:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson
4 posters
Vivian Sørensen
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Pią 9 Gru - 20:08
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
21.02.2001
Od ataku minął miesiąc i cztery dni, a ona nadal nie przepracowała swojej traumy.
Próbowała zmierzyć się z wewnętrznymi demonami, które w nocy nie pozwalały zasnąć, a w dzień przeszywały niewymownym strachem. Podskakiwała na dźwięk upuszczonego widelca, każda forma podejścia do niej z zaskoczenia kończyła się paniką i drżeniem rąk, a strach ściskał jej serce nawet gdy w tle przemykał niezidentyfikowany cień.
Próbowała udawać, że wszystko jest dobrze. Przez pierwsze dwa tygodnie nie mogła się podnieść, nie mogła się zmusić do normalnego funkcjonowania, ale w domu wcale nie było lepiej. Czuła opiekuńczy kokon Karla, wiedziała, że jest grono osób, które się o nią martwi i była im za to wdzięczna, ale jednocześnie czuła się przytłoczona. Chciała spokoju, chciała wrócić do normalności, dlatego od paru dni szukała sobie miejsca w osamotnieniu, gdzie mogłaby poukładać myśli. Na co dzień wspomagała się uspokajającymi naparami, a w ostateczności zaklęciami. Miewała teraz ataki paniki z pozornie błahych powodów, ale na sesjach u psychiatry w większości milczała, nie dając mu możliwości poznania wszystkich szczegółów, a tym samym zapobiegała porządnemu przepracowaniu tematu, by wyjść na prostą. Zamykała się w sobie, nie pozwalając nikomu pomóc, ale z drugiej strony w relacjach towarzyskich udawała, że nic się nie stało, jakby wstydziła się tego, co ją spotkało. Jakby to ona była winna napaści, co samo w sobie było absurdalne, ale nie potrafiła trzeźwo spojrzeć na to wydarzenie, bo przypominała sobie wtedy sceny rodem z horroru i wszystkie te negatywne emocje wracały, wywołując lament i panikę. A przecież chciała być silna, nawet jeśli chwiała się na niestabilnych fundamentach.
I pewnie nie powinna oddalać się od miasta. Po tym zdarzeniu jeszcze nie zawędrowała do lasu i nie była pewna, czy w ogóle się na to zdobędzie. Ale prawdziwy spokój, z dala od hałasu midgardzkich ulic, musiała znaleźć na łonie natur, dlatego postanowiła wyruszyć z plecakiem na małą wyprawę. Chciała sobie udowodnić, że wszystko, co złe już za nią i da radę pokonać wewnętrzny paraliż. Góry były zdecydowanie bardziej przystępne, z bardziej otwartą przestrzenią, z większą ilością spacerujących osób, a przynajmniej tak sobie wmawiała, żeby ukryć przed sobą potencjalne zagrożenia. Nie chciała o nich myśleć, wystarczająco dużo wycierpiała.
Długi spacer zakończył się przystankiem przy srebrnym strumieniu - musiała gdzieś odpocząć, a malowniczy krajobraz zaspokajał jej potrzeby estetyczne, więc odłożyła na moment plecak i wyciągnęła z niego butelkę wody, by zaspokoić pragnienie oraz bułkę, by zaspokoić głód. Gdzieś z tyłu głowy czaił się strach, który kazał się wystrzegać każdego nieznanego dźwięku i nawet w tak spokojnym miejscu bała się, że ktoś zaatakuje ją z tyłu, ale to był jej test i nie zamierzała poddać się bez walki. Wgryzła zęby w bułkę, próbując zagłuszyć nieprzyjemne myśli.
- Spoiler:
- Ekwipunek:
plecak: trzy bułki, butelka wody, klucze od domu, scyzoryk, chusteczki
Funi Hilmirson
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Sob 17 Gru - 22:00
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Rzadko wybywał poza ciasny splot miejskich uliczek – pamiętał, że w dzieciństwie zabierano ich czasem na wycieczki szkolne, podczas których pocili się w letnim słońcu, przypiekając sobie odsłonięte plecy i oblewali się wodą z niesionych butelek, dopóki nie zwrócono im uwagi, by później żałować tej zabawy z wiórem w ustach; pamiętał, że wędrówki po szlakach wydawały mu się przeraźliwe nudne i monotonne, że strofujący głos nauczyciela ścigał go za każdym razem, kiedy próbował zboczyć ze ścieżki albo namawiał przyjaciela na szermierkę znalezionymi gałęziami, szturchając go w żebra, i że dłoń opiekuna była strasznie ciężka, kiedy łapała go za kark, odprowadzając na początek wycieczki, ale nie przeszkadzało mu to wcale, bo w przeciwieństwie do ręki kapłańskiej była pobłażliwa i nie stosowała nigdy bolesnych razów w ramach kary, nieważne jak uporczywie nadużywał belferskiej cierpliwości. Pamiętał, że poza miastem nie było niczego, poza ciszą i narastającą frustracją – pamiętał, że mówiono im, żeby spróbowali się wyciszyć, są w końcu na łonie natury, spłoszą wszystkie zwierzęta, jeśli nie przestaną tak hałasować, czy nie jest tutaj przyjemnie?, a on miał ochotę zacząć krzyczeć, wyrywał garściami miękką trawę podczas odpoczynku na rozległej łące i układał ją na piersi leżącego obok chłopaka, i wzdychał głęboko, przewracając się w końcu na plecy, chowając źrenice pod powiekami przed słońcem i mówiąc bez przerwy o wszystkim, co nie miało sensu, głośno i bez poszanowania dla wyciszenia, głośno i w nadziei, że ktoś spróbuje powiedzieć mu, żeby się przymknął, bo miał ochotę komuś przywalić, bo było zbyt nudno i coś ciągle brzęczało mu nad uchem, doprowadzając go do złości. Którąś dziewczynę użądlił owad i wmówił jej, że spuchnie jak rozdymka, że będzie trzeba jej przekłuć pępek, żeby spuścić powietrze, a potem zaszyją go tak, że nie będzie go miała, tak było z jego starszym bratem. Nie masz brata, broniła się, ale była przestraszona i zbierało jej się na płacz; miałem, ale go użądliło, odpowiedział krótko, spuchło ci już ucho. To była ostatnia wycieczka, na którą go zabrano w tamtym roku, a Liv nie odezwała się do niego chyba nigdy później, choć próbował wielokrotnie ją do tego skłonić, trochę mu się podobała.
Dzisiaj nie było jednak ani słońca, ani nauczyciela, któremu mógłby się przekornie narażać, ani naburmuszonej Liv, którą tak łatwo było doprowadzić do płaczu (uważał wtedy chyba, że było to urocze); było cholernie zimno, cholernie buro i po stokroć bardziej nudno i właściwie nie wiedział, dlaczego jeszcze nie zawrócił. Munch wyszedł z mieszkania dwa dni temu i jeszcze nie wrócił, opustoszałe ulice zdawały się złośliwe prowadzić donikąd, a on nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przypomniał sobie gospodarstwo za miastem, gdzie w październiku wykrwawił człowieka i chciał odnaleźć je znowu, sprawdzić, czy jeszcze stoi w tym samym miejscu, czy wymyli podłogi z krwi, czy zostawili ją, żeby wżarła się w drewno, ale nie pamiętał drogi, zgubił się, szedł przed siebie, w końcu nie mając już celu w ogóle – czuł się, jakby przed czymś uciekał albo czegoś szukał, choć sam nie wiedział, co to było, brzęczało mu w głowie od nieskładnych myśli i frustracji. Może miał nadzieję się wyciszyć, ale im bardziej oddalał się od miasta, tym mniej był spokojny.
Zauważył w końcu ślady, po których szedł po prawdzie od jakiegoś czasu, nieświadomie depcząc komuś po piętach – i poszedł za nimi, tym razem świadomie, czując jak pokusa zakazanych zaklęć wzbiera mu subtelnie w żyłach na myśl, jak łatwo byłoby ukryć krew pod sypiącym śniegiem. Był niespokojny i udawał, że nie wie, dlaczego; tymczasem żmija na jego dłoni głodniała z dnia na dzień. Lasse przepowiedział mu, że wejdzie znów do świątyni i spotka kapłana, który był mu prawie ojcem i nie myślał o tym wciąż, ale nie mógł przekroczyć progu, mówił sobie, że później, mówił sobie, że musi być pewniejszy, obawiał się, że jeśli użyje brudnych zaklęć, Borge pozna to od razu, odczyta to z jego spojrzenia, nie będzie chciał go wysłuchać. Łudził się może, że abstynencja wybieli piętno na jego dłoni, tymczasem to kąsało jedynie mocniej, spragnione.
Spostrzegł wreszcie dziewczynę, zupełnie samą, nad strumieniem, odwróconą doń tyłem; blond włosy spływały jej na ramiona, mieniąc się zawieruszonymi drobinami mrozu.
– Nie boisz się? – spytał, podszedłszy przez trzeszczący śnieg wystarczająco, by nie musieć podnosić głosu. Uśmiechał się z typową dla siebie łobuzerią, kiedy odwracała się do niego. – Fossegrimów. Podobno ciężko się im oprzeć, topią ludzi i tak dalej, nie boisz się? – przechylił niewinnie głowę, przystając obok, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie i, nim zdążyłby się opanować, skłamał gładko: – Psa zgubiłem.
ekwipunek: sygnet Magniego
Dzisiaj nie było jednak ani słońca, ani nauczyciela, któremu mógłby się przekornie narażać, ani naburmuszonej Liv, którą tak łatwo było doprowadzić do płaczu (uważał wtedy chyba, że było to urocze); było cholernie zimno, cholernie buro i po stokroć bardziej nudno i właściwie nie wiedział, dlaczego jeszcze nie zawrócił. Munch wyszedł z mieszkania dwa dni temu i jeszcze nie wrócił, opustoszałe ulice zdawały się złośliwe prowadzić donikąd, a on nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przypomniał sobie gospodarstwo za miastem, gdzie w październiku wykrwawił człowieka i chciał odnaleźć je znowu, sprawdzić, czy jeszcze stoi w tym samym miejscu, czy wymyli podłogi z krwi, czy zostawili ją, żeby wżarła się w drewno, ale nie pamiętał drogi, zgubił się, szedł przed siebie, w końcu nie mając już celu w ogóle – czuł się, jakby przed czymś uciekał albo czegoś szukał, choć sam nie wiedział, co to było, brzęczało mu w głowie od nieskładnych myśli i frustracji. Może miał nadzieję się wyciszyć, ale im bardziej oddalał się od miasta, tym mniej był spokojny.
Zauważył w końcu ślady, po których szedł po prawdzie od jakiegoś czasu, nieświadomie depcząc komuś po piętach – i poszedł za nimi, tym razem świadomie, czując jak pokusa zakazanych zaklęć wzbiera mu subtelnie w żyłach na myśl, jak łatwo byłoby ukryć krew pod sypiącym śniegiem. Był niespokojny i udawał, że nie wie, dlaczego; tymczasem żmija na jego dłoni głodniała z dnia na dzień. Lasse przepowiedział mu, że wejdzie znów do świątyni i spotka kapłana, który był mu prawie ojcem i nie myślał o tym wciąż, ale nie mógł przekroczyć progu, mówił sobie, że później, mówił sobie, że musi być pewniejszy, obawiał się, że jeśli użyje brudnych zaklęć, Borge pozna to od razu, odczyta to z jego spojrzenia, nie będzie chciał go wysłuchać. Łudził się może, że abstynencja wybieli piętno na jego dłoni, tymczasem to kąsało jedynie mocniej, spragnione.
Spostrzegł wreszcie dziewczynę, zupełnie samą, nad strumieniem, odwróconą doń tyłem; blond włosy spływały jej na ramiona, mieniąc się zawieruszonymi drobinami mrozu.
– Nie boisz się? – spytał, podszedłszy przez trzeszczący śnieg wystarczająco, by nie musieć podnosić głosu. Uśmiechał się z typową dla siebie łobuzerią, kiedy odwracała się do niego. – Fossegrimów. Podobno ciężko się im oprzeć, topią ludzi i tak dalej, nie boisz się? – przechylił niewinnie głowę, przystając obok, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie i, nim zdążyłby się opanować, skłamał gładko: – Psa zgubiłem.
ekwipunek: sygnet Magniego
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Prorok
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Pon 26 Gru - 23:05
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
W ostatnim czasie magiczne media nieustannie rozpisywały się o kolejnych rytualnych mordach w Midgardzie. Zdawały się one nie mieć końca, mimowolnie przyzwyczajając midgardczyków do ich obecności. Co miesiąc jednak powtarzała się ta sama liczba. Teoretycznie nie było żadnej reguły, a przynajmniej Kruczej Straży do tej pory nie udało się żadnej ustalić. Mogłoby się więc zdawać, że nikt do końca nie był bezpieczny, a niepokoju dodawał fakt, że w dalszym ciągu słyszało się o przypadkach, w których zwykli mieszkańcy jako pierwsi przypadkiem znajdowali ciała na ulicy. Służby bezpieczeństwa były wobec tego procederu bezsilne – rzadko kiedy udawało im się wyprzedzić ślepców o krok czy zwyczajnie przerwać rytualny mord. Wszystkie morderstwa, przynajmniej jak podawały magiczne media, z reguły miały miejsce w Midgardzie, choć jego okolice, przepełnione nieznaną magią i dzikimi stworzeniami, nigdy nie należały do najbezpieczniejszych lokacji. Podobnie było z okolicami wokół srebrnego strumienia, które uchodziły wśród galdrów za dość zwodnicze, co było spowodowane obecnością fossegrimów. A każdy, kto był bardziej uważny, znał historie o topielcach i nieszczęśnikach umierających z miłości.
Kiedy długi spacer Vivian zakończył się przystankiem przy górskiej wodzie i niespodziewanym spotkaniem z tajemniczym nieznajomym, nic nie zapowiadało się na to, że lada moment dołączy do was nieboszczyk. Wystarczyło jednak, by Funi zbliżył się zaledwie o kilka kroków, przedzierając się przez zaspy skrzypiącego śniegu, by przypadkiem nadepnął na zwłoki dziewczyny, która z jednej strony była w dużej mierze przykryta białym puchem, a z drugiej – zatopiona od pasa w górę w lodowatej, pokrytej przybrzeżną roślinnością wodzie. Staliście się przypadkowymi świadkami kolejnej śmierci; na pierwszy rzut oka ciężko jednak było dostrzec, co się tutaj wydarzyło, dlatego w tej sytuacji były tylko dwa rozwiązania: albo wezwać pomoc w postaci Kruczej Straży, albo spróbować wyłowić drobne ciało kobiety i poznać przyczynę jej śmierci.
Kiedy długi spacer Vivian zakończył się przystankiem przy górskiej wodzie i niespodziewanym spotkaniem z tajemniczym nieznajomym, nic nie zapowiadało się na to, że lada moment dołączy do was nieboszczyk. Wystarczyło jednak, by Funi zbliżył się zaledwie o kilka kroków, przedzierając się przez zaspy skrzypiącego śniegu, by przypadkiem nadepnął na zwłoki dziewczyny, która z jednej strony była w dużej mierze przykryta białym puchem, a z drugiej – zatopiona od pasa w górę w lodowatej, pokrytej przybrzeżną roślinnością wodzie. Staliście się przypadkowymi świadkami kolejnej śmierci; na pierwszy rzut oka ciężko jednak było dostrzec, co się tutaj wydarzyło, dlatego w tej sytuacji były tylko dwa rozwiązania: albo wezwać pomoc w postaci Kruczej Straży, albo spróbować wyłowić drobne ciało kobiety i poznać przyczynę jej śmierci.
Prorok nie kontynuuje rozgrywki. Celem zgromadzenia dalszych szczegółów i wskazówek każdy z was może wykonać rzut kością k6. Możecie skorzystać z niej więcej niż jednokrotnie, lecz w przypadku tego samego wyniku należy dokonać dorzut.
1, 2 – w pewnym momencie możecie usłyszeć wyjątkowo smutną melodię. To fossegrim, który siedzi nieopodal na kamieniu i gra na złotej harfie, z rozpaczą spoglądając w taflę srebrnego strumienia. Jeśli postanowicie do niego podejść i z nim porozmawiać, to dowiecie się, że ciało tajemniczej kobiety, które zostało wyrzucone na brzeg, to jego ukochana Alina. Zwiedziona talentami i nieprawdopodobną urodą fossegrima, nie chciała go zostawić i utonęła, a woda wyrzuciła ją dziś rano na brzeg.
Kolejny etap: fossegrim roztacza bardzo silną aurę, która działa przede wszystkim na Vivian. Aby jej się oprzeć, należy rzucić kostką k100 na charyzmę. Próg przełamania aury to 55 – w innym przypadku Vivian staje się podatna na sugestie wyjątkowo smutnego fossegrima, który chce zabrać ją w głąb wody.
3, 4 – możesz zauważyć, że to ciało dwudziestokilkuletniej kobiety o czarnych jak smoła włosach. Po wstępnych oględzinach dostrzegasz, że na jej ciele nie ma żadnych ran, które wskazywałoby na rytualne morderstwo, lecz najprawdopodobniej na nieszczęśliwie utopienie. Czyżby była to sprawka któregoś z fossegrimów, a może nieszczęśliwy wypadek?
5, 6 – zdaje się, że skądś kojarzysz twarz nieboszczki. Początkowo nie potrafisz sobie przypomnieć, jednak w pewnym momencie dociera do ciebie, że kobieta ma na imię Alina. Była śniącą i niedawno zatrudnioną barmanką w twoim ulubionym lokalu. Kobieta nie ma na sobie żadnych ubrań, co jest wskazówką, iż najpewniej oszalała – w końcu procesowi hipotermii towarzyszy paradoksalne zjawisko, jakim jest rozbieranie się.
Kość k6
1, 2 – w pewnym momencie możecie usłyszeć wyjątkowo smutną melodię. To fossegrim, który siedzi nieopodal na kamieniu i gra na złotej harfie, z rozpaczą spoglądając w taflę srebrnego strumienia. Jeśli postanowicie do niego podejść i z nim porozmawiać, to dowiecie się, że ciało tajemniczej kobiety, które zostało wyrzucone na brzeg, to jego ukochana Alina. Zwiedziona talentami i nieprawdopodobną urodą fossegrima, nie chciała go zostawić i utonęła, a woda wyrzuciła ją dziś rano na brzeg.
Kolejny etap: fossegrim roztacza bardzo silną aurę, która działa przede wszystkim na Vivian. Aby jej się oprzeć, należy rzucić kostką k100 na charyzmę. Próg przełamania aury to 55 – w innym przypadku Vivian staje się podatna na sugestie wyjątkowo smutnego fossegrima, który chce zabrać ją w głąb wody.
3, 4 – możesz zauważyć, że to ciało dwudziestokilkuletniej kobiety o czarnych jak smoła włosach. Po wstępnych oględzinach dostrzegasz, że na jej ciele nie ma żadnych ran, które wskazywałoby na rytualne morderstwo, lecz najprawdopodobniej na nieszczęśliwie utopienie. Czyżby była to sprawka któregoś z fossegrimów, a może nieszczęśliwy wypadek?
5, 6 – zdaje się, że skądś kojarzysz twarz nieboszczki. Początkowo nie potrafisz sobie przypomnieć, jednak w pewnym momencie dociera do ciebie, że kobieta ma na imię Alina. Była śniącą i niedawno zatrudnioną barmanką w twoim ulubionym lokalu. Kobieta nie ma na sobie żadnych ubrań, co jest wskazówką, iż najpewniej oszalała – w końcu procesowi hipotermii towarzyszy paradoksalne zjawisko, jakim jest rozbieranie się.
Vivian Sørensen
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Pon 2 Sty - 22:37
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Miarowo wdychała powietrze, stojąc na brzegu strumienia, czerpiąc dla odmiany pozytywną energię, nie tylko z pięknego krajobrazu, ale też świeżego, górskiego powietrza i spokoju, jaki tu panował. Tego jej brakowało od dłuższego czasu, więc nie zamierzała się spieszyć, nie przejmując się nawet mrozem, który szczypał w nos i zmuszał do przyspieszenia kroku w marszu. W bezruchu było jeszcze zimniej, ale na razie była rozgrzana drogą, którą przebyła — minie chwila, zanim dotkliwiej poczuje zimno, a wtedy na pewno skorzysta z odpowiedniego zaklęcia. Jej zapędy masochistyczne w ostatnim czasie może przybrały na intensywności, ale nie obejmowały przesadnego wychładzania organizmu.
Skrzypiący śnieg mimowolnie przywołał bolesne wspomnienia ataku. Niemal czuła wiatr na twarzy, jak wtedy, gdy uciekała przez las przed napastnikiem, a uczucie strachu i paniki ścisnęło jej żołądek, jakby miała zwymiotować z nerwów. Bała się odwrócić do źródła dźwięku, irracjonalnie bała się, że znów go zobaczy, choć prawdopodobieństwo nie było przecież tak wielkie. Chyba że naprawdę chciałby dokończyć dzieła i celowo ją odszukał, może śledził od dłuższego czasu? Miałby tutaj idealną okazję, bo przez kilkadziesiąt minut nie spotkała na drodze żywej duszy, więc jej krzyk nikogo by tu nie zaalarmował. Ale po co miałby to robić? Zrobiła, co chciał, była cicho, nie zgłosiła sprawy do Kruczej Straży, ale z drugiej strony ciężko oczekiwać honoru po mordercy, jego słowo nic nie znaczy. Żyjąc w ciągłym strachu, co chwila obracała się za siebie w obawie, że cienie skrywają jego postawną sylwetkę. Była przekonana, że nie musiał nawet używać zaklęć i gdyby chciał, rozkwasiłby jej czaszkę bez żadnego problemu.
Dopiero obcy głos wyrwał ją z paraliżu, bo z jednej strony poczuła ulgę, że napastnik nie wrócił po nią, a z drugiej mężczyzna, który nadchodził, mógł mieć podobne zamiary. Ostrożnie odwróciła głowę w jego stronę, próbując nie pokazać po sobie strachu, choć od czasu ataku czaił się w jej oczach nieustannie. Uniosła podbródek odrobinę zadziornie, jakby próbowała samej sobie udowodnić, że jej charakter nie zanikł całkowicie przez jedno tragiczne zdarzenie. Chłopak, który do niej podszedł, ani trochę nie przypominał mężczyzny, który ją zaatakował. Wyglądał bardzo młodo, nie posiadał zarostu, który obecnie źle jej się kojarzył, a wyraz jego twarzy był raczej miły, trochę zawadiacki, ale raczej niegroźny. Nie zamierzała mu oczywiście zaufać, ale pierwsze uczucie paniki minęło, pozostawiając na posterunku przesadną ostrożność.
- Chyba zdążyłam się przyzwyczaić do strachu - odpowiedziała zgodnie z prawdą, choć niewiele mu to powie, skoro nie zna (i nie pozna) jej historii. Fossegrimy ani inne magiczne istoty nie wzbudzały u niej przerażenia, najpewniej dlatego, że tak naprawdę nie miała z żadnym większej styczności. Znała jedynie niksę, a ta nie wyrządziła jej żadnej krzywdy, a wręcz była w swoich odruchach bardziej ludzka, niż niektórzy galdrowie. - A ty? Boisz się?
Dopiero następna informacja nieco bardziej ją uspokoiła, może dlatego, że psy ogólnie wywołują większe zaufanie. To przypominało jej innego roztargnionego właściciela czworonoga, który notorycznie gubił kota - szkoda, że podczas ostatniego szukania, to ona stała się poszkodowaną.
- Nie widziałam tu żadnego psa - nie widziała nawet śladów łap, nie słyszała szczekania ani innych oznak, ale nie przyszło jej do głowy, że mógłby kłamać w tak błahej kwestii. Gdyby nie ostatnie złe doświadczenie, pewnie od razu zaproponowałaby pomoc w poszukiwaniach. Tymczasem teraz gdy mężczyzna zamierzał stanąć obok i był ledwie kilka kroków od niej, zobaczyła, jak potyka się o coś twardego. Konar drzewa? Nie. Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu i podeszła bliżej, pchana ciekawością, co takiego znajduje się pod śniegiem.
Ciało. To był trup. Jej umysł nagle opustoszał całkowicie, a instynkt przejął kontrolę, gdy mimowolnie podeszła bliżej i dostrzegła, że od pasa w dół zwłoki są zatopione, przecięte warstwą lodu. Uklękła przy głowie kobiety, odkopując ją ze śniegu, jakby była w jakimś transie. Dostrzegła wtedy czarne włosy, ale zanim zdążyła zobaczyć więcej, jej ciało doznało wstrząsu. Oczy zatrzymały się bezwiednie na martwym, pobielałym spojrzeniu kruczowłosej, a świadomość zaczynała do niej powracać. Kolejny trup. Czy to sprawka tego samego osobnika, który ją zaatakował? Może tym razem dokończył dzieła? W przerażeniu zaczęła się cofać, brodząc w śniegu, a emocje zaczęły na nią spływać niekontrolowanie. Obrazy z jej przeżycia, krwi na śniegu, ucieczka, ryk wściekłego berserkera dudniącego jej w uszach, a teraz jeszcze martwa dziewczyna tuż przed jej twarzą.
Zrobiło jej się niedobrze i nie potrafiła powstrzymać odruchu wymiotnego, ale cofnęła się, jak najdalej mogła, zanim nie oddała obiadu, brudząc nieskazitelną biel zmarzliny. Zupełnie zapomniała o obecności obcego chłopaka, skupiona na sobie i na martwiej dziewczynie, oddychała spazmatycznie, nie potrafiąc się uspokoić.
Skrzypiący śnieg mimowolnie przywołał bolesne wspomnienia ataku. Niemal czuła wiatr na twarzy, jak wtedy, gdy uciekała przez las przed napastnikiem, a uczucie strachu i paniki ścisnęło jej żołądek, jakby miała zwymiotować z nerwów. Bała się odwrócić do źródła dźwięku, irracjonalnie bała się, że znów go zobaczy, choć prawdopodobieństwo nie było przecież tak wielkie. Chyba że naprawdę chciałby dokończyć dzieła i celowo ją odszukał, może śledził od dłuższego czasu? Miałby tutaj idealną okazję, bo przez kilkadziesiąt minut nie spotkała na drodze żywej duszy, więc jej krzyk nikogo by tu nie zaalarmował. Ale po co miałby to robić? Zrobiła, co chciał, była cicho, nie zgłosiła sprawy do Kruczej Straży, ale z drugiej strony ciężko oczekiwać honoru po mordercy, jego słowo nic nie znaczy. Żyjąc w ciągłym strachu, co chwila obracała się za siebie w obawie, że cienie skrywają jego postawną sylwetkę. Była przekonana, że nie musiał nawet używać zaklęć i gdyby chciał, rozkwasiłby jej czaszkę bez żadnego problemu.
Dopiero obcy głos wyrwał ją z paraliżu, bo z jednej strony poczuła ulgę, że napastnik nie wrócił po nią, a z drugiej mężczyzna, który nadchodził, mógł mieć podobne zamiary. Ostrożnie odwróciła głowę w jego stronę, próbując nie pokazać po sobie strachu, choć od czasu ataku czaił się w jej oczach nieustannie. Uniosła podbródek odrobinę zadziornie, jakby próbowała samej sobie udowodnić, że jej charakter nie zanikł całkowicie przez jedno tragiczne zdarzenie. Chłopak, który do niej podszedł, ani trochę nie przypominał mężczyzny, który ją zaatakował. Wyglądał bardzo młodo, nie posiadał zarostu, który obecnie źle jej się kojarzył, a wyraz jego twarzy był raczej miły, trochę zawadiacki, ale raczej niegroźny. Nie zamierzała mu oczywiście zaufać, ale pierwsze uczucie paniki minęło, pozostawiając na posterunku przesadną ostrożność.
- Chyba zdążyłam się przyzwyczaić do strachu - odpowiedziała zgodnie z prawdą, choć niewiele mu to powie, skoro nie zna (i nie pozna) jej historii. Fossegrimy ani inne magiczne istoty nie wzbudzały u niej przerażenia, najpewniej dlatego, że tak naprawdę nie miała z żadnym większej styczności. Znała jedynie niksę, a ta nie wyrządziła jej żadnej krzywdy, a wręcz była w swoich odruchach bardziej ludzka, niż niektórzy galdrowie. - A ty? Boisz się?
Dopiero następna informacja nieco bardziej ją uspokoiła, może dlatego, że psy ogólnie wywołują większe zaufanie. To przypominało jej innego roztargnionego właściciela czworonoga, który notorycznie gubił kota - szkoda, że podczas ostatniego szukania, to ona stała się poszkodowaną.
- Nie widziałam tu żadnego psa - nie widziała nawet śladów łap, nie słyszała szczekania ani innych oznak, ale nie przyszło jej do głowy, że mógłby kłamać w tak błahej kwestii. Gdyby nie ostatnie złe doświadczenie, pewnie od razu zaproponowałaby pomoc w poszukiwaniach. Tymczasem teraz gdy mężczyzna zamierzał stanąć obok i był ledwie kilka kroków od niej, zobaczyła, jak potyka się o coś twardego. Konar drzewa? Nie. Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu i podeszła bliżej, pchana ciekawością, co takiego znajduje się pod śniegiem.
Ciało. To był trup. Jej umysł nagle opustoszał całkowicie, a instynkt przejął kontrolę, gdy mimowolnie podeszła bliżej i dostrzegła, że od pasa w dół zwłoki są zatopione, przecięte warstwą lodu. Uklękła przy głowie kobiety, odkopując ją ze śniegu, jakby była w jakimś transie. Dostrzegła wtedy czarne włosy, ale zanim zdążyła zobaczyć więcej, jej ciało doznało wstrząsu. Oczy zatrzymały się bezwiednie na martwym, pobielałym spojrzeniu kruczowłosej, a świadomość zaczynała do niej powracać. Kolejny trup. Czy to sprawka tego samego osobnika, który ją zaatakował? Może tym razem dokończył dzieła? W przerażeniu zaczęła się cofać, brodząc w śniegu, a emocje zaczęły na nią spływać niekontrolowanie. Obrazy z jej przeżycia, krwi na śniegu, ucieczka, ryk wściekłego berserkera dudniącego jej w uszach, a teraz jeszcze martwa dziewczyna tuż przed jej twarzą.
Zrobiło jej się niedobrze i nie potrafiła powstrzymać odruchu wymiotnego, ale cofnęła się, jak najdalej mogła, zanim nie oddała obiadu, brudząc nieskazitelną biel zmarzliny. Zupełnie zapomniała o obecności obcego chłopaka, skupiona na sobie i na martwiej dziewczynie, oddychała spazmatycznie, nie potrafiąc się uspokoić.
Mistrz Gry
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Pon 2 Sty - 22:37
The member 'Vivian Sørensen' has done the following action : kości
'k6' : 3
'k6' : 3
Funi Hilmirson
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Sob 14 Sty - 22:09
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
W pierwszym odruchu brwi drgnęły mu w lekkim zdziwieniu, wyraźnie szczerze nierozumiejącym, ale niepewnym jeszcze, czy zamierza dopytywać, ostatecznie wysłuchiwanie zwierzeń młodej obcej dziewczyny w środku niczego brzmiało okrutnie niezręcznie, tymczasem jej odpowiedź wydała mu się wprawdzie niecodziennie i nieoczekiwanie poufała, jak gdyby do tego miała właśnie prowadzić – do rozmowy, której nie potrafił i nie chciał prowadzić, bo choć wyrastał w przeświadczeniu, że w swojej kapłańskiej przyszłości będzie odpowiedzialny również za konwersacje i pocieszanie wiernych, niebezpodstawnie uważał, że prywatnie kategorycznie się do tego nie nadaje, bo brakowało mu cierpliwości i zdolności traktowania czegokolwiek na poważnie. Nigdy przy nikim nie płakał – nie potrafił, śmiał się tylko głośniej – i nie wiedział, jak zachowywać się, kiedy ktoś popadał w podobne absurdy przy nim; nie znosił sztywnego poczucia skrępowania, które chwytało go wtedy w stupor niepewności i przez chwilę przeraził się, że taki będzie jego los, jeśli nie znajdzie zaraz innego kierunku dla tej rozmowy, kiedy jednak spojrzał na nią uważniej z ulgą doszedł do wniosku, że w istocie wyglądała na zupełnie spokojną i nie zbierała się do żadnego lamentu. Dopiero teraz uświadamiał sobie, co miała na myśli: strach był przecież teraz wszędzie, w każdym zakątku miasta, w każdym ludzkim spojrzeniu przemykającym wieczorem opustoszałą ulicą, w każdym szeleście porannej gazety, strach był też tutaj i spoglądał jej prosto w błękitne, dziewczęce oczy, łagodnie uśmiechnięty i młody, z brokatem na rzęsach i jego imieniem, schowany pod ponaciąganymi nićmi zimowej rękawiczki na jego dłoni. Zapominał o tym ciągle, bo nie należał do tych samych ludzi, do których należała ona – nie miał normalnego, poukładanego życia, które mógłby stracić; miał jedynie to, co ona nazywała strachem: niepewność kolejnego dnia, ciemne uliczki, nieufne spojrzenia i zakazaną magię domagającą się czyjegoś bólu.
– Nie – odparł prosto w odpowiedzi na odbite pytanie, przyglądając jej się jeszcze krótko z tego bezpiecznego dystansu, kiedy się odwróciła; jak dziwnie było o tym myśleć, o tym, że zamykała na noc okna i drzwi przed takimi jak on, że w sumie miała w tym rację, bo czuł jad wygłodniałej magii w swoich żyłach, bo przecież pomyślał dokładnie o tym: że byłoby tak łatwo ukryć tu ciało, które nakarmi nieuchronną przyszłość, do której się zbliżali z każdym naznaczonym trupem. Miał czelność uśmiechać się przy tych myślach wciąż niewinnie i zwyczajnie chłopięco, może w innym życiu byłby rzeczywiście miłym chłopcem, takim, który faktycznie miał psa o jakimś głupim imieniu i potrafił pocieszać ludzi. – Nie mogą mi nic zrobić. Widzisz, nie działa na mnie ich rzępolenie, tak myślę, chyba że bym chciał, wtedy bym udawał może, że działa, czemu nie, właściwie nie mam nic przeciwko, ale nie dałbym się dlatego utopić, to głupie. Są chyba jak huldry, czy nie? Podobno się nienawidzą, ale jedno i drugie to chyba demon, to jeden pies, a mnie demony nie mogą zakląć, więc się nie boję – mówił, podchodząc niespiesznie bliżej, tonem łobuzersko dziarskim i zadowolonym, spoglądając na nią prawie figlarnie spod opuszczonych rzęs, złote kreski w kącikach oczy zawijały filuternymi językami na delikatne powieki. Właściwie nie wiedział, czy kapłani byli odporni na czar fossegrimów, ale wydawało mu się to logiczne, a on chociaż nie był kapłanem, był jednak prawie kapłanem i wolał myśleć, że byłby na nich odporny. – Właściwie niczego się nie... – nie skończył tych zuchwałych słów, bo w tym momencie nastąpił na coś schowanego pod śniegiem i zmarszczył nos, opuszczając spojrzenie z dziewczęcia pod swoje nogi, przystając przez jakiś dziwny podświadomy odruch: bo to, na co nastąpił, wydawało się pod podeszwą osobliwie niekonkretne, nietwarde i niemiękkie, i uporczywe, choć ulegające naciskowi.
Szturchnął to butem jeszcze raz, zsypując śnieg z sinego ramienia – wtedy dostrzegł też blady zarys bioder i ud pod taflą wody, zaplątane w niską roślinność. I nagle nie wiedział, co chciał właściwie jeszcze powiedzieć ani co powinien powiedzieć, ani co mógłby powiedzieć. Zdążył strzepać podeszwą więcej śniegu z jasnego ramienia, szukając nacięć na skórze, ale Vivian zbliżyła się i przykucnęła obok, żeby rozgrzebać zaspę, więc odsunął się o krok cicho i przyglądał się temu precedensowi, czując jak serce dudni mu w piersi i w skroniach; czy miała nacięcia na piersi? Nie widział krwi w ogóle, była biała i czysta, miała sine, niebieskie niemal usta, ślepe spojrzenie utkwione w niebie, śnieg leżący na jej zmarzniętych oczach i policzkach nie topniał.
Drgnął zaskoczony, kiedy nieznajoma poderwała się nagle, cofając się w przerażeniu przed tym martwym, nieruchomym ciałem, a może przed tym, co zobaczyła w jej zgasłych oczach; roztrzęsiona nie odrywała od nich wzroku, kiedy odsuwała się niezdarnie tyłem, nagle zbladła i drżąca, ze szklistym przestrachem zbierającym się na jasnych tęczówkach. Wciąż dudniło mu w skroniach, ale zdobył się na tę prostą, odruchową myśl: o nie, będzie płakać. Będzie płakać i może wrzeszczeć, a on nie wiedział, co z tym zrobić. Wiedział tylko tyle, że nie mogli go z tym powiązać, bo będzie miał przerąbane, ale jak miał jej to wytłumaczyć? Zwymiotowała, a on stał jeszcze w miejscu, w końcu splunął na śnieg, bo zemdliło go trochę, kiedy poczuł kwaśną woń wyplutych treści, zawsze miał słaby żołądek.
– Hej, posłuchaj – spróbował niezręcznie, przechodząc ponad odkopanym trupem, by znaleźć się pomiędzy nimi, zasłonić Vivian martwą twarz dziewczyny. Ścisnął nerwowo palce, oddychał płycej i chyba dlatego, że ona oddychała płycej, bo płoszyła go swoim popłochem; przykucnął przed nią, upewniając się, że nie ucieka spojrzeniem za niego. – Hej, blondyna – spróbował jeszcze raz, głośniej i bardziej rzeczowo, szukając jej wzroku, powstrzymując się jeszcze, żeby nie złapać jej za ramiona i nie potrząsnąć, co jakby się rozpłakała? – Posłuchaj mnie. Okłamałem cię, nie mam psa. Słyszysz? Ty też mnie okłamałaś, nie przyzwyczaiłaś się w ogóle, boisz się jak diabli, jesteśmy kwita. Na czysto, jasne? To ważne, żeby było jasne, rozumiesz? Powiedz, że rozumiesz.
– Nie – odparł prosto w odpowiedzi na odbite pytanie, przyglądając jej się jeszcze krótko z tego bezpiecznego dystansu, kiedy się odwróciła; jak dziwnie było o tym myśleć, o tym, że zamykała na noc okna i drzwi przed takimi jak on, że w sumie miała w tym rację, bo czuł jad wygłodniałej magii w swoich żyłach, bo przecież pomyślał dokładnie o tym: że byłoby tak łatwo ukryć tu ciało, które nakarmi nieuchronną przyszłość, do której się zbliżali z każdym naznaczonym trupem. Miał czelność uśmiechać się przy tych myślach wciąż niewinnie i zwyczajnie chłopięco, może w innym życiu byłby rzeczywiście miłym chłopcem, takim, który faktycznie miał psa o jakimś głupim imieniu i potrafił pocieszać ludzi. – Nie mogą mi nic zrobić. Widzisz, nie działa na mnie ich rzępolenie, tak myślę, chyba że bym chciał, wtedy bym udawał może, że działa, czemu nie, właściwie nie mam nic przeciwko, ale nie dałbym się dlatego utopić, to głupie. Są chyba jak huldry, czy nie? Podobno się nienawidzą, ale jedno i drugie to chyba demon, to jeden pies, a mnie demony nie mogą zakląć, więc się nie boję – mówił, podchodząc niespiesznie bliżej, tonem łobuzersko dziarskim i zadowolonym, spoglądając na nią prawie figlarnie spod opuszczonych rzęs, złote kreski w kącikach oczy zawijały filuternymi językami na delikatne powieki. Właściwie nie wiedział, czy kapłani byli odporni na czar fossegrimów, ale wydawało mu się to logiczne, a on chociaż nie był kapłanem, był jednak prawie kapłanem i wolał myśleć, że byłby na nich odporny. – Właściwie niczego się nie... – nie skończył tych zuchwałych słów, bo w tym momencie nastąpił na coś schowanego pod śniegiem i zmarszczył nos, opuszczając spojrzenie z dziewczęcia pod swoje nogi, przystając przez jakiś dziwny podświadomy odruch: bo to, na co nastąpił, wydawało się pod podeszwą osobliwie niekonkretne, nietwarde i niemiękkie, i uporczywe, choć ulegające naciskowi.
Szturchnął to butem jeszcze raz, zsypując śnieg z sinego ramienia – wtedy dostrzegł też blady zarys bioder i ud pod taflą wody, zaplątane w niską roślinność. I nagle nie wiedział, co chciał właściwie jeszcze powiedzieć ani co powinien powiedzieć, ani co mógłby powiedzieć. Zdążył strzepać podeszwą więcej śniegu z jasnego ramienia, szukając nacięć na skórze, ale Vivian zbliżyła się i przykucnęła obok, żeby rozgrzebać zaspę, więc odsunął się o krok cicho i przyglądał się temu precedensowi, czując jak serce dudni mu w piersi i w skroniach; czy miała nacięcia na piersi? Nie widział krwi w ogóle, była biała i czysta, miała sine, niebieskie niemal usta, ślepe spojrzenie utkwione w niebie, śnieg leżący na jej zmarzniętych oczach i policzkach nie topniał.
Drgnął zaskoczony, kiedy nieznajoma poderwała się nagle, cofając się w przerażeniu przed tym martwym, nieruchomym ciałem, a może przed tym, co zobaczyła w jej zgasłych oczach; roztrzęsiona nie odrywała od nich wzroku, kiedy odsuwała się niezdarnie tyłem, nagle zbladła i drżąca, ze szklistym przestrachem zbierającym się na jasnych tęczówkach. Wciąż dudniło mu w skroniach, ale zdobył się na tę prostą, odruchową myśl: o nie, będzie płakać. Będzie płakać i może wrzeszczeć, a on nie wiedział, co z tym zrobić. Wiedział tylko tyle, że nie mogli go z tym powiązać, bo będzie miał przerąbane, ale jak miał jej to wytłumaczyć? Zwymiotowała, a on stał jeszcze w miejscu, w końcu splunął na śnieg, bo zemdliło go trochę, kiedy poczuł kwaśną woń wyplutych treści, zawsze miał słaby żołądek.
– Hej, posłuchaj – spróbował niezręcznie, przechodząc ponad odkopanym trupem, by znaleźć się pomiędzy nimi, zasłonić Vivian martwą twarz dziewczyny. Ścisnął nerwowo palce, oddychał płycej i chyba dlatego, że ona oddychała płycej, bo płoszyła go swoim popłochem; przykucnął przed nią, upewniając się, że nie ucieka spojrzeniem za niego. – Hej, blondyna – spróbował jeszcze raz, głośniej i bardziej rzeczowo, szukając jej wzroku, powstrzymując się jeszcze, żeby nie złapać jej za ramiona i nie potrząsnąć, co jakby się rozpłakała? – Posłuchaj mnie. Okłamałem cię, nie mam psa. Słyszysz? Ty też mnie okłamałaś, nie przyzwyczaiłaś się w ogóle, boisz się jak diabli, jesteśmy kwita. Na czysto, jasne? To ważne, żeby było jasne, rozumiesz? Powiedz, że rozumiesz.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Vivian Sørensen
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Wto 24 Sty - 0:44
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie oczekiwała pocieszenia, bo wiedziała, że nikt nie był w stanie wypowiedzieć słów, które sprawiłyby, że poczułaby się lepiej. Może ktoś z umiejętnością hipnozy mógłby ją zmusić do wymazania tych wspomnień albo chociaż przekonać jej umysł, że nie odcisnęło to na niej żadnego piętna. Może i by nawet spróbowała, gdyby znała kogoś, kto potrafi hipnotyzować. Podejmowała się już bardziej radykalnych metod i choć żadna z nich nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, tak nie mogła się poddać, dopóki jej życie nie wskoczy na stare tory — było jej wtedy tak dobrze. Owszem, miała swoje problemy, miała wątpliwości i natłok obowiązków, ale z perspektywy czasu i doświadczeń, to wszystko było niczym, w porównaniu do tego, co teraz przeżywała, z czym nie potrafiła się uporać.
Z pewnością poufna rozmowa z nieznajomym nie przyniosłaby ulgi, więc nie zamierzała się tego podejmować, szczególnie że zależało jej, by jak najmniejsza ilość osób wiedziała o jej problemach, skoro do tej pory nie zgłosiła tego incydentu. I chociaż odpowiedziała mu szczerze, że zdążyła się już do strachu przyzwyczaić, tak chyba nigdy nie będzie w stanie go okiełznać, by nie przejmował nad nią kontroli w krytycznych sytuacjach. Kiedyś znacznie lepiej radziła sobie ze stresem, a teraz wszystkie problemy odczuwała dwa razy bardziej, panika potrafiła ją dopaść w najbardziej prozaicznych czynnościach i za każdym razem rozpadała się na kawałki na nowo, zastanawiając się, ile z niej jeszcze pozostało. Może za którymś razem nie zdoła już skleić rozbitych fragmentów, może zostanie już wybrakowana — tego najbardziej się bała i tylko dlatego próbowała walczyć, podejmując się najróżniejszych kroków. W ogólnym rozrachunku mogły bardziej szkodzić niż pomagać, ale skoro nie podjęła próby uzyskania profesjonalnej pomocy, to nie miała wyjścia, jak działać na własną rękę. Stąd ta dłuższa wycieczka w góry.
Przysłuchiwała się jego słowom uważnie, bo pomimo jego niepozornego, niewinnego wyglądu, nie zamierzała zawierzyć mu własnego życia, dlatego w dalszym ciągu pozostawała ostrożna na jego gesty i działania. Prawdopodobnie i tak by sobie nie poradziła, tym razem ulegając napastnikowi, ale te wnioski tym bardziej nie pomagały się rozluźnić. Zmarszczyła lekko brwi na rewelację o tym, że nie działają na niego magiczne uroki demonów, w co szczerze wątpiła, ale nie odezwała się ani słowem, jakby obawiała się, że próba podważenia jego wersji doprowadzi do konfrontacji, a nie było jej to w żadnym stopniu potrzebne. Uniosła kącik ust do góry, tworząc tym samym grymas uśmiechu, bo jego zachowanie i ton nieco odkrywały karty odnośnie tego, z jakim typem galdra miała do czynienia — zuchwałym, ot co. Bawiłoby to ją jeszcze za czasów studenckich, ba, nawet w tym roku, ale przed atakiem. Teraz nie potrafiła docenić humoru i pewności siebie graniczącej z głupotą. Ją takie podejście zgubiło, poczuła się zbyt pewnie na grząskim gruncie, a teraz płaciła cenę.
W najgorszych snach nie spodziewałaby się, że znów zmierzy się z przerażającym zdarzeniem. Jakie jest prawdopodobieństwo, że dwie samotne wyprawy, najpierw do lasu, a teraz w góry, przyniosą podobny, tragiczny skutek? Ile może znieść, zanim całkiem zapadnie się pod natłokiem przytłaczających ją emocji? Czy jej wątły umysł przetrwa kolejną dawkę horroru?
Po zwymiotowaniu zawartości żołądka, jej umysł zaczął pracować na najwyższych możliwych obrotach, próbując zrozumieć sytuację i wysnuć jakieś (nie)logiczne wnioski. To ciało mogło tu leżeć od dłuższego ciało, bo mróz dobrze konserwuje, ale z drugiej strony mogła też tu leżeć od wczoraj i efekt byłby pewnie podobny. Nie znała się ani trochę na trupach, z ostatnim miała kontakt przed atakiem w lesie, gdy widziała, jak mężczyzna zrzuca jeszcze żywą ofiarę ze wzniesienia. Teraz bezpośredni widok kompletnie zmiótł ją z planszy, nie pozostawiając wiele możliwości na reakcję. Nie była w stanie przejść obok tego obojętnie, nie będzie teraz nawet potrafiła wymazać tego widoku z głowy. Czuła się tak oszołomiona, jakby ktoś uderzył ją ciężkim przedmiotem w czaszkę, aż zapomniała kompletnie o obecności chłopaka, przynajmniej do momentu, w którym nie przysłonił swoim ciałem widoku zamrożonych zwłok. Spojrzała na niego dopiero za drugim nawołaniem, z opóźnieniem rozumiejąc poszczególne słowa. Dlaczego jeszcze tu był? Dlaczego nie uciekł, zostawiając ją z tym problemem? Dlaczego oboje nadal tu byli?
- Okłamałeś - powtórzyła bezwiednie, zupełnie nie przyswajając jego słów, jakby próbował porozumieć się w obcym języku. Wciąż patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem, aż w jej głowie kliknęło i coś poderwało ją do działania - panika krzycząca w jej umyśle zmusiła ją do zerwania się na nogi tak szybko, że aż zachwiała się niebezpiecznie.
- M-musimy uciekać. On gdzieś tutaj jest. Z-zabije nas, musimy uciekać - każde kolejne słowo było jeszcze bardziej przesiąknięte strachem, a atak paniki już pukał do drzwi, rozpoczynając chaos w głowie, odbierając zdolność racjonalnego pojmowania, a w dalszej kolejności zaburzając funkcje ciała. Gdyby nie to, możliwe, że już uciekałaby jak najdalej od tego miejsca, ale teraz wyglądała, jakby sama walczyła o życie. Zieleń na twarzy szybko przekształciła się na purpurowo-niebieski, bo jej ciało owładnięte paniką, zapomniało, jak się oddycha i teraz biedne dziewczę łapało rozpaczliwie powietrze, niczym ryba wyciągnięta z wody, ale szybkie, płaskie oddechy nie spełniały swojej funkcji i po prostu się dusiła. Zakręciło jej się niebezpiecznie w głowie, więc zacisnęła palce na ramieniu chłopaka, żeby podtrzymać się go, zapobiegając upadkowi. Z oczu niekontrolowanie popłynęły łzy, a ona walczyła o każdy haust powietrza, żeby nie stracić przytomności, choć w tym wypadku, to może byłoby to lepsze rozwiązanie. Gdyby tak mogła zasnąć i obudzić się bezpiecznie w łóżku, a to wszystko okazałoby się tylko złym snem...
Z pewnością poufna rozmowa z nieznajomym nie przyniosłaby ulgi, więc nie zamierzała się tego podejmować, szczególnie że zależało jej, by jak najmniejsza ilość osób wiedziała o jej problemach, skoro do tej pory nie zgłosiła tego incydentu. I chociaż odpowiedziała mu szczerze, że zdążyła się już do strachu przyzwyczaić, tak chyba nigdy nie będzie w stanie go okiełznać, by nie przejmował nad nią kontroli w krytycznych sytuacjach. Kiedyś znacznie lepiej radziła sobie ze stresem, a teraz wszystkie problemy odczuwała dwa razy bardziej, panika potrafiła ją dopaść w najbardziej prozaicznych czynnościach i za każdym razem rozpadała się na kawałki na nowo, zastanawiając się, ile z niej jeszcze pozostało. Może za którymś razem nie zdoła już skleić rozbitych fragmentów, może zostanie już wybrakowana — tego najbardziej się bała i tylko dlatego próbowała walczyć, podejmując się najróżniejszych kroków. W ogólnym rozrachunku mogły bardziej szkodzić niż pomagać, ale skoro nie podjęła próby uzyskania profesjonalnej pomocy, to nie miała wyjścia, jak działać na własną rękę. Stąd ta dłuższa wycieczka w góry.
Przysłuchiwała się jego słowom uważnie, bo pomimo jego niepozornego, niewinnego wyglądu, nie zamierzała zawierzyć mu własnego życia, dlatego w dalszym ciągu pozostawała ostrożna na jego gesty i działania. Prawdopodobnie i tak by sobie nie poradziła, tym razem ulegając napastnikowi, ale te wnioski tym bardziej nie pomagały się rozluźnić. Zmarszczyła lekko brwi na rewelację o tym, że nie działają na niego magiczne uroki demonów, w co szczerze wątpiła, ale nie odezwała się ani słowem, jakby obawiała się, że próba podważenia jego wersji doprowadzi do konfrontacji, a nie było jej to w żadnym stopniu potrzebne. Uniosła kącik ust do góry, tworząc tym samym grymas uśmiechu, bo jego zachowanie i ton nieco odkrywały karty odnośnie tego, z jakim typem galdra miała do czynienia — zuchwałym, ot co. Bawiłoby to ją jeszcze za czasów studenckich, ba, nawet w tym roku, ale przed atakiem. Teraz nie potrafiła docenić humoru i pewności siebie graniczącej z głupotą. Ją takie podejście zgubiło, poczuła się zbyt pewnie na grząskim gruncie, a teraz płaciła cenę.
W najgorszych snach nie spodziewałaby się, że znów zmierzy się z przerażającym zdarzeniem. Jakie jest prawdopodobieństwo, że dwie samotne wyprawy, najpierw do lasu, a teraz w góry, przyniosą podobny, tragiczny skutek? Ile może znieść, zanim całkiem zapadnie się pod natłokiem przytłaczających ją emocji? Czy jej wątły umysł przetrwa kolejną dawkę horroru?
Po zwymiotowaniu zawartości żołądka, jej umysł zaczął pracować na najwyższych możliwych obrotach, próbując zrozumieć sytuację i wysnuć jakieś (nie)logiczne wnioski. To ciało mogło tu leżeć od dłuższego ciało, bo mróz dobrze konserwuje, ale z drugiej strony mogła też tu leżeć od wczoraj i efekt byłby pewnie podobny. Nie znała się ani trochę na trupach, z ostatnim miała kontakt przed atakiem w lesie, gdy widziała, jak mężczyzna zrzuca jeszcze żywą ofiarę ze wzniesienia. Teraz bezpośredni widok kompletnie zmiótł ją z planszy, nie pozostawiając wiele możliwości na reakcję. Nie była w stanie przejść obok tego obojętnie, nie będzie teraz nawet potrafiła wymazać tego widoku z głowy. Czuła się tak oszołomiona, jakby ktoś uderzył ją ciężkim przedmiotem w czaszkę, aż zapomniała kompletnie o obecności chłopaka, przynajmniej do momentu, w którym nie przysłonił swoim ciałem widoku zamrożonych zwłok. Spojrzała na niego dopiero za drugim nawołaniem, z opóźnieniem rozumiejąc poszczególne słowa. Dlaczego jeszcze tu był? Dlaczego nie uciekł, zostawiając ją z tym problemem? Dlaczego oboje nadal tu byli?
- Okłamałeś - powtórzyła bezwiednie, zupełnie nie przyswajając jego słów, jakby próbował porozumieć się w obcym języku. Wciąż patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem, aż w jej głowie kliknęło i coś poderwało ją do działania - panika krzycząca w jej umyśle zmusiła ją do zerwania się na nogi tak szybko, że aż zachwiała się niebezpiecznie.
- M-musimy uciekać. On gdzieś tutaj jest. Z-zabije nas, musimy uciekać - każde kolejne słowo było jeszcze bardziej przesiąknięte strachem, a atak paniki już pukał do drzwi, rozpoczynając chaos w głowie, odbierając zdolność racjonalnego pojmowania, a w dalszej kolejności zaburzając funkcje ciała. Gdyby nie to, możliwe, że już uciekałaby jak najdalej od tego miejsca, ale teraz wyglądała, jakby sama walczyła o życie. Zieleń na twarzy szybko przekształciła się na purpurowo-niebieski, bo jej ciało owładnięte paniką, zapomniało, jak się oddycha i teraz biedne dziewczę łapało rozpaczliwie powietrze, niczym ryba wyciągnięta z wody, ale szybkie, płaskie oddechy nie spełniały swojej funkcji i po prostu się dusiła. Zakręciło jej się niebezpiecznie w głowie, więc zacisnęła palce na ramieniu chłopaka, żeby podtrzymać się go, zapobiegając upadkowi. Z oczu niekontrolowanie popłynęły łzy, a ona walczyła o każdy haust powietrza, żeby nie stracić przytomności, choć w tym wypadku, to może byłoby to lepsze rozwiązanie. Gdyby tak mogła zasnąć i obudzić się bezpiecznie w łóżku, a to wszystko okazałoby się tylko złym snem...
Funi Hilmirson
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Czw 2 Lut - 0:30
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Przypominał sobie bezwiednie czas, kiedy pomagał kapłanom zanosić bezwładne ciało do krypty, w której rozkrzyczane łapczywie valravny czekały na żer – kazano mu wtedy zostać, choć był jeszcze młody, śmierć jeszcze go przerażała i widok krwi wzbudzał w nim jeszcze gwałtowne wzburzenie, nad którym nie potrafił zapanować, ale próbował, bo kapłańska dłoń mocno naciskała na jego ramię. Był dobrym akolitą, choć rozkiełznany, zuchwały i nieraz zbyt niepoważny; nawet starsi godarowie, krzywiący się na widok jego figlarnego uśmiechu, przyznawali mu, że stanowił obiecujący materiał na przyszłego świątobliwego, więc nie sprzeciwiano się, kiedy Borge pozwolił mu oglądać, jak krucze dzioby rozrywają tkankę martwego ciała, uwalniając duszę zmarłego z objęć przyziemności. Był to pierwszy raz, kiedy widział śmierć; nie miał rodziny, więc nigdy wcześniej nie był na pogrzebie, nigdy nikogo nie stracił, mimo że jego rodzice umierali w jego opowieściach na tysiące i jeden zmyślnych sposobów co dnia. Pamiętał swoje przerażenie – i przede wszystkim wdzięczną fascynację; udało mu się nie zwymiotować, a każdy kolejny raz był łatwiejszy, strach powoli rozplatał swoje ciasne węzły w jego trzewiach i śmierć stała się czymś spowszedniałym, czymś naturalnym i prostym, koniecznym. Na ciało kobiety spoglądał więc bez większego poruszenia, rozczarowany jedynie cicho tym, że nie nosiła na sobie żadnych oznak rytuału – wydawało mu się to okropnym marnotrawstwem, w dodatku zwyczajnie smutnym, bo jej śmierć była cicha i niepotrzebna, i pozbawiona znaczenia. W płytszym biciu własnego serca wyczuwał sfrustrowaną złość w tej myśli: jeśli musiała umrzeć, mogła przynajmniej przelać krew za coś ważniejszego niż własna naiwność.
Nie miał czasu nad tym jednak myśleć – powinien skupić się na tym wyłącznie, że nie powinno go tutaj być, kiedy służby przyjdą się nią zająć, wyciągnąć jej ciało z zimnej wody, zanim rozlezie się i napęcznieje, i zatruje strumień paskudnym wysiękiem rozkładającej się tkanki. Nie miał z tym nic wspólnego, ale nosił na ręku pieczęć i to było już wystarczające, żeby wpakować go w kłopoty, których nie potrzebował, miał ich już wprawdzie w nadmiarze. Mógł może tak po prostu odejść, blondyna nie wydawała się w stanie, w jakim mogłaby jego zniknięcie zauważyć – może nie zapamiętałaby nawet jego twarzy, ledwo zdążyła na niego spojrzeć; ale zamiast tego stał w miejscu, przyglądając się, jak się cofa, jak zgina się wpół, wymiotując w śnieg, jak szarpie się ze swoim oddechem. Z wyraźnym trudem udało jej się odnaleźć spojrzeniem jego sylwetkę, przerażone źrenice wypełniały błękitną tęczówkę prawie po sam brzeg, posiniałe usta z trudem śledziły jego słowa, najwyraźniej nie znajdując ich sensu, bo myśli wyraźnie miała przepłoszone i nieobecne, miał wrażenie, że zachłyśnie się zaraz własnym oddechem i będzie miał na rękach dwie nieboszczki, zamiast jednej, dwa zmarnowane życia, swoją twarz odbitą jeszcze w jej gasnącej źrenicy. Może nikt by jej nie znalazł; może, gdyby wrzucił ją do jeziora, minęłoby zbyt dużo czasu, by ktokolwiek mógł go później odnaleźć, śnieg wciąż sypie, zasypałby jego ślady. Może po prostu bardzo nie chciał konfrontować się ze łzami, które zbierały się w jej spojrzeniu tak wyraźnie, jedynie przez strach nie spływając jeszcze po pobladłych policzkach. Na bogów, to byłoby tak łatwe.
– Tak. Dokładnie tak, bo widzisz... – zaczął niestosownie przyjemnym tonem, choć nie wiedział po co, dziewczyna wyraźnie nie rozumiała go w ogóle, a on nie wiedział, jak nią potrząsnąć. Miał wrażenie, że gdyby spróbował ją dotknąć, zaczęłaby krzyczeć i wtedy byłoby jeszcze gorzej, więc stał w miejscu, pochylając się nad nią lekko, z nieprzekonanym przejęciem, gasnącym szybko cieniem uśmiechu, bo jej wzburzenie sprawiało, że sam zaczynał wyczuwać nieprzyjemny dygot pod mostkiem. Nie umiał, właściwie, rozmawiać z dziewczynami; tym bardziej nie wiedział jak rozmawiać z taką, która wpadała przy nim w histerię. Rozsądek podpowiadał mu, że poklepanie jej po ramieniu nie zdałoby się w tej sytuacji na nic. Drgnął, powstrzymując się z trudem przed cofnięciem się, kiedy zerwała się nagle na nogi, jakby spodziewał się, że to ona wyrządzi mu zaraz krzywdę; wyraźnie znieruchomiał, kiedy złapała go za ramię, opierając na nim swoją równowagę. I w końcu się popłakała; tak jak się obawiał, zaczęła płakać i łapać powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba, a on zesztywniał w miejscu, nie wiedząc przez chwilę, czy powinien uciekać, czy stać jak słup soli, czy coś powiedzieć. O kim, do cholery, mówiła? Jak zamierzała uciekać, kiedy ledwo stała na własnych nogach? Nie mogła zresztą uciec. Potrzebował jej tutaj; potrzebował, żeby się tym zajęła.
– Mówiłem, że nic mi nie może zrobić, jestem odporny – odparł, głosem odrobinę odbarwionym, myśląc naiwnie, że miała na myśli jednego z fossegrimów, o których niefortunnie wspomniał przed odkryciem topielicy. – Czy możesz... młoda, musisz złapać oddech, bo mi tutaj też zejdziesz, nie możesz mi tutaj schodzić, jestem kapłanem, mogę ci najwyżej włożyć talar pod język na pożegnanie, rozumiesz? – zaczął mamrotać gorączkowo, widząc jak Vivian sinieje, wciąż walcząc z oddechem, jak płacz wstrząsa jeszcze jej ciałem, utrudniając tym bardziej złapanie tchu. Mógłby rzucić na nią zaklęcie uspokajające, ale przypuszczał, że widok ślepych oczu sprawy wcale nie polepszy. – Dobra, posłuchaj – mruknął nerwowo, unosząc ręce, by ująć jej twarz w objęcie obu dłoni i zmusić, żeby na niego spojrzała. – Uczyli cię run, nie? Każdego uczyli. Skup się. Trzy runy, wymień mi trzy runy. Oddychaj. Na pewno pamiętasz chociaż trzy, co?
Nie wiedział, jak rozmawiać z płaczącymi dziewczynami; ale pamiętał jeszcze, jak uspokajał młodszych chłopców świątynnych, kiedy płakali, tęskniąc za domem.
Nie miał czasu nad tym jednak myśleć – powinien skupić się na tym wyłącznie, że nie powinno go tutaj być, kiedy służby przyjdą się nią zająć, wyciągnąć jej ciało z zimnej wody, zanim rozlezie się i napęcznieje, i zatruje strumień paskudnym wysiękiem rozkładającej się tkanki. Nie miał z tym nic wspólnego, ale nosił na ręku pieczęć i to było już wystarczające, żeby wpakować go w kłopoty, których nie potrzebował, miał ich już wprawdzie w nadmiarze. Mógł może tak po prostu odejść, blondyna nie wydawała się w stanie, w jakim mogłaby jego zniknięcie zauważyć – może nie zapamiętałaby nawet jego twarzy, ledwo zdążyła na niego spojrzeć; ale zamiast tego stał w miejscu, przyglądając się, jak się cofa, jak zgina się wpół, wymiotując w śnieg, jak szarpie się ze swoim oddechem. Z wyraźnym trudem udało jej się odnaleźć spojrzeniem jego sylwetkę, przerażone źrenice wypełniały błękitną tęczówkę prawie po sam brzeg, posiniałe usta z trudem śledziły jego słowa, najwyraźniej nie znajdując ich sensu, bo myśli wyraźnie miała przepłoszone i nieobecne, miał wrażenie, że zachłyśnie się zaraz własnym oddechem i będzie miał na rękach dwie nieboszczki, zamiast jednej, dwa zmarnowane życia, swoją twarz odbitą jeszcze w jej gasnącej źrenicy. Może nikt by jej nie znalazł; może, gdyby wrzucił ją do jeziora, minęłoby zbyt dużo czasu, by ktokolwiek mógł go później odnaleźć, śnieg wciąż sypie, zasypałby jego ślady. Może po prostu bardzo nie chciał konfrontować się ze łzami, które zbierały się w jej spojrzeniu tak wyraźnie, jedynie przez strach nie spływając jeszcze po pobladłych policzkach. Na bogów, to byłoby tak łatwe.
– Tak. Dokładnie tak, bo widzisz... – zaczął niestosownie przyjemnym tonem, choć nie wiedział po co, dziewczyna wyraźnie nie rozumiała go w ogóle, a on nie wiedział, jak nią potrząsnąć. Miał wrażenie, że gdyby spróbował ją dotknąć, zaczęłaby krzyczeć i wtedy byłoby jeszcze gorzej, więc stał w miejscu, pochylając się nad nią lekko, z nieprzekonanym przejęciem, gasnącym szybko cieniem uśmiechu, bo jej wzburzenie sprawiało, że sam zaczynał wyczuwać nieprzyjemny dygot pod mostkiem. Nie umiał, właściwie, rozmawiać z dziewczynami; tym bardziej nie wiedział jak rozmawiać z taką, która wpadała przy nim w histerię. Rozsądek podpowiadał mu, że poklepanie jej po ramieniu nie zdałoby się w tej sytuacji na nic. Drgnął, powstrzymując się z trudem przed cofnięciem się, kiedy zerwała się nagle na nogi, jakby spodziewał się, że to ona wyrządzi mu zaraz krzywdę; wyraźnie znieruchomiał, kiedy złapała go za ramię, opierając na nim swoją równowagę. I w końcu się popłakała; tak jak się obawiał, zaczęła płakać i łapać powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba, a on zesztywniał w miejscu, nie wiedząc przez chwilę, czy powinien uciekać, czy stać jak słup soli, czy coś powiedzieć. O kim, do cholery, mówiła? Jak zamierzała uciekać, kiedy ledwo stała na własnych nogach? Nie mogła zresztą uciec. Potrzebował jej tutaj; potrzebował, żeby się tym zajęła.
– Mówiłem, że nic mi nie może zrobić, jestem odporny – odparł, głosem odrobinę odbarwionym, myśląc naiwnie, że miała na myśli jednego z fossegrimów, o których niefortunnie wspomniał przed odkryciem topielicy. – Czy możesz... młoda, musisz złapać oddech, bo mi tutaj też zejdziesz, nie możesz mi tutaj schodzić, jestem kapłanem, mogę ci najwyżej włożyć talar pod język na pożegnanie, rozumiesz? – zaczął mamrotać gorączkowo, widząc jak Vivian sinieje, wciąż walcząc z oddechem, jak płacz wstrząsa jeszcze jej ciałem, utrudniając tym bardziej złapanie tchu. Mógłby rzucić na nią zaklęcie uspokajające, ale przypuszczał, że widok ślepych oczu sprawy wcale nie polepszy. – Dobra, posłuchaj – mruknął nerwowo, unosząc ręce, by ująć jej twarz w objęcie obu dłoni i zmusić, żeby na niego spojrzała. – Uczyli cię run, nie? Każdego uczyli. Skup się. Trzy runy, wymień mi trzy runy. Oddychaj. Na pewno pamiętasz chociaż trzy, co?
Nie wiedział, jak rozmawiać z płaczącymi dziewczynami; ale pamiętał jeszcze, jak uspokajał młodszych chłopców świątynnych, kiedy płakali, tęskniąc za domem.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Vivian Sørensen
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Pią 3 Mar - 0:04
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Mętlik w jej głowie powoli przybierał format czarnej dziury, jakby każda myśl wpadała w bezdenną otchłań, niezdolna przebić się do świadomości. Nie wiedziała już gdzie jest, co się wokół dzieje, wszystko wirowało i choć patrzyła w jeden punkt, to nic nie widziała.
Paradoksalnie całe życie miała się za silną kobietę, której nie straszne wyzwania, której nie straszne przerażające opowieści. Myślała, że wychowując się z trójką starszych braci, zdążyli zahartować ją na każde wydarzenie, że nic nie będzie w stanie jej złamać. Dopiero po latach zaczęło się okazywać, że miała trochę mylne wyobrażenie i bracia wbrew pozorom dbali o jej bezpieczeństwo, a chociaż czasem załazili jej za skórę i straszyli niestworzonymi historiami, to jako najmłodsza siostra była ich oczkiem w głowie, więc wiele jej oszczędzali. Przez moment nawet miała się za nietykalną, była pewna, że pod postacią kota da radę zawsze uciec, schować się przed zagrożeniem, a jednak w godzinę próby żadna z jej umiejętności nie okazała się przydatna. Kryzysowa sytuacja obnażyła wszystkie słabości, nie pozostawiając na niej suchej nitki, bo strach i panika owładnęły jej ciało i nie była w stanie rzucić nawet zaklęcia. Gdyby napastnik chciał ją zabić, to już by jej tu nie było, bo tylko cudem udało jej się uciec. Nie wspominając o tym, że bez pomocy i tak by nie przeżyła.
Mając taki bagaż doświadczeń, a po niecałym miesiącu doświadczając kolejnego przykrego doświadczenia, jej umysł po prostu się wyłączył, jakby przeszedł w tryb uśpienia. Nie wiedziała już nawet jak się nazywa. Mrugała tylko dzięki odruchowi bezwarunkowemu, bo mroźny wiatr powodował suchość oczu.
Od czasu ataku próbowała postawić nowe fundamenty, na których stanie jej nowa, silniejsza psychika, ale okazały się jedynie domkiem z kart i właśnie runęły. To irracjonalne, by podczas tylu wydarzeń w Midgardzie - morderstw, zaginięć i prześladowań, za wszystko odpowiedzialna była osoba, która ją skrzywdziła. A jednak teraz jest rozdygotane serce było przekonane, że śmierć tej dziewczyny to jego sprawka i zaraz wyskoczy zza krzaków, by dokończyć dzieła i uciszyć ją na dobre. Mimo że wypełniła jego warunki, nie szukała sprawcy, nie zgłosiła tej sprawy, to lęk, że może na nią polować nie ustępował. W końcu kto wierzyłby na słowo mordercy, któremu ledwie się uciekło?
Z trudem rejestrowała to, co się dzieje, że przecież jest obok chłopak, który również trafił na zwłoki i może być w równym niebezpieczeństwie. Starała się oddychać miarowo, jakoś się wyciszyć, ale udało jej się jedynie łapać spazmatycznie powietrze i zupełnie nie wiedziała, jak się pozbierać. Gdyby świadomość nie została przytłumiona przez strach, pewnie byłoby jej wstyd rozkleić się przed obcą osobą, a najdziwniejsze dla niej w tym wszystkim byłoby to, że próbował ją przywołać do porządku. Czemu po prostu nie odszedł? Dlaczego jej pomagał, skoro mogłaby się tutaj zapłakać na śmierć, a ostatecznie zamarznąć? W jej strzaskanym na milion kawałeczków umyśle próżno doszukiwać się analizy czy odpowiedzi.
- Na... berserkera? - wyszeptała z niedowierzaniem i pełnym przerażeniu. Nie potrafili się dogadać, bo w tym stanie było jej ciężko właściwie się komunikować, ale też zrozumieć jego perspektywę. Jak mógł być odporny na niedźwiedzia? Musiał mówić o czymś innym, ale nie miała siły, by zastanawiać się, co miał na myśli.
Zmarszczyła brwi, ledwo rozumiejąc słowa, które do niej wypowiadał, ale instynktownie czuła, że próbuje pomóc, a kiedy zalegające jej system łzy popłynęły nurtem, dając upust części negatywnych emocji, łatwiej było rozprawić się z resztą. Nie była w stanie zupełnie nad nimi zapanować, ale przynajmniej próbowała walczyć z oddechem. Drgnęła niespokojnie, czując na policzkach nacisk dłoni, zmuszających do spojrzenia mu w oczy. Rozmyty przez łzy obraz nie przeszkadzał w usłyszeniu polecenia, a wysiliła się z całych sił, żeby zrozumieć jego wypowiedź. Runy? Pamiętała, to przecież nic trudnego, mogłaby wymienić więcej. Wypuściła powoli zalegające powietrze i złapała pierwszy prawie miarowy oddech.
- Gebo - pierwsza nie sprawiła jej problemu, wpadła niemal od razu do głowy, ale z drugą miała większy problem, dlatego szukała odpowiedniej nazwy, w międzyczasie regulując oddech, dzięki czemu przestała się dusić i zaczęła wracać do rozchwianej, ale nie spanikowanej wersji siebie. - Tiwaz. Ansuz.
Dlaczego właściwie wykonała jego polecenie, czemu poświęciła czas i energię, żeby wydobyć z zakamarków umysłu tę wiedzę? Patrzyła na niego w niemym niezrozumieniu, ale łzy przestały płynąć po policzkach, a oddech choć dalej rwany, był bardziej regularny.
- C-co zrobimy? - zapytała, drżąc jeszcze na ciele z przejęcia i zimna, mogąc tylko podziwiać jego opanowanie, że nie dość, że martwe ciało nie wzbudziło w nim emocji, to jeszcze znalazł siłę, żeby ją uspokoić. A może na moment odleciała i przegapiła jego załamanie? Już niczego nie była pewna. Żałowała, że w ogóle podjęła próbę powrotu do normalności, że ze wszystkich miejsc wybrała akurat odosobnione miejsce w górach, że musiała doświadczyć kolejnego szoku i zmierzyć się ze strachem, którego nie zdążyła się wyzbyć po ostatnim razie. Ile jeszcze może znieść zanim całkiem oszaleje? Czy była aż tak słaba psychicznie, czy skumulowane wydarzenia na każdym odcisnęłyby ślad?
- Kim jesteś? - wyszeptała, zdecydowanie chętniej skupiając myśli wokół nieznajomego, niż by powracać do tematu trupa, którego przecież nie mogli tak zostawić, musieli to zgłosić, musieli wezwać Kruczych. Nie mogła tego odwlekać w nieskończoność, ale bała się nawet ponownie spojrzeć na ciało dziewczyny.
Paradoksalnie całe życie miała się za silną kobietę, której nie straszne wyzwania, której nie straszne przerażające opowieści. Myślała, że wychowując się z trójką starszych braci, zdążyli zahartować ją na każde wydarzenie, że nic nie będzie w stanie jej złamać. Dopiero po latach zaczęło się okazywać, że miała trochę mylne wyobrażenie i bracia wbrew pozorom dbali o jej bezpieczeństwo, a chociaż czasem załazili jej za skórę i straszyli niestworzonymi historiami, to jako najmłodsza siostra była ich oczkiem w głowie, więc wiele jej oszczędzali. Przez moment nawet miała się za nietykalną, była pewna, że pod postacią kota da radę zawsze uciec, schować się przed zagrożeniem, a jednak w godzinę próby żadna z jej umiejętności nie okazała się przydatna. Kryzysowa sytuacja obnażyła wszystkie słabości, nie pozostawiając na niej suchej nitki, bo strach i panika owładnęły jej ciało i nie była w stanie rzucić nawet zaklęcia. Gdyby napastnik chciał ją zabić, to już by jej tu nie było, bo tylko cudem udało jej się uciec. Nie wspominając o tym, że bez pomocy i tak by nie przeżyła.
Mając taki bagaż doświadczeń, a po niecałym miesiącu doświadczając kolejnego przykrego doświadczenia, jej umysł po prostu się wyłączył, jakby przeszedł w tryb uśpienia. Nie wiedziała już nawet jak się nazywa. Mrugała tylko dzięki odruchowi bezwarunkowemu, bo mroźny wiatr powodował suchość oczu.
Od czasu ataku próbowała postawić nowe fundamenty, na których stanie jej nowa, silniejsza psychika, ale okazały się jedynie domkiem z kart i właśnie runęły. To irracjonalne, by podczas tylu wydarzeń w Midgardzie - morderstw, zaginięć i prześladowań, za wszystko odpowiedzialna była osoba, która ją skrzywdziła. A jednak teraz jest rozdygotane serce było przekonane, że śmierć tej dziewczyny to jego sprawka i zaraz wyskoczy zza krzaków, by dokończyć dzieła i uciszyć ją na dobre. Mimo że wypełniła jego warunki, nie szukała sprawcy, nie zgłosiła tej sprawy, to lęk, że może na nią polować nie ustępował. W końcu kto wierzyłby na słowo mordercy, któremu ledwie się uciekło?
Z trudem rejestrowała to, co się dzieje, że przecież jest obok chłopak, który również trafił na zwłoki i może być w równym niebezpieczeństwie. Starała się oddychać miarowo, jakoś się wyciszyć, ale udało jej się jedynie łapać spazmatycznie powietrze i zupełnie nie wiedziała, jak się pozbierać. Gdyby świadomość nie została przytłumiona przez strach, pewnie byłoby jej wstyd rozkleić się przed obcą osobą, a najdziwniejsze dla niej w tym wszystkim byłoby to, że próbował ją przywołać do porządku. Czemu po prostu nie odszedł? Dlaczego jej pomagał, skoro mogłaby się tutaj zapłakać na śmierć, a ostatecznie zamarznąć? W jej strzaskanym na milion kawałeczków umyśle próżno doszukiwać się analizy czy odpowiedzi.
- Na... berserkera? - wyszeptała z niedowierzaniem i pełnym przerażeniu. Nie potrafili się dogadać, bo w tym stanie było jej ciężko właściwie się komunikować, ale też zrozumieć jego perspektywę. Jak mógł być odporny na niedźwiedzia? Musiał mówić o czymś innym, ale nie miała siły, by zastanawiać się, co miał na myśli.
Zmarszczyła brwi, ledwo rozumiejąc słowa, które do niej wypowiadał, ale instynktownie czuła, że próbuje pomóc, a kiedy zalegające jej system łzy popłynęły nurtem, dając upust części negatywnych emocji, łatwiej było rozprawić się z resztą. Nie była w stanie zupełnie nad nimi zapanować, ale przynajmniej próbowała walczyć z oddechem. Drgnęła niespokojnie, czując na policzkach nacisk dłoni, zmuszających do spojrzenia mu w oczy. Rozmyty przez łzy obraz nie przeszkadzał w usłyszeniu polecenia, a wysiliła się z całych sił, żeby zrozumieć jego wypowiedź. Runy? Pamiętała, to przecież nic trudnego, mogłaby wymienić więcej. Wypuściła powoli zalegające powietrze i złapała pierwszy prawie miarowy oddech.
- Gebo - pierwsza nie sprawiła jej problemu, wpadła niemal od razu do głowy, ale z drugą miała większy problem, dlatego szukała odpowiedniej nazwy, w międzyczasie regulując oddech, dzięki czemu przestała się dusić i zaczęła wracać do rozchwianej, ale nie spanikowanej wersji siebie. - Tiwaz. Ansuz.
Dlaczego właściwie wykonała jego polecenie, czemu poświęciła czas i energię, żeby wydobyć z zakamarków umysłu tę wiedzę? Patrzyła na niego w niemym niezrozumieniu, ale łzy przestały płynąć po policzkach, a oddech choć dalej rwany, był bardziej regularny.
- C-co zrobimy? - zapytała, drżąc jeszcze na ciele z przejęcia i zimna, mogąc tylko podziwiać jego opanowanie, że nie dość, że martwe ciało nie wzbudziło w nim emocji, to jeszcze znalazł siłę, żeby ją uspokoić. A może na moment odleciała i przegapiła jego załamanie? Już niczego nie była pewna. Żałowała, że w ogóle podjęła próbę powrotu do normalności, że ze wszystkich miejsc wybrała akurat odosobnione miejsce w górach, że musiała doświadczyć kolejnego szoku i zmierzyć się ze strachem, którego nie zdążyła się wyzbyć po ostatnim razie. Ile jeszcze może znieść zanim całkiem oszaleje? Czy była aż tak słaba psychicznie, czy skumulowane wydarzenia na każdym odcisnęłyby ślad?
- Kim jesteś? - wyszeptała, zdecydowanie chętniej skupiając myśli wokół nieznajomego, niż by powracać do tematu trupa, którego przecież nie mogli tak zostawić, musieli to zgłosić, musieli wezwać Kruczych. Nie mogła tego odwlekać w nieskończoność, ale bała się nawet ponownie spojrzeć na ciało dziewczyny.
Funi Hilmirson
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Sob 11 Mar - 19:21
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Dziewczyna szarpała się z własnym oddechem, próbując daremnie odkrztusić z dna płuc duszny muł przerażenia, a on myślał, że powinien ją zostawić i odejść żwawym krokiem (nie biegiem, nie był przecież winny), w pobożnej wierze, że nie zdążyła zapamiętać jego twarzy w tym krótkim spojrzeniu, jakim go uraczyła, zanim dołączyła do nich milcząca nieboszczka i że nie będzie zdolna sprawić mu tą pamięcią żadnych problemów, których swąd wyczuwał prawie tak wyraźnie jak woń ciała, choć być może wcale nie śmierdziało, może czuł je jedynie we wspomnieniach, zawsze tak żywych w pamięci, ironicznie, jakby widziana kiedyś śmierć nie chciała w nim umrzeć. Tkwiła mu w źrenicach znajomą sinością ust, pod palcami chłodem skóry, zalegała w piersi zapachem duszonym przez kapłanów ciężkim kadzidłem, więc wyczuwał też teraz kadzidło, choć żaden dym nie drapał mu gardła, jedynie przełykane przekleństwo: bo powinien odejść, ale wciąż stał w miejscu. Zaistniałe okoliczności wydawały się parszywie kłopotliwe i nie miał ochoty się z nimi teraz mierzyć ani tym bardziej sprawdzać osobiście, jakie będą ich następstwa, nie wiedział, jak powinien uspokoić dziewczynę i nie wiedział, w jaki sposób mógłby wyjaśnić jej, że nie mógł być tutaj znaleziony ani powiązany jakkolwiek z tym ciałem; powinien znaleźć się jak najdalej od niego, a jednak nie ruszył się z miejsca, uziemiony ciężarem jej dygoczącego od płaczu ciała, pod którym sztywniał w miejscu, jakby kotwiczyła go ze sobą w tym niewygodnym bałaganie, więc musiał już z nią utonąć. Nie było to wcale rozsądne, a mimo to wciąż tu był, odmarzał sobie uszy i próbował przedrzeć się przez mgłę dziewczęcej histerii, nie wiedząc, jak się z nią obchodzić; i serce tłukło mu się płytko pod żebrami jak złowrogi pogłos rykoszetujących w myślach wyobrażeń konsekwencji, które mogły wgryźć mu się w kark, bo odczuwał jakiś naiwny opór przed zostawieniem jej samej.
Zmarszczył brwi, zbity z tropu wspomnieniem berserkera, nie potrafiąc znaleźć nici skojarzenia, która przywiodła ją do tego pytania, w końcu jednak doszedł do wniosku, że ona – tym bardziej – nie zdawała się teraz bliska rozsądku, więc może przynajmniej tkwili w tym absurdzie nieracjonalności również razem, dalecy od porozumienia, ale chociaż nie sami.
– Na berskera to pewnie nie – stwierdził, jakby rzeczywiście namyślił się nad tą odpowiedzią, biorąc jej pytanie zupełnie poważnie; brwi zbiegły mu się jeszcze trochę, kiedy próbował złapać jej spojrzenie i znaleźć w nim przesmyk, przez który mógłby wyszarpać ją do jaśniejszej myśli. Być może w tym stanie byłoby łatwiej wmówić jej rzeczy, ale wydawało się to dziwnie niewłaściwe i bawił go trochę ten konwulsyjny odruch własnego sumienia, a może trochę przynosił też ulgę: bo nigdy przecież nie chciał być człowiekiem złym, tak właściwie. Trochę martwił, bo bez sumienia byłoby na pewno łatwiej, ale mógł pozbyć się go kiedy indziej. – Ale spójrz na nią – powiedział, odsuwając się już nawet, by spojrzeć na nieboszczkę przez ramię i pozwolić jej też spojrzeć, zanim nie zreflektował się nagle ze wzdrygnięciem – albo nie patrz – poprawił się pospiesznie, zasłaniając znów widok własnym ciałem, nachylając ku niej lekko ramiona, jakby mógł w ten sposób osłonić ją sobą rzeczywiście. – Nie było tu berserkera, na pewno zostawiłby ślady. Widzisz tu niedźwiedzie łapy? Ja nie widzę, na niej też nie widzę, ty nie patrz, musisz mi uwierzyć po prostu – uśmiechnął się przy tym krzywo, jakby próbował ją tym uśmiechem zarazić, bo w sumie to okłamał ją przecież w pierwszych wymienionych zdaniach i się do tego przyznał. Dziewczyna jednak ledwo rozpoznawała kształt wypowiadanych przez niego słów i nie zdawało się, żeby było jej szczególnie do wesołości, więc zreflektował się znowu, odchrząkując i ściągając kąciki ust do stosowniejszego, nerwowego spoważnienia. – Pewnie to jakiś głupi wypadek, może próbowała pływać pod wodospadem w środku zimy, ludzie robią takie głupie rzeczy czasem, cały czas nawet, pewnie mają w kostnicach osobną statystykę dla ofiar księżycowych kąpieli, założę się.
Wydawało się, że próby przemówienia do niej racjonalnie spływały na niczym, bo wciąż była rozedrgana i nieobecna, dopóki nie ujął wreszcie jej policzków, prosząc o te nieszczęsne runy, w których sam zawsze odnajdował spokój jako dzieciak. Potrafił wyrecytować je jednym ciągiem jak modlitwę, powtarzał je wystarczająco często i słuchał ich wystarczająco często. Teraz szukał ich w jej spojrzeniu, trzeźwiejącym z trudem, ale wyraźnie nabierającym znów bystrości za szkłem ściekających wciąż po policzkach łez. Gebo, tiwaz i ansuz. Zawsze sądził, że w podświadomym wyborze tych run musiało chować się coś więcej: jakiś instynktowny przejaw charakteru, zaklęta w pamięci przepowiednia lub przeszłość; że można z nich czytać jak z kart tarota albo kosteczek rozsypanych na stole wieszczki. Spróbowałby może odczytać to dla niej, gdyby tylko mieli na to czas; może innym razem, choć może nie powinni nigdy więcej się widzieć. Zauważył z ulgą, że jej oddech nabrał zdrowszej miarowości, policzki rumieńców i głos spokojności – więc udało mu się coś osiągnąć, a teraz czuł się nagle jakoś niezręcznie z jej twarzą w swoich dłoniach, ale jednocześnie obawiał się, że znowu mu się wymsknie, jeśli spróbuje się odsunąć zbyt szybko; jakby trzymał naczynie stojące na samej krawędzi, gotowe roztrzaskać się, gdy cofnie oparcie palców.
– Bardzo dobrze. To bardzo ładne runy, wiesz? – mruknął spokojniej, przytrzymując więc jej spojrzenie i jej rumieniec, mówiąc dla mówienia zadowolonym tonem, chcąc utrwalić ją w tym uspokojeniu. Poruszył kciukiem, przecierając opuszką ślad po łzie trochę niezręcznym gestem, uśmiechając się na jej pytanie, trochę jakby krzywo i trochę tylko nerwowo. Otworzył usta, po czym zamknął je znowu, próbując znaleźć wyjście z tej sytuacji; zdążyła w tym czasie zadać kolejne. – No widzisz właśnie, to ciekawe pytanie, bardzo zresztą złożone, nie? Nigdy nie wiem, co ludzie chcą ode mnie właściwie usłyszeć, mógłbym dużo powiedzieć. Tylko nie teraz. Bo, widzisz, jestem, być może, osobą, załóżmy między nami, która nie może mieć z tym – oderwał w końcu jedną dłoń od jej policzka, niechlujnym gestem wskazując na to, co leżało za nim, na wpół zatopione w wodzie. Albo na wpół z niej wynurzone, jak prawda wypływająca teraz pod samą taflę, a on nie wiedział jak ją przełknąć i znów pod nią wcisnąć – nic wspólnego. Albo może, ale wolałbym nie. I wolałbym, na przykład, żebyś nie wspominała o mnie nikomu, rozumiesz? Trzeba to zgłosić, taka powinność obywatelska i nikogo nie powinno się tak zostawiać bez pogrzebu, ale ja nie mogę o to zadbać, bo wykorzystają to przeciwko mnie i może będziesz mieć mnie na sumieniu wtedy. Nie chciałabyś chyba mieć mnie na sumieniu?
Serce unosiło mu się pod gardłem, kiedy próbował uderzać w odpowiedni ton, nie spuszczając z niej uważnego, prawie ciepłego spojrzenia, prawie zbyt przyjemnego. Przesunął dłoń, zawijając łagodnie palce na jej rozgorączkowanym karku, czując jednocześnie kurcz pulsu w przełyku; docierało do niego, dopiero teraz, że zmarła kobieta nie była mu obca. Docierało do niego, że powinien był ją zostawić, a teraz było za późno.
– Wbrew pozorom potrafię być ciężki.
Zmarszczył brwi, zbity z tropu wspomnieniem berserkera, nie potrafiąc znaleźć nici skojarzenia, która przywiodła ją do tego pytania, w końcu jednak doszedł do wniosku, że ona – tym bardziej – nie zdawała się teraz bliska rozsądku, więc może przynajmniej tkwili w tym absurdzie nieracjonalności również razem, dalecy od porozumienia, ale chociaż nie sami.
– Na berskera to pewnie nie – stwierdził, jakby rzeczywiście namyślił się nad tą odpowiedzią, biorąc jej pytanie zupełnie poważnie; brwi zbiegły mu się jeszcze trochę, kiedy próbował złapać jej spojrzenie i znaleźć w nim przesmyk, przez który mógłby wyszarpać ją do jaśniejszej myśli. Być może w tym stanie byłoby łatwiej wmówić jej rzeczy, ale wydawało się to dziwnie niewłaściwe i bawił go trochę ten konwulsyjny odruch własnego sumienia, a może trochę przynosił też ulgę: bo nigdy przecież nie chciał być człowiekiem złym, tak właściwie. Trochę martwił, bo bez sumienia byłoby na pewno łatwiej, ale mógł pozbyć się go kiedy indziej. – Ale spójrz na nią – powiedział, odsuwając się już nawet, by spojrzeć na nieboszczkę przez ramię i pozwolić jej też spojrzeć, zanim nie zreflektował się nagle ze wzdrygnięciem – albo nie patrz – poprawił się pospiesznie, zasłaniając znów widok własnym ciałem, nachylając ku niej lekko ramiona, jakby mógł w ten sposób osłonić ją sobą rzeczywiście. – Nie było tu berserkera, na pewno zostawiłby ślady. Widzisz tu niedźwiedzie łapy? Ja nie widzę, na niej też nie widzę, ty nie patrz, musisz mi uwierzyć po prostu – uśmiechnął się przy tym krzywo, jakby próbował ją tym uśmiechem zarazić, bo w sumie to okłamał ją przecież w pierwszych wymienionych zdaniach i się do tego przyznał. Dziewczyna jednak ledwo rozpoznawała kształt wypowiadanych przez niego słów i nie zdawało się, żeby było jej szczególnie do wesołości, więc zreflektował się znowu, odchrząkując i ściągając kąciki ust do stosowniejszego, nerwowego spoważnienia. – Pewnie to jakiś głupi wypadek, może próbowała pływać pod wodospadem w środku zimy, ludzie robią takie głupie rzeczy czasem, cały czas nawet, pewnie mają w kostnicach osobną statystykę dla ofiar księżycowych kąpieli, założę się.
Wydawało się, że próby przemówienia do niej racjonalnie spływały na niczym, bo wciąż była rozedrgana i nieobecna, dopóki nie ujął wreszcie jej policzków, prosząc o te nieszczęsne runy, w których sam zawsze odnajdował spokój jako dzieciak. Potrafił wyrecytować je jednym ciągiem jak modlitwę, powtarzał je wystarczająco często i słuchał ich wystarczająco często. Teraz szukał ich w jej spojrzeniu, trzeźwiejącym z trudem, ale wyraźnie nabierającym znów bystrości za szkłem ściekających wciąż po policzkach łez. Gebo, tiwaz i ansuz. Zawsze sądził, że w podświadomym wyborze tych run musiało chować się coś więcej: jakiś instynktowny przejaw charakteru, zaklęta w pamięci przepowiednia lub przeszłość; że można z nich czytać jak z kart tarota albo kosteczek rozsypanych na stole wieszczki. Spróbowałby może odczytać to dla niej, gdyby tylko mieli na to czas; może innym razem, choć może nie powinni nigdy więcej się widzieć. Zauważył z ulgą, że jej oddech nabrał zdrowszej miarowości, policzki rumieńców i głos spokojności – więc udało mu się coś osiągnąć, a teraz czuł się nagle jakoś niezręcznie z jej twarzą w swoich dłoniach, ale jednocześnie obawiał się, że znowu mu się wymsknie, jeśli spróbuje się odsunąć zbyt szybko; jakby trzymał naczynie stojące na samej krawędzi, gotowe roztrzaskać się, gdy cofnie oparcie palców.
– Bardzo dobrze. To bardzo ładne runy, wiesz? – mruknął spokojniej, przytrzymując więc jej spojrzenie i jej rumieniec, mówiąc dla mówienia zadowolonym tonem, chcąc utrwalić ją w tym uspokojeniu. Poruszył kciukiem, przecierając opuszką ślad po łzie trochę niezręcznym gestem, uśmiechając się na jej pytanie, trochę jakby krzywo i trochę tylko nerwowo. Otworzył usta, po czym zamknął je znowu, próbując znaleźć wyjście z tej sytuacji; zdążyła w tym czasie zadać kolejne. – No widzisz właśnie, to ciekawe pytanie, bardzo zresztą złożone, nie? Nigdy nie wiem, co ludzie chcą ode mnie właściwie usłyszeć, mógłbym dużo powiedzieć. Tylko nie teraz. Bo, widzisz, jestem, być może, osobą, załóżmy między nami, która nie może mieć z tym – oderwał w końcu jedną dłoń od jej policzka, niechlujnym gestem wskazując na to, co leżało za nim, na wpół zatopione w wodzie. Albo na wpół z niej wynurzone, jak prawda wypływająca teraz pod samą taflę, a on nie wiedział jak ją przełknąć i znów pod nią wcisnąć – nic wspólnego. Albo może, ale wolałbym nie. I wolałbym, na przykład, żebyś nie wspominała o mnie nikomu, rozumiesz? Trzeba to zgłosić, taka powinność obywatelska i nikogo nie powinno się tak zostawiać bez pogrzebu, ale ja nie mogę o to zadbać, bo wykorzystają to przeciwko mnie i może będziesz mieć mnie na sumieniu wtedy. Nie chciałabyś chyba mieć mnie na sumieniu?
Serce unosiło mu się pod gardłem, kiedy próbował uderzać w odpowiedni ton, nie spuszczając z niej uważnego, prawie ciepłego spojrzenia, prawie zbyt przyjemnego. Przesunął dłoń, zawijając łagodnie palce na jej rozgorączkowanym karku, czując jednocześnie kurcz pulsu w przełyku; docierało do niego, dopiero teraz, że zmarła kobieta nie była mu obca. Docierało do niego, że powinien był ją zostawić, a teraz było za późno.
– Wbrew pozorom potrafię być ciężki.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Sob 11 Mar - 19:21
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
'k6' : 6
'k6' : 6
Vivian Sørensen
Re: 21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Nie 14 Maj - 22:24
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Co on tu jeszcze robił? Dlaczego użerał się z rozhisteryzowaną dziewczyną, dlaczego próbował jej pomóc, skoro nawet jej nie znał? Nie potrafiła rozwikłać tej zagadki, szczególnie że ostatnio żyła w przekonaniu, że świat nosi zdecydowanie więcej zła, do tego stopnia, że patrzyła podejrzliwie niemal na każdego przechodnia, którego akurat mijała. Jej niezdrowa obsesja utrudniała życie, pogarszając jego komfort, ale nie potrafiła sobie poradzić z wszechogarniającym strachem, który łapał za gardło nawet przy najbardziej prozaicznych czynnościach. Zupełnie jakby spodziewała się, że podczas gotowania, przez okno wpadnie mężczyzna z brodą i będzie chciał ją zabić.
Tymczasem patrzyła na blondyna w głupim niezrozumieniu i musiała wyglądać, jakby całkiem postradała zmysły, ale w jej mózgu zachodził właśnie proces, który przez kilka najbliższych dni będzie się tam kotłował — myśli, że świat jednak nie składa się w większości z kanalii, a przeważają dobrzy ludzie, którzy są w stanie bezinteresownie pomóc. Miała kilka takich przykładów, choć wszystkie do tej pory dotyczyły osób, które wcześniej znała, a które zdecydowały się wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Ten tutaj widział ją pierwszy raz na oczy, a jednak nie zostawił jej samej i próbował uspokoić.
Nie on jeden nie chciał być uwikłany w to niepokojące wydarzenie. Jej kroki były bacznie obserwowane przez dziadka, który wystosował już jedno ostrzeżenie. Sørensenowie nie mogą być w żaden sposób skojarzeni z morderstwami, szczególnie na ich dawne powiązanie z magią zakazaną. Jeśli ktoś wpadłby na jakąś chorą teorię, cały klan znów miałby kłopoty, ich reputacja znowu uległaby podejrzeniu. Nie mogła na to pozwolić, nie mogła być przyczyną ich kolejnego upadku. Dziadek by ją wyklął, a jej życie dobiegłoby końca — bez perspektyw, bez celu w życiu, wygnana i opuszczona. Sama ta wizja przywoływała ją o nieprzyjemny dreszcz, ale teraz z trudem potrafiła się skupić na tyle, by utrzymać jedną logiczną myśl, więc cały szereg wątpliwości gnieździł się w jej podświadomości, a panika nie ustępowała ani na moment. Jak mieli sobie z tym poradzić? Jak przejść do porządku dziennego po zobaczeniu tego obrazka wyjętego prosto z horroru? Nie czuła zimna, ale jej ciało drżało niekontrolowanie, szczególnie gdy na tapetę wypłynął temat berserkera.
Tak jak przypuszczała, wcale nie był na niego odporny, a więc nie był też w stanie jej uratować, gdyby atak nastąpił znikąd. Nie wyglądał na silnego, a o wyjątkową moc magiczną również go nie podejrzewała, chociaż zwykle nie oceniała po pozorach, tak tutaj wchodziło w grę jej życie.
Pod wpływem jego słów, w pierwszym odruchu faktycznie zwróciła spojrzenie na biedną dziewczynę, ale zanim jej zapłakane oczy złapały ostrość, blondyn zasłonił jej widok, reflektując się, że to może przynieść kolejną falę paniki, którą ciężej będzie poskromić. Niemniej jego słowa zaczynały się przedzierać przez fałdy strachu plątające jej umysł. Mrugała zdecydowanie szybciej, niż powinna, ale jednocześnie procesory mózgu działały na podwójnych obrotach, próbując połączyć kropki. Faktycznie nie widziała żadnych śladów łap, nie widziała śladów walki, krwi ani futra. Z drugiej strony zimno konserwuje ciało, więc mogła tu leżeć tygodnie, a sprawcą naprawdę byłby berserker. A jednak chłopak miał rację, że nie było na niej żadnych śladów pazurów ani kłów, nawet jeśli niezbyt dokładnie zbadali ciało. Równie dobrze mógł to być wypadek. Pewnie miał rację, pewnie za bardzo panikowała.
- T-tak m-myślisz? - szczękała zębami, wlepiając w niego przerażone, wielkie oczy, jakby miał w tej kwestii decydujący głos, jakby wiedział na pewno, co tutaj się wydarzyło. Nie chciała, żeby ją okłamał, raz już to zrobił, więc automatycznie nie była do niego zbyt ufna, ale tak bardzo chciała uwierzyć, że nie ma się czego bać, że ostatecznie kiwnęła głową, przyjmując jego wersję.
Działania młodego mężczyzny przynosiły skutek, jego logika docierała do niej, w zwolnionym tempie, ale zawsze. Ucisk na policzkach zmuszał ją do skupienia i patrzyła na niego, próbując odzyskać klarowność umysłu, jeśli w obecnym stanie można tak nazwać miarowe oddychanie. Z każdym głębszym oddechem było lepiej, więc dłuższą chwilę milczenia wykorzystała na uspokojenie i wmawianie sobie wygodnej dla siebie wersji zdarzeń. Na pewno był to nieszczęśliwy wypadek i po prostu nikt jeszcze nie zdążył jej znaleźć. Niefortunnie padło na nich, ale żaden berserker nie maczał w tym palców, a już szczególnie ten, który ją poturbował. To byłby zbyt duży zbieg okoliczności, a znowu celowość działań nie miała tu większego sensu.
- Ładne - powtórzyła bezwiednie za nim, choć w tym momencie nawet nie pamiętała, które z run wymieniła. Może wszystkie?
Jego kolejne zdania były plątaniną słów, którą ledwie rozumiała. Milczała dłuższą chwilę, próbując rozszyfrować ich znaczenie, kiedy rozsądek próbował przedrzeć się do świadomości.
- Ale c-czekaj, ja też nie mogę mieć z tym nic wspólnego. Rodzina mnie wyklnie, jeżeli padną na nich przez to podejrzenia - wyszeptała, celowo omijając wzrokiem martwe ciało, żeby logiczne myślenie zostało z nią na dłużej. Oczywiście należało to zgłosić, nie wolno było jej zostawić. W tym momencie nawet nie zastanawiała się specjalnie jakie powody mężczyzna może mieć, żeby unikać powiązania z martwym ciałem, zbyt pogrążona w swoich problemach. Zresztą jej naiwna natura prawdopodobnie nawet by mu nie uwierzyła, gdyby oświadczył wprost, że jest ślepcem i mógłby mieć przez to kłopoty.
- Ciężki? - zapytała w niezrozumieniu. Czyżby przespała jakiś temat, czy to on prowadził konwersację w swojej głowie i wtajemniczył ją dopiero pod koniec? Cofnęła się o krok, przerywając kontakt fizyczny, który początkowo przynosił ulgę, ale teraz zaczął ją przytłaczać. Gorączkowo zastanawiała się, co powinni zrobić i jak to ugryźć, żeby żadne z nich nie miało kłopotów, a jednocześnie, żeby dziewczyna została odnaleziona.
- Może wezwiemy Kruczych zaklęciem, a w tym czasie się teleportujemy? Albo później nadeślemy anonimowy cynk, żeby znaleźli ciało? - zaczęła się zastanawiać, a kiedy weszła w tryb rozwiązywania problemów, jej głowa zaczęła inaczej pracować i była już w stanie się skupić przynajmniej na tym jednym zadaniu.
Spoglądała na niego w nadziei, że druga głowa zweryfikuje jej pomysły i klarowniejszym myśleniem będą w stanie uzyskać choć jedno rozwiązanie tej sytuacji.
Nie była, co prawda, w stanie się teraz teleportować, więc musiałaby liczyć na uprzejmość chłopaka, ale czy tego chcieli czy nie, siedzieli w tym razem i musieli sobie poradzić.
- Jestem Vivian. Jak ci na imię? - zapytała jeszcze, żeby wiedzieć, jak się do niego zwracać. Byli teraz trochę partnerami zbrodni, chociaż nie swojej. Nie potrzebowała szczegółowych danych, nie chciała go wydać, a raczej wiedzieć, komu dziekować za pomoc w ogarnięciu własnej traumy i paniki. Bez niego pewnie zakopałaby się tu w śniegu i po kilku godzinach lamentu zamarzła. A w tym momencie chciała jak najszybciej opuścić to parszywe miejsce i zaszyć się w czterech ścianach własnego pokoju.
Tymczasem patrzyła na blondyna w głupim niezrozumieniu i musiała wyglądać, jakby całkiem postradała zmysły, ale w jej mózgu zachodził właśnie proces, który przez kilka najbliższych dni będzie się tam kotłował — myśli, że świat jednak nie składa się w większości z kanalii, a przeważają dobrzy ludzie, którzy są w stanie bezinteresownie pomóc. Miała kilka takich przykładów, choć wszystkie do tej pory dotyczyły osób, które wcześniej znała, a które zdecydowały się wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Ten tutaj widział ją pierwszy raz na oczy, a jednak nie zostawił jej samej i próbował uspokoić.
Nie on jeden nie chciał być uwikłany w to niepokojące wydarzenie. Jej kroki były bacznie obserwowane przez dziadka, który wystosował już jedno ostrzeżenie. Sørensenowie nie mogą być w żaden sposób skojarzeni z morderstwami, szczególnie na ich dawne powiązanie z magią zakazaną. Jeśli ktoś wpadłby na jakąś chorą teorię, cały klan znów miałby kłopoty, ich reputacja znowu uległaby podejrzeniu. Nie mogła na to pozwolić, nie mogła być przyczyną ich kolejnego upadku. Dziadek by ją wyklął, a jej życie dobiegłoby końca — bez perspektyw, bez celu w życiu, wygnana i opuszczona. Sama ta wizja przywoływała ją o nieprzyjemny dreszcz, ale teraz z trudem potrafiła się skupić na tyle, by utrzymać jedną logiczną myśl, więc cały szereg wątpliwości gnieździł się w jej podświadomości, a panika nie ustępowała ani na moment. Jak mieli sobie z tym poradzić? Jak przejść do porządku dziennego po zobaczeniu tego obrazka wyjętego prosto z horroru? Nie czuła zimna, ale jej ciało drżało niekontrolowanie, szczególnie gdy na tapetę wypłynął temat berserkera.
Tak jak przypuszczała, wcale nie był na niego odporny, a więc nie był też w stanie jej uratować, gdyby atak nastąpił znikąd. Nie wyglądał na silnego, a o wyjątkową moc magiczną również go nie podejrzewała, chociaż zwykle nie oceniała po pozorach, tak tutaj wchodziło w grę jej życie.
Pod wpływem jego słów, w pierwszym odruchu faktycznie zwróciła spojrzenie na biedną dziewczynę, ale zanim jej zapłakane oczy złapały ostrość, blondyn zasłonił jej widok, reflektując się, że to może przynieść kolejną falę paniki, którą ciężej będzie poskromić. Niemniej jego słowa zaczynały się przedzierać przez fałdy strachu plątające jej umysł. Mrugała zdecydowanie szybciej, niż powinna, ale jednocześnie procesory mózgu działały na podwójnych obrotach, próbując połączyć kropki. Faktycznie nie widziała żadnych śladów łap, nie widziała śladów walki, krwi ani futra. Z drugiej strony zimno konserwuje ciało, więc mogła tu leżeć tygodnie, a sprawcą naprawdę byłby berserker. A jednak chłopak miał rację, że nie było na niej żadnych śladów pazurów ani kłów, nawet jeśli niezbyt dokładnie zbadali ciało. Równie dobrze mógł to być wypadek. Pewnie miał rację, pewnie za bardzo panikowała.
- T-tak m-myślisz? - szczękała zębami, wlepiając w niego przerażone, wielkie oczy, jakby miał w tej kwestii decydujący głos, jakby wiedział na pewno, co tutaj się wydarzyło. Nie chciała, żeby ją okłamał, raz już to zrobił, więc automatycznie nie była do niego zbyt ufna, ale tak bardzo chciała uwierzyć, że nie ma się czego bać, że ostatecznie kiwnęła głową, przyjmując jego wersję.
Działania młodego mężczyzny przynosiły skutek, jego logika docierała do niej, w zwolnionym tempie, ale zawsze. Ucisk na policzkach zmuszał ją do skupienia i patrzyła na niego, próbując odzyskać klarowność umysłu, jeśli w obecnym stanie można tak nazwać miarowe oddychanie. Z każdym głębszym oddechem było lepiej, więc dłuższą chwilę milczenia wykorzystała na uspokojenie i wmawianie sobie wygodnej dla siebie wersji zdarzeń. Na pewno był to nieszczęśliwy wypadek i po prostu nikt jeszcze nie zdążył jej znaleźć. Niefortunnie padło na nich, ale żaden berserker nie maczał w tym palców, a już szczególnie ten, który ją poturbował. To byłby zbyt duży zbieg okoliczności, a znowu celowość działań nie miała tu większego sensu.
- Ładne - powtórzyła bezwiednie za nim, choć w tym momencie nawet nie pamiętała, które z run wymieniła. Może wszystkie?
Jego kolejne zdania były plątaniną słów, którą ledwie rozumiała. Milczała dłuższą chwilę, próbując rozszyfrować ich znaczenie, kiedy rozsądek próbował przedrzeć się do świadomości.
- Ale c-czekaj, ja też nie mogę mieć z tym nic wspólnego. Rodzina mnie wyklnie, jeżeli padną na nich przez to podejrzenia - wyszeptała, celowo omijając wzrokiem martwe ciało, żeby logiczne myślenie zostało z nią na dłużej. Oczywiście należało to zgłosić, nie wolno było jej zostawić. W tym momencie nawet nie zastanawiała się specjalnie jakie powody mężczyzna może mieć, żeby unikać powiązania z martwym ciałem, zbyt pogrążona w swoich problemach. Zresztą jej naiwna natura prawdopodobnie nawet by mu nie uwierzyła, gdyby oświadczył wprost, że jest ślepcem i mógłby mieć przez to kłopoty.
- Ciężki? - zapytała w niezrozumieniu. Czyżby przespała jakiś temat, czy to on prowadził konwersację w swojej głowie i wtajemniczył ją dopiero pod koniec? Cofnęła się o krok, przerywając kontakt fizyczny, który początkowo przynosił ulgę, ale teraz zaczął ją przytłaczać. Gorączkowo zastanawiała się, co powinni zrobić i jak to ugryźć, żeby żadne z nich nie miało kłopotów, a jednocześnie, żeby dziewczyna została odnaleziona.
- Może wezwiemy Kruczych zaklęciem, a w tym czasie się teleportujemy? Albo później nadeślemy anonimowy cynk, żeby znaleźli ciało? - zaczęła się zastanawiać, a kiedy weszła w tryb rozwiązywania problemów, jej głowa zaczęła inaczej pracować i była już w stanie się skupić przynajmniej na tym jednym zadaniu.
Spoglądała na niego w nadziei, że druga głowa zweryfikuje jej pomysły i klarowniejszym myśleniem będą w stanie uzyskać choć jedno rozwiązanie tej sytuacji.
Nie była, co prawda, w stanie się teraz teleportować, więc musiałaby liczyć na uprzejmość chłopaka, ale czy tego chcieli czy nie, siedzieli w tym razem i musieli sobie poradzić.
- Jestem Vivian. Jak ci na imię? - zapytała jeszcze, żeby wiedzieć, jak się do niego zwracać. Byli teraz trochę partnerami zbrodni, chociaż nie swojej. Nie potrzebowała szczegółowych danych, nie chciała go wydać, a raczej wiedzieć, komu dziekować za pomoc w ogarnięciu własnej traumy i paniki. Bez niego pewnie zakopałaby się tu w śniegu i po kilku godzinach lamentu zamarzła. A w tym momencie chciała jak najszybciej opuścić to parszywe miejsce i zaszyć się w czterech ścianach własnego pokoju.
Funi Hilmirson
21.02.2001 – Srebrny strumień – V. Sørensen & F. Hilmirson Sro 24 Maj - 23:47
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
– Jestem tego pewny nawet – zapewnienie zabrzmiało prawie miękko, prawie wyrozumiale, chociaż szczególnym instynktem empatycznym nigdy nie mógł się właściwie pochwalić; był jednak zadowolony, że udawało mu się zachować z nią, mimo tego wszystkiego, nić jakiegoś półtrzeźwego porozumienia i przez moment tej absurdalnie kłopotliwej sytuacji wydawało mu się, że mógłby tę dziewczynę nawet może polubić, mógłby dzielić z nią tajemnicę tego spotkania i może nawet ją poznać, zabrać ją na gorącą czekoladę (za którą może zgodziłaby się zapłacić, bo zapomniałby zupełnym przypadkiem portfela); zdawało się jednak mało prawdopodobne, żeby miała podobnie sentymentalne uczucia wobec niego odwzajemniać, więc nie dawał im więcej ponad chwilę przyjemniejszego uśmiechu. Wyglądała w końcu na dziewczynę z rodzaju tych zupełnie porządnych, w dodatku – bez złośliwości – dziewczynę delikatną; nie był dla takich osób dobrym towarzystwem, w każdym razie nie obecnie i pewnie już nigdy więcej, nie miał już wprawdzie odwrotu ani nawet pragnienia, by nawracać. Myśl jednak, że mogłaby go zapamiętać całkiem przyjemnie, całkiem jakby też mógł być zwykłym, porządnym i nawet całkiem empatycznym chłopakiem, była mu w pewien sposób jednak miła i może dlatego zarumienił się trochę też, nie tylko od mrozu, kiedy w oszołomieniu powtórzyła za nim bezwiednie to proste słowo. Zachowywała się tak, jakby sądziła, że może mu ufać – i to był szczególnie w tym wszystkim urocze; i właściwie nie spotykał się z podobną ufnością w dziewczęcych oczach pierwszy raz, ale pierwszy raz w okolicznościach, które dawały temu jakieś rzeczywiste znaczenie. Zawsze chyba myślał, że tak będzie wyglądało jego życie – miał być kapłanem i chciał być kapłanem dobrym, godarem dbającym przede wszystkim o ludzi, jednym z tych, których zawsze spotkać można w świątyni i którzy zawsze mają odpowiednie słowa. Może w innym życiu spotkaliby się właśnie w świątyni, nie nad wodospadem, nie nad zmarzniętymi zwłokami topielicy, może wtedy miałby dla niej lepsze słowa i mogliby się polubić, a ona rzeczywiście mogłaby mu ufać i nie byłoby w tym nic osobliwego.
Zdziwił się trochę na wspomnienie jej rodziny i możliwego wyklęcia; więc właściwie nie trzymał może zupełnie zwyczajnej dziewczyny, ale dziewczynę z dobrego domu do tego, kto inny mógł wydziedziczać dzieci z takich powodów, jeśli nie zadzierające nosa snoby, troszczące się o reputację bardziej niż o swoje córki? Chociaż nie był szczególnym znawcą dziedziny familijnej, tym bardziej takiej dotyczącej dobrych domów. Ściągnął brwi w niepocieszonym zakłopotaniu, bo oznaczało to, że znaleźli się w trudniejszej jeszcze sytuacji – zakładał dotąd, że przekona ją, by się tym wszystkim zajęła sama, nikomu o nim nie wspominała i najlepiej jeszcze zapomniała w ogóle, że go tutaj spotkała. Mogłaby opowiedzieć funkcjonariuszom, że spotkała jakiegoś pomyleńca, który zgubił psa, byłoby to całkiem wygodne półkłamstwo i wytłumaczyłoby ścieżkę drugich śladów obok tych należących do niej.
Dlaczego ktoś miałby ją jednak podejrzewać?
– Ty to jakaś szemrana jesteś? – spytał głupio, przyglądając jej się uważniej, nie kryjąc zaskoczonego pomieszania; no bo o co możnaby posądzić tę ładną buźkę? Kto mógłby podejrzewać ją w ogóle o jakieś utopienia – rozebranej w dodatku – kobiety? Oderwaną wcześniej od jej policzka dłoń sięgnął do jej prawej ręki, podnosząc ją pod spojrzenie; zahaczył palcami krawędź rękawiczki, podciągając materiał, by odsłonić skrawek jasnej skóry na śródręczu. Nie nosiła na sobie czarnego węża; przez moment był właściwie nawet rozczarowany, byłoby to całkiem pożytecznym zbiegiem okoliczności, choć może nie powinien mieć wobec niej tak wysokich oczekiwań, wprawdzie nie wyobrażał sobie, jak mogłaby używać czarnych zaklęć, kiedy tak silnie reagowała na ciało, nieruchome i ciche, i właściwie w całkiem dobrym stanie. – Masz jakichś rodziców nie teges czy co? Nikt by nie pomyślał nawet, żebyś mogła coś takiego zrobić. Ja bym nie pomyślał. Nie mogłabyś przecież, nie? – pytał jeszcze jakby musiał się upewnić, chociaż właściwie myślał już o czymś innym; myślał o tym, że należało to jakoś sensownie rozwiązać i solidarnie nie poświęcać żadnego z nich, musieliby sobie zaufać. – Dobra, nikomu nie powiem. I ty też nikomu nie powiesz, tak? – przyszpilił ją uważnym spojrzeniem, rozumiejąc jednak, ze trafiło mu się ostatecznie całkiem pomyślne szczęście; skoro nie chciała, żeby ktoś ją z tym powiązał, może będzie tym chętniej milczeć, inaczej pewnie wkopałby ją nawzajem. Jakim sposobem, na kieł Fenrira, zawsze lądował w takich sytuacjach? Czy powinien jej powiedzieć, że tę laskę właściwie znał?
– Jak wsypiesz, to też cię wsypię – odpowiedział, cofając nerwowo dłoń, kiedy się odsunęła; zamierzał być ciężki na sumieniu i ciężki dla jej życia, dla sprawiedliwości. Nie musiał przynajmniej wierzyć jej na słowo, że się nad nim zlituje i zapomni o nim wspomnieć; pożałował trochę tę subtelnej groźby, nie było sensu wprawdzie zrażać jej do siebie, a teraz się wydawało już trochę za późno. Wcisnął ręce w kieszenie, zadowolony przynajmniej, że zaczynała objawiać trochę więcej sensu w rozumowaniu, a paniczne rozedrganie ustąpiło rozsądkowi. Tylko ciężko przełknął ślinę na wspomnienie zaklęcia. Nie miał wątpliwości, że ta solidarność skończy się w momencie, w którym czarne żyły wylezą mu na skórę, a ona zda sobie sprawę, z kim ma właściwie do czynienia. Może nawet przestanie przejmować się własnym kłopotem, odda go po prostu w ręce oficerów, powie im, że to on tę nieszczęsną kobietę pewnie utopił, a oni jej uwierzą, nawet nie będę próbowali tego weryfikować; był opieczętowany i to wystarczało.
– Później brzmi lepiej. Wyślę im cynk później, mam znajomego oficera zresztą, to dobra myśl – zdecydował w takim razie, podnosząc spojrzenie w stronę, skąd oboje przyszli, nagle tknięty przestrachem, że ktoś jeszcze tutaj przyjdzie i znajdzie ich w tym miejscu, i utknie w jakiejś niewygodnej konspiracji w niewygodnym trójkącie porcelanowego zaufania. Spojrzał potem na nią, lustrując ją uważnym spojrzeniem; wolałby, żeby teleportowała się pierwsza, ale nagle nie był w ogóle pewien, czy była w stanie. Zaskoczyła go zupełnie pytaniem o imię; wydawał się prawie oburzony, że je zadała. – Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej. Możesz mówić mi, jak ci pasuje. Kiedyś taki jeden fircyk waszego pokroju – wypowiedział to kwaśno, z grymasem wykrzywiającym usta łagodnie – powiedział, że wyglądam na Erlinga. Cholernie z jego strony niemiłe, nie? No uważam, że go fantazja mocno poniosła, ale to nawet nie najgorsze, co wtedy zrobił, wyobraź sobie. Ale może być nawet Erling, jak chcesz – mówił znów za dużo; mówił, bo denerwowało go, że nie powinien jej tutaj zostawiać, ale też nie powinien używać przy niej zaklęć. Wyglądał prawie na onieśmielonego przez te nerwy. – Dobra, posłuchaj. Zabiorę cię stąd, żebyś przypadkiem sobie nogi nie ucięła teleportacją w tym stanie, ale musisz zamknąć oczy. I nie otwierać, dopóki nie powiem – powiedział w końcu, zachowując przy tym zupełną powagę. A potem, kiedy się zgodziła, złapał ją za ramię i teleportował na obrzeże miasta, mając cholerną nadzieję, że nie podglądała i że nie poleci zaraz od razu na komisariat zgłosić rzekomego Erlinga.
Pożegnał się z nią szybko, wciąż nerwowo; i tego samego dnia jeszcze wysłał zawiadomienie, jak porządny obywatel, którym może byłby w tym innym, pożegnanym dawno, życiu.
Funi i Vivian z tematu
Zdziwił się trochę na wspomnienie jej rodziny i możliwego wyklęcia; więc właściwie nie trzymał może zupełnie zwyczajnej dziewczyny, ale dziewczynę z dobrego domu do tego, kto inny mógł wydziedziczać dzieci z takich powodów, jeśli nie zadzierające nosa snoby, troszczące się o reputację bardziej niż o swoje córki? Chociaż nie był szczególnym znawcą dziedziny familijnej, tym bardziej takiej dotyczącej dobrych domów. Ściągnął brwi w niepocieszonym zakłopotaniu, bo oznaczało to, że znaleźli się w trudniejszej jeszcze sytuacji – zakładał dotąd, że przekona ją, by się tym wszystkim zajęła sama, nikomu o nim nie wspominała i najlepiej jeszcze zapomniała w ogóle, że go tutaj spotkała. Mogłaby opowiedzieć funkcjonariuszom, że spotkała jakiegoś pomyleńca, który zgubił psa, byłoby to całkiem wygodne półkłamstwo i wytłumaczyłoby ścieżkę drugich śladów obok tych należących do niej.
Dlaczego ktoś miałby ją jednak podejrzewać?
– Ty to jakaś szemrana jesteś? – spytał głupio, przyglądając jej się uważniej, nie kryjąc zaskoczonego pomieszania; no bo o co możnaby posądzić tę ładną buźkę? Kto mógłby podejrzewać ją w ogóle o jakieś utopienia – rozebranej w dodatku – kobiety? Oderwaną wcześniej od jej policzka dłoń sięgnął do jej prawej ręki, podnosząc ją pod spojrzenie; zahaczył palcami krawędź rękawiczki, podciągając materiał, by odsłonić skrawek jasnej skóry na śródręczu. Nie nosiła na sobie czarnego węża; przez moment był właściwie nawet rozczarowany, byłoby to całkiem pożytecznym zbiegiem okoliczności, choć może nie powinien mieć wobec niej tak wysokich oczekiwań, wprawdzie nie wyobrażał sobie, jak mogłaby używać czarnych zaklęć, kiedy tak silnie reagowała na ciało, nieruchome i ciche, i właściwie w całkiem dobrym stanie. – Masz jakichś rodziców nie teges czy co? Nikt by nie pomyślał nawet, żebyś mogła coś takiego zrobić. Ja bym nie pomyślał. Nie mogłabyś przecież, nie? – pytał jeszcze jakby musiał się upewnić, chociaż właściwie myślał już o czymś innym; myślał o tym, że należało to jakoś sensownie rozwiązać i solidarnie nie poświęcać żadnego z nich, musieliby sobie zaufać. – Dobra, nikomu nie powiem. I ty też nikomu nie powiesz, tak? – przyszpilił ją uważnym spojrzeniem, rozumiejąc jednak, ze trafiło mu się ostatecznie całkiem pomyślne szczęście; skoro nie chciała, żeby ktoś ją z tym powiązał, może będzie tym chętniej milczeć, inaczej pewnie wkopałby ją nawzajem. Jakim sposobem, na kieł Fenrira, zawsze lądował w takich sytuacjach? Czy powinien jej powiedzieć, że tę laskę właściwie znał?
– Jak wsypiesz, to też cię wsypię – odpowiedział, cofając nerwowo dłoń, kiedy się odsunęła; zamierzał być ciężki na sumieniu i ciężki dla jej życia, dla sprawiedliwości. Nie musiał przynajmniej wierzyć jej na słowo, że się nad nim zlituje i zapomni o nim wspomnieć; pożałował trochę tę subtelnej groźby, nie było sensu wprawdzie zrażać jej do siebie, a teraz się wydawało już trochę za późno. Wcisnął ręce w kieszenie, zadowolony przynajmniej, że zaczynała objawiać trochę więcej sensu w rozumowaniu, a paniczne rozedrganie ustąpiło rozsądkowi. Tylko ciężko przełknął ślinę na wspomnienie zaklęcia. Nie miał wątpliwości, że ta solidarność skończy się w momencie, w którym czarne żyły wylezą mu na skórę, a ona zda sobie sprawę, z kim ma właściwie do czynienia. Może nawet przestanie przejmować się własnym kłopotem, odda go po prostu w ręce oficerów, powie im, że to on tę nieszczęsną kobietę pewnie utopił, a oni jej uwierzą, nawet nie będę próbowali tego weryfikować; był opieczętowany i to wystarczało.
– Później brzmi lepiej. Wyślę im cynk później, mam znajomego oficera zresztą, to dobra myśl – zdecydował w takim razie, podnosząc spojrzenie w stronę, skąd oboje przyszli, nagle tknięty przestrachem, że ktoś jeszcze tutaj przyjdzie i znajdzie ich w tym miejscu, i utknie w jakiejś niewygodnej konspiracji w niewygodnym trójkącie porcelanowego zaufania. Spojrzał potem na nią, lustrując ją uważnym spojrzeniem; wolałby, żeby teleportowała się pierwsza, ale nagle nie był w ogóle pewien, czy była w stanie. Zaskoczyła go zupełnie pytaniem o imię; wydawał się prawie oburzony, że je zadała. – Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej. Możesz mówić mi, jak ci pasuje. Kiedyś taki jeden fircyk waszego pokroju – wypowiedział to kwaśno, z grymasem wykrzywiającym usta łagodnie – powiedział, że wyglądam na Erlinga. Cholernie z jego strony niemiłe, nie? No uważam, że go fantazja mocno poniosła, ale to nawet nie najgorsze, co wtedy zrobił, wyobraź sobie. Ale może być nawet Erling, jak chcesz – mówił znów za dużo; mówił, bo denerwowało go, że nie powinien jej tutaj zostawiać, ale też nie powinien używać przy niej zaklęć. Wyglądał prawie na onieśmielonego przez te nerwy. – Dobra, posłuchaj. Zabiorę cię stąd, żebyś przypadkiem sobie nogi nie ucięła teleportacją w tym stanie, ale musisz zamknąć oczy. I nie otwierać, dopóki nie powiem – powiedział w końcu, zachowując przy tym zupełną powagę. A potem, kiedy się zgodziła, złapał ją za ramię i teleportował na obrzeże miasta, mając cholerną nadzieję, że nie podglądała i że nie poleci zaraz od razu na komisariat zgłosić rzekomego Erlinga.
Pożegnał się z nią szybko, wciąż nerwowo; i tego samego dnia jeszcze wysłał zawiadomienie, jak porządny obywatel, którym może byłby w tym innym, pożegnanym dawno, życiu.
Funi i Vivian z tematu
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back