:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
07.12.2000 – Tawerna wikingów – A. Mortensen & U. Sorsa
2 posters
Arthur Mortensen
Re: 07.12.2000 – Tawerna wikingów – A. Mortensen & U. Sorsa Pon 31 Sty - 22:42
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
07.12.2000
Ostatnie wydarzenia gruntownie utwierdzały przemytnika, o konieczności odpoczynku, ten był mu zwyczajnie potrzebny, aby zebrać myśli i zastanowić się, nad kwestiami, tak w swej naturze delikatnymi, co zwyczajnie spędzającymi sen z powiek. Nieprzywykły do lenistwa, tudzież marnowania czasu, korzystał z przymusowego ze względu na porę roku i zbliżające się Jul urlopu, od dawien dawna, nie spotkał się z tak długą przerwą od morza i żeglugi, stąd zapewne to paranie się zajęciami dodatkowymi, jak rąbanie drewna, aby tak jemu nie brakło, ale także zaopatrzenie najstarszych i najuboższych sąsiadów w ten opał w swej pierwotnej naturze mizerny, bo szybko schodził, lecz porobione zapasy wystarczą na kilka tygodni palenia, jednakże na tym się nie kończyło, pomagał również, jako wolontariusz w schronisku dla bezdomnych gotując i nadzorując innych wolontariuszy, przy garach robił to z czystej przyzwoitości świadom, jak życie bywa przewrotne i nieprzewidywalne, chcąc pomóc tym, którym brakło szczęścia w życiu zawodowy, czy też ponieśli klęskę w miłości i zwyczajnie nie mieli, gdzie się podziać, nie pytał nigdy o powody. Zwykle zajęty dopilnowaniem, aby ci mieli gorący talerz przed nosem i mogli nasycić głód oraz ogrzać się.
Tak zagospodarowany czas, jednak nie wypełniał całych dni marynarza, który dalej odczuwał skutki niedawnego spotkania z kobietą, z jaką niegdyś łączyła go jakże miła i przyjemna dla obu stron relacja, tego co zaszło w salonie, nie spodziewał się, a milczenie, jakie zapadło po wyjściu kobiety, rzuciło się cieniem milczenia między nim, a Fárbautim, mógł jedynie westchnąć i skarcić swą często, zbyt roztargnioną naturę marzyciela, nic więcej.
Łowienie ryb w przeręblach na jeziorze, miało również swój limit, acz musiał przyznać, że to zajęcie stanowiło przyjemną sposobność do przebywania w otoczeniu, które uwielbiał. Natura była w jego życiu obecna na każdym kroku, a on sam doceniał chwile spędzone na jej łonie, czy to na środku oceanu pośród nicości, czy w sercu zielonej puszczy. Czuł wówczas wszechogarniający spokój i ulgę, jakby zmęczony nieustannym życiem między ludźmi poszukiwał wytchnienia, być może podwójne życie i ryzyko zawodu przemytnika odgrywało w tym zachowaniu swą rolę. Stres schodził z niego zazwyczaj po akcji i najczęściej wówczas przebywał z dala od miasta.
Nie wiedział, co go podkusiło, by zajrzeć do gospody, być może kwestia spotkania znajomych, a może i kamratów z załogi? Chęć pracy tak dawała mu w kość, że szukał jej okruszków w miejscach takich jak to, nie odczuwając przy okazji lekkości sakiewki, mógł śmiało nasycić żołądek, czym tylko zapragnął i ugasić pragnienie najlepszym miodem i piwem. Pech chciał, że nikogo ze znanych i lubianych marynarzy nie było w środku, a tym większy niefart, ot istne fatum sprawiało, iż ruch był równie niewielki, co w poniedziałkowy poranek w burdelu, niby ktoś się krząta, ale nic nadzwyczajnego. Siadając z tej okazji przy ladzie z myślą, że może barmana, chociaż zagada, pomylił się równie, ten widać to było wyraźnie zły był jak osa, a byle pretekst wystarczył, by nawrzeszczał na biednego kuchcika, stąd też Mortensen uznał, iż nie będzie utrapieniem dla mężczyzny i w cichości melancholijnie pogrywających skaldów upije się.
– Ciężki dzień? – Rzucił do mężczyzny, który nieoczekiwanie usiadł obok, chociaż w karczmie było aż nadto miejsca. Kątem oka dostrzegł, że drzwi ponownie się otwierają i do środka wkroczyli rybacy i poławiacze, ci burkliwi i mrukliwi ludzie, byli kiepskimi kompanami do rozmów, a za niebaczne słowo można było w pysk dostać, zwłaszcza jeśli ci mieli akurat kiepski połów, dziś wychodziło, że był więcej niż mizerny. Posłał starszawemu mężczyźnie przyjacielski uśmiech i nawet nie spodziewał się reakcji.
Untamo Sorsa
Re: 07.12.2000 – Tawerna wikingów – A. Mortensen & U. Sorsa Nie 13 Lut - 11:42
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Zbieranie informacji było elementem jego pracy – pracy, która ostatnimi czasy właściwie nigdy się nie kończyła. Odnajdywanie to kolejnych informacji o zaginionych, jednak często nie ich ciał było… Męczące. Wyczerpujące fizycznie, ze względu na ewidentne braku snu, jednak i psychicznie, ze względu na solidną, doskwierającą bezradność. Nauczył się przez lata, że sprawy niektórej rangi pozostają niewyjaśnione przez lata albo nawet do końca świata, część z nich zatruwała jednak umysł bardziej – profesjonalizm nakazywał nie mieszać się w nic nazbyt osobiście, nie traktować wątków niektórych często nieznanych osób jak swoich własnych, jednak był ojcem, tego nigdy nie zmieni, tak jak nigdy nie pozbędzie się z głowy przeświadczenia, że każdą z wykorzystanych, młodych dziewcząt mogła być jego córka. Zawsze chciał wierzyć, że ta jest zbyt bystra, zbyt sprytna na wszystkie te zła świata – że nie da się zwabić, oszukać, zabić, porwać. Że przejrzy każdy nawet najbardziej przebiegły plan napastnika i obróci go przeciwko niemu.
Ginęli jednak również wybitniejsi od niej. Chciał dbać o Klarę, zapewnić jej najwyższe bezpieczeństwo, mieć pewność co do jej świetlanej przyszłości, jednak wiedział doskonale, że ta pozostawała dorosła i samodzielna. Nie chciała wiedzieć nad sobą wiecznej sylwetki kochającego, ale nieco uciążliwego w swojej opiekuńczości ojca. Ten miał już teraz tylko ją – jednak chociaż młoda Sorsa wydawała się to rozumieć, na pewno nie musiała za tym przepadać.
Co mógł zatem zrobić pan inspektor, by uspokoić swoje nerwy? Zająć się sprawami złudnie podobnymi. Znikająca dziewczyna, starsza raptem cztery lata od córki, jednak wciąż w wieku, w którym mogłaby być jego córką (gdyby to Untamo bardziej się postarał). Pochodziła z Ymira, jej ojciec figurował w kartotekach jako recydywa, pijak i ćpun – różnił się od Untamo, jednak pozwalał sądzić, że w którymś z równoległych światów on sam też nie jest tak dobrym człowiekiem jak w tym. Uciekła z domu i nie wróciła – może zaginęła? A może zwyczajnie chciała zniknąć. Listy które wysyłała do swojego chłopaka sugerowały, że pragnie zabić własnego ojca, jednak zniknęła ona, nie on. Jej chłopak twierdził, że nie zna jej miejsca pobytu, a jej ojciec wciąż żył.
- Trzy kolejki czystej… – powiedział Sorsa, lokalizując się przy barze. Barman był dobrym informatorem – wiedział co w trawie piszczy, szczególnie jeżeli chodziło o przepływ ludzi w Midgardzie i poza jego granicami. Był cholernym mrukiem, ale od lat współpracował już z Kruczą Strażą, wciąż nie spaliwszy swojej przykrywki. – I trochę śledzia z beczki.
Sorsa miał w sobie za dużo uprzejmości, nawet w zdaniach wypowiadanych tak prosto i topornie. Miał ton dobrego człowieka, a w postawie pewną szlachetność, jakby nie przystającą obywatelom stołującym się po tawernach. Strojem jednak odpowiadał lokalnym klientom, a przez ich często wędrowny tryb życia i długie miesiące spędzone na morzu – niewielu go rozpoznawało, nawet pomimo tego, że nazwisko jego często gościło w artykułach o rozwikłanych sprawach kryminalnych.
- Aj ciężki, Norny jeszcze nie pozwoliły położyć się i zdechnąć… – odpowiedział młodemu głosowi, który zaszedł go z boku. Odbierając talerzyk wypełniony olejem i rybkami, nie spojrzał jeszcze ku Arthurowi, chociaż ton jego głosu… Wydawał się jakby znajomy. Stały bywalec? Oczy powędrowały ku marynarzowi, a jego sylwetka w mgnieniu oka została zarejestrowana, przeanalizowana, połączona ze wspomnieniami… Których było o nim jakby brak. Albo które pozostawały solidnie wybrakowane. Sylweta silnego marynarza podobna była do wielu, należało więc szukać charakterystycznych tików, elementów ubioru, akcentu kładzionego w zdaniach. – A ty się dziś napracowałeś? Czy dziś poświętujesz ze mną święto wódki? – synapsy powoli sykały się ze sobą, budując obraz Mortensena. Dopiero jednak jego odpowiedź, jego fryzura, która pewnego wieczora zadrżała na wietrze podczas gdy kaptur zsunął się z jego głowy. Wilgoć zawijała męskie włosy. Do pamięci powracała wizja przegryzionego po nagłym ciosie języka, obitej kości policzkowej.
Twarz Inspektora nie zadrżała, chociaż spojrzenie wbiło się w oczy marynarza bezczelnie wręcz. Wyzywająco.
Ginęli jednak również wybitniejsi od niej. Chciał dbać o Klarę, zapewnić jej najwyższe bezpieczeństwo, mieć pewność co do jej świetlanej przyszłości, jednak wiedział doskonale, że ta pozostawała dorosła i samodzielna. Nie chciała wiedzieć nad sobą wiecznej sylwetki kochającego, ale nieco uciążliwego w swojej opiekuńczości ojca. Ten miał już teraz tylko ją – jednak chociaż młoda Sorsa wydawała się to rozumieć, na pewno nie musiała za tym przepadać.
Co mógł zatem zrobić pan inspektor, by uspokoić swoje nerwy? Zająć się sprawami złudnie podobnymi. Znikająca dziewczyna, starsza raptem cztery lata od córki, jednak wciąż w wieku, w którym mogłaby być jego córką (gdyby to Untamo bardziej się postarał). Pochodziła z Ymira, jej ojciec figurował w kartotekach jako recydywa, pijak i ćpun – różnił się od Untamo, jednak pozwalał sądzić, że w którymś z równoległych światów on sam też nie jest tak dobrym człowiekiem jak w tym. Uciekła z domu i nie wróciła – może zaginęła? A może zwyczajnie chciała zniknąć. Listy które wysyłała do swojego chłopaka sugerowały, że pragnie zabić własnego ojca, jednak zniknęła ona, nie on. Jej chłopak twierdził, że nie zna jej miejsca pobytu, a jej ojciec wciąż żył.
- Trzy kolejki czystej… – powiedział Sorsa, lokalizując się przy barze. Barman był dobrym informatorem – wiedział co w trawie piszczy, szczególnie jeżeli chodziło o przepływ ludzi w Midgardzie i poza jego granicami. Był cholernym mrukiem, ale od lat współpracował już z Kruczą Strażą, wciąż nie spaliwszy swojej przykrywki. – I trochę śledzia z beczki.
Sorsa miał w sobie za dużo uprzejmości, nawet w zdaniach wypowiadanych tak prosto i topornie. Miał ton dobrego człowieka, a w postawie pewną szlachetność, jakby nie przystającą obywatelom stołującym się po tawernach. Strojem jednak odpowiadał lokalnym klientom, a przez ich często wędrowny tryb życia i długie miesiące spędzone na morzu – niewielu go rozpoznawało, nawet pomimo tego, że nazwisko jego często gościło w artykułach o rozwikłanych sprawach kryminalnych.
- Aj ciężki, Norny jeszcze nie pozwoliły położyć się i zdechnąć… – odpowiedział młodemu głosowi, który zaszedł go z boku. Odbierając talerzyk wypełniony olejem i rybkami, nie spojrzał jeszcze ku Arthurowi, chociaż ton jego głosu… Wydawał się jakby znajomy. Stały bywalec? Oczy powędrowały ku marynarzowi, a jego sylwetka w mgnieniu oka została zarejestrowana, przeanalizowana, połączona ze wspomnieniami… Których było o nim jakby brak. Albo które pozostawały solidnie wybrakowane. Sylweta silnego marynarza podobna była do wielu, należało więc szukać charakterystycznych tików, elementów ubioru, akcentu kładzionego w zdaniach. – A ty się dziś napracowałeś? Czy dziś poświętujesz ze mną święto wódki? – synapsy powoli sykały się ze sobą, budując obraz Mortensena. Dopiero jednak jego odpowiedź, jego fryzura, która pewnego wieczora zadrżała na wietrze podczas gdy kaptur zsunął się z jego głowy. Wilgoć zawijała męskie włosy. Do pamięci powracała wizja przegryzionego po nagłym ciosie języka, obitej kości policzkowej.
Twarz Inspektora nie zadrżała, chociaż spojrzenie wbiło się w oczy marynarza bezczelnie wręcz. Wyzywająco.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Arthur Mortensen
Re: 07.12.2000 – Tawerna wikingów – A. Mortensen & U. Sorsa Wto 15 Lut - 12:25
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Tawerna Wikingów zajmowała szczególne miejsce w sercu Mortensena, ten bywał tu nieraz gościem, czasem w dobre dni niemal w niej mieszkając, racząc się jadłem i napitkiem, lecz nie tylko, grał w kości, czarował w karty, brał udział w organizowanych walkach bokserskich, a także co nie było już takie oczywiste, czasem zaglądał na zaplecze, aby pomagać w kuchni, gospoda bowiem cieszyła się świetną renomą jeśli szło o dania z owoców morza, a dostęp i możliwości miała niezwykle dogodne, i jeśli miałby być szczery, to tawerna ta prezentowała się najlepiej spośród lokali, w jakich jadał, tudzież okazjonalnie szlifował umiejętności kulinarne, łącznie z najdroższymi w mieście, bo już dawno temu skonstatował, iż cena i renoma, nie zawsze szły w parze z klasą i jakością serwowanych dań. Czasem wszystko wydawało się iście idealne, lecz brakowało potrawie pasji i szczypty zainteresowania, inwencji twórczej gotującego. Gotowanie, bowiem było czymś na kształt sztuki, ta owszem była niezwykle ulotna i nietrwała, lecz potrafiła smakiem, aromatem, wyglądem zapaść w pamięci lepiej, niż najpiękniejszy obraz, czy rzeźba, wszak każdy z nas ma wspomnień smak z dzieciństwa, których nie zatarła historia. Arthur, chociaż nie był profesjonałem, nie potrafił tak wybitnie rzeźbić i malować w kuchni jak wielcy tego świata kucharze, to w swe dania przelewał zaangażowanie i radość z możliwości gotowania, był świadom, iż prezentowana przez niego kuchnia raczej przypomina obiadki u mamusi, niżeli dania z ekskluzywnych restauracji, to miały one swój niepowtarzalny smak, a szlifowane przez lata umiejętności, poznawanie kuchni i kultur innych krajów dzięki zamorskim podróżom poszerzało horyzonty i otwierało wiele furtek z możliwościami gastronomicznej eskapady po smakach.
Do zimnego piwa zamówił krewetki w tempurze i powoli rozkoszował się chwilą relaksu. Niespodziewanie podjęta próba kontaktu z siwobrodym jegomościem zakończyła się pomyślnie, a mężczyzna podjął rozmowę, ku uciesze oficera kompani handlowej. Uśmiechem pogodnym i troskliwym obdarzył zmordowanego życiem człowieka, który tak entuzjastycznie odpowiedział mu na pytanie, że aż szok, iż idąc do tawerny, nie potknął się o sznur, czy inną sieć, co gęsto ścieli się na portowych uliczkach, i nie wpadł do pokrytej krą wody fiordu. Może wówczas miałby okazję do tego, aby odetchnąć w zaświatach? – Niestety, przymusowe wolne, jakoś interes stoi w miejscu, aż dziw, że przed Jule nie trzeba nikomu, niczego – uśmiech, ponownie zagościł na twarzy marynarza, który miał niejasne przeczucie, iż drobny mężczyzna, był mu znajomy. Sposobem mowy i postawą przedstawiał się na kogoś, kto jednak nie przywykł do rozbujanego pokładu łajby, a raczej do stałego biurka i spokojnej pracy. Było w gościu coś jednak, co nie pozwalało Mortensenowi oderwać od niego wzroku, magnetyzm wyryty w obliczu tak doświadczonym życiem jak i zdradzającym pewną szlachetność.
– Chętnie, co pana sprowadza w to miejsce? Sława lokalu, czy jego radosna atmosfera? – jakby na potwierdzenie jego słów jeden z usypiających i wydawać by się mogło skacowanych skaldów, zaczął grać, jedną ze smutniejszych ballad, a jedynym punktem życzliwości poza kelnerkami, był uśmiech przemytnika, który zastanawiał się, jak siedzący obok jegomość wyglądał, bez brody i tej szczypty siwych włosów. – Paskudny dzień – wreszcie przyznał to otwarcie, rozkładając bezradnie ręce i zamówił trzy kieliszki czystej. Gdy zamówienie dotarło przed nos młodzieńca ten, ujął jeden z kieliszków i wzniósł go w geście toastu. – Za co drogi panie wypijemy? – Uśmiech, nieodłączny zdawać by się mogło element fizjonomii przemytnika, nie ustępował, jakby na stałe przyszyty do jego oblicza, acz nie był przy tym natarczywy i nienaturalny. Raczej ogólny wyraz był sympatyczny i przyjazny.
Do zimnego piwa zamówił krewetki w tempurze i powoli rozkoszował się chwilą relaksu. Niespodziewanie podjęta próba kontaktu z siwobrodym jegomościem zakończyła się pomyślnie, a mężczyzna podjął rozmowę, ku uciesze oficera kompani handlowej. Uśmiechem pogodnym i troskliwym obdarzył zmordowanego życiem człowieka, który tak entuzjastycznie odpowiedział mu na pytanie, że aż szok, iż idąc do tawerny, nie potknął się o sznur, czy inną sieć, co gęsto ścieli się na portowych uliczkach, i nie wpadł do pokrytej krą wody fiordu. Może wówczas miałby okazję do tego, aby odetchnąć w zaświatach? – Niestety, przymusowe wolne, jakoś interes stoi w miejscu, aż dziw, że przed Jule nie trzeba nikomu, niczego – uśmiech, ponownie zagościł na twarzy marynarza, który miał niejasne przeczucie, iż drobny mężczyzna, był mu znajomy. Sposobem mowy i postawą przedstawiał się na kogoś, kto jednak nie przywykł do rozbujanego pokładu łajby, a raczej do stałego biurka i spokojnej pracy. Było w gościu coś jednak, co nie pozwalało Mortensenowi oderwać od niego wzroku, magnetyzm wyryty w obliczu tak doświadczonym życiem jak i zdradzającym pewną szlachetność.
– Chętnie, co pana sprowadza w to miejsce? Sława lokalu, czy jego radosna atmosfera? – jakby na potwierdzenie jego słów jeden z usypiających i wydawać by się mogło skacowanych skaldów, zaczął grać, jedną ze smutniejszych ballad, a jedynym punktem życzliwości poza kelnerkami, był uśmiech przemytnika, który zastanawiał się, jak siedzący obok jegomość wyglądał, bez brody i tej szczypty siwych włosów. – Paskudny dzień – wreszcie przyznał to otwarcie, rozkładając bezradnie ręce i zamówił trzy kieliszki czystej. Gdy zamówienie dotarło przed nos młodzieńca ten, ujął jeden z kieliszków i wzniósł go w geście toastu. – Za co drogi panie wypijemy? – Uśmiech, nieodłączny zdawać by się mogło element fizjonomii przemytnika, nie ustępował, jakby na stałe przyszyty do jego oblicza, acz nie był przy tym natarczywy i nienaturalny. Raczej ogólny wyraz był sympatyczny i przyjazny.
Untamo Sorsa
Re: 07.12.2000 – Tawerna wikingów – A. Mortensen & U. Sorsa Pią 25 Lut - 13:34
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
W głowie buzowała już krew, a policzki, pewnie gdyby były młodsze, pokryłyby się rumieńcem. Teraz już wiedział, łączył wspomnienia. We wspomnieniach tych czuł chłód nocy wdzierający się przez szwy odzienia, czuł pojedyncze drgnienie stresu, a potem zaskoczenie i ból. Wspominał głos Mortensena, który w tamtym czasie nie przedstawił się, on zresztą też nie miał wtedy wielu okazji do wylegitymowania się – cios posłany w jego kierunku skutecznie powstrzymał język przed działaniem. Po obrażeniach, które wtedy otrzymał, a których faktycznie nie mógł się spodziewać (był wtedy dowódcą akcji, a nie szeregowym pracownikiem oddelegowanym do zajęcia się sprawą, w której poszukiwali pewnej dziewczyny), nie był w stanie nawet wykonać żadnego zaklęcia – z uszkodzonym, pokiereszowanym językiem, walczył raczej z krwią wylewającą się do ust, spływającej do gardła, plamiącej szpakowatą brodę. Wrzeszczał wtedy raczej niezrozumiale, zamiast wydawać rozkazy – nie mógł jednak panować nad mięśniem, który dopiero po jakimś czasie i zaleczony odpowiednim czarem, odzyskał sprawność. Może powinien się winić – może właśnie przez to akcja wtedy zawiodła i zakończyła się fiaskiem. Gonitwa nie przyniosła skutków. Sprawcy ataku na funkcjonariusza umknęli, a napotkanie ich na mieście nie zostało więcej odnotowane. Albo nie rzucali się w oczy, albo wyjechali. Tak w końcu myślano.
Aż do dziś.
Sorsa nie był pochopny – w przeszłości bywał, w młodości raczej, jednak przejechawszy się na zbyt wielkiej zapalczywości, starał się miarkować reakcje, żwawe osądy, szczędzić niepotrzebnej agresji. Fizycznej przynajmniej, często w końcu wystarczyło postraszyć kogoś odpowiednio, zasugerować chociażby wiedzę o rzeczach możliwie wstydliwych. Często wystarczało to.
- Handlarz? Krawiec? Łowca? – dopytał Sorsa, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo interesująca jest dla niego twarz Arthura. Albo jak bardzo chciałby poznać jego imię, każdy szczegół z życia i opinię o incydencie w portowej dzielnicy. Jak bardzo chciałby wiedzieć, jaka satysfakcja płynęła wtedy z zadania krzywdy Strażnikowi. – A może marynarz, jak każdy tutaj? Chyba nie ciągnie ich jeszcze na morze… – uśmiechnął się ku Arthurowi. Przed ich dwójką wylądował już odpowiedni, zamówiony zapas alkoholu i szwedzki rodzaj marynowanych śledzi z wbitym weń widelczykiem, podsunięty pospiesznie ku Sorsie.
- Od lat znam się z właścicielem, dobry, poczciwy człowiek. Trochę gbur i mruk, ale pomilczenie do siebie wzajemnie lepsze jest niż milczenie sobie w pojedynkę – przyznał, właściwie nawet nie kłamiąc, kiedy oparł dłoń na blacie, jeszcze nie sięgając ku kieliszkowi. Gest ten wystosował jednak na pokaz, doskonale wiedząc, że zwróci uwagę młodego. Brak obrączki na jakiejkolwiek z dłoni – miał podstawy sądzić, że siwowłosy pozostawał samotny. – Praca nie pozwala przebywać tu często, ale kiedy mogę… Zresztą, mów mi Sorsa. Panie mówmy do barmana, żeby poczuł się tu jak pan… – przysiadł wreszcie na stołku przy barze i również pochwycił za jedno z naczyń. Szklany kieliszek o kwadratowym dnie. Pojemny, na pewno uderzający do głowy.
- Za wymianę ról? Niech ci będzie dane trochę popracować, mi trochę odpocząć? – zaproponował, nie chcąc pić jeszcze za wszystkie stracone w pracy zęby. Marynarze mieli szkorbut, Kruczy Strażnicy nieudane interwencje w młodości.
Aż do dziś.
Sorsa nie był pochopny – w przeszłości bywał, w młodości raczej, jednak przejechawszy się na zbyt wielkiej zapalczywości, starał się miarkować reakcje, żwawe osądy, szczędzić niepotrzebnej agresji. Fizycznej przynajmniej, często w końcu wystarczyło postraszyć kogoś odpowiednio, zasugerować chociażby wiedzę o rzeczach możliwie wstydliwych. Często wystarczało to.
- Handlarz? Krawiec? Łowca? – dopytał Sorsa, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo interesująca jest dla niego twarz Arthura. Albo jak bardzo chciałby poznać jego imię, każdy szczegół z życia i opinię o incydencie w portowej dzielnicy. Jak bardzo chciałby wiedzieć, jaka satysfakcja płynęła wtedy z zadania krzywdy Strażnikowi. – A może marynarz, jak każdy tutaj? Chyba nie ciągnie ich jeszcze na morze… – uśmiechnął się ku Arthurowi. Przed ich dwójką wylądował już odpowiedni, zamówiony zapas alkoholu i szwedzki rodzaj marynowanych śledzi z wbitym weń widelczykiem, podsunięty pospiesznie ku Sorsie.
- Od lat znam się z właścicielem, dobry, poczciwy człowiek. Trochę gbur i mruk, ale pomilczenie do siebie wzajemnie lepsze jest niż milczenie sobie w pojedynkę – przyznał, właściwie nawet nie kłamiąc, kiedy oparł dłoń na blacie, jeszcze nie sięgając ku kieliszkowi. Gest ten wystosował jednak na pokaz, doskonale wiedząc, że zwróci uwagę młodego. Brak obrączki na jakiejkolwiek z dłoni – miał podstawy sądzić, że siwowłosy pozostawał samotny. – Praca nie pozwala przebywać tu często, ale kiedy mogę… Zresztą, mów mi Sorsa. Panie mówmy do barmana, żeby poczuł się tu jak pan… – przysiadł wreszcie na stołku przy barze i również pochwycił za jedno z naczyń. Szklany kieliszek o kwadratowym dnie. Pojemny, na pewno uderzający do głowy.
- Za wymianę ról? Niech ci będzie dane trochę popracować, mi trochę odpocząć? – zaproponował, nie chcąc pić jeszcze za wszystkie stracone w pracy zęby. Marynarze mieli szkorbut, Kruczy Strażnicy nieudane interwencje w młodości.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Arthur Mortensen
07.12.2000 – Tawerna wikingów – A. Mortensen & U. Sorsa Wto 22 Mar - 20:45
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Wesołość błękitu oczu marynarza nie zdradzała ciekawości, tej subtelnej nuty, którą starszawy mężczyzna poruszył swą osobą. Jego mowa, ruchy, czy nawet wzrok – świdrujący, ale taktowny, budziły w przemytniku znajomy dreszczyk, jaki wysyłała wyczulona podświadomość nauczona latami praktyki i zahartowana latami stresującej praktyki, gdy pod płaszczykiem nocnej mgły przedzierał się, przez zasieki kruczej straży patrolującej przybrzeżne wody. Był w tym na tyle uważny, że od jakiegoś czasu pilniej studiował szpakowatego mężczyznę próbując, za wszelką cenę przypomnieć sobie jego rysy twarzy, uśmiech, czy spojrzenie, pozornie sympatyczne. Zostawieni przez barmana, mogli zdać się na los, na podtrzymanie rozmowy, wymiany zdań, która przecież łączyła ludzi w takich miejscach. Pomijając aspekty wypływające z podszeptów rozsądku, nie panikował, wręcz daleki był od przejawów strachu. Znał swoją wartość, a także fakt, iż oficerowie kruczej, byli opieszali, ślamazarni, niekompetentni, próżni, a często wśród ich szeregów znajdowali się ludzie z marginesu społecznego, chcący pod pretekstem służby wyżyć się na słabszych, zdominować autorytetem władzy, ot nie tak dawna przygoda z kruczymi z prewencyjnej – bo ci osobliwie, byli najgorszego sortu, przypominała Mortensenowi, iż z takimi jak oni, należy postępować krótko i ostro, na tyle stanowczo by nie poczuli się pewni przewagi psychologicznej, bo ich prymitywne móżdżki nie miały szans zasiać zwątpienia i strachu w ofierze, to jest w podejrzanym. Doskonale pamiętał, jak te draby nie lepsze od portowych półgłówków szarpały Lumikki, jak postąpiły z nim samym na jej oczach. Gdyby wówczas, tak nie obawiał się o reputację dziewczyny, gdyby był sam, nie pozwoliłby się złapać.
Mężczyzna siedzący z nim przy ladzie przypominał mu dobrego wujka, któremu człowiek chce zaufać, zrzucić z barków ciężar ostatnich dni i wypić kolejeczkę zagryzając śledzikiem. Znał ten schemat, znał postępowanie, wychowywał się w karczmach, od małego poznając nie tylko tajniki gier karcianych, oraz przeróżne sposoby na wybicie oka towarzyszowi popijawy, ale i co może najważniejsze, wiedział doskonale o kretach, o ludziach zbierających informacje po tego typu lokalach i donoszących kruczej.
– Szewc. – Odpowiada, po chwili popijając piwo, ciesząc się faktem, że barman odszedł od nich i zniknął w kuchni, mógł bez skrępowania łgać w żywe oczy. – Marynarze są specyficzni, ci najbardziej doświadczeni wiedzą, że pośpiech jest złym doradcą i potrafią wyczuwać zmiany pogody prędzej, niż ktokolwiek inny – uśmiechnął się, leciutko przypominając sobie swoje pierwsze przygody z morskim rzemiosłem, brawurę i młodzieńczą ignorancję, która wielu jemu podobnych kosztowała życie.
– To prawda, człowiek ten nie bywa nad wyraz rozmowny, ale instynktownie potrafi wyczuć klienta, ot lata praktyki. – Cień złośliwego uśmiechu, przemknął przez oblicze przemytnika, ten rad z gry światła świec, mógł pozwalać sobie na takie wypady, niosące w sobie nutkę prowokacji, ale nic więcej. Dyskretne rzucenie okiem za plecy, było połączone w parze z podniesieniem kufla i zarejestrowaniem kątem oka wyjścia kilku osób.
Sorsa – powtórzył, w myślach nazwisko starając się przypomnieć, czy kiedykolwiek natknął się nań w gazecie, czy jego sława będzie gwoździem do przysłowiowej trumny, a w tym przypadku zdemaskowania. Myślał powoli, skubiąc paznokciem pudełko papierosów, które mimowolnie wyciągnął przed sekundą. Nie palił często, raczej sporadycznie, ale papieros pozwalał mu zebrać myśli.
Wymiana ról? – Ponownie uśmiechnął się, gdy słowa te przebrzmiały, ale podniósł kieliszek i wzniósł toast. Gorycz zimnej wódki rozlała się po przełyku, a chwilę później gorąc przyjemnie rozlał się po ciele. Wyciągnął papierosa i wymruczał zaklęcie. – Vindlingur – oczko ognia rozbłysło, a szara strużka dymu wzniosła się ku górze. – Jest pan ciekawym człowiekiem, panie Sorsa, niewątpliwie znajdzie pan kompana do kieliszka, tych jak sam pan widzi, nie brakuje w karczmie, miłego. – Wstał, a słowa jego były przesiąknięte ironią, acz jedynie czułe ucho wyłowiłoby w tonie złośliwość, wszak lokal pustoszał, a towarzysz był zbyt ciekawski, ostatnie tygodnie nauczyły go, że wolność jest czymś, co nie ma ceny, a jej utrata, to skazanie na piekło. Zwinnie jak kot, zeskoczył z barowego taboretu i pożegnał mężczyznę lekkim uśmiechem. Wychodząc, powtórzył sam do siebie, tylko jedno:
– Sorsa.
Arthur i Untamo z tematu
Mężczyzna siedzący z nim przy ladzie przypominał mu dobrego wujka, któremu człowiek chce zaufać, zrzucić z barków ciężar ostatnich dni i wypić kolejeczkę zagryzając śledzikiem. Znał ten schemat, znał postępowanie, wychowywał się w karczmach, od małego poznając nie tylko tajniki gier karcianych, oraz przeróżne sposoby na wybicie oka towarzyszowi popijawy, ale i co może najważniejsze, wiedział doskonale o kretach, o ludziach zbierających informacje po tego typu lokalach i donoszących kruczej.
– Szewc. – Odpowiada, po chwili popijając piwo, ciesząc się faktem, że barman odszedł od nich i zniknął w kuchni, mógł bez skrępowania łgać w żywe oczy. – Marynarze są specyficzni, ci najbardziej doświadczeni wiedzą, że pośpiech jest złym doradcą i potrafią wyczuwać zmiany pogody prędzej, niż ktokolwiek inny – uśmiechnął się, leciutko przypominając sobie swoje pierwsze przygody z morskim rzemiosłem, brawurę i młodzieńczą ignorancję, która wielu jemu podobnych kosztowała życie.
– To prawda, człowiek ten nie bywa nad wyraz rozmowny, ale instynktownie potrafi wyczuć klienta, ot lata praktyki. – Cień złośliwego uśmiechu, przemknął przez oblicze przemytnika, ten rad z gry światła świec, mógł pozwalać sobie na takie wypady, niosące w sobie nutkę prowokacji, ale nic więcej. Dyskretne rzucenie okiem za plecy, było połączone w parze z podniesieniem kufla i zarejestrowaniem kątem oka wyjścia kilku osób.
Sorsa – powtórzył, w myślach nazwisko starając się przypomnieć, czy kiedykolwiek natknął się nań w gazecie, czy jego sława będzie gwoździem do przysłowiowej trumny, a w tym przypadku zdemaskowania. Myślał powoli, skubiąc paznokciem pudełko papierosów, które mimowolnie wyciągnął przed sekundą. Nie palił często, raczej sporadycznie, ale papieros pozwalał mu zebrać myśli.
Wymiana ról? – Ponownie uśmiechnął się, gdy słowa te przebrzmiały, ale podniósł kieliszek i wzniósł toast. Gorycz zimnej wódki rozlała się po przełyku, a chwilę później gorąc przyjemnie rozlał się po ciele. Wyciągnął papierosa i wymruczał zaklęcie. – Vindlingur – oczko ognia rozbłysło, a szara strużka dymu wzniosła się ku górze. – Jest pan ciekawym człowiekiem, panie Sorsa, niewątpliwie znajdzie pan kompana do kieliszka, tych jak sam pan widzi, nie brakuje w karczmie, miłego. – Wstał, a słowa jego były przesiąknięte ironią, acz jedynie czułe ucho wyłowiłoby w tonie złośliwość, wszak lokal pustoszał, a towarzysz był zbyt ciekawski, ostatnie tygodnie nauczyły go, że wolność jest czymś, co nie ma ceny, a jej utrata, to skazanie na piekło. Zwinnie jak kot, zeskoczył z barowego taboretu i pożegnał mężczyznę lekkim uśmiechem. Wychodząc, powtórzył sam do siebie, tylko jedno:
– Sorsa.
Arthur i Untamo z tematu