwagę przykuwała mroczna sylwetka inklinacji do przesuwania własnych granic. Magnusa interesowały takie drobiazgi, bowiem zawsze były preludium do człowieczych słabości, które w rękach (nie)odpowiednich ludzi potrafiły prowadzić do niebywałych rezultatów.

    — Jesteś szaleńcem, czy wizjonerem? — pytanie wyswobodziło się niezapowiedzianie zza więzienia spierzchniętych ust, aczkolwiek nie oczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi, ponieważ ta — o czym wiedział — zmieniała się wraz z mrokiem przesiąkającym umysł. Na początku wszyscy uchodzili za natchniętych indywidualnymi ideami artystów o określonych obrazach życia, jakie pragnęliby mieć

    t u — i — t e r a z

    niezależnie od konsekwencji idących śladem zboczenia ze ścieżki, którą szkolne podręczniki wciąż określały jako jedyną właściwą, ale prędzej czy później, i leżało to w naturze śmiertelników, granice zacierały się, aż przestawały być widoczne. Dopiero wówczas otwierały się nieograniczone możliwości, kiedy moralność pozostawała ledwie ochłapem, nieistotną cząstką wchłoniętą przez arkana zakazanej magii; morderstwo skutecznie popychało do ostatecznego stadium i niejako ucieszyło go, że chłopak zdążył na własną rękę zaliczyć ten podpunkt. — Przy każdym kolejnym będzie ci łatwiej, mówię z doświadczenia. — Opiłki szaleństwa zmieszanego ze wspomnieniami nawiedzają umysł mężczyzny reprezentującego nieludzkie wręcz pokłady spokoju, jeśli wziąć okoliczności pod uwagę.

    Papieros wreszcie zdycha, a niedopałek zostaje strawiony zaklęciem przywołującym wygłodniałe płomienie pożerające wskazany cel, kiedy Magnus wreszcie prostuje sylwetkę nabierającą ostrzejszych krawędzi przy napięciu ramion pod skórzanym materiałem kurtki. Pozwala sobie na przydługie spojrzenie okraszone milczeniem, po którym wreszcie zatrzymuje źrenice na uniesionych przez blondyna dłoniach i chociaż dzisiaj są czyste, najprawdopodobniej wyszorowane mydłem krótko po dokonaniu morderstwa to w rzeczywistości na zawsze pozostaną zbrukane zbrodnią, za to ciężar będzie stopniowo przyzwyczajał organizm do dźwigania przyszłych uczynków. Nie miało większego znaczenia, jakie motywy skrywało się za aktem wymierzonym w odwieczny cykl narodzin oraz śmierci, ponieważ tutaj nigdy nie pytano o powody, każdego interesowały czyny.

    — Muszę przyznać, że zaczynam przejawiać tobą realne zaciekawienie, chociaż wcześniej byłem sceptyczny, co do całego spotkania. Nie jesteś pierwszym ani ostatnim, który łaknie ułamka mego czasu…  — wyznanie, może nazbyt szczere, wybrzmiewa w oddzielającej ich ciała odległości. — Ale przynajmniej oferujesz jakieś konkrety. To dobrze wróży na przyszłość, prawda? — retoryczna forma pytania zostaje wyrzucona mimowolnie, a Magnus wiedziony instynktem skraca nieznacznie dystans pomiędzy. Zatrzymuje w pamięci wypowiedziane przez chłopaka słowa o pragnieniu potęgi, o poszukiwaniu czegoś więcej i, co wywołało bezgłośny chichot zatrzymany bezwzględnie w piersi, jest to warte większego zainteresowania. — Spotkasz się z kimś, kogo w przeciwieństwie do mnie cechuje posiadanie czasu wolnego i wówczas sprawdzimy, co takiego zaplanowały dla ciebie Norny. — Teraz stoi naprzeciw niego, oczy wciąż pozostają nieprzeniknioną, bezdenną otchłanią pochłaniającą wszelkie światło lichych knotów ulicznych latarni, jednak rozmowa wcale nie zostaje urwana w tym miejscu.

    Jeszcze nie.

    Podbródkiem wskazuje wciąż ciepłe truchło, które zamierzał wykorzystać bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, nawet nie przejmując się świadomością, iż mogliby zostać przez kogokolwiek nakryci — wówczas Nik zyskałby niepowtarzalną okazję ujrzenia skrawka ślepcowych umiejętności norweskiego kundla, za jakiego najprawdopodobniej uznałby Eggena każdy człowiek wyposażony w poczucie człowieczeństwa; jednak o tej porze Przesmyk pozostawał królestwem bezprawia i przemocy odstraszających nawet kruczych strażników, toteż pozostało zadowolić się tym, co było pod ręką.

    — Ze względu na dobry humor, więc lepiej zapamiętaj — mówi miękko, ponownie skracając dzielący dystans, by ustawić się nieco za jego plecami, prawą dłonią sięgając do jasnych kosmyków, w które swobodnie wplątuje palce i zdecydowanym ruchem zmusza towarzysza do utkwienia wzroku w zamordowanym mężczyźnie. Nie wkłada nadmiernej siły we własne gest, chociaż wciąż daleko mu do szczerej delikatności. Gargan.

    Ledwie pierwszy dźwięk inkantacji wychyla zza ust, a podskórne labirynty żył zachodzą smolistą czernią przy jednoczesnym osnuciu tęczówek bielmem, kiedy uszu docierają charakterystyczne syknięcia wężowych języków kąsających powietrze w wyniku dezorientacji. Naturalnym ruchem rozluźnia wcześniejszy chwyt, wiodąc opuszki palców nieco niżej na kark chłopaka. — Teraz ty.

    Proste polecenie.

    — Niech się wzajemnie pozabijają.



    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Chłodny zazwyczaj bursztyn rozgrzewa się, skryty pod koszulą, nagrzany ciepłem ciała. Cisza brzęczy w uszach, zapauzowanym kadrem wbijając się w umysł, chętna zostać tam na zawsze, uwieczniając ten moment, gdy jedna decyzja nieodwracalnie zamienia ścieżki losu. Nie pasuje do Przesmyka i wątpi, by kiedykolwiek miał do niego pasować. Nie pasuje do mroków, nie jest huldrekallem, ale nie pasuje i do jasności, bo choć geny mówią jedno, reszta mówi drugie i do bycia idealnym fossegrimem też nie pasuje. Nigdy nie pasuje, a jednak jest. Nożem i pięściami walczy o swoje miejsce, a teraz dojdzie mu do tego magia.
    Ale i tego nie robi po to, by się dopasować. Te myśli porzucił miesiące temu, od dawien dawna nie obchodzi go, co o nim pomyślą. Nie ma już tych, których zdanie mogłoby go obchodzić. A nawet jeśli gdzieś jest ktoś, czyja opinia mu jakoś ciąży, mogłaby mieć jakikolwiek wpływ na jego zachowanie… Nie musi wiedzieć, prawda? Nik jest dobry w ukrywaniu. Siebie. Emocji. Swojej natury. Swoich pragnień. Nie, to nie jest chęć dopasowania.
    To chęć życia, pulsująca w żyłach, wyrywająca się do przodu. Chęć istnienia. Przejścia przez ulice może tak, jak robi to teraz Magnus. Nie po to, by wzbudzać strach, choć to nie jest taka zła opcja. Po to, żeby któregoś dnia bez strachu wypuścić aurę na zewnątrz i patrzyć, jak przyciąganie fossegrima walczy z naturalnym strachem, patrzyć, jak nikt nie ma odwagi podnieść na niego ostrza czy magii, wiedząc, że nie zdoła przeciąć linii życia. Wiedząc, że gdy Holt przeżyje – a przeżyje zawsze – odpłaci po trzykroć, z jeszcze większą zjadliwością, jeszcze większą krwią płynącą po rękach. To jest jego cel. Jego powód.
     
    Nigdy więcej…
    …nie czuć…
    …strachu.
     
    Paradoksalnie nie potrzebna mu żadna władza, choć ona pewnie przyjdzie naturalnie. Nik nie potrzebuje rządzić innymi, nawet tego nie chce, woli, by dawali mu spokój. By dawali mu zlecenia, solidnie za nie płacąc. Nie interesuje go polityka, ale interesuje go wolność. Wolność, której upatruje w zakazanej magii, w czerni wypełniającej żyły.
    Ale żeby ją osiągnąć, będzie musiał na nią zapracować, co nie będzie łatwe. Będzie musiał ją przetrwać, poświęcić siebie, może resztki Eirika, który został pod powierzchnią skóry, spalić się w ogniu magii, a potem powstać, jak czarny feniks z własnych popiołów. Tak, jest na to gotowy, bardziej, niż ktokolwiek kiedykolwiek będzie.

    Szaleńcem czy wizjonerem?


    Krótki śmiech ucieka z ust Nika, gdy słyszy to pytanie. Nie ma w nim radości, ale też nie da się znaleźć w tym dźwięku histerii. Nie jest ani tym ani tym, jest tym sprytnym, który nadal żyje, który sprzeciwił się Nornom, który nie pozwolił jakimś cudem zgasić linii życia. Jest tym, który za każdym razem rzuca wyzwanie tej kreaturze, którą jest Przesmyk, bo już dawno przestał uważać tę część dzielnicy Ymira Starszego jako tylko miejsce. Przesmyk żyje, kłębi się niczym wąż pod wpływem muzyki arabskiego zaklinacza.
    - Jestem ocalałym. – mówi po prostu. – Ocalałym, który chce nim pozostać. – nie ma wspaniałych wizji przyszłości, nie widzi siebie jako króla czegokolwiek. Nie widzi siebie na szczycie czegokolwiek, chyba że ewentualnie w górnych partiach łańcucha pokarmowego, namacalnie świadomy powiedzenia, że na każdego kozaka znajdzie się jeszcze większy. Ale nie jest i szalony, znając swoje ograniczenia, znając mniej czy bardziej swoje miejsce, które sobie wywalczył. Jest dokładnie tym, co powiedział – ocalałym. I choć może to brzmieć górnolotnie, on ocalił się sam, czerpiąc niewielką jedynie pomoc od innych. Przy życiu jednak utrzymał go tylko upór i chęć pokazania światu, że nie pozwoli się wykończyć tak prosto.
    - Magia zmienia, co? – pyta retorycznie, nie oczekując nawet odpowiedzi. Po każdym kolejnym będzie łatwiej… pewnie tak. Pierwsza śmierć była straszna. Nie umiał się pozbierać, miał problem wyjść z szoku. Druga rąbnęła go mocniej, ale nie aż tak. Trzecia? Trzeciej dokonał z pełną premedytacją, choć nadal czasem patrzył na dłonie splamione krwią. Może i będzie łatwiej, nie chce mu się wyrokować. Zrobi, co będzie trzeba, bo jeśli sam nie zadba o swoje jestestwo, swoje bezpieczeństwo, nie zrobi tego dla niego nikt. To lekcja, którą wyniósł jeszcze z domu, utwierdzając się w tym życiem na ulicach Kohtla-Järve, a potem w Midgardzie. Uśmiech jednak pojawia się na jego twarzy, tym razem szczery, znamionujący wesołość.
    Może i Magnus nie oczekuje odpowiedzi, zostawiając pytanie zawieszone, ale Nik i tak się śmieje, udzielając na nie odpowiedzi. Jest przecież pewny, że Magnus zdołał wygrzebać na jego temat wszystko, co było do wygrzebania możliwe. Reszta zostaje we wnętrzu Nika, bo w końcu nie wszystkim chwali się wszem i wobec.
    - Obaj wiemy, czym się zajmuję. Co mogę zrobić i co dostarczyć. – mówi jawnie, bo przecież po to tu przyszedł, pierwotnie, zanim zobaczył. – I zdziwiłbym się, gdybym był pierwszym. – dorzuca z lekkim rozbawieniem, bo wielu jest takich, którzy lubią się kręcić wokół silniejszych. Nik przecież po to przyszedł właśnie do Eggena, bo mężczyzna był tu znany. Bo praca dla niego pozwoliłaby Holtowi podskoczyć kilka ogniw w łańcuchu pokarmowym. Ale teraz to jest o wiele mniej istotne, teraz liczy się czerń żył i fakt, że z jego pomocą może to osiągnąć. To zaciągnięcie następnego długu, fossegrim zdaje sobie z tego sprawę. Ale to nie jest dług, którego nie mógłby spłacić, nie, gdy będzie znał od a do z cały kontrakt. Teraz jest mądrzejszy. Nie wkopie się tak, jak 5 lat temu. Nie da się sobą aż tak bawić.
    - Lubię psuć Nornom plany. Tak ostrzegam. – rzuca swobodnie, jednak nie ma nic do tego spotkania. Jest chętny poznać następnego ślepca, bo zakłada, że nim właśnie będzie ten ktoś. Niebieskie oczy ciemnieją, w dziwnej satysfakcji, w dziwnym oczekiwaniu, bo całym sobą chce. Zazwyczaj dobrze idzie mu ukrywanie własnych pragnień, ale teraz jest zbyt zadowolony z obrotu spraw. Za bardzo szczęśliwy.
    Wyjątkowo nie spina się, czując kogoś za plecami, ale po kręgosłupie płynie mu niewyczuwalny dreszcz, gdy palce wplatają się w jego włosy. Napina lekko mięśnie, poddając się zdecydowanym ruchom Eggena, nie broniąc się przed nimi, jednak znowu chce przeciągnąć granicę, sprawdzić, jak daleko można się posunąć. Gargan. Zapamiętuje słowo, z fascynacją patrzy na czerń żył, ciekawy, jak wyglądałyby na nim. Jak sam będzie wyglądał, gdy dojdzie do takiego stopnia, bo jest pewien, że dojdzie. Za drugim razem dreszcz jest wyraźniejszy, kiedy dłoń z włosów zsuwa się na kark.
    - Mówiłem ci. Ręka niżej. – rzuca z drwiną, jednak o dziwo nie ucieka, choć przez ciało przebiega fala gorąca. Jednak co ją powoduje – magia czy dotyk – nie sposób określić. Wpatruje się w węże i nie waha się, powtarzając inkantację, jakby na chwilę zapomniał, że ta dłoń może w każdej chwili skręcić mu kark. W jakiś sposób to… podniecające. – Gargan. – rzuca swobodnie, z satysfakcją patrząc, jak pojawia się druga grupka syczących stworzeń, jak rzucają się na siebie… Czuje satysfakcję. Czuje ekscytację, że zaklęcie mu wyszło. Przepływa przez niego ten sam dreszcz emocji, gdy poznawał zakazaną magię, ucząc się jej na tyle, by móc się obronić.

    zaklęcie: 40 +5, próg: 25


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Nik Holt' has done the following action : kości


    'k100' : 40
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    Niekiedy — obserwując ludzi dopiero odkrywających wspaniałości zakazanej magii; miotających się pomiędzy tym, co było właściwe według ustanowionego przed wiekami prawa, a uważanego za plugawe narzędzie w dłoniach abominacji; pożądających czegoś więcej, jednak zlęknionych wewnętrznymi konfliktami rozrywającymi serce — przyłapywał się na krótkiej, prostej myśli, czy on sam taki był. Wszystko trwało ledwie ułamek sekundy, chwilę bardziej ulotną od mrugnięcia powiek, od uniesienia ku górze brwi czy przełknięcia własnej śliny, zanim uderzała go absurdalność samego zastanowienia, bowiem Magnus nigdy taki nie był.

    T a k i,

    czyli narodzony przed wypadnięciem za margines, z szansą na przynajmniej namiastkę innego życia, o którego istnieniu dowiadywał się przeważnie z niezliczonych opowieści, chociaż i do tych nie przykładał większej wagi, nie widząc sensu w tęsknocie za czymś, czego nigdy nie miał oraz mieć nie będzie. Teraz już z własnego wyboru, ponieważ egzystencją wyznaczoną niemającą końca przemocą podążał od kiedy sięgał pamięcią, a jeśli wierzyć zaślepionym wiarą kapłanom to może wcześniej, gdyby uczepić się tej krótkiej wzmianki o dźwiganiu cudzych przewinień na ramionach; prawdopodobnie rodziców, których zamordowanie przyniosło niespotykaną radość i nawet dzisiaj, będąc człowiekiem znacznie bardziej bezlitosnym, o dłoniach splamionych krwią tak bardzo, iż skóra oplatająca palce powinna była zmienić kolor na szkarłatny, powracał do zagrzebanych we wspomnieniach wydarzeń. Tamtego zimnego wieczoru jedna myśl zaważyła, chociaż zbrodnię planował z wnikliwą starannością i zarazem chłodną kalkulacją rozciągniętą przez wszystkie realne scenariusze, szczególnie te zbudowane o potencjalne niepowodzenie, które musiał uwzględniać jako konsekwencję nastoletniej niesubordynacji ciała (do jakiej naturalnie miał prawo, wszak wciąż pozostawał dzieckiem w porównaniu do postawnego ojca czy przesiąkniętej niebezpiecznym szaleństwem matki przejawiającej pod wpływem wszystkich epizodów nieludzką siłę), by przekroczył cienką granicę między życiem, a śmiercią.

    Czy to ów moment zaważył na przyszłości? Czy opadł ciężarem dożywotniego wyroku wymierzonego przez sędziego, kładąc się cieniem na całej późniejszej egzystencji? Czy może takie było przeznaczenie wyznaczone przez Norny — będziesz na zawsze przeklęty, Magnusie — wraz z chwilą narodzin?
    Nie potrafiłby odpowiedzieć ani teraz, ani później, prawdopodobnie nie szukając odpowiedzi zbyt uważnie, zbyt wnikliwie, poświęcając własną uwagę tysiącu innych spraw oraz żądzy rozpalających ogień sczerniałego serca jedynie pozornie bijące w piersi; w rzeczywistości bowiem organ wygrywał monotonny rytm dzień po dniu, rzadko wykazując oznaki czegokolwiek ludzkiego, bardziej

    c z ł o w i e c z e g o.

    Nik przypominał teraz jedynie nieistotnego pionka ustawionego w mało strategicznym punkcie na szachownicy, gdzie mężczyzna niespiesznie rozgrywał pojedynek pomiędzy myślami bezgłośnie przemykającymi przez sklepienie czaszki, w milczeniu rozważał, dywagował, przypuszczał — pozwalał sobie na wysnuwanie każdego scenariusza, również tych najmniej prawdopodobnych, ale wolał być gotowy na wszystkie ewentualności. Nie przepadał za pewnymi niespodziankami, najwyraźniej pragnienie bezwzględnej kontroli wciąż pozostawało silne, niezatarte, wieczne, zakorzenione w Norwegu pomimo upływających lat, może wręcz zwiększyło się natężenie żądzy panowania nad każdym elementem, który kształtował się w dłoniach mężczyzny, trochę jak formowano gliniane naczynia. Z tą różnicą, że tutaj chodziło o drugiego człowieka, o serce, duszę oraz umysł podatne cudzym wpływom, wystarczyło tylko poczynić pierwszy krok i popchnąć we właściwym kierunku, później wszystko było proste.

    (bielmo zasnuwające tęczówki i smoła w krwionośnych naczyniach)

    Wyczuwał pod opuszkami palców muskających kark pragnienia młodego ciała, które jeszcze nie potrafiło objąć wszystkiego w odpowiedni sposób, jednak po odpowiednich naukach wypowiadanie zakazanych inkantacji będzie trąciło naturalnością, niecodzienną lekkością zbliżoną do tej, jaka unosiła klatkę piersiową celem nabrania oddechu. Wpatrywał się bardziej w towarzyszącego chłopaka niżeli przestrzeń rozpostartą przed nimi, nie mogąc sobie odmówić pobieżnej analizy delikatnie drgających mięśni, wirujących w spojrzeniu wygłodniałych ogników, fascynacji zalegającej coraz większym cieniem w kącikach oczu, podejmując kolejne decyzje z nieznacznym wyprzedzeniem i ze spokojem wyczekując inkantacji, którą Nik układał właśnie na języku, zapamiętując nowe słowo podarowane przez człowieka jeszcze silącego się na uprzejmości. Naturalnie, że mógłby błyskawicznie skręcić mu kark, pozbawić życia bez sięgania po magię, przecież czynił tak wielokrotnie, jednak mordowanie bezbronnych zawodziło smętnym znudzeniem i pozbawione było wszelkiej adrenaliny; w przeciwieństwie do sceny rozgrywającej się kilka metrów dalej, gdzie wężowe sylwetki zmaterializowały się z nicości.

    Wyraźne syczenie wdarło się w milczenie ciemnej uliczki.

    Wreszcie przeniósł spojrzenie nieco dalej, pozwalając stworzeniom na własnych oczach wyewoluować do przesiąkniętej czystą agresją formy, do płynności ruchów przypominających taniec życia ze śmiercią, co mimowolnie dźwignęło kąciki ust Magnusa ku górze i wraz z tym momentem wycofał dłoń, i siebie. Bezgłośnie, na wstrzymanym oddechu wyswobodził kark chłopaka spod ciężaru krótkotrwałego posłuszeństwa, a skórę spod wyraźnego dotyku szorstkich palców, którymi zanurkował w kieszeń, gdzie kciukiem napotkał kontur zapalniczki; samemu postąpił dwa kroku do tyłu. Walka pomiędzy gadami zmieniała się z klasycznego pojedynku dzikich stworzeń w nieszczególnie interesującą potyczkę drapieżników ograniczoną w ruchach, w przewidywalności ataków zaczynających się i kończących tak samo, na wykorzystaniu jadu sączącego się obłymi kroplami z odsłoniętych zębów jadowych wpijających się bezwzględnie w ciało ofiary, ale spektakl powoli dobiegał końca. W jego miejsce nadciągało kolejne zaklęcie wychylające coraz wyraźniej zza kotary nasuniętej na nieprzeniknione zwierciadła zlewające brązy z czernią.

    Ógagn powiedział na tyle głośno, by inkantacja dosięgła chłopaka brzmieniem wyrazu.

    Jednocześnie pomknęła ku jednemu z wężowych cielsk, wgryzając się niezauważenie w zwierzęcy umysł bezwzględnością rozkazu oplatającego wcześniejsze, naturalne instynkty walki o przetrwanie ze wszystkim, co stanęło na drodze; teraz stworzenie zatopiło lśniące ostrością kły w delikatnych powłokach ciała należącego do siebie, potem jeszcze raz i jeszcze, a szkarłatna posoka barwiła zarówno ciemnoszarą fakturę wężowych łusek, jak i brudną chodnikową kostkę.

    — Samookaleczenie — wyrzucił oddech później Magnus, przyglądając się wszystkiemu z najprawdziwszą, niczym niezafałszowaną beznamiętnością. — Skuteczne na wszystko, co żywe — ludzie, magiczne stworzenia, żywe zwierzęta, dlatego warte zapamiętania. Sięgniesz celu podczas walki, gdzie wróg ma przewagę, a na krótko zdołasz go wyeliminować… — wyjaśnił pokrótce w geście dobrej woli. Zawahał się na ułamek sekundy, by ostatecznie z nieskrępowaniem podzielić się czymś jeszcze.  — Sprawdza się też podczas torturowania.

    Pozostawił po sobie oczywiste niedopowiedzenia, nie zamierzając tłumaczyć, skąd dokładnie wiedział — nie musiał tłumaczyć, prawda? Naturalnie, że wykorzystywał inkantację wielokrotnie na przestrzeni minionych dekad w różnorodnych celach.

    — Spróbuj — zachęcił go, opierając plecy o chłodną, kruszejącą ścianę starego budynku, prawdopodobnie opustoszałego, co absolutnie nikogo tutaj nie dziwiło, wszak Przesmyk w niektórych rejonach coraz bardziej przypominał pustkowie wyjałowione ze wszelakiego życia. Na krótko zawiesił spojrzenie na plecach chłopaka, zmierzając powoli do zakończenia nauki; na jeden raz i tak pokazał mu zaskakująco dużo. — Chcesz o cokolwiek mnie zapytać?

    Zanim się rozejdziemy i udamy, że to spotkanie nie miało miejsca.



    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Magnus Eggen' has done the following action : kości


    'k100' : 48
    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    To jeszcze nie był ten etap, by Holt rozumiał. To jeszcze nie był moment, by pojmował, czym tak naprawdę była magia. Zakazana czy nie, była dla niego po prostu zwykłą magią, ale jednocześnie nie rozumiał jej istoty, patrząc na nią jako na coś oczywistego. Coś, co go otaczało, co było środkiem do celu, choć tak naprawdę powinna być tym, co czeka na końcu drogi. Bo tak naprawdę, jeśli dobrze pomyśleć, każda droga prowadziła w to samo miejsce, a to, co spotykał na niej, miało go jedynie umocnić w swoim postanowieniu. To magia była na końcu jego drogi, ale tego nie rozumiał.
    Jeszcze nie.
    Już n i e d ł u g o.
    Można by mu zarzucić, że postępował pod wpływem chwili, ale w tym momencie, stając w twarz z Eggenem, widząc, co potrafił zrobić za pomocą zaklęć, zdał sobie sprawę z tego, że to było to coś, co umykało mu przez tyle czasu. Może i ojciec go nie szukał. Na pewno nie szukał, Nik był tego pewny. Ale stojąc tu i teraz, patrząc wstecz i patrząc do przodu wiedział, że prędzej czy później ktoś zacznie. I nie będzie miał dobrych intencji, a Nik miał serdecznie dosyć przemykania ukradkiem w miejscu, które obrał za swój dom. I niech Helheim połknie wszystkich, którzy ten dom chcieli mu odebrać, bez względu na to, w jaki sposób chcieliby to zrobić i z jakich powodów.
    Może, w jakimś niewielkim stopniu, ukrytym przez podświadomość, nie chodziło mu tylko o siebie. Może w jakimś stopniu nie był tak egoistyczny, jak zawsze próbował to grać. Może jego ostrożnie rozszerzony świat na tych, którym ufał, kazał mu stawać się coraz silniejszym, by ich bronić. Może. Nie był tego pewny, ale był pewny, że nie pozwoli skrzywdzić tego wąskiego grona osób, które okazały mu sympatię, nie wbiły noża w plecy mimo ostatnich 5 lat. Ale jeśli miał trzymać ich z daleka od swojego świata, tego, który na własne życzenie uczynił swoim i nie zamierzał już szukać nowego, musiał stać się silniejszy. Musiał nauczyć się instynktownych reakcji, które kupią mu wystarczająco dużo czasu. Nie widział nic haniebnego w ucieczce, jeśli trafiłby na silniejszego przeciwnika, jednak chodziło właśnie o to, by przeciwnik nie był silniejszy niż on sam. Klątwy zawsze były silne, więc chciał je poznać. Zostanie ślepcem, wyjętym spod prawa, wcale nie było taką wygórowaną ceną. Zresztą czy już nie był
    w y j ę t y
    spod prawa? No właśnie. Pójście z tym do przodu nie zmieniłoby niczego. Było zrobieniem kroku w otchłani, w której już i tak się znajdował. Chłonął moc Eggena, chłonął to, co ślepiec do niego mówił, zapamiętując każdą jedną inkantację i drgnienie warg, odtwarzając je w swój sposób niczym początkujący uczniak, zafascynowany tym, że jego własne próby się powiodły. Z błyskiem w oczach obserwował węże, słuchał ich syczenia, pierwszy raz ignorując dłoń na własnym karku, muskające delikatną skórę palce.
    A na twarzy jego widniał uśmiech.
    Uśmiech kogoś, kto zaczynał pojmować. Że magia to nie tylko to, co go otaczało, że była tym, co istniało wewnątrz niego. Że nie miała mu pomóc dojść do celu, ale że miała się tym celem stać, by poznać ją lepiej, lepiej zrozumieć i nie wykorzystać, ale nagiąć do swojej woli, skłonić, by go słuchała. Tak, jak słuchały go wyczarowane węże, atakujące te drugie.
    Zapewne obserwował je z większą pasją, niż Magnus i był nawet skłonny rzucić jeszcze jedno zaklęcie, by obserwować spektakl z fascynacją małego alchemika tworzącego pierwsze eliksiry. Nie dlatego, że podobał mu się widok śmierci, ale dlatego, że podobała mu się magia i to, co mogła zrobić. Nie zdążył.
    Obce słowo sprawiło, że drgnął, mimowolnie, nie rejestrując nawet faktu, gdy Eggen się wycofał, zabrał palce z jego ciała i cofnął się kawałek dalej. Nik nie był złośliwy. Nie był arogancki. Nie w tej chwili. Teraz był zafascynowany, rozpierała go potrzeba poznania, adrenalina magii krążącej w jego żyłach. Jeszcze nie pokrywały się czernią, jeszcze nie dodawały mroku sylwetce wyglądającej na niewinnego chłopaka, ale już wkrótce. Niedługo.
    Stanął bokiem, dzieląc wzrok między Magnusa a węże, mrużąc lekko oczy, gdy stworzenie okaleczyło same siebie. Gdzieś jego serce lekko drgnęło, bo wąż był naturą, a człowiek nie. Nie lubił bezmyślnego niszczenia natury, ale godził się z tym, że jeśli chciał być silny, coś będzie musiał poświęcić, niczym ofiarę złożoną na ołtarzu ślepych bogów. Lepiej było ją składać ze zwierząt niż z własnej krwi, choć i to by zrobił, gdyby miało mu to pomóc w osiągnięciu celu.
    - Dwa w jednym. Ból dla niego i dywersja dla mnie. – ocenił, nawet nie dziwiąc się beznamiętnemu sposobowi bycia Magnusa. On sam nie umiał się za to pozbyć z głosu zaintrygowania, ale to była jedna z tych emocji, jedno z tych uczuć, których nie musiał się wstydzić. Których nie musiał ukrywać, nie tu i nie teraz, nie przy mężczyźnie, który go uczył.
    - Ógagn. – zaklęcie spłynęło z ust Holta, powoli, leniwie, jakby z delikatnym wahaniem, gdy na ułamek sekundy zwątpił w to, czy w ogóle mu się uda. Udało się, wiązka magii pomknęła w stronę stworzenia, które z jeszcze większą zajadłością zatopiło kły same w sobie. Nik nie był psychopatą, miał uczucia, nawet jeśli je ukrywał, ale tutaj, stojąc przed wężami, patrzył na nie niczym jeden z nich, zbyt zaciekawiony efektami. Zostawało jedynie zadać sobie pytanie, kim się stanie, gdy już czerń pokryje jego żyły, a biel zaślepi błękitne oczy.
    - Ile? – spytał z odruchu, by zaraz potem potrząsnąć głową. – Nie, nie tak. Inaczej. – oderwał wzrok od fascynującego spektaklu, by odwrócić się do Eggena, z namysłem widocznym w pociemniałych nieco oczach. – Ile trzeba, by stać się ślepcem? Jak to wygląda i ile może trwać? – upewnił się, bo mimo wszystko, mimo znajomości z tymi czy owymi, jak do tej pory nie pytał. I wątpił, by tamci chcieli mu odpowiedzieć.

    Ógagn (Iniure) – zmusza ofiarę do aktów samookaleczenia.
    Próg: 65;
    84 + 5 > 65; zaklęcie udane


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Nik Holt' has done the following action : kości


    'k100' : 84



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.