:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard
2 posters
Zacharias Damgaard
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Pon 11 Lip - 23:46
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
06.01.2001
Zawsze starałem się być człowiekiem słownym, gdy wychodziłem z inicjatywą spotkań, dlatego po wieczorze w Folkvang nieszczególnie rozwodziłem się nad kwestią, czy powinienem zaproponować Vivian kolejne spotkanie. Było to dla mnie coś naturalnego zwłaszcza po naszej rozmowie, którą uważałem za niezwykle udaną. Pech chciał, że panna Sørensen natrafiła na dość specyficzny moment w moim życiu – niewiele było osób przychylnie spoglądających w moją stronę, przyjaciele dawno zapomnieli o mnie, a z rodziną nigdy nie było mi przecież po drodze. Czułem piekielną pustkę, a naprawdę źle znosiłem brak ludzi. Dodatkowo, zmiany jakim uległa moja codzienność, w której wprawdzie zagościła nowa postać, lecz niekoniecznie przeze mnie chciana, sprawiały, że panicznie potrzebowałem uciec, kolejny raz pogrążyć się w świecie bardziej beztroskim, oscylującym gdzieś dookoła celebrowania emocji budzących się w ciele za każdym razem, gdy pojawiał się ktoś godny uwagi. Z całą pewnością tyczyło się to Vi. Do naszego spotkania podchodziłem zupełnie poważnie nauczony historią jej niedoszłego towarzysza w klubie. Pozwolenie sobie na podobny wybryk skreśliłoby naszą znajomość i raczej nie mógłbym liczyć na drugą szansę. To ważny aspekt, choć przecież nie jedyny! Nie kierował mną wszak strach, lecz szacunek, którym ją darzyłem. To była rzecz najważniejsza, bo przecież byłem zupełnie szczery w swych zamiarach.
Podróż do Odense była szybka i przyjemna, wybór filmu okazał się oczywisty, jako że dość dobrze orientowałem się w kinie śniących i tym, czym uraczyć nas może rok dwutysięczny jeśli chodzi o premiery (wprawdzie mieliśmy już jedynkę na krańcu daty, lecz wcale nie przeszkadzało to, by sięgnąć do rzeczy sprawdzonych i w mojej opinii idealnych na taką okazję). Film okazał się doskonale wyważony, jeśli o ckliwość i dramatyzm chodzi. Nie chciałem przecież jej zniechęcić, czy wrzucić na głęboką wodę. Zależało mi, aby dobrze się bawiła i uznała, że kino śniących jest całkiem ciekawą rozrywką. Nie denerwowałem się szczególnie, pewny swoich umiejętności, lecz jak zwykle w takich chwilach towarzyszył mi przyjemny dreszczyk emocji, zwłaszcza kiedy ujrzałem ją pierwszy raz po dość długim okresie(może i te trzy tygodnie to nie jest zawrotna ilość czasu, lecz wiadomo, że w pewnych sytuacjach biegnie on zupełnie inaczej i potrafi się niezmiernie dłużyć). Wiedziałem, że mam do czynienia z naprawdę piękną młodą kobietą, nie chciałem kłamać, że wcale mnie nie poruszyła. Był to ten świeży rodzaj uroku, noszący w sobie zarazem coś zupełnie niewinnego jak i niezwykle kuszącego, co pociągało zapewne wielu mężczyzn. Byłem świadom, że tym bardziej liczyło się moje zaangażowanie, choć nie przesadne, bo nigdy nie byłem natarczywy.
Po seansie okazało się, że pogoda w Danii nie rozpieszcza, dlatego skorzystaliśmy z dobrodziejstw transportu przez portale i powróciliśmy do Midgardu, by cieszyć się znacznie spokojniejszą i cieplejszą aurą. Miasto pokrywała zimowa szaruga, a jednak nie można było odmówić mu uroku, zwłaszcza w jego starej części, gdzie latarnie tliły się migotliwymi światełkami przypominającymi drobne świetliki zawieszone w powietrzu na niewidzialnych żyłkach. Droga do Ogrodów Baldura weszła mi już w krew, bo lubiłem tam przychodzić, również zupełnie sam. Pozostałości po Jul potęgowały uczucie ciepła bijącego od równych dróżek, niezwykle pięknych nawet wtedy, gdy klomby spoczywały pod warstwą śnieżnego puchu.
W dłoniach trzymałem wciąż kartonik po karmelowym popcornie, lecz przezornie zaoferowałem ramię mojej towarzyszce, abyśmy wspólnie podążyli w kierunku alei róż – kwitnącej nawet teraz, gdy wszystko ściął mróz. Było to zjawisko, które nawet mi zapierało dech w piersiach. Kwiaty zwieszały subtelnie ciężkie od płatków główki, migotały pokryte kryształkami lodu. Uśmiechnąłem się delikatnie, zwracając głowę do Vivian.
— To przedziwne, że tak prosty, wydawać by się mogło nieszkodliwy przedmiot, jakim jest czekolada może być powodem zgorszenia i niechęci — rzuciłem niezobowiązująco, zahaczając o temat filmu, który wspólnie obejrzeliśmy. — Pragnienie uszczęśliwienia innych i niesienia im pomocy nagle okazuje się dość problematyczne — zaśmiałem się i spojrzałem na nią z zaciekawieniem. — Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś.
Vivian Sørensen
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 22 Lip - 0:52
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Stanęła przed niemałym dylematem, bo o ile pod wpływem alkoholu była bardziej śmiała i chętniej składała słowne zobowiązania, tak na trzeźwo czasami miała problem, by je wyegzekwować. Tym razem było łatwiej, bo chodziło o Zachariasa, czyli osobę, którą znała od dawna (co prawda na innym tyle, ale to nieistotne), więc perspektywa kolejnego spotkania nie była traktowana w kategoriach "umawiasz się po pijaku, to teraz bierz odpowiedzialność", bo podczas ich przypadkowego spotkania nawet się nie upiła, choć alkohol przyjemnie ją rozluźnił i pozwolił porzucić wszelkie rezerwy, które normalnie pojawiłyby się przy takim przeskoku z relacji 'nauczyciel-uczennica', a 'dobrzy znajomi'. Różnica wieku nigdy jej nie przeszkadzała w relacjach, a tym konkretnym przypadku nie była wcale diametralna, więc nie próbowała szukać argumentów, by wymigać się od randki.
Ona stanowiła problem, bo dalej borykała się z niezdecydowaniem, a raczej niezrozumieniem własnych uczuć i pragnień, bo notorycznie walczyła ze sobą, próbując pogodzić to, co słuszne z tym, co dobre. Zapomniała w tym wszystkim, że czasami warto schować rozsądek do kieszeni i pozwolić, by naturalny bieg wydarzeń zaprowadził ją na dobre tory. Teraz miotała się, nie wiedząc co myśleć, nie wiedząc co czuje - to jedyny powód wahania przed spotkaniem z Zach'iem. Po krótkiej analizie wszystkich za i przeciw stwierdziła, że zwyczajnie chce z nim iść na randkę; takie pierwsze spotkania i tak nie były zobowiązujące, a ich rozmowa w klubie była na tyle miła, że byłoby jej zwyczajnie szkoda urwać kontakt. Wyczuwała od mężczyzny takie dobre intencje i szczerość, co odbiegało nieco od typu mężczyzn, którzy zwykle zagarniali jej zainteresowanie, ale właśnie to był jego atut. Martwiła się bardziej, że on będzie żałował swojej deklaracji i na trzeźwo stwierdzi, że to głupi pomysł, ale ze względu na dane słowo zmusi się do tego spotkania, a przecież nie chciałaby, żeby doszło do niego z litości.
Wbrew pomniejszym wątpliwościom, wyszykowała się na ich wyjście, zupełnie poważnie traktując to wspólne wyjście. Włosy ułożone w subtelne fale spływały jej na ramiona i plecy, a przy prawym uchu wpięła ozdobną spinkę, która dodawała fryzurze elegancji, a przy okazji zapobiegała wpadaniu kosmyków do buzi czy oka. Z ubiorem nieco bardziej zaszalała, bo postawiła na burgundową, aksamitną, dopasowaną sukienkę sięgającą połowy ud, z długimi rękawami i z marszczonym, nieco zbyt głębokim dekoltem w serduszko - celowo wybrała nieco bardziej kontrowersyjną kreację, by zbadać jego reakcję. Do tego złoty wisior jej własnego wyrobu, który przykuwał uwagę oraz kozaki na wysokim obcasie; po ubraniu eleganckiego, idealnie skrojonego płaszcza wyszła na spotkanie.
W kinie nie mieli zbyt dużo okazji do interakcji, ale dzielili wspólny popcorn, a ich dłonie parę razy musnęły się niby przypadkiem w za ciasnym kartonie, co wywoływało lekkie zakłopotanie, ale szerszy uśmiech. Film został wybrany przez Zacha i nie żałowała, bo naprawdę przypadł jej do gustu i wzbudził w niej odpowiednią dawkę emocji. Co prawda nie wszystko było dla niej zrozumiałe, ale nie przyznała się, by po pierwsze nie wyjść na głupią, a po drugie nie przeszkadzać mu w seansie. Całe to doświadczenie było warte zapamiętania i na pewno jeszcze kiedyś odwiedzi kino śniących.
Gdy zaproponował powrót do Midgardu, obawiała się trochę, że znudziła go na tyle, że chciał już się rozejść, ale na szczęście zaproponował jeszcze spacer, a że rzadko miała okazję przechadzać się aleją róż, tym chętniej przystała na propozycję. Skryta pod ciepłym płaszczem nie odczuwała zimna, choć miała wrażenie, że styczeń próbował udowodnić swoją siłę, ochładzając coraz bardziej kolejne dni. Ujęła jego ramię i przysunęła się bliżej, by w razie poślizgnięcia mieć w nim oparcie.
- To smutne, jak okrutni potrafią być ludzie, tylko dlatego, że ktoś ma czelność żyć inaczej od nich, od wyrobionych norm społecznych - nawiązywała tutaj do filmu, ale też poniekąd do swoich doświadczeń, bo przecież nie mogła być w pełni sobą bez natarczywych oczu, obserwujących z każdej strony.
- Tak, było cudownie, film bardzo mi się podobał, choć przyznam szczerze, że nie wszystko rozumiałam. Życie śniących jest... ciekawe - zaśmiała się cicho, ostatecznie zdradzając się z brakiem w rozumieniu niektórych kwestii. Nie były to jakieś istotne elementy, mające wpływ na fabułę, bardziej szczegóły, dopełniające całości. Rzeczy, które śniący robią w inny sposób albo słowa, których znaczenia nie znała - nic, co sprawiałoby większy problem.
- A ty? Jak wrażenia? - dopytała jeszcze z zainteresowaniem, choć była niemal przekonana o jego pozytywnym odbiorze, to niegrzecznie byłoby pominąć jego opinię.
Ona stanowiła problem, bo dalej borykała się z niezdecydowaniem, a raczej niezrozumieniem własnych uczuć i pragnień, bo notorycznie walczyła ze sobą, próbując pogodzić to, co słuszne z tym, co dobre. Zapomniała w tym wszystkim, że czasami warto schować rozsądek do kieszeni i pozwolić, by naturalny bieg wydarzeń zaprowadził ją na dobre tory. Teraz miotała się, nie wiedząc co myśleć, nie wiedząc co czuje - to jedyny powód wahania przed spotkaniem z Zach'iem. Po krótkiej analizie wszystkich za i przeciw stwierdziła, że zwyczajnie chce z nim iść na randkę; takie pierwsze spotkania i tak nie były zobowiązujące, a ich rozmowa w klubie była na tyle miła, że byłoby jej zwyczajnie szkoda urwać kontakt. Wyczuwała od mężczyzny takie dobre intencje i szczerość, co odbiegało nieco od typu mężczyzn, którzy zwykle zagarniali jej zainteresowanie, ale właśnie to był jego atut. Martwiła się bardziej, że on będzie żałował swojej deklaracji i na trzeźwo stwierdzi, że to głupi pomysł, ale ze względu na dane słowo zmusi się do tego spotkania, a przecież nie chciałaby, żeby doszło do niego z litości.
Wbrew pomniejszym wątpliwościom, wyszykowała się na ich wyjście, zupełnie poważnie traktując to wspólne wyjście. Włosy ułożone w subtelne fale spływały jej na ramiona i plecy, a przy prawym uchu wpięła ozdobną spinkę, która dodawała fryzurze elegancji, a przy okazji zapobiegała wpadaniu kosmyków do buzi czy oka. Z ubiorem nieco bardziej zaszalała, bo postawiła na burgundową, aksamitną, dopasowaną sukienkę sięgającą połowy ud, z długimi rękawami i z marszczonym, nieco zbyt głębokim dekoltem w serduszko - celowo wybrała nieco bardziej kontrowersyjną kreację, by zbadać jego reakcję. Do tego złoty wisior jej własnego wyrobu, który przykuwał uwagę oraz kozaki na wysokim obcasie; po ubraniu eleganckiego, idealnie skrojonego płaszcza wyszła na spotkanie.
W kinie nie mieli zbyt dużo okazji do interakcji, ale dzielili wspólny popcorn, a ich dłonie parę razy musnęły się niby przypadkiem w za ciasnym kartonie, co wywoływało lekkie zakłopotanie, ale szerszy uśmiech. Film został wybrany przez Zacha i nie żałowała, bo naprawdę przypadł jej do gustu i wzbudził w niej odpowiednią dawkę emocji. Co prawda nie wszystko było dla niej zrozumiałe, ale nie przyznała się, by po pierwsze nie wyjść na głupią, a po drugie nie przeszkadzać mu w seansie. Całe to doświadczenie było warte zapamiętania i na pewno jeszcze kiedyś odwiedzi kino śniących.
Gdy zaproponował powrót do Midgardu, obawiała się trochę, że znudziła go na tyle, że chciał już się rozejść, ale na szczęście zaproponował jeszcze spacer, a że rzadko miała okazję przechadzać się aleją róż, tym chętniej przystała na propozycję. Skryta pod ciepłym płaszczem nie odczuwała zimna, choć miała wrażenie, że styczeń próbował udowodnić swoją siłę, ochładzając coraz bardziej kolejne dni. Ujęła jego ramię i przysunęła się bliżej, by w razie poślizgnięcia mieć w nim oparcie.
- To smutne, jak okrutni potrafią być ludzie, tylko dlatego, że ktoś ma czelność żyć inaczej od nich, od wyrobionych norm społecznych - nawiązywała tutaj do filmu, ale też poniekąd do swoich doświadczeń, bo przecież nie mogła być w pełni sobą bez natarczywych oczu, obserwujących z każdej strony.
- Tak, było cudownie, film bardzo mi się podobał, choć przyznam szczerze, że nie wszystko rozumiałam. Życie śniących jest... ciekawe - zaśmiała się cicho, ostatecznie zdradzając się z brakiem w rozumieniu niektórych kwestii. Nie były to jakieś istotne elementy, mające wpływ na fabułę, bardziej szczegóły, dopełniające całości. Rzeczy, które śniący robią w inny sposób albo słowa, których znaczenia nie znała - nic, co sprawiałoby większy problem.
- A ty? Jak wrażenia? - dopytała jeszcze z zainteresowaniem, choć była niemal przekonana o jego pozytywnym odbiorze, to niegrzecznie byłoby pominąć jego opinię.
Zacharias Damgaard
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Sob 23 Lip - 0:00
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Nie będę udawał, że nie miałem wątpliwości – dotykały one jednak jej odczuć, nie zaś tego, co powinienem a czego nie i czy w ogóle wypadało mi rzucać propozycję kolejnych spotkań. Od naszej rozmowy w klubie, stale próbowałem wybadać, czego oczekiwała i okazało się to niełatwym zadaniem. Czasami miałem wrażenie, że jest pewna i odważna w słowach, które do mnie wypowiadała, następny razem zdawało mi się, że dostrzegam jakieś napięcie i zawahanie, co przysparzało mi pretekstu do snucia kolejnych domysłów. Nie chciałem nadinterpretować, czy kleić wymyślonych historii, zwyczajnie kierowała mną ciekawość, tym bardziej, że naprawdę w ostatnich czasach moje życie towarzyskie wyjątkowo podupadło, a spotkanie Vi dawało mi cień nadziei na odmianę i poczucie się choć odrobinę pewniej w tym całym zamieszaniu i zmianach, które mnie dotykały. Zawsze ceniłem obecność drugiego człowieka, wielokrotnie zmagałem się z tym, że zwyczajnie okazywało się, iż bardzo kiepsko znosiłem samotność. Szukałem więc wytrwale okazji, by jakoś poradzić sobie z własną niedolą i zapełnić ziejącą pustkę. Bo owszem, czułem pustkę, przejmującą i mrożącą bardziej niż styczniowe temperatury. Tak bardzo przypominałem małe, błąkające się dziecko, które próbowało wyszarpać choć cień uwagi, by poradzić sobie z zagrażającym światem. Prawie nigdy nie przyznawałem się do podobnych analogii odkrywanych w mojej codzienności, bo świadczyły one jedynie o tym, że byłem naprawdę bardzo słabym i beznadziejnie wybrakowanym człowiekiem. Byłem więc sam ze swoją niedolą i za każdym razem próbowałem zalepić brak plastrem niezobowiązujących spotkań, szybkich wyjść do baru czy zabawy w przypadkowym towarzystwie. Niektórzy lubili powtarzać, że ludzie ze stale przytwierdzonym do twarzy uśmiechem są w rzeczywistości najbardziej smutnymi postaciami i chyba faktycznie była w tym zaklęta prawda. Sam wydawałem się na pierwszy rzut oka bardzo optymistyczny i zwykle radosny, zafrasowanie rzadko nawiedzało moją twarz i nie stroniłem od ludzi, dlatego łatwo mogłem wpaść w pułapkę oceniania mnie jako kogoś zupełnie nieczułego na przeciwności i wiecznie entuzjastycznego. Rodzina wiedziała wprawdzie nieco więcej i zdawała sobie sprawę, że miałem różne momenty, lecz nawet oni nie znali całej prawdy. Czy ktokolwiek ją znał?
Zastanawiałem się dzisiaj, w jaki sposób widzi mnie ona – zwłaszcza obecnie, kiedy zostałem pozbawiony nauczycielskiej funkcji, więc musiała zdjąć ze mnie filtr wykładowcy akademickiego, nawet jeśli byłem dość swobodny i preferowałem mało formalny styl komunikacji z moimi uczniami. Z perspektywy wielu studentek straciłem tym samym jedną z atrakcyjniejszych cech. Ta sytuacja była jednak zupełnie inna, a Vivian zdawała się poważnie traktować nasze spotkanie. Cieszyłem się z tego, w końcu odzyskując grunt pod stopami. To dobre uczucie.
Kiedy objęła moje ramię i zbliżyła się nieco, posłałem jej łagodny uśmiech, ruszając dalej w drogę, pod łukami roślin zwieszających nad nami ciężkie kwiecie. Miałem wrażenie, że w powietrzu unosi się subtelna różana woń, choć równie dobrze mogły być to jedynie omamy wywołane emocjami wzbudzonymi przez Vi. Przyznam szczerze, że miałem nadzieję na pozytywny odbiór filmu, lecz do samego końca nie byłem pewien jej opinii, dlatego gdy wreszcie podzieliła się ze mną przemyśleniami, odetchnąłem z lekkością. wyczuwałem w jej słowach, że treść “Czekolady” podziałała na nią również na płaszczyźnie osobistej, czego wprawdzie nie stawiałem jako priorytet, lecz wychwyciłem dość szybko w kontekście naszej rozmowy przy barze. Również ja mogłem w pewnym stopniu odnieść się bardziej osobiście do obrazu reżysera Lasse Hallströma.
— Wciąż żyjemy w takich czasach, gdzie opinia ogółu jest ważniejsza, powinności cenione wyżej, niż własne zdanie i marzenia, ale wydaje mi się, że ostatecznie najważniejsza jest nadzieja, którą daje cały film — stwierdziłem, gdy mijaliśmy kolejny klomb. — To był dobry seans. — Widząc jej niepewność wywołaną niezrozumieniem niuansów, pozwoliłem sobie na mocniejsze przyciśnięcie jej przedramienia w geście dodania otuchy. — Zupełnie się tym nie przejmuj, świat śniących bywa skomplikowany, ja miałem z górki, bo połowa mojej rodziny jest niemagiczna — wyznałem w przypływie szczerości, sądząc, że doceni ten gest. — Mnie podobała się ta nuta baśniowości, ale też chyba to, że to wciąż historia o bardzo zwykłych ludziach i ich trudnościach. Nie zawsze lubię pompatyczne produkcje, które zdają się na końcu zupełnie odklejone od rzeczywistości — podzieliłem się także moimi wrażeniami, gdy poprosiła o to. Mróz nie zelżał ani odrobinę, miałem wrażenie, że osiada coraz mocniej na policzkach, nawet przy dość raźnym marszu. O tej porze Ogrody Baldura były niemal zupełnie puste, co potęgowało wrażenie intymności i pewnego rodzaju romantyzmu. — Ale wiesz, że film to jedynie dodatek, cieszę się, że mogłem ci pokazać jakiś kawałek nieznanego świata, jednak najbardziej jestem zadowolony z tego, że przyszłaś. Nasza rozmowa w Folkvang zdawała się momentami bardzo mocno niezobowiązująca, może więc stąd takie nastawienie. — Nie zamierzałem niczego udawać. Naprawdę sprawiła mi wyjściem dużą przyjemność, a co jeszcze bardziej istotne, wcale nie miałem dość jej towarzystwa. Odwróciłem twarz, by spojrzeć w przejrzyste, niebieskie oczy. — Wtedy miałem naprawdę parszywy dzień, a dzięki tobie stał się całkiem znośny. Bardzo dobry, tak właściwie. — Na ustach wciąż drżał mi uśmiech. Wiedziałem, że i jej wieczór nie należał wtedy do najwspanialszych. Może to dlatego tak chętnie wszystko łączyło się w całość?
Zastanawiałem się dzisiaj, w jaki sposób widzi mnie ona – zwłaszcza obecnie, kiedy zostałem pozbawiony nauczycielskiej funkcji, więc musiała zdjąć ze mnie filtr wykładowcy akademickiego, nawet jeśli byłem dość swobodny i preferowałem mało formalny styl komunikacji z moimi uczniami. Z perspektywy wielu studentek straciłem tym samym jedną z atrakcyjniejszych cech. Ta sytuacja była jednak zupełnie inna, a Vivian zdawała się poważnie traktować nasze spotkanie. Cieszyłem się z tego, w końcu odzyskując grunt pod stopami. To dobre uczucie.
Kiedy objęła moje ramię i zbliżyła się nieco, posłałem jej łagodny uśmiech, ruszając dalej w drogę, pod łukami roślin zwieszających nad nami ciężkie kwiecie. Miałem wrażenie, że w powietrzu unosi się subtelna różana woń, choć równie dobrze mogły być to jedynie omamy wywołane emocjami wzbudzonymi przez Vi. Przyznam szczerze, że miałem nadzieję na pozytywny odbiór filmu, lecz do samego końca nie byłem pewien jej opinii, dlatego gdy wreszcie podzieliła się ze mną przemyśleniami, odetchnąłem z lekkością. wyczuwałem w jej słowach, że treść “Czekolady” podziałała na nią również na płaszczyźnie osobistej, czego wprawdzie nie stawiałem jako priorytet, lecz wychwyciłem dość szybko w kontekście naszej rozmowy przy barze. Również ja mogłem w pewnym stopniu odnieść się bardziej osobiście do obrazu reżysera Lasse Hallströma.
— Wciąż żyjemy w takich czasach, gdzie opinia ogółu jest ważniejsza, powinności cenione wyżej, niż własne zdanie i marzenia, ale wydaje mi się, że ostatecznie najważniejsza jest nadzieja, którą daje cały film — stwierdziłem, gdy mijaliśmy kolejny klomb. — To był dobry seans. — Widząc jej niepewność wywołaną niezrozumieniem niuansów, pozwoliłem sobie na mocniejsze przyciśnięcie jej przedramienia w geście dodania otuchy. — Zupełnie się tym nie przejmuj, świat śniących bywa skomplikowany, ja miałem z górki, bo połowa mojej rodziny jest niemagiczna — wyznałem w przypływie szczerości, sądząc, że doceni ten gest. — Mnie podobała się ta nuta baśniowości, ale też chyba to, że to wciąż historia o bardzo zwykłych ludziach i ich trudnościach. Nie zawsze lubię pompatyczne produkcje, które zdają się na końcu zupełnie odklejone od rzeczywistości — podzieliłem się także moimi wrażeniami, gdy poprosiła o to. Mróz nie zelżał ani odrobinę, miałem wrażenie, że osiada coraz mocniej na policzkach, nawet przy dość raźnym marszu. O tej porze Ogrody Baldura były niemal zupełnie puste, co potęgowało wrażenie intymności i pewnego rodzaju romantyzmu. — Ale wiesz, że film to jedynie dodatek, cieszę się, że mogłem ci pokazać jakiś kawałek nieznanego świata, jednak najbardziej jestem zadowolony z tego, że przyszłaś. Nasza rozmowa w Folkvang zdawała się momentami bardzo mocno niezobowiązująca, może więc stąd takie nastawienie. — Nie zamierzałem niczego udawać. Naprawdę sprawiła mi wyjściem dużą przyjemność, a co jeszcze bardziej istotne, wcale nie miałem dość jej towarzystwa. Odwróciłem twarz, by spojrzeć w przejrzyste, niebieskie oczy. — Wtedy miałem naprawdę parszywy dzień, a dzięki tobie stał się całkiem znośny. Bardzo dobry, tak właściwie. — Na ustach wciąż drżał mi uśmiech. Wiedziałem, że i jej wieczór nie należał wtedy do najwspanialszych. Może to dlatego tak chętnie wszystko łączyło się w całość?
Vivian Sørensen
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Pon 1 Sie - 0:28
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czas spędzony w kinie minął jej błyskawicznie, czego zasługą niewątpliwie był film oraz wciągająca fabuła. Wrodzona wrażliwość pozwoliła jej zaangażować się w losy bohaterów i przeżywać razem z nimi wzloty i upadki, dzięki czemu produkcja wyzwoliła w niej odpowiednią dawkę emocji, więc w ostatecznym rozrachunku była zadowolona zarówno z wyboru Zacha, jak i jego towarzystwa.
Mężczyzna faktycznie sprawia wrażenie przyjaznej i szczęśliwej osoby przez jego pozytywne nastawienie i wieczny uśmiech na twarzy - jeszcze za czasów edukacji przyciągał tym uczniów, którzy chętniej uczyli się do jego przedmiotu, niż do profesorów, którzy nie szanowali ich i krytykowali za każdy najmniejszy błąd. Zach miał odpowiednie podejście i zjednywał sobie ludzi, co zawsze ceniła, a sama wielokrotnie korzystała z jego dobroci, gdy potrzebowała pomocy z materiałem lub innymi zagadnieniami - o ile pamięć jej nie zawodziła, nigdy nie odmawiał. Tym bardziej dziwiła się, że uczelnia tak szybko spisała go na straty przez winy jego ojca, nie było to sprawiedliwe dla niego, ale też nieopłacalne dla nich, bo stracili wartościowego, młodego profesora, który poświęcał się studentom i dbał o ich komfort, poza efektywnym nauczaniem.
Znała go z tej akademickiej strony przez cztery lata, dlatego dość ciężko było jej przestawić myślenie i obedrzeć go z tytułu profesora, nawet jeśli miał luźne podejście z uczniami. To nie przychodziło od razu, a choć ich ostatnie spotkanie było bardzo miłe i luźne, to prawdopodobnie alkohol pozwolił jej zignorować barierę, którą kiedyś posiadała ze względu na ich relację uczennica-nauczyciel, przy której każda bliższa interakcja byłaby nieetyczna. Niemniej od ich ostatniego spotkania minęły niecałe trzy tygodnie, więc zdążyła się oswoić z tą myślą i nie postrzegać go jako byłego nauczyciela, więc wizja przyszłej randki była tym atrakcyjniejsza.
Spacer wśród róż to kolejny element, wpływający pozytywnie na jej postrzeganie go - następna dobra decyzja, by w romantycznych okolicznościach móc spokojnie porozmawiać i wymienić wrażenia po filmie.
- Zgadzam się w zupełności - kiwnęła głową, podsumowując jego słowa o seansie, bo w zasadzie mieli podobne odczucia. Sposób, w jaki próbował ją pocieszyć przez brak zrozumienia niektórych elementów ze świata śniących, uważała za bardzo uroczy, dlatego posłała mu ciepły uśmiech i zatrzymała dłużej spojrzenie na jego twarzy, ale nie doszukując się żadnego podstępu. Z jednej strony miała wrażenie, że mężczyzna jest za dobry, by być prawdziwym i musi być w tym ukryty motyw lub oszustwo, ale z drugiej strony znała go już długo, nawet jeśli nie na prywatnej płaszczyźnie, to mogła zaobserwować wiele sytuacji, w których wykazywał się bezinteresownością i szczerością, dlatego wierzyła w jego dobre intencje.
- Naprawdę? Opowiesz o nich więcej? - zapytała dość nieśmiało, bo przecież nie każdy lubi rozmawiać o swojej rodzinie, a ona o jego wiedziała niewiele i był to doskonały moment na nadrobienie braków. Może to nieodpowiednie pytanie na pierwszą randkę? Z drugiej strony ciężko wyważyć wagę konkretnych pytań, skoro znali się od kilku dobrych lat i trywialne pytania o ulubiony kolor wydawały się nie na miejscu.
- Cieszę się, że przyszłam. Z mojej znów strony była obawa, że pod wpływem chwili i alkoholu złożyłeś propozycję spotkania, której następnego dnia pożałowałeś i spotkasz się ze mną tylko z poczucia obowiązku dotrzymania słowa - przyznała równie szczerze, bo wyczuła, że próbował zbadać jej intencje, więc nie chciała dawać mu fałszywego obrazu. To zadziwiające jak swobodnie i lekko czuła się w jego towarzystwie, jaką przyjemność sprawiało jej spędzanie z nim czasu i rozmowa. Mąciło jej to w głowie i wzbudzało kolejne wątpliwości, dotyczące jej najbliższej przyszłości, ale przede wszystkim niezrozumienia własnych uczuć. - Wiesz, miałam pewne trudności, by porzucić twój wizerunek nauczyciela, stąd może odniosłeś mylne wrażenie, ale miałam trochę czasu, żeby to sobie poukładać i myślę, że skutecznie odseparowałam Zachariasa, byłego profesora od Zacha, nowego-starego znajomego.
Nie była pewna, czy zrozumie jej logikę, bo czasami sama się w tym gubiła, ale chciała, by wiedział, skąd wynikały (przynajmniej częściowo) jej zawahania. Nie potrafiła zmienić postrzegania danej osoby ot tak, na pstryknięcie palców, ale miała to już za sobą i mogła spotkać się z nim z otwartym umysłem.
- Tak, mój dzień również nie należał do udanych, a jednak twoje towarzystwo go uratowało. Wspaniale się bawiłam - spojrzała w jego oczy ciemne oczy i może zarumieniłaby się od intensywności spojrzenia, ale mróz zdążył pomalować różem jej policzki, więc tym razem jej nie zdradzą. Podczas ostatniego spotkania była bardziej zadziorna, ale wynikało to z kontekstu przypadkowego spotkania, które różniło się od dzisiejszego, na którym była ułożona i w odpowiednim stopniu zawstydzona. - Czuję się przy tobie zadziwiająco dobrze i swobodnie.
Biorąc oczywiście pod uwagę, że większość życia traktowała go jak profesora, z odpowiednią dawką dystansu, a od ostatniego spotkania jak znajomego, którego uczyła się na nowo - zwykle w relacjach stopniowo budowała odczucia, ale tym razem cały proces uległ przyspieszeniu i złapała się nawet na tym, że ma nadzieję na kolejne spotkanie, choć głośno się do tego nie przyzna.
Mężczyzna faktycznie sprawia wrażenie przyjaznej i szczęśliwej osoby przez jego pozytywne nastawienie i wieczny uśmiech na twarzy - jeszcze za czasów edukacji przyciągał tym uczniów, którzy chętniej uczyli się do jego przedmiotu, niż do profesorów, którzy nie szanowali ich i krytykowali za każdy najmniejszy błąd. Zach miał odpowiednie podejście i zjednywał sobie ludzi, co zawsze ceniła, a sama wielokrotnie korzystała z jego dobroci, gdy potrzebowała pomocy z materiałem lub innymi zagadnieniami - o ile pamięć jej nie zawodziła, nigdy nie odmawiał. Tym bardziej dziwiła się, że uczelnia tak szybko spisała go na straty przez winy jego ojca, nie było to sprawiedliwe dla niego, ale też nieopłacalne dla nich, bo stracili wartościowego, młodego profesora, który poświęcał się studentom i dbał o ich komfort, poza efektywnym nauczaniem.
Znała go z tej akademickiej strony przez cztery lata, dlatego dość ciężko było jej przestawić myślenie i obedrzeć go z tytułu profesora, nawet jeśli miał luźne podejście z uczniami. To nie przychodziło od razu, a choć ich ostatnie spotkanie było bardzo miłe i luźne, to prawdopodobnie alkohol pozwolił jej zignorować barierę, którą kiedyś posiadała ze względu na ich relację uczennica-nauczyciel, przy której każda bliższa interakcja byłaby nieetyczna. Niemniej od ich ostatniego spotkania minęły niecałe trzy tygodnie, więc zdążyła się oswoić z tą myślą i nie postrzegać go jako byłego nauczyciela, więc wizja przyszłej randki była tym atrakcyjniejsza.
Spacer wśród róż to kolejny element, wpływający pozytywnie na jej postrzeganie go - następna dobra decyzja, by w romantycznych okolicznościach móc spokojnie porozmawiać i wymienić wrażenia po filmie.
- Zgadzam się w zupełności - kiwnęła głową, podsumowując jego słowa o seansie, bo w zasadzie mieli podobne odczucia. Sposób, w jaki próbował ją pocieszyć przez brak zrozumienia niektórych elementów ze świata śniących, uważała za bardzo uroczy, dlatego posłała mu ciepły uśmiech i zatrzymała dłużej spojrzenie na jego twarzy, ale nie doszukując się żadnego podstępu. Z jednej strony miała wrażenie, że mężczyzna jest za dobry, by być prawdziwym i musi być w tym ukryty motyw lub oszustwo, ale z drugiej strony znała go już długo, nawet jeśli nie na prywatnej płaszczyźnie, to mogła zaobserwować wiele sytuacji, w których wykazywał się bezinteresownością i szczerością, dlatego wierzyła w jego dobre intencje.
- Naprawdę? Opowiesz o nich więcej? - zapytała dość nieśmiało, bo przecież nie każdy lubi rozmawiać o swojej rodzinie, a ona o jego wiedziała niewiele i był to doskonały moment na nadrobienie braków. Może to nieodpowiednie pytanie na pierwszą randkę? Z drugiej strony ciężko wyważyć wagę konkretnych pytań, skoro znali się od kilku dobrych lat i trywialne pytania o ulubiony kolor wydawały się nie na miejscu.
- Cieszę się, że przyszłam. Z mojej znów strony była obawa, że pod wpływem chwili i alkoholu złożyłeś propozycję spotkania, której następnego dnia pożałowałeś i spotkasz się ze mną tylko z poczucia obowiązku dotrzymania słowa - przyznała równie szczerze, bo wyczuła, że próbował zbadać jej intencje, więc nie chciała dawać mu fałszywego obrazu. To zadziwiające jak swobodnie i lekko czuła się w jego towarzystwie, jaką przyjemność sprawiało jej spędzanie z nim czasu i rozmowa. Mąciło jej to w głowie i wzbudzało kolejne wątpliwości, dotyczące jej najbliższej przyszłości, ale przede wszystkim niezrozumienia własnych uczuć. - Wiesz, miałam pewne trudności, by porzucić twój wizerunek nauczyciela, stąd może odniosłeś mylne wrażenie, ale miałam trochę czasu, żeby to sobie poukładać i myślę, że skutecznie odseparowałam Zachariasa, byłego profesora od Zacha, nowego-starego znajomego.
Nie była pewna, czy zrozumie jej logikę, bo czasami sama się w tym gubiła, ale chciała, by wiedział, skąd wynikały (przynajmniej częściowo) jej zawahania. Nie potrafiła zmienić postrzegania danej osoby ot tak, na pstryknięcie palców, ale miała to już za sobą i mogła spotkać się z nim z otwartym umysłem.
- Tak, mój dzień również nie należał do udanych, a jednak twoje towarzystwo go uratowało. Wspaniale się bawiłam - spojrzała w jego oczy ciemne oczy i może zarumieniłaby się od intensywności spojrzenia, ale mróz zdążył pomalować różem jej policzki, więc tym razem jej nie zdradzą. Podczas ostatniego spotkania była bardziej zadziorna, ale wynikało to z kontekstu przypadkowego spotkania, które różniło się od dzisiejszego, na którym była ułożona i w odpowiednim stopniu zawstydzona. - Czuję się przy tobie zadziwiająco dobrze i swobodnie.
Biorąc oczywiście pod uwagę, że większość życia traktowała go jak profesora, z odpowiednią dawką dystansu, a od ostatniego spotkania jak znajomego, którego uczyła się na nowo - zwykle w relacjach stopniowo budowała odczucia, ale tym razem cały proces uległ przyspieszeniu i złapała się nawet na tym, że ma nadzieję na kolejne spotkanie, choć głośno się do tego nie przyzna.
Zacharias Damgaard
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Sro 3 Sie - 0:26
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy wymykałem się na pierwsze eskapady do świata śniących. Ten, choć nigdy nie był mi obcy trwał za cieniutką granicą rodzicielskiej ochrony roztoczonej nade mną i nad moim rodzeństwem – paradoksalnie, bo Surya przecież nie miał w sobie pierwiastka magii i należał bardziej do tamtego świata. A jednak rodzice pragnęli, by był bardziej częścią galdryjskiej społeczności. Dziadkowie nigdy w pełni nie zasymilowali się z tutejszym społeczeństwem, czego nie mogę powiedzieć o mojej Mamie, ta dość szybko przywykła do nowych okoliczności i wrosła w Odense, następnie w Midgard i nikt nigdy nie powiedziałby, że wychowywała się w dalekich Indiach jako rdzenna mieszkanka półwyspu. Śniący zawsze fascynowali mnie bardzo mocno, a swoją pasję rozwijałem najprężniej w trakcie studiów, dokładnie poznając niuanse życia pozbawionego zaklęć i udogodnień związanych z magią. Kino były ledwie ułamkiem i przedsmakiem wszystkich wspaniałości, o których potrafiłem rozprawiać godzinami i niemal bez wytchnienia. Tym bardziej ucieszyło mnie, że Vivian spodobał się pomysł i pozostawała niezwykle otwarta, w odróżnieniu do niektórych familii klanowych. To jednak była właśnie specyfika Sørensenów ułatwiająca mi znacząco kontakt – jako jedna z niewielu naprawdę nie robiła żadnych problemów w związku z moimi uczelnianymi perypetiami. Okazała niezwykłą wyrozumiałość i dlatego tak bardzo chciałem kontynuować w tym momencie naszą znajomość. Odrzucenie nie służyło mi wyjątkowo, czułem się naprawdę źle, choć na ogół nie ujawniałem podobnego zniechęcenia publicznie. I to jednak powoli ulegało zmianie, narastająca frustracja potrafiła wreszcie przelać się nawet w najszczelniejszym naczyniu, podważając denko, które groziło eksplozją i rykoszetowaniem w bogu ducha winnych postronnych. Mój temperament bywał nieokiełznany, choć na pierwszy rzut oka, pomimo ekscentryzmu, byłem odbierany jako niezwykle wyważona i ugodowa osoba. Szpilki wbijałem dość dyskretnie, lecz precyzyjnie i niezwykle boleśnie, o czym zdołało przekonać się przynajmniej kilka osób z mojego otoczenia. Buzującej zaś wściekłości miał okazję skosztować natomiast sam rektor i chyba nie żałowałem tamtej decyzji ani trochę. Należało mu się, jakkolwiek wielu oceniało moje zachowanie za szczeniackie i pozbawione dojrzałości.
Pytanie Vi odebrałem dość pozytywnie, nigdy nie kryłem się z moją rodziną, ani z tą pochodzącą ze Skandynawii, ani z tą mającą swe korzenie w indyjskiej Maharasztrze. Nieszczególny problem stanowiła również ich pozbawiona magii historia.
— Jasne — uśmiechnąłem się i kiwnąłem chętnie głową. — Moi dziadkowie i Mama pochodzli z Bombaju. Byli częścią niemagicznej społeczności. Nie wiem, czy słyszałaś o przypadkach budzenia się magii wśród takich osób. Więc, moja Mama była owym, szczególnym przypadkiem. Oczywiście spotkało się to z dość sporym ostracyzmem, nawet jeśli rodzina nie pochodziła z najniższej kasty. Odseparowali się od dziadków, dlatego ci podjęli decyzję o przeprowadzeniu się z Indii. Powiem ci szczerze, że to dość mglisty fragment mojej historii rodzinnej. Niechętnie o tym rozmawiali. Tylko domyślam się, jak wiele musieli mieć problemów z tego tytułu — zawiesiłem głos, przyglądając się jej dość uważnie. Ani babka, ani dziadek, a już szczególnie Mama nie lubiła mówić o tamtych czasach. Liczyło się to, co było tu i teraz. — W każdym razie Mama podjęła edukację już tutaj, w Midgardzie, dość szybko znalazła po studiach pracę w Stortingu, poznała ojca, no i — rozłożyłem ręce, śmiejąc się — wydarzyłem się ja, moja siostra i brat. Od zawsze dorastałem w otoczeniu przedmiotów i skrawków życia śniących. Potem już była moja ciekawość i wymykanie się na studiach do kina oraz innych miejsc typowo pozbawionych magii — lubiłem wracać do tamtych czasów, lubiłem mówić o moich bliskich, o ile nie zahaczało to o kwestię Felixa. Przy poruszaniu tematu ojca robiłem się nadmiernie drażliwy i spięty, dlatego skrupulatnie ominąłem jego kwestię, redukując do minimum. — Poza tym, muszę być na bieżąco, bo mój najmłodszy brat, Surya, jest śniącym — wyjaśniłem. Zawsze w pewnym sensie pozostawała jego kwestia i to, że naprawdę dużo chciałem dla niego uczynić, byle żyło mu się łatwiej. Może nigdy tego nie czuł i nie dawałem mu powodów, by tak myślał, lecz wiele dla mnie znaczył.
Z namysłem wsłuchałem się w kolejne jej słowa i byłem nieco zaskoczony, nawet jeśli wyraźnie wyczułem zmianę w jej zachowaniu w trakcie naszego spotkania. Była inna niż w Folkvang, bardziej stonowana i mniej zadziorna, czego początkowo mi nieco brakowało, a jednak z czasem stwierdziłem, że dzięki takiemu obrotowi zdarzeń łatwiej mi o głębszy kontakt. Zaśmiałem się, gdy opowiedziała o wątpliwościach względem mojej decyzji, w ten temat jednak się nie zagłębiałem. Po prostu – byłem słowny.
— Cóż, cieszę się, że jednak nieco przełamałaś barierę — przyznałem i zmrużyłem lekko oko, gdy wyznała, że skutecznie odseparowała Zachariasa od Zacha. Miałem ochotę to pociągnąć i postąpić jeszcze jeden krok do przodu, testując na ile prawdziwe jest jej stwierdzenie. Nie miałem nic do stracenia, a wieczór układał się naprawdę dobrze, zwłaszcza po kolejnym wyznaniu.
Przeszliśmy jeszcze kilka kroków pod zwieszającymi się baldachimami. Tymczasowo wcale na nią nie patrzyłem, układając w głowie kolejne myśli. Zahaczałem o pełne główki róż. — Może jednak i mi nieco udzieliła się niepewność? — zagadnąłem półprawdą. Chodziło bardziej o to, że wciąż starałem się wybadać sygnały, które wysyłała. Przystanąłem i rozejrzałem się dyskretnie, by oderwać się od niej i sięgnąć dłonią po jeden z kwiatów. Obróciłem go pomiędzy palcami i zbliżając się do panny Sørensen przystanąłem naprzeciwko niej na chwilę, spoglądając w błękitne oczy. Wsunąłem różę za jej ucho, odgarniając kosmyk opadający na policzek. Umocowałem we włosach czerwone płatki. Mimowolnie przesunąłem palcami po gładkiej skórze, skracając dystans i nachylając się delikatnie, by musnąć ustami zaróżowione wargi. Nienachalnie, ledwie tylko smakując bliskości, drażniąc zmysły i urywając wszystko na niesycącym preludium. Odsunąłem się wyraźnie, choć niespiesznie, igrając uśmiechem. Zdecydowanie nie była to oznaka niepewności. — Tu kończy się historia profesora Zachariasa.
Pytanie Vi odebrałem dość pozytywnie, nigdy nie kryłem się z moją rodziną, ani z tą pochodzącą ze Skandynawii, ani z tą mającą swe korzenie w indyjskiej Maharasztrze. Nieszczególny problem stanowiła również ich pozbawiona magii historia.
— Jasne — uśmiechnąłem się i kiwnąłem chętnie głową. — Moi dziadkowie i Mama pochodzli z Bombaju. Byli częścią niemagicznej społeczności. Nie wiem, czy słyszałaś o przypadkach budzenia się magii wśród takich osób. Więc, moja Mama była owym, szczególnym przypadkiem. Oczywiście spotkało się to z dość sporym ostracyzmem, nawet jeśli rodzina nie pochodziła z najniższej kasty. Odseparowali się od dziadków, dlatego ci podjęli decyzję o przeprowadzeniu się z Indii. Powiem ci szczerze, że to dość mglisty fragment mojej historii rodzinnej. Niechętnie o tym rozmawiali. Tylko domyślam się, jak wiele musieli mieć problemów z tego tytułu — zawiesiłem głos, przyglądając się jej dość uważnie. Ani babka, ani dziadek, a już szczególnie Mama nie lubiła mówić o tamtych czasach. Liczyło się to, co było tu i teraz. — W każdym razie Mama podjęła edukację już tutaj, w Midgardzie, dość szybko znalazła po studiach pracę w Stortingu, poznała ojca, no i — rozłożyłem ręce, śmiejąc się — wydarzyłem się ja, moja siostra i brat. Od zawsze dorastałem w otoczeniu przedmiotów i skrawków życia śniących. Potem już była moja ciekawość i wymykanie się na studiach do kina oraz innych miejsc typowo pozbawionych magii — lubiłem wracać do tamtych czasów, lubiłem mówić o moich bliskich, o ile nie zahaczało to o kwestię Felixa. Przy poruszaniu tematu ojca robiłem się nadmiernie drażliwy i spięty, dlatego skrupulatnie ominąłem jego kwestię, redukując do minimum. — Poza tym, muszę być na bieżąco, bo mój najmłodszy brat, Surya, jest śniącym — wyjaśniłem. Zawsze w pewnym sensie pozostawała jego kwestia i to, że naprawdę dużo chciałem dla niego uczynić, byle żyło mu się łatwiej. Może nigdy tego nie czuł i nie dawałem mu powodów, by tak myślał, lecz wiele dla mnie znaczył.
Z namysłem wsłuchałem się w kolejne jej słowa i byłem nieco zaskoczony, nawet jeśli wyraźnie wyczułem zmianę w jej zachowaniu w trakcie naszego spotkania. Była inna niż w Folkvang, bardziej stonowana i mniej zadziorna, czego początkowo mi nieco brakowało, a jednak z czasem stwierdziłem, że dzięki takiemu obrotowi zdarzeń łatwiej mi o głębszy kontakt. Zaśmiałem się, gdy opowiedziała o wątpliwościach względem mojej decyzji, w ten temat jednak się nie zagłębiałem. Po prostu – byłem słowny.
— Cóż, cieszę się, że jednak nieco przełamałaś barierę — przyznałem i zmrużyłem lekko oko, gdy wyznała, że skutecznie odseparowała Zachariasa od Zacha. Miałem ochotę to pociągnąć i postąpić jeszcze jeden krok do przodu, testując na ile prawdziwe jest jej stwierdzenie. Nie miałem nic do stracenia, a wieczór układał się naprawdę dobrze, zwłaszcza po kolejnym wyznaniu.
Przeszliśmy jeszcze kilka kroków pod zwieszającymi się baldachimami. Tymczasowo wcale na nią nie patrzyłem, układając w głowie kolejne myśli. Zahaczałem o pełne główki róż. — Może jednak i mi nieco udzieliła się niepewność? — zagadnąłem półprawdą. Chodziło bardziej o to, że wciąż starałem się wybadać sygnały, które wysyłała. Przystanąłem i rozejrzałem się dyskretnie, by oderwać się od niej i sięgnąć dłonią po jeden z kwiatów. Obróciłem go pomiędzy palcami i zbliżając się do panny Sørensen przystanąłem naprzeciwko niej na chwilę, spoglądając w błękitne oczy. Wsunąłem różę za jej ucho, odgarniając kosmyk opadający na policzek. Umocowałem we włosach czerwone płatki. Mimowolnie przesunąłem palcami po gładkiej skórze, skracając dystans i nachylając się delikatnie, by musnąć ustami zaróżowione wargi. Nienachalnie, ledwie tylko smakując bliskości, drażniąc zmysły i urywając wszystko na niesycącym preludium. Odsunąłem się wyraźnie, choć niespiesznie, igrając uśmiechem. Zdecydowanie nie była to oznaka niepewności. — Tu kończy się historia profesora Zachariasa.
Vivian Sørensen
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 26 Sie - 23:52
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie należała do typowych arystokratycznych księżniczek, których życie usłane jest różami i zachowują się jak zdalnie sterowane lalki. Miała własne zdanie, nie bała się postawić, a nawet wykazywała się odpowiednią dawką agresji, jeśli ktoś przekraczał granice, ale jednocześnie potrafiła się zachować w towarzystwie, doskonale grała panienkę z dobrego domu i w wyższych kręgach prezentowała się nienagannie. W życiu codziennym pozwalała sobie na więcej, co wiązało się z niezadowoleniem najbliższej rodziny, stąd jej chęć przeprowadzki do Midgardu - im mniej wiedzieli, tym spokojniej spali, a w konsekwencji ona również. Ciężko teraz określić kto zawinił podczas wychowania Vivian, czy był to naganny wpływ starszych braci, przy których nauczyła się walczyć o swoje, dobrze się bawić i używać ostrego języka, gdy rodzice nie słuchali? Może była to wina jej wrodzonego temperamentu? A może faktu, że jako ostatnie dziecko - córka, z jednej strony była rozpieszczana do granic możliwości, ale z drugiej niesamowicie ignorowana przez ojca, dla którego nie miała żadnej większej wartości? Być może wszystkie te czynniki odcisnęły swoje piętno i czasami faktycznie nie przypominała arystokratycznej damy, była bardziej otwarta, lubiła wyzwania i ciężko ją było przestraszyć, a przynajmniej lubiła tak o sobie myśleć. To także pomogło w zaakceptowaniu jego uczelnianego skandalu, szczególnie że jej rodzina też nie była czysta jak łza. Każdy ma swoje za uszami, pytanie tylko jak wielkie są to przewinienia i jak publicznie są rozproszone. Najmniejsza wina poddana opinii publicznej może urosnąć do kolosalnych rozmiarów, z kolei ogromna wina utrzymana w tajemnicy z czasem zmniejsza swój ciężar, w zależności od stopnia.
Uśmiechnęła się lekko, gdy okazało się, że mężczyzna nie ma nic przeciwko, by rozwinąć temat swojej rodziny. Nie obraziłaby się, jeśli by uznał, że nie chce się dzielić takimi informacjami, ale jednocześnie zrobiło jej się miło i ciepło na duszy, gdy opowiadał o swoich bliskich.
- Chyba każda rodzina ma taki okres, o którym niechętnie rozprawia - mruknęła i chyba nie trzeba się domyślać, że nawiązywała do paskudnym incydencie parania się magią zakazaną przez członków jej klanu. To temat tabu przy rodzinnych spotkaniach. I poniekąd była w stanie zrozumieć wszystkie te przeszkody, które napotkała jego rodzina. - Nietolerancja ludzka jest tak wstrętnym zjawiskiem... gdyby każdy wykazał się odrobiną zrozumienia i przestał oceniać przez pryzmat utartych schematów... nikogo by to nie zabolało, a ten świat byłby piękniejszy.
Fragment o poznaniu jego rodziców i dalszych losach wywołał u niej szerszy uśmiech. I tak, zauważyła jak niewiele wspomina o ojcu, ale nie przeszkadzało jej to, a po ostatniej rozmowie w klubie wiedziała, że jest to dla niego nieprzyjemny temat, więc nie zamierzała go wywlekać.
- Miałeś okazję pomieszkać trochę w Bombaju? Czy to miejsce nie ma dla ciebie większego znaczenia? - zapytała z zaciekawieniem, jak zapatruje się na kraj pochodzenia swojej rodziny, czy czuł się związany z kulturą, czy próbował się tam odnaleźć, czy może nie czuje żadnej więzi. Wiedziała, że dużo podróżuje, ale to osobna kwestia, bo przecież odwiedzenie tego miejsca to nie to samo.
- Naprawdę? Musiało być mu ciężko - wśród rodzeństwa tak drastyczna różnica na pewno była odczuwalna, szczególnie dla najmłodszego, który prawdopodobnie nie czuł się dość dobry, jakby mu czegoś brakowało. Mogła się tylko domyślać, ale też nie chciała przesadnie analizować, w końcu każdy człowiek jest inny i inaczej reaguje na różne sytuacje, więc możliwe też, że jego brat cieszył się, że jest śniącym, może mu to odpowiadało i niczego nie żałował.
W żadnym stopniu nie chciała go urazić ani też sprawić, by poczuł się niekomfortowo, ale czuła, że musi wyjaśnić kwestię swojego wahania, czego i tak nie rozwinęła odpowiednio, ale z drugiej strony nie czuła się zobowiązana, skoro to ich pierwsza randka, do niczego niezobowiązująca. Nadmierna wylewność byłaby podejrzana i... nachalna? Przynajmniej w jej odczuciu. Przełamanie bariery nie przyszło jej ot tak, chciała to zaznaczyć, by miał obraz procesów myślowych, które zachodziły w jej głowie.
Początkowo nie zrozumiała jego retorycznego pytania, więc spojrzała na niego uważniej, spodziewając się wyjaśnienia lub rozwinięcia tematu. Nie spuszczała z niego czujnego wzroku, gdy oderwał się na moment, by zerwać jeden z kwiatów i domyśliła się, że zechce jej go podarować albo właśnie wetknąć we włosy, dlatego przemknął przez jej twarz cień uśmiechu. Nie bała się jego bliskości ani jego dotyku, więc nie poruszyła się ani milimetr, a nawet podniosła wyzywająco podbródek, patrząc mu w oczy. Ten gest był bardzo miły, romantyczny i sprawił, że jej serce przyspieszyło rytm, ale dopiero niespodziewane zwieńczenie gestu krótkim całusem, wprawiło ją w osłupienie. Przez kilka sekund nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale zaskoczenie szybko minęło, pozostawiając niedosyt. Skoro tak chciał się bawić, to i ona potrafiła grać w tę grę. Wysunęła końcówkę języka i sugestywnie przejechała nim po górnej wardze, na której czuła delikatne mrowienie spowodowane jego drobnym pocałunkiem.
Odsunął się, więc zrobiła krok w jego stronę, wciąż patrząc mu w oczy z zadziornym uśmiechem.
- Wspaniale - skomentowała jego słowa, bo rzeczywiście ta część ich historii była daleko w przeszłości, a kolejne karty dopiero zostaną zapisane.
- Ale jeśli jeszcze raz pocałujesz mnie bez pozwolenia... ugryzę - zawadiacki uśmiech majaczył jej w kącikach ust, a obietnica była jak najbardziej prawdziwa, pytanie, czy w jakikolwiek sposób była w stanie zniechęcić mężczyznę, czy jednak wręcz przeciwnie. Zadziorne zachowanie jasno wskazywało, że w rzeczywistości nie miała nic przeciwko.
- Masz jeszcze jakieś niespodzianki przewidziane na dzisiejsze spotkanie? - zapytała z rozbawieniem w oczach, przy okazji zauważając, że podczas zrywania róży na jego policzek opadło kilka płatków śniegu. Byli na tyle blisko, że wystarczyło trochę wyciągnąć dłoń ku górze - delikatnie przesunęła kciukiem po jego poliku, strzepując biały puch, ale zamiast całkiem zabrać rękę, nie urywając kontaktu fizycznego, zsunęła ją powolnym ruchem wzdłuż jego ramienia, zatrzymując się na wysokości jego dłoni i zacisnęła na niej palce. Może nie powinna, może powinna się wstydzić, ale... walić to, będzie robiła to, na co ma ochotę i tylko jego protest mógłby tu coś zmienić, a biorąc pod uwagę jego odważne działania, raczej nie przeszkadzała mu odrobina bliskości.
Uśmiechnęła się lekko, gdy okazało się, że mężczyzna nie ma nic przeciwko, by rozwinąć temat swojej rodziny. Nie obraziłaby się, jeśli by uznał, że nie chce się dzielić takimi informacjami, ale jednocześnie zrobiło jej się miło i ciepło na duszy, gdy opowiadał o swoich bliskich.
- Chyba każda rodzina ma taki okres, o którym niechętnie rozprawia - mruknęła i chyba nie trzeba się domyślać, że nawiązywała do paskudnym incydencie parania się magią zakazaną przez członków jej klanu. To temat tabu przy rodzinnych spotkaniach. I poniekąd była w stanie zrozumieć wszystkie te przeszkody, które napotkała jego rodzina. - Nietolerancja ludzka jest tak wstrętnym zjawiskiem... gdyby każdy wykazał się odrobiną zrozumienia i przestał oceniać przez pryzmat utartych schematów... nikogo by to nie zabolało, a ten świat byłby piękniejszy.
Fragment o poznaniu jego rodziców i dalszych losach wywołał u niej szerszy uśmiech. I tak, zauważyła jak niewiele wspomina o ojcu, ale nie przeszkadzało jej to, a po ostatniej rozmowie w klubie wiedziała, że jest to dla niego nieprzyjemny temat, więc nie zamierzała go wywlekać.
- Miałeś okazję pomieszkać trochę w Bombaju? Czy to miejsce nie ma dla ciebie większego znaczenia? - zapytała z zaciekawieniem, jak zapatruje się na kraj pochodzenia swojej rodziny, czy czuł się związany z kulturą, czy próbował się tam odnaleźć, czy może nie czuje żadnej więzi. Wiedziała, że dużo podróżuje, ale to osobna kwestia, bo przecież odwiedzenie tego miejsca to nie to samo.
- Naprawdę? Musiało być mu ciężko - wśród rodzeństwa tak drastyczna różnica na pewno była odczuwalna, szczególnie dla najmłodszego, który prawdopodobnie nie czuł się dość dobry, jakby mu czegoś brakowało. Mogła się tylko domyślać, ale też nie chciała przesadnie analizować, w końcu każdy człowiek jest inny i inaczej reaguje na różne sytuacje, więc możliwe też, że jego brat cieszył się, że jest śniącym, może mu to odpowiadało i niczego nie żałował.
W żadnym stopniu nie chciała go urazić ani też sprawić, by poczuł się niekomfortowo, ale czuła, że musi wyjaśnić kwestię swojego wahania, czego i tak nie rozwinęła odpowiednio, ale z drugiej strony nie czuła się zobowiązana, skoro to ich pierwsza randka, do niczego niezobowiązująca. Nadmierna wylewność byłaby podejrzana i... nachalna? Przynajmniej w jej odczuciu. Przełamanie bariery nie przyszło jej ot tak, chciała to zaznaczyć, by miał obraz procesów myślowych, które zachodziły w jej głowie.
Początkowo nie zrozumiała jego retorycznego pytania, więc spojrzała na niego uważniej, spodziewając się wyjaśnienia lub rozwinięcia tematu. Nie spuszczała z niego czujnego wzroku, gdy oderwał się na moment, by zerwać jeden z kwiatów i domyśliła się, że zechce jej go podarować albo właśnie wetknąć we włosy, dlatego przemknął przez jej twarz cień uśmiechu. Nie bała się jego bliskości ani jego dotyku, więc nie poruszyła się ani milimetr, a nawet podniosła wyzywająco podbródek, patrząc mu w oczy. Ten gest był bardzo miły, romantyczny i sprawił, że jej serce przyspieszyło rytm, ale dopiero niespodziewane zwieńczenie gestu krótkim całusem, wprawiło ją w osłupienie. Przez kilka sekund nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale zaskoczenie szybko minęło, pozostawiając niedosyt. Skoro tak chciał się bawić, to i ona potrafiła grać w tę grę. Wysunęła końcówkę języka i sugestywnie przejechała nim po górnej wardze, na której czuła delikatne mrowienie spowodowane jego drobnym pocałunkiem.
Odsunął się, więc zrobiła krok w jego stronę, wciąż patrząc mu w oczy z zadziornym uśmiechem.
- Wspaniale - skomentowała jego słowa, bo rzeczywiście ta część ich historii była daleko w przeszłości, a kolejne karty dopiero zostaną zapisane.
- Ale jeśli jeszcze raz pocałujesz mnie bez pozwolenia... ugryzę - zawadiacki uśmiech majaczył jej w kącikach ust, a obietnica była jak najbardziej prawdziwa, pytanie, czy w jakikolwiek sposób była w stanie zniechęcić mężczyznę, czy jednak wręcz przeciwnie. Zadziorne zachowanie jasno wskazywało, że w rzeczywistości nie miała nic przeciwko.
- Masz jeszcze jakieś niespodzianki przewidziane na dzisiejsze spotkanie? - zapytała z rozbawieniem w oczach, przy okazji zauważając, że podczas zrywania róży na jego policzek opadło kilka płatków śniegu. Byli na tyle blisko, że wystarczyło trochę wyciągnąć dłoń ku górze - delikatnie przesunęła kciukiem po jego poliku, strzepując biały puch, ale zamiast całkiem zabrać rękę, nie urywając kontaktu fizycznego, zsunęła ją powolnym ruchem wzdłuż jego ramienia, zatrzymując się na wysokości jego dłoni i zacisnęła na niej palce. Może nie powinna, może powinna się wstydzić, ale... walić to, będzie robiła to, na co ma ochotę i tylko jego protest mógłby tu coś zmienić, a biorąc pod uwagę jego odważne działania, raczej nie przeszkadzała mu odrobina bliskości.
Zacharias Damgaard
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 15 Wrz - 0:31
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Zgadzałem się z nią w zupełności – nigdy nie potrafiłem przetrawić ludzkich uprzedzeń i bolały mnie one jak mało co na tym świecie. Zwłaszcza, że gdy patrzyłem w historię własnej rodziny widziałem wiele niesprawiedliwości wynikających z niezrozumienia społeczeństwa. Na szczęście przodkowie byli bardzo wytrzymali i nauczyli się z tym żyć, co wpojono również mi. Zwykle wydawało się, że nie robię sobie wiele z utyskiwań i nieprzychylnych spojrzeń, a jednak gorąco pragnąłem zmienić szkodliwe przyzwyczajenia zakorzenione nie tylko wśród galdrów. Człowiek był bardzo często okropnie paskudną i wyrachowaną istotą. Z naturą chyba nie można walczyć, choć samo staranie powinno być podejmowane. Nawet jeśli to jedynie walka z wiatrakami. Cieszyło mnie, że w Vivian znajduję zrozumienie, również ono popchnęło mnie do kolejnego spotkania, z czego zdałem sobie sprawę dopiero teraz. Swoboda, którą czułem w relacji z nią napawała mnie utraconą nadzieją i sprawiała, że choć na chwilę wydawało mi się, że jestem potrzebnym elementem, że nie patrzy na mnie jak na kogoś, kogo należy się pozbyć z towarzystwa. Miła odmiana po tak burzliwych miesiącach i rozczarowaniach, których doświadczałem. Rzadko kierowałem się podobnym kryterium, gdy przychodziło mi do spotkań z kobietami, spychałem te rzeczy na dalszy plan, bo też nie potrzebowałem tak łapczywie odrobiny bezpieczeństwa w relacji. Nie potrafię pojąć, jak bardzo niektóre wydarzenia potrafiły wpływać na człowieka. Nie byłem jednak w stanie stwierdzić, jak długo potrwa taki stan rzeczy.
Byłem wdzięczny za jej słowa, nawet jeśli nie okazałem tego wyraźnie. Miałem tylko nadzieję, że domyśla się, jak bardzo trafiały do mnie stwierdzenia, które wypowiadała. Już w klubie nawiązaliśmy podobne porozumienie, które teraz jedynie się umocniło. Pochyliłem się lekko i kiwnąłem głową – z całą pewnością taki świat byłby o niebo lepszym miejscem, piękniejszym, jak to ujęła. Kolejne pytanie drążyło nieco głębiej temat, który nie był dla mnie łatwy. Mój pobyt w Bombaju okazał się rozczarowaniem i przepełniał go ból, który zadała mi śmierć Mamy. Bardzo rzadko rozmawiałem o tym z ludźmi, nawet z najbliższymi. Mieli mi za złe, że wtedy zniknąłem z ich życia na wiele miesięcy, samolubnie jednak muszę stwierdzić, że bardzo tego potrzebowałem, że inaczej nie odrodziłbym się po stracie osoby, którą kochałem całym sercem. Myślę, że do tej pory jednak tego nie zrozumieli, że wciąż dopatrują się we mnie złej woli, bo oczekiwali, że zajmę się porządkowaniem spraw, gdy ojciec nie potrafił ogarnąć swojej roli jak należy. Nie byłem jednak Felixem, nie w tym przypadku. Całą złość, zarówno Chaaya jak i Surya, powinni przelać na niego. Wolę myśleć o sobie jako o tym, który nie ponosił wtedy winy.
— Spędziłem tam kilka miesięcy. Wiesz… oczekiwałem czegoś innego. Myślałem, że będzie mój, że tam znajdę swoje korzenie i stwierdzę, że należę do tej ziemi, ale… — zawiesiłem na chwilę głos, przełykając ślinę z wyraźnym trudem — znalazłem dziwną pustkę — tak, dokładnie to czułem – echo niosące się po okolicy, same obce twarze, chłód bijący z uliczek, choć było wilgotno i duszno. Nie było Rashmi; wraz z jej odejściem, cokolwiek mogło mnie łączyć z Indiami umarło wraz z nią. Spojrzałem na Vivian, poczułem, że wchodzę w niebezpieczny ton, że jeszcze chwila i całość mogłaby się posypać wraz z moim opanowaniem, dlatego podjąłem decyzję o odwrocie. — Nigdy nie wyprę się swoich przodków i tego kraju, lecz to tu, w Skandynawii wychowywałem się i właściwie, to zawsze Odense będzie moim prawdziwym domem — skwitowałem i uśmiechnąłem się. — Ale nie żałuję wyprawy, mogłem spojrzeć na kulturę swoich przodków z bardzo bliska. — Jednak w pewnym stopniu to doświadczenie mnie zahartowało.
Dalsze dywagacje na temat mojego brata nieco mnie rozbawiły, owszem, Surya miał ciężko, lecz jego charakter zdawał się być nieugiętym i mając akceptację rodziny radził sobie bardzo dobrze.
— Jest wytrzymalszy, niż mogłabyś się spodziewać — wyznałem. — Jasne, nie miał tak łatwo jak magiczni, jednak bardzo nie lubi, gdy ktoś się nad nim użala — dodałem jeszcze. To nie tak, że bagatelizowałem sprawę, zwyczajnie chciałem skupić się bardziej na naszym spotkaniu, choć Surya zapewne miałby ogromną satysfakcję, że dziewczyna, z którą się umówiłem pochłonięta była jego losem i zajął jej myśli nawet na drobny moment. Złośliwość młodszego brata.
Niektórzy twierdzili, że jestem bardzo niecierpliwy, z czym nie ma sensu się spierać. Niecierpliwy, zwłaszcza, gdy nieuważnie podrażnię własne zmysły. Przyjemność wypływająca z pocałunku wywołała wyraźny niedosyt, który udzielił się nie tylko mi – dokładnie ją obserwowałem. Wpierw dezorientację, następnie wypełzającą odwagę, której początkowo wcale się nie spodziewałem. Deklaracja wywołała rozbawienie i chęć sprawdzenia, na ile panna Sørensen była gotowa na spełnienie groźby. Delikatne mrowienie przeszło przez moją twarz, gdy przesunęła po niej palcami, znacząc ścieżkę po samą dłoń, na której zakotwiczyła pokryte styczniowym chłodem palce. Krwisty pąk tkwił za jej uchem, pachniała słodko, choć powoli nie potrafiłem oddzielić od siebie poszczególnych woni.
— To zależy — stwierdziłem krótko — czy jednak wyjdę cało z tej sytuacji — dodałem, uśmiechając się i zdradzając, że jednak zaryzykuję pomimo wcześniejszych ostrzeżeń. Już dawno nie było pomiędzy nami zbyt wiele przestrzeni, o co sama zadbała, chwytając mnie za rękę. Słodkie, miękkie wargi przypominające płatki Rosenkrantzowych róż objąłem w pocałunku, któremu pozwoliłem rozwinąć się bardziej, niż za pierwszym razem, wciąż mając w głowie, że na języku zacisnąć może się imadło śnieżnobiałych zębów, co tylko zachęcało do testowania granic. Ciepło bijące od jej ciała przywłaszczyłem ramieniem, chwytając ją łagodnie w talii, wciąż smakując resztę karmelowej nuty będącej wspomnieniem wspólnego seansu.
Byłem wdzięczny za jej słowa, nawet jeśli nie okazałem tego wyraźnie. Miałem tylko nadzieję, że domyśla się, jak bardzo trafiały do mnie stwierdzenia, które wypowiadała. Już w klubie nawiązaliśmy podobne porozumienie, które teraz jedynie się umocniło. Pochyliłem się lekko i kiwnąłem głową – z całą pewnością taki świat byłby o niebo lepszym miejscem, piękniejszym, jak to ujęła. Kolejne pytanie drążyło nieco głębiej temat, który nie był dla mnie łatwy. Mój pobyt w Bombaju okazał się rozczarowaniem i przepełniał go ból, który zadała mi śmierć Mamy. Bardzo rzadko rozmawiałem o tym z ludźmi, nawet z najbliższymi. Mieli mi za złe, że wtedy zniknąłem z ich życia na wiele miesięcy, samolubnie jednak muszę stwierdzić, że bardzo tego potrzebowałem, że inaczej nie odrodziłbym się po stracie osoby, którą kochałem całym sercem. Myślę, że do tej pory jednak tego nie zrozumieli, że wciąż dopatrują się we mnie złej woli, bo oczekiwali, że zajmę się porządkowaniem spraw, gdy ojciec nie potrafił ogarnąć swojej roli jak należy. Nie byłem jednak Felixem, nie w tym przypadku. Całą złość, zarówno Chaaya jak i Surya, powinni przelać na niego. Wolę myśleć o sobie jako o tym, który nie ponosił wtedy winy.
— Spędziłem tam kilka miesięcy. Wiesz… oczekiwałem czegoś innego. Myślałem, że będzie mój, że tam znajdę swoje korzenie i stwierdzę, że należę do tej ziemi, ale… — zawiesiłem na chwilę głos, przełykając ślinę z wyraźnym trudem — znalazłem dziwną pustkę — tak, dokładnie to czułem – echo niosące się po okolicy, same obce twarze, chłód bijący z uliczek, choć było wilgotno i duszno. Nie było Rashmi; wraz z jej odejściem, cokolwiek mogło mnie łączyć z Indiami umarło wraz z nią. Spojrzałem na Vivian, poczułem, że wchodzę w niebezpieczny ton, że jeszcze chwila i całość mogłaby się posypać wraz z moim opanowaniem, dlatego podjąłem decyzję o odwrocie. — Nigdy nie wyprę się swoich przodków i tego kraju, lecz to tu, w Skandynawii wychowywałem się i właściwie, to zawsze Odense będzie moim prawdziwym domem — skwitowałem i uśmiechnąłem się. — Ale nie żałuję wyprawy, mogłem spojrzeć na kulturę swoich przodków z bardzo bliska. — Jednak w pewnym stopniu to doświadczenie mnie zahartowało.
Dalsze dywagacje na temat mojego brata nieco mnie rozbawiły, owszem, Surya miał ciężko, lecz jego charakter zdawał się być nieugiętym i mając akceptację rodziny radził sobie bardzo dobrze.
— Jest wytrzymalszy, niż mogłabyś się spodziewać — wyznałem. — Jasne, nie miał tak łatwo jak magiczni, jednak bardzo nie lubi, gdy ktoś się nad nim użala — dodałem jeszcze. To nie tak, że bagatelizowałem sprawę, zwyczajnie chciałem skupić się bardziej na naszym spotkaniu, choć Surya zapewne miałby ogromną satysfakcję, że dziewczyna, z którą się umówiłem pochłonięta była jego losem i zajął jej myśli nawet na drobny moment. Złośliwość młodszego brata.
Niektórzy twierdzili, że jestem bardzo niecierpliwy, z czym nie ma sensu się spierać. Niecierpliwy, zwłaszcza, gdy nieuważnie podrażnię własne zmysły. Przyjemność wypływająca z pocałunku wywołała wyraźny niedosyt, który udzielił się nie tylko mi – dokładnie ją obserwowałem. Wpierw dezorientację, następnie wypełzającą odwagę, której początkowo wcale się nie spodziewałem. Deklaracja wywołała rozbawienie i chęć sprawdzenia, na ile panna Sørensen była gotowa na spełnienie groźby. Delikatne mrowienie przeszło przez moją twarz, gdy przesunęła po niej palcami, znacząc ścieżkę po samą dłoń, na której zakotwiczyła pokryte styczniowym chłodem palce. Krwisty pąk tkwił za jej uchem, pachniała słodko, choć powoli nie potrafiłem oddzielić od siebie poszczególnych woni.
— To zależy — stwierdziłem krótko — czy jednak wyjdę cało z tej sytuacji — dodałem, uśmiechając się i zdradzając, że jednak zaryzykuję pomimo wcześniejszych ostrzeżeń. Już dawno nie było pomiędzy nami zbyt wiele przestrzeni, o co sama zadbała, chwytając mnie za rękę. Słodkie, miękkie wargi przypominające płatki Rosenkrantzowych róż objąłem w pocałunku, któremu pozwoliłem rozwinąć się bardziej, niż za pierwszym razem, wciąż mając w głowie, że na języku zacisnąć może się imadło śnieżnobiałych zębów, co tylko zachęcało do testowania granic. Ciepło bijące od jej ciała przywłaszczyłem ramieniem, chwytając ją łagodnie w talii, wciąż smakując resztę karmelowej nuty będącej wspomnieniem wspólnego seansu.
Vivian Sørensen
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Sro 21 Wrz - 22:47
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie miała pewności, ale im dłużej analizowała, co tak naprawdę skłoniło ją do kolejnego spotkania, to w dużej mierze składał się na to jego charakter, podobne doświadczenia, a przede wszystkim to, jak swobodnie i lekko się przy nim czuła. Z jednej strony mogła być w pełni sobą, nie udawać arystokratycznej księżniczki, która nie może mieć własnego zdania, ale z drugiej strony wyzwalał w niej dużą dawkę spokoju, kojącego jej zszargane nerwy. Dzięki ich rozmowom — czy to na poważne, czy na błahe tematy — mogła zapomnieć o reszcie świata i skupić się na nim, może też w jakiejś części na sobie. Wzajemne zrozumienie przychodziło naturalnie, a nawet najmniejszy gest pozbawiony był wymuszonej gwałtowności. Różnica wieku nie stanowiła przepaści, a jednak potencjalnie mogłaby utrudniać komunikację, bo przecież każde z nich znajduje się na innym etapie życia, a mimo to dogadują się znakomicie i zawsze znajdą temat do rozmowy; może z czasem to się zmieni, może w pewnym momencie słowa się wyczerpią, pozostawiając niezręczną ciszę. Może to tylko pojedyncze chwile ich życia, ale tym bardziej należy je wykorzystać w pełni.
Wyczuła subtelną zmianę w jego zachowaniu, gdy wspomniała o Bombaju i miała wrażenie, że pominął jakąś istotną kwestię, ale nie zamierzała ciągnąć go za język i uparcie zaspokajać swoją ciekawość kosztem jego dobrego samopoczucia. Miała wrażenie, że balansują na cienkiej granicy, a poruszenie jednej niewłaściwej struny może wywołać nieprzyjemne konsekwencje.
- Czasami tak jest, że jak się na coś mocno nastawiamy... albo mamy o czymś określone wyobrażenie, to potem przychodzi zawód. Może twoje oczekiwania były zbyt duże, dlatego rzeczywistość nie była w stanie cię zadowolić? - zastanawiała się głośno, próbując odrobinę wejść w jego buty, ale też nie potępiała go za takie nastawienie, było całkowicie naturalne w takiej sytuacji. Nie znała też dokładnych okoliczności, więc strzelała w ciemno z nadzieją, że przy okazji go nie urazi. - Nie ma tego złego, teraz przynajmniej wiesz, gdzie jest twój prawdziwy dom.
Posłała mu delikatny uśmiech, bo ostatecznie najważniejsze, że nie żałował swoich decyzji i mógł z nimi przejść do porządku dziennego, bez zbędnych żalów, że czegoś nie spróbował.
O jego siostrę nie dopytywała, bo wiedziała tyle, że prowadzi salon jubilerski, więc jest jej konkurencją na rynku i zgarnia klientów, którzy jeszcze chowają uraz do Sørensenów. Za to o bracie nigdy nie słyszała i zaciekawił ją swoją niemagicznością, ale nawet bardziej twardym charakterem.
- To chyba u was rodzinne? - Zach również wydawał się osobą wytrzymałą, która nie znosi użalania się nad swoim losem, musiała to docenić.
Docenić należało także jego zdecydowanie, a przynajmniej w oczach Vivian to ewidentny atut, że potrafił odpowiednio odczytać wysyłane przez nią znaki, nawet jeśli niekoniecznie pokrywały się ze słowami. Gdyby faktycznie była niezadowolona z konkretnego działania, od razu by to zakomunikowała, jasno i dobitnie. Drobny całus zaostrzył apetyt na więcej i choć poniekąd przeczyła temu słowami, tak jej gesty i fakt, że nadal stała blisko mężczyzny wyraźnie pokazywał, jakie jest jej stanowisko. A czy miała czas się nad tym zastanowić? Oczywiście, że nie. Działała całkowicie instynktownie, odrzucając zdrowy rozsądek i ewentualne 'ale'.
Przygotowana na kolejny atak, byłaby wręcz zawiedziona, gdyby sobie odpuścił po jej prowokacji. Przymknęła powieki i pozwoliła, by otoczyła ich bańka romantyczności, przyjemnie otulająca ciepłym kocykiem przyjemności. Pocałunek nie przypominał już niewinnego muśnięcia warg, rozwinął się w taniec zmysłów, a może nawet walkę o dominację? Wolną rękę zarzuciła na jego szyję i na moment zatraciła się w szalonym pędzie złączonych ust, a dopiero gdy pocałunek zbliżał się ku końcowi, zdecydowała się spełnić groźbę. Ułożyła odpowiednio głowę, by pod dobrym kątem zacisnąć zęby na jego dolnej wardze — kieł jako najdłuższy ząb zdołał przebić skórę, pozostawiając na niej kilka kropel krwi.
- Ostrzegałam - wymruczała z rozbawieniem, obserwując jego reakcję, jakby był to jakiś osobliwy test. Ostatecznie żadna krzywda mu się nie stała, a delikatne skaleczenie szybko się zagoi, więc nawet nie miała wyrzutów sumienia; była całkiem zadowolona ze swojej przebiegłości, pytanie, czy mężczyzna będzie miał podobne zdanie, czy może raczej uzna ją za wariatkę i wróci do domu?
Wyczuła subtelną zmianę w jego zachowaniu, gdy wspomniała o Bombaju i miała wrażenie, że pominął jakąś istotną kwestię, ale nie zamierzała ciągnąć go za język i uparcie zaspokajać swoją ciekawość kosztem jego dobrego samopoczucia. Miała wrażenie, że balansują na cienkiej granicy, a poruszenie jednej niewłaściwej struny może wywołać nieprzyjemne konsekwencje.
- Czasami tak jest, że jak się na coś mocno nastawiamy... albo mamy o czymś określone wyobrażenie, to potem przychodzi zawód. Może twoje oczekiwania były zbyt duże, dlatego rzeczywistość nie była w stanie cię zadowolić? - zastanawiała się głośno, próbując odrobinę wejść w jego buty, ale też nie potępiała go za takie nastawienie, było całkowicie naturalne w takiej sytuacji. Nie znała też dokładnych okoliczności, więc strzelała w ciemno z nadzieją, że przy okazji go nie urazi. - Nie ma tego złego, teraz przynajmniej wiesz, gdzie jest twój prawdziwy dom.
Posłała mu delikatny uśmiech, bo ostatecznie najważniejsze, że nie żałował swoich decyzji i mógł z nimi przejść do porządku dziennego, bez zbędnych żalów, że czegoś nie spróbował.
O jego siostrę nie dopytywała, bo wiedziała tyle, że prowadzi salon jubilerski, więc jest jej konkurencją na rynku i zgarnia klientów, którzy jeszcze chowają uraz do Sørensenów. Za to o bracie nigdy nie słyszała i zaciekawił ją swoją niemagicznością, ale nawet bardziej twardym charakterem.
- To chyba u was rodzinne? - Zach również wydawał się osobą wytrzymałą, która nie znosi użalania się nad swoim losem, musiała to docenić.
Docenić należało także jego zdecydowanie, a przynajmniej w oczach Vivian to ewidentny atut, że potrafił odpowiednio odczytać wysyłane przez nią znaki, nawet jeśli niekoniecznie pokrywały się ze słowami. Gdyby faktycznie była niezadowolona z konkretnego działania, od razu by to zakomunikowała, jasno i dobitnie. Drobny całus zaostrzył apetyt na więcej i choć poniekąd przeczyła temu słowami, tak jej gesty i fakt, że nadal stała blisko mężczyzny wyraźnie pokazywał, jakie jest jej stanowisko. A czy miała czas się nad tym zastanowić? Oczywiście, że nie. Działała całkowicie instynktownie, odrzucając zdrowy rozsądek i ewentualne 'ale'.
Przygotowana na kolejny atak, byłaby wręcz zawiedziona, gdyby sobie odpuścił po jej prowokacji. Przymknęła powieki i pozwoliła, by otoczyła ich bańka romantyczności, przyjemnie otulająca ciepłym kocykiem przyjemności. Pocałunek nie przypominał już niewinnego muśnięcia warg, rozwinął się w taniec zmysłów, a może nawet walkę o dominację? Wolną rękę zarzuciła na jego szyję i na moment zatraciła się w szalonym pędzie złączonych ust, a dopiero gdy pocałunek zbliżał się ku końcowi, zdecydowała się spełnić groźbę. Ułożyła odpowiednio głowę, by pod dobrym kątem zacisnąć zęby na jego dolnej wardze — kieł jako najdłuższy ząb zdołał przebić skórę, pozostawiając na niej kilka kropel krwi.
- Ostrzegałam - wymruczała z rozbawieniem, obserwując jego reakcję, jakby był to jakiś osobliwy test. Ostatecznie żadna krzywda mu się nie stała, a delikatne skaleczenie szybko się zagoi, więc nawet nie miała wyrzutów sumienia; była całkiem zadowolona ze swojej przebiegłości, pytanie, czy mężczyzna będzie miał podobne zdanie, czy może raczej uzna ją za wariatkę i wróci do domu?
Zacharias Damgaard
Re: 06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 22 Wrz - 22:29
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Nie rozminęła się wiele z prawdą – dość trafnie potrafiła określić to, co mną kierowało i powód rozczarowania. Zacząłem zastanawiać się, ile jeszcze będzie w stanie wyczytać. Tym bardziej spiąłem się w sobie, w obawie, że dostrzeże zbyt wiele. Nigdy nie przepadałem nad zbytnim uzewnętrznianiem się, błądząc gdzieś w półprawdach, jakbym bał się, że druga osoba wychwyci coś, co jest moją słabością, że podda to ocenie, ostatecznie niezadowalającej i niszczącej dalsze relacje. W rzeczywistości był to jednak główny problem i powód, dla którego moje kontakty z osobami spoza rodziny, a zwłaszcza z kobietami, zdawały się okropnie krótkie i powierzchowne. Nie wiem, kiedy nauczyłem się tak działać, sądzę, że byłem taki od zawsze. Prędzej czy później uciekałem, nawet jeśli do głowy strzelał mi pomysł, żeby spróbować zrobić coś inaczej. I tym razem próbowałem działać mniej specyficznie, bo przykuła moją uwagę dość mocno i naprawdę szczerze wierzyłem w to, że nie powinienem się spieszyć. Że powinienem zainwestować więcej czasu, niekoniecznie odkrywając na samym początku wszystkie karty. To chyba dlatego, że mnie zaskoczyła – owszem, znałem ją jako studentkę, lecz nigdy rozmowy nie wychodziły właśnie poza tematy uczelniane, związane z uczonym przeze mnie przedmiotem, lub poza sprawy tyczące się wykładowców. Podobieństwa, które odkrywaliśmy na płaszczyźnie osobistej były zaś… intrygujące. Nigdy nie myślałem, że coś podobnego mnie spotka. Zwykle wybierałem dość przypadkowo, całkiem nierozważnie, fatalnie wręcz, tym razem towarzyszyło mi coś innego, choć… choć nie potrafiłem określić, czy za rogiem znów nie wyskoczy na mnie tragizm sytuacji. Nie oczekiwałem właściwie zbyt wiele, bo lepiej być zaskoczonym w pozytywny sposób, niż rozczarować się zupełnie. To chyba dlatego teraz było mi tak dobrze i całkiem swobodnie.
Zgodziłem się z jej tezą. Tak, oczekiwałem, że Bombaj przyniesie mi przełom, że zmieni coś w życiu, że uśmierzy ból po stracie Mamy, a tymczasem dał jedynie pustkę i rozrywającą serce falę rozpaczy. gdybym o tym wiedział, zapewne nigdy nie wyruszyłbym w samotną podróż, choć przecież była to swoista ofiara, jaką musiałem oddać mojej Flygii w zamian za dar przemiany w zwierzę. Czy jednak było warto? Chyba już tak mieliśmy, że potrafiliśmy naprawdę wiele poświęcić, by osiągnąć swój cel. Jakkolwiek można było uważać Damgaardów za tchórzy i krętaczy, to resztkami honoru broniliśmy rzeczy dla nas ważnych. Nigdy nie pomstowaliśmy na swoją dolę, choć często świat był bardzo surowy i niesprawiedliwy. Znów trafnie oceniła sytuację. Zaśmiałem się głośno. Cieszyłem się, że tamtego wieczoru ją spotkałem i że dzisiaj ponownie miałem okazję z nią rozmawiać. Los potrafił być naprawdę przewrotny. Nigdy nie spodziewałem się czegoś podobnego.
Wytrwali i czasami zupełnie nieodpowiedzialni – dodałbym jeszcze to drugie, zwłaszcza patrząc na moje zachowanie. Nietaktowni, bezczelni i bezpośredni. Dodam jeszcze kilka rzeczy, które otrzymałem w spadku po przodkach. Myślę, że również z tego zdawała sobie sprawę, choć nie mówiła głośno. Przy bliższym poznaniu potrafiliśmy jednak wiele zyskać. Może niekoniecznie postępując tak, jak ja, ale… lubiłem ryzykować. Tym bardziej, że wcale nie wydawała się być wyjątkowo urażoną moim zachowaniem. Mógłbym stwierdzić, że w pewien sposób podobało się jej to, co wydarzyło się przed chwilą, dlatego uczyniłem kolejny krok. Gdyby zdecydowanie wyraziła dezaprobatę, nie siliłbym się na nic więcej. Należało rozróżnić brak przyzwolenia od tworzącego się wokół dwójki ludzi napięcia ciągnącego ich do siebie. Nie lubię mówić, że jestem mistrzem podobnej gry. Nie zawsze odnosiłem przecież sukcesy na tym polu, jednak przez wiele lat nauczyłem się trochę o relacjach międzyludzkich. Dlatego radośnie przełamałem granicę i nawet pod widmem bycia okaleczonym, podjąłem ryzyko, tym bardziej, że oprócz tego, że kliknęło pomiędzy nami tak po ludzku, na podstawie kilku rozmów, czułem również pociąg czysto fizyczny. Chyba lepiej nie można było trafić. Kiedy poczułem palce na karku, przyjemny dreszcz przeszył wierzchnie warstwy skóry, znacząc ją ciepłymi plamami kobiecej obecności. Przez słodycz karmelu przebijały się akcenty kryształów soli, obecnych gdzieś na dalszym planie doznania przeciągającego się przez kolejne sekundy. Powoli zaczynałem tracić czujność, zwłaszcza, że nie była jedynie statycznym odbiorcą pieszczoty. Pod lekko przymrużonymi oczami migotała mi purpura płatków róży i złoto jej włosów. Dłoń spoczywającą na smukłej talii przesunąłem jeszcze odrobinę, zaciskając palce na fałdkach płaszcza i dopiero wtedy, wzdrygnąłem się rażony niespodziewaną kumulacją bólu, gdy wargę przecięło zdecydowane ukąszenie. Metaliczny posmak bardzo szybko rozpuszczony śliną dotarł do kubeczków smakowych, zmywając słodycz pocałunku, choć wcale nie zelżyłem uścisku, nawet jeśli faktycznie mnie zaskoczyła, choć wcale nie zniechęciła. Odsunąłem jednak twarz, spojrzałem na nią, wykrzywiając kąciki ust w nieoczekiwanym grymasie zadowolenia. Przysunąłem prawą dłoń do uszkodzonej wargi i starłem opuszkiem krople krwi, przesuwając językiem po cierpkości posoki.
— Chyba byłbym jednak rozczarowany, gdybyś nie spełniła groźby — biała mgiełka wzniecona głosem, nagle dziwnie chropowatym, zawisła pomiędzy nami. Odgarnąłem niesforny blond kosmyk za jej ucho. — Lubię cię taką — stwierdziłem i palcami musnąłem dolną wargę Vi. Bywały momenty, gdy zdawała się być zmieszana czy niepewna, a jednak była w niej przecież iskra, którą dzieliliśmy wraz ze schedą kociej flygii. — Ostatecznie, nie zabiłaś mnie, więc biorę to za dobrą monetę — dodałem jeszcze, przypatrując się jej uważnie. Z tej odległości dokładnie widziałem subtelne piegi, którymi usiana była jej twarz oraz różnorodność odcieni błękitu w jej tęczówkach. — Jeśli chcesz, mogę zabrać cię na grzane wino, chyba, że jednak masz mnie już dość. — Nie miałem nic przeciwko przeciągnięciu tego wieczoru jeszcze, nie czułem potrzeby szybkiego powrotu do siebie. Propozycję złożyłem bez wyraźnego ruchu, bo niechętnie przychodziła mi myśl o opuszczeniu ciepłych objęć, tym bardziej, że gdzieś w powietrzu wciąż wyczuwałem swoiste napięcie. Nie zamierzałem jednak nic przyspieszać i przesadzać. Chciałem, żeby czuła się swobodnie.
Zgodziłem się z jej tezą. Tak, oczekiwałem, że Bombaj przyniesie mi przełom, że zmieni coś w życiu, że uśmierzy ból po stracie Mamy, a tymczasem dał jedynie pustkę i rozrywającą serce falę rozpaczy. gdybym o tym wiedział, zapewne nigdy nie wyruszyłbym w samotną podróż, choć przecież była to swoista ofiara, jaką musiałem oddać mojej Flygii w zamian za dar przemiany w zwierzę. Czy jednak było warto? Chyba już tak mieliśmy, że potrafiliśmy naprawdę wiele poświęcić, by osiągnąć swój cel. Jakkolwiek można było uważać Damgaardów za tchórzy i krętaczy, to resztkami honoru broniliśmy rzeczy dla nas ważnych. Nigdy nie pomstowaliśmy na swoją dolę, choć często świat był bardzo surowy i niesprawiedliwy. Znów trafnie oceniła sytuację. Zaśmiałem się głośno. Cieszyłem się, że tamtego wieczoru ją spotkałem i że dzisiaj ponownie miałem okazję z nią rozmawiać. Los potrafił być naprawdę przewrotny. Nigdy nie spodziewałem się czegoś podobnego.
Wytrwali i czasami zupełnie nieodpowiedzialni – dodałbym jeszcze to drugie, zwłaszcza patrząc na moje zachowanie. Nietaktowni, bezczelni i bezpośredni. Dodam jeszcze kilka rzeczy, które otrzymałem w spadku po przodkach. Myślę, że również z tego zdawała sobie sprawę, choć nie mówiła głośno. Przy bliższym poznaniu potrafiliśmy jednak wiele zyskać. Może niekoniecznie postępując tak, jak ja, ale… lubiłem ryzykować. Tym bardziej, że wcale nie wydawała się być wyjątkowo urażoną moim zachowaniem. Mógłbym stwierdzić, że w pewien sposób podobało się jej to, co wydarzyło się przed chwilą, dlatego uczyniłem kolejny krok. Gdyby zdecydowanie wyraziła dezaprobatę, nie siliłbym się na nic więcej. Należało rozróżnić brak przyzwolenia od tworzącego się wokół dwójki ludzi napięcia ciągnącego ich do siebie. Nie lubię mówić, że jestem mistrzem podobnej gry. Nie zawsze odnosiłem przecież sukcesy na tym polu, jednak przez wiele lat nauczyłem się trochę o relacjach międzyludzkich. Dlatego radośnie przełamałem granicę i nawet pod widmem bycia okaleczonym, podjąłem ryzyko, tym bardziej, że oprócz tego, że kliknęło pomiędzy nami tak po ludzku, na podstawie kilku rozmów, czułem również pociąg czysto fizyczny. Chyba lepiej nie można było trafić. Kiedy poczułem palce na karku, przyjemny dreszcz przeszył wierzchnie warstwy skóry, znacząc ją ciepłymi plamami kobiecej obecności. Przez słodycz karmelu przebijały się akcenty kryształów soli, obecnych gdzieś na dalszym planie doznania przeciągającego się przez kolejne sekundy. Powoli zaczynałem tracić czujność, zwłaszcza, że nie była jedynie statycznym odbiorcą pieszczoty. Pod lekko przymrużonymi oczami migotała mi purpura płatków róży i złoto jej włosów. Dłoń spoczywającą na smukłej talii przesunąłem jeszcze odrobinę, zaciskając palce na fałdkach płaszcza i dopiero wtedy, wzdrygnąłem się rażony niespodziewaną kumulacją bólu, gdy wargę przecięło zdecydowane ukąszenie. Metaliczny posmak bardzo szybko rozpuszczony śliną dotarł do kubeczków smakowych, zmywając słodycz pocałunku, choć wcale nie zelżyłem uścisku, nawet jeśli faktycznie mnie zaskoczyła, choć wcale nie zniechęciła. Odsunąłem jednak twarz, spojrzałem na nią, wykrzywiając kąciki ust w nieoczekiwanym grymasie zadowolenia. Przysunąłem prawą dłoń do uszkodzonej wargi i starłem opuszkiem krople krwi, przesuwając językiem po cierpkości posoki.
— Chyba byłbym jednak rozczarowany, gdybyś nie spełniła groźby — biała mgiełka wzniecona głosem, nagle dziwnie chropowatym, zawisła pomiędzy nami. Odgarnąłem niesforny blond kosmyk za jej ucho. — Lubię cię taką — stwierdziłem i palcami musnąłem dolną wargę Vi. Bywały momenty, gdy zdawała się być zmieszana czy niepewna, a jednak była w niej przecież iskra, którą dzieliliśmy wraz ze schedą kociej flygii. — Ostatecznie, nie zabiłaś mnie, więc biorę to za dobrą monetę — dodałem jeszcze, przypatrując się jej uważnie. Z tej odległości dokładnie widziałem subtelne piegi, którymi usiana była jej twarz oraz różnorodność odcieni błękitu w jej tęczówkach. — Jeśli chcesz, mogę zabrać cię na grzane wino, chyba, że jednak masz mnie już dość. — Nie miałem nic przeciwko przeciągnięciu tego wieczoru jeszcze, nie czułem potrzeby szybkiego powrotu do siebie. Propozycję złożyłem bez wyraźnego ruchu, bo niechętnie przychodziła mi myśl o opuszczeniu ciepłych objęć, tym bardziej, że gdzieś w powietrzu wciąż wyczuwałem swoiste napięcie. Nie zamierzałem jednak nic przyspieszać i przesadzać. Chciałem, żeby czuła się swobodnie.
Vivian Sørensen
06.01.2001 – Aleja Róż – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 23 Wrz - 21:31
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie dopuszczała do siebie myśli, skupiała się na aktualnej chwili. Wiedziała, że jeśli tylko na ułamek sekundy zboczy z ustalonego toru, jej garda posypie się jak domek z kart, a wtedy mężczyzna zauważy, że coś ją gryzie. Skutecznie zagłuszała sumienie i wątpliwości, które słusznie zresztą podpowiadało, że ta randka zapędziła ją w kozi róg własnych uczuć, których przecież już wcześniej nie rozumiała, których się bała. Po ostatnich wydarzeniach, po dzisiejszym spotkaniu będzie jej jeszcze ciężej uporządkować myśli i wpaść na odpowiednie wnioski.
Cały czas powtarzała sobie, żeby żyć chwilą i nie przejmować się konsekwencjami, bo w końcu niczego złego nie robiła. Nikomu nic nie obiecywała, nie ustalała z nikim wyłączności i to normalne, że eksplorowała różne opcje, które potencjalnie mogły dać jej szczęście. Zresztą nie miała pewności, czy mężczyźni nie robią tego samego, ale nawet nie próbowała się domyślać, nie miało to większego znaczenia, dopóki sama nie wiedziała, czego chce. Była tu z własnej, nieprzymuszonej woli, przy Zachu czuła się po prostu dobrze, czuła dozę zrozumienia i cierpliwości, ale też ekscytacji i podniecenia. Druga strona medalu, a właściwie inne spotkanie, z innym mężczyzną również budziły tuzin przeróżnych emocji, a ostatecznie sama nie wiedziała, czego od nich oczekuje, a co sama jest w stanie dać.
Prawidłowo diagnozowała jego odczucia, potrafiła postawić się na jego miejscu i wyciągnąć odpowiednie wnioski, choć w żadnym stopniu mu to nie pomagało, to czuła jakby w jakimś stopniu ich to zbliżało. Może tylko z jej strony, choć z jego reakcji i słów wynikało, że mają podobne wrażenia. Było to o tyle problematyczne, że im bardziej się do niego zbliżała, tym więcej chciała, a to z kolei może kolidować z resztą jej uczuć, a powstały mętlik nie będzie łatwym orzechem do zgryzienia. Oczywiście mogła temu zapobiec, zatrzymać w dowolnym momencie, ale tego nie zrobiła. Nie potrafiła; można to nazwać czystym egoizmem, można doszukiwać się jakichś głębszych znaczeń, ale prawda jest taka, że to ona jest odpowiedzialna za cały bałagan we własnej głowie. Nie, żeby kogokolwiek obwiniała, po prostu bała się dalszych kroków, bała się nieprzyjemnych konsekwencji, które w końcu nadejdą, jeśli będzie podążała tą ścieżką.
Nadal czuła się lekko oszołomiona po pocałunku i pewnie mogłaby go jeszcze trochę przeciągnąć, gdyby nie jej chęć wywiązania się z obietnicy. Była zadowolona z efektu, tym bardziej że jego reakcja miło ją zaskoczyła — nie odepchnął jej, nie zaczął krzyczeć ani narzekać. Nadal trzymał ją w ramionach, a w oczach dostrzegła iskierki rozbawienia, a nawet zadowolenia, co zresztą potwierdziły jego słowa. Zaśmiała się wesoło, nie odrywając wzroku od jego oczu.
- Lubisz jak robię ci krzywdę? Uważaj, może mi to wejść w krew - mruknęła pół żartem pół serio, jakby ostrzegała go przed nadchodzącą burzą. Miał jeszcze szansę wydostać się ze sztormu bez szwanku. Musiałaby tylko zdobyć się na pełną szczerość, ale świadomość, że więcej się nie spotkają, powstrzymywała ją przed tym. Gdyby tylko była w stanie przewidzieć jego reakcję; może to dla niego tylko wygłupy? Na tym etapie już niczego nie była pewna.
- Jestem w łaskawym nastroju, następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia - wyszczerzyła zęby, a choć wszystko mówiła żartem, gdzieś tam tkwiło jakieś drugie dno, które boleśnie obijało się o jej klatkę piersiową, a które skutecznie ignorowała. Czy to czyniło z niej złego człowieka? Prawdopodobnie tak.
- Oczywiście, że mam cię dość - zachichotała i pstryknęła go delikatnie w nos, nie pozostawiając wątpliwości, że jedynie się z nim droczy. - Ale faktycznie muszę już wracać do domu. Dziękuję za tą miłą randkę.
Musiała sprawdzić, czy Karl wrócił do domu, w jakim był stanie i co mogła dla niego zrobić. Zresztą zdążyła trochę zmarznąć i chciała wygrzać się pod ciepłym kocykiem. Zach jak przystało na prawdziwego dżentelmena, odprowadził ją do domu, a spotkanie zakończyło się słodkim buziakiem... w policzek.
Vivian i Zacharias z tematu
Cały czas powtarzała sobie, żeby żyć chwilą i nie przejmować się konsekwencjami, bo w końcu niczego złego nie robiła. Nikomu nic nie obiecywała, nie ustalała z nikim wyłączności i to normalne, że eksplorowała różne opcje, które potencjalnie mogły dać jej szczęście. Zresztą nie miała pewności, czy mężczyźni nie robią tego samego, ale nawet nie próbowała się domyślać, nie miało to większego znaczenia, dopóki sama nie wiedziała, czego chce. Była tu z własnej, nieprzymuszonej woli, przy Zachu czuła się po prostu dobrze, czuła dozę zrozumienia i cierpliwości, ale też ekscytacji i podniecenia. Druga strona medalu, a właściwie inne spotkanie, z innym mężczyzną również budziły tuzin przeróżnych emocji, a ostatecznie sama nie wiedziała, czego od nich oczekuje, a co sama jest w stanie dać.
Prawidłowo diagnozowała jego odczucia, potrafiła postawić się na jego miejscu i wyciągnąć odpowiednie wnioski, choć w żadnym stopniu mu to nie pomagało, to czuła jakby w jakimś stopniu ich to zbliżało. Może tylko z jej strony, choć z jego reakcji i słów wynikało, że mają podobne wrażenia. Było to o tyle problematyczne, że im bardziej się do niego zbliżała, tym więcej chciała, a to z kolei może kolidować z resztą jej uczuć, a powstały mętlik nie będzie łatwym orzechem do zgryzienia. Oczywiście mogła temu zapobiec, zatrzymać w dowolnym momencie, ale tego nie zrobiła. Nie potrafiła; można to nazwać czystym egoizmem, można doszukiwać się jakichś głębszych znaczeń, ale prawda jest taka, że to ona jest odpowiedzialna za cały bałagan we własnej głowie. Nie, żeby kogokolwiek obwiniała, po prostu bała się dalszych kroków, bała się nieprzyjemnych konsekwencji, które w końcu nadejdą, jeśli będzie podążała tą ścieżką.
Nadal czuła się lekko oszołomiona po pocałunku i pewnie mogłaby go jeszcze trochę przeciągnąć, gdyby nie jej chęć wywiązania się z obietnicy. Była zadowolona z efektu, tym bardziej że jego reakcja miło ją zaskoczyła — nie odepchnął jej, nie zaczął krzyczeć ani narzekać. Nadal trzymał ją w ramionach, a w oczach dostrzegła iskierki rozbawienia, a nawet zadowolenia, co zresztą potwierdziły jego słowa. Zaśmiała się wesoło, nie odrywając wzroku od jego oczu.
- Lubisz jak robię ci krzywdę? Uważaj, może mi to wejść w krew - mruknęła pół żartem pół serio, jakby ostrzegała go przed nadchodzącą burzą. Miał jeszcze szansę wydostać się ze sztormu bez szwanku. Musiałaby tylko zdobyć się na pełną szczerość, ale świadomość, że więcej się nie spotkają, powstrzymywała ją przed tym. Gdyby tylko była w stanie przewidzieć jego reakcję; może to dla niego tylko wygłupy? Na tym etapie już niczego nie była pewna.
- Jestem w łaskawym nastroju, następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia - wyszczerzyła zęby, a choć wszystko mówiła żartem, gdzieś tam tkwiło jakieś drugie dno, które boleśnie obijało się o jej klatkę piersiową, a które skutecznie ignorowała. Czy to czyniło z niej złego człowieka? Prawdopodobnie tak.
- Oczywiście, że mam cię dość - zachichotała i pstryknęła go delikatnie w nos, nie pozostawiając wątpliwości, że jedynie się z nim droczy. - Ale faktycznie muszę już wracać do domu. Dziękuję za tą miłą randkę.
Musiała sprawdzić, czy Karl wrócił do domu, w jakim był stanie i co mogła dla niego zrobić. Zresztą zdążyła trochę zmarznąć i chciała wygrzać się pod ciepłym kocykiem. Zach jak przystało na prawdziwego dżentelmena, odprowadził ją do domu, a spotkanie zakończyło się słodkim buziakiem... w policzek.
Vivian i Zacharias z tematu