Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    11.04.2001 – Prastary kromlech – B. Vargas, E. Barros & Prorok

    5 posters
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    11.04.2001

    Minął ledwie dzień od wyjazdu odwiedzającej Midgard części jego rodziny, a Esteban już powstrzymywał się, by nie wyrywać sobie włosów z głowy w przypływach frustracji. Cała radość i spokój, które wlali w niego krewni swoją obecnością, uciekały jak woda w sicie – a wszystko dzięki powrotowi Vicente oraz Giovany. Chociaż nie, pani Giovana nie miała z tym wszystkim nic wspólnego, to tylko jej mąż postanowił być jeszcze większym wrzodem na tyłku Estebana niż wcześniej – najpierw, gdy Nita lub Sal wspomnieli, że minęli się z odwiedzającym Barrosami skrzywił się, jakby podsunięto mu pod nos coś wybitnie śmierdzącego, a później... Cholera, Esowi wydawało się, że na jednym dramacie, w którym reszta dowiadywała się, że on i Blanca są teraz razem, się skończy. Że tłumaczenie się jak dzieci, które coś spsociły, mają już za sobą. Nie, Vicente musiał zrobić się cały czerwony będąc świadkiem niewinnego całusa w policzek i zaraz potem obiecywać mu dużo gorsze rzeczy niż Nita ze swoją patelnią.
    Esteban nie rozumiał, co ten dziad – miły i uprzejmy dla całej reszty - miał do niego od samego początku, ale powoli wyczerpywała mu się w tym konkretnym temacie cierpliwość. Na razie udawał jeszcze, że nie wiedział o rozmowie, na którą Vicente pociągnął Blankę do kuchni, dopytując się, czy na pewno nie była do niczego przymuszana i czy nie potrzebuje pomocy w znalezieniu jakiegoś miłego chłopca. W każdych innych okolicznościach może uznałby go za równego gościa, na razie jednak... Na razie pilnował się, by nie zepchnąć mężczyzny z wąskiej, niemal nieistniejącej ścieżki prowadzącej przez las i nie wrzucić go do pierwszego lepszego rowu.
    Należałoby mu się za uprzedzenie się do Barrosa te kilka miesięcy temu, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta i cokolwiek powiedzieć. I nie, Es kompletnie nie kupował szeptanego reszcie wyjaśnienia, że tylko dbał o cnotę dziewcząt w zespole – przecież wszyscy widzieli, że to Nita nachalnie gapiła się na jego tyłek, a nie odwrotnie.
    - Jesteś pewna, że idziemy w dobrą stronę? – rzucił w kierunku Yamileth idącej na przedzie grupy, która pilnowała odrysowanej mapy oraz niewielkiego urządzenia ułatwiającego jej określić położenie. Od czasu wejścia do lasu przystawali co jakiś czas, a Serrano spędzała kilka chwil przyglądając się to narzędziu, to obrazowi naniesionemu przez Nitę z kilku rozpadających się w palcach map na nową rolkę papieru.
    - Tak, na pewno – irytacja w jej głosie robiła się tym bardziej oczywista, im głębiej wchodzili w las, pokonując kolejne kilometry. Es nie był pewien w jaki sposób Vicente jeszcze dotrzymywał im kroku – być może napędzała go tylko potrzeba udowodnienia, że wcale nie jest gorszy od młodszych członków wyprawy. Kiepską kondycję starszego pana oraz Yamileth zdradzała jednak  zadyszka.
    Wzdychając cicho, Barros poprawił plecak zsuwający mu się z ramienia, nasłuchując – robił to w regularnych odstępach, nie podtrzymując rozmowy, gdy ktoś skierował do niego pytanie, skupiony na dźwiękach, które mogły zwiastować kłopoty. Byłoby mu dużo łatwiej węchem i słuchem wypatrywać niebezpieczeństw, gdyby na wejściu do lasu przemienił się w swoją gadzią postać, ale pod górę i z dużą liczbą przeszkód znacząco opóźniałby pochód. Robił to tylko przy dłuższych postojach – za pierwszym razem niemal przyprawiając Yamileth i Vicentego o zawał, bo oboje  jeszcze nie mieli okazji widzieć go takim – wysoko unosząc łeb i wciągając w nozdrza skomplikowaną, wielowarstwową woń lasu wraz z mieszkającymi z nim zwierzętami.
    Podczas całej wędrówki nie wydarzyło się nic specjalnego - możnaby wręcz powiedzieć, że było cholernie nudno.
    Esteban nie był pewien, czy nie przeoczyłby nadgryzionej przez czas oraz drzewa kamiennej konstrukcji, na którą wskazała nagle Serrano.
    - To tutaj – obwieściła z wyraźną ulgą, zrzucając na ziemię plecak i biorąc kilka głębszych wdechów. - Szukamy skrytki, grobu, jakiegoś… - zmrużyła oczy, przyglądając się zielonemu pagórkowi wewnątrz kamiennego kręgu. - Kurhanu. Tak, to by pasowało.
    - Jeśli to stało tutaj schowane, to cholera wie, czy nie jest obłożone klątwami albo innymi niespodziankami – wtrącił Es, wymawiając najdłuższe zdanie, jakie powiedział od czasu rozpoczęcia tej wycieczki. Nie dopytywał o szczegóły oraz jak stary krąg w lesie miał łączyć się z gwiezdnymi mapami – mimo wielokrotnych prób wyjaśniania przez Sala, Nitę, nawet Blankę i Yamileth, wciąż gdzieś umykały mu fakty dla nich będące oczywistościami. Jemu wystarczyło, że z przekonaniem powiedzieli: Tak, tego szukamy.
    - Poczekajcie tutaj – zwrócił się do kobiet, ruchem głowy wskazując Vicentemu, by podążył za nim. W końcu to on był w tej zgrai ekspertem od klątwołamania i Es liczył na to, że mimo jego obecności, wykona swoją pracę najlepiej, jak potrafił.
    Krąg był… Był. Może trochę niepokojący w swojej starości, ale ostrożnie zbliżając dłoń do jednego z wysokich kamieni stanowiących zewnętrzny okrąg, nie czuł żadnej skoncentrowanej mocy, żadnego łaskotania w opuszkach palców.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Ku zaskoczeniu Blanki, Nita potrzebowała niemal całego tygodnia by przyjść do niej wieczorem, już w pastelowej piżamie w kotki, usadzić się na łóżku i zacząć wypytywać. Być może zadecydował impuls w postaci powrotu Vicente, który na wieść o Vargas i Barrosie okazał znacznie mniej taktu, a może czekała do wyjazdu rodziny Estebana – tak czy inaczej minionego popołudnia zapukała wreszcie cicho do pokoju Blanki, by dwie chwile później siedzieć już po turecku na materacu i świdrować przyjaciółkę bardzo intensywnym spojrzeniem.
    - Nie rozumiem – podkreśliła po pierwszych wyjaśnieniach Vargas. - Zupełnie nie rozumiem. Przecież on jest... bucem. Vicente to czasem głupi dziad, ale w jednym miał rację, Es na pewno nie jest miłym chłopcem – stwierdziła z przekonaniem, jednocześnie potwierdzając to, co Blanca już podejrzewała. Rozmowa, jaką postanowił z nią przeprowadzić klątwołamacz, dla nikogo nie była tajemnicą.
    - No to może ja wcale nie lubię miłych? – odpowiedziała wtedy pytaniem Blanca, ale Nita nie dawała się zbyć tak łatwo. Vargas westchnęła teatralnie. - A może dla mnie akurat nie jest bucem.
    W to Rabago tym bardziej nie potrafiła uwierzyć.
    Plotkowały do późna, o Esie, ale też na wiele innych tematów – bardzo wiele, okazało się bowiem, że od czasu podobnego piżamowego wieczoru zdążyło się trochę nazbierać. Kończąc w międzyczasie przerysowywanie mapy, o którą poprosiła ją Yami, Nita opowiadała o bieżących sprawach Midgardu – a chwilę potem o własnych tęsknotach, pragnieniach, własnym żalu i własnych radościach. Blanca mówiła o nauce przemiany – o tym, że jest to tyleż samo fascynujące co frustrujące – by w kolejnej chwili opuścić gardę i odsłonić trochę więcej własnych obaw i niepewności.
    Nita została u Blanki, a gdy ocknęły się nad ranem na dźwięk zapobiegawczo nastawionego budzika, obie były nieprzytomne.
    Tylko jedna mogła jednak obrócić się na drugi bok i udać, że nie słyszy.
    Zostawiając Rabago zwiniętą we własnym łóżku, przytuloną mocno do Oktawiana, Blanca zebrała ciuchy, powlokła się do łazienki – i jakimś cudem była gotowa do wyjścia niewiele później niż pozostali.
    Po drodze nie odzywała się wiele, ziewając za to szeroko za całą pozostałą trójkę. Vicente spoglądał na nią tyleż samo z niepokojem co troską – oba te uczucia były w tej chwili tak samo drażniące. Yamileth parła przed siebie szybkim krokiem, prezentując znacznie więcej przekonania co do wybieranego kierunku niż chyba faktycznie czuła, a Es... Es był Esem. Raz ludzkim, raz gadzim.
    Gdy rozbudziła się wystarczająco, by czuć coś więcej niż wyczerpanie i niedospanie, z milczącą uwagą przyglądała się łuskom kajmaniej formy Barrosa. Nie przyzwyczaiła się. Jeszcze nie.
    W którymś momencie przyspieszyła kroku, by z samego końca pochodu – wlokła się za resztą, choć, szczerze mówiąc, w kontekście formy fizycznej była raczej tuż za Estebanem, a z pewnością wyraźnie wyżej niż Yami i Vicente – zrównać się krokiem z Serrano i zerknąć jej przez ramię na mapę. Nic nie powiedziała, ale westchnęła bezgłośnie. Szli w dobrym kierunku, na pewno. Pytanie tylko...
    Yamileth wskazała nagle zarośnięty krąg, a Blanca westchnęła głęboko. Fascynacja jak na zawołanie rozlała się jej na twarzy, gdy przyglądała się starym kamieniom.
    - Myślisz, że jak ich dotknę, to przeniesie mnie do jakiegoś miłego Szkota? – spytała, spoglądając na Serrano z szerokim uśmiechem. Yami parsknęła cicho.
    Na nierozumiejące spojrzenie Esa Vargas jeszcze bardziej wyszczerzyła zęby.
    - Tak było w książce. W romansie takim. Za takimi kamieniami czekała magia średniowiecza i wielka miłość – zawahała się. - I dżuma. Cholera. Gruźlica. Cokolwiek, na co się wtedy umierało. Nie pamiętam. – Wzruszyła ramionami.
    Niezależnie, czy kamienny krąg miał jej otworzyć drogę do średniowiecznej Szkocji czy nie, dotarli na miejsce. To musiało być tu.
    Poprawiając zarzucony na ramiona plecak, Blanca weszła ostrożnie między monolity, posłusznie nie zbliżając się jednak do kurhanu. Mogła być hop do przodu, ale nie aż tak – i nie wtedy, gdy była w pracy. A teraz była. Moment, w którym weszła w tryb profesjonalistki, dało się bez trudu wskazać palcem.
    Pozostawiając mężczyznom uporanie się z otwarciem kromlechu – niezależnie czy było to rozsądne czy nie, nie ulegało wątpliwości, że muszą się tam dostać – sama przyjrzała się kamieniom. Zsuwając plecak z jednego ramienia, przesunęła go tak, by móc go otworzyć i wygrzebać swój notes i butelkę wody. Upijając parę łyków, przekazała picie Yami, sama zaś zaczęła wertować kolejne strony niedużego tomu, w linijkach własnego pisma i mniej lub bardziej niedbałych szkicach szukając notatek zrobionych niedługo przed przyjazdem rodziny Barrosa. Do tej wycieczki szykowali się nie od wczoraj, cała ta dzisiejsza wyprawa poprzedzona była solidnymi przygotowaniami.
    - Zgadza się – rzuciła wreszcie, spoglądając na Yamileth. W jej oczach płonął ogień – byłby dostrzegalny pewnie nawet wtedy, gdyby wybrali się tu w ciągu dnia, a tęczówki Blanki skryte byłyby za szkłami okularów. Teraz, w półmroku wieczora, spojrzenie Vargas przypominało swym ciepłem solidne ognisko.
    Serrano odetchnęła powoli.
    - To tu? - spytała krótko.
    - To tu – przytaknęła Blanca, w kolejnej chwili rzucając garścią stwierdzeń, które z pewnością były bardzo rzeczowe – ale zupełnie nierozumiałe dla kogoś, kto nie zajmował się astronomią, kto nie siedział w niej tak głęboko. Kolejne matematyczne wzory kreślone przez Blancę naprędce na jednej z pustych stron były niczym starożytny, dawno zapomniany dialekt – ale dla niej symbole te składały się w spójną całość. Dla niej i dla Yami.
    Wedle wszelkich zebranych dotąd danych – podań i legend, starych map nieba, ale też bardziej współczesnych danych astronomicznych – byli w miejscu, w których kapłani dawno minionych plemion mieli sięgać gwiazd. Jak bardzo dosłownie? Tego właśnie mieli się dowiedzieć.
    Tego Blanca bardzo chciała się dowiedzieć.
    Kiedyś, kilka lat temu, powiedziała tacie, że o niczym nie marzy bardziej, jak oderwać się od ziemi, wznieść się ku ciemnemu, nocnemu niebu i być… tam. Tam, gdzie wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Te marzenia nigdy się nie zmieniły, a to miejsce... Vargas odetchnęła głęboko, mimowolnie gładząc jeden z monolitów. (Szkocja pozostawała wciąż tak samo daleko jak przed chwilą.)
    To miejsce mogło pokazać im ścieżki. Magiczne szlaki ku gwiazdom.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie napotykając żadnych przeszkód, Es z reguły robił się podejrzliwy – efekty wychowania przez Barrosa seniora, który jako zastępca, a później pełnoprawny zarządca więzienia zawsze wypatrywał potencjalnych problemów, dróg ucieczki, słabych punktów. Nasłuchiwał rosnącego niezadowolenia osadzonych, twierdząc, że cisza nigdy nie zwiastowała niczego dobrego i wpoił te prawidło swoim synom. Jeśli było za cicho, nie znaczyło to, że można się zrelaksować, a właśnie wtedy należało wyostrzyć uwagę – to w ciszy rodziły się plany ucieczki. To w ciszy drapieżnik zasadzał się na ofiarę, a las otaczający kurhan i krąg właśnie taki był. Spokojny. Jakby zawieszony w czasie.
    A przynajmniej byłby, gdyby nie dochodzący zza jego pleców dźwięk głosów Yamileth i Blanki.
    Na pytanie Vargas, z którego w swoim skupieniu na otoczeniu wychwycił końcówkę, zerknął przez ramię, unosząc pytająco brew. Westchnął cicho w odpowiedzi na wyjaśnienie, że kobieta miała na myśli książkę.
    - Ta wielka miłość była w parze ze śmiertelnym choróbskiem? Bo jeśli tak, to słaby układ – rzucił, wchodząc głębiej we wnętrze kamiennego kręgu.
    - Cokolwiek? – spytał Vicentego, który tak samo jak on poruszał się powoli, ostrożnie stawiając krok za krokiem, wypatrując jakiejkolwiek anomalii. Mogli nie darzyć się sympatią, ale dobrze było wiedzieć, że nie umniejszało to zaangażowaniu klątwołamacza.
    - Nic.
    Chociaż jego ośla upartość, by komunikować się z Barrosem jak najmniejszą ilością słów, gdy nie miał mu akurat nic przykrego do powiedzenia, bywała zwyczajnie męcząca – gdyby sytuacja wyglądała odwrotnie, Vicente z pewnością skomentowałby ją jako dziecinną.
    Esteban jak po sznurku obszedł oba kamienne kręgi – a potem zrobił to po raz kolejny, przyglądając się budowli w innych jej punktach, opuszkami palców sunąc po nadgryzionych zębem czasu kamieniach, żłobiąc ścieżki w cienkiej warstwie porostów. Szukał powodu, dla którego intuicja podpowiadała mu, że coś z tym miejscem było nie tak, czegoś…
    Wyglądało na nieobłożone klątwami lub innymi niebezpiecznymi zaklęciami. Stabilne. Bezpieczne. W takim razie dlaczego trawa na kurhanie i w jego okolicy wyglądała na nietkniętą przez zwierzęta, nigdzie nie gniazdowały ptaki a w powietrzu dzwoniła ta przeraźliwa cisza? Lasy nie były ciche. Lasy kipiały życiem.
    A może po prostu miał paranoję i skupiał się nie na tym, co potrzeba.
    - Macie tu jakieś symbole, nie wiem, czy to ważne – zwrócił się do Blanki i Yamileth, postukując palcem w jeden ze żłobionych w kamieniu triskelionów, dając im tym samym zajęcie chociaż na krótko. Po ich rozmowach i wcześniejszych naradach w szerszym gronie doskonale wiedział, że najważniejsze i tak było odnalezienie skrytki. Tak to nazywali między sobą, nie wiedząc jeszcze, gdzie ukryta ma być wiedza, której poszukiwali od samego początku – w uszach Esa brzmiało to trochę jak pogoń za niedookreślonym, nieuchwytnym skarbem, ale mógł jedynie wzruszać ramionami, wykonując swoją pracę. Bo właśnie dzięki tej wariackiej pogoni i czyimś marzeniom w ogóle ją miał.
    Zrzucając plecak na trawę, wepchnął sobie do ust kęs jednego z ostatnich słodkich eksperymentów Sala, który w założeniu miał być energetycznym batonem, a w efekcie przypominał bardziej zbitek zakalcowatego ciasta drożdżowego, suszonych owoców i orzechów. Ciężko się to żuło, kleiło się do zębów i podniebienia, ale w smaku było całkiem niezłe – a nawet gdyby nie było, Es nie zrobiłby mu przykrości, mówiąc prawdę. Potrafił być miły, tylko nie wszyscy na to zasługiwali.
    Nie spieszył się, wyraźnie widząc, w którym miejscu niemal idealna bryła kurhanu zapada się – jakby wielka ręka równiutko odcięła jej część – wskazując miejsce, w którym najprawdopodobniej znajdowało się wejście. Istotnie – nie musiał długo rozgarniać liści płożącej się roślinności ani odrywać płatów mchu, by dojrzeć wgłębienia między ciasno ułożonymi kamieniami.
    - Tu jest wejście – rzucił do reszty, klękając na jedno kolano przy otworze, którego szczyt sięgał mu ledwo ponad pas. Rękoma oczyścił największe połacie mchu, dochodząc do brzegów otworu i skrzywił się wyraźnie. Niski i ciasny, raczej nie został zbudowany tak, by ktoś mógł później łatwo dostać się do środka. Naparł na jeden z kamieni najpierw dłonią, a potem ramieniem, oceniając, jak mocno siedziały na swoich miejscach. Ani drgnęły.
    - Wysadźmy to, też wielki problem.
    Nie musiał na niego patrzeć, by wiedzieć, że starszy pan przewrócił oczami, sugerując mu niekompetencję.
    - Możemy spróbować – zaczął powoli, zwiniętą pięścią uderzając lekko w ścianę, która na pierwszy rzut oka wyglądała byle jak, ale trzymała się zaskakująco dobrze. - Ale nie ma gwarancji, że nie zawalimy wszystkiego w środku.
    - Żadnego zawalania – wtrąciła się ostro Yamileth, z całą resztą otaczając teraz Barrosa ciasnym półkolem. Wsparła się o jego ramię, pochylając i wpatrując się w kamienną ścianę, jakby osobiście uraziła ją swoją egzystencją. - Nie po to tyle tu szliśmy, żeby teraz wszystko pogrzebać. Ktoś ma pomysł?
    Es nie włączył się w potencjalną burzę mózgów, nie konsultując też swojego pomysłu z szefową – po prostu położył dłoń na jednym z kamieni, mamrocząc:
    - Minuo.
    Pomniejszając go, planował wyrwać kamień z zaprawy, którą zostały połączone, jak najdelikatniej rozpieczętowując wejście do kurhanu. Czuł w dłoni jego lekkie drżenie, a potem nagle, jakby było to absolutnie naturalne, kamień zmniejszył rozmiar, upadając na trawę jako drobny i kompletnie nieimponujący odprysk z rodzaju tych, którymi jego matka lubiła wysypywać przestrzenie między roślinami w ogrodzie. Zmniejszył jeszcze kilka kolejnych, poszerzając otwór na tyle, by można się przez niego przecisnąć i odruchowo marszcząc brwi, gdy w ciemności nie wyłonił się żaden kształt – widział jedynie fragment wąskiego korytarza. Suche, pachnące kurzem oraz ziemią powietrze drażniło w nos.
    Niecierpliwie przepychając się bliżej, Yamileth wyciągnęła dłoń, krótkim Lux oświetlając wejście do kurhanu.
    - Czy mi się wydaje... - zaczęła, pochylając się niżej i prawie wchodząc do wnętrza, gdyby nie dłoń powstrzymującego ją Barrosa. - Czy ten korytarz jest jakiś za długi?
    - Jest.
    Czyli jednak, wreszcie trafili na jakąś magię, a przeczucia Estebana się sprawdziły – nie czuł jednak żadnego związanego z tym triumfu. Bądź co bądź, dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby kurhan okazał się po prostu starym miejscem spoczynku, z którego mogliby zabrać jakąś księgę czy inny artefakt mający wartość dla badaczy, a potem spokojnie wrócili do domu.
    - Poczekajcie, zobaczę, dokąd prowadzi. I może co jest na końcu – powiedział po chwili zastanowienia, zerkając na każdego z osobna, jakby chciał się upewnić, że posłuchają. Blance przyglądał się o moment dłużej – nie tylko dlatego, że obstawiał ją jako pierwszą, która zrobi dokładnie odwrotnie.
    Przemieniając się, z szelestem łusek wsunął się do korytarza, w ciemności widząc lepiej gadzimi oczami niż tymi ludzkimi.
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Esteban miał rację: lasy były pełne życia, ale nie tutaj – jedynie wiatr potrząsający szeleszczącymi czuprynami drzew wypełniał to miejsce wątłym wrażeniem normalności, wszystko inne zdawało się milczeć podobnie do nieruchomych kamieni. Miał rację, bo taka cisza nie mogła nigdy oznaczać nic dobrego: dla nerwów wyczulonych przez dyscyplinę i częste obcowanie z zagrożeniem zdawała się nieprzyjemnie lepka, przywierająca do karku jak oddech i głodna, połykająca wymieniane słowa i szmer trawy uginającej się pod ostrożnie stawianymi krokami, kiedy podążał okręgiem, przyglądając się obliczom kamieni. Nic nie drgnęło. Milczały skały, milczał las i milczała ziemia pod ich stopami, nie zdradzając niczym głodu, który rozbudzał się w niej, wyczuwając obecność w najlżejszym drżeniu gruntu, jak gdyby pod kręgiem ukryto komorę żołądka i ponad nim czułe nerwy. Łatwo było nie zauważyć, kiedy był to mech, a kiedy był to krok zapadający się w luźniejszej glebie – u przedsionka jednego z kilku wąskich, ukrytych pod grubym runem przełyków. Mówiono, że mieszkał tu głód samego Fenrira – wydawał się przełknąć wszystko, co mogło być w okolicy żywe i posiadać puls; wypłoszyć lub strawić każde życie oddychające i ciepłe jak wy.
    Poza tym przeczuciem i ciszą nic nie zdawało się jednak niepokojące – kurhan milczał tak samo, nieruchomy i dawno opuszczony, i zdawało się, że nigdzie nie zalęgła się żadna klątwa, choć mówiono tak o tym miejscu od tak dawna, że wiedza ta utarła się wśród ludzi jako przestroga, by nigdy tu nie zaglądać. Z jakiegoś powodu nikt nie próbował prowadzić tu badań archeologicznych, nikt nie próbował sforsować kamieni pilnujących wejścia, choć niewątpliwie wiedziano o tym miejscu i niewątpliwie było naukowo ciekawe ze względu na swój wiek i dawną funkcję; pozostawało mimo to, przez setki lat, zupełnie nietknięte i pomijane. Przynajmniej do teraz – do waszej czwórki naruszającej spokój pogrążonego w zapomnieniu kromlechu, pomimo wszelkiej przestrogi, jaką mogło stanowić jego kategoryczne porzucenie przez pokolenia widzących, wśród których nie brakowało ciekawych i nie brakowało odważnych, ale nie było podobnych wam – wystarczająco śmiałych, zdeterminowanych, by odgrzebać pochowane odpowiedzi i, być może przede wszystkim, jeszcze żywych.
    Nic niepokojącego nie wydarzyło się także, kiedy zaklęcie przemieniło blokujące wejście kamienie w drobne ziarna wyrzucane w trawę; otworzyła się przed wami szpara wystarczająco duża, by przecisnąć się przez nią do środka – a kiedy to zrobiliście, ciągnący się przed wami korytarz wydawał się nienaturalnie długi, opadający delikatnie w dół, wąski na najwyżej dwie ściśnięte obok siebie osoby i zmuszający do pochylenia głowy. Zupełnie cichy. Magiczne światło nie sięgało daleko, ciemność wydawała się tu gęstsza i niechętna jak mgła, źrenice kajmana radziły sobie z nią jednak lepiej – widziały, że w tunelu wśród kamyczków leżały białe fragmenty kości i mniejsze kosteczki, oczyszczone z tkanek i wyschłe. Żebra, trzymające się jeszcze kilku kręgów, połamane, gdzieś dalej. I wyraźny stęchły zapach, im głębiej się zapuszczał – zapach ziemi mieszał się z czymś ciężkim jak nawilgła sierść, stara krew, jak rozkład. W ścianach korytarza pojawiały się nisze, ciemne wgłębienia, w które kości zdawały się wpychane, coraz częściej; coraz głębsze.
    I dalej, gdzieś na jego końcu, nagle rozległ się dźwięk podobny do szczekliwego śmiechu, zdawał się rezonować pod ziemią, głęboko, jakby nie w tym samym tunelu – jakby w strukturze znacznie większej. Usłyszał szmer, nie przed nim, gdzie tunel wydawał się prowadzić w większą komorę, ale gdzieś obok, gdzieś w tej ziemi, gdzieś w zbitych ścianach, w którymś wydrążeniu, towarzyszył mu przez parę metrów, cichy szelest, jakby coś poruszało się w glebie jak kret. I potem, w niszy, która znalazła się po prawej stronie Estebana, ściana zdawała się nagle osypać; usłyszał szmer przesuwanej, luźnej ziemi, zobaczył otwierające się oko bocznego tunelu, a potem ostre zęby wypełniające rozwartą szeroko paszczę wielkości nienaturalnie dużego psa – nie miał czasu przyjrzeć się mu bardziej.
    Ci, którzy szli za nim, mogli rozpoznać pokraczną sylwetkę podobną hienie – jedynie dużo większą, rozbudowaną w barkach i wielkich łapach przystosowanych do kopania, z oczami drobnymi jak koraliki zgubione w szorstkiej sierści; zwalającą się na niego wraz z grudami ziemi z sykiem przechodzącym w dziwaczny, ostry jęk. Stworzenie zamierzało wgryźć się w ciało kajmana na wysokości przedniej kończyny, a osypująca się ziemia między Estebanem a pozostałymi i wąskość tunelu, w którym musiał zmierzyć się z dużym zwierzęciem, sprawiały, że w pewnym momencie obie sylwetki skłębiły się w jedną masę, utrudniając przyjście mu z pomocą.

    Estebanowi przysługuje rzut kością k100 na obronę, której próg ze względu na trudne warunki wynosi 70. Sumuje się on ze sprawnością oraz odpowiadającymi atutami. Jeśli mu się powiedzie – również rzut k100 na atak. W przypadku niepowodzenia zwierzę pochwyci go za kończynę i zacznie szarpać w głąb korytarza, w podziemną komorę, u której przedsionku się znaleźli. Jego sprawność wynosi 15 i będzie sumowana z rzutami proroka w dalszych etapach potyczki. Blance przysługuje możliwości rzutu na dowolną akcję, jednak ze względu na niekorzystne warunki w przypadku rzutu k100 na zaklęcie ofensywne wynik rzutu k6 na celność należy interpretować z podwyższeniem progu porażki do 3.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdyby gady mogły wywracać oczami, Esteban obróciłby łeb w kierunku wejścia, które odblokował, gestem tym dosadnie dając badaczom znać, co sądził na temat ich nieposłuszeństwa. Nie odczekali nawet dłuższej chwili. Nawet pół minutki, aż końcówka jego ogona zniknęłaby z plamy światła zaklęcia podtrzymywanego w dłoni przez Yamileth. Mówili o tym miejscu prawie od samego przyjazdu do Midgardu i z tak płomiennym zaangażowaniem, że właściwie nie powinno go to zaskakiwać. Technicznie rzecz biorąc, miał czas przygotować się na ich niesubordynację, na kompletne zlekceważenie najprostszych kroków, jakie mógł podjąć, by zapewnić im bezpieczeństwo, ale czuł tylko cień irytacji, która normalnie zalałaby jego ludzki mózg, utrudniając rozłożenie emocji na poszczególne warstwy. W płaszczu z łusek wszystko zdawało się dużo jaśniejsze, dużo prostsze, ułatwiało pamiętanie o nadrzędnym celu jego obecności w tym ciemnym, śmierdzącym rozkładem miejscu. Był tu tylko po to, by miękkie piórka nie spadły z kaczych główek.
    Znał już dźwięk i tempo kroków każdego z nich, potrafiąc przypisać unikalny wzór odpowiedniej osobie, dlatego nawet bez obracania cielska w ciasnym – klaustrofobicznym – tunelu, wiedział, że tuż za nim szła Blanca, potem Yamileth, a na końcu Vicente. Sunąc powoli przed siebie na krótkich łapach, Es wolałby, by ich kolejność została zamieniona, żeby Blanca choć raz nie posłuchała podszeptów ciekawości, nie wyrwała się przed szereg i znajdowała się bliżej wyjścia, gdyby musieli się wycofać – a coraz bardziej rozważał po prostu stanąć i zablokować sobą dalsze przejście. To, co na pierwszy rzut oka wziął za fragmenty powykręcanych gałązek, strzeliło pod naciskiem łapy, gwałtownie przywodząc na myśl wspomnienia polowań i specyficzną gorączkę wywoływaną naciskiem szczęk na ciepłe, szamoczące się ciało. Kajman uniósł łeb, nosem trącając zawartość jednej z wnęk utworzonych w tunelu, a gdy zagrzechotała cicho, mimo otaczającej je miękkiej ziemi, w tyle gardła zasyczał z rozdrażnieniem, przecinając dotychczasową ciszę. Drżący lekko ogon uniósł się z podłoża, podobnie jak i cała masywna sylwetka zwierzęcia.
    Gniazdo, podpowiadał instynkt gada, od samego wejścia drażniony wonią sierści i krwi. Bronić innych, mówiła ludzka cząstka, spinając się gwałtownie w tandemie ze swoją gadzią połową, gdy gdzieś niedaleko rozległ się dźwięk podobny do śmiechu, a potem w ścianie rozległ się dziwaczny szelest. Nie przystając zbyt długo w miejscu, sunął przed siebie powoli, ostrożnie, licząc na to, że pozostali mieli na tyle rozumu, by nie pędzić bezmyślnie naprzód – że dali mu robić to, po co zabrali go ze sobą na tą i każdą poprzednią wyprawę.
    Wiele rzeczy wydarzyło się naraz – ziemia w jednej z nisz zaczęła się osypywać, zsuwając się pod jedną z jego łap oraz odsłaniając tunel, do którego nawet gdyby chciał, nie zdążył zajrzeć. Ostra woń wilgotnej, brudnej sierści podrażniła go w nozdrza na ułamek sekundy zanim w otworze pojawiła się paszcza wypełniona garniturem ostrych zębów. Barros odruchowo szarpnął długim pyskiem, uderzając na ślepo w miękkie ciało i klnąc na budowniczych wąskiego tunelu, który nie pozwalał na zamachnięcie się ciężkim ogonem.
    Dźwięk, który wydobywał się z gardzieli stworzenia, brutalnie podrażnił instynkty drapieżnika, rwąc z gardła Esa syczenie i rozwierając jego pysk. Nie zdążył ugryźć, zanim zwierzę zwaliło się na niego z całą swoją masą, wywracając kajmana, zmuszając go do gwałtownej walki o lepszą pozycję w akompaniamencie syków, warczenia i dziwacznego, ostrego jęku, który wżynał się Barrosowi w łeb. Rozrzucając na boki luźną ziemię, odpychając i uderzając błoniastymi łapami, kłapał pyskiem pełnym ostrych zębów, próbując uchwycić ciało stworzenia, wbić się w nie, wyrwać kawał mięsa i sprawić, by krwawiło.  


    Rzuty:
    Obrona – próg 70
    54 (1-sza kość) + 22 (sprawność) = 76 (sukces)
    Atak
    89 (2-ga kość) + 22 (sprawność) + 5 (atut Pięściarz I)  = 116
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    'k100' : 54, 89
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Esteban byłby naiwny sądząc, że rzeczywiście go posłuchają i zostaną na zewnątrz, by zaczekać na wyniki zwiadu. Barros mógł mieć rację – ba, na pewno ją miał, przecież w podobnych, zapomnianych grobowcach mogło kryć się wszystko – ale nijak się to miało do determinacji Yami i Blanki, by jak najszybciej sprawdzić, co czeka na nich w środku. Czy cokolwiek. Jakieś odpowiedzi czy tylko coraz więcej pytań?
    W efekcie Vargas przestąpiła z nogi na nogę, spoglądając za odchodzącym Esem – i już w kolejnej chwili ruszyła szybkim krokiem za nim. Blanca nie próbowała się ze swoim nieposłuszeństwem kryć, a Yamileth ani śmiała jej strofować, zamiast tego upychając mapę z powrotem do plecaka i ruszając ochoczo za kuzynką, oświetlając im drogę przywołanym naprędce światłem.
    - To nie... – zaczął Vicente, finalnie westchnął jednak tylko i pokręcił głową. Był zbyt stary by nie wiedzieć, że z tak upartymi babami nie ma szans wygrać. W efekcie powlókł się za nimi, gotów wyciągać je za fraki na pierwszy sygnał, że coś jest nie tak.
    Początkowo nic się nie działo. Blanca zwolniła kroku, rozglądając się. Światło zaklęcia Yami nie sięgało daleko, kurhan jakby zazdrośnie strzegł swoich sekretów, topiąc je w gęstej, lepkiej czerni. Gdy pod kajmanią łapą Barrosa coś pękło z trzaskiem, Vargas zmarszczyła brwi i spojrzała uważniej pod nogi, kilka kroków dalej dostrzegając blady zarys czegoś, co było kiedyś żebrem. Chyba ludzkim. Albo nie? Nie wiedziała. Rozróżnianie kośćca różnych gatunków nie było umiejętnością, której potrzebowałaby w życiu – przynajmniej aż dotąd.
    Drgnęła wyraźne, gdy ciszę kromlechu przerwał… śmiech. Ale nie ludzki – tego akurat była pewna. Był zbyt upiorny, zbyt świdrujący uszy. I jeszcze ten szelest, przypominający trochę ocieranie się łusek o ścianę, albo...
    Nie dane jej było dokończyć myśli. W jednej chwili jedna z nisz osypała się, odłaniając tunel, z którego wyłonił się rozdziawiony szeroko, niby-psi pysk. Stworzenie przypominało trochę hienę – ten komiczny, chichrający gatunek który dało się napotkać na afrykańskich sawannach – ale w nim akurat nie było nic zabawnego. Szerokie bary i wielkie łapy uzasadniały źródło wcześniejszego szelestu za ścianą – zwierzę musiało przekopywać się przez luźniejsze warstwy ziemi. Drobne oczy połyskiwały w bladym świetle zaklęcia, ostra sierść sterczała na boki, nastroszona. Ostry jęk, jaki wyrwał się z gardła stworzenia, był jeszcze gorszy niż poprzedni chichot.
    Był najzwyczajniej przerażający.
    W ostatniej chwili powstrzymując zupełnie niepotrzebny krzyk, by ostrzec Estebana – wiedział przecież lepiej niż oni wszyscy razem wzięci – Blanca czuła, jak krew odpływa jej z twarzy, gdy kajman zwarł się w uścisku z pokracznym stworem. Chciała myśleć, że jeszcze miesiąc temu taki widok by jej nie ruszał, nie aż tak, ale to ani trochę nie było prawdą. Zaczęło jej na Barrosie zależeć dużo wcześniej, niż była gotowa się do tego przed sobą przyznac. Zaczęła się o niego troszczyć na długo przed tym, jak wylądowali w jego łóżku, radośnie ośmieleni krążącym we krwi Pochłaniaczem.
    Słyszała za sobą zduszone sapnięcie Yamileth i przeklinającego Vicente. Z szurania kroków za jej plecami Blanca mogła wywnioskować, że mężczyzna odciąga chyba właśnie Serrano, i że zapewna to samo zamierza zrobić z nią.
    Nie zamierzała mu pozwolić. Nie zamierzała nigdzie iść, nie bez Esa.
    - Fulgeo – rzuciła bez zastanowienia, wsześniej krótkim okrzykiem zamknij oczy! uprzedzając tylko Barrosa, którego akurat nie chciała oślepić. Tradycyjnie trzymała się łacińskiej wersji zaklęcia – tej samej, którą używała w rodzinnej Ameryce Południowej.
    Nie mogła stać bezczynnie, ale nie wiedziała, jakiego innego zaklęcia miałaby użyć. Myśl, by oślepić hienę i tym samym ułatwić Esowi dobranie się do zwierzęcego ciała przyszła sama, naturalnie formując się w plan. Jako zwierzę ewidentnie przystosowane do życia głównie – wyłącznie? – pod ziemią, oślepione, powinno być bez radne. Może nawet chwilowo obezwładnione bólem podrażnionych ślepii. Nawet, jeśli węch czy słuch wciąż byłyby w pełni sprawne, zwierzę powinno być osłabione, przynajmniej na chwilę. Tak rozumowała Blanca i w tym momencie miałoby to dla niej sens.
    Wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko trafiła, połyskująca jasno smuga zaklęcia minęła jednak przeciwnika i błysnęła gdzieś zanim, nie sięgając psich ślepii.

    Zaklęcie: Sjónlauss (Fulgeo) – przywołuje krótkotrwały błysk światła oślepiający przeciwnika. Próg: 25

    Rzut na celność (k6): 3 > porażka
    Rzut na udane zaklęcie: 82 (k100) + 20 (magia użytkowa) = 102
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 3

    --------------------------------

    #2 'k100' : 82
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Ziarna ziemi cisnęły się do oczu i w przesmyki nozdrzy, powietrze stało się duszące od smrodu sierści i zepsutego mięsa. Ciasność tunelu ograniczała tymczasem możliwości motoryczne, jak nałożone na kajmana jarzmo – nie mając czasu przyjrzeć się przeciwnikowi ani wziąć miary z jego gabarytów, Barros w niekorzystnych dla siebie warunkach musiał polegać na instynkcie zagrzebanym między włóknami mocnych mięśni i  pod twardą łuską swojej zwierzęcej postaci; ten, szczęśliwie, nie zawiódł go tym razem. Szarpnięcie ciężkim łbem było wystarczająco szybkie, by odbić rozwarty łapczywie pysk, ale zamykająca się na nich przestrzeń nie pozwalała na zwiększenie dystansu. Zwierzę wyraźnie nie zamierzało również wycofywać się w głąb wydrążonego odgałęzienia – było niewątpliwie wygłodniałe, wyżarło przecież wszystko, co żywe, w okolicy kręgu, a to, co jeszcze żyło, wydawało się omijać miejsce jego żerowania szerokim łukiem.
    Było wygłodniałe: światło rzucane przez wyczarowany płomień wydobyło spod brudnej sierści pasy wyraźnych żeber i cień zapadniętego brzucha, zanim ogień nie zakołysał się niespokojnie, gdy Vicente pociągnął Serrano do wyjścia, a ciężkie cielsko nie spięło się z kajmanem w zbitek zębów, pazurów i wściekłego syczenia, z którego nie dało się dłużej oddzielić ich od siebie – wzruszana szamotaniem ziemia oślepiała, strzelała pod trzonowcami, sprawiała, że Barros mógł poczuć się, jakby tunel miał zasypać ich żywcem. Mógł pomyśleć, że spada na niego ciężar stropu – to rozszalały Głód próbował przycisnąć go do gruntu, przedostać się do miększej łuski w okolicy szyi, ale szamoczące się gadzie ciało było wyraźnie czymś, z czym wcześniej nie miało do czynienia: pazury ślizgały się po pancerzu, a zęby nie umiały odnaleźć słabizny, kalecząc zaledwie płytko okolicę barku i piersi, za nisko, za lekko, by Esteban mógł w ferworze walki to odczuć.
    Stawało się coraz bardziej wyraźne, że mógł pokonać go ten ciężar, uporczywy i duszący, jeśli nie zęby. I wtedy zaklęcie rzucone przez Blankę rozbłysnęło w głębi tunelu, sprawiając, że przed jego oczami rozjarzyły się ostre zakrzywienia kłów, nakrapiane podniebienie rozwartej paszczy, a na nim dziwaczny wyrostek, zwężający się u końca jak igła, na której końcu zbierało się coś lepkiego – coś o paskudnym, drażniącym zapachu; coś jak jad. Mógł dostrzec też, że zwierzę na światło zdawało się w ogóle nie zareagować, jakby niczego nie spostrzegło: małe oczka, prawie jakby zanikające, pełne były mgły.
    Rozbłysk nie dał oczekiwanego efektu, ale pozwolił Estebanowi, w ułamku krótkich sekund, dostrzec wszystko czego potrzebował – krępa szyja pokryta gęstą kryzą sierści znajdowała się za wysoko, ale zdołał zacisnąć zęby na umięśnionym, naprężonym barku i szarpnąć tak mocno, że zwlókł zaskoczone zwierzę z własnego szamoczącego się ciała, zmuszając je, by cofnęło się w gardło tunelu przed nim. Skamlenie było głośne, było ostre, kość zazgrzytała mu w szczękach, musiała pęknąć i ciężar wreszcie zniknął; nie był to jednak koniec.
    Hiena próbowała się wyszarpnąć, zostawiając mu w pysku strzępy skóry, ziemię i gorącą krew. Przyciągnięta nisko do ziemi, zapierała się mocnymi łapami w rozkopanym gruncie, przeciągając was na skraj komory, wydając z siebie przeciągłe syki przełamywane jękami; a potem, rozwścieczone, szarpnęło się naprzód – próbując dosięgnąć ciała w okolicy zatrzaśniętego na jej barku pyska.
    Blanca tymczasem niewątpliwie czuła już uścisk ręki Vicenta na swoim ramieniu, słyszała jego wołanie od strony wyjścia – ale to, co zajmowało ją bardziej było bliższe. Szemrało w ścianach, szemrało w ziemi. Wydawało z siebie cichy, sapliwy chichot w czarnej dziurze wydrążonego odgałęziania, między nią a Estebanem. Miało szeroki hieni nos ubrudzony ziemią. Nie spojrzało w stronę jej nieruchomej sylwetki, choć  głos Vicenta sprawił, że zastygło na moment, strzygąc wielkim uchem, w końcu podążyło jednak w drugą stronę, przyciągane szamotaniną na przeciwnym końcu tunelu – stąpało po ziemi miękko, wyraźnie przyczajone; zamykając Estebanowi drogę ucieczki.

    Estebanowi przysługuje rzut k100 na obronę, próg powodzenia wynosi 55. Jeśli mu się nie powiedzie, zwierzę złapie go za skórę w miejscu za żuchwą i będzie próbowało wsunąć szczęki głębiej na jego szyję, ciągnąc go głębiej pod ziemię. W razie powodzenia może wciąż trzymać zwierzę w obecnym uchwycie lub wykonać rzut k100 na atak – próg powodzenia (utrzymania zwierzęcia w uchwycie lub innego działania) wynosi 50.
    Blanca może wykonać dowolną akcję.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Prorok' has done the following action : kości


    'k100' : 4
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie pamiętał, kiedy ostatnio jakieś stworzenie odważyło się uznać go za potencjalną ofiarę.
    Może na początku, gdy ledwie przekroczył próg dorosłości i pojął, jaka ścieżka prowadziła do zjednoczenia z totemem – kiedy zwierzęta zamieszkujące parną dżunglę i mętne, okoliczne wody musiały wyczuwać w jego woni, że był ledwie podlotkiem. Że nie czuł się pewnie w nowym ciele i nie znał jego możliwości. Pamiętał potyczkę z jaguarem, który bezszelestnie zasadził się na gałęzi. Pamiętał dorosłego kajmana, któremu jego obecność nie spodobała się na ulubionym fragmencie rzeki.
    Później nie było niczego, bo nauczył się już, jak korzystać z mocnych szczęk, kiedy pozwolić pazurom ześlizgnąć się po łuskach bez większej szkody i jak zamachnąć się długim ogonem. Był drapieżnikiem, jednym z tych, które na ojczystej, brazylijskiej ziemi stały u szczytu łańcucha pokarmowego. Esteban od lat wiązał kajmana z uczuciem absolutnego bezpieczeństwa oraz spokoju, którego melodię wygrywały mu w uszach równe uderzenia dwóch serc.
    Ciemny, ciasny tunel śmierdzący zepsutym mięsem oraz wilgotną sierścią, którego ściany osypywały się, grożąc zawaleniem, uduszeniem, pogrzebaniem żywcem, odnalazł głodzony latami strach, dając mu pożywkę. Wyrzut adrenaliny niemal bolał.
    Zatopiony w zwierzęcym instynkcie, Es szamotał się ze stworem o przedziwnym krzyku, nie mając żadnego długofalowego planu – potrzebował po prostu zrzucić z siebie przeciwnika. Udało mu się to w nagłym rozbłysku odsłaniającym jak w stopklatce rozwartą paszczę oraz ukryty w niej kolec, a także krępą szyję i połączone z nią części ciała – wystarczyło, by zacisnąć zęby na barku stworzenia z całą siłą, jaką posiadały mięśnie poruszające szczęką kajmana. Dźwięk kości pękającej pod naciskiem zębów oraz zapach krwi przykrywający częściowo smród, jaki roztaczało zwierzę, podrażniły coś surowego i pierwotnego w mózgu gada. Potrzebował je upolować, rozedrzeć na parujące strzępy, wytarzać się w lepkiej krwi. Przywrócić porządek łańcucha pokarmowego.
    Pewniej stawiając łapy na miękkim gruncie i spinając mięśnie, Barros rozwarł szczęki, wypuszczając zranione zwierzę, które zapierało się i szarpało, gotowy by rzucić się naprzód, próbując złapać w zęby jego łeb i zgnieść go jak przejrzały owoc.


    Obrona – próg 55
    82 (1-sza kość) + 22 (sprawność) = 104 (sukces)
    Atak – próg 50
    66 (2-ga kość) + 22 (sprawność) + 5 (atut Pięściarz I)  = 93 (sukces)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    'k100' : 82, 66
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie miała tego luksusu, by rozpamiętywać swoje pierwsze niepowodzenie. Nie teraz, gdy Es... Es próbował ich bronić, próbował to robić sam, a w korytarzu pojawił się kolejny oponent, także biorący na cel właśnie Barrosa. Nie Yami, wypchniętą przez Vicente bezceremonialnie na zewnątrz – mężczyzna był silniejszy niż wyglądał, niż wydawałoby się to po jego wieku – i nie pana Romero, który przecież wcalle nie zachowywał się teraz najciszej. Hiena nie zwróciła specjalnej uwagi nawet na Blancę – ot, zastrzygła uchem i nadal czaiła się na Esa.
    Vargas szarpnęła się gwałtownie, wyrywając się z żelaznego – ileż on miał siły, cholera! – uścisku klątwołamacza.
    - Panie Vicente, z całym szacunkiem, ale jak mnie pan nie zostawi to czymś w pana pierdolnę – warknęła. Balansowanie między sympatią, którą czuła do Romero – był dla niej niemal jak własny działek – a chęcią zadbania o to, by Esowi nic się nie stało, było trudne. Zbyt trudne, by mogła całkiem powściągnąć całkiem swój meksykański, niewyparzony język. – Nie zamierzam wychodzić. Ani teraz, ani później – chyba, że z Esem, gdy wszystko tutaj będzie już… – Nie dokończyła, chociaż łatwo było się domyślić, co chciała powiedzieć. Martwe. Jakie inne mogły być te stworzenia, gdy razem z Barrosem wyjdzie z kurhanu?
    Spodziewając się siniaka na ramieniu, w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem trzymał ją klątwołamacz, chcąc wyciągnąć ją na powierzchnię, znów skupiła się na zwierzętach. Vicente mówił coś, ale puszczała jego słowa mimo uszu. Nie miała dla niego czasu. Nie, kiedy musiała... Musiała.
    Aż dotąd nie wiedziała, jak sillna będzie potrzeba pilnowania pleców Barrosa. Jak głośno wył będzie jej instynkt, każący stawać w obronie własnego stada. Może to Esteban był ich formalnym obrońcą, może to, co się teraz działo, było dokładnie tym, po co Yamileth go zatrudniła – ale, na bogów, kto w takiej sytuacji miał pilnować jego?
    Barros może i był ich ochroniarzem, ale był też jej, Blanki. A Blanka nie zamierzała dać go skrzywdzić, jeśli tylko będzie w stanie temu zapobiec.
    - Fracto! – ryknęła, celując w zwierzę czające się za plecami Esa. W spojrzeniu Vargas pałał ogień, gorący i głodny, którym, gdyby tylko mogła, prawdopodobnie spaliłaby hienę na popiół. Zamiast tego całą szalejącą w jej wnętrzu pożogę włożyła w rzucane zaklęcie. Krótka, warkliwa komenda spłynęła jej sucho z języka, magia wyrwała się z wyciągniętej dłoni, rozcapierzonej, jakby sięgającej ku zwierzęciu.
    Blanca rzadko kiedy walczyła. Właściwie – prawnie nigdy. Od kilku lat – dosłownie wcale. W efekcie mało kto w zespole wiedział, co dziewczyna potrafi. W zasadzie – poza Yamileth, nie wiedział zupełnie nikt. A Blanca... Cóż, potrafiła. Zazwyczaj w dużej, zupełnie niesubtelnej skali – głównie dlatego, że gdy przychodziło co do czego, małe, słabsze zaklęcia jej nie satysfakcjonowały. Nawet w regularnych pojedynkach magicznych, gdy na szali nie stało ani jej zdrowie, ani tym bardziej życie – nawet wtedy nie przebierała w środkach. Musiało być raz, a dobrze. Z całą mocą. Bez litości.
    Była w końcu Meksykanką.
    Teraz jej gorąca, amerykańska krew wrzała jej w żyłach. Chciała słyszeć trzask pękających kości, widzieć biel piszczeli rozrywających skórę hieny i czerwień spływającej po łapach zwierzęcia krwi. Chciała słuchać, jak hiena wyje żałośnie, ze wszystkimi kończynami palącymi bólem, niezdolna do ruchu innego jak tylko niemrawe podrygi na ziemistym gruncie.
    Tego właśnie chciała, bo stwór śmiał czaić się na jej mężczyznę.

    Zaklęcie: Granda (Fracto) – powoduje u danego przeciwnika złamania kości kończyn. Próg: 70.

    Rzut na celność (k6): 3 > sukces (2-4 – przeciwnik zostaje poprawnie trafiony zaklęciem przez gracza)
    Rzut na udane zaklęcie: 88 (k100) + 20 (magia użytkowa) = 108
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 3

    --------------------------------

    #2 'k100' : 88
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Kły trzasnęły, zaciskając się bezradnie na powietrzu blisko gadziego pyska; jeden raz, drugi i trzeci – zwierzę, unieruchomione w miażdżącym uścisku, wpadało w szaleńczą wściekłość, nie mogąc się wyrwać ani dosięgnąć ciała przeciwnika wystarczająco skutecznie. Ból i ostry zapach krwi sprawiał, ze wpadało w desperację. Esteban czuł pod szczękami trzeszczenie kości, przeskakujący staw, twardą fakturę, w której iglice zębów żłobiły ślady. Tunel wypełnił się piskiem, jękiem i sykiem – ostrym szaleństwem, ogłuszającym i przeraźliwym. Barros zdawał się zyskać niepodważalną przewagę, chwytając hienę za obręcz przedniej kończyny – budowa jej zwalistego ciała wskazywała na to, że te były głównym nośnikiem siły i oparciem ciężaru, więc przywleczona do ziemi za bark nie miała możliwości zaprzeć się tylnymi łapami wystarczająco mocno, choć rozpaczliwie próbowała – w coraz większym amoku szamocąc się i kłapiąc zębami, wylewając mu na język gorącą juchę z rozdzieranego ciała, nim udało jej się wesprzeć wreszcie na drugiej łapie, wryć pazury w ziemię, przeciągnąć go głębiej.
    Miał przewagę – wymęczona i ogłuszona bólem, krokuta nie zdążyła wycofać się wystarczająco szybko, gdy ją wypuścił, więc moment później zakotłowało się znowu od spazmu spinających się mięśni, kiedy runął nań ciężarem ciała, sięgając rozwartymi szczękami szerokiego, podrywanego instynktem łba. Ciężka głowa utknęła mu w zaciskanych szczękach, mógł poczuć smak niewątpliwej wygranej, metaliczny i gęsty; poczuł pazury pozostawiające palące szramy na pysku, mijające oko czystym szczęściem – a potem nagle grunt usunął się mu spod ciała.
    W  ciemności i ferworze trudno było dostrzec, co czekało na nich na końcu tunelu; przekonał się o tym teraz, dotkliwie. Stromy spadek nie mógł mieć więcej niż niecałe cztery metry wysokości jednak ciężar spiętych ze sobą ciał sprawił, że uderzenie w grunt niżej przetoczyło się przez kości bolesnym echem.
    Nie mógł wiedzieć, że Blanca chwilę wcześniej być może uratowała mu życie – być może po raz drugi. Zwierzę próbujące podejść go od tyłu, podczas gdy trzymał w szczękach drugą hienę, zdawało się zupełnie nie zwracać uwagi na nią i Vicenta – przyciągał je zapach krwi i donośne, zwierzęce zawodzenie, od którego wyraźnie stawało się nastroszone i niespokojne, aż w końcu targnęło się naprzód; zaklęcie było jednak szybsze. Tylna łapa uginana do skoku wyłamała się nagle w pokraczny sposób i paskudny pisk dołączył do jazgotu wypełniającego wąskie gardło korytarza – hiena szarpnęła się w popłochu, uderzając barkiem w ścianę i wyginając ciało, by kłapnąć zębami, jakby próbowała złapać to, cokolwiek sprawiło jej ból, nie napotykając zębami jednak niczego prócz ciemności. A potem, skamląc, zapadła się w ciemnej dziurze, z której wyszła, wlokąc za sobą bezwładną, wykrzywioną kończynę – zostawiając Blankę w pustym tunelu – bez potworów i bez Estebana.
    Podziemia wypełniły się przeciągłym, niepokojącym dźwiękiem – zwierzęcy lament w podziemnej strukturze brzmiał prawie jak upiorne zawodzenie wiatru. Zdawał się sięgać daleko: głębiej pod ziemię i głębiej pod skórę, przyprawiając o zimny dreszcz.

    Esteban powinien wykonać rzut k6:
    1-3 – Zwierzęce ciało przygniotło go częściowo, znieruchomiałe – szyję ma nienaturalnie wygiętą, a czaszka tkwiąca w jego szczękach zdaje się częściowo zapadnięta. W ciemności dostrzega bielejące wokół kości i ciemne jamy w ścianach owalnej komory – szczekliwy chichot, jakby przytłumiony, wydobywa się z jednej z nich, a chwilę później pojawiają się w niej trzy łby, zauważalnie mniejsze od tego, który pękł mu w szczękach; najpewniej wyrosła młodzież. Zdają się go nie zauważyć pod nieruchomym ciałem, dopóki sam nie zdradza się poruszeniem, jeden z nich wietrzy jednak zapach krwi i podchodzi bliżej; Barros może zaatakować pierwszy. Próg powodzenia ataku, ze względu na przygniatający go ciężar, wynosi 70.
    4-6 – Ciało hieny w momencie upadku znajduje się pod Barrosem, amortyzując upadek, jednak zaskoczenie i impet uderzenia o grunt sprawia, że nie udaje mu się zacisnąć szczęk wystarczająco mocno. Ogłuszone zwierzę szamocze się pod nim jeszcze przez chwilę, nim gadzie szczęki zaciskając się na czaszce jak imadło, kruszą ją. Jej głośny jazgot i szarpanie się sprawia jednak, że wynurzające się z jamy zwierzęta zdążyły go spostrzec – jedno z nich, śmielsze, natychmiast próbuje do niego doskoczyć, by przygnieść łapami jego grzbiet i złapać go za kark. Próg powodzenia obrony wynosi 65, tak samo próg powodzenia ataku w razie udanego uniku.

    Blanca powinna wykonać rzut k6:
    1-3 – Zawodzenie ustało nagle w momencie, w którym Blanca mijała rozkopaną dziurę w ścianie tunelu. Cisza wydawała się jeszcze gorsza niż wycie, niepokojąca i długa, choć w rzeczywistości mogła trwać trzy oddechy, nim Vargas usłyszała dobiegające z jamy ciężkie dyszenie. Nie była w stanie odnaleźć kształtu zwierzęcia: odnoga musiała najpewniej skręcać i prowadzić prawdopodobnie do tej samej komory, równoległa z korytarzem. Ziemia zaszemrała – w cieniu błysnęły małe oczka i szczerzone zęby, szeroki nos wysunął się zza węgła, rozdymając płaty nozdrzy.
    4-6 – Mijając otwartą gardziel niszy, Blanca nastąpiła na jedną z rozsypanych po gruncie kości, przysypaną ziemią; rozległ się trzask cichy jak złamanie suchej gałązki – i zawodzenie przemieniło się w dźwięk znacznie bliższy, wścieklejszy. Grunt zadrżał. Kosmaty, nastroszony kształt wypełnił nagle rozkopaną przestrzeń, ale złamana łapa musiała otrzeć się boleśnie o ziemię, rozległ się krótki pisk i zęby kłapnęły, nie dosięgając Blanki. Miała szczęście – cenne sekundy uciekały jednak szybko.
    Przy rzucaniu zaklęcia rzut na celność nie obowiązuje ze względu na niewielki dystans.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Trzask i zgrzyt kości łamiącej się pod mocnymi szczękami to na większe, to na drobniejsze odłamki skupiał uwagę drapieżnika dużo bardziej niż pisk pełen bólu i desperacji wibrujący echem w ścianach wąskiego korytarza. Dźwięk, choć wżynający się pod czaszkę gada i mający tam pozostać na długo, wracać regularnie w koszmarach, nie był teraz tak ważny jak uczucie przesunięcia się środka ciężkości stworzenia oraz smak jego krwi zalewający język. Było w nim coś mdlącego, coś co przywodziło na myśl wetknięcie pyska w stertę psujących się od wielu dni śmieci.
    Kajman zawarczał w tyle potężnego gardła, gdy mimo solidnego chwytu, zwierzęciu udało się przeciągnąć go dalej, w głąb gardzieli tunelu, co wydawało się próbować zrobić od samego początku, jakby miało w tym jakiś plan. Miękka, sypka ziemia wbiła się w przestrzenie pomiędzy łuskami na delikatniejszym brzuchu Barrosa, zanim rozluźnił chwyt szczęk na barku hieny, podrywając z podłoża ciężkie, pełne spiętych mięśni cielsko i zwalając się na ofiarę całym dostępnym mu ciężarem.
    Ocenienie odpowiedniego rozwarcie szczęk, by zmieścił się w nie łeb stworzenia, było już po latach drugą naturą Estebana, czymś nad czym nie musiał się zastanawiać lub wahać ani człowiek, ani gad. Ostre zęby wbiły się w miękką tkankę, zahaczając o kryjącą się pod spodem kość czaszki – wiedział już, że wygrał. Pazury drapiące mu na ślepo po pokrytym łuskami pysku mogły być co najwyżej irytujące.
    Nagła utrata gruntu pod łapami zaległa mu w dole żołądka ciężkim kamieniem, wstrząsając potężne cielsko zimnym dreszczem – w odruchu zacisnął mocniej szczęki na łbie stworzenia, zanim obaj spadli w dół, dalej w gardziel ciemności.
    Zderzenie z ziemią spięło ciało Esa w gwałtownej błyskawicy bólu, wyrywającej z gardła gada dźwięk, który w jego ludzkim odpowiedniku mógłby być tylko jękiem. Otumaniony drżeniem, które wkradło się pod łuski, jeszcze przez kilka chwil przywołując igły bólu przy próbie najmniejszego ruchu, kajman leżał bez ruchu, wsłuchując się w dźwięki kurhanu.
    Nie obawiał się kolejnego ataku ze strony zwierzęcia, z którym spadł – jego cielsko częściowo go przygniatało, zupełnie nieruchome, a w czaszce znalazł się wyraźny krater. Barros ostrożnie rozwarł szczęki, wypluwając łeb stworzenia, jednak zanim spróbował się poruszyć, odnaleźć drogę z powrotem z tej jamy pełnej kości, w powietrzu poniósł się chichot  - wyraźnie wyższy niż ten, który wcześniej wydawała upolowana przez niego zwierzyna.
    Esteban zamarł bez ruchu, oddychając powoli i jak najciszej mimo ciężaru napierającego mu na grzbiet – przyglądał się w ciszy, jak w jednej z jam pojawiły się trzy łby stworzeń tego samego gatunku co ten, z którym starł się tuż za progiem kurhanu. Mniejsze, nie tak masywne, ale już w podobny sposób cuchnące rozkładem. Barros planował nie zdradzić się ze swoją obecnością, jeśli tylko miałby taką szansę – było to nie tylko rozważniejsze w sytuacji, w której miał przed sobą większą grupę potencjalnych przeciwników, ale też wdrukowane w instynkt kajmana wymalowanego przez naturę w gotowości do kamuflażu.
    Nie miał jednak dzisiaj szczęścia – zrozumiał to, gdy łeb jednego ze stworzeń obrócił się jak po sznurku w jego kierunku, zapewne zwabiony zapachem świeżej krwi. Czy lepiej byłoby, gdyby przemienił się z powrotem w swoją ludzką, delikatniejszą postać z dostępem do zaklęć? Nie, raczej nie sądził, by tak było. Magia bywała kapryśna, zaklęcia pudłowały, a rozum czasem nie przetwarzał sytuacji odpowiednio szybko. Zęby i instynkt pozostawały niezmiennie godne zaufania.
    Wiedząc, że zaraz zostanie odkryty, Esteban zaatakował pierwszy, wyrywając się do przodu, gdy stworzenie znalazło się odpowiednio blisko, by pochwycić je za jedną z łap.

    Atak – próg 70
    81 (1-sza kość k100) + 22 (sprawność) + 5 (atut Pięściarz I)  = 108 (sukces)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 3

    --------------------------------

    #2 'k100' : 81, 6
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Skupiona na własnym przeciwniku, w którymś momencie straciła rozeznanie, co dokładnie dzieje się z Esem. Wciąż słyszała odgłosy szamotania, warki, syki i piski, nie była jednak w stanie powiedzieć, jak Barros sobie radzi. Kątem oka widziała, jak zaciskał zęby na łapie zwierzęcia – i niewiele więcej. Czujnie obserwując, jak jej własny oponent miota się, zaskoczony nagłym bólem, i jak odchodzi, znikając w wykopanej przez siebie wcześniej dziurze, zwróciła się ku Esowi dopiero wtedy, gdy dźwięki z miejsca, w którym szarpał się z hieną, przybrały na sile.
    Obróciła się akurat w momencie, gdy ziemia pod Barrosem osunęła się, a on sam zsunął się – razem z wciąż trzymanym przeciwnikiem, już martwym? – w dół, znikając jej z oczu. Es!, cisnęło jej się do gardła, paniczny krzyk, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Tylko resztki instynktu samozachowawczego podpowiadały jej, że krzyk nie byłby teraz najrozsądniejszym wyjściem – a sam Barros i tak nie byłby jej w stanie w żaden sposób odpowiedzieć.
    W którejś chwili dłonie zaczęły jej drżeć lekko. Była sama. Bez potworów, ale też bez Esa.
    Odetchnęła bardzo powoli, zmuszając się, by zrobić jeden, drugi, trzeci krok do przodu.
    - Blanca! – słyszała za sobą syk Vicente.
    Nawet się nie obejrzała.
    - Niech pan idzie do Yami – powiedziała głosem nienaturalnie wypranym z emocji, co tylko najlepiej oddawało poziom jej aktualnego zdenerwowania. – I może... Może wezwijcie ratowników. – Nie była pewna, czy będą potrzebni, ale czy to przez przeraźliwe zawodzenia hien, czy przez cokolwiek innego – podskórnie czuła, że mogą potrzebować pomocy.
    Że raczej na pewno będą potrzebować pomocy. Pytanie tylko, czy oboje, czy może tylko jedno z nich. Wolała się nad tym w tej chwili nie zastanawiać.
    Ruszyła dalej, nie patrząc, czy Vicente faktycznie jej posłuchał. Słyszała jednak szuranie kroków za plecami a potem, gdzieś dalej, jakby głos Yami – co sugerowało, że chyba tak. Czy mu się to podobało czy nie, chyba ją zostawił. Na razie.
    Przełknęła z trudem ślinę czując nieprzyjemną, drapiącą suchość w ustach. Nie była typem wojownika – nie do końca. Nie uciekała, nie dlatego jednak, że była aż tak odważna. To, że teraz została – że musiała zostać – wiązało się tylko i wyłącznie z Esem. Musiała się upewnić, że jest cały, że...
    Nie mogła go stracić. Ani teraz, ani nigdy.
    Nie zastanawiając się nad konsekwencjami tej myśli, ruszyła dalej, gotowa ponownie sięgnąć po moc, gdyby okazało się to konieczne. Starała się być uważna, wystarczająco czujna, ale... Z nerwami napiętymi do granic możliwości, popełniła błąd. Suchy trzask pod jej butem był tylko preludium do ponownego wycia, tym razem bliższego. To, że odskoczyła na czas, było... Chyba szczęściem. Szczęściem początkującego wojownika – albo po prostu szczęściem głupiego. Bo była głupia, pchając się w to dalej, prawda? Powinna wyjść z Vicente. Powinna dać Esowi robić swoje. Powinna...
    Gówno prawda.
    - Repello! – Machnęła ręką w kierunku hieny, starając się ignorować głuche dudnienie serca we własnej piersi. Niewiele brakowało, by zęby zwierzęcia zacisnęły się na jej ramieniu czy boku. Niewiele brakowało, by... Nie myśl o tym, zganiła się w duchu.
    Nie mogła zostawić tak tej hieny – nie mogła po prostu ruszyć dalej, licząc na to, że zwierzę pozostawione za plecami nie postanowi podążyć za nią. Potrzebowała jednak więcej miejsca, więcej czasu na to, by uspokoić się – na tyle, ile mogła – i znów zebrać całą swoją siłę. Miała jej przecież trochę. Dużo. Mogła jej użyć. Musiała tylko...
    Musiała przestać się tak cholernie bać. Jeśli przy okazji grania na czas połamie hienie coś jeszcze – łapy, żebra, cokolwiek – miotając nią z impetem o ścianę korytarza, tym lepiej.

    Zaklęcie: Hrinda (Repello) – odrzuca z niemałym impetem przeciwnika na kilka metrów. Próg: 45.

    Rzut na udane zaklęcie: 30 (k100) + 20 (magia użytkowa) = 50
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 5

    --------------------------------

    #2 'k100' : 30
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Zwierzę wyraźnie nie spodziewało się ataku – nie pojmowało zagrożenia chowającego się pod nieruchomym ciałem; czuło krew i nie znało ostrożności. Było młode, nie znało jeszcze nastroszonych zębów samodzielnego życia: większa hiena od początku próbowała ściągnąć Estebana w głąb tunelu, a teraz jej powody stawały się przejrzyste i zrozumiałe – pragnęła, ponad wszystko, wykarmić swoją podrastającą, wygłodniałą młodzież. Nie miał czasu rozglądać się nadto, smród rozkładających się tkanek i szable białych kości leżących w ciemności, między którymi poruszały się trzy wyraźnie podekscytowane osobniki, mówiły za siebie – trafił prosto na ich stół, w porze kolacji, prawdopodobnie bardzo spóźnionej. Gęsta ślina ściekała spomiędzy zębów rozchylonego pyska, kiedy jeden z nich podszedł bliżej skuszony gorącym zapachem śmierci; zapewne przyzwyczajony, że cokolwiek spadało do komory, było już martwe i unieszkodliwione. Wahało się jedynie trochę, przez moment – być może rozpoznając w nieruchomym kształcie zapach swojej matki, ciężki, żelazisty i bliski; a jednak nic nie wskazywało na to, by miało to zahamować jego głód. Ślina skapywała z ciemnych fafli, wargi uniosły się, szerokie nozdrza rozdęły: nadszedł czas na długo wyczekiwany żer.
    Esteban poruszał się szybko – jego ciemne łuski stapiały się z ciemnością, kamuflując go przed zwierzętami, zapach juchy i przygniatającego go ciała maskował jego woń; młoda krokuta nie miała szans dostrzec go w porę, a jej śmiech, cichnący w gardle gardłową niecierpliwością, przemienił się w ostry wizg, kiedy na przedniej łapie zacisnęły się mocne gadzie szczęki. Próbując ją wyrwać, przewróciła się niezdarnie na grunt, w szaleńczym popłochu. Esteban przez chwilę mógł poczuć smak zwodniczej pewności siebie – pozostałe dwie hieny uniosły łby, nastawiły uszu, zawiesiły ślepe spojrzenia na szamoczących się ciałach, najwyraźniej zaniepokojone i niepewne. Były młode – wykarmiane przez dorosłe osobniki, nie musiały dotąd walczyć o swoje jadło, chyba że wyrywając mięso spomiędzy siebie nawzajem. Ściągane tu zwierzęta były martwe albo niezdolne uczynić im krzywdy; nie widziały dotąd zębów rwących jednego z nich, z pewnością nie widziały też w tych lasach twardych łusek i paszczy pełnej ostrzy.
    Instynkt był jednak prowodyrem silniejszym niż strach. Głód – nieprzemożoną siłą przypominającą, do czego służą pazury i zęby. Były młode, ale z pewnością w przedsionku samodzielności, wypierające już szczenięce odruchy każące chować się w wykopanym przez matkę legowisku; a on był ich pierwszą żywą ofiarą, szamoczącą się, pełną apetycznego pulsu. Szczęki miał zajęte ich siostrą, więc  rzuciły mu się na grzbiet, niezdarne w swojej wściekłości – atakowały jego ciało nie jak wprawny drapieżnik, ale jak wygłodniałe szczenięta rzucające się do jadła: łapały najpierw skórę, próbując zerwać ją z ciała, by przedostać się do mięsa, naciskając wielkimi łapami na ciało. Jeden z nich złapał za jego bok, sunąc zębami po śliskiej łusce, nim nie wczepił w końcu kłów głębiej, upuszczając mu krwi – ta podjudzała tylko wściekłość. Drugi, wyraźnie skuszony ruchem grubego ogona, złapał go u samej mocnej nasady, łapami próbując go przytrzymać – szczęki rozdziawił szeroko, zacisnął je mocno, ostry wyrostek na podniebieniu, sztywniejący wraz z wyrzutem adrenaliny, wszedł między łuski; wystarczyło parę sekund szamotania się, by Esteban poczuł, jak jego ogon mrowieje i staje się ciężki jak osobna, oddzielona część nie jego ciała.
    Kość krokuczej łapy pękła mu w szczękach. Psie zęby darły, jakby próbowały zeżreć go żywcem, w tej gęstej ciemności.
    Gdzieś wyżej rozległ się głos Blanki – zaklęcie poniosło się tunelem, a zaraz za nim pisk zwierzęcia odrzuconego magią; zwaliste cielsko uderzyło w ziemię za swoimi plecami, grudy posypały się z niestabilnego sklepienia rozkopanego przez nie tunelu, przysypując ją warstwą brudu. Nie zamierzała pozostać w miejscu, choć przez kilka sekund zdawała się zwijać i jęczeć, jakby w przedagonalnej konwulsji; jej wyłamana łapa sterczała pod dziwnym kątem, ostry koniec kości spływał brudną krwią. Parskała i skomlała, wyraźnie oszołomiona uderzeniem, gramoląc się spod ziemi – Blanca miała czas, by złapać oddech, przemyśleć dalszy krok, nie trwało to jednak długo. Zwierzę było rozwścieczone; nie było wątpliwości, że jeśli nie dorwałoby jej teraz, podążyłoby za nią dalej, choćby wlokąc za sobą pogruchotane ciało. Była głodna; i musiała zatroszczyć się o młode.
    Ziemia nie przestawała się osypywać. Było jasne, że jama zawali się zaraz na jej łeb, w pewnym momencie Vargas straciła hienę zupełnie z oczu, jedynie grudy ziemi sypiące się coraz gęściej i gluchy chrobot piachu; zwierzę było jednak do tego przystosowane. Pazury rozczapierzono szeroko na wielkiej łapie przebiły się przez sypiący się grunt pierwsze – potem szerokie barki i brudny łeb, zęby odsłaniane natychmiast, kiedy zamknięte ciasno nozdrza rozchyliły się, pozwalając na złapanie oddechu i zapachu strachu. Tym razem ból jej nie spowolnił; jakby nauczyła się, by przy skoku polegać jedynie na zdrowej łapie.

    Esteban powinien rzucić kość k6:
    1-3 – hiena, którą trzymał za łapę, zwija się na ziemi z bólu, wściekle skamląc, chwilowo unieszkodliwiona. Ogon Estebana staje się ciężki, a w końcu szybko zupełnie drętwieje; druga krokuta wgryza mu się w tym czasie w udo, szczęśliwie nie posiadając więcej jadu, ale drąc głęboko tkankę. Jego bok, tuż za przednią łapą, obficie krwawi, rozdzierany wciąż szczękami trzeciego zwierzęcia. Ze względu na utracenie władzy nad ogonem i zakłóconą przez to koordynację ciała, kolejne rzuty na sprawność obarczone są karą -10.
    4-6 – hiena, którą trzymał za łapę, szamocząc się po ziemi, w końcu dosięga pazurami zdrowej łapy boku jego szyi i otwiera na niej bolesne szramy do wysokości barku, nie śmiertelne, ale wyraźnie niebezpiecznie bliskie groźnym; rany silnie krwawią. Esteban ma czas, by strącić z siebie osobnika trzymającego nasadę jego ogona, zanim straci w nim czucie zupełnie (nastąpi to w kolejnej turze). Zęby hieny próbującej atakować jego bok ślizgają się tymczasem po łusce, kalecząc go póki co niegłęboko, jednak rozlegle.
    Przysługują mu również dwa rzuty k100 na obronę i atak – w poście należy wskazać, przed którą krokutą próbuje się bronić i którą atakuje. Próg dla obu tych akcji wynosi 60, doliczając do rzutu sprawność.
    Blanca rzuca kość k6:
    1-3 – szarżująca krokuta dosięga pazurami jej uda, krew plami jej spodnie; rana nie jest niebezpieczna, ale bolesna.  
    4-6 – udaje jej się umknąć przez pazurami i uniknąć obrażeń, jednak odskakując potyka się o leżące na ziemi kości.
    W razie potrzeby – niewyrzucenia progu pozwalającego na skuteczne zaklęcie – z pomocą może przyjść jej ktoś od strony wejścia, rzucając zaklęcie odwracające uwagę lub raniące zwierzę, nie może go jednak uśmiercić.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Szczerze żałował, że nie miał możliwości bezszelestnie wycofać się do jednego z tuneli prowadzących do komory tak, jak byłoby zwyczajnie rozsądniej. Gad podrażniony krwią, którą został ochlapany oraz głębokim piżmem wydzielanym przez zwierzęta tylko przez chwilę siłował się z ludzką cząstką, podpowiadającą że wcale nie musieli walczyć. Że nie powinni tego robić, gdy mogli zostać łatwo otoczeni, pokonani samą liczebnością. Płaszcz z łusek stanowił zbroję, której nie należało lekceważyć, ale Esteban zdawał sobie sprawę, że nie była ona niezniszczalna – gdyby świat został zaprojektowany inaczej, a natura wyposażyła swoje dzieci w skórę, której nic nie przebije, kajmany, krokodyle, aligatory i reszta ich kuzynów rządziłyby światem.
    Nie wydając żadnego dźwięku, nasłuchiwał tych dobiegających z kilku psich gardeł, w ciemności aż do samego końca próbując znaleźć drogę ucieczki, zanim cała ta sytuacja niechybnie miała zakończyć się krwawą łaźnią.
    Gwiazdy, te same gwiazdy w które z takim zafascynowaniem patrzyła Blanca i cała reszta jego kaczuszek, nie ułożyły się w odpowiedniej konfiguracji, by w jakiś mistyczny, nieodgadniony sposób naznaczyć Estebana piętnem szczęścia i pozwolić mu uciec bez szkody.
    Nie mając innego wyjścia, zaatakował młode, które zbliżyło się pierwsze, z zabójczą precyzyjnością zaciskając zęby na jego wyraźnie mniejszej, przedniej łapie i przytrzymując stworzenie w miejscu nawet, kiedy szarpnęło się i przewróciło, próbując uwolnić kończynę. Świeża krew spłynęła mu do pyska – jeszcze nie tak gorzka w posmaku jak dorosłego osobnika.
    Chaos, który wybuchnął ledwie chwilę później, był powodem dla którego Barros chciał uniknąć starcia. Czując ciężar opierający mu się na bokach, zawarczał gardłowo, szarpiąc łbem, mimo łapy wciąż uwięzionej w szczękach, odruchowo próbując ustawić się przodem do każdego atakującego przeciwnika, w jak najdogodniejszej pozycji, choć nie było to fizycznie możliwe.
    Z nerwami utopionymi w adrenalinie nawet nie poczuł rany rozdartej na boku – paradoksalnie dopiero mrowienie u podstawy ogona zwróciło jego uwagę, zalewając świat czerwonym filtrem paniki, gdy dodatkowa kończyna zaczęła stawać się ciężka, mniej responsywna na polecenia wysyłane z mózgu.
    Ułamek sekundy wydarty na korzyść krokut, gdy panika szarpnęła ciałem Estebana w kompletnie niezorganizowany, bezcelowy sposób, pozwoliła stworzeniu, które wciąż przytrzymywał szczękami, wyrwać się w przód tam, gdzie łuska stawała się miększa w drodze do jaśniejszego brzucha. Gorąco rozoranego, krwawiącego ciała tak blisko pyska otrzeźwiło go wystarczająco, by szarpnął się, próbował okręcić jak często robił to w wodzie ze zdobyczą w pysku – tym razem nie by wyrwać kawałek ciała, a zrzucić krokutę wbitą w podstawę ogona.
    W jednej krótkiej, wyjątkowo klarownej chwili jak migawka flesza przypomniało mu się, jak kiedyś powiedział Blance, że jeśli sytuacja będzie tego wymagać, nie zawaha się dla nich krwawić. Że jego ciało było tylko narzędziem, ale w tej gęstej, opresyjnej ciemności pełnej smrodu krwi, kłów i pazurów, nie znajdowało się nic, czego by potrzebowali. Gdyby zorientowali się wcześniej, mogliby zaczopować wejście do kurhanu zaklęciem wybuchu i opuścić to przeklęte miejsce.
    Chciał się stąd wydostać. Krew spływająca mu po barku i wsiąkająca w ziemię nie była tego warta.
    Czując, jak w łapie krokuty, którą trzymał, pęka kość, wyrwał się do przodu, próbując obalić zwierzę i chwycić je za kark.

    Obrona – próg 60
    83 (1sza kość) + 22 (sprawność) = 105

    Atak – próg 60
    82 (2ga kość) + 22 (sprawność) + 5 (atut Pięściarz I) = 109
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 5

    --------------------------------

    #2 'k100' : 83, 82
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wszystko było nie tak.
    To, że zmagała się w ciasnym tunelu z hieną. To, że gdzieś w dole słyszała odgłosy szamotaniny, jakieś warkoty i piski – nic jednak na tyle jednoznacznego, by mogła ocenić, co dokładnie dzieje się z Esem. To, że Vicente kłócił się teraz z Yami na górze – nie słyszała ich głosów, była jednak pewna, że właśnie to robią, przekrzykują się, bo Serrano chciałaby wrócić, a pan Romero usilnie starał się jej to wyperswadować.
    To, że w ogóle tu weszli. To też było nie tak.
    Nie mogła się skupić. To znaczy – nie świadomie. Jej ciało jednak reagowało jak trzeba, bo na tak działała biologia. Instynkt przetrwania nie potrzebował świadomej decyzji, by zacząć działać. Chęć wyrwania się ze stanu zagrożenia była silniejsza niż wszystko inne. I, zaraz za nią, potrzeba pomocy Barrosowi.
    Musieli stąd wyjść. Razem. Teraz. Z każdą chwilą Blanca była tego coraz bardziej świadoma.
    Odrzucenie krokuty zdobyło jej trochę czasu – ale też osłabiło jej czujność. Logicznie wiedziała, że przeciwnik nie ustąpił. Słyszała chrobotanie w ziemi, a wcześniej – widziała głód w postawie zwierzęcia. Prosta, niesamowicie silna potrzeba, by pozbyć się intruza – jej, Blanki – i zadbać… O siebie? O młode? O gniazdo? Vargas nie była pewna, ale bez trudu rozmoznawała ogólny ton kryjących się w drapieżniku emocji.
    Emocji, które doskonale rozumiała. Przez moment chyba nawet zrobiło jej się żal.
    Hiena za to nie żałowała niczego. Napędzana determinacją – desperacją? – wyraźnie przezwyciężyła ból złamanej kończyny, szybko dostosowała się do poruszania się na trzech łapach. I walczyła, wciąż walczyła, gotowa podążyć za Blancą nawet wtedy, gdyby ta wycofała się – lub ruszyła dalej, ku komorze na dole.
    To, że się zgapiła, Vargas uświadomiła sobie gdy udo zalał jej nagły, gwałtowny ból. Nie powstrzymała krzyku, który wydarł jej się z gardła, ani odruchu, by chwycić się za krwawiącą nogę. Czerwień rozlewała jej się pod spodniami, żywo przesączając się przez materiał, tworząc na nim wymyślne wzory. Blanca spoglądała na to chwilę z niedowierzaniem, patrzyła na tworzące się ornamenty, z chorą fascynacją wsłuchiwała się w pulsowanie zranionego uda. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wciąż stoi – i że może to robić nawet wtedy, gdy puści się ściany. Przenoszenie ciężaru na nogę bolało, bardzo bolało, ale mogła...
    Odruch. Kolejny. Gwałtowne pragnienie, by to zakończyć.
    Z głuchym warkotem – dźwiękiem, którego nie byłaby chyba w stanie powtórzyć w innych okolicznościach – wystrzeliła ręką między łapami hieny i zacisnęła dłoń na jej gardle, mocno, w miejscu, do którego zwierzę nie mogłoby dosięgnąć zębami. Hiena wciąż mogła rozorać ją pazurami, ale na to Blanca nie zwracała uwagi. Zaślepiona lękiem i desperacką potrzebą uwolnienia się od oponentki, miała prosty cel, proste pragnienia.
    - Vulna – wywarczała, całą swoją magię – i lęk, złość, ból; wszystko, co kotłowało się jej teraz w głowie i sercu – przelewając w nieskomplikowaną intencję poderżnięcia zwierzęciu gardła. Moc paliła ją w dłoni i mrowiła, wylewając się w formie zaklęcia, Blanca nie była jednak pewna, czy to zadziało.
    Ale musiało. Musiało zadziałać, bo jeśli nie, mogła nie być w stanie wyjść stąd o własnych siłach. Jeśli w ogóle byłaby w stanie wyjść.

    Zaklęcie: Dreyra (Vulna) – wywołuje ranę ciętą w miejscu trafienia. Próg: 60.

    Rzut na udane zaklęcie: 91 + 20 (magia użytkowa) = 111
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 2

    --------------------------------

    #2 'k100' : 91
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Walka wyraźnie wprawiała hieny w coraz wścieklejszy ferwor – oporna łuska broniąca dostępu do miękkości mięsa doprowadzała je do pełnego frustracji amoku. Jeśli nie zaciskały zębów, próbując przebić się przez pancerz zębami, darły pazurami mocnych łap, jak gdyby rozkopywały ubitą ziemię zgodnie ze swoją naturą, otwierając bolesne skaleczenia i rwąc pancerz od ciała. Hiena, atakująca jego bok, wyraźnie znała swój cel: przedostać się przez słabiznę do trzewi, jak zwykły zapewne rozrywać wszystkie zaciągnięte do nory większe zwierzęta – wyżerały je od środka, często jeszcze żywe, bo obecność jadu oznaczała, że w repertuarze instynktu nie było dłużej potrzeby zadawania śmiertelnego ugryzienia pod gardło. Było jasne, że miał stać się dla nich żywym posiłkiem, zjadany po kawałku, zanim straciłby przytomność – tymczasem zmęczenie powoli zaczynało dawać o sobie znać. Krew spływała strugą po jego szyi, wsiąkając w grunt; krokuta uwięziona w uścisku jego szczęk szamotała się nieporadnie, nie pozwalając mu zwolnić chwytu. Szarpanie na boki gadzim pysiem pozwoliło mu przynajmniej oderwać jej pazury od swojego ciała, zanim mogłaby pogłębić zadane rany do momentu, z którego nie byłoby odwrotu.
    Zakotłowało się, kiedy gwałtownie przewrócił swoim ciałem; skomlenie odbiło się od wysokiego sklepienia nory, rykoszetowało od ścian – zaskoczone hieny odskoczyły w pośpiechu, spłoszone tak nagłym, silnym szarpnięciem gadziego cielska. Wyraźnie nie kwapiły się od razu, by rzucić mu się jeszcze raz na grzbiet, zaczęły okrążać go nerwowo, potrząsając łbami i parskając w spłoszeniu. Być może szukały momentu, by zaatakować znowu; być może czekały aż jego ciało zdrętwieje, choć nic nie wskazywało na to, by dawka jadu mogła powalić zwierzę jego gabarytów. Jego ogon stawał się jednak ciężki, mrowienie sięgnęło tylnych łap, nie odbierając mu jednak w nich władzy.
    Trzymana przez niego krokuta łapę miała zmiażdżoną i wykręconą nienaturalnie w stawie; zdawała się ogłuszona bólem i nie stawiała żadnego oporu, kiedy szarpnął się naprzód, by złapać ją za kark. Zaczęła szamotać się znów z pewnym opóźnieniem, w zwierzęcej panice, przygnieciona ciężarem gadzich łap – jej los zdawał się przesądzony, ale instynkt nie pozwalał się poddać, naprężone ciało reagowało szaleństwem, podtopione strachem. Musiał przytrzymać ją jeszcze chwilę, zacisnąć szczęki wystarczająco mocno; poczuł tymczasem ciężar uderzający go w grzbiet, przyciskający mu ciało do ziemi – szerokie łapy, próbujące przytrzymać go w miejscu, kiedy śmierdząca zgnilizną paszcza rozwierała się, by złapać go za mocny kark. Uścisk psich szczęk był stalowy i nieustępliwy; zęby drugiego potwora zatopiły się znów w jego boku i poczuł, że tym razem wchodzą głęboko, ocierając się o łuki żeber tuż pod przednią łapą, nim nie rozdarły tkanek mocnym szarpnięciem – kąsały dalej. Gdyby zwierzę złapało niżej, gdzie trzewi nie chroniła konstrukcja kości, walka byłaby już zapewne przesądzona.
    Hiena pod jego ciałem zwiotczała, pozostawiając mu jedynie liczne skaleczenia w okolicy pyska i szyi. Zwierzę wczepione w jego kark, wyraźnie miało zamiar zgotować mu podobny los; jego szczęki były niewątpliwie silne, ale wciąż próbowały złapać go w pewniejszy sposób, rozdziawić paszczę wystarczająco mocno. Lub wbić wyrostek jadowy pod skórę, jakby wiedziało, że powinno obezwładnić śmiercionośny gadzi łeb.

    Ciemnoczerwona plama wykwitła na udzie Blanki bolesną przestrogą; powinna zapewne oczyścić tę ranę jak najprędzej, biorąc pod uwagę wszechobecny, duszący smród rozkładu, jednak w obecnej chwili nie było to z pewnością najbardziej naglące zagrożenie – udało jej się umknąć przed zębami zwierzęcia łapiącymi powietrze, na moment krokutę zatrzymał ciężar ziemi zwalający się jej na grzbiet, ale były to ledwie ułamki sekund. Ślepe oczy łyskały w brudnej sierści jak dwa żuki, lśniące i bezużyteczne; była poważnie okaleczona, ale zdesperowana i ogłuszona instynktem. Wypełniła sobą wąskość tunelu, przesłaniając Blance odległą jasność wyjścia, a potem skoczyła naprzód, unosząc przednie łapy, chcąc zwalić się na nią całym ciałem – jej rozwarte szczęki objęły kobiecy bark, zatapiając kły w ciele, ale nie zaciskając się wystarczająco mocno, by uczynić więcej niż cztery niegłębokie kłute rany. Ciężar przerośniętego zwierzęcia przewrócił ją na grunt, przygniatając do ziemi; gorąca, gęsta krew chlusnęła z poderżniętego gardła, spływając po ręce zanurzonej pod pyskiem, plamiąc jej pierś i brzuch, brocząc na jej szyję. Śmierdząca żelaziście i rozgrzana, i najważniejsze – zwierzęca.

    Estebanowi ponownie przysługuje kość k100 na obronę oraz atak, próg wynosi 60. Traci on władzę w ogonie i w związku z tym rzuty na sprawność obarczone są karą -10. Ponadto zaczyna odczuwać coraz wyraźniej zmęczenie; rany na szyi i boku są głębokie, obficie krwawią. Jego ciało jest ponadto pokryte licznymi płytszymi skaleczeniami, szczególnie w okolicy prawego uda, brzucha oraz szyi.
    Blanca może wykonać dowolną akcję. Przechodząc bliżej skraju, z którego spadł Esteban, może zauważyć, że w dół prowadzą schody – wydrążone w ścianie i wąskie. Przy użyciu zaklęcia ofensywnego, powinna wykonać również rzutu k6 na celność.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zawsze wolał szybko kończyć walkę – cierpliwie zaczajać się i powalać przeciwnika, zanim ten zdążył zorientować się, że w ogóle był atakowany, nieważne w której postaci akurat się znajdował. Oszczędzało to wszystkim uprzątania ewentualnych zniszczeń, ofiar w osobach trzecich oraz wzywania medyków czy samodzielnych wizyt w szpitalu – chociaż krzywili się na pozostałe z jego metod, Esteban doskonale pamiętał, że gdy jeszcze nosił odznakę, przełożeni chwalili sobie ten rodzaj podejścia, próbując wpajać go nowym rekrutom. Był wydajny, efektywny, dziennikarzom świetnie pisało się o nim artykuły, zwiększając zaufanie ludności cywilnej do stróżów prawa. Czego chcieć więcej?
    Szczęścia oraz zbiegów okoliczności, które pozwalałyby zawsze stać w lepszej pozycji względem przeciwnika i nigdy nie wpadać w zasadzki.
    Dawno tak wyraźnie nie czuł na języku podbitego adrenaliną smaku strachu zwierzęcia, pod którego skórą ukrył się jak w pancerzu – bicie obu serc, zwykle kojące, przypominało w jego uszach walenie w ostrzegawcze bębny. Od zmieszanych woni piżma, rozkładu i świeżej krwi, którą czuł coraz wyraźniej spływającą w przestrzenie między łuskami, Esowi kręciło się lekko w głowie, a uczucie nagłej utraty władzy w jednej z kończyn, rwało mu z gardła wściekłe, odbijające się echem syki. Bezużyteczny teraz ogon ciągnął się po ziemi, zachwiewając jego poczuciem równowagi i wymuszając próby balansowania resztą ciała na krępych łapach.
    Swoją wściekłość wyładował na stworzeniu, które przytrzymał blisko zaciskiem szczęk, szczęśliwie sięgając do jego karku i przygniatając przednimi łapami, zanim ciężar bezwładnego ogona pociągnął go w tył, uniemożliwiając najskuteczniejszy cios kajmana.
    Barros sapnął na przydechu, gdy na grzbiet zwalił mu się ciężar jednego ze stworzeń, przygniatając go do ziemi – całe ciało gada zadrżało w nagłym spięciu potężnych mięśni, próbując podnieść się, umożliwić klatce piersiowej nabranie głębszego wdechu. Utrzymany w miejscu nie mógł zrobić nic, by powstrzymać atak na bok tam, gdzie łuski robiły się bardziej miękkie, wydając z siebie wysoki, bolesny dźwięk, gdy w jego ciele gwałtownie zatopiły się zęby, płytko rwąc mięso.
    Dla niego, wejście do kurhanu miało być tylko rozejrzeniem się, sprawdzeniem czy na badaczy nie czekały pułapki. Dla krokut, byli jak wizja posiłku dostarczanego na srebrnej tacy wprost do gniazda. Od początku miał mniej motywacji niż stworzenia, na które się natknęli – gdy zrozumiał, że może przegrać, otoczony przez większą liczbę przeciwników, zrobiłby teraz wszystko, by się wydostać. Wszystko, gdyby tylko...
    Przez gęsty, słodko żelazisty zapach wypełniający mu nozdrza przebiła się nowa woń, z chwili na chwilę coraz wyraźniejsza, a w tunelu, z którego spadł jeszcze nie tak dawno, dało się usłyszeć słaby dźwięk kroków. Kiedy w jednym oślepiającym przebłysku pojął, kto zbliżał się do gniazda wciąż pełnego rozwścieczonych, głodnych zwierząt, panika zmroziła Estebana, odbierając mu jasność myślenia wystarczająco długo, by nie próbował się bronić przed krokutą wspierającą się na jego grzbiecie. Dopiero nowa fala bólu szarpnęła poranionym, gadzim cielskiem, instynktownie próbując ustawić je między otworem, a paszczami pełnymi zębów i kwaśno śmierdzącego jadu. Na ślepo kłapnął pyskiem, próbując pochwycić cokolwiek lub odpędzić się od kolejnego ataku.

    Obrona – próg 60
    5 (1sza kość) + 22 (sprawność) – 10 (kara) = 17

    Atak – próg 60
    50 (2ga kość) + 22 (sprawność) + 5 (atut Pięściarz I) – 10 (kara) = 67
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    'k100' : 5, 50
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie odczuła specjalnej satysfakcji z udanego pozbycia się oponentki chyba tylko dlatego, że za bardzo się bała. W obecnej sytuacji poderżnięcie gardła zwierzęciu wydawało się być po prostu jedynym, co mogła zrobić, a nie osiągnięciem, którym chciałaby się chwalić. Może potem, gdy zagrożenie minie, uzmysłowi sobie, co zrobiła – i że było to coś, o czym warto byłoby stworzyć jakąś opowieść. Może. A może nie.
    Z głuchym sapnięciem zrzuciła z siebie truchło, odruchowo – zupełnie bezsensownie – ocierając zakrwawioną rękę o spodnie i trąc przedramieniem o szyję. Co jasne, nie pozbyła się w ten sposób ani kropli zwierzęcej juchy – ot, rozmazała ją tylko.
    Czuła się, jakby działała na autopilocie – tym sprytnym rozwiązaniu, o którym opowiadał jej tata, mówiąc o kolejnych rakietach, wahadłowcach, łazikach konstruowanych w laboratoriach NASA. Jakby jej wola nie miała teraz specjalnego znaczenia, bo w sytuacji krytycznego stresu władzę przejęły jakieś uprzednio wdrukowane komendy, czekające tylko, aż ktoś je aktywuje. To one kazały jej zwalić z siebie zwierzę, wstać z ziemi, ocenić straty. Niezbyt duże, jeśli biorąc pod uwagę okoliczności. Gdyby tylko noga nie bolała jej tak bardzo, Blanca była skłonna uznać, że w gruncie rzeczy nie jest wcale tak źle. Tak jakby.
    Bieg myśli przerwało jej odkrycie schodów. Kulejąc mocno, szła uparcie przed siebie – chociaż myśl, by stąd uciec, wycofać się, by zaczekać na jakąś odpowiednio kompetentną pomoc męczyła ją coraz częściej. Jedynym, co sprawiało, że nie chciała – nie mogła – tak po prostu odejść był Es.
    Nie mogła go tu zostawić.
    Zaciskając zęby tyleż samo ze zdenerwowania i przerażenia co ze zdeterminowania, zaczęła schodzić w dół, jeden ostrożny krok za krokiem, kurczowo trzymając się ściany tunelu – na tyle, ile mogła, biorąc pod uwagę że mur nie oferował niczego przypominającego choćby jakiś uchwyt. Czując strugi zimnego potu spływające jej po plecach, w którymś momencie zdała sobie sprawę, że jedno z sapnięć przerodziło się w cichy jęk – i że to ona sama była źródłem tych dźwięków. Aż dotąd nie zdawała sobie sprawy, że jej ciało... Cóż, chyba po prostu nie radziło sobie z bólem. Nie takim bólem.
    Naprawdę miała nadzieję, że Vicente i Yami wezwali jakąś pomoc, i że...
    Nie dokończyła tej myśli, bo jej wzrok padł na Esa. Esa, otoczonego przez liczebniejsze hieny. Esa, z którym wyraźnie było coś nie tak. Było na tyle ciemno, by Blanca nie mogła dostrzec szczegółów – jej wzrok przyzwyczaił się jednak do półmroku wystarczająco, by wyłowiła kształty poszczególnych zwierząt i Barrosa.
    Nawet bez wyczulonego, zwierzęcego węchu czuła też woń krwi. Tej, która pokrywała ją samą – jasne – ale też, więcej, z komory. Oczywiście, nie była w stanie rozróżnić jej po zapachu, nie mogła stwierdzić, czy ranny był Es, czy może tylko krokuty – sama myśl jednak, jak wiele posoki zostało tu już przelanej, napawała ją bezgranicznym lękiem.
    Jakby do tej chwili nie bała się już wystarczająco.
    - Somnae animali – rzuciła niezbyt głośno, jakby nagle zabrakło jej sił. Bo chyba rzeczywiście trochę tak było. Ranna noga drżała pod ciężarem jej ciała, płonąc bólem. Pokąsany bark bolał nieco mniej, ale nie na tyle, by mogła go zignorować. W głowie kręciło jej się lekko nie tyle z faktycznego, fizycznego osłabienia – nie straciła aż tyle krwi, by to uzasadnić – co raczej z nerwów, z czystego, pierwotnego lęku.
    Zaklęcie rzuciła jednak czysto, zaskakująco jasno pamiętając, jaki gest powinna wykonać i jak zaakcentować wymawiane sylaby by, celując w hienę uczepioną grzbietu Esa, spróbować wyłączyć ją z gry. Musiała... Musiała pomóc. W głowie pozostało jej niewiele więcej poza tą jedną myślą.
    W którejś chwili wydało jej się, że słyszy kroki – szybkie, gdzieś z korytarza za nią. Yamileth, pomyślała nie do końca przytomnie, nagle pewna jednak, że to właśnie ona. Vicente nie zatrzymał jej na zewnątrz – pewnie nie był w stanie. Gdy nie wychodzili z kromlecha zbyt długo, Serrano z pewnością nie uznała za stosowne czekać dłużej. Blanca była sobie w stanie wyobrazić ostre słowa, jakimi rzucała w pana Romero niczym sztyletami, i płonącą determinację w spojrzeniu Yami, gdy kobieta ruszyła pod ziemię. A Vicente pewnie za nią, na pewno nie zostałby na górze sam.
    Chciała coś do nich zawołać, ale nagle nie była pewna, co, więc ostatecznie nie odezwała się, skupiając się na tym, co działo się dalej, na gadzim ciele Esa – teraz w jakiś sposób pokracznym, jakby kajmania skóra nie chciała do końca z Barrosem współpracować – i dwóch hienach, wciąż czających się, by zrobić mu krzywdę.
    By rozerwać go żywcem, podsunęła usłużnie zbyt bujna wyobraźnia i Blanca jeszcze silniej zacisnęła zęby, starając się nie poddać panice.
    Wyjdą stąd razem. Na pewno. Już zaraz. Muszą najpierw tylko...
    Nie dokończyła, czując, jak myśli kłębią jej się w chaotycznym tańcu i umykają tym prędzej, im bardziej chciała je pochwycić.

    Zaklęcie: Dýrin-svæfđur (Somnae animali) – sprawia, że magiczne stworzenie zapada na II tury w sen. Nie działa na ludzi. Próg: 60 >> w hienę na grzbiecie Esa

    Rzut na celność (k6): 2 > sukces (2-4 – przeciwnik zostaje poprawnie trafiony zaklęciem przez gracza)
    Rzut na udane zaklęcie: 63 (k100) + 20 (magia użytkowa) = 83
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 2

    --------------------------------

    #2 'k100' : 63
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Zmęczenie drżało na włóknach naprężonych mięśni, w głowie szumiała krew i grzmiał jazgot rozsierdzonego Głodu, rozbijając się o wnętrza ciemienia. W panice wzbierającej w kołaczącym sercu mógł mieć wrażenie, że gryzła go sama ciemność; obnażała zęby, kąsała ciało, dzieliła się nim ze zwierzętami, rozbłyskując pulsującym bólem w ranach rozsianych po wyczerpanym ciele. Nie było ćwiczeń, symulacji ani dyscypliny, która mogła przygotować na podobne sytuacje – momenty, w których niebezpieczeństwo zaglądało tak głęboko w oczy, jakby było gotowe sięgnąć przez źrenice do duszy i wyszarpnąć ją spomiędzy kości. W ciemności pełnej zębów trudno było pamiętać te proste reguły – zachowaj zimną krew, mówiono, ale kiedy spływała po skórze, wylewając się z rozerwanego ciała, była gorąca, jakby pełna żaru.
    Nie mógł strząsnąć z siebie ciężaru silnych barków dociskających go do ziemi i zagryzionej hieny leżącej mu wciąż pod łapami; zęby ślizgające mu się po karku zostawiały rany, pogłębiały je, w końcu rozwarły się wystarczająco szeroko, by chwycić go pewniej i zacisnąć się, by poczuł, że ledwie momenty miały zdecydować o wszystkim; tymczasem osłabienie sprawiało, że ciało zaczynało ciążyć. A potem w sfermentowanym powietrzu ogromnego żołądka, w którym utknął, rozniósł się słodkawy zapach czegoś bliższego; subtelny, prawie rześki, mobilizujący. Zęby zaciskały się na jego karku jak imadło, szczęśliwie jeszcze niewprawne i niezdające sobie sprawy z siły, jaką posiadały – żadna z hien nie zauważyła nadejścia kobiety, zajęte posoką spływającą im na języki, smakiem rozdzieranego mięsa, zapachem posiłku, chwilowym bezruchem gada, które brały za oznakę zmęczenia; ich niemagiczne odległe siostry, żyjące na gorących sawannach, potrafiły wyczekiwać godzinami aż zwierzę znieruchomieje w wyczerpaniu – jakiś pierwiastek tego rozumienia tkwił im jeszcze w genach. Krokuta, trzymająca w szczękach jego kark, próbowała szarpnąć pyskiem w górę, naciskając mocno łapami na jego barki, jakby chciała oderwać mu głowę od ciała lub wyrwać mięso z karku – nieskutecznie, nie mniej boleśnie. Uznawszy, że się poddał, przynajmniej przestała zaciskać zęby, próbując mu go skruszyć.
    Uścisk zwierzęcych szczęk nagle jednak osłabł; siła próbująca trzymać go przy ziemi zelżała, a potem ciężar pokracznego cielska osunął się na niego nagle, jakby wręcz spokojnie – ucichły warkoty, chichoty i skamlenia; niewątpliwie żyła, ale raptownie cicha i bezwładna. Zaklęcie Blanki pozbawiło ją przytomności i stoczyła się z jego grzbietu, jakby magia śpiewała jej najsłodsze kołysanki do rozluźnionych, wielkich uszu.
    Pozostawała jeszcze druga – rozerwawszy ciało na boku, sięgnęła po jego przednią łapę, która znalazła się blisko jej pyska, kiedy Barros jeszcze czuł na karku gorący oddech i gęstą ślinę; zaczęła szarpać, jakby w zgodnym instynkcie z siostrą, by kolację rozczłonkować. Esteban w rozbłysku bólu nie poczuł nawet, kiedy jad wsączył mu się pod skórę i dopiero kiedy spanikowany podjął znów walkę, rozpoznał znajome już mrowienie w ukąszonej kończynie. W zrywie paniki zdawał się odzyskać część sił; kłapnął pyskiem – bez ciężaru na grzbiecie udało mu się złapać ją za bok szyi, chwytając jednak głównie szorstką kryzę i fałdy grubej skóry; w odpowiedzi wgryzła się mocniej w jego łapę, choć szarpiąc się, sprawiała wrażenie, jakby wolała się wycofać. Zgrzyt pęknięcia kości odczuł jak nieprzyjemne mrowienie sięgające echem bólu do jego barku – mógł ją puścić i ratować swoją kończynę, która niewątpliwie miała w końcu ulegnąć znaczniejszemu skruszeniu, lub wykorzystać jej chciwość i poprawić własne zęby na jej szyi.

    Jeśli Esteban zdecyduje się wypuścić krokutę, odskoczy od niego i znajdzie się na tyle blisko Blanki, by poczuć jej zapach – ten wyraźnie ją zaalarmuje, jednak zamiast atakować, nastawi wielkich uszu i zacznie węszyć, wyraźnie czuła na dźwięk i ruch. Barros będzie miał przewagę przy ataku ze względu na jej rozkojarzenie, próg sukcesu wynosi 40, powinien jednak odliczyć od swojego wyniku -20 kary za niewładny ogon oraz drętwiejącą coraz bardziej kończynę. Jeśli mu się nie powiedzie, krokuta zareaguje na jego poruszenie i zaatakuje go ponownie, mierząc w okolice pyska; próg skutecznej obrony wynosi 50, z odliczeniem kary za drętwiejącą kończynę -10.
    Jeśli Esteban zdecyduje się poprawić ukąszenie w szyję, jego kończyna zostanie złamana. Powinien wykonać przy tym rzut k100 na atak; próg powodzenia wynosi 50, bez doliczanej kary. Powodzenie równoznaczne jest z uśmierceniem zwierzęcia. W razie niepowodzenia, krokuta będzie próbowała się wycofać. Druga kość k100 z podobnym progiem i odliczeniem kary -10 zdecyduje, czy Esteban zdąży ją złapać, nim odsunie się za daleko – bliżej Blanki.


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.