:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen
2 posters
Vivian Sørensen
18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen Pią 19 Maj - 1:03
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
18.02.2001
Nie widziała go jeszcze w takim wydaniu. Wyraźnie zmartwiony jej stanem, ostrożny na każdy swój ruch, jakby bał się ją spłoszyć, wygłaszający deklarację, których się nie spodziewała. Nie wiedziała, czy jej zaskoczenie jest wynikiem zbyt srogiej oceny mężczyzny przez pryzmat plotek i ostrzeżeń, czy może to siebie kiepsko oceniła, że nie wywarła na jego życiu żadnego wrażenia i dlatego nie ma potrzeby, żeby wracać do relacji sprzed ataku.
Czuła dystans, który się pomiędzy nimi wkradł jak nieproszony gość, ale jednocześnie wiedziała, że to naturalne, bo za dużo się zdarzyło, żeby bez rozmowy mogli przez to przejść. Może za długo ją odwlekała, może powinna napisać krótki list z brutalną prawdą, żeby miał chociaż obraz sytuacji. Z drugiej strony naprawdę potrzebowała czasu, żeby sobie wszystko poukładać, a wszystkie poboczne tematy zleciały na dalszy plan. Zawirowania w temacie randkowania, jej uczucia, wszystko stało się nieistotne w porównaniu do tragedii, która ją spotkała, a przez którą nie potrafiła normalnie funkcjonować. Jak miała się z nim wcześniej spotkać, kiedy najmniejsza rzecz była w stanie wywołać atak agresji, niezdolny do ujarzmienia, nieprzewidywalny w skutkach.
Nie znała wszystkich jego obaw, ale chyba rozumiała, co miał na myśli. Ona choć rozdarta, nadal czuła z nim więź, uczucia, których nie potrafiła zrozumieć ani nawet nazwać. Wcześniej w zauroczeniu wpatrywała się w niego jak w obrazek, teraz jej matowe spojrzenie nie dawało tego samego efektu, choć czuła przyciąganie i mimowolnie szukała jego spojrzenia, jakby w cieple ich odbicia chciała zobaczyć dawną, rumianą wersję siebie.
- Doceniam to - odparła z delikatnym uśmiechem, pozbawionym dawnego blasku. Wiedziała, że gdyby był bardziej natarczywy, nie miałaby siły z nim walczyć, ale w ogólnym rozrachunku mogła czuć się osaczona i zamiast poprawiać jej stan, tylko by go pogorszył. Szczególnie, że przez kilka pierwszych tygodni izolowała się od ludzi.
Po wejściu do herbaciarni, rozejrzała się dokładnie, niezbyt dyskretnie po pomieszczeniu. Wypatrywała najbardziej odległego i prywatnego kąta w lokalu, a jednocześnie liczyła gości, by ocenić, czy ich rozmowa faktycznie może być tu przeprowadzona. Na szczęście o tej porze było niewiele osób i udało jej się znaleźć wzrokiem miejsce najbardziej oddalone, jakby za rogiem, które dawało możliwie maksymalną ilość prywatności. Powiesiła płaszcz na wieszaku i usiadła, zajmując miejsce na kanapie, obok mężczyzny, jakby nie chciała zbytnio się oddalać. Poczekała też aż kelnerka przyjmie zamówienie, żeby przeszkadzała w trakcie poważnej rozmowy. To dawało jej też trochę więcej czasu, by mogła zebrać się w sobie, skumulować całą odwagę, która jej została i opowiedzieć, co się stało. Ale na razie czekali na zamówienie, Vivian na swoją owocową herbatę, więc wykorzystała ten czas, żeby dowiedzieć się trochę o nim.
- Jak tobie minęły ostatnie tygodnie? - zapytała, szczerze zainteresowana, czy coś się u niego zmieniło, czy działo się coś szczególnego, czy w ogóle chciał jej coś o sobie powiedzieć. Nigdy nie naciskała, szczególnie że sama nie lubiła być pod ostrzałem pytań. Wolała jak sam mówił jej różne rzeczy, z naturalnej potrzeby, niż w wymuszonym odruchu. Zdecydowanie bardziej wolałaby skupić się na nim, niż roztrząsać po raz kolejny atak, ale musiała to zrobić, zasługiwał na szczerość.
Einar Halvorsen
Re: 18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen Wto 30 Maj - 21:47
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
W lokalu panuje spokój.
W lokalu panuje spokój; jest gładki oraz przejrzysty, młócony jedynie szumem przeróżnych gałęzi szeptów. W lokalu panuje spokój; nie może go jednak objąć, otulić kokonem ramion, przynosić mu ukojenia. Zmysły ma poszarpane jak strzępki brudnej tkaniny drgającej przy każdym wdechu; emocje go przytłaczają i ciągle grzechoczą w czaszce - tak, jakby stał się zabawką trzęsącą się w dłoni dziecka, w prawo-w lewo i w prawo, niemal bez przerwy, aż uschnie korzeń nadgarstka.
Jeden z wewnętrznych głosów jest zamartwiony i dąży, by poznać drastyczną prawdę, drugi wciąż podpowiada, że nie jest wcale osobą zasługującą w choćby niewielkim stopniu na współdzielenie sekretów. Gryzie się między sobą, niewygodnie, niewygodnie. Nie mówił jej nigdy wiele, trzymając dystans zarówno pod względem swoich wszystkich rozterek jak również widma przeszłości. Nie sądził, zresztą, by mógł jej streścić cokolwiek wartego przekazania, nie chciał jej nigdy zrazić, nie chciał, aby w jej żyłach zaczął przepływać lęk. Dlatego podobnie milczał; milczał na temat swojego pochodzenia, obdarzając ją zaledwie szczątkowym szkieletem faktów, milczał, nie chcąc odnosić się do rozlicznych, krążących wciąż o nim plotek, mniej albo bardziej przeszytych autentycznością. Milczał, bo każde drobne, nieznaczne potknięcie słowa mogłoby ją nakłonić, że warto natychmiast odejść. Bał się samego siebie - bał się, że ktoś mógł dojrzeć wszystkie jego występki, każdą, wcześniejszą podłość i wyszczerbienia wad. Bał się, że był skończony, że każdy pierwiastek ciała jest gorzko splamiony klątwą. Bał się, że nie zasłużył na żadne przywiązanie, nawet, jeśli paradoksalnie sam je często odrzucał. Bał się, że próżno szukać u niego okruchów dobra.
Zrozumiał natychmiast manewr, pytanie miękko, nienatarczywie goszczące wśród ich przestrzeni. Zamówił również herbatę, śledząc leniwie wzrokiem jak kelnerka oddala się, wędrując w gąszczu stolików. Wiedział, że nie czuła się na ten moment swobodnie, nie teraz, nie, gdy w dowolnej chwili mogła podejść obsługa przynosząc im filiżanki z rozgrzaną porcją napoju. Wiedział, że jej odpowie, choć niezupełnie szczerze; zasłużyła na szczerość, choć nie chciał jej przykładowo obarczać konfliktem z Wyzwolonymi czy wyraźnym zawodem w kwestii swojego przyjaciela. Miała już sama, z tego, co zdążył pojąć, wystarczająco złych, wydrążonych wspomnień.
- Niewiele uległo zmianom - wyjaśnił na samym wstępie, spokojnie i bez pośpiechu. - Maluję. Przyjąłem nowe zlecenia. Pomagam mojej mecenas, Frei Ahlström przy jej nowym projekcie - rozwinął swoją wypowiedź, wiedząc, że przecież każde, oschłe i pospolicie wymijające stwierdzenie byłoby ordynarnym pokazem braku szacunku. Powtarzał już wielokrotnie, że zasłużyła na więcej, powinien był więc wypełniać podobne, wyraźne słowa, wypełniać treść pouczenia - od siebie również dla siebie. Samego projektu nie opisał wyraźniej; nie miał w końcu praw zdradzać żadnych, dokładnych planów Frei Ahlström bez jej wyraźnej zgody.
Myślałem również o tobie - czasami, gdy opadała kurtyna ciszy i dojmującej samotności. Sumienie uwielbia ciszę i pławi się w jej bogactwie; uwielbia mu wypominać, uwielbia mu przypominać, uwielbia wszystko związane z tkanką pamięci.
- Próbowałem odwiedzić cię w twoim rodzinnym sklepie - nadmienił tylko poufałym i przepełnionym subtelnością szeptem. Nie widziałem cię. Nie mogłem cię nigdzie spotkać.
Aż do teraz.
W lokalu panuje spokój; jest gładki oraz przejrzysty, młócony jedynie szumem przeróżnych gałęzi szeptów. W lokalu panuje spokój; nie może go jednak objąć, otulić kokonem ramion, przynosić mu ukojenia. Zmysły ma poszarpane jak strzępki brudnej tkaniny drgającej przy każdym wdechu; emocje go przytłaczają i ciągle grzechoczą w czaszce - tak, jakby stał się zabawką trzęsącą się w dłoni dziecka, w prawo-w lewo i w prawo, niemal bez przerwy, aż uschnie korzeń nadgarstka.
Jeden z wewnętrznych głosów jest zamartwiony i dąży, by poznać drastyczną prawdę, drugi wciąż podpowiada, że nie jest wcale osobą zasługującą w choćby niewielkim stopniu na współdzielenie sekretów. Gryzie się między sobą, niewygodnie, niewygodnie. Nie mówił jej nigdy wiele, trzymając dystans zarówno pod względem swoich wszystkich rozterek jak również widma przeszłości. Nie sądził, zresztą, by mógł jej streścić cokolwiek wartego przekazania, nie chciał jej nigdy zrazić, nie chciał, aby w jej żyłach zaczął przepływać lęk. Dlatego podobnie milczał; milczał na temat swojego pochodzenia, obdarzając ją zaledwie szczątkowym szkieletem faktów, milczał, nie chcąc odnosić się do rozlicznych, krążących wciąż o nim plotek, mniej albo bardziej przeszytych autentycznością. Milczał, bo każde drobne, nieznaczne potknięcie słowa mogłoby ją nakłonić, że warto natychmiast odejść. Bał się samego siebie - bał się, że ktoś mógł dojrzeć wszystkie jego występki, każdą, wcześniejszą podłość i wyszczerbienia wad. Bał się, że był skończony, że każdy pierwiastek ciała jest gorzko splamiony klątwą. Bał się, że nie zasłużył na żadne przywiązanie, nawet, jeśli paradoksalnie sam je często odrzucał. Bał się, że próżno szukać u niego okruchów dobra.
Zrozumiał natychmiast manewr, pytanie miękko, nienatarczywie goszczące wśród ich przestrzeni. Zamówił również herbatę, śledząc leniwie wzrokiem jak kelnerka oddala się, wędrując w gąszczu stolików. Wiedział, że nie czuła się na ten moment swobodnie, nie teraz, nie, gdy w dowolnej chwili mogła podejść obsługa przynosząc im filiżanki z rozgrzaną porcją napoju. Wiedział, że jej odpowie, choć niezupełnie szczerze; zasłużyła na szczerość, choć nie chciał jej przykładowo obarczać konfliktem z Wyzwolonymi czy wyraźnym zawodem w kwestii swojego przyjaciela. Miała już sama, z tego, co zdążył pojąć, wystarczająco złych, wydrążonych wspomnień.
- Niewiele uległo zmianom - wyjaśnił na samym wstępie, spokojnie i bez pośpiechu. - Maluję. Przyjąłem nowe zlecenia. Pomagam mojej mecenas, Frei Ahlström przy jej nowym projekcie - rozwinął swoją wypowiedź, wiedząc, że przecież każde, oschłe i pospolicie wymijające stwierdzenie byłoby ordynarnym pokazem braku szacunku. Powtarzał już wielokrotnie, że zasłużyła na więcej, powinien był więc wypełniać podobne, wyraźne słowa, wypełniać treść pouczenia - od siebie również dla siebie. Samego projektu nie opisał wyraźniej; nie miał w końcu praw zdradzać żadnych, dokładnych planów Frei Ahlström bez jej wyraźnej zgody.
Myślałem również o tobie - czasami, gdy opadała kurtyna ciszy i dojmującej samotności. Sumienie uwielbia ciszę i pławi się w jej bogactwie; uwielbia mu wypominać, uwielbia mu przypominać, uwielbia wszystko związane z tkanką pamięci.
- Próbowałem odwiedzić cię w twoim rodzinnym sklepie - nadmienił tylko poufałym i przepełnionym subtelnością szeptem. Nie widziałem cię. Nie mogłem cię nigdzie spotkać.
Aż do teraz.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vivian Sørensen
Re: 18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen Sob 10 Cze - 0:41
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czy oczekiwała czegoś więcej? Miała nadzieję, że mężczyzna w odpowiedzi rozwinie się nie tylko pod względem pracy. Cieszyła się, że przyjmuje zlecenia, że realizuje pasję, ale taką samą odpowiedzią mógłby uraczyć kolegę z pracy. Nie zdradził nic o sobie, nic osobistego i gdyby bardziej się nad tym pochyliła, zauważyłaby, że nigdy się przed nią tak naprawdę nie otworzył. Może nie była godna zaufania, może miał inne powody. Teraz miała inne zmartwienia, by zastanawiać się nad przyczyną. Nie odzywała się dłuższy czas, więc czego mogła oczekiwać? Że zacznie opowiadać o szczegółach ze swojego życia, dnia codziennego? Było to samolubne, dlatego skarciła się w myślach i kiwnęła zgodnie głową.
- Cieszę się. Co to za projekt? - interesowała się tym i jeśli tylko będzie chciał podzielić się szczegółami, to chętnie go wysłucha.
Ale wraz z nadejściem ich zamówienia, czuła jakby skończył się czas na przeciąganie w nieskończoność tej chwili. Łatwiej nie będzie, a jego stwierdzenie nakierowało temat, który chciała poruszyć. Nie wiedziała, że próbował ją znaleźć w sklepie, a od wypadku częściej pracowała na zapleczu albo w domu, bo każdy kontakt z nieznajomymi wzbudzał dyskomfort. Jedynie praca nad biżuterią przynosiła jej chwile ulgi, chociaż dopiero od niedawna znalazła w sobie dość skupienia, żeby do tego wrócić.
- Cóż… moje życie uległo poważnym zmianom. A zapoczątkował to... ja... zostałam zaatakowana przez mordercę - powiedziała na tyle cicho, żeby nikt postronny nie zdołał ich usłyszeć. Nie zgłosiła tego, nie powiedziała nawet swoim rodzicom, więc nie chciała, żeby dotarły do nich jakieś przypadkowe plotki. Na szczęście siedzieli najdalej, jak to możliwe na tym metrażu, od pozostałych gości lokalu, więc ryzyko było znikome.
Nadal nie pozbyła się tego charakterystycznego poczucia wstydu ofiary, bo nadal obwiniała się za całe to zdarzenie, że była na tyle lekkomyślna, by w tak niebezpiecznym momencie dla Midgardu ruszyć samotnie do lasu, nawet jeśli miała powód i teoretycznie chciała komuś pomóc. Zgubnymi w skutkach okazały się jej poprzednie wycieczki, także pod postacią kota, kiedy wydawało jej się, że poradzi sobie z każdą przeszkodą na drodze i będzie potrafiła o siebie zadbać w razie niebezpieczeństwa. Jej brawura o mały włos kosztowałaby ją życie. Przynajmniej miała nauczkę i uraz do lasów, a także wiele innych, odosobnionych miejsc, w których nie czuła się swobodnie, obawiając się zewsząd ataku. Jak miała mu to wytłumaczyć? Nie chciała wdawać się w przesadne szczegóły, ale sam temat burzył jej krew i przypominał o szczegółach, o których chciałaby zapomnieć.
- N-nic wielkiego mi się nie stało. Jakimś cudem udało mi się uciec, kiedy zaczął przemieniać się w berserkera - zachichotała nerwowo, niekontrolowanie, czując, jak rozsądek wymyka jej się z rąk. Nie chciała, żeby się nad nią litował, nie chciała, żeby odtąd patrzył na nią przez ten tragiczny pryzmat. Machnęła ręką, chcąc umniejszyć temu wydarzeniu, jakby było drobnostką, ale jej ciało zdradzało zdenerwowanie w niezdarnych, zbyt szybkich ruchach, a przez zbyt duży zamach udało jej się jedynie wywrócić stojak na serwetki. Skuliła się w sobie, mając wrażenie, że hałas przykuł niepotrzebną uwagę, przy okazji wzmagając jej rozjątrzenie. Opuściła wzrok na dłonie, które zaczęły drżeć i starała się to ukryć, zaciskając je tak mocno, że zbielały jej kłykcie, ale chociaż udało jej się powstrzymać wybuch.
- Cieszę się. Co to za projekt? - interesowała się tym i jeśli tylko będzie chciał podzielić się szczegółami, to chętnie go wysłucha.
Ale wraz z nadejściem ich zamówienia, czuła jakby skończył się czas na przeciąganie w nieskończoność tej chwili. Łatwiej nie będzie, a jego stwierdzenie nakierowało temat, który chciała poruszyć. Nie wiedziała, że próbował ją znaleźć w sklepie, a od wypadku częściej pracowała na zapleczu albo w domu, bo każdy kontakt z nieznajomymi wzbudzał dyskomfort. Jedynie praca nad biżuterią przynosiła jej chwile ulgi, chociaż dopiero od niedawna znalazła w sobie dość skupienia, żeby do tego wrócić.
- Cóż… moje życie uległo poważnym zmianom. A zapoczątkował to... ja... zostałam zaatakowana przez mordercę - powiedziała na tyle cicho, żeby nikt postronny nie zdołał ich usłyszeć. Nie zgłosiła tego, nie powiedziała nawet swoim rodzicom, więc nie chciała, żeby dotarły do nich jakieś przypadkowe plotki. Na szczęście siedzieli najdalej, jak to możliwe na tym metrażu, od pozostałych gości lokalu, więc ryzyko było znikome.
Nadal nie pozbyła się tego charakterystycznego poczucia wstydu ofiary, bo nadal obwiniała się za całe to zdarzenie, że była na tyle lekkomyślna, by w tak niebezpiecznym momencie dla Midgardu ruszyć samotnie do lasu, nawet jeśli miała powód i teoretycznie chciała komuś pomóc. Zgubnymi w skutkach okazały się jej poprzednie wycieczki, także pod postacią kota, kiedy wydawało jej się, że poradzi sobie z każdą przeszkodą na drodze i będzie potrafiła o siebie zadbać w razie niebezpieczeństwa. Jej brawura o mały włos kosztowałaby ją życie. Przynajmniej miała nauczkę i uraz do lasów, a także wiele innych, odosobnionych miejsc, w których nie czuła się swobodnie, obawiając się zewsząd ataku. Jak miała mu to wytłumaczyć? Nie chciała wdawać się w przesadne szczegóły, ale sam temat burzył jej krew i przypominał o szczegółach, o których chciałaby zapomnieć.
- N-nic wielkiego mi się nie stało. Jakimś cudem udało mi się uciec, kiedy zaczął przemieniać się w berserkera - zachichotała nerwowo, niekontrolowanie, czując, jak rozsądek wymyka jej się z rąk. Nie chciała, żeby się nad nią litował, nie chciała, żeby odtąd patrzył na nią przez ten tragiczny pryzmat. Machnęła ręką, chcąc umniejszyć temu wydarzeniu, jakby było drobnostką, ale jej ciało zdradzało zdenerwowanie w niezdarnych, zbyt szybkich ruchach, a przez zbyt duży zamach udało jej się jedynie wywrócić stojak na serwetki. Skuliła się w sobie, mając wrażenie, że hałas przykuł niepotrzebną uwagę, przy okazji wzmagając jej rozjątrzenie. Opuściła wzrok na dłonie, które zaczęły drżeć i starała się to ukryć, zaciskając je tak mocno, że zbielały jej kłykcie, ale chociaż udało jej się powstrzymać wybuch.
Einar Halvorsen
Re: 18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen Sob 10 Cze - 11:58
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Obawiał się najgorszego; wspomnień, które kłapały wściekle wierchami zębów, szargając mięso świadomości, scen, malowideł tętniących surową krzywdą. Niektóre chwile musiały być niezatarte, złowieszczo szumiąc na polach bitwy umysłu, niektóre chwile musiały zostać do śmierci, nękając w samotnym i pełnym słabości odsłonięciu. Wiedział, że zasłużyła na więcej; na więcej niż ją spotkało, na więcej niż salwę nieszczęść rozlegającą się uporczywym hukiem, kalecząc tkanki pamięci. Sam, wbrew pozorom, znał wiele różnych goryczy - momentów krótkich podobnie jak długotrwałych, znał smak swoich łez oraz krzyki jedynej opiekunki, znał skowyt bólu jęczący u nasady kręgosłupa. Był przekonany, że jego odpowiedź pozostawiała wiele do życzenia, jednak nie sądził, że dostarczanie Vivian kolejnych, tym razem własnych bagaży trosk było najzupełniej taktowną i adekwatną decyzją. Obiecał sobie, we wnętrzu, że kiedyś jej wynagrodzi pokłady swego milczenia, o ile jeszcze sam zyska kolejną, możliwą szansę.
- Freja Ahlström planuje organizować spotkania dla różnych twórców, w tym także początkujących na szczeblach swojej kariery - wyjaśnił zwięźle na ile tylko był w stanie. Więcej szczegółów nie mógł obecnie zdradzić, wystawić na światło dzienne, wiedząc, że wymagały z początku stosownych przygotowań. As przetrzymany w rękawie Frei Ahlström czekał cierpliwie na moment w którym zabłyszczy w pełnej, nieskromnej krasie. Sznureczki pierwszej rozmowy zaplecionej nad stołem przerwało kolejne pojawienie się obsługi, tym razem dzierżącej zamówione przez nich napoje, z unoszącą się, bladą chorągwią pary, podrygującą śmiało spod warstwy rozgrzanej tafli.
Milczał; ściągnął wargi w powadze, gdy nadszedł wreszcie czas wyznań, gdy jej głos łopoczący w drżeniu jak osaczone zwierzę rozlegał się, pełen prawdy, nagiej, brutalnej, szpetnej, o doświadczeniach, które ropiały jak zabrudzona rana.
Nie mówił nic, na początku; pozwolił wyrzucić wszystko, każdy strzępek stygnący we wnętrzu tunelu krtani. Wyciągnął wtem do niej rękę, gdy się spłoszyła, przerażona strąconym, nic nieznaczącym stojakiem na serwetki; położył dłoń na jej dłoni, delikatnie, jak plaster na rozjątrzonym, niezwykle bolesnym miejscu, jak ciepły, kojący okład. To nic, zapragnął przez to powiedzieć. Nic złego cię tu nie spotka. Jestem przy tobie, przynajmniej teraz i tutaj.
- Jesteś bezpieczna - wyszeptał miękko po przerwie pełnej emocji zaszytych na taflach spojrzeń. Zmieniła się; brakowało jej wcześniejszej śmiałości, buty, której przebłyski dostrzegał na piętrach twarzy. Nawet, gdy zachowała się rażąco nieodpowiedzialnie (nadal miał w głowie ich niefortunny spacer, gdy nalegała na obejrzenie z bliska Mostu Odmieńców), nie miał zamiaru jej oceniać; wszystko miało już miejsce, nie byli w stanie zaprzeczyć regułom czasu. Zrozumiał, że musi przez to być znacznie bardziej ostrożny, bał się, że jej uraza będzie dotyczyć również innych genetyk, zwłaszcza, kiedy jego przodkowie żyli w scenerii lasu, czekając na głód słabości napotkanego podróżnika.
- Teraz rozumiem - powiedział. - Potrzebowałaś i potrzebujesz czasu. Podobne wydarzenia potrafią odcisnąć niezwykle dotkliwe piętno - dodał dyskretnym tonem. Nie chciał obecnie rzucać w nią pustymi frazesami, mówić, że jest mu przykro, że jej współczuje, że będzie dobrze i żeby spróbowała zapomnieć, że miała wystarczająco szczęścia, skoro wyszła ze starcia w jednym, pełnym kawałku. (Nie wyszła; została roztrzaskana na setki drobin rozdygotanej, okrutnej niepewności). Był absolutnie szczery, emocje, które miał w sobie nie były w żaden sposób wskrzeszone nadmierną siłą; nawet, gdy był po części demonem, nie lubił, gdy innych ludzi spotykał tragiczny los. Odnosił się, co prawda o zgrozo zbyt nonszalancko do nawiązanych relacji, pławiąc się w rozwiązłości; nie oznaczało to jednak, że był nieczuły na każdy gatunek krzywdy.
- Mogę tylko obiecać - odczekał i dopowiedział - że pozostanę przy tobie - nie miał zamiaru jej odrzucać, z jego strony, jak przyznał, nic nie uległo zmianom. Planował nadal utrzymać ich znajomość i nie zamierzał się poddać, ani też zrazić szpetną, włóknistą blizną doznanej przez niej tragedii. Wiedział już, że nie postąpił w ten sposób z fałszywej i żałosnej litości; zależało mu na tym, co udało się im przez tygodnie zbudować, na listach pisanych zawsze z nutą przejęcia, na spotkaniach, rozmowach, na samym, przyjemnie doznawanym towarzystwie. Nie chciał jej z tym zostawiać. Nie chciał ich zostawiać.
- Tak długo, jak tylko będziesz chciała mojej obecności - pozwolił sobie na lekki i nieszkodliwy uśmiech; w zabarwionym żartobliwością głosie podkreślał, że nie planuje przekraczać w najmniejszym stopniu granic jej wewnętrznego komfortu. Mógł nie być dobrym (nie w pełni zresztą) człowiekiem; mimo to, nawet on potrafił uszanować niektóre, bezwzględne kwestie, niektóre treści decyzji. Nawet on.
- Freja Ahlström planuje organizować spotkania dla różnych twórców, w tym także początkujących na szczeblach swojej kariery - wyjaśnił zwięźle na ile tylko był w stanie. Więcej szczegółów nie mógł obecnie zdradzić, wystawić na światło dzienne, wiedząc, że wymagały z początku stosownych przygotowań. As przetrzymany w rękawie Frei Ahlström czekał cierpliwie na moment w którym zabłyszczy w pełnej, nieskromnej krasie. Sznureczki pierwszej rozmowy zaplecionej nad stołem przerwało kolejne pojawienie się obsługi, tym razem dzierżącej zamówione przez nich napoje, z unoszącą się, bladą chorągwią pary, podrygującą śmiało spod warstwy rozgrzanej tafli.
Milczał; ściągnął wargi w powadze, gdy nadszedł wreszcie czas wyznań, gdy jej głos łopoczący w drżeniu jak osaczone zwierzę rozlegał się, pełen prawdy, nagiej, brutalnej, szpetnej, o doświadczeniach, które ropiały jak zabrudzona rana.
Nie mówił nic, na początku; pozwolił wyrzucić wszystko, każdy strzępek stygnący we wnętrzu tunelu krtani. Wyciągnął wtem do niej rękę, gdy się spłoszyła, przerażona strąconym, nic nieznaczącym stojakiem na serwetki; położył dłoń na jej dłoni, delikatnie, jak plaster na rozjątrzonym, niezwykle bolesnym miejscu, jak ciepły, kojący okład. To nic, zapragnął przez to powiedzieć. Nic złego cię tu nie spotka. Jestem przy tobie, przynajmniej teraz i tutaj.
- Jesteś bezpieczna - wyszeptał miękko po przerwie pełnej emocji zaszytych na taflach spojrzeń. Zmieniła się; brakowało jej wcześniejszej śmiałości, buty, której przebłyski dostrzegał na piętrach twarzy. Nawet, gdy zachowała się rażąco nieodpowiedzialnie (nadal miał w głowie ich niefortunny spacer, gdy nalegała na obejrzenie z bliska Mostu Odmieńców), nie miał zamiaru jej oceniać; wszystko miało już miejsce, nie byli w stanie zaprzeczyć regułom czasu. Zrozumiał, że musi przez to być znacznie bardziej ostrożny, bał się, że jej uraza będzie dotyczyć również innych genetyk, zwłaszcza, kiedy jego przodkowie żyli w scenerii lasu, czekając na głód słabości napotkanego podróżnika.
- Teraz rozumiem - powiedział. - Potrzebowałaś i potrzebujesz czasu. Podobne wydarzenia potrafią odcisnąć niezwykle dotkliwe piętno - dodał dyskretnym tonem. Nie chciał obecnie rzucać w nią pustymi frazesami, mówić, że jest mu przykro, że jej współczuje, że będzie dobrze i żeby spróbowała zapomnieć, że miała wystarczająco szczęścia, skoro wyszła ze starcia w jednym, pełnym kawałku. (Nie wyszła; została roztrzaskana na setki drobin rozdygotanej, okrutnej niepewności). Był absolutnie szczery, emocje, które miał w sobie nie były w żaden sposób wskrzeszone nadmierną siłą; nawet, gdy był po części demonem, nie lubił, gdy innych ludzi spotykał tragiczny los. Odnosił się, co prawda o zgrozo zbyt nonszalancko do nawiązanych relacji, pławiąc się w rozwiązłości; nie oznaczało to jednak, że był nieczuły na każdy gatunek krzywdy.
- Mogę tylko obiecać - odczekał i dopowiedział - że pozostanę przy tobie - nie miał zamiaru jej odrzucać, z jego strony, jak przyznał, nic nie uległo zmianom. Planował nadal utrzymać ich znajomość i nie zamierzał się poddać, ani też zrazić szpetną, włóknistą blizną doznanej przez niej tragedii. Wiedział już, że nie postąpił w ten sposób z fałszywej i żałosnej litości; zależało mu na tym, co udało się im przez tygodnie zbudować, na listach pisanych zawsze z nutą przejęcia, na spotkaniach, rozmowach, na samym, przyjemnie doznawanym towarzystwie. Nie chciał jej z tym zostawiać. Nie chciał ich zostawiać.
- Tak długo, jak tylko będziesz chciała mojej obecności - pozwolił sobie na lekki i nieszkodliwy uśmiech; w zabarwionym żartobliwością głosie podkreślał, że nie planuje przekraczać w najmniejszym stopniu granic jej wewnętrznego komfortu. Mógł nie być dobrym (nie w pełni zresztą) człowiekiem; mimo to, nawet on potrafił uszanować niektóre, bezwzględne kwestie, niektóre treści decyzji. Nawet on.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vivian Sørensen
Re: 18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen Sob 17 Cze - 11:59
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zdecydowanie bardziej wolałaby skupić się na nim i przyjemnych tematach dotyczących szeroko pojętej sztuki. Brakowało jej beztroskich rozmów, bo teraz, nawet jeśli ich próbowała, to z tyłu głowy wciąż pobrzmiewały nuty strachu i niepewności. Nie potrafiła wyzbyć się negatywnych emocji ani zdobyć się na beztroskę i radość z życia, towarzyszące jej przed atakiem. Wtedy przecież też miała swoje problemy, rzadko kiedy czyjeś życie jest idealne, ale w porównaniu z jej obecnymi zmartwieniami, tamten czas postrzegała teraz jako sielankę.
- Wspaniale. Na pewno będziesz inspiracją dla wielu początkowych artystów - nie miała co do tego wątpliwości, jego reputacja nie wzięła się znikąd, a potwierdzał to niezaprzeczalny talent. W swojej karierze prawdopodobnie wielu młodych malarzy uczyło się pod jego skrzydłami, w końcu sama patrzyła na niego jak na autorytet. Nie mogła dziwić się tym, którzy chcieli czerpać z jego mądrości i doświadczenia w tym fachu, szczególnie że miał naprawdę wiele do zaoferowania. Nie dopytywała o szczegóły, skoro sam więcej nie zdradził. Domyślała się, że przyszły projekt może być objęty tajemnicą albo zwyczajnie nie ma jeszcze wszystkich informacji, bo jest w trakcie dopracowywania. Nie chciała zresztą dłużej odwlekać momentu, w którym jej prawda wypłynie na powierzchnię. Tyle było jeszcze do powiedzenia, a miała wrażenie, że dopiero dotknęli wierzchołku góry lodowej.
- Wiem, wiem - rzuciła w odpowiedzi, zbyt szybko, by mogła być przemyślana. Rzadko czuła się naprawdę bezpieczna, bała się nawet w czterech ścianach swojego pokoju w mieszkaniu brata. Nie wiedziała, w jaki sposób zmienić nastawienie i wrócić do dawnej siebie. A bardzo tego pragnęła. - Wciąż próbuję sobie wszystko poukładać.
Doceniała jego opanowanie i próbę ukojenia, gdy wyznanie wytrąciło ją z równowagi i nerwy wzięły górę, wypływając na powierzchnię. Nie chciała pokazywać tej wersji siebie, której najbardziej się wstydziła, szczególnie w miejscu publicznym. Obawiała się też tego, co mężczyzna o niej pomyśli, czy uzna ją za słabą i żałosną? Zbyt często tak o sobie myślała, przerzucając na siebie winę za całe zdarzenie, skupiając się na tym, że nie powinna się tam znaleźć sama, a ignorując wszystkie inne nieprawidłowości, niezależne od niej.
- Dziękuję - szepnęła, patrząc na niego przez chwilę, by następnie na kilka sekund położyć głowę, na jego ramieniu, ze wzrokiem wbitym w ich złączone dłonie, wdychając głęboko powietrze. Nie wiedziała, czego się spodziewać, a mimo to zaskoczył ją takim cierpliwym podejściem. - Za zrozumienie. Nie chciałam cię tym obarczać, żebyś nie czuł się w żaden sposób zobowiązany.
Nienawidziła uczucia, kiedy stanowiła dla kogoś problem albo przykry obowiązek. Nie chciała, żeby Einar przez tę sytuację myślał, że jest do czegokolwiek zobligowany, bo niczego nie oczekiwała, a właściwie sama nawet nie wiedziała, czego chce.
- Raczej nie jestem teraz najlepszym kompanem do spędzania wolnego czasu - ostrzegła tuż po jego deklaracji, że pozostanie przy niej, o ile będzie chciała jego obecności. Sytuacja była skomplikowana, a ona czuła się, jakby ktoś przywalił jej patelnią w głowę, ale była zadowolona z jego słów, a na dowód posłała mu uśmiech, dość blady, ale jednak. Sięgnęła po napój i dopiero po wypiciu kilku łyków, zorientowała się, że to wszystko nie będzie takie proste, a cała prawda nie wyszła jeszcze na światło dzienne.
- Mam straszny mętlik w głowie - wypowiedziała na głos swą myśl, próbując zebrać w sobie logicznie brzmiące wypowiedzi, żeby jak najlepiej przedstawić mu sytuację - co samo w sobie było dość abstrakcyjne, skoro sama jej nie rozumiała. - Ale chcę, żebyś znał całą prawdę.
Być może po tym, czego się dowie, odwoła swoją deklarację, nie mogłaby go winić, ani tym bardziej wymuszać dotrzymania słowa. Wszystkie słowa wypowiadała cicho, dyskretnie, by nikt nie zdołała podsłuchać, mimo że siedzieli możliwie najdalej od pozostałych gości lokalu.
- Po ataku byłam ranna i wycieńczona, a przez wyziębienie i nadmiar emocji, straciłam świadomość na skraju lasu i leżałam w ściegu. I pewnie bym umarła, gdyby ktoś mnie nie uratował. Zajął się mną i pomógł mi przeżyć, a przez tę całą sytuację zbliżyliśmy się do siebie - grała z nim w otwarte karty, przynajmniej z jej strony, bo miała dość sekretów w życiu, chciała być wobec niego fair oraz nie chciałaby, żeby dowiedział się o Arthurze od osób trzecich. - I wiem, że nie obiecywaliśmy sobie wyłączności ani niczego tak naprawdę nie ustaliliśmy, ale chcę być szczera. Czuję coś zarówno do ciebie, jak i do niego. Ale w tej sytuacji nie potrafię i nie mogę skupiać się na problemach sercowych, kiedy mój mózg ledwo funkcjonuje, więc odpycham od siebie wszelkie głębsze przemyślenia. Między innymi dlatego ciężko mi było się do ciebie odezwać, bo ja sama nie wiem, na czym stoję. Przepraszam za cały ten bałagan. Zrozumiem, jeśli odwołasz swoją obietnicę.
Oddychała ciężko, jakby przebiegła maraton, ale najgorsze dopiero nadeszło - oczekiwanie na jego reakcję.
- Wspaniale. Na pewno będziesz inspiracją dla wielu początkowych artystów - nie miała co do tego wątpliwości, jego reputacja nie wzięła się znikąd, a potwierdzał to niezaprzeczalny talent. W swojej karierze prawdopodobnie wielu młodych malarzy uczyło się pod jego skrzydłami, w końcu sama patrzyła na niego jak na autorytet. Nie mogła dziwić się tym, którzy chcieli czerpać z jego mądrości i doświadczenia w tym fachu, szczególnie że miał naprawdę wiele do zaoferowania. Nie dopytywała o szczegóły, skoro sam więcej nie zdradził. Domyślała się, że przyszły projekt może być objęty tajemnicą albo zwyczajnie nie ma jeszcze wszystkich informacji, bo jest w trakcie dopracowywania. Nie chciała zresztą dłużej odwlekać momentu, w którym jej prawda wypłynie na powierzchnię. Tyle było jeszcze do powiedzenia, a miała wrażenie, że dopiero dotknęli wierzchołku góry lodowej.
- Wiem, wiem - rzuciła w odpowiedzi, zbyt szybko, by mogła być przemyślana. Rzadko czuła się naprawdę bezpieczna, bała się nawet w czterech ścianach swojego pokoju w mieszkaniu brata. Nie wiedziała, w jaki sposób zmienić nastawienie i wrócić do dawnej siebie. A bardzo tego pragnęła. - Wciąż próbuję sobie wszystko poukładać.
Doceniała jego opanowanie i próbę ukojenia, gdy wyznanie wytrąciło ją z równowagi i nerwy wzięły górę, wypływając na powierzchnię. Nie chciała pokazywać tej wersji siebie, której najbardziej się wstydziła, szczególnie w miejscu publicznym. Obawiała się też tego, co mężczyzna o niej pomyśli, czy uzna ją za słabą i żałosną? Zbyt często tak o sobie myślała, przerzucając na siebie winę za całe zdarzenie, skupiając się na tym, że nie powinna się tam znaleźć sama, a ignorując wszystkie inne nieprawidłowości, niezależne od niej.
- Dziękuję - szepnęła, patrząc na niego przez chwilę, by następnie na kilka sekund położyć głowę, na jego ramieniu, ze wzrokiem wbitym w ich złączone dłonie, wdychając głęboko powietrze. Nie wiedziała, czego się spodziewać, a mimo to zaskoczył ją takim cierpliwym podejściem. - Za zrozumienie. Nie chciałam cię tym obarczać, żebyś nie czuł się w żaden sposób zobowiązany.
Nienawidziła uczucia, kiedy stanowiła dla kogoś problem albo przykry obowiązek. Nie chciała, żeby Einar przez tę sytuację myślał, że jest do czegokolwiek zobligowany, bo niczego nie oczekiwała, a właściwie sama nawet nie wiedziała, czego chce.
- Raczej nie jestem teraz najlepszym kompanem do spędzania wolnego czasu - ostrzegła tuż po jego deklaracji, że pozostanie przy niej, o ile będzie chciała jego obecności. Sytuacja była skomplikowana, a ona czuła się, jakby ktoś przywalił jej patelnią w głowę, ale była zadowolona z jego słów, a na dowód posłała mu uśmiech, dość blady, ale jednak. Sięgnęła po napój i dopiero po wypiciu kilku łyków, zorientowała się, że to wszystko nie będzie takie proste, a cała prawda nie wyszła jeszcze na światło dzienne.
- Mam straszny mętlik w głowie - wypowiedziała na głos swą myśl, próbując zebrać w sobie logicznie brzmiące wypowiedzi, żeby jak najlepiej przedstawić mu sytuację - co samo w sobie było dość abstrakcyjne, skoro sama jej nie rozumiała. - Ale chcę, żebyś znał całą prawdę.
Być może po tym, czego się dowie, odwoła swoją deklarację, nie mogłaby go winić, ani tym bardziej wymuszać dotrzymania słowa. Wszystkie słowa wypowiadała cicho, dyskretnie, by nikt nie zdołała podsłuchać, mimo że siedzieli możliwie najdalej od pozostałych gości lokalu.
- Po ataku byłam ranna i wycieńczona, a przez wyziębienie i nadmiar emocji, straciłam świadomość na skraju lasu i leżałam w ściegu. I pewnie bym umarła, gdyby ktoś mnie nie uratował. Zajął się mną i pomógł mi przeżyć, a przez tę całą sytuację zbliżyliśmy się do siebie - grała z nim w otwarte karty, przynajmniej z jej strony, bo miała dość sekretów w życiu, chciała być wobec niego fair oraz nie chciałaby, żeby dowiedział się o Arthurze od osób trzecich. - I wiem, że nie obiecywaliśmy sobie wyłączności ani niczego tak naprawdę nie ustaliliśmy, ale chcę być szczera. Czuję coś zarówno do ciebie, jak i do niego. Ale w tej sytuacji nie potrafię i nie mogę skupiać się na problemach sercowych, kiedy mój mózg ledwo funkcjonuje, więc odpycham od siebie wszelkie głębsze przemyślenia. Między innymi dlatego ciężko mi było się do ciebie odezwać, bo ja sama nie wiem, na czym stoję. Przepraszam za cały ten bałagan. Zrozumiem, jeśli odwołasz swoją obietnicę.
Oddychała ciężko, jakby przebiegła maraton, ale najgorsze dopiero nadeszło - oczekiwanie na jego reakcję.
Einar Halvorsen
Re: 18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen Sob 17 Cze - 16:17
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Odchodził od wielu ludzi - i w wielu przypadkach ludzie odchodzili od niego;
wierzył, że całkowicie przywyknął do niestabilnych współrzędnych swojego przekleństwa życia, do punktów pulsujących szaleńczym błyskiem nieznanych torów geometrii i liter alfabetu, do mgły trucizny osiadłej kwaśnym kożuchem na zgniłym narządzie duszy - o ile tylko był w stanie ją kiedykolwiek posiąść. Często, kiedy bezmyślnie wtargnął w cudzą przestrzeń mieszkania, w schronienie cudzej, gdzie powinien unosić się zapach innego ciała, gdzie oddech miał brzmieć inaczej, gdzie drobne, wątłe ćmy szeptów powinny wybrzmieć w zupełnie odmienny sposób, gdzie słodkie krople dotyku nie miały ściekać pomiędzy linią wzburzonych i miękkich krawędzi ud - czuł się później jak intruz, bo był w istocie intruzem, nikim mniej, nikim więcej, przyjmując komunię zdrady. Mężowie wracali później do swoich żon, swoich rodzin; żony witały mężów, wszystko w wielu przypadkach trwało dalej bez zmian - złudzenie, zaćma iluzji, sielanki prawionych kłamstw.
Domyślał się.
Domyślał się, że mogła nie być wtedy zupełnie, doszczętnie sama, we wszystkich chwilach, w których wysłany list odbił się głuchym, papierowym echem bez śladów najmniejszej odpowiedzi. Nie miał odwagi - ani żadnego prawa - jej osądzać; nie czekał na nią, tak dobrodusznie wierny, chociaż przeciwnie do niej nie miał zamiaru mówić o grzesznym tańcu własnej, nieustającej rozwiązłości, o wszystkich osobach, które gościł albo u których zjawiał się, nie zważając na blizny konsekwencji.
- Nie będę kazał ci wybierać - przyznał spokojnie - pomiędzy nim albo mną - uniósł swoje spojrzenie, nanosząc na w twarz kobiety z zupełną, szczodrą uwagą. Dłoń, odsunięta wcześniej, wciąż roztaczała fantomowy dotyk jej cienkiej, wrażliwej skóry; ludzka, mniej podniszczona moralnie część kazała odejść, odpuścić, skoro nie była gotowa, skoro znalazła całkiem inną osobę i była w stanie ostać się całkowicie bez niego; był dostatecznie dojrzały, aby nie igrać z gniewem żałosnej złości.
- To samo później nastąpi - przyznał; sama później wybierze i ani on, ani drugi mężczyzna nie byli w stanie podważyć jej intuicji; mógłby, rzecz jasna, użyć poświaty aury i sprawić, by porzuciła zupełnie drugi z obiektów swojego zauroczenia, lecz nawet on nie upadlał się do podobnych poziomów, zupełnie zatruwając wolną wolę kobiety. Bał się, pomimo tego, że jedyne, obecne ślady uczucia, jakie do niego żywi, zdołały wynikać z czaru, jaki go nieuchronnie osnuwał, bał się, że bez swych wpływów sam był niewiele warty - przełknął jednak rozterki, chcąc zmierzać dalej, wyznaczać tory rozmowy.
- Nie zdołasz podjąć przemyślanej decyzji w sprawie - dostrzegł - która już z założenia wymyka się rozsądkowi - jak wiele innych, jak wszystkie przypływy uczuć, jak każdy rodzaj uniesień, jak melodia pokusy wetknięta pod warstwę skroni. Oddalając się od innych i tkwiąc w samotności sama wyłącznie pogarszała swoją sytuację, tkwiąc w błędnym kole, które co rusz zataczało kolejny, skazany na klęskę szlak.
- Jak sama zauważyłaś, nigdy nie kierowały nami zobowiązania. Żyliśmy głównie chwilą. Nie mamy wiele do stracenia - oprawy jego tęczówek delikatnie błysnęły; nie czekał i wkrótce dodał: - poza samą w sobie znajomością - tembr głosu, przez nawet chwilę niezmienny, rozpływał się delikatnie jak wmasowany balsam. Nie wiązały ich wielkie przyrzeczenia, nie wiązały ich żadne, wzniosłe treści ustaleń; ukłucie lekkiej zazdrości, pomimo tego, rozniosło się w jego wnętrzu; demoniczna natura nakazała wciąż mącić, wciąż wnikać - między nią, między niego, tego, który ją dobrodusznie ocalił od szponów niebezpieczeństwa. Fakt, który nakreśliła, chcąc pozostać z nim szczera - co oczywiście doceniał - przybijał zarazem stempel rozbudzający niechciane, złowróżbne szumy instynktów. Instynktów, których nie mógł się wyzbyć, które były silniejsze, zaklęte w genach skundlonej, dwoistej osobowości. Wiedział, że mógł mieć rację; nie mieli wiele do stracenia, ich relacja polegała przede wszystkim na prostocie, nie wymagali od siebie najmniejszych deklaracji.
- Być może powinienem ci przypomnieć - zakończył z przekąsem drobnej, figlarnej prowokacji - o wszystkim, co przykrył dystans - wygiął nieznacznie wargi, o naszych wspólnych rozmowach, o milczeniu, o odwiedzinach, o prowadzonej z zapałem korespondencji, o wszystkim innym, co okrył zręcznie milczeniem; nawet, gdy uważała, że nie jest najlepszą towarzyszką, by spędzać obecnie czas - był w stanie ją przecież przyjąć
razem z całym chaosem
(sam również posiadał własny).
wierzył, że całkowicie przywyknął do niestabilnych współrzędnych swojego przekleństwa życia, do punktów pulsujących szaleńczym błyskiem nieznanych torów geometrii i liter alfabetu, do mgły trucizny osiadłej kwaśnym kożuchem na zgniłym narządzie duszy - o ile tylko był w stanie ją kiedykolwiek posiąść. Często, kiedy bezmyślnie wtargnął w cudzą przestrzeń mieszkania, w schronienie cudzej, gdzie powinien unosić się zapach innego ciała, gdzie oddech miał brzmieć inaczej, gdzie drobne, wątłe ćmy szeptów powinny wybrzmieć w zupełnie odmienny sposób, gdzie słodkie krople dotyku nie miały ściekać pomiędzy linią wzburzonych i miękkich krawędzi ud - czuł się później jak intruz, bo był w istocie intruzem, nikim mniej, nikim więcej, przyjmując komunię zdrady. Mężowie wracali później do swoich żon, swoich rodzin; żony witały mężów, wszystko w wielu przypadkach trwało dalej bez zmian - złudzenie, zaćma iluzji, sielanki prawionych kłamstw.
Domyślał się.
Domyślał się, że mogła nie być wtedy zupełnie, doszczętnie sama, we wszystkich chwilach, w których wysłany list odbił się głuchym, papierowym echem bez śladów najmniejszej odpowiedzi. Nie miał odwagi - ani żadnego prawa - jej osądzać; nie czekał na nią, tak dobrodusznie wierny, chociaż przeciwnie do niej nie miał zamiaru mówić o grzesznym tańcu własnej, nieustającej rozwiązłości, o wszystkich osobach, które gościł albo u których zjawiał się, nie zważając na blizny konsekwencji.
- Nie będę kazał ci wybierać - przyznał spokojnie - pomiędzy nim albo mną - uniósł swoje spojrzenie, nanosząc na w twarz kobiety z zupełną, szczodrą uwagą. Dłoń, odsunięta wcześniej, wciąż roztaczała fantomowy dotyk jej cienkiej, wrażliwej skóry; ludzka, mniej podniszczona moralnie część kazała odejść, odpuścić, skoro nie była gotowa, skoro znalazła całkiem inną osobę i była w stanie ostać się całkowicie bez niego; był dostatecznie dojrzały, aby nie igrać z gniewem żałosnej złości.
- To samo później nastąpi - przyznał; sama później wybierze i ani on, ani drugi mężczyzna nie byli w stanie podważyć jej intuicji; mógłby, rzecz jasna, użyć poświaty aury i sprawić, by porzuciła zupełnie drugi z obiektów swojego zauroczenia, lecz nawet on nie upadlał się do podobnych poziomów, zupełnie zatruwając wolną wolę kobiety. Bał się, pomimo tego, że jedyne, obecne ślady uczucia, jakie do niego żywi, zdołały wynikać z czaru, jaki go nieuchronnie osnuwał, bał się, że bez swych wpływów sam był niewiele warty - przełknął jednak rozterki, chcąc zmierzać dalej, wyznaczać tory rozmowy.
- Nie zdołasz podjąć przemyślanej decyzji w sprawie - dostrzegł - która już z założenia wymyka się rozsądkowi - jak wiele innych, jak wszystkie przypływy uczuć, jak każdy rodzaj uniesień, jak melodia pokusy wetknięta pod warstwę skroni. Oddalając się od innych i tkwiąc w samotności sama wyłącznie pogarszała swoją sytuację, tkwiąc w błędnym kole, które co rusz zataczało kolejny, skazany na klęskę szlak.
- Jak sama zauważyłaś, nigdy nie kierowały nami zobowiązania. Żyliśmy głównie chwilą. Nie mamy wiele do stracenia - oprawy jego tęczówek delikatnie błysnęły; nie czekał i wkrótce dodał: - poza samą w sobie znajomością - tembr głosu, przez nawet chwilę niezmienny, rozpływał się delikatnie jak wmasowany balsam. Nie wiązały ich wielkie przyrzeczenia, nie wiązały ich żadne, wzniosłe treści ustaleń; ukłucie lekkiej zazdrości, pomimo tego, rozniosło się w jego wnętrzu; demoniczna natura nakazała wciąż mącić, wciąż wnikać - między nią, między niego, tego, który ją dobrodusznie ocalił od szponów niebezpieczeństwa. Fakt, który nakreśliła, chcąc pozostać z nim szczera - co oczywiście doceniał - przybijał zarazem stempel rozbudzający niechciane, złowróżbne szumy instynktów. Instynktów, których nie mógł się wyzbyć, które były silniejsze, zaklęte w genach skundlonej, dwoistej osobowości. Wiedział, że mógł mieć rację; nie mieli wiele do stracenia, ich relacja polegała przede wszystkim na prostocie, nie wymagali od siebie najmniejszych deklaracji.
- Być może powinienem ci przypomnieć - zakończył z przekąsem drobnej, figlarnej prowokacji - o wszystkim, co przykrył dystans - wygiął nieznacznie wargi, o naszych wspólnych rozmowach, o milczeniu, o odwiedzinach, o prowadzonej z zapałem korespondencji, o wszystkim innym, co okrył zręcznie milczeniem; nawet, gdy uważała, że nie jest najlepszą towarzyszką, by spędzać obecnie czas - był w stanie ją przecież przyjąć
razem z całym chaosem
(sam również posiadał własny).
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vivian Sørensen
Re: 18.02.2001 – Herbaciarnia „Lavendel” – E. Halvorsen & V. Sørensen Sro 21 Cze - 15:15
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie było dobrego momentu na taką rozmowę, bo choć z czasem powinno być lepiej, tak jej rana otwierała się na nowo za każdym razem, jak o tym mówiła. Przynajmniej na razie minęły jej niekontrolowane wybuchy, choć nie bez znaczenia jest tutaj obecność osób trzecich. Możliwe, że tylko to trzymało ją w ryzach, skoro samo wspominanie wypadku budziło w niej tak silne, skrajne emocje.
Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, jak zareaguje na te wszystkie wieści, ale o dziwo, okazał się całkowicie spokojny, jakby gdzieś to już słyszał, jakby spodziewał się, że coś takiego może się wydarzyć. Może faktycznie zdążył ją już skreślić i gdyby nie przypadkowe spotkanie, ich drogi już nigdy by się nie skrzyżowały?
Słuchała go w milczeniu, bo wiedziała, że ma rację - prędzej czy później będzie musiała wybrać, ale na razie odsuwała od siebie wszystkie rozterki, które mogłyby spowodować kompletne załamanie. Miała dość na głowie, czasami ledwo wstawała z łóżka, przygnieciona strachem i traumą. Jego opanowanie mogło sugerować, że jest mu wszystko jedno, jak ta relacja się potoczy.
- Niewiele - powtórzyła słowo, które w jakiś sposób ukłuło, bo jakoś przykro było jej słyszeć, że ich relacja ma dla niego tak małą wartość, kiedy przez parę miesięcy rozmów budowali zażyłość, po jej stronie niezaprzeczalną, ale może zbyt wielkie emocje przypisywała temu wszystkiemu? To, że nie kierowały ich zobowiązania nie znaczyło w jej mniemaniu, że jej nie zależy, że nie jest zauroczona. Musiał to zauważać przy każdym spotkaniu, kiedy wpatrywała się w niego jak w obrazek i ulegała jego życzeniom, jak choćby wtedy na moście odmieńców. Może dla niego była to tylko jedna z wielu relacji, która po zakończeniu zostanie jedynie mglistym wspomnieniem. Nie myślała dotąd o tym, że przez jego życie może się teraz przewijać tabun kochanek, nie chciała go w ten sposób postrzegać. I mimo, że w jej głowie przewinęła się teraz myśl, że nie oczekiwał z niecierpliwością jej powrotu tylko żył pełnią życia, to nie miała siły ani ochoty wgłębiać się w ten temat, czy analizować różne potencjalne scenariusze; zresztą nie miała do tego prawa, to ona zniknęła bez kontaktu, to z nią działo się źle i potrzebowała czasu, więc nie mogła mieć pretensji, że żył swoim życiem najlepiej, jak potrafił. A jednak trochę ją to bolało.
- Może powinieneś - odpowiedziała, jednocześnie przypominając sobie o liście dziadka, zawierającym ostrzeżenie przed lekkomyślnym działaniem. Wypiła kilka łyków herbaty i odchrząknęła, dopiero zdając sobie sprawę, że emocje ścisnęły jej gardło.
- Dziękuję - powiedziała znowu, bo naprawdę była szczerze zaskoczona, a nawet wzruszona jego cierpliwością i zrozumieniem. Nie starał się wzbudzać poczucia winy, nie wściekał się i nie okazywał zawodu, chociaż miał do tego prawo.
Może obcowanie ze sztuką skierowałoby jej emocje w dobrym kierunku, skupiając się na innych aspektach niż własne cierpienie? Może przeciwnie, będzie jej przypominać o traumie i napędzać negatywne emocje. Może trzeba spróbować, żeby się przekonać.
Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, jak zareaguje na te wszystkie wieści, ale o dziwo, okazał się całkowicie spokojny, jakby gdzieś to już słyszał, jakby spodziewał się, że coś takiego może się wydarzyć. Może faktycznie zdążył ją już skreślić i gdyby nie przypadkowe spotkanie, ich drogi już nigdy by się nie skrzyżowały?
Słuchała go w milczeniu, bo wiedziała, że ma rację - prędzej czy później będzie musiała wybrać, ale na razie odsuwała od siebie wszystkie rozterki, które mogłyby spowodować kompletne załamanie. Miała dość na głowie, czasami ledwo wstawała z łóżka, przygnieciona strachem i traumą. Jego opanowanie mogło sugerować, że jest mu wszystko jedno, jak ta relacja się potoczy.
- Niewiele - powtórzyła słowo, które w jakiś sposób ukłuło, bo jakoś przykro było jej słyszeć, że ich relacja ma dla niego tak małą wartość, kiedy przez parę miesięcy rozmów budowali zażyłość, po jej stronie niezaprzeczalną, ale może zbyt wielkie emocje przypisywała temu wszystkiemu? To, że nie kierowały ich zobowiązania nie znaczyło w jej mniemaniu, że jej nie zależy, że nie jest zauroczona. Musiał to zauważać przy każdym spotkaniu, kiedy wpatrywała się w niego jak w obrazek i ulegała jego życzeniom, jak choćby wtedy na moście odmieńców. Może dla niego była to tylko jedna z wielu relacji, która po zakończeniu zostanie jedynie mglistym wspomnieniem. Nie myślała dotąd o tym, że przez jego życie może się teraz przewijać tabun kochanek, nie chciała go w ten sposób postrzegać. I mimo, że w jej głowie przewinęła się teraz myśl, że nie oczekiwał z niecierpliwością jej powrotu tylko żył pełnią życia, to nie miała siły ani ochoty wgłębiać się w ten temat, czy analizować różne potencjalne scenariusze; zresztą nie miała do tego prawa, to ona zniknęła bez kontaktu, to z nią działo się źle i potrzebowała czasu, więc nie mogła mieć pretensji, że żył swoim życiem najlepiej, jak potrafił. A jednak trochę ją to bolało.
- Może powinieneś - odpowiedziała, jednocześnie przypominając sobie o liście dziadka, zawierającym ostrzeżenie przed lekkomyślnym działaniem. Wypiła kilka łyków herbaty i odchrząknęła, dopiero zdając sobie sprawę, że emocje ścisnęły jej gardło.
- Dziękuję - powiedziała znowu, bo naprawdę była szczerze zaskoczona, a nawet wzruszona jego cierpliwością i zrozumieniem. Nie starał się wzbudzać poczucia winy, nie wściekał się i nie okazywał zawodu, chociaż miał do tego prawo.
Może obcowanie ze sztuką skierowałoby jej emocje w dobrym kierunku, skupiając się na innych aspektach niż własne cierpienie? Może przeciwnie, będzie jej przypominać o traumie i napędzać negatywne emocje. Może trzeba spróbować, żeby się przekonać.
Einar Halvorsen
18.02.20001 - Herbaciarnia „Lavendel” - E. Halvorsen & V. Sørensen Czw 6 Lip - 22:24
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Z każdą kroplą sekundy sunącą po osi czasu zadawał sobie pytanie - czy myślała o nim? Nigdy nie sądził, że mógłby stać się przesadnie, niepotrzebnie zachłanny, nawet jeśli z rozmysłem i niezgaszoną śmiałością przekraczał kontury granic, nawet gdy deptał wszystkie zeschnięte gałęzie zasad, zgniatane przez sposób w jaki prowadził zbłąkane życie, nawet gdy łaknął więcej i tylko więcej, dławiony wciąż przez niedosyt. Sądził chłodno rozsądnie, że mógł pozwolić jej odejść, postąpić w imię jej dobra i nie próbować utrzymać w zasięgu podstępnych szponów, odkrył przy tym zupełnie sprzecznie, że pragnął aby o nim myślała. Chciał zająć wyraźne miejsce pośród jej świadomości - czy mogła, pomimo tego, myśleć choć chwilę o nim skoro zajął ją inny obiekt zauroczenia? Była rozdarta jednak w ostatnim czasie nie lgnęła w jego kierunku, milczała na treści listu, na zawieszone, samotne strąki zeschniętych od dawna pytań. Czy mogła myśleć zajęta cudzym dotykiem i cudzą obecnością? Czy mógł jej wszystko przypomnieć? poczuć wcześniejszą bliskość łączącej ich znajomości? Był jak toksyna która pragnęła wcisnąć się w korytarze splątanej sieci jej żył, był jak toksyna która pragnęła zostać znów z nią złączona więzią uzależnienia. Mógł ją obwiniać, sam jednak miał więcej grzechów, więcej wstrętnego błota, cuchnących brudów przeszłości spiętrzonych szkaradną masą. Składając hołd nieładowi potrafił się wplątać nawet w zawiłą relację z niksą, która zniknęła w danym momencie podobnie spontanicznie jak zagościła bluźnierczo w jego życiu. Momenty, z których utkane było płótno historii jaką wciąż opowiadał, były pełne burzliwych, gardzących władzą emocji. Nie umiał nigdy sprawować nad nimi pieczy - natura będzie naturą, pokusa nigdy nie zgaśnie.
- Zależy mi na naszej relacji, Vivian - powiedział po krótszej chwili przejętej, napiętej ciszy naprężonej pomiędzy nimi jak cięciwa, powiedział, kładąc na niej przejęte, ciężkie spojrzenie z przebłyskiem nagłej tęsknoty oraz goryczy smutku. Mogła zrozumieć, że nie jest mu również łatwo, choć nie chciał też jej obwiniać, starając z mniejszym albo większym sukcesem się w sytuacji przed jaką został postawiony. Wiedział, sam dla siebie że gdyby to było pełną oraz szlachetną prawdą, pozwoliłby dziś jej odejść, pozwoliłby jej układać sobie życie z tym na kogo istotnie mogła zasługiwać, kto zdołał ją uratować. Marzył, wbrew pozornej dobroci, aby myślała o nim, marzył, by być w jej życiu, nawet, gdy tego ceną były dalsze rozterki - i coraz większe uczuciowe zakłopotanie. Swoim istnieniem wikłał ją w niejasnościach, narzucał większą niepewność, przenikał jak silny podstęp.
- Spróbujmy więc to odzyskać - zakończył z entuzjazmem. - Na nowo - dopił resztki herbaty zanim wyszli z lokalu, kierując się w stronę wyjścia. Zrozumiał, że to nie koniec; tyle mu wystarczyło w danym, trwającym teraz momencie, nie słynął nigdy z pośpiechu. Nawet, jeśli pokrętnie pogarszał tylko jej stan, wdrażając się znów w jej życie, zwyczajnie jej również współczuł; krzywda, której doznała tworzyła pasmo bolesnej, gojącej się trudno rany. Chciał życzyć jej jak najlepiej, choć nie chciał zarazem zniknąć; był zawsze pełen sprzeczności; od zawsze był niestabilny.
Einar i Vivian z tematu
- Zależy mi na naszej relacji, Vivian - powiedział po krótszej chwili przejętej, napiętej ciszy naprężonej pomiędzy nimi jak cięciwa, powiedział, kładąc na niej przejęte, ciężkie spojrzenie z przebłyskiem nagłej tęsknoty oraz goryczy smutku. Mogła zrozumieć, że nie jest mu również łatwo, choć nie chciał też jej obwiniać, starając z mniejszym albo większym sukcesem się w sytuacji przed jaką został postawiony. Wiedział, sam dla siebie że gdyby to było pełną oraz szlachetną prawdą, pozwoliłby dziś jej odejść, pozwoliłby jej układać sobie życie z tym na kogo istotnie mogła zasługiwać, kto zdołał ją uratować. Marzył, wbrew pozornej dobroci, aby myślała o nim, marzył, by być w jej życiu, nawet, gdy tego ceną były dalsze rozterki - i coraz większe uczuciowe zakłopotanie. Swoim istnieniem wikłał ją w niejasnościach, narzucał większą niepewność, przenikał jak silny podstęp.
- Spróbujmy więc to odzyskać - zakończył z entuzjazmem. - Na nowo - dopił resztki herbaty zanim wyszli z lokalu, kierując się w stronę wyjścia. Zrozumiał, że to nie koniec; tyle mu wystarczyło w danym, trwającym teraz momencie, nie słynął nigdy z pośpiechu. Nawet, jeśli pokrętnie pogarszał tylko jej stan, wdrażając się znów w jej życie, zwyczajnie jej również współczuł; krzywda, której doznała tworzyła pasmo bolesnej, gojącej się trudno rany. Chciał życzyć jej jak najlepiej, choć nie chciał zarazem zniknąć; był zawsze pełen sprzeczności; od zawsze był niestabilny.
Einar i Vivian z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?