Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    29.09.2000 – Restauracja Timo Keinonena – U. Sorsa & S. Vänskä

    2 posters
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    29.09.2000

    Przyjęcie urodzinowe Carla Skoga urządzono w jednym z lepszych, fińskich lokali w Midgardzie, chociaż jubilat nawet w niewielkiej części nie pozostawał Finem. Co innego jego uprzejma żona, Irina, która widocznie sterowała życiem swojego ukochanego na tyle, by nawet na okrągłą rocznicę jego przyjścia na świat, nie pozwalać mu dobrać miejsca spotkań ze znajomymi i rodziną.
    Widocznie jednak Carl nie cierpiał z tego powodu wielce, być może będąc już słodko przyzwyczajonym do tego, pod jak solidną kontrolą przetrzymywany jest w ich małżeństwie. Być może nawet odpowiadało mu to, że nie musiał pół wieczoru zastanawiać się nad tym, co założyć byle wyglądać dobrze w towarzystwie. Irina zatroszczyła się już o to, by miał na sobie krawat w modnym kolorze, marynarkę z równymi szwami i niepoplamioną musztardą koszulę.
    To były już jego czterdzieste urodziny. I chociaż ktoś mógł pomyśleć, że w tym wieku należy już wyswobodzić się może z matczynych rąk swojej żony, pan Skog pozostawał niewzruszony jakimikolwiek opiniami o swoim braku samodzielności. Dodatkowo – wydawał się zachowywać niczym piesek Iriny, przez praktycznie całą imprezę chodząc za nią krok w krok.
    Do momentu, w którym to coś poszło nie tak, widocznie ten poskładał słowa w nieodpowiedni sposób, a gospodarzowa obraziła się na niego na dobre. A gdy znika głowa całego rodu – wszystko zaczyna się sypać.
    Ale zanim przyjdzie nam przejść do faktu powolnego zamieniania się imprezy w ciąg niespodziewanych zdarzeń, należałoby wytłumaczyć… Co właściwie tu robili?
    Bo i owszem obecność Sohvi pewnie dało się uzasadnić tym, że pan Carl pozostawał pracownikiem tego samego departamentu, że ten wydał kupę kasy by zaprosić ponad połowę współpracowników, że prezent dla niego szedł ze składkowych, więc można i nażreć się za taką cenę… Jednak to mógł robić tu jakiś losowy Kruczy Strażnik? Pilnować spokoju i tego, by nikt nie zabijał się po wypiciu kilku kieliszków za dużo? O dziwo nie – o dziwo tym razem nie był on w pracy, co poddawało pod wątpliwość to, że z tym światem wciąż wszystko jest w porządku. Historia, jak w przypadku wszystkiego czego dotknął się Sorsa, pozostawała jednak smutna. Mijanie się z panem Skogiem na korytarzach szpitalnych, gdy to obydwoje musieli zamartwiać się o losy swoich rodziców zbliżyły panów do siebie. Ot, cała historia.
    Cały lokal pozostawał wypełniony aż po brzegi – do szanownego grona gości należała zarówno rodzina jubilata, jak i małżonki, dodatkowo koledzy i koleżanki z pracy, jacyś pojedynczy ze studiów czy innych losowych miejsc, a nawet – jak się potem okazało, przyjazny pan kierowca magibusu, który obsługiwał linię którą podróżował codziennie urzędnik. Wśród gości lawirował nawet sam właściciel restauracji Timo Keinonen, który wydawał się znać dobrze z żoną Skoga.
    Stoły zastawiono suto, jednak ten kto nie przepadał za typowym, fińskim żarciem mógł czuć się głodny. Sorsa na taki przykład – odwykł już od tradycyjnych dań tej kuchni, od jakiegoś czasu ledwo mogąc patrzeć już na specjały z łososia. Teraz kiedy matka nie zajmowała się już gotowaniem – on sam z zasady szedł na łatwiznę i przyrządzał rzadko to, co jest smaczne czy wyszukane, a częściej po prostu to co jest szybkie i łatwe.
    Skoro jednak podsumowano już mniej więcej skład kadry gości – można było przejść do sedna. Co poszło nie tak? Co sprawiło, że pan jubilat nagle zamiast trzymać się żony, wznosił toast za toastem, nie pozwalając wódce ostygnąć? Co sprawiło, że zarówno Timo jak i Irina zniknęli w jednakowym momencie? I kim do cholery był ten łysy człowiek, który przejął pałeczkę przy puszczaniu muzyki, wypuszczając z głośników ten nędzny, norweski rap?
    I dlaczego to dziecko w nosidełku ustawionym na stole, a wcześniej pilnowanym przez samą żonę Carla, zaczęło tak paskudnie wyć? Dobrze, rozumiał, że słuchając tej dziwnej formy recytacji, którą ktoś śmiał nazywać muzyką, idzie się tylko popłakać, jednak czemu maluch pozostawał tak porzucony?
    Cztery krzesła pomiędzy Sohvi a Untamo pozostawały puste. Gdzieś po środku, pomiędzy nimi znajdował się krzyczący niemowlak.
    - To pani dziecko? – zapytał Sorsa, zerkając ku Sohvi, już wyjątkowo poirytowany idącym z głośników rapem, a co dopiero krzykiem dzieciaka.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Przyjemny wieczór w dobrej restauracji i znośnej kompanii, z chwili na chwilę i zupełnie bezwzględnie wobec jej wyidealizowanych wizji scenariusza tej imprezy, zamieniał się w prawdziwie przykry, frustrujący koszmar. Choć z początku cieszyła się, że mąż nie był w stanie jej towarzyszyć ze względu na własne zobowiązania zawodowe, jak to dyplomatycznie określił, nawet jeśli z wielu powodów nie mogła wcale skorzystać z tej niespodziewanej swobody w sposób, jaki byłby jej najmilszy, zaczynała teraz żałować, że nie miała go teraz obok siebie. Stało się bowiem, jakimś niezrozumiałym dla niej przypadkiem, że w całym tym stopniowo narastającym zamieszaniu została pozostawiona sama sobie, z pustymi krzesłami po obu swych bokach, nie mogąc co więcej wśród poruszającego się coraz bardziej nieskładnie gremium wyłuskać żadnego indywidualnego uroku, dla którego zniżyłaby się do poszukiwania czyjejś uwagi, zamiast zwyczajnie i z elegancją cierpliwie jej wyczekiwać. Rozumiała wprawdzie, że nie była osobą szczególnie lubianą w Stortingu, czy tym bardziej w swoim departamencie, bo choć doskonale pasowała do pejzażu urzędniczego poważną, czasem wręcz surową prezencją, miała brzydki nawyk, z przyrodzonej jej przekorności, wbijać w gęstą atmosferę biurową złośliwe szpilki niestosownej żartobliwości i nonszalancji, co nieliczni tylko potrafili w niej docenić jako przejaw specyficznego uroku niepoprawnej natury; dlaczego jednak nikt spośród pozostałych gości nie miał śmiałości zabawić jej błyskotliwą przynajmniej przeciętnie rozmową, tego już zrozumieć nie potrafiła, co więcej, rozczarowywało ją to.
    Trzymając delikatne szkło kieliszka w swobodnym uchwycie palców, przyglądała się ruchomym figurkom znajomych i nieznajomych sobie postaci, wodząc spojrzeniem pobieżnie po językach krawatów, niekiedy poluzowanych już przy zaczerwienionych od opilstwa szyjach, znacznie chętniej zatrzymując go na co ładniejszych sylwetkach kobiet, nigdy jednak tych należących do znanych jej współpracowniczek, jeśli nie z przyzwoitości, to dlatego, że te wprawdzie traciły cały swój czar przyćmione wspomnieniem zaklętych w nich, do cna nużących, osobowości. Starała się zachować jakiś cień dobrego nastroju, z jakim tutaj wspaniałomyślnie przyszła, nie potrafiła przemóc tymczasem wrażenia, że jej cierpliwość zbliża się nieuchronnie ku swojemu końcowi, a wraz z nią również jej obecność na przyjęciu. Wypadałoby pierwej pożegnać się z dwójką gospodarzy, lecz z cichym, rozbawionym zaintrygowaniem spostrzegła, że podczas gdy Carl świętował w najlepsze, wlewając w siebie kolejne hausty wódki w ciasnym kółeczku nietrzeźwej tłuszczy, jego żona zniknęła z tej żałosnej scenerii. Sohvi, słysząc płynący z głośników rap, który coraz trudniej było ignorować, zagłuszany skutecznie chyba tylko przez wrzask dziecka, na które również ostentacyjnie starała się nie patrzeć, by przypadkiem nie złapać kontaktu wzrokowego z rozdartą bestią, zazdrościła jej tej nagłej, niewyjaśnionej nieobecności.
    Miała już zwilżyć burgund ust gęstą, aromatyczną ambrozją wina, krawędź szkła zatrzymała się jednak, zanim zdążyłaby jej posmakować, licząc na ten wyzwalający łyk, który załagodziłby ostre kontury drażniącej zmysły – w szczególności słuch – rzeczywistości. Zwróciła się w stronę mężczyzny, który podrzucił w jej stronę zarzut uwłaczającego jej pytania; leniwy karmazyn wina zbliżył się niebezpiecznie do brzegu przechylonego kieliszka. Spoglądając na Untamo krótką chwilę w milczeniu, rozluźniła uścisk palców, pozwalając by szkło siłą grawitacji zsunęło się opieszale pomiędzy niedbałym uchwytem opuszek; zatrzymała kieliszek znów, kiedy wyczuła kraniec kryształu i delikatnie zatoczyła nim, wzburzając krew trunku do powolnej wolty w krągłości naczynia.
    Nie, na szczęście – odparła szorstko, podrażniona wprawdzie bardziej okolicznościami niż zaczepką ze strony starszego mężczyzny. Dopiero teraz zdobyła się na to, by spojrzeć na brzydką, zaczerwienioną twarz rozdartego purchlęcia, którego czoło, jak zauważyła, poczynało się robić sine z wysiłku wkładanego w przeraźliwy, irytujący wrzask. – Raczy pan coś z tym zrobić? – spytała zgorszona, powracając zmęczonym wejrzeniem na twarz Sorsy, zaraz podejmując próbę załagodzenia swojego, jak jej się zdawało, być może pochopnie zbyt ostrego frontu: – Natura przewrotnie poskąpiła mi cierpliwości i wyrozumiałości wobec dzieci. Obawiam się, że mogłabym pogorszyć tylko sytuację nazbyt drastyczną metodą. – Zawiesiła głos na chwilę, czując jak zalęga się w jej skroniach podżegana alkoholem figlarność, śmiała i nieprzystojna. – Zaryzykowałabym może, ale posłyszałam przypadkiem, że mamy na sali kogoś z Kruczej Straży, a wprawdzie nieśpieszno mi wpaść pod ich szkiełko, sam pan rozumie, strach pomyśleć, co mogliby znaleźć, kiedy już się nad człowiekiem łaskawie pochylą i zaczną węszyć. W zamian mogę zająć się tym – zaoferowała, wymownie spoglądając w kierunku łysego muzykanta – czymkolwiek to jest.
    Pozwalając Untamo podjąć spokojnie decyzję, czy też raczej przetrawić jej subtelną prowokację, podniosła znów kieliszek do ust, by tym razem zwilżyć je faktycznie półsłodką czerwienią trunku.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Gdy to Sorsa, oczywiście otumaniony trochę tym towarzystwem rapu, wódką i krzykami, zauważył, że jego towarzyszka zapewne też mogła wypić już trochę dla animuszu, pomyślał, że raczej nie mogło być to jej dziecko. W końcu kto sięgałby po alkohol mając pod opieką taką niewinną, krzykliwą i irytującą duszyczkę?
    Zapomniał gdzieś w głębi serca, że sam ledwo radząc sobie z samotnym rodzicielstwem również nie raz zaglądał do kieliszka. Bez przesadyzmu i na pewno nie na oczach małej Klary, ale cóż – na pewno byłoby mu prościej, gdyby miał u boku kogoś, kto pomógłby mu. I nie, bliskość matki nie była wtedy wystarczająca. W końcu każdy z nich miał swoje zajęcia, swoją pracę, konieczność zarobkowania…
    Ale to miał być już koniec tych nieszczęśliwych przemyśleń, które prześladowały jego umysł od zawsze i na zawsze – teraz w końcu liczyło się to, gdzie byli, co ich tu zastało i co dalej mają zamiar z tym zrobić. Ciężko było mówić o Sohvi jako o matce wszystkich swoich podwładnych, w końcu pozostawała jeszcze tak młoda, jednak Sorsa… Cóż, większość młodszych oficerów mogłoby być jego dziećmi, a wyrobienie sobie nienaturalnie dużego instynktu opiekuńczego było w jego przypadku tylko kwestią czasu. Teraz widząc płaczące niemowlę – czuł, że musi coś zrobić. Nie wiedział jednak co, skoro już ponad dwadzieścia lat nie musiał zajmować się żadnym dzieckiem w pieluszkach.
    - To co, może odstąpi pani trochę tego wina i wlejemy mu do gardła? – zapytał, chociaż był to wręcz upiorny pomysł, który nigdy nie uciekł by z ust Sorsy, gdyby nie fakt, że cała sytuacja wydawała się tak absurdalna, że aż baśniowa. Jak ze snu. – Żartowałem… Przepraszam.
    Oczywiście, mógłby owiać swoją osobę aurą tajemnicy, niesmacznych i mrocznych żartów i pozostawić to tak na dobre, byle wzbudzić śmiech lub odrazę… Był jednak Sorsą. Gdy zauważył z opóźnieniem, jak niesmacznie mógł zabrzmieć, musiał przeprosić. Bo był tym pieprzonym starym, nudnym dziadem, a nie fajnym młodzieżowym chłopakiem. Ot co!
    - Od lat nie przyszło mi usypiać dziecka… – mruknął, a potem wstał, jakby ponaglony ostrym tonem Sohvi, który nie wydał mu się nieuprzejmy, a prędzej przypomniał rozkaz wydany przez przełożonego, który należy automatycznie, niczym w maszynie wykonać. Gdy w końcu utkniesz na ponad dwadzieścia lat w hierarchii mundurów, ciężko przestawić się na nieco inne myślenie.
    Stanął nad nosidełkiem, a potem spojrzał jeszcze na Vanhanen, gdy tam wspomniała o Kruczej Straży. Czyżby przyszło im się poznać, skoro rzuciła takim a nie innym stwierdzeniem właśnie w jego towarzystwie? Czyżby on sam zapomniał, że znał kobietę, do której przed chwilą odezwał się raczej przypadkiem, nie znajdując innego towarzystwa w tej płaczliwej niedoli?
    Poczuł się lekko zmieszany, jednak jakby odpowiadając na jej kokieteryjny ton głosu, uśmiechnął się tylko, biorąc już zupełnie obce dziecko w ręce, zupełnie ignorując fakt, że ktoś może pobić go za to torebką lub oskarżyć o porwanie. Bobas właściwie chyba też nie chciał trafić w ramiona Untamo – machał swoimi małymi rączkami i nóżkami, gdy ten próbował docisnąć go do piersi.
    - Krucza Straż? Jakieś brednie, o ile znam kilku oficerów stamtąd, na pewno już leżeliby rozpici pod stołem korzystając, nic pani nie grozi. To pewnie jeden z niewielu wieczorów który mają wolny… – brnął dalej w te drobne kłamstewka czy raczej – rozmijanie się z prawdą. W końcu nie stwierdził, że nie jest jednym z nich, ot, puścił plotkę w którą można wierzyć lub nie. Dziecko nie ustępowało w płaczu, znacząc łzami koszulę do której przyłożył je Untamo. Zapach sugerował, że pieluszka była jeszcze czysta, a dziecko bujane lekko w dłoniach odrobinę się uspakajało.
    Sorsa wciąż rozglądał się w poszukiwaniu kogokolwiek, kto miałby obecnie oko na jego z dzieckiem w rękach. Próżno było jednak szukać wzroku skierowanego w jego kierunku. No oprócz tego, którym obdarzała go Sohvi, rzecz jasna.
    - Niech go pani popieści po tej jego łysej glacy, dziecko pewnie nie może wytrzymać tej cholernej, młodzieżowej muzyki! – zabujał się nieco zabawnie, brzmiąc tym samym jak starzec, ganiący wnuki za słuchanie tej szmiry.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Miała nieprzyjemne wrażenie, że tłoczące się w powietrzu, pośpieszne słowa raperskiego utworu wpadają między jej myśli, mieszają je w podstępnej komitywie z alkoholem, że rozpędzone dudnią dokuczliwie o kość czaszki i gromadzą się buczącym rojem w skroniach. Uczepiła się świadomością obecności Untamo niczym wyciągniętej ku niej brzytwy, szybko przekonując się wprawdzie, że jej krawędź nie jest wcale tak gryząco ostra i nietrafiona względem jej preferencji, jak początkowo jej się zdawało. Żartobliwa propozycja mężczyzny, istotnie obrzydliwie gorsząca, przywiodła na jej usta rozbawiony uśmiech, któremu towarzyszył krótki, szczery śmiech, absolutnie bezwstydny, skrojony bezczelnością na miarę dowcipu. Odwróciła przy tym spojrzenie na moment, jakby sama zaskoczona własnym nieprzyzwoitym rozweseleniem, którego nie wstydziła się wprawdzie – skrępowała ją bardziej jej własna, nagła zmiana decyzji o opuszczeniu przyjęcia. Jak pomyślała, być może wieczór nie był jeszcze zupełnie stracony.
    Proszę się ze mną nie pieścić – oponowała, podnosząc nań ponownie ożywione wejrzenie, kiedy Untamo złożył pośpieszne przeprosiny, zupełnie według niej niepotrzebne. Udała, że nie zauważa jego własnego zmieszania, nie chcąc wprawiać go w gorsze jeszcze zakłopotanie, zupełnie celowo zamiast tego traktując jego reakcję jako przejaw paskudnego dżentelmeńskiego pobłażania wobec jej płci. – Bardzo tego nie lubię.
    Przytrzymała jego spojrzenie krótką chwilę, wykorzystując tę okazję, by przyjrzeć mu się bliżej, prześledzić łagodne rysy zmęczonej twarzy, zapoznać się z siateczką zmarszczek w kącikach oczu i z błękitnym odcieniem spokojnych tęczówek. Z właściwą sobie prostolinijną rzeczowością przyznawała, że przy bliższej inspekcji Sorsa zyskiwał znacznie; potrafiła odnaleźć w jego fizjonomii wspomnienie młodzieńczej świetności, zdawał się być przy tym jednym z tych szczęśliwców, którym wiek dodawał ujmującej charyzmy i, zamiast skazywać na rozpaczliwą walkę z rosnącymi zakolami, przetykał włosy eleganckim srebrem, uszlachetniającym ogólną, również niezgorszą, prezencję. Prowadząc te uważne badania, natknęła się w delikatnej szklistości źrenic na kształt własnej sylwetki i poprawiła się nieznacznie na krześle, prostując ramiona.
    Wierzę, że pan sobie poradzi – wtrąciła zachęcająco, absolutnie kontenta, że Untamo gotów był wziąć tę odpowiedzialność na siebie, prawdziwie dżentelmeńską manierą. Co więcej, zdawał się przy tym wiedzieć, co robi; Sohvi obawiała się, że sama nie wiedziałaby nawet jak purchlę trzymać, co dopiero jak przemówić mu do rozsądku, żeby skończyło swój jazgot. Nie przyglądała się temu malowniczemu obrazkowi jednak zbyt długo, jakkolwiek sam Sorsa z pewnością nie był najgorszym widokiem, z jakim przyszło się jej w życiu zetknąć, nie mogła znieść czerwonej pulchności policzków dziecka, jego wilgotnych, napuchniętych warg, spod których raz po raz wychylały się bezzębne dziąsła ani, o zgrozo, mokrych plam, jakie wykwitły na białym materiale koszuli od strumienia łez czy, jeszcze gorzej, wszędobylskiej śliny, którą zdawały się być pokryte wierzgające piąstki, a nawet zsiniałe czoło.
    Skoro tak, miejmy nadzieję, że delikwenci będą chętni współpracować, inaczej nie mam powodu hamować się przed dosadniejszymi środkami perswazji, a gotowa jestem na wiele, byleby uciszyć tę potworność – oznajmiła, podnosząc się również ze swojego krzesła. Lśniący materiał ciemnogranatowej, wieczorowej sukni zaszeleścił cicho, układając się lekko na szczupłej sylwetce i wygładzając pod odruchowym zabiegiem jasnych dłoni. Uśmiechnęła się ponownie, przyjmując rozkaz z aprobatą i rozbawieniem, ruszyła już nawet w kierunku łysego przychlasta, by wyjaśnić mu to i owo na temat dobrej muzyki, mijając jednak Untamo zatrzymała się zaraz obok, starając się nie patrzeć w kierunku dziecka, błysk spojrzenia kotwicząc na twarzy mężczyzny, co nie było wprawdzie trudne; byli, jak się okazywało, podobnego wzrostu.
    Tańczy pan, mam nadzieję?
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Czy czuł się nieco napastowany spojrzeniem przez urzędniczkę, gdy ta postanowiła zanurzyć się w podziwianiu jego szpakowatej osoby? Czy jej spojrzenie wypalało nieprzyjemne oparzenia na jego twarzy poznaczonej już i tak oznakami zmęczenia, stresu i wieku?
    Ciężko było to stwierdzić, przynajmniej nic nie świadczyło nawet o tym by odebrał jej obserwację jako coś nienaturalnego i nieprzystającego w trakcie zwyczajnie prowadzonej rozmowy. Nawet jeżeli warunki wydawały się jakby niezbyt zwyczajne, chociażby ze względu na dziwaczną ścieżkę dźwiękową w postaci recytacji w rytm lub powoli cichnącego płaczu dziecka, które czując zapach Sorsy widocznie uspokoiło się chociaż odrobinę. Może po prostu te ciężkie, wyjściowe perfumy sprawiały, że dziecko zwyczajnie dusiło się i nie miało więcej sił na szlochanie?
    Byłoby to coś prawdopodobnego, w końcu te głupie sztuczki Kruczej Straży… Nikt nigdy nie pozna ich wszystkich, uch!
    - Proszę więc potraktować moje słowa jako chęć uspokojenia własnego sumienia, a nie ugłaskania pani czarnych pukli i pewnie równie czarnych myśli – zasugerował z przekąsem, a pewnie gdyby był młodszy i pełny wigoru, puściłby jej oko. Teraz był już na tyle zmęczony zarówno tym o co przyszło mu dziś wypić kilka toastów, jak i tym, że właściwie i tak miał już za sobą dziś poranną zmianę w pracy. W takim stanie nie mógłby nawet być pewien, że oko będzie chciało z nim współpracować i czy nie wyjdzie na jeszcze większego idiotę. O ile można być idiotą większym niż Sorsa, który zdecydował się z własnej nieprzymuszonej woli ululać obce dziecko do snu.
    Gdy tylko posłyszał obietnicę Sohvi dotyczącą podjęcia bardziej odważnych kroków w kierunku zmiany muzyki, uśmiechnął się do niej tylko delikatnie i odrywając na moment jedną dłoń od pleców niemowlęcia, ułożył ją w oczywisty gest trzymania kciuków, potem jakby mocniej objął dzieciątko i pozwolił mu poczuć ciepło ciała tego „rodzica zastępczego na chwilę”.
    Untamo żył do tej chwili w przekonaniu, że na obietnicy zmiany podkładu muzycznego zakończy się ten chwilowa pogawędka z nieznajomą, jednak gdy ta na moment przystanęła jeszcze przy nim i obarczyła go pytaniem, jakby zastygł, przestając nawet bujać purchlę w swoich ramionach. Obdarzył Sohvi badawczym spojrzeniem pełnym niedowierzania, zamrugał kilkukrotnie, żwawo i energicznie, a kiedy doszło do niego, że faktycznie… Poproszono go do tańca, tylko mlasnął ustami, z początku chcąc już odmówić z najwyższą uprzejmością, jednak powstrzymał się nim jakikolwiek dźwięk uciekł z jego gardła.
    - Ale że… Że z tym maluchem w ramionach? – zaśmiał się, a niemowlę odpowiadało płaczem cichszym i raczej wystosowywanym już dla zasady – płakać dla płakania. Przypominało obecnie chrumkanie lub dławienie się. – Obawiam się, że jeżeli przekona pani tamtego łebka do zmiany repertuaru, odmowa nie będzie wchodziła w grę. Tak silnym kobietom nie odmawia się. Z rozsądku, ale i dla przyjemności.
    A skoro już miłe i puszyste obietnice mieli za sobą, a Sorsa faktycznie poczuł się chociaż odrobinę lepiej, odczuwając od Vanhanen chociaż odrobinę odwzajemnionego zainteresowania, musiał zastanowić się nad tym co faktycznie powinni, a raczej – co on powinien uczynić z tym małym, śliniącym się człowieczyną. Schowanie pod stołem i udawanie, że niczego się nie widziało nie wchodziło w grę – bo może i wzrok uspokoiłby się trochę, jednak sumienie nie dałoby o sobie zapomnieć. To, że trzymając chłopczyka w ramionach nie czuł na sobie żadnego ganiącego spojrzenia też nie wydawało się dobrym prognostykiem.
    Jak można było opuścić salę zapominając o dziecku? Co za brak odpowiedzialności…
    A potem zauważył zbliżającą się do stolika żwawym krokiem panią Skog w towarzystwie właściciela restauracji. Obydwoje zbliżający się od strony toalet mieli lekko różowe policzki. Jakby od mrozu lub wysiłku fizycznego, Odyn jeden wie czym właściwie przyszło im się tam zajmować.
    - Panie Sorsa, mój wnuczuś – mówiła, a jej głos wydawał się być za razem zatroskany, jak i lekko poirytowany. Zresztą – ciężko było odczytywać z niego coś więcej w wypadku tak głośnej muzyki w tle. Muzyki, która po chwili miał zatrzymać się, a później zmienić.
    Widocznie działania pani Sohvi odnosiły jakieś rezultaty!
    - Zapłakał się z tęsknoty za panią… Proszę nie zostawać dzieciaka, bo ktoś wam go jeszcze zawinie i sprzeda na czarnym rynku. A przecież nie jestem na służbie… – zaśmiał się Untamo, podając maleństwo w ręce babki. Widocznie trzymały się dziś go te grobowe, niezręczne i upiorne żarty. A może właśnie tak lubił żartować najbardziej, a jedynie nie miał na to czasu ani warunków, wieziony za ciężarem munduru i odpowiedzialności? Kto wie…
    - To był tylko moment, musieliśmy z panem Timo wnieść więcej butelek wódki z zaplecza, żłopiecie panowie jak z cysterny… – zaśmiała się Irina, zerkając ukradkiem ku właścicielowi restauracji, który z uśmiechem postanowił pokiwać głową potwierdzająco.
    Untamo dobrze wiedział, że wyjaśnienie to można było podważyć tak łatwo jak kapsel od butelki piwa, jednak powstrzymał się od komentarzy, a gdy zwrócono mu uwagę na plamę łez i śliny, jakimi obdarował go wnuk jubilata, przejechał po niej dłonią i rozłożył dłonie bezradnie, ale i z pewną irytacją. Nie chciał wdawać się w dalsze gadki z niezwykle lojalną żoną Carla, zresztą, widząc już zbliżającą się z powrotem Sohvi – postanowił wykręcić się z obowiązków prowadzenia grzecznościowych pogawędek złożoną wcześniej obietnicą tańca.
    Kroki skierował ku parkietowi i pani Vanhanen.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Nie była nigdy prędka do popadania w urazę, spowodowaną nieuważnym uchybieniem czy całkiem przemyślaną, precyzyjną złośliwością, należało jednak zawsze brać przy tym poprawkę na mniejszą skłonność do podobnej łaskawości względem mężczyzn. Untamo nie wyglądał po prawdzie, jakby miał zamiar w jakikolwiek sposób jej umniejszać, patrzyło mu istotnie z oczu nie tylko bardzo dobrze, ale i uprzejmie, lecz z wpisaną już w jej charakter krytycznością wobec płci przeciwnej nie mogła nie podejrzewać go o jakąś ujmującą pobłażliwość pobrzmiewającą w żartobliwych słowach, wyrastającą z dżentelmeńskiej maniery przeciwko jej kobiecości być może bezwiednym zupełnie odruchem. Rzucone z niefrasobliwym rozbawieniem słowa były, oczywiście i wyraźnie, w istocie zupełnie niewinne, jednak raz powzięty nawyk szczególnego wyczulenia w tej kwestii zakorzenił się w niej dogłębnie, zatruwając piołunem podejrzliwości interakcje nawet tak nieszkodliwe, jak obecna. Wiek Sorsy z pewnością nie działał przy tym na jego korzyść, z osobistego doświadczenia Vanhanen wiedziała doskonale, że starsi potrafią podszczypywać doskonale zawoalowanymi figlarnością przekąsami z zatrważającą naturalnością i całkowitym brakiem taktownego zahamowania. Co gorsze, nie widzieli w tym nic złego nawet, kiedy otwarcie ich upominała.
    Pomysł ukrócenia takiego ewentualnego bezwiednego politowania zakołysała się w jej myśli, porzuciła go jednak prędko, dając się przekonać dobrotliwemu spojrzeniu, łagodnie zaszklonemu od wypitego alkoholu, przyjemnie zmiękczonemu przez rozbawienie, jakiego z rosnącej sympatii nie chciała obracać przeciwko niemu. Jeśli wieczór miał być istotnie dobry, jak sobie zamierzyła, należałoby chyba samemu o to zadbać, zamiast doszukiwać się wymówek do zbędnych zatargów o rzecz tak błahą, jak żartobliwy ton przy wspomnieniu jej pukli i zaglądaniu pod nie. Mówił o nich z przekąsem i może to on właśnie ostatecznie najsilniej go wybraniał przed niewypowiedzianym zarzutem. Uśmiechnęła się wreszcie, przyjmując tę złośliwą wesołość z ostrożną jeszcze aprobatą, cichą zgodę na zachowanie tej poufałej kąśliwości między nimi, bez obaw wzięcia jej na poważnie.
    Wypiłam może trochę, nie zaprzeczam, zapewniam jednak, że umysł mam, przeciwnie do pana insynuacji, absolutnie jasny – podjęła, chwytając się tych czarnych myśli, nie mogąc pozwolić wprawdzie Sorsie mieć ostatniego słowa, byłoby to wbrew jej usposobieniu. – Może tylko język bardziej rozwiązły niż zwykle – dodała zaraz pogodnie.
    Była poniekąd zaskoczona, że mężczyzna z taką łatwością uspokoił dziecko, nie robiąc wprawdzie w tym kierunku zbyt wiele, poza, rzecz jasna, poświęceniem schludności swojej prezencji, a było to poświęcenie, jak warto zauważyć, godne jej podziwu, bo przekraczające jej kompetencje. Przede wszystkim dominowała w tym wszystkim ulga, wcale nieskrywana, tym bardziej, kiedy to stała obok niego, czekając na odpowiedź, ze strony niemowlęcia zaś nie słysząc niczego ponad coraz znośniejsze kwilenie. Zdumienie, jakie w pierwszej kolejności odmalowało się na twarzy inspektora, przyprawiło ją o rozkoszne poczucie satysfakcji – to z kolei, nieuchronnie, prowadziło do tym większej jej sympatii dla niego. Schlebiał jej, swoją reakcją nawet bardziej niż następującymi po niej słowami, a dobremu komplementowi nie potrafiła się oprzeć, tym bardziej tak autentycznemu.
    Doskonale – odparła krótko, lakonicznością zadowolonej odpowiedzi wpadając w nadaną jej rolę silnej kobiety, choć przełamując te wrażenie grymasem niezmiennie figlarnego uśmiechu.
    Skierowała się zaraz potem ku niewielkiemu podwyższeniu, gdzie urzędował utalentowany, łysy muzykant, niemal już opróżniony kieliszek z winem pozostawiając gdzieś po drodze na przypadkowym stole. Bezpardonowo weszła na podest, coby przypadkiem nie ośmielono się patrzeć na nią z góry, tym samym zdobywając sobie uwagę delikwenta bez większego problemu. Chłopak nachylił się w jej stronę pytająco, spodziewając się prawdopodobnie raczej jakiejś dedykacji, Sohvi tymczasem miała dla niego tylko szorstkość rozbawionej wyniośle reprymendy:
    Czy panu zdaje się, że wynajęto pana na potańcówkę akademicką? Obawiam się, że wprowadzono pana jakimś sposobem w paskudny błąd albo jest pan zwyczajnie tragicznie nieprofesjonalny, jeśli uważa pan, że ten infantylny chłam wpasowuje się w przyjęcie urodzinowe człowieka dojrzałego, na którym w dodatku w większości bawią się urzędnicy. Pracuję z nimi i, proszę mi wierzyć, nie mają może za bardzo gustu, ale daleko im jeszcze do słuchania czegoś podobnego, musieliby doprawdy dostąpić paskudnego regresu smaku – mówiła, obserwując jak wysunięta w jej stronę twarz nabiera coraz to silniejszego odcieniu purpury. Uśmiechnęła się niemal przymilnie, jakby słodyczą tego grymasu chcąc załagodzić poczynione szkody na godności łysola. – Połowa z tych urzędasów jest już w takim stanie upojenia, że chcieliby przejść do filozofii i wyznawania miłości swoim przyjaciołom, proszę im tego nie utrudniać nieodpowiednim repertuarem.
    Pogawędka trwała jeszcze krótką chwilę; łysy maestro był wyraźnie zakłopotany i przez chwilę mogłoby się zdawać, że gotowy kobiecie puścić no najmniej soczystą wiązankę, a może i krew z nosa, jakimś sposobem udało jej się wyjść jednak z tego bez szwanku, co więcej, z wciąż niezachwianą pogodą nastroju, teraz dodatkowo nakarmionego odniesionym tryumfem. Kiedy odwróciła się, spostrzegła prędko Untamo, szczęśliwie już bez dziecka w rękach, za to w towarzystwie pani Skog i pana Timo. Zstąpiła z podestu i ruszyła niespiesznie w ich kierunku, z każdym krokiem wyraźniej zauważając błysk oczu tej pary, rumieńce na policzkach kobiety i zaczerwieniony kark mężczyzny pod poluzowanym kołnierzykiem. Mignęła jej różowa plamka na jego śnieżnej bieli, a może tylko jej się zdawało?
    Podczas gdy w rozgrzane powietrze lokalu począł wsączać się przyjemnie miękki głos Franka Sinatry odśpiewującego słowa Blue Moon, zatrzymała się na parkiecie, spoglądając na nadchodzącego w jej kierunku Untamo. Nie kryła nawet iście psotnego uśmiechu, gdy obejmowało ich zewsząd niskie, subtelne: Blue moon, you saw me standing alone. W błyszczących od wina źrenicach zakołysało jej się rozbawienie i proste zadowolenie, kiedy ułożyła dłoń na wyciągniętej ku niej ręce, pozwalając się zaraz objąć, całkowicie swobodna w tej nowej sytuacji, pod dotykiem jego palców na granacie sukni.
    Zdaje się, że pani Skog również ktoś powinien sprawić porządną rugę – zauważyła, poddając się jego przewodnictwu w tańcu. Nie tylko nie odczuwała potrzeby unikać jego oczu, poszukiwała ich spojrzenia bez cienia skrępowania. – Może miał pan rację, wybierając kawalerstwo – podjęła śmiało, wyjaśniając zaraz: – Nie zauważyłam obrączki, dlatego pozwalam sobie wnioskować...
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Za plecami Untamo poniósł się na nowo donośny płacz, kiedy niemowlę trafiło w ręce Timo Keinonena, skoro żona pana Skoga ruszyła do męża, by upewnić się, że ten jest nagrzany w stopniu wystarczającym, by być ślepym na jej zniknięcia. Untamo tylko z niezręcznym uśmiechem obejrzał się za siebie, jakby rozbawiony tym, jak łatwo było zrujnować dostojną atmosferę budowaną przez utwór, którym zastąpiono wcześniejsze młodzieżowe recytacje. Gdy jednak powrócił spojrzeniem do Sohvi, wyszczerzył się tylko jeszcze bardziej beznadziejnie, przyspieszył kroku, a podając jej dłoń pozwolił sobie na poprowadzenie ich na wyznaczony pod tańce, niezbyt wielkich rozmiarów parkiet.
    Widocznie utwory które miały teraz popłynąć w przestrzeni zdecydowanie bardziej zachęcały do wspólnego obłapiania się w tańcu, bo poza Sorsą i Vanhanen, wśród obrotów i beztroskiego kołysania odnalazły wybawienie jeszcze cztery inne pary. Średnia wieku na parkiecie zdecydowanie przewyższała jednak ten Sohvi. Tylko ona i starcy, chciałoby się rzec…
    Jak na starego kawalera przystało – Sorsa średnio wiedział jak do końca obchodzić się z kobietą, która wyraźnie nie czuję się osaczona jego obecnością, ba, wydawało mu się może durno, że nawet się z niej cieszy. Nie wiedział też tym samym na co można sobie pozwolić, byle nie wyjść na niegrzecznego i bezczelnego idiotę, a teraz, kiedy miał chociaż odrobinę zamydlone wódką spojrzenie, sam właściwie gubił się w tym co niegdyś zapamiętał jako dobre, a co jako zdrożne. Oczywiście – nie wychował się też w buszu, nie raz w życiu bywał w końcu na weselach kolegów i koleżanek z pracy, czasami bywał na potańcówkach w barach, jednak nawet mimo woli - podglądał ukradkiem, nad ramieniem Sohvi, w jaki sposób poruszają się inne pary znajdujące się na parkiecie.
    Byle. Nie. Stanąć. Na. Stopę.
    I oto cała filozofia bycia ostrożnym durniem. W pigułce.
    - Wnosili butelki na zaplecze – wyjaśnił, chociaż ciężko było mu opanować naturalnie kwitnący na twarzy uśmiech rozbawienia. Starał się mówić od Sohvi lekko nachylając się ku jej uchu, byle nie zionąć swędem wódki w stronę jej nosa. Zresztą – w ten właśnie sposób skutecznie unikał tak peszącego go nieco spojrzenia, którym kobieta operowała bez najmniejszego zawahania, widocznie czerpiąc jakąś przyjemność z tego, jak zmieszany wydawał się rozmówca. A przynajmniej tak podpowiadał obecnie uśpiony rozsądek Sorsy. – Ale o ile obydwoje dobrze znamy Carla, nawet gdyby „wnosili” je mu przed nosem, mógłby nie zauważyć…
    Chociaż może się mylił? Może nie poznał jeszcze twarzy zazdrosnego Skoga? A może to Sorsa był tym głupim, ponieważ obrabiał tyłek Carla na jego własnej rocznicy urodzin? Cóż, to będzie można ocenić pewnie dopiero gdy usłyszeć im przyjdzie reakcję Vanhanen. Chociaż o ile dobrze wyczytał jej intencje, a z ludzi czytać niekiedy umiał, ta na pewno nie rzuciła wcześniejszych słów tylko po to, by pozostawić je bez komentarza.
    Co jednak tyczyło się słów dotyczących kawalerstwa i tego, że na palcu nie widniała obrączka… Sorsa aż spojrzał zmieszany na swoją lewą dłoń, na której to obecnie znajdowała się ta należąca do Vanhanen. Potem zerknął mało dyskretnie, wręcz ostentacyjnie na tą, która leżała mu na ramieniu, a widząc, że w przypadku towarzyszki (niestety) stan cywilny jest zgoła różny, tylko pokręcił głową pełen zawodu i rezygnacji, a potem - mlasnął niepocieszony.
    - Nikt nie nabije mi lima tylko dlatego, że chwilę się tu pokręcimy, prawda? Nie do twarzy mi raczej w fiolecie… – zaśmiał się, widocznie obracając jej dociekania w jakiś wygodniejszy dla siebie żart. Chociaż czuł się zawstydzony – zbladł raczej, zamiast różowić się jak piwonia. – Widocznie ta cała otoczka uśpiła moją czujność i powiedziała „do widzenia” instynktowi samozachowawczemu.
    Parsknął trochę beznadziejnie. Nigdy w końcu nie był tym, który kładł łapy na cudzych kobietach. Miał w głowie jakiś kodeks moralny który w tym momencie obudził się w głowie i walił w gong. Kodeks ten bił się również z dobrymi manierami, których co prawda nie wpojono mu rodzinnie, a bardziej w czasach szkolnych i już dorosłym życiu. To właśnie maniery nie pozwalały mu teraz uciec w panice przed tym, że mąż Sohvi zaraz wparuje do sali i urządzi ich dwójce sceny zazdrości.
    - Nie mam porównania, więc raczej nie dowiemy się czy miałem rację… Ale naprawdę uważa pani, że którakolwiek byłaby w stanie przyprawić mi rogi? Mi? Z nich wszystkich? – próbował wybronić się pyszałkowatymi, chociaż i pełnymi rozbawienia słowami. – Poza tym, z tym też mi nie do twarzy…
    Kiedy tak radośnie kołysali się do już kończącej się piosenki, miejsce na parkiecie zajęła również para wieczoru – zauważeni nad ramieniem Sohvi państwo Skog zjawili się na środku sali, pomimo tego, że jubilat ledwo już trzymał się na nogach. Widocznie ulubioną grą Iriny była gra pozorów. Sorsa złapał Vanhanen nieco pewniej, byle tylko wykonać z nią w ramionach nieco niestandardowy obrót, pozwalający ciemnowłosej na ujrzenie w pełnej krasie, jak gospodarz zabawnie uwiesza się na swojej najwierniejszej żonie.
    Tymczasem Timo zawiesił się w pobliżu łysego grajka, który jako kolejną piosenkę dobrał im „Easy lover” z repertuaru Phila Collinsa. Sorsa nie rozumiał ani słowa po angielsku, jednak słysząc zadowoloną reakcję jednej z przedstawicielek pokolenia jego córki, obejrzał się tylko za siebie, upewniając się, że ta na pewno nie oblała się wrzątkiem, a faktycznie – cieszyła się z tego co słyszy.
    Nie zważając na możliwe reakcje tłumu – dziewczyna zgarnęła za sobą kuzynkę, z którą przedarła się na sam środek parkietu, trącając wszystkich stojących im na drodze, tym samym również - trącając plecy Sorsy. Ich energiczny i pełen radości taniec sugerował, że na pewno nie cierpiały na reumatyzm. W końcu wyginały się tak wdzięcznie…
    - Chyba uratowała pani losy parkietu…? – zaśmiał się do towarzyszki.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Niektórzy bardziej odważni – czy raczej nieroztropni i skłonni do naiwnego chojractwa, w jej weredycznej opinii – mogliby zarzucić jej tragiczną hipokryzję, jakiej objawem było wytykanie szyderczo niewierności pani Skog i przejawiane pobłażliwym żartem potępianie jej za tę grzeszność; Sohvi tymczasem nie czuła się wcale do niej podobna. Pysznie i zupełnie szczerze uważała, że ich popełnione małżeńskie zdrady nie były sobie w żaden sposób równe lub nawet współmierne, a wszelką próbę porównania ich przyjęłaby zapewne z zimną pogardą jako średnich lotów obrazę. Bez cienia wstydu czy też wątpliwości w zaciszu własnego sumienia wynosiła się ponad nią, dając sobie tym samym prawo do patrzenia na nią z góry, zarazem ze zduszaną w sobie goryczą zdając sobie sprawę, że gdyby przyszło jej się zmierzyć z zarzutem stawiającym ją na równi z Iriną, zarzutem wytoczonym przez kogoś rzeczywiście, nie uznanoby prawdopodobnie żadnej jej argumentacji. Ograniczona perspektywa ludzi pozostawiłaby ją beznadziejnie bezsilną wobec bezwzględnego osądu; może ta świadomość trzymała ją zawsze w tak silnej opozycji wobec nich, tak bezwzględnej krytyczności i chłodnym dystansie.
    Nie mogli wprawdzie wiedzieć, jak bardzo chciała czasami, żeby dotyk męża był dla niej wystarczający, jak bardzo starała się udawać, że tak jest. Również Untamo, choć przeczuwała w nim wyrozumiałą otwartość serca – lub też widziała ją w nim z głupiej, odruchowej potrzeby – nie rozumiałby pewnie, jak bardzo pragnęła czuć się speszona jego zainteresowaniem, skrępowana serdecznym spojrzeniem, uległa ciężarowi męskiej dłoni na krzywiźnie talii. Zauważała jego własną niepewność wobec niej i choć faktycznie czuła z tego powodu pewną zuchwałą satysfakcję, w jakimś stopniu mu jej zazdrościła, próbowała odnaleźć w sobie jej symetryczne odbicie, okruch onieśmielenia przynoszący ulgę po zabarwionym żalem niewzruszeniu wobec ciepłej bliskości męskiego ciała. Bo gdyby mogła go zapragnąć, wiedziała, że potrafiłaby się temu oprzeć. Jakimś głęboko schowanym nerwem jaźni pragnęła być nawet wystawiona na podobną próbę, bo wiedziała, że potrafiłaby zachować się przyzwoicie; była całkowicie przekonana, że pomimo urokliwej charyzmy obejmującego ją mężczyzny, myślałaby jedynie o objęciach męża – gdyby tylko potrafiła go pożądać.
    Nie była ani trochę podobna do niewiernej pani Skog – myślała, gładząc zjeżone sumienie, jednocześnie śmiejąc się krótko pod nosem na trafny komentarz wycelowany w zdumiewająco gapiowatego Carla Skoga, nieszczęsnego rogacza nieświadomego ciężaru łosiowych łopat, o jakie przyprawiała go żona.
    Nie ukrywam, dzisiaj szczególnie ciężko patrzeć na jego błogą ślepotę obojętnie. Jest w gruncie rzeczy przyjemnym człowiekiem, z tego względu przynajmniej nie zasługuje na to ośmieszenie, ale żeby mógł się z niego wyciągnąć, należałoby pierwej otworzyć mu oczy – mówiła, choć tonem wciąż lekkim, to opuszczającym poprzednią wesołość; spoglądała kątem oka w kierunku znajomego urzędnika, któremu może nie okazywała sympatii zbyt wylewnie, ale którego traktowała zawsze łagodnie, pomna jego nieszkodliwości. Odnalazła spojrzenie Untamo, zauważając teraz wyraźniej jak są sobie blisko. Przechyliła łagodnie głowę. – Myśli pan, że byłby to cios miłosierdzia czy raczej szybka egzekucja? Uważa pan, że zniósłby to? Czy pan wolałby nie wiedzieć?
    Z tyłu głowy, w ciemni zapełnionej zatrzymanymi kadrami zdarzeń przeszłych, poruszyło się wspomnienie uświadomionego Nikolaia, jego rozpacz, echo bólu na policzku, kiedy wyznała mu prawdę. Nie wyobrażała sobie, że ktokolwiek kochał tak, jak kochano ją. Carl i jego nieszczęśliwe małżeństwo wydawało jej się dalekie i małe, tak samo jak jego miłość, tak samo jak jego ewentualne cierpienie, ale przez to również jego wytrwałość. Nie znała go na tyle, by móc ocenić, co byłoby dla niego lepsze – choć rościła sobie prawo do decydowania o tym, jeśli tylko uzyskałaby potrzebną, bardziej domyślną, jak sobie wyobrażała, opinię Sorsy.
    Z rozbawieniem obserwowała cały szereg jego reakcji i poczynań, kiedy zadała to nieszczęsne, zupełnie nieprzemyślane głębiej pytanie. Jego wyraźne, teatralne wręcz niepocieszenie na widok obrączki na jej palcu, sprawiło jej spodziewaną przyjemność, jakiej wcale przed nim nie kryła. Wydawał jej się w tej chwili przepysznie uroczy, nie miała przy tym żadnych skrupułów, by pławić się w tej ostentacyjnej pochwale dla jej osoby. Zaśmiała się krótko, kiedy wyraził swoje obawy, pochylając delikatnie głowę ku jego ramieniu, na którym oparła lekko czoło, udając chociaż jakąś garść kobiecej skromności, zanim nie wyprostowała się znów, jawnie rozpromieniona.
    Obawiam się, że grozi panu coś znacznie gorszego – mruknęła przewrotnie, obserwując go dla własnej przyjemności, jego ujmujące zmieszanie, w którym czujnie poszukiwała oznak zniechęcenia; miała nadzieję, że Sorsa nie sprawi jej jednak przykrości rozczarowującą interesownością. – Mógłby próbować z panem racjonalnie rozmawiać, taki już okrutny zwyczaj psychologów – wyjaśniła, nie szczędząc małżonkowi złośliwości. – W razie gdyby miał nas jednak oboje zaskoczyć, mogę pana pocieszyć, że nie ma pan potrzeby się niepokoić. Rozwiązywanie wszystkiego rozmową raczej nieszczególnie zaprawia człowieka w boju, a zdaje się, że pan, przeciwnie, jest w znakomitej kondycji – zauważyła pochlebnie, poprawiając delikatnie dłoń na jego ramieniu, istotnie mocniejszym niż ramię Nikolaia, który miał może wzrost, był jednak wyraźnie wątlejszej budowy niż Untamo. – Mąż ufa mi – skwitowała prosto zaraz potem, zabarwiając głos nutą dumy i niekrytej czułości, chwytając przy tym spojrzenie inspektora pewnym wzrokiem, jakby chcąc ukradkiem, acz stanowczo, zapewnić go, że nie zamierzała tego zaufania łamać.
    Dźwięk udawanej pychy w jego następnych słowach spodobał jej się, po prawdzie żałowała nawet ich teatralności. Wyobrażała sobie, że z podobną pewnością siebie byłoby mu właśnie do twarzy, choć czuła zarazem, że wolałaby, by używał jej przeciw innym kobietom; jej samej brakowałoby wtedy uroku, z jakim się peszył, jakby był wobec niej zwyczajnie onieśmielony.
    Racja, nie uważam, by było to możliwe – odpowiedziała na jego pytanie, nawet jeśli nie oczekiwał faktycznej odpowiedzi, wciąż rozbawiona. Wtedy właśnie poczuła, jak Untamo łapie ją pewniej; lekkie zaskoczenie przygasiło jej uśmiech nieznacznie, miała już nawet przyjrzeć mu się ostrożnie, poprowadzona jednak  przez niego zręcznie, prędko i z pewną ulgą dostrzegła, co było powodem tego zabiegu. Irina Skog, istotnie, zdawała się nie mieć wstydu, sumienia ani litości dla swojego męża, z pewnością miała przy tym potrzebne wyrachowanie.
    Melodia zmieniła się chwilę później, a następujący utwór zdawał się wywołać małe zamieszanie wśród młodszej gawiedzi, szczególnie pośród dziewcząt. Potrącony przez jedną z nich Untamo znalazł się mimowolnie bliżej, co Sohvi oczywiście zauważyła, nie zdawała się tym jednak zajęta jakkolwiek, nie czując nawet potrzeby się odsuwać, mając ochotę, być może z powodu tak banalnego jak cichy szum wina w skroniach, wręcz przeciwnie, oprzeć się na nim. Żywsze tempo muzyki szczęśliwie raczej temu nie sprzyjało, choć kołysali się wciąż raczej przyjemnie niemrawo, szczególnie w porównaniu z młodzieżą.
    Nie udałoby się bez pana pomocy – przyznała, by dodać po chwili: – choć tą chwałą dzielę się niechętnie. Skłaniam się ku temu tylko dlatego, że, widzi pan, chyba pana polubiłam.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Może nie powinien faktycznie poruszać tego tematu. Może nie powinien rozmawiać o Carlu jako o ślepym głupcu w towarzystwie kogoś, kto mógł być zwyczajnie jego rodziną lub osobą na tyle bliską, by rozmawiać z nim częściej niż zdarzało się to Sorsie. W końcu wciąż nie wiedział kim jest Sohvi, ba, wciąż nawet nie wiedział, że właśnie tak ma na imię. I chociaż ta po chwili miała wyrzucić z siebie informacje dotyczące jej męża niczym z rękawa – Untamo też nie mógł być w stu procentach pewien, że kobieta chociaż ociera się o prawdę o sobie, jak i o małżonku.
    Z jednej strony wiedział oczywiście, że nie w każdej sytuacji w tym nędznym życiu powinien rozważać wszystko tak, jak rozważałby to na posterunku i nie każdy człowiek którego spotyka to patologiczny kłamca – to proste. Z drugiej jednak trzydzieści lat stażu pracy skłoniło go do wykształcenia dość niezdrowych nawyków. Nawyków, które nakazywały wszystko wręcz dogłębnie analizować, a i takich, które sprawiały, że uzyskanie całkowitego zaufania Sorsy było wręcz niemożliwe.
    Ale nie o nim w końcu była tu mowa – teraz roztrząsali razem z Vanhanen sprawę ich wspólnego znajomego.
    - Kim jest dla pani Carl? – było to ważne pytanie, może powinien zadać je nawet na wstępie ich znajomości. Widocznie jednak Untamo nie myślał dzisiaj logicznie i nie chciał ułatwiać sobie życia. W końcu w głowie ledwo się mieściło jak wiele ułatwiłoby odnoszenie się do Sohvi po imieniu lub chociaż nazwisku, a co dopiero poznanie jej relacji z gospodarzem. Bo same relacje Sorsy… Cóż, można powiedzieć, że ze Skogiem poznali się przez nieszczęście i to ono właśnie tak ich do siebie zbliżyło. Wciąż nie mogli nazywać się przyjaciółmi, wciąż nie mówili sobie nawet „na ty”, jednak razem z Carlem przechodzili przez trudne chwile wspólnie, obserwując swoje matki powoli zapadające się w grząski grunt choroby.
    Nie chciał sprawiać, by Skog nagle czuł się jeszcze gorzej. Szczególnie, że tak zadowolonego jak teraz, bujającego się na parkiecie, nie widział go naprawdę dawno.
    - Myślę, że… Nie powinniśmy robić tego teraz – nie chciał wchodzić w szczegóły. Właściwie, to nie chciał nawet przyznać się do tego, że nie miałby odwagi jeszcze bardziej podkopywać emocjonalnie skopanego znajomego. Może dla niektórych lepiej byłoby, by ten faktycznie wiedział jak najszybciej o kobiecie, która doprawia mu rogi i ubiera go w strój idioty… Jednak mimo wszystko – Sorsa czuł te dziwne opory. Które wymalowały się na jego twarzy tak jaskrawo, jakby rysowane były czerwoną farbą. – Dawno nie widziałem go takiego zadowolonego i beztroskiego.
    Nie odpowiedział na jej pytania, bo w końcu jak przyznać się do tego, że wolałby nie wiedzieć? Durne to może i tchórzowskie za razem, by tak twierdzić i unikać potencjalnej konfrontacji. Jednak… Przecież nie liczyło się to, jakby zareagował, prawda? Przecież w jego wieku raczej oczywistym było, że przeznaczona mu jest samotność.
    Może właśnie przez te przeświadczenie wydawał się mało skoncentrowany na opisie męża jego towarzyszki. Oczywiście, w momentach w których ta lekko się uśmiechnęła, i Sorsa parsknął cichutko, jednak wyłapał z przedstawienia mu postaci Nikolaia zdecydowanie mniej niż chciałby, gdyby nie zaprzątał sobie umysłu jakimiś myślami absolutnie nie na czasie.
    - Psychologom chyba w krwi leży, by ufać. W końcu jak inaczej oczekiwać zaufania tych, którzy do niego przychodzą? – rzucił tym pustym dyrdymałem, jakby chcąc zakończyć jakoś temat męża, jednak świadom był, że kończenie go pytaniem mogło odnieść zupełnie odległy od zamierzonego skutek. – Gdybym posiadał talenty pani męża i potrafił wzbudzać zaufanie tak sprawnie, co by to było… Bo widzi pani, właściwie może i wiele nas łączy. Mnie i pani najbliższego sercem. Obydwoje ciągniemy ludzi za język. Ja jednak w zdecydowanie mniej przyjaznych warunkach. W zimnym świetle lamp i na twardym stołku sali przesłuchań…
    I on nieco się otworzył, bo w końcu nie musiał wcale zdradzać Sohvi tego czym się zajmuje. Mógł omijać temat pracy, dobierać słowa tak, by ta nawet nie pomyślała o tym, by go drążyć i liczyć, że konieczność obnażenia sekretów nigdy nie nastąpi. Teraz miał ten komfort, w którym mógł przedstawić się tak jak chciał, bez tego, jak to wcześniej określił, ciągania za język.
    - Chociaż, może się mylę i może jednak je wzbudzam… W końcu nigdy bym nie pomyślał, że uzyskam pani sympatię tak szybko… Ale zanim zmieni pani zdanie, a ja palnę coś głupiego bezmyślnie, wolałabym chyba zejść z tego nieszczęsnego parkietu. Nie chcę wyjść na starego marudę, ale czuję się jak inwalida, nie potrafię tańczyć tak szybko… – zaśmiał się nieco niezręcznie.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Roztropne niepokoje podnoszone przez Untamo w myślach były jej zupełnie obce i odległe, tak samo jak potrzeba uważnej analizy rzeczywistości; ani przez chwilę nie przejmowały ją kwestie, które jemu sprawiały obecnie kłopot, więcej nawet – sprawy, których dotyczyły, postrzegała w sposób stawiający ich w zupełnej antynomii, na którą byli być może skazani już samą rudymentarną odmiennością natur. Nieznajomość podstawowych personaliów mężczyzny, nawet tak pozornie w znajomości zasadniczych jak imię czy nazwisko, przesłaniała tę przypadkowo nawiązaną wspólność wieczoru pryzmatem wikłającej niejasności, w której czuła się znakomicie, pomimo ogólnej niezręczności, jaką wprowadzała w dialog; co więcej, przyprawiała ją o prezentowaną nonszalancką swobodność, nieskalaną troską o niewłaściwość słów czy nieelegancką myśl, zrzuconą z głowy z nieprzystojną lekkością spitą z kryształu kieliszka. Niezupełnie celowo podjęte incognito było w pewnym sensie nie tyle wygodne, co zwyczajnie orzeźwiająco osobliwe, na pewien sposób dla niej zabawne, dlatego nie śpieszyła się z wymaganą przez grzeczność prezentacją, choć zdawała sobie sprawę, że był to element poznania, przed którym nie mogła cofać się bez końca. Czerpała przyjemność tymczasem z oficjalnego per pan i pani wplatanego między swawolny żart, chwilami brawurowy wobec nieprzewidywalności reakcji obcego człowieka, nieskora własną inicjatywą wybawić ich od nieporęczności odnoszenia się do siebie nawzajem.
    I jeśli w tym wszystkim kierowała się wprost ku efektownemu faux pas, byłoby to może nieeleganckie, ale w gruncie rzeczy znane i przez to zupełnie niestraszne. Byłoby być może nawet jeszcze zabawniejsze.
    Pracujemy w tym samym departamencie – odpowiedziała na zadane jej pytanie, które zaskoczyło ją z jakiegoś powodu swoją konkretną rzeczowością, do jakiej do tej pory, jak się jej zdawało, wobec siebie nie sięgali. Zmieniała ton rozmowy subtelnie, zdawała się zaostrzać jej dotychczas miękkie od żartu krawędzie, obciążać dyskretnie wartką lekkość jej swobodnego nurtu. – Zaproszono mnie raczej głównie z grzeczności, jak się domyślam. Inaczej byłoby nam wszystkim niezręcznie, gdybym niechcący przyłapała ich w przerwie południowej na rozmowie o przyjęciu, na które jako jedyna nie zostałam zaproszona. Przyzna pan, jest to dość drastyczna perspektywa dla obu stron. Nie sądzili może, że się rzeczywiście pojawię – stwierdziła beztrosko, chcąc przełamać tę zmianę klimatu dalszą wesołością, strutą bezczelną nieporęcznością żartu z rzeczy istotnie raczej nieśmiesznej, jeśli nie zwyczajnie przykrej. Stawiała go w tej sytuacji, domyślając się, że nie będzie ona dla niego wygodna; była może przez to w jakiś sposób okrutna. Świadomość tego przychodziła jednak zbyt późno, kiedy nie dało się już roztropnie zatrzymać słów za zębami, pozostawało zamiast tego pokornie oczekiwać wcześniej wypatrywanego już zniechęcenia, przyzwyczajając się przezornie do myśli, że było to od początku nie do uniknięcia, by móc znieść je z wyuczonym niewzruszeniem.
    Opinia Untamo w temacie przedsięwzięcia koniecznych działań, mających ukrócić upodlenie Skoga, tylko jaskrawiej,  miała wrażenie, zarysowała uderzający rozdźwięk ich usposobień. Przedstawiona jej argumentacja była dla niej co najmniej niewystarczająca, widząc jednak rumieniec na twarzy Untamo i jego ogólny dyskomfort, poczuła jak zdecydowana intencja interwencji cofa się w niej, litościwie ulega jego dobrotliwej niechęci do burzenia dobrego samopoczucia Carla. Zastanawiała się, czy on tez to zauważał – jak źle wypadała w tym zderzeniu charakterów, nie przez jej zepsucie nawet, a przez jego własną przyzwoitość.
    Dobrze. Nie teraz – zgodziła się, łagodniejąc trochę, choć nie porzucając zupełnie pomysłu. Ufała jego poglądowi na sprawę bardziej niż swojemu; nie byłoby znów takim zaskoczeniem, gdyby znał Carla bliżej niż ona, biorąc pod uwagę, że sama znała go w stopniu tylko koniecznym dla spokojnej pracy obok siebie. Być może nawet zupełnie karygodnie nie doceniała jego możliwej zażyłości ze Skogiem, nie potrafiła tego ocenić, ale też w zupełnej prawdzie nie interesowało ją to aż tak. Dochodziła do wniosku, że – w przeciwieństwie do Untamo – nie potrzebowała i nie chciała wiedzieć ani dociekać, że było jej z tym, po raz kolejny, dobrze.
    Poniosła spojrzenie ponad ramieniem partnera na kuriozalnie splątane sylwetki Skogów, na zwalistą postać męża uwieszoną w prześmieszny sposób na Irinie, niezwykle zręcznie radzącej sobie z ciężarem swojej drugiej połówki i grzechów, jakie przysłaniała pozorem czułego objęcia. Słowa Sorsy jednakże, w których ostrożnie odkrywał przed nią rąbka enigmy własnej osoby, przykuły na powrót jej bystrą uważność. Był więc, istotnie, przedstawicielem służb, o którego obecności usłyszała przypadkiem z prowadzonej gdzieś obok rozmowy; nie wiedziała jeszcze, jak się z tym czuje. Nie miała wprawdzie nic do ukrycia – a przynajmniej nic, co mogłoby go interesować ze względu na zawód – odkryta informacja otrzeźwiła ją jednak odrobinę, zadrażniła czujność myśli, jakby musiała się z czymś przeciw niemu pilnować.
    Ze względu na swoje zajęcie z pewnością pan wie, że w istocie wystarczy jedynie dobrze odegrany pozór – odparła, spoglądając na niego na nowo, pod światłem pozyskanej informacji, zmieniającym go nieznacznie w jej postrzeganiu. – Przypuszczam, że działa to podobnie zarówno w gabinecie psychologa, jak i w sali przesłuchań. W obu przypadkach, oczywiście, dla czyjegoś dobra, dlatego nazywamy to raczej manipulacją niż oszustwem; tak brzmi przyjemniej.
    Pomimo pewnej powagi słów, nie rezygnowała ani na chwilę z delikatnego grymasu ukontentowania i z takim właśnie uśmiechem posłusznie cofnęła dłoń z dyskretnego oparcia jego ręki, wymykając się spod melodii wdzięcznie. Drugą dłoń zsunęła w dół jego ramienia, wsuwając mu ją za łokieć, dając się sprowadzić z parkietu, poza którym odnalazła zaraz znowu kieliszek, niepoznaczony jeszcze śladem szminki, w którym kołysało się wysoko wino. Nie wysuwała się przy tym spod jego ramienia, nie chcąc go wypuszczać jeszcze z rozmowy, obawiając się zarazem, że zrażony ucieknie jej przy danej okazji.
    Nie wiem jeszcze, czy panu ufam, z pewnością jednak uczynił pan ten wieczór znośniejszym – oznajmiła poręcznie i skinąwszy kieliszkiem łagodnie w jego stronę, przysunęła go do ust, by upić łyk słodkawego trunku; wtedy właśnie dojrzało w niej ziarno frantowskiej filuterności, jaka osiadła na jej języku, nie dając się na nim zagryźć, zamiast tego spływając zaraz spomiędzy wiśni warg:
    Gdybym panu kazała wybierać między moją ufną szczerością a moim imieniem, co by pan wolał? Wybierając pierwsze, musi pan obiecać, że nie będzie się o mnie niczego celowo dowiadywać – powiedziawszy to, uśmiechnęła się rozbawiona szerzej, podnosząc na niego błyszczące tafle oczu, pociemniałych i przekornie wesołych. – Wychodzi na to, że chyba jednak jestem gotowa panu zaufać. To trochę zawstydzające.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Gdy to zeszli z parkietu – ciśnienie w Untamo jakby opadło. Nie musiał już uważać na niczyje nogi, jedynie na swoje, a i Sohvi widocznie nie uciekła z jego towarzystwa tak szybko jakby się tego spodziewał, ba, ta wydawała się nawet łaknąć jego towarzystwa, kokietując go w sposób dość toporny, jednak skuteczny widocznie – bo wzrok inspektora wydawał się dość pogodny i spokojny, tak niepasujący do niego, ale i zdradzający jakiś cień zaufania i sympatii wobec Vanhanen.
    Przystanęli obydwoje w miejscu, w którym niegdyś znajdowało się nosidełko z dzieckiem, które obecnie musiało być widocznie przesunięte w inne, oddalone od nich miejsce. Zresztą – maluch znowu widocznie nie przebywał pod opieką babki, bo ta bawiła się znakomicie na parkiecie. Sorsa aż westchnął z powątpiewaniem w jakąkolwiek godność Iriny, ukradkiem spoglądając na swoją koszulę, która w miejscu zapłakania i wyślinienia – zaschła paskudną, żółtawą plamą. Trzeźwość która przebijała się przez warstewkę delikatnego upojenia sugerowała, że nie powinien pojawiać się tak na salonach, co zmusiło go do złapania wiszącej na oparciu krzesła, bordowej marynarki i ubranie jej, byle zasłonić coś, co mogłoby nieuważnym obserwatorom sugerować niechlujność Sorsy.
    Widocznie nie chciał uchodzić za fleję.
    - Więc może proszę nie pić więcej, bo jeszcze faktycznie mi pani zaufa – powiedział niby urzekającym, ale i dość rozbawionym tonem. W końcu widział jak na dłoni jak wraz z alkoholem upływającym z naczynia, uśmieszek Sohvi robi się bardziej filuterny, a jej słowa jakby niepasujące do znajomości jaką przed chwila przecież dopiero zawarli. Oczywiście – obecność tak urodziwej istoty u swojego boku Sorsa odbierał jaki prawdziwy komplement i właściwie – zaszczyt, jednak mimo wszystko bał się, że w tym wszystkim zagubi się do reszty, nie mogąc i nawet nie chcąc przestać. Otrzymywanie czyjejś uwagi było bowiem uzależniające nawet dla kogoś takiego jak on. – Posiadanie komfortu bycia pewnym, że miałaby pani być ze mną po ludzku szczera to wielka, wielka odpowiedzialność, a ja pod nawet małym wpływem gorzałki nie jestem w stanie orzec czy mogę sobie na nią pozwolić.
    A mówiąc to, obnażył żeby w szerokim uśmiechu, który miał pewnie ukryć zmieszanie, którego źródeł pewnie szłoby doszukać się wśród słów Sohvi o tym, jakoby to i ona miała być zawstydzona swoim zachowaniem. Właściwie – sam dziwnie czuł się w swojej skórze prowadząc tego typu rozmowę – nie miał zbyt wielu okazji by porozumiewać się z kimś w sposób tak… Błogi. Niezobowiązujący, lekki, odrobinę nawet frywolny. Ktoś mógł mówić o nim jako o oschłym i cynicznym, jedynie w pracy odnajdującym trochę pasji czy autentycznego zainteresowania rozmówcą.
    Z Sohvi było trochę inaczej. Wiedział jednak, że niedługo każde z nich odejdzie w swoją stronę, a jedyne co zostanie po tym miłym spotkaniu to równie miłe wspomnienie.
    - Wolałbym chyba wiedzieć jak się do pani zwracać, bo myślę, że na zaufanie jednak lepiej sobie zapracować… – orzekł, a kiedy do się stało, kiwnął w kierunku krzeseł w pobliżu których stali, by wysunąć jej krzesełko i pozwolić sobie na zajęcie miejsca zaraz obok. A gdy to już siedzieli frontem do roztańczonej sali, Sorsa nie mógł powstrzymać komentarza, który cisnął mu się na usta. – Gdzie jest te pieprzone dziecko…



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Jeśli inspektor miał jakiekolwiek faktyczne nadzieje, że na jego prośbę Sohvi odstawi spolegliwie trzymany kieliszek, ona miała w odpowiedzi na to jedynie ostentacyjną czelność, by zagasić ją oporną czupurnością rzuconego mu spojrzenia. A ponieważ nieprzystojną buńczucznością charakteru, której popuszczała właśnie smyczy, potraktowała rzuconą jej przestrogę jako bardzo uprzejmą prowokację, zawróciła szkło ponownie ku wargom, ulegając jej z demonstracyjną ochotą, przytrzymując uwagę Sorsy na sobie imperatywnym potrzaskiem własnej atencji, poświęconej mu przez tę chwilę ze szczególną zapamiętałością. Nie hamowała jej wcale myśl, że zachowuje się może wobec niego niewłaściwie ani że – co gorsza – ktoś obserwujący ją z boku mógłby dojść do wniosku, że zwyczajnie próbuje go oczarować; wystarczała jej własna świadomość niewinności powziętych intencji. Niewinnych, w każdym razie, w tym przynajmniej sensie, że nie było jej celem go rzeczywiście uwodzić, a jedynie, jak zdecydowała na początku, dobrze się bawić. Coraz słabiej woalowane zabieganie o jego zainteresowanie było tego ubocznym efektem, którego może potrafiłaby się wstydzić, gdyby tylko umiała je w sobie dostrzec; nietrzeźwość raczej temu nie sprzyjała.
    Wyczekiwała jego decyzji cierpliwie, zakładając z góry odpowiedź, jaką chciała być może usłyszeć tylko i wyłącznie dla dalszego biegu podjętej przez nią gry; Untamo zaskoczył ją jednak wyborem rozsądniejszym – wyborem, jakiemu sama nie umiałaby w podobnej sytuacji zawtórować, zbyt lubując się w atmosferze osobliwości i sekretów, szczególnie cudzych. O dziwo, nie czuła się wcale rozczarowana, wino łagodziło wprawdzie wszystko i usposabiało ją potulnie, dlatego może odczuła nawet coś na kształt ostrożnego uznania, choć ta doświadczana aprobata musiała wyzierać spod odegranego niedbale niepocieszenia.
    Jest pan okrutnie dojrzały – stwierdziła kąśliwie, drażniąc żartobliwie temat jego wieku, nie dało się jednak wyszukać w tym nieprzychylnej kpiny; znacznie bardziej prawdopodobne było zresztą, że to ona zachowywała się zwyczajnie i paskudnie sztubacko. – A może tylko doskonale czujny, jak na strażnika przystało. Domyślił się pan, że taka szczerość zaistnieć może jedynie na drodze sprawiedliwej, równowartej wymiany, czy tak?
    Mówiąc to, podążyła za nim w kierunku krzeseł i, skinąwszy mu łagodnie głową bardziej w odruchu niż celowej podzięce, usiadła na tym, które dla niej odsunął. Poczekała na niego aż zajmie miejsce obok, starając się nie zdradzać ze swoją śmieszną obawą, że tego nie zrobi i potraktuje ją raczej jakąś ładną wymówką, z pewnością tak bystrą, że nie mogłaby się nawet nań za nią złościć. Odstawiła kieliszek na stół przed sobą, opierając zaraz obok niego łokieć, głowę lekko przechyloną zaś układając lekko na dłoni. Palcami, na których lśniły drobne zabliźnienia, objęła delikatnie zarumieniony policzek, kotwicząc na nim znów spojrzenie, zauważając przy tym, że ten, wręcz przeciwnie, rozglądał się po sali, wyraźnie czegoś poszukując.
    W związku z tym obciążyć muszę pana, niestety, podejrzeniem o posiadanie gorszących sekretów. Wydaje mi się to zupełnie podstawne – oświadczyła mu, udając niechlujnie powagę, jaka była należyta dla precedensu wytaczania zarzutu, choć nie była nawet pewna, czy zauważał tę próbę; niecierpliwił ją ten brak uwagi, tym bardziej kiedy okazało się, że konkuruje o nią z czyimś pacholęciem. – Sohvi Vanhanen; proszę mówić mi po imieniu. Widzę, że zajmuje pana to nieswoje niemowlę, nie będę więc pana dłużej trzymać, może pan zejść z posterunku. Miałabym tylko prośbę, żebyś o mnie jeszcze nie zapominał – powiedziawszy to, przystanęła, coby przewrotnie nie skąpić mu przypadkiem tej niewyszukanej filuterii. – Nie mogę się sama teleportować, a tym bardziej wracać piechotą, nie wydaje się to obecnie zbyt bezpieczne. Miałam prosić znajomą, ale wolałabym jednak wrócić z tobą, jeśli to nie problem.
    Koniuszkiem wolnej ręki wybiła krótki takt na rozłożystej nóżce kieliszka, przyglądając mu się jeszcze przez chwilę, zanim nie zerknęła w stronę parkietu, jakby – wreszcie – speszona. Nie lubiła prosić ludzi o przysługi, szczególnie te wyrastające z jej własnych magicznych niekompetencji.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    - A czy po kimś w moim wieku spodziewała się pani szczeniactwa? – odpowiedział kąśliwością na kąśliwość i Odyn sam wiedział ile było w tym złośliwości, bo jeżeli poczuł się dotknięty jej oskarżeniem – nie dało się wyczytać tego w jego mimice. Ktoś kto znał Untamo lepiej na pewno nie obawiałby się tego, że tak durne odwołania do jego wieku czy też „mentalnego wieku”, nagle przyczyni się do postawienia kreski na ich wspólnej znajomości… Ale Sohvi? Skąd mogła przecież wiedzieć, że zostanie odebrana z odpowiednią dozą dystansu…
    No dobrze, ich ostatnie wymiany zdań mogły w jakiś sposób nakierować jej myśli na tory, sugerujące brak zadufania inspektora. W końcu ten od samego początku raczył rzucać żartami nieco upiornymi, pokpiwać z gospodarza i gospodarzowej, a nawet podpytywać jak wyglądałby z dorobionymi mu rogami.
    Może faktycznie Sohvi mogła już przeczuwać na co może sobie pozwolić. W końcu nie była głupia, nawet wbrew temu, jak dziecinnie zachowywała się teraz, lekko podpita i rzucająca ryzykowne stwierdzenia prosto w twarz Untamo.
    Ten ostatecznie uśmiechnął się pobłażliwie, widocznie nie chcąc dawać swojej towarzyszce powodów do obaw – nie miał zamiaru mścić się na niej, a teraz, kiedy już miał na sobie marynarkę, a cały lokal wypełniała duchota odchodząca od pocących się w tańcu ciał – Sorsa zaczynał powoli usypiać. Nawet w towarzystwie tak zajmującym jak to urzędniczki, a może szczególnie w towarzystwie jej miłego dla uszu głosu – czuł jak powieki stają się cięższe. Szczególnie w pozycji siedzącej, w której to przed momentem z własnej woli właściwie się znalazł.
    Ojcowie jednak zawsze zasypiali w fotelu bez ostrzeżenia. By nie wyjść na zapijaczonego starca, chciał jednak zrobić cokolwiek, byle nie poczuć się zbyt dobrze i przytulnie, a i nie pozwolić na to, by nagle odlecieć. Zatem musiał mówić. Przecierając oczy co jakiś czas, rzecz jasna.
    - Poza tym, nawet przez myśl mi nie przeszło, że takie zaufanie musiałoby kosztować równie dużą szczerość. Sama dziś powiedziała pani, że najważniejsze są pozory i m a n i p u l a c j a – dało się wyczuć, że jak na stróża prawa przystało – lubił gromadzić informacje i cudze słowa łączyć ze swoimi przypuszczeniami niczym puzzle. Była to przydatna umiejętność, w końcu rzadko kiedy informacje podawano im jak na tacy. Dopiero gdy doszedł do wniosku, jak ironicznie mógł zabrzmieć, zmrużył oczy i oparł przedramię na szczycie oparcia krzesła, na którym miejsce zajęła Sohvi, byle móc skutecznie kontrolować odległość na którą się nachylał. – Tylko się droczę, proszę nie brać mnie na poważnie.
    A kiedy już wyrzucił z siebie to, co nakazywały mu sumienie i nerwy, odchylił się od niej i uśmiechnął się na imię i nazwisko. Znał może i jednego czy dwóch Vanhanenów, skoro jednak ta była mężatką, wątpił, by wywodziła się z tej rodziny więzami krwi.
    - Untamo „jeszcze o tobie nie zapomniałem” Sorsa – przedstawił się żartobliwie. – Proszę zauważyć, poświeciłem pani tyle uwagi, by przegapić zniknięcie tego bachorka, to chyba o czymś świadczy, hm?
    A kiedy to powiedział, ledwo spojrzał po okolicy, byle znaleźć sobie coś do wypicia, skoro pani Vanhanen posiadała już swoje wino, a już musiał zderzyć się z krótkim drżeniem obrazu, który spowodowały kolejne jej słowa. Przez chwilę obawiał się powracać do niej wzrokiem, kiedy zaproponowała mu, by wrócili razem. Róż wbiegł na jego policzki, a w głowie zakołatała się myśl: jak powinien to zrozumieć? Jako zwykłą troskę o swój tyłek, którą teraz manifestowała? Chęć testowania tego jak bardzo ufa jej mąż? Wcześniej nie wydawała się byś "taka", ale teraz w oczach powracającego do niej wzrokiem Sorsy pojawiła się wątpliwość.
    - Chcesz już wracać? – próbował ukryć swoje zakłopotanie za niezręcznie smutnym tonem. Nie żeby chciał tu zostać – właściwie, już chwilę temu, gdy to fala senności ogarnęła jego ciało, sam myślał o tym poważniej. Teraz nie było już senności – była czujność z którą obserwował ruchy Sohvi. – Wrócisz ze mną. A raczej – ja wrócę z tobą. Ale wracamy piechotą – obojgu nam przyda się kubeł zimnego… Powietrza.
    Widocznie propozycję Sohvi odebrał jako nieobyczajną. Pochopnie, to oczywiste, jednak pomimo krótkiej awersji jaką do niej poczuł – wcale nie miał zamiaru wyzbywać się sympatii którą wcześniej do niej poczuł, a co za tym szło – chęci zatroszczenia się o jej bezpieczeństwo. Ulice Midgardu nocami potrafiły w końcu straszyć…
    - Chyba że chcesz żebyśmy wzięli ze sobą też twoją znajomą? – jeżeli nie zgodzi się – są zgubieni. A raczej on jest zgubiony. Aż przełknął ślinę z niepokojem, chociaż na twarzy gościła trupia wręcz powaga, jakby nagle zapomniał jak pokazywać na zewnątrz niepokój, który drzemał mu w duszy. – Jeżeli nie, to wskakuj w płaszcz, dłoń za łokieć, pożegnamy się z gospodarzem… Chyba, że angielskie wyjście?
    Wstając i zapinając guzik u marynarki, pozwolił sobie na drgnięcie maski nieposkromionego spokoju w niewyraźnym, krzywym uśmiechu, przekrzywiając lekko głowę w kierunku pani Vanhanen.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Istotnie, nie poczuła się jakoś szczególnie onieśmielona jego ripostą, nawet jeśli musiała wyczekać chwilę niepewności, zanim jej sympatyczny adwersarz ostudzi podźwięk kąśliwego pytania pobłażliwością uśmiechu. Za nią byłaby prędzej się obraziła, gdyby miała na to ochotę – a tej nie miała obecnie wcale, wręcz przeciwnie, zdecydowana była nie mieć dla niego nic prócz sympatii, z całą swoistą jej feerią uprzejmości i brzytwą słownej ofensywy. Gdyby przyjrzeć się jej cieplejszym znajomościom z mężczyznami, możnaby odkryć zapewne tę jedną właściwość, że bywała tym dla nich okropniejsza, kiedy ich lubiła, ażeby zadośćuczynić pewnie swoim antymęskim poglądom, zdradzanym przecież taką niezaplanowaną familiarnością; nie tylko doskonale znosiła wzajemność tych poufałych ataków i złośliwości, ale w pełni nawet ich oczekiwała, jakby dawało to jej przyjemne poczucia równości.
    W przeciwieństwie do niego, Sohvi czuła się ożywiona, wino pobudzało ją, zamiast usypiać, stąd też patrzyła na jego nagłą ospałość z pewnym politowaniem i rozbawieniem, wątpliwością czy stać go na to, by dalej dotrzymywać jej kroku i skutecznie ją zabawiać. Sorsa wyraźnie, pomimo zauważalnego znużenia, nie zamierzał jednak odpuszczać ani zwalniać, bo choć przecierał zmęczone oczy i poruszał się z zabawną dla niej ociężałością, oponował wciąż bystro i precyzyjnie. Kąciki ust drgnęły jej, podskakując ku górze, kiedy zaakcentował tak manipulację, bezwzględnie wymierzając w nią lufę zarzutu, osadzając ją na solidnej bazie czujnej, zapamiętałej obserwacji. Poruszyła głową nieznacznie, by zamiast policzka o dłoń wspierać brodę i nachyliła się trochę w jego kierunku, kiedy sam podjął te konspiracyjne skrócenie dystansu.
    Mówiłam też, że manipulacji towarzyszą dobre intencje. W tym wypadku pasowałoby raczej nazwać to po prostu oszustwem; zapewniam, że moje intencje nie były ani trochę szlachetne – odpowiedziała mu, kiedy już łagodzące sytuację wyjaśnienie wybrzmiało między nimi, zaraz potem z odgrywaną karykaturalnie ciężko powagą dodając: – Nie będę, jak pan sobie życzy. Mnie tymczasem proszę brać jak najbardziej i zawsze na poważnie.
    Retoryczne pytanie, jakim przyznał niejako, że wyznana mu wcześniej sympatia jest raczej odwzajemniona, przyjemnie osiadła na jej ułagodzonej winem świadomości, celowo nie dała po sobie poznać jednak, jakoby jakkolwiek zagłębiała się między wersy tych pochlebnych słówek, coby nie dać mu wrażenie, że zbyt łatwo może ją komplementem udobruchać. Choć, rzecz jasna, była to metoda zupełnie skuteczna.
    Gdy przyciągnął na powrót jej wzrok, pożałowała natychmiast, że w ogóle odwróciła go odeń wcześniej – ślad rumieńca na jego twarzy i nagła ostrość ocuconego ze znużenia wejrzenia dowodziła wprawdzie, że jej propozycja wywołała w nim reakcję silniejszą niż się spodziewała, z pewnością w pierwszej chwili zabawną ze względu na swoją jaskrawość. Zaskoczona odrobinę nagłą zmianą w jego usposobieniu, odpowiedziała mu z równą czujnością, studiując wyraz jego twarzy i oczu, nie mogąc jednak przebić się przez spokojną powierzchowność do tego, co mógł sobie pomyśleć. Domyślała się, oczywiście, najróżniejszych możliwości; nie potrafiła wyzuć z jego fizjonomii jednak konkretów, tym bardziej, że wprawdzie nie można było mówić obecnie o zupełnej jasności jej postrzegania.
    Grymas wkradł się na jej usta, kiedy padło te rzeczowe wrócisz ze mną, Untamo miał jednak rozumność zatrzeć zaraz te potknięcie pośpiesznym poprawieniem się, które powstrzymało jej protest, zanim zdążyła go uformować w myśli w całości. Zaraz zresztą zapomniała o tym, potraktowana śmiałym stwierdzeniem, które, zdawało się, miało sugerować jej niezupełną trzeźwość postępowania, co oczywiście nie mijało się z prawdą, ale czego sama sobie nie mogłaby zarzucić. Sorsa zarazem odsłonił przed nią swoje myśli, kołujące wobec oferty, jaką miała bezwstydną czelność mu złożyć; zamiast poczuć się jednak tym odkryciem urażona, wpadła w dalsze rozbawienie, powściągane tylko dlatego, że złośliwie nie chciała burzyć w nim tego raptownego przekonania o jej rzekomej rozwiązłości.
    Byłam gotowa poczekać, jeśli miałbyś ochotę zostać jeszcze jakiś czas – zauważyła, unosząc ociężałą głowę z oparcia ręki i prostując się, po raz ostatni sięgając jeszcze po kieliszek. – Ale istotnie chciałabym chyba już wyjść, zaczerpnąć rzeźwości wieczoru, jak mówisz. Bez znajomej najchętniej, z pewnością ulży jej, że ratujesz ją od groźby towarzyszenia mi w drodze powrotnej – mówiąc to, przyglądała mu się cały czas uważnie. Upiła wreszcie ten ostatni łyk wina, poprawiając go jeszcze mniejszym, co by sobie nie skąpić przyjemności upojenia, zaś Sorsie dalszych zmartwień i przekonań o jej nieprzyzwoitości.
    Podniosła się zaraz potem, by sięgnąć po swój płaszcz, który bezceremonialnie podała mu, nie dając mu innego wyjścia, jak rozłożenie go przed nią, coby mogła wsunąć w czarne rękawy odsłonięte, blade ramiona. Zarzuciła niedbale na kark również elegancki szalik, nie owijając go jednak, było jej wprawdzie już wcześniej przyjemnie ciepło, teraz zaś pod materiałem okrycia rumieniec tym mocniej zaznaczył się na zgrzanych policzkach. Razem z Untamo odnalazła zaraz w zamieszaniu gospodarzy, żeby wymienić się z nimi należytymi grzecznościami, powtórzyć jeszcze raz zręczne życzenia i pożegnać się z doskonale odgrywaną życzliwością, przy czym Sohvi grzecznie napomknęła o ogromnej uprzejmości Untamo, który zgodził się użyczyć swojej kruczej pieczy i bezpiecznie dostarczyć ją do domu, podrzucając mu wesołe, przyjemne spojrzenie i uśmiech iście słodki, do tego stopnia, że znając ją nawet krótki ułamek wieczoru, można było poznać się na jego teatralnej, zaczepnej przesadzie.
    Kiedy znaleźli się wreszcie na zewnątrz, Sohvi przystanęła na chwilę za drzwiami, uderzona orzeźwiającym chłodem, jaki objął natychmiast jej odsłoniętą wciąż szyję i rozproszył nieco błogość nietrzeźwości. Wbrew jednak temu spodziewanemu ocuceniu, kiedy ruszyli przed siebie długością chodnika rozciągniętego wzdłuż zgaszonych już witryn, zalanego za to złocistą łuną przydrożnych latarni, spojrzała w pewnym momencie na Untamo w sposób uprzedzający kolejny werbalny kuksaniec:
    Więc polubiłeś mnie również, panie Sorsa. To dobrze, bo obawiam się, że czeka nas dłuższy wspólny spacer; mieszkam na przedmieściach.
    Jakkolwiek był to alarmujący wstęp, resztę drogi miała być już całkiem znośna i zaskakująco taktowna, może z nielicznymi incydentami odważniejszego żartu, a kiedy dotarli pod bramę nieskromnego domu Vanhanenów, pomimo pokusy, by zawstydzić towarzysza po raz ostatni, wyciągnęła ku niemu jedynie dłoń, by pożegnać się jak najbardziej stosownie.

    Sohvi i Untamo z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.