:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang
2 posters
Yasmin Forfang
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Pią 13 Maj - 19:15
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
20.12.2000
Yasmin cieszyła się wolnym od pracy dniem. Chociaż nie narzekała na to, co robiła i nie zmuszała się do tego, by wstawać do kwiaciarni i spędzać w niej długie godziny, od czasu do czasu lubiła sobie pospacerować bez celu po mieście. Przed świętami kupowała jakieś drobiazgi dla najbliższych, a warto wspomnieć, że chodziło o najbliższych przyjaciół i kuzynostwo, z którymi dobrze żyła. Panna Forfang nie była pewna, czy ma prawo się cieszyć ze świąt. Przecież nie miała rodziców, rodzeństwa i kogoś w mieszkaniu. Spędzała sama ten czas, nie chcąc się narzucać innym.
Ale trudno było w niej szukać smutku. Nawet jeśli go czuła, nie okazywała tego. Jedynie jej oczy mogły mówić jak było naprawdę. Twarz bowiem zwykle była spokojna, uśmiechnięta, pełna spokoju i opanowania.
Szła raźnym krokiem, sama tylko znając swój najbliższy cel. Miała pewne plany, ale jak to z nimi bywało, mogły ulec zmianie. Uśmiechała się do znajomych, którzy ją mijali. Cała Yas. Zapewne szła by sobie dalej, gdyby nie to, że wyłapała po drugiej stronie ulicy znajomą twarz. I nie był to ani klient, ani sąsiad, a jej kuzyn – Zacharias. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby szedł sam. Ale tak nie było. Miał towarzystwo. Zrozumiałaby gdyby to była jakaś kobieta, nie koniecznie jego siostra, ale to był młody dzieciak. Coś jej nie pasowało. Była bardzo ciekawa, co też się za tym kryje. Kuzyn jej nie widział, bo zajęty był rozmową z chłopcem. Yasmin przystanęła i obserwowała ich z dystansu, a kiedy weszli razem do sklepu zoologicznego, postanowiła pójść ich śladami. Szybko przeszła na drugą stronę i podeszła do budynku, w którym zniknęli. Przez szybę zajrzała do środka, ale zbyt wiele nie było widać. Pozostało jej jedno: musiała wejść do środka. Tak też uczyniła. W środku było bardzo ciepło, więc rozluźniła szal i schowała czapkę do torby. Zaczęła niby od niechcenia spacerować po wnętrzu. Kiedy dostrzegła kuzyna, zaczaiła się z drugiej strony, by jej nie widział. Słyszała tylko strzępek rozmowy z malcem. Nic do siebie nie pasowało. Kiedy postanowiła się wychylić i zerknąć, gdzie teraz znajdował się mężczyzna, okazało się, że ten zdążył już zajść ją od tyłu. Usłyszała swoje imię i odwróciła się.
- Aleś mnie wystraszył! - powiedziała, po czym się uśmiechnęła. Jakoś wcale nie wyglądała na zaskoczoną faktem, że on w ogóle tam był. Ot tylko ją przestraszył, jak złodzieja podczas próby napadu. Widać, że Yasmin nie nadawała się do roli detektywa.
Odgarnęła długie włosy do tyłu i podparła boki.
- Patrz, co za przypadek, że akurat tu się spotykamy – starała się brzmieć przekonująco, ale jej wzrok ślizgał się od Zacha, do dziecka stojącego blisko niego. Posłała młodemu miły uśmiech, chociaż nie miała zielonego pojęcia kim jest.
Zacharias Damgaard
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Pią 13 Maj - 21:35
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Grudniowe powietrze smagało mnie po policzkach, czasami sądziłem, że chociaż od urodzenia wychowywałem się w surowym, skandynawskim klimacie, jakaś część mnie nie potrafiła przyzwyczaić się do takich warunków atmosferycznych i tęskniła za ciepłem, którego przecież nigdy nie mogła w pełni doświadczyć. Myślałem zawsze wtedy o dziedzictwie zapisanym w genach, przywiezionym z dalekich zakątków przez mych dziadków i Mamę. Tych samych genach, których rys widziałem w czarnych puklach włosów okalających dziecięcą główkę, tych samych genach, które kształtowały jego podbródek i nos, oraz oczy wykrojone w kształt migdałów, gdzie tęczówki zatopione w kość słoniową emanowały ciepłem orzecha laskowego. Wciąż nie chciałem w to wierzyć, dlatego ściskałem jego palce wyraźnie zbyt słabo, tak, że mógł swobodnie uciec, jeśli by tego zapragnął. Nie chciał zresztą, na samym początku naszej wędrówki, słuchać się mnie szczególnie, a moja dłoń zdawała się go parzyć, dlatego szedł pół kroku przede mną, a ja kierowałem go skrupulatnie nie chcąc zostawić w tyle. Dopiero kiedy tłum się nieco zagęścił zmusiłem chłopca, by chwycił me palce, sam nie do końca przekonany, czy będę potrafił tak z nim iść. Sądziłem, że ludzie będą się dziwnie patrzyć, że ich oczy przylgną do naszych pleców, a ja – klaun w skórze ojca – spalę się ze wstydu przy najbliższej możliwej okazji. Moje obawy nie były jednak prawdziwe; mało kto zwracał na nas uwagę, a jeśli już, to okazywały się to być kobiety, które uśmiechały się dziwnie miło, z pewną nutą podziwu nad mym rodzicielskim poświęceniem. Cóż miałem więc robić? Uśmiechałem się również, nieco zakłopotany, nieco zaczepny, z całą pewnością czarujący, bo w swym zwyczaju byłem mocno wyczulony na każdy niewieści okruch zainteresowania.
— Zobacz no tylko, sklep zoologiczny. Chcesz wejść? — zagadnąłem, gdy mijaliśmy niepozorną witrynę. Wiedziałem, że przyglądał się jej już od pewnego czasu, a jego kroki przyspieszyły wyraźnie. Nie uzyskałem jednak żadnej odpowiedzi. Odwrócił głowę w drugą stronę i szarpnął lekko. — No daj spokój, przecież widzę, że chcesz tam wejść. Nie daj się prosić — słowa w nerwowym roztargnieniu, ale i przestrachu, że zaraz się zezłości, albo rozpłacze, opuszczały moje wyschnięte na wiór gardło. Westchnął tylko spod szczelnie okręconego dookoła szyi i brody szalika. Uznałem to za aprobatę – nie miałem co liczyć na bardziej wylewną oznakę radości.
Weszliśmy do pomieszczenia, pomogłem mu zdjąć kurtkę i szalik, a także bure nauszniki, które dostał od wychowawczyni. Sam pozwoliłem, aby okrycie wierzchnie spoczęło pod moją pachą. Gdy ruszyliśmy przed siebie, zacząłem odczuwać czyjąś obecność na moich plecach, kiedy jednak się obejrzałem, nikogo nie dostrzegłem. Samuel kichnął, wyrywając mnie z zamyślenia. Pochyliłem się nad nim i wytarłem mu nos białą chusteczką
— No już, mam nadzieję, że się nie zaziębiłeś. Byłoby kiepsko chorować przed Jul, prawda? — Kiedy kucałem, dostrzegłem na powierzchni jednego z terrariów refleks, który formował się w przedziwnie znajomą sylwetkę. Okruch pamięci osiadający w świadomości sparaliżował mnie nagłym przestrachem. Yasmin. Kuzynka. Nie sądziłem, że natknę się na nią w takiej sytuacji. Nie chciałem niczego ukrywać, ale nie tak wyobrażałem sobie konfrontację bliskich mi osób z prawdą. Wyjścia miałem dwa: albo zgrywać wariata i udawać, że jej nie widzę, albo podejść i mieć nadzieję, że nie zejdzie na zawał po takiej dawce rewelacji. Oczy Samuela zamigotały pytająco, gdy wciąż nie wstawałem i tkwiłem z zasmarkaną chusteczką w dłoni.
— Och, widzisz, pójdziemy się przywitać, bo właśnie zobaczyłem kogoś znajomego. Dobrze? — Wzruszył tylko ramionami, choć wyraźnie ciągnęło go do klatki z papugami. Pokiwałem głową dając mu znak, że podejdziemy tam później. — Yas! — Chciałem brzmieć naprawdę wesoło, ale głos mi się załamał. Wyraźnie unikałem kontaktu wzrokowego. — Miło cię widzieć. Faktycznie, strasznie dziwny zbieg okoliczności — nerwowy śmiech niemal mnie zadławił nadmiarem powietrza. Wiedziałem, że będzie pytać, z kim tu przyszedłem — Sammy, poznaj Yasmin, to moja kuzynka. Yas, to Samuel — wyjaśniłem jak najbardziej zdawkowo umiałem. Uśmiechnął się słabo, chyba wiedział, co się kroi. — Chcesz może jednak teraz zobaczyć te papugi? — Jak na komendę kiwnął głową, instynktownie wyczuwając gęstniejącą atmosferę. Pobiegł do najwyższej z klatek, starałem się go nie spuszczać z oczu. — Toooo… co u ciebie, moja droga?
— Zobacz no tylko, sklep zoologiczny. Chcesz wejść? — zagadnąłem, gdy mijaliśmy niepozorną witrynę. Wiedziałem, że przyglądał się jej już od pewnego czasu, a jego kroki przyspieszyły wyraźnie. Nie uzyskałem jednak żadnej odpowiedzi. Odwrócił głowę w drugą stronę i szarpnął lekko. — No daj spokój, przecież widzę, że chcesz tam wejść. Nie daj się prosić — słowa w nerwowym roztargnieniu, ale i przestrachu, że zaraz się zezłości, albo rozpłacze, opuszczały moje wyschnięte na wiór gardło. Westchnął tylko spod szczelnie okręconego dookoła szyi i brody szalika. Uznałem to za aprobatę – nie miałem co liczyć na bardziej wylewną oznakę radości.
Weszliśmy do pomieszczenia, pomogłem mu zdjąć kurtkę i szalik, a także bure nauszniki, które dostał od wychowawczyni. Sam pozwoliłem, aby okrycie wierzchnie spoczęło pod moją pachą. Gdy ruszyliśmy przed siebie, zacząłem odczuwać czyjąś obecność na moich plecach, kiedy jednak się obejrzałem, nikogo nie dostrzegłem. Samuel kichnął, wyrywając mnie z zamyślenia. Pochyliłem się nad nim i wytarłem mu nos białą chusteczką
— No już, mam nadzieję, że się nie zaziębiłeś. Byłoby kiepsko chorować przed Jul, prawda? — Kiedy kucałem, dostrzegłem na powierzchni jednego z terrariów refleks, który formował się w przedziwnie znajomą sylwetkę. Okruch pamięci osiadający w świadomości sparaliżował mnie nagłym przestrachem. Yasmin. Kuzynka. Nie sądziłem, że natknę się na nią w takiej sytuacji. Nie chciałem niczego ukrywać, ale nie tak wyobrażałem sobie konfrontację bliskich mi osób z prawdą. Wyjścia miałem dwa: albo zgrywać wariata i udawać, że jej nie widzę, albo podejść i mieć nadzieję, że nie zejdzie na zawał po takiej dawce rewelacji. Oczy Samuela zamigotały pytająco, gdy wciąż nie wstawałem i tkwiłem z zasmarkaną chusteczką w dłoni.
— Och, widzisz, pójdziemy się przywitać, bo właśnie zobaczyłem kogoś znajomego. Dobrze? — Wzruszył tylko ramionami, choć wyraźnie ciągnęło go do klatki z papugami. Pokiwałem głową dając mu znak, że podejdziemy tam później. — Yas! — Chciałem brzmieć naprawdę wesoło, ale głos mi się załamał. Wyraźnie unikałem kontaktu wzrokowego. — Miło cię widzieć. Faktycznie, strasznie dziwny zbieg okoliczności — nerwowy śmiech niemal mnie zadławił nadmiarem powietrza. Wiedziałem, że będzie pytać, z kim tu przyszedłem — Sammy, poznaj Yasmin, to moja kuzynka. Yas, to Samuel — wyjaśniłem jak najbardziej zdawkowo umiałem. Uśmiechnął się słabo, chyba wiedział, co się kroi. — Chcesz może jednak teraz zobaczyć te papugi? — Jak na komendę kiwnął głową, instynktownie wyczuwając gęstniejącą atmosferę. Pobiegł do najwyższej z klatek, starałem się go nie spuszczać z oczu. — Toooo… co u ciebie, moja droga?
Yasmin Forfang
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Sob 14 Maj - 10:46
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin zauważyła, że Zach zachowuje się podejrzanie i unika jej spojrzenia. Coś chyba było na rzeczy. Dziewczyna wpatrywała się w niego usilnie, zastanawiając się, czy uda jej się coś z niego wyciągnąć. Kiedy kuzyn przedstawił jej chłopca, Yas zrobiła niepewną minę i zapytała, wiedziona ciekawością:
- A Samuel to? - no co, musiała to zrobić. - Nie wiedziałam, że się kimś opiekujesz – uśmiechnęła się ciepło do chłopca.
- Miło cię poznać – rzekła do malca, który szybko wrócił do oglądania zwierząt. No tak, dziecięca ciekawość nie miała granic. Ale to dobrze, bo starsi mogli sobie w spokoju pogadać. Rzecz jasna cały czas mieli małego na oku. Patrzyli w jego stronę i Zacharias nie musiał znosić przez cały czas wzroku panny Forfang.
- A u mnie dobrze, całkiem dobrze, dziękuję – odpowiedziała. - Praca mnie pochłania, obecnie myślę sobie o świętach i ciągle snuję jakieś plany, które zapewne się nie ziszczą. Czyli jak zwykle – machnęła ręką, jakby nie warto było nawet wspominać czegokolwiek.
- A ty chyba jesteś bardzo zajęty, bo nawet nie napisałeś słowa o spotkaniu. Widzisz, potrzebowaliśmy przypadku, żeby się spotkać, ach – no niby ona tam za nimi weszła, ale to, że w ogóle ich zobaczyła, to był prawdziwy przypadek. Nie kłamała ani trochę. Ciut nagięła prawdę, o.
- Korzystając z wolnego czasu chodzę po sklepach i załatwiam kilka spraw, no i tak pomyślałam, że coś może kupię swojej wiewiórce – to wymyśliła na poczekaniu. Ale dobry to powód, bo przecież naprawdę mogła to zrobić.
Yasmin znów posłała kuzynowi uśmiech, a potem podeszła do chłopca.
- Podobają ci się papugi? - zapytała serdecznym głosem, jak to ona. - Są piękne, prawda? - zagadnęła. Po chwili wróciła myślami do Zachariasa.
- Naprawdę się cieszę, że cię widzę.
Yasmin zachowywała się naturalnie, ale tak naprawdę była ogromnie ciekawa historii, jaka kryła się za tym wszystkim. Kuzyn jednak wyglądał tak, jakby miał zwrócić ostatni posiłek.
- Wszystko dobrze? - gdyby nie jego karnacja, pewnie zrobiłby się zielony na twarzy.
- A Samuel to? - no co, musiała to zrobić. - Nie wiedziałam, że się kimś opiekujesz – uśmiechnęła się ciepło do chłopca.
- Miło cię poznać – rzekła do malca, który szybko wrócił do oglądania zwierząt. No tak, dziecięca ciekawość nie miała granic. Ale to dobrze, bo starsi mogli sobie w spokoju pogadać. Rzecz jasna cały czas mieli małego na oku. Patrzyli w jego stronę i Zacharias nie musiał znosić przez cały czas wzroku panny Forfang.
- A u mnie dobrze, całkiem dobrze, dziękuję – odpowiedziała. - Praca mnie pochłania, obecnie myślę sobie o świętach i ciągle snuję jakieś plany, które zapewne się nie ziszczą. Czyli jak zwykle – machnęła ręką, jakby nie warto było nawet wspominać czegokolwiek.
- A ty chyba jesteś bardzo zajęty, bo nawet nie napisałeś słowa o spotkaniu. Widzisz, potrzebowaliśmy przypadku, żeby się spotkać, ach – no niby ona tam za nimi weszła, ale to, że w ogóle ich zobaczyła, to był prawdziwy przypadek. Nie kłamała ani trochę. Ciut nagięła prawdę, o.
- Korzystając z wolnego czasu chodzę po sklepach i załatwiam kilka spraw, no i tak pomyślałam, że coś może kupię swojej wiewiórce – to wymyśliła na poczekaniu. Ale dobry to powód, bo przecież naprawdę mogła to zrobić.
Yasmin znów posłała kuzynowi uśmiech, a potem podeszła do chłopca.
- Podobają ci się papugi? - zapytała serdecznym głosem, jak to ona. - Są piękne, prawda? - zagadnęła. Po chwili wróciła myślami do Zachariasa.
- Naprawdę się cieszę, że cię widzę.
Yasmin zachowywała się naturalnie, ale tak naprawdę była ogromnie ciekawa historii, jaka kryła się za tym wszystkim. Kuzyn jednak wyglądał tak, jakby miał zwrócić ostatni posiłek.
- Wszystko dobrze? - gdyby nie jego karnacja, pewnie zrobiłby się zielony na twarzy.
Zacharias Damgaard
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Pon 16 Maj - 20:27
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Powoli zaczynały pocić mi się dłonie. Ścisnąłem mocniej kurtkę chłopca, wilgoć utworzyła dwie plamy na powierzchni ortalionu, a ja modliłem się, aby kuzynka nic nie dostrzegła, choć przecież już zdecydowanie wiedziała o tym, że coś jest nie tak. Tutaj nie potrafiłem grać. Poczekałem z odpowiedzią na pytanie, zupełnie intencjonalnie odwracając twarz w drugą stronę i udając, że wcale nie usłyszałem jej słów. Samuel oddalił się dość szybko, nieszczególnie zainteresowany naszą rozmową – byłem mu wdzięczny za akt wyrozumiałości (A może blefował? Może odszedł, lecz wciąż nasłuchiwał? Nie mogłem wykluczyć podobnej sytuacji, więc mówiłem dość przyciszonym głosem). Potrząsnąłem głową, nim otworzyłem usta, ułożyłem niesforne kosmyki na czubku głowy i odwróciłem się do Yasmin. Kleiłem w głowie formę wypowiedzi: sposób na przekazanie piorunującej wiadomości w jak najmniej bolesny sposób.
— Nooo… okres przed Jul jak zwykle jest dość nerwowy. Chaaya gorączkuje się wyjątkowo, próbuje ułożyć wszystko dokładnie. Spędzamy w tym roku wspólne święta, z wiadomych… z wiadomych przyczyn ojca nie będzie — wymamrotałem niechętnie powracając do kwestii Felixa. Wiedziała dobrze, że wciąż jeszcze odbywa swój wyrok, który jak sądzę, otrzymał pokazowo ku przestrodze dla tych wszystkich naukowców, którym przyszłoby do głowy bratać się z magią zakazaną. Sądziłem, że odbijając temat w ten nieprzyjemny rejon, moja krewniaczka zapomni o małym chłopcu wyciągającym sylwetkę, by dotknąć palcem puchatego podbrzusza ptaka. — Może byś wpadła w któryś dzień? — zaproponowałem niezobowiązująco, w rzeczywistości zdawałem sobie sprawę z tego, że Yas zwykle bywała w święta zupełnie sama, a ta myśl wcale nie wprawiała mnie w dobry nastrój. Babka zawsze powtarzała, że rodzina jest najważniejsza, że ludzie północy zapominają o kultywowaniu tradycji bliskich relacji, że to nie do pomyślenia, aby aż tak się izolować od najbliższych. Sądzę, że miała w tym sporo racji; zawsze dbała, by ten wyjątkowy czas nawet tutaj płynął się w ciepłej, rodzinnej atmosferze, bez przyzwolenia na to, aby ktokolwiek czuł się samotny. Obdarzyłem kuzynkę ciepłym uśmiechem, zachęcając raz jeszcze do rozważenia mojej propozycji, sądziłem, że również Chaaya ucieszy się z jej obecności. A Sam… Sam będzie miał możliwość poznania jej lepiej, jako kolejnego członka najbliższej familii. Mimowolnie moje myśli wróciły do punktu wyjścia i do zakłopotania zaistniałą sytuacją, kiedy Yas wypunktowała ciszę, którą uskuteczniałem od pewnego czasu, zbytnio pogrążając się w beznadziei i poczuciu braku wyjścia – ojcostwo było czymś, czego nigdy nawet nie rozważałem i dlatego blady strach padał na moją osobę, gdy kolejny raz zerkałem na zajętego papugami Samuela, ten odwrócił się do młodej kobiety i entuzjastycznie pokiwał głową, wyrażając zachwyt nad obserwowanymi stworzeniami. Wciąż martwiło mnie, że tak niewiele mówił, zbyt zlękniony, aby wydać z siebie choćby najkrótszy dźwięk. Pokręciłem głową i westchnąłem przeciągle; naliczyłem dzisiaj zawrotne trzy zwroty w jego wykonaniu: dzień dobry; tak; i poproszę tę malinową (gdy staliśmy przy budce z naleśnikami, a on miał za zadanie wybrać ulubioną polewę). Zdawało mi się, że dla wszystkich dookoła jest miły, póki nie przychodziło do przebywania ze mną i z osobami, które potencjalnie znałem. Nie powinienem być względem niego tak surowy, lecz nieśmiało wyglądało na mnie pewnego rodzaju rozczarowanie. Powinienem być bardziej cierpliwy – Chaaya tłukła mi to do głowy z uporem maniaka.
— No więc — odchrząknąłem. — Naprawdę, przepraszam cię strasznie. Po powrocie miałem sporo zawirowań i trudności zdają się nie kończyć nawet teraz — wyjaśniałem wciąż bez konkretów. — Też się cieszę Yas, że cię widzę, naprawdę, choć sytuacja jest dość… no dość kłopotliwa, stąd moje zmieszanie. Nie chciałem, aby to w taki sposób… abyś się dowiedziała tak, bo jesteśmy rodziną — przeciągałem każde ze słów jak tylko mogłem, uciekając od sedna. Wtedy też Samuel podbiegł do mnie, znów jak na komendę, znów wyczuwając coś, czego ja nie potrafiłem dostrzec i pociągnął mnie za rękę, uśmiechając się naprawdę potulnie i słodko, jak na siedmiolatka przystało. Wskazał na papugi.
— Kupisz mi taką? Tato! — ostatnie słowo wyrzekł bez zająknięcia; nogi miałem jak z waty i kolejny raz poczułem, że Damgaardzka krew płynęła w jego żyłach. Tato – w jego ustach słowo to brzęczało pustką. Mała buzia wykrzywiła się w złośliwym grymasie, a Sammy patrzył pełen zadowolenia na Yasmin.
— Sammy, może w święta przyniesie ci ją julbock — Nerwowy śmiech i gorycz na podniebieniu – nie nazwał mnie ojcem, bo za niego mnie uważał. Zrobił to, by zwrócić na siebie uwagę i wbić mi bolesną szpilę w klatkę piersiową. Nie mogłem jednak się na niego złościć. Zadowolony z siebie malec uciekł w kierunku następnej klatki, skrupulatnie wybierając swój prezent świąteczny.
— Yas... to dość skomplikowane.
— Nooo… okres przed Jul jak zwykle jest dość nerwowy. Chaaya gorączkuje się wyjątkowo, próbuje ułożyć wszystko dokładnie. Spędzamy w tym roku wspólne święta, z wiadomych… z wiadomych przyczyn ojca nie będzie — wymamrotałem niechętnie powracając do kwestii Felixa. Wiedziała dobrze, że wciąż jeszcze odbywa swój wyrok, który jak sądzę, otrzymał pokazowo ku przestrodze dla tych wszystkich naukowców, którym przyszłoby do głowy bratać się z magią zakazaną. Sądziłem, że odbijając temat w ten nieprzyjemny rejon, moja krewniaczka zapomni o małym chłopcu wyciągającym sylwetkę, by dotknąć palcem puchatego podbrzusza ptaka. — Może byś wpadła w któryś dzień? — zaproponowałem niezobowiązująco, w rzeczywistości zdawałem sobie sprawę z tego, że Yas zwykle bywała w święta zupełnie sama, a ta myśl wcale nie wprawiała mnie w dobry nastrój. Babka zawsze powtarzała, że rodzina jest najważniejsza, że ludzie północy zapominają o kultywowaniu tradycji bliskich relacji, że to nie do pomyślenia, aby aż tak się izolować od najbliższych. Sądzę, że miała w tym sporo racji; zawsze dbała, by ten wyjątkowy czas nawet tutaj płynął się w ciepłej, rodzinnej atmosferze, bez przyzwolenia na to, aby ktokolwiek czuł się samotny. Obdarzyłem kuzynkę ciepłym uśmiechem, zachęcając raz jeszcze do rozważenia mojej propozycji, sądziłem, że również Chaaya ucieszy się z jej obecności. A Sam… Sam będzie miał możliwość poznania jej lepiej, jako kolejnego członka najbliższej familii. Mimowolnie moje myśli wróciły do punktu wyjścia i do zakłopotania zaistniałą sytuacją, kiedy Yas wypunktowała ciszę, którą uskuteczniałem od pewnego czasu, zbytnio pogrążając się w beznadziei i poczuciu braku wyjścia – ojcostwo było czymś, czego nigdy nawet nie rozważałem i dlatego blady strach padał na moją osobę, gdy kolejny raz zerkałem na zajętego papugami Samuela, ten odwrócił się do młodej kobiety i entuzjastycznie pokiwał głową, wyrażając zachwyt nad obserwowanymi stworzeniami. Wciąż martwiło mnie, że tak niewiele mówił, zbyt zlękniony, aby wydać z siebie choćby najkrótszy dźwięk. Pokręciłem głową i westchnąłem przeciągle; naliczyłem dzisiaj zawrotne trzy zwroty w jego wykonaniu: dzień dobry; tak; i poproszę tę malinową (gdy staliśmy przy budce z naleśnikami, a on miał za zadanie wybrać ulubioną polewę). Zdawało mi się, że dla wszystkich dookoła jest miły, póki nie przychodziło do przebywania ze mną i z osobami, które potencjalnie znałem. Nie powinienem być względem niego tak surowy, lecz nieśmiało wyglądało na mnie pewnego rodzaju rozczarowanie. Powinienem być bardziej cierpliwy – Chaaya tłukła mi to do głowy z uporem maniaka.
— No więc — odchrząknąłem. — Naprawdę, przepraszam cię strasznie. Po powrocie miałem sporo zawirowań i trudności zdają się nie kończyć nawet teraz — wyjaśniałem wciąż bez konkretów. — Też się cieszę Yas, że cię widzę, naprawdę, choć sytuacja jest dość… no dość kłopotliwa, stąd moje zmieszanie. Nie chciałem, aby to w taki sposób… abyś się dowiedziała tak, bo jesteśmy rodziną — przeciągałem każde ze słów jak tylko mogłem, uciekając od sedna. Wtedy też Samuel podbiegł do mnie, znów jak na komendę, znów wyczuwając coś, czego ja nie potrafiłem dostrzec i pociągnął mnie za rękę, uśmiechając się naprawdę potulnie i słodko, jak na siedmiolatka przystało. Wskazał na papugi.
— Kupisz mi taką? Tato! — ostatnie słowo wyrzekł bez zająknięcia; nogi miałem jak z waty i kolejny raz poczułem, że Damgaardzka krew płynęła w jego żyłach. Tato – w jego ustach słowo to brzęczało pustką. Mała buzia wykrzywiła się w złośliwym grymasie, a Sammy patrzył pełen zadowolenia na Yasmin.
— Sammy, może w święta przyniesie ci ją julbock — Nerwowy śmiech i gorycz na podniebieniu – nie nazwał mnie ojcem, bo za niego mnie uważał. Zrobił to, by zwrócić na siebie uwagę i wbić mi bolesną szpilę w klatkę piersiową. Nie mogłem jednak się na niego złościć. Zadowolony z siebie malec uciekł w kierunku następnej klatki, skrupulatnie wybierając swój prezent świąteczny.
— Yas... to dość skomplikowane.
Yasmin Forfang
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Wto 17 Maj - 12:31
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin pokiwała głową. Wiedziała co i jak, ale nie miała zamiaru drążyć tematu. Ważne, że mieli siebie i mogli na sobie polegać. Takie święta mogły być już naprawdę dobre, zawsze to coś przecież. Forfang miała spędzić ten czas sama. Przywykła do tego, ale chciała zmiany. Tymczasem się na to nie zapowiadało.
- Bardzo chętnie – rozpromieniła się. - Wiesz, że bardzo was kocham – byli jej jedynym pocieszeniem i rodziną, która się nią interesowała. Czy mogłaby odmówić? Nie, nie chciała. Zależało jej na tym, by kontakt mieli bardzo dobry i jeśli tylko chcieli ją widzieć, stawiała się na miejscu. Może i nie lubiła się narzucać, ale na zaproszenie odpowiedziała pozytywnie za każdym razem. Yas wyglądała jak ich siostra, pasowała do nich. W końcu odziedziczyła wygląd po matce.
Patrzyła z nadzieją i zaufaniem na Zacha, a ten jakby nie wiedział co mówić i jak się zachować. Chyba pierwszy raz widziała go w takim stanie. Kuzyn zachowywał się dziwnie, ale chyba wszystko zdawało się przemówić za nią i jej zaciekawieniem. Nawet jeśli mężczyzna unikał kontaktu wzrokowego i nie był specjalnie wylewny, miała nadzieję, że jednak dowie się czegoś odnośnie chłopca.
- Zach, przecież wiesz, że możesz mi zaufać – dotknęła ramienia kuzyna i uśmiechnęła się pocieszająco. Jej ufne spojrzenie mówiło wiele, to nie była sama ciekawość. Yas po prostu chciała wiedzieć, co się dzieje.
- To nie jest proste, rozumiem – zapewniała. - A jednak chciałabym, żebyś był szczery i nie ukrywał przede mną niczego. Znasz mnie, ja nie oceniam ludzi z góry i nie plotkuję o nich na prawo i lewo - rzekła łagodnie. Nie chciała, by kuzyn widział tylko kolejny problem na swojej liście, naprawdę.
Słowa chłopca potwierdziły to, czego się domyślała. Zachowanie było przecież podejrzanie, poza tym malec był bezpośredni, nie wiedział, co powinien mówić, a co ukrywać.
- Tato? - spojrzała na Zachariasa uważnie. - Oj, chyba będziesz miał dla mnie dłuższą opowieść – powiedziała poważnie, ale natychmiast dodała:
- Powiesz mi, kiedy będziesz gotów. Może tak być? - zaproponowała. - Nie chcę cię męczyć i dręczyć – zapewniła.
Yasmin patrzyła na chłopca i zastanawiała się, co może kryć się za jego istnieniem, jaka historia doprowadziła do tego, że teraz przed nią stoi. Musiało się wydarzyć coś ciekawego i z całą pewnością też smutnego. Czy w innym wypadku byliby tam teraz? Kuzyn naprawdę miał o czym rozmawiać. Nie chciała go do niczego zmuszać, ale skoro byli rodziną, miała prawo wiedzieć.
- Hej, rozchmurz się trochę. Wyglądasz jakbym przyłapała cię na gorącym uczynku – przechyliła głowę i spojrzała na niego nieco zawadiacko.
- To tylko ja, spokojnie – dodała zatroskanym tonem.
- Bardzo chętnie – rozpromieniła się. - Wiesz, że bardzo was kocham – byli jej jedynym pocieszeniem i rodziną, która się nią interesowała. Czy mogłaby odmówić? Nie, nie chciała. Zależało jej na tym, by kontakt mieli bardzo dobry i jeśli tylko chcieli ją widzieć, stawiała się na miejscu. Może i nie lubiła się narzucać, ale na zaproszenie odpowiedziała pozytywnie za każdym razem. Yas wyglądała jak ich siostra, pasowała do nich. W końcu odziedziczyła wygląd po matce.
Patrzyła z nadzieją i zaufaniem na Zacha, a ten jakby nie wiedział co mówić i jak się zachować. Chyba pierwszy raz widziała go w takim stanie. Kuzyn zachowywał się dziwnie, ale chyba wszystko zdawało się przemówić za nią i jej zaciekawieniem. Nawet jeśli mężczyzna unikał kontaktu wzrokowego i nie był specjalnie wylewny, miała nadzieję, że jednak dowie się czegoś odnośnie chłopca.
- Zach, przecież wiesz, że możesz mi zaufać – dotknęła ramienia kuzyna i uśmiechnęła się pocieszająco. Jej ufne spojrzenie mówiło wiele, to nie była sama ciekawość. Yas po prostu chciała wiedzieć, co się dzieje.
- To nie jest proste, rozumiem – zapewniała. - A jednak chciałabym, żebyś był szczery i nie ukrywał przede mną niczego. Znasz mnie, ja nie oceniam ludzi z góry i nie plotkuję o nich na prawo i lewo - rzekła łagodnie. Nie chciała, by kuzyn widział tylko kolejny problem na swojej liście, naprawdę.
Słowa chłopca potwierdziły to, czego się domyślała. Zachowanie było przecież podejrzanie, poza tym malec był bezpośredni, nie wiedział, co powinien mówić, a co ukrywać.
- Tato? - spojrzała na Zachariasa uważnie. - Oj, chyba będziesz miał dla mnie dłuższą opowieść – powiedziała poważnie, ale natychmiast dodała:
- Powiesz mi, kiedy będziesz gotów. Może tak być? - zaproponowała. - Nie chcę cię męczyć i dręczyć – zapewniła.
Yasmin patrzyła na chłopca i zastanawiała się, co może kryć się za jego istnieniem, jaka historia doprowadziła do tego, że teraz przed nią stoi. Musiało się wydarzyć coś ciekawego i z całą pewnością też smutnego. Czy w innym wypadku byliby tam teraz? Kuzyn naprawdę miał o czym rozmawiać. Nie chciała go do niczego zmuszać, ale skoro byli rodziną, miała prawo wiedzieć.
- Hej, rozchmurz się trochę. Wyglądasz jakbym przyłapała cię na gorącym uczynku – przechyliła głowę i spojrzała na niego nieco zawadiacko.
- To tylko ja, spokojnie – dodała zatroskanym tonem.
Zacharias Damgaard
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Wto 17 Maj - 15:46
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Widziałem, że jest wdzięczna za gest, którym chciałem pomóc jej w spędzeniu tych świąt w nieco lepszej atmosferze. Zawsze staraliśmy się, by złapać przynajmniej w jednym dniu jakieś wspólne wyjście lub posiadówkę w domu. Nie byłem wprawdzie człowiekiem wyjątkowo przywiązanym do świętowania, lecz wtłoczony w schemat, który zafundowała mi Mama i babka, nie potrafiłem odmówić. Wszystko nieco rozjechało się po śmierci tej pierwszej, unikałem wszystkiego, co związane z rodziną, jednak nie wyłamałem się nigdy i nawet na kilka godzin zaszczycałem domowników swoją obecnością. Zwyczajnie nie potrafiłem się cieszyć od momentu, gdy jej zabrakło, wszystko boleśnie podkreślało, że już nigdy nie ujrzę tego ciepłego uśmiechu i nie usłyszę dobrotliwego głosu. Do tej pory trzęsą mi się ręce, a podbródek skacze, gdy odpycham żałość i zalążki łez na myśl o bolesnej i wiecznej rozłące.
— Świetnie, powiem Chaayi, że będziesz. Pewnie przygotuje coś tradycyjnego do jedzenia, choć już tyle razy próbowałem jej wyperswadować ten pomysł. Nie łatwiej coś zamówić? — zawsze przemawiał przeze mnie pragmatyzm. Nie widziałem większego celu w szykowaniu posiłków, kiedy przecież można było powierzyć to komuś specjalizujacemu się w dziedzinie. Choć pewnie, gdyby wcale nie było to wyjątkowych lotów i tak nie zwróciłbym uwagi. Czego oczekiwać po osobie zjadającej bezmyślnie przypalone klopsiki? Smakosz ze mnie żaden.
Beztroska świątecznych rozważań nie była jednak wieczna. Zderzenie z rzeczywistością w postaci wyszczerzonego malca, podstępnie rujnującego mój plan, nie było przyjemne, choć nie musiałem się już silić na zabiegi mające na celu wykręcić się od mówienia prawdy. zacisnąłem zęby, aż rozbolała mnie głowa.
— Yas, wiesz, że nie chodzi o brak zaufania. Po prostu… po prostu ciężko mi się odnaleźć w tym wszystkim, więc co dopiero mam powiedzieć o rodzinie. Wiem, że wielu poczyta mi to za… — uciąłem i spojrzałem na syna. Nie mogłem bezmyślnie wyrzucać z siebie tego, co siedziało mi w głowie, bo przecież słuchał nas uważnie, a każde zdanie miało zdolność, by go ranić. Nie mogłem, nie mogłem do tego dopuścić, nie byłem tak zepsuty. Chciałem natomiast powiedzieć, że wielu poczyta mi tę sytuację za totalną porażkę, za błąd przeszłości, który wypłynął na wierzch i pokazywał, jak bardzo nieodpowiedzialnym człowiekiem byłem od zawsze. Nieślubne dziecko, które w dodatku poniewierało się przez dwa lata w domu dziecka. Doskonały popis i tak zupełnie przegranego Damgaarda. Cokolwiek jednak myśleli i jakiekolwiek miałem w związku z tym przemyślenia, powinienem trzymać Samuela z daleka od kolejnych powodów do cierpienia. Zawiesiłem palce na brodzie, przeczesując chaos gęstego zarostu i wpatrywałem się w małe dziecięce plecy. Byłem wdzięczny kuzynce za to, że nie chciała mnie teraz naciskać. Przysięgam, przysięgam, że opowiem wszystko, ale nie teraz, nie tu, nie gdy o n jest tak blisko i rejestruje najmniejszy dźwięk. Kiwnąłem głową, nieco już uspokojony, choć wciąż dłonie miałem zawilgotniałe.
— No tak, Yas, Sam to mój syn. Nie znaliśmy się wcześniej, ale los chciał, żebyśmy jednak się odnaleźli — wyjaśniłem jeszcze najprościej całą sytuację. Tyle wiedział, tyle było odpowiednią ilością na tu i teraz. — Będzie na święta w moim domu. Myślę, że od nowego roku wprowadzi się już na stałe, bo sąd dość szybko porządkuje papiery w tej sprawie. Wiesz, żeby młody nie musiał tyle czekać. — Stał przy klatce i nasłuchiwał, zacisnął ręce w pięści. Wiedziałem, że nie chce być ze mną, że wolałby matkę, lecz ta zniknęła z jego życia około dwóch lat temu. Gdzie była? Nie miałem pojęcia i zmroziło mnie na samą myśl, że mogłaby nagle przypomnieć sobie o dziecku. A właściwie, że ja musiałbym się z nią skonfrontować.
— Świetnie, powiem Chaayi, że będziesz. Pewnie przygotuje coś tradycyjnego do jedzenia, choć już tyle razy próbowałem jej wyperswadować ten pomysł. Nie łatwiej coś zamówić? — zawsze przemawiał przeze mnie pragmatyzm. Nie widziałem większego celu w szykowaniu posiłków, kiedy przecież można było powierzyć to komuś specjalizujacemu się w dziedzinie. Choć pewnie, gdyby wcale nie było to wyjątkowych lotów i tak nie zwróciłbym uwagi. Czego oczekiwać po osobie zjadającej bezmyślnie przypalone klopsiki? Smakosz ze mnie żaden.
Beztroska świątecznych rozważań nie była jednak wieczna. Zderzenie z rzeczywistością w postaci wyszczerzonego malca, podstępnie rujnującego mój plan, nie było przyjemne, choć nie musiałem się już silić na zabiegi mające na celu wykręcić się od mówienia prawdy. zacisnąłem zęby, aż rozbolała mnie głowa.
— Yas, wiesz, że nie chodzi o brak zaufania. Po prostu… po prostu ciężko mi się odnaleźć w tym wszystkim, więc co dopiero mam powiedzieć o rodzinie. Wiem, że wielu poczyta mi to za… — uciąłem i spojrzałem na syna. Nie mogłem bezmyślnie wyrzucać z siebie tego, co siedziało mi w głowie, bo przecież słuchał nas uważnie, a każde zdanie miało zdolność, by go ranić. Nie mogłem, nie mogłem do tego dopuścić, nie byłem tak zepsuty. Chciałem natomiast powiedzieć, że wielu poczyta mi tę sytuację za totalną porażkę, za błąd przeszłości, który wypłynął na wierzch i pokazywał, jak bardzo nieodpowiedzialnym człowiekiem byłem od zawsze. Nieślubne dziecko, które w dodatku poniewierało się przez dwa lata w domu dziecka. Doskonały popis i tak zupełnie przegranego Damgaarda. Cokolwiek jednak myśleli i jakiekolwiek miałem w związku z tym przemyślenia, powinienem trzymać Samuela z daleka od kolejnych powodów do cierpienia. Zawiesiłem palce na brodzie, przeczesując chaos gęstego zarostu i wpatrywałem się w małe dziecięce plecy. Byłem wdzięczny kuzynce za to, że nie chciała mnie teraz naciskać. Przysięgam, przysięgam, że opowiem wszystko, ale nie teraz, nie tu, nie gdy o n jest tak blisko i rejestruje najmniejszy dźwięk. Kiwnąłem głową, nieco już uspokojony, choć wciąż dłonie miałem zawilgotniałe.
— No tak, Yas, Sam to mój syn. Nie znaliśmy się wcześniej, ale los chciał, żebyśmy jednak się odnaleźli — wyjaśniłem jeszcze najprościej całą sytuację. Tyle wiedział, tyle było odpowiednią ilością na tu i teraz. — Będzie na święta w moim domu. Myślę, że od nowego roku wprowadzi się już na stałe, bo sąd dość szybko porządkuje papiery w tej sprawie. Wiesz, żeby młody nie musiał tyle czekać. — Stał przy klatce i nasłuchiwał, zacisnął ręce w pięści. Wiedziałem, że nie chce być ze mną, że wolałby matkę, lecz ta zniknęła z jego życia około dwóch lat temu. Gdzie była? Nie miałem pojęcia i zmroziło mnie na samą myśl, że mogłaby nagle przypomnieć sobie o dziecku. A właściwie, że ja musiałbym się z nią skonfrontować.
Yasmin Forfang
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Wto 24 Maj - 10:58
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin była bardzo wdzięczna za zaproszenie. Jeśli gdzieś czuła się jak w domu, to właśnie z kuzynostwem. Dzięki nim nie czuła się tak beznadziejnie, nie była sama. Najgorsze były święta. Tych nigdy nie chciała obchodzić sama, ale czasem tak było.
- Będę z pewnością – zapewniła. - I oczywiście, że Chaaya ma rację. Sama coś przygotuję, by nie przychodzić na gotowe. Mam ręce, chęci i możliwość, więc coś mogę zrobić – ożywiła się.
Pannie Forfang nie trzeba było niczego więcej do szczęścia.
- Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy – miała ochotę przytulić kuzyna i wyściskać go za wszystkie czasy, ale nie chciała robić przedstawienia w sklepie.
Yas zauważyła, że mężczyzna jest spięty i najwyraźniej musi szukać odpowiednich słów, by przekazać coś jej w pewnym stopniu, ale z drugiej strony nie mówić zbyt wiele. Wcale nie miała do niego żalu o to. Skoro to dla niego taki trudny temat, nie będzie go męczyć. Nie chciała, by się zezłościł, czy coś takiego.
Wysłuchała go uważnie, rejestrując każdy gest, czy zawahanie Zachariasa. Nie powiedział zbyt wiele, ale nie miała zamiaru go dłużej męczyć. Chciała się dowiedzieć kim był chłopiec i jej się to udało. Nie musiała wiedzieć więcej.
- Wiesz, wydaje mi się, że dziecko może dobrze na ciebie wpłynąć – podsumowała.
- Mówię poważnie. Czasem takie niespodzianki i nagłe zmiany w życiu są najlepsze. Wierzę, że Samuel nie pojawił się w twoim życiu bez powodu – Yas tak właśnie myślała. Przeczucia, które miała często się sprawdzały. I tym razem instynkt podpowiadał jej, że kuzynowi wyjdzie to na dobre. Być może to była jakaś część tego, co musiało przyjść, by pomóc mu się odbić z tego, w czym tkwił od pewnego czasu.
- Chłopiec jak każde dziecko potrzebuje uwagi, cierpliwości i miłości. Wiem, że sobie poradzisz. Jesteś dobrym człowiekiem – nawet jeśli był zagubiony i tkwił w czymś trudny, być może to właśnie Sam był jego ratunkiem.
- Jestem przekonana o tym, że otrzymasz duże wsparcie i nie zostaniesz z tym sam. Wiesz, że na mnie także możesz liczyć, prawda? - zapytała z uśmiechem. Yas lubiła dzieci i bardzo chętnie mu pomoże, na ile tylko będzie w stanie.
- Sprawy się ułożą i będzie łatwiej z czasem – dodała. - Będzie dobrze – wiedziała o tym, nie były to tylko zwykłe słowa, które miały za zadanie go pocieszyć.
Przypatrywała się chłopcu, szukając podobieństw do Zacha.
- Dobrze, że ma ciebie – już ona dobrze wiedziała jak to jest żyć samotnie. Znała tylko miłość ojcowską, która była bardzo ważna dla niej. Chociaż jej matka zmarła, a nie porzuciła ją, wiedziała jak to jest nie czuć jej opieki. Tym bardziej kibicowała tej dwójce. Odnaleźli się, to było coś. Jeśli będzie mogła jakoś im pomóc, zrobi to.
- Będę z pewnością – zapewniła. - I oczywiście, że Chaaya ma rację. Sama coś przygotuję, by nie przychodzić na gotowe. Mam ręce, chęci i możliwość, więc coś mogę zrobić – ożywiła się.
Pannie Forfang nie trzeba było niczego więcej do szczęścia.
- Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy – miała ochotę przytulić kuzyna i wyściskać go za wszystkie czasy, ale nie chciała robić przedstawienia w sklepie.
Yas zauważyła, że mężczyzna jest spięty i najwyraźniej musi szukać odpowiednich słów, by przekazać coś jej w pewnym stopniu, ale z drugiej strony nie mówić zbyt wiele. Wcale nie miała do niego żalu o to. Skoro to dla niego taki trudny temat, nie będzie go męczyć. Nie chciała, by się zezłościł, czy coś takiego.
Wysłuchała go uważnie, rejestrując każdy gest, czy zawahanie Zachariasa. Nie powiedział zbyt wiele, ale nie miała zamiaru go dłużej męczyć. Chciała się dowiedzieć kim był chłopiec i jej się to udało. Nie musiała wiedzieć więcej.
- Wiesz, wydaje mi się, że dziecko może dobrze na ciebie wpłynąć – podsumowała.
- Mówię poważnie. Czasem takie niespodzianki i nagłe zmiany w życiu są najlepsze. Wierzę, że Samuel nie pojawił się w twoim życiu bez powodu – Yas tak właśnie myślała. Przeczucia, które miała często się sprawdzały. I tym razem instynkt podpowiadał jej, że kuzynowi wyjdzie to na dobre. Być może to była jakaś część tego, co musiało przyjść, by pomóc mu się odbić z tego, w czym tkwił od pewnego czasu.
- Chłopiec jak każde dziecko potrzebuje uwagi, cierpliwości i miłości. Wiem, że sobie poradzisz. Jesteś dobrym człowiekiem – nawet jeśli był zagubiony i tkwił w czymś trudny, być może to właśnie Sam był jego ratunkiem.
- Jestem przekonana o tym, że otrzymasz duże wsparcie i nie zostaniesz z tym sam. Wiesz, że na mnie także możesz liczyć, prawda? - zapytała z uśmiechem. Yas lubiła dzieci i bardzo chętnie mu pomoże, na ile tylko będzie w stanie.
- Sprawy się ułożą i będzie łatwiej z czasem – dodała. - Będzie dobrze – wiedziała o tym, nie były to tylko zwykłe słowa, które miały za zadanie go pocieszyć.
Przypatrywała się chłopcu, szukając podobieństw do Zacha.
- Dobrze, że ma ciebie – już ona dobrze wiedziała jak to jest żyć samotnie. Znała tylko miłość ojcowską, która była bardzo ważna dla niej. Chociaż jej matka zmarła, a nie porzuciła ją, wiedziała jak to jest nie czuć jej opieki. Tym bardziej kibicowała tej dwójce. Odnaleźli się, to było coś. Jeśli będzie mogła jakoś im pomóc, zrobi to.
Zacharias Damgaard
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Wto 24 Maj - 20:06
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Kolejna osoba, która chciała przekonać mnie, że całe to zamieszanie wyjdzie na dobre. Wciąż nie potrafiłem im wierzyć na słowo: ani Yas, ani Chaayi, a jednak ugodowo kiwałem głową, kapitulując, choć gotował się we mnie wyraźny sprzeciw. Nie tak wyobrażałem sobie życie po trzydziestce. Jeszcze rok temu miałem nadzieję na rozwój kariery naukowej, pragnąłem przełomu, lecz możliwość została mi odebrana przez samolubnego ojca. Nie tak miało być, na pewno nie chciałem spędzić reszty życia jako człowiek niańczący dziecko. Obce, nie, wróć. Nie mogłem nazywać go obcym, choć w rzeczywistości nic o nim nie wiedziałem. Oblicze wciąż miałem ściągnięte, choć siliłem się na większy optymizm. Oni wszyscy chcieli nie tylko dobra Samuela, ale i mojego, jednak nie potrafiłem tego dostrzec. Byłem bardziej skłonny sądzić, że uwzięli się na mnie w jakiś perfidny sposób i próbowali zrobić wszystko na złość, byle usidlić mnie i osadzić w domu. Zagryzłem wnętrza policzków i uśmiechnąłem się kwaśno.
— Dzięki, Yas. Mam nadzieję, że tak będzie, bo wiesz. Nie zniósłbym sytuacji, w której Sam byłby mną rozczarowany — przyznałem nieco nad wyrost, siląc się na szczerość, którą zwykle bardzo oszczędnie dawkowałem, zwłaszcza w rozmowach z bliskim. Obnoszenie się ze wstydliwymi emocjami nie leży w mojej naturze. Nie lubię tego bardzo, dlatego zawsze starannie dobieram słowa. Teraz nie było inaczej, chociaż nerwy nieco luzowały zwyczajową zdawkowość i chyba wystarczająco dałem po sobie poznać, że sytuacja mnie przerasta, gdyż Yasmin zachowywała się tak, jakby za wszelką cenę chciała mnie pocieszyć i utrzymać w słuszności czynów. Podziwiałem ją za takie podejście do sprawy. Zdawała się naprawdę we mnie wierzyć, kiedy ja sam nie potrafiłem zaufać swoim rękom, słowom, czy sercu podrywanemu zdradliwymi emocjami. Kobiety w naszej rodzinie zawsze stanowiły opokę, stabilne fundamenty, które utrzymywały chwiejność całej konstrukcji. Czy to kultura z dalekich zakątków świata tak właśnie je ukształtowała? Chociaż nasze pokolenie przecież nie miało ciągłej łączności z Indiami. Nie wiem, do tej pory nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. — Wiem, Yas. Wiem. Naprawdę, doceniam twoje zaangażowanie i chęć pomocy. Jeśli będziesz chciała uczestniczyć w jego życiu, to… to naprawdę bardzo dużo — przyznałem, poszukując dziecięcych pleców w błękitnej bluzie.
Samuel zdążył obejrzeć wszystkie papugi i chyba jedna z nich wyjątkowo mu się spodobała. Stał przy niej dłuższą chwilę, co zwróciło uwagę kobiety z obsługi. nachyliła się nad malcem i z dobrocią w głosie zapytała, czy chciałby taką. Malec pokiwał energicznie głową, wtedy też wskazała na stworzenie, które siedziało tuż obok i objaśniła mu, że te akurat stanowią parę i nie powinno się ich rozdzielać. Że jeśli chciałby jedną, to popadłaby w chorobę i nie zniosłaby samotności, marniejąc zupełnie. Młody był wyraźnie skonsternowany. Zrobiło mi się gorąco, gdyż słowa młodej ekspedientki wywarły na mnie piorunujące wrażenie. Niby wiedziałem, a jednak. Uczucie wstydu zacisnęło pętlę wokół nerwowo poruszającej się grdyki. Sam trawił długo wypowiedź kobiety, nawet gdy ta odeszła dalej, posyłając mi miły uśmiech. Zachęciłem Yas, aby zmniejszyć dystans. Sam zadarł głowę do góry.
— Dlaczego ludzie tacy nie są? Dlaczego nie chcą być na zawsze ze sobą? — zadał trafne pytanie, patrząc na mnie ze swoistym wyrzutem, a ja nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Wiedziałem, o co mu chodzi. Oglądał wiele par, widział wiele szczęśliwych rodzin, musiało tak być. On wychowywał się z jedyną osobą, którą kochał i został od niej oddzielony, niczym niefrasobliwie zakupiona papużka, skazana następnie na wieczną samotność i śmierć w męczarniach. Natomiast ja i ona nigdy nie zdołaliśmy wykształcić takiego przywiązania. Świat był popapranym, obrzydliwym miejscem. Jeśli zwykle miałem pełno odpowiedzi, nawet na najgłupsze pytania, tym razem poruszałem bezgłośnie wargami, jednak przełamałem ciszę.
— Sam, cóż… z ludźmi, to nie takie proste. Bo widzisz — zacząłem ostrożnie, zerkając na kuzynkę i poszukując w niej pomocy.
— To głupie! — zawyrokował.
— Nie, to nie tak. — Liczyłem, że Yasmin wymyśli coś ponad moje wymówki.
— Dzięki, Yas. Mam nadzieję, że tak będzie, bo wiesz. Nie zniósłbym sytuacji, w której Sam byłby mną rozczarowany — przyznałem nieco nad wyrost, siląc się na szczerość, którą zwykle bardzo oszczędnie dawkowałem, zwłaszcza w rozmowach z bliskim. Obnoszenie się ze wstydliwymi emocjami nie leży w mojej naturze. Nie lubię tego bardzo, dlatego zawsze starannie dobieram słowa. Teraz nie było inaczej, chociaż nerwy nieco luzowały zwyczajową zdawkowość i chyba wystarczająco dałem po sobie poznać, że sytuacja mnie przerasta, gdyż Yasmin zachowywała się tak, jakby za wszelką cenę chciała mnie pocieszyć i utrzymać w słuszności czynów. Podziwiałem ją za takie podejście do sprawy. Zdawała się naprawdę we mnie wierzyć, kiedy ja sam nie potrafiłem zaufać swoim rękom, słowom, czy sercu podrywanemu zdradliwymi emocjami. Kobiety w naszej rodzinie zawsze stanowiły opokę, stabilne fundamenty, które utrzymywały chwiejność całej konstrukcji. Czy to kultura z dalekich zakątków świata tak właśnie je ukształtowała? Chociaż nasze pokolenie przecież nie miało ciągłej łączności z Indiami. Nie wiem, do tej pory nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. — Wiem, Yas. Wiem. Naprawdę, doceniam twoje zaangażowanie i chęć pomocy. Jeśli będziesz chciała uczestniczyć w jego życiu, to… to naprawdę bardzo dużo — przyznałem, poszukując dziecięcych pleców w błękitnej bluzie.
Samuel zdążył obejrzeć wszystkie papugi i chyba jedna z nich wyjątkowo mu się spodobała. Stał przy niej dłuższą chwilę, co zwróciło uwagę kobiety z obsługi. nachyliła się nad malcem i z dobrocią w głosie zapytała, czy chciałby taką. Malec pokiwał energicznie głową, wtedy też wskazała na stworzenie, które siedziało tuż obok i objaśniła mu, że te akurat stanowią parę i nie powinno się ich rozdzielać. Że jeśli chciałby jedną, to popadłaby w chorobę i nie zniosłaby samotności, marniejąc zupełnie. Młody był wyraźnie skonsternowany. Zrobiło mi się gorąco, gdyż słowa młodej ekspedientki wywarły na mnie piorunujące wrażenie. Niby wiedziałem, a jednak. Uczucie wstydu zacisnęło pętlę wokół nerwowo poruszającej się grdyki. Sam trawił długo wypowiedź kobiety, nawet gdy ta odeszła dalej, posyłając mi miły uśmiech. Zachęciłem Yas, aby zmniejszyć dystans. Sam zadarł głowę do góry.
— Dlaczego ludzie tacy nie są? Dlaczego nie chcą być na zawsze ze sobą? — zadał trafne pytanie, patrząc na mnie ze swoistym wyrzutem, a ja nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Wiedziałem, o co mu chodzi. Oglądał wiele par, widział wiele szczęśliwych rodzin, musiało tak być. On wychowywał się z jedyną osobą, którą kochał i został od niej oddzielony, niczym niefrasobliwie zakupiona papużka, skazana następnie na wieczną samotność i śmierć w męczarniach. Natomiast ja i ona nigdy nie zdołaliśmy wykształcić takiego przywiązania. Świat był popapranym, obrzydliwym miejscem. Jeśli zwykle miałem pełno odpowiedzi, nawet na najgłupsze pytania, tym razem poruszałem bezgłośnie wargami, jednak przełamałem ciszę.
— Sam, cóż… z ludźmi, to nie takie proste. Bo widzisz — zacząłem ostrożnie, zerkając na kuzynkę i poszukując w niej pomocy.
— To głupie! — zawyrokował.
— Nie, to nie tak. — Liczyłem, że Yasmin wymyśli coś ponad moje wymówki.
Yasmin Forfang
Re: 20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Sro 25 Maj - 14:06
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin była przekonana o tym, że Zacharias sobie poradzi z nowym wyzwaniem.
- Być może właśnie tego potrzebowałeś – zauważyła. - Sammy może być dla ciebie rozwiązaniem problemów. Nie przez przypadek się odnaleźliście – ona tak to widziała. Wierzyła, że malec rozjaśni życie kuzyna i jego życie znów nabierze barw.
- Zasługujecie na siebie – uśmiechnęła się ciepło.
Może i nie poznała jeszcze historii tej dwójki, ale ważne było to, co teraz. Zach przygarnął chłopca i chciał mu stworzyć dom i rodzinę, do której mógłby przychodzić z problemami. Yasmin chciała być częścią jego życia, jako dobra ciocia.
- Ty jeszcze masz wątpliwości, co? - spojrzała karcąco na kuzyna. - Oczywiście, że chcę być dla niego ciocią. Może nie taką, która ciągle przynosi prezenty – tylko dlatego, że ją na to nie stać, a nie, że nie chce – ale obecną w jego życiu. Chciałabym znaleźć z nim wspólny język. Porozmawiać na różne tematy i po prostu pomagać wam na ile będę mogła – zapewniła. To mogło być ciekawe doświadczenie.
Gdy znaleźli się bliżej Samuela i usłyszeli rozmowę o papugach, Yas spojrzała na kuzyna uważnie. Musieli się zrozumieć. Wymienili spojrzenia pewne troski. Zach zaczął nawet coś odpowiadać, ale widać było, że potrzebował pomocy.
- Sam – zaczęła, kucając, by znaleźć się bliżej chłopca. - Ludzie po prostu czasami nie potrafią się porozumieć. Znajdują w sobie wady, które im przeszkadzają, marzą o czymś innym i to sprawia, że często się od siebie oddalają. Nie patrzą w jednym kierunku, nie szukają zgody. Jeśli bardzo się od siebie różnią, czasem jest to nie do przejścia, wiesz? Spójrz, papugi są do siebie podobne, prawda? Z ludźmi jest inaczej. Szukają oni kogoś, kto ich zrozumie. Czasami potrzeba lat, by tak się stało. Próbujemy żyć z tymi, których mamy blisko, a czasem ci, którzy są daleko lepiej pasują do nas. I potrzeba czasu, by stanowić parę. Zrozumiesz to kiedyś – uśmiechnęła się do chłopca.
- Nie będę wam dłużej przeszkadzać – skierowała słowa do kuzyna.
- Kupię coś wiewiórce i pójdę dalej. Daj mi znać, co do spotkania, dobrze? - zapytała. Podała też rękę chłopcu i dodała:
- Miło cię było poznać. Do szybkiego zobaczenia.
- Być może właśnie tego potrzebowałeś – zauważyła. - Sammy może być dla ciebie rozwiązaniem problemów. Nie przez przypadek się odnaleźliście – ona tak to widziała. Wierzyła, że malec rozjaśni życie kuzyna i jego życie znów nabierze barw.
- Zasługujecie na siebie – uśmiechnęła się ciepło.
Może i nie poznała jeszcze historii tej dwójki, ale ważne było to, co teraz. Zach przygarnął chłopca i chciał mu stworzyć dom i rodzinę, do której mógłby przychodzić z problemami. Yasmin chciała być częścią jego życia, jako dobra ciocia.
- Ty jeszcze masz wątpliwości, co? - spojrzała karcąco na kuzyna. - Oczywiście, że chcę być dla niego ciocią. Może nie taką, która ciągle przynosi prezenty – tylko dlatego, że ją na to nie stać, a nie, że nie chce – ale obecną w jego życiu. Chciałabym znaleźć z nim wspólny język. Porozmawiać na różne tematy i po prostu pomagać wam na ile będę mogła – zapewniła. To mogło być ciekawe doświadczenie.
Gdy znaleźli się bliżej Samuela i usłyszeli rozmowę o papugach, Yas spojrzała na kuzyna uważnie. Musieli się zrozumieć. Wymienili spojrzenia pewne troski. Zach zaczął nawet coś odpowiadać, ale widać było, że potrzebował pomocy.
- Sam – zaczęła, kucając, by znaleźć się bliżej chłopca. - Ludzie po prostu czasami nie potrafią się porozumieć. Znajdują w sobie wady, które im przeszkadzają, marzą o czymś innym i to sprawia, że często się od siebie oddalają. Nie patrzą w jednym kierunku, nie szukają zgody. Jeśli bardzo się od siebie różnią, czasem jest to nie do przejścia, wiesz? Spójrz, papugi są do siebie podobne, prawda? Z ludźmi jest inaczej. Szukają oni kogoś, kto ich zrozumie. Czasami potrzeba lat, by tak się stało. Próbujemy żyć z tymi, których mamy blisko, a czasem ci, którzy są daleko lepiej pasują do nas. I potrzeba czasu, by stanowić parę. Zrozumiesz to kiedyś – uśmiechnęła się do chłopca.
- Nie będę wam dłużej przeszkadzać – skierowała słowa do kuzyna.
- Kupię coś wiewiórce i pójdę dalej. Daj mi znać, co do spotkania, dobrze? - zapytała. Podała też rękę chłopcu i dodała:
- Miło cię było poznać. Do szybkiego zobaczenia.
Zacharias Damgaard
20.12.2000 – Sklep zoologiczny „Arken” – Z. Damgaard & Y. Forfang Czw 26 Maj - 10:20
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
— Ja niczego więcej nie oczekuję — uspokoiłem kuzynkę i uśmiechnąłem się do niej pełen wdzięczności. Prawdopodobnie pierwszy raz w swym życiu Sam miał możliwość przebywania wśród tak ogromnej liczby życzliwych mu osób. Nie pytałem go jeszcze wprawdzie o to, jak wyglądał jego dom rodzinny, jednak podskórnie czułem, iż daleki był od ideału. Nie mogło być inaczej; w dobrych rodzinach nie porzucało się nikogo. Refleksja, która pojawiła się w mojej głowie była szczodrze skropiona hipokryzją.
Duszności zaczęły opuszczać mnie dopiero w momencie, gdy Yasmin podjęła się tematu. To nie tak, że nie chciałem z nim rozmawiać, zwyczajnie nie wiedziałem, na ile powinienem sobie pozwolić i na ile dokładnego wyjaśnienia potrzebował. Gdzieś w głowie przewijały mi się porady z podręczników dla rodziców (owszem, zajrzałem do jednej, czy dwóch książek, lecz zdawały się pozbawione polotu i zupełnie niezdatne do czytania, choć z drugiej strony, czego niby ja się spodziewałem), że czasami dziecko, zwłaszcza w takim wieku, nie potrzebuje zbyt obszernych wyjaśnień, a jedno, czy dwa rzeczowe zdania są zdolne zaspokoić młodzieńczą ciekawość. Owszem, czasami nie gwarantowały, że nie pojawią się następne wątpliwości, lecz wolałem kurczowo trzymać się tej bardziej optymistycznej wersji.
Tak właściwie, to zupełnie nie wiedziałem, jak odnieść się do sprawy. Poruszanie kwestii matki dzieciaka było ostatnim, na co chciałem decydować się w publicznym miejscu, jednak odsiecz w postaci kuzynki i jej neutralnych słów zdawała się być trafiona w punkt. Sam patrzył na nią wyraźnie zajęty, choć nie oszczędził mi spojrzenia pełnego wyrzutu, jakby dokładnie zapamiętywał kolejne moje potknięcia. Cóż, chyba przyjdzie mi pełnić rolę tego złego przynajmniej przez kilka pierwszych lat, bo łudziłem się, że kiedyś uda mi się przynajmniej przyzwoicie pełnić obowiązki, które spadły na moją głowę. Chyba niewiele więcej pozostawało w temacie niemal już przecież zamkniętym – obecność Samuela w moim życiu stała się faktem, a od świąt miał już więcej nie wracać do sierocińca. Nadąłem policzki, oddychając z ulgą, gdy obserwowałem tak tę dwójkę i zastanawiałem się, czy reszta rodziny w podobny sposób przyjmie chłopca. O siostrę się nie bałem, jednak kwestia brata spędzała mi sen z powiek, podobnie jak Felixa. Nie rozmawialiśmy o tej sprawie, tak właściwie omijałem wszystkie możliwości spotkań, jasno dając mu do zrozumienia, że nie chcę go więcej oglądać. Musiałem postępować w sposób zdecydowany – zbytnia pobłażliwość zawsze kończyła się podobnie; dawałem sobie wejść ojcu na głowę i wybaczałem mu nawet najgorsze czyny. Tym razem… tym razem chciałem, żeby stało się inaczej.
— Yasmin ma rację — zatwierdziłem całą wypowiedź, układając rękę na ciemnych włosach pozbijanych w miękkie fale. Chłopiec nic mi nie odpowiedział, kiwnął jedynie do ciotki na znak, że zrozumiał choć odrobinę z jej wywodu. Zdawał się na ten moment uspokojony, nawet jeśli wciąż spoglądał na papugi z dziwnym żalem, a na mnie z czystym wyrzutem, jednak nie zamierzał celować we mnie kolejnym przytykiem.
— To może jednak wolę żółwia. Może być żółw? — zapytał. Wzruszyłem jedynie ramionami. Wizja jakiegokolwiek zwierzęcia w domu była dla mnie mało zachęcająca, jednak zdawała się być przykrym obowiązkiem, który musiałem przełknąć na wzór gorzkiego lekarstwa. Kiedy kuzynka stwierdziła, że musi już iść zrobiło mi się autentycznie przykro. Chyba obawiałem się obrotu spraw po tym, gdy tylko zamknie za sobą sklepowe drzwi. — Jasne, nie będę cię trzymał. Odezwę się, obiecuję. Do zobaczenia, Yas. — Czekałem cierpliwie, aż pożegna się z nowo poznanym członkiem rodziny, potem chwyciłem Samuela za dłoń i pociągnąłem w kierunku tej części pomieszczenia, w której znajdowały się terraria z gadami i płazami.
— No dobrze, to sprawdźmy teraz, czy mają żółwia, który ci się spodoba.
Zacharias i Yasmin z tematu
Duszności zaczęły opuszczać mnie dopiero w momencie, gdy Yasmin podjęła się tematu. To nie tak, że nie chciałem z nim rozmawiać, zwyczajnie nie wiedziałem, na ile powinienem sobie pozwolić i na ile dokładnego wyjaśnienia potrzebował. Gdzieś w głowie przewijały mi się porady z podręczników dla rodziców (owszem, zajrzałem do jednej, czy dwóch książek, lecz zdawały się pozbawione polotu i zupełnie niezdatne do czytania, choć z drugiej strony, czego niby ja się spodziewałem), że czasami dziecko, zwłaszcza w takim wieku, nie potrzebuje zbyt obszernych wyjaśnień, a jedno, czy dwa rzeczowe zdania są zdolne zaspokoić młodzieńczą ciekawość. Owszem, czasami nie gwarantowały, że nie pojawią się następne wątpliwości, lecz wolałem kurczowo trzymać się tej bardziej optymistycznej wersji.
Tak właściwie, to zupełnie nie wiedziałem, jak odnieść się do sprawy. Poruszanie kwestii matki dzieciaka było ostatnim, na co chciałem decydować się w publicznym miejscu, jednak odsiecz w postaci kuzynki i jej neutralnych słów zdawała się być trafiona w punkt. Sam patrzył na nią wyraźnie zajęty, choć nie oszczędził mi spojrzenia pełnego wyrzutu, jakby dokładnie zapamiętywał kolejne moje potknięcia. Cóż, chyba przyjdzie mi pełnić rolę tego złego przynajmniej przez kilka pierwszych lat, bo łudziłem się, że kiedyś uda mi się przynajmniej przyzwoicie pełnić obowiązki, które spadły na moją głowę. Chyba niewiele więcej pozostawało w temacie niemal już przecież zamkniętym – obecność Samuela w moim życiu stała się faktem, a od świąt miał już więcej nie wracać do sierocińca. Nadąłem policzki, oddychając z ulgą, gdy obserwowałem tak tę dwójkę i zastanawiałem się, czy reszta rodziny w podobny sposób przyjmie chłopca. O siostrę się nie bałem, jednak kwestia brata spędzała mi sen z powiek, podobnie jak Felixa. Nie rozmawialiśmy o tej sprawie, tak właściwie omijałem wszystkie możliwości spotkań, jasno dając mu do zrozumienia, że nie chcę go więcej oglądać. Musiałem postępować w sposób zdecydowany – zbytnia pobłażliwość zawsze kończyła się podobnie; dawałem sobie wejść ojcu na głowę i wybaczałem mu nawet najgorsze czyny. Tym razem… tym razem chciałem, żeby stało się inaczej.
— Yasmin ma rację — zatwierdziłem całą wypowiedź, układając rękę na ciemnych włosach pozbijanych w miękkie fale. Chłopiec nic mi nie odpowiedział, kiwnął jedynie do ciotki na znak, że zrozumiał choć odrobinę z jej wywodu. Zdawał się na ten moment uspokojony, nawet jeśli wciąż spoglądał na papugi z dziwnym żalem, a na mnie z czystym wyrzutem, jednak nie zamierzał celować we mnie kolejnym przytykiem.
— To może jednak wolę żółwia. Może być żółw? — zapytał. Wzruszyłem jedynie ramionami. Wizja jakiegokolwiek zwierzęcia w domu była dla mnie mało zachęcająca, jednak zdawała się być przykrym obowiązkiem, który musiałem przełknąć na wzór gorzkiego lekarstwa. Kiedy kuzynka stwierdziła, że musi już iść zrobiło mi się autentycznie przykro. Chyba obawiałem się obrotu spraw po tym, gdy tylko zamknie za sobą sklepowe drzwi. — Jasne, nie będę cię trzymał. Odezwę się, obiecuję. Do zobaczenia, Yas. — Czekałem cierpliwie, aż pożegna się z nowo poznanym członkiem rodziny, potem chwyciłem Samuela za dłoń i pociągnąłem w kierunku tej części pomieszczenia, w której znajdowały się terraria z gadami i płazami.
— No dobrze, to sprawdźmy teraz, czy mają żółwia, który ci się spodoba.
Zacharias i Yasmin z tematu