:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen
2 posters
Vivian Sørensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 19 Paź - 1:40
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
11.01.2001
Szczerze cieszyła się na kolejne spotkanie z Arthurem, tym razem (po raz pierwszy) bardziej zaplanowane i zorganizowane, choć perspektywa wyliczonego czasu podczas przerwy nie pozwalała w pełni cieszyć się ze spędzenia razem tych kilku chwil, tak potrafiła zrozumieć, że obowiązki nie pozwalają na więcej i starała się nie doszukiwać w tym złej woli mężczyzny, że nie udało mu się wygospodarować czasu, by przyjść do niej na obiad. Dzisiaj szukała pozytywów, a taki obiad na świeżym powietrzu był miłym urozmaiceniem jej dni.
Mętlik w jej głowie nie zelżał, wręcz przybrał na sile, ale miała już dość ciągłego umartwiania się, analizowania swojego zachowania i zastanawiania się, co będzie dalej. Nikt nie potrafił dać jej jednoznacznego zapewnienia, ona również tego nie potrafiła, więc biczowanie się o kolejne spotkania, które przecież nie zostały naznaczone znamionami wyłączności, było grubą przesadą. Może powinna inaczej się zachowywać, może powinna być bardziej zdecydowana, ale nie było tutaj łatwej recepty na jej bolączki, a poukładanie myśli i emocji, gdy co chwilę dochodziło coś nowego, graniczyło z cudem i na pewno nie było możliwe w ciągu nocy — ten proces zachodził powoli, w konsekwencji powodując jeszcze większe zmieszanie. Wiedziała, że długo tak nie pociągnie; ciężar w klatce piersiowej stawał się coraz większy, dotkliwiej przypominając jej o nieuregulowanych granicach. Postanowiła, że da sobie czas, spróbuje oczyścić głowę i będzie podchodzić do wszystkiego z otwartym umysłem, dlatego forma spotkania zaproponowana przez Arthura przypadła jej do gustu. Chciała się wykazać, chciała sprawić mu przyjemność i wynagrodzić zgrzyty, które pojawiły się nie tylko podczas ostatniego spotkania, ale także na tym sprzed kilku miesięcy; jednocześnie zastanawiała się, czy bez dodatku alkoholu zdołają przetrwać to spotkanie bez kłótni lub nawet nerwowej nuty.
Obiad przygotowała z najwyższą starannością, dbając o każdy szczegół, żeby nie mógł jej zarzucić przesolenia albo braku przypraw — chciała zrobić na nim wrażenie, żeby docenił jej wdzięczność. Zadbała nie tylko o kwestie kulinarne, ale także o całą otoczkę. Znalazła na moście najbardziej ustronne miejsce i rozłożyła na przyzwoicie grubej warstwie śniegu masywny, czerwono-granatowy koc w kratę — potraktowała go zaklęciem nadającym nieprzepuszczalność wody, dzięki czemu mogli korzystać z miękkości śniegu bez obawy, że zmoczą sobie tyłki. Środek koca zajmowała zastawa — talerze, sztućce, dwa kubki; na boku w centralnej części stał sporych rozmiarów koszyk wiklinowy, w którym czekało danie główne, a przy nim stał również mały, ozdobny wazonik z drobnym bukietem kwiatów, które w jej głowie miały przełamać surowy charakter zimowego pikniku. Gdyby mieli spędzić tu więcej czasu, pewnie zadbałaby o dodatkowy koc, ale w pół godziny nie zdążą zmarznąć, więc nie przesadzała ze zbyt grubym ubiorem. Elegancki płaszcz do kolan i tak zakrywał sukienkę, co zdradzały tylko grube, czarne rajstopy widoczne w przestrzeni pomiędzy dołem płaszcza a skórzanymi kozakami. Futerko przy szyi chroniło gardło przed mrozem, ale zrezygnowała z czapki na rzecz rozpuszczonych włosów.
Dzięki temu, że przyszła na miejsce grubo przed czasem, miała możliwość przygotowania wszystkiego na spokojnie, a nawet zostało jej parę minut na oglądanie widoków z mostu.
- To chyba zbyt wiele.… po prostu miałam określoną wizję, takiego zimowego pikniku - zaczęła, gdy mężczyzna dotarł na miejsce i mógł podziwiać jej dzieło w niemal pełnej krasie, odejmując jedzenie, które nadal znajdowało się w koszyku, zupełnie jakby nie chciała psuć niespodzianki, choć przecież to nic wielkiego, ot zwykły obiad. Obawiała się trochę, że przesadziła i tym samym wywoła jego niezadowolenie już na samym wstępie, ale za późno na zmianę zdania.
Arthur Mortensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 19 Paź - 20:16
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Ciężar dnia obijał swe piętno na zwykle pogodnej twarzy drugiego oficera, ten będąc już na nogach, od godzin wczesnoporannych pracował w pocie czoła przy załadunku statku Kompanii Handlowej, oddelegowany do tej czynności przez kapitana, zaraz po tym jak naturalnie nakreślił kurs nawigacyjny dla planowanego rejsu, co nie było specjalnym obciążeniem umysłowy, jeno pochłaniało czas, dopiero przed godzinami drugiego śniadania miał możliwość, aby rozprostować kości i pomóc pozostałym marynarzom, przy ciężkich od ładunku skrzyniach za pomocą magii, a także środkami konwencjonalnymi mierzył się, z tym zadaniem, którego w głębi duszy potrzebował. Z dnia na dzień myśli kotłujące się w umyśle zaczynały coraz gwałtowniej odbijać się w zwierciadle błękitnych oczu, to co czekało go za trzy dni, miało niejako określić, kim właściwie się stał na przestrzeni tych lat? Jakim człowiekiem, był tak naprawdę, nie kryjąc się, pod familiarnym pseudonimem, ani tym bardziej za maską przemytnika, bywały takie sytuacje w życiu, w tych wyjątkowych chwilach, gdy nasza natura jest poddawana próbie, a jej zarys dostrzegamy w pełni. Chciał zatem poznać odpowiedź i być może, zbytnio rozdmuchiwał do takiej rangi – egzystencjalnej spotkanie, czy raczej polowanie, na niedoszłego mordercę, tak miało to w sobie pewną wartość dla samego Arthura i kierowany głosem intuicji, musiał się sprawdzić, gdyż w przeciwnym razie żałowałby tego, iż nie spróbował. Nie chciał żyć w ciągłym lęku i poczuciu zawodu względem własnej osoby, to mogłoby obrócić się przeciwko niemu.
Z prośbą o zwolnienie z kontraktowego rejsu wyszedł w chwili, kiedy jasnym się stało, że chce spróbować wytropić Haralda, kapitan jak i pierwszy oficer nie widzieli w tej suplice niczego złego; Mortensen był w ich oczach sumiennym i oddanym pracownikiem, który nigdy nie chorował, troszczył się o pijanych kompanów i nie robił uników przed nadprogramowymi obowiązkami. Miał wolne ręce i mógł działać, by z dniem czternastego stycznia wyruszyć na Islandię.
Punktem nadającym całemu dzisiejszemu dniu odrobiny koloru, było spontanicznie zainicjowane spotkanie mające w jego mniemaniu charakter szybkiego posiłku, gdyż nie oczekiwał, niczego ponad zwykłą kanapkę z tuńczykiem popijaną gorącą herbatą z termosu, to prawdopodobnie był błąd, już z daleka widząc ciemny zarys znajomej sylwetki dostrzegał, iż ta zupełnie niezmartwiona kruchością danego im czasu postanowiła wykorzystać go w pełni i z niejakim urokiem serwując na tacy miły dla oka widok piknikowego zestawu, na kołderce białego puchu. Sama również wyglądała stosownie, w przeciwieństwie do marynarza, który w swym ubiorem niewiele odstawał od dokerów. Ciesząc oczy widokiem, tak również był wdzięczny, iż subtelna pora obiadowa oczyściła most z nadmiernie ciekawskich spojrzeń, i mogli zażyć odrobinę prywatności, na świeżym powietrzu.
Wybrał to miejsce celowo, jakby na styku dwóch światów, klarownie obrazowało różnice między nimi, jednak też miało to drugie dno w postaci porównywalnej odległości, jaką musieli przebyć, by się tu spotkać, wszak nie zamierzał targać kobiety po obskurnych portowych tawernach.
Na powitanie wyciągnął dłoń, nie nosił rękawiczek, zahartowany, ponadto te przeszkadzały w pracy. Skostniałe szorstkie palce mogły ukuć swą twardą strukturą delikatną skórę jubilerki. Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy Mortensena wybitnie świadczył, o radości z tego spotkania, a trzymane pod pachą poduszki z foczej skóry, o pewnej zapobiegliwości.
– Bardzo to wszystko ładne. Zupełnie nie spodziewałem się, czegoś podobnego. – Szczerość słów, była dyktowana podszeptem serca, bo w istocie, kobieta zadbała o wszystko. – Czy jednak nie wygodniej będzie na balustradzie? Nie chciałbym, abyś sobie pogniotła płaszcz – który niewątpliwie kosztował sporo. Bez specjalnego zastanowienia położył przyniesione poduszki taboretowe na kamiennej szerokiej balustradzie i spojrzał zachęcająco na Vivian. Nie chciał jej mówić, że gdyby patrol kruczej straży ich zobaczył, mógłby uznać ich za handlarzy, a to wszak, było nielegalne na moście, co prawda wykłócanie się z panną Sørensen, było wyzwaniem i takie coś, mogłoby skończyć się różnie zwłaszcza z dociekliwymi prewencyjnymi.
Z prośbą o zwolnienie z kontraktowego rejsu wyszedł w chwili, kiedy jasnym się stało, że chce spróbować wytropić Haralda, kapitan jak i pierwszy oficer nie widzieli w tej suplice niczego złego; Mortensen był w ich oczach sumiennym i oddanym pracownikiem, który nigdy nie chorował, troszczył się o pijanych kompanów i nie robił uników przed nadprogramowymi obowiązkami. Miał wolne ręce i mógł działać, by z dniem czternastego stycznia wyruszyć na Islandię.
Punktem nadającym całemu dzisiejszemu dniu odrobiny koloru, było spontanicznie zainicjowane spotkanie mające w jego mniemaniu charakter szybkiego posiłku, gdyż nie oczekiwał, niczego ponad zwykłą kanapkę z tuńczykiem popijaną gorącą herbatą z termosu, to prawdopodobnie był błąd, już z daleka widząc ciemny zarys znajomej sylwetki dostrzegał, iż ta zupełnie niezmartwiona kruchością danego im czasu postanowiła wykorzystać go w pełni i z niejakim urokiem serwując na tacy miły dla oka widok piknikowego zestawu, na kołderce białego puchu. Sama również wyglądała stosownie, w przeciwieństwie do marynarza, który w swym ubiorem niewiele odstawał od dokerów. Ciesząc oczy widokiem, tak również był wdzięczny, iż subtelna pora obiadowa oczyściła most z nadmiernie ciekawskich spojrzeń, i mogli zażyć odrobinę prywatności, na świeżym powietrzu.
Wybrał to miejsce celowo, jakby na styku dwóch światów, klarownie obrazowało różnice między nimi, jednak też miało to drugie dno w postaci porównywalnej odległości, jaką musieli przebyć, by się tu spotkać, wszak nie zamierzał targać kobiety po obskurnych portowych tawernach.
Na powitanie wyciągnął dłoń, nie nosił rękawiczek, zahartowany, ponadto te przeszkadzały w pracy. Skostniałe szorstkie palce mogły ukuć swą twardą strukturą delikatną skórę jubilerki. Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy Mortensena wybitnie świadczył, o radości z tego spotkania, a trzymane pod pachą poduszki z foczej skóry, o pewnej zapobiegliwości.
– Bardzo to wszystko ładne. Zupełnie nie spodziewałem się, czegoś podobnego. – Szczerość słów, była dyktowana podszeptem serca, bo w istocie, kobieta zadbała o wszystko. – Czy jednak nie wygodniej będzie na balustradzie? Nie chciałbym, abyś sobie pogniotła płaszcz – który niewątpliwie kosztował sporo. Bez specjalnego zastanowienia położył przyniesione poduszki taboretowe na kamiennej szerokiej balustradzie i spojrzał zachęcająco na Vivian. Nie chciał jej mówić, że gdyby patrol kruczej straży ich zobaczył, mógłby uznać ich za handlarzy, a to wszak, było nielegalne na moście, co prawda wykłócanie się z panną Sørensen, było wyzwaniem i takie coś, mogłoby skończyć się różnie zwłaszcza z dociekliwymi prewencyjnymi.
Vivian Sørensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 24 Paź - 1:30
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Vivian nie robiła niczego na pół gwizdka. Jeśli zobowiązała się do czegoś, to chciała dać z siebie wszystko, a nawet więcej — choć jej inicjatywa nie zawsze była przychylnie postrzegana, zwykle robiła to, co w jej opinii było słuszne, względnie najlepsze. Ta zasada miała zastosowanie nawet w przypadku pozornie błahego spotkania, na które nie było przewidziane więcej niż pół godziny.
Czuła się zobowiązana, bo przecież Arthur ugościł ją obiadem parę miesięcy temu, a ostatnio nie dość, że pomógł dotrzeć jej bezpiecznie do domu, tak na dodatek okazał się prawdziwym dżentelmenem i doceniała to z perspektywy czasu — na początku odbierała to jako odrzucenie, myślała sobie, że wyszła na namolną idiotkę, a mężczyzna z litości pomógł jej dotrzeć do łóżka i miał jej po tym wieczorze dość. Ku jej uldze okazało się, że wcale nie patrzył na nią negatywnie, a to przypadkowe spotkanie pozwoliło mu nawet nabrać innej perspektywy i dostrzec w niej coś więcej niż rozkapryszoną dziewczynkę — faktycznie takie wrażenie mógł odnieść po spotkaniu sprzed miesięcy, choć sama nie uważała, żeby się specjalnie zmieniła od tego czasu, więc przypuszczała, że na trzeźwo prędzej czy później nastąpi jakiś konflikt, bo każde z nich wykazywało dużą dawkę uporu, a dodając do tego temperament i cięty język, brzmi to jak przepis na tragedię. To spotkanie miało być poniekąd testem, jak dogadają się na neutralnym gruncie, w polowych warunkach.
Nie przeszkadzali jej przechodnie, ciekawskie pary oczu ignorowała z równej tańcu gracją, choć faktycznie pora obiadowa odrobinę wyludniła to miejsce, dzięki czemu mogli być bardziej swobodni i cieszyć się w pełni obiadem w swoim towarzystwie.
Podała mu dłoń na powitanie, a po zetknięciu z jego lodowatymi palcami, przeszedł ją drobny dreszcz, więc wyciągnęła drugą rękę i potarła wierzch jego dłoni, by ogrzać ją chociaż na moment.
- Nie za zimno? - zapytała, bo mogli przecież coś na to poradzić. Nie dało się nie zauważyć, że w swoich strojach przedstawiali teraz dwa różne światy - nie przeszkadzał jej roboczy strój Arthura, ale pomyślała, że sama mogła ubrać się nieco luźniej, żeby nie podkreślać różnicy i nie peszyć go na wstępie. Nie znała go na tyle dobrze, choć coś jej podpowiadało, że nie należy osób łatwo peszących się. Obawiała się więc trochę reakcji, by nie uznał ją za wariatkę z tym piknikiem w środku zimy, który pewnie był przesadzony, jak na tylko krótką przerwę w pracy, ale z drugiej strony była na tyle uparta, że nawet z taką świadomością, postąpiłaby dokładnie tak samo drugi raz.
Wątpliwości zostały rozwiane, gdy zobaczyła jego uśmiech poprzedzający pochwałę, na co odetchnęła odrobinę, pozostawiając już jedynie wątpliwości co do samego dania i czy mężczyźnie w ogóle zasmakuje jej kuchnia. Ciężko tu mówić o jakimś wielkim talencie albo wprawie, ale gotowała dość często, na tyle smacznie, że nikt nie narzekał.
- W takim razie czego się spodziewałeś? - zapytała z zaciekawieniem, bo w jej oczach pomysł z piknikiem był i tak najmniej angażujący, mogli zaszaleć dużo bardziej, ale rozumiała jego napięty grafik i nie mogła przecież niczego oczekiwać. Chciała się odwdzięczyć i jeśli nie miał czasu, to tyle musiało wystarczyć.
- A co jeśli spadniemy? - zapytała ze zmrużonymi oczami, krzyżując dłonie na piersi, jakby przejrzała jego pierwszą oznakę niezadowolenia, a raczej chęci poprawienia jej — co już samo w sobie jej nie odpowiadało, w końcu jak można poprawić perfekcję? Starała się, żeby było idealnie, a jednak nie było. Westchnęła niemal niezauważalnie i skinęła głową, ostatecznie przystając na tę propozycję. Nie chcąc tracić czasu, wykorzystała pomoc mężczyzny, by przenieść wszystko na murek, który nie wzbudzał jej zaufania, ale przecież nie okaże słabości, a tym bardziej niepewności.
- Dziękuję, że znalazłeś dla mnie trochę czasu - zaczęła, gdy oboje ulokowali się już na swoich miejscach, jednocześnie nalewając do kubków ciepłej herbaty.
Czuła się zobowiązana, bo przecież Arthur ugościł ją obiadem parę miesięcy temu, a ostatnio nie dość, że pomógł dotrzeć jej bezpiecznie do domu, tak na dodatek okazał się prawdziwym dżentelmenem i doceniała to z perspektywy czasu — na początku odbierała to jako odrzucenie, myślała sobie, że wyszła na namolną idiotkę, a mężczyzna z litości pomógł jej dotrzeć do łóżka i miał jej po tym wieczorze dość. Ku jej uldze okazało się, że wcale nie patrzył na nią negatywnie, a to przypadkowe spotkanie pozwoliło mu nawet nabrać innej perspektywy i dostrzec w niej coś więcej niż rozkapryszoną dziewczynkę — faktycznie takie wrażenie mógł odnieść po spotkaniu sprzed miesięcy, choć sama nie uważała, żeby się specjalnie zmieniła od tego czasu, więc przypuszczała, że na trzeźwo prędzej czy później nastąpi jakiś konflikt, bo każde z nich wykazywało dużą dawkę uporu, a dodając do tego temperament i cięty język, brzmi to jak przepis na tragedię. To spotkanie miało być poniekąd testem, jak dogadają się na neutralnym gruncie, w polowych warunkach.
Nie przeszkadzali jej przechodnie, ciekawskie pary oczu ignorowała z równej tańcu gracją, choć faktycznie pora obiadowa odrobinę wyludniła to miejsce, dzięki czemu mogli być bardziej swobodni i cieszyć się w pełni obiadem w swoim towarzystwie.
Podała mu dłoń na powitanie, a po zetknięciu z jego lodowatymi palcami, przeszedł ją drobny dreszcz, więc wyciągnęła drugą rękę i potarła wierzch jego dłoni, by ogrzać ją chociaż na moment.
- Nie za zimno? - zapytała, bo mogli przecież coś na to poradzić. Nie dało się nie zauważyć, że w swoich strojach przedstawiali teraz dwa różne światy - nie przeszkadzał jej roboczy strój Arthura, ale pomyślała, że sama mogła ubrać się nieco luźniej, żeby nie podkreślać różnicy i nie peszyć go na wstępie. Nie znała go na tyle dobrze, choć coś jej podpowiadało, że nie należy osób łatwo peszących się. Obawiała się więc trochę reakcji, by nie uznał ją za wariatkę z tym piknikiem w środku zimy, który pewnie był przesadzony, jak na tylko krótką przerwę w pracy, ale z drugiej strony była na tyle uparta, że nawet z taką świadomością, postąpiłaby dokładnie tak samo drugi raz.
Wątpliwości zostały rozwiane, gdy zobaczyła jego uśmiech poprzedzający pochwałę, na co odetchnęła odrobinę, pozostawiając już jedynie wątpliwości co do samego dania i czy mężczyźnie w ogóle zasmakuje jej kuchnia. Ciężko tu mówić o jakimś wielkim talencie albo wprawie, ale gotowała dość często, na tyle smacznie, że nikt nie narzekał.
- W takim razie czego się spodziewałeś? - zapytała z zaciekawieniem, bo w jej oczach pomysł z piknikiem był i tak najmniej angażujący, mogli zaszaleć dużo bardziej, ale rozumiała jego napięty grafik i nie mogła przecież niczego oczekiwać. Chciała się odwdzięczyć i jeśli nie miał czasu, to tyle musiało wystarczyć.
- A co jeśli spadniemy? - zapytała ze zmrużonymi oczami, krzyżując dłonie na piersi, jakby przejrzała jego pierwszą oznakę niezadowolenia, a raczej chęci poprawienia jej — co już samo w sobie jej nie odpowiadało, w końcu jak można poprawić perfekcję? Starała się, żeby było idealnie, a jednak nie było. Westchnęła niemal niezauważalnie i skinęła głową, ostatecznie przystając na tę propozycję. Nie chcąc tracić czasu, wykorzystała pomoc mężczyzny, by przenieść wszystko na murek, który nie wzbudzał jej zaufania, ale przecież nie okaże słabości, a tym bardziej niepewności.
- Dziękuję, że znalazłeś dla mnie trochę czasu - zaczęła, gdy oboje ulokowali się już na swoich miejscach, jednocześnie nalewając do kubków ciepłej herbaty.
Arthur Mortensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Pon 24 Paź - 18:37
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Do końca nie był pewien, czy spotkanie, to było dobrym pomysłem, bowiem rzucając na wagę: za i przeciw – ich dotychczasowa relacja, prezentowała się, dość chaotycznie, tak najdelikatniej można, byłoby określić sinusoidę wzlotów oraz upadków, jakimi obdarzali się wzajemnie, niby z fabuły prostych liniowych romansów, czytywanych przez nastolatki, tak i oni przebijali te wyobrażenia sięgając z każdym spotkaniem po więcej i w konsekwencji nieznaczny zaledwie staż relacji przerodzili w prawdziwy poligon doświadczalny. Sięgając w przeszłość i to najdalej, jak tylko pamiętał przemytnik nie widział nigdy tak upartej osoby, jak ona i szczerze wątpił, aby z kimkolwiek innym, miał takie problemy w podstawowej komunikacji, co właśnie z nią. Może wyjątkiem był tu jeszcze pewien niepozorny ślepiec, acz to była inna bajka – zupełnie. Tak przyzwyczajony do swobody w prowadzeniu konwersacji, nagle trafia Vivian, która miała niemal zawsze jakieś „ale”, to irytowało na dłuższą metę, ale i budziło emocje, których trudno się wyprzeć przed samym sobą. Nie w pełni rozumiał, te zainteresowanie jej osobą, ale po ostatniej szczerej rozmowie, następnie korespondencyjnej wymianie myśli jej osoba wpiła się, niby wędkarski haczyk w ciało, i tkwiła w myślach przemytnika, może nie były one naznaczone nadmierną dawką romantyzmu i wzniosłego uczucia, prędzej przemawiała w nich przyziemność i ciekawość, bowiem ta zdradzała mieć coś na kształt warstw i im dalej sięgał, tym nowe oblicze jej poznawał, to niezbyt odkrywcza myśl, a jednak w jakiś sposób go zafascynowała. Nie była, jak zrazu zakładał, li tylko powierzchownie atrakcyjną kobietą o pyskatym usposobieniu.
Błękit spojrzenia podniósł się na jej muśniętą magiczną ręką pędzla twarz w odpowiedzi dostarczając jedynie pewny siebie uśmiech, tym samym komentując i ucinając temat zimna, te było marynarzowi dobrze znane i nie raz musiał z nim obcować. Zrozumiał jednak, że było na tyle wyczuwalne, iż ugodziło w delikatną skórę blondynki.
Wzrok mimowolnie cieszył się jej wyglądem i jak sam przed nią kontrastował w roboczych ciuchach, tak ona sprawiała, że to spotkanie wydawało się przyjemniejsze, a wszak ledwo się zaczęło. Dopiero w momencie, kiedy otworzyła usta powrócił mimowolnie do jej twarzy, tak subtelnie dziobiąc jej obrazek malowany, jak i umiejętność zaskakiwania. Chociaż wcześniej nie dała się poznać, jako fanka tego typu gestów, albo to on był na nie ślepy, to jednak postarała się i namęczyła niewątpliwie, po to tylko by spędzić z nim te kilka chwil wyrwane z rytmu dnia, to mu zdecydowanie wystarczyło na potwierdzenie zaangażowania i momentalnie odegnał od siebie wszelkie czarne chmury wątpliwości.
– Mniejszego zaangażowania, chyba – odparł, nieśmiało bo dopiero, co myśl ta przemknęła przez umysł, tak teraz wybrzmiała w cichości głosu i utonęła w ciszy między nimi. – Bardzo ładnie wyglądasz – dopowiedział, patrząc jej w oczy i uśmiechając się, przy tym życzliwie w swej skromnej tonacji nie chciał zapędzać jej w kozi róg niezręczności.
Dostrzegał iskierki wątpliwości, jednak nie przejmował się nimi, nie pozwolił by i ona się tym zanadto frasowała pomagając w przeniesieniu zwiniętego koca na murek balustrady. I poprawiając przy tym poduszki, które przyniósł te wykonane z foczej skóry, nie powinny dać odczuć zimna zamarzniętego kamienia, ani śniegu. – Nie spadniesz. A jeśli nawet to razem ze mną – zapewnił i pocieszył jednocześnie, chociaż słowa te rozbawiły go, to powstrzymał cisnący się na usta grymas uśmiechu, coby nie pomyślała, że celowo zabiegał o tę zmianę, by móc skąpać się w lodowatej wodzie. Odruchowo obejrzał się, na toń szarosinej rzeki, którą częściowo pokrywała skorupa lodu.
– To ja… dziękuje, naprawdę czuje się odrobinę, niemal speszony, tym wszystkim, ale pozytywnie po prostu. Nikt w sumie, niczego podobnego, nigdy nie zrobił dla mnie, dlatego trudno mi się z tym oswoić. Dobrze, że jesteśmy na moście, a przechodnie pozbawiają nas uroku tej chwili, bo wówczas, bym się jeszcze gorzej czuł, przez swą garderobę i nawet nie jestem uczesany – nagły słowotok, w jaki wpadł kierował z początku do Vivian, a w kontynuacji do gorącego naczynia, którym ogrzewał skostniałe dłonie. Pomijając fakt, że pompon grubej wełnianej czapki śmiesznie tańcował, przy każdym słowie, można byłoby odnieść wrażenie, że marynarz był szczęśliwy.
Błękit spojrzenia podniósł się na jej muśniętą magiczną ręką pędzla twarz w odpowiedzi dostarczając jedynie pewny siebie uśmiech, tym samym komentując i ucinając temat zimna, te było marynarzowi dobrze znane i nie raz musiał z nim obcować. Zrozumiał jednak, że było na tyle wyczuwalne, iż ugodziło w delikatną skórę blondynki.
Wzrok mimowolnie cieszył się jej wyglądem i jak sam przed nią kontrastował w roboczych ciuchach, tak ona sprawiała, że to spotkanie wydawało się przyjemniejsze, a wszak ledwo się zaczęło. Dopiero w momencie, kiedy otworzyła usta powrócił mimowolnie do jej twarzy, tak subtelnie dziobiąc jej obrazek malowany, jak i umiejętność zaskakiwania. Chociaż wcześniej nie dała się poznać, jako fanka tego typu gestów, albo to on był na nie ślepy, to jednak postarała się i namęczyła niewątpliwie, po to tylko by spędzić z nim te kilka chwil wyrwane z rytmu dnia, to mu zdecydowanie wystarczyło na potwierdzenie zaangażowania i momentalnie odegnał od siebie wszelkie czarne chmury wątpliwości.
– Mniejszego zaangażowania, chyba – odparł, nieśmiało bo dopiero, co myśl ta przemknęła przez umysł, tak teraz wybrzmiała w cichości głosu i utonęła w ciszy między nimi. – Bardzo ładnie wyglądasz – dopowiedział, patrząc jej w oczy i uśmiechając się, przy tym życzliwie w swej skromnej tonacji nie chciał zapędzać jej w kozi róg niezręczności.
Dostrzegał iskierki wątpliwości, jednak nie przejmował się nimi, nie pozwolił by i ona się tym zanadto frasowała pomagając w przeniesieniu zwiniętego koca na murek balustrady. I poprawiając przy tym poduszki, które przyniósł te wykonane z foczej skóry, nie powinny dać odczuć zimna zamarzniętego kamienia, ani śniegu. – Nie spadniesz. A jeśli nawet to razem ze mną – zapewnił i pocieszył jednocześnie, chociaż słowa te rozbawiły go, to powstrzymał cisnący się na usta grymas uśmiechu, coby nie pomyślała, że celowo zabiegał o tę zmianę, by móc skąpać się w lodowatej wodzie. Odruchowo obejrzał się, na toń szarosinej rzeki, którą częściowo pokrywała skorupa lodu.
– To ja… dziękuje, naprawdę czuje się odrobinę, niemal speszony, tym wszystkim, ale pozytywnie po prostu. Nikt w sumie, niczego podobnego, nigdy nie zrobił dla mnie, dlatego trudno mi się z tym oswoić. Dobrze, że jesteśmy na moście, a przechodnie pozbawiają nas uroku tej chwili, bo wówczas, bym się jeszcze gorzej czuł, przez swą garderobę i nawet nie jestem uczesany – nagły słowotok, w jaki wpadł kierował z początku do Vivian, a w kontynuacji do gorącego naczynia, którym ogrzewał skostniałe dłonie. Pomijając fakt, że pompon grubej wełnianej czapki śmiesznie tańcował, przy każdym słowie, można byłoby odnieść wrażenie, że marynarz był szczęśliwy.
Vivian Sørensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 8 Lis - 0:04
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie zastanawiała się nad słusznością tego spotkania, nie doszukiwała się ukrytych przekazów, które mogłoby zawierać, bo przesadne analizowanie jeszcze nigdzie jej nie doprowadziło, a powodowało jedynie uporczywe bóle głowy. Nie sądziła nawet, że spotkają się po paru miesiącach, że zaczną rozmawiać właśnie na tym moście, na którym teraz się znaleźli, tym razem z własnej inicjatywy. Zdawała sobie sprawę, że jej charakter nie należy do najłatwiejszych, potrafiła być przesadnie uparta i czepiać się najdrobniejszych szczegółów, ale w gruncie rzeczy była raczej przyjemna w obyciu, o ile ktoś nie zalazł jej za skórę — dzięki ich intensywnym spotkaniom mężczyzna miał już okazję poznać jej wrażliwą i bezbronną stronę, ale też tą bardziej butną i nieustępliwą. Sama miała wobec niego ambiwalentne uczucia, bo ostatnio pokazał się jako troskliwy dżentelmen, ale nie zapominała też o tych mniej sympatycznych chwilach, gdy okazał złośliwość, wbijając niepotrzebne szpile. Tym ciekawsza była, co przyniesie aktualny piknik, czy pozostaną w tej bańce przyjemności, czy jednak ich temperamenty zetrą się ponownie w starciu, po którym sami będą mogli ocenić, czy warto kontynuować znajomość. Intrygującym był fakt, że pomimo zaledwie kilku spotkań, mężczyzna zdołał poznać ją lepiej, niż duża część znajomych choćby z Instytutu, a przecież widywała się z nimi codziennie. Może to błąd, może zbyt lekko do tego podchodziła, ale czuła się przy nim na tyle swobodnie, by teraz nie chować głowy w piasek, tylko wyjść naprzeciw poczuciu wstydu za swoje ostatnie zachowanie.
W roboczym stroju wyglądał męsko i paradoksalnie atrakcyjnie, a zimno zawsze można chwilowo odpędzić ciepłym napojem i potrawą; w ostateczności istniało też zaklęcie, ale sam na pewno je znał i mógł użyć w razie kryzysu.
- Och, w takim razie mnie nie doceniłeś. Zawsze daję z siebie 100% - skoro coś proponowała, to szło za tym jej pełne zaangażowanie, bez ustępstw. Wchodząc w szczegóły, zwykle dawała z siebie nawet 110%, więcej niż powinna, ale może to przez jej skłonność do przesady.
- Dziękuję, muszę w końcu nadrabiać za nas dwoje. Spodobałaby ci się sukienka, którą mam pod spodem - uśmiechnęła się zawadiacko na komplement. Przyszła tutaj w swojej wspaniałej formie, więc nie mógłby jej zawstydzić, nawet gdyby próbował. Nie chciała go przy tym urazić, ale delikatna szpilka o roboczym ubraniu musiała zostać wbita, choć raczej widać było w jej zachowaniu, że taka wersja Arthura w żadnym stopniu jej nie zraża.
Może to dzięki kociej naturze, ale nie miała lęku wysokości i doskonale balansowała na krawędziach, z gracją przemierzając dachy i murki na czterech łapach. I choć jej idealna wizja pikniku została odrobinę podkopana przez jego pomysł, tak uznała, że to w równym stopniu jego spotkanie i od małego kompromisu nie umrze (chociaż kto wie).
- Doprawdy? Skoczysz za mną w ciemną toń? - jakaś złośliwa część umysłu zakpiła, że to żadne pocieszenie, bo i tak będzie skąpana w lodowatej wodzie albo uderzy o twardy lód i najpewniej się połamie. Z drugiej strony jakaś jej cząstka miała ochotę przetestować prawdziwość tej deklaracji, choć biorąc pod uwagę ich ostatnie spotkanie, byłaby w stanie mu uwierzyć. Przejawiał zadziwiające skłonności do bezinteresowności i altruizmu, jaki rzadko się spotyka w tych czasach.
- Daj spokój, to drobiazg w porównaniu z tym, że zapewniłeś mi bezpieczeństwo. Ktoś mógł zrobić mi krzywdę, ja mogłam zrobić sobie krzywdę - zaśmiała się na wspomnienie, wskazując na zabandażowaną rękę, pod którym kryło się gojące już oparzenie. - Mi wzrok gapiów w niczym nie przeszkadza, nauczyłam się ignorować ciekawskie spojrzenia. Ubranie jest w porządku, a włosów pod czapką i tak nie widzę.
Oprócz ciepłego napoju posłała mu też ciepłe spojrzenie, żeby odrobinę się zrelaksował. Nie musiało być idealnie, jej wizja pikniku i tak już się spełniła, a poza tym niczego więcej nie oczekiwała.
- Od razu mówię, że nie jestem wybitną kucharką, ale myślę, że ci posmakuje - sięgnęła do koszyka, wyjmując starannie opakowane danie. Wyłożyła mu na przygotowany talerz klopsy otoczone sosem pieczeniowym w towarzystwie pieczonych ćwiartek ziemniaków i surówki z kapusty. Tą samą czynność powtórzyła dla siebie, by w tym samym czasie mogli zacząć ucztę.
- Mat-búa - cicho wypowiedziane zaklęcie podgrzało jedzenie, bo w podróży i w oczekiwaniu zdążyło już ostygnąć. - To frikadellen, popularne w Danii, często przyrządzane w moim domu rodzinnym. Od czasu do czasu robię takie bratu, jak zatęsknimy za domem i pomyślałam, że zabiorę cię w taką małą podróż do Odense, skąd pochodzę.
W roboczym stroju wyglądał męsko i paradoksalnie atrakcyjnie, a zimno zawsze można chwilowo odpędzić ciepłym napojem i potrawą; w ostateczności istniało też zaklęcie, ale sam na pewno je znał i mógł użyć w razie kryzysu.
- Och, w takim razie mnie nie doceniłeś. Zawsze daję z siebie 100% - skoro coś proponowała, to szło za tym jej pełne zaangażowanie, bez ustępstw. Wchodząc w szczegóły, zwykle dawała z siebie nawet 110%, więcej niż powinna, ale może to przez jej skłonność do przesady.
- Dziękuję, muszę w końcu nadrabiać za nas dwoje. Spodobałaby ci się sukienka, którą mam pod spodem - uśmiechnęła się zawadiacko na komplement. Przyszła tutaj w swojej wspaniałej formie, więc nie mógłby jej zawstydzić, nawet gdyby próbował. Nie chciała go przy tym urazić, ale delikatna szpilka o roboczym ubraniu musiała zostać wbita, choć raczej widać było w jej zachowaniu, że taka wersja Arthura w żadnym stopniu jej nie zraża.
Może to dzięki kociej naturze, ale nie miała lęku wysokości i doskonale balansowała na krawędziach, z gracją przemierzając dachy i murki na czterech łapach. I choć jej idealna wizja pikniku została odrobinę podkopana przez jego pomysł, tak uznała, że to w równym stopniu jego spotkanie i od małego kompromisu nie umrze (chociaż kto wie).
- Doprawdy? Skoczysz za mną w ciemną toń? - jakaś złośliwa część umysłu zakpiła, że to żadne pocieszenie, bo i tak będzie skąpana w lodowatej wodzie albo uderzy o twardy lód i najpewniej się połamie. Z drugiej strony jakaś jej cząstka miała ochotę przetestować prawdziwość tej deklaracji, choć biorąc pod uwagę ich ostatnie spotkanie, byłaby w stanie mu uwierzyć. Przejawiał zadziwiające skłonności do bezinteresowności i altruizmu, jaki rzadko się spotyka w tych czasach.
- Daj spokój, to drobiazg w porównaniu z tym, że zapewniłeś mi bezpieczeństwo. Ktoś mógł zrobić mi krzywdę, ja mogłam zrobić sobie krzywdę - zaśmiała się na wspomnienie, wskazując na zabandażowaną rękę, pod którym kryło się gojące już oparzenie. - Mi wzrok gapiów w niczym nie przeszkadza, nauczyłam się ignorować ciekawskie spojrzenia. Ubranie jest w porządku, a włosów pod czapką i tak nie widzę.
Oprócz ciepłego napoju posłała mu też ciepłe spojrzenie, żeby odrobinę się zrelaksował. Nie musiało być idealnie, jej wizja pikniku i tak już się spełniła, a poza tym niczego więcej nie oczekiwała.
- Od razu mówię, że nie jestem wybitną kucharką, ale myślę, że ci posmakuje - sięgnęła do koszyka, wyjmując starannie opakowane danie. Wyłożyła mu na przygotowany talerz klopsy otoczone sosem pieczeniowym w towarzystwie pieczonych ćwiartek ziemniaków i surówki z kapusty. Tą samą czynność powtórzyła dla siebie, by w tym samym czasie mogli zacząć ucztę.
- Mat-búa - cicho wypowiedziane zaklęcie podgrzało jedzenie, bo w podróży i w oczekiwaniu zdążyło już ostygnąć. - To frikadellen, popularne w Danii, często przyrządzane w moim domu rodzinnym. Od czasu do czasu robię takie bratu, jak zatęsknimy za domem i pomyślałam, że zabiorę cię w taką małą podróż do Odense, skąd pochodzę.
Arthur Mortensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 8 Lis - 22:48
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Historia ich znajomości była burzliwa przeplatana wzlotami i upadkami, tak jednak specyficzna w swym wyrazie, że aż trudno o drugą podobną, a przynajmniej Arthur, niczego żadnego wcześniej nie czuł, a coś mu mówiło, że na długi po tym, jak przestaną się spotykać, też nie pozna nikogo równie irytującego w swym niezrozumianym, lecz pociągającym stylu bycia. To sprawiało, iż tym większą miał ochotę sięgania po choćby okruszki czasu, jakie pozostawały na ekranie wydarzeń obecnych tygodni. Nie mógł zapominać o swoich obowiązkach i przysięgach, tak oddany pracy, jak i skrupulatny wobec powziętej decyzji, był niesamowicie zmotywowany do działania. Tak z dozą pewnej niespodzianki niosącej ze sobą powiew świeżości wypatrywał tego spotkania, co prawda od ich ostatniego razu minęło raptem kilka dni, a jednak w intensywności wydarzeń styczeń zapowiadał się niezwykle męczącym miesiącem i nic nie sugerowało, aby to był koniec, wręcz przeciwnie.
Nie docenił jej, to prawda, a raczej nie podejrzewał takiego poświęcenia dla swojej osoby, lecz rozumiał chęć rewanżu, miał również przed oczami wyraz ostatniej troski i tym argumentował jej oddanie w przygotowanie całej tej otoczki. Rozumiał, że chciała mu podziękować w sposób dobitny, a jednocześnie swobodny, co prawda propozycja obiadu i wejścia do jej domu raz jeszcze, była równie ekscytująca, to jednak mogła ona w swym wybrzmieniu, nieść ziarno czegoś więcej, a wszak doskonale pamiętał, co sprowadziło Vivian tamtej nocy na ten most, jakie troski zalęgły się w jej duszy, stąd też daleki był od stawiania jakichkolwiek kroków, nazbyt śmiałych na kruchej i niepewnej tafli zwierciadła uczuć, które mogłoby pochłonąć w odmęty błękitnej toni narwanego głupca.
Nie miał słów na jej trafną ocenę sytuacji pozostawało mu jedynie dygnąć niepewnie głową na znak wyrazu szacunku, bo i tak w rzeczy samej się zaistniała sytuacja prezentowała. Był na tyle onieśmielony, co także zdezorientowany jej staraniami w każdy najdrobniejszy element tego spotkania, że gdyby nie cała góra wątpliwości, mógłby podejrzewać, że próbowała go oczarować swą osobą. To jednak było jedynie złudzenie w pułapkę, jakiego nie chciał wpaść. Wiedział, co spotykało marynarzy, którzy zbyt długo wsłuchiwali się w szum morza w jego słodki śpiew, poznał wreszcie istoty zdolne do manipulacji uczuciami tak wprawne, że zacierały wszelkie bariery moralności i zasad, spętanego ich spojrzeniem człowieka, tym samym pozbawiając go wolnej woli czegoś, co Mortensen kochał ponad wszystko inne, to wolność zawsze, była na pierwszym miejscu. Dusił się od najmłodszych lat w ścianach akademii, źle znosił wszelkie nakazy i zakazy. Pragnąc zawsze czegoś więcej – stać u steru własnego życia i śmiało nim kierować, tak by na starość niczego nie żałować.
– Raczej większość przyzwoitych ludzi, by skoczyła, a przynajmniej mam taką nadzieję. Nie chciałbym znaleźć się w skórze osoby potrzebującej wystawionej na obojętność natury ludzkiej. To byłoby przykre. – Stwierdził i dopiero, gdy skończył mówić, a myśli przemknęły, przez rozpalony umysł zdał sobie sprawę, że blondynka niekoniecznie tak głęboko, chciała sięgać w zadanym pytaniu. Wyraz niepewności wypłynął na jego twarz, a dłoń mimowolnie spoczęła w zakłopotaniu na potylicy, ta spętana czapką i skrawkiem szalika nie dawała, jednak takiej podpory, co burza włosów, która została uwięziona, pod ciepłą warstwą odzienia dłoń zdezerterowała opadając po chwili bezwładnie na udo.
Jej słowa nieoczekiwanie ukuły go. Wspomnienie o oparzeniu do jakiego pozwolił wywołało na jego twarzy niekontrolowany grymas, tak nieprzyjemny dla oka, co noszący ziarno goryczy w ogólnym obrazie fizjonomii. Zmył jednak go po kilku chwilach uciekając myślami, od tematu nie podejmując nawet słowem go. Nie widząc sensu, gdyż nie mógłby niczego więcej dodać, ot zakpić ze skrajnej nieodpowiedzialności, ale wówczas zrodziłby się konflikt, ot potyczka na argumenty, która mogłaby przerodzić się w coś więcej. Poznał ją na tyle, by wiedzieć, że czasem spokojem tonu i troską, mógł zdziałać więcej, niż pustym wyrazem gniewu, jedynie u podnóża mającym jej dobro na myśli.
Odetchnął głębiej i pod ciężarem spojrzenia dziewczyny, niemal oparł się o niewidoczną ścianę balustrady utrzymując równowagę z najwyższym trudem, był bliski jej utracie i skąpaniu w lodowatej wodzie rzeki. Lata praktyki na chybotliwej łajbie dawały mu przewagę w igraniu z błędnikiem.
Ukrył swą nieporadność w słowie zaciekawienia daniem: – Och! – rumieniec igrający na policzkach przemytnika przemknął przegnany zimnym północnym wiatrem, lecz odznaczył się na tyle długo, by mogła go dostrzec. Spojrzenie mężczyzny taksowało zaserwowaną potrawę długo, jakby doszukując się wszystkich jej składników rozbierało na części pierwsze kompozycję. Był w tym dobry. Potrafił rozpracować większość potraw po samym rzucie oka, a gdy dochodził do tego smak, to tym większą przejawiał na tym polu skuteczność. – Odense… – zamruczał pod nosem – nie śmiej się, ale zawsze dziwnie mi się kojarzyło z miastem Odessa na Ukrainie; bardzo malownicze i niesamowite miejsce godne polecenia – posłał jej skromny uśmiech znad talerza, lecz po sekundzie zreflektował się. – Smacznego – i kontynuował jedzenie. Był wygłodniały, gdyż nastawiając się na wspólny posiłek nie jadł z rana śniadania, a kolacja poprzedniego dnia była mizerna, więc odrobinę głód go przyciskał. Starał się jednak nie jeść zbyt szybko, by nie zdradzić łakomstwa, ani nie okazać niewychowania.
– Mam nadzieję, że z twoim bratem już lepiej? – Upił łyk herbaty i spojrzał na złotowłosą w zamyśle. Wiedział, że temat był nieprzyjemny, ale martwił się, zwłaszcza po tym, co od niej usłyszał i tych emocjach ukrytych w listach.
Nie docenił jej, to prawda, a raczej nie podejrzewał takiego poświęcenia dla swojej osoby, lecz rozumiał chęć rewanżu, miał również przed oczami wyraz ostatniej troski i tym argumentował jej oddanie w przygotowanie całej tej otoczki. Rozumiał, że chciała mu podziękować w sposób dobitny, a jednocześnie swobodny, co prawda propozycja obiadu i wejścia do jej domu raz jeszcze, była równie ekscytująca, to jednak mogła ona w swym wybrzmieniu, nieść ziarno czegoś więcej, a wszak doskonale pamiętał, co sprowadziło Vivian tamtej nocy na ten most, jakie troski zalęgły się w jej duszy, stąd też daleki był od stawiania jakichkolwiek kroków, nazbyt śmiałych na kruchej i niepewnej tafli zwierciadła uczuć, które mogłoby pochłonąć w odmęty błękitnej toni narwanego głupca.
Nie miał słów na jej trafną ocenę sytuacji pozostawało mu jedynie dygnąć niepewnie głową na znak wyrazu szacunku, bo i tak w rzeczy samej się zaistniała sytuacja prezentowała. Był na tyle onieśmielony, co także zdezorientowany jej staraniami w każdy najdrobniejszy element tego spotkania, że gdyby nie cała góra wątpliwości, mógłby podejrzewać, że próbowała go oczarować swą osobą. To jednak było jedynie złudzenie w pułapkę, jakiego nie chciał wpaść. Wiedział, co spotykało marynarzy, którzy zbyt długo wsłuchiwali się w szum morza w jego słodki śpiew, poznał wreszcie istoty zdolne do manipulacji uczuciami tak wprawne, że zacierały wszelkie bariery moralności i zasad, spętanego ich spojrzeniem człowieka, tym samym pozbawiając go wolnej woli czegoś, co Mortensen kochał ponad wszystko inne, to wolność zawsze, była na pierwszym miejscu. Dusił się od najmłodszych lat w ścianach akademii, źle znosił wszelkie nakazy i zakazy. Pragnąc zawsze czegoś więcej – stać u steru własnego życia i śmiało nim kierować, tak by na starość niczego nie żałować.
– Raczej większość przyzwoitych ludzi, by skoczyła, a przynajmniej mam taką nadzieję. Nie chciałbym znaleźć się w skórze osoby potrzebującej wystawionej na obojętność natury ludzkiej. To byłoby przykre. – Stwierdził i dopiero, gdy skończył mówić, a myśli przemknęły, przez rozpalony umysł zdał sobie sprawę, że blondynka niekoniecznie tak głęboko, chciała sięgać w zadanym pytaniu. Wyraz niepewności wypłynął na jego twarz, a dłoń mimowolnie spoczęła w zakłopotaniu na potylicy, ta spętana czapką i skrawkiem szalika nie dawała, jednak takiej podpory, co burza włosów, która została uwięziona, pod ciepłą warstwą odzienia dłoń zdezerterowała opadając po chwili bezwładnie na udo.
Jej słowa nieoczekiwanie ukuły go. Wspomnienie o oparzeniu do jakiego pozwolił wywołało na jego twarzy niekontrolowany grymas, tak nieprzyjemny dla oka, co noszący ziarno goryczy w ogólnym obrazie fizjonomii. Zmył jednak go po kilku chwilach uciekając myślami, od tematu nie podejmując nawet słowem go. Nie widząc sensu, gdyż nie mógłby niczego więcej dodać, ot zakpić ze skrajnej nieodpowiedzialności, ale wówczas zrodziłby się konflikt, ot potyczka na argumenty, która mogłaby przerodzić się w coś więcej. Poznał ją na tyle, by wiedzieć, że czasem spokojem tonu i troską, mógł zdziałać więcej, niż pustym wyrazem gniewu, jedynie u podnóża mającym jej dobro na myśli.
Odetchnął głębiej i pod ciężarem spojrzenia dziewczyny, niemal oparł się o niewidoczną ścianę balustrady utrzymując równowagę z najwyższym trudem, był bliski jej utracie i skąpaniu w lodowatej wodzie rzeki. Lata praktyki na chybotliwej łajbie dawały mu przewagę w igraniu z błędnikiem.
Ukrył swą nieporadność w słowie zaciekawienia daniem: – Och! – rumieniec igrający na policzkach przemytnika przemknął przegnany zimnym północnym wiatrem, lecz odznaczył się na tyle długo, by mogła go dostrzec. Spojrzenie mężczyzny taksowało zaserwowaną potrawę długo, jakby doszukując się wszystkich jej składników rozbierało na części pierwsze kompozycję. Był w tym dobry. Potrafił rozpracować większość potraw po samym rzucie oka, a gdy dochodził do tego smak, to tym większą przejawiał na tym polu skuteczność. – Odense… – zamruczał pod nosem – nie śmiej się, ale zawsze dziwnie mi się kojarzyło z miastem Odessa na Ukrainie; bardzo malownicze i niesamowite miejsce godne polecenia – posłał jej skromny uśmiech znad talerza, lecz po sekundzie zreflektował się. – Smacznego – i kontynuował jedzenie. Był wygłodniały, gdyż nastawiając się na wspólny posiłek nie jadł z rana śniadania, a kolacja poprzedniego dnia była mizerna, więc odrobinę głód go przyciskał. Starał się jednak nie jeść zbyt szybko, by nie zdradzić łakomstwa, ani nie okazać niewychowania.
– Mam nadzieję, że z twoim bratem już lepiej? – Upił łyk herbaty i spojrzał na złotowłosą w zamyśle. Wiedział, że temat był nieprzyjemny, ale martwił się, zwłaszcza po tym, co od niej usłyszał i tych emocjach ukrytych w listach.
Vivian Sørensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 15 Lis - 0:29
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie mogła narzekać na nudę w ostatnim czasie, ale każda próba zapanowania nad chaosem kończyła się niepowodzeniem, więc ostatecznie postanowiła płynąć z prądem i wyzbyć się większych wyrzutów. Tak było zdrowiej nie tylko dla niej, ale też dla wszystkich dookoła. Dlatego jej obecny stan emocjonalny różnił się od tego, który zastał podczas ostatniego spotkania. Oczywiście jej wahanie nie odeszło w zapomnienie, a przedmiotem zamieszania dalej była dwójka mężczyzn, do których zbliżyła się w podobnym czasie, przez co teraz nie potrafiła odciąć jednego sznurka i trwała w splątaniu — Arthur mógł wiele wywnioskować z jej słów, a przynajmniej w tej części, kiedy mówiła o potencjalnym wyborze i stracie jednej z ważnych dla niej osób. Pamiętała wszystko i choć czuła się teraz bezbronna przez pokazanie swojej słabej strony, tak dzięki temu doświadczeniu przekonała się, że może mu zaufać, że nie wykorzystał jej niedyspozycji dla własnych celów, nie starał się jej wykpić, nie zostawił na mrozie, a zadbał nie tylko o to, by dotarła bezpiecznie do domu, ale także, żeby już w środku nie zrobiła sobie krzywdy. Nie było odpowiednich słów, którymi mogłaby mu podziękować w odpowiedni sposób, dlatego zaproponowała obiad, coś, dzięki czemu mógłby zauważyć, że jest mu szczerze wdzięczna i nie robi tego tylko po to, by wyrównać rachunki, bo gdyby traktowała to na chłodno, zaproponowałaby mu jakąś kwotę za jego czas i poświęcenie, że znosił jej pijackie zachowanie. Była odrobinę zawiedziona, że pierwotny plan nie zadziałał, bo w mieszkaniu byłoby wygodniej, ale im dłużej myślała o nowej perspektywie, tym bardziej jej się podobała, aż wpadła na cały plan pikniku i jedzenia, które nasycą go w przerwie, pozostawiając przyjemne wspomnienia. I nie, nie próbowała go oczarować, ale że z natury jest czarująca, tak pewne zachowania są już niezależne od niej, choć faktem jest, że dzisiaj chce mu zwyczajnie sprawić przyjemność, dlatego nie wykłócała się o zmianę miejsca, nie próbowała narzucać swojego zdania — była dziś ułożona i grzeczna, no, od czasu do czasu pokazując pazurki, inaczej nie byłaby sobą.
- Masz zaskakująco dobre zdanie o ludziach, jak na kogoś, kto ma za sobą masę doświadczenia i przygód morskich - zauważyła niby od niechcenia, ale jednak pamiętała, kiedy mówił, że to ludzie są największymi potworami, a nie potencjalnie spotykane stworzenia. Czyżby coś pokręciła? Może nie miał tego na myśli albo zrozumiała inaczej, niż powinna? Z drugiej strony sama chciała widzieć w ludziach dobro i często przeceniała ich prawdziwe intencje, potem boleśnie się na nich zawodząc, ale chyba nie ma na to lekarstwa. Kiedyś prawdopodobnie zapłaci za swoją naiwność, ale na ten moment musiała się z nim zgodzić — że większość przyzwoitych ludzi skoczyłaby na pomoc drugiej osobie.
Nie do końca potrafiła go rozszyfrować, bo patrzył na nią z intensywnością, której się spodziewała, a pomimo roboczej otoczki wyglądał młodo i świeżo, więc nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przed nią siedział uroczo zawstydzony chłopak, jakby kompletnie nie był przyzwyczajony do miłych gestów w jego kierunku. Gdzie się podział pewny siebie, heroiczny mężczyzna, który pomógł jej podczas próby kradzieży w sklepie jubilerskim? Albo ten zrzędliwy złośliwiec, który gotował jej obiad i nie pozwolił sobie pomóc? Teraz widziała jego kompletnie nową odsłonę i tak jak już wcześniej podejrzewała, Arthur skrywał w sobie więcej, niż pierwotnie mogłaby przypuszczać, miał wiele twarzy i warstw, którymi mógł zaskoczyć, a choć nie wszystkie do tej pory jej się spodobały, tak musiała uczciwie przyznać, że jest zwyczajnie dobrym człowiekiem i z każdym kolejnym spotkaniem zyskiwał w jej oczach coraz bardziej.
- Nie mam porównania, nigdy nie byłam nigdzie poza Skandynawią - wzruszyła lekko ramionami, zdając sobie sprawę, że to kompletnie przeciwne stanowisko do jego, który niejedno widział i w niejedno miejsce miał okazję podziwiać. Wśród jej znajomych byli także podróżnicy, sama Gretchen co chwila gdzieś wyjeżdżała i czasami było jej głupio, że brak jej obycia, a inne krainy zna tylko z książek. - Ale może będzie to jedno z miejsc, które odwiedzę, jak już będę gotowa, by wyruszyć w nieznane.
Nie, żeby nie lubiła przygód, po prostu nigdy specjalnie nie miała okazji, a nawet teraz skupiona na pracy nie potrafiła znaleźć tylu dni wolnego, by zaplanować jakikolwiek wyjazd.
- Smacznego. Zostaw miejsce na deser - uśmiechnęła się odrobinę prowokacyjnie, jakby chciała go podpuścić, choć naturalnie miała na myśli puszyste babeczki skryte w głębi kosza piknikowego.
Nie obserwowała go przesadnie podczas jedzenia, bo byłoby to zwyczajnie niegrzeczne, choć ciekawość zżerała ją od środka, czy smakuje mu to, co przygotowała. Sama powoli przeżuwała każdy kęs, nie spiesząc się zupełnie, bo w tych wszystkich emocjach w ogóle nie miała apetytu. Zbyt mocno pochłonęły ją przygotowania, a żołądek był ściśnięty z przejęcia, więc wciskała w siebie kolejne kawałki, by nie pomyślał, że zrobiła coś, co jej samej nie smakuje.
- N-nie bardzo. Nie odzywa się do mnie od kilku dni, chyba przesiaduje w swojej sypialni - temat faktycznie nie należał do przyjemnych, ale po tym, jak ostatnio mu się żaliła, uznała, że teraz robienie z tego tajemnicy mijało się z celem. Zresztą wyczuwała podświadomie, że martwi się i chce dobrze, dlatego dla odmiany próbowała zrobić dobrą minę do złej gry, uśmiechając się szerzej. - Jest w porządku. Dałam mu czas i przestrzeń, której potrzebuje. Niedługo wydobrzeje.
Ostatnie czego chciała to użalać się nad swoim losem i narzekać na brata, który całe życie ją wspierał. Zniesie to z podniesioną głową, do czasu aż będzie dobrze.
- Kiedy wracasz? - oczywista próba zmiany tematu nie była wyłącznie tym. Była ciekawa na jak długo wypływa, bo choć nie wiedziała, czy zechce jeszcze się z nią zobaczyć, tak zamierzała wyegzekwować coś, co obiecał, o czym nie omieszkała mu przypomnieć. - Trzymam cię za słowo odnośnie tych morskich opowieści.
- Masz zaskakująco dobre zdanie o ludziach, jak na kogoś, kto ma za sobą masę doświadczenia i przygód morskich - zauważyła niby od niechcenia, ale jednak pamiętała, kiedy mówił, że to ludzie są największymi potworami, a nie potencjalnie spotykane stworzenia. Czyżby coś pokręciła? Może nie miał tego na myśli albo zrozumiała inaczej, niż powinna? Z drugiej strony sama chciała widzieć w ludziach dobro i często przeceniała ich prawdziwe intencje, potem boleśnie się na nich zawodząc, ale chyba nie ma na to lekarstwa. Kiedyś prawdopodobnie zapłaci za swoją naiwność, ale na ten moment musiała się z nim zgodzić — że większość przyzwoitych ludzi skoczyłaby na pomoc drugiej osobie.
Nie do końca potrafiła go rozszyfrować, bo patrzył na nią z intensywnością, której się spodziewała, a pomimo roboczej otoczki wyglądał młodo i świeżo, więc nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przed nią siedział uroczo zawstydzony chłopak, jakby kompletnie nie był przyzwyczajony do miłych gestów w jego kierunku. Gdzie się podział pewny siebie, heroiczny mężczyzna, który pomógł jej podczas próby kradzieży w sklepie jubilerskim? Albo ten zrzędliwy złośliwiec, który gotował jej obiad i nie pozwolił sobie pomóc? Teraz widziała jego kompletnie nową odsłonę i tak jak już wcześniej podejrzewała, Arthur skrywał w sobie więcej, niż pierwotnie mogłaby przypuszczać, miał wiele twarzy i warstw, którymi mógł zaskoczyć, a choć nie wszystkie do tej pory jej się spodobały, tak musiała uczciwie przyznać, że jest zwyczajnie dobrym człowiekiem i z każdym kolejnym spotkaniem zyskiwał w jej oczach coraz bardziej.
- Nie mam porównania, nigdy nie byłam nigdzie poza Skandynawią - wzruszyła lekko ramionami, zdając sobie sprawę, że to kompletnie przeciwne stanowisko do jego, który niejedno widział i w niejedno miejsce miał okazję podziwiać. Wśród jej znajomych byli także podróżnicy, sama Gretchen co chwila gdzieś wyjeżdżała i czasami było jej głupio, że brak jej obycia, a inne krainy zna tylko z książek. - Ale może będzie to jedno z miejsc, które odwiedzę, jak już będę gotowa, by wyruszyć w nieznane.
Nie, żeby nie lubiła przygód, po prostu nigdy specjalnie nie miała okazji, a nawet teraz skupiona na pracy nie potrafiła znaleźć tylu dni wolnego, by zaplanować jakikolwiek wyjazd.
- Smacznego. Zostaw miejsce na deser - uśmiechnęła się odrobinę prowokacyjnie, jakby chciała go podpuścić, choć naturalnie miała na myśli puszyste babeczki skryte w głębi kosza piknikowego.
Nie obserwowała go przesadnie podczas jedzenia, bo byłoby to zwyczajnie niegrzeczne, choć ciekawość zżerała ją od środka, czy smakuje mu to, co przygotowała. Sama powoli przeżuwała każdy kęs, nie spiesząc się zupełnie, bo w tych wszystkich emocjach w ogóle nie miała apetytu. Zbyt mocno pochłonęły ją przygotowania, a żołądek był ściśnięty z przejęcia, więc wciskała w siebie kolejne kawałki, by nie pomyślał, że zrobiła coś, co jej samej nie smakuje.
- N-nie bardzo. Nie odzywa się do mnie od kilku dni, chyba przesiaduje w swojej sypialni - temat faktycznie nie należał do przyjemnych, ale po tym, jak ostatnio mu się żaliła, uznała, że teraz robienie z tego tajemnicy mijało się z celem. Zresztą wyczuwała podświadomie, że martwi się i chce dobrze, dlatego dla odmiany próbowała zrobić dobrą minę do złej gry, uśmiechając się szerzej. - Jest w porządku. Dałam mu czas i przestrzeń, której potrzebuje. Niedługo wydobrzeje.
Ostatnie czego chciała to użalać się nad swoim losem i narzekać na brata, który całe życie ją wspierał. Zniesie to z podniesioną głową, do czasu aż będzie dobrze.
- Kiedy wracasz? - oczywista próba zmiany tematu nie była wyłącznie tym. Była ciekawa na jak długo wypływa, bo choć nie wiedziała, czy zechce jeszcze się z nią zobaczyć, tak zamierzała wyegzekwować coś, co obiecał, o czym nie omieszkała mu przypomnieć. - Trzymam cię za słowo odnośnie tych morskich opowieści.
Arthur Mortensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 15 Lis - 11:03
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Z łatwością można poznać charakter człowieka po tym, jak traktuje tych, którzy nic mu nie mogą dać, ot cytat, czy powiedzonko, które niegdyś przeczytane w jakiejś zapomnianej w odmętach pamięci książce utkwiło mu w pamięci, myślał sobie, że gdyby tak na to patrzeć, jeśli miałby możliwość spojrzeć na siebie z góry okiem zarówno krytycznym, jak i łagodnym, to wolałby i zachować swoje wnioski dla siebie. To prawda, że w każdej istotnej w jego życiu relacji nie oczekiwał niczego; gdy pewnego dnia zawitał w progi domu Bergmana nicią życzliwości oplotła go wówczas jego żona, nie miał prawa podejrzewać, że za kilka lat z tym człowiekiem połączy go więź silniejsza niż przyjaźń, że stanie się jego jedyną rodziną, a chociaż pamięć o wiecznie promiennej małżonce szkutnika, jak i dobrej z natury matce Mortensena, nigdy nie przeminie i zawsze przemytnik będzie ją pielęgnował w sercu, tak życie potoczyło się nieoczekiwanie, że wiatr przeznaczenia złączył ich; pomimo tylu różnic i sprzeczności. Patrząc przez pryzmat ludzi, którym pomagał, mógłby odnieść podobne wrażenie, chociaż bardziej na usta cisnęło się określenie znacznie bardziej pejoratywne – idiota, czy potocznie frajer, tak nie zmieniał się pod naciskiem nieprzychylnych opinii, czy kąśliwych komentarzy wynikających z sytuacji, gdy wyciągał dłoń do osoby potrzebującej wsparcia. Trudno mu było oceniać siebie samego jako osobę, bez skazy. W pamięci zachowane wspomnienia, kiedy ranił bliskie mu osoby, były przypomnieniem, o tym, jak czasem potrafił dokuczyć i sprawić przykrość. Ponadto jego praca, to czym po nocach się trudnił, bynajmniej nie stawiała go w dobrej pozycji po laur obywatela roku, wręcz przeciwnie. Miał za sobą tuziny burd w tawernach, gdzie był prowokatorem, ale i uczestniczył, jako sprowokowany, tłukł bliźnich; łamiąc im nosy i barwił otoczenie czerwonym śladem posoki, niby spuszczone z łańcucha zwierze szerzył pobojowisko, to emocje, te nierzadko tak silne w piersi duszy wyrywały się z ram kościstego więzienia na wolność i w porywie szaleńczego bicia serca ujawniały swe mroczniejsze oblicze. Od czasu, gdy jednak został mianowany na oficera stan rzeczy się zmienił, był znacznie bardziej odpowiedzialny i ostrożny. Wyciągając kompanów z załogi za szmaty z wiru karczemnej szamotaniny, dostrzegał absurd swych zachowań.
Dlatego patrząc na całokształt trudno mu było określić, jakim jest człowiekiem. Samo to, iż planuje pozbawić życia człowieka, nawet tak odrażającego i plugawego jak Harald, niosło przesłanie o jego naturze.
– Jestem zwyczajnie naiwny – odpowiada, zwięźle kończąc temat, jakby jej słowa nie wywołały w nim lawiny filozoficznych rozważań na jakie poświęcił kilka dobrych sekund z czasu dla siebie wygospodarowanego. Tak momentami na niego wpływała, będąc źródłem inspiracji i myśli, które pragnęły wyrwać się na światło dnia, by mogła je poznać. Urok tej kobiety niósł ze sobą, coś nieoczywistego, a każdy jej uśmiech, był skrzętnie odnotowywany w pamięci, tak by móc wrócić do niego po czasie.
– Hmm… – zamyślenie wypływa na skąpane w grudniowym słońcu oblicze przemytnika; wzrok zawieszony w niebycie na wysokości podbródka wyraźnie waha się na granicy pewnej przyzwoitości, bezwarunkowa reakcja na jaką nie miał wpływu trwając w zadumie nad jej słowami. Zainspirowany nimi, chce pomóc jej doświadczyć niesamowitości świata, lecz więziony kajdanami braku czasu i funduszy, musi działać na skromniejszą skalę, bez pompy, jaką chciałby jej zaoferować, bo dlaczego nie? – Mam pewien pomysł, ten trwa jeszcze w zarodku, lecz myślę, że wykiełkuje, gdy o nim wspomnę. – Podniósł niespiesznie wzrok na jej twarz uśmiechając się zagadkowo, jakby nie pomyślał, o wydźwięku swych czynów i to jak te mogły zostać odebrane, przez impulsywną i skorą do przepychanek naturę dziewczyny, zignorował to. – To w sumie, tylko sugestia, ale skoro nie liznęłaś, nigdy podróży za granice Skandynawii, to te przyjdą do ciebie. Mam doświadczenie i zdolności, ku temu niezbędne, by na łańcuchu przyzwoitości zaprosić na „tournée kulinarne po świecie”. Jeśli tylko wyrazisz chęć uczestnictwa w tej przygodzie wszystko zaplanuje. – Oświadczenie i zaproszenie w swej formie spontaniczności, było promykiem nadziei na ponowne spotkanie zwłaszcza czując na karku oddech Islandii, chciał mieć coś, co sprawi, że wypełni swój kalendarz dalej, niż do dnia czternastego stycznia potrzebował, chociaż iluzji normalności, mogłaby go zwieść i okłamać, przetrwałby to, byle mógł myśleć o czymś innym, niż to, co nadchodzi.
Wspomnienie deseru w parze z uśmiechem, jaki odebrał za prowokacyjnie-zalotny ponownie go onieśmieliło z taką siłą, iż prawie udławił się kończącą porcją przełykanej potrawy. Odetchnął i ściągnął czapkę, gdyż zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco, tym samym burza brudno-złotych pofalowanych włosów wyszła na światło dnia niezwykle energicznie podrygując na wietrze.
– Rozumiem, że jesteś bardzo pewna siebie, ale żeby tak otwarcie nazwać się deserem? – Pewność głosu, była niezachwiana, chociaż osobliwie kłóciła się ze skromnym pąsem przemykającym po policzkach. Chciał rozładować atmosferę sprawiając, że rzucona przed momentem propozycja nie zabrzmi, tak nie tyle desperacko, co by nie poczuła ile dla niego znaczył. Wspomnienie o bracie, jednak zupełnie zmyło cień uśmiechu, jak i pogodę ducha z twarzy zostawiając powagę i zatroskanie. Błękit oczu uważnie śledził, każdy ruch jej warg – dostrzegając, kiedy te drgnęły, jaka emocja przebrzmiała, gdy struna bezradności została pociągnięta, miał tego obraz i rozumiał jej sytuację. Dlatego postanowił się odezwać.
– Każdy potrzebuje czasu, nie możesz wparować do jego życia, ot tak po prostu i odwrócić je o sto osiemdziesiąt stopni. Wiem, że jest twoim bratem wiem, że go kochasz, ale problemy, z jakimi się mierzy, musi sam pokonać. Bądź cierpliwa i wspieraj go na tyle na ile potrafisz, lecz nie narzucaj się. – Wiedział, że to wie, ale i tak chciał to powiedzieć, by miała wsparcie w tym, co robi, by nie myślała, że jest sama i pozostawiona w bańce własnych wątpliwości.
Gdy zmieniła temat wstał niespiesznie patrząc na brudny po posiłku talerz skierował na niego dłonie i szeptem nieledwie wypowiedział formułkę zaklęcia oczyszczającego, nie chciał przysparzać jej większych problemów ze sprzątaniem zastawy. Zmieniając miejsce z kubkiem w ręku, w jakim połyskiwała resztka herbaty usiadł obok niej na ośnieżonej balustradzie. Ciepło jej ciała wyczuwalne przez nawet materiał zimowych ubrań było milsze, niż jakiekolwiek zaklęcie rozgrzewające. Ponadto zapach, jaki roztaczał się wokół niej sprawiał, że miał ochotę zbliżyć się jeszcze bardziej, miast tego skupił się na odpowiedzi na zadane pytanie: – Nie wiem prawdę mówiąc, to co mnie tam czeka stoi pod znakiem zapytania, będąc zagadką, której boję się rozwiązać. – Odpowiada w zamyśleniu patrząc na skrawek sukienki, który wychylił się niebacznie, poza zasłonę płaszcza. – Wrócę. Tak myślę, mam taką nadzieję – uśmiechnął się rozbrajająco szczerze, jednak próżno było w tym wyrazie szukać wesołości, był to prędzej smutek, który towarzyszył mu od tygodni, a teraz zaczynał wypełzać na światło dnia. – Nie proszę byś poczekała, ale byłoby miło mieć świadomość, że ktoś chce posłuchać opowieści – patrzył na nią dłuższą chwilę śledząc, każdą ryskę na jej twarzy, jak kartograf pochylony nad mapą, tak i on zapamiętywał ją w tej zimowej scenerii. – Mogę poprosić o herbatę? – Przerwał ciszę, bał się, że ta mogłaby przeciągnąć się, a spojrzenie utkwił na jej nogach, dezerterując.
Dlatego patrząc na całokształt trudno mu było określić, jakim jest człowiekiem. Samo to, iż planuje pozbawić życia człowieka, nawet tak odrażającego i plugawego jak Harald, niosło przesłanie o jego naturze.
– Jestem zwyczajnie naiwny – odpowiada, zwięźle kończąc temat, jakby jej słowa nie wywołały w nim lawiny filozoficznych rozważań na jakie poświęcił kilka dobrych sekund z czasu dla siebie wygospodarowanego. Tak momentami na niego wpływała, będąc źródłem inspiracji i myśli, które pragnęły wyrwać się na światło dnia, by mogła je poznać. Urok tej kobiety niósł ze sobą, coś nieoczywistego, a każdy jej uśmiech, był skrzętnie odnotowywany w pamięci, tak by móc wrócić do niego po czasie.
– Hmm… – zamyślenie wypływa na skąpane w grudniowym słońcu oblicze przemytnika; wzrok zawieszony w niebycie na wysokości podbródka wyraźnie waha się na granicy pewnej przyzwoitości, bezwarunkowa reakcja na jaką nie miał wpływu trwając w zadumie nad jej słowami. Zainspirowany nimi, chce pomóc jej doświadczyć niesamowitości świata, lecz więziony kajdanami braku czasu i funduszy, musi działać na skromniejszą skalę, bez pompy, jaką chciałby jej zaoferować, bo dlaczego nie? – Mam pewien pomysł, ten trwa jeszcze w zarodku, lecz myślę, że wykiełkuje, gdy o nim wspomnę. – Podniósł niespiesznie wzrok na jej twarz uśmiechając się zagadkowo, jakby nie pomyślał, o wydźwięku swych czynów i to jak te mogły zostać odebrane, przez impulsywną i skorą do przepychanek naturę dziewczyny, zignorował to. – To w sumie, tylko sugestia, ale skoro nie liznęłaś, nigdy podróży za granice Skandynawii, to te przyjdą do ciebie. Mam doświadczenie i zdolności, ku temu niezbędne, by na łańcuchu przyzwoitości zaprosić na „tournée kulinarne po świecie”. Jeśli tylko wyrazisz chęć uczestnictwa w tej przygodzie wszystko zaplanuje. – Oświadczenie i zaproszenie w swej formie spontaniczności, było promykiem nadziei na ponowne spotkanie zwłaszcza czując na karku oddech Islandii, chciał mieć coś, co sprawi, że wypełni swój kalendarz dalej, niż do dnia czternastego stycznia potrzebował, chociaż iluzji normalności, mogłaby go zwieść i okłamać, przetrwałby to, byle mógł myśleć o czymś innym, niż to, co nadchodzi.
Wspomnienie deseru w parze z uśmiechem, jaki odebrał za prowokacyjnie-zalotny ponownie go onieśmieliło z taką siłą, iż prawie udławił się kończącą porcją przełykanej potrawy. Odetchnął i ściągnął czapkę, gdyż zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco, tym samym burza brudno-złotych pofalowanych włosów wyszła na światło dnia niezwykle energicznie podrygując na wietrze.
– Rozumiem, że jesteś bardzo pewna siebie, ale żeby tak otwarcie nazwać się deserem? – Pewność głosu, była niezachwiana, chociaż osobliwie kłóciła się ze skromnym pąsem przemykającym po policzkach. Chciał rozładować atmosferę sprawiając, że rzucona przed momentem propozycja nie zabrzmi, tak nie tyle desperacko, co by nie poczuła ile dla niego znaczył. Wspomnienie o bracie, jednak zupełnie zmyło cień uśmiechu, jak i pogodę ducha z twarzy zostawiając powagę i zatroskanie. Błękit oczu uważnie śledził, każdy ruch jej warg – dostrzegając, kiedy te drgnęły, jaka emocja przebrzmiała, gdy struna bezradności została pociągnięta, miał tego obraz i rozumiał jej sytuację. Dlatego postanowił się odezwać.
– Każdy potrzebuje czasu, nie możesz wparować do jego życia, ot tak po prostu i odwrócić je o sto osiemdziesiąt stopni. Wiem, że jest twoim bratem wiem, że go kochasz, ale problemy, z jakimi się mierzy, musi sam pokonać. Bądź cierpliwa i wspieraj go na tyle na ile potrafisz, lecz nie narzucaj się. – Wiedział, że to wie, ale i tak chciał to powiedzieć, by miała wsparcie w tym, co robi, by nie myślała, że jest sama i pozostawiona w bańce własnych wątpliwości.
Gdy zmieniła temat wstał niespiesznie patrząc na brudny po posiłku talerz skierował na niego dłonie i szeptem nieledwie wypowiedział formułkę zaklęcia oczyszczającego, nie chciał przysparzać jej większych problemów ze sprzątaniem zastawy. Zmieniając miejsce z kubkiem w ręku, w jakim połyskiwała resztka herbaty usiadł obok niej na ośnieżonej balustradzie. Ciepło jej ciała wyczuwalne przez nawet materiał zimowych ubrań było milsze, niż jakiekolwiek zaklęcie rozgrzewające. Ponadto zapach, jaki roztaczał się wokół niej sprawiał, że miał ochotę zbliżyć się jeszcze bardziej, miast tego skupił się na odpowiedzi na zadane pytanie: – Nie wiem prawdę mówiąc, to co mnie tam czeka stoi pod znakiem zapytania, będąc zagadką, której boję się rozwiązać. – Odpowiada w zamyśleniu patrząc na skrawek sukienki, który wychylił się niebacznie, poza zasłonę płaszcza. – Wrócę. Tak myślę, mam taką nadzieję – uśmiechnął się rozbrajająco szczerze, jednak próżno było w tym wyrazie szukać wesołości, był to prędzej smutek, który towarzyszył mu od tygodni, a teraz zaczynał wypełzać na światło dnia. – Nie proszę byś poczekała, ale byłoby miło mieć świadomość, że ktoś chce posłuchać opowieści – patrzył na nią dłuższą chwilę śledząc, każdą ryskę na jej twarzy, jak kartograf pochylony nad mapą, tak i on zapamiętywał ją w tej zimowej scenerii. – Mogę poprosić o herbatę? – Przerwał ciszę, bał się, że ta mogłaby przeciągnąć się, a spojrzenie utkwił na jej nogach, dezerterując.
Vivian Sørensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 22 Lis - 1:25
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Ze wszystkich epitetów, jakimi nazywała go w swojej głowie, z czego większość była przecież nieprzychylna, tak jeszcze nigdy nie pomyślała o nim, jak o osobie naiwnej. Sprawiał wręcz odwrotne wrażenie, jakby przeżył na tyle dużo, by poznać się na ludziach, dostrzec ich prawdziwą naturę i dzięki temu łatwiej ich rozszyfrowywać w kluczowych sytuacjach. Czy pomagał innym z naiwności? Ten obraz trochę kłócił się z dotychczasowym, ale ostatecznie nie mogła kwestionować jego słów, skoro znał siebie na tyle, by to ocenić. Z kolei ona widziała go zaledwie kilka razy i nie była na tyle kompetentna w odczytywaniu osobowości, by przejrzeć jego wszystkie wady, a tych z pewnością mu nie brakowało, skoro do tej pory znalazła w nim z pół tuzina. Będąc fair, znalazła też mnóstwo pozytywnych cech, a fakt, że ratował ją z opresji niczym rycerz na białym koniu, przechylał szalę na jego korzyść. Może było w tym coś masochistycznego, ale nawet przekomarzanki i wzajemne irytowanie się nawzajem wywoływało osobliwe przyciąganie. Nie potrafiła tego zrozumieć ani tego nazwać, ale dobrze się czuła w jego towarzystwie i choć ostatnie czego teraz potrzebowała, to dodatkowe komplikacje, tak nawinie wierzyła, że wszystko w końcu się ułoży, a każde nowe doświadczenie nauczy ją czegoś wartościowego.
Przez chwilę żuła w milczeniu, patrząc w miejsce, w którym woda łączyła się z lodem, by nie wpatrywać się w niego nachalnie, czym prawdopodobnie tylko by go skrępowała. A już miała wrażenie, że jest bardziej spięty i zawstydzony, niż kiedykolwiek widziała, więc tym bardziej wolała nie potęgować efektu, by czuł się swobodnie. Może byłaby bardziej prowokująca i złośliwa, by odpłacić mu za zachowanie, podczas gdy to on gotował dla niej obiad, ale ostatnie spotkanie kompletnie zmazało jego poprzednie winy i teraz nie miała serca go dręczyć bez wyraźnego powodu.
Skupiła na nim spojrzenie, dopiero kiedy wyszedł z propozycją kolejnego spotkania, a raczej degustacji dań z różnych stron świata. Uśmiechnęła się urzeczona jego kreatywnością, ale po chwili pomyślała, ile pracy i czasu musiałoby go to kosztować, nie wspominając o koszcie produktów. Kwestią, o której nie myślała były intencje mężczyzny i czy „łańcuch przyzwoitości", o którym wspomniał, oznaczał czysto przyjacielski wydźwięk? Nie analizowała tego przesadnie, bo miała wrażenie, że mężczyzna podobnie do niej, polubił wspólne spędzanie czasu i chciał dodać do harmonogramu kolejne, by znajomość nie urwała się, jak ponad pół roku temu.
- Arthur, to bardzo miłe i byłabym zachwycona, ale nie chcę ci robić problemów. Pomysł jest wspaniały, ale brzmi, jakby wymagał sporo czasu i wysiłku, a ty jesteś zapracowany - to nie tak, że szukała wymówek, bo pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych powodów, dla których mogłaby odmówić, a przecież taka perspektywa była zachęcająca i w jakimś stopniu wierzyła, że naprawdę ma tyle zdolności kulinarnych, by przygotować pyszności z różnych krajów.
- Czy próbujesz mnie obrazić? W żadnym scenariuszu nie jestem deserem. Jestem daniem głównym - dopiero teraz rzuciła mu pewne siebie spojrzenie i zawadiacki uśmiech; od delikatnego droczenia się jeszcze nikt nie umarł przecież, a miała wrażenie, że jakoś ostrożniej dobiera słowa i nie komentuje złośliwie jej wypowiedzi, więc możliwe, że nie ma w intencjach kłótni. Omiotła spojrzeniem jego włosy, odrobinę odgniecione od czapki, ale uznała, że zarówno herbata, jak i ciepły obiad spełniły zadanie i Arthurowi nie było już zimno.
- Wiem, po prostu chciałabym go jakoś uchronić przed tym cierpieniem. Nie zasłużył na to - westchnęła jeszcze, ale po chwili machnęła ręką, by zakończyć ten temat. Nie chciała rozmawiać o problemach brata, bo to wyłącznie jego sprawy, a sama mogła go jedynie wspierać i czekać, aż podniesie się i wróci do normy. Doceniała słowa Mortensena, choć jeszcze parę miesięcy temu prawdopodobnie uznałaby je za obraźliwe i odburknęłaby, żeby się nie wtrącał. Teraz podświadomie czuła jego szczerość, wiedziała, że ma dobre intencje i chce tylko okazać wsparcie.
Sama również po zjedzeniu oczyściła swój talerz i włożyła naczynia z powrotem do koszyka. Mężczyzna postanowił zmienić miejsce i nie miała nic przeciwko, gdy usiadł przy niej. Oparła się ramieniem, by było wygodnie, w swojej swobodzie nie bacząc na ramy odgórnie narzuconej przyzwoitości.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że wrócisz cały i zdrowy - odezwała się po chwili milczenia, bo właściwie dopiero teraz do niej dotarło, że praca Arthura jest niebezpieczna i może z takiej wyprawy nie wrócić. Niezbyt krzepiąca perspektywa, ale nie miała na to żadnego wpływu, choć już teraz zdawała sobie sprawę, że gdy nadejdzie czternasty, będzie się podświadomie martwiła o jego bezpieczeństwo. Próżno szukać analogii w świecie jubilerstwa, gdzie zagrożeń jest znacznie mniej, a przynajmniej tak bezpośrednich.
- Och, zdecydowanie. Nie wywiniesz się od tych opowieści, choćbym nawet miała zatrudnić nekromantę - zacisnęła palce na jego dłoni i uśmiechnęła się szerzej, by rozładować atmosferę, ale też, by dodać mu otuchy. Tak naprawdę nawet nie wiedziałaby, gdzie szukać osoby parającej się nekromancją, nie mówiąc o tym, że nie miała zielonego pojęcia, jakie są zasady i jak to się odbywa. Nie chciała wiedzieć, magia zakazana zawsze ją przerażała, a uraz ciągnął się od historii rodu i przodków, którzy postanowili zaprzepaścić dobre imię Sørensenów, gdy ich niezdrowe zainteresowanie magią zakazaną przełożyły się na interesy. Vivian nigdy nie popełni tego błędu.
- Możesz, nawet więcej - odparła i najpierw dolała mu herbaty, a następnie sięgnęła go babeczkę z czekoladową polewą, udekorowaną jadalnymi gwiazdkami i wcisnęła mu ją do ręki, dla siebie biorąc drugą. Po pochłonięciu deseru odwróciła głowę, przyglądając się chwilę jego twarzy i zachichotała wesoło, widząc na policzku, niedaleko kącika ust ciemną plamkę czekolady.
- Zostało ci... - zaczęła, ale w połowie zrezygnowała z tłumaczenia, zamiast tego zdjęła rękawiczki i jedną dłonią chwyciła podbródek mężczyzny, by odwrócić jego twarz w swoją stronę pod odpowiednim kątem, najbardziej wygodnym do czynności, której podjęła się palcami drugiej ręki — dość niezdarnie wytarła zabrudzenie, bo starając się być delikatną, jeszcze bardziej roztarła czekoladę i musiała odrobinę zwiększyć nacisk, by skutecznie oczyścić policzek. - Gotowe - pokazała na dowód ubrudzone palce, by nie pomyślał, że pocierała jego twarz z czystego kaprysu.
Przez chwilę żuła w milczeniu, patrząc w miejsce, w którym woda łączyła się z lodem, by nie wpatrywać się w niego nachalnie, czym prawdopodobnie tylko by go skrępowała. A już miała wrażenie, że jest bardziej spięty i zawstydzony, niż kiedykolwiek widziała, więc tym bardziej wolała nie potęgować efektu, by czuł się swobodnie. Może byłaby bardziej prowokująca i złośliwa, by odpłacić mu za zachowanie, podczas gdy to on gotował dla niej obiad, ale ostatnie spotkanie kompletnie zmazało jego poprzednie winy i teraz nie miała serca go dręczyć bez wyraźnego powodu.
Skupiła na nim spojrzenie, dopiero kiedy wyszedł z propozycją kolejnego spotkania, a raczej degustacji dań z różnych stron świata. Uśmiechnęła się urzeczona jego kreatywnością, ale po chwili pomyślała, ile pracy i czasu musiałoby go to kosztować, nie wspominając o koszcie produktów. Kwestią, o której nie myślała były intencje mężczyzny i czy „łańcuch przyzwoitości", o którym wspomniał, oznaczał czysto przyjacielski wydźwięk? Nie analizowała tego przesadnie, bo miała wrażenie, że mężczyzna podobnie do niej, polubił wspólne spędzanie czasu i chciał dodać do harmonogramu kolejne, by znajomość nie urwała się, jak ponad pół roku temu.
- Arthur, to bardzo miłe i byłabym zachwycona, ale nie chcę ci robić problemów. Pomysł jest wspaniały, ale brzmi, jakby wymagał sporo czasu i wysiłku, a ty jesteś zapracowany - to nie tak, że szukała wymówek, bo pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych powodów, dla których mogłaby odmówić, a przecież taka perspektywa była zachęcająca i w jakimś stopniu wierzyła, że naprawdę ma tyle zdolności kulinarnych, by przygotować pyszności z różnych krajów.
- Czy próbujesz mnie obrazić? W żadnym scenariuszu nie jestem deserem. Jestem daniem głównym - dopiero teraz rzuciła mu pewne siebie spojrzenie i zawadiacki uśmiech; od delikatnego droczenia się jeszcze nikt nie umarł przecież, a miała wrażenie, że jakoś ostrożniej dobiera słowa i nie komentuje złośliwie jej wypowiedzi, więc możliwe, że nie ma w intencjach kłótni. Omiotła spojrzeniem jego włosy, odrobinę odgniecione od czapki, ale uznała, że zarówno herbata, jak i ciepły obiad spełniły zadanie i Arthurowi nie było już zimno.
- Wiem, po prostu chciałabym go jakoś uchronić przed tym cierpieniem. Nie zasłużył na to - westchnęła jeszcze, ale po chwili machnęła ręką, by zakończyć ten temat. Nie chciała rozmawiać o problemach brata, bo to wyłącznie jego sprawy, a sama mogła go jedynie wspierać i czekać, aż podniesie się i wróci do normy. Doceniała słowa Mortensena, choć jeszcze parę miesięcy temu prawdopodobnie uznałaby je za obraźliwe i odburknęłaby, żeby się nie wtrącał. Teraz podświadomie czuła jego szczerość, wiedziała, że ma dobre intencje i chce tylko okazać wsparcie.
Sama również po zjedzeniu oczyściła swój talerz i włożyła naczynia z powrotem do koszyka. Mężczyzna postanowił zmienić miejsce i nie miała nic przeciwko, gdy usiadł przy niej. Oparła się ramieniem, by było wygodnie, w swojej swobodzie nie bacząc na ramy odgórnie narzuconej przyzwoitości.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że wrócisz cały i zdrowy - odezwała się po chwili milczenia, bo właściwie dopiero teraz do niej dotarło, że praca Arthura jest niebezpieczna i może z takiej wyprawy nie wrócić. Niezbyt krzepiąca perspektywa, ale nie miała na to żadnego wpływu, choć już teraz zdawała sobie sprawę, że gdy nadejdzie czternasty, będzie się podświadomie martwiła o jego bezpieczeństwo. Próżno szukać analogii w świecie jubilerstwa, gdzie zagrożeń jest znacznie mniej, a przynajmniej tak bezpośrednich.
- Och, zdecydowanie. Nie wywiniesz się od tych opowieści, choćbym nawet miała zatrudnić nekromantę - zacisnęła palce na jego dłoni i uśmiechnęła się szerzej, by rozładować atmosferę, ale też, by dodać mu otuchy. Tak naprawdę nawet nie wiedziałaby, gdzie szukać osoby parającej się nekromancją, nie mówiąc o tym, że nie miała zielonego pojęcia, jakie są zasady i jak to się odbywa. Nie chciała wiedzieć, magia zakazana zawsze ją przerażała, a uraz ciągnął się od historii rodu i przodków, którzy postanowili zaprzepaścić dobre imię Sørensenów, gdy ich niezdrowe zainteresowanie magią zakazaną przełożyły się na interesy. Vivian nigdy nie popełni tego błędu.
- Możesz, nawet więcej - odparła i najpierw dolała mu herbaty, a następnie sięgnęła go babeczkę z czekoladową polewą, udekorowaną jadalnymi gwiazdkami i wcisnęła mu ją do ręki, dla siebie biorąc drugą. Po pochłonięciu deseru odwróciła głowę, przyglądając się chwilę jego twarzy i zachichotała wesoło, widząc na policzku, niedaleko kącika ust ciemną plamkę czekolady.
- Zostało ci... - zaczęła, ale w połowie zrezygnowała z tłumaczenia, zamiast tego zdjęła rękawiczki i jedną dłonią chwyciła podbródek mężczyzny, by odwrócić jego twarz w swoją stronę pod odpowiednim kątem, najbardziej wygodnym do czynności, której podjęła się palcami drugiej ręki — dość niezdarnie wytarła zabrudzenie, bo starając się być delikatną, jeszcze bardziej roztarła czekoladę i musiała odrobinę zwiększyć nacisk, by skutecznie oczyścić policzek. - Gotowe - pokazała na dowód ubrudzone palce, by nie pomyślał, że pocierała jego twarz z czystego kaprysu.
Arthur Mortensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 22 Lis - 8:22
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Naiwność skryta w pokładanej wierze, budziła się do życia, gdy błękit oczu napotykał twarze ludzi zmęczone, pod jarzmem egzystencji; nie doszukując się w ich mowie fałszu, kierował się podszeptem intuicji, chcąc pomóc i za każdym razem wyciągnąć z matni, będąc w tych działaniach pewny swych przekonań, tym samym wkładając, to całe serce. Swymi czynami zdradzał ślad altruizmu, który jednak celował w najbliższe sobie otoczenie, nie mógł wszystkim pomóc, ani nawet nie usiłował, ta postawa tyczyła się jedynie osób najbliższych, czasem znajdując wyjątki od reguły, będąc w swych działaniach otwarty nie oczekiwał wdzięczności, bowiem z widmem takowej znikał w jakimś stopniu czar tej pierwotnej iskierki wsparcia, jaką okazywał, to był odruch, nad jakim nie panował. I tak w stosunku do Vivian, mógł odpuścić, już dawno, ot przekreślić ją i zapomnieć, tym samym wymazując ze swego życia, to jednak nie potrafił tego zrobić, nie w pełni, jakby niezrozumiała siła broniła, każdego skrawka ich wspólnie spędzonych chwil. Bywały dni i noce, gdy zachodził w głowę, co za moc ich, ku sobie kieruje, jak fale morskie ciągną do brzegu, tak i ich przyciągało podobnie naturalne uczucie. Odnajdując się w dwóch różnych światach, byli dla siebie z pozoru jedynie niewinnym marzenie, ot senną zagadką. W rozmowie uwikłani schodząc na coraz istotniejsze tematy, znajdowali wspólny język, którym śmiało, bez krytyki operowali, podczas gdy w drobnostkach potrafili spiąć się i posunąć w niezgodę przez niewinne niezrozumienie. Siłą i osobliwym elementem, tego wszystkiego, była dziwna magia, każdej chwili pozwalając sobie na spojrzenie wstecz, tak w żadnej relacji Mortensen nie odczuwał podobnie silnej więzi przyciągania, to było momentami niepokojące zważywszy na staż ich znajomości, jednakże gdyby pochylić się, nad nim zrozumiał dlaczego tak właśnie było, wszak poznawał ją od każdej ze stron nie opierając się wyłącznie na schematach podstawowych zachowań wiedział, jak reagowała w stresie i strachu, jaka była w chwilach złości i gniewu, co wywoływało na jej twarzy uśmiech, a kiedy pozwalał sobie na odrobinę flirtu. Z tym przekonaniem patrzył pewnym wzrokiem na jej oblicze, czując w piersi świadomość, iż znają się lepiej, niż mogliby to otwarcie przyznać.
Uśmiechnął się, kiedy próbowała wybiegu czując, że próbuje zbić temat i zakopać go pod stertą niewypowiedzianych pragnień. Nie przejmował się, tym będąc tak jak i ona przekonany o kaprysach losu i tym, że w końcu ten się naprostuje, iż odnajdzie długą prostą przetykaną, jedynie garstką zakrętów. Pod baldachimem jej spojrzenia, trwał dłuższą chwilę, aż przełamał ciszę i ujął kobietę nieoczekiwanie za dłoń.
– Możliwe, że się źle wyraziłem, chcę ci sprawić tę przyjemność, nie zaproszę cię na randkę, nigdy nie potrzebowaliśmy ich, los tak kierował naszymi poczynaniami sprawiał, że wyjątkowość i intymność chwili odnajdywaliśmy, w takich spotkaniach, często z przypadku. Nie stanowiłaś nigdy dla mnie problemu, wręcz przeciwnie, jesteś powodem radości. Lecz rozumiejąc twe wahanie mogę przystać na to, że użylibyśmy twojej kuchni, gdyż moja jest zdecydowanie, zbyt skromna na uniesienie dwóch tak kłótliwych osób – celowa szpileczka wymierzona w końcu wypowiedzi, aby odrobinę skontrastować słodycz wcześniejszych słów, lecz ich prawda była zaskakująca, mieli za sobą tyle spotkań, które wypływały często z przypadku lub naturalności ich charakteru, iż marynarz nigdy celowo nie uderzał w tak prozaiczny temat typowego randkowania. To go odrobinę zaskoczyło, ale i wywołało lekki uśmiech na twarzy.
– Błąd. – Podniesiona ku górze dłoń zaprzeczała jej słowom. A stanowczość w głosie, przez moment ulotna zadźwięczała chłodno, jednak pewnie. – Jesteś; przystawką, daniem głównym i deserem, chociaż dalej nie wiem, z jakim alkoholem smakujesz najlepiej, to i tak skosztuje – rząd białych zębów odsłoniętych w uśmiechu, były spontaniczną reakcją, na własne słowa. Bo sprowokowany, chciał jej odpowiedzieć, być może, zbyt dosadnie, ale nie wycofał się z tych słów. Zadzierając głowę patrzył na nią, bez wcześniejszego onieśmielenia, nie chciałby pozwalała swym myślom, na zbyt wiele tłumiąc jego śmiałość. Doskonale znała jej obraz z setki zachowań ze wcześniejszych spotkań.
Poruszone nuty drażliwych tematów cichły w naturalnie biegnącej rozmowie, nie wracał do nich. Ciesząc myśl, że nie próbuje z nim walki, bo w tej potyczce, nie było wygranych liczyło się wyłącznie zdrowie i dobro jej rodziny. To było dla marynarza najważniejsze.
Wzmianka o nekromancie sprawiła, że zupełnie z twarzy odpłynął cień zakłopotania. Czuł, że szala tegoż przechylała się swobodnie, bez ponaglania na jej stronę i trwając w niej zamierzał wykorzystać, w pełni. Ukazując jej tym samym wachlarz tych cech, za jakie go najbardziej polubiła. Słowami, jednak ośmieliła go, tym samym sprawiając, że w kooperacji wzajemnej potrafili uznawać swoje słabsze i lepsze momenty, bez wykorzystywania ich ponad miarę dla własnych korzyści, by zupełnie zdominować moment. Podobała mu się ta harmonia.
Babeczka w swej puszystej formie stanowiła przyjemne zwieńczenie piknikowego obiadu, a popijana herbata, była lepsza, niżeli jakiekolwiek wino, chociaż nie uderzała tak do głowy. To jednak gest kobiety wywołał dreszcz przeszywający ciało przemytnika na wskroś. Zelektryzowane spojrzenie padło na twarz złotowłosej odnajdując jej oczy, będące zwierciadłem intencji zakotwiczyły. Nie chciał przerywać kontaktu pragnąc, czysto egoistycznie przedłużać go w nieskończoność. Tak silnie oddziaływała na niego, jak śmiała nuta melodii dochodząca znad pokrytej mgłą tafli jeziora – przyciągając. Serce w swej niedorzeczności poczęło przyspieszać w rytmie, a nozdrza nienasycone chłonęły jej zapach. Tak pociągający i prowokujący, jakoby w swym odzwierciedleniu stanowiły czerwoną płachtę, a on w skórze byka pędził na zatracenie w jej kierunku. Nie wiedział, kiedy odstawił kubek z herbatą na oprószoną śniegiem balustradę, nie pamiętał, kiedy ujął jej dłoń dotykającą jego twarzy w delikatnym, lecz noszącym znamiona pewnej stanowczości geście przyciąganie działało jeszcze silniej, niż dotychczas. Nie pozwalał jej by demonstrowała dowód swej troski wypływający z kaprysu oczyszczenia go ze śladu czekolady na twarzy, to jak wiele innych rzeczy, w tej chwili, było dlań nie istotne, odchodziło w niebyt i prezentowało zmartwienia z przeszłości. Wolną dłonią przemknął przez jej wąską talię znacząc i tam swój ślad, a gdy ta wreszcie osiadła między łopatkami nachylił się, muskając zaledwie jej usta, jakby w pewności poprzedzających, tę chwilę czynów był zdecydowany porwać ją i bez pytania prowadzić śladem, przez siebie wyznaczonym, tak na ostatniej prostej kłaniał się nisko prosząc o pozwolenie, w niemych słowach, a głębi wyrazu pozwalając sobie, ponownie na przekroczenie tej bariery skonstatował, że Vivian, miała niesamowicie zimny nos i momentalnie zmartwił się, iż może marzła, ale nijak mu było teraz, o to pytać. Dłoń, co splątała w chwycie palce złotniczki, przyjemniej oplotła je i zacisnęła się więzami nieprzerwanymi.
Uśmiechnął się, kiedy próbowała wybiegu czując, że próbuje zbić temat i zakopać go pod stertą niewypowiedzianych pragnień. Nie przejmował się, tym będąc tak jak i ona przekonany o kaprysach losu i tym, że w końcu ten się naprostuje, iż odnajdzie długą prostą przetykaną, jedynie garstką zakrętów. Pod baldachimem jej spojrzenia, trwał dłuższą chwilę, aż przełamał ciszę i ujął kobietę nieoczekiwanie za dłoń.
– Możliwe, że się źle wyraziłem, chcę ci sprawić tę przyjemność, nie zaproszę cię na randkę, nigdy nie potrzebowaliśmy ich, los tak kierował naszymi poczynaniami sprawiał, że wyjątkowość i intymność chwili odnajdywaliśmy, w takich spotkaniach, często z przypadku. Nie stanowiłaś nigdy dla mnie problemu, wręcz przeciwnie, jesteś powodem radości. Lecz rozumiejąc twe wahanie mogę przystać na to, że użylibyśmy twojej kuchni, gdyż moja jest zdecydowanie, zbyt skromna na uniesienie dwóch tak kłótliwych osób – celowa szpileczka wymierzona w końcu wypowiedzi, aby odrobinę skontrastować słodycz wcześniejszych słów, lecz ich prawda była zaskakująca, mieli za sobą tyle spotkań, które wypływały często z przypadku lub naturalności ich charakteru, iż marynarz nigdy celowo nie uderzał w tak prozaiczny temat typowego randkowania. To go odrobinę zaskoczyło, ale i wywołało lekki uśmiech na twarzy.
– Błąd. – Podniesiona ku górze dłoń zaprzeczała jej słowom. A stanowczość w głosie, przez moment ulotna zadźwięczała chłodno, jednak pewnie. – Jesteś; przystawką, daniem głównym i deserem, chociaż dalej nie wiem, z jakim alkoholem smakujesz najlepiej, to i tak skosztuje – rząd białych zębów odsłoniętych w uśmiechu, były spontaniczną reakcją, na własne słowa. Bo sprowokowany, chciał jej odpowiedzieć, być może, zbyt dosadnie, ale nie wycofał się z tych słów. Zadzierając głowę patrzył na nią, bez wcześniejszego onieśmielenia, nie chciałby pozwalała swym myślom, na zbyt wiele tłumiąc jego śmiałość. Doskonale znała jej obraz z setki zachowań ze wcześniejszych spotkań.
Poruszone nuty drażliwych tematów cichły w naturalnie biegnącej rozmowie, nie wracał do nich. Ciesząc myśl, że nie próbuje z nim walki, bo w tej potyczce, nie było wygranych liczyło się wyłącznie zdrowie i dobro jej rodziny. To było dla marynarza najważniejsze.
Wzmianka o nekromancie sprawiła, że zupełnie z twarzy odpłynął cień zakłopotania. Czuł, że szala tegoż przechylała się swobodnie, bez ponaglania na jej stronę i trwając w niej zamierzał wykorzystać, w pełni. Ukazując jej tym samym wachlarz tych cech, za jakie go najbardziej polubiła. Słowami, jednak ośmieliła go, tym samym sprawiając, że w kooperacji wzajemnej potrafili uznawać swoje słabsze i lepsze momenty, bez wykorzystywania ich ponad miarę dla własnych korzyści, by zupełnie zdominować moment. Podobała mu się ta harmonia.
Babeczka w swej puszystej formie stanowiła przyjemne zwieńczenie piknikowego obiadu, a popijana herbata, była lepsza, niżeli jakiekolwiek wino, chociaż nie uderzała tak do głowy. To jednak gest kobiety wywołał dreszcz przeszywający ciało przemytnika na wskroś. Zelektryzowane spojrzenie padło na twarz złotowłosej odnajdując jej oczy, będące zwierciadłem intencji zakotwiczyły. Nie chciał przerywać kontaktu pragnąc, czysto egoistycznie przedłużać go w nieskończoność. Tak silnie oddziaływała na niego, jak śmiała nuta melodii dochodząca znad pokrytej mgłą tafli jeziora – przyciągając. Serce w swej niedorzeczności poczęło przyspieszać w rytmie, a nozdrza nienasycone chłonęły jej zapach. Tak pociągający i prowokujący, jakoby w swym odzwierciedleniu stanowiły czerwoną płachtę, a on w skórze byka pędził na zatracenie w jej kierunku. Nie wiedział, kiedy odstawił kubek z herbatą na oprószoną śniegiem balustradę, nie pamiętał, kiedy ujął jej dłoń dotykającą jego twarzy w delikatnym, lecz noszącym znamiona pewnej stanowczości geście przyciąganie działało jeszcze silniej, niż dotychczas. Nie pozwalał jej by demonstrowała dowód swej troski wypływający z kaprysu oczyszczenia go ze śladu czekolady na twarzy, to jak wiele innych rzeczy, w tej chwili, było dlań nie istotne, odchodziło w niebyt i prezentowało zmartwienia z przeszłości. Wolną dłonią przemknął przez jej wąską talię znacząc i tam swój ślad, a gdy ta wreszcie osiadła między łopatkami nachylił się, muskając zaledwie jej usta, jakby w pewności poprzedzających, tę chwilę czynów był zdecydowany porwać ją i bez pytania prowadzić śladem, przez siebie wyznaczonym, tak na ostatniej prostej kłaniał się nisko prosząc o pozwolenie, w niemych słowach, a głębi wyrazu pozwalając sobie, ponownie na przekroczenie tej bariery skonstatował, że Vivian, miała niesamowicie zimny nos i momentalnie zmartwił się, iż może marzła, ale nijak mu było teraz, o to pytać. Dłoń, co splątała w chwycie palce złotniczki, przyjemniej oplotła je i zacisnęła się więzami nieprzerwanymi.
Vivian Sørensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 30 Lis - 1:04
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Jeśli to dla ciebie faktycznie nie jest problem, to chętnie skuszę się na tę propozycję. Jestem ciekawa, co przygotujesz i czym mnie zaskoczysz - zaśmiała się cicho na jego szpilkę, bo choć domyślała się, że miała wydźwięk humorystyczny, tak zawierała też ziarno prawdy, bo przecież już zdążyli poznać się na tyle, by wiedzieć, że najdrobniejsza rzecz i uwaga są w stanie wywołać lawinę nieporozumienia, która doprowadzi do większej lub mniejszej kłótni. Z drugiej strony ciężko tu mówić o jakimś schemacie, skoro mieli za sobą zaledwie kilka spotkań — równie dobrze mogą się przecież w dotrzeć w mgnieniu oka i nie prowokować żadnych spięć, choć biorąc pod uwagę jej temperament i upór, brak konfliktów jest dość mało prawdopodobny. Ale nie ma co zakładać najgorszego, skoro czas pokaże, co się wydarzy.
Faktycznie nie potraktuje tego spotkania jako randki, bo miała już dość skomplikowane życie uczuciowe, by nie dodawać sobie ani komuś zmartwień, ale wiedziała, że mężczyzna ma rację i Norny uparcie stawiały ich na swojej drodze, za każdym razem w sytuacjach intensywnych, czasem nawet intymnych. To w krótkim czasie zbudowało niezrozumiałą dla niej więź, na tyle mocną, że chciała spędzić z nim więcej czasu, więc ostatecznie jego propozycja przypadła jej do gustu.
Spojrzała na niego z nutą zaskoczenia, gdy tak gwałtownie zanegował jej słowa, ale dopiero po kolejnym zdaniu zrozumiała, że mężczyzna wcale nie jest grzecznym aniołkiem, który niewinnie odprowadza pijane niewiasty do łóżek — albo jest, ale nie tylko tym, bo w równym stopniu skrywał wcielenie diabełka, który doskonale wie, jak się obchodzić z kobietą. Mogła się domyślić, w końcu nie bez przyczyny mówią, że marynarze w każdym porcie mają inne kobiety.
- Och, doprawdy? Jestem na tyle ekskluzywnym daniem, że nie pojawiam się na stole każdego głodnego - wywróciła oczami, podkreślając swoją wartość, a jednocześnie pokazując, że tak łatwo jej nie spłoszy swoją śmiałością i pewnością siebie, jej również nie brakowało tych cech, więc mogła do woli grać w tę grę. Lubiła zdecydowane osoby, które wiedzą, czego chcą i nie boją się po to sięgać, ale nie miała skrupułów, by kogoś sprowadzić do parteru, jeśli przekraczał granice. Z drugiej strony jego wstydliwa strona była urocza i zdołał ją zaskoczyć, choć już wcześniej podejrzewała, że ma w sobie wiele twarzy, których odkrycie zajęłoby trochę czasu, ale sprawiłoby też radość niczym przy poszukiwaniu skarbu. Lubiła ten moment poznawania się wzajemnie, kiedy można odkryć czyjś charakter, zaobserwować różne reakcje, wyczytać gamę emocji z twarzy i gestów.
Arthur na razie stanowił zagadkę, choć im więcej jego cech odkrywała, tym bardziej go lubiła, a pomimo tarć, potrafili znaleźć wspólny język i dogadać się na przyzwoitym poziomie, zupełnie jakby nadawali na tych samych falach, choć to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że pochodzili z różnych światów, mieli za sobą całkiem inny bagaż doświadczeń i mieli zupełnie odmienne charaktery. Gdzieś słyszała, że przeciwności się przyciągają, więc może na tej zasadzie udało im się porozumieć. A może nie różnili się wcale aż tak bardzo, jak pierwotnie przypuszczała?
Wspólny obiad i teraz deser spowijał ich w przyjemną bańkę beztroski, w której nie istniały problemy ani rozterki życia codziennego. Oderwała myśli od tematów, które ciągle zaprzątały jej głowę i dla odmiany czuła się spokojna i wyciszona. Może tego właśnie potrzebowała. I pomyśleć, że gdyby nie ośmieliła się podziękować mu za pomoc po tamtej nocy, to pewnie już nigdy więcej by się nie spotkali... ona z zawstydzeniem rozpamiętywałaby swoją nachalność, przypuszczając, że całkowicie go do siebie tym zraziła, a on w zawstydzeniu jej śmiałością myślałby prawdopodobnie, że Vi nie pamięta wydarzeń tej nocy i szarmancko nie chciałby o nich przypominać. Tym bardziej miała nadzieję, że tym piknikiem sprawiła mu przyjemność, tym samym w jakimś stopniu równoważąc jego przewagę w ratowaniu jej tyłka. Właściwie to chciała się tylko odwdzięczyć, a to jedyny nienachalny sposób, o jakim pomyślała.
Nie miała pojęcia, że niewinna sytuacja eskaluje do takiego stopnia, bo przecież chciała tylko wytrzeć odrobinę czekolady z jego twarzy, a w konsekwencji zamarła, patrząc mu w oczy szeroko otwartymi powiekami. Zaskoczył ją i nie miała pojęcia, jak zareagować na ten nagły przejaw czułości, gdy jedna ręka chwyciła jej dłoń, a druga zatrzymała się na kobiecych plecach. Tego, co wydarzyło się chwilę później, nie można chyba nazwać pocałunkiem — ot niewinne zetknięcie ust, ale wywołało w niej przyjemny prąd oraz sporą dawkę niepokoju. Cofnęła głowę, a jej wolna ręka poszybowała szybciej, niż myśli, lądując płasko na jego policzku w karcącym geście. Uderzenie nie było mocne, ale odbiło się echem w jej uszach, uświadamiając, że gwałtowność reakcji prawdopodobnie przerosła winę. Nie pozwoliła na to, nie miał prawa mieszać jej w głowie, miała tam przecież wystarczająco duży bałagan. Nie mogła sobie pozwolić na dodatkowe zamieszanie, na kolejne rozterki, nie. A jednak głupie dziewczę leciało jak ćma do ognia, czując niedosyt i pragnienie, które musiała ugasić, choćby ten jeden raz. Przysunęła się gwałtownie do przodu i pocałowała go już bardziej prawdziwie, z większym naciskiem, zapominając się w chwili, jakby mogła bezkarnie zatrzymać się w czasie.
Opamiętanie przyszło chwilę później. Serce chciało wyrwać się z klatki piersiowej i chętnie by mu pozwoliła, przynajmniej miałaby spokój z uczuciami. Arthur nie zrobił nic złego, dał się ponieść chwili, ale ona z większą świadomością wykorzystała moment i teraz przyjdzie jej za to zapłacić.
- Przepraszam... ja... - nie wiedziała, co powiedzieć, ale miotała się ze zdenerwowania i speszenia, bo nie potrafiła wyjść z tego z twarzą. Kto normalny zachowuje się w ten sposób - uderza, a potem całuje? Może to zachowanie oprzytomni go na tyle, by trzymał się od niej z daleka. - Ja nie mogę - łamiący się głos zdradził zdenerwowanie i bezradność, jakby zderzyła się ze ścianą i nie potrafiła się pozbierać. Zerwała się na równe nogi, próbując zbierać swoje rzeczy, ale w tym całym roztargnieniu nie patrzyła nawet, jak stawia kroki i ostatecznie straciła równowagę, przechylając się do przodu. Lecąc w dół, w objęcia lodowatej toni, próbowała ratować się, chwycić cokolwiek miała dostępnego pod ręką, ale nic już nie mogło jej uratować.
Faktycznie nie potraktuje tego spotkania jako randki, bo miała już dość skomplikowane życie uczuciowe, by nie dodawać sobie ani komuś zmartwień, ale wiedziała, że mężczyzna ma rację i Norny uparcie stawiały ich na swojej drodze, za każdym razem w sytuacjach intensywnych, czasem nawet intymnych. To w krótkim czasie zbudowało niezrozumiałą dla niej więź, na tyle mocną, że chciała spędzić z nim więcej czasu, więc ostatecznie jego propozycja przypadła jej do gustu.
Spojrzała na niego z nutą zaskoczenia, gdy tak gwałtownie zanegował jej słowa, ale dopiero po kolejnym zdaniu zrozumiała, że mężczyzna wcale nie jest grzecznym aniołkiem, który niewinnie odprowadza pijane niewiasty do łóżek — albo jest, ale nie tylko tym, bo w równym stopniu skrywał wcielenie diabełka, który doskonale wie, jak się obchodzić z kobietą. Mogła się domyślić, w końcu nie bez przyczyny mówią, że marynarze w każdym porcie mają inne kobiety.
- Och, doprawdy? Jestem na tyle ekskluzywnym daniem, że nie pojawiam się na stole każdego głodnego - wywróciła oczami, podkreślając swoją wartość, a jednocześnie pokazując, że tak łatwo jej nie spłoszy swoją śmiałością i pewnością siebie, jej również nie brakowało tych cech, więc mogła do woli grać w tę grę. Lubiła zdecydowane osoby, które wiedzą, czego chcą i nie boją się po to sięgać, ale nie miała skrupułów, by kogoś sprowadzić do parteru, jeśli przekraczał granice. Z drugiej strony jego wstydliwa strona była urocza i zdołał ją zaskoczyć, choć już wcześniej podejrzewała, że ma w sobie wiele twarzy, których odkrycie zajęłoby trochę czasu, ale sprawiłoby też radość niczym przy poszukiwaniu skarbu. Lubiła ten moment poznawania się wzajemnie, kiedy można odkryć czyjś charakter, zaobserwować różne reakcje, wyczytać gamę emocji z twarzy i gestów.
Arthur na razie stanowił zagadkę, choć im więcej jego cech odkrywała, tym bardziej go lubiła, a pomimo tarć, potrafili znaleźć wspólny język i dogadać się na przyzwoitym poziomie, zupełnie jakby nadawali na tych samych falach, choć to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że pochodzili z różnych światów, mieli za sobą całkiem inny bagaż doświadczeń i mieli zupełnie odmienne charaktery. Gdzieś słyszała, że przeciwności się przyciągają, więc może na tej zasadzie udało im się porozumieć. A może nie różnili się wcale aż tak bardzo, jak pierwotnie przypuszczała?
Wspólny obiad i teraz deser spowijał ich w przyjemną bańkę beztroski, w której nie istniały problemy ani rozterki życia codziennego. Oderwała myśli od tematów, które ciągle zaprzątały jej głowę i dla odmiany czuła się spokojna i wyciszona. Może tego właśnie potrzebowała. I pomyśleć, że gdyby nie ośmieliła się podziękować mu za pomoc po tamtej nocy, to pewnie już nigdy więcej by się nie spotkali... ona z zawstydzeniem rozpamiętywałaby swoją nachalność, przypuszczając, że całkowicie go do siebie tym zraziła, a on w zawstydzeniu jej śmiałością myślałby prawdopodobnie, że Vi nie pamięta wydarzeń tej nocy i szarmancko nie chciałby o nich przypominać. Tym bardziej miała nadzieję, że tym piknikiem sprawiła mu przyjemność, tym samym w jakimś stopniu równoważąc jego przewagę w ratowaniu jej tyłka. Właściwie to chciała się tylko odwdzięczyć, a to jedyny nienachalny sposób, o jakim pomyślała.
Nie miała pojęcia, że niewinna sytuacja eskaluje do takiego stopnia, bo przecież chciała tylko wytrzeć odrobinę czekolady z jego twarzy, a w konsekwencji zamarła, patrząc mu w oczy szeroko otwartymi powiekami. Zaskoczył ją i nie miała pojęcia, jak zareagować na ten nagły przejaw czułości, gdy jedna ręka chwyciła jej dłoń, a druga zatrzymała się na kobiecych plecach. Tego, co wydarzyło się chwilę później, nie można chyba nazwać pocałunkiem — ot niewinne zetknięcie ust, ale wywołało w niej przyjemny prąd oraz sporą dawkę niepokoju. Cofnęła głowę, a jej wolna ręka poszybowała szybciej, niż myśli, lądując płasko na jego policzku w karcącym geście. Uderzenie nie było mocne, ale odbiło się echem w jej uszach, uświadamiając, że gwałtowność reakcji prawdopodobnie przerosła winę. Nie pozwoliła na to, nie miał prawa mieszać jej w głowie, miała tam przecież wystarczająco duży bałagan. Nie mogła sobie pozwolić na dodatkowe zamieszanie, na kolejne rozterki, nie. A jednak głupie dziewczę leciało jak ćma do ognia, czując niedosyt i pragnienie, które musiała ugasić, choćby ten jeden raz. Przysunęła się gwałtownie do przodu i pocałowała go już bardziej prawdziwie, z większym naciskiem, zapominając się w chwili, jakby mogła bezkarnie zatrzymać się w czasie.
Opamiętanie przyszło chwilę później. Serce chciało wyrwać się z klatki piersiowej i chętnie by mu pozwoliła, przynajmniej miałaby spokój z uczuciami. Arthur nie zrobił nic złego, dał się ponieść chwili, ale ona z większą świadomością wykorzystała moment i teraz przyjdzie jej za to zapłacić.
- Przepraszam... ja... - nie wiedziała, co powiedzieć, ale miotała się ze zdenerwowania i speszenia, bo nie potrafiła wyjść z tego z twarzą. Kto normalny zachowuje się w ten sposób - uderza, a potem całuje? Może to zachowanie oprzytomni go na tyle, by trzymał się od niej z daleka. - Ja nie mogę - łamiący się głos zdradził zdenerwowanie i bezradność, jakby zderzyła się ze ścianą i nie potrafiła się pozbierać. Zerwała się na równe nogi, próbując zbierać swoje rzeczy, ale w tym całym roztargnieniu nie patrzyła nawet, jak stawia kroki i ostatecznie straciła równowagę, przechylając się do przodu. Lecąc w dół, w objęcia lodowatej toni, próbowała ratować się, chwycić cokolwiek miała dostępnego pod ręką, ale nic już nie mogło jej uratować.
Arthur Mortensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 30 Lis - 18:47
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Dziwne były koleje losu; co łączy i rozdziela ludzkie serca, co na kształt puzzli dryfują po świata ogromie. Kształtuje przyszłość, niosąc echo przeszłości, budując doświadczenie daje nadzieję i zsyła wątpliwość, by trwać lub rozstać się. Mortensen w swym życiu widział i doświadczył wiele pojął na przestrzeni swego prawie trzydziestoletniego żywota, że były sprawy małe i wielkie, takie, o jakie warto walczyć i przy jakich lepiej było poddać się na starcie. Z natury swej, był niezwykle uparty, a także wytrwałości mu nigdy nie brakowało, to głównie w relacjach z ludźmi się objawiało, gdyż do ksiąg i nauki, nigdy specjalną sympatią nie tryskał, woląc doświadczenie, nad teorię, także świadom swych zdolności poznawczych i wrażliwości na otaczający świat kroczył własną drogą usianą kolcami, ale jak się powiedziało, był niestrudzony, kiedy czuł, że to jest, to coś, o co warto walczyć. Starając się zawsze postępować właściwie i zgodnie z intuicją sporadycznie sprzeciwiając się jej i często źle na tym kończąc nauczył się ufać sobie. Marynarz, który boi się podejmować decyzje kończył zza burtą, tak działał świat, być może ta nonszalancja i swego rodzaju pogarda dla pewnych spraw codziennych sprawiała, że był taki, jaki był. Lekceważąc fakt, iż część jego znajomych parała się magią zakazaną widział w tych ludziach coś więcej, nie tylko wydmuszkę napiętnowaną przez społeczeństwo to, że sam nigdy nie pochylił się, nad tą dziedziną magii wypływało z własnych przekonań i natury, jaką miał. Wiara w siebie zawsze owocowała, zwłaszcza w najgorszych momentach. Światełko w tunelu pojawi się w najczarniejszą noc, tylko wówczas, kiedy damy sobie na to szansę. Tak jak czas podobno leczył najgłębsze rany, tak nadzieja na nakreślenie kursu, w jakim człowiek pragnął zmierzać pozwalała przybliżyć się do upragnionego celu. Czasem tej wytrwałości pomagał los, ot zsyłając kolejne spotkania odnajdując, tym samym dwójkę pozornie obcych ludzi w morzu dusz, to że się dziś spotkali, było wynikiem ostatnich wydarzeń. Listów pisanych do siebie, w których przelewali intencje płynące z serca i rozsądku, tak szczery był w tym, jak tylko mógł, chcąc dać jej czas i możliwość, by mogła pomyśleć. Rozumiejąc, że jest w sytuacji patowej, stać się dla niej, tym światełkiem latarni kierującej do portu. Nadzieja zawsze umierała na samym końcu.
Naiwne przekonania Mortensena, często odbijały się brutalnie od szarej rzeczywistości; ludzie okazywali się kanaliami niegodnymi zaufania, a słowo, czy przysięga, była warta tyle, co nic. On pomimo wielu porażek i potknięć, trwał dalej bo chociaż naiwny, to nie był głupcem, a przynajmniej, taką miał nadzieje. Potrafiąc dojrzeć w drugiej osobie nie tylko jej najgorsze wady, ale i zalety wyciągając je na światło dzienne pozwał, by rozkwitały w promieniach wiosennego słońca.
Zuchwałość Vivian w nosząca ślady jeszcze pozostawione po nastoletniej bucie, była momentami urocza, tak piękna i świadoma siebie kobieta zachowywała się momentami, jak nastolatka wyciągnięta z objęć akademii, jakby żyła w swym idealnym świecie i nic się od lat nie zmieniło, to było urocze, ale i nosiło pewną patologię chowania pod kloszem, bo gdy przyjdzie prawdziwy problem, czy jej psychika wytrzyma nagły ciężar spadający na barki? Nie wiedział wszystkiego, bo i nie znał jej w pełni śmiał przypuszczać, tylko na podstawie tego, jak się przed nim prezentowała. Momentami odnosił wrażenie, że był od niej o dobrą dekadę starszy, być może towarzystwo, w jakim przemytnik przebywał na czele z domowym, tak go nakreśliło, iż brakowało mu tej nastoletniej nierozwagi w dorosłym życiu, a może wręcz przeciwnie i tylko przy niej taki był? Patrząc szczerze na wybryki ostatnich tygodni skłaniał się uczciwe do tej drugiej opcji. Zawsze chcący doradzić i pomóc, nawet unikając konfrontacji, wolał dać na kolokwialny luz, niż przekreślić daną chwilę. Widział to po sobie, jak reaguje na jej słowa i gesty, kiedy ma możliwość wbicia szpileczki, a kiedy lepiej milczeć. Ta z kolei potrafiła wytrącić go z równowagi, jak mało kto, a zarazem przy nikim innym tak szybko nie trzeźwiał w emocjach, bo nie chciał jej krzywdy. Zdumiewające, gdy w chwili jednego muśnięcia ust przechodzi prąd olśnienia i wszystkie ich wspólne chwile przemykają przed oczami, kiedy nagle gasną światła, niby w kinie, a piekący policzek staje się brutalnym przypomnieniem o żałosnej codzienności, gdy wyobrażenie traci na jasności, w tym momencie pojawia się światełko nadziei. A usta ponownie stykają się, tym razem; mocniej i silniej. Nie wychodząc z szoku, trwa w chwili zapomnienia szczęśliwy i zaskoczony, ale zachłanny w swoich czynach pragnie zapamiętać tę chwilę, ot wyryć w pamięci zapach perfum wypełniający nachalnie nozdrza, smak ust i ciepło jej ciała, tak elektryzująco podniecające, iż śmielsza myśl gubi się na starcie, a radość przepełnia rozkołatane w piersi serce. Kiedy odrywa się ponownie jej słowa, tracą na znaczeniu, bezkształtna plątanina literek na końcu języka w panice stawiane kroki nie wróżą niczego dobrego. Obserwuje ją.
Pozostając czujny, jak pies pasterski, który w DNA miał wkalkulowaną w ochronę stada, w jego przypadku, byli to ludzie, na których mu najbardziej zależało. Gdy jej ciało złamało się w pół, a dźwignia grawitacji ciągła ją niewidocznymi mackami ku lodowej kipieli ozdobionej kawałkami kry zareagował instynktownie podrywając się z miejsca trzeźwym osądem łapiąc w pierwszej chwili za płaszcz na wysokości krzyża i rękę bezwładne kotłującą powietrze w pustce między mostem, a rzeką. Gwałtowność w ruchach, miała wydźwięk brutalny, ale skuteczny wypraktykowany ze statku, kiedy podczas sztormów ludzie wypadali zza burtę, często bezpowrotnie, to było okrutne, ale taki był los marynarzy, akceptowali go. Stąd siła i zwinność w reakcji, a jej echem pozostało głuche jęknięcie rozrywanego materiału płaszcza. Bez wyraźnego zmęczenia wyciągnął kobietę na most, lecz w ferworze niesienia pomocy strącił kosz wiklinowy, który teraz powoli tonął, by ostatecznie spocząć na dnie rzeki. Nie patrzył jednak za nim, a trzymając Vivian w ramionach wzrokiem przepełnionym strachem i troską oglądał ją, jakby przez moment, mógłby ją stracić. Dopiero teraz zrozumiał, że drży na całym ciele, ale nie próbował tego nawet kryć. Dłonie wplotły się w ciało jubilerki podnosząc ją nieznacznie na kamienny murek, przez który o mały włos nie przeleciała. Przybliżony tak, że nie dawał jej możliwości wycofania się, obejmował ją na linii tali, tuż nad biodrami.
– Wiem, że nie mogę tego od ciebie wymagać. – Przełknął z trudem powietrze, bo dopiero teraz poczuł zmęczenie, tego szaleńczego zrywu. – Nie wiem, z czym się borykasz, ale chcę byś wiedziała, że zależy mi na tobie. – Mówił, a szczerość intencji majaczyła w intensywnym błękicie jego oczu. – Nie złożę ci pięknych deklaracji o uczuciu, które dopiero raczkuje, ale będę walczył o ciebie – uśmiech skąpany żalem, a powieki mimowolnie opadają, lecz dłonie czule obejmują delikatne ciało kobiety. W chwili nagłej przytomności umysłu rozbudzony myślą w niejakim strachu patrzy na jej garderobę. Na płaszcz; chwiejnie wiszący na ciele, na sukienkę pod nim, na pozycję, w jakiej się znaleźli, tak blisko siebie, a jednocześnie tak daleko. – Przepraszam za płaszcz. Odkupię go – momentalna refleksja nawiedza umysł przemytnika, pomimo iż koszt znacznie uszczupli jego miesięczne wynagrodzenie, tak czuł się winny temu łańcuszkowi reakcji, jaki doprowadził w konsekwencji do tego stanu.
– Wszystko dobrze? – Wyraz troski plączącej się z wątpliwością wypłynął na twarz Arthura, ten widocznie zmartwił się jej odruchami i paniką, trzymającą kobietę w swych mackach.
Naiwne przekonania Mortensena, często odbijały się brutalnie od szarej rzeczywistości; ludzie okazywali się kanaliami niegodnymi zaufania, a słowo, czy przysięga, była warta tyle, co nic. On pomimo wielu porażek i potknięć, trwał dalej bo chociaż naiwny, to nie był głupcem, a przynajmniej, taką miał nadzieje. Potrafiąc dojrzeć w drugiej osobie nie tylko jej najgorsze wady, ale i zalety wyciągając je na światło dzienne pozwał, by rozkwitały w promieniach wiosennego słońca.
Zuchwałość Vivian w nosząca ślady jeszcze pozostawione po nastoletniej bucie, była momentami urocza, tak piękna i świadoma siebie kobieta zachowywała się momentami, jak nastolatka wyciągnięta z objęć akademii, jakby żyła w swym idealnym świecie i nic się od lat nie zmieniło, to było urocze, ale i nosiło pewną patologię chowania pod kloszem, bo gdy przyjdzie prawdziwy problem, czy jej psychika wytrzyma nagły ciężar spadający na barki? Nie wiedział wszystkiego, bo i nie znał jej w pełni śmiał przypuszczać, tylko na podstawie tego, jak się przed nim prezentowała. Momentami odnosił wrażenie, że był od niej o dobrą dekadę starszy, być może towarzystwo, w jakim przemytnik przebywał na czele z domowym, tak go nakreśliło, iż brakowało mu tej nastoletniej nierozwagi w dorosłym życiu, a może wręcz przeciwnie i tylko przy niej taki był? Patrząc szczerze na wybryki ostatnich tygodni skłaniał się uczciwe do tej drugiej opcji. Zawsze chcący doradzić i pomóc, nawet unikając konfrontacji, wolał dać na kolokwialny luz, niż przekreślić daną chwilę. Widział to po sobie, jak reaguje na jej słowa i gesty, kiedy ma możliwość wbicia szpileczki, a kiedy lepiej milczeć. Ta z kolei potrafiła wytrącić go z równowagi, jak mało kto, a zarazem przy nikim innym tak szybko nie trzeźwiał w emocjach, bo nie chciał jej krzywdy. Zdumiewające, gdy w chwili jednego muśnięcia ust przechodzi prąd olśnienia i wszystkie ich wspólne chwile przemykają przed oczami, kiedy nagle gasną światła, niby w kinie, a piekący policzek staje się brutalnym przypomnieniem o żałosnej codzienności, gdy wyobrażenie traci na jasności, w tym momencie pojawia się światełko nadziei. A usta ponownie stykają się, tym razem; mocniej i silniej. Nie wychodząc z szoku, trwa w chwili zapomnienia szczęśliwy i zaskoczony, ale zachłanny w swoich czynach pragnie zapamiętać tę chwilę, ot wyryć w pamięci zapach perfum wypełniający nachalnie nozdrza, smak ust i ciepło jej ciała, tak elektryzująco podniecające, iż śmielsza myśl gubi się na starcie, a radość przepełnia rozkołatane w piersi serce. Kiedy odrywa się ponownie jej słowa, tracą na znaczeniu, bezkształtna plątanina literek na końcu języka w panice stawiane kroki nie wróżą niczego dobrego. Obserwuje ją.
Pozostając czujny, jak pies pasterski, który w DNA miał wkalkulowaną w ochronę stada, w jego przypadku, byli to ludzie, na których mu najbardziej zależało. Gdy jej ciało złamało się w pół, a dźwignia grawitacji ciągła ją niewidocznymi mackami ku lodowej kipieli ozdobionej kawałkami kry zareagował instynktownie podrywając się z miejsca trzeźwym osądem łapiąc w pierwszej chwili za płaszcz na wysokości krzyża i rękę bezwładne kotłującą powietrze w pustce między mostem, a rzeką. Gwałtowność w ruchach, miała wydźwięk brutalny, ale skuteczny wypraktykowany ze statku, kiedy podczas sztormów ludzie wypadali zza burtę, często bezpowrotnie, to było okrutne, ale taki był los marynarzy, akceptowali go. Stąd siła i zwinność w reakcji, a jej echem pozostało głuche jęknięcie rozrywanego materiału płaszcza. Bez wyraźnego zmęczenia wyciągnął kobietę na most, lecz w ferworze niesienia pomocy strącił kosz wiklinowy, który teraz powoli tonął, by ostatecznie spocząć na dnie rzeki. Nie patrzył jednak za nim, a trzymając Vivian w ramionach wzrokiem przepełnionym strachem i troską oglądał ją, jakby przez moment, mógłby ją stracić. Dopiero teraz zrozumiał, że drży na całym ciele, ale nie próbował tego nawet kryć. Dłonie wplotły się w ciało jubilerki podnosząc ją nieznacznie na kamienny murek, przez który o mały włos nie przeleciała. Przybliżony tak, że nie dawał jej możliwości wycofania się, obejmował ją na linii tali, tuż nad biodrami.
– Wiem, że nie mogę tego od ciebie wymagać. – Przełknął z trudem powietrze, bo dopiero teraz poczuł zmęczenie, tego szaleńczego zrywu. – Nie wiem, z czym się borykasz, ale chcę byś wiedziała, że zależy mi na tobie. – Mówił, a szczerość intencji majaczyła w intensywnym błękicie jego oczu. – Nie złożę ci pięknych deklaracji o uczuciu, które dopiero raczkuje, ale będę walczył o ciebie – uśmiech skąpany żalem, a powieki mimowolnie opadają, lecz dłonie czule obejmują delikatne ciało kobiety. W chwili nagłej przytomności umysłu rozbudzony myślą w niejakim strachu patrzy na jej garderobę. Na płaszcz; chwiejnie wiszący na ciele, na sukienkę pod nim, na pozycję, w jakiej się znaleźli, tak blisko siebie, a jednocześnie tak daleko. – Przepraszam za płaszcz. Odkupię go – momentalna refleksja nawiedza umysł przemytnika, pomimo iż koszt znacznie uszczupli jego miesięczne wynagrodzenie, tak czuł się winny temu łańcuszkowi reakcji, jaki doprowadził w konsekwencji do tego stanu.
– Wszystko dobrze? – Wyraz troski plączącej się z wątpliwością wypłynął na twarz Arthura, ten widocznie zmartwił się jej odruchami i paniką, trzymającą kobietę w swych mackach.
Vivian Sørensen
Re: 11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 6 Gru - 1:26
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
W najśmielszych snach nie przypuszczała, że to spotkanie przybierze taki obrót. Czy coś było z nią nie tak, czy wysyłała sprzeczne sygnały, czy przez to, że tyle się w jej życiu działo ostatnimi czasy, promieniowała uwodzicielskimi fluidami? Nie dążyła tu do niczego, nie próbowała analizować ich dotychczasowych kontaktów, a brała od życia, co dostawała, bo podświadomie wiedziała, że ich przypadkowe spotkania mają znaczenie i prowadzą do jakiejś relacji - nie wiedziała jeszcze, jakie piętno na niej odciśnie, ale na tym etapie zwyczajnie lubiła jego towarzystwo i cała ta przyjemna otoczka podczas pikniku była spowodowana naturalną chemią między nimi.
Znała swoją wartość, potrafiła odpowiednio się docenić i wiedziała, że podoba się mężczyznom, więc pewność siebie wymieszana z arogancją momentami przebijała przez fasadę kulturalnej skromności, a to mogło dawać infantylny efekt; czy można się dziwić, skoro ledwie rok temu skończyła Instytut i tak naprawdę dopiero wkraczała w dorosłe życie? I tak już na tym etapie swojej drogi była dość ogarnięta, przynajmniej jeśli idzie o pracę i obowiązki. Z każdym miesiącem, z każdym nowym doświadczeniem uczyła się czegoś nowego i zmieniała się, dojrzewała w swoim tempie. Czy Arthur był tak nieskazitelnie dojrzały emocjonalnie? Wątpiła, choć starała nie oceniać go zbyt surowo, bo tylko w jednej sytuacji nie mogli się porozumieć, a mogło to być spowodowane różnymi czynnikami. Każde kolejne spotkanie udowadniało, że to porządny facet, który nie boi się nadstawić karku, by pomóc drugiej osobie i choć teoretycznie nie powinno to być nic wybitnego, bo powinno to być normą społeczną, ale w praktyce mało kto miał na uwadze dobro innych, patrząc przez pryzmat egoizmu i wygody. On taki nie był. Ponadto intrygował ją swoimi morskimi doświadczeniami, więc automatycznie chciała go lepiej poznać, usłyszeć trochę historii. Wtedy mogłaby poszerzyć horyzont i wyrobić o nim rzetelną opinię. Podczas ostatnich dwóch spotkań doceniła także jego opanowanie i rzadką umiejętność ustawienia jej do pionu, jeśli wymagała tego sytuacja, a to nie prosta sprawa, kiedy potrafiła w mgnieniu oka stać się szalejącym huraganem.
Nie zmienia to jednak faktu, że nie była przygotowana na tę nagłą eskalację wydarzeń, nie przewidziała, że może w nim wyzwalać takie emocje, bo choć nie był jej obojętny, tak w tym momencie życia działo się u niej zdecydowanie za dużo, więc nie mogła sobie pozwolić na kolejne rozproszenie, na kolejną relację, z którą nie będzie sobie w stanie poradzić. Przestraszyła się też swojej reakcji, gwałtowności emocji niebezpiecznie odsłaniających jej słabe punkty, które przecież skrzętnie skrywała. Szaleńczy pęd myśli zawładnął jej umysłem, że nie potrafiła nawet ułożyć logicznej wypowiedzi, tylko krzątała się bez ładu i składu, aż w końcu straciła grunt pod nogami. Zaciśnięte powieki miały zamaskować przerażenie na twarzy, gdy przez ułamki sekund leciała w dół ze świadomością, że zetknięcie z lodowatą wodą było nieuniknione.
Ale czy na pewno? Poczuła nagłe szarpnięcie, a wszystko działo się tak szybko, że dopiero po kilku sekundach otworzyła oczy, orientując się w sytuacji, że jednak wcale nie wpadła do wody, a zamiast tego wpadła w ramiona mężczyzny. W uszach szumiała jej buzująca adrenaliną krew, że początkowo nie mogła się skupić na niczym, więc utkwiła zdezorientowane spojrzenie w Arthurze, jakby szukała w nim odpowiedzi. Nie spodziewała się, że w ferworze emocji i gwałtowności chwili padną takie słowa, które całkowicie zbiją ją z pantałyku; prędzej wolałaby skok w zimną wodę, niż rozmowy o uczuciach i nieoczekiwane deklaracje. W głowie znów miała mętlik i zaczynała powoli wątpić, że w najbliższej przyszłości uda jej się uzyskać klarowność umysłu. Musiała chwilę odetchnąć po tych wszystkich emocjach, więc dłuższy moment po prostu milczała i zastanawiała się, co powiedzieć.
- Arthur - westchnęła, choć nie zaprotestowała na bliskość ani obejmujące ją w talii ręce. Jej ciało jeszcze się trzęsło ze strachu i nadmiaru wrażeń, a czując ciepło jego ciała, mimowolnie powoli się uspokajała. - To się nie uda... to po prostu nie jest dobry moment. Przepraszam.
Za dużo się działo i przestawała powoli ogarniać własne życie, więc kolejna komplikacja nie mogła się wydarzyć, nie mogła pozwolić na rozwój sytuacji i wolała jasno to zaznaczyć, zamiast mamić słodkimi słówkami bez pokrycia. Nie była gołosłowna i choć technicznie nikomu nie obiecywała wyłączności, tak sama miała własne limity i wiedziała, że doprowadzi to do cierpienia - w najlepszym przypadku tylko jej, w najgorszym całej czwórki.
Opuściła zdezorientowany wzrok, gdy wspomniał o płaszczu, bo nie zdawała sobie sprawy, że został rozerwany podczas ratowania.
- Nie żartuj, to nie twoja wina. Mam inne płaszcze, to żadna szkoda - zapewniła tonem nieznoszącym sprzeciwu, żeby nie zawracał sobie głowy jej odzieżą wierzchnią, szczególnie że nie była pewna, czy będzie go stać na taki wydatek. Zresztą to byłoby nie na miejscu, bo nie dość, że ją ratował, to jeszcze miałby odkupić płaszcz, który i tak by się zniszczył po wpadnięciu do wody? Nie zamierzała na to pozwolić, więc wszystkie jego próby zostaną skutecznie stłamszone.
- Tak, dobrze. Dziękuję ci... musisz przestać mnie ratować - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, jakby to miał być ich prywatny żart, chociaż przeciwnie, to 100% prawdy. Jakby bliżej przyjrzeć się ich relacji to każde spotkanie składało się z ratowania, najczęściej jego, a raz jej, mimo że nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Obiad to zdecydowanie za mało, by się odwdzięczyć, ale chyba nie narzekał.
- Powinnam już wracać. Chcę ci jeszcze życzyć bezpiecznej podróży. Napiszesz do mnie po powrocie? - wyciągnęła nieśmiało dłoń, by dotknąć jego policzka, delikatnie gładząc skórę. Czysto egoistycznie chciała jeszcze go spotkać, bo po prostu dobrze się czuje w jego towarzystwie, choć odmowę przyjmie z podniesioną głową i zrozumieniem.
Znała swoją wartość, potrafiła odpowiednio się docenić i wiedziała, że podoba się mężczyznom, więc pewność siebie wymieszana z arogancją momentami przebijała przez fasadę kulturalnej skromności, a to mogło dawać infantylny efekt; czy można się dziwić, skoro ledwie rok temu skończyła Instytut i tak naprawdę dopiero wkraczała w dorosłe życie? I tak już na tym etapie swojej drogi była dość ogarnięta, przynajmniej jeśli idzie o pracę i obowiązki. Z każdym miesiącem, z każdym nowym doświadczeniem uczyła się czegoś nowego i zmieniała się, dojrzewała w swoim tempie. Czy Arthur był tak nieskazitelnie dojrzały emocjonalnie? Wątpiła, choć starała nie oceniać go zbyt surowo, bo tylko w jednej sytuacji nie mogli się porozumieć, a mogło to być spowodowane różnymi czynnikami. Każde kolejne spotkanie udowadniało, że to porządny facet, który nie boi się nadstawić karku, by pomóc drugiej osobie i choć teoretycznie nie powinno to być nic wybitnego, bo powinno to być normą społeczną, ale w praktyce mało kto miał na uwadze dobro innych, patrząc przez pryzmat egoizmu i wygody. On taki nie był. Ponadto intrygował ją swoimi morskimi doświadczeniami, więc automatycznie chciała go lepiej poznać, usłyszeć trochę historii. Wtedy mogłaby poszerzyć horyzont i wyrobić o nim rzetelną opinię. Podczas ostatnich dwóch spotkań doceniła także jego opanowanie i rzadką umiejętność ustawienia jej do pionu, jeśli wymagała tego sytuacja, a to nie prosta sprawa, kiedy potrafiła w mgnieniu oka stać się szalejącym huraganem.
Nie zmienia to jednak faktu, że nie była przygotowana na tę nagłą eskalację wydarzeń, nie przewidziała, że może w nim wyzwalać takie emocje, bo choć nie był jej obojętny, tak w tym momencie życia działo się u niej zdecydowanie za dużo, więc nie mogła sobie pozwolić na kolejne rozproszenie, na kolejną relację, z którą nie będzie sobie w stanie poradzić. Przestraszyła się też swojej reakcji, gwałtowności emocji niebezpiecznie odsłaniających jej słabe punkty, które przecież skrzętnie skrywała. Szaleńczy pęd myśli zawładnął jej umysłem, że nie potrafiła nawet ułożyć logicznej wypowiedzi, tylko krzątała się bez ładu i składu, aż w końcu straciła grunt pod nogami. Zaciśnięte powieki miały zamaskować przerażenie na twarzy, gdy przez ułamki sekund leciała w dół ze świadomością, że zetknięcie z lodowatą wodą było nieuniknione.
Ale czy na pewno? Poczuła nagłe szarpnięcie, a wszystko działo się tak szybko, że dopiero po kilku sekundach otworzyła oczy, orientując się w sytuacji, że jednak wcale nie wpadła do wody, a zamiast tego wpadła w ramiona mężczyzny. W uszach szumiała jej buzująca adrenaliną krew, że początkowo nie mogła się skupić na niczym, więc utkwiła zdezorientowane spojrzenie w Arthurze, jakby szukała w nim odpowiedzi. Nie spodziewała się, że w ferworze emocji i gwałtowności chwili padną takie słowa, które całkowicie zbiją ją z pantałyku; prędzej wolałaby skok w zimną wodę, niż rozmowy o uczuciach i nieoczekiwane deklaracje. W głowie znów miała mętlik i zaczynała powoli wątpić, że w najbliższej przyszłości uda jej się uzyskać klarowność umysłu. Musiała chwilę odetchnąć po tych wszystkich emocjach, więc dłuższy moment po prostu milczała i zastanawiała się, co powiedzieć.
- Arthur - westchnęła, choć nie zaprotestowała na bliskość ani obejmujące ją w talii ręce. Jej ciało jeszcze się trzęsło ze strachu i nadmiaru wrażeń, a czując ciepło jego ciała, mimowolnie powoli się uspokajała. - To się nie uda... to po prostu nie jest dobry moment. Przepraszam.
Za dużo się działo i przestawała powoli ogarniać własne życie, więc kolejna komplikacja nie mogła się wydarzyć, nie mogła pozwolić na rozwój sytuacji i wolała jasno to zaznaczyć, zamiast mamić słodkimi słówkami bez pokrycia. Nie była gołosłowna i choć technicznie nikomu nie obiecywała wyłączności, tak sama miała własne limity i wiedziała, że doprowadzi to do cierpienia - w najlepszym przypadku tylko jej, w najgorszym całej czwórki.
Opuściła zdezorientowany wzrok, gdy wspomniał o płaszczu, bo nie zdawała sobie sprawy, że został rozerwany podczas ratowania.
- Nie żartuj, to nie twoja wina. Mam inne płaszcze, to żadna szkoda - zapewniła tonem nieznoszącym sprzeciwu, żeby nie zawracał sobie głowy jej odzieżą wierzchnią, szczególnie że nie była pewna, czy będzie go stać na taki wydatek. Zresztą to byłoby nie na miejscu, bo nie dość, że ją ratował, to jeszcze miałby odkupić płaszcz, który i tak by się zniszczył po wpadnięciu do wody? Nie zamierzała na to pozwolić, więc wszystkie jego próby zostaną skutecznie stłamszone.
- Tak, dobrze. Dziękuję ci... musisz przestać mnie ratować - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, jakby to miał być ich prywatny żart, chociaż przeciwnie, to 100% prawdy. Jakby bliżej przyjrzeć się ich relacji to każde spotkanie składało się z ratowania, najczęściej jego, a raz jej, mimo że nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Obiad to zdecydowanie za mało, by się odwdzięczyć, ale chyba nie narzekał.
- Powinnam już wracać. Chcę ci jeszcze życzyć bezpiecznej podróży. Napiszesz do mnie po powrocie? - wyciągnęła nieśmiało dłoń, by dotknąć jego policzka, delikatnie gładząc skórę. Czysto egoistycznie chciała jeszcze go spotkać, bo po prostu dobrze się czuje w jego towarzystwie, choć odmowę przyjmie z podniesioną głową i zrozumieniem.
Arthur Mortensen
11.01.2001 – Most rybacki – A. Mortensen & V. Sørensen Wto 6 Gru - 11:14
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Widział strach w jej oczach, ten stonowany błękit zasnuł się mgłą niezrozumienia w chwili, kiedy jego słowa przebrzmiały zrozumiał to w pierwszej sekundzie, po tym, jak skończył, że popełnił błąd, tak niefrasobliwie otwierając się przed nią skazując tym samym na pewną klęskę i swego rodzaju żałość. Pod czarem chwili emocje wzięły, nad nim górę, a rozsądek odszedł w zapomnienie, tym samym postawił się w sytuacji patowej, mogąc jedynie w duchu przeklinać swoją głupotę, nie mógł już cofnąć czasu zawrócić z tej drogi i uciec w inną ścieżkę dialogową taką, która nie dotknęłaby wrażliwego przynajmniej dla niego tematu. Wiedział, że nie jest jej obojętny, tyle przygód i niespodzianek, jakie sprezentował im los skutecznie złączyło ich, lecz kobieta, była poza jego zasięgiem i nie widziała w tym wszystkim, tego samego co on, to również wywoływało w nim niemą frustrację, jakby prosząc niebiosa o znak, te litościwie ofiarowały go, a pomimo to pozostawało się nań obojętnym. Drażniło go, że podświadomie wyczuwał, że jubilerka darzyła go podobnymi uczuciami, a niezaprzeczalny magnetyzm i chemia nie brały się przecież ze zwykłej tylko znajomości, irytował fakt, iż ta w sposób widoczny umniejszała znaczenia tym odczuciom i pozostawała głucha na to, jak łatwo mogłaby zaznać szczęścia, gdyby tylko potrafiła się wysilić na odwagę, miast uciekać, przed niewiadomym.
Jej ciało trzęsło się, a dłonie Mortensena mimowolnie je uspokajały, nawet nie myślał o tym, po prostu te same gładziły przyjemny meszek płaszcza, delektując się tym nieznacznym kontaktem z jej skórą, pomimo warstw tkanin, tak pragnąc jej dotknąć, nie mógł jej przecież mieć. Przez kurtynę odzienia stanowiącą jasną barierę był skazany na ten dystans, który ktoś inny mógł przełamać bez najmniejszego problemu, bo był tą bolączką, jaka zakradła się w bijące serce złotowłosej. Znał swe miejsce w tej hierarchii, podporządkował się, a chociaż wyrywany impulsami, ot przebłyskami intencji na coś więcej, ta mimowolnie strofowała go trzymając dystans.
– Nie, to ja powinienem przeprosić za ten wybryk, za uczucia. Ostrzegałaś, mówiłaś, a ja nie słuchałem. Głupi myślałem, że uśmiechem losu były nasze spotkania, że cokolwiek się zmieni, że pomimo iż nie mieliśmy żadnej randki, to poznaliśmy się lepiej i dobitniej, niż jakbyśmy mieli ich na koncie tuzin. – Westchnął głęboko, patrząc na owal jej twarzy okryty pasmami złotych włosów w chaosie wyswobodzonych ze wcześniejszej fryzury. – Powinienem zaprosić cię na randkę już wieki temu. – Myśl raczej skierowana z wyrzutem do samego siebie, niż do niej była ziarnem goryczy, które przełknął z godnością, na jaką stać człowieka, który wyznaje takie deklaracje i zostaje odrzucony.
Emocjonalność marynarza brała nad nim górę w tych momentach, a bezwładna głowa opadła na pierś Vivian. Był zbyt słaby, aby spojrzeć jej w oczy i wydusić coś z siebie. Czuł się tak, jakby tonął, a płuca powoli zalewała woda, z każdą próbą oddechu ten był coraz cięższy i boleśniejszy, aż wreszcie przestał o tym myśleć i zamknął oczy. W nozdrza uderzał przyjemny zapach jej perfum, ciała i potu wiedział, że nie prędko, o tym zapomni. A na samą myśl, że ktokolwiek inny mógłby być tak blisko niej, że ktoś mógłby na nią patrzeć z niegasnącym pożądaniem i dla tej osoby otwierała swe serce ogarniała go fala paraliżujących ciało mdłości i irracjonalnej złości, był tak bezsilny, że aż żałosny w swej zazdrości, która zalewała go wściekłą nawałnicą dwuznacznych scen, jakim mogła się oddawać z tym, który skradł jej w myśli. Oderwał się gwałtownie od jej ciała i skonstatował, że ta coś mówiła do niego przez ten cały czas. Zrozumiał, że chodziło o płaszcz i zdławił w zarodku uśmiech poirytowania.
– Odkupię go. Powiedziałem. Chcę byś miała, coś ode mnie, po prostu – czuł się winny tej sytuacji, że skazał ją na swoje uczucia, których nie potrafiła odwzajemnić. Chciał oderwać myśli i wzrok od blondynki i spośród dziesiątek możliwości przewijających się przez umysł prostego marynarza, jakim był Mortensen, praca wydała mu się jedyną, której mógłby się oddać, chociaż w cichości ducha, w zakamarkach duszy, która przesiąkła uliczną nienawiścią wyssaną z rodzinnego miasta i dzielnic, w których się wychowywał, miał ochotę oddać się bratobójczej wymianie ciosów, poczuć ból po uderzeniu i siłę ciosów przeciwnika, móc odreagować odwdzięczając się tym samym, łamiąc nosy i krusząc zęby.
Gdy w przebłysku tej myśli spojrzał na Vivian, wiedział że byli tak różni od siebie, jak to tylko możliwe. Nie rozumiał, dlaczego los nieustannie każe go uczuciem do kobiet, które były kolokwialnie i staroświecko mówiąc; poza jego zasięgiem. I chociaż czasy były, czasem odnosił wrażenie, że nic się nie zmieniło. Powoli, miał tego dość.
– Dam znać, że żyje i wybacz mi ten koszyk piknikowy, odkupię go. – Parząc na nią, trzymał dystans, a gdy spróbowała go dotknąć, odruchowo uciekł, nie chciał już cierpieć, te kilka kroków w tył pozwoliło mu odetchnąć, a chociaż walczył z pokusą, aby po prostu uciec w obojętnym kierunku i odpędzić od siebie jej obraz. Nie chciał jej zostawiać samej na moście, po prostu to było silniejsze od niego. Dlatego czekał, aż zejdzie z kamiennego murku i wykona pierwsze kroki ku bezpiecznej przystani swego mieszkania. Dopiero w tym momencie, jak na wyjętej klatce ze starych filmów romantycznych zrozumiał, że stali w przeciwnych sobie kierunkach i nie ma prawa jej odprowadzać.
– Do widzenia, Vivian. – Pożegnanie w nutach, jakich tliła się gorycz i smutek, jedynie złudna myśl, na to, że ponownie sięgnie po listy i zrozumie emocje, jakie tam zawarł, budziła w nim odruch, jakiejkolwiek nadziei, że ich los może być lepszy.
Arthur i Vivian z tematu
Jej ciało trzęsło się, a dłonie Mortensena mimowolnie je uspokajały, nawet nie myślał o tym, po prostu te same gładziły przyjemny meszek płaszcza, delektując się tym nieznacznym kontaktem z jej skórą, pomimo warstw tkanin, tak pragnąc jej dotknąć, nie mógł jej przecież mieć. Przez kurtynę odzienia stanowiącą jasną barierę był skazany na ten dystans, który ktoś inny mógł przełamać bez najmniejszego problemu, bo był tą bolączką, jaka zakradła się w bijące serce złotowłosej. Znał swe miejsce w tej hierarchii, podporządkował się, a chociaż wyrywany impulsami, ot przebłyskami intencji na coś więcej, ta mimowolnie strofowała go trzymając dystans.
– Nie, to ja powinienem przeprosić za ten wybryk, za uczucia. Ostrzegałaś, mówiłaś, a ja nie słuchałem. Głupi myślałem, że uśmiechem losu były nasze spotkania, że cokolwiek się zmieni, że pomimo iż nie mieliśmy żadnej randki, to poznaliśmy się lepiej i dobitniej, niż jakbyśmy mieli ich na koncie tuzin. – Westchnął głęboko, patrząc na owal jej twarzy okryty pasmami złotych włosów w chaosie wyswobodzonych ze wcześniejszej fryzury. – Powinienem zaprosić cię na randkę już wieki temu. – Myśl raczej skierowana z wyrzutem do samego siebie, niż do niej była ziarnem goryczy, które przełknął z godnością, na jaką stać człowieka, który wyznaje takie deklaracje i zostaje odrzucony.
Emocjonalność marynarza brała nad nim górę w tych momentach, a bezwładna głowa opadła na pierś Vivian. Był zbyt słaby, aby spojrzeć jej w oczy i wydusić coś z siebie. Czuł się tak, jakby tonął, a płuca powoli zalewała woda, z każdą próbą oddechu ten był coraz cięższy i boleśniejszy, aż wreszcie przestał o tym myśleć i zamknął oczy. W nozdrza uderzał przyjemny zapach jej perfum, ciała i potu wiedział, że nie prędko, o tym zapomni. A na samą myśl, że ktokolwiek inny mógłby być tak blisko niej, że ktoś mógłby na nią patrzeć z niegasnącym pożądaniem i dla tej osoby otwierała swe serce ogarniała go fala paraliżujących ciało mdłości i irracjonalnej złości, był tak bezsilny, że aż żałosny w swej zazdrości, która zalewała go wściekłą nawałnicą dwuznacznych scen, jakim mogła się oddawać z tym, który skradł jej w myśli. Oderwał się gwałtownie od jej ciała i skonstatował, że ta coś mówiła do niego przez ten cały czas. Zrozumiał, że chodziło o płaszcz i zdławił w zarodku uśmiech poirytowania.
– Odkupię go. Powiedziałem. Chcę byś miała, coś ode mnie, po prostu – czuł się winny tej sytuacji, że skazał ją na swoje uczucia, których nie potrafiła odwzajemnić. Chciał oderwać myśli i wzrok od blondynki i spośród dziesiątek możliwości przewijających się przez umysł prostego marynarza, jakim był Mortensen, praca wydała mu się jedyną, której mógłby się oddać, chociaż w cichości ducha, w zakamarkach duszy, która przesiąkła uliczną nienawiścią wyssaną z rodzinnego miasta i dzielnic, w których się wychowywał, miał ochotę oddać się bratobójczej wymianie ciosów, poczuć ból po uderzeniu i siłę ciosów przeciwnika, móc odreagować odwdzięczając się tym samym, łamiąc nosy i krusząc zęby.
Gdy w przebłysku tej myśli spojrzał na Vivian, wiedział że byli tak różni od siebie, jak to tylko możliwe. Nie rozumiał, dlaczego los nieustannie każe go uczuciem do kobiet, które były kolokwialnie i staroświecko mówiąc; poza jego zasięgiem. I chociaż czasy były, czasem odnosił wrażenie, że nic się nie zmieniło. Powoli, miał tego dość.
– Dam znać, że żyje i wybacz mi ten koszyk piknikowy, odkupię go. – Parząc na nią, trzymał dystans, a gdy spróbowała go dotknąć, odruchowo uciekł, nie chciał już cierpieć, te kilka kroków w tył pozwoliło mu odetchnąć, a chociaż walczył z pokusą, aby po prostu uciec w obojętnym kierunku i odpędzić od siebie jej obraz. Nie chciał jej zostawiać samej na moście, po prostu to było silniejsze od niego. Dlatego czekał, aż zejdzie z kamiennego murku i wykona pierwsze kroki ku bezpiecznej przystani swego mieszkania. Dopiero w tym momencie, jak na wyjętej klatce ze starych filmów romantycznych zrozumiał, że stali w przeciwnych sobie kierunkach i nie ma prawa jej odprowadzać.
– Do widzenia, Vivian. – Pożegnanie w nutach, jakich tliła się gorycz i smutek, jedynie złudna myśl, na to, że ponownie sięgnie po listy i zrozumie emocje, jakie tam zawarł, budziła w nim odruch, jakiejkolwiek nadziei, że ich los może być lepszy.
Arthur i Vivian z tematu