:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard
2 posters
Mikkel Guldbrandsen
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
04.12.2000
Pierwsza połowa dnia minęła mu więcej niż przyjemnie. Towarzystwo młodszej siostry, Fridy, której nie widział od dłuższego czasu szczerze cieszyło i wyciszyło niepokój o nią, choć nieustannie podsycały go wieści o kolejnych morderstwach do jakich dochodziło w Midgardzie, ona zaś powróciła do stolicy magicznej Skandynawii. Wolał jednak, by była bliżej, niż dalej wędrowała po kraju w poszukiwaniu wrażeń. Z żalem pożegnał się z Fridą, podziękowawszy jej za pomoc przy świątecznych zakupach, wzywały go jednak obowiązki służbowe - po raz kolejny. Zamiast do siedziby Kruczej Straży wyruszył w inną stronę; do dzielnicy Forsteder, gdzie swoje miejsce miały liczne szkoły wyższe trzeciego stopnia wtajemniczenia jakie oferował Midgard. Mijając Tiwaz uśmiechnął się z sentymentem, powracając wspomnieniami do własnych czasów uniwersyteckich, kiedy to studiował tu bezpieczeństwo narodowe.
Frida powiedziałaby, że wszystko ułożyło się tak jak powinno, że ich ścieżka jest z góry określona przez Norny. Mikkel nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że w jego przypadku popełniły błąd. Jako dziecko i nastolatek nie pomyślałby, że skończy właśnie na Tiwaz. Planował wówczas zupełnie inną przyszłość i wciąż sądził, że jego miejsce nie było w Kruczej Straży, a na Instytucie Kenaz, którego próg przekroczył późnym popołudniem czwartego grudnia.
Agmund Carsberg był jednym z wykładowców Instytutu Eihwaz, który specjalizował się w starożytnych runach, a ponadto - prowadził badania nad łamaniem klątw, ich znaczeniem i właściwościach magii zakazanej. Nierzadko służył już radą i swoją wiedzą oficerom Kruczej Straży, szczególnie wysłannikom Forsetiego, gdy potrzebowali więcej informacji o dziedzinie magii, która nie powinna była istnieć.
Guldbrandsen, z kilkoma fotografiami i notatkami w wewnętrznej kieszeni płaszcza, lawirował korytarzami Intytutu Kenaz w poszukiwaniu kafeterii uniwersyteckiej, gdzie spotkać się miał z profesorem Carsbergiem. To on wskazał mu konkretne miejsce spotkania, budząc w oficerze Kruczej Straży lekkie zdziwienie, zazwyczaj bowiem po prostu zapraszał ich do swego gabinetu na jednym z górnych pięter. Może mieli się udać. Odnalazłszy ostatecznie niewielką kawiarnię, restaurację, a raczej po prostu stołówkę wszedł do środka, rozpinając guziki ciemnego, grubego płaszcza. Na zewnątrz noc polarna pogłębiała mróz początku grudnia, lecz tutaj najwyraźniej nie oszczędzali na ogrzewaniu (aż dziwne w przypadku placówki edukacyjnej). Szukał spojrzeniem szczupłej, wysokiej sylwetki wykładowcy Kenaz i charakterystycznego, rudego zarostu. Zamiast niego jednak jedyną osobą w całej kafeterii okazała się młoda kobieta. Poza pracownicą stołówki, która znużona przerzucała kolejne strony pisemka dla kobiet stojąc za blatem.
Chwilę się wahał, zdecydował się jednak ostatecznie podejść do jednego zajętego stolika i uprzejmie zapytać.
- Przepraszam, że przeszkadzam, szukam profesora Carsberga. Widziała go pani może?
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard Wto 21 Lis - 13:57
Czas przedświąteczny był dla niej swego rodzaju koszmarem, który musiała przeżywać na jawie. Nigdy nie skarżyła się na świąteczną atmosferę w domu, jednak całe to przygotowywanie się do nich, dreptanie od sklepu do sklepu w poszukiwaniu urokliwych drobiazgów świadczących o pamięci, jakoś wcale do niej nie przemawiało. Jej ulubionym rytuałem związanym z tym okresem było siedzenie przy kuchennym stole, kiedy matka i reszta rodzeństwa krzątali się po kuchni, a ona wpychała sobie do ust kolejną porcje przysmaków, które przeznaczone były do potraw, a w szczególności ciast. Świąteczne zakupy więc, odkładała jak najdłużej, z jakąś dziwną przyjemnością usprawiedliwiając się przed samą sobą, że przecież obowiązki związane z uczelnią, całkowicie pochłaniały jej wolny czas.
Tak więc, oczywiście w związku z wspomnianymi już uczelnianymi obowiązkami, skończyła tego dnia w niemal całkowicie pustej kafeterii. Tego typu momenty zdarzały się niemal nigdy i były równie rzadkie co jednorożce w bajkach dla dzieci. Równie wielkim ewenementem był fakt, że władze przybytku nie szczędziły na podkręceniu temperatury i nie zmuszały swojej kadry i uczniów do przemierzania korytarzy w kurtkach.
Przed nią na stoliku rozłożona była książka, którą wertowała leniwie, w równie opieszały sposób przebiegając wzrokiem po gęstych linijkach drobnego tekstu, który od czasu do czasu przerywany był ilustracjami. Szybko stało się jasne, że o wiele większe zainteresowanie poświęca zawartości talerza, który stał obok woluminu, a do którego druga dłoń, uzbrojona w widelczyk, wędrowała o wiele chętniej i żywiej, porywając z niego kolejne kęsy słodkiej przekąski. W całym tym poświęceniu wobec edukacji, i ciasta, kompletnie nie zwróciła uwagi na to, że w pomieszczeniu pojawiła się nowa osoba, mająca zaburzyć idealną równowagę ciszy, spokoju i absolutnej ignorancji wobec drugiej osoby, jaką zdążyły ustabilizować z pracownicą stołówki.
W pierwszej chwili też, zdawała się w ogóle nie zorientować, że mężczyzna swoje pytanie skierował w jej stronę. Bardzo powoli wyciągnęła widelczyk z ust, upewniając się, że nie pozostały na nim jakiekolwiek pozostałości kremu i samego ciasta.
- Nie ma - odparła wreszcie, spojrzeniem przeskakując w róg strony, by zapamiętać jej numer. Dopiero po tym podniosła spojrzenie na nieznajomego - Nie przyszedł nawet na konsultacje - dodała jakby nieco urażonym tonem. Faktycznie, wystawił ją do wiatru, co pogłębiało poczucie zmarnowanego czasu, jednak gdyby nie to, nie mogłaby się pławić w poczuciu świętego spokoju. Zamknęła książkę, tyłem do wierzchu. - Ale jeśli coś trzeba przekazać, proszę się nie krępować. A może w czymś pomóc? Służę uprzejmie - oparła brodę na pięści, taksując mężczyznę spojrzeniem.
Tak więc, oczywiście w związku z wspomnianymi już uczelnianymi obowiązkami, skończyła tego dnia w niemal całkowicie pustej kafeterii. Tego typu momenty zdarzały się niemal nigdy i były równie rzadkie co jednorożce w bajkach dla dzieci. Równie wielkim ewenementem był fakt, że władze przybytku nie szczędziły na podkręceniu temperatury i nie zmuszały swojej kadry i uczniów do przemierzania korytarzy w kurtkach.
Przed nią na stoliku rozłożona była książka, którą wertowała leniwie, w równie opieszały sposób przebiegając wzrokiem po gęstych linijkach drobnego tekstu, który od czasu do czasu przerywany był ilustracjami. Szybko stało się jasne, że o wiele większe zainteresowanie poświęca zawartości talerza, który stał obok woluminu, a do którego druga dłoń, uzbrojona w widelczyk, wędrowała o wiele chętniej i żywiej, porywając z niego kolejne kęsy słodkiej przekąski. W całym tym poświęceniu wobec edukacji, i ciasta, kompletnie nie zwróciła uwagi na to, że w pomieszczeniu pojawiła się nowa osoba, mająca zaburzyć idealną równowagę ciszy, spokoju i absolutnej ignorancji wobec drugiej osoby, jaką zdążyły ustabilizować z pracownicą stołówki.
W pierwszej chwili też, zdawała się w ogóle nie zorientować, że mężczyzna swoje pytanie skierował w jej stronę. Bardzo powoli wyciągnęła widelczyk z ust, upewniając się, że nie pozostały na nim jakiekolwiek pozostałości kremu i samego ciasta.
- Nie ma - odparła wreszcie, spojrzeniem przeskakując w róg strony, by zapamiętać jej numer. Dopiero po tym podniosła spojrzenie na nieznajomego - Nie przyszedł nawet na konsultacje - dodała jakby nieco urażonym tonem. Faktycznie, wystawił ją do wiatru, co pogłębiało poczucie zmarnowanego czasu, jednak gdyby nie to, nie mogłaby się pławić w poczuciu świętego spokoju. Zamknęła książkę, tyłem do wierzchu. - Ale jeśli coś trzeba przekazać, proszę się nie krępować. A może w czymś pomóc? Służę uprzejmie - oparła brodę na pięści, taksując mężczyznę spojrzeniem.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard Wto 21 Lis - 13:57
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Zapachy, jakimi przesycone było powietrze, wydawało się Guldbrandsenowi bardzo znajome. W tej konkretnej kafeterii był po raz pierwszy, niczym się jednak nie różniła od pozostałych, prowadzonych w innych instytutach, bądź choćby tej w budynku Kruczej Straży. Zarówno jako student, stażysta, jak i później oficjalnie oficer zwykł stołować się właśnie w takich miejscach. Z racji braku czasu, a może bardziej - absolutnego antytalentu kulinarnego. Miał ponad trzydzieści lat i zdarzało mu się przypalić nawet jajecznicę. Poczuwszy więc zapach najzwyklejszej zupy pomidorowej, nie do końca domowej, ale i nienajgorszej, znów żołądek ścisnął go z głodu, choć niedawno przecież jadł.
Zamiarem Mikkela nie było przeszkodzić ciemnowłosej w posiłku - może pierwszym tego dnia, jeśli przypominała choć trochę jego samego z czasów akademickich, czyli nadgorliwego studenta, dla którego ambicja była wszystkim - nie mógł jednak czekać aż skończy jeść, szczególnie, że wyraźnie się jej nie spieszyło. Spojrzała na niego dopiero po chwili. Ryzykował podchodząc do niej, bo przecież mogła nawet nie znać tego nazwiska, mogła nie mieć z nim zajęć, studiować zupełnie coś innego.
Odpowiedź dziewczyny go rozczarowała. Miał nadzieję, że będzie inna. Naturalnie, nie było w tym ani grama jej winy, po urażonym tonie głosu Guldbrandsen jął przypuszczać, że i ona przyszła do profesora Carsberga na konsultacje, która się nie odbyła i najwyraźniej nie odbędzie.
- Obawiam się, że przekazać można jedynie wiadomość, że czekałem na niego ze sprawą raczej pilną… - odpowiedział Mikkel po chwili wahania, przyglądając się urodziwej twarzy dziewczyny, która taksowała go spojrzeniem, opierając przy tym brodę o dłoń. - Jest pani jego studentką? - upewnił się. Wyglądała na tyle młodo, że nie wziął ją za pracownicę naukową Instytutu; ciężko mu było oszacować. - Nie wiem, czy będzie mi pani w stanie pomóc, chyba, że zna się pani na rytuałach zakazanych... - stwierdził z powątpiewaniem. Nie zamierzał, rzecz jasna, ujmować jej wiedzy, umiejętności i kompetencji, nie bez powodu jednak potrzebował konsultacji z samym profesorem. Mikkel szczerze wątpił, aby przypadkowo poznana studentka była w stanie udzielić mu takich informacji - o rytuałach zakazanych na Eihwaz przecież nie nauczano, stanowiły one odrębny obiekt naukowego zainteresowania Carsberga. A może się mylił? Zrezygnowanie nasunęły mu na język te słowa, wypowiedziane niemal w żartobliwym tonie.
- Rozumiem więc, ze nie radzi pani na niego czekać? - spytał z wyraźnym zawodem w głosie. Łudził się, że kobieta jeszcze zaprzeczy, powie, że profesor będzie, tylko później - wtedy zamówiłby kawę i zaczekał. Coś mu jednak mówiło, że będzie musiał ponownie napisać do Carsberga; a może to on zdążył mu już wysłać list z proponowanym innym terminem spotkania.
Zamiarem Mikkela nie było przeszkodzić ciemnowłosej w posiłku - może pierwszym tego dnia, jeśli przypominała choć trochę jego samego z czasów akademickich, czyli nadgorliwego studenta, dla którego ambicja była wszystkim - nie mógł jednak czekać aż skończy jeść, szczególnie, że wyraźnie się jej nie spieszyło. Spojrzała na niego dopiero po chwili. Ryzykował podchodząc do niej, bo przecież mogła nawet nie znać tego nazwiska, mogła nie mieć z nim zajęć, studiować zupełnie coś innego.
Odpowiedź dziewczyny go rozczarowała. Miał nadzieję, że będzie inna. Naturalnie, nie było w tym ani grama jej winy, po urażonym tonie głosu Guldbrandsen jął przypuszczać, że i ona przyszła do profesora Carsberga na konsultacje, która się nie odbyła i najwyraźniej nie odbędzie.
- Obawiam się, że przekazać można jedynie wiadomość, że czekałem na niego ze sprawą raczej pilną… - odpowiedział Mikkel po chwili wahania, przyglądając się urodziwej twarzy dziewczyny, która taksowała go spojrzeniem, opierając przy tym brodę o dłoń. - Jest pani jego studentką? - upewnił się. Wyglądała na tyle młodo, że nie wziął ją za pracownicę naukową Instytutu; ciężko mu było oszacować. - Nie wiem, czy będzie mi pani w stanie pomóc, chyba, że zna się pani na rytuałach zakazanych... - stwierdził z powątpiewaniem. Nie zamierzał, rzecz jasna, ujmować jej wiedzy, umiejętności i kompetencji, nie bez powodu jednak potrzebował konsultacji z samym profesorem. Mikkel szczerze wątpił, aby przypadkowo poznana studentka była w stanie udzielić mu takich informacji - o rytuałach zakazanych na Eihwaz przecież nie nauczano, stanowiły one odrębny obiekt naukowego zainteresowania Carsberga. A może się mylił? Zrezygnowanie nasunęły mu na język te słowa, wypowiedziane niemal w żartobliwym tonie.
- Rozumiem więc, ze nie radzi pani na niego czekać? - spytał z wyraźnym zawodem w głosie. Łudził się, że kobieta jeszcze zaprzeczy, powie, że profesor będzie, tylko później - wtedy zamówiłby kawę i zaczekał. Coś mu jednak mówiło, że będzie musiał ponownie napisać do Carsberga; a może to on zdążył mu już wysłać list z proponowanym innym terminem spotkania.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard Wto 21 Lis - 13:58
Zapach kafeterii nieodzownie kojarzył jej się ze zbawieniem. Nieważne jaka to kafeteria była i gdzie się znajdowała, była po prostu słodką obietnicą chwili wytchnienia i ciepłego posiłku. To, jakiej jakości był ten posiłek, było już zupełnie innym tematem, który czasami stawał się zbyt przykry, by się nad nim zastanawiać. Ida zwyczajnie cieszyła się, że jedzenie serwowane w tej konkretnej było zjadliwe, a niekiedy nawet i smaczne. Była również zdania, że gdyby nie tego typu przybytki, już dawno umarłaby z głodu, w tej kwestii mogąc przybić sobie z Mikkelem piątkę. Z tym, że ona niekoniecznie posiadała antytalent, co zwyczajnie nie zniżała się do poziomu zaspokajania najważniejszych swoich potrzeb i gotowania dla własnych korzyści. W kuchni którą dzieliła z Lasse albo szukała butelek alkoholu, albo podlewała kwiatki.
Ida też nigdy nie określiłaby się mianem nadgorliwego studenta. Była umiarkowanie entuzjastyczna, jeśli chodziło o swoją edukację. Chciała, żeby mama była z niej dumna na tyle, by dała jej święty spokój i jak do tej pory, realizacja tego planu szła jej lepiej jak gorzej. Często i gęsto jednak obierała drogę na skróty, która pozwalała jej z odpowiednią częstotliwością zaglądać do miejsc, gdzie mogła zaspokoić głód bez poświęcania cennego czasu na przygotowywanie posiłków.
- Konsultuję u niego doktorat - odpowiedziała krótko, mrużąc oczy w krótkim uśmiechu. Przez moment wyglądała, jakby nad czymś się zastanawiała, aż w końcu odsunęła, opierając plecy o krzesło i w ten sposób jakby lekko rozluźniając.
- Nie na tyle, by kogokolwiek mogło to niepokoić - uśmiechnęła się do niego zaczepnie. - Obszarem mojego zainteresowania była magia rytualna, jednak w ramach pracy doktoranckiej zgłębiam ich mniej przyjazną czy urokliwą stronę - najwyraźniej poczuła się w obowiązku jakkolwiek to wyjaśnić. Jej pierwsze słowa, nawet jeżeli rzucone w żartobliwym tonie, przez niektórych mogły zostać zinterpretowane opatrznie i przysporzyć jej niepotrzebnych problemów, a tego absolutnie sobie nie życzyła.
- Więc... może jednak będę w stanie jakoś pomóc? Bo profesor niestety, jak już mówiłam, raczej się dzisiaj już nie pojawi - poruszony przez niego temat wyraźnie ją zainteresował i prawdę powiedziawszy, to właśnie ta ciekawość sprawiała, że spojrzenie nie opadło jeszcze na poprzednio studiowaną książkę, a palce nie przewróciły stronnic, by otworzyć tę ostatnio czytaną. Zamiast tego, sięgnęły do stojącego obok talerzyka kubka z herbatą, z którego upiła łyk.
Ida też nigdy nie określiłaby się mianem nadgorliwego studenta. Była umiarkowanie entuzjastyczna, jeśli chodziło o swoją edukację. Chciała, żeby mama była z niej dumna na tyle, by dała jej święty spokój i jak do tej pory, realizacja tego planu szła jej lepiej jak gorzej. Często i gęsto jednak obierała drogę na skróty, która pozwalała jej z odpowiednią częstotliwością zaglądać do miejsc, gdzie mogła zaspokoić głód bez poświęcania cennego czasu na przygotowywanie posiłków.
- Konsultuję u niego doktorat - odpowiedziała krótko, mrużąc oczy w krótkim uśmiechu. Przez moment wyglądała, jakby nad czymś się zastanawiała, aż w końcu odsunęła, opierając plecy o krzesło i w ten sposób jakby lekko rozluźniając.
- Nie na tyle, by kogokolwiek mogło to niepokoić - uśmiechnęła się do niego zaczepnie. - Obszarem mojego zainteresowania była magia rytualna, jednak w ramach pracy doktoranckiej zgłębiam ich mniej przyjazną czy urokliwą stronę - najwyraźniej poczuła się w obowiązku jakkolwiek to wyjaśnić. Jej pierwsze słowa, nawet jeżeli rzucone w żartobliwym tonie, przez niektórych mogły zostać zinterpretowane opatrznie i przysporzyć jej niepotrzebnych problemów, a tego absolutnie sobie nie życzyła.
- Więc... może jednak będę w stanie jakoś pomóc? Bo profesor niestety, jak już mówiłam, raczej się dzisiaj już nie pojawi - poruszony przez niego temat wyraźnie ją zainteresował i prawdę powiedziawszy, to właśnie ta ciekawość sprawiała, że spojrzenie nie opadło jeszcze na poprzednio studiowaną książkę, a palce nie przewróciły stronnic, by otworzyć tę ostatnio czytaną. Zamiast tego, sięgnęły do stojącego obok talerzyka kubka z herbatą, z którego upiła łyk.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard Wto 21 Lis - 13:59
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Dla ich dwójka zatem miejsca takie jak te były zbawieniem. Mikkel, pomimo szczerych chęci, gotować po prostu nie potrafił i wychodziło mu to więcej niż źle, choć zazwyczaj twierdził, że nie ma antytalentów i człowiek po prostu niewystarczająco się stara; Idzie zaś ich po prostu brakowało. Pod względem podejścia do nauki mocno się jednak różnili. Guldbransen, choć chciał, aby ojciec był z niego dumny i studiował, później pracował dla niego, to urodził się po prostu z chorobliwą wręcz ambicją. Jeszcze przed śmiercią ojca, jako dziecko i później nastolatek, przykładał się do nauki zdecydowanie bardziej, niż ktokolwiek tego po nim oczekiwał. Od samego początku był prymusem i sam się na siebie złościł, kiedy otrzymywał ocenę inną niż najwyższą. Sam sobie wyznaczał nieosiągalne dla niektórych cele i wypruwał sobie żyły, aby je osiągnąć - inaczej dręczyło go sumienie i chorobliwy perfekcjonizm. Zapewne gdyby jego życie potoczyło się tak jak sobie życzył, gdyby ślepcy nie pokrzyżowali planów mordując Frederika Guldbrandsena to ścieżki zawodowe i naukowe jego i panny Nørgaard byłyby zaskakująco podobne, choć wciąż mocno różniłyby ich intencje i motywacja. Sam przecież planował studiować magię runiczną, aby w dorosłości podobnie jak ojciec łamać klątwy. Pewnie sam podjąłby studia IV stopnia, co wykluczał staż i praca w Kruczej Straży, gdzie pragnął dostać się jak najszybciej.
Frida powtarzała jednak, że tak miało być i nie da się oszukać przeznaczenia. W to niekiedy wątpił.
- Och, rozumiem. Gratuluję - odpowiedział Guldbrandsen, w zdziwieniu unosząc lekko brwi; wziął ją za studentkę III stopnia, wyglądała na młodszą. To wszystko. Doktorat u profesora Carsberga to nie byle co. Musiała być utalentowana i myśl ta zatrzymała Mikkela przy jej stoliku, powstrzymała od wyjścia z zawiedzioną miną - szczególnie kolejne słowa, wypowiedziane zaczepnym tonem, z uśmiechem na ustach, choć obszar jej zainteresowania bynajmniej nie powinien przywoływać radości.
- Może będzie pani - mruknął w zastanowieniu. Jeśli rzeczywiście pisała o tym doktorat, zgłębiając tajemnice zakazanej magii w celach naukowych, mogła mu co nieco podpowiedzieć - jeśli to będzie niewystarczające, będzie musiał umówić spotkanie z jej promotorem raz jeszcze. Mikkel zdecydował się więc zająć krzesło naprzeciwko niej, aby nie stać tak nad kobietą, sprawiając parszywe wrażenie.
- Mikkel Guldbransen - przedstawił jej się, wyciągając ku kobiecie rękę przez stół. - Co może mi pani zatem powiedzieć o rytuale schronienia? Są sposoby, aby go złamać? - spytał, od razu przechodząc do rzeczy, ogniskując na twarzy Idy badawcze spojrzenie.
Frida powtarzała jednak, że tak miało być i nie da się oszukać przeznaczenia. W to niekiedy wątpił.
- Och, rozumiem. Gratuluję - odpowiedział Guldbrandsen, w zdziwieniu unosząc lekko brwi; wziął ją za studentkę III stopnia, wyglądała na młodszą. To wszystko. Doktorat u profesora Carsberga to nie byle co. Musiała być utalentowana i myśl ta zatrzymała Mikkela przy jej stoliku, powstrzymała od wyjścia z zawiedzioną miną - szczególnie kolejne słowa, wypowiedziane zaczepnym tonem, z uśmiechem na ustach, choć obszar jej zainteresowania bynajmniej nie powinien przywoływać radości.
- Może będzie pani - mruknął w zastanowieniu. Jeśli rzeczywiście pisała o tym doktorat, zgłębiając tajemnice zakazanej magii w celach naukowych, mogła mu co nieco podpowiedzieć - jeśli to będzie niewystarczające, będzie musiał umówić spotkanie z jej promotorem raz jeszcze. Mikkel zdecydował się więc zająć krzesło naprzeciwko niej, aby nie stać tak nad kobietą, sprawiając parszywe wrażenie.
- Mikkel Guldbransen - przedstawił jej się, wyciągając ku kobiecie rękę przez stół. - Co może mi pani zatem powiedzieć o rytuale schronienia? Są sposoby, aby go złamać? - spytał, od razu przechodząc do rzeczy, ogniskując na twarzy Idy badawcze spojrzenie.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard Wto 21 Lis - 13:59
Żałował, że w wąskiej szufladzie swojego biurka nie chował piersiówki. Ależ byłoby pięknie, gdyby czas tak po prostu się zatrzymał, a on mógł zakropić swoją herbatę odrobiną rumu, wyciągnąć gazetę i wreszcie doznać tego mitycznego ułamku świętego spokoju. Niedobór godzin w dobie był wynikiem przesadnego roztrzepania Carsberga, miał bowiem pamięć równie beznadziejną, co umiejętność dotrzymywania umów, terminów i obietnic. Dla profesora czas płynął zbyt szybko, widywany był więc najczęściej w biegu, z rozwianymi włosami skacząc od gabinetu do gabinetu, od sali wykładowej do sali, wciąż coś załatwiając. Często zapominał o wykładach, jeszcze częściej o własnych doktorantach, ale nie można mu było odmówić ogromnej wiedzy, być może tylko przez nią wszystkie niedociągnięcia uchodziły mu płazem.
Poprawiwszy okulary lekko zsuwające się z nosa, oddał papiery doktorantowi, polecając mu by zaniósł je sekretarce, następnie pośpiesznie przemierzył korytarz, w poszukiwaniu następnego miejsca, gdzie miał coś do załatwienia, a o czym rzecz jasna zapomniał. Rzadko kiedy przyjmował gości do swojego gabinetu, głównie z czysto pragmatycznych powodów - gdyby to robił, miałby pod drzwiami dwa tuziny studentów i innych nieszczęśników, dla których najzwyczajniej pod słońcem nie miał czasu. Umawianie spotkań w każdej innej części Instytutu pozwalało mu na gapiostwo, pomijanie najmniej zdeterminowanych osobników na rzecz załatwiania najpilniejszych spraw.
Zjawił się w kafeterii właściwie przypadkiem, wstępując po dodatkowy zastrzyk kofeiny, zapomniał zarówno o Idzie, jak i Mikkelu oraz pozostałych czterech spotkaniach, jakie miały go czekać tego dnia.
- Panna Bergel. - Zatrzymał się koło Idy, uświadomiwszy sobie, że był z nią na dziś umówiony. - Nie, Ladesvik - poprawił się, choć nadal nazwisko nie do końca kliknęło w trybikach jego umysłu. Nie, Ladesvik studiowała rok niżej. - Nørgaard! - trafił w końcu zadowolony z samego siebie, choć nadal patrzył na nią tak, jakby marzył, aby faktycznie była kimś zupełnie innym. Nie miał na to czasu. Nie dziś, nie w tym miesiącu, nawet w tym roku. W końcu podrapał się po zaroście, po czym wyciągnął z kieszeni kamizelki staromodny zegarek, zaczepiony z jeden z błyszczących guzików. Mógł spróbować upchnąć konsultacje teraz, jeśli odpowiednio by się streścili, zdążyłby na spotkanie z Profesorem Gyllenhaalem, nie zaliczając przy tym większego poślizgu. Przecież godzina spóźnienia nie uchodziła podobno za zniewagę, wręcz odwrotnie była w dobrym guście. A może chodziło o pół godziny? Dziesięć minut? Nie miał czasu, by się nad tym porządniej zastanowić. Już chciał zaprosić Idę do sali, gdy zorientował się o obecności dotychczas zupełnie obojętnego mu towarzysza dziewczyny. Pogrążony we własnym świecie, potrzebował chwili, by uświadomić sobie, że i z nim był tego popołudnia umówiony. - Niech mnie Búri kopnie, panie… Guldbrandsen. Z panem również miałem się dziś widzieć, prawda? - Był człowiekiem zbyt nierozgarniętym, aby choć spróbować ukryć rozczarowanie w głosie. - Panno Bergel, proszę odwiedzić mnie jutro. - Po chwili skinął na dziewczynę, niemo syglalizując, żeby ustąpiła mu miejsca. - W czym mogę pomóc, panie Guldbrandsen? - Zapytał, siadając na miejscu Nørgaard, gdy ta oddaliła się odrobinę, zapewne nie darując mu poirytowanego spojrzenia.
Poprawiwszy okulary lekko zsuwające się z nosa, oddał papiery doktorantowi, polecając mu by zaniósł je sekretarce, następnie pośpiesznie przemierzył korytarz, w poszukiwaniu następnego miejsca, gdzie miał coś do załatwienia, a o czym rzecz jasna zapomniał. Rzadko kiedy przyjmował gości do swojego gabinetu, głównie z czysto pragmatycznych powodów - gdyby to robił, miałby pod drzwiami dwa tuziny studentów i innych nieszczęśników, dla których najzwyczajniej pod słońcem nie miał czasu. Umawianie spotkań w każdej innej części Instytutu pozwalało mu na gapiostwo, pomijanie najmniej zdeterminowanych osobników na rzecz załatwiania najpilniejszych spraw.
Zjawił się w kafeterii właściwie przypadkiem, wstępując po dodatkowy zastrzyk kofeiny, zapomniał zarówno o Idzie, jak i Mikkelu oraz pozostałych czterech spotkaniach, jakie miały go czekać tego dnia.
- Panna Bergel. - Zatrzymał się koło Idy, uświadomiwszy sobie, że był z nią na dziś umówiony. - Nie, Ladesvik - poprawił się, choć nadal nazwisko nie do końca kliknęło w trybikach jego umysłu. Nie, Ladesvik studiowała rok niżej. - Nørgaard! - trafił w końcu zadowolony z samego siebie, choć nadal patrzył na nią tak, jakby marzył, aby faktycznie była kimś zupełnie innym. Nie miał na to czasu. Nie dziś, nie w tym miesiącu, nawet w tym roku. W końcu podrapał się po zaroście, po czym wyciągnął z kieszeni kamizelki staromodny zegarek, zaczepiony z jeden z błyszczących guzików. Mógł spróbować upchnąć konsultacje teraz, jeśli odpowiednio by się streścili, zdążyłby na spotkanie z Profesorem Gyllenhaalem, nie zaliczając przy tym większego poślizgu. Przecież godzina spóźnienia nie uchodziła podobno za zniewagę, wręcz odwrotnie była w dobrym guście. A może chodziło o pół godziny? Dziesięć minut? Nie miał czasu, by się nad tym porządniej zastanowić. Już chciał zaprosić Idę do sali, gdy zorientował się o obecności dotychczas zupełnie obojętnego mu towarzysza dziewczyny. Pogrążony we własnym świecie, potrzebował chwili, by uświadomić sobie, że i z nim był tego popołudnia umówiony. - Niech mnie Búri kopnie, panie… Guldbrandsen. Z panem również miałem się dziś widzieć, prawda? - Był człowiekiem zbyt nierozgarniętym, aby choć spróbować ukryć rozczarowanie w głosie. - Panno Bergel, proszę odwiedzić mnie jutro. - Po chwili skinął na dziewczynę, niemo syglalizując, żeby ustąpiła mu miejsca. - W czym mogę pomóc, panie Guldbrandsen? - Zapytał, siadając na miejscu Nørgaard, gdy ta oddaliła się odrobinę, zapewne nie darując mu poirytowanego spojrzenia.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard Wto 21 Lis - 13:59
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Kobieta uścisnęła jego dłoń, lecz nie dane było Mikkelowi usłyszeć odpowiedzi na pytanie. W momencie, kiedy zrezygnowany zdecydował się spróbować znaleźć odpowiedź u doktorantki, łudząc się, że zdążyła od swojego promotora wyłudzić choć odrobinę wiedzy o rytuale schronienia, wnet niespodziewanie wkroczył on - profesor Carsberg, szkoda, że nie cały na biało. Ważne, że w ogóle. Ciemne brwi Mikkela uniosły się w wyrazie zdziwienia, takież też spojrzenie, pytające posłał siedzącej przy stoliku Idzie, ona wydawała się jednak nie mniej zaskoczona całym zajściem.
- Co za niespodzianka... - mruknął, odchrząkując po tym lekko, jakby chciał zaznaczyć swoją obecność; wydawało mu się, że profesor go nie zauważył lub wziął za jednego ze swoich studentów. Wydało mu się to jeszcze bardziej prawdopodobne, kiedy Carsberg gmerał w pamięci, by odnaleźć właściwe nazwisko dziewczyny, z którą powinien przecież widywać się dość często. Chyba. Przynajmniej tak mu się wydawało, lecz nie miał doświadczenia z nauką na IV stopniu. Edukację zakończył na trzecim i wspominając pisanie własnej pracy dyplomowej miał w pamięci raczej częste spotkania ze swoim prowadzącym. Może jednak Guldbrandsen, jako pilny student i złote dziecko nie był najlepszym przykładem relacji student-promotor, bo ze swoją ambicją i perfekcjonizmem wyłamywał się ze standardów studenckich.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy zabrzmiało w ustach profesora jego właściwe nazwisko. Kąciki ust Mikkela zadrżały przez również i pytającą nutę w jego głosie. Nie powinno tak być, poczuł się jednak nieco rozbawiony całym zajściem, choć w powodzie umówienia tego spotkania i jego przybycia do Instytutu Kenaz nie było nic zabawnego, ani trochę.
- Tak, Guldbrandsen, profesorze. Cieszę się, że pana widzę - odparł, podając galdrowi dłoń w geście przywitania, zerkając na Idę, która została bezceremonialnie odprawiona. - Miło było poznać - rzucił doktorantce na pożegnanie, szczerze współczując takiego obrotu sytuacji, lecz nie mógł sobie pozwolić na to, by odstąpić ten cenny czas w napiętym grafiku Carsberga. Już i tak dość się namęczył, aby wyprosić to spotkanie. Przypuszczał, że profesor zaprosi go do gabinetu, poszedł jednak za jego przykładem i usiadł przy stoliku. Kafeteria i tak była o tej porze już pusta.
- Profesorze, przejdę do rzeczy, rozumiem, że jest pan niezwykle zajętym człowiekiem. Tak jak wspominałem w swoim liście, potrzebuję rady w sprawie, którą… Badam powiedzmy. Chodzi mi o rytuał schronienia. Jak on dokładnie działa? Istnieją sposoby, aby go złamać?
- Co za niespodzianka... - mruknął, odchrząkując po tym lekko, jakby chciał zaznaczyć swoją obecność; wydawało mu się, że profesor go nie zauważył lub wziął za jednego ze swoich studentów. Wydało mu się to jeszcze bardziej prawdopodobne, kiedy Carsberg gmerał w pamięci, by odnaleźć właściwe nazwisko dziewczyny, z którą powinien przecież widywać się dość często. Chyba. Przynajmniej tak mu się wydawało, lecz nie miał doświadczenia z nauką na IV stopniu. Edukację zakończył na trzecim i wspominając pisanie własnej pracy dyplomowej miał w pamięci raczej częste spotkania ze swoim prowadzącym. Może jednak Guldbrandsen, jako pilny student i złote dziecko nie był najlepszym przykładem relacji student-promotor, bo ze swoją ambicją i perfekcjonizmem wyłamywał się ze standardów studenckich.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy zabrzmiało w ustach profesora jego właściwe nazwisko. Kąciki ust Mikkela zadrżały przez również i pytającą nutę w jego głosie. Nie powinno tak być, poczuł się jednak nieco rozbawiony całym zajściem, choć w powodzie umówienia tego spotkania i jego przybycia do Instytutu Kenaz nie było nic zabawnego, ani trochę.
- Tak, Guldbrandsen, profesorze. Cieszę się, że pana widzę - odparł, podając galdrowi dłoń w geście przywitania, zerkając na Idę, która została bezceremonialnie odprawiona. - Miło było poznać - rzucił doktorantce na pożegnanie, szczerze współczując takiego obrotu sytuacji, lecz nie mógł sobie pozwolić na to, by odstąpić ten cenny czas w napiętym grafiku Carsberga. Już i tak dość się namęczył, aby wyprosić to spotkanie. Przypuszczał, że profesor zaprosi go do gabinetu, poszedł jednak za jego przykładem i usiadł przy stoliku. Kafeteria i tak była o tej porze już pusta.
- Profesorze, przejdę do rzeczy, rozumiem, że jest pan niezwykle zajętym człowiekiem. Tak jak wspominałem w swoim liście, potrzebuję rady w sprawie, którą… Badam powiedzmy. Chodzi mi o rytuał schronienia. Jak on dokładnie działa? Istnieją sposoby, aby go złamać?
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny: I. Nørgaard Wto 21 Lis - 14:01
Wychodził z założenia, że istniały dwa rodzaje informacji - te niepotrzebnie zaśmiecające umysł, zagracające jego powierzchnię, oraz takie, które należało pieczołowicie pielęgnować. Nazwiska studentów znajdowały się w tej drugiej kategorii, czasem zdarzało mu się nawet mylić imiona wieloletnich współpracowników. Każdy przywykł, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Potrząsnął rękę Mikkela, chwilę później ponownie poprawiając wiecznie zsuwające się z nosa okrągłe okulary. Być może faktycznie, nadmieniał w liście co nieco o powodzie swojej wizyty, choć nie potrafił jednoznacznie przywołać treści korespondencji.
Nie odpowiedział od razu, potrzebował chwili, by zastanowić się nad zadanym pytaniem. Swojego czasu prowadził szczegółowe badania nad rytuałami zakazanymi, oficer niewątpliwie trafił w dobre miejsce z takowymi wątpliwościami. Jednocześnie był nieco zdziwiony, wydawało mu się, że wiedza dotycząca jego działania, w szczególności dla przedstawicieli Kruczej Straży leżała w granicach podstawowej wiedzy.
- To rytuał zakazany, z czego pewnie świetnie zdaje sobie pan sprawę. - Uśmiechnął się lekko, niemal pobłażliwie. - Niezwykle trudny i czasochłonny do wykonania. Wymaga odwiedzenia trzech świątyni, koniecznie poświęconych rożnym bogom - wyjaśnił, robiąc krótką pauzę, aby znów spojrzeć na tarczę zegarka. - Jego powodzenie oprócz względnej pobożności, wymaga też obycia z podstawami alchemii. I odrobiny obłędu. Widzi pan, należy sporządzić eliksir z ludzkiej ręki. Podobno im świeższa, tym lepsza. - Uśmiechnął się, zupełnie jakby rzucił właśnie bardzo śmiesznym żarcikiem. - Z niej i kilku innych składników warzy się miksturę, którą następnie należy się skropić. Jego działanie sięga siedmiu dni, teoretycznie niedostateczna biegłość w wykonaniu skutkuje całkowitym niepowodzeniem, a nie osłabionymi wynikami. - Podręcznikową część mieli za sobą, a raczej jej pobieżne streszczenie. Druga część pytania Guldbrandsena stanowiła już niestety większy problem. Osobistą naukową porażkę Carsberga, z którą nadal nie umiał się całkiem pogodzić. - Obawiam się drogi panie, że jak z samej nazwy wynika, nie jest to klątwa. Rytuałów z reguły nie można po prostu złamać. - Nieśpiesznie zdjął okulary, opierając łokieć o stolik i pocierając się po nasadzie nosa. - Smutna prawda jest taka, że jeśli rytuał został wykonany z powodzeniem, nauka nie znalazła jeszcze sposobu, by wykryć osobę spowitą jego działaniem. Osobiście byłem świadkiem nieskuteczności zaklęć i map - przyznał, spoglądając na mężczyznę. - [b]Przykro mi, panie Guldbrandsen. Kiedyś pewnie uda nam się znaleźć sposób, obecnie mogę jedynie rozłożyć ręce i liczyć, że ludzie będą pilnowali swoich dłoni.
Potrząsnął rękę Mikkela, chwilę później ponownie poprawiając wiecznie zsuwające się z nosa okrągłe okulary. Być może faktycznie, nadmieniał w liście co nieco o powodzie swojej wizyty, choć nie potrafił jednoznacznie przywołać treści korespondencji.
Nie odpowiedział od razu, potrzebował chwili, by zastanowić się nad zadanym pytaniem. Swojego czasu prowadził szczegółowe badania nad rytuałami zakazanymi, oficer niewątpliwie trafił w dobre miejsce z takowymi wątpliwościami. Jednocześnie był nieco zdziwiony, wydawało mu się, że wiedza dotycząca jego działania, w szczególności dla przedstawicieli Kruczej Straży leżała w granicach podstawowej wiedzy.
- To rytuał zakazany, z czego pewnie świetnie zdaje sobie pan sprawę. - Uśmiechnął się lekko, niemal pobłażliwie. - Niezwykle trudny i czasochłonny do wykonania. Wymaga odwiedzenia trzech świątyni, koniecznie poświęconych rożnym bogom - wyjaśnił, robiąc krótką pauzę, aby znów spojrzeć na tarczę zegarka. - Jego powodzenie oprócz względnej pobożności, wymaga też obycia z podstawami alchemii. I odrobiny obłędu. Widzi pan, należy sporządzić eliksir z ludzkiej ręki. Podobno im świeższa, tym lepsza. - Uśmiechnął się, zupełnie jakby rzucił właśnie bardzo śmiesznym żarcikiem. - Z niej i kilku innych składników warzy się miksturę, którą następnie należy się skropić. Jego działanie sięga siedmiu dni, teoretycznie niedostateczna biegłość w wykonaniu skutkuje całkowitym niepowodzeniem, a nie osłabionymi wynikami. - Podręcznikową część mieli za sobą, a raczej jej pobieżne streszczenie. Druga część pytania Guldbrandsena stanowiła już niestety większy problem. Osobistą naukową porażkę Carsberga, z którą nadal nie umiał się całkiem pogodzić. - Obawiam się drogi panie, że jak z samej nazwy wynika, nie jest to klątwa. Rytuałów z reguły nie można po prostu złamać. - Nieśpiesznie zdjął okulary, opierając łokieć o stolik i pocierając się po nasadzie nosa. - Smutna prawda jest taka, że jeśli rytuał został wykonany z powodzeniem, nauka nie znalazła jeszcze sposobu, by wykryć osobę spowitą jego działaniem. Osobiście byłem świadkiem nieskuteczności zaklęć i map - przyznał, spoglądając na mężczyznę. - [b]Przykro mi, panie Guldbrandsen. Kiedyś pewnie uda nam się znaleźć sposób, obecnie mogę jedynie rozłożyć ręce i liczyć, że ludzie będą pilnowali swoich dłoni.
Mikkel Guldbrandsen
04.12.2000 – Kafeteria uniwersytecka – M. Guldbrandsen & Bezimienny Wto 21 Lis - 14:01
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę - odparł Guldbrandsen, kiwając głową; nie był żółtodziobem, o starożytnych runach, rytuałach i magii runicznej miał wiedzę więcej niż podstawową, lecz gdyby sprawa nie była znacznie bardziej skomplikowana, nie prosiłby o konsultację wybitnego znawcę i badacza rytuałów zakazanych. Zależało mu na wiedzy i poradzie Carsberga, dlatego pozostawił bez komentarza jego ciągłe zerkanie na zegarek, jakby go poganiał i chciał odejść czym prędzej, z niezmiennie uprzejmym uśmiechem trwając po drugiej stronie stolika. Słuchał go uważnie, choć na początku profesor objaśniał mu rzeczy naprawdę podstawowe, jakby miał do czynienia ze studentem pierwszego roku. Nie wyprowadzał go z błędu, nie denerwował, wciąż pamiętał, że wykładowcy akademiccy bywali... cóż, zdecydowanie bardziej kapryśni i zmienni niż kobiety w tych trudnych dniach miesiąca.
- Tak, tak, to wiem... - potwierdził Mikkel, skinąwszy głową, niecierpliwiąc się już nieco.
Odpowiedź na drugie pytanie nie zaskoczyła go, właściwie tego się spodziewał, nie mniej jednak poczuł wciąż lekkie rozczarowanie. Liczył na to, że profesor będzie miał chociażby zalążek, pomysł, teorię na to, co mogłoby pomóc w zlokalizowaniu... Cokolwiek dzięki czemu mógłby wpaść na jakiś trop. Wypytywał więc dalej. O eliksir, o trzy świątynie, o ewentualne ślady jakie mógł pozostawić po sobie rytuał. Carsberg wydawał się coraz bardziej podirytowany mnożącymi się pytaniami, na które nie miał innej odpowiedzi niż: przykro mi, panie Guldbrandsen. Właściwie gdyby wcale się nie pojawił w uczelnianej kafeterii, ostatecznie wyszłoby na to samo. Guldbrandsen opuścił budynek Instytutu wiedząc wciąż tyle samo, co kilka godzin wcześniej, czyli niewiele.
Mikkel i Bezimienny z tematu
- Tak, tak, to wiem... - potwierdził Mikkel, skinąwszy głową, niecierpliwiąc się już nieco.
Odpowiedź na drugie pytanie nie zaskoczyła go, właściwie tego się spodziewał, nie mniej jednak poczuł wciąż lekkie rozczarowanie. Liczył na to, że profesor będzie miał chociażby zalążek, pomysł, teorię na to, co mogłoby pomóc w zlokalizowaniu... Cokolwiek dzięki czemu mógłby wpaść na jakiś trop. Wypytywał więc dalej. O eliksir, o trzy świątynie, o ewentualne ślady jakie mógł pozostawić po sobie rytuał. Carsberg wydawał się coraz bardziej podirytowany mnożącymi się pytaniami, na które nie miał innej odpowiedzi niż: przykro mi, panie Guldbrandsen. Właściwie gdyby wcale się nie pojawił w uczelnianej kafeterii, ostatecznie wyszłoby na to samo. Guldbrandsen opuścił budynek Instytutu wiedząc wciąż tyle samo, co kilka godzin wcześniej, czyli niewiele.
Mikkel i Bezimienny z tematu
when I say innocent
I should say naive
I should say naive