:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici
3 posters
Esteban Barros
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Sro 7 Cze - 18:54
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
20.03.2001
Wystarczyła jedna kąpiel w skandynawskim jeziorze, by Esteban nauczył się, że zdecydowanie nie mógł pozwalać sobie na wskoczenie w gadzią skórę i zanurzenie na chwilę czy dwie tak, jak robił to w domu. Brazylijskie słońce otulało ciepłem jak kokonem, na pieprz wysuszając ubrania oraz włosy w czasie, który zajmowało znalezienie na trawie odpowiedniego miejsca oraz wystawienie twarzy w górę, skandynawskie z kolei... Blanca, Nita albo Sal spojrzeliby na niego z westchnieniem, gdyby próbował przy nich w jakiś sposób rozróżniać i sugerować, że ciała niebieskie nie były identyczne, z jakiegokolwiek miejsca na ziemi się na nie patrzyło. Zachował więc dla siebie myśli, że skandynawskie słońce wydawało się jakieś… Chorowite. Nie potrafił się do niego przyzwyczaić od miesięcy, choć prawdę powiedziawszy mogła to być zwykła tęsknota za domem – Midgard stanowił tylko przystanek, jeden z wielu na drodze do astronomicznych odkryć Yamileth oraz jej zespołu.
Chociaż, jakie mogły być powiązania starych kamieni, które wyciągnął z jeziora raptem kilka dni wcześniej, a gwiazdami, Esteban kompletnie nie wiedział. Całe szczęście nie on miał odczytywać z nich tajemnice, a jedynie pilnować, by tym którzy to potrafili, nie spadł z głowy ani jeden włos. No i okazjonalnie dostarczać im nowe okazy artefaktów, nawet z dna zimnych jak lód jezior, co doskonale zapętlało w jego głowie jednoosobową dyskusję o słońcu.
Słońcu, które mogłoby się chociaż odrobinę rozkręcić, stwierdził sam do siebie, zduszając głośne kichnięcie w szaliku – babcia dostałaby zawału, gdyby wiedziała, że jej ciężka praca została ostatnio sprowadzona do roli gloryfikowanej chusteczki. Wzdychając krótko, Es wyłuskał z kieszeni paczkę papierosów i wsunął jednego do ust, odruchowo przytrzymując zębami koniec filtra. Stara, plastikowa zapalniczka w kolorze wytartej czerwieni zarzęziła raz, drugi, zanim wreszcie zdecydowała się wyprodukować mały płomień – zdecydowanie bardziej ekonomicznym byłoby używać odpowiedniego zaklęcia, ale zwierzęca część mężczyzny zwyczajnie ognia nie lubiła. Syczała na ten z zapalniczki, ale jakoś go tolerowała, na taki który wystrzeliłby z własnej dłoni stawiała zdecydowane weto.
- Uwaga z popiołem!
Uniósł lekko rękę na znak, że oczywiście uważał – zasuszony księgarz nie wyglądał na przekonanego, dłuższą chwilę ostro spoglądając na Esa, wzrokiem wręcz śledząc ruch jego dłoni sięgającej do papierosa. Stawały mu od tego drobne włoski na karku, jakby znowu był uczniakiem wywoływanym do tablicy podczas zajęć, których nie znosił.
- Ma pan coś na temat zaawansowanych zaklęć przemiany? I jakiś leksykon porównujący magiczne frazy nordyckie i łacińskie? – spytał spokojnie, wywołując najpierw lekkie uniesienie brwi na twarzy staruszka, a potem jego intensywne przeglądanie półek i półeczek składających się na wysłużone stoisko, wraz z mamrotaniem mającym ułatwić zlokalizowanie tytułów, które przyszły mu do głowy.
Pomyśleć, że Barros chciał tylko na jakiś czas uwolnić się od harmideru, jaki zapanował w mieszkaniu opanowanym przez oszalałych naukowców – to się nazywa brainstorming, Es! – pokontemplować w ciszy stragany i witrynki...
- Pan sobie przejrzy – oznajmił księgarz, wkładając mężczyźnie w ręce ciężki stos. Balansując nieco wytartymi tomami, Es podziękował krótko, wspierając się ramieniem o jeden z rogów straganu i ostrożnie przeglądając wygrzebane przez staruszka tytuły.
Isabella de' Medici
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Pon 12 Cze - 0:09
Isabella de' MediciWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Zawód : koroner w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : szczur
Atuty : odporny (II), awanturnik (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 23 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 20
Już trzeci raz dzisiaj powtarzała sobie, że powinna wziąć urlop. Od nadmiaru pracy zapominała, jak się nazywa, a przecież w lutym była z Ivarem w podróży do Włoch. Powinna być wypoczęta, z naładowanymi bateriami do pracy, ale w praktyce te baterie wytrzymały natłok obowiązków przez pierwszy tydzień. Wakacje były zdecydowanie zbyt krótkie, żeby mogła w pełni się zregenerować, ale jest to dla nich nauka na przyszłość. Z drugiej strony w obecnej sytuacji ciężko będzie im wyskrobać więcej niż tydzień wolnego i to w tym samym czasie. Obowiązków tylko przybywało, aż zaczęła się zastanawiać, czy władze planują zwiększyć ilość etatów, żeby odciążyć przynajmniej tych, którzy próbują rozpracować zaginięcia i morderstwa w Midgardzie.
Sama miała do czynienia z tą sprawą częściej, niż by sobie tego życzyła, analizując niemal każdy ze zgonów, ale jednak nie brała czynnego udziału w szukaniu i łapaniu przestępców. Nie ona była na pierwszej linii frontu, a jednak starała się być przydatna. Tym bardziej wizja wakacji w tak kryzysowym momencie dla mieszkańców Midgardu pod względem moralnym wydawała jej się egoistyczna. Poza tym była zbyt pochłonięta, tym co się działo, angażując się dodatkowo w sprawy poboczne, które nie otrzymywały należytej ilości uwagi przez ogólne zamieszanie i inne wartościowanie priorytetów. Dzięki swojemu zaangażowaniu kolejny dzień z rzędu wyrabiała nadgodziny i wychodząc z siedziby Kruczej Straży, ledwo patrzyła na oczy. Niespecjalnie też rejestrowała, co się wokół niej dzieje, ale wiedziała, że nie może iść w tym stanie do domu i musi jakoś funkcjonować do końca dnia, a jedynym logicznym rozwiązaniem wydał jej się spacer. Nie chciała zapuszczać się w odległe dzielnice ani odosobnione uliczki, nie kiedy tyle martwych ciał przewijało się przez jej stół i nie, kiedy była przemęczona, niezdolna do obrony.
Postawiła więc na spacer ulicami starego miasta. Po kilku minutach oddychania świeżym powietrzem czuła się dużo lepiej, jakby zyskała nowe pokłady energii. Nie na tyle, żeby wykonywać treningi wytrzymałościowe, ale przynajmniej uda jej się przetrwać ten dzień bez drzemek ani kofeinowego wspomagacza. Mijała ludzi, nie skupiając się na ich twarzach, a choć z perspektywy osoby trzeciej mogło się wydawać, że pilnie dokądś zmierza, to nie miała żadnego celu. Charakterystyczne stragany na ulicy literackiej uświadomiły ją, gdzie się znajduje i kiedy miała już zamiar nawracać do domu, przez nieuwagę potknęła się i ratując się przed upadkiem, potrąciła osobę przy straganie. Najpierw zauważyła kilka książek wylatujących z męskich dłoni prosto na chodnik. Zamrugała gwałtownie, próbując złapać ostrość i nachyliła się automatycznie, żeby podnieść egzemplarze, które na pierwszy rzut oka nie odniosły obrażeń w tym starciu.
- Przepraszam - zaczęła, słysząc zawodzenie sprzedawcy. Domyśliła się, że nie zostały jeszcze kupione, stąd jego niezadowolenie na ten mały wypadek. Potencjalnie mogły się zniszczyć, ale nie lubiła przedwczesnej paniki. Odłożyła książki na blat i wyprostowała się, przenosząc spojrzenie na mężczyznę, którym ratowała się przed upadkiem.
Poczuła, jakby ktoś ją spoliczkował. Jej wzrok wyrażał całą gamę emocji, ale w połączeniu z zaciśniętymi w wąską linię ustami, mimika sugerowała raczej niezadowolenie, a może bardziej żal. Nie wiedziała, co powiedzieć ani jak się zachować, ale zastanawiała się, czy najlepszym rozwiązaniem nie byłoby odwrócić się na pięcie i odejść. On to zrobił parę lat temu, teraz ona mogła. Brwi powoli ściągały się do zmarszczenia, czekając na jego ruch, jakby sama nie mogła jeszcze zdecydować i wszystko leżało w jego rękach.
Sama miała do czynienia z tą sprawą częściej, niż by sobie tego życzyła, analizując niemal każdy ze zgonów, ale jednak nie brała czynnego udziału w szukaniu i łapaniu przestępców. Nie ona była na pierwszej linii frontu, a jednak starała się być przydatna. Tym bardziej wizja wakacji w tak kryzysowym momencie dla mieszkańców Midgardu pod względem moralnym wydawała jej się egoistyczna. Poza tym była zbyt pochłonięta, tym co się działo, angażując się dodatkowo w sprawy poboczne, które nie otrzymywały należytej ilości uwagi przez ogólne zamieszanie i inne wartościowanie priorytetów. Dzięki swojemu zaangażowaniu kolejny dzień z rzędu wyrabiała nadgodziny i wychodząc z siedziby Kruczej Straży, ledwo patrzyła na oczy. Niespecjalnie też rejestrowała, co się wokół niej dzieje, ale wiedziała, że nie może iść w tym stanie do domu i musi jakoś funkcjonować do końca dnia, a jedynym logicznym rozwiązaniem wydał jej się spacer. Nie chciała zapuszczać się w odległe dzielnice ani odosobnione uliczki, nie kiedy tyle martwych ciał przewijało się przez jej stół i nie, kiedy była przemęczona, niezdolna do obrony.
Postawiła więc na spacer ulicami starego miasta. Po kilku minutach oddychania świeżym powietrzem czuła się dużo lepiej, jakby zyskała nowe pokłady energii. Nie na tyle, żeby wykonywać treningi wytrzymałościowe, ale przynajmniej uda jej się przetrwać ten dzień bez drzemek ani kofeinowego wspomagacza. Mijała ludzi, nie skupiając się na ich twarzach, a choć z perspektywy osoby trzeciej mogło się wydawać, że pilnie dokądś zmierza, to nie miała żadnego celu. Charakterystyczne stragany na ulicy literackiej uświadomiły ją, gdzie się znajduje i kiedy miała już zamiar nawracać do domu, przez nieuwagę potknęła się i ratując się przed upadkiem, potrąciła osobę przy straganie. Najpierw zauważyła kilka książek wylatujących z męskich dłoni prosto na chodnik. Zamrugała gwałtownie, próbując złapać ostrość i nachyliła się automatycznie, żeby podnieść egzemplarze, które na pierwszy rzut oka nie odniosły obrażeń w tym starciu.
- Przepraszam - zaczęła, słysząc zawodzenie sprzedawcy. Domyśliła się, że nie zostały jeszcze kupione, stąd jego niezadowolenie na ten mały wypadek. Potencjalnie mogły się zniszczyć, ale nie lubiła przedwczesnej paniki. Odłożyła książki na blat i wyprostowała się, przenosząc spojrzenie na mężczyznę, którym ratowała się przed upadkiem.
Poczuła, jakby ktoś ją spoliczkował. Jej wzrok wyrażał całą gamę emocji, ale w połączeniu z zaciśniętymi w wąską linię ustami, mimika sugerowała raczej niezadowolenie, a może bardziej żal. Nie wiedziała, co powiedzieć ani jak się zachować, ale zastanawiała się, czy najlepszym rozwiązaniem nie byłoby odwrócić się na pięcie i odejść. On to zrobił parę lat temu, teraz ona mogła. Brwi powoli ściągały się do zmarszczenia, czekając na jego ruch, jakby sama nie mogła jeszcze zdecydować i wszystko leżało w jego rękach.
Mistrz Gry
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Pon 12 Cze - 0:09
The member 'Isabella de' Medici' has done the following action : kości
'Ostara – Midgard' :
'Ostara – Midgard' :
Esteban Barros
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Sob 17 Cze - 14:35
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie spodziewał się, że akurat na ulicy w środku miasta wysypią się na niego trupy upychane latami w szafie – chociaż czy trupem można było nazwać kogoś niezaprzeczalnie żywego, z ognikami wściekle błyskającymi w tęczówkach, tego Barros nie wiedział. I chyba nie miał czasu na to, by rozważać swój stosunek do tej sprawy wzięty w ogień krzyżowy niezadowolenia sprzedawcy, który zaczął mamrotać, gdy jego towar upadł na ziemię i milczącej De'Medici. Co ona tu w ogóle do cholery robiła?
- Bella – powiedział krótko, wyciągając z ust papierosa i mimowolnie marszcząc nieco brwi. Czuł jak kręgosłup wyprostował mu się w odruchu uczniaka przyłapanego na robieniu czegoś, czego zabraniał regulamin, a mięśnie spięły, przygotowując ciało do konfrontacji.
Cholera, jakiej konfrontacji? Przecież to była Isabella, a nie jakiś przypadkowy oprych, któremu słusznym byłoby rozkwasić nos, albo przemienić w coś małego i oślizgłego. W ciszy, której Es pozwolił się niekomfortowo przeciągnąć, został nagle szturchnięty przez sprzedawcę pytającego, czy zamierzał coś kupić, czy tylko robić mu tłok przed stoiskiem.
- Pakuj – burknął do niego, kładąc na blacie zdecydowanie zbyt duży nominał srebrnego talara tylko po to, by staruszek ze swoim marudzeniem się najprościej rzecz ujmując odpierdolił. Nie widział, że priorytet mężczyzny z książek niezaprzeczalnie przeniósł się na stojącą obok kobietę? Kobietę, która notabene wciąż czekała na reakcję obejmującą coś więcej niż tylko wypowiedzenie jej imienia?
- Co... Co ty tutaj robisz? – wydusił pierwsze, co wyskoczyło z nagłej kotłowaniny myśli, natychmiast zdając sobie sprawę z gorącym muśnięciem wstydu na karku, że były to absolutnie najdurniejsze słowa, jakie mógł wypowiedzieć w stosunku do osoby, z którą nie miał kontaktu od kilku lat. Warto nadmienić, że z własnego powodu.
- Przepraszam – dodał naprędce, z trudnością powstrzymując potrzebę odwrócenia wzroku gdziekolwiek, byle z daleka od ślicznej twarzy kobiety i jej ostrego spojrzenia. Rzucił trzymanego wciąż w ręku papierosa na ulicę, zduszając jego żar butem i przetarł twarz dłonią. - Przepraszam- powtórzył, czując panikę chwytającą nagle za gardło - To było najgłupsze, co mogłem powiedzieć. Nie przeprosiny, bo te ci się należą, lepsze niż tylko takie przelotem na ulicy, ale to pytanie.
Odruchowo przyjął ciężką, płócienną torbę wepchniętą mu w ręce przez sprzedawcę, nie zaglądając nawet do środka, by sprawdzić jej zawartość, ani nie domagając się reszty, którą bez wątpienia powinien wydać.
Esteban przyzwyczajony był do stania za chłodną, nieco gburowatą fasadą – w świecie, w którym nadmiar interakcji międzyludzkich oraz związanych z tym bodźców sprawiał, że jego mózg zdawał się trzeszczeć przeładowany wyładowaniami, właśnie ten chłód i wycofanie pozwalały na zachowanie zdrowego rozsądku. Na rozglądanie się nie przez popękaną soczewkę, a taką, która choć podtrzymywana w miejscu taśmą, dawała w miarę jasny obraz. Nie lubił braku kontroli wiążącego się z tym, że na czymś – lub na kimś – mu zależało. Że paplał, nie potrafiąc z powrotem założyć na miejsce werbalnego filtra. Mimo upływu lat, wspomnienia o Belli najwyraźniej wciąż wystarczyły, by stawiał ją kategorii ważnych.
- Wiem, że zachowałem się jak idiota. Jeśli mi pozwolisz, wszystko ci wyjaśnię. Tylko... – urwał na moment, kątem oka zerkając na sprzedawcę teraz już z wyraźnym zaciekawieniem taksującego spojrzeniem i jego i Bellę. A mówiło się, że to z kobiet były plotkary. - Może gdzieś dalej?
- Bella – powiedział krótko, wyciągając z ust papierosa i mimowolnie marszcząc nieco brwi. Czuł jak kręgosłup wyprostował mu się w odruchu uczniaka przyłapanego na robieniu czegoś, czego zabraniał regulamin, a mięśnie spięły, przygotowując ciało do konfrontacji.
Cholera, jakiej konfrontacji? Przecież to była Isabella, a nie jakiś przypadkowy oprych, któremu słusznym byłoby rozkwasić nos, albo przemienić w coś małego i oślizgłego. W ciszy, której Es pozwolił się niekomfortowo przeciągnąć, został nagle szturchnięty przez sprzedawcę pytającego, czy zamierzał coś kupić, czy tylko robić mu tłok przed stoiskiem.
- Pakuj – burknął do niego, kładąc na blacie zdecydowanie zbyt duży nominał srebrnego talara tylko po to, by staruszek ze swoim marudzeniem się najprościej rzecz ujmując odpierdolił. Nie widział, że priorytet mężczyzny z książek niezaprzeczalnie przeniósł się na stojącą obok kobietę? Kobietę, która notabene wciąż czekała na reakcję obejmującą coś więcej niż tylko wypowiedzenie jej imienia?
- Co... Co ty tutaj robisz? – wydusił pierwsze, co wyskoczyło z nagłej kotłowaniny myśli, natychmiast zdając sobie sprawę z gorącym muśnięciem wstydu na karku, że były to absolutnie najdurniejsze słowa, jakie mógł wypowiedzieć w stosunku do osoby, z którą nie miał kontaktu od kilku lat. Warto nadmienić, że z własnego powodu.
- Przepraszam – dodał naprędce, z trudnością powstrzymując potrzebę odwrócenia wzroku gdziekolwiek, byle z daleka od ślicznej twarzy kobiety i jej ostrego spojrzenia. Rzucił trzymanego wciąż w ręku papierosa na ulicę, zduszając jego żar butem i przetarł twarz dłonią. - Przepraszam- powtórzył, czując panikę chwytającą nagle za gardło - To było najgłupsze, co mogłem powiedzieć. Nie przeprosiny, bo te ci się należą, lepsze niż tylko takie przelotem na ulicy, ale to pytanie.
Odruchowo przyjął ciężką, płócienną torbę wepchniętą mu w ręce przez sprzedawcę, nie zaglądając nawet do środka, by sprawdzić jej zawartość, ani nie domagając się reszty, którą bez wątpienia powinien wydać.
Esteban przyzwyczajony był do stania za chłodną, nieco gburowatą fasadą – w świecie, w którym nadmiar interakcji międzyludzkich oraz związanych z tym bodźców sprawiał, że jego mózg zdawał się trzeszczeć przeładowany wyładowaniami, właśnie ten chłód i wycofanie pozwalały na zachowanie zdrowego rozsądku. Na rozglądanie się nie przez popękaną soczewkę, a taką, która choć podtrzymywana w miejscu taśmą, dawała w miarę jasny obraz. Nie lubił braku kontroli wiążącego się z tym, że na czymś – lub na kimś – mu zależało. Że paplał, nie potrafiąc z powrotem założyć na miejsce werbalnego filtra. Mimo upływu lat, wspomnienia o Belli najwyraźniej wciąż wystarczyły, by stawiał ją kategorii ważnych.
- Wiem, że zachowałem się jak idiota. Jeśli mi pozwolisz, wszystko ci wyjaśnię. Tylko... – urwał na moment, kątem oka zerkając na sprzedawcę teraz już z wyraźnym zaciekawieniem taksującego spojrzeniem i jego i Bellę. A mówiło się, że to z kobiet były plotkary. - Może gdzieś dalej?
Isabella de' Medici
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Pią 7 Lip - 22:49
Isabella de' MediciWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Zawód : koroner w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : szczur
Atuty : odporny (II), awanturnik (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 23 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 20
Głośne dudnienie w uszach świadczyło o podniesionym ciśnieniu i buzującej krwi w żyłach, przez co nie mogła skupić się na tyle, by zdecydować, jak powinna zareagować. Szok kopnął ją w żołądek, a ostatni posiłek podszedł jej do gardła, choć sama do końca nie wiedziała, skąd ta reakcja. Może dlatego, że poczuła się trochę jak nielubiany ex, którego przypadkiem spotyka się na ulicy i odwraca wzrok, żeby uniknąć konfrotnacji. I nie, nie było między nimi nic więcej poza przyjaźnią i zrozumieniem, ale po tym, jak ją potraktował, czuła się jak niepotrzebny już, wyrzucony śmieć, który teraz jakimś cudem wrócił w niezmienionej postaci - nadal pozostając śmieciem.
Nigdy niczego od niego nie oczekiwała, ale przez ich spotkania i listy uwierzyła, że może na niego liczyć, a ich relacja stała się czymś na kształt przyjaźni; tym boleśniej rozczarowało ją milczenie mężczyzny. Początkowa złość i żal z czasem przeradzała się w smutek, a po latach został jedynie sentyment. Teraz widząc go ponownie, coś w niej zawrżało. Stał tu, cały i zdrowy - nie brakowało mu ręki ani nogi, nie stracił oka ani nie miał żadnej widocznej blizny, a więc nie doznał straszliwego wypadku, przez który nie był w stanie się kontaktować. Wyobrażała sobie wiele scenariuszy, żaden nie był satysfakcjonujący i wcale nie byłoby jej lepiej z myślą, że faktycznie coś mu się stało. Nie była dzieckiem, żeby chować nie wiadomo jakie urazy, bo życie ma swój rytm i czasami ścieżki poszczególnych osób się rozchodzą, to naturalna kolej rzeczy. Irytowały ją tylko okoliczności urwania relacji, to milczenie bez wcześniejszego ostrzeżenia i miesiące zawieszenia, kiedy sama nie wiedziała, co myśleć.
Obserwowała, jak kupuje książki, nie potrafiąc przebić się przez mętlik w głowie. Może powinna się odwrócić i iść w swoją stronę? Skoro milczał tyle czasu, to nie było powodu, by teraz odnawiać znajomość, tym bardziej przez przypadkowe spotkanie. Powinna to zrobić szczególnie po pytaniu, na które zmarszczyła brwi, a jej twarz wyraźnie się nachmurzyła. Naprawdę miał czelność obwiniać ją, że Norny zestawiły ich w tym samym miejscu i czasie? Oburzenie ustąpiło zdziwieniu po przeprosinach, bo nie była pewna, czego właściwie dotyczą. Pozwoliła mu więc w pełni się wypowiedzieć, a wyraz jej twarzy złagodniał. Przynajmniej szybko się zreflektował, że jego słowa były nie na miejscu. Odetchnęła ciężko i kiwnęła głową, puszczając ten nietakt w niepamięć, w końcu miała bardziej uzasadnione powody do złości. Szok chyba nie mijał, skoro dalej pozostawała dziwnie milcząca - jej temperament nie wzbudził żadnych działań, krzyków czy przekleństw, którymi mogłaby obrzucić Estebana.
- Co tu wyjaśniać? Chciałeś się odciąć i to zrobiłeś - wzruszyła ramionami niby niewzruszona, chociaż jej oczy zdradzały zawód, który wtedy czuła; ba, do tej pory była rozczarowana, chociaż starała się tego nie okazywać, może przez własną dumę, żeby nie dawać mu satysfakcji, żeby nie pokazać ile naprawdę ją to kosztowało.
Kątem oka zerknęła na sprzedawcę, który najwyraźniej korzystał z darmowego spektaklu, dlatego zgodnie odeszła z nim kawałek dalej, cały czas mu się przyglądając, jakby szukała widocznych powodów ówczesnego zniknięcia. Nie znalazła.
- Dobrze widzieć cię w zdrowiu, tylko to mnie martwiło - odezwała się cicho, chyba bardziej do siebie niż do niego. Nie mogła wyrzucić z siebie uczucia smutku, dlatego uciekła wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na stragani z magicznymi przedmiotami. Może powinna zignorować mężczyznę, tak jak on ją kiedyś i zrobić zakupy?
Nigdy niczego od niego nie oczekiwała, ale przez ich spotkania i listy uwierzyła, że może na niego liczyć, a ich relacja stała się czymś na kształt przyjaźni; tym boleśniej rozczarowało ją milczenie mężczyzny. Początkowa złość i żal z czasem przeradzała się w smutek, a po latach został jedynie sentyment. Teraz widząc go ponownie, coś w niej zawrżało. Stał tu, cały i zdrowy - nie brakowało mu ręki ani nogi, nie stracił oka ani nie miał żadnej widocznej blizny, a więc nie doznał straszliwego wypadku, przez który nie był w stanie się kontaktować. Wyobrażała sobie wiele scenariuszy, żaden nie był satysfakcjonujący i wcale nie byłoby jej lepiej z myślą, że faktycznie coś mu się stało. Nie była dzieckiem, żeby chować nie wiadomo jakie urazy, bo życie ma swój rytm i czasami ścieżki poszczególnych osób się rozchodzą, to naturalna kolej rzeczy. Irytowały ją tylko okoliczności urwania relacji, to milczenie bez wcześniejszego ostrzeżenia i miesiące zawieszenia, kiedy sama nie wiedziała, co myśleć.
Obserwowała, jak kupuje książki, nie potrafiąc przebić się przez mętlik w głowie. Może powinna się odwrócić i iść w swoją stronę? Skoro milczał tyle czasu, to nie było powodu, by teraz odnawiać znajomość, tym bardziej przez przypadkowe spotkanie. Powinna to zrobić szczególnie po pytaniu, na które zmarszczyła brwi, a jej twarz wyraźnie się nachmurzyła. Naprawdę miał czelność obwiniać ją, że Norny zestawiły ich w tym samym miejscu i czasie? Oburzenie ustąpiło zdziwieniu po przeprosinach, bo nie była pewna, czego właściwie dotyczą. Pozwoliła mu więc w pełni się wypowiedzieć, a wyraz jej twarzy złagodniał. Przynajmniej szybko się zreflektował, że jego słowa były nie na miejscu. Odetchnęła ciężko i kiwnęła głową, puszczając ten nietakt w niepamięć, w końcu miała bardziej uzasadnione powody do złości. Szok chyba nie mijał, skoro dalej pozostawała dziwnie milcząca - jej temperament nie wzbudził żadnych działań, krzyków czy przekleństw, którymi mogłaby obrzucić Estebana.
- Co tu wyjaśniać? Chciałeś się odciąć i to zrobiłeś - wzruszyła ramionami niby niewzruszona, chociaż jej oczy zdradzały zawód, który wtedy czuła; ba, do tej pory była rozczarowana, chociaż starała się tego nie okazywać, może przez własną dumę, żeby nie dawać mu satysfakcji, żeby nie pokazać ile naprawdę ją to kosztowało.
Kątem oka zerknęła na sprzedawcę, który najwyraźniej korzystał z darmowego spektaklu, dlatego zgodnie odeszła z nim kawałek dalej, cały czas mu się przyglądając, jakby szukała widocznych powodów ówczesnego zniknięcia. Nie znalazła.
- Dobrze widzieć cię w zdrowiu, tylko to mnie martwiło - odezwała się cicho, chyba bardziej do siebie niż do niego. Nie mogła wyrzucić z siebie uczucia smutku, dlatego uciekła wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na stragani z magicznymi przedmiotami. Może powinna zignorować mężczyznę, tak jak on ją kiedyś i zrobić zakupy?
Esteban Barros
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Pon 10 Lip - 16:26
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban zaczynał rozumieć konsternację oraz niepewność, jakie potrafił wywołać w innych własnym milczeniem – nie zawsze intencjonalnym czy złośliwym, ot czasem brakowało mu słów, by wyrazić to, co miał na myśli. Postawiony po latach ciszy twarzą w twarz z Isabellą - w stosunku do której wiedział, że zachował się jak ostatni dupek – wolałby, gdyby krzyczała. Krzyczała, wyzywała od idiotów albo zdzieliła przez ten durny łeb. Zdecydowanie by mu się należało, a kiedy po prostu stała tak w większości milcząca, Es nie wiedział, co robić. Jak się zachować.
Przyglądający się im wredny staruszek wcale niczego nie ułatwiał, bawiąc się jak na tanim przedstawieniu w podrzędnym teatrze.
Spanikował więc, wypluwając z siebie słowa, których nie przemyślał i którym nie dał upaść na swój werbalny filtr, ustawić się w coś, co choć przypominałoby gładką mowę.
Cholera, naprawdę wolałby, gdyby Bella zareagowała inaczej niż ze spokojem, który przypominał mu apatię – może wtedy poczułby, że została mu wymierzona choć częściowa kara.
Odetchnął, kiwając krótko głową ze zrozumieniem, kiedy kobieta na głos na głos wyraziła, jak cała sytuacja wyglądała z jej strony, nawet niespecjalnie zaskoczony – może bardziej zawiedziony i zły sam na siebie. Zdecydowanie zły.
- To nie tak, ja... – urwał, nie dokańczając zdania, bo czy właśnie nie było dokładnie tak, jak powiedziała Bella? Wszystko, co się stało, idealnie podsumowała w kilku słowach, zawiązując na górze elegancką kokardę. Uciekała mu przez palce jak piasek, z chwili na chwilę stając się znów coraz bardziej odległą. Być może pożegnałby się z kolejnymi przeprosinami i dał jej spokój – w końcu nie widzieli się tak długo, że najwyraźniej nie potrzebowali się wzajemnie do przetrwania – gdyby nie ciche słowa, w których wyraźnie zarysowała się troska o jego zdrowie. Był dupkiem, a ona wciąż się martwiła.
Twarz Barrosa wykrzywiła się w brzydkim grymasie.
- Miałem kryzys, Bella – wyrzucił z siebie szybko, gdy wzrok kobiety umknął ku straganowi, którego właściciel dla odmiany nie przyglądał się im jak atrakcji. Zacisnął mocniej palce na uchwycie torby, którą trzymał i nie dając sobie wejść w słowo, kontynuował, brnąc przed siebie, jakby bał się, że jeśli się zatrzyma, nastąpi koniec:
- Pamiętasz Francisco? Mojego starszego brata? Urwało mu nogę na akcji i ledwo przeżył. Odszedłem z warty. Żona się ze mną rozwiodła.
Starał się sucho przedstawiać fakty, ale zdradzał go tembr głosu. Nie mogąc napotkać spojrzenia odwróconej Belli, wbił wzrok gdzieś ponad jej ramieniem, nawet nie śmiąc jej dotknąć.
- Masz rację, że chciałem się odciąć – przyznał kwaśno, podnosząc dłoń i pocierając nagrzany zażenowaniem kark. - Przestałem rozmawiać z ludźmi, a potem było mi wstyd się do nich odezwać.
Ulica nie była najlepszym miejscem do wyznań podobnego kalibru, ale niespecjalnie miał wybór – zbiegi okoliczności splotły się w sposób, który kazał im się znowu spotkać w drodze, niejako w biegu. Nie mógł też nie powiedzieć nic, a potem mając odpowiednio dużo czasu do namysłu napisać listu z wyjaśnieniem. Życie niestety tak nie działało.
- Mam się wynosić? – spytał wprost, przełykając westchnienie, które chciało wyrwać mu się z gardła, gotowy przyjąć decyzję kobiety i nie nagabywać jej więcej, jeśli by sobie tego nie życzyła. To on tu stał w pozycji tego, który powinien się kajać oraz przyjmować karę.
Przyglądający się im wredny staruszek wcale niczego nie ułatwiał, bawiąc się jak na tanim przedstawieniu w podrzędnym teatrze.
Spanikował więc, wypluwając z siebie słowa, których nie przemyślał i którym nie dał upaść na swój werbalny filtr, ustawić się w coś, co choć przypominałoby gładką mowę.
Cholera, naprawdę wolałby, gdyby Bella zareagowała inaczej niż ze spokojem, który przypominał mu apatię – może wtedy poczułby, że została mu wymierzona choć częściowa kara.
Odetchnął, kiwając krótko głową ze zrozumieniem, kiedy kobieta na głos na głos wyraziła, jak cała sytuacja wyglądała z jej strony, nawet niespecjalnie zaskoczony – może bardziej zawiedziony i zły sam na siebie. Zdecydowanie zły.
- To nie tak, ja... – urwał, nie dokańczając zdania, bo czy właśnie nie było dokładnie tak, jak powiedziała Bella? Wszystko, co się stało, idealnie podsumowała w kilku słowach, zawiązując na górze elegancką kokardę. Uciekała mu przez palce jak piasek, z chwili na chwilę stając się znów coraz bardziej odległą. Być może pożegnałby się z kolejnymi przeprosinami i dał jej spokój – w końcu nie widzieli się tak długo, że najwyraźniej nie potrzebowali się wzajemnie do przetrwania – gdyby nie ciche słowa, w których wyraźnie zarysowała się troska o jego zdrowie. Był dupkiem, a ona wciąż się martwiła.
Twarz Barrosa wykrzywiła się w brzydkim grymasie.
- Miałem kryzys, Bella – wyrzucił z siebie szybko, gdy wzrok kobiety umknął ku straganowi, którego właściciel dla odmiany nie przyglądał się im jak atrakcji. Zacisnął mocniej palce na uchwycie torby, którą trzymał i nie dając sobie wejść w słowo, kontynuował, brnąc przed siebie, jakby bał się, że jeśli się zatrzyma, nastąpi koniec:
- Pamiętasz Francisco? Mojego starszego brata? Urwało mu nogę na akcji i ledwo przeżył. Odszedłem z warty. Żona się ze mną rozwiodła.
Starał się sucho przedstawiać fakty, ale zdradzał go tembr głosu. Nie mogąc napotkać spojrzenia odwróconej Belli, wbił wzrok gdzieś ponad jej ramieniem, nawet nie śmiąc jej dotknąć.
- Masz rację, że chciałem się odciąć – przyznał kwaśno, podnosząc dłoń i pocierając nagrzany zażenowaniem kark. - Przestałem rozmawiać z ludźmi, a potem było mi wstyd się do nich odezwać.
Ulica nie była najlepszym miejscem do wyznań podobnego kalibru, ale niespecjalnie miał wybór – zbiegi okoliczności splotły się w sposób, który kazał im się znowu spotkać w drodze, niejako w biegu. Nie mógł też nie powiedzieć nic, a potem mając odpowiednio dużo czasu do namysłu napisać listu z wyjaśnieniem. Życie niestety tak nie działało.
- Mam się wynosić? – spytał wprost, przełykając westchnienie, które chciało wyrwać mu się z gardła, gotowy przyjąć decyzję kobiety i nie nagabywać jej więcej, jeśli by sobie tego nie życzyła. To on tu stał w pozycji tego, który powinien się kajać oraz przyjmować karę.
Isabella de' Medici
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Czw 13 Lip - 0:40
Isabella de' MediciWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Zawód : koroner w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : szczur
Atuty : odporny (II), awanturnik (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 23 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 20
Czy chciała słuchać jego wyjaśnień? Czy to coś zmieni jej życiu? Może gdyby sam postanowił ją odnaleźć, wyciągnąć rękę i wytłumaczyć sytuację, przez którą wcześniej się nie odezwał, może byłaby w stanie to zrozumieć i wybaczyć. Natomiast przy takim przypadkowym spotkaniu, kiedy został przyparty do muru i tylko z tego względu w ogóle do niej odezwał, nie była w stanie przejść z tym do porządku dziennego.
Z drugiej strony nie wyrządził jej realnej krzywdy, by mogła go nienawidzić przez te lata, dlatego zasługiwał na drugą szansę, a przynajmniej na wysłuchanie, co ma do powiedzenia. Była zbyt zszokowana ponownym spotkaniem, nie mogła przemyśleć tego wydarzenia i na spokojnie zdecydować, czy chce mu poświęcić chociaż pięć minut na wyjaśnienia, dlatego stała wyprostowana jak struna, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, bo gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od sprzedawcy, po prostu słuchała powodów, przez które milczał. Jak przez mgłę przypominała sobie rysy twarzy jego brata, a choć nie miała z nim nigdy większego kontaktu, to poczuła ukłucie współczucia na wieść o uszczerbku, którego doznał. Ta sytuacja na pewno wstrząsnęła jego rodziną, kolejne dwa powody dopełniły obrazu. Nie prezentował się optymistycznie i mimo że nie zamierzała dawać mu taryfy ulgowej, to zrozumiała jego punkt widzenia. Wiedziała, że te czynniki mogły sprawić, że odciął się od ludzi, że potrzebował samotności, a kiedy już jej nie potrzebował, to było za późno, żeby wrócić do tego, co było.
Westchnęła ciężko i odwróciła się, skupiając spojrzenie na jego oczach. Nie przypuszczała, że mógłby ją oszukać, nie w tak poważnych kwestiach, nie kiedy ich spotkanie było konsekwencją przypadku. Powinna być wściekła, powinna wykrzyczeć mu wszystko w twarz, uderzyć w policzek albo ochlapać wodą ze szklanki, a potem odejść i nigdy więcej się do niego nie odzywać. W rzeczywistości była zwyczajnie smutna i sama nie wiedziała, jak zareagować. Rozumiała jego argumenty, przyjęła je, ale smutek i zawód pozostał.
- Przykro mi - miała na myśli każdą sytuację z osobna, a także ich urwany kontakt. Życie pisze różne scenariusze, a fakt, że Norny zetknęły ich ścieżki właśnie teraz mógł mieć jakieś głębsze znaczenie. Albo stare ropuchy były po prostu złośliwe.
- Żałuję, że tak to się potoczyło, ale rozumiem - dodała po chwili, żeby nie pozostawiać niepotrzebnych wątpliwości. Niezręcznie było jej dopytywać o szczegóły, będąc na środku ulicy. W dodatku były to bardzo osobiste tematy, a przez urwanie relacji, znaleźli się właściwie w punkcie wyjścia.
Uniosła nieco wyżej podbródek, wahając się przy odpowiedzi na pytanie. Czy naprawdę przenosił na nią odpowiedzialność za kontynuowanie jakiejkolwiek rozmowy? To on urwał kontakt, a gdyby nie przypadek, wcale by tego nie zrobił i teraz to ona miała decydować, czy ma ją zostawić w spokoju? Z jednej strony tak, chciała, żeby poszedł w swoją stronę, bo skoro raz ją tak potraktował, to zrobi to ponownie przy kolejnym kryzysie. Z drugiej strony widząc go po tylu latach, chciała rozmawiać dłużej, dowiedzieć się, co u niego, bo w jakimś stopniu zwyczajnie tęskniła. Nie chciała okazać słabości, dlatego postawiła na neutralność.
- To publiczna ulica, nie mogę ci zabronić tędy chodzić - odparła nieco oschle. Chyba nie oczekiwał, że wybaczy mu w pięć minut po krótkich wyjaśnieniach na środku ulicy?
- Widzę interesujący stragan, jeśli zamierzasz robić zakupy - wskazała obiekt podbródkiem i podeszła bliżej, zyskując trochę czasu, żeby zebrać myśli. Ledwo rejestrowała zapewnienia handlarza, że chce się pozbyć nieużywanych przedmiotów. Powoli zaczęła przeglądać, co ma do zaoferowania, kątem oka sprawdzając, czy mężczyzna postanowił jej towarzyszyć i powiedzieć trochę więcej. Zasługiwała na pełną wersję wydarzeń, ale nie chciała tego słuchać na ulicy. Za to chętnie dowiedziałaby się, co robił w Midgardzie i czym się teraz zajmował. Z drugiej strony duma nie pozwoliła jej zadać pytań, by nie pokazać, że jej zależy, skoro sam przez tyle czasu nie wyciągnął do niej ręki, dlatego po prostu czekała, obracając w dłoniach naszyjnik Eir i oceniając jego stan.
Z drugiej strony nie wyrządził jej realnej krzywdy, by mogła go nienawidzić przez te lata, dlatego zasługiwał na drugą szansę, a przynajmniej na wysłuchanie, co ma do powiedzenia. Była zbyt zszokowana ponownym spotkaniem, nie mogła przemyśleć tego wydarzenia i na spokojnie zdecydować, czy chce mu poświęcić chociaż pięć minut na wyjaśnienia, dlatego stała wyprostowana jak struna, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, bo gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od sprzedawcy, po prostu słuchała powodów, przez które milczał. Jak przez mgłę przypominała sobie rysy twarzy jego brata, a choć nie miała z nim nigdy większego kontaktu, to poczuła ukłucie współczucia na wieść o uszczerbku, którego doznał. Ta sytuacja na pewno wstrząsnęła jego rodziną, kolejne dwa powody dopełniły obrazu. Nie prezentował się optymistycznie i mimo że nie zamierzała dawać mu taryfy ulgowej, to zrozumiała jego punkt widzenia. Wiedziała, że te czynniki mogły sprawić, że odciął się od ludzi, że potrzebował samotności, a kiedy już jej nie potrzebował, to było za późno, żeby wrócić do tego, co było.
Westchnęła ciężko i odwróciła się, skupiając spojrzenie na jego oczach. Nie przypuszczała, że mógłby ją oszukać, nie w tak poważnych kwestiach, nie kiedy ich spotkanie było konsekwencją przypadku. Powinna być wściekła, powinna wykrzyczeć mu wszystko w twarz, uderzyć w policzek albo ochlapać wodą ze szklanki, a potem odejść i nigdy więcej się do niego nie odzywać. W rzeczywistości była zwyczajnie smutna i sama nie wiedziała, jak zareagować. Rozumiała jego argumenty, przyjęła je, ale smutek i zawód pozostał.
- Przykro mi - miała na myśli każdą sytuację z osobna, a także ich urwany kontakt. Życie pisze różne scenariusze, a fakt, że Norny zetknęły ich ścieżki właśnie teraz mógł mieć jakieś głębsze znaczenie. Albo stare ropuchy były po prostu złośliwe.
- Żałuję, że tak to się potoczyło, ale rozumiem - dodała po chwili, żeby nie pozostawiać niepotrzebnych wątpliwości. Niezręcznie było jej dopytywać o szczegóły, będąc na środku ulicy. W dodatku były to bardzo osobiste tematy, a przez urwanie relacji, znaleźli się właściwie w punkcie wyjścia.
Uniosła nieco wyżej podbródek, wahając się przy odpowiedzi na pytanie. Czy naprawdę przenosił na nią odpowiedzialność za kontynuowanie jakiejkolwiek rozmowy? To on urwał kontakt, a gdyby nie przypadek, wcale by tego nie zrobił i teraz to ona miała decydować, czy ma ją zostawić w spokoju? Z jednej strony tak, chciała, żeby poszedł w swoją stronę, bo skoro raz ją tak potraktował, to zrobi to ponownie przy kolejnym kryzysie. Z drugiej strony widząc go po tylu latach, chciała rozmawiać dłużej, dowiedzieć się, co u niego, bo w jakimś stopniu zwyczajnie tęskniła. Nie chciała okazać słabości, dlatego postawiła na neutralność.
- To publiczna ulica, nie mogę ci zabronić tędy chodzić - odparła nieco oschle. Chyba nie oczekiwał, że wybaczy mu w pięć minut po krótkich wyjaśnieniach na środku ulicy?
- Widzę interesujący stragan, jeśli zamierzasz robić zakupy - wskazała obiekt podbródkiem i podeszła bliżej, zyskując trochę czasu, żeby zebrać myśli. Ledwo rejestrowała zapewnienia handlarza, że chce się pozbyć nieużywanych przedmiotów. Powoli zaczęła przeglądać, co ma do zaoferowania, kątem oka sprawdzając, czy mężczyzna postanowił jej towarzyszyć i powiedzieć trochę więcej. Zasługiwała na pełną wersję wydarzeń, ale nie chciała tego słuchać na ulicy. Za to chętnie dowiedziałaby się, co robił w Midgardzie i czym się teraz zajmował. Z drugiej strony duma nie pozwoliła jej zadać pytań, by nie pokazać, że jej zależy, skoro sam przez tyle czasu nie wyciągnął do niej ręki, dlatego po prostu czekała, obracając w dłoniach naszyjnik Eir i oceniając jego stan.
Esteban Barros
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Wto 18 Lip - 18:59
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Jeśli Esteban jeszcze kiedykolwiek potrzebowałby dowodów na to, że słusznie zrobił, nie wybierając ścieżki kariery, w której ceniono dyplomację oraz charyzmatyczne przemówienia potrafiące zjednywać tłum, spotkanie z Isabellą byłoby idealnym tego przykładem. Zawsze blokował się w obliczu cichego konfliktu, całkowicie rozbrajany przez złość, która nie manifestowała się w jasny i przejrzysty sposób, a stanowiła bardziej podtekst, coś czego należało się domyślić – była już żona często wypominała mu te braki w emocjonalnej świadomości. No bo jak walczyć z przeciwnikiem, którego nie widać? Jak rozdzielić zadania na wzór centrum zarządzania kryzysowego?
Zrozumienie Belli będące bezpośrednim wynikiem na tłumaczenie, które pospiesznie wypluł z gardła, zamiast uspokajać drażniło go, było jak strup swędzący tam, gdzie nie mógł dosięgnąć.
- Niby nie- westchnął cicho, kiedy próba wyciągnięcia z niej jasnej odpowiedzi, czy nie życzyła sobie jego towarzystwa spaliła na panewce.
Nie zastanawiał się nad tym, czy powinien podejść z nią do straganu, który wskazała, tylko po prostu to zrobił, przygryzając wnętrze policzka, szukając najlepszego następnego kroku. Kiedyś nie musiał się zastanawiać nad tym, co powiedzieć i w jakim kierunku podążyć, bo słowa przychodziły same, chętne by układać się w zdania oraz przekazywać dalej myśli.
Chłód, który do końca życia miał już powiązywać ze Skandynawią, kąsał Esa w policzki i kark tam, gdzie szalik się przesunął, wywołując gęsią skórkę, boleśnie uświadamiając mu, że spędzali w milczeniu moment za momentem, odsuwając się od siebie w czysto metaforyczny sposób i to wyłącznie z jego powodu. Nie umykała mu ironia tej sytuacji.
- Przyjechałem do Midgardu jakoś w styczniu – zaczął, chwytając się jedynej względnie sensownej myśli. Zacząć od początku, skoro stracili ciągłość, wypadli z rytmu. Bezwiednie naśladując Bellę, wziął do ręki pierwszy lepszy przedmiot ze straganu, bez zrozumienia przyglądając się czemuś, co do złudzenia przypominało kompas. - Z grupą naukowców, którzy patrzą w gwiazdy. Czegoś tu szukają, mają swoje mapy, ale niewiele z tego rozumiem. Robię tylko to, czego sami nie potrafią albo nie chcą robić – mówił dalej, ściszając głos tak, by nie przeszkadzać w rozmowach innym przechodniom. Kątem oka ostrożnie zerkał na kobietę. - Na przykład nurkuję w jeziorze. I przede wszystkim pilnuję, żeby nie stała im się krzywda – zmarszczył nieco brwi, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. - Są jak takie małe puchate kaczuszki. Idą z entuzjazmem przez świat, nie rozglądając się na boki – odetchnął, urywając na moment, gdy stojący za straganem mężczyzna widząc jego skonfundowanie przedmiotem, wyjaśnił, co trzymał w ręku.
- A ty? – zaoferował pytanie z lekką niepewnością. - Kiedy ostatnio się widzieliśmy, mieszkałaś w Rzymie.
Zrozumienie Belli będące bezpośrednim wynikiem na tłumaczenie, które pospiesznie wypluł z gardła, zamiast uspokajać drażniło go, było jak strup swędzący tam, gdzie nie mógł dosięgnąć.
- Niby nie- westchnął cicho, kiedy próba wyciągnięcia z niej jasnej odpowiedzi, czy nie życzyła sobie jego towarzystwa spaliła na panewce.
Nie zastanawiał się nad tym, czy powinien podejść z nią do straganu, który wskazała, tylko po prostu to zrobił, przygryzając wnętrze policzka, szukając najlepszego następnego kroku. Kiedyś nie musiał się zastanawiać nad tym, co powiedzieć i w jakim kierunku podążyć, bo słowa przychodziły same, chętne by układać się w zdania oraz przekazywać dalej myśli.
Chłód, który do końca życia miał już powiązywać ze Skandynawią, kąsał Esa w policzki i kark tam, gdzie szalik się przesunął, wywołując gęsią skórkę, boleśnie uświadamiając mu, że spędzali w milczeniu moment za momentem, odsuwając się od siebie w czysto metaforyczny sposób i to wyłącznie z jego powodu. Nie umykała mu ironia tej sytuacji.
- Przyjechałem do Midgardu jakoś w styczniu – zaczął, chwytając się jedynej względnie sensownej myśli. Zacząć od początku, skoro stracili ciągłość, wypadli z rytmu. Bezwiednie naśladując Bellę, wziął do ręki pierwszy lepszy przedmiot ze straganu, bez zrozumienia przyglądając się czemuś, co do złudzenia przypominało kompas. - Z grupą naukowców, którzy patrzą w gwiazdy. Czegoś tu szukają, mają swoje mapy, ale niewiele z tego rozumiem. Robię tylko to, czego sami nie potrafią albo nie chcą robić – mówił dalej, ściszając głos tak, by nie przeszkadzać w rozmowach innym przechodniom. Kątem oka ostrożnie zerkał na kobietę. - Na przykład nurkuję w jeziorze. I przede wszystkim pilnuję, żeby nie stała im się krzywda – zmarszczył nieco brwi, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. - Są jak takie małe puchate kaczuszki. Idą z entuzjazmem przez świat, nie rozglądając się na boki – odetchnął, urywając na moment, gdy stojący za straganem mężczyzna widząc jego skonfundowanie przedmiotem, wyjaśnił, co trzymał w ręku.
- A ty? – zaoferował pytanie z lekką niepewnością. - Kiedy ostatnio się widzieliśmy, mieszkałaś w Rzymie.
Isabella de' Medici
20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Pon 21 Sie - 23:25
Isabella de' MediciWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Zawód : koroner w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : szczur
Atuty : odporny (II), awanturnik (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 23 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 20
Żal zagnieżdżony głęboko w sercu nie mógł zniknąć w ułamku sekund po wysłuchaniu pośpiesznych wyjaśnień na środku ulicy. Każde z nich miało swój bagaż doświadczeń, każde radziło sobie na swój sposób. Wtedy, kiedy ona potrzebowała przyjaciela, bliskiej osoby, która otoczy ją wsparciem i zrozumienie, której będzie mogła się zwierzać i narzekać na niesprawiedliwość losu, to nagle została całkiem sama. Było jej przykro, choć przyzwyczajona do samotności, przystosowała się do nowej rzeczywistości. Poniekąd potwierdzało to jej wcześniejsze obawy, że nie powinna dopuszczać do siebie nikogo, bo prędzej czy później, każdy ją zostawiał - z własnej woli lub nie.
Naprawdę starała się go zrozumieć, pomimo kilkuletniej rozłąki, wciąż potrafiła wyczuć, czy kłamie i teraz nie wyczuwała żadnego fałszu w słowach, nie próbował wcisnąć jej kitu, żeby wybielić się z kiepskiego zachowania. Przebaczenie na pewno nie będzie dla niej łatwe, bo jej pamiętliwa natura nie pozwoli jej tak po prostu zostawić tamtej sytuacji za sobą. Z drugiej strony to było tyle lat temu, że jakiekolwiek wzburzenie mijało się z celem, bo z pewnością nie przyniesie żadnego rezultatu. Wiedziona doświadczeniem, czego tak naprawdę mogła się spodziewać? Oczywiście, że zaraz znów zniknie, niezależnie od okoliczności. Jaki więc był sens w głębszej rozmowie i próbie pojednania? To mogło doprowadzić do tragedii, bo znów mogłaby zobaczyć w nim przyjaciela, a potem boleśnie się rozczarować. Nie, nie była głupia.
- Może pan mi pokazać te okulary bystrości? - zapytała sklepikarza i z zainteresowaniem obrała przedmiot w ręku. Dowiedziała się, jakiej kwoty oczekuje mężczyzna i poważnie rozważała zakup.
W międzyczasie zorientowała się, że Esteban dołączył do niej. Zupełnie, jakby próbował udowodnić, że nie zamierza za każdym razem zostawić ją bez słowa. Tylko czy był to dostateczny dowód? Raczej nie.
- Więc zostałeś ochroniarzem? - podsumowała, odwracając się nagle w jego stronę. Badawcze spojrzenie wodziło po twarzy mężczyzny, choć jeszcze przed chwilą udawała, że wcale go nie słucha, że wcale nie jest ciekawa, a już na pewno nie chce nadrabiać zaległości. W tych emocjach, które skrzętnie ukrywała, zupełnie nie połączyła kropek ze swoją niedawno zdobytą przyjaciółką, która w podobnym czasie przybyła do Midgardu, właśnie z grupą badawczą. Nie przyszło jej do głowy, że mogą być w jakiś sposób połączeni, ale też nie byli na pewno jedyną grupą naukowców na terenie Midgardu.
Na pytanie miała ochotę warknąć, że nic mu do tego i zostawić go bez odpowiedzi, ale byłoby to dziecinne, szczególnie że jeszcze nie zdecydowała, co powinna zrobić. Słuchała opowieści handlarza, opisującego właściwości przedmiotów, które przykuły ich spojrzenia na dłużej. Najwyraźniej naprawdę miał nadzieję na szybką sprzedaż, aż zaczęła się zastanawiać, czy produkty nie są wadliwe.
- Wróciłam do Midgardu półtora roku temu, po śmierci męża - odpowiedziała bezbarwnym tonem. Cóż, nie tylko on miał za sobą traumatyczne przeżycia. Musiała na nowo poukładać sobie życie, po raz kolejny zaczynając od zera - może tym razem nie do końca, bo odziedziczyła po mężu fortunę, która zapobiegła rychłego powrotu do biedy.
Naprawdę starała się go zrozumieć, pomimo kilkuletniej rozłąki, wciąż potrafiła wyczuć, czy kłamie i teraz nie wyczuwała żadnego fałszu w słowach, nie próbował wcisnąć jej kitu, żeby wybielić się z kiepskiego zachowania. Przebaczenie na pewno nie będzie dla niej łatwe, bo jej pamiętliwa natura nie pozwoli jej tak po prostu zostawić tamtej sytuacji za sobą. Z drugiej strony to było tyle lat temu, że jakiekolwiek wzburzenie mijało się z celem, bo z pewnością nie przyniesie żadnego rezultatu. Wiedziona doświadczeniem, czego tak naprawdę mogła się spodziewać? Oczywiście, że zaraz znów zniknie, niezależnie od okoliczności. Jaki więc był sens w głębszej rozmowie i próbie pojednania? To mogło doprowadzić do tragedii, bo znów mogłaby zobaczyć w nim przyjaciela, a potem boleśnie się rozczarować. Nie, nie była głupia.
- Może pan mi pokazać te okulary bystrości? - zapytała sklepikarza i z zainteresowaniem obrała przedmiot w ręku. Dowiedziała się, jakiej kwoty oczekuje mężczyzna i poważnie rozważała zakup.
W międzyczasie zorientowała się, że Esteban dołączył do niej. Zupełnie, jakby próbował udowodnić, że nie zamierza za każdym razem zostawić ją bez słowa. Tylko czy był to dostateczny dowód? Raczej nie.
- Więc zostałeś ochroniarzem? - podsumowała, odwracając się nagle w jego stronę. Badawcze spojrzenie wodziło po twarzy mężczyzny, choć jeszcze przed chwilą udawała, że wcale go nie słucha, że wcale nie jest ciekawa, a już na pewno nie chce nadrabiać zaległości. W tych emocjach, które skrzętnie ukrywała, zupełnie nie połączyła kropek ze swoją niedawno zdobytą przyjaciółką, która w podobnym czasie przybyła do Midgardu, właśnie z grupą badawczą. Nie przyszło jej do głowy, że mogą być w jakiś sposób połączeni, ale też nie byli na pewno jedyną grupą naukowców na terenie Midgardu.
Na pytanie miała ochotę warknąć, że nic mu do tego i zostawić go bez odpowiedzi, ale byłoby to dziecinne, szczególnie że jeszcze nie zdecydowała, co powinna zrobić. Słuchała opowieści handlarza, opisującego właściwości przedmiotów, które przykuły ich spojrzenia na dłużej. Najwyraźniej naprawdę miał nadzieję na szybką sprzedaż, aż zaczęła się zastanawiać, czy produkty nie są wadliwe.
- Wróciłam do Midgardu półtora roku temu, po śmierci męża - odpowiedziała bezbarwnym tonem. Cóż, nie tylko on miał za sobą traumatyczne przeżycia. Musiała na nowo poukładać sobie życie, po raz kolejny zaczynając od zera - może tym razem nie do końca, bo odziedziczyła po mężu fortunę, która zapobiegła rychłego powrotu do biedy.
Esteban Barros
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Nie 7 Sty - 15:04
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Rozum podpowiadał, że nie należało się spodziewać przebaczenia po pospiesznym tłumaczeniu na środku ulicy, nawet wymawiając te słowa z pełną szczerością i biorąc odpowiedzialność za swoje błędy. Serce z kolei... Serce bolała oschłość, którą otrzymywało w odpowiedzi na odsłonięcie się. Bolało wspomnienie tego, co było kiedyś – łatwych rozmów, obecności niewymagającej przyglądania się każdemu słabszemu punktowi murów, które dookoła siebie ustawił – i co tak koncertowo spierdolił, obsesyjnie skupiając się na własnych problemach, odcinając od wszystkiego, co się z nimi nie wiązało. Wątpił, by był w stanie znieść w tamtym okresie swojego życia coś jeszcze i nie rozsypać się na jeszcze drobniejsze kawałki, ale wciąż mógł sobie wypominać, że nawet nie spróbował. Że może po prostu świadomie wybrał egoistyczne skupienie na wąskim wycinku – tak było przecież o wiele łatwiej, prawda? A może wcale nie. Może wcale nie mógł zrobić więcej.
Tak czy inaczej, rozmyślania te prowadziły donikąd. Na ile wiedział, nikt jeszcze nie wpadł na genialne zaklęcie pozwalające cofać się w przeszłość i naprawiać swoje błędy, zanim pojawią się konsekwencje. Mógł tylko próbować wykorzystać czas, który mieli do dyspozycji teraz i zobaczyć, czy Isabella znów będzie chciała spotkać się z nim pośrodku.
Dalsze słowa przeprosin zostawiały mu w tyle gardła posmak popiołu, w ogóle nie zachęcając, by kontynuował próbę rozmowy w tym tonie, spróbował więc z innej strony, wytłumaczeniem skąd w ogóle wziął się z dala od domu – z cichą satysfakcją i wewnętrznym westchnieniem ulgi napotkał jej spojrzenie. Jeden gest jeszcze niczego nie przesądzał, ale obojętność byłaby o wiele gorsza. Brak reakcji stawiał mur, nie oferując żadnych wskazówek, jak go rozbić – mimowolnie pomyślał o Camili i jej wiecznym domyśl się, za którym szło zdegustowane niezadowolenie, gdy nie wiedział, czego się chwycić. Nienajlepsze skojarzenie, ale przecież wiedział, że Bella nie była taka sama. Przynajmniej ta jej wersja, którą znał kiedyś. A teraz?
Kiwnął lekko głową na jej podsumowanie, odkładając na stragan przedmiot, który jeszcze moment wcześniej oglądał, tracąc nim zainteresowanie. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, poprawiając w ręku ułożenie ucha płóciennej torby, w której niósł swoje wcześniejsze zakupy, rzucając pytanie, które na pierwszy rzut oka nie mogło być bardziej neutralne. Bardziej podstawowe. A jednak przez twarz Isabelli przemknął trudny do nazwania cień.
… po śmierci męża.
Zamarł, po prostu przyglądając się kobiecie przez chwilę dłuższą, niż można by uznać za społecznie akceptowalne – pamiętał, że Lorenzo nie był jej własnym wyborem, ale w jego głowie zdała się otworzyć czarna dziura, które wciągała wszystkie fakty i spostrzeżenia dotyczące tego związku.
- Przykro mi, że cię to spotkało – wydusił wreszcie z niezrozumiałą trudnością, uciekając wzrokiem w bok, z dala od ciemnego, oceniającego spojrzenia De'Medici.
Wiedział, że powinien powiedzieć – zrobić – coś więcej, napięcie które w ciasnym uścisku trzymało jego ciało, aktywowało w głowie alarm, wrzask, by ruszył się, czytotakietrudne!
To dźwięk zegara wybijającego pełną godzinę, który echem poniósł się z jednego z otwartych okien, sprawił, że Barros drgnął, wyrwany na moment z paraliżu.
- Gdybyś potrzebowała pomocy... – zaczął nieco chrapliwym tonem, szybko zwracając się w kierunku czegoś, co zawsze przychodziło mu łatwiej, co stanowiło niejako drugą naturę. - Będę tu dłużej.
Nie mógł wiedzieć dokładnie jak długo, ale wiedział, że tym razem nie zniknie bez choćby notatki.
[Es z/t]
Tak czy inaczej, rozmyślania te prowadziły donikąd. Na ile wiedział, nikt jeszcze nie wpadł na genialne zaklęcie pozwalające cofać się w przeszłość i naprawiać swoje błędy, zanim pojawią się konsekwencje. Mógł tylko próbować wykorzystać czas, który mieli do dyspozycji teraz i zobaczyć, czy Isabella znów będzie chciała spotkać się z nim pośrodku.
Dalsze słowa przeprosin zostawiały mu w tyle gardła posmak popiołu, w ogóle nie zachęcając, by kontynuował próbę rozmowy w tym tonie, spróbował więc z innej strony, wytłumaczeniem skąd w ogóle wziął się z dala od domu – z cichą satysfakcją i wewnętrznym westchnieniem ulgi napotkał jej spojrzenie. Jeden gest jeszcze niczego nie przesądzał, ale obojętność byłaby o wiele gorsza. Brak reakcji stawiał mur, nie oferując żadnych wskazówek, jak go rozbić – mimowolnie pomyślał o Camili i jej wiecznym domyśl się, za którym szło zdegustowane niezadowolenie, gdy nie wiedział, czego się chwycić. Nienajlepsze skojarzenie, ale przecież wiedział, że Bella nie była taka sama. Przynajmniej ta jej wersja, którą znał kiedyś. A teraz?
Kiwnął lekko głową na jej podsumowanie, odkładając na stragan przedmiot, który jeszcze moment wcześniej oglądał, tracąc nim zainteresowanie. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, poprawiając w ręku ułożenie ucha płóciennej torby, w której niósł swoje wcześniejsze zakupy, rzucając pytanie, które na pierwszy rzut oka nie mogło być bardziej neutralne. Bardziej podstawowe. A jednak przez twarz Isabelli przemknął trudny do nazwania cień.
… po śmierci męża.
Zamarł, po prostu przyglądając się kobiecie przez chwilę dłuższą, niż można by uznać za społecznie akceptowalne – pamiętał, że Lorenzo nie był jej własnym wyborem, ale w jego głowie zdała się otworzyć czarna dziura, które wciągała wszystkie fakty i spostrzeżenia dotyczące tego związku.
- Przykro mi, że cię to spotkało – wydusił wreszcie z niezrozumiałą trudnością, uciekając wzrokiem w bok, z dala od ciemnego, oceniającego spojrzenia De'Medici.
Wiedział, że powinien powiedzieć – zrobić – coś więcej, napięcie które w ciasnym uścisku trzymało jego ciało, aktywowało w głowie alarm, wrzask, by ruszył się, czytotakietrudne!
To dźwięk zegara wybijającego pełną godzinę, który echem poniósł się z jednego z otwartych okien, sprawił, że Barros drgnął, wyrwany na moment z paraliżu.
- Gdybyś potrzebowała pomocy... – zaczął nieco chrapliwym tonem, szybko zwracając się w kierunku czegoś, co zawsze przychodziło mu łatwiej, co stanowiło niejako drugą naturę. - Będę tu dłużej.
Nie mógł wiedzieć dokładnie jak długo, ale wiedział, że tym razem nie zniknie bez choćby notatki.
[Es z/t]
Isabella de' Medici
Re: 20.03.2001 – Ulica Literacka – E. Barros & I. de' Medici Pon 22 Sty - 21:32
Isabella de' MediciWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Zawód : koroner w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : szczur
Atuty : odporny (II), awanturnik (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 23 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 20
Widok jego postaci budzi skomplikowane emocje, a ona wewnętrznie rozdarta jest między chłodną oschłością a bolesnym rozczarowaniem. Usprawiedliwił się, to prawda, ale czy to wystarczy? Czy jego tłumaczenia i przeprosiny mogą zatarasować przepaść, jaką pozostawił między nimi? Patrzy na niego z oschłością, ale w głębi serca czuje, jakby coś w niej pękało. Czy jest gotowa na akt wybaczenia, czy też może potrzebuje więcej czasu, by przetrawić całe to doświadczenie?Jego obecność na ulicy jest jak niespodziewane spotkanie z dawno zamkniętą księgą, której ostatni rozdział nigdy nie został napisany. Na ten moment nie miała pojęcia, czy otworzyć tę księgę, czy też raczej trzymać ją zamkniętą.
Oschła powierzchowność maskuje głębokie emocje, które wciąż targały nią od środka. Jest rozdarta między pragnieniem wybaczenia a strachem przed ponownym zawiedzeniem. Czy odnowa kontaktu w ogóle wchodziła w grę? Po takim czasie, czy mieli jeszcze o czym rozmawiać?
Jej rozterka jest jak tańczące płomienie wewnątrz serca, palące zarówno delikatne korzenie zaufania, jak i pokłady starej przyjaźni. To jak dwie przeciwności, które walczą między sobą, unosząc się jak przeciwnie skierowane wiatry. Jedna to chłodny wiatr oschłości, który sprawia, że zastyga na zewnątrz, budując mur zimnego dystansu. Druga to rozgrzewające żary uczuć, które choć spalone wcześniej, nadal tli się w jej wnętrzu. Jest jak podróżniczka w labiryncie swoich myśli, próbująca znaleźć wyjście z tego zamieszania emocji. To jak stawianie kroków na niestabilnym moście, gdzie każdy krok wydaje się być równie niepewny, a pod stopami czuje niewidzialne spękania. W tej chwili spotkania na ulicy, jej rozterka jest jak taniec dwóch wewnętrznych sił, które wciąż próbują znaleźć wspólny rytm.
Trudności nie kończą się tylko na rozterkach związanych z tym konkretnym spotkaniem. To, co przeżywa, ma korzenie głęboko w jej problemach z otwartością i zaufaniem. Jej serce przypomina zamek, którego bramy otwierają się z oporem, a klucze do niego są ukryte w zakamarkach własnych niepewności. Ochrona przed potencjalnym bólem stała się dla niej priorytetem, co sprawia, że trudno jej przekraczać pewne granice.
Wyczuwa momentalną zmianie, jakby informacja o śmierci jej męża uświadomiła mu, że nie tylko on miał bagaż doświadczeń. I może nie kochała męża, ale z czasem stał się jej przyjacielem i nie zasługiwał na śmierć, przeżywała prawdziwą żałobę, nawet jeśli na tym zyskała. Gdy dostrzega współczucie na jego twarzy, jej wnętrze momentalnie się kurczy. Wzrok pełen zrozumienia i wyraz współczucia są jak cios, który uderza w jej wewnętrzną niezależność. Chce być rozumiana, ale zarazem nie chce być traktowana jak ofiara.
Kiwnęła głową, bo "dziękuję" ugrzęzło jej w gardle. Przeżyła znacznie gorsze doświadczenia, żadne nie zdołało jej złamać, ale wciąż nie potrafiła o tym rozmawiać.
- Dziękuję - nie wiedziała, czy przyjmie jego propozycję, nie wiedziała nawet, czy mówił poważnie, czy nie chciał zwyczajnie odchodzić bez słowa. Odeszła od straganu i odprowadziła go wzrokiem, a potem sama ruszyła w swoją stronę, zastanawiając się, czy ich drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują.
Isabella z tematu
Oschła powierzchowność maskuje głębokie emocje, które wciąż targały nią od środka. Jest rozdarta między pragnieniem wybaczenia a strachem przed ponownym zawiedzeniem. Czy odnowa kontaktu w ogóle wchodziła w grę? Po takim czasie, czy mieli jeszcze o czym rozmawiać?
Jej rozterka jest jak tańczące płomienie wewnątrz serca, palące zarówno delikatne korzenie zaufania, jak i pokłady starej przyjaźni. To jak dwie przeciwności, które walczą między sobą, unosząc się jak przeciwnie skierowane wiatry. Jedna to chłodny wiatr oschłości, który sprawia, że zastyga na zewnątrz, budując mur zimnego dystansu. Druga to rozgrzewające żary uczuć, które choć spalone wcześniej, nadal tli się w jej wnętrzu. Jest jak podróżniczka w labiryncie swoich myśli, próbująca znaleźć wyjście z tego zamieszania emocji. To jak stawianie kroków na niestabilnym moście, gdzie każdy krok wydaje się być równie niepewny, a pod stopami czuje niewidzialne spękania. W tej chwili spotkania na ulicy, jej rozterka jest jak taniec dwóch wewnętrznych sił, które wciąż próbują znaleźć wspólny rytm.
Trudności nie kończą się tylko na rozterkach związanych z tym konkretnym spotkaniem. To, co przeżywa, ma korzenie głęboko w jej problemach z otwartością i zaufaniem. Jej serce przypomina zamek, którego bramy otwierają się z oporem, a klucze do niego są ukryte w zakamarkach własnych niepewności. Ochrona przed potencjalnym bólem stała się dla niej priorytetem, co sprawia, że trudno jej przekraczać pewne granice.
Wyczuwa momentalną zmianie, jakby informacja o śmierci jej męża uświadomiła mu, że nie tylko on miał bagaż doświadczeń. I może nie kochała męża, ale z czasem stał się jej przyjacielem i nie zasługiwał na śmierć, przeżywała prawdziwą żałobę, nawet jeśli na tym zyskała. Gdy dostrzega współczucie na jego twarzy, jej wnętrze momentalnie się kurczy. Wzrok pełen zrozumienia i wyraz współczucia są jak cios, który uderza w jej wewnętrzną niezależność. Chce być rozumiana, ale zarazem nie chce być traktowana jak ofiara.
Kiwnęła głową, bo "dziękuję" ugrzęzło jej w gardle. Przeżyła znacznie gorsze doświadczenia, żadne nie zdołało jej złamać, ale wciąż nie potrafiła o tym rozmawiać.
- Dziękuję - nie wiedziała, czy przyjmie jego propozycję, nie wiedziała nawet, czy mówił poważnie, czy nie chciał zwyczajnie odchodzić bez słowa. Odeszła od straganu i odprowadziła go wzrokiem, a potem sama ruszyła w swoją stronę, zastanawiając się, czy ich drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują.
Isabella z tematu