Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    09.11.2000 – Karczma „Młot Thora” – S. Fenrisson & K. Sørensen

    2 posters
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    09.11.2000

    Iskry świetlistego brokatu pstrzyły się na atramentowym niebie, połyskując blado, jak gdyby wypalając się, puszczały perskie oko ziemskim śmiertelnikom – na odchodne. Wygiął kark, kierując twarz ku górze, wpatrując się w to odległe, galaktyczne płótno nocy: Wielka Niedźwiedzica, Mała Niedźwiedzica, Kasjopeja, więcej wskazać nie potrafił, choć gdyby chciał, mógłby pędzlem wyobraźni ułożyć cekiny gwiazd w nowe, ciekawsze wzory, połączyć je ze sobą cienkimi liniami jak dziecięcą kolorowankę. Zmęczenie huczało mu w skroniach, skowycząc żałośnie, jak pies, do księżyca – srebra wciąż jeszcze wygiętego w garb, częściowo przysłoniętego mrokiem, a jednak wciąż budzącego grozę, zsuwającego pomruk wilczej niecierpliwości w dół krzywej linii kręgosłupa, pozostawiającego w umyśle echo ponurego szeptu, już niedługo, zaledwie kilka trwożliwie zrywanych kartek kalendarza, beznamiętnych, białych kwadratów, po których przesuwał wzrokiem z niechętnym rozżaleniem.
    Dotknięty figlarnym płomieniem lęku, przyspieszył kroku, jakby błądząc wśród meandrycznych ulic miasta, próbował zbiegać przed chłodnym wzrokiem księżycowej tarczy, przed przeznaczeniem, jakie niosło za sobą to spojrzenie – podgryzająca nogawki monomania pochłonęła jego umysł jak ogień suchą trawę, zmuszając ciało do płonnej ucieczki, naiwnej nadziei zatruwającej ludzkie umysły już od czasów Edypa, dziecinnego przeświadczenia, że wystarczy ukryć się i zaryglować drzwi, aby zęby fatum nie dosięgnęły rozgrzanego gorączką ciała. Uciekał, choć była to ucieczka czcza i nieistotna, ucieczka, która, gnana nerwową naturą, mogła skończyć się w jednym tylko miejscu, z jednym tylko rezultatem.
    Wewnątrz baru powietrze tęchło hojnie przelewanym alkoholem, a w porównaniu ze skostniałym od jesiennego mrozu miastem w pierwszej chwili, mimo duchoty, wydawało się oplatać sylwetkę wełnianym płaszczem przyjemnego ciepła, gorąca, które wpierw rozłożyło się na barkach, po czym zsunęło w dół gardła, rozpalając żołądek kojącym ogniskiem złocistego trunku – w ten sposób łatwiej było pogrzebać zalegające w piersi pogorzelisko, zmyć, choćby w paliatywnej uldze, brud zalegających na sercu trosk, smutków i niepowodzeń, pozbyć się widma katastrof, które żywiło się jego snami, zatruwając je strachem i bezsilnością, trawiąc, jak w malignie, smaczną pożywkę ich niewinnych treści. W ciemności zamkniętych powiek dostrzegał kolejne, żałobne nagłówki gazet, ciemną satynę wypełniającą wnętrze trumny, opuszczone uliczki, gdzie w mroku paliły się świetliki zasnutych bielą oczu, syczące wężowiska napuchłych zgnilizną żył, rytualne obrzędy, których bezkompromisową krwawość podpowiadała mu wyobraźnia. Z barkami rozluźnionymi alkoholem, wyzwolony z kajdan podobnych myśli, niszczących i uporczywych jak pijawki, wydawał się spokojniejszy – dłonie zalegały mu spokojnie na lepkim blacie, nie dygocząc nerwowo w poszukiwaniu papierosa, wzrok rozlał się natomiast po pomieszczeniu, zaglądając w jego najciemniejsze zakamarki swą przenikliwą, zielonkawą tonią.
    Karl. – wychwycił go szybko, odstającego na tle okutanej papierosowym dymem duchoty, z tym jasnym, błękitnym spojrzeniem, które, poddane kontrastom, wydało mu się dzisiaj jeszcze piękniejsze. – Nie wiedziałem, że chwalebni pisarze bywają w takich spsiałych melinach! Nie będziesz raczył się chyba najtańszą akwawitą, co? Choć artystom to być może sprzyja, taki dekadentyzm, trochę ziemskiego upodlenia. – odparł rozbawiony, szczerząc się wesoło i ukradkiem rozglądając po wyłożonej drewnem sali, chcąc upewnić się, że przyszedł do karczmy sam, bez kobiety zwieszonej u zgięcia ramienia. – Przystaw sobie krzesło, tamci mają o jedno za dużo. – odparł po chwili, ruchem głowy wskazując na okrągły stół, przy którym siedziało dwóch starszych mężczyzn, tak czerwonych i spuchniętych na twarzy, że równie dobrze w pozycji wyprostowanej mogła utrzymywać ich już tylko pamięć mięśniowa. – Nawet się ich nie pytaj, tylko podbiegnij i zabierz, skoro stoi puste. Jedyną zasadą, której trzeba tu przestrzegać, jest ta, by robić wszystko, na co ma się ochotę. Tak powiedział mi alkohol ze złotej butelki, to prawie jak dżinn. – patrzył na niego rozweselony, uważnym, bystrym spojrzeniem, w którym roznieciły się iskry figlarnej przekory, dziecięcej pogody ducha, jaka dotykała go zawsze po pierwszym kieliszku. – Są pijani w sztok, założę się, że nawet nie zauważą.
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Sørensen nie unikał takich miejsc. Znajdował tam nie tylko pocieszenie w trunkach, ale i wiele informacji, które go ciekawiły. Zadziwiające jak szybko rozwiązywały się języki niektórych gości, gdy tylko chlapnęli sobie zdrowo. Niczym sam Loki, psotnie podsuwał kolejne kufle swoim rozmówcą, a ci dzielili się z nim wieloma historiami, także tymi prywatnymi, o które Karl nie śmiał by zapytać.
    Sączył swój napitek wolno, z rozwagą, ale nie martwił się raczej o stan swojego umysłu. Jego nie dało się tak łatwo upoić słabym trunkiem. Sørensen wolał coś mocniejszego, ale nawet wtedy uważał z ilością, no chyba, że naprawdę chciał wprawić się w przesadnie wesoły nastrój.
    Usłyszawszy głos, który wymówił jego imię, odruchowo spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł przyjazną twarz. Uśmiechnął się i odpowiedział:
    - To doskonałe miejsce na zawieranie nowych przyjaźni – poklepał po barach swojego dotychczasowego kompana po czym ruszył w kierunku przyjaciela.
    - I jeszcze lepsze na zbieranie ciekawych historii – dodał, znacząco patrząc w kierunku Safira.
    Spojrzał później w rzeczonym kierunku i faktycznie, wątpił by tamci zauważyli, że ktoś podebrał im krzesło. Zręczność Sørensena pozwoliła mu tak szybko się uwinąć, że chyba faktycznie nikt nie zwrócił na niego uwagi. Po chwili siedział już wygodnie u boku Fenrissona.
    - Jak już mówiłem przychodzę tu po informacje – powiedział tak cicho, na ile mógł. Zagłuszali go inni goście, więc nie było mowy o konspiracyjnym szepcie. Ale też nie obawiał się podsłuchania. Mało kogo interesowało to, co tu robił.
    Bystre niebieskie oczy mężczyzny przesunęły się po gościach, których przed chwilą opuścił.
    - Zaskakujące jak szybko potrafią tu zaufać nieznajomym – nikt się nie spodziewał pisarza, a już na pewno nie po kilku głębszych. Klient był klientem, po prostu. Karl wyglądał dzisiaj nie mniej elegancko niż zwykle, a jego maniery jak zwykle były nie do podważenia. Potrafił się odnaleźć w każdej sytuacji, ale tak już działał jego umysł. Zawsze na pełnych obrotach rejestrował to, co mu akurat było potrzebne.
    Zatarł ręce, po czym wyciągnął stary, kieszonkowy zegarek. Było jeszcze dość wcześnie, więc spokojnie mógł tam spędzić jeszcze trochę czasu. Nie zasiedział się zbytnio i dobrze. Nie zamierzał jeszcze wychodzić.
    Choć Sørensen gustował w bardziej wyszukanych napojach, nie potrafił znaleźć złego słowa na piwo. Próbował go w różnych miejscach, ale tutejsze było najlepsze.
    - Taaak, lubię to miejsce – powiedział do towarzysza. - Pozwala nie tylko na chwilę zapomnienia. To nawet lepsze od bankietów świata literackiego – musiał przyznać. - Nie, żeby było tam nudno, o nie. Mimo to w takim miejscu poznajesz prawdziwe życie i ludzi. Wyobraź sobie ilu z nich jest w stanie powiedzieć ci o wielu własnych problemach. To jak braterska więź – o ile oczywiście postawisz komuś solidną porcję alkoholu pod nos. Nic tak nie zbliżało do siebie ludzi jak pełen kufel.
    - Ja zaś wypiłem zdecydowanie za mało, ale noc jeszcze młoda – nie był rozmowny jak niektórzy, gdy popije. Bardziej robił się senny i wesoły. Karl i tak uchodził za człowieka pogodnego i towarzyskiego. - Cieszę się z naszego spotkania – powiedział szczerze. Przepadał za jego towarzystwem. Tacy ludzie go inspirowali. Sørensen zawsze widział świat swoimi oczami i nie sugerował się wcale opiniami innych. Wyznawał własne wartości i mógł polubić każdego człowieka, tak samo niepozornego jak i znaczącego. Każdy był na swój sposób wyjątkowy. To było najważniejsze.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Alkohol zagłuszał myśli skuteczniej niż naciągany na uszy materiał grubego koca, nikotyna i iskry przygaszonych cygaretek przyciskanych z sykiem do miękkiego wnętrza przedramienia – szumiał przyjemnie, jak gdyby ktoś wlał mu do umysłu cały wielki ocean, jego wzburzone fale uderzające o kościsty brzeg czaszki, obłe stworzenia przemierzające bezkresny błękit pozbawionej horyzontu wody; było łatwiej, kiedy myśli unosiły się wraz z białymi kłębowiskami soli na kojącej powierzchni otępiałej świadomości, nagle tak gładkiej, jakby ktoś oszlifował ją papierem ściernym, cyzelował na błysk, jak diament. Rzadko pozwalał sobie na ten błogi spokój nietrzeźwości, który dotykał go, gdy kołtuny umysłu nareszcie się rozwiązywały, a obawy, lęki i niepokoje, paliatywnie wyrugowane, odchodziły na dalszy plan – teraz, uśmiechając się głupio, był zupełnie innym człowiekiem.
    Nowych przyjaźni? Karl! – żachnął się na słowa mężczyzny, dekorując swoje słowa egzaltacją nagłego oburzenia, rozpaczą, jaka rozrysowała się teatralnie pośród fizjonomii, kiedy skierował brunatną zieleń spojrzenia bezpośrednio na jego twarz. – Nie wystarczam ci już? – okraszone żartobliwością rozczarowanie wygięło kąciki jego ust, zdradzając intencje lichego aktorstwa – wargi wpierw drgnęły, niby w rozczulającym dowodzie rozżalenia, skłaniając się ku dołowi, zaraz wydarły się jednak z oków narzuconej im afektacji, pociągając za sobą pozostałe, dotąd z przejęciem ściągnięte rysy, do dziecinnej wesołości. – Nie bądź taki tajemniczy, podziel się ze mną czymś ciekawym, chcę wiedzieć, skąd biorą się pomysły do twoich książek. – odrzekł zaraz, tym razem posyłając mu już szczery, choć nieco zaczepny uśmiech i nachylając się do przodu przez stół, tak blisko, że jego palce niemal dotknęły leżących na blacie dłoni Sørensena. Odnajdywał pewien urok w jego przejęciu, oddaniu, z jakim poświęcał się obcym ludziom, ich historiom, słowom, gestom i działaniom, jak wszystko, co sam zbywał niechętnym ruchem ręki, Karl zdawał się zapisywać głęboko w notesie umysłu, wśród pięciolinii inspiracji i intrygujących zagadnień. Kiedy przyjaciel ściszył lekko głos, uśmiechnął się zatem z zachwytem, pomimo panującego w karczmie gwaru odbierając te słowa jak wypowiedzianą szeptem tajemnicę, w obliczu której sam zmarszczył nieznacznie czoło, lokując okrągłe talary źrenic wśród błękitnego spojrzenia pisarza.
    Powinieneś rozważyć pracę w Kruczej Straży, oni uwielbiają taką konspirację. – odparł z przekąsem, krzywiąc się wyraźnie, choć raptem przysłaniając ten grymas wesołym uśmiechem, kolejnym łykiem alkoholu, który zepchnął w dół gardła iskrę nieprzyjemnego wspomnienia, pulchną twarz Villuma Fiskera i surowy wzrok Eitriego – pomyślał, że jemu ten żart zapewne by się nie spodobał. – Stara karczma lepsza od bankietów! To nie herezja? – stłumił rozgryzione pomiędzy zębami ziarno goryczy wesołym okrzykiem, zbyt głośnym, by można było uznać go za trzeźwego. W przeciwieństwie do przyjaciela, zdążył wypić za dużo – alkohol rozlewał się palącym ciepłem wzdłuż tętniącego krwioobiegu, nakazując wypowiadać na głos wszystko, co zaległo wraz ze śliną na chropowatej fakturze języka, błyskać rezolutnym spojrzeniem, sięgać ku gestom i słowom, do których nie skłoniłby się, pochwycony w ustawiczny karcer ponurego opanowania. Mimo to trunek nie uderzył jeszcze dostatecznie mocno w żelazną zastawkę umysłu, pozwalając by samotna myśl, jak wygłodniały sęp, krążyła wśród rozedrganych neuronów: Karl był Sørensenem, a on tylko śniącym, człowiekiem, któremu nikt nie poświęciłby łaski kolejnego spojrzenia. Jak, na Odyna, miałby mu zaimponować?
    Nie pozwól, żeby wstrzymywały cię obyczaje, chciałbym zobaczyć cię pijanego. – odparł z uśmiechem na ustach, odchylając się nieznacznie i wychylając kolejny łyk mocnego, cierpkiego trunku, którego intensywny smak zaległ mu drzazgą na podniebieniu, zsuwając się przyjemnym gorącem w dół przełyku. – Ja też się cieszę, Karl, bardzo się cieszę. – słowa wypłynęły spomiędzy warg spójną falą, chybocząc się w ograniczeniach znajomych liter, pozbawione dawnej wyrazistości, klarowności, z jaką zwykł wysławiać się w towarzystwie. – Mam ci coś ważnego do powiedzenia, wiesz? – artykulacja pytania zawisła w powietrzu, kołysząc się jak ten uśmiech, który podrygiwał tanecznie pomiędzy lekko wygiętymi kącikami ust. Ersatz dawnej logiki zatonął, uderzony impetem morskiej fali.
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Karl spojrzał na przyjaciela poważnie i odparł:
    - Śmiesz we mnie wątpić? - udał obrażonego. Oczywiście nie gniewał się za taką reakcję, nie był taki. Nie musiał też wiele wyjaśniać, ale postarał się o to, by przekazać dobitnie jak ważnym człowiekiem w jego życiu jest Safir.
    - Oczywiście, że tak – odpowiedział. - Ale dobrze jest mieć wiele przyjaźni, stopnie jednak mogą się od siebie różnić. Uwierz mi, jesteś w ścisłej czołówce – nie żartował. Bardzo cenił sobie tego człowieka i za nic nie chciałby stracić tego, co ich łączyło.
    Na pytanie o pomysły, zaśmiał się krótko. Czy miał zamiar zdradzać swoje sekrety? Nie, ale akurat to nie była żadna tajemnica. Niejednokrotnie w wywiadach pytano go o to i nie miał zamiaru ukrywać prawdy.
    - Wiele postaci i zdarzeń jest opartych na prawdziwych historiach, reszta to moje własne pomysły, natchnienie od bogów i analiza pewnych zachowań na bazie książek mówiących o naturze człowieka. Powiem ci tak – zebrał na chwilę myśli, by się odpowiednio wysłowić.
    - Każda znajomość odciska we mnie swoje ślady. Te bardziej znaczące, są uwiecznione na papierze, chociaż tak przekręcone, by nikogo nie uwiecznić dokładnie tak, jak ich widzę. Każda z moich postaci ma jakieś cechy ludzi, których spotykam na swojej drodze – grunt to wszystko odpowiednio połączyć, rozpisać i przedstawić tak, by nikt w stu procentach się nie połapał kto jest kim.
    Karl był osobą, która starannie selekcjonowała ważne rzeczy od tych mniej istotnych. Był obserwatorem i chociaż lubił rozmawiać, wolał słuchać. Jego umysł zawsze pracował wtedy na pełnych obrotach i analizował sytuacje, jakie działy się przed jego oczami.
    Sørensen najlepiej czuł się patrząc na innych, czasem dyskretnie, czasem wręcz przeciwnie. Potrafił się bawić, toteż łatwo było go namawiać na wspólnego kielicha, ale był tak uważny, by nie stracić z oczu najważniejszego. Co ciekawe, szybciej umykały mu sprawy toczące się przed własnym nosem. No cóż, bywało i tak.
    Karl starannie ukrywał własne emocje pod maską lekkoducha. Tylko nieliczni wiedzieli, jak bardzo przejmował się tym, co myślała o nim rodzina i jak reagują bliscy na jego pracę. Wydawało się, że ma czas dla wszystkich, ale nie dla swojego klanu, ale nie była to prawda. Wszystko wyglądało w życiu inaczej, niż pozornie się wydawało. Sørensen był chodzącym chaosem, mieszanką uczuć. Czy tak naprawdę sam siebie znał? Cóż, ciągle coś nowego odkrywał.
    Uśmiechnął się słysząc na temat pracy u Kruczych.
    - Lubię wyskoczyć z Eitrim na papierosa, ale skubany jest tak tajemniczy, że wiele z niego wydusić się nie da – spojrzał znacząco na przyjaciela. Mimo to cenił go sobie za oddanie pracy i ogólnie uważał za porządnego człowieka.
    - Ja bym się nie  nadawał do tej roboty. Jestem dociekliwy, lubię konspirację, ale nie, to za mało. Poza tym oni mnie tam znają zbyt dobrze. Czasem jednak próbuję tam zbierać informacje – to nie był sekret. Każdy wiedział, że Sørensen pojawiał się tam, gdzie coś się działo.
    - Widzisz, przyjacielu… - odpowiedział na kolejną myśl. - Tutaj nikt nie skąpi języka. Każdy mówi, co myśli i co podpowiada mu rozwiązany przez alkohol język. Tam jest zaś inaczej. Uprzejmości, powściągliwość, tajemnice… potrafimy się bawić, ale wtedy, gdy wypijemy za dużo – no on sam potrafił się bawić na trzeźwo, ale to inna sprawa. Potrafił także świetnie udawać upojonego alkoholem. Choćby w takim miejscu. Niby pił ten ten trunek, a jednak słabo go ubywało. Wiedział jak się zachować, by inni myśleli, że miał za dużo w czubie. O tym jednak nie musiał mówić i zachował to dla siebie.
    - Eee tam – cmoknął. - Z tego co wiem, nie wskakuję na stoły i nie zaczynam się rozbierać, więc chyba pijaństwo nie jest u mnie szczególnie ciekawe. Za to pijackich piosenek znam tyle, że na trzeźwo mogę zaintonować ich wiele.
    W końcu jego własny dziadek kilka z nich napisał.
    - Mój drogi, jeśli chcesz mnie zobaczyć pijanego, to lepiej nie w takim miejscu – powiedział całkiem poważnie. Był jaki był, ale nie chciał znów nadszarpnąć reputacji rodu. Jeszcze ktoś by go zdradził i w ogóle. Karl upijał się tylko w ścisłym gronie przyjaciół, którzy go nie zdradzili. A więc to nic straconego.
    Na słowa o wyznaniu, które miało paść z ust Safira, Sørensen natychmiast zamienił się w słuch. To musiało być chyba ważne. Błękitne tęczówki zmierzyły go poważnie, acz nie nachalnie. Był po prostu bardzo ciekawy.
    - Śmiało, mów – przysunął się trochę bliżej, co by dobrze usłyszeć ową wiadomość.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Spojrzał na niego, nie kryjąc figlarnego rozbawienia, które rozbłysło w zmętniałej alkoholem zieleni tęczówek, gdzie blade refleksy światła podrygiwały tanecznie, niczym älvy kołyszące się zalotnie na parkiecie kwiecistej łąki – przyjemność sprawiało mu droczenie się z Karlem w ten sposób, przyjemność sprawiał mu alkohol, który huczał wesoło w skroni, zachęcając do dalszej, dziecinne beztroskiej kąśliwości, gdzie pod skórą rozpalały się iskry przyjacielskiego ferworu. Rzadko pozwalał sobie na podobną frywolność, szczególnie w ostatnich czasach.
    W ścisłej czołówce? – powtórzył powoli, jak gdyby smakował tych słów w ustach, ssał je jak cukierki. – Zapisujesz wyniki? Stoję chociaż na podium? – droczył się uparcie, odsłaniając biel przekornego uśmiechu i przekrzywiając głowę w lewą stronę, przysłuchując się kolejnej odpowiedzi płynącej spomiędzy ust przyjaciela wartkim monologiem, strumieniem artystycznej wnikliwości, której jemu brakowało, a która zdawała się otaczać Sørensena jak pozłacany nimb sakralnej wyższości. Wydawał mu się piękny – kiedy tak siedział naprzeciwko i opowiadał, sam przyłapał się zresztą na refleksji, że było mu wszystko jedno, o czym mówił, póki na niego patrzył, póki nie kierował tych słów do publiczności, ale do niego bezpośrednio, jak gdyby każda głoska wyszarpnięta z jego krtani trafiała z celnością wprawnie nakierowanej strzały do jego ust. Bezwiednie podparł się łokciami o blat, wyciągając dłoń ku szklance pękatej od alkoholu – wypił za dużo i za szybko, dudniąca głucho muzyka i kalejdoskop barw wewnątrz karczmy zaczynały lepić się i łączyć ze sobą, płynąc przytłaczającą kakofonią impulsów, które w akompaniamencie z nerwowym rozdrażnieniem pozbawiały go pozorów trzeźwości. Szklanka – trzymał ją już czy jeszcze nie? Czuł pod palcami chłód szkła, ten wydawał mu się jednak obcy, nie w pełni zmaterializowany w ciasnym objęciu dłoni, chociaż pojedyncze krople wody, zsuwające się po gładkiej powierzchni naczynia zaczęły leniwie spływać mu po kłykciach.
    Dopiero na wspomnienie Eitriego, Safír drgnął wyraźnie, czując jak palce prawej dłoni, którą ukrył pod stołem, drżą mu lekko, wpijając się boleśnie w miękką fakturę ud. Wspomnienia, jak fotograficzne klisze, przeskoczyły mu przed oczami tak gwałtownie, że z trudem powstrzymał się przed zaciśnięciem powiek i ukryciem twarzy w dłoniach, ostatecznie uniósł jednak tylko głowę, uśmiechając się uprzejmie, choć już znacznie słabiej, niż poprzednim razem. Eitri, Krucza Straż, Villum i jego drobne, rachityczne ciało znalezione nad brzegiem jeziora – bał się spojrzeć mu w oczy, blade i zakryte mgłą, wpatrujące się beznamiętnie w niebo, jak gdyby zwracały się do bogów. Myśli, które próbował dzisiaj stłumić drasnęły jego duszę jak brzytwą – uniósł szklankę do ust, oczyszczając przełyk haustem złocistego trunku; zrobiło mu się niedobrze.
    Nie wątpię. – odpowiedział w końcu, unosząc kąciki ust ku górze, kierując całą swoją uwagę na błękit spojrzenia Sørensena, jak gdyby próbował zarzucić w nim kotwicę i przytwierdzić się do dna. – Moja matka bardzo lubiła chodzić na takie bankiety. No, oczywiście nie takie, była tylko nauczycielką, nie dawała się wciągnąć w żadne koterie. – jego głos znów nabrał swobodnej łagodności, dopiero na kolejne wtrącenie rozlewając się w szerszym, rozbawionym uśmiechu – nawet nie zauważył, że szklanka stojąca po przeciwnej stronie blatu wciąż tkwiła nieruchomo na swoim miejscu, wizja zobaczenia Karla na rozchybotanym stole, lepkim od nieustannie rozlewanych trunków, wydała mu się bowiem rozśmieszająco groteskowa, być może głównie za sprawą procentów, które szemrały cicho pod nakrywą czaszki, rozprzestrzeniając się po krwioobiegu jak trucizna, podnosząc zastawki, które dotąd pozwalały mu zachować rezon. Westchnął, choć zabrzmiało to bardziej jak lekceważące parsknięcie. – Nie boisz się chyba Ratatoskra? – rzucił, nieprzejęty jego powagą.
    Zaraz odruchowo zacisnął palce mocniej na chłodzie szklanki, ponaglony przyzwoleniem, chociaż nie spodziewał się odmowy – jeszcze nie. Jednym haustem dopił resztkę lśniącego płynną pozłotą napoju, którego cierpkość zaległa mu na podniebieniu, wżynając się znajomym gorącem nietrzeźwości we wrażliwe ściany żołądka, skąd do głowy poszybował impuls neurotycznego zwątpienia, nagłej obawy, rozlewającej na policzkach pąsowość wstydliwego zakłopotania, wobec której poczuł się jak roztargniony nastolatek, młokos nie panujący nad ogarami swych gwałtownych, nieokrzesanych emocji.
    Właściwie to… chcesz wyjść na dwór? Strasznie tu mało miejsca. – na co, po co? Nie powiedział.
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    - A co, zaskoczony jesteś? - uśmiechnął się. - Nie no, żartuję z tymi rankingami, ale jeśli mam szczery, z jednymi rozmawia się łatwiej i w ogóle. No wiesz, czujesz się swobodnie, a nie z każdym jest to możliwe – w obecności Safira naprawdę był wyluzowany. Nie czuł spiny, po prostu swobodę, a to znaczyło, że naprawdę było dobrze. Lubił ich spotkania i rozmowy na różne tematy.
    - Łapiesz mnie dzisiaj za słowa – zauważył Karl. - Wydaje mi się, że wypiłeś za dużo – spojrzał na przyjaciela poważnym i nieco karcącym spojrzeniem. Sørensen nie miał nikomu tego za złe, bywały różne sytuacje i tak dalej. Jedni pili, bo lubili, inni szukali swobody w konwersacji, a jeszcze inni po prostu pili, bo inni robili to samo i nie wypadało siedzieć o suchej gębie. Karl raczył się alkoholem w sposób godny prawdziwego pana na włościach – wolno, delektując się smakiem. Poza tym nigdzie mu się nie spieszyło.
    Wpatrywał się z ciekawością w druha, zastanawiając się o czym myśli. Karl bardzo go cenił, chociaż nie potrafił do końca rozszyfrować jego zachowania. Lubił to w nim, naprawdę. Stanowił dla niego czasem zagwozdkę, ale to dobrze. Każdy człowiek miał swoje tajemnice i najlepiej poznawać je krok po kroku. W niektórych pewne sprawy nie są do odczytania od razu, może nawet nie da się ich rozszyfrować do końca nigdy, ale to dobrze. Odkrywanie człowieka było fascynujące, przynajmniej dla Sørensena.
    Karl odwrócił na chwilę wzrok od przyjaciela, by przyjrzeć się grupce mężczyzn, którzy zaczęli coś śpiewać przy swoim stoliku. Uśmiechnął się, bo albo coś opijali, albo po prostu chcieli się dobrze bawić. Sam Sørensen często pod wpływem chwili, ale tylko w obecności sprawdzonych osób, pozwalał sobie na żarty czy przyśpiewki.
    - Bankiety są ciekawe, szczególnie gdy przychodzą nowi autorzy, wiesz, nowe towarzystwo, nowe znajomości i jest kogo obserwować. Chociaż bycie świeżym mięskiem jest dość interesującym doświadczeniem, teraz jest lepiej, gdy ktoś już cię zna i nie jesteś pod stałą obserwacją – Karl nigdy nie miał problemów z nawiązywaniem znajomości, podchodził do życia w swobodny sposób, ale mimo to jego debiut na salonach literatów był dość przejmujący. Poznawał wielu tych, których książki czytał i podziwiał. To było dla niego naprawdę istotne.
    - Wiesz, ja i tak jestem na celowniku, bo nie zajmuję się rodzinnym interesem. A ja po prostu mam własny pomysł na życie. Chcę, by moje nazwisko się kojarzyło dobrze innym, czy to tak wiele? Wcale się to nie kłóci z tym, do czego dąży mój klan – zauważył. No ale nieważne, machnął ręką, jakby nie było o czym mówić. Nie wszyscy chcieli zauważyć to, co widział on.
    Na propozycję wyjścia, nie odpowiedział od razu. Był zaskoczony, czego nie okrywał. Mimo to się zgodził.
    - No jasne, możemy wyjść – powiedział krótko.
    Narzuciwszy na siebie ciepłe odzienie wyszli na chłodne powietrze, ale Karl musiał przyznać, że oddech po siedzeniu w dusznym pomieszczeniu był mu potrzebny. Od razu lepiej mu się myślało. Spojrzał w niebo i odetchnął głęboko, po chwili zapytał przyjaciela:
    - No, co jest takie ważne, że potrzebujemy konspiracji? - miał nadzieję, że nie stało się nic złego czy coś. Nie bardzo wiedział o czym tamten chciał mu powiedzieć, że wolał nie mieć świadków.
    - Jestem bardzo ciekawy – przyznał.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Alkohol był prostą, bezmyślną ucieczką, pozwalającą zrobić dwa kroki do przodu, by następnego ranka cofnąć się o cztery wstecz, jak w dziecięcej grze, w której nigdy nie mógł dotrzeć do mety, płacząc, gdy po raz kolejny trafiał na pola cofające jego pionek do tyłu na tekturowej mapie – mimo to, tak niekiedy łatwiej było zapomnieć, zebrać myśli i przeorientować je tam, gdzie dotąd docierały szczątkowo, a gdzie teraz kłębiły się i szczekały niczym zamknięte w kojcu psy. Na przestrzeni lat zdążył nauczyć się, że szukanie przyczyn bolało, rozdzierało świeżo zasklepioną ranę, by na nowo wsypać w nią sól – dlatego czekał w cierpliwej inercji, aż poczucie obezwładniającego nieszczęścia przemieni się w zły nastrój, potem w melancholię, a na koniec zostanie pogrzebane przez normalne, codzienne troski, uklepane w maneż życia jak ziemia pod końskimi kopytami. Na uwagę Karla uniósł zatem nieznacznie brwi, a na jego twarzy przez ulotną chwilę, zanim fizjonomię przeciął pobłażliwy uśmiech, rozrysowało się zaskoczenie i niesmak.
    Lustrzanym gestem, w ślad za Sørensenem, przekrzywił głowę, spoglądając na grupę rozweselonych mężczyzn, gdzie znad stołu dotarła do jego uszu salwa rechoczącego śmiechu, której wtórowało gardłowe rzężenie i huk kufli o drewnianą fakturę stołu. Wygiął usta w wesołym grymasie, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Karla, chwilę przed tym, jak ten zrobił to samo, wystarczająco szybko, by dostrzec profil jego twarzy, łagodną kaskadę fizjonomii z krótkim, lekko zakrzywionym wzgórzem nosa i oddzielonym kreskami zmarszczek dołeczkiem, uformowanym w policzku, gdy ten się uśmiechał – zawsze wydawał mu się atrakcyjny, przystojny w ten najbardziej prozaiczny i oczywisty sposób, przyciągający spojrzenia, które bez oporu płynęły w jego stronę, jak łodzie ściągane do brzegu. Długo nie folgował tym uczuciom ze szczególną zuchwałością, nauczony, by trzymać emocje dla siebie tam, gdzie mogłyby nie być mile widziane, lecz również pełen obawy, że podobnym wyznaniem mógłby rozerwać nić przyjaźni, jaką między sobą upletli – nawet kiedy myśli mimowolnie pojawiały się w jego świadomości, rozjaśniając zszarzałą zieleń spojrzenia lub wyginając wargi w ciepłym, pełnym życzliwości uśmiechu, starał się nie zaciskać ich w garści, nie rozchylać kosmatego futra, nie dociekać, co kryło się pod tym, co uważał za naturalną sferę własnej fizyczności. Co więcej, śmiertelnie bał się zakochać, wiedziony strachem nastolatka, który pamiętał swoje nieliczne zauroczenia jako pasmo cierpienia i wstydu.
    Dzisiaj był jednak ośmielony – alkohol oraz swobodny kurant rozmowy dodały mu animuszu, odwagi, której nie był jeszcze w stanie żałować, wiedziony pijaną neurotycznością. Słuchał Karla, kiwając ze zrozumieniem głową, chociaż jego umysł coraz agresywniej zajmowały własne myśli, słowa, które cisnęły się na język, zastygając na nim w lękliwej niepewności, impulsywnym zwątpieniu, jakie nachodziło go zawsze, gdy był już o krok od osiągnięcia upragnionego celu. Nie pamiętał, czym zajmowała się jego rodzina – szkutnictwem? jubilerstwem? – mimo to zdawało mu się, że go rozumiał, że na tej płaszczyźnie, pomimo finansowej przepaści, byli do siebie na swój sposób podobni, wyłamani z rodzinnego biznesu, mierzący się z kagańcem rodzinnej dezaprobaty.
    Mnie kojarzy się dobrze. – trzeźwy zapewne uznałby to za marne, nieco tandetne pocieszenie, dostrzegłby wąwóz różnic, który ich dzielił, wychwycił ze słów Sørensena aluzję zdolną zatrzymać jego pochopne zwierzenia, dzisiaj nie zwrócił na to jednak szczególnej uwagi, uśmiechając się tylko z afirmatywną sympatią i splatając dłonie na stole. Jego zgoda przyniosła mu ulgę, chociaż rozrysowane pośród lineatury twarzy zaskoczenie sprawiło, że po karku spełzł chłodny dreszcz zawahania – co jeśli popełniał błąd? Przeliczył się? Pojedynczą falą niszczył piaskową konstrukcję zamku, który wspólnie wybudowali?
    Na dworze powietrze było chłodne i rześkie – wiatr uderzył go w twarz, a na policzki wstąpiły pąsowe wypieki, szumiący w skroni alkohol położył się tymczasem chwilową flautą, sprawiając, że wcześniejsze zawroty głowy złagodniały, pozwalając mu stanąć prosto i zawiesić zieleń spojrzenia na przyjacielu, rozchylając usta w nieoczywistym, figlarnym uśmiechu, w którym prześwitywało wprawdzie kokieteryjne widmo nietrzeźwości, który jednocześnie sprawiał jednak również, że jego twarz pojaśniała, mieniąc się w półmroku zawieszonego nad ich głowami neonu jak olejny portret.
    Karl… pomyślałem… że powinieneś wiedzieć. – zaczął, w myślach nieomal śmiejąc się sobie w twarz – jakie to było głupie, jakie infantylne, jakie uwłaczające! Nawet w delirycznym zaślepieniu alkoholu nie potrafił lawirować we własnych uczuciach, te wydawały mu się bowiem ciężkie i kłujące, zalegające w gardle jak kwiat ostu, który, z obawy przed połknięciem, należałoby jak najszybciej wykrztusić, a ponieważ nie potrafił go wyartykułować, gdy Sørensen spoglądał na niego w ten sposób, nachylił się tylko pochopnie do przodu, ujmując jego twarz we własne dłonie i pozostawiając ciepło pocałunku na zaróżowionym płótnie warg.
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Karl nie był świadom burzy myśli, jaka przetaczała się przez umysł Safira. Może to i dobrze? Jeszcze by się biedak przestraszył i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Podziękował jedynie za wsparcie i dobre słowo. Nie potrafił przewidzieć żadnego słowa czy czynu, bo niby jak? Karl nie był najlepszy jeśli chodziło o odczytywanie emocji i uczuć. Nie chodziło o to, że ignorował innych, nie, raczej o to, że nie chciał się wtrącać w sprawy, które go nie dotyczyły. Karl mógł opisywać tę sferę w swoich pracach, ale sam nie mówił o tym, co i do kogo czuł. Starał się być dla innych neutralny, a własne odczucia zachowywał wyłącznie dla siebie. Nigdy też nie posądzałby przyjaciela o to, że zaskoczy go takim czynem jak chwilę później.
    Sørensen był gotów na wszystko, poza tym, co nastąpiło. Chciał odpowiedzieć coś na jego uwagę, był bardzo ciekaw tego, czego miał się dowiedzieć, ale… nie zdążył nawet zebrać myśli.
    Safir go pocałował.
    Po prostu.
    Pocałował.
    Karl spojrzał na druha uważnie. Nie odpowiedział chwilowo w żaden sposób. Po prostu czekał, aż tamten się roześmieje, czy coś w tym stylu. Z tym, że wyglądał na bardzo poważnego. Sørensen za to pozwolił sobie na właściwe sobie poczucie humoru, chociaż do śmiechu nie było mu wcale.
    - Chyba za dużo wypiłeś, przyjacielu – poklepał go po ramieniu i odszedł na kilka kroków od niego.
    Karl nigdy by się nie spodziewał tego, co uczynił towarzysz. Zaskoczył go, co było naprawdę rzadkim zjawiskiem. Bo Sørensenowi wydawało się, że wiedział o nim naprawdę wiele.
    - Posłuchaj… - zaczął łagodnie. - Nie wiem skąd się wzięło to wszystko, ale…
    - nie bardzo wiedział, co powiedzieć. A zwykle nie brakowało mu słów, by opisać to, co się działo. Potrafił się wysławiać, a teraz? Pustka.
    - Nie rozumiem tego – powiedział zgodnie z prawdą. - Czy dawałem jakieś znaki, które mogłyby świadczyć o czymś więcej? - być może nie widział oczywistego i zrobił coś, co pozwalało mu myśleć, że on jest zainteresowany czymś więcej niż przyjaźń. Nie przypominał sobie takiej chwili. Traktował przyjaciół tak samo, tak mu się wydawało. Poza tym głębsze uczucia mógł żywić jedynie ku płci pięknej, a może nawet jego serce było zajęte, chociaż sobie nie zdawał z tego sprawy?
    - Jesteśmy przyjaciółmi i bardzo jestem z tego rad. Doskonale wiesz, że ci ufam i nie chcę by coś zniszczyło tę relację. Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą, naprawdę – mówił to szczerze, z głębi serca.
    - I nie zrezygnuję z tego za nic w świecie. Pytanie, czy ty tego nadal chcesz? - spojrzał nań uważnie, mając nadzieję, że zostanie dobrze zrozumiany.
    - Twoja reakcja mi pochlebia, ale… - nic z tego nie będzie? Nie odwzajemniam tego? Nie bardzo wiedział, co powiedzieć na głos, więc nie dokończył. Cisza musiała służyć za ciąg dalszy. Karl naprawdę nie wiedział, jak się zachować. Nie chciał zranić przyjaciela, to wpłynęłoby źle także na niego. Sørensen cierpiałby, gdyby tracił tak ważną osobę w życiu.
    Najchętniej powiedziałby, żeby o tym zapomnieli, ale nie miał zamiaru ranić Safira. Poza tym i tak łatwo o tym nie zapomną. No chyba, że jakimś cudem przyjaciel wytrzeźwiwszy się ogarnie. Może nie będzie pamiętać? Albo się zawstydzi tego, co zrobił? A może zostanie to tak, jak teraz.
    Zapanowała między nimi niezręczna cisza. Czy ktoś powinien odejść? Karl nie chciał, by tak się stało. Bał się, że jeśli któryś odejdzie w tej chwili, ich przyjaźń zawiśnie na włosku. Dlatego on nie odszedł. Zależało mu na nim, chociaż w inny sposób.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Znów miał czternaście lat i pokonywał szerokie sienie szkolnego gmachu, biegł po otaczających budynek błoniach, których sucha, nieprzystrzyżona wiechlina smagała go po gołych łydkach, pozostawiając cienkie, czerwone zacięcia w płowym płótnie skóry. Znów miał czternaście lat i ukrywał się pod ciężką narzutą kołdry, uśmiechając się przekornie, gdy starszy kolega zbliżył się do niego, a jego ciepły oddech zaległ przyjemnie na twarzy, podczas gdy dłoń sięgała już odważnie za bawełniany materiał koszulki. Znów miał czternaście lat i uderzył kolanami o żwirową ścieżkę przed domem, kiedy w pośpiechu zbiegał po schodach, poganiany rozeźlonym niezadowoleniem ojca, demiurga o rysach samego Odyna i dłoniach silnych jak u kowala.
    Miękkość pijanego pocałunku zdawała się zalegać na ustach nawet, gdy te opuściły spąsowiałe wargi przyjaciela, gdy w przebłysku rozsądku cofnął się o krok do tyłu, zawieszając ciało w pozycji stojącej, ale chwiejnie, jakby niebawem miał się przewrócić – nie usłyszał, co ten mu powiedział, wyraz jego twarzy, pełen zmieszania i konsternacji, był jednak aż nazbyt znajomy, kleszczący umysł w kieracie uporczywego déjà vu, wspomnień uderzających o skalisty brzeg pamięci z przyprawiającą o mdłości nawałnicą, rozczarowaniem, które zatrzymało się w krtani, by zaraz rozlać się wzdłuż obojczyków, po ramionach i w dół, do splotu słonecznego, tworząc jakiś krzyż dziecinnego żalu. Potrafił wprawnie lawirować w labiryncie życia, lecz nigdy nie potrafił z równą łatwością odnaleźć swojej drogi w miłości – najsłabszy szczeniak z niezliczonego miotu, z którego wyróżniał się tylko tym, że nie zaszedł zbyt daleko, będąc jednocześnie zbyt daleko myślami; czuł się, jakby ktoś dmuchnął mu w twarz kurzem, otulił zapachem asfaltu i starego linoleum, skroplił smog, który płynął ciemną strugą po żebrach, ku wąskiej misie miednicy. Westchnął cicho, a dźwięk, który wydostał się z jego piersi zabrzmiał jak stłumione skomlenie zaszczutego psa, w obawie przed uniesioną dłonią chowającego rozdygotany ogon pomiędzy tylne łapy.
    Pomyślał, że wolałby, żeby Karl go odepchnął, wolałby, żeby go zelżył i uciekł, niż żeby wbijał kolejne kliny pytań w gęstą melasę dzielącego ich powietrza, stawiał pytajniki, na które nie był w stanie odpowiedzieć szczerze, nie tak, jak by chciał, nie tak, jak po tylekroć próbował, zawsze w końcu ulegając pod jarzmem zarzuconego mu na barki upokorzenia.
    Jezu. – przyzwyczajenie wydarte ze świata śniących, wypowiedziane z błagalnym jęknięciem, jeszcze zanim Sørensen dotarł w swoich wywodach do końca zdania. – Przestań. – odchylił głowę do tyłu, pozwalając, by wiatr rozwiał mu włosy, które figlarnymi wiechciami wygięły się w przeciwną stronę, po czym zakrył twarz dłońmi w akcie chwilowej kapitulacji, przytłoczony i zażenowany. Zdawało mu się, że usłyszał szemranie czyjegoś szeptu, czuł spojrzenia wżynające się w ciało jak rozżarzone oczka papierosów, które gasił niegdyś nałogowo na gołej skórze przedramion, mimo to, kiedy nareszcie uniósł wzrok, spojrzał bezpośrednio na Karla, a jego wcześniejszy wyraz lękliwego zakłopotania wygładził się, rozciągając fizjonomię w klarownym obrazie żalu i wątłej, podsyconej alkoholem pretensji, na którą nie zdobyłby się w swej nużącej trzeźwości, która teraz zalśniła jednak wyraźnie z zielonkawym odmęcie tęczówek. – Dlaczego nie? – buńczuczny ton pytania wybrzmiał w ciszy wieczoru jak wystrzał z pistoletu, przecinając chłód skostniałego emocjami powietrza.
    Chociaż kąśliwy, jesienny wicher uderzał go w twarz gwałtownością swoich narowistych podmuchów, procenty wciąż huczały ochoczo w skroniach, przelewając się gorzkim ciepłem po dnie obolałego żołądka, sunąc korytarzami żył, sprawiając, że kręciło mu się w głowie, a do gardła zakradały się gorące uderzenia nudności – poniekąd wiedział już, że będzie żałował słów, które zastygły mu na języku, zniekształcona rzeczywistość pozwoliła jednak na uniesienie się zastawek zdrowego rozsądku, napierając na zagrodę zębów falą zgorzkniałego rozczarowania, której nie sposób było zahamować ani stłumić.
    To dlatego, że nie jestem taki, jak ty? Nie potrafię wyczarować ci konfetti, żebyś poczuł się wystarczająco doceniony? Rodzice nie byliby zadowoleni, co? Powiedz, wstydzisz się mnie? – był w swych oskarżeniach infantylnie niesprawiedliwy, nie potrafił jednak powstrzymać podniesionego głosu, godnej politowania animozji, wyciągającej na światło dzienne stłumione w piersi truchło sztubackiego egoizmu, jego roztargnienie nie zniknęło zresztą nawet wówczas, gdy niespodziewanie cofnął się do tyłu, a rozchwiany rauszem chodnik wysunął mu się spod stóp, rozprzęgając niestabilną gałęź ciała i sprawiając, że to przechyliło się niebezpiecznie, by raptem runąć w kolczaste gniazdo pobliskich krzewów, które stęknęły z szelestem niezadowolenia, kiedy własnym ciężarem ugiął je ku ziemi. – Kur…wa. – niewyraźne jęknięcie, zanim wzrok odzyskał swój poprzedni cel, zakleszczając się na nachylonej nad nim sylwetce Sørensena. – Nie dotykaj mnie. – wizg warkliwego rozkazu przezornie przeciął powietrze, pozostawiając go, jak zawsze – spsiałego i przegranego.
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Karl nie chciał, żeby to tak wyglądało. Nigdy! Cenił sobie przyjaźń Safira i nie miał zamiaru się jej wypierać. Ba, poczuł złość, kiedy usłyszał te wszystkie słowa. To nie było sprawiedliwe wobec Sørensena. Dlatego patrzył z niedowierzaniem na towarzysza. Czy to wszystko naprawdę się działo naprawdę?
    - Posłuchaj mnie – powiedział poważnie. - Nigdy się ciebie nie wstydziłem i nie będę wstydzić. Zawsze uważałem cię za swojego powiernika i przyjaciela, nie chcę tego stracić. Poza tym nie rozumiesz mnie właściwie. Ja… - no właśnie, co takiego, Karl, hmm? Powiesz na głos to, czego sam przed sobą nie byłeś w stanie przyznać.
    - Ja już kogoś kocham – nie było to uczucie, które sprawiało mu radość, bo zapewne nie było odwzajemnione, więc jechali na jednym wózku. Nie było łatwo i nawet lekkoduszne podejście do życia Karla nie pomagało.
    - Poza tym nie mów mi o rodzinie, wiesz dobrze, że jestem dla nich kimś obcym, przynajmniej dla większości – to zabolało bardzo. Sørensen mimo wszystko bardzo przeżywał to, że nie był do końca akceptowany przez bliskich. Mógł sobie mówić i robić, co chciał – sam sobie wszystko wybrał – ale to go mocno dotykało. Tylko bliscy mu ludzie – w tym Safir – wiedzieli, że Karlowi zależało na klanie. Rodzinie zawsze było pod górkę ostatnio, więc na swoich barkach chciał podtrzymać chociaż część ciężaru, jaki spoczywał na ich barkach.
    Wiedział, że przyjaciel wypił za dużo i należało go odprowadzić do domu, bo inaczej mogło być gorzej. Jeszcze się panowie pobiją z tego wszystkiego…
    Kiedy przyjaciel się zachwiał i upadł w jakieś krzaki, Sørensen natychmiast wyciągnął ku niemu rękę i chciał pomóc. Niestety tamten się nie zgodził. Karl wywrócił oczami.
    - Nie pieprz głupot i wstawaj – jego ręka nadal trwała nieruchomo w powietrzu. - Trzeba cię stąd zabrać, wypiłeś za dużo, przyjacielu – powiedział już łagodniejszym tonem. Nie chciał, by rozstawali się w gniewie, poza tym nawet jeśli Safir wybierze samotność, Karl będzie go śledzić, bo nie zostawi go w spokoju. Musiał się upewnić, że nie wpadnie w żadne kłopoty.
    - Posłuchaj mnie i nie wygłupiaj się już – Karl nie chciał stracić tak ważnej osoby przez zbyt dużą ilość wypitego trunku, bo za wszystko winił alkohol. Nie tylko rozwiązywał języki, ale też mieszał w głowie.
    - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, wiesz o tym? - zapytał nieco wyzywającym tonem.
    Karl potrafił być bardzo uparty i nic na to nie mógł poradzić. Poza tym złość mieszała się teraz ze smutkiem. Tak, Sørensen  był przygnębiony, bo nie chciał, by wszystko potoczyło się w ten sposób.
    - Proszę cię… - mówił łagodnie, chociaż miał ochotę wrzasnąć na cały głos i przedstawić mu wszystko jasno i dokładnie. Nie byli dzieciakami przecież, mogli to załatwić na spokojnie, ale najpierw przyjaciel musiał ochłonąć. Należałoby się wsadzić jego głowę do beczki z zimną wodą i otrzeźwić go trochę, bo póki tego nie zrobi, nie będzie się dało chyba w spokoju porozmawiać.
    - Musisz wrócić do siebie – powiedział po chwili. - Prześpisz się i pogadamy, kiedy nie będziesz już  pod wpływem alkoholu – naprawdę wierzył w to, że taka głupota nie przekreśli ich przyjaźni. Bardzo tego nie chciał. Zawsze trzymali się razem i teraz miałby nastąpić koniec? Nie, tak być nie może, zdecydowanie nie!
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Nastroszone łodygi splątanych zarośli wżynały się uporczywie pod materiał ubrań, wsuwając swe liściaste dłonie pod cienką bawełnę koszuli, teraz dopiero przypominając o zimowym płaszczu, wciąż smętnie zwieszonym z oparcia krzesła wewnątrz karczmy – poruszył się nerwowo, a kłujące odrośle gęstego krza pozostawiło czerwoną wstęgę zadrapania na odsłoniętym płótnie jego ciała, skórze smaganej chłodem porywistego wiatru, który o tej porze wzmógł się znacznie, szeleszcząc barwnym kolorytem zasadzonego wzdłuż chodnika szpaleru drzew. Skrzywił się widocznie na słowa Karla, mierząc go wzrokiem, który, choć pozbawiony iskry wcześniejszego gniewu, nabrał ponurego żalu – jak mógł powiedzieć coś takiego? Dlaczego znów zachowywał się tak dziecinnie, równie podle i niesprawiedliwie, co wówczas, gdy po raz pierwszy wrócił do domu przemoczony i pijany, przekonany, że matka nie zauważy, jeśli wspinając się chwiejnym krokiem po podeście schodów, nie będzie w stanie włożyć kluczyka w zamek; też się wtedy wykłócał, bo był nieśmiertelny, młody i wolny, przekonany o słuszności własnych poczynań nawet wówczas, gdy mdłości zmusiły go do nachylenia się w torsjach nad plastikową miską do prania.
    Kogo? – być może nie powinien był pytać, być może to nie miało już teraz większego znaczenia, mimo to słowa wysunęły się spomiędzy ust cichym, jękliwym westchnieniem – nie trudno było sobie wyobrazić obiekt jego zainteresowań, kobietę o smukłej kibici, młodą i piękną, okraszoną urokiem klanowego nazwiska i życzliwością ciepłego uśmiechu, rozciągającego się na jego widok pomiędzy pąsowymi kącikami ust. Gdyby potrafił pochwycić się choćby tratwy trzeźwości, być może w przebłysku zdrowego rozsądku zdołałby go przeprosić, tymczasem alkohol szumiał jednak głośno w skroni, podsuwając się do gardła cierpkim posmakiem przetrawionych zawartości żołądka, lecz również – a może przede wszystkim – obezwładniającym poczuciem upokorzenia, wstydu, goryczy i żalu, które rozlały się oceanem w dół splotu słonecznego, aż po samo podbrzusze; leżał pośród rachitycznej roślinności, spsiały i żałosny, z zawilgoconymi oczami i koszulą odgiętą wyschniętym patykiem łodygi, tak, że na żebrach rozrysowały się zaczerwienione plamy jesiennego zimna.
    Dłoń Karla zawisła niewysoko ponad jego twarzą, uparcie rozkołysana w powietrzu, oczekująca, aż pochwyci jej kuszącą miękkość, by podciągnąć się do góry, mimo to Safír uparcie zwlekał z zawieszeniem własnych palców na wspierającej podporze jego ciała, spoglądając na ten skromny przejaw wsparcia bez przekonania, jakby sam gest istotnie w jakiś sposób mu uwłaczał.
    Nie jestem aż tak pijany, po prostu… po prostu potrzebuję... kilku minut. – byłoby łatwiej, gdyby mógł odciąć się od jego pretensjonalnego tonu, pozbawionego złości spojrzenia, które wprawiało go w podsycany skruchą dyskomfort, byłoby łatwiej, gdyby mógł opuścić kotary powiek i osunąć się gdzieś, nieważne gdzie, z umysłem spowitym gęstą mgłą pijanej nieprzytomności, byłoby łatwiej, gdyby mógł wysunąć się z tej sytuacji jak kostka mydła ze śliskich, zwilżonych wodą dłoni; ale oczywiście nie mógł, bo miał trzydzieści cztery lata, naglącą pracę i – rzekomo – zdrowy rozsądek, nawet jeśli dziś zmętniały i przytłumiony siłą delirycznego trunku. Jęknął cicho, wyciągając w końcu rękę do góry, by podnieść się z ziemi, wsparty o wyciągniętą dłoń przyjaciela, zmuszony podeprzeć się o jego bark, gdy niestabilna sylwetka zachwiała się niebezpiecznie, ledwie zdolna zachować pozór równowagi. Drgnął, dostrzegając kątem oka niepełną tarczę księżyca, jego pulchną, srebrzystą twarz uśmiechającą się do niego złowrogo.
    Możesz… – zakołysał się, próbując zrobić krok do przodu, dłonią opierając się o konar drzewa, po czym zupełnie bezwiednie przywierając skronią do jego chropowatej kory, jakby w poszukiwaniu czegoś, co byłoby zdolne przywrócić go do rzeczywistości. – Możesz zostać ze mną na chwilę? – tutaj, w domu? Nie powiedział, wziął tylko głębszy oddech i przekrzywił głowę, z trudem zawieszając zieleń spojrzenia na skonsternowanej twarzy Sørensena. Stojąc tak, wyglądał, jakby miał się rozpłakać, ale to chyba tylko wiatr, cięty i niepokorny, szalejący wizgiem gwałtownych podmuchów chłodu. – Zepsułem wszystko.naszą przyjaźń, ale też wszystko, czego kiedykolwiek się dotknąłem, ciche, prawie porwane wichrem brzmienie szeptu, nagłe, rozpalone alkoholem przeświadczenie o własnej bezużyteczności, wypełniające zakamarki świata niczym płyn, który rozlewa się pomiędzy płytami chodnika; nad nim tylko niebo, ciemne i cekinowane, przybierające własny, atramentowy kolor rozpaczy.
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Karl czuł smutek z powodu przyjaciela. Nie spodziewał się, że tak to się wszystko potoczy. Miał nadzieję spędzić przyjemny wieczór, a tymczasem wszystko się zmieniło. Był zły, tak, ale przede wszystkim współczuł Safirowi. Nie odrzucenia, ale tego, że będzie musiał za jakiś czas walczyć z efektem zrozumienia, gdy wytrzeźwieje. Kiedy człowiek wypije jest odważniejszy, ale kiedy wszystko wraca do normy, cóż…
    Zapytany o to, kogo kocha, przywołał sobie przed oczy jej obraz. Młoda, zadziorna kobieta o pięknej twarzy i jeszcze wspanialszym sercu. Nieco zagubiona, ale równocześnie silna na swój sposób. Zawsze znała odpowiedzi na jego pytania i nigdy nie próbowała go zmienić. Akceptowali siebie takimi, jakimi byli, za to podziwiał ją najbardziej: nie próbowała nikogo zmieniać. Poza tym była sobą, nie udawała nikogo, a jej dziewczęca radość i entuzjazm był zaraźliwy. Ona sprawiała, że czuł się lepszy. Jak mógłby jej nie pokochać?
    - To ktoś mi bardzo bliski od lat. Czy imię jest istotne? Kochałbym ją nawet wtedy, gdyby była związana z kimś innym, co pewnie się wkrótce stanie. Wiem, że ona mnie też kocha, na swój własny sposób. Może nigdy nie miałem szans na poważny związek, ale takie jest już serce, po prostu nie słucha ciebie i robi swoje – powiedział poważnie. Tak właśnie było. Wiedział, że będzie trudno, nie nastawiał się na sukces, ale nie żałował, bo to uczucie było dobre. Poza tym przyjaźń jaka ich łączyła, była czymś niesamowitym. Dziękował każdego dnia za to, że może na nią liczyć.
    Obserwował ze smutkiem przyjaciela, który nie chciał przyjąć jego pomocnej ręki. Pieprzony uparciuch – zaklął w myślach. Mimo to trwał w jednej pozycji, gotów na jakiś gest Safira. Nie miał zamiaru go zostawiać. Przyjaciele byli od tego, by trwać przy człowieku w dobrych i złych chwilach i Karl nie mógł go opuścić. Musiał wiedzieć, że wszystko z nim w porządku, ale jeszcze chętniej złapałby go i zaprowadził do beczki z zimną wodą. Przydałoby mu się ochłonąć.
    Jego wyciągnięta ręka nadal wisiała w powietrzu. W końcu jednak się doczekał jakiejś reakcji. Podźwignął mężczyznę w górę, wciąż patrząc na niego z namysłem.
    Gdy zachwiał się, Karl chciał mu pomóc, ale wiedział, że teraz każdy gest musiał być ważony inną miarą, nawet zwykła spontaniczność mogła zostać źle odebrana.
    Nie odezwał się też, dopóki nie usłyszał całego zdania, które padło z ust przyjaciela. Na jego pytanie odpowiedział szczerze.
    - Jak będzie trzeba, uczepię się jak rzep, ale nie zostawię cię samego – choćby miał za nim podążać jak złodziej ukryty w cieniu, tak będzie. Nie mógłby pozwolić na to, by został sam. Spojrzał na niego o wiele cieplejszym wzrokiem.
    - Nie mów głupstw – obruszył się Sørensen. - Niczego nie zepsułeś, no chyba, że będziesz to sobie wmawiał, wtedy naprawdę w to uwierzysz – zauważył.
    - Nie zapomnę o tym, fakt, ale cenię naszą przyjaźń bardzo wysoko. Wiesz o tym – starał się przemówić mu do rozsądku, bo jakby nie było, widział, że będzie trudno. Karl był zaskoczony reakcją Safira, nie spodziewał się, że aż tak to na niego wpłynie.
    - Niczego nie zepsułeś, zapewniam cię – powtórzył; z pewnością będzie ostrożniejszy w tej relacji i w słowach, czy gestach, ale był pewien tego, co powiedział: nie zrezygnuje z przyjaciela przez coś takiego.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Alkohol szemrał w skroniach wartkim potokiem swej intensywnej zwodniczości, trucizną procentów sprawiając, że każda myśl, dotąd oscylująca niezobowiązująco po orbicie umysłu, nabrała jaskrawej wyrazistości, wżynając się w rzeczywistość jak zardzewiałe gwoździe, wpychane na siłę w spróchniałą fakturę drewna. Zawsze cenił sobie towarzystwo Karla, z wybujałą przyjemnością przyglądał się rysom jego entuzjazmu, sposobowi, w jaki jego twarz rozjaśniała się wyraźnie, kiedy opowiadał o swojej twórczości – ale czy to była miłość? Czy nie popadł w nietrzeźwą histerię człowieka, który po latach niepowodzeń uświadomił sobie nareszcie swą nieudolność do kochania i próbował udowodnić światu, że to, co powinno przychodzić z czułą łagodnością, dla niego zawsze było czymś ciężkim? Czymś, co musiał dźwigać na swoich barkach?
    Nie potrafił władać własnymi pragnieniami, zawsze doszczętnie pochłonięty przez ich gwałtowność, impulsywnie wkładający dłoń do otwartej paszczy dzikiego zwierzęcia, by wykrzywić usta w grymas niedowierzania, gdy to zacisnęło ostre sztylety swych zębów na jego ciele – historia jego afektacji i oczarowań była nieprzyjemna i wyboista, pozostawiająca po sobie dojmujące poczucie ułomności, tej samej, którą wmawiano mu od dzieciństwa; to zawsze było tylko kilka dni, intensywne ciepło bliskości skontrastowane z chłodem pustego łóżka, zapomniane imiona i ukradkiem wymieniane pocałunki, płytkie i nieznaczące, sprawiające, że czuł się jak dziecko, wciąż niedoświadczone, sztubacko zawstydzone siłą swojego zauroczenia. Podświadomie – pod warstwą alkoholu i bezmyślnej pochopności, w jaką wprawiała go złowróżbna tarcza księżyca – musiał wiedzieć, że była to mrzonka zrodzona z tumultu rozdygotanego serca, coś, co wydawało mu się piękne, dopóki było niedostępne. Pokiwał głową na słowa Karla, trawiąc jego wyjaśnienie z zaskakującą łatwością, przywołując na lico uśmiech łagodnego zrozumienia – gdyby nie szemranie mocnego trunku, spieniające się w jego umyśle jak morska fala i mdłości wspinające się znajomym łechtaniem po wieży przełyku, być może próbowałby go wspierać, odnalazłby słowa, które wyraziłyby istotę jego przywiązania lepiej, niż słaby uśmiech i dłużące się milczenie.
    Dopiero na korowód zapewnień Sørensena zaśmiał się nerwowo, wydzierając z instrumentu krtani dyszkant nieprzystającego rozbawienia, przesączonej procentami ulgi, która w połączeniu z ciekawskimi szrapnelami ukradkowych spojrzeń sprawiała, że miał ochotę skomleć jak pies na zbyt krótkim łańcuchu, w najlepszym wypadku zapaść się pod grunt i zwinąć w jego ciemnych norach – zamiast tego zadygotał tylko wyraźnie, krzyżując dłonie na piersi w obliczu nagłej świadomości zagubionego w karczmie płaszcza, przyciskając czoło do garbatej powierzchni ciemnej kory, jakby oparcie twardego pnia było jedynym, co trzymało go jeszcze w pozycji wyprostowanej. Tak długo hołubił w piersi własną dojrzałość, oddawał cześć odziedziczonemu po matce opanowaniu, zdolności do zachowania rozsądku, nawet wówczas, kiedy wszystko wokół zdawało się być zupełnie go pozbawione – ojciec zawsze wyśmiewał tę hipokryzję, śmiał się, dopóki policzki nie napuchły mu pąsowością wypieków, a rzężący rechot nie ugrzązł w gardle suchym kaszlem; jesteś dokładnie taki, jak ja, mówił, a Safír obruszał się i krzyczał, trzaskał rozchybotanymi w zawiasach drzwiami, swoją determinacją, na przekór sobie, poniekąd udowadniając mu rację.
    Jesteś dla mnie za dobry. – odparł wreszcie, przekrzywiając głowę, by zatrzymać na jego licu szmaragd swego zmętniałego spojrzenia, uśmiechnąć się nieprzytomnie, z flegmatyczną, pijacką rozlazłością. Nie rozumiał tych emocji, nie rozumiał, dlaczego były tak intensywne, tak prowokujące, dlaczego wprawiały go w taki dyskomfort, dlaczego musiał, w swym dziecinnym zaaferowaniu, wciągnąć w nie Karla, którego reputacja i tak została już nadwątlona rezygnacją z rodzinnej kariery; być może nie był wprawdzie tak wyrozumiałym człowiekiem, za jakiego zawsze się uważał. – Masz rację… masz rację, powinienem…. zdecydowanie powinienem wrócić do domu, przepraszam, wciągnąłem cię w to wszystko, powinienem był zapytać. – nareszcie chwiejnie oderwał się od drzewa, wspierając się dłonią o jego ramię, opieszale rozglądając się wokół, ale nikt nie był już nimi zainteresowany, a wieczór rozwodnił się w bachicznej atmosferze karczmy. – Gdybyś musiał się przed kimś tłumaczyć… – zaczął mimo to, dociskając palce do pulsującego płótna lewej skroni, ale nie dokończył, gubiąc wątek gdzieś pomiędzy gwałtownym podmuchem wiatru, a pierwszymi trzema krokami po nierównej fakturze bruku.
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Karl nie mógłby zaprzepaścić przyjaźni, jaka ich łączyła. Za bardzo ją cenił. I nawet taka sytuacja, która nie była łatwa dla niego w podobny sposób jak dla Safira, nie mogła wpłynąć na jego osąd i relację. Sørensenowi było przykro, że doszło do takiej sytuacji. Zawsze uważał swego towarzysza za godną uwagi osobę i wspaniałego druha. I nic się nie zmieniało. Nie chciał, by ten odczuwał inaczej.
    Karl był osobą otwartą, nie skreślał nikogo, ale też nie mówił o swoich uczuciach. Wolał wlewać swoje emocje w postacie, jakie wymyślał. Kreował ich tak, jak chciał, dzieląc jego własne obawy i nadzieje. Był obserwatorem, chociaż nie do końca widział to, co powinien był zobaczyć. Nie chciał, by jego przyjaciel cierpiał. Bolało go to bardzo. Wydawało mu się, że za dużo wypił, co dodało mu odwagi, ale mimo to…
    - Jesteśmy braćmi – odezwał się w końcu. - Zawsze mogłem na ciebie liczyć, a ty możesz liczyć na mnie. Wiesz o tym – to było stwierdzenie. Nigdy nie było inaczej – mogli na sobie polegać i dla Karla nic się nie zmieni. Czuł, że przez jakiś czas może być między nimi „dziwnie”, ale to nie zmieni faktu, że Sørensen chciał z nim rozmawiać.
    - Czy jestem dobry? Nie wiem, wielu uważa mnie za skończonego dupka – wzruszył ramionami.
    - Ja wiem jedno, nigdy nie zrezygnowałbym z przyjaźni i lojalności względem drugiej osoby – Karl był honorowy i na szczerą relację odpowiadał tym samym. Czasami wydawało mu się, że jest bliżej z obcymi osobami, niż z rodziną. No cóż, nie miał łatwo, wybierając własną drogę, ale przede wszystkim nie zatracił w tym siebie. Kiedyś był słabym chudzielcem, który nikogo nie interesował. Dzisiaj należał do tych, którzy coś znaczyli, nawet jeśli nie miał za sobą klanu. Wiedział, że wielu interesuje się tym co robi i z kim się spotyka. On nie wyparłby się żadnej ze swoich bliskich znajomości. Oni wszyscy lubili go takim, jakim był. A on się odwzajemniał tym samym.
    - Posłuchaj mnie – na chwilę umilkł, by zebrać myśli i wysłowić się dokładnie tak, jak chciał.
    - W pewnych sprawach jesteśmy bezradni, albo wręcz działamy pod wpływem chwili. To się zdarza. I uwierz mi, ten gest naprawdę wiele dla mnie znaczy. Jesteś świetnym facetem, o czym wie naprawdę wiele osób, nie tylko ja. Niech ci nie będzie głupio, nie masz za co przepraszać. Czy tego chcesz czy nie, będę się kręcić wokół i nie zamierzam unikać twojego towarzystwa. Ty też tego nie rób, bo cię potrzebuję. Jesteśmy przyjaciółmi, zawsze możemy szczerze pogadać, dla mnie to bardzo wiele znaczy – naprawdę uważał go za brata, kogoś na kim mógł się oprzeć, gdy miał problem i potrzebował wsparcia.
    Machnął ręką.
    - Pieprzyć innych – mruknął. - Najważniejsze jest dla mnie to, byś ty nie zwątpił w naszą przyjaźń. Jesteśmy tylko ludźmi, działają na nas różne bodźce. Popełniamy błędy i uczymy się na nich. Grunt to nie zatracić w tym wszystkim siebie – powiedział poważnie.
    - I myślę, że naprawdę czas stąd się ruszyć. Pamiętaj, że nie zostawię cię samego – miał zamiar odprowadzić go do domu. W takim stanie nie dopuściłby do tego, by został sam.
    - Zgoda? - zapytał, zupełnie jakby chciał usłyszeć słowa pozwolenia. Nie potrzebował ich, zrobiłby to i tak.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Obawiał się, że mimo ichoru płynącego w żyłach trunku, o dzisiejszym wieczorze zapomnieć będzie mu trudno – że świadomość popełnionego błędu, nawet jeśli na krawędziach zniekształcona przez lepkie dłonie pijanego umysłu, będzie telepała się nerwowo gdzieś w potylicy, uciskała na rdzeń, przypominając o sobie dojmującym poczuciem zażenowania, upokorzenia, które miało pozostać w sferze jego dziecięcych ekscesów, nieokiełznanych pragnień i sztubackiej naiwności. Miał być dojrzały, miał na siebie uważać, miał wyciągać wnioski z przebytych w przeszłości niepowodzeń, tymczasem zdawało mu się, że każdy krok do przodu cofał go na szachownicy życia o dwa pola do tyłu, zawsze wpatrującego się w cudze plecy, zawsze na przegranej pozycji. Pamiętał, jak matka głaskała go po głowie, kiedy płakał wśród zmiętej kołdry, dociskając twarz w poduszkę, dopóki nie zaczynało brakować mu powietrza, pamiętał, jak próbowała go pocieszyć, zapewniając, że niegdyś z przyjemnością spojrzy wstecz na nieszczęście, które minęło – ale on nigdy nie potrafił, poniżenie moralne, połączone z fantomowym pulsowaniem dawno zbladłych siniaków zawsze wydawało mu się zbyt bolesne, by mógł chętnie wracać do niego w myślach; więc nie wracał, z upartą przypadkowością, przez lata wstępując wciąż do tej samej rzeki.
    Pokiwał głową na słowa Karla, wierzchem dłoni ocierając twarz, chociaż nie pamiętał, żeby płakał – to chyba tylko chłód wilgotnego powietrza oblepiał mu lico, mierzwiąc włosy i wdzierając się złośliwie pod cienki materiał ubrania, sprawiając, że skóra czerwieniła się lekko, nakryta dropiatością gęsiej skórki. Na swój sposób musiał być mu wdzięczny, że reagował w ten sposób, wypełniał ciszę kolejnymi słowami, które zlewały się w jego głowie w pojedynczy ton, jak riff piosenki na zaciętym gramofonie; wciąż zawstydzony jednocześnie nie mógł jednak znieść jego spokoju i ostrożności, uprzejmego monologu, jaki mu wyrzucał i nienawidził się za to, że nie był w stanie mu odpowiedzieć, że jedyne czego pragnął, to lec w ciszy własnego mieszkania, gdzie pod kocem, przy zgaszonych światłach mógł łudzić się, że przez jakiś czas nikt go nie będzie go szukał – chociaż to byłoby łatwiejsze, gdyby go odepchnął, gdyby wiedziony złością lub zniechęceniem od razu go tu porzucił. Nużące buczenie w skroniach i bliskość nachodzącej pełni, okrągłej twarzy księżyca wiszącej złowrogo ponad jego głową, sprawiały, że stawał się drażliwy i impulsywny, jakby wewnętrzne zwierzę powoli rozbudzało się do życia, szczerząc zaostrzone kły – a być może wcale nie, być może zawsze taki był, być może były to tylko absurdy, które sobie wmawiał, bo tak łatwiej szło mu zaakceptować własne słabości.
    Posłuchaj mnie; słuchał, uniósł zwieszoną dotąd bezwładnie głowę, chociaż mdłości przelewały się przez niego jak rzeka, jej wartki nurt przeskakujący ponad wypukłościami obłych kamieni. Świat wokół przechylał się niebezpiecznie, sprawiając, że miał ochotę zacisnąć powieki, dociskając dłońmi do skroni, zamiast tego podparł się jednak tylko o ramię Sørensena, słuchając jego słów, starając się skupić na tym, żeby patrzeć przed siebie, pilnować kroku – jak daleko miał stąd do mieszkania? Nie wiedział, nie pamiętał. Uśmiechnął się słabo, trochę z rozbawieniem, trochę z goryczą, niezupełnie wierząc w przekaz Karla, ale akceptując go ze spolegliwą skruchą, sennie pijany, pozbawiony determinacji, by mu się sprzeciwiać, chociaż zdawało mu się, że w tej chwili wiedział silniej niż kiedykolwiek, że wszystko, co przyjaciel mówił, miało go tylko pocieszyć, że kiedy zostawi go pod drzwiami milczącego mieszkania, wciąż będzie sam ze swoją samotnością, zazdrością i ruiną.
    Zgoda. – nie zdołał powiedzieć nic więcej, więc znów pokiwał głową, zbyt zakłopotany, żeby spojrzeć mu w oczy; nie teraz, nie dzisiaj.

    Safír i Karl z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.