Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    02.03.2001 – Zaułek Skaldów – E. Halvorsen & G. Holzinger

    2 posters
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    02.03.2001

    Zmieniłeś się.
    Słowa obrosły przestrzeń, szumiały razem z tętniącym naczyniem gwaru. Mieścili się tutaj z trudem; oni, ich gęste mazie sekretów trzymane kurczowo w dłoniach jak wąskie nogi kieliszków, ich dokonania, ich często próżne, przejęte osobowości pragnące cudzej uwagi. Ich stado, ściśnięte w kotle duszącej go elegancji; lokalu, w którym przewijał się kalejdoskop istnień, wirując paletą barw.
    Nic nie odpowiesz?
    Wypuścił z rąk papierosa, gdy wgniatał go w popielniczkę; zaśmiał się cicho, krótko, w płucach tańczył mu tytoń, pamiętne, skromne ostatki. Wiedział, czego szukała; chciała, by się otworzył, by wszystko było, jak dawniej. Nudziła się, chciała zdławić milczenie we własnym lokum, tak często zimnym i pustym. Dość często słyszał te słowa, stwierdzenia, że sam się zmienił, że trudno do niego dotrzeć, gdy pierwsze zaciekawienie opadło, uchodząc z ramion, gdy pierwsza łuna wygasła. Nie zmienił się; był tym samym, od zawsze samym (nie)człowiekiem, lepkim od cudzych spojrzeń, pamiętającym dotyk zbyt wielu rąk. Odchodził, aby nawiązać kolejną, burzliwą, grząską relację, kolejny szał zatracenia. Mówił im wszystkim często, że teraz należy do nich, że będzie przy nich na zawsze; oni często szeptali mu, że jest piękny, a on uśmiechał się, tak uśmiechał, jakby usłyszał to po raz pierwszy i pewnie jedyny w życiu. Wszystko jest maską, pod którą trzęsie się brud. Sam znał przytoczoną prawdę, prawdę okrutną, szorstką i nieprzyjemną, tak wstrętną jak twarz chimery, prawdę broczącą w środku, kaszlącą przypływem ropy.
    To była gra?
    To zawsze jest tylko gra.
    Gra słów, gra spojrzeń, gra ciał, niespokojnych i głodnych. Oddalił się, poszedł w stronę obrzeży, do bardziej pustych stolików. Musiał zająć czymś myśli, musiał znaleźć zajęcie, odszukać właściwego towarzysza lub towarzyszkę wieczoru. Nie chciał już swoich zmartwień, nie chciał roztrząsać troski o najdroższą przyjaciółkę, o jej przemianę, jej inność, ich inność pod dłutem lat, nie chciał myśleć o nierozważnej relacji, jaka splotła go z niksą - nie widział jej kilka tygodni, czując, że może tak będzie lepiej, nie chcąc wydać tajemnic, które tak pilnie skrywał, nie chciał myśleć o Vivian, którą spotkały wystarczające nieszczęścia i której sam nie chciał krzywdzić, choć czynił to dostatecznie już samą swoją obecnością. Głównie z tego powodu - wolności od nękających go jak insekty rozterek - i chęci odnowienia niektórych swoich kontaktów, przyrzeczonej Frei Ahlström, postanowił udać się na dzisiejsze przyjęcie, organizowane w artystycznym - jak zwykli powtarzać - gronie. Zamówił dla siebie wino i wtoczył wzrok na sylwetki. Do kogo powinien podejść? Z kim musiał wkrótce pomówić? Kogo wkrótce przyciągnie - ze względu na własne piętno?


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    Nie miała pojęcia kto i dlaczego organizował to przyjęcie.
    Może to wernisaż, może cudzy debiut? Znów zbierali runiczne talary, aby wesprzeć biednych i potrzebujących? Galdr, któremu zależało na politycznej karierze próbował zjednać sobie światek artystyczny? Agent, któremu Gretchen powierzyła opiekę nad swoją karierą, przekonywał w liście przyniesionym dzisiejszego poranka, że powinna się tam pojawić. Będzie kilka grubych ryb, pisał Jensen i nie musiał dodawać nic więcej. Nigdy nie traciła okazji, aby zakręcić się wokół ludzi, którzy coś znaczyli w branży, szans na to, by dobrze się zabawić też nie. Zaułek Skaldów dobrze znała, mogła powiedzieć, że nawet lubiła. Nazwisko organizatora zatarło się w jej pamięci, gdy dotarła na miejsce, elegancko (we własnym mniemaniu) spóźniona, kiedy przyjęcie zdążyło rozkręcić się na dobre. Zrzuciła z ramion futro, odsłaniając błyszczący komplet, składający się z krótkiej, lecz zabudowanej bluzki i przylegającej spódnicy do połowy uda, którą zdobił pasek ze śpiącym lisem. Dzięki niemu ogon, łaskoczący ją w skórę pod ubraniem, pozostawał dla wszystkich niewidoczny. Przeczuwała, że jeszcze kilka dni, a będzie musiała zaszyć się w domu z powodu bólu pleców, lecz dziś o tym nie myślała.
    Poddała się atmosferze. Poddała grającej muzyce i prędko dołączyła do zabawy, łapiąc w locie kieliszek szampana, później lampkę wina, jedną i drugą. Wirowała w tańcu i zaczęło wirować jej w głowie. Krew szumiała w uszach, podsycana przez alkohol, który lał się strumieniami. Czy tylko to mają w zanadrzu? pytała łakomie przyjaciółki, konspiracyjnym szeptem, pochylając się ku niej i odrzucając na plecy burzę ognistych loków. Zeszła z parkietu tylko po to, aby złapać oddech. Wsparta o bar, niby od niechcenia leniwie przesuwała wzrokiem po kolejnych twarzach, próbując odnaleźć kogoś, kogo znała, bądź znać powinna. Reżyser? Byłoby dobrze. Wzrok Gretchen przykuł jednak profil mężczyzny, którego jeszcze nie znała. Szeptem znów spytała przyjaciółki kim jest, ciekawa, czy wie - i wiedziała. To malarz. Niezwykły talent, naprawdę, mówiła Mimmi, tyle Gretchen wystarczyło, lecz ona mówiła dalej, paplając o jego wernisażach pod mecenatem Frei Ahlström.
    Ktoś taki mógłby ją namalować. Ktoś taki powinien ją namalować.
    Ta genialna myśl niby żarówka śniących rozświetliła umysł Gretchen, szeroko uśmiechniętej, gdy podążyła w jego kierunku jak w transie. Trochę pijana, lekko roześmiana stanęła przy nim, bo nagle wykreowała w głowie genialny plan, cel, który musiała osiągnąć. Nawet nie wiedziała jak maluje, czy w ogóle spodobają jej się jego dzieła, ale Mimmi mówiła, że jest genialny. Tyle wystarczyło. Ewentualnie rozmyśli się jutro i napisze mu list, że jednak nie może. Nie brała przecież pod uwagę ewentualnej odmowy.
    To nie wchodziło w grę.
    - Ma pan może papierosa? - spytała niewinnym tonem, skupiając spojrzenie na przystojnej twarzy - o ile nie najprzystojniejszej w tym lokalu, choć teraz wydawał się niższy od niej, gdy miała na nogach obcasy.



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Rzeczywistość - ta, której sam doświadcza w obecnej, trwającej chwili, jest w gruncie rzeczy niewielka, mógłby ją teraz zamknąć w objęciach kilku kieliszków, w perlistym, wydaje się - wymuszonym śmiechu cieknącym z pobliskich ust, w witrynach przymglonym spojrzeń, w uśmiechach słodkich, ulotnych. Wypełnia granice sali, pęcznieje fałszywym światłem i grubym kołtunem dźwięków - i dzieje się wśród niej wszystko, choć dzieje się przecież nic, i ludzie wciąż mówią, mówią - to przecież jakby milczeli, a milczą wygodą pustych i wyświechtanych zdań, alkohol dudni im w uszach, na krańcach sali lgną ćmy do światła łapczywych, wymienianych to mniejszym lub większym ukradkiem pocałunków, ale to bez znaczenia, to nie ma przecież znaczenia, nie dzieje się przecież nic. Znał setki podobnych przyjęć, od czasów, kiedy był młodszy, kiedy uwielbiał wiązać zwodniczą aurą, zatruwać korzeń rozsądku - upijał się bardzo często, upijał się, aż ryczące mu w głowie chórami trunki sprawiały, że zapominał o własnym, noszonym piętnie, o skazie zwierzęcego ogona, o bezsilności wiążącej go grubym sznurem - i śmiał się, śmiał do rozpuku, szedł chwiejnym, beztroskim krokiem tak lekki jak nigdy dotąd. Znajdował zawsze osobę, przynajmniej jedną - mężczyznę o niecierpliwych i drżących przejęciem dłoniach lub kobietę o przepełnionym nagłym przywiązaniem sercu, którym szeptał na koniec, że chciałby stąd właśnie uciec, wyrwijmy się teraz - wspólnie, poczujmy na skórze wolność. Odmienił tok przyzwyczajeń, w ostatnich latach używał aury niechętnie i nie pozwalał alkoholowi odbierać większości zmysłów, nadal, pomimo tego, przemieszczając się w konstelacjach zachłannych, grząskich relacji, które pożerał często łakomy czas.
    - Jak najbardziej - odpowiedział bez zbędnej szczypty przyprawy zastanowienia; kobieta, która do niego podeszła, była młoda i pełna niewątpliwej urody. Czyżby była znudzona? czy może słyszała o nim, czy przyszła, zwiedziona czarem, który wciąż tlił się wokół? Czy rzeczywiście potrzebowała od niego tylko używki? Przyjrzał się jej dokładniej, wyciągając przyjaźnie paczkę z ustawionym uzębieniem używek; jej twarz zdobił kosmos piegów, jej gęste, rude kosmyki, płynęły po linii pleców.
    - Jeśli woli pani palić w towarzystwie - dodał miękko, tuż po momencie w którym wyłuskała papierosa - jestem skłonny je również pani zaoferować - mówił przyjaznym, nienatarczywym tonem, bez przesadnego zaangażowania, zupełnie, jakby rozważał, że może również odmówić - a on ze stoickim spokojem zaakceptuje wtedy jej decyzję. Zasłynął z sympatycznego i przyjemnego usposobienia, tak zawsze silnie różnego od treści różnych skandali krążących na jego temat.
    - Zdaje się, że nie mieliśmy do tej pory okazji porozmawiać osobiście - skwitował. Kojarzył dobrze jej twarz, chociaż był pewny, że nigdy dotąd nie zamienił z nią słowa; to mogło się właśnie zmienić, już wkrótce - w przypływach chwili.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    Nie zliczyłaby wszystkich takich przyjęć, na których miała już okazje gościć. To już trzecie w przeciągu dwóch tygodni. Pojawiała się na nich, piła, sięgała po mniej legalne używki i później niewiele pamiętała. Twarze zacierały się w pamięci rudowłosej, jakby niegodne zapamiętania. Może tak naprawdę, wbrew temu co mówił, rozmawiali już wcześniej? Może to tylko gra? Nie miała pojęcia i nie zastanawiała się nad tym. Dawała sobie prawo do zapominania cudzych imion i twarzy, jakby nie byli warci zapamiętania. Chciała jedynie dobrze się bawić, a prawda była taka, że największą ekscytację odczuwała w towarzystwie nieznajomych, gdy nie wiedziała, czego może się spodziewać i kiedy to oni nie byli w stanie przewidzieć jej następnego kroku.
    Właściwie sama Gretchen nie znała własnego, kolejnego kroku.
    - Będę dłużna - obiecała enigmatycznie, a jeden kącik ust uniósł się w uśmiechu wyżej, jakby tym samym składała mu obietnicę podobnej przysługi w przyszłości. Naturalnie nie miała najmniejszego zamiaru dotrzymać danego słowa, nawet gdyby przysięgała mu z ręką na sercu na życie swojego ojca. Mogła obiecać mu wszystko, czego tylko chciał, byleby osiągnąć swój cel. Dziś zapragnęła ujrzeć siebie na płótnie, zechciała być znów muzą prawdziwego artysty. Kaprys nagły i niezrozumiały, takie zwykle miewała i nie obchodziło ją, że może być to nieosiągalne. Przyzwyczajono Gretchen do tego, że dostawała tego czego chce.
    Jeśli spotykała się z odmową, wyszarpywała to sama lisim pazurem demonicznej aury.
    - Dziękuję. Będzie mi niezwykle miło. I z papierosem, i z panem - zaśmiała się perliście, nieśpiesznym gestem sięgając do zaoferowanej papierośnicy, by ująć w palce biały zwitek i wetknąć w podkreślone czerwienią szminki wargi. Odpaliła go, nie opuszczając z przystojnej twarzy spojrzenie, lecz nie nachalnego, jedynie uprzejmie zainteresowanego. Nie zamierzała przecież wyjść na nachalną desperatkę. Wystarczyło, że do niego podeszła. Odurzona alkoholem nie miała ochoty czekać, choć była pewna, że wystarczyłoby kilka spojrzeń, by uczynił to on. Zawsze działało. Dlaczego w tym przypadku miałoby być inaczej.
    Co mogło pójść nie tak?
    - Tak mi się wydaje, a szkoda... - odparła Gretchen, po czym wyciągnęła dłoń w jego kierunku. - Gretchen. Gretchen Holzinger - wyrzekła, dbając o to, aby austriacki akcent rozbrzmiał odpowiednio wyraźnie, choć miała nadzieję, że uczyniła to niepotrzebnie, że kojarzył jej twarz. Rudowłosej wydawało się, że jest bardziej rozpoznawalna niż w rzeczywistości. Na kilka chwil przeniosła spojrzenie na innych gości, śledząc pary kołyszące się w takt nieśpiesznej muzyki i kelnera, który pojawił się przy nich, zachęcając, aby skosztowali wina. - Wypijmy za to spotkanie - zaproponowała. Palce prawej dłoni zacisnęły na lampce szampana, którego słodycz rozpłynęła się po języku, gdy na nowo zogniskowała spojrzenie na twarzy malarza.



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Słodkawy likier beztroski, którego właśnie smakował, przesuwał się, podrygując na szorstkim grzbiecie języka. Czas trwonił zbędne sekundy, błyszczące niczym cekiny na krojach przeróżnych sukien, jak drobne cząstki brokatu nad linią wachlarzów rzęs, jak smukłe wieże kieliszków noszące odpryski świateł, czas trwonił zbędne sekundy, a on, podobnie rozrzutnie, nie zważał na jego cenę, próbując zawęzić wszystko do spontanicznej, zamglonej gwarem impresji, do tu i teraz krojących płat świadomości na cienki, przyległy plaster, przyjemny bandaż kojący smagnięcia trosk.
    - Einar Halvorsen - uścisnął smukłość jej dłoni, wyciągniętej w powitalnej zachęcie, kąciki ust lekko drgnęły, wzmagając ton serdeczności. Miał dobrą pamięć do twarzy; był przekonany, że widział ją jeszcze wcześniej, na jednym z podobnych przyjęć, bankietów wydawanych przez przedstawicieli ich środowiska, możliwe, że dostrzegł jej imię i nazwisko w masywnej czcionce nagłówka żywiącego się skandalami magazynu. Była pewnie ambitna, jak wiele młodych, walczących w tym świecie osób pragnących sławy uznania, szukała pewnie kontaktów, cieszyła się pełnią życia czerpaną z uroczystości, z alkoholu rozkosznie wędrującego pnączami zawiłych żył.
    - Za naszą nową znajomość - dodał; kieliszki wydały krótki, piskliwy dźwięk przy zetknięciu, szampan zakołysał się w sennym rozmarzeniu jak morskie, leniwe fale.  Nie oczekiwał wiele; być może kilka chwil, kilka chwil i uśmiechów, kilka słów oraz gestów. Potrzebował dziś rozluźnienia, potrzebował odpocząć od własnych obaw i trosk huczących mu wściekle w czaszce, łopocząc na flagach myśli, chciał je zagłuszyć spontanicznym odkryciem obecnej, nowej relacji.
    - Pochodzi pani stąd, czy może coś sprowadziło panią w objęcia zimnej Skandynawii? - bez żadnej, srogiej powagi skierował do niej pytanie, nie wymagając konkretnych czy też nad wyraz prawdziwych odpowiedzi, mogła odrzec cokolwiek, nie dbał o to szczególnie, wpatrując się w nią z subtelnym, łagodnym zaintrygowaniem. Podczas podobnych zetknięć zwykł trzymać aurę na smyczy, posłuszną, wytresowaną jak ułożony pies; czar, który zatruwał zmysły, odbierał większość rozrywki; znużyło go spoglądanie, jak łatwo, z jaką szybkością potrafi zawrócić w głowie i zniknąć w czyimś odurzonym towarzystwie, zawiązać sznureczki losów w kaskadzie łapczywych muśnięć, w niecierpliwych i nieostrożnych gestach, w szarpnięciach dłoni i bioder, w pocałunkach przesuwanych badawczo po wszystkich wzniesieniach skóry.
    - Jeśli to drugie, miejmy nadzieję, że była to barwność sztuki - rzucił, na wpół rozbawiony, na wpół wyraźnie ciekawy - i równa barwność jej twórców - zaciągnął się rozpalonym przed chwilą papierosem, dym wsiąkał w objęcia płuc, przesuwał się poprzez miasto starannej sieci oskrzeli. Midgard, całkowicie magiczna miejscowość, chluba Europy Północnej, przyciągnął już wiele osób, pisarzy, muzyków, malarzy, reżyserów, aktorów czy dramaturgów. Życie kwitło tu w znacznie innych i bardziej jaskrawych barwach, bez strachu o ujawnienie magii niczego nieświadomym, żyjącym w pobliżu śniącym.
    - Proszę wybaczyć, ale pani nazwisko - wyjaśnił; nie tylko same nazwisko - wzbudziło we mnie ciekawość - miał prawo, być może mylnie podejrzewać, że wychowała się w innym otoczeniu; niech opowiada, niech mówi; on będzie wszystkiego słuchać.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    Wszędzie naokoło błyszczało szkło najbardziej finezyjnych kształtów i barw, pełne rozmaitego alkoholu jakiego tylko dusza mogła zapragnąć. Drogi szampan, wino dojrzewające już od kilkudziesięciu lat, mikstury barmanów równie tajemnicze co eliksiry alchemika w kociołku. Kusiły zapachem i smakiem, zapraszały, aby posmakować zabawy i zapomnienia. To za mało, ta myśl majaczyła gdzieś na krawędzi świadomości Gretchen, spoglądającej na to wszystko z pobłażaniem, jakby na co dzień pijała coś znacznie lepszego, z jeszcze wyższej półki, lecz nie wypadało wszak narzekać. Nawet gdyby w jej kieliszku znalazło się wino co najmniej stuletnie, pochodzące z najstarszych włoskich winnic, gdzie korzenie sięgają głęboko, wciąż kręciłaby nosem. Brakowało jej czegoś naprawdę mocnego. Chciała zabawić się tak jak lubiła najbardziej - bez żadnych zahamowań, nie dbając o konwenanse, wznieść się wysoko. W tym kręgu nie wypadało jednak sięgać po podobne substancje.
    - Halvorsen... - powtórzyła za nim miękko i słodko, jakby miała miód na języku i musnęła nim jego godność. Chwilę udawała, że się zastanawia, zanim otworzyła oczy szerzej, pełne usta zaś ułożyły się w niemal perfekcyjne małe o, gdy podawała mu swoją dłoń. - Chyba kojarzę pana nazwisko... Czy to nie pana dzieła można było podziwiać w zeszłym roku w galerii pani Ahlström? - pytała niepewnie, doskonale udając, że odławia fragmenty przeszłości z pamięci nieśpiesznie i powoli, sprawiając wrażenie, że to czysty przypadek, że podeszła właśnie do niego.
    Cóż za niespodzianka! mówiło orzechowe tęczówki.
    - Ja, za przypadkowe spotkania - uzupełniła toast, zanim uniosła lampkę do ust, spoglądając w jasne oczy mężczyzny, zastanawiając się jednako z kim ma do czynienia. Jakim artystą był Einar Halvorsen? Tego już jej nie zdradzono. Narcystycznym malarzem, rozmiłowanym we własnej sztuce, z kompleksem boga? Czy może niepewnym siebie, cierpiącym malarzem, przelewającym swój ból na płótno? Może cynikiem, który wykorzystywał talent od bogów, by zyskać sławę i pieniądze, swoimi odbiorcami zaś gardził? Dla każdego miała w rękawie inną maskę. Teraz na piegowatą twarz wychynął wyraz zaskoczenia, jakby nie spodziewała się pytania o pochodzenie. Zawsze była gotowa o tym opowiadać, święcie przekonana, że nazwisko i akcent wyróżniają ją z tłumu nie mniej niż aura. - Właściwie urodziłam się w Austrii, lecz wychowałam się w Midgardzie. W domu rozmawialiśmy zawsze po niemiecku - wyjaśniła Gretchen, tak jak zawsze mile połechtana męskim zainteresowaniem, nonszalancko odrzucając burzę włosów na plecy. W przeciwieństwie do niego nie hamowała własnej aury, raczej starała się ją podsycić swą magią, wciąż jednak nie uwalniając pełni własnych mocy - obawiała się, że pijani goście mogliby im wówczas przeszkodzić.
    Nie przypuszczała jeszcze, że nie tylko z jej powodu.
    - Jakie to zabawne, że wspomina pan o twórcach sztuki... Mój ojciec jest geniuszem mody. To dyrektor artystyczny w domu mody Rosedahl. Zawsze byłam blisko... artystów - zaśmiała się, powstrzymując chęć, aby na dowód tych słów przysunąć się bliżej. Jeszcze nie. Nie przeszkadzał jej zapach tytoniu, gdy oblekł go blady obłok, choć zdecydowanie wolałaby poczuć bardziej słodko-mdlącą woń. - Nie szkodzi, to właściwie żadna tajemnica, panie Halvorsen... Choć jeśli mogę zaproponować, proszę mówić mi po prostu Gretchen, zgoda?
    Unosząc kieliszek szampana znów do ust puściła mu perskie oczko, obiecując, że to pozostanie pomiędzy nimi.
    - Dobrze się bawisz?
    Czy może wolałbyś bawić się lepiej?



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Przez drzwi głębszego oddechu przechodzi gościnnie tytoń, rozpływa się w norach płuc. Siwa, zmiękczona mgiełka ociera się o strop gardła i cieknie przez uścisk krtani. Myśli są lekkie, zwiewne, łaskoczą grunt świadomości tętniącym, rytmicznym marszem. Kilka ospałych sekund - odsuwa filtr od czerwieni swoich przymkniętych ust. Kolejna, drobna sekunda - otwiera oczy po miałkiej, niewinnej przerwie mrugnięcia. Smakuje przyjemnej chwili, zupełnie tak, jakby była cenionym powszechnie trunkiem, uznanym przez koneserów, dojrzewającym, dopiero, w podziemnych zbiorach instynktów.
    Znużenie spada jak kurz - otrząsa się z warstwy pyłów. Przyjemność, czysta przyjemność, bez granic i zobowiązań. Już podjął swoją decyzję, jeszcze przed chwilą, zanim zdołał potwierdzić, że jak najbardziej, jego obrazy były wystawiane przez Ahlströmów. Kojarzy go, to ciekawe, przynajmniej w szczątkowym stopniu. Nie zmienia to jednak faktów - nie, skoro podjął decyzję; decyzję, że może zostać z nią aż do końca bankietu. Próbuje ubarwić czas; próbuje się znów nie nudzić.  
    Trwaj, chwilo - możesz być dzisiaj piękna.
    - Nie widzę przeszkód - wie, że jest od niej starszy, jednak powyższy układ nie wadzi mu w żadnym stopniu. Dystans jest całkiem zbędny; jak narzucony płaszcz w wielkim skwarze zupełnie też niedorzeczny. Decyzja była podjęta, więc nie chciał żadnej rezerwy. Jego słabości są jak okrutni bożkowie - domagają się ofiar. Nie patrzą na inne względy, na zdrowy, chłodny rozsądek. Rozmawia, pomimo tego dla samej tylko rozmowy (nurtuje go, wciąż niezmiennie, dokąd ich zaprowadzi ta prosta wymiana zdań), wyciąga kolejne wnioski, że panna Holzinger, bez wątpienia, nie jest nikim wyciętym z bladej karty przypadku. Pochodzi, jak sama mówi, z rodziny oddanej sztuce. Czuje się z nią związana, udała się też jej śladem.
    - Nie narzekam - nakazał jej dłużej czekać. Nie spieszył się z odpowiedzią, znów pozwalając zaciągnąć się kęsem dymu. Twarz znowu rozjaśnił uśmiech, niewielki, choć urokliwy - nawet, kiedy prawdziwy urok spoczywał zdziesiątkowany, stłamszony, jak niepotrzebne i zdolne oślepić światło. Nie narzekał, to prawda i lubił, odkąd pamiętał, zawierać nowe znajomości. Szarpany swoim chaosem, kąsany przez jego szczęki, wymagał zajęcia zmysłów - i szukał, odwiecznie szukał, choć nie mógł sam stwierdzić, czego.
    - Zabawa, która trwa teraz, jest przede wszystkim - zawiesił na niej spojrzenie - co najmniej obiecująca - chciał poznać ją znacznie lepiej; obecny wieczór zamierzał poświęcić jej, w stopniu, którego nie mógł na dany moment odgadnąć. Mógł, w zamian za to, zatrzymać na niej uwagę, obarczyć barwą zieleni splamioną cząstką błękitu.
    Mógł, w zamian za to, zapytać:
    - A ty, droga Gretchen?
    Nie jest wielce przejęty, próbuje poznać odpowiedź, przeniknąć treść jej wyjaśnień. Masz dość zgromadzonych osób? Spójrz, ledwo stoją na nogach. Masz dość zgromadzonych osób? Niech złuszczą się pierwsze maski.
    - Odczuwasz może niedosyt? - przez wstęgę jego pytania przebija się chytra troska. Nieznacznie ścisza ton głosu, choć nie jest przy tym przejęty.
    Ich powstający sekret powinien mieć obie strony.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    Nie zaprzeczył, uznała więc, że nie doszło do pomyłki. W innym przypadku obwiniłaby nią przyjaciółkę, która szeptała jej podnieconym tonem do ucha nazwisko malarza, który mógł cieszyć się mecenatem samej pani Ahlström. Na takim przyjęciu nie było miejsca dla galdrów przypadkowych i oszustów, przynajmniej Gretchen święcie w to wierzyła, uśmiechnęła się więc z zadowoleniem, przekonana, że właśnie rozmawia z artystą poważanym i utalentowanym. Świetnie, doskonale, myślała, jakby już po zaledwie kilku wymienionych uprzejmościach miała go w garści. To tylko kwestia czasu, śmiała się zawsze w duchu, pewna, że i tym razem wystarczy słodki uśmiech podsycony demoniczną aurą. Może wystarczyłby, gdyby tylko nawiązała rozmowę z jakimkolwiek innym mężczyzną w Zaułku Skaldów.
    - Miło cię poznać, Einarze - podsumowała, smakując na języku jego imię, jakby rozpływało się po nim słodko niczym owocowy mus.
    Naprawdę chciała, aby było miło. Więcej niż miło. Trwające wokół nich przyjęcie nie gwarantowało jednak prawdziwie miłej zabawy, choć nie zaprzeczała słowom malarza, wydawało się obiecujące. Goście nie żałowali sobie alkoholu, wirowali na parkiecie w swoich objęciach i samotnie, oddając gorączce dzisiejszej nocy. Dołączyłaby do nich, gdyby nie chęć nawiązania nowej znajomości z kimś, kogo warto było znać. Nierzadko oceniała ludzi, nieistotne, czy widzących, czy śniących, przez pryzmat ich użyteczności. Co mogli jej oferować? Co mogli jej dać? Pragnęła więcej. Chciała wszyskiego. Była w tym zachłanna i chciwa. Jego przystojna twarz, jakaś nonszalancja i wdzięk w każdym drobnym ruchu jedynie podsycały ciekawość Gretchen. To miły dodatek. Przyciągnąłby jej wzrok, nieistotnie od noszonego nazwiska i wykonywanej profesji, nawet gdyby był jednym z kelnerów, którzy krążyli między gośćmi z tacami drinków i innych alkoholi. Miał coś w oczach.
    Łudząco podobne światło do tego, które iskrzyło się w jej własnych.
    - Mhm, tak... Powiedzmy, że tak - zaśmiała się, unosząc znów kieliszek do ust, niepomna o skutki wlewanych w siebie procentów. Jeszcze kilka drinków i krew zacznie szumieć w uszach. - Chociaż… mogłaby obiecywać nieco więcej, nie uważasz? - spytała, puszczając mu perskie oczko, jakby połączyła ich już jakaś tajemnica. Przez pytanie o niedosyt uśmiechnęła się nieprzewrotnie. - Teraz też… Muszę odpowiedzieć twierdząco, aby nie skłamać. To nie ich wina. Jest dokładnie tak jak się tego spodziewałam. Tak jak powinno tu być. Powiedzmy, że lubię… - udała, że się zastanawia nad tym, czego tego wieczoru w Zaułku Skaldów brakowało, przechylając przy tym głowę - … nieco bardziej swobodną atmosferę. Niektórzy sprawiają wrażenie, jakby połknęli gałąź, czyż nie? - ściszyła głos jak i on, niemalże szepcząc, gdy pochyliła się ku niemu, dbając, by te słowa nie dotarły do niepożądanych uszu. - A ty? Jak lubisz się bawić? - pytała dalej, teraz już uchwyciwszy spojrzenie malarza, starając się ze wszech miar, aby poddał się demonicznemu urokowi.
    Cokolwiek czujesz, czuj do mnie. Jakkolwiek nie spojrzysz, patrz na mnie. Czymkolwiek jest miłość, kochaj się we mnie.



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Okradał innych z uwagi; mógł ją wysuwać nagminnie z odmętów kieszeni duszy, wynosić niczym błyskotki mrugające pokusą której refleks odbijał się niepozornie na barwnych rąbkach tęczówek, mógł ją obracać, czuć pod pęczkami palców, jej natarczywość - jej przenikliwość - zachłanność podrygującą w ciasnym więzieniu aury. Mógł rozgnieść nawet ostatni, okrzepły bastion rozsądku, rozpłaszczyć go jak insekta schnącego na ścianie czaszki, o przełamanym z cichym i niepozornym chrzęstem, chitynowym pancerzyku. Gdziekolwiek się nie pojawiał, dryfował w przypływach aury, z fizjonomii nierzadko przełamanej uśmiechem biło o wiele więcej, coś pięknie niecodziennego, skłonnego rozniecać zachwyt. Przywyknął do swojej roli, do osaczonych zmysłów, do wścibskich i głodnych spojrzeń, do szeptów za plamą pleców; nawet gdy ograniczał własny, zdradziecki czar, jego domieszka tliła się wśród przestrzeni sprawiając od zawsze jedno.
    Nieobojętność.
    Przyjemna ścieżka rozmowy sprawiała tylko, że pragnął podążać dalej, znów stąpać po rozwidleniach słów uchodzących z krtani, spróbować zaczerpnąć ponad oferowaną chwile. Huldrze, złowieszcze geny, dzierżyły wciąż nad nim władzę, szeptały, by pragnął więcej, składały się w monotonny, dudniący echem niedosyt, jazgot który próbował przyciszyć przeróżną gamą wiązanych prędko relacji.
    Coś się zmieniło, mógł odczuć jak wąskie pasmo pomiędzy ich sylwetkami wypełnia inny pierwiastek, energia niemal bliźniacza choć równocześnie inna, nieswoja; czy odniósł dobre wrażenie? czy teraz własna świadomość zaczęła go oszukiwać, uciekać w szczeniackich figlach? Nie umiał stwierdzić, jeszcze nie, choć brnął zapalczywie dalej, podsycał płomień ich gry. Czar, nawet gdyby krążył, nie mógł na niego wpłynąć.
    Rozchylił wargi w uśmiechu.
    Myśl, że należę do ciebie; pomyśl, że się zatracam. Zajmujesz mnie, całkowicie, po każdy milimetr myśli. Uznaj, że szczerze pragnę wyłącznie twej obecności; cokolwiek powiesz, posłucham melodii słów.
    - Pokażę ci, jeśli zechcesz - nie spieszył się z odpowiedzią, nachylony w jej stronę nasycił się jej spojrzeniem, utonął w nim jak w hipnozie. Głos przebił balon stagnacji, napiętej i uporczywej, miażdżącej kształty ich istnień; mówił z pewnością siebie zarysowaną ostro w krawędzi szeptu. Czuł, że może wymagać od niego skrajnej reakcji, wychodził więc jej naprzeciw, zrzucając z siebie płaszcz wstydu.
    Nie odsunął się, już nie.
    - Możemy stąd uciec - zasugerował butnie; razem, chociaż przez moment, przez jeden jaskrawy wieczór tętniący intensywnością pomimo nocy błyszczącej ledwie w opiłkach rozsianych po niebie gwiazd. Mówiła przecież otwarcie, że towarzystwo, że całe wielkie przyjęcie nie mogło dziś jej wystarczyć, nie było dość odpowiednie.
    - Teraz - zakończył nieznacznie ciszej, choć strużka dźwięków jak szpilka wbijała się przenikliwie. Wystarczył jeden gest, jedna zgoda, by zniknąć pośród zachcianek; zostawić za sobą wszystko, co przecież jeszcze niedawno tworzyło kontur scenerii.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    Od dawna żyła w przekonaniu, że jest absolutnie wyjątkowa. Lisi ogon, który towarzyszył jej od dnia narodzin, musiał być ukrywany przed światem przez uprzedzenia galdrów i nieufność wobec takich istot jak ona, wzbudzał w niej samej niekiedy skrajne emocje. Raz złościła się, że tyle bólu i trudu kosztowało ją ukrywanie swojej prawdziwej natury, marzyła o o tym, by się ujawnić, niech wszyscy wiedzą, że jest wyjątkowa i niezwykła, że jest kimś więcej niż przeciętnym śmiertelnikiem. Z trudem przyjmowała tłumaczenia bliskich, że przyniesie to efekt odwrotny do zamierzonego. Innym razem zaś cieszyła się, że tak niewielu o nim wie; z tego, że inni będą wieczność zachodzić w głowę, że będą się zastanawiać - co takiego ma w sobie ta dziewczyna? W czym tkwi jej urok? Chichotała jak mała dziewczynka, uradowana swoją małą, futrzaną tajemnicą. Niewielu poznała takich jak ona. Jedyną znajomość, która trwała, zawarła z Beau Larsen przed laty, lecz to wciąż zbyt niewiele, aby mogła rozpoznać pobratymca. Może też po prostu pozostawała na to ślepa. Lubiła myśleć o sobie jak o jedynej huldrze na całym świecie.
    Uwierzyła mu więc.
    Dała wiarę w to, że miała go w garści, że demoniczny urok zdołał już opleść go niczym lepka pajęczyna, unieruchamiając rozsądek; wierzyła, że już teraz zmuszał go do uległości wobec niej, wszelkich propozycji i najbardziej szalonych pomysłów. Uczucie triumfu rozgrzewało ją nie mniej niż alkohol, który wciąż sączyła nieśpiesznie, pozwalając, by w jej głowie mieszał właśnie on. Należysz już do mnie, myślała Gretchen, gratulując sobie w myślach. To było prostsze niż sądziłam, śmiała się do siebie w duchu, święcie przekonana, że maślane spojrzenie, którego rzekomo nie mógł odeń oderwać prawdziwie pragnie sycić się jej urodą, słodkim uśmiechem i złotymi piegami.
    - Bardzo bym tego chciała - odparła niemal bezgłośnie, wciąż wpatrując się prosto w jego oczy, czując dreszcz podniecenia, który przebiega jej wzdłuż kręgosłupa. Nikt nie bawił się lepiej niż artyści. Oni potrafili naprawdę zatracić się w swawoli i rozkoszy. - Chciałabym, byś pokazał mi więcej. Swoją sztukę. Wiem, że o proszę o wiele, ale... Nie mogę się powstrzymać - szeptała mu, zbliżając się jeszcze, by poczuł zapach lekkich, słodkich perfum, którymi skropliła nadgarstki i szyję, choć żadna woń nie mogła równać się z niewyczuwalnym urokiem, który ciążył w powietrzu wokół nich. Nie zdawała sobie sprawy, że nasycone jest nie tylko jej magią. Wiedziała, że wszyscy teraz mogą na nich patrzeć. Obracali się przez ramię, gdy przechodzili obok. Sądziła, że to przez nią. Znów myślała, że mężczyźni pożądają teraz właśnie jej, a inne kobiety stają się dla nich niewidzialne, więc patrzą na nią z zazdrością i złością. Cóż za niedoczekanie.
    - Ucieknijmy więc. Teraz - odparła Gretchen bez chwili zastanowienia, bez najdrobniejszego zawahania, obdarzając Halvorsena uśmiechem szelmy. Odłożyła kieliszek na blat baru i po prostu odwróciła się, by podążyć w stronę wyjścia i choć była pewna, że Einar podąży jej śladem, zerknęła na niego przez ramię, aby się upewnić, znów się do niego uśmiechnąć, zwodząc niewerbalnymi obietnicami wszystkiego, czego tylko pragnął.
    Wystarczyło tylko, aby wraz z nią opuścił przyjęcie.

    Gretchen i Einar z tematu



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.