:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk
3 posters
Sohvi Vänskä
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Pią 13 Sie - 19:47
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
11.11.2000
Po ostatnich ekscesach pogodowych spokój dzisiejszej nocy wydawał się osobliwie niepokojący – przepełniał nerwowym poczuciem jakby powszednia zwyczajność wieczoru miała być preludium do ostatecznego grande finale anomalii, przysłowiową ciszą przed burzą. Listopad tymczasem jednak milczał, jakby rozkapryszona bestia aury dała się wreszcie uładzić niewidzialnej ręce kierowanych do bogów modlitw; wszystko zdawało się w tej ciszy podejrzanie stateczne i złowrogie. Tylko miarowy oddech oziębłego wiatru szemrał nieludzkie zaklęcia w listowiu okolicznej roślinności, zaskakująco spokojne, nieomal hipnotyczne, jak szum wahającego się na łańcuszku przed oczami zegarka i przywołujący senność szept magnetyzera. Spokój, który odczuwała, przedzierając się przez chłodny półmrok ku wyznaczonemu miejscu spotkania, zdawał jej się wprawdzie zupełnie nienaturalny – w obecnych czasach wybrzmiewał nieomal jak symptom zwyczajnej głupoty. Lista ofiar przyrastała coraz wolniej, wciąż jednak niezmiennie przyrastała, a żaden nagłówek w codziennie czytanej gazecie nie pocieszał choćby strzępem nadziei na zbliżenie się do odkrycia tożsamości i pochwycenia winnych morderstw i zaginięć przestępców.
Być może tak bardzo przyzwyczaiła się do ciągłej obawy chowanej skrzętnie przed obcymi spojrzeniami, że sama przestała już ją dostrzegać – tak jak przez nawyk przestawało się dostrzegać wypukłość pieprzyka na własnej twarzy czy blade rysy blizn na swoich dłoniach, które objawiały się przed jej wzrokiem znowu dopiero, gdy ktoś ją o nie pytał. Być może alkohol pieszczący trzewia dodającym brawury żarem zadziałał na schowany w sercu ośrodek lęku i zdrowego rozsądku jak przypadkowo zbyt skuteczny anestetyk. Ciężar srebrnej piersiówki kołysał się w głębinie kieszeni płaszcza w rytm jej kroków, przyniesiony ze sobą ku uspokojeniu nerwów – nie była jednak pijana, jedynie rozluźniona i spokojna.
Czarna sylwetka imponujących rozmiarów psa snuła się tuż przy jej nodze jak wierny cień, milcząca obecność przynosząca pokrzepiający pozór bezpieczeństwa. Choć Otso sprawiał onieśmielające wrażenie na obcych, Sohvi była nieszczęśliwie świadoma, że nie było w tym żadnej faktycznej treści. Wzbudzająca podziw lojalność, z jaką kroczył przyklejony bokiem do jej uda, wznosiła się na cokole panicznej lękliwości, która w razie faktycznej konfrontacji z zagrożeniem poniosłaby go w trzy diabły i jeszcze dalej. Przygarnięty pod opiekę w nadziei, że spełni się w roli psa obronnego, wymagał bardziej jej protekcji niż ona jego; ale dawał przynajmniej nadzieję, że zniechęci niebezpieczeństwo samym swoim złudnie groźnym wyglądem.
Jej spokojne kroki zadudniły wreszcie o deski molo, wżynającego się w ciało jeziora jak ostentacyjna szpilka zawłaszczenia wbita pod skórę uroku naturalnej scenerii. Pazury Otso chrobotały o drewno tuż obok, a wyczuwając jego bojaźliwe wahanie, wysunęła dłoń z kieszeni i zanurzyła palce w wiecznie potarganej sierści, opiekuńczym odruchem zachęcając go do większej śmiałości. Zatrzymała się krok przed nieosłonioną niczym krawędzią, podnosząc wejrzenie ku pełnej tarczy księżyca, pokiereszowanej cieniami kraterów. Przyszła jak zwykle przed czasem – poddając się więc cierpliwemu oczekiwaniu, sięgnęła obleczoną w elegancką rękawiczkę ręką po piersiówkę, dla rozgrzania.
Ursula Frisk
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Wto 17 Sie - 1:21
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Rytuał Kąpieli Księżycowej często jest wykonywany przez próżnych gardlów. Na niedługi czas dodaje im trochę wdzięku, charyzmy... Można tylko rozmyślać, czy te efekty to rzeczywiście sprawka magii, czy psychiki widzących. Zawsze zastanawiający był efekt nadużyć tego rytuału: Pokrzywka Księżycowa - często nieodwracalnie oszpecająca choroba. Czyżby to bogowie chcieli karać próżnych, czy może sam księżyc?
Esencją tego rytuału jest dobrze wykonana mieszanka świeżych ziół. Źle wykonana nie da oczekiwanych rezultatów. Schowałam wszystkie potrzebne przedmioty do skórzanej walizki, której używam do eskortowania w bezpieczny sposób składników do rytuałów, a następnie ruszyłam w stronę pięknego jeziora, Jest ono w miarę dobrze odsłonięte, więc promienie księżyca, nawet w zachmurzoną noc, powinny tam dotrzeć.
Niepokoił mnie jedynie fakt, że sprawa zabójstw ciągnie się już od kilku miesięcy. Nadal nie znaleziono sprawcy, a choć zauważa się w tej sprawie tendencję spadkową, to wcale nie przestaje być to problemem dla społeczności galdrów. Więc czy jestem odpowiedzialna, wychodząc w noc do jednej z najbardziej odludnych okolic Midgardu? Otóż nie za bardzo, ale w pewnym sensie powinnam spłacić swój dług, który posiadam u Pani Vanhanen. Nie jest ona obdarzona magicznymi mocami, więc przynajmniej tyle jestem w stanie dać jej od siebie, w ramach podzięki za tę piękną wyprawę do Sztokholmu. Zacisnęłam zęby i ruszyłam przed siebie, przez zaciemnione uliczki Midgardu.
Anomalie pogodowe najpewniej zakończyły się, a pogoda ustabilizowała się, przynosząc niską temperaturę. Gruby płaszcz i ubrania nie izolowały całkowicie mojego ciała od zimna. Objawiało się to charakterystycznym zaczerwieniem nosa i uszu, które dosyć wyraźnie odznaczało się na tle koloru mojej skóry. Dodatkowo lekkie drżenie dłoni powodowane były przez lekki stres, jak i rzadkie podmuchy wiatru.
Po dosyć długim czasie, ściskając nerwowo walizkę w dłoni, znalazłam się przy brzegach jeziora, kierując się do lekko skrytego molo. Księżyc pięknie odbijał się w tafli czarnej wody, oświetlając całą okolicę swoim blaskiem. Atmosfera była niepowtarzalna. Brakowało tylko zorzy polarnej, którą można było zaobserwować jeszcze kilka dni temu. Wyrwałam się z zamyśleń i przyśpieszyłam lekko kroku, gdy znowu odczułam zimny, norweski powiew wiatru. Zbliżając się do molo, zauważyłam charakterystyczną kobiecą sylwetkę, wraz z... jakimś psem?
- Dobry Wieczór, nie za ciepło jeszcze na morsowanie? - Spojrzałam się lekko ironicznie w stronę Sohvi, dając jej do zrozumienia, co będzie ją czekać podczas rytuału. Trochę jej współczułam, ale może nie odczuje za bardzo szoku termicznego. - Widzę również, że nie przyszłaś samotnie... - Wskazałam na zwierzę i wyciągnęłam delikatnie rękę w jego stronę, aby mógł mnie obwąchać.
Położyłam walizkę na szarej, oszronionej trawie i zgrabnie ją otworzyłam, a następnie ukazał nam się widok posegregowanych komór na różne przyrządy, materiały, jak i zioła. Samo wnętrze wydawało się o wiele większe, niż gdy walizka była zamknięta. Oczywiście pojemnik był zaczarowany, dzięki czemu mógł pomieścić o wiele więcej rzeczy.
- Wiesz mniej więcej, jak wygląda przebieg tego rytuału? - Spytałam, zdejmując zabezpieczenie moździerza, a następnie wyjęłam go z mojego ładunku i zaczęłam preparować rękami na szybko potrzebne mi zioła, nie zważając na wszechobecne zimno, a następnie delikatnie wkładałam je do moździerza.
Esencją tego rytuału jest dobrze wykonana mieszanka świeżych ziół. Źle wykonana nie da oczekiwanych rezultatów. Schowałam wszystkie potrzebne przedmioty do skórzanej walizki, której używam do eskortowania w bezpieczny sposób składników do rytuałów, a następnie ruszyłam w stronę pięknego jeziora, Jest ono w miarę dobrze odsłonięte, więc promienie księżyca, nawet w zachmurzoną noc, powinny tam dotrzeć.
Niepokoił mnie jedynie fakt, że sprawa zabójstw ciągnie się już od kilku miesięcy. Nadal nie znaleziono sprawcy, a choć zauważa się w tej sprawie tendencję spadkową, to wcale nie przestaje być to problemem dla społeczności galdrów. Więc czy jestem odpowiedzialna, wychodząc w noc do jednej z najbardziej odludnych okolic Midgardu? Otóż nie za bardzo, ale w pewnym sensie powinnam spłacić swój dług, który posiadam u Pani Vanhanen. Nie jest ona obdarzona magicznymi mocami, więc przynajmniej tyle jestem w stanie dać jej od siebie, w ramach podzięki za tę piękną wyprawę do Sztokholmu. Zacisnęłam zęby i ruszyłam przed siebie, przez zaciemnione uliczki Midgardu.
Anomalie pogodowe najpewniej zakończyły się, a pogoda ustabilizowała się, przynosząc niską temperaturę. Gruby płaszcz i ubrania nie izolowały całkowicie mojego ciała od zimna. Objawiało się to charakterystycznym zaczerwieniem nosa i uszu, które dosyć wyraźnie odznaczało się na tle koloru mojej skóry. Dodatkowo lekkie drżenie dłoni powodowane były przez lekki stres, jak i rzadkie podmuchy wiatru.
Po dosyć długim czasie, ściskając nerwowo walizkę w dłoni, znalazłam się przy brzegach jeziora, kierując się do lekko skrytego molo. Księżyc pięknie odbijał się w tafli czarnej wody, oświetlając całą okolicę swoim blaskiem. Atmosfera była niepowtarzalna. Brakowało tylko zorzy polarnej, którą można było zaobserwować jeszcze kilka dni temu. Wyrwałam się z zamyśleń i przyśpieszyłam lekko kroku, gdy znowu odczułam zimny, norweski powiew wiatru. Zbliżając się do molo, zauważyłam charakterystyczną kobiecą sylwetkę, wraz z... jakimś psem?
- Dobry Wieczór, nie za ciepło jeszcze na morsowanie? - Spojrzałam się lekko ironicznie w stronę Sohvi, dając jej do zrozumienia, co będzie ją czekać podczas rytuału. Trochę jej współczułam, ale może nie odczuje za bardzo szoku termicznego. - Widzę również, że nie przyszłaś samotnie... - Wskazałam na zwierzę i wyciągnęłam delikatnie rękę w jego stronę, aby mógł mnie obwąchać.
Położyłam walizkę na szarej, oszronionej trawie i zgrabnie ją otworzyłam, a następnie ukazał nam się widok posegregowanych komór na różne przyrządy, materiały, jak i zioła. Samo wnętrze wydawało się o wiele większe, niż gdy walizka była zamknięta. Oczywiście pojemnik był zaczarowany, dzięki czemu mógł pomieścić o wiele więcej rzeczy.
- Wiesz mniej więcej, jak wygląda przebieg tego rytuału? - Spytałam, zdejmując zabezpieczenie moździerza, a następnie wyjęłam go z mojego ładunku i zaczęłam preparować rękami na szybko potrzebne mi zioła, nie zważając na wszechobecne zimno, a następnie delikatnie wkładałam je do moździerza.
Sohvi Vänskä
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Sob 21 Sie - 23:21
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Prymat księżyca rzucał miękką poświatę na wychylające się z ciemności kontury rzeczywistości, pokrywając je nienamacalnym, gładkim gwaszem posrebrzenia; odbijał się na rozkołysanym lustrze wody, zlewając jakby w makutrę jeziora płynną iluminację, marszczącą się delikatnie pod oddechem listopadowego wiatru. Poczuła jego dotyk wdzierający się za materiał szalika, na policzkach kwitł jej jednak rumieniec gorący, wsączający się w bladość skóry z rozgrzanego winem wnętrza, dodatkowo podjudzany pieszczotliwym szczypaniem mrozu. Pociągnęła z piersiówki rozpalający się na języku wytrawnym bukietem łyk, wzbraniając sobie przezornie kolejnego; nakładała akurat nakrętkę na noszący ślady szminki gwint, kiedy za jej plecami odezwały się lekkie krótki, rytmiczne wybijane na udeptanych deskach molo. Otso odwrócił się pierwszy, tknięty naturalną mu bojaźliwą czujnością, podrywając uszy na sztorc nad kosmatym, czarnym pyskiem, nim nie odchylił ich w nieśmiałości, ogon trzymając nieruchomo między tylnymi łapami, wszelkie czynne powitania pozostawiając w gestii swojej właścicielki. Sohvi, zwracając się ku przybyłemu dziewczęciu, uśmiechała się z przyjaznym rozbawieniem pod nosem, sprowokowanym zarówno żartobliwą uwagą Ursuli, jak i nagłym wstydliwym dreszczem, który spłynął jej po kręgosłupie, jakby przyłapano ją na czymś niestosownym. Wbrew temu wrażeniu piersiówka wciąż jednak srebrzyła się w jej rękach, nie odczuwała potrzeby się kryć – ostatecznie obie były dorosłe.
– Wspaniale cię widzieć, Ursulo – odpowiedziała ze szczerą serdecznością, miarkując spojrzeniem znajomą, dziewczęcą twarz, której bladość pogłębiała księżycowa łuna, nadając jej niebieskawy, fantastyczny odcień. Wyglądała nieomal jak urokliwa, nieszkodliwa zjawa; choć wyglądowi tychże, jak wiadomo, nie należało nigdy ufać. – Ah, tak – mruknęła, spuszczając wzrok na Otso i wyciąganą ku niemu rękę, do której z pewnym wahaniem przytknął w końcu mokry, zmarznięty nos, pozwalając ogonowi zakołysać się przyjaźnie. – Otso jest w gruncie rzeczy bezużyteczny, ale sprawia przynajmniej odstraszające wrażenie, lubię mieć go przy sobie. Nie będzie nam przeszkadzał – wyjaśniła, obserwując jak pies powoli wygrzebuje się z onieśmielenia i wyciąga pysk w stronę Ursuli, która odsunęła się, by otworzyć swoją walizkę.
Widok jej zawartości przyprawił Sohvi o kolejną falę rozbawienia pomieszaną z lekkim skurczem tremy odzywającym się w piersi; poukładane w przegródkach przyrządy, podłużne i bardziej obłe kształty sprzętów wyłuskane z ciemności przez srebrne światło, do tego podnoszący się ku niej zapach ziół – wszystko to przywodziło jej na myśl widok instrumentów medycznych ułożonych skrupulatnie na tacy obok operacyjnego łóżka, brzytwy sterylnych skalpeli mających zanurzyć się w obnażonym ciele.
– Mniej więcej – odpowiedziała na zadane jej pytanie, przyglądając się poczynaniom dziewczęcych dłoni; ich pewność i wyraźna wprawa działały na jej nerwy, nagle rozbudzone, krzepiąco. – Wiem, że jeśli nie utonę, to być może załatwi mnie zapalenie płuc. Pozwoliłam sobie przezornie się już rozgrzać, zadbać o znieczulenie przed operacją, chyba nie spowoduje to żadnych komplikacji? – w tonie drżała jej typowa ciężka żartobliwość; przykucnęła przy otwartym kuferku naprzeciwko Ursuli, jedną rękę kładąc Otsowi na łbie, drugą wyciągając ponad walizką w stronę dziewczyny, oferując jej piersiówkę. – Masz ochotę? To wino. Mogę ci jakoś pomóc?
– Wspaniale cię widzieć, Ursulo – odpowiedziała ze szczerą serdecznością, miarkując spojrzeniem znajomą, dziewczęcą twarz, której bladość pogłębiała księżycowa łuna, nadając jej niebieskawy, fantastyczny odcień. Wyglądała nieomal jak urokliwa, nieszkodliwa zjawa; choć wyglądowi tychże, jak wiadomo, nie należało nigdy ufać. – Ah, tak – mruknęła, spuszczając wzrok na Otso i wyciąganą ku niemu rękę, do której z pewnym wahaniem przytknął w końcu mokry, zmarznięty nos, pozwalając ogonowi zakołysać się przyjaźnie. – Otso jest w gruncie rzeczy bezużyteczny, ale sprawia przynajmniej odstraszające wrażenie, lubię mieć go przy sobie. Nie będzie nam przeszkadzał – wyjaśniła, obserwując jak pies powoli wygrzebuje się z onieśmielenia i wyciąga pysk w stronę Ursuli, która odsunęła się, by otworzyć swoją walizkę.
Widok jej zawartości przyprawił Sohvi o kolejną falę rozbawienia pomieszaną z lekkim skurczem tremy odzywającym się w piersi; poukładane w przegródkach przyrządy, podłużne i bardziej obłe kształty sprzętów wyłuskane z ciemności przez srebrne światło, do tego podnoszący się ku niej zapach ziół – wszystko to przywodziło jej na myśl widok instrumentów medycznych ułożonych skrupulatnie na tacy obok operacyjnego łóżka, brzytwy sterylnych skalpeli mających zanurzyć się w obnażonym ciele.
– Mniej więcej – odpowiedziała na zadane jej pytanie, przyglądając się poczynaniom dziewczęcych dłoni; ich pewność i wyraźna wprawa działały na jej nerwy, nagle rozbudzone, krzepiąco. – Wiem, że jeśli nie utonę, to być może załatwi mnie zapalenie płuc. Pozwoliłam sobie przezornie się już rozgrzać, zadbać o znieczulenie przed operacją, chyba nie spowoduje to żadnych komplikacji? – w tonie drżała jej typowa ciężka żartobliwość; przykucnęła przy otwartym kuferku naprzeciwko Ursuli, jedną rękę kładąc Otsowi na łbie, drugą wyciągając ponad walizką w stronę dziewczyny, oferując jej piersiówkę. – Masz ochotę? To wino. Mogę ci jakoś pomóc?
Ursula Frisk
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Czw 26 Sie - 0:42
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Alkohol? Nie miałam żadnego doświadczenia z osobą będącą pod wpływem, a w księgach nigdy nie trafiłam na jakiejś ważniejsze ostrzeżenie o pracy z kimś takim, więc wątpię, że będzie to jakiś większy problem. Mimo wszystko ja wolałabym zostać trzeźwa w umyśle. Przy odprawianiu rytuału trzeba zachować pełne skupienie. Chwila zawahania się, czy nieuwagi może być w skutkach zła i może doprowadzić do porażki w inkantacji, pomijając już fakt, że raczej jestem abstynentką. - Wydaję mi się, że nie ma problemów, jak się trochę napijesz, choć pamiętaj, że alkohol daje uczucie ciepła, ale kontrastowo ochładza twój organizm w taką temperaturę... - Spojrzałam ostrzegawczo w stronę kobiety. - Dlatego ja raczej podziękuję i raczej nie możesz mi w niczym pomóc, a przy okazji to szybki rytuał, więc sama dam sobie równie szybko radę. - Uśmiechnęłam się do kobiety. Nie wiedziałam zbytnio, jak mi ma pomóc, gdy jest pozbawiona talentu magicznego, co sprawia, że jej wiedza o tym rytuale musi być ograniczona do ogólników.
Moździerz ze swojego marmurowego koloru zafarbował na zielono. Mieszanka ziół była już prawie gotowa, a jej ostry, zasadowy zapach zaczął unosić się po okolicy, drażniąc nozdrza wszystkich wkoło. To chyba jeden z najgorszych etapów w tym rytuale.
- Zaraz będziesz tak pięknie pachnieć... Zapach zwykle utrzymuje się do dwóch dni, zależy w dużej mierze od skóry i od tego jak chłonie zapachy... ale nie powinnaś zafarbować! - Uśmiechnęłam się, kończąc ziołową mieszankę. - Teraz musisz się rozebrać... do naga. Będzie zimno, ale po kąpieli szybko ogrzeję cię innym zaklęciem, przynajmniej spróbuję... - Zaśmiałam się lekko skrępowana. Ekspertką od magii leczniczej, to ja nie jestem i raczej nie będę, ale jakieś podstawy z akademii jeszcze pamiętam.
Zaczęłam namaszczać swoje dłonie w ziołach, podczas gdy kobieta zaczęła się przygotować do etapu drugiego. Inkantowałam wtedy po cichu nieznane jej runiczne słowa z zamkniętymi oczami. Oddychałam lekko, musiałam sprawiać wrażenie, jakbym była w transie, co pośrednio było prawdą, ponieważ naprawdę mocno się skupiłam. Zamglone obrazy sprzed lat zaczęły powoli nawiedzać mój umysł, sprawiając, że lekko drgnęłam, ale tłok słów bez zawahania toczył się dalej. Pierwszy etap zakończył się powodzeniem.
- Och... - Dopiero gdy skończyłam inkantację, zauważyłam, jak mała łza spływa po moim policzku. Zaraz po niej pojawił się nieznaczny rumieniec wstydu, gdy rękawem wytarłam ją szybkim ruchem. Zatkało mnie i niezbyt miałam pomysł, jak to mogę wytłumaczyć. - Coś mi wpadło w oko... - Skłamałam wreszcie po chwili ciszy, a następnie przetarłam to oko, jakby rzeczywiście coś się tam znalazło.
- Dobra, jesteś gotowa..? - Spytałam, pokazując jej moje oblepione zieloną, magiczną mazią ręce. Krępujący był dla mnie fakt, że będę musiała obsmarować tym nagą kobietę, która na domiar tego wszystkiego jest znajomą moich rodziców. Dawno nie miałam takiej absurdalnej sytuacji...
Moździerz ze swojego marmurowego koloru zafarbował na zielono. Mieszanka ziół była już prawie gotowa, a jej ostry, zasadowy zapach zaczął unosić się po okolicy, drażniąc nozdrza wszystkich wkoło. To chyba jeden z najgorszych etapów w tym rytuale.
- Zaraz będziesz tak pięknie pachnieć... Zapach zwykle utrzymuje się do dwóch dni, zależy w dużej mierze od skóry i od tego jak chłonie zapachy... ale nie powinnaś zafarbować! - Uśmiechnęłam się, kończąc ziołową mieszankę. - Teraz musisz się rozebrać... do naga. Będzie zimno, ale po kąpieli szybko ogrzeję cię innym zaklęciem, przynajmniej spróbuję... - Zaśmiałam się lekko skrępowana. Ekspertką od magii leczniczej, to ja nie jestem i raczej nie będę, ale jakieś podstawy z akademii jeszcze pamiętam.
Zaczęłam namaszczać swoje dłonie w ziołach, podczas gdy kobieta zaczęła się przygotować do etapu drugiego. Inkantowałam wtedy po cichu nieznane jej runiczne słowa z zamkniętymi oczami. Oddychałam lekko, musiałam sprawiać wrażenie, jakbym była w transie, co pośrednio było prawdą, ponieważ naprawdę mocno się skupiłam. Zamglone obrazy sprzed lat zaczęły powoli nawiedzać mój umysł, sprawiając, że lekko drgnęłam, ale tłok słów bez zawahania toczył się dalej. Pierwszy etap zakończył się powodzeniem.
- Och... - Dopiero gdy skończyłam inkantację, zauważyłam, jak mała łza spływa po moim policzku. Zaraz po niej pojawił się nieznaczny rumieniec wstydu, gdy rękawem wytarłam ją szybkim ruchem. Zatkało mnie i niezbyt miałam pomysł, jak to mogę wytłumaczyć. - Coś mi wpadło w oko... - Skłamałam wreszcie po chwili ciszy, a następnie przetarłam to oko, jakby rzeczywiście coś się tam znalazło.
- Dobra, jesteś gotowa..? - Spytałam, pokazując jej moje oblepione zieloną, magiczną mazią ręce. Krępujący był dla mnie fakt, że będę musiała obsmarować tym nagą kobietę, która na domiar tego wszystkiego jest znajomą moich rodziców. Dawno nie miałam takiej absurdalnej sytuacji...
I etap - 81+25+8=114>30
Mistrz Gry
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Czw 26 Sie - 0:42
The member 'Ursula Frisk' has done the following action : kości
'k100' : 81
'k100' : 81
Sohvi Vänskä
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Pon 30 Sie - 21:21
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Rozbawienie wzmogło w niej tylko na rzeczową odmowę dziewczyny i jej zupełnie dorzeczną argumentację; było coś zabawnie przewrotnego w otrzymywaniu subtelnej reprymendy od młodszej towarzyszki. Musiała przyznać, że sama niewiele poświęciła uwagi zastanawianiu się nad ewentualnymi konsekwencjami – kłopotała się jedynie myślą, że mogłoby to w jakiś sposób uniemożliwić skuteczne przeprowadzenie rytuału, ostatecznie wydawało się to jednak mało prawdopodobne, a jej nerwy, naprężające się tym silniej, im bliższa stawała się godzina spotkania, dokuczliwie domagały się uśmierzenia. Mimo wszystko nie była to noc powszednia ani zwykła nocna schadzka; miała w końcu przyjąć w siebie pierwiastek magiczny, powlec nim alabaster swojej skóry, inkrustować jej fakturę jak inkrustowała niekiedy rzeźby lśnieniem masy perłowej. Ufała Ursuli i jej doświadczeniu, ale mimowiednie niepokoiła się, że sama okaże się naczyniem wadliwym, niezdolnym zatrzymać w swoim wnętrzu darowanego jej przez rytuał czaru.
Cofnęła posłusznie piersiówkę i schowała ją w fałdach płaszcza, namacując kieszeń bez większej uwagi, bo tę poświęcała poczynaniom dziewczęcia w milczącym, cierpliwym skupieniu. Zapach gniecionych pod marmurowym moździerzem ziół poczynał być nieprzyjemnie intensywny, a sama mieszanka nie wyglądała szczególnie zachęcająco; Otso, o nosie dużo wrażliwszym niż ludzkie, wycofał się w którymś momencie, parskając kilkukrotnie z wyraźnym niezadowoleniem. Bez jego ciepłej obecności ocierającej się o jej bok tym silniej odczuła nocny chłód, tym tylko dotkliwszy, kiedy myślała o tym, co miało się zaraz wydarzyć. Przez krótką chwilę pozwoliła sobie nawet wątpić, czy to był na pewno dobry pomysł – ale choć krótkotrwale rozważała wniosek jakoby wszystko to miało być naiwnie idiotycznym przedsięwzięciem, nie zamierzała go porzucać, z czystej złośliwości wobec samej siebie i niechęci do ulegania mieszkającej w niej tchórzliwości.
– Podejrzewam, że mojemu mężowi mogłoby się nie spodobać, gdybym wróciła do domu zielona – odparła, wtórując jej wesołości, starając się uchwycić tych żartów dla rozluźnienia, nurzając zmarznięte dłonie w ciepłych głębiach przeciwnych rękawów złożonych na kolanach. – Choć może nie byłoby to znowu takie niefortunne – dodała nieco mniej wyraźnie, ulegając alkoholowi podsuwającemu na uległy język swobodniejszą wylewność. Kolejne słowa skutecznie ścięły w niej jednak dalszą ochotę do żartów; przeszedł ją nerwowy dreszcz, skwapliwie ukrywany pod łagodnym uśmiechem i pozorną nonszalancją.
Podniosła się, ściągając najpierw z dłoni rękawiczki, które wcisnęła w głębię kieszeni. Połyskujące w ciemności guziki ciepłego płaszcza ustępowały pod statecznym, spokojnym dotykiem palców, choć czuła się odrobinę zakłopotana – nie wizją swojej nagości przed Ursulą, to nie przeszkadzało jej szczególnie, ale zimnym tchnieniem nocy, mającym objąć jej ciało, ryzykiem ewentualnego obcego spojrzenia skrytego w cieniu, kiedy odsłaniała się pod okiem pełnego księżyca. Drobne, delikatne guziczki eleganckiej koszuli wysuwały posłuszne główki ze szczelinek materiału, który osunął się wreszcie miękko z jej ramion; po nich wreszcie spodnie, upuszczone zmierzwionym cieniem obok niej. Rozpinając zapięcie stanika, czuła jak drętwieją jej dłonie, zimno owija jej się wokół nadgarstków i kostek, sunie w górę po odsłoniętych łydkach, otula uda, prześlizguje się po materiale bielizny, który wreszcie zsunięty z bioder odsłonił bladą rysę blizny przeciągniętą w poprzek podbrzusza. Szelest tkanin mieszał się z szeptanymi przez Ursulę inkantacjami, wtórował jej cichym szmerem; kiedy Sohvi stanęła w końcu zupełnie naga, niezręcznie obejmując pierś rękoma, zwracając się ku niej z nieprzyjemnym skurczem obawy w sercu, dostrzegła na jej policzku wilgotny, łzawy ślad, ale dla komfortu ich obojga nie skomentowała tego w żaden sposób, choć odezwało się w niej odruchowe zatroskanie, wątłe ukłucie przedzierające się przez warstwy kłopotliwych okoliczności.
– Jeśli będziemy zwlekać dłużej, obawiam się, że stracę palce – spróbowała niezdarnie zażartować, uśmiechając się znowu, blado, wyraźnie nerwowo, ale w ciemni hebanowych oczu ogniła się przede wszystkim zacięta determinacja. – Nie krępuj się.
Drgnęła niespokojnie pod dotykiem dziewczęcych dłoni, namaszczających jej skórę ziołową miksturą, drażniącą wciąż węch tak silnie, że źrenice zaszły jej w pierwszej chwili szklistą łzawością. Nie czuła się skrępowana, ale nie czuła się też dobrze; i kiedy odwróciła się, by Ursula mogła rozprowadzić mieszankę po zaróżowionej od mrozu skórze pleców, rzuciła jej krótkie spojrzenie przez ramię, wciąż pewne, ale przepraszające.
– Twoja matka nie miałaby już chyba dla mnie litości. Obawiam się, że nawet pan Frisk nie zdołałby jej już powstrzymać przed popełnieniem zbrodni. Gdyby do tego doszło, przypomnij Nikolaiowi, by przed oddaniem mnie Valhalli przypiął mi fiołki, sam pewnie zapomni – osobliwe poczucie humoru kiełkowało jej w żołądku razem z niepokojem; była trochę pijana, trochę rozbawiona, coraz bardziej podekscytowana.
Lodowaty dotyk wody, obmywający powoli zanurzane w niej ciało, palił ją nieomal jakby nurzała się w tym srebrnym świetle księżyca, łyskającym ku niej z wzruszonej tafli. Mała wrażenie, że nawet jej dusza wyczuwalnie kurczy się w niej, pierzchając w przestrachu przed tym zimnem i przed widmem magii mającej opleść się wokół niej ciasno jak winorośl, wsączyć przez pory skóry wraz z drzazgami oblepiającego żyły szronu.
Cofnęła posłusznie piersiówkę i schowała ją w fałdach płaszcza, namacując kieszeń bez większej uwagi, bo tę poświęcała poczynaniom dziewczęcia w milczącym, cierpliwym skupieniu. Zapach gniecionych pod marmurowym moździerzem ziół poczynał być nieprzyjemnie intensywny, a sama mieszanka nie wyglądała szczególnie zachęcająco; Otso, o nosie dużo wrażliwszym niż ludzkie, wycofał się w którymś momencie, parskając kilkukrotnie z wyraźnym niezadowoleniem. Bez jego ciepłej obecności ocierającej się o jej bok tym silniej odczuła nocny chłód, tym tylko dotkliwszy, kiedy myślała o tym, co miało się zaraz wydarzyć. Przez krótką chwilę pozwoliła sobie nawet wątpić, czy to był na pewno dobry pomysł – ale choć krótkotrwale rozważała wniosek jakoby wszystko to miało być naiwnie idiotycznym przedsięwzięciem, nie zamierzała go porzucać, z czystej złośliwości wobec samej siebie i niechęci do ulegania mieszkającej w niej tchórzliwości.
– Podejrzewam, że mojemu mężowi mogłoby się nie spodobać, gdybym wróciła do domu zielona – odparła, wtórując jej wesołości, starając się uchwycić tych żartów dla rozluźnienia, nurzając zmarznięte dłonie w ciepłych głębiach przeciwnych rękawów złożonych na kolanach. – Choć może nie byłoby to znowu takie niefortunne – dodała nieco mniej wyraźnie, ulegając alkoholowi podsuwającemu na uległy język swobodniejszą wylewność. Kolejne słowa skutecznie ścięły w niej jednak dalszą ochotę do żartów; przeszedł ją nerwowy dreszcz, skwapliwie ukrywany pod łagodnym uśmiechem i pozorną nonszalancją.
Podniosła się, ściągając najpierw z dłoni rękawiczki, które wcisnęła w głębię kieszeni. Połyskujące w ciemności guziki ciepłego płaszcza ustępowały pod statecznym, spokojnym dotykiem palców, choć czuła się odrobinę zakłopotana – nie wizją swojej nagości przed Ursulą, to nie przeszkadzało jej szczególnie, ale zimnym tchnieniem nocy, mającym objąć jej ciało, ryzykiem ewentualnego obcego spojrzenia skrytego w cieniu, kiedy odsłaniała się pod okiem pełnego księżyca. Drobne, delikatne guziczki eleganckiej koszuli wysuwały posłuszne główki ze szczelinek materiału, który osunął się wreszcie miękko z jej ramion; po nich wreszcie spodnie, upuszczone zmierzwionym cieniem obok niej. Rozpinając zapięcie stanika, czuła jak drętwieją jej dłonie, zimno owija jej się wokół nadgarstków i kostek, sunie w górę po odsłoniętych łydkach, otula uda, prześlizguje się po materiale bielizny, który wreszcie zsunięty z bioder odsłonił bladą rysę blizny przeciągniętą w poprzek podbrzusza. Szelest tkanin mieszał się z szeptanymi przez Ursulę inkantacjami, wtórował jej cichym szmerem; kiedy Sohvi stanęła w końcu zupełnie naga, niezręcznie obejmując pierś rękoma, zwracając się ku niej z nieprzyjemnym skurczem obawy w sercu, dostrzegła na jej policzku wilgotny, łzawy ślad, ale dla komfortu ich obojga nie skomentowała tego w żaden sposób, choć odezwało się w niej odruchowe zatroskanie, wątłe ukłucie przedzierające się przez warstwy kłopotliwych okoliczności.
– Jeśli będziemy zwlekać dłużej, obawiam się, że stracę palce – spróbowała niezdarnie zażartować, uśmiechając się znowu, blado, wyraźnie nerwowo, ale w ciemni hebanowych oczu ogniła się przede wszystkim zacięta determinacja. – Nie krępuj się.
Drgnęła niespokojnie pod dotykiem dziewczęcych dłoni, namaszczających jej skórę ziołową miksturą, drażniącą wciąż węch tak silnie, że źrenice zaszły jej w pierwszej chwili szklistą łzawością. Nie czuła się skrępowana, ale nie czuła się też dobrze; i kiedy odwróciła się, by Ursula mogła rozprowadzić mieszankę po zaróżowionej od mrozu skórze pleców, rzuciła jej krótkie spojrzenie przez ramię, wciąż pewne, ale przepraszające.
– Twoja matka nie miałaby już chyba dla mnie litości. Obawiam się, że nawet pan Frisk nie zdołałby jej już powstrzymać przed popełnieniem zbrodni. Gdyby do tego doszło, przypomnij Nikolaiowi, by przed oddaniem mnie Valhalli przypiął mi fiołki, sam pewnie zapomni – osobliwe poczucie humoru kiełkowało jej w żołądku razem z niepokojem; była trochę pijana, trochę rozbawiona, coraz bardziej podekscytowana.
Lodowaty dotyk wody, obmywający powoli zanurzane w niej ciało, palił ją nieomal jakby nurzała się w tym srebrnym świetle księżyca, łyskającym ku niej z wzruszonej tafli. Mała wrażenie, że nawet jej dusza wyczuwalnie kurczy się w niej, pierzchając w przestrachu przed tym zimnem i przed widmem magii mającej opleść się wokół niej ciasno jak winorośl, wsączyć przez pory skóry wraz z drzazgami oblepiającego żyły szronu.
Ursula Frisk
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Sro 1 Wrz - 1:52
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przeszywające zimno czułam na skórze przez grube warstwy ubrań. Widzący z południowych krajów mają o wiele lepsze warunki do przeprowadzania takich rytuałów. Prawdopodobnie marzeniem nagiej teraz kobiety było zanurzenie się w ciepłym włoskim morzu, czy na karaibskich wodach.
- Myślę, że jak wszystko pójdzie po naszej myśli, to Pan Vanhanen nawet nie zwróci uwagi na to uwagi... może go nawet zachęci? - Zaśmiałam się tylko. To będzie pierwszy raz kiedy na kimś będę wykonywać ten rytuał, ale czasami, bardziej z ciekawości, wykonywałam ten rytuał na sobie. W przeciwieństwie do rówieśniczek nigdy nie zauważyłam niczego szczególnego, oprócz kilku miłych spojrzeń i uśmiechów na ulicy od nieznanych mi panów. Nieraz widziałam, jak po takim rytuale chłopcy w akademii wręcz ślinili się do kilku dziewczyn. Oczywiście nigdy nie przyznały się do wykonania tego rytuału, ale zastanawiający jest fakt, że takie nagłe powodzenie u płci przeciwnej następował zaraz po pełni. Chociaż zawsze śmieszył mnie fakt, że w następnym miesiącu nie pojawiały się za często na zajęciach. Ciekawe, czy po takich poparzeniach zostają duże blizny..?
Starałam się tylko odwracać wzrok, gdy kobieta kolejno zdejmowała z siebie warstwy ubrań. Prawdopodobnie byłam o wiele bardziej skrępowana niż ona. - Postaram się zrobić to, jak najszybciej... - Wyjąkałam speszona i zaczęłam od smarowania twarzy, dokładnie masując czoło, potem przechodząc na nos i coraz niżej. Czasami tylko dokładałam śmierdzącej mazi na dłonie, żeby jak najlepiej namaścić ciało kobiety. Przy całym tym procesie towarzyszył mi rumieniec, który wraz z czerwonym nosem i uszami od zimna, dzielił moją twarz na pół swoim czerwonym kolorem. Martwiły mnie tylko sine dłonie i stopy kobiety, która najwyraźniej bardzo słabo tolerowała zimno. Nie chciałam jeszcze rzucać zaklęcia ocieplającego organizm, żeby przypadkiem nie zakłóciło przebiegu rytuału. moje dłonie zatrzymały się nagle na podbrzuszu kobiety, kiedy to w ciemnościach nagle zauważyłam charakterystyczne zgrubienie na skórze. Taka blizna świadczyła tylko o tym, że Pani Vanhanen była brzemienna, a stan blizny sugerował, że było to dawno temu. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nigdy nie słyszałam o potomku w tym małżeństwie. Może dziecko zmarło? Przełknęłam tylko głośno ślinę i kontynuowałam smarowanie.
Gdy kończyłam namaszczać zziębniętą kobietę, w głowie zaczęły pojawiać się pytania. Dlaczego kobieta, akurat tak nagle zdecydowała się na ten rytuał. Warunki pogodowe przecież nie są najlepsze. Może kryzys w małżeństwie?
- Myślę, że to ja bym wtedy zamieszkała w Hellheim. Chociaż tobie też by nie odpuściła. Założę się, że zaprosiłaby twojego przełożonego na obiad, żeby zasugerować mu zwolnienie jednej niesfornej pracownicy... Musimy się postarać, żeby pod żadnym pozorem się nie dowiedziała o dzisiejszym spotkaniu... to samo tyczy się mojego ojca... - Zaśmiałam się, próbując rozluźnić nieco atmosferę. Rzeczywiście takie zachowanie byłoby bardzo podobne do mojej matki. Przeszedł mnie tylko dreszcz na samą myśl o tym, co by się stało gdyby dowiedziała się o tej nocy.
- Dobra, jesteś gotowa..? Wejdź do wody, a następnie najlepiej połóż się na plecach. Tylko zrób to w miejscu, które jest dobrze oświetlany przez promienie księżyca! - Zwróciłam się do kobiety, a sama przemieściłam się na koniec molo, zwracając twarz ku księżycowi. - Daj znać, jak będę mogła zacząć. Inkantacja potrwa maksymalnie 3 minuty, nie ruszaj się za bardzo, bo może nie zadziałać. Postaraj się leżeć bezruchu. Szybko cię ogrzeję, jak tylko skończę. - Powiedziałam z powagą. Miałam nadzieję, że Pani Vanhanen, wytrzyma temperaturę wody. Stresował mnie fakt, że każda minuta się liczy, nie chciałabym, żeby kobieta zapłaciła zdrowiem za ewentualne przedłużenie.
- Myślę, że jak wszystko pójdzie po naszej myśli, to Pan Vanhanen nawet nie zwróci uwagi na to uwagi... może go nawet zachęci? - Zaśmiałam się tylko. To będzie pierwszy raz kiedy na kimś będę wykonywać ten rytuał, ale czasami, bardziej z ciekawości, wykonywałam ten rytuał na sobie. W przeciwieństwie do rówieśniczek nigdy nie zauważyłam niczego szczególnego, oprócz kilku miłych spojrzeń i uśmiechów na ulicy od nieznanych mi panów. Nieraz widziałam, jak po takim rytuale chłopcy w akademii wręcz ślinili się do kilku dziewczyn. Oczywiście nigdy nie przyznały się do wykonania tego rytuału, ale zastanawiający jest fakt, że takie nagłe powodzenie u płci przeciwnej następował zaraz po pełni. Chociaż zawsze śmieszył mnie fakt, że w następnym miesiącu nie pojawiały się za często na zajęciach. Ciekawe, czy po takich poparzeniach zostają duże blizny..?
Starałam się tylko odwracać wzrok, gdy kobieta kolejno zdejmowała z siebie warstwy ubrań. Prawdopodobnie byłam o wiele bardziej skrępowana niż ona. - Postaram się zrobić to, jak najszybciej... - Wyjąkałam speszona i zaczęłam od smarowania twarzy, dokładnie masując czoło, potem przechodząc na nos i coraz niżej. Czasami tylko dokładałam śmierdzącej mazi na dłonie, żeby jak najlepiej namaścić ciało kobiety. Przy całym tym procesie towarzyszył mi rumieniec, który wraz z czerwonym nosem i uszami od zimna, dzielił moją twarz na pół swoim czerwonym kolorem. Martwiły mnie tylko sine dłonie i stopy kobiety, która najwyraźniej bardzo słabo tolerowała zimno. Nie chciałam jeszcze rzucać zaklęcia ocieplającego organizm, żeby przypadkiem nie zakłóciło przebiegu rytuału. moje dłonie zatrzymały się nagle na podbrzuszu kobiety, kiedy to w ciemnościach nagle zauważyłam charakterystyczne zgrubienie na skórze. Taka blizna świadczyła tylko o tym, że Pani Vanhanen była brzemienna, a stan blizny sugerował, że było to dawno temu. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nigdy nie słyszałam o potomku w tym małżeństwie. Może dziecko zmarło? Przełknęłam tylko głośno ślinę i kontynuowałam smarowanie.
Gdy kończyłam namaszczać zziębniętą kobietę, w głowie zaczęły pojawiać się pytania. Dlaczego kobieta, akurat tak nagle zdecydowała się na ten rytuał. Warunki pogodowe przecież nie są najlepsze. Może kryzys w małżeństwie?
- Myślę, że to ja bym wtedy zamieszkała w Hellheim. Chociaż tobie też by nie odpuściła. Założę się, że zaprosiłaby twojego przełożonego na obiad, żeby zasugerować mu zwolnienie jednej niesfornej pracownicy... Musimy się postarać, żeby pod żadnym pozorem się nie dowiedziała o dzisiejszym spotkaniu... to samo tyczy się mojego ojca... - Zaśmiałam się, próbując rozluźnić nieco atmosferę. Rzeczywiście takie zachowanie byłoby bardzo podobne do mojej matki. Przeszedł mnie tylko dreszcz na samą myśl o tym, co by się stało gdyby dowiedziała się o tej nocy.
- Dobra, jesteś gotowa..? Wejdź do wody, a następnie najlepiej połóż się na plecach. Tylko zrób to w miejscu, które jest dobrze oświetlany przez promienie księżyca! - Zwróciłam się do kobiety, a sama przemieściłam się na koniec molo, zwracając twarz ku księżycowi. - Daj znać, jak będę mogła zacząć. Inkantacja potrwa maksymalnie 3 minuty, nie ruszaj się za bardzo, bo może nie zadziałać. Postaraj się leżeć bezruchu. Szybko cię ogrzeję, jak tylko skończę. - Powiedziałam z powagą. Miałam nadzieję, że Pani Vanhanen, wytrzyma temperaturę wody. Stresował mnie fakt, że każda minuta się liczy, nie chciałabym, żeby kobieta zapłaciła zdrowiem za ewentualne przedłużenie.
Sohvi Vänskä
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Nie 5 Wrz - 23:05
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Domniemania Ursuli nie mogły być bliższe prawdy – istotnie myślała w ostatnim czasie dużo o Włochach, o ich ciepłym, rozpieszczającym klimacie, o lecie zraszającym opaloną skórę mgiełką potu; myślała w szczególności o Parmie, do której jeszcze niedawno chciała się wybrać w towarzystwie niedoszłej kochanki, o parmeńskim czerwonym chianti, które przyniosła jej w prezencie, w subtelnej zapowiedzi propozycji wspólnego wyjazdu, a które spotkało się z kąśliwą krytyką delikatnego podniebienia. Parma pozostawała jednak odległa, ze swoim rozkosznym włoskim ciepłem i rozkoszniejszą jeszcze wizją bliskiej obecności Mirjam; zamiast tego miała listopadowy skandynawski mróz i lodowate wody Golddajávri, a dłonie sunące po jej ciele nie miały nic wspólnego z romantyczną intencją, były zresztą zbyt młode, by jej w ich dotyku szukać.
Nieomal zaśmiała się na sugestię, że mikstura wcierana w jej zmarzniętą skórę miałaby zachęcić jej męża – choć brała pod uwagę podobny efekt, rozpatrywała go raczej w kategorii przykrych konsekwencji, na które należało przymknąć oczy i cierpliwie je znieść. Może powinna była poprosić o rytuał przeciwny w skutkach, byle przygasić jego apetyt, mijałoby to się jednak z celem, jeśli jednocześnie musiałoby zniechęcać również innych, ostatecznie nie stawała teraz naga pod rozwartą źrenicą zimowej nocy z powszedniego kaprysu, ale dla konkretnych korzyści.
Musiała dostrzec zawahanie drobnej ręki, kiedy ta napotkała na jej brzuchu zgrubienie bladej, cienkiej blizny; alkohol dodawał jej śmiałości, więc zamiast wzdrygnąć się z zakłopotaniem, śmiało objęła spojrzeniem pochyloną twarz dziewczęcia, zauważając zakłopotany pąs rumieńca rozlanego na policzkach. Przez chwilę oczekiwała pytania, ale to nigdy nie nadeszło – i była jej za to wdzięczna. Nigdy nie wstydziła się swojej przeszłości, nie obawiała się o niej myśleć ani mówić, a nawet zwykła się z niej śmiać, choć chowając pod rozbawieniem rozgoryczenie i zawiść, na podobną lekceważącą nonszalancję nie potrafiła się jednak zdobyć wobec tej części siebie, skrzętnie okrywanej przemilczeniem i poczuciem winy, uporczywym wypieraniem z pamięci tych upadlających miesięcy oczekiwania w zupełnej bezsilności, kiedy jej ciałem rozporządzała wola konserwatywnego ojca i posłusznej mu matki, oraz koszmaru rozwiązania, którego wspomnienie zawsze przyprawiało ją o niespokojne mdłości i wewnętrzny popłoch.
– Nie dowiedzą się – zapewniła z uśmiechem, unosząc dłoń do ust, by wykonać gest zamykania ich na niewidzialny klucz, który następnie wyrzuciła przez ramię za siebie niedbałym ruchem. Czuła się trochę zażenowana, że stawiała dziewczynę w tak nieporęcznej sytuacji; z drugiej strony odnajdywała jednak w tym wszystkim pocieszający komizm i dreszcz infantylnego entuzjazmu, podobnego do tego, jaki odczuwać mogłaby uczennica akademii wymykająca się za szkołę na pierwszego, niezdarnie odpalanego papierosa.
Zgodnie z instrukcją weszła ostrożnie do wody, zaciskając zęby, drżąc zauważalnie pod dotykiem wody otulającym powoli jej kostki, łydki, wlewającym się we wrażliwe zagłębienie za kolanem, sunącym w górę ud, po miękkości brzucha i wyżej, póki nie poczuła jak dygocząca mimowolnie broda wspiera się o chłód poruszonej tafli. Odczekała krótką chwilę, próbując przyzwyczaić się do tego zimna, coraz bardziej obawiając się wynurzenia, w końcu jednak odbiła stopy od dna, przepływając najpierw kawałek naprzód na brzuchu dla rozruszania sztywniejących kończyn, zanim nie obróciła się posłusznie na plecy, pozwalając, by tafla uniosła ją na sobie. Zamknęła oczy; całe ciało pulsowało jej grzmiącym dreszczem, skurczem mięśni trzęsących się w prośbie o odrobinę ciepła.
Chciała zażartować, że czuje się jak kostka lodu wrzucona w wyciągnięty z lodówki trunek, ale nie miała na to siły, szczęki zaciskały jej się mimowolnie, tężały instynktownie, w stawach odzywał się tępy, drażniący ból.
– Zaczynaj – udało jej się tylko wykrztusić; i kiedy usłyszała szmer wypowiadanych pośpiesznie inkantacji, poczęła odliczać uderzenia własnego drżącego serca, próbując skupić się na nim, uciec przed zimnem, w którym powoli roztapiała się jak opadła na taflę cząstka śniegu, stapiająca się z chłodną wodą w jedno, znikająca w jej objęciach powoli i nieuchronnie.
Nieomal zaśmiała się na sugestię, że mikstura wcierana w jej zmarzniętą skórę miałaby zachęcić jej męża – choć brała pod uwagę podobny efekt, rozpatrywała go raczej w kategorii przykrych konsekwencji, na które należało przymknąć oczy i cierpliwie je znieść. Może powinna była poprosić o rytuał przeciwny w skutkach, byle przygasić jego apetyt, mijałoby to się jednak z celem, jeśli jednocześnie musiałoby zniechęcać również innych, ostatecznie nie stawała teraz naga pod rozwartą źrenicą zimowej nocy z powszedniego kaprysu, ale dla konkretnych korzyści.
Musiała dostrzec zawahanie drobnej ręki, kiedy ta napotkała na jej brzuchu zgrubienie bladej, cienkiej blizny; alkohol dodawał jej śmiałości, więc zamiast wzdrygnąć się z zakłopotaniem, śmiało objęła spojrzeniem pochyloną twarz dziewczęcia, zauważając zakłopotany pąs rumieńca rozlanego na policzkach. Przez chwilę oczekiwała pytania, ale to nigdy nie nadeszło – i była jej za to wdzięczna. Nigdy nie wstydziła się swojej przeszłości, nie obawiała się o niej myśleć ani mówić, a nawet zwykła się z niej śmiać, choć chowając pod rozbawieniem rozgoryczenie i zawiść, na podobną lekceważącą nonszalancję nie potrafiła się jednak zdobyć wobec tej części siebie, skrzętnie okrywanej przemilczeniem i poczuciem winy, uporczywym wypieraniem z pamięci tych upadlających miesięcy oczekiwania w zupełnej bezsilności, kiedy jej ciałem rozporządzała wola konserwatywnego ojca i posłusznej mu matki, oraz koszmaru rozwiązania, którego wspomnienie zawsze przyprawiało ją o niespokojne mdłości i wewnętrzny popłoch.
– Nie dowiedzą się – zapewniła z uśmiechem, unosząc dłoń do ust, by wykonać gest zamykania ich na niewidzialny klucz, który następnie wyrzuciła przez ramię za siebie niedbałym ruchem. Czuła się trochę zażenowana, że stawiała dziewczynę w tak nieporęcznej sytuacji; z drugiej strony odnajdywała jednak w tym wszystkim pocieszający komizm i dreszcz infantylnego entuzjazmu, podobnego do tego, jaki odczuwać mogłaby uczennica akademii wymykająca się za szkołę na pierwszego, niezdarnie odpalanego papierosa.
Zgodnie z instrukcją weszła ostrożnie do wody, zaciskając zęby, drżąc zauważalnie pod dotykiem wody otulającym powoli jej kostki, łydki, wlewającym się we wrażliwe zagłębienie za kolanem, sunącym w górę ud, po miękkości brzucha i wyżej, póki nie poczuła jak dygocząca mimowolnie broda wspiera się o chłód poruszonej tafli. Odczekała krótką chwilę, próbując przyzwyczaić się do tego zimna, coraz bardziej obawiając się wynurzenia, w końcu jednak odbiła stopy od dna, przepływając najpierw kawałek naprzód na brzuchu dla rozruszania sztywniejących kończyn, zanim nie obróciła się posłusznie na plecy, pozwalając, by tafla uniosła ją na sobie. Zamknęła oczy; całe ciało pulsowało jej grzmiącym dreszczem, skurczem mięśni trzęsących się w prośbie o odrobinę ciepła.
Chciała zażartować, że czuje się jak kostka lodu wrzucona w wyciągnięty z lodówki trunek, ale nie miała na to siły, szczęki zaciskały jej się mimowolnie, tężały instynktownie, w stawach odzywał się tępy, drażniący ból.
– Zaczynaj – udało jej się tylko wykrztusić; i kiedy usłyszała szmer wypowiadanych pośpiesznie inkantacji, poczęła odliczać uderzenia własnego drżącego serca, próbując skupić się na nim, uciec przed zimnem, w którym powoli roztapiała się jak opadła na taflę cząstka śniegu, stapiająca się z chłodną wodą w jedno, znikająca w jej objęciach powoli i nieuchronnie.
Ursula Frisk
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Nie 5 Wrz - 23:20
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nocne niebo było w miarę czyste, jakby specjalnie odsłaniało mi księżyc. Miałam lekki stres, spowodowany siną kobietą leżącą w lodowatej wodzie. Miałam nadzieje, że jej niemagiczne ciało bez problemu da sobie radę z takim zimnem. Jeszcze nie straciła przytomności, co napawało mnie dużym optymizmem. Gdyby zemdlała, trudno byłoby mi samej wyciągnąć ją z tego jeziora.
Gdy tylko usłyszałam gotowość kobiety, wzięłam głęboki wdech, a następnie zamknęłam na chwilę oczy i ręce skierowałam ku księżycowi. Zaczęłam szybko inkantować, żeby nie wychładzać za bardzo brunetki. Chmury zdawały się uciekać od ziemskiego satelity. Wszystko szło po mojej myśli, gdy wiązka promieni wręcz zaczęła się skupiać na ciele kobiety. Chłonęły całą powierzchnią moc boga Máni. Na ten widok tylko przyśpieszyłam, czując się o wiele pewniej.
Gdy skończyłam, Sohvi wręcz mieniła się w białym świetle. Szybko ruszyłam ku plaży, zdejmując z siebie wełniany płaszcz:
- Wszystko wyszło! Wychodź szybko! - Całość trwała może 2 minuty, ale dla kobiety musiała to być wieczność. Podparłam ją ramieniem, żeby pomóc jej wyjść, a następnie okryłam ją swoim płaszczem. Przez tę całą adrenalinę, nie czułam zbytnio zimna, a ciepły płaszcz przydałby się kobiecie. - Hlýr! - Rzuciłam jeszcze ogrzewające zaklęcie i pomogłam się jej przenieść na trawę. Temperatura jej ciała powinna teraz się stopniowo podnosić. - Poczekaj tutaj chwilę... - Usadowiłam ją na trawie i szybko pobiegłam kawałek w stronę drzew, żeby nazbierać troche gałązek, i szyszek i innych darów natury, dzięki którym będę mogła rozpalić prowizoryczne ognisko. Szybko wróciłam do brunetki i ułożyłam blisko niej stosik z zebranych przedmiotów.
- Læ! - Rzuciłam następne zaklęcie, które podpaliło stosik z szyszek. Zaczęłam powoli dokładać innego drewna, żeby dłużej się paliło. - Powinnaś zaraz się rozgrzać - Złapałam oddech i następnie też usiadłam obok paleniska. Przybliżyłam do niego dłonie, gdy zauważyłam na nich sine kostki. - I jak? Czujesz się jakoś piękniej? - Zachichotałam jeszcze cicho, zwracając uwagę na jeszcze świecące ciało kobiety. Bez dwóch zdań będzie nam oświetlać drogę podczas powrotu. - Polecam się na przyszłość! - Dodałam jeszcze z uśmiechem. Moje zdolności rytualne znowu mnie nie zawiodły. Z tyłu głowy miałam Rytuał Łutu Szczęścia, ale wciąż nie byłam pewna swoich umiejętności na tyle, żeby ryzykować czyimś Szczęściem. Skutki nieudania tego zaklęcia są naprawdę poważne. Pech może sprawić, że stracisz wszystko i wszystkich, dlatego może powinnam się jeszcze skupić na dalszej praktyce...
Gdy tylko usłyszałam gotowość kobiety, wzięłam głęboki wdech, a następnie zamknęłam na chwilę oczy i ręce skierowałam ku księżycowi. Zaczęłam szybko inkantować, żeby nie wychładzać za bardzo brunetki. Chmury zdawały się uciekać od ziemskiego satelity. Wszystko szło po mojej myśli, gdy wiązka promieni wręcz zaczęła się skupiać na ciele kobiety. Chłonęły całą powierzchnią moc boga Máni. Na ten widok tylko przyśpieszyłam, czując się o wiele pewniej.
Gdy skończyłam, Sohvi wręcz mieniła się w białym świetle. Szybko ruszyłam ku plaży, zdejmując z siebie wełniany płaszcz:
- Wszystko wyszło! Wychodź szybko! - Całość trwała może 2 minuty, ale dla kobiety musiała to być wieczność. Podparłam ją ramieniem, żeby pomóc jej wyjść, a następnie okryłam ją swoim płaszczem. Przez tę całą adrenalinę, nie czułam zbytnio zimna, a ciepły płaszcz przydałby się kobiecie. - Hlýr! - Rzuciłam jeszcze ogrzewające zaklęcie i pomogłam się jej przenieść na trawę. Temperatura jej ciała powinna teraz się stopniowo podnosić. - Poczekaj tutaj chwilę... - Usadowiłam ją na trawie i szybko pobiegłam kawałek w stronę drzew, żeby nazbierać troche gałązek, i szyszek i innych darów natury, dzięki którym będę mogła rozpalić prowizoryczne ognisko. Szybko wróciłam do brunetki i ułożyłam blisko niej stosik z zebranych przedmiotów.
- Læ! - Rzuciłam następne zaklęcie, które podpaliło stosik z szyszek. Zaczęłam powoli dokładać innego drewna, żeby dłużej się paliło. - Powinnaś zaraz się rozgrzać - Złapałam oddech i następnie też usiadłam obok paleniska. Przybliżyłam do niego dłonie, gdy zauważyłam na nich sine kostki. - I jak? Czujesz się jakoś piękniej? - Zachichotałam jeszcze cicho, zwracając uwagę na jeszcze świecące ciało kobiety. Bez dwóch zdań będzie nam oświetlać drogę podczas powrotu. - Polecam się na przyszłość! - Dodałam jeszcze z uśmiechem. Moje zdolności rytualne znowu mnie nie zawiodły. Z tyłu głowy miałam Rytuał Łutu Szczęścia, ale wciąż nie byłam pewna swoich umiejętności na tyle, żeby ryzykować czyimś Szczęściem. Skutki nieudania tego zaklęcia są naprawdę poważne. Pech może sprawić, że stracisz wszystko i wszystkich, dlatego może powinnam się jeszcze skupić na dalszej praktyce...
II etap - 77+25+8=110>50
Mistrz Gry
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Nie 5 Wrz - 23:20
The member 'Ursula Frisk' has done the following action : kości
'k100' : 77
'k100' : 77
Sohvi Vänskä
Re: 11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Pon 13 Wrz - 18:52
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Kiedy uchyliła blade płatki powiek, miała wrażenie, że gwiazdy wiszą tuż ponad nią – że wystarczyłoby zaledwie sięgnąć dłonią, by poruszyć nimi jak zawieszonymi na przezroczystych żyłkach brylantami; obijając się o siebie wydałyby z siebie krystaliczny stukot, jak rant kieliszka znaczony szminką spotykający się z odciskiem ust na szkle drugiego lub czysty dźwięk chóru drobnych dzwonków potrąconych nieuważnym oddechem. Księżyc pochylał nad nią swoje stroskane, dobrotliwe czoło, coraz bliższy, skłaniający się blaskiem ku jej ciału, jego bliskość wydała się wreszcie nieomal namacalna, przyzywana pośpiesznym szmerem głosu Ursuli, odległym, zlewającym się z szumem nocy. Jego srebrne tchnienie wydawało się zaskakująco ciepłe, smakowało palącą usta i język słodyczą; zamknęła znów oczy, delikatnie rozkładając na wodzie ramiona, wyobrażając sobie, jak światło wślizguje się w nią, rozgrzewa skostniałe ciało, rozluźnia skurczone, dygoczące mięśnie. Była lodowatym jeziorem i była kładącym się na jego tafli lunarnym blaskiem; była wychłodzona i była rozgorączkowana, pod opuszkami palców czuła szorstkość szronu malującego fantastyczne wzory w zagłębieniach linii papilarnych, w piersi płonął puls, spazmatycznie, niespokojnie, niecierpliwie.
Zdawało jej się, że gdyby otworzyła oczy, ujrzałaby pobrużdżone lico tuż nad sobą, uśmiechnięte i łaskawe; zdawało jej się, że nie powinna w nie spoglądać, ale słodki uśmiech wpłynął jej na usta jak konfidencjonalna odpowiedź wobec jego ciepła, wobec wzroku nieba, tego samego, który niegdyś pochylał się nad Safoną i jej poezją – moje wargi zniewala pragnienie wstydliwe na tym świecie, Afrodyta bawi się moim sercem; tracę zmysły – nad Safoną i jej wychowankami, nad Safoną i kobietami spijającymi księżycowy blask ze smutnych oczu miłości, różanych ust niemożliwego szczęścia.
Ursula wołała ją na brzeg, a kiedy otworzyła oczy, gwiazdy znów były odległe, księżyc daleki i zimny, jego srebro jaśniało na jej skórze, kiedy podniosła dłoń do oczu. Była trochę oszołomiona i może dzięki temu tylko nie czuła dojmującego zimna wypełniającego jej ciało bolesnym drżeniem; wynurzyła się całkiem, stając na chłodnym wietrze smagającym jej dygoczącą sylwetkę i dopiero ciepło zarzucanego na jej ramiona płaszcza uświadomiło jej, jak bardzo jest zmarznięta. Nie miała siły otworzyć ust, by podziękować dziewczynie, kiedy rzucone zaklęcie zagnieździło się w niej, pulsując powoli wzbierającym ciepłem. Naciągając na siebie ciasno poły okrycia, pozwoliła się podprowadzić na plażę i usadzić, nogi miała tak zdrętwiałe, że musiała chwycić się dla wsparcia podanego jej ramienia. Podciągnęła kolana pod płaszcz, obejmując je rękoma, zanurzając nagie palce stóp w chłodnym piasku; Otso zakręcił się obok, w końcu legł na trawie opierając o nią grzbiet. Czekała w milczeniu, dopóki czerwony płomień ogniska nie zatańczył na szeroko rozwartych, wciąż trochę oszołomionych kręgach ciemnych tęczówek. Czuła jak mokre kosmyki włosów przywierają jej do karku i wsunęła pod nie rozgrzane magią palce.
– Nie wiem – odparła szczerze, uśmiechając się do niej, do dziewczęcej twarzy o zaczerwienionych od zimna policzkach; kiedy Ursula nachyliła się ku ognisku, pąs rumieńca zdawał się nabrać nasycenia. – Wyglądam piękniej? Poza tym że przypominam zmokłą kurę – spytała z pewną łagodnością, rozbawiona. Wychylając dłoń spomiędzy materiału, sięgnęła ku swoim rzeczom, by wyciągnąć spomiędzy nich bieliznę. Podniosła się, odwracając tyłem, by wsunąć ja niezdarnie na biodra, dalej spodnie i skarpetki, wsunąć w końcu stopy w buty.
– Powiedz tylko, na co miałabyś ochotę w zamian – rzuciła, ponosząc jej spojrzenie ponad ramieniem, kiedy udało jej się dopiąć stanik; podała Ursuli jej płaszcz. – Ubieraj się szybko – dodała przy tym opiekuńczo, sama okrywając się zaraz koszulą i swoją kurtką, stojąc tak blisko ogniska, że ciepło owiewało jej twarz przyjemnym mrowieniem.
– Dziękuję, Ursulo. Poradziłaś sobie wspaniale, zważywszy tym bardziej na warunki; gdybym miała mniej wstydu popędziłabym do instytutu dopilnować, żeby docenili twoje zdolności. Myślę, że obecnie nie mogliby odmówić mi racji czy też, prawdę mówiąc, niczego w ogóle. Dziękuję – powtórzyła, omijając ognisko niespiesznie, by wyciągnąć ku niej wdzięcznie dłoń. – Pozwolisz, że cię odprowadzimy?
Zdawało jej się, że gdyby otworzyła oczy, ujrzałaby pobrużdżone lico tuż nad sobą, uśmiechnięte i łaskawe; zdawało jej się, że nie powinna w nie spoglądać, ale słodki uśmiech wpłynął jej na usta jak konfidencjonalna odpowiedź wobec jego ciepła, wobec wzroku nieba, tego samego, który niegdyś pochylał się nad Safoną i jej poezją – moje wargi zniewala pragnienie wstydliwe na tym świecie, Afrodyta bawi się moim sercem; tracę zmysły – nad Safoną i jej wychowankami, nad Safoną i kobietami spijającymi księżycowy blask ze smutnych oczu miłości, różanych ust niemożliwego szczęścia.
Ursula wołała ją na brzeg, a kiedy otworzyła oczy, gwiazdy znów były odległe, księżyc daleki i zimny, jego srebro jaśniało na jej skórze, kiedy podniosła dłoń do oczu. Była trochę oszołomiona i może dzięki temu tylko nie czuła dojmującego zimna wypełniającego jej ciało bolesnym drżeniem; wynurzyła się całkiem, stając na chłodnym wietrze smagającym jej dygoczącą sylwetkę i dopiero ciepło zarzucanego na jej ramiona płaszcza uświadomiło jej, jak bardzo jest zmarznięta. Nie miała siły otworzyć ust, by podziękować dziewczynie, kiedy rzucone zaklęcie zagnieździło się w niej, pulsując powoli wzbierającym ciepłem. Naciągając na siebie ciasno poły okrycia, pozwoliła się podprowadzić na plażę i usadzić, nogi miała tak zdrętwiałe, że musiała chwycić się dla wsparcia podanego jej ramienia. Podciągnęła kolana pod płaszcz, obejmując je rękoma, zanurzając nagie palce stóp w chłodnym piasku; Otso zakręcił się obok, w końcu legł na trawie opierając o nią grzbiet. Czekała w milczeniu, dopóki czerwony płomień ogniska nie zatańczył na szeroko rozwartych, wciąż trochę oszołomionych kręgach ciemnych tęczówek. Czuła jak mokre kosmyki włosów przywierają jej do karku i wsunęła pod nie rozgrzane magią palce.
– Nie wiem – odparła szczerze, uśmiechając się do niej, do dziewczęcej twarzy o zaczerwienionych od zimna policzkach; kiedy Ursula nachyliła się ku ognisku, pąs rumieńca zdawał się nabrać nasycenia. – Wyglądam piękniej? Poza tym że przypominam zmokłą kurę – spytała z pewną łagodnością, rozbawiona. Wychylając dłoń spomiędzy materiału, sięgnęła ku swoim rzeczom, by wyciągnąć spomiędzy nich bieliznę. Podniosła się, odwracając tyłem, by wsunąć ja niezdarnie na biodra, dalej spodnie i skarpetki, wsunąć w końcu stopy w buty.
– Powiedz tylko, na co miałabyś ochotę w zamian – rzuciła, ponosząc jej spojrzenie ponad ramieniem, kiedy udało jej się dopiąć stanik; podała Ursuli jej płaszcz. – Ubieraj się szybko – dodała przy tym opiekuńczo, sama okrywając się zaraz koszulą i swoją kurtką, stojąc tak blisko ogniska, że ciepło owiewało jej twarz przyjemnym mrowieniem.
– Dziękuję, Ursulo. Poradziłaś sobie wspaniale, zważywszy tym bardziej na warunki; gdybym miała mniej wstydu popędziłabym do instytutu dopilnować, żeby docenili twoje zdolności. Myślę, że obecnie nie mogliby odmówić mi racji czy też, prawdę mówiąc, niczego w ogóle. Dziękuję – powtórzyła, omijając ognisko niespiesznie, by wyciągnąć ku niej wdzięcznie dłoń. – Pozwolisz, że cię odprowadzimy?
Ursula Frisk
11.11.2000 – Drewniane molo – S. Vänskä & U. Frisk Wto 14 Wrz - 0:54
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nigdy nie prowadziłam rytuału w tak niekorzystnych warunkach, więc było to niewątpliwie ważne dla mnie doświadczenie i duży sukces. Mogłam tylko odetchnąć z ulgą, że kobieta żyje i jest piękniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Jej skóra mieniła się w promieniach księżyca, niefortunnie nawet mnie doprowadzając do krótkiego rumieńca, który całe szczęście nie wybijał się przez czerwone od mrozu policzki.
Nie dziwiła mnie taka długa cisza ze strony kobiety, zabójczy mróz musiał wniknąć tak głęboko, że drżenie wnętrzności skutecznie odebrało jej mowę. Pewnie i tak z jej strun głosowych wydostałby się sam niezrozumiały bełkot, więc cierpliwie czekałam, aż ta nabierze sił.
- Hmmm, z pewnością mogę powiedzieć, że jest pani najpiękniejszą "zmokłą kurą" - Zaśmiałam się cicho i skupiłam się na ogniu, gdy Sohvi zaczęła się powoli ubierać. Odebrałam pewnym ruchem płaszcz i szybko go ubrałam, wtulając się krótko w ocieplający materiał. - W zamian? To był przecież drobiazg. Cieszę się, że byłam w stanie pomóc moimi umiejętnościami - Uśmiechnęłam się szczerze i pokiwałam zrezygnowana głową. To ja przecież chciałam się w ten sposób odwdzięczyć kobiecie, za poświęcony mi dzień, na co moja własna matka zbierała się tyle, że wreszcie nigdy nie doszło do naszej podróży.
- To naprawdę nie jest konieczne. Wręcz bym powiedziała, że wymagają ode mnie powodzenia takich rytuałów. Wbrew pozorom nie był on jakoś mocno skomplikowany - to ta temperatura dodała mu takiego uroku. - Zaśmiałam się znowu. Istnieją o wiele trudniejsze rytuały, których sukcesem mogłabym się chwalić, lub wręcz przeciwnie jeżeli należałby on do tych z puli zakazanych. Jednak ta pogoda sprawiła, że czułam się z siebie tak dumna. - O właśnie! W ten sposób może mi się Pani odwdzięczyć - Sytuacja w Midgardzie nie jest za wesoła, więc przydałoby mi się jakieś towarzystwo w powrocie do domu, a pies może odstraszyć potencjalne kłopoty. Zgasiłam szybko ognisko i szybkim krokiem ruszyłam z towarzyszami do miasta.
Ursula i Sohvi z tematu
Nie dziwiła mnie taka długa cisza ze strony kobiety, zabójczy mróz musiał wniknąć tak głęboko, że drżenie wnętrzności skutecznie odebrało jej mowę. Pewnie i tak z jej strun głosowych wydostałby się sam niezrozumiały bełkot, więc cierpliwie czekałam, aż ta nabierze sił.
- Hmmm, z pewnością mogę powiedzieć, że jest pani najpiękniejszą "zmokłą kurą" - Zaśmiałam się cicho i skupiłam się na ogniu, gdy Sohvi zaczęła się powoli ubierać. Odebrałam pewnym ruchem płaszcz i szybko go ubrałam, wtulając się krótko w ocieplający materiał. - W zamian? To był przecież drobiazg. Cieszę się, że byłam w stanie pomóc moimi umiejętnościami - Uśmiechnęłam się szczerze i pokiwałam zrezygnowana głową. To ja przecież chciałam się w ten sposób odwdzięczyć kobiecie, za poświęcony mi dzień, na co moja własna matka zbierała się tyle, że wreszcie nigdy nie doszło do naszej podróży.
- To naprawdę nie jest konieczne. Wręcz bym powiedziała, że wymagają ode mnie powodzenia takich rytuałów. Wbrew pozorom nie był on jakoś mocno skomplikowany - to ta temperatura dodała mu takiego uroku. - Zaśmiałam się znowu. Istnieją o wiele trudniejsze rytuały, których sukcesem mogłabym się chwalić, lub wręcz przeciwnie jeżeli należałby on do tych z puli zakazanych. Jednak ta pogoda sprawiła, że czułam się z siebie tak dumna. - O właśnie! W ten sposób może mi się Pani odwdzięczyć - Sytuacja w Midgardzie nie jest za wesoła, więc przydałoby mi się jakieś towarzystwo w powrocie do domu, a pies może odstraszyć potencjalne kłopoty. Zgasiłam szybko ognisko i szybkim krokiem ruszyłam z towarzyszami do miasta.
Ursula i Sohvi z tematu