:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen
2 posters
Einar Halvorsen
Re: 18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen Pon 6 Mar - 17:24
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
18.02.2001
Miasto jest samolubne.
Zwężony, płytki widnokrąg obrasta bluszczem budynków, wystrzela piórami wież pnących się w stronę nieba. Gdy jest się w mieście, czuje się je na skórze, kamienny dotyk przebija się silnym piętnem i wnika do jamy szpiku. Jest tylko miasto - szerokie, rozległe miasto, czerepy prostych i przygarbionych dachów, ramiona fasad kamienic, gwar, który tętni jak wielka, sztucznie-żywa aorta sunąca w pobliżu kręgosłupa rozpiętej architektury. Miasto zalega w myślach i w każdym krańcu percepcji, tak jak krok tonie pośród podobnych posunięć tłumu. Nienawidził go, równocześnie próbując do niego przylgnąć - trwał w błędnym kręgu, skazany na los odrzutka, próbował się dopasować, próbował scalić się, zniknąć, choć wiedział, że z jego czarem nie stanie się to możliwe.
Było dość senne i chłodne popołudnie - niebo, przykryte ciężarem chmur, zamarło wśród mdłej szarości. Oddalał się ze spotkania - krótkiej, choć przyjemnej rozmowy z dwójką znajomych twórców. Powiedział, że musi iść - płaszcz, nałożony z powrotem skutecznie osłaniał ciało przed nacieraniem zimna, klamka zgrzytnęła cicho, gdy wyszedł z wnętrza lokalu - powiedział, że musi już iść, ponieważ czuł się zmęczony. Od przeszło kilku tygodni w głowie miał wrzący chaos, który wciąż wzbierał jak w rozpalonym kotle - chaos większy niż zwykły nieład codzienności, tej, do której przywyknął, do pocałunków skradanych w ciemnych sypialniach i szeptach pełnych uniesień. Instynkty, wciąż oburzone, zwykły wytykać mu, że relacja z niksą nie przyniesie niczego w żaden sposób dobrego - możliwe, że miały rację, możliwe, że wplątał się w zaciskane coraz to silniej pnącza, z których nie miał ucieczki i które go chciały zniszczyć, wydobyć każdy, trzymany pod skórą sekret. Zniknięcie Sørensen, której nie chciał zostawiać, szarpany swoistą zażyłością, trapiło podobnie umysł. Przekroczył wcześniej granice - przekroczył nieodwracalnie, bez żadnej drogi odwrotu, porzucając wcześniejsze więzy samokontroli, restrykcji, w której próbował utrzymać jedynie przyjaźń - wiedząc, że wszystko ponad zdoła ją później skrzywdzić.
Znów to zrobiłeś, powtarzał sobie późniejszej, poszatkowanej bezsennością nocy. Znów to zrobiłeś, znowu próbujesz zniszczyć - wspomnienie jej obecności, pomimo innej scenerii, było nad wyraz silne.
(Do czego naprawdę zmierzał?)
Słyszał - z uporczywą, niezmienną powtarzalnością - skargi zgrzytów sumienia, kakofonię wypomnień, że mogło się coś wydarzyć, mogła czegoś doświadczyć, czegoś złego, co nie był w stanie przewidzieć - czuł, że powinien był silniej o nią zabiegać, powinien o nią zawalczyć, upewnić się, że jest dobrze, choćby zobaczył ją w towarzystwie innych objęć mężczyzny - zasługiwała na znacznie więcej niż on. Na tyłach skorupy czaszki zaszumiał podobnie szept, szumiał, że mogła odejść, że sama z siebie pragnęła utrzymać dystans - że musi to uszanować, zostawić ją samą sobie, nie starać się jej odnaleźć. Nie widział jej nigdy w sklepie, kiedy przechodził obok; list został bez odpowiedzi. Być może tak było lepiej - dla nich obojga.
Być może.
Zadrżał - niemal - wstrząśnięty do samych trzewi. Przechodnie, skupieni licznie w odmiennych sieciach alejek, zaczynali się stopniowo przerzedzać - w spokojnym, leniwym sercu Kongens Gate, zobaczył wreszcie jej twarz.
Kilka tygodni.
Kilka długich tygodni.
Zatrzymał się.
- Vivian… - powiedział tylko, zupełnie, jakby nie wierzył, że zdołał ją właśnie spotkać; subtelnym, ściszonym tonem - zupełnie, jakby głosił w tym znany im tylko sekret; zupełnie, jakby świat skurczył się - znowu - zawęził jedynie do niej.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vivian Sørensen
Re: 18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen Pią 10 Mar - 0:33
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie wiedziała, już co ze sobą zrobić. Płakanie do poduszki przynosiło krótkotrwałą ulgę, używki bardziej szkodziły, niż pomagały, a jej strzaskany umysł był niezdolny do samodzielnego zreperowania.
Chciała wrócić do normalności, tęskniła do dawnej siebie i w jakimś stopniu liczyła, że czas zaleczy rany, że zacznie coraz częściej wychodzić, więcej spotykać się z ludźmi i z czasem przestanie rozpamiętywać nieszczęście, które ją spotkało. Wiedziała, że to nie ma sensu, a jednocześnie nie potrafiła zapomnieć, odciąć się jakby nic się nie stało. Przypominała kłębek nerwów, podskakując na każdy głośniejszy dźwięk, podejrzewając atak zza rogu, bojąc się wyjść poza mieszkanie. Nie potrafiła wrócić do pracy, bo jej drżące ręce kaleczyły najprostszą biżuterię, a rozmowa z klientami wydawała się teraz wyczynem, do którego nie była zdolna.
Może powinna się bardziej postarać, poszukać rzetelnej pomocy i zagłębić się w traumę, by małymi kroczkami z niej wyjść. W głębi serca czuła jednak, że nie może poprosić rodziców o pomoc, nie zniosłaby całego przesłuchania, szukania sprawcy, który potem w zemście dokończyłby dzieła, by nie mogła działać przeciw niemu. A wcale nie chciała, bo jedynym jej pragnieniem, był powrót do dawnej siebie — pracowitej, radosnej i uśmiechniętej dziewczyny. Stała się karykaturą, na którą ciężko patrzeć w lustrze.
Z drugiej strony każde jej działanie odbijało się czkawką, bo obrane metody przynosiły więcej szkody, niż pożytku. Nie potrafiła nawet udawać dawnej siebie, stała się swoim własnym cieniem i nie miała pojęcia, jak się z tego punktu podnieść, choć próbowała, tak jak teraz, zmuszając się do wyjścia z domu. Krótkie spacery przynosiły jej ulgę, a na dłuższe bała się zapuszczać, szczególnie że dalej brodaci, postawni mężczyźni wzbudzali jej irracjonalny strach. Czuła się odrobinę pewniej w miejscach publicznych, gdzie nie oczekiwała ataku.
- Einar? - wyszeptała w szoku, zupełnie wyrwana z własnego toku myślowego. Nie spodziewała się go tutaj, a teraz stał przed nią, takim jak go zapamiętała, w całej, pięknej okazałości, tworząc między nimi kontrast niczym dzień i noc.
Nie mógł dostrzec wszystkich zmian, które w niej zaszły — pod okryciem grubego płaszcza nie widział oznak wychudzonego ciała, choć może bardziej zarysowane kości policzkowe, nieco bardziej niż zwykle podkrążone oczy i matowe spojrzenie, da mu do myślenia, że jej milczenie miało swój bardzo konkretny powód. W końcu nie mógł podejrzewać, co się z nią działo, lecz tak, powinna odpisać na jego list, powinna się z nim spotkać i porozmawiać, wszystko wyjaśnić. A jednak tego nie zrobiła, jakby bała się, że widząc ją w ten kruchej powłoce, najsłabszej wersji siebie, uzna ją za niewystarczającą. On jawił się niczym bóstwo, zawsze doskonały, tymczasem ona prezentowała się obecnie dość mizernie.
Wszystkie wydarzenia od czasu ich ostatniego spotkania, rzuciły cień na relację, przez który nie potrafiła zebrać się w sobie.
- Dobrze cię widzieć - delikatny uśmiech wypłynął na jej twarz, bo to charakterystyczne uczucie ciepła, które przy nim zawsze odczuwała, powróciło. Była mu winna wyjaśnienia, ale od czego zacząć? Wszystko tak się pokomplikowało, a przecież nawet nie wiedziała, czy on nadal jest zainteresowany, czy ruszył dalej, nie oglądając się za siebie.
- Przepraszam, chciałam się odezwać - chęci okazały się niewystarczające, bo brakło siły i argumentów. Nie mogła się teraz schować, choć wstydziła się, że nie przypomina dawnej siebie. I zamiast zacząć tłumaczyć albo chociaż wstępnie nakierować, Vivian po prostu stała, wpatrzona w niego, oniemiała, jakby jednym ruchem mogła go spłoszyć.
Chciała wrócić do normalności, tęskniła do dawnej siebie i w jakimś stopniu liczyła, że czas zaleczy rany, że zacznie coraz częściej wychodzić, więcej spotykać się z ludźmi i z czasem przestanie rozpamiętywać nieszczęście, które ją spotkało. Wiedziała, że to nie ma sensu, a jednocześnie nie potrafiła zapomnieć, odciąć się jakby nic się nie stało. Przypominała kłębek nerwów, podskakując na każdy głośniejszy dźwięk, podejrzewając atak zza rogu, bojąc się wyjść poza mieszkanie. Nie potrafiła wrócić do pracy, bo jej drżące ręce kaleczyły najprostszą biżuterię, a rozmowa z klientami wydawała się teraz wyczynem, do którego nie była zdolna.
Może powinna się bardziej postarać, poszukać rzetelnej pomocy i zagłębić się w traumę, by małymi kroczkami z niej wyjść. W głębi serca czuła jednak, że nie może poprosić rodziców o pomoc, nie zniosłaby całego przesłuchania, szukania sprawcy, który potem w zemście dokończyłby dzieła, by nie mogła działać przeciw niemu. A wcale nie chciała, bo jedynym jej pragnieniem, był powrót do dawnej siebie — pracowitej, radosnej i uśmiechniętej dziewczyny. Stała się karykaturą, na którą ciężko patrzeć w lustrze.
Z drugiej strony każde jej działanie odbijało się czkawką, bo obrane metody przynosiły więcej szkody, niż pożytku. Nie potrafiła nawet udawać dawnej siebie, stała się swoim własnym cieniem i nie miała pojęcia, jak się z tego punktu podnieść, choć próbowała, tak jak teraz, zmuszając się do wyjścia z domu. Krótkie spacery przynosiły jej ulgę, a na dłuższe bała się zapuszczać, szczególnie że dalej brodaci, postawni mężczyźni wzbudzali jej irracjonalny strach. Czuła się odrobinę pewniej w miejscach publicznych, gdzie nie oczekiwała ataku.
- Einar? - wyszeptała w szoku, zupełnie wyrwana z własnego toku myślowego. Nie spodziewała się go tutaj, a teraz stał przed nią, takim jak go zapamiętała, w całej, pięknej okazałości, tworząc między nimi kontrast niczym dzień i noc.
Nie mógł dostrzec wszystkich zmian, które w niej zaszły — pod okryciem grubego płaszcza nie widział oznak wychudzonego ciała, choć może bardziej zarysowane kości policzkowe, nieco bardziej niż zwykle podkrążone oczy i matowe spojrzenie, da mu do myślenia, że jej milczenie miało swój bardzo konkretny powód. W końcu nie mógł podejrzewać, co się z nią działo, lecz tak, powinna odpisać na jego list, powinna się z nim spotkać i porozmawiać, wszystko wyjaśnić. A jednak tego nie zrobiła, jakby bała się, że widząc ją w ten kruchej powłoce, najsłabszej wersji siebie, uzna ją za niewystarczającą. On jawił się niczym bóstwo, zawsze doskonały, tymczasem ona prezentowała się obecnie dość mizernie.
Wszystkie wydarzenia od czasu ich ostatniego spotkania, rzuciły cień na relację, przez który nie potrafiła zebrać się w sobie.
- Dobrze cię widzieć - delikatny uśmiech wypłynął na jej twarz, bo to charakterystyczne uczucie ciepła, które przy nim zawsze odczuwała, powróciło. Była mu winna wyjaśnienia, ale od czego zacząć? Wszystko tak się pokomplikowało, a przecież nawet nie wiedziała, czy on nadal jest zainteresowany, czy ruszył dalej, nie oglądając się za siebie.
- Przepraszam, chciałam się odezwać - chęci okazały się niewystarczające, bo brakło siły i argumentów. Nie mogła się teraz schować, choć wstydziła się, że nie przypomina dawnej siebie. I zamiast zacząć tłumaczyć albo chociaż wstępnie nakierować, Vivian po prostu stała, wpatrzona w niego, oniemiała, jakby jednym ruchem mogła go spłoszyć.
Einar Halvorsen
Re: 18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen Czw 16 Mar - 16:54
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Pod opuszkami palców wyczuwał - nadal - przypływy złudnego drżenia, niepokój, który obrastał gęstą, splątaną pleśnią na krętych gałązkach żył, który podstępnie drążył podobno czerstwy, niezdolny do przywiązania, spękany bochenek serca. Najłatwiej, przecież, było ograbić go z licznych pierwiastków uczuć, uznać go za oszusta, który podbiera zwinnie banknoty muśnięć, awersy oraz rewersy monet sprzecznych emocji, który wsuwa dłoń do głębokiej i ciemnej kieszeni duszy - najłatwiej byłoby stwierdzić, że czyni wszystko z rozmyślną i chłodną premedytacją, najłatwiej było ograbić go z człowieczeństwa, przyznawać, że szuka w innych jedynie cielesnej przyjemności, po czym pospiesznie znika, spłoszony poranną łuną.
Nie był w pełni demonem - skłócony w swojej naturze, skazany na los tragiczny, był w równej części człowiekiem szukającym bliskości, akceptacji oraz przystani bezpiecznych, zdolnych go objąć ramion. W każdym, mówionym kłamstwie tkwi odrobina prawdy - w każdej, mówionej prawdzie jest odrobina kłamstwa - nie zawsze porzucał innych, nie zawsze prędko odchodził, nie zawsze próbował uciec. Bał się, gdy o niej myślał - bał się przeglądać wszystkich dostępnych gazet, przejęty strachem, że byłby w stanie zobaczyć jej imię i nazwisko wśród zaginionych galdrów. Groza dusznego fatum wisiała zgubnie nad miastem jak gęsty pył narkotyku, jak wełna trującej chmury, której rozległe i groteskowe cielsko przyćmiło doszczętnie niebo. Dzisiaj, gdy na nią patrzył, kiedy jej widok spłynął przez nasączone od zaskoczenia, czarne przepaście źrenic, dostrzegał rozsiane zmiany, konstelacje szczegółów pozornie błahych, chociaż przezierających przez płótno łagodnej twarzy, wciąż pełnej kobiecego uroku - a jednak widocznie innej. Odkąd pamiętał, odznaczał się doskonałą, godną pozazdroszczenia intuicją, był biegły w czytaniu uczuć zaległych pod nakryciami przeróżnych formacji oblicz, poniekąd przez wzgląd na swoją, artystyczną profesję i zawód portrecisty, poniekąd przez wzgląd na samą, podszytą czarem naturę. Coś się zmieniło, coś pękło, nieznane pasmo więzadła w podatnej strukturze duszy; nieznaczne, mgliste przeczucie zastygło pod jego skórą. Czy nadal byłby jej bliski?
- Porozmawiamy? - subtelne dźwięki pytania pomknęły między brzegami dwóch, zatrzymanych sylwetek - prosta, miękko zasygnalizowana propozycja bez niepotrzebnych stwierdzeń. Chciałby ją dotknąć, musnąć jej linię żuchwy, odgarnąć kilka złotawych, jasnych kosmyków włosów - nie wiedział, jednak, czy przejaw drobnej czułości nie stanie się niedogodny, czy pragnie jego dotyku, tego, który nie był przeklęty trującą, zdradliwą aurą.
- Nie musimy obecnie - dodał natychmiast, dążąc, aby nie czuła się osaczona jego nagłym, niespodziewanym towarzystwem. Nie chciał jej się narzucać, choć z drugiej strony nie chciał jej też zostawić; nie powinien rozdrapywać w niej rany swego istnienia, powinien był się oddalić, pozwolić jej splatać życie, w którym nie miał udziału. Mógł przynieść jej tylko szkodę i nonsensownie, ponownie, próbował wejść na jej ścieżki.
- Wtedy, gdy sama uznasz, że to właściwy moment - nie ufała mu - zrozumiał, że miała trudność obdarzyć go zaufaniem i nie mógł jej za to winić. Był przecież tylko malarzem, o którym, na dodatek, krążyły liczne pogłoski na temat chwiejności życia i podeptanych więzi. Nie mógł od niej wymagać, by przy zaledwie początku ich obdarzonej większą zażyłością relacji, wyznała mu prędko każdy, trzymany w ciemności sekret. Wiedział, że miał na ludzi zły wpływ - pomimo dosadnej wiedzy nadal lgnął i próbował zamącić w jej sytuacji. Przestań, skrzypnęło gniewnie sumienie, choć nadal pozostał głuchy. Zostaw ją; znalazła wsparcie z pewnością w innych, obecnych wciąż przy niej ludziach - innych, lepszych od ciebie.
Nie potrafił.
- Wolę, gdy jesteś obok - wolę, gdy nie oddalasz się bez najmniejszych słów, wolę wiedzieć, że jesteś teraz bezpieczna; lekki, przyjemny uśmiech ozdabiał treść wypowiedzi - ugrzęznął w podobnych błędach, przyciągał - choć nie powinien.
Nie był w pełni demonem - skłócony w swojej naturze, skazany na los tragiczny, był w równej części człowiekiem szukającym bliskości, akceptacji oraz przystani bezpiecznych, zdolnych go objąć ramion. W każdym, mówionym kłamstwie tkwi odrobina prawdy - w każdej, mówionej prawdzie jest odrobina kłamstwa - nie zawsze porzucał innych, nie zawsze prędko odchodził, nie zawsze próbował uciec. Bał się, gdy o niej myślał - bał się przeglądać wszystkich dostępnych gazet, przejęty strachem, że byłby w stanie zobaczyć jej imię i nazwisko wśród zaginionych galdrów. Groza dusznego fatum wisiała zgubnie nad miastem jak gęsty pył narkotyku, jak wełna trującej chmury, której rozległe i groteskowe cielsko przyćmiło doszczętnie niebo. Dzisiaj, gdy na nią patrzył, kiedy jej widok spłynął przez nasączone od zaskoczenia, czarne przepaście źrenic, dostrzegał rozsiane zmiany, konstelacje szczegółów pozornie błahych, chociaż przezierających przez płótno łagodnej twarzy, wciąż pełnej kobiecego uroku - a jednak widocznie innej. Odkąd pamiętał, odznaczał się doskonałą, godną pozazdroszczenia intuicją, był biegły w czytaniu uczuć zaległych pod nakryciami przeróżnych formacji oblicz, poniekąd przez wzgląd na swoją, artystyczną profesję i zawód portrecisty, poniekąd przez wzgląd na samą, podszytą czarem naturę. Coś się zmieniło, coś pękło, nieznane pasmo więzadła w podatnej strukturze duszy; nieznaczne, mgliste przeczucie zastygło pod jego skórą. Czy nadal byłby jej bliski?
- Porozmawiamy? - subtelne dźwięki pytania pomknęły między brzegami dwóch, zatrzymanych sylwetek - prosta, miękko zasygnalizowana propozycja bez niepotrzebnych stwierdzeń. Chciałby ją dotknąć, musnąć jej linię żuchwy, odgarnąć kilka złotawych, jasnych kosmyków włosów - nie wiedział, jednak, czy przejaw drobnej czułości nie stanie się niedogodny, czy pragnie jego dotyku, tego, który nie był przeklęty trującą, zdradliwą aurą.
- Nie musimy obecnie - dodał natychmiast, dążąc, aby nie czuła się osaczona jego nagłym, niespodziewanym towarzystwem. Nie chciał jej się narzucać, choć z drugiej strony nie chciał jej też zostawić; nie powinien rozdrapywać w niej rany swego istnienia, powinien był się oddalić, pozwolić jej splatać życie, w którym nie miał udziału. Mógł przynieść jej tylko szkodę i nonsensownie, ponownie, próbował wejść na jej ścieżki.
- Wtedy, gdy sama uznasz, że to właściwy moment - nie ufała mu - zrozumiał, że miała trudność obdarzyć go zaufaniem i nie mógł jej za to winić. Był przecież tylko malarzem, o którym, na dodatek, krążyły liczne pogłoski na temat chwiejności życia i podeptanych więzi. Nie mógł od niej wymagać, by przy zaledwie początku ich obdarzonej większą zażyłością relacji, wyznała mu prędko każdy, trzymany w ciemności sekret. Wiedział, że miał na ludzi zły wpływ - pomimo dosadnej wiedzy nadal lgnął i próbował zamącić w jej sytuacji. Przestań, skrzypnęło gniewnie sumienie, choć nadal pozostał głuchy. Zostaw ją; znalazła wsparcie z pewnością w innych, obecnych wciąż przy niej ludziach - innych, lepszych od ciebie.
Nie potrafił.
- Wolę, gdy jesteś obok - wolę, gdy nie oddalasz się bez najmniejszych słów, wolę wiedzieć, że jesteś teraz bezpieczna; lekki, przyjemny uśmiech ozdabiał treść wypowiedzi - ugrzęznął w podobnych błędach, przyciągał - choć nie powinien.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vivian Sørensen
Re: 18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen Pią 12 Maj - 0:15
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Patrząc na niego, z całych sił próbowała sobie przypomnieć dawną beztroskę i ekscytację, kiedy eksplorowali wzajemnie nieznane terytoria, kiedy tak szybko znaleźli nić porozumienia, łatwo przeistaczającą się w zażyłość, przez którą nie mogła o nim zapomnieć pomimo ostrzeżeń. Głucha na opowieści, a nawet własne sumienie parła do przodu i próbowała odkryć jak najwięcej kart, by ta relacja nie pozostała pojedynczym pustym frazesem na starej kartce.
Nigdy nie wierzyła, że chce ją zdobyć i wykorzystać, a potem porzucić, w innym przypadku nie wchodziłaby w taką relację, wyznaczając sztywne granice już na początku. Wyczuwała szczerość jego intencji, a każdy gest i pragnienie były namacalnymi dowodami budującego się uczucia. Może w perspektywie czasu nie będzie ono wystarczające, ale nie chciała doszukiwać się złych intencji, kiedy wszystko szło naturalnym rytmem.
Przynajmniej dopóki nie doszło do ataku i wywrócenia jej świata do góry nogami. Nie wiedziała, jak sobie poradzić i nie umiała się pozbierać mimo pomocy, którą otrzymywała. Toporna na każdy przejaw dobrej woli, czuła się jak ptak zamknięty w klatce z głodnym wężem. Im więcej manewrów i uników wykonywała, tym bardziej opadała z sił, choć od czasu do czasu ktoś rzucał jej ziarna, by zyskała niezbędną do walki energię. Zmieniła się cała jej perspektywa, a wcześniejsze dylematy stały się zaledwie dziecinnymi mrzonkami. Codzienny strach stał się namacalną częścią dnia, a choć przypominała cień dawnej siebie, to nie poddała się jeszcze, nie całkowicie.
Patrząc na mężczyznę, czuła znajome ukłucia w żołądku, ale pojawił się też nowy niepokój, że widząc ją w takim stanie, przestanie być w jego oczach atrakcyjna - trywialna obawa w porównaniu do jej aktualnych problemów, a jednak czuła siłę przyciągania, niemal tak silną, jak dawniej, tylko odrobinę inaczej. Jakby trauma blokowała ją przed otworzeniem się w pełni, a w połączeniu z wszystkimi ostatnimi zdarzeniami, z niepewnością i paniką na każdym kroku, miała wrażenie, że odstraszy go na dobre. Trzymanie na wodzy jej niestabilności emocjonalnej nie wychodziło jej najlepiej przez ostatnie tygodnie, a skoro nie odpowiadała na jego listy, to żyła w przekonaniu, że dał sobie spokój i ruszył dalej. Zdziwiła ją więc propozycja rozmowy i zapewnienie, które rozlało się ciepłem po jej klatce piersiowej.
- Porozmawiamy - potwierdziła, po dłuższej chwili milczenia, kiedy to zbierała myśli i obierała najlepszą dla siebie strategię na tę rozmowę, żeby przypadkiem się nie rozkleić albo nie wybuchnąć w nieodpowiednim momencie. Nie powinna mieszać go w swoje problemy, z pewnością miał wystarczająco dużo własnych, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła tak po prostu odejść. Łatwiej było ignorować listy, kiedy zmagała się z wewnętrznymi demonami, ale gdy stała naprzeciw niego, czuła, że jest mu winna chociaż wyjaśnienia, zanim zrozumie powagę jej stanu i odejdzie w siną dal.
- Naprawdę? - wpatrzona w jego uśmiech, poczuła jakiegoś rodzaju nadzieję, że może jednak nie wszystko stracone. Jej egoizm przebijał się przez bardziej altruistyczne podejścia, by nie mieszać nikogo w jej bałagan, by najpierw uporządkować swoje sprawy, zanim wróci do kontaktów towarzyskich. To teraz nie miało znaczenia.
- Ostatnio nie byłam sobą, nie chciałabym cię tym wszystkim obarczać - zaczęła, opuszczając wzrok ze wstydu, że coś takiego jej się przytrafiło. Paradoksalnie czuła się winna, bo nie powinna się tam nawet znaleźć, czuła wstyd, że nie zdołała się obronić, że ktoś zrobił jej krzywdę, co tylko potwierdzało, że jest słaba. Trzymała to wszystko w tajemnicy, ale Einar miał prawo wiedzieć, dlaczego przestała się z nim kontaktować po tym, jak wszystko szło dobrze.
- Usiądziemy gdzieś? - zapytała, rozglądając się za ławką w najbardziej ustronnym miejscu, by nikt nie zdołał ich podsłuchać. Nie chciała przeciągać tego na inny czas, bo choć nie czuła się stabilnie, tak wątpiła, by w najbliższym czasie miało się to zmienić.
Nigdy nie wierzyła, że chce ją zdobyć i wykorzystać, a potem porzucić, w innym przypadku nie wchodziłaby w taką relację, wyznaczając sztywne granice już na początku. Wyczuwała szczerość jego intencji, a każdy gest i pragnienie były namacalnymi dowodami budującego się uczucia. Może w perspektywie czasu nie będzie ono wystarczające, ale nie chciała doszukiwać się złych intencji, kiedy wszystko szło naturalnym rytmem.
Przynajmniej dopóki nie doszło do ataku i wywrócenia jej świata do góry nogami. Nie wiedziała, jak sobie poradzić i nie umiała się pozbierać mimo pomocy, którą otrzymywała. Toporna na każdy przejaw dobrej woli, czuła się jak ptak zamknięty w klatce z głodnym wężem. Im więcej manewrów i uników wykonywała, tym bardziej opadała z sił, choć od czasu do czasu ktoś rzucał jej ziarna, by zyskała niezbędną do walki energię. Zmieniła się cała jej perspektywa, a wcześniejsze dylematy stały się zaledwie dziecinnymi mrzonkami. Codzienny strach stał się namacalną częścią dnia, a choć przypominała cień dawnej siebie, to nie poddała się jeszcze, nie całkowicie.
Patrząc na mężczyznę, czuła znajome ukłucia w żołądku, ale pojawił się też nowy niepokój, że widząc ją w takim stanie, przestanie być w jego oczach atrakcyjna - trywialna obawa w porównaniu do jej aktualnych problemów, a jednak czuła siłę przyciągania, niemal tak silną, jak dawniej, tylko odrobinę inaczej. Jakby trauma blokowała ją przed otworzeniem się w pełni, a w połączeniu z wszystkimi ostatnimi zdarzeniami, z niepewnością i paniką na każdym kroku, miała wrażenie, że odstraszy go na dobre. Trzymanie na wodzy jej niestabilności emocjonalnej nie wychodziło jej najlepiej przez ostatnie tygodnie, a skoro nie odpowiadała na jego listy, to żyła w przekonaniu, że dał sobie spokój i ruszył dalej. Zdziwiła ją więc propozycja rozmowy i zapewnienie, które rozlało się ciepłem po jej klatce piersiowej.
- Porozmawiamy - potwierdziła, po dłuższej chwili milczenia, kiedy to zbierała myśli i obierała najlepszą dla siebie strategię na tę rozmowę, żeby przypadkiem się nie rozkleić albo nie wybuchnąć w nieodpowiednim momencie. Nie powinna mieszać go w swoje problemy, z pewnością miał wystarczająco dużo własnych, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła tak po prostu odejść. Łatwiej było ignorować listy, kiedy zmagała się z wewnętrznymi demonami, ale gdy stała naprzeciw niego, czuła, że jest mu winna chociaż wyjaśnienia, zanim zrozumie powagę jej stanu i odejdzie w siną dal.
- Naprawdę? - wpatrzona w jego uśmiech, poczuła jakiegoś rodzaju nadzieję, że może jednak nie wszystko stracone. Jej egoizm przebijał się przez bardziej altruistyczne podejścia, by nie mieszać nikogo w jej bałagan, by najpierw uporządkować swoje sprawy, zanim wróci do kontaktów towarzyskich. To teraz nie miało znaczenia.
- Ostatnio nie byłam sobą, nie chciałabym cię tym wszystkim obarczać - zaczęła, opuszczając wzrok ze wstydu, że coś takiego jej się przytrafiło. Paradoksalnie czuła się winna, bo nie powinna się tam nawet znaleźć, czuła wstyd, że nie zdołała się obronić, że ktoś zrobił jej krzywdę, co tylko potwierdzało, że jest słaba. Trzymała to wszystko w tajemnicy, ale Einar miał prawo wiedzieć, dlaczego przestała się z nim kontaktować po tym, jak wszystko szło dobrze.
- Usiądziemy gdzieś? - zapytała, rozglądając się za ławką w najbardziej ustronnym miejscu, by nikt nie zdołał ich podsłuchać. Nie chciała przeciągać tego na inny czas, bo choć nie czuła się stabilnie, tak wątpiła, by w najbliższym czasie miało się to zmienić.
Einar Halvorsen
Re: 18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen Nie 14 Maj - 0:34
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czuł nagłą, wgłębioną ranę, wsuniętą pomiędzy żebra tuż przy tańczącym sercu; czuł, jak jej słowa rwą prześcieradła tkanek; kaleczą, choć nie powinny.
Pozornie.
W jej zdaniach, prostych i początkowych oświadczeniach, oszczędnych i powściągliwych - tkwił drugi, ukryty sens, którego sama, najpewniej, nie mogła obecnie dostrzec. On jednak był bardziej czujny, możliwe, że przeczulony przez dystans i mur milczenia; martwiłem się majaczyło mu na zdrętwiałym języku, drażniło jak gorzki dym, drapiąc furiacko gardło.
- To przykre, gdy uważałaś - ocenił - że byłem przy tobie tylko dla dobrych chwil - nie mówił z czystym wyrzutem, ton był bezbarwny, spokojny; sam stwierdzał jedynie fakt. Zrozumiał, że stracił wszystko; że stracił dawną relację, skoro nie była w stanie mu najzupełniej zaufać; zwrócić się, choć szczątkowo, podczas niekorzystnej sytuacji. Czy jednak zasłużył sobie na podobne zaufanie? Czy zasługiwał z jej strony na cokolwiek? Czy powinien wymagać, by podzieliła się z nim podobną informacją? Bał się, że postrzegała go tylko przez pryzmat aury, bał się, że własne przekleństwo czaru zmąciło jej czujne zmysły, bał się… Nie wiedział, z jakiej przyczyny poczuł się tak dotknięty obecną sytuacją, zawiedziony, że nawet, kiedy nie zdążył jeszcze wszystkiego zniszczyć, kontakt rozpadał się - niczym budowla z kart. Być może, podstępnie łudził się, że tym razem nie zdąży nikogo skrzywdzić ani zupełnie zawieść, być może był zbyt zatruty i zbyt zaborczy, by móc pozwolić jej odejść. Być może - gdyby nie złamał swych przyrzeczeń i granic, nie oddał się zatraceniu oraz palącej ciało pożądliwości, uzyskałby jej odpowiedź, o wiele szybciej, bez żadnych zrządzeń przypadku. Ubodła go własna duma, ubodło go przypomnienie, że nie jest wystarczający. Nieodpowiedni.
Żałosny skowyt sumienia; słyszany często zbyt słabo - i równie przy tym zbyt rzadko. Pamiętał, że gdy ją spotkał, kiedy rozkwitły pierwsze barwy sympatii w postaci korespondencji, obiecał sobie, że nie popełni ponownie swojego błędu; nie zdepcze prostej relacji, przyjemnej, opieranej na wątkach rozmów znajomości; podobnie jak każde przyrzeczenie - musiał je jednak złamać.
- Znajdziemy dogodne miejsce - przytaknął niemal natychmiast. - Wiem, że w pobliżu jest kilka kameralnych lokali. Możemy również iść do mnie, jeśli przeszkadza ci obecność innych ludzi - zaproponował. Nie narzucał jej żadnego wariantu postępowania; sam chciał po prostu wysłuchać, co miała do powiedzenia. Nie wiedział, co miało miejsce podczas jej długiej, rażącej nieobecności - domyślał się, mimo tego, że było to wyjątkowo drastyczne wydarzenie, odciskające piętno. Niepokój wpełzał pod skórę, narastał jak szereg chwastów, opinał korzeń aorty.
Liczył, że szczera, mająca nastąpić, wspólna wymiana zdań, pomoże im choć częściowo odzyskać to, co stracili;
odnaleźć ponownie siebie.
Pozornie.
W jej zdaniach, prostych i początkowych oświadczeniach, oszczędnych i powściągliwych - tkwił drugi, ukryty sens, którego sama, najpewniej, nie mogła obecnie dostrzec. On jednak był bardziej czujny, możliwe, że przeczulony przez dystans i mur milczenia; martwiłem się majaczyło mu na zdrętwiałym języku, drażniło jak gorzki dym, drapiąc furiacko gardło.
- To przykre, gdy uważałaś - ocenił - że byłem przy tobie tylko dla dobrych chwil - nie mówił z czystym wyrzutem, ton był bezbarwny, spokojny; sam stwierdzał jedynie fakt. Zrozumiał, że stracił wszystko; że stracił dawną relację, skoro nie była w stanie mu najzupełniej zaufać; zwrócić się, choć szczątkowo, podczas niekorzystnej sytuacji. Czy jednak zasłużył sobie na podobne zaufanie? Czy zasługiwał z jej strony na cokolwiek? Czy powinien wymagać, by podzieliła się z nim podobną informacją? Bał się, że postrzegała go tylko przez pryzmat aury, bał się, że własne przekleństwo czaru zmąciło jej czujne zmysły, bał się… Nie wiedział, z jakiej przyczyny poczuł się tak dotknięty obecną sytuacją, zawiedziony, że nawet, kiedy nie zdążył jeszcze wszystkiego zniszczyć, kontakt rozpadał się - niczym budowla z kart. Być może, podstępnie łudził się, że tym razem nie zdąży nikogo skrzywdzić ani zupełnie zawieść, być może był zbyt zatruty i zbyt zaborczy, by móc pozwolić jej odejść. Być może - gdyby nie złamał swych przyrzeczeń i granic, nie oddał się zatraceniu oraz palącej ciało pożądliwości, uzyskałby jej odpowiedź, o wiele szybciej, bez żadnych zrządzeń przypadku. Ubodła go własna duma, ubodło go przypomnienie, że nie jest wystarczający. Nieodpowiedni.
Żałosny skowyt sumienia; słyszany często zbyt słabo - i równie przy tym zbyt rzadko. Pamiętał, że gdy ją spotkał, kiedy rozkwitły pierwsze barwy sympatii w postaci korespondencji, obiecał sobie, że nie popełni ponownie swojego błędu; nie zdepcze prostej relacji, przyjemnej, opieranej na wątkach rozmów znajomości; podobnie jak każde przyrzeczenie - musiał je jednak złamać.
- Znajdziemy dogodne miejsce - przytaknął niemal natychmiast. - Wiem, że w pobliżu jest kilka kameralnych lokali. Możemy również iść do mnie, jeśli przeszkadza ci obecność innych ludzi - zaproponował. Nie narzucał jej żadnego wariantu postępowania; sam chciał po prostu wysłuchać, co miała do powiedzenia. Nie wiedział, co miało miejsce podczas jej długiej, rażącej nieobecności - domyślał się, mimo tego, że było to wyjątkowo drastyczne wydarzenie, odciskające piętno. Niepokój wpełzał pod skórę, narastał jak szereg chwastów, opinał korzeń aorty.
Liczył, że szczera, mająca nastąpić, wspólna wymiana zdań, pomoże im choć częściowo odzyskać to, co stracili;
odnaleźć ponownie siebie.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vivian Sørensen
Re: 18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen Wto 16 Maj - 1:21
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Może powinna odczekać, zanim znajdzie siłę na rozmowę z mężczyzną, może było jeszcze za wcześnie by rozdrapywać rany. Wspominanie o tym wydarzeniu wywoływało negatywne skutki za każdym razem, a obawiała się, że mógłby zobaczyć jej nieokiełznaną wersję pozbawioną zdrowego rozsądku. Nie chciała, żeby źle o niej myślał.
- Nie uważam tak, Einar - westchnęła ciężko, obawiając się tej rozmowy. Nie chciała go zranić, nie wiedziała już chyba, jak rozmawiać z ludźmi po kilku tygodniach izolowania się od wszystkich, w obawie przed... różnymi rzeczami, bała się teraz wszystkiego, a szczególnie swojego nieprzewidywalnego zachowania, nad którym sama nie potrafiła zapanować. Jak miała mu to wszystko wytłumaczyć, żeby nie poczuł, że jej słowa skierowane są przeciw niemu?
Nie były, bo ostatnio była typową egocentryczką, zadając sobie niewiele trudu, by pomyśleć o innych, w zamian za to rozpamiętywała traumatyczne wydarzenie, użalała się nad swoim losem i próbowała poradzić sobie ze strachem, który wywoływał całą gamę reakcji, od apatii nic nierobienia do gniewu szalejącego wulkanu.
Nie wiedziała, ile zostało z ich relacji, nie potrafiła tego wyczuć, bo przez własne milczenie przypuszczała, że mężczyzna nie będzie długo jej rozpamiętywał i przejdzie do porządku dziennego. A było to spowodowane tym, że nie przypuszczała, że jej skromna osoba mogłaby wywrzeć na nim większy wpływ. Przecież nic sobie nie obiecywali, przecież sami nie wiedzieli, dokąd ta ścieżka ich zaprowadzi. Mógł odebrać jej milczenie jako brak zaangażowania, choć pewnie byłoby to dziwne, biorąc pod uwagę jej entuzjazm podczas wcześniejszych spotkań, gdzie wręcz do niego lgnęła.
- Wystarczy jakaś ławka na uboczu - zaczęła, wciąż rozglądając się za dogodnym miejscem, ale może faktycznej lepiej byłoby w lokalu? O tej porze w kameralnym miejscu powinno być niewielu gości, więc mieliby możliwość spokojnie porozmawiać, a jednocześnie obecność innych osób zmusiłaby ją do większej samokontroli, niż w całkowitym odosobnieniu. - Albo... poszukajmy jakiegoś zacisznego kąta w ciepłym lokalu - zdecydowała, posyłając mu delikatny uśmiech. Naprawdę chciała to wszystko wyjaśnić, szczególnie teraz, widząc go ponownie i czując to samo ciepło, co wcześniej. Zrobiła kilka kroków do przodu, ale to jemu zostawiła wybór konkretnego miejsca.
- Chcę, żebyś wiedział, że milczałam nie dlatego, że tak chciałam, ale dlatego, że mój... stan psychiczny nie pozwalał inaczej. Ja... dopiero odzyskuje panowanie - za późno na odwrót, będzie teraz musiała odsłonić przed nim wersję siebie, której nie zdołał poznać, a której najpewniej się przerazi i ucieknie.
Może to błąd, może powinna się do niego zwrócić, kiedy całkowicie wyleczy swoją niestabilność i upora się z traumą. Może wprowadzanie go w tę błędną machinę było egoistyczne, może należało go uchronić przed problemami, które zwiastowała? Psuła wszystko na swojej drodze i nic jej ostatnimi czasy nie wychodziło, po co wciągać w to kolejną niewinną osobę? Tylko czy faktycznie był taki niewinny? Zerknęła na niego ukradkiem podczas marszu, mimowolnie wspominając w myślach poprzednie spacery i spotkania.
- Myślałam, że po tak długim milczeniu dasz sobie ze mną spokój - bała się odpowiedzi, nie chciała usłyszeć, że faktycznie taki miał zamiar albo już to zrobił. Niemniej po tym wszystkim, miał do tego prawo.
- Nie uważam tak, Einar - westchnęła ciężko, obawiając się tej rozmowy. Nie chciała go zranić, nie wiedziała już chyba, jak rozmawiać z ludźmi po kilku tygodniach izolowania się od wszystkich, w obawie przed... różnymi rzeczami, bała się teraz wszystkiego, a szczególnie swojego nieprzewidywalnego zachowania, nad którym sama nie potrafiła zapanować. Jak miała mu to wszystko wytłumaczyć, żeby nie poczuł, że jej słowa skierowane są przeciw niemu?
Nie były, bo ostatnio była typową egocentryczką, zadając sobie niewiele trudu, by pomyśleć o innych, w zamian za to rozpamiętywała traumatyczne wydarzenie, użalała się nad swoim losem i próbowała poradzić sobie ze strachem, który wywoływał całą gamę reakcji, od apatii nic nierobienia do gniewu szalejącego wulkanu.
Nie wiedziała, ile zostało z ich relacji, nie potrafiła tego wyczuć, bo przez własne milczenie przypuszczała, że mężczyzna nie będzie długo jej rozpamiętywał i przejdzie do porządku dziennego. A było to spowodowane tym, że nie przypuszczała, że jej skromna osoba mogłaby wywrzeć na nim większy wpływ. Przecież nic sobie nie obiecywali, przecież sami nie wiedzieli, dokąd ta ścieżka ich zaprowadzi. Mógł odebrać jej milczenie jako brak zaangażowania, choć pewnie byłoby to dziwne, biorąc pod uwagę jej entuzjazm podczas wcześniejszych spotkań, gdzie wręcz do niego lgnęła.
- Wystarczy jakaś ławka na uboczu - zaczęła, wciąż rozglądając się za dogodnym miejscem, ale może faktycznej lepiej byłoby w lokalu? O tej porze w kameralnym miejscu powinno być niewielu gości, więc mieliby możliwość spokojnie porozmawiać, a jednocześnie obecność innych osób zmusiłaby ją do większej samokontroli, niż w całkowitym odosobnieniu. - Albo... poszukajmy jakiegoś zacisznego kąta w ciepłym lokalu - zdecydowała, posyłając mu delikatny uśmiech. Naprawdę chciała to wszystko wyjaśnić, szczególnie teraz, widząc go ponownie i czując to samo ciepło, co wcześniej. Zrobiła kilka kroków do przodu, ale to jemu zostawiła wybór konkretnego miejsca.
- Chcę, żebyś wiedział, że milczałam nie dlatego, że tak chciałam, ale dlatego, że mój... stan psychiczny nie pozwalał inaczej. Ja... dopiero odzyskuje panowanie - za późno na odwrót, będzie teraz musiała odsłonić przed nim wersję siebie, której nie zdołał poznać, a której najpewniej się przerazi i ucieknie.
Może to błąd, może powinna się do niego zwrócić, kiedy całkowicie wyleczy swoją niestabilność i upora się z traumą. Może wprowadzanie go w tę błędną machinę było egoistyczne, może należało go uchronić przed problemami, które zwiastowała? Psuła wszystko na swojej drodze i nic jej ostatnimi czasy nie wychodziło, po co wciągać w to kolejną niewinną osobę? Tylko czy faktycznie był taki niewinny? Zerknęła na niego ukradkiem podczas marszu, mimowolnie wspominając w myślach poprzednie spacery i spotkania.
- Myślałam, że po tak długim milczeniu dasz sobie ze mną spokój - bała się odpowiedzi, nie chciała usłyszeć, że faktycznie taki miał zamiar albo już to zrobił. Niemniej po tym wszystkim, miał do tego prawo.
Einar Halvorsen
18.02.2001 – Ulica Kongens – E. Halvorsen & V. Sørensen Wto 16 Maj - 20:04
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Ich spotkanie jest mgłą; jest gęstą, skłębioną masą, jest zawiesiną stygnącą w walce światła i cieni, jest słowem zatrzymanym na skraju przepaści krtani wyschniętym w pustce milczenia, porzuconym, bezbronnym. Ich spotkanie jest mgłą, musi wyciągnąć ręce, bezsilnie, poruszać się po omacku, ostrożnie, bardzo ostrożnie, krok po niewielkim kroku.
Uczyć się jej na nowo; każdej, wgłębionej zmarszczki, każdego błysku w jeziorach jej czujnych oczu, na wyspach barwnych tęczówek, każdego gestu, stwierdzenia, każdego drgnięcia jej ciała. Niewiedza kiełkuje w dystans, a dystans obrasta cały, niejasny krajobraz świadomości.
Gdyby tylko ją dotknął - czuł, że mógł dotknąć zupełnie inną osobę. Bał się obecnie zbliżyć, bał się przełamać licznych, umownych konturów granic nie tylko przez wzgląd na samą, ponurą obyczajowość, wiążące ich konwenanse i niechęć do jadu plotek; bał się, ponieważ odniósł wrażenie, że tworzy ją porcelana, niezwykle krucha, którą mógłby roztrzaskać - dowolnym, pełnym nieostrożności, wprost karygodnym ruchem.
Obrócić ją w stos fragmentów, które ponownie - i bezpowrotnie - wysuną się z jego rąk.
- Wolałbym, żeby moje obawy - odpowiedział, powoli wpuszczając słowa - nie uległy przenigdy potwierdzeniu - bezsilność jest lepkim brudem (i czuje się właśnie brudny). Mając w sobie część dobra, wciąż czynił jedynie zło; karmisz ją nadal kłamstwem, pokazujesz jej obraz - niepełny, błyszczący fałszem. Udajesz jej powiernika, mężczyznę o czystym sercu, och, Einarze, Einarze, nie zwiedziesz własnej natury, nie zatuszujesz jej niczym blizn po wężowej ospie. Był w danej chwili rozdarty - ponieważ wiedział, że mimo wszystkich, rozlicznych zastępów wad, zamartwiał się o nią szczerze, ponieważ bał się, podobnie szczerze, że mogła ją spotkać krzywda. Nie życzył jej nigdy źle; nie był zupełnie dobry i nie był właściwy dla niej, nie życzył jej jednak źle. Nie drążył teraz tematu, chcąc, aby sama wyznała mu wszystko, co uzna tylko za słuszne w wybranym przez siebie czasie; szedł jedynie przed siebie; chłód smagał mu piętra twarzy, a czubki palców świerzbiły, chcąc sięgnąć po papierosa - skoro nie mogły sięgnąć dziś po jej dłoń. Miał dwie przewodnie teorie, dwa główne nurty podejrzeń; pierwszy zakładał wyjątkowo negatywne wydarzenie, a drugi inną osobę, która skutecznie odwiodła ją od niezdrowej znajomosci, pułapki, jakiej jeszcze przed kilkoma tygodniami nie była w stanie zauważyć.
Sam życzył jej wersji drugiej - była o wiele korzystniejsza w ogólnym rozrachunku.
- Nie zamierzałem cię zostawiać - przyznał. Nie miał w planach odchodzić; mógł wejść, po raz drugi, do rzeki znajomych błędów, mógł całować jej skórę i wiedzieć, że nie okaże najmniejszych przejawów skruchy, mógł zniknąć na kilka chwil - i później zawitać znowu, przesyłając jej list z zaproszeniem, lecz nie zamierzał zupełnie przekreślać ich znajomości. Wszystko, co miało miejsce, nie było już jego dziełem, dziełem jego decyzji, nawet, jeśli miał zwyczaj zbyt wiele razy uciekać przed zaciekłością konsekwencji i spalać budowle mostów.
- Nie chciałem też, z drugiej strony, narzucać ci swojej obecności - przyznał, że najzwyczajniej uszanował jej nieobecność. Nie próbował do niej dotrzeć za wszelką możliwą cenę; świadomy, że mieszkała razem ze swoim bratem, nie wkraczał na terytorium jej prywatnego życia. Nie był nikim szczególnym; nikim, kto mógłby myśleć, że miałby prawo do wszelkich, nawarstwionych szczegółów skrywanych przez nią przed światem.
Przystanął przy drzwiach herbaciarni, rzucając w jej stronę dłuższe, zamyślone spojrzenie; wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, lecz w ostatecznej chwili zmiął i zatrzymał całość za bramą zastygłych ust.
- Wejdźmy - powiedział tylko - i oplótł palcami klamkę.
Einar i Vivian z tematu
Uczyć się jej na nowo; każdej, wgłębionej zmarszczki, każdego błysku w jeziorach jej czujnych oczu, na wyspach barwnych tęczówek, każdego gestu, stwierdzenia, każdego drgnięcia jej ciała. Niewiedza kiełkuje w dystans, a dystans obrasta cały, niejasny krajobraz świadomości.
Gdyby tylko ją dotknął - czuł, że mógł dotknąć zupełnie inną osobę. Bał się obecnie zbliżyć, bał się przełamać licznych, umownych konturów granic nie tylko przez wzgląd na samą, ponurą obyczajowość, wiążące ich konwenanse i niechęć do jadu plotek; bał się, ponieważ odniósł wrażenie, że tworzy ją porcelana, niezwykle krucha, którą mógłby roztrzaskać - dowolnym, pełnym nieostrożności, wprost karygodnym ruchem.
Obrócić ją w stos fragmentów, które ponownie - i bezpowrotnie - wysuną się z jego rąk.
- Wolałbym, żeby moje obawy - odpowiedział, powoli wpuszczając słowa - nie uległy przenigdy potwierdzeniu - bezsilność jest lepkim brudem (i czuje się właśnie brudny). Mając w sobie część dobra, wciąż czynił jedynie zło; karmisz ją nadal kłamstwem, pokazujesz jej obraz - niepełny, błyszczący fałszem. Udajesz jej powiernika, mężczyznę o czystym sercu, och, Einarze, Einarze, nie zwiedziesz własnej natury, nie zatuszujesz jej niczym blizn po wężowej ospie. Był w danej chwili rozdarty - ponieważ wiedział, że mimo wszystkich, rozlicznych zastępów wad, zamartwiał się o nią szczerze, ponieważ bał się, podobnie szczerze, że mogła ją spotkać krzywda. Nie życzył jej nigdy źle; nie był zupełnie dobry i nie był właściwy dla niej, nie życzył jej jednak źle. Nie drążył teraz tematu, chcąc, aby sama wyznała mu wszystko, co uzna tylko za słuszne w wybranym przez siebie czasie; szedł jedynie przed siebie; chłód smagał mu piętra twarzy, a czubki palców świerzbiły, chcąc sięgnąć po papierosa - skoro nie mogły sięgnąć dziś po jej dłoń. Miał dwie przewodnie teorie, dwa główne nurty podejrzeń; pierwszy zakładał wyjątkowo negatywne wydarzenie, a drugi inną osobę, która skutecznie odwiodła ją od niezdrowej znajomosci, pułapki, jakiej jeszcze przed kilkoma tygodniami nie była w stanie zauważyć.
Sam życzył jej wersji drugiej - była o wiele korzystniejsza w ogólnym rozrachunku.
- Nie zamierzałem cię zostawiać - przyznał. Nie miał w planach odchodzić; mógł wejść, po raz drugi, do rzeki znajomych błędów, mógł całować jej skórę i wiedzieć, że nie okaże najmniejszych przejawów skruchy, mógł zniknąć na kilka chwil - i później zawitać znowu, przesyłając jej list z zaproszeniem, lecz nie zamierzał zupełnie przekreślać ich znajomości. Wszystko, co miało miejsce, nie było już jego dziełem, dziełem jego decyzji, nawet, jeśli miał zwyczaj zbyt wiele razy uciekać przed zaciekłością konsekwencji i spalać budowle mostów.
- Nie chciałem też, z drugiej strony, narzucać ci swojej obecności - przyznał, że najzwyczajniej uszanował jej nieobecność. Nie próbował do niej dotrzeć za wszelką możliwą cenę; świadomy, że mieszkała razem ze swoim bratem, nie wkraczał na terytorium jej prywatnego życia. Nie był nikim szczególnym; nikim, kto mógłby myśleć, że miałby prawo do wszelkich, nawarstwionych szczegółów skrywanych przez nią przed światem.
Przystanął przy drzwiach herbaciarni, rzucając w jej stronę dłuższe, zamyślone spojrzenie; wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, lecz w ostatecznej chwili zmiął i zatrzymał całość za bramą zastygłych ust.
- Wejdźmy - powiedział tylko - i oplótł palcami klamkę.
Einar i Vivian z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?