:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard
2 posters
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Pon 16 Maj - 0:22
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
17.12.2000
Przyjemne popołudnie z bratem szybko zamieniło się w wieczór i dosłownie w ostatniej chwili przypomniała sobie o randce w ciemno, którą załatwiła jej znajoma. Normalnie pewnie nawet by nie wzięła takiej opcji pod uwagę, bo przed spotkaniem wolała znać podstawowe minimum informacji o danej osobie. W tym przypadku miała dwa powody, żeby zgodzić się na tę randkę: po pierwsze usilnie próbowała zaprzestać swoim natarczywym myślom o pewnym przystojnym mężczyźnie, a po drugie znajoma zapewniła ją, że osoba, z którą się spotka jest jej dobrze znana i nie ryzykuje swoim zdrowiem lub życiem. W ostatecznym rozrachunku nie znalazła wystarczająco dużo powodów, by odmówić, dlatego teraz na szybko poprawiała makijaż, by za pomocą ciemnego cienia zmienić jego dzienną wersję na wieczorową; dodatkowo ciemniejsza szminka na ustach wykończyła imprezowy efekt. Pokręcone, rozpuszczone włosy spływały swobodnie na nagie ramiona, kiedy wkładała na siebie prostą, czarną sukienkę bez ramiączek oraz buty na koturnie, które wygrały jako wygodniejsza opcja w konkurencji ze szpilkami. Po ekspresowym przygotowaniu wypadła z domu i pognała w umówione miejsce.
Nowoczesny klub może nie był idealny na pierwszą randkę, bo głośna muzyka mogła przeszkodzić rozmowie, ale z drugiej strony miał też swoje plusy, jak możliwość potańczenia, czego Vivian dawno nie robiła, dlatego będąc już na miejscu, zaczęła mieć nadzieję, że ten wieczór będzie naprawdę udany.
Po odstawieniu kurtki do szatni, usiadła przy barze i zamówiła drinka. A potem drugiego. A potem trzeciego. Minęła godzina, a jej randka w ciemno nie raczyła się pojawić. Drinki w klubach zwykle nie były zbyt mocne i tak też było tutaj, ale po trzech poczuła już przyjemne rozluźnienie, dzięki czemu jej zdenerwowanie sytuacją nie eskalowało tak, jak powinno. Nie miała pojęcia z jakiego powodu została wystawiona, czy coś mu wypadło, czy wszedł tu i stwierdził, że nie chce z nią spędzić wieczoru? Różne myśli kołowały jej w głowie, kiedy słomką mieszała drinka i z braku ciekawszych perspektyw zaczęła rozważać wcześniejszą prośbę Karla o wykonanie biżuterii dla Lumi. Chociaż skoro już tutaj może była, to może olać ten przykry początek i na własną rękę zabawić się w klubie?
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Pon 16 Maj - 21:51
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Gdyby Chaaya mnie widziała. Gdyby mnie widziała, ciskałaby przekleństwami i bezwzględnie ścięłaby moją głowę niczym bogini Kali, lecz… Lecz nie mogła mnie widzieć. Siostrzana przestroga nie okrzepła jeszcze całkiem w mojej głowie, a ja kolejnego dnia udałem się dobrze znaną mi drogą przez Forsteder, dalej, głębiej, w samo niemal serce miasta, gdzie pysznił się jeden z modniejszych klubów Midgardu. Nie miałem większego celu, nie potrzebowałem go – starczało, że przez cały dzień czułem się na tyle parszywie, by szukać ukojenia w dudnieniu muzyki, w zapachu tytoniu i posmaku alkoholu na języku. We wnętrzu było dość duszno; Folkvang jak zwykle zdawał się pękać w szwach, lecz z wdzięcznością przyjął mnie w swe progi. Rozgościłem się niemal natychmiast, spotkałem kilka znajomych twarzy, wychyliłem pierwszą kolejkę z grymasem i pamięcią wczorajszego kaca, lecz gdy ciepło rozlało się wzdłuż przełyku, niemal zupełnie zapomniałem o przykrościach skutków ubocznych. Nie, nie, to nie było ani odrobinę ważne. Moje naturalne środowisko, mój sposób na zagłuszenie wyjącej bezsilności – dawno tak zapamiętale nie brnąłem w autodestrukcję. Być może po stracie najbliższej mi Mamy; tak, wtedy stoczyłem się nieco. Chyba inaczej nie potrafiłem radzić sobie z problemami, nikt mnie nie nauczył, że warto mierzyć się z przeciwnościami. Bogowie, za jakie grzechy?
Gdy znajomi zmyli się na parkiet, siedziałem przez chwilę w pustej loży, udało mi się zagadać do kilku nowych osób i na ich koszt wypić dwa drinki – zawsze miałem sposób na obcych, nigdy szczególnie nie protestowali zbyt zajęci moją paplaniną i słodkim uśmiechem. Parszywy dzień wymagał parszywych rozwiązań – bo choć początkowo mówiłem, że nie miałem większego powodu, by urządzić sobie wycieczkę do klubu, o tyle teraz czułem, że od samego rana dzień był na tyle obrzydliwy, że przecież musiałem coś z tym zrobić.
Pierwszy, drugi, trzeci. Czwarty? Chyba cztery. Moja głowa zawsze kazała mi domniemać, że tolerancja na alkohol w rodzinie Damgaardów była spora. Gdy znajomi wrócili, dostrzegłem, że niemal każdy z nich miał swoją parę. Sam sterczałem przy nich niczym piąte koło u wozu, a co najgorsze, zaczynało mi się nudzić. Ze znużeniem kręciłem słomką w szkle, przyglądając się mieszaninie ciał na parkiecie. Lubiłem tańczyć; zapomniałem o tym niemal zupełnie. Nie było okazji. Nie było nastroju. Wstałem ze swojego miejsca szybko i bez ostrzeżenia. Ktoś machnął za mną ręką przyzwyczajony do podobnych przedstawień, w których byłem jedynym aktorem. Kilka spojrzeń po innych lożach, krótka przebieżka po stolikach, wyczekiwane zerknięcie ku wzniosłości baru. I tak nie miałem nic lepszego do roboty. Szybka analiza krzeseł pozwoliła mi wychwycić drobną anomalię, wyrwę w sznurze ciał, puste miejsce tuż obok kobiety. Czekała na kogoś? Może jej facet poszedł do łazienki? Nieszczególnie mnie to obchodziło, nie dzisiaj. Potrzebowałem odrobiny miejsca dla siebie i, jeśli dobrze pójdzie, rozmówczyni. Przynajmniej na chwilę.
— Długo już tak każe ci na siebie czekać? — bez zastanowienia, bez analizy; odsunąłem krzesło, rzucając pobieżne spojrzenie sunące przez krągłość ramienia, dalej przez pukle wijących się blond włosów, poprzez podbródek, pełne usta i błękitne oczy. Jeszcze nie potrafiłem złożyć obrazu w całość. — Jeśli dłużej, niż trwa zamówienie drinka — kiwnąłem na barmana i poprosiłem o dwa New York Sour. Na moje szczęście nikt nie przyszedł upominać się o dziewczynę przez cały ten proces. — To uwierz mi, nie warto — Finisz jak zwykle zbyt pewny, zbyt pochopnie oceniający sytuację. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że znam tę buźkę dość dobrze. Uśmiech zawieszony na mojej twarzy nie drgnął ani odrobinę, za mało alkoholu, za dużo dumy. Nie mogłem teraz spalić. Opierając się o bar, zastukałem palcami w blat. — Znam cię. Znam całkiem dobrze. — Eureka. — Drugi rok. Profesor Snellman. — Wiele rzeczy można było mi zarzucać, ale nie dziurawą pamięć, zwłaszcza jeśli szło o sprawy uczelniane. Barman postawił przed nami dwie szklanki z alkoholem. Wskazałem dłonią, by się częstowała. Może jednak już nieco zaczynało mi huczeć w głowie? Sam nie potrafiłem ocenić.
Gdy znajomi zmyli się na parkiet, siedziałem przez chwilę w pustej loży, udało mi się zagadać do kilku nowych osób i na ich koszt wypić dwa drinki – zawsze miałem sposób na obcych, nigdy szczególnie nie protestowali zbyt zajęci moją paplaniną i słodkim uśmiechem. Parszywy dzień wymagał parszywych rozwiązań – bo choć początkowo mówiłem, że nie miałem większego powodu, by urządzić sobie wycieczkę do klubu, o tyle teraz czułem, że od samego rana dzień był na tyle obrzydliwy, że przecież musiałem coś z tym zrobić.
Pierwszy, drugi, trzeci. Czwarty? Chyba cztery. Moja głowa zawsze kazała mi domniemać, że tolerancja na alkohol w rodzinie Damgaardów była spora. Gdy znajomi wrócili, dostrzegłem, że niemal każdy z nich miał swoją parę. Sam sterczałem przy nich niczym piąte koło u wozu, a co najgorsze, zaczynało mi się nudzić. Ze znużeniem kręciłem słomką w szkle, przyglądając się mieszaninie ciał na parkiecie. Lubiłem tańczyć; zapomniałem o tym niemal zupełnie. Nie było okazji. Nie było nastroju. Wstałem ze swojego miejsca szybko i bez ostrzeżenia. Ktoś machnął za mną ręką przyzwyczajony do podobnych przedstawień, w których byłem jedynym aktorem. Kilka spojrzeń po innych lożach, krótka przebieżka po stolikach, wyczekiwane zerknięcie ku wzniosłości baru. I tak nie miałem nic lepszego do roboty. Szybka analiza krzeseł pozwoliła mi wychwycić drobną anomalię, wyrwę w sznurze ciał, puste miejsce tuż obok kobiety. Czekała na kogoś? Może jej facet poszedł do łazienki? Nieszczególnie mnie to obchodziło, nie dzisiaj. Potrzebowałem odrobiny miejsca dla siebie i, jeśli dobrze pójdzie, rozmówczyni. Przynajmniej na chwilę.
— Długo już tak każe ci na siebie czekać? — bez zastanowienia, bez analizy; odsunąłem krzesło, rzucając pobieżne spojrzenie sunące przez krągłość ramienia, dalej przez pukle wijących się blond włosów, poprzez podbródek, pełne usta i błękitne oczy. Jeszcze nie potrafiłem złożyć obrazu w całość. — Jeśli dłużej, niż trwa zamówienie drinka — kiwnąłem na barmana i poprosiłem o dwa New York Sour. Na moje szczęście nikt nie przyszedł upominać się o dziewczynę przez cały ten proces. — To uwierz mi, nie warto — Finisz jak zwykle zbyt pewny, zbyt pochopnie oceniający sytuację. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że znam tę buźkę dość dobrze. Uśmiech zawieszony na mojej twarzy nie drgnął ani odrobinę, za mało alkoholu, za dużo dumy. Nie mogłem teraz spalić. Opierając się o bar, zastukałem palcami w blat. — Znam cię. Znam całkiem dobrze. — Eureka. — Drugi rok. Profesor Snellman. — Wiele rzeczy można było mi zarzucać, ale nie dziurawą pamięć, zwłaszcza jeśli szło o sprawy uczelniane. Barman postawił przed nami dwie szklanki z alkoholem. Wskazałem dłonią, by się częstowała. Może jednak już nieco zaczynało mi huczeć w głowie? Sam nie potrafiłem ocenić.
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Wto 24 Maj - 0:57
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Musiała zwolnić tempo, jeśli chciała wrócić do domu o własnych siłach. Pomijając skrajną nieodpowiedzialność przejawiającą się w upijaniu się do nieprzytomności w otoczeniu obcych, nie mogła liczyć, że akurat trafi na jedną porządną duszę, która zamiast wykorzystać sytuację, postanowi pomóc. Oczami wyobraźni niemal widziała brata, który grozi jej powrotem do domu rodzinnego, do Danii. Nie, żeby do tej pory zastosował tę manipulację, ale też nigdy w życiu nie leżała nieprzytomna z upojenia na wycieraczce pod drzwiami, kiedy jej organizm walczyłby z zatruwającymi go toksynami. Nie mogła sobie dokładnie wyobrazić jego miny, gdy zbierałby zwłoki siostry z podłogi, a sama by pewnie tego nie pamiętała, więc cała trauma tej sytuacji spadłaby na biednego Karla.
Tylko ten obraz powstrzymywał ją od wypijania szotów jeden za drugim i zamawiania kolejnych drinków, którymi, wydawać by się mogło, gasiła pragnienie. Po trzecim zrobiła sobie przerwę i poprosiła o słone orzeszki, bardziej dla rozproszenia, niż z faktycznego głodu. Wypity dotąd alkohol przyjemnie ją rozluźnił i dał poczucie komfortu, którego brakowało jej od początku, ale delikatny szum w głowie nie zaburzał percepcji ani zdrowego rozsądku, dzięki czemu nie musiała kończyć przedwcześnie imprezy - nie zamierzała mimo nieprzyjemnego rozpoczęcia.
Nie pierwszy raz została wystawiona, toteż ciężko o stwierdzenie, że jest zrozpaczona albo zawiedziona, szczególnie że nawet nie znała swojej potencjalnej randki. A skoro zabrakło mu przyzwoitości, by odwołać spotkanie, gdy się rozmyślił albo podejść na miejscu i powiedzieć jej prosto w oczy, że nie jest w jego typie, on ją zwyczajnie olał, a takich osób nie chciała znać. Poza tym nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, skoro wieczór otwierał się możliwościami, po które mogła sięgnąć w dowolnym momencie i tylko chwilowe zamyślenie odciągnęło ją od planów. Zamyślenie, które zostało przerwane przez męski głos, ewidentnie zwrócony w jej kierunku; podniosła wzrok na postać mężczyzny, przez ułamek sekundy myśląc, że to ten, który ją wystawił, ale wyprowadził ją z błędu pierwszym pytaniem. Punkt za bezpośredniość, drugi punkt za zamówienie drinków, trzeci za... znajomą twarz?
- Profesor Damgaard - wyrwał jej się szeroki uśmiech, gdy bezbłędnie połączyła wygląd z nazwiskiem, bo po tym, jak jej pomógł, nie mogłaby go zapomnieć. Miała bardzo silnie zakorzenione poczucie wdzięczności do osób, które na jakimkolwiek etapie jej życia byli pomocni, a z profesorem Damgaardem zawsze dobrze się dogadywała i wiele się od niego nauczyła.
- Właściwie to przestałam czekać jakieś pół godziny temu - nie było sensu kłamać, bo bezbłędnie odczytał sytuację i nie zamierzała pozwolić, żeby jakiś nieznajomy wpłynął negatywnie na jej samopoczucie, wywierając nacisk na urażoną dumę czy upokorzenie z powodu wystawienia.
- Ugh, suka - nie potrafiła myśleć ciepło o kobiecie, która próbowała uprzykrzyć jej życie i utrudniała zdanie przedmiotu, z którego Vivian radziła sobie całkiem dobrze, bo w większości rozumiała tematy i zagadnienia, więc uprzedzenie profesor Snellman było kompletnie nie na miejscu. - Dalej odwiedza mnie w koszmarach - aż się zagotowała na wspomnienie kobiety, która wywołała stany na tle nerwicowym. Bez ingerencji Zachariasa różnie to się mogło potoczyć, tym bardziej była mu wdzięczna i cieszyła się z tego spotkania.
Sięgnęła po drinka i kiwnęła głową w niemym podziękowaniu, ale upiła łyka i odłożyła szklankę przed siebie, przenosząc ciekawski wzrok na mężczyznę. Z tego, co wiedziała, nie wykładał już na uczelni, a w szczegóły się zagłębiała, ale na początek chciała wiedzieć, po prostu co u niego.
- Jak mija wieczór?
Tylko ten obraz powstrzymywał ją od wypijania szotów jeden za drugim i zamawiania kolejnych drinków, którymi, wydawać by się mogło, gasiła pragnienie. Po trzecim zrobiła sobie przerwę i poprosiła o słone orzeszki, bardziej dla rozproszenia, niż z faktycznego głodu. Wypity dotąd alkohol przyjemnie ją rozluźnił i dał poczucie komfortu, którego brakowało jej od początku, ale delikatny szum w głowie nie zaburzał percepcji ani zdrowego rozsądku, dzięki czemu nie musiała kończyć przedwcześnie imprezy - nie zamierzała mimo nieprzyjemnego rozpoczęcia.
Nie pierwszy raz została wystawiona, toteż ciężko o stwierdzenie, że jest zrozpaczona albo zawiedziona, szczególnie że nawet nie znała swojej potencjalnej randki. A skoro zabrakło mu przyzwoitości, by odwołać spotkanie, gdy się rozmyślił albo podejść na miejscu i powiedzieć jej prosto w oczy, że nie jest w jego typie, on ją zwyczajnie olał, a takich osób nie chciała znać. Poza tym nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, skoro wieczór otwierał się możliwościami, po które mogła sięgnąć w dowolnym momencie i tylko chwilowe zamyślenie odciągnęło ją od planów. Zamyślenie, które zostało przerwane przez męski głos, ewidentnie zwrócony w jej kierunku; podniosła wzrok na postać mężczyzny, przez ułamek sekundy myśląc, że to ten, który ją wystawił, ale wyprowadził ją z błędu pierwszym pytaniem. Punkt za bezpośredniość, drugi punkt za zamówienie drinków, trzeci za... znajomą twarz?
- Profesor Damgaard - wyrwał jej się szeroki uśmiech, gdy bezbłędnie połączyła wygląd z nazwiskiem, bo po tym, jak jej pomógł, nie mogłaby go zapomnieć. Miała bardzo silnie zakorzenione poczucie wdzięczności do osób, które na jakimkolwiek etapie jej życia byli pomocni, a z profesorem Damgaardem zawsze dobrze się dogadywała i wiele się od niego nauczyła.
- Właściwie to przestałam czekać jakieś pół godziny temu - nie było sensu kłamać, bo bezbłędnie odczytał sytuację i nie zamierzała pozwolić, żeby jakiś nieznajomy wpłynął negatywnie na jej samopoczucie, wywierając nacisk na urażoną dumę czy upokorzenie z powodu wystawienia.
- Ugh, suka - nie potrafiła myśleć ciepło o kobiecie, która próbowała uprzykrzyć jej życie i utrudniała zdanie przedmiotu, z którego Vivian radziła sobie całkiem dobrze, bo w większości rozumiała tematy i zagadnienia, więc uprzedzenie profesor Snellman było kompletnie nie na miejscu. - Dalej odwiedza mnie w koszmarach - aż się zagotowała na wspomnienie kobiety, która wywołała stany na tle nerwicowym. Bez ingerencji Zachariasa różnie to się mogło potoczyć, tym bardziej była mu wdzięczna i cieszyła się z tego spotkania.
Sięgnęła po drinka i kiwnęła głową w niemym podziękowaniu, ale upiła łyka i odłożyła szklankę przed siebie, przenosząc ciekawski wzrok na mężczyznę. Z tego, co wiedziała, nie wykładał już na uczelni, a w szczegóły się zagłębiała, ale na początek chciała wiedzieć, po prostu co u niego.
- Jak mija wieczór?
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Wto 24 Maj - 20:21
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Jedynie przez chwilę zastanawiałem się, czy aby nie zagalopowałem się zbytnio i nie poczyniłem za daleko idących wniosków, pewien, że nie ma opcji, aby kazała mi się wynosić. Gdyby tak się stało, próbowałbym jeszcze w jakiś sposób nadrobić, lecz jak mawiają: co za dużo, to niezdrowo. Nie byłem nigdy typem natręta, nie lubiłem osaczać kobiet, gdyż było w tym coś odstręczającego i uwłaczającego. Desperacja nie wchodziła w grę, bo też nigdy nie zmuszało mnie do niej życie. Uśmiechałem się wciąż promiennie, przyglądając towarzyszce. Uniosłem szkło do ust, sącząc alkohol dość powoli, by smak mieszanki ułożył się na podniebieniu i powierzchni języka. Wnętrze wciąż było duszne, a gości przybywało. Parkiet roił się od młodych galdrów, ciężko było dostrzec jakąkolwiek wolną lożę. Znajomi majaczyli w oddali, lecz nieszczególnie miałem ochotę, aby wracać do nich tego wieczoru.
— Gdybyś zwróciła się tak do mnie przy rektorze, gwarantuję ci, że zacząłby toczyć pianę, niczym wściekły pies — śmiech był kolejnym, co usłyszała, identyfikując moją osobę z niezwykłą precyzją. Pamiętała, więc sprawy układały się całkiem dobrze. Panna Sørensen była niczym nadprzyrodzone zjawisko pośród całego nieszczęścia i beznadziejności tego wieczoru. Nie sądziłem, że w ostatecznym rozrachunku trafię tak dobrze. Być może większość ludzi na moim miejscu odczuwałoby niezręczność, zwłaszcza przez wzgląd na niefortunną przeszłość i powiązania stricte związane z uczelnią, jednak nigdy nie miałem szczególnych oporów w relacjach ze studentami. Dlaczego więc miałem zaprzątać sobie głowę czymś niebyłym, bo przecież nie należałem do grona profesorskiego od ponad roku, a ona – o ile pamięć mnie nie myliła – ukończyła już chyba edukację na naszej wspaniałej Alma Mater? — Zach. Po prostu. Obawiam się, że tytułować mnie już nie wypada — wyciągnąłem przed siebie dłoń, by uścisnąć drobne palce czyniąc gest “nowego początku” znajomości. Nie zamierzałem w żaden sposób się zgrywać i udawać, że cokolwiek łączyło mnie z uczelnią. Nie przepadałem nigdy za budowaniem sztucznego dystansu wyznając raczej zasadę, że wolę nawet w salach wykładowych stawiać na partnerstwo, jednak dla zasady i świętego spokoju stosowałem się do konwenansów. Teraz jednak był to zbytek. Oparłem łokcie swobodnie na powierzchni baru, podwijając nieco rękawy koszuli. — Wcale się nie dziwię, paskudne zachowanie — przyznałem. Dopuszczałem się wielu grzechów, lecz w tym wypadku taktownym było prychnąć z pogardą na samą myśl o nieudaczniku, którego nie było stać na właściwie zachowanie względem oczekującej go kobiety. Zaciskając palce wokół drinka, przyglądałem się przez chwilę falującej powierzchni alkoholu, w której odbijały się kolorowe błyski świateł. Parsknąłem na kąśliwość sączącą się z ust Vivian.
— Z grzeczności, nie będę się z tobą kłócił. Bogowie… gościć ją w snach — skrzywiłem się kwaśno i potrząsnąłem wymownie całym tułowiem. Profesor Snellman nie tylko była paskudna, jeśli chodziło o charakter. Sama myśl o jej osobie wywoływała nieprzyjemne dreszcze. Na szczęście moje i panny Sørensen była równie podatna na sugestię, co szkaradna. Jeszcze w trakcie pracy na Ansuz lubiłem wstawiać się za studentami, a dyktowane było to własnymi doświadczeniami. Często brakowało mi wśród wykładowców choć jednej, pomocnej dłoni (nawet ojciec nigdy nie kwapił się zbytnio do ratowania mojego tyłka, chyba, że miał w tym interes), więc postanowiłem sobie, że jeśli tylko będę mógł, pomogę każdemu podopiecznemu walczyć z niesprawiedliwością systemu. Nic dziwnego, że większość za mną przepadała, lecz wiązało się to z wprost proporcjonalną niechęcią grona nauczycieli akademickich. — Żyje jeszcze? Albo raczej, czy trzyma się w jednym kawałku? — zagadnąłem złośliwie, sącząc nieco szybciej swój alkohol, który rozlewał się błogim ciepłem i wstępującym w ciało rozluźnieniem. Pytanie odnośnie spędzania wieczoru wywołało chwilę zawahania, odwróciłem się bardziej w kierunku dziewczyny, poszerzając uśmiech.
— Ujdzie, choć muszę przyznać, że teraz o wiele znośniej — oparłem brodę na grzbiecie dłoni, zerkając bardziej zaczepnie, niż na początku to zakładałem. Nigdy nie byłem znany z wyjątkowej delikatności, stawiając raczej na bezpośredniość i szczerość. Zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta. Może byłem za stary, aby płonieć na samą myśl o zbytnim spoufalaniu się. Choć… jeśli lepiej się zastanowię, nawet będąc nastolatkiem nieszczególnie się hamowałem. Chyba większość ludzi przywykła do takiego mnie. Jedni uważali to za urocze, inni za paskudnie grubiańskie i mało wyszukane. Cóż, i jedno i drugie byłem w stanie zaakceptować.
— Gdybyś zwróciła się tak do mnie przy rektorze, gwarantuję ci, że zacząłby toczyć pianę, niczym wściekły pies — śmiech był kolejnym, co usłyszała, identyfikując moją osobę z niezwykłą precyzją. Pamiętała, więc sprawy układały się całkiem dobrze. Panna Sørensen była niczym nadprzyrodzone zjawisko pośród całego nieszczęścia i beznadziejności tego wieczoru. Nie sądziłem, że w ostatecznym rozrachunku trafię tak dobrze. Być może większość ludzi na moim miejscu odczuwałoby niezręczność, zwłaszcza przez wzgląd na niefortunną przeszłość i powiązania stricte związane z uczelnią, jednak nigdy nie miałem szczególnych oporów w relacjach ze studentami. Dlaczego więc miałem zaprzątać sobie głowę czymś niebyłym, bo przecież nie należałem do grona profesorskiego od ponad roku, a ona – o ile pamięć mnie nie myliła – ukończyła już chyba edukację na naszej wspaniałej Alma Mater? — Zach. Po prostu. Obawiam się, że tytułować mnie już nie wypada — wyciągnąłem przed siebie dłoń, by uścisnąć drobne palce czyniąc gest “nowego początku” znajomości. Nie zamierzałem w żaden sposób się zgrywać i udawać, że cokolwiek łączyło mnie z uczelnią. Nie przepadałem nigdy za budowaniem sztucznego dystansu wyznając raczej zasadę, że wolę nawet w salach wykładowych stawiać na partnerstwo, jednak dla zasady i świętego spokoju stosowałem się do konwenansów. Teraz jednak był to zbytek. Oparłem łokcie swobodnie na powierzchni baru, podwijając nieco rękawy koszuli. — Wcale się nie dziwię, paskudne zachowanie — przyznałem. Dopuszczałem się wielu grzechów, lecz w tym wypadku taktownym było prychnąć z pogardą na samą myśl o nieudaczniku, którego nie było stać na właściwie zachowanie względem oczekującej go kobiety. Zaciskając palce wokół drinka, przyglądałem się przez chwilę falującej powierzchni alkoholu, w której odbijały się kolorowe błyski świateł. Parsknąłem na kąśliwość sączącą się z ust Vivian.
— Z grzeczności, nie będę się z tobą kłócił. Bogowie… gościć ją w snach — skrzywiłem się kwaśno i potrząsnąłem wymownie całym tułowiem. Profesor Snellman nie tylko była paskudna, jeśli chodziło o charakter. Sama myśl o jej osobie wywoływała nieprzyjemne dreszcze. Na szczęście moje i panny Sørensen była równie podatna na sugestię, co szkaradna. Jeszcze w trakcie pracy na Ansuz lubiłem wstawiać się za studentami, a dyktowane było to własnymi doświadczeniami. Często brakowało mi wśród wykładowców choć jednej, pomocnej dłoni (nawet ojciec nigdy nie kwapił się zbytnio do ratowania mojego tyłka, chyba, że miał w tym interes), więc postanowiłem sobie, że jeśli tylko będę mógł, pomogę każdemu podopiecznemu walczyć z niesprawiedliwością systemu. Nic dziwnego, że większość za mną przepadała, lecz wiązało się to z wprost proporcjonalną niechęcią grona nauczycieli akademickich. — Żyje jeszcze? Albo raczej, czy trzyma się w jednym kawałku? — zagadnąłem złośliwie, sącząc nieco szybciej swój alkohol, który rozlewał się błogim ciepłem i wstępującym w ciało rozluźnieniem. Pytanie odnośnie spędzania wieczoru wywołało chwilę zawahania, odwróciłem się bardziej w kierunku dziewczyny, poszerzając uśmiech.
— Ujdzie, choć muszę przyznać, że teraz o wiele znośniej — oparłem brodę na grzbiecie dłoni, zerkając bardziej zaczepnie, niż na początku to zakładałem. Nigdy nie byłem znany z wyjątkowej delikatności, stawiając raczej na bezpośredniość i szczerość. Zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta. Może byłem za stary, aby płonieć na samą myśl o zbytnim spoufalaniu się. Choć… jeśli lepiej się zastanowię, nawet będąc nastolatkiem nieszczególnie się hamowałem. Chyba większość ludzi przywykła do takiego mnie. Jedni uważali to za urocze, inni za paskudnie grubiańskie i mało wyszukane. Cóż, i jedno i drugie byłem w stanie zaakceptować.
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Sro 25 Maj - 21:08
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Jeśli faktycznie czekałaby na faceta, na jakieś pięć minut od przyjścia na miejsce, to możliwe, że spławiłaby każdego, kto próbowałby zagadać. Po wystawieniu jednak postawiła na zabawę i nie zamierzała się ograniczać, zwłaszcza że spotkała znajomą, a co ważniejsze przyjazną twarz, która już raz jej pomogła, co doskonale rysowało obraz charakteru dobrego człowieka.
Gdyby w podobnych okolicznościach spotkali się kilka lat temu, kiedy jeszcze był jej profesorem, mogłoby być niezręcznie, a nawet nieetycznie, ale skoro oboje mieli te etapy życia za sobą, to zdaje się, że startowali z pozycji znajomych? A przynajmniej tak sobie na szybko wydedukowała.
- W takim razie chyba spróbuję - zawtórowała śmiechem, bo choć nie znała szczegółów sytuacji, to nie doszukiwała się w Zachu jakiejś winy i nie zamierzała go oceniać, skoro miała o nim dobre zdanie, czego nie mogła powiedzieć o rektorze, który może nigdy nie uprzykrzył jej życia, ale w obyciu był bardzo grubiański i nie należał do pomocnych osób, wszak wszystko musi być zgodnie z procedurami i w grę nie wchodzą nawet najmniejsze odstępstwa. Vivian miała poszanowanie do reguł i zasad, ale też potrafiła je naginać, jeśli tego wymagała sytuacja, bo procedury nie obejmują wszystkich możliwych sytuacji, a od każdej przecież są wyjątki.
- Miło mi, Zach. Po prawdzie na to liczyłam, ale nie śmiałam proponować. Viv. Albo Vi, jak wolisz - podała mu rękę i uściskiem przypieczętowali nową-starą znajomość. Mężczyzna od zawsze należał do tej fajniejszej części grona pedagogicznego, a kontakt był luźniejszy, pełen zrozumienia i cierpliwości. Właściwie ciężko byłoby go nie lubić, nawet gdyby jej wtedy nie pomógł.
- Tak, ale jakoś nie żałuję - uśmiechnęła się jeszcze do bruneta, by zakomunikować mu, że rozmowa z nim dużo bardziej ją cieszy, niż jakaś sztywna pierwsza randka z osobą, którą niekoniecznie by polubiła. Tym sposobem po pierwsze nie musiała się męczyć z facetem, który nie był w jej guście, a po drugie mogła nadrobić kontakt z Zachiem i miło spędzić wieczór, fantastyczny prezent od losu.
- Nie, nie, nie w snach. Koszmarach. Wyjątkowo przerażających - wzdrygnęła się na samo wspomnienie, jak w różnych scenariuszach prześladowała ją podczas snu. Szczególnie na początku gościła zdecydowanie zbyt często, na szczęście z czasem częstotliwość osłabła, a obecnie to sporadyczne sytuacje, z których szybko się otrząsa.
- Czy ona przypadkiem nie była w tobie zadurzona? - zapytała, sugestywnie unosząc brwi, ale usta drgały w rozbawieniu, które częściowo ukryła. Może szkaradna profesor Snellman marzyła, by ktoś taki jak Zach okazał jej czułość i zrozumienie. Może z powodu braku miłości i samotności stała się zgorzkniała i wredna, a nikt nie próbował jej zrozumieć? Cóż, Vivian na pewno nie zamierzała, nie po tym piekle, które jej urządziła.
- Nie mam pojęcia, ale przypuszczam, że tak, skoro jeszcze jej duch mnie nie nawiedza - zaśmiała się po raz kolejny, co tylko dowodziło, że jej humor uległ znacznej poprawie od początku pobytu w tym miejscu. Po części było to spowodowane spożytym alkoholem, a po części dobrym towarzystwem.
- A więc kolejny raz się zgadzamy - odparła z uśmiechem, posyłając mu rozbawione spojrzenie, by zaraz upić kolejny łyk drinka.
- Czym się teraz zajmujesz? Jak życie? - była ciekawa, co u niego, jak mu się powodzi. Naprawdę chciała nadrobić czas, w którym go nie widziała i nie miała pojęcia, co się dzieje, choć perspektywa flirtu z byłym profesorem była nader kusząca.
Gdyby w podobnych okolicznościach spotkali się kilka lat temu, kiedy jeszcze był jej profesorem, mogłoby być niezręcznie, a nawet nieetycznie, ale skoro oboje mieli te etapy życia za sobą, to zdaje się, że startowali z pozycji znajomych? A przynajmniej tak sobie na szybko wydedukowała.
- W takim razie chyba spróbuję - zawtórowała śmiechem, bo choć nie znała szczegółów sytuacji, to nie doszukiwała się w Zachu jakiejś winy i nie zamierzała go oceniać, skoro miała o nim dobre zdanie, czego nie mogła powiedzieć o rektorze, który może nigdy nie uprzykrzył jej życia, ale w obyciu był bardzo grubiański i nie należał do pomocnych osób, wszak wszystko musi być zgodnie z procedurami i w grę nie wchodzą nawet najmniejsze odstępstwa. Vivian miała poszanowanie do reguł i zasad, ale też potrafiła je naginać, jeśli tego wymagała sytuacja, bo procedury nie obejmują wszystkich możliwych sytuacji, a od każdej przecież są wyjątki.
- Miło mi, Zach. Po prawdzie na to liczyłam, ale nie śmiałam proponować. Viv. Albo Vi, jak wolisz - podała mu rękę i uściskiem przypieczętowali nową-starą znajomość. Mężczyzna od zawsze należał do tej fajniejszej części grona pedagogicznego, a kontakt był luźniejszy, pełen zrozumienia i cierpliwości. Właściwie ciężko byłoby go nie lubić, nawet gdyby jej wtedy nie pomógł.
- Tak, ale jakoś nie żałuję - uśmiechnęła się jeszcze do bruneta, by zakomunikować mu, że rozmowa z nim dużo bardziej ją cieszy, niż jakaś sztywna pierwsza randka z osobą, którą niekoniecznie by polubiła. Tym sposobem po pierwsze nie musiała się męczyć z facetem, który nie był w jej guście, a po drugie mogła nadrobić kontakt z Zachiem i miło spędzić wieczór, fantastyczny prezent od losu.
- Nie, nie, nie w snach. Koszmarach. Wyjątkowo przerażających - wzdrygnęła się na samo wspomnienie, jak w różnych scenariuszach prześladowała ją podczas snu. Szczególnie na początku gościła zdecydowanie zbyt często, na szczęście z czasem częstotliwość osłabła, a obecnie to sporadyczne sytuacje, z których szybko się otrząsa.
- Czy ona przypadkiem nie była w tobie zadurzona? - zapytała, sugestywnie unosząc brwi, ale usta drgały w rozbawieniu, które częściowo ukryła. Może szkaradna profesor Snellman marzyła, by ktoś taki jak Zach okazał jej czułość i zrozumienie. Może z powodu braku miłości i samotności stała się zgorzkniała i wredna, a nikt nie próbował jej zrozumieć? Cóż, Vivian na pewno nie zamierzała, nie po tym piekle, które jej urządziła.
- Nie mam pojęcia, ale przypuszczam, że tak, skoro jeszcze jej duch mnie nie nawiedza - zaśmiała się po raz kolejny, co tylko dowodziło, że jej humor uległ znacznej poprawie od początku pobytu w tym miejscu. Po części było to spowodowane spożytym alkoholem, a po części dobrym towarzystwem.
- A więc kolejny raz się zgadzamy - odparła z uśmiechem, posyłając mu rozbawione spojrzenie, by zaraz upić kolejny łyk drinka.
- Czym się teraz zajmujesz? Jak życie? - była ciekawa, co u niego, jak mu się powodzi. Naprawdę chciała nadrobić czas, w którym go nie widziała i nie miała pojęcia, co się dzieje, choć perspektywa flirtu z byłym profesorem była nader kusząca.
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 26 Maj - 15:58
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Niezwykle szybko i z serdecznością wyciągnięta w moim kierunku dłoń zachęciła mnie jeszcze bardziej do kontynuowania kontaktu. Czasami zapominałem, że na świecie, a zwłaszcza w Midgardzie, spotkać można było osoby życzliwe względem mojej rodziny. Nie mogłem jednak określić, czy wynikało to w tym przypadku z dość przyjemnych wspomnień związanych ze mną, czy raczej z nieszczególnego zajmowania się dramatami szarpiącymi Ansuz jeszcze rok temu. Chyba nieszczególnie miałem ochotę się nad tym zastanawiać, gdyż przezornie nauczony wiedziałem, że wtykanie kija w mrowisko bardzo rzadko kończyło się szczęśliwie, stąd automatyczna powściągliwość co do wypowiadanych słów. Z drugiej jednak strony chyba nie miałem siły czegokolwiek ukrywać, więc mogła pytać, nie miałbym jej za złe ciekawości; sam często aż nazbyt chętnie wgłębiałem się przecież w zawiłości cudzego życia. Ludzka rzecz.
— Vivian. Viv. Vi. — przez chwilę obracałem każdą z głosek imienia, pozwalając sobie na dokładne zbadanie jego struktury. Wprawdzie znałem je już wcześniej, lecz teraz zdawało się nieść zupełnie inny smak drażniący przyjemnie kubeczki smakowe. — Pełna życia. Tak? — zagadnąłem, odnajdując w głowie źródłosłów: łacińskie vivianus, czyli żywy. — Idealne imię dla kogoś o twoim charakterze — wyznałem unosząc lekko brew w przekornym rozbawieniu. — Rodzice mieli wyczucie.
Wspomnienie profesor Snellamn mimowolnie przenosi mnie do czasów akademickich. Nie tylko była moją koleżanką po fachu, ale również uczyła mnie jeszcze w trakcie trzeciego etapu edukacji, potem przewijała się nieszczęśliwie przez czasy pisania pracy doktoranckiej. Wściekle nie znosiła mojego ojca, choć przyczyn tej zajadłej nienawiści nie potrafiłem nigdy zrozumieć. Znając życie i naturę Felixa musiał zajść jej za skórę jakimś nieeleganckim przytykiem, lub jawnym krytykowaniem dorobku naukowego. Już tak miał, że na uczelni posiadał raczej rywali, niż sprzymierzeńców. Chyba początkowo sam się jej bałem, podobnie jak Vivian budziłem się zlany potem na samą myśl o starej kobiecie, u której musiałem zaliczyć egzamin na drugim roku w semestrze letnim. Nie było miło, lecz chyba wyczuła, że jakkolwiek byłem blisko ojca, tak różniłem się od niego w wielu kwestiach, a także stanowiłem idealny pomost, gdy musiała wchodzić z nim w jakąkolwiek interakcję. Te były raczej sporadyczne, lecz wywoływały w starej profesor spazmy duszącego kaszlu i mdłości. Pomogłem więc jak umiałem, a później… no cóż. Kwaśny grymas wykrzywił moją twarz na wspomnienie Vivian. Zakrztusiłem się drinkiem w nerwowym śmiechu, machając dłonią przed nosem.
— Błagam cię — nie potrafiłem przejść spokojnie obok tak odważnego stwierdzenia. — Nienawidziła mojego ojca, choć może właśnie to ją pociągało. Życie na uczelni bywa koszmarnie nudne, nie dziwię się jej, jeśli szukała dreszczyku emocji — wyznałem złośliwie. Owszem, z czasem zdawała się być coraz bardziej słodka i wyjątkowo chętna do czynienia mi przysług, jednak zdawałem się być ślepy na wszelakie przejawy afektu, kiedyś próbowała poprosić mnie o pomoc po godzinach, jednak wyczuwając sprawę odparłem taktownie, że ją rozumiem, że wiem, co czuje i że nie mogę jej tak narażać, gdyż ja, jak ja – po Damgaardzie nikt wiele się nie spodziewa, ale ona podkopałaby tym swoją wspaniałą karierę. Chyba była rozczarowana, ale połknęła haczyk wierząc w szczerość intencji. Mimo wszystko – byłem dżentelmenem. Resztki wspomnienia spłukałem szczodrym łykiem alkoholu. Nie mogłem pozbierać się nawet po samej myśli, czego tak właściwie ode mnie oczekiwała. W każdym razie, chyba było jej potem głupio za tak niefortunną propozycję i unikała mnie wyjątkowo, już zupełnie nie protestowała nawet, gdy przychodziłem do niej z kolejnymi bardzo ważnymi sprawami. — W każdym razie, grunt, że jakoś udało się z tego wygrzebać i nie robiła ci problemów. Niestety, miała dość kiepskie wyczucie do prawdziwych talentów wśród studentów — stwierdziłem, zerkając znacząco w kierunku rozmówczyni. Zawsze sądziłem, że ma duży potencjał, stąd moje wysiłki. No i sympatia, ale to już temat osobny.
— Ach, wybacz, przez kawał czasu nie było mnie w Midgardzie, chyba dlatego założyłem, że będziesz wiedzieć coś więcej — stwierdziłem i płynnie przeszedłem do jej ostatniego pytania. — Wiesz. Uczelnia była naprawdę dla mnie ważna, miałem i mam wciąż za złe, że tak mnie potraktowali — wyjaśniłem, póki co dość oględnie traktując temat. — No ale trzeba jakoś żyć. Zajmuję się rodzinnym interesem. Zawsze miałem dobry kontakt z ludźmi, ze śniącymi, dlatego sporo podróżuję będąc przedstawicielem E.Damgaard Kaffe. Odbieramy kawę z całego świata, więc trochę mnie nosiło. Azja, Afryka, Ameryka Południowa. Miałem okazję spędzić tydzień na plantacji w Peru. Niezwykłe miejsce. — Nagle pojawiła się kolejna myśl. — Jeśli sprzedają tu pisco, zamówię ci zaraz pisco sour. Zabiorę cię choć na chwilę w ten sposób w podróż do Cuzco. Co ty na to? — zapytałem jeszcze dla utwierdzenia się w przekonaniu, że to wyśmienity pomysł.
— Vivian. Viv. Vi. — przez chwilę obracałem każdą z głosek imienia, pozwalając sobie na dokładne zbadanie jego struktury. Wprawdzie znałem je już wcześniej, lecz teraz zdawało się nieść zupełnie inny smak drażniący przyjemnie kubeczki smakowe. — Pełna życia. Tak? — zagadnąłem, odnajdując w głowie źródłosłów: łacińskie vivianus, czyli żywy. — Idealne imię dla kogoś o twoim charakterze — wyznałem unosząc lekko brew w przekornym rozbawieniu. — Rodzice mieli wyczucie.
Wspomnienie profesor Snellamn mimowolnie przenosi mnie do czasów akademickich. Nie tylko była moją koleżanką po fachu, ale również uczyła mnie jeszcze w trakcie trzeciego etapu edukacji, potem przewijała się nieszczęśliwie przez czasy pisania pracy doktoranckiej. Wściekle nie znosiła mojego ojca, choć przyczyn tej zajadłej nienawiści nie potrafiłem nigdy zrozumieć. Znając życie i naturę Felixa musiał zajść jej za skórę jakimś nieeleganckim przytykiem, lub jawnym krytykowaniem dorobku naukowego. Już tak miał, że na uczelni posiadał raczej rywali, niż sprzymierzeńców. Chyba początkowo sam się jej bałem, podobnie jak Vivian budziłem się zlany potem na samą myśl o starej kobiecie, u której musiałem zaliczyć egzamin na drugim roku w semestrze letnim. Nie było miło, lecz chyba wyczuła, że jakkolwiek byłem blisko ojca, tak różniłem się od niego w wielu kwestiach, a także stanowiłem idealny pomost, gdy musiała wchodzić z nim w jakąkolwiek interakcję. Te były raczej sporadyczne, lecz wywoływały w starej profesor spazmy duszącego kaszlu i mdłości. Pomogłem więc jak umiałem, a później… no cóż. Kwaśny grymas wykrzywił moją twarz na wspomnienie Vivian. Zakrztusiłem się drinkiem w nerwowym śmiechu, machając dłonią przed nosem.
— Błagam cię — nie potrafiłem przejść spokojnie obok tak odważnego stwierdzenia. — Nienawidziła mojego ojca, choć może właśnie to ją pociągało. Życie na uczelni bywa koszmarnie nudne, nie dziwię się jej, jeśli szukała dreszczyku emocji — wyznałem złośliwie. Owszem, z czasem zdawała się być coraz bardziej słodka i wyjątkowo chętna do czynienia mi przysług, jednak zdawałem się być ślepy na wszelakie przejawy afektu, kiedyś próbowała poprosić mnie o pomoc po godzinach, jednak wyczuwając sprawę odparłem taktownie, że ją rozumiem, że wiem, co czuje i że nie mogę jej tak narażać, gdyż ja, jak ja – po Damgaardzie nikt wiele się nie spodziewa, ale ona podkopałaby tym swoją wspaniałą karierę. Chyba była rozczarowana, ale połknęła haczyk wierząc w szczerość intencji. Mimo wszystko – byłem dżentelmenem. Resztki wspomnienia spłukałem szczodrym łykiem alkoholu. Nie mogłem pozbierać się nawet po samej myśli, czego tak właściwie ode mnie oczekiwała. W każdym razie, chyba było jej potem głupio za tak niefortunną propozycję i unikała mnie wyjątkowo, już zupełnie nie protestowała nawet, gdy przychodziłem do niej z kolejnymi bardzo ważnymi sprawami. — W każdym razie, grunt, że jakoś udało się z tego wygrzebać i nie robiła ci problemów. Niestety, miała dość kiepskie wyczucie do prawdziwych talentów wśród studentów — stwierdziłem, zerkając znacząco w kierunku rozmówczyni. Zawsze sądziłem, że ma duży potencjał, stąd moje wysiłki. No i sympatia, ale to już temat osobny.
— Ach, wybacz, przez kawał czasu nie było mnie w Midgardzie, chyba dlatego założyłem, że będziesz wiedzieć coś więcej — stwierdziłem i płynnie przeszedłem do jej ostatniego pytania. — Wiesz. Uczelnia była naprawdę dla mnie ważna, miałem i mam wciąż za złe, że tak mnie potraktowali — wyjaśniłem, póki co dość oględnie traktując temat. — No ale trzeba jakoś żyć. Zajmuję się rodzinnym interesem. Zawsze miałem dobry kontakt z ludźmi, ze śniącymi, dlatego sporo podróżuję będąc przedstawicielem E.Damgaard Kaffe. Odbieramy kawę z całego świata, więc trochę mnie nosiło. Azja, Afryka, Ameryka Południowa. Miałem okazję spędzić tydzień na plantacji w Peru. Niezwykłe miejsce. — Nagle pojawiła się kolejna myśl. — Jeśli sprzedają tu pisco, zamówię ci zaraz pisco sour. Zabiorę cię choć na chwilę w ten sposób w podróż do Cuzco. Co ty na to? — zapytałem jeszcze dla utwierdzenia się w przekonaniu, że to wyśmienity pomysł.
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Sob 28 Maj - 1:18
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Vivian wyznaje zasadę, że dopóki ktoś jej się nie narazi, to nieważne z jakiej rodziny pochodzi. I nie jest w tym obiektywna, bo ma przecież podobną sytuację - jej rodzina przez niektóre rody jest uważana za gorszą. Oczywiście nie bez przyczyny, ale z drugiej strony Vi musi pokutować za grzechy przodków, z którymi nie miała styczności. Jasne, mogła się wyrzec nazwiska i żyć na własną rękę, ale nie chciała. Chce poprawić reputację rodu, sprawić, że odzyska dawną świetność, wyjdzie z długów i zacznie być na nowo poważana. Nie każdy oczywiście potępiał jej rodzinę, tak samo, jak ona nie zwracała uwagi na czyjeś wpadki, o ile oczywiście nie były ludobójstwem albo czymś podobnym. Zacharias też nigdy nie skrzywił się na nazwisko blondynki, choć na pewno znał niechlubną historię łasych Sørensenów, parających się magią zakazaną. Tymczasem po drugiej stronie barykady stała Vivian, dająca z siebie wszystko i próbująca wszystko naprawić. Tym bardziej nie zamierzała oceniać Zacha.
Uśmiechnęła się lekko, gdy wypowiadał jej imię w różnych wariantach, które mu zaproponowała.
- Zgadza się - odpowiedziała z wyraźnym ożywieniem i zadowoleniem, że zna znaczenie jej imienia, co zresztą się zgadzało i pasowało do jej charakteru.
- Odziedziczyłam po babci. Może to głupie, ale mam taką teorię, że imię w jakimś stopniu wpływa na charakter. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale zauważyłam na przykładzie osób, które znam... te, o tym samym imieniu mają podobne cechy charakteru. Wiadomo, dochodzi jeszcze czynnik zewnętrzny, środowisko, traumy itd. - przedstawiła swój tok rozumowania i może uzna ją za wariatkę, a może się z nią zgodzi, bo też to zaobserwował? Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, nie chodzi o to, że nagle wszystkie kobiety o imieniu Vivian są takie same, ale mogła się założyć, że w większości mają jakieś wspólne cechy charakteru.
Rozmawianie o znienawidzonej profesorce było możliwe tylko poprzez wyśmiewanie jej, i tak też było. Parsknęła śmiechem na reakcję Zacha, ale nie mogła się dziwić, też by była przerażona, gdyby ta kobieta okazywała jej jakieś względy. Najlepiej zachować zdrową neutralność, ale niestety nie potrafiła tego zrobić w stosunku do niej.
- Ty też szukałeś dreszczyku emocji? - posłała mu rozbawiony uśmiech, bo skoro życie na uczelni jest tak nudne, to może robił coś, czego nie powinien? Teraz już mógł się przyznać, żadna odpowiedzialność na niego nie spłynie, tym bardziej, że Viv nie zamierzała nikomu przekazywać tych informacji.
- Dzięki tobie - wtrąciła jeszcze, bo nie "jakoś" udało jej się wygrzebać z kłopotów, tylko to właśnie Zach jej pomógł, nie zapomni o tym.
- Oj, nie żartuj - zaśmiała się i klapnęła otwartą dłonią w jego ramię, jakby opowiedział najlepszy dowcip. Jasne, nie była beznadziejna, może nawet miała jakiś tam talent, ale nie umiała gładko przyjąć komplementu.
- Jak potraktowali? Nie wnikałam w szczegóły i mnie zaciekawiłeś, ale nie musimy o tym rozmawiać - zapytać mogła, a czy otrzyma odpowiedź? Nie musiała, nie potrzebowała tych informacji do szczęścia, ale jeśli zechce się podzielić, to chętnie go wysłucha.
- Och, to wspaniale, gratuluję! Ja właściwie jeszcze nigdzie nie byłam poza Skandynawią - westchnęła rozmarzona, bo chciała zobaczyć inne kultury, ale jakoś... nie było jej po drodze? Zawsze coś, studia, praca, więc nie ma do czego nawiązać tych wyjazdów. Może w przyszłym roku zrobi sobie wakacje, taki zasłużony odpoczynek.
- O tak, koniecznie - zgodziła się niemal od razu, bo dlaczego nie? Chciała się dobrze bawić i właśnie to robiła. Rzadko eksperymentowała z alkoholami, właściwie rzadko piła, więc nie miała jakiegoś powalającego doświadczenia i chętnie spróbuje nowych smaków. - Który kraj najlepiej wspominasz?
Uśmiechnęła się lekko, gdy wypowiadał jej imię w różnych wariantach, które mu zaproponowała.
- Zgadza się - odpowiedziała z wyraźnym ożywieniem i zadowoleniem, że zna znaczenie jej imienia, co zresztą się zgadzało i pasowało do jej charakteru.
- Odziedziczyłam po babci. Może to głupie, ale mam taką teorię, że imię w jakimś stopniu wpływa na charakter. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale zauważyłam na przykładzie osób, które znam... te, o tym samym imieniu mają podobne cechy charakteru. Wiadomo, dochodzi jeszcze czynnik zewnętrzny, środowisko, traumy itd. - przedstawiła swój tok rozumowania i może uzna ją za wariatkę, a może się z nią zgodzi, bo też to zaobserwował? Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, nie chodzi o to, że nagle wszystkie kobiety o imieniu Vivian są takie same, ale mogła się założyć, że w większości mają jakieś wspólne cechy charakteru.
Rozmawianie o znienawidzonej profesorce było możliwe tylko poprzez wyśmiewanie jej, i tak też było. Parsknęła śmiechem na reakcję Zacha, ale nie mogła się dziwić, też by była przerażona, gdyby ta kobieta okazywała jej jakieś względy. Najlepiej zachować zdrową neutralność, ale niestety nie potrafiła tego zrobić w stosunku do niej.
- Ty też szukałeś dreszczyku emocji? - posłała mu rozbawiony uśmiech, bo skoro życie na uczelni jest tak nudne, to może robił coś, czego nie powinien? Teraz już mógł się przyznać, żadna odpowiedzialność na niego nie spłynie, tym bardziej, że Viv nie zamierzała nikomu przekazywać tych informacji.
- Dzięki tobie - wtrąciła jeszcze, bo nie "jakoś" udało jej się wygrzebać z kłopotów, tylko to właśnie Zach jej pomógł, nie zapomni o tym.
- Oj, nie żartuj - zaśmiała się i klapnęła otwartą dłonią w jego ramię, jakby opowiedział najlepszy dowcip. Jasne, nie była beznadziejna, może nawet miała jakiś tam talent, ale nie umiała gładko przyjąć komplementu.
- Jak potraktowali? Nie wnikałam w szczegóły i mnie zaciekawiłeś, ale nie musimy o tym rozmawiać - zapytać mogła, a czy otrzyma odpowiedź? Nie musiała, nie potrzebowała tych informacji do szczęścia, ale jeśli zechce się podzielić, to chętnie go wysłucha.
- Och, to wspaniale, gratuluję! Ja właściwie jeszcze nigdzie nie byłam poza Skandynawią - westchnęła rozmarzona, bo chciała zobaczyć inne kultury, ale jakoś... nie było jej po drodze? Zawsze coś, studia, praca, więc nie ma do czego nawiązać tych wyjazdów. Może w przyszłym roku zrobi sobie wakacje, taki zasłużony odpoczynek.
- O tak, koniecznie - zgodziła się niemal od razu, bo dlaczego nie? Chciała się dobrze bawić i właśnie to robiła. Rzadko eksperymentowała z alkoholami, właściwie rzadko piła, więc nie miała jakiegoś powalającego doświadczenia i chętnie spróbuje nowych smaków. - Który kraj najlepiej wspominasz?
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Nie 29 Maj - 22:50
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Pokiwałem głową dając znać, że rozumiem o co jej chodzi. Moja babka miała podobne zdanie. W jej odczuciu imię, które ofiarowywano dziecku w pewnym stopniu determinowało jego dalsze życie. Wyznaczało kurs, zgodnie z którym miało osiągnąć jak najlepszą przyszłość. Zatem, dzieliła imiona na te dobre i na te zupełnie nieodpowiednie, przynoszące nieszczęścia. Z tej perspektywy dość zabawne było pochodzenie mojego własnego. Ni to związane z Indiami, ni ze Skandynawią. Jaki zamysł kierował Mamą, nie mam pojęcia, tym bardziej, że moje rodzeństwo otrzymało imiona wywodzące się wprost z kultury naszych indyjskich przodków.
— Nie, to nie głupie. Sam słyszałem wielokrotnie podobne sądy rzucane z ust najbliższych, choć… choć przy mnie trochę chyba to niezbyt zadziałało, lub ja nie umiem odkryć sensu. — Kończąc, wysączyłem odrobinę drinka, bawiąc się następnie szklanką. — Widzisz, moje imię pochodzi od hebrajskiego zecharja, czyli Jahwe pamięta. Dla mnie brzmi to szczerze jak klątwa, choć może kryje jakieś błogosławieństwo — ostatnie głoski wypowiedziałem z rozbawieniem. Nieszczególnie zajmowało mnie głębsze dociekanie, co rodzice mieli na myśli. Pozostawało mi jedynie cieszyć się egzotycznym połączeniem hebrajskiego imienia, nordyckiego nazwiska i twarzy przywołującej na myśl mieszkańców półwyspu indyjskiego. Ładna kolekcja. Może o to chodziło? Nic do siebie nie pasowało i odzwierciedlało chaos, który mnie otaczał.
Pytanie wywołało nagły dreszcz, gdyż przywołało wspomnienie Säde. Błąd? Chwila słabości, której nie potrafiłem przerwać i która odbijała mi się czkawką po dziś dzień. Zrobiłem wiele nieprzyzwoitych rzeczy, lecz nie zasłużyłem na to, by Landsverk ostatecznie w tak bolesny sposób odwróciła ode mnie twarz, gdy najbardziej potrzebowałem jej pomocy. Chciałem zacisnąć szczękę w odruchu obronnym, lecz zamiast tego posłałem dziewczynie jedynie przeciągający się uśmiech i cichy śmiech.
— Raczej organizowałem sobie tak życie, aby nie przejmować się uczelnianą nudą — odpowiedziałem dość wymijająco, choć wcale nie odlegle od prawdy. Większość belfrów przybierała nagle rys surowych posągów; jawili się raczej jako tacy, którzy nie posiadali zbyt emocjonującego życia prywatnego, zaszyci pomiędzy bibliotecznymi regałami. Starali się stać gdzieś ponad z nieznośną manierą wyższości. Cóż, nigdy nie zamierzałem stawać się tacy jak oni, dlatego nawet po zakończeniu czwartego stopnia edukacji i rozpoczęciu pracy na Ansuz nie wyzbyłem się studenckich przyzwyczajeń, czerpiąc z życia tyle, ile tylko się dało. — Ale znam wiele pikantnych historii — rzuciłem, zerkając zaczepnie, próbując wyczuć, czy jest na tyle ciekawa i zdeterminowana, by brnąć dalej w brudne zakamarki uczelni. Od zawsze byłem dość dobrym obserwatorem, a umiejętności przemiany i wyczucie do bycia tam, gdzie coś niezręcznego akurat się działo, miałem opanowane niemal do perfekcji.
Poczułem ukłucie satysfakcji, gdy poprawiła zdanie, które wypowiedziałem, wprawdzie nigdy nie łaknąłem żadnej wdzięczności, jednak chciałem być postrzegany jako człowiek pożyteczny i skory do pomocy. Przerzuciłem dłoń za oparcie krzesła barowego, jeszcze bardziej fokusując się na jej osobie. Lubiłem przebywać w towarzystwie, lubiłem ciągły ruch, lubiłem niewinną wymianę zdań przeobrażającą się w coś jeszcze, muskałem więc zupełnie intencjonalnie struny rozbrzmiewające melodią flirtu. Może nieodpowiedzialnie, może niekoniecznie potrzebnie, lecz nie potrafiłem się powstrzymać.
— Nie żartuję, słońce. Ja w przeciwieństwie do profesor Snellman zawsze miałem nosa. Więc nie bądź taka skromna, nie powinnaś — wyznałem zupełnie szczerze, tu akurat nie próbowałem wyolbrzymiać, czy naginać rzeczywistości do własnej woli, by wypaść lepiej w jej oczach. Nie potrzebowałem podobnych dodatków.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem mówić coś więcej, nie był to wprawdzie moment na zwierzenia, ale przecież, jeśli nie dowiedziałby się ode mnie, uzyskałaby informacje u pierwszego, lepszego studenta z niższych roczników.
— Ty naprawdę nic nie wiesz — zdumienie nieco nieopatrznie wyrwało się z mych ust, zawiesiłem spojrzenie na przejrzystym błękicie iskrzących tęczówek. — Nie, spokojnie. Wolę, żebyś usłyszała to ode mnie, niż dostała ubarwione przez ludzi związanych z uczelnią historie — zdecydowałem się brnąć w to dalej, sądząc, że zrozumie. — Cóż, mój ojciec miał kłopoty z komisją etyki i prowadzonymi badaniami. Znaleźli u niego kilka… wątpliwych ksiąg. Mnie później wciągnęli do sprawy i nieomal posądzili o współudział. Uczelnia chciała zamieść sprawę pod dywan, więc rektor zalecił, abym dobrowolnie zrezygnował. Oczywiście mijało się to z prawdą. Nie miałem wyjścia. Musiałem odejść i wcale nie było to dobrowolne — stwierdziłem z przekąsem, dogłębnie poruszony. Przechyliłem szklankę z alkoholem i wypiłem do dna. — Opowiedz mi więc, o czym marzysz, gdzie wybrałabyś się w swoją pierwszą podróż poza Skandynawię? — szybki przeskok do kolejnego tematu wymusiłem uderzeniem pustego szkła i zamówieniem dwóch pisco sour, gdy zgodziła się na kolejnego drinka. — Powinienem powiedzieć, że Indie, to w końcu moja ojczyzna, ale chyba nie potrafię wybrać jednego kraju, wiesz? Kiedy widzisz taką różnorodność, znajdujesz rzeczy niepowtarzalne, które nie sposób jest ze sobą porównywać i stworzyć jakiś ranking. Kiedy wydaje mi się, że znalazłem to jedno jedyne miejsce, zaraz pojawia się coś innego.
— Nie, to nie głupie. Sam słyszałem wielokrotnie podobne sądy rzucane z ust najbliższych, choć… choć przy mnie trochę chyba to niezbyt zadziałało, lub ja nie umiem odkryć sensu. — Kończąc, wysączyłem odrobinę drinka, bawiąc się następnie szklanką. — Widzisz, moje imię pochodzi od hebrajskiego zecharja, czyli Jahwe pamięta. Dla mnie brzmi to szczerze jak klątwa, choć może kryje jakieś błogosławieństwo — ostatnie głoski wypowiedziałem z rozbawieniem. Nieszczególnie zajmowało mnie głębsze dociekanie, co rodzice mieli na myśli. Pozostawało mi jedynie cieszyć się egzotycznym połączeniem hebrajskiego imienia, nordyckiego nazwiska i twarzy przywołującej na myśl mieszkańców półwyspu indyjskiego. Ładna kolekcja. Może o to chodziło? Nic do siebie nie pasowało i odzwierciedlało chaos, który mnie otaczał.
Pytanie wywołało nagły dreszcz, gdyż przywołało wspomnienie Säde. Błąd? Chwila słabości, której nie potrafiłem przerwać i która odbijała mi się czkawką po dziś dzień. Zrobiłem wiele nieprzyzwoitych rzeczy, lecz nie zasłużyłem na to, by Landsverk ostatecznie w tak bolesny sposób odwróciła ode mnie twarz, gdy najbardziej potrzebowałem jej pomocy. Chciałem zacisnąć szczękę w odruchu obronnym, lecz zamiast tego posłałem dziewczynie jedynie przeciągający się uśmiech i cichy śmiech.
— Raczej organizowałem sobie tak życie, aby nie przejmować się uczelnianą nudą — odpowiedziałem dość wymijająco, choć wcale nie odlegle od prawdy. Większość belfrów przybierała nagle rys surowych posągów; jawili się raczej jako tacy, którzy nie posiadali zbyt emocjonującego życia prywatnego, zaszyci pomiędzy bibliotecznymi regałami. Starali się stać gdzieś ponad z nieznośną manierą wyższości. Cóż, nigdy nie zamierzałem stawać się tacy jak oni, dlatego nawet po zakończeniu czwartego stopnia edukacji i rozpoczęciu pracy na Ansuz nie wyzbyłem się studenckich przyzwyczajeń, czerpiąc z życia tyle, ile tylko się dało. — Ale znam wiele pikantnych historii — rzuciłem, zerkając zaczepnie, próbując wyczuć, czy jest na tyle ciekawa i zdeterminowana, by brnąć dalej w brudne zakamarki uczelni. Od zawsze byłem dość dobrym obserwatorem, a umiejętności przemiany i wyczucie do bycia tam, gdzie coś niezręcznego akurat się działo, miałem opanowane niemal do perfekcji.
Poczułem ukłucie satysfakcji, gdy poprawiła zdanie, które wypowiedziałem, wprawdzie nigdy nie łaknąłem żadnej wdzięczności, jednak chciałem być postrzegany jako człowiek pożyteczny i skory do pomocy. Przerzuciłem dłoń za oparcie krzesła barowego, jeszcze bardziej fokusując się na jej osobie. Lubiłem przebywać w towarzystwie, lubiłem ciągły ruch, lubiłem niewinną wymianę zdań przeobrażającą się w coś jeszcze, muskałem więc zupełnie intencjonalnie struny rozbrzmiewające melodią flirtu. Może nieodpowiedzialnie, może niekoniecznie potrzebnie, lecz nie potrafiłem się powstrzymać.
— Nie żartuję, słońce. Ja w przeciwieństwie do profesor Snellman zawsze miałem nosa. Więc nie bądź taka skromna, nie powinnaś — wyznałem zupełnie szczerze, tu akurat nie próbowałem wyolbrzymiać, czy naginać rzeczywistości do własnej woli, by wypaść lepiej w jej oczach. Nie potrzebowałem podobnych dodatków.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem mówić coś więcej, nie był to wprawdzie moment na zwierzenia, ale przecież, jeśli nie dowiedziałby się ode mnie, uzyskałaby informacje u pierwszego, lepszego studenta z niższych roczników.
— Ty naprawdę nic nie wiesz — zdumienie nieco nieopatrznie wyrwało się z mych ust, zawiesiłem spojrzenie na przejrzystym błękicie iskrzących tęczówek. — Nie, spokojnie. Wolę, żebyś usłyszała to ode mnie, niż dostała ubarwione przez ludzi związanych z uczelnią historie — zdecydowałem się brnąć w to dalej, sądząc, że zrozumie. — Cóż, mój ojciec miał kłopoty z komisją etyki i prowadzonymi badaniami. Znaleźli u niego kilka… wątpliwych ksiąg. Mnie później wciągnęli do sprawy i nieomal posądzili o współudział. Uczelnia chciała zamieść sprawę pod dywan, więc rektor zalecił, abym dobrowolnie zrezygnował. Oczywiście mijało się to z prawdą. Nie miałem wyjścia. Musiałem odejść i wcale nie było to dobrowolne — stwierdziłem z przekąsem, dogłębnie poruszony. Przechyliłem szklankę z alkoholem i wypiłem do dna. — Opowiedz mi więc, o czym marzysz, gdzie wybrałabyś się w swoją pierwszą podróż poza Skandynawię? — szybki przeskok do kolejnego tematu wymusiłem uderzeniem pustego szkła i zamówieniem dwóch pisco sour, gdy zgodziła się na kolejnego drinka. — Powinienem powiedzieć, że Indie, to w końcu moja ojczyzna, ale chyba nie potrafię wybrać jednego kraju, wiesz? Kiedy widzisz taką różnorodność, znajdujesz rzeczy niepowtarzalne, które nie sposób jest ze sobą porównywać i stworzyć jakiś ranking. Kiedy wydaje mi się, że znalazłem to jedno jedyne miejsce, zaraz pojawia się coś innego.
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Wto 31 Maj - 20:40
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Spojrzała na niego, odrobinę zaskoczona, nie spodziewając się, że ją zrozumie, nawet w części. Sama nie dzieliła imion na dobre i złe, nie wyszukiwała u innych wad, a jedynie obserwowała zbieżność charakterów osób o tym samym imieniu - w większym lub mniejszym stopniu.
- Może jesteś wyjątkiem od reguły - stwierdziła, zastanawiając się nad enigmatycznym znaczeniem jego imienia. - To pewnie zależy od nastawienia, ale dla pewności musiałbyś poznać innego Zachariasa i zbadać, w jakim stopniu jesteście podobni pod względem charakteru.
Włączyła jej się tutaj akademicka ciekawość i chęć poznawania, przeprowadzania eksperymentów badawczych i wysuwania wniosków. Niby skończyła naukę, ale czasami brakowało jej chodzenia na zajęcia, dowiadywania się nowych informacji. Czytała książki, by w jakimś stopniu zapełnić braki, ale to nie to samo. Może napisałaby jakąś pracę badawczą na temat tych imion?
Vivian odziedziczyła imię po babci i wielokrotnie słyszała, że jest jej kopią, nawet pod względem urody, podobno wygląda dokładnie tak, jak babka w młodości. Tutaj oczywiście dochodzą więzy krwi, więc wynik eksperymentu jest niemiarodajny. Nie, żeby narzekała, babcia zawsze była silnym charakterem, godnym naśladowania, a blondynka lubiła o sobie myśleć w podobny sposób.
- Zamieniam się w słuch - odparła wyraźnie zainteresowana, jakież to pikantne historie działy się w Instytucie, o których ona nie miała pojęcia. A wiedziała sporo, bo pod postacią kota wielokrotnie słyszała przekazywane sekrety. Zwykle jednak dotyczyły rówieśników, ewentualnie starszych uczniów, którzy ją interesowali, a nauczyciele byli zwykle poza kręgiem jej ciekawości. Teraz natomiast chętnie dowie się więcej, skoro coraz bliżej jej do wieku profesorów.
Najwyraźniej oboje wykorzystywali swoje umiejętności przemiany w kota do zdobywania informacji i domyślała się już tego wcześniej, dlatego zawsze ostrożnie wypowiadała słowa w obawie, że mogą zostać wyłapane przez nieodpowiednie osoby albo użyte przeciw niej.
- Dziękuję - policzki piekły ją z zawstydzenia, najpewniej oddając jej zakłopotanie komplementem i może czymś jeszcze, niewinnym flirtem? Nie był już jej nauczycielem, a dziś ich znajomość rozpoczęła się na nowo, w innym wymiarze. Jeszcze nie wiedziała, jak się z tym czuje, ale alkohol zdecydowanie rozciągał granice, choć do cnotek się nie zaliczała.
Pokręciła przecząco głową i czekała na wyjaśnienia, wodząc wzrokiem po jego twarzy, którą, zdawać by się mogło, widziała po raz pierwszy. Cieszyła się z jego otwartości do podzielenia się swoją historią, co pokazała zachęcającym uśmiechem.
- Wow - wyrwało jej się po skończonej historii jego odejścia z uczelni. - To takie niesprawiedliwe... przykro mi, że cię to spotkało. Nie da się gdzieś ich zgłosić, utrzeć nosa?
Nie lubiła nieczystych zagrywek, a tutaj czerwona flaga powiewała beztrosko targana przez wiatr.
- Zrezygnowanie to jak przyznanie się do winy, doskonale o tym wiedzieli - stwierdziła poirytowana, doskonale wiedziała, jak to jest, gdy grzechy przodków ciążą bardziej, niż własne. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy jest coś, co mogłaby zrobić, żeby pomóc, ale nie wpadła na nic odkrywczego.
- Mam spory apetyt, marzę o całym świecie... ale na pierwszy ogień wybrałabym chyba Hiszpanię, chociaż kusi mnie też wieża Eiffla. Wiem, banały, ale od czegoś trzeba zacząć - może niezbyt ambitne podejście, ale nie bez powodu te miejsca były popularne wśród turystów. W dalszej kolejności zainteresuje się tymi nieznanymi, chyba że Zach jej coś poleci, wtedy będzie miała punkt zaczepienia.
Pewnie podróżowałaby więcej, gdyby z wytwarzania biżuterii przerzuciła się w poszukiwanie kamieni szlachetnych i innych surowców, a miała taką opcję, wystarczyło poprosić dziadka o zmianę stanowiska, ale wtedy zrezygnowałaby z tego, co kocha.
- Rozumiem, ja pewnie też nie mogłabym się zdecydować - uśmiechnęła się i wzięła nowego drinka niemal od razu po skończeniu poprzedniego. Do jej nosa doleciał świeży, cytrusowy zapach, co dało nadzieję na przyjemny smak. Wzniosła szklankę w niemym toaście, spróbowała i... skrzywiła się. Dość mocny jak na jej smaki, ale słodko-kwaśny posmak neutralizował smak alkoholu, który rozlał się po przełyku, znacznie go rozgrzewając.
- Tego się nie spodziewałam. Specyficzny smak, mocny, ale dobry.
- Może jesteś wyjątkiem od reguły - stwierdziła, zastanawiając się nad enigmatycznym znaczeniem jego imienia. - To pewnie zależy od nastawienia, ale dla pewności musiałbyś poznać innego Zachariasa i zbadać, w jakim stopniu jesteście podobni pod względem charakteru.
Włączyła jej się tutaj akademicka ciekawość i chęć poznawania, przeprowadzania eksperymentów badawczych i wysuwania wniosków. Niby skończyła naukę, ale czasami brakowało jej chodzenia na zajęcia, dowiadywania się nowych informacji. Czytała książki, by w jakimś stopniu zapełnić braki, ale to nie to samo. Może napisałaby jakąś pracę badawczą na temat tych imion?
Vivian odziedziczyła imię po babci i wielokrotnie słyszała, że jest jej kopią, nawet pod względem urody, podobno wygląda dokładnie tak, jak babka w młodości. Tutaj oczywiście dochodzą więzy krwi, więc wynik eksperymentu jest niemiarodajny. Nie, żeby narzekała, babcia zawsze była silnym charakterem, godnym naśladowania, a blondynka lubiła o sobie myśleć w podobny sposób.
- Zamieniam się w słuch - odparła wyraźnie zainteresowana, jakież to pikantne historie działy się w Instytucie, o których ona nie miała pojęcia. A wiedziała sporo, bo pod postacią kota wielokrotnie słyszała przekazywane sekrety. Zwykle jednak dotyczyły rówieśników, ewentualnie starszych uczniów, którzy ją interesowali, a nauczyciele byli zwykle poza kręgiem jej ciekawości. Teraz natomiast chętnie dowie się więcej, skoro coraz bliżej jej do wieku profesorów.
Najwyraźniej oboje wykorzystywali swoje umiejętności przemiany w kota do zdobywania informacji i domyślała się już tego wcześniej, dlatego zawsze ostrożnie wypowiadała słowa w obawie, że mogą zostać wyłapane przez nieodpowiednie osoby albo użyte przeciw niej.
- Dziękuję - policzki piekły ją z zawstydzenia, najpewniej oddając jej zakłopotanie komplementem i może czymś jeszcze, niewinnym flirtem? Nie był już jej nauczycielem, a dziś ich znajomość rozpoczęła się na nowo, w innym wymiarze. Jeszcze nie wiedziała, jak się z tym czuje, ale alkohol zdecydowanie rozciągał granice, choć do cnotek się nie zaliczała.
Pokręciła przecząco głową i czekała na wyjaśnienia, wodząc wzrokiem po jego twarzy, którą, zdawać by się mogło, widziała po raz pierwszy. Cieszyła się z jego otwartości do podzielenia się swoją historią, co pokazała zachęcającym uśmiechem.
- Wow - wyrwało jej się po skończonej historii jego odejścia z uczelni. - To takie niesprawiedliwe... przykro mi, że cię to spotkało. Nie da się gdzieś ich zgłosić, utrzeć nosa?
Nie lubiła nieczystych zagrywek, a tutaj czerwona flaga powiewała beztrosko targana przez wiatr.
- Zrezygnowanie to jak przyznanie się do winy, doskonale o tym wiedzieli - stwierdziła poirytowana, doskonale wiedziała, jak to jest, gdy grzechy przodków ciążą bardziej, niż własne. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy jest coś, co mogłaby zrobić, żeby pomóc, ale nie wpadła na nic odkrywczego.
- Mam spory apetyt, marzę o całym świecie... ale na pierwszy ogień wybrałabym chyba Hiszpanię, chociaż kusi mnie też wieża Eiffla. Wiem, banały, ale od czegoś trzeba zacząć - może niezbyt ambitne podejście, ale nie bez powodu te miejsca były popularne wśród turystów. W dalszej kolejności zainteresuje się tymi nieznanymi, chyba że Zach jej coś poleci, wtedy będzie miała punkt zaczepienia.
Pewnie podróżowałaby więcej, gdyby z wytwarzania biżuterii przerzuciła się w poszukiwanie kamieni szlachetnych i innych surowców, a miała taką opcję, wystarczyło poprosić dziadka o zmianę stanowiska, ale wtedy zrezygnowałaby z tego, co kocha.
- Rozumiem, ja pewnie też nie mogłabym się zdecydować - uśmiechnęła się i wzięła nowego drinka niemal od razu po skończeniu poprzedniego. Do jej nosa doleciał świeży, cytrusowy zapach, co dało nadzieję na przyjemny smak. Wzniosła szklankę w niemym toaście, spróbowała i... skrzywiła się. Dość mocny jak na jej smaki, ale słodko-kwaśny posmak neutralizował smak alkoholu, który rozlał się po przełyku, znacznie go rozgrzewając.
- Tego się nie spodziewałam. Specyficzny smak, mocny, ale dobry.
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 2 Cze - 22:13
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Zapewne miała rację, jednak do tej pory nie miałem okazji poznać żadnego mojego imiennika. Cóż, to może jeszcze przede mną, lecz na chwilę obecną nie posiadałem żadnych danych do porównania. Zresztą, mimo wszystko zawsze myślałem, że w dużym stopniu sam człowiek wpływał na to, jak jego życie się układało; wolałem unikać mimowolnego wbijania się w schematy, nawet jeśli z tyłu głowy miałem nauki wpajane przez babkę i jej sposób postrzegania świata. Akceptowałem istnienie różnych teorii, nie ograniczałem się w żadnym wypadku, gdyż nie byłoby to dobre zwłaszcza dla człowieka nauki. Nawet badania nigdy nie dawały stuprocentowej pewności, jedynie eksperymenty laboratoryjne umożliwiały tak pewną predykcję, ale i tu zawsze pozostawał drobny margines błędu. I ten drobny margines błędu często spędzał mi sen z powiek. Nie był to jednak najlepszy czas do wpędzania się w stare nawyki, gdy próbowałem jakoś oderwać się od zbyt przytłaczającej mnie rzeczywistości.
— Zapewne masz rację. Wiesz, jeśli kiedyś jakiegoś spotkam i dojdę do nowych wniosków, to na pewno dam znać. — Pokiwałem jedynie głową i złożyłem kilka słów obietnicy.
Z przyjemnością lawirowałem wśród nowych tematów do rozmów, chyba już dawno nie miałem okazji, by w podobny sposób spędzić wolny wieczór, gdyż łaknienie kolejnych słów odbijało się na mojej twarzy wyraźnym entuzjazmem, nawet jeśli starałem się go przykryć pewną dozą powściągliwości koniecznej dla informacji, które zamierzałem jej zdradzić. Ciekawość płonąca w błękitnych oczach nadawała jej uroku, co stwierdziłem z niemałą przyjemnością, układając się nieco bliżej w geście dbałości o pełnię dyskrecji, bo przecież właśnie miałem zamiar wyjawić jedne z najbardziej wstydliwych historii uczelni. Niestety, miejsce, które miało być ostoją przyzwoitości i twierdzą strzegącą moralności, którą próbowało się wpajać młodym galdrom, bywało w swych zakamarkach wyjątkowo bezpruderyjne.
— Rocznik dziewięć cztery — zacząłem, przechylając lekko głowę. — Lea Verner. Fotografia. Powinnaś ją kojarzyć, przez pewien czas miałem wrażenie, że gdziekolwiek nie spojrzę, tam zaraz ją zobaczę. Dość prężnie działała w naszej gazetce instytutowej. Robiła zdjęcia chyba na wszystkich imprezach studenckich. — Zapadała w pamięć. Była wygadania, choć na mój gust czasami aż za bardzo natrętna. Ładna, temu nie mogłem zaprzeczyć. Nie przepadałem za nią z wzajemnością. Zdawała się być świetlaną przyszłością swojego kierunku, gdyby nie jeden mały, malutki szczegół. — Jakoś trzy lata temu na balu absolwentów opuściła imprezę z Nilsem Källströmem. Powinnaś mieć z nim zajęcia na pierwszym roku z podstaw twórczej. Zawsze chodził w bordowej koszuli i miał paskudny zwyczaj palenia drewnianej fajki na zajęciach, przy czym był może trzy lata ode mnie starszy. Okropny snob. W każdym razie, nasze gołąbeczki miały się ku sobie od dłuższego czasu. Może i nie byłoby w tym nic okropnego, romanse się zdarzają, jednak sęk w tym, że ktoś podwędził Verner aparat, z którym się nie rozstawała. Po wywołaniu klisz okazało się, że było tam o wiele więcej, niż tylko zdjęcia absolwentów — tu zrobiłem wymowną pauzę, posyłając Vivian pełne rozbawienia i pozbawione krztyny skrępowania spojrzenie. Najwyraźniej Verner miała niepohamowaną potrzebę uwieczniania wszystkiego na fotografiach, całkiem... artystycznych w dodatku. I to wcale nie tak, że sam się dorwałem do tych dowodów upojnych wieczorów i weekendów spędzanych w Oslo. Część z nich krążyła pomiędzy doktorantami przez kilka kolejnych tygodni. Nie zamierzałem ich potępiać, choć zwykle, wbrew pozorom w sprawach uczelnianych zażyłości okazywałem się niezwykle powściągliwy. Istniały granice, których wówczas nie przekraczałem, choć nie uratowało mnie to przed nieszczęściem relacji z Säde. — Podobno żona Källströma o wszystkim się dowiedziała, dlatego tak nagle przepadł z uczelni. Do tej pory zastanawiam się, jak oni to wyciszyli i jakim cudem nie wybuchła większa afera. — Wzruszeniem ramion zakończyłem wywód, kolejny raz sięgając po alkohol. Odsunąłem się nieco, rozprostowując plecy, by powrócić do pierwotnego położenia, choć i tak dystans między nami zdołał nieco stopnieć. Potarłem dłonią skroń.
— Naprawdę, powinnaś być pewna swoich zdolności — dodałem jeszcze, mrużąc lekko oko, gdy na jej twarzy pojawił się subtelny rumieniec. Zastanawiałem się, czy nie powinienem się zatrzymać, lecz rozmowa płynęła na tyle gładko i przyjemnie, że pozostałem przy pierwotnym założeniu. Chwytając ponownie jej spłoszone spojrzenie nie opuszczałem podbródka przez kilka kolejnych sekund studiując młodzieńcze zakłopotanie – różane muśnięcie sięgało spadzistości nosa. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
— Nie ma o czym mówić — teraz już bardziej swobodnie machnąłem ręką. — Początkowo myślałem, że rozniosę Ansuz, prawie uderzyłem rektora. Na nic, wszystko na nic. Chyba łatwiej się pogodzić — uniosłem szkło do ust — kiedyś. — Niesprecyzowany wyznacznik czasu przerażał mnie czasami tak bardzo, iż czułem mimowolny paraliż. Czy kiedykolwiek im wybaczę, zapomnę, odnajdę się w nowej sytuacji? Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na te pytania. Temat podróży pozwalał mi przynajmniej na jakiś czas oderwać myśli od tego, co było.
— Cały świat… to dobre marzenie. Zawsze sądziłem, że trzeba mierzyć wysoko, więc twój apetyt jest jak najbardziej uzasadniony — zauważyłem, przechylając się lekko w jej stronę, czyniąc wygodniejszą pozycję dla ciała, w które występowało jeszcze większe rozluźnienie. — Och, Hiszpania i Francja to naprawdę dobry początek. Wiesz, najważniejsze, abyś czerpała z tego prawdziwą przyjemność, więc nie daj sobie wmówić, że któreś twoje pragnienia są banalne, hm? — rzuciłem i przyglądałem się dziewczynie, gdyż była wyraźnie zaskoczona smakiem przygotowanego napoju. Kąciki ust drgnęły w niekontrolowanym rozbawieniu. — Spokojnie, może powinienem cię uprzedzić, ale nie krępuj się powiedzieć, jeśli ci nie odpowiada. Mogę zamówić coś innego w zamian.
— Zapewne masz rację. Wiesz, jeśli kiedyś jakiegoś spotkam i dojdę do nowych wniosków, to na pewno dam znać. — Pokiwałem jedynie głową i złożyłem kilka słów obietnicy.
Z przyjemnością lawirowałem wśród nowych tematów do rozmów, chyba już dawno nie miałem okazji, by w podobny sposób spędzić wolny wieczór, gdyż łaknienie kolejnych słów odbijało się na mojej twarzy wyraźnym entuzjazmem, nawet jeśli starałem się go przykryć pewną dozą powściągliwości koniecznej dla informacji, które zamierzałem jej zdradzić. Ciekawość płonąca w błękitnych oczach nadawała jej uroku, co stwierdziłem z niemałą przyjemnością, układając się nieco bliżej w geście dbałości o pełnię dyskrecji, bo przecież właśnie miałem zamiar wyjawić jedne z najbardziej wstydliwych historii uczelni. Niestety, miejsce, które miało być ostoją przyzwoitości i twierdzą strzegącą moralności, którą próbowało się wpajać młodym galdrom, bywało w swych zakamarkach wyjątkowo bezpruderyjne.
— Rocznik dziewięć cztery — zacząłem, przechylając lekko głowę. — Lea Verner. Fotografia. Powinnaś ją kojarzyć, przez pewien czas miałem wrażenie, że gdziekolwiek nie spojrzę, tam zaraz ją zobaczę. Dość prężnie działała w naszej gazetce instytutowej. Robiła zdjęcia chyba na wszystkich imprezach studenckich. — Zapadała w pamięć. Była wygadania, choć na mój gust czasami aż za bardzo natrętna. Ładna, temu nie mogłem zaprzeczyć. Nie przepadałem za nią z wzajemnością. Zdawała się być świetlaną przyszłością swojego kierunku, gdyby nie jeden mały, malutki szczegół. — Jakoś trzy lata temu na balu absolwentów opuściła imprezę z Nilsem Källströmem. Powinnaś mieć z nim zajęcia na pierwszym roku z podstaw twórczej. Zawsze chodził w bordowej koszuli i miał paskudny zwyczaj palenia drewnianej fajki na zajęciach, przy czym był może trzy lata ode mnie starszy. Okropny snob. W każdym razie, nasze gołąbeczki miały się ku sobie od dłuższego czasu. Może i nie byłoby w tym nic okropnego, romanse się zdarzają, jednak sęk w tym, że ktoś podwędził Verner aparat, z którym się nie rozstawała. Po wywołaniu klisz okazało się, że było tam o wiele więcej, niż tylko zdjęcia absolwentów — tu zrobiłem wymowną pauzę, posyłając Vivian pełne rozbawienia i pozbawione krztyny skrępowania spojrzenie. Najwyraźniej Verner miała niepohamowaną potrzebę uwieczniania wszystkiego na fotografiach, całkiem... artystycznych w dodatku. I to wcale nie tak, że sam się dorwałem do tych dowodów upojnych wieczorów i weekendów spędzanych w Oslo. Część z nich krążyła pomiędzy doktorantami przez kilka kolejnych tygodni. Nie zamierzałem ich potępiać, choć zwykle, wbrew pozorom w sprawach uczelnianych zażyłości okazywałem się niezwykle powściągliwy. Istniały granice, których wówczas nie przekraczałem, choć nie uratowało mnie to przed nieszczęściem relacji z Säde. — Podobno żona Källströma o wszystkim się dowiedziała, dlatego tak nagle przepadł z uczelni. Do tej pory zastanawiam się, jak oni to wyciszyli i jakim cudem nie wybuchła większa afera. — Wzruszeniem ramion zakończyłem wywód, kolejny raz sięgając po alkohol. Odsunąłem się nieco, rozprostowując plecy, by powrócić do pierwotnego położenia, choć i tak dystans między nami zdołał nieco stopnieć. Potarłem dłonią skroń.
— Naprawdę, powinnaś być pewna swoich zdolności — dodałem jeszcze, mrużąc lekko oko, gdy na jej twarzy pojawił się subtelny rumieniec. Zastanawiałem się, czy nie powinienem się zatrzymać, lecz rozmowa płynęła na tyle gładko i przyjemnie, że pozostałem przy pierwotnym założeniu. Chwytając ponownie jej spłoszone spojrzenie nie opuszczałem podbródka przez kilka kolejnych sekund studiując młodzieńcze zakłopotanie – różane muśnięcie sięgało spadzistości nosa. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
— Nie ma o czym mówić — teraz już bardziej swobodnie machnąłem ręką. — Początkowo myślałem, że rozniosę Ansuz, prawie uderzyłem rektora. Na nic, wszystko na nic. Chyba łatwiej się pogodzić — uniosłem szkło do ust — kiedyś. — Niesprecyzowany wyznacznik czasu przerażał mnie czasami tak bardzo, iż czułem mimowolny paraliż. Czy kiedykolwiek im wybaczę, zapomnę, odnajdę się w nowej sytuacji? Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na te pytania. Temat podróży pozwalał mi przynajmniej na jakiś czas oderwać myśli od tego, co było.
— Cały świat… to dobre marzenie. Zawsze sądziłem, że trzeba mierzyć wysoko, więc twój apetyt jest jak najbardziej uzasadniony — zauważyłem, przechylając się lekko w jej stronę, czyniąc wygodniejszą pozycję dla ciała, w które występowało jeszcze większe rozluźnienie. — Och, Hiszpania i Francja to naprawdę dobry początek. Wiesz, najważniejsze, abyś czerpała z tego prawdziwą przyjemność, więc nie daj sobie wmówić, że któreś twoje pragnienia są banalne, hm? — rzuciłem i przyglądałem się dziewczynie, gdyż była wyraźnie zaskoczona smakiem przygotowanego napoju. Kąciki ust drgnęły w niekontrolowanym rozbawieniu. — Spokojnie, może powinienem cię uprzedzić, ale nie krępuj się powiedzieć, jeśli ci nie odpowiada. Mogę zamówić coś innego w zamian.
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 9 Cze - 17:40
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Oczywiście naukowe potwierdzenie jej tezy zajęłyby lata badań, eksperymentów, a wynik i tak mógł nie wyjść, więc w ostatecznym rozrachunku po prostu szkoda zachodu. Nie musiała mieć danych naukowych, by opierać się na swoim doświadczeniu i przekonaniach, nikt nie musiał się z nią zgadzać ani nawet brać na poważnie. Zresztą nie zachęcała mężczyzny do faktycznych badań, a bardziej zweryfikowania tej tezy na własnym przykładzie, o ile uda mu się znaleźć swojego imiennika. Nie powinno to być aż takie trudne, bo Zacharias raczej nie było rzadkim imieniem, ale wiadomo, że w praktyce ciężej trafić.
- Koniecznie - zaśmiała się lekko, rozbawiona dawką alkoholu, ale też z zaskoczenia jak dobrze się z nim rozmawia na stopie prywatnej. Zawsze był typem luźnego profesora, ale teraz jakby widziała go na nowo. Poza tym czuła, że nie tylko ona czerpie przyjemność z rozmowy, jego mowa ciała wiele zdradzała, chociaż może to jej wyobraźnia płatała figle? Nie miała aż takiej dobrej głowy do alkoholu, a pomimo niedużych porcji, kilka drinków robiło swoje. Nie chciała przesadzić, dlatego powoli sączyła trunek ze szklanki i ani myślała o kolejnej porcji.
Oparła łokcie na blacie, a dłonie podłożyła pod brodę, opierając się i wwiercając zaciekawione spojrzenie w mężczyznę, który miał zdradzić sekret, którego nie znała. Nie mogła przewidzieć o kim będzie ta historia, ale gdy usłyszała imię i nazwisko dziewczyny, od razu kuleczki w głowie się zderzyły, łącząc ją z niektórymi wydarzeniami, podczas których miały styczność.
- Tak, tak, znam - przytaknęła szybko, nie chcąc zabierać cennego czasu z opowieści. Nie przeszkadzała jej nagła bliskość mężczyzny, który przecież próbował być dyskretny, a przy okazji wyczuła miły dla nosa zapach jego perfum i zacisnęła usta, powstrzymując uśmiech.
W napięciu słuchała całej historii, w pewnym momencie nie kontrolując już swojej mimiki, bo na koniec przyłapała się na tym, że otworzyła w zdumieniu usta. Tego się nie spodziewała! Taka afera tuż pod jej nosem, jakim cudem ją przegapiła?! To musiało mieć jakieś grubsze dno, ktoś to ewidentnie zatuszował - uczniowie żyli dramatami innych, a takie plotki rozchodziły się w ekspresowym tempie. Czyżby rektor użył jakichś magicznych środków, żeby ta plotka nie wyszła poza samych zainteresowanych? Ale wtedy chyba Zach nie mógłby teraz o tym mówić? Była w niemałym szoku i przez dłuższą chwilę milczała, analizując tę dziwną sytuację.
- Nie wiem, jak to możliwe, że udało im się zatuszować taką aferę - zaczęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nie zrozum mnie źle, Källström był przystojny, niejedna się za nim oglądała. Ale poważny romans... jeszcze te zdjęcia... biedna żona, to straszne.
Aż wzięła większego łyka drinka, żeby jakoś lepiej przełknąć te informacje. Jeszcze przez chwilę nie mogła uwierzyć, w to, co usłyszała. To tłumaczyło nagłe odejście profesora i wcale się nie dziwiła. Lea też musiała być załamana, takie upokorzenie - nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiała czuć.
- Okej, okej. A słyszałeś o tej historii: była taka dziewczyna, przeniosła się pod koniec ostatniego roku i zakochała się w... synu rektora. Zakochać się to za mało, ona dostała jakiejś obsesji. Chodziła za nim, nękała go i rzucała jakieś zaklęcia, żeby odwzajemnił jej uczucia. Podobno on dłuższy czas nie chciał się przyznać ojcu, że ma taki problem, ale zrobiło się gorąco, jak zabiła jego kota... - tu skrzywiła się i domyślała się, że Zach podobnie zareaguje, w końcu jechali na jednym wózku. - Ostatecznie rektor zainterweniował i ją usunął, potem już jej nie widziałam.
Fajnie było tak poplotkować o środowisku, w którym oboje się obracali swego czasu. Szalonych ludzi nie brakowało, więc i historii było sporo, a przecież nie da się znać wszystkich.
- Och, wiem o tym, ale... gdy ktoś całe życie cię nie docenia, ma cię za kogoś mniej ważnego, bo jesteś kobietą albo jesteś słabsza, albo masz mniej ważną pozycję w rodzinie... z czasem zaczynasz w to wierzyć i czasami ciężko siebie samego docenić - może trochę się zagmatwała, może nie powinna wylewać tu żalów rodzinnych, ale alkohol trochę ją otworzył i samo poszło.
Dużo łatwiej było rozmawiać o problemach innych, więc chętnie przeskoczyła na temat Instytutu.
- Masz rację, szkoda czasu i energii na zemsty, które nic dobrego nie przyniosą - przyznała ostatecznie, choć zdawała sobie sprawę, jak ciężko jest się pogodzić z przegraną sprawą. Czasem warto.
Ostatni temat był najprzyjemniejszy, chociaż nie miała doświadczenia, ale chętnie posłucha o wyprawach mężczyzny, który tak wiele miejsc zwiedził.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy zrozumiał jej podejście. Nie chciała się ograniczać, nie miała listy miejsc, które chciała zobaczyć i na tym poprzestanie. To miłe, że nie wyśmiał jej ani nie próbował się wywyższać.
- Dziękuję... chyba potrzebowałam to usłyszeć - uśmiechnęła się z wdzięcznością, zerkając na niego nieśmiało. Zapamiętała go jako pomocnego i miłego, ale teraz jest po prostu kochany.
- Nie, nie. Jest w porządku. Masz mnie za mięczaka? - zaśmiała się, przemycając odrobinę bojowego tonu, żeby sobie nie pomyślał, że byle drink ją pokona. Smak jej odpowiadał, po prostu zaskoczyło ją, że jest mocniejszy, niż wcześniejsze, które piła, ale to nie był czynnik dyskwalifikujący.
- Koniecznie - zaśmiała się lekko, rozbawiona dawką alkoholu, ale też z zaskoczenia jak dobrze się z nim rozmawia na stopie prywatnej. Zawsze był typem luźnego profesora, ale teraz jakby widziała go na nowo. Poza tym czuła, że nie tylko ona czerpie przyjemność z rozmowy, jego mowa ciała wiele zdradzała, chociaż może to jej wyobraźnia płatała figle? Nie miała aż takiej dobrej głowy do alkoholu, a pomimo niedużych porcji, kilka drinków robiło swoje. Nie chciała przesadzić, dlatego powoli sączyła trunek ze szklanki i ani myślała o kolejnej porcji.
Oparła łokcie na blacie, a dłonie podłożyła pod brodę, opierając się i wwiercając zaciekawione spojrzenie w mężczyznę, który miał zdradzić sekret, którego nie znała. Nie mogła przewidzieć o kim będzie ta historia, ale gdy usłyszała imię i nazwisko dziewczyny, od razu kuleczki w głowie się zderzyły, łącząc ją z niektórymi wydarzeniami, podczas których miały styczność.
- Tak, tak, znam - przytaknęła szybko, nie chcąc zabierać cennego czasu z opowieści. Nie przeszkadzała jej nagła bliskość mężczyzny, który przecież próbował być dyskretny, a przy okazji wyczuła miły dla nosa zapach jego perfum i zacisnęła usta, powstrzymując uśmiech.
W napięciu słuchała całej historii, w pewnym momencie nie kontrolując już swojej mimiki, bo na koniec przyłapała się na tym, że otworzyła w zdumieniu usta. Tego się nie spodziewała! Taka afera tuż pod jej nosem, jakim cudem ją przegapiła?! To musiało mieć jakieś grubsze dno, ktoś to ewidentnie zatuszował - uczniowie żyli dramatami innych, a takie plotki rozchodziły się w ekspresowym tempie. Czyżby rektor użył jakichś magicznych środków, żeby ta plotka nie wyszła poza samych zainteresowanych? Ale wtedy chyba Zach nie mógłby teraz o tym mówić? Była w niemałym szoku i przez dłuższą chwilę milczała, analizując tę dziwną sytuację.
- Nie wiem, jak to możliwe, że udało im się zatuszować taką aferę - zaczęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nie zrozum mnie źle, Källström był przystojny, niejedna się za nim oglądała. Ale poważny romans... jeszcze te zdjęcia... biedna żona, to straszne.
Aż wzięła większego łyka drinka, żeby jakoś lepiej przełknąć te informacje. Jeszcze przez chwilę nie mogła uwierzyć, w to, co usłyszała. To tłumaczyło nagłe odejście profesora i wcale się nie dziwiła. Lea też musiała być załamana, takie upokorzenie - nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiała czuć.
- Okej, okej. A słyszałeś o tej historii: była taka dziewczyna, przeniosła się pod koniec ostatniego roku i zakochała się w... synu rektora. Zakochać się to za mało, ona dostała jakiejś obsesji. Chodziła za nim, nękała go i rzucała jakieś zaklęcia, żeby odwzajemnił jej uczucia. Podobno on dłuższy czas nie chciał się przyznać ojcu, że ma taki problem, ale zrobiło się gorąco, jak zabiła jego kota... - tu skrzywiła się i domyślała się, że Zach podobnie zareaguje, w końcu jechali na jednym wózku. - Ostatecznie rektor zainterweniował i ją usunął, potem już jej nie widziałam.
Fajnie było tak poplotkować o środowisku, w którym oboje się obracali swego czasu. Szalonych ludzi nie brakowało, więc i historii było sporo, a przecież nie da się znać wszystkich.
- Och, wiem o tym, ale... gdy ktoś całe życie cię nie docenia, ma cię za kogoś mniej ważnego, bo jesteś kobietą albo jesteś słabsza, albo masz mniej ważną pozycję w rodzinie... z czasem zaczynasz w to wierzyć i czasami ciężko siebie samego docenić - może trochę się zagmatwała, może nie powinna wylewać tu żalów rodzinnych, ale alkohol trochę ją otworzył i samo poszło.
Dużo łatwiej było rozmawiać o problemach innych, więc chętnie przeskoczyła na temat Instytutu.
- Masz rację, szkoda czasu i energii na zemsty, które nic dobrego nie przyniosą - przyznała ostatecznie, choć zdawała sobie sprawę, jak ciężko jest się pogodzić z przegraną sprawą. Czasem warto.
Ostatni temat był najprzyjemniejszy, chociaż nie miała doświadczenia, ale chętnie posłucha o wyprawach mężczyzny, który tak wiele miejsc zwiedził.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy zrozumiał jej podejście. Nie chciała się ograniczać, nie miała listy miejsc, które chciała zobaczyć i na tym poprzestanie. To miłe, że nie wyśmiał jej ani nie próbował się wywyższać.
- Dziękuję... chyba potrzebowałam to usłyszeć - uśmiechnęła się z wdzięcznością, zerkając na niego nieśmiało. Zapamiętała go jako pomocnego i miłego, ale teraz jest po prostu kochany.
- Nie, nie. Jest w porządku. Masz mnie za mięczaka? - zaśmiała się, przemycając odrobinę bojowego tonu, żeby sobie nie pomyślał, że byle drink ją pokona. Smak jej odpowiadał, po prostu zaskoczyło ją, że jest mocniejszy, niż wcześniejsze, które piła, ale to nie był czynnik dyskwalifikujący.
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 10 Cze - 15:01
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Ja chyba nie czułem żadnego specjalnego współczucia. Ani względem Verner, ani tym bardziej Källströma. Może faktycznie, najbardziej cierpiącą na całej aferze okazała się jego żona, zupełnie nieświadoma, że jej najukochańszy Nils, zamiast poświęcać się studentom podczas weekendowych wyjazdów w plener, skupiał się na projekcie zupełnie innej wagi. Trochę nawet mnie to śmieszyło w pierwszym momencie, bo daleko było mi do świętego oburzenia. Nie mógłbym wszak pierwszy rzucić kamieniem ani w mężczyznę, ani tym bardziej w jego młodszą kochankę, bo sam nie byłem osobą cnotliwą. Wzruszyłem ramionami.
— Källström miał powodzenie, mówisz? Ciekawe, nigdy bym go o to nie posądził. Już romans z Verner był dla mnie w pierwszym odczuciu strasznie naciągany, lecz chyba po prostu nie przywiązywałem uwagi do takich rzeczy. — Zbyt mocno zajmowałem się samym sobą oraz prowadzonymi badaniami, przetykanymi dość barwnym życiem towarzyskim, wciąż wykraczającym poza mury uczelni. — Swoją drogą, nie ma tego złego. Eva, żona Nilsa, chyba całkiem dobrze sobie teraz żyje. To zaradna kobieta. Ale tak. Cudem uniknęli rozlania się sprawy. Po prostu, bardzo, bardzo rzeczowo przekonali osoby, które o tym wiedziały, by milczały. — Pewne argumenty potrafiły czynić cuda. Kiedy odwdzięczyła się swoją historią, zamarłem na drobny moment. Owszem, słyszałem o synu rektora, o sytuacji, jaką miał z jedną ze studentek, lecz informacja, że ta dopuściła się tak odrażającego czynu jakim było zabicie niewinnego kota, w jakiś pokrętny sposób nigdy nie dotarła do moich uszu.
— Odynie… — jęk był wyrazem dogłębnego poruszenia. — Zabiła kota? Jakim cudem mi to umknęło. Nie wsadzili jej za to? — zagadnąłem, choć wciąż w głowie dudniła mi myśl o nieszczęśliwym zwierzęciu – ofierze tragicznej miłości. Gruba, gruba przesada. Kto normalny robił podobne rzeczy?
Temat mojej zemsty potraktowałem w dalszej części dość pobieżnie, przytakując tylko, że w istocie ma rację i że dalsze brnięcie w nienawiść niewiele dawało, choć gorycz pozostawała. Natomiast o wiele bardziej przykuło moją uwagę jej zwierzenie. W pewnym sensie bliźniacze, choć ja zawsze doświadczałem odczuć, że pomimo starań i wspaniałych wyników, nie potrafiłbym i tak zadowolić ojca, ale pewności do własnej wiedzy nigdy mi nie brakowało. Ten sceptycyzm Felixa wytrącał mnie zawsze z równowagi, jednak nie chciałem zaprzątać sobie tym uwagi i płynnie powróciłem do snucia dalszych wywodów.
— Cóż, rodzina czasami tylko pozornie wspiera, w rzeczywistości zaś potrafi przynosić same rozczarowania, ale tym bardziej, to świadczy tylko o tym, że przede wszystkim należy postępować zgodnie ze sobą. Nie zadowolisz wszystkich ludzi na świecie, a marzenia… marzenia każdego człowieka są bezcenne i nie powinny podlegać żadnej krytyce. Trochę się dziwię, że o takich podstawach czasami potrzebujemy usłyszeć od drugiej osoby, by poczuć się pewniej. — przyznałem w odpowiedzi na jej zwierzenie i podziękowanie. — To nic złego, Vi. Nie masz też za co dziękować, nie mówię tego, aby rzucić kilka pustych frazesów i wywrzeć na tobie wrażenie. Po prostu lubię, kiedy ludzie robią to, czego naprawdę pragną i się nie zastanawiają, czy to głupie, czy nie. — Nie lubiłem jednostek wiecznie zahukanych, niezdolnych do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka. Jeśli sprawiłem zaś, że faktycznie poczuła się pewniej, mogłem być zadowolony z siebie. Była naprawdę wspaniałą dziewczyną, która powinna realizować swoje ambicje i marzenia.
— Mięczaka? — parsknąłem nagle, zupełnie bez kontroli, wychylając się na krześle. Pochwyciłem jej spojrzenie z taką samą hardością, z jaką ona próbowała uczynić mi małą uszczypliwość. — Pierwsza randka, panno Sørensen, i już próbuje panna zranić moje uczucia posądzając o tak niecne zachowanie — westchnienie było przeciągłe, wyrażające głęboki ból i rozczarowanie, choć przecież nadal jedynie drażniłem ją, może nieco odważniej, niż na samym początku, lecz wciąż w tonie zdradzającym, że zwyczajnie jestem ciekaw, dokąd nas ta rozmowa zaprowadzi. Dlatego też sprawdzałem, co odpowie, jak się zachowa w konfrontacji z moją bezpośredniością, której nigdy nie potrafiłem ukrywać. Marudność już dawno zdołała mi przejść i nieszczególnie zaprzątałem sobie głowę dotychczasowo ciążącymi problemami. Odwróciłem się wreszcie lekko, skupiając uwagę na pozostałej części lokalu – kalejdoskop barw przetaczał się po suficie, muzyka dudniła wyraźnie, podrywając wnętrzności w ciele, jednak był to ten typ łomotu, który wpasowywał się idealnie w to miejsce. Rytmiczna melodia przypominała uderzenia serca, wprawiała krwioobieg Folkvang w ruch. Ludzie tłoczyli się przy barze, kręcili wokół miejsc siedzących. Alkohol lał się szczodrze, podobnie jak trans dobrej zabawy, nurt rozmów, melodia śmiechu. Na antresoli rozciągał się zaś parkiet, ku któremu zadarłem głowę, lustrując, co dzieje się i w tamtej części lokalu. Jak mogłoby się zdawać – tej najważniejszej. Nie rozczarowałem się wcale, było równie tłoczno, zapewne równie duszno i gorąco, lecz nawet taki – dla niektórych zupełnie niekomfortowy – obrazek wyzwalał chęć do dalszej zabawy. Może to również kwestia alkoholu w organizmie, jak i towarzystwa, każdego z elementów składających się w całkiem udaną całość. — Myślę, że możesz jednak nieco się zrehabilitować — powróciłem nagle spojrzeniem do mojej towarzyszki. Pochyliłem się, tym razem z rozmysłem, zwieszając głowę tuż nad płatkiem jej ucha, skąpanym w blond kosmykach. Delikatną nutę zapachu, którym się skropiła wyczuwałem wprawdzie już wcześniej, lecz teraz tym przyjemniej drażniła nozdrza. — Zatańczysz ze mną? — Pytajnik na końcu postawiłem z czystej formalności, kurtuazyjnie pozostawiając jej przestrzeń do wyboru, choć dłonią sięgnąłem do jej nadgarstka, zachęcając, by nie poddawała mojego pomysłu szczególnemu rozważaniu. W miejscach takich jak to nie było zbyt wiele przestrzeni dla długiego podejmowania decyzji. Uśmiech igrał pomiędzy rozciągniętymi kącikami ust. Drugą dłonią chwyciłem moje szkło z drinkiem i wychyliłem zawartość.
— Källström miał powodzenie, mówisz? Ciekawe, nigdy bym go o to nie posądził. Już romans z Verner był dla mnie w pierwszym odczuciu strasznie naciągany, lecz chyba po prostu nie przywiązywałem uwagi do takich rzeczy. — Zbyt mocno zajmowałem się samym sobą oraz prowadzonymi badaniami, przetykanymi dość barwnym życiem towarzyskim, wciąż wykraczającym poza mury uczelni. — Swoją drogą, nie ma tego złego. Eva, żona Nilsa, chyba całkiem dobrze sobie teraz żyje. To zaradna kobieta. Ale tak. Cudem uniknęli rozlania się sprawy. Po prostu, bardzo, bardzo rzeczowo przekonali osoby, które o tym wiedziały, by milczały. — Pewne argumenty potrafiły czynić cuda. Kiedy odwdzięczyła się swoją historią, zamarłem na drobny moment. Owszem, słyszałem o synu rektora, o sytuacji, jaką miał z jedną ze studentek, lecz informacja, że ta dopuściła się tak odrażającego czynu jakim było zabicie niewinnego kota, w jakiś pokrętny sposób nigdy nie dotarła do moich uszu.
— Odynie… — jęk był wyrazem dogłębnego poruszenia. — Zabiła kota? Jakim cudem mi to umknęło. Nie wsadzili jej za to? — zagadnąłem, choć wciąż w głowie dudniła mi myśl o nieszczęśliwym zwierzęciu – ofierze tragicznej miłości. Gruba, gruba przesada. Kto normalny robił podobne rzeczy?
Temat mojej zemsty potraktowałem w dalszej części dość pobieżnie, przytakując tylko, że w istocie ma rację i że dalsze brnięcie w nienawiść niewiele dawało, choć gorycz pozostawała. Natomiast o wiele bardziej przykuło moją uwagę jej zwierzenie. W pewnym sensie bliźniacze, choć ja zawsze doświadczałem odczuć, że pomimo starań i wspaniałych wyników, nie potrafiłbym i tak zadowolić ojca, ale pewności do własnej wiedzy nigdy mi nie brakowało. Ten sceptycyzm Felixa wytrącał mnie zawsze z równowagi, jednak nie chciałem zaprzątać sobie tym uwagi i płynnie powróciłem do snucia dalszych wywodów.
— Cóż, rodzina czasami tylko pozornie wspiera, w rzeczywistości zaś potrafi przynosić same rozczarowania, ale tym bardziej, to świadczy tylko o tym, że przede wszystkim należy postępować zgodnie ze sobą. Nie zadowolisz wszystkich ludzi na świecie, a marzenia… marzenia każdego człowieka są bezcenne i nie powinny podlegać żadnej krytyce. Trochę się dziwię, że o takich podstawach czasami potrzebujemy usłyszeć od drugiej osoby, by poczuć się pewniej. — przyznałem w odpowiedzi na jej zwierzenie i podziękowanie. — To nic złego, Vi. Nie masz też za co dziękować, nie mówię tego, aby rzucić kilka pustych frazesów i wywrzeć na tobie wrażenie. Po prostu lubię, kiedy ludzie robią to, czego naprawdę pragną i się nie zastanawiają, czy to głupie, czy nie. — Nie lubiłem jednostek wiecznie zahukanych, niezdolnych do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka. Jeśli sprawiłem zaś, że faktycznie poczuła się pewniej, mogłem być zadowolony z siebie. Była naprawdę wspaniałą dziewczyną, która powinna realizować swoje ambicje i marzenia.
— Mięczaka? — parsknąłem nagle, zupełnie bez kontroli, wychylając się na krześle. Pochwyciłem jej spojrzenie z taką samą hardością, z jaką ona próbowała uczynić mi małą uszczypliwość. — Pierwsza randka, panno Sørensen, i już próbuje panna zranić moje uczucia posądzając o tak niecne zachowanie — westchnienie było przeciągłe, wyrażające głęboki ból i rozczarowanie, choć przecież nadal jedynie drażniłem ją, może nieco odważniej, niż na samym początku, lecz wciąż w tonie zdradzającym, że zwyczajnie jestem ciekaw, dokąd nas ta rozmowa zaprowadzi. Dlatego też sprawdzałem, co odpowie, jak się zachowa w konfrontacji z moją bezpośredniością, której nigdy nie potrafiłem ukrywać. Marudność już dawno zdołała mi przejść i nieszczególnie zaprzątałem sobie głowę dotychczasowo ciążącymi problemami. Odwróciłem się wreszcie lekko, skupiając uwagę na pozostałej części lokalu – kalejdoskop barw przetaczał się po suficie, muzyka dudniła wyraźnie, podrywając wnętrzności w ciele, jednak był to ten typ łomotu, który wpasowywał się idealnie w to miejsce. Rytmiczna melodia przypominała uderzenia serca, wprawiała krwioobieg Folkvang w ruch. Ludzie tłoczyli się przy barze, kręcili wokół miejsc siedzących. Alkohol lał się szczodrze, podobnie jak trans dobrej zabawy, nurt rozmów, melodia śmiechu. Na antresoli rozciągał się zaś parkiet, ku któremu zadarłem głowę, lustrując, co dzieje się i w tamtej części lokalu. Jak mogłoby się zdawać – tej najważniejszej. Nie rozczarowałem się wcale, było równie tłoczno, zapewne równie duszno i gorąco, lecz nawet taki – dla niektórych zupełnie niekomfortowy – obrazek wyzwalał chęć do dalszej zabawy. Może to również kwestia alkoholu w organizmie, jak i towarzystwa, każdego z elementów składających się w całkiem udaną całość. — Myślę, że możesz jednak nieco się zrehabilitować — powróciłem nagle spojrzeniem do mojej towarzyszki. Pochyliłem się, tym razem z rozmysłem, zwieszając głowę tuż nad płatkiem jej ucha, skąpanym w blond kosmykach. Delikatną nutę zapachu, którym się skropiła wyczuwałem wprawdzie już wcześniej, lecz teraz tym przyjemniej drażniła nozdrza. — Zatańczysz ze mną? — Pytajnik na końcu postawiłem z czystej formalności, kurtuazyjnie pozostawiając jej przestrzeń do wyboru, choć dłonią sięgnąłem do jej nadgarstka, zachęcając, by nie poddawała mojego pomysłu szczególnemu rozważaniu. W miejscach takich jak to nie było zbyt wiele przestrzeni dla długiego podejmowania decyzji. Uśmiech igrał pomiędzy rozciągniętymi kącikami ust. Drugą dłonią chwyciłem moje szkło z drinkiem i wychyliłem zawartość.
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 16 Cze - 0:49
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Niedziwne, że Zacharias nie wiedział o zainteresowaniu Kallrömem, skoro krążyło wokół studentek w jej wieku. Grono pedagogiczne raczej nie interesowało się romansami uczniów, a w tym wypadku ich ignorancja mogła doprowadzić do tragedii, ale przynajmniej udało im się uciszyć skandal. Z tej całej historii najbardziej poszkodowana była nieświadoma żona, ale Vi miała nadzieję, że udało jej się ułożyć życie od nowa i zapomnieć o toksycznym, zdradzieckim i znieważającym mężu.
- Och, muszę przyznać, że ulżyło mi. To byłoby niesprawiedliwe, żeby zmarnowała swoje życie przez błędy męża - kobiety i tak zwykle miały po górkę w tym padole łez zwanym życiem, więc informacja o zaradności Evy zrzuciła kamień z serca Viv. Nie, żeby mogła coś zrobić, gdyby było inaczej, ale przynajmniej miała spokojną głowę o los zdradzonej.
- Taak, domyślam się, że potrafią być... bardzo przekonujący - na szczęście sama za czasów studenckich nie wpadła w żadne większe tarapaty, nie miała problemów z prawem, ani nawet z rektorem. Parę razy było blisko, bo w najbliższym otoczeniu miała dziewczynę ostro imprezującą, z którą kłopoty były na porządku dziennym, ale zawsze rozchodziło się po kościach, więc jej reputacja była nieskalana i skończyła edukację na wysokim poziomie, zgodnie z oczekiwaniami rodziny.
- Nie wiem, co się z nią stało, ale mam nadzieję, że odpowiedziała za to, co zrobiła. Szczerze mówiąc, zawsze się jej bałam, miała taki szalony wzrok, jakby gotowa była rzucić urok za krzywe spojrzenie... dlatego niespecjalnie się nią interesowałam, całości dowiedziałam się po fakcie, jak zniknęła - wyjaśniła, próbując zademonstrować, o jaki wzrok chodzi. Wytrzeszczone, rozbiegane oczy, z nutką grozy i mnóstwem szaleństwa, ale niestety nie wyszło jej tak dobrze, może dlatego, że nie potrafiła się wczuć w rolę wariatki, a może to kwestia wprawy. Całość podsumowała machnięciem ręką i parsknięciem śmiechem. Kotu życia nie wrócą, a najważniejsze, że nie ma jej już w ich najbliższym społeczeństwie.
- Nie zrozum mnie źle, nie chcę narzekać, bo jestem wdzięczna za swoją rodzinę, ale nigdy nie byłam... dość dobra - przełknęła ślinę, siląc się na uśmiech, który wyszedł wyjątkowo sztucznie. Swoją drogą miała wrażenie, że mężczyzna doskonale ją rozumie i nie mówi tego tylko po to, by ją pocieszyć. Gdyby miała do czynienia z kimś obcym, na pewno by nie uwierzyła, ale Zachariasa znała już kilka lat, mieli okazję rozmawiać nie tylko na zajęciach, ale także po i zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć, że jest w tym momencie szczery. Co doceniała. Kiwnęła głową i posłała mu uśmiech pełen wdzięczności.
- Ale to nic, pewne rzeczy są niezmienne. Cieszę się, że na siebie wpadliśmy - przyznała jeszcze, kończąc mało przyjemny temat rodzinnych problemów, które ujrzały światło dzienne wyłącznie przez wpływ alkoholu - w głowie czuła już porządny szum, ale nie zamierzała tego przyznawać. Z założenia miała się dobrze bawić i było coraz lepiej, więc chwilo trwaj.
- Absolutnie, nie było to moim zamiarem. Ale obawiam się, że jestem bardziej wymagająca i nie zaliczam niespodziewanego spotkania jako randki - wbiła w niego zadziorne spojrzenie, w którym kryły się iskierki rozbawienia. Nie miała nic przeciwko delikatnemu droczeniu się, a fakt, że była niemal dziesięć lat młodsza nie oznaczał, że będzie potulna jak baranek, wręcz przeciwnie. Ceniła bezpośredniość i próbę wybadania gruntu, ale nie zamierzała mu tego ułatwiać.
Dzisiejszy randkowy incydent tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie można zadowalać się półśrodkami, więc oczekiwała więcej, a przynajmniej porządnego zaproszenia i konkretnego planu.
Wzięła swoją szklankę w dłoń i obróciła ją rytmicznie, delikatnie, wywołując lekki zawirowanie w środku, które skutecznie wymieszało zawartość, ale zamiast wziąć łyka, wpatrywała się jak zahipnotyzowana, dopóki nie usłyszała kolejnych słów mężczyzny i lekko zdezorientowana spojrzała mu w oczy. Coraz bardziej śmiało postępował wobec niej, ale nie zaprzątała sobie głowy jego planami.
- Zatańczę... dla przyjemności, nie rehabilitacji - odparła, dodając zaczepny uśmiech, podała mu rękę i zostawiła niedopitego drinka, żeby nie pogarszać swojego stanu i w miarę dobrze prezentować się na parkiecie. - Prowadź.
Im bliżej destynacji, tym muzyka głośniej dudniła w uszach, zagłuszając wszystko inne, w tym jej własne myśli. Cały czas zaciskała palce na jego dłoni, żeby go nie zgubić - w centrum klubu było zdecydowanie więcej osób, co chwila się o kogoś obijała, dlatego starała się trzymać blisko mężczyzny, który tworzył swojego rodzaju tarczę, wytaczając jej bezpieczną trasę. Druga kwestia, że musiała ostrożnie stawiać kroki w szpilkach, żeby nie poślizgnąć się na rozlanym drinku albo jakiejś nierówności, byłaby to kompromitacja, po której ciężko się pozbierać. Zach na szczęście miał silny uścisk dłoni i raczej nie pozwoliłby na taki wypadek, dlatego czuła się w miarę pewnie.
Po dotarciu na parkiet niemal od razu wbiła się w rytm, pozwalając, by poniósł jej ciało w kocich ruchach, które poniekąd były jej domeną. Starała się zachować przyzwoitą odległość, ale jednocześnie przez tłum wokół, tańczyła dość blisko mężczyzny, do którego wyszczerzyła zęby - w żadnym wypadku nie spodziewała się, że jej wieczór będzie wyglądał tak przyjemnie.
- Och, muszę przyznać, że ulżyło mi. To byłoby niesprawiedliwe, żeby zmarnowała swoje życie przez błędy męża - kobiety i tak zwykle miały po górkę w tym padole łez zwanym życiem, więc informacja o zaradności Evy zrzuciła kamień z serca Viv. Nie, żeby mogła coś zrobić, gdyby było inaczej, ale przynajmniej miała spokojną głowę o los zdradzonej.
- Taak, domyślam się, że potrafią być... bardzo przekonujący - na szczęście sama za czasów studenckich nie wpadła w żadne większe tarapaty, nie miała problemów z prawem, ani nawet z rektorem. Parę razy było blisko, bo w najbliższym otoczeniu miała dziewczynę ostro imprezującą, z którą kłopoty były na porządku dziennym, ale zawsze rozchodziło się po kościach, więc jej reputacja była nieskalana i skończyła edukację na wysokim poziomie, zgodnie z oczekiwaniami rodziny.
- Nie wiem, co się z nią stało, ale mam nadzieję, że odpowiedziała za to, co zrobiła. Szczerze mówiąc, zawsze się jej bałam, miała taki szalony wzrok, jakby gotowa była rzucić urok za krzywe spojrzenie... dlatego niespecjalnie się nią interesowałam, całości dowiedziałam się po fakcie, jak zniknęła - wyjaśniła, próbując zademonstrować, o jaki wzrok chodzi. Wytrzeszczone, rozbiegane oczy, z nutką grozy i mnóstwem szaleństwa, ale niestety nie wyszło jej tak dobrze, może dlatego, że nie potrafiła się wczuć w rolę wariatki, a może to kwestia wprawy. Całość podsumowała machnięciem ręką i parsknięciem śmiechem. Kotu życia nie wrócą, a najważniejsze, że nie ma jej już w ich najbliższym społeczeństwie.
- Nie zrozum mnie źle, nie chcę narzekać, bo jestem wdzięczna za swoją rodzinę, ale nigdy nie byłam... dość dobra - przełknęła ślinę, siląc się na uśmiech, który wyszedł wyjątkowo sztucznie. Swoją drogą miała wrażenie, że mężczyzna doskonale ją rozumie i nie mówi tego tylko po to, by ją pocieszyć. Gdyby miała do czynienia z kimś obcym, na pewno by nie uwierzyła, ale Zachariasa znała już kilka lat, mieli okazję rozmawiać nie tylko na zajęciach, ale także po i zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć, że jest w tym momencie szczery. Co doceniała. Kiwnęła głową i posłała mu uśmiech pełen wdzięczności.
- Ale to nic, pewne rzeczy są niezmienne. Cieszę się, że na siebie wpadliśmy - przyznała jeszcze, kończąc mało przyjemny temat rodzinnych problemów, które ujrzały światło dzienne wyłącznie przez wpływ alkoholu - w głowie czuła już porządny szum, ale nie zamierzała tego przyznawać. Z założenia miała się dobrze bawić i było coraz lepiej, więc chwilo trwaj.
- Absolutnie, nie było to moim zamiarem. Ale obawiam się, że jestem bardziej wymagająca i nie zaliczam niespodziewanego spotkania jako randki - wbiła w niego zadziorne spojrzenie, w którym kryły się iskierki rozbawienia. Nie miała nic przeciwko delikatnemu droczeniu się, a fakt, że była niemal dziesięć lat młodsza nie oznaczał, że będzie potulna jak baranek, wręcz przeciwnie. Ceniła bezpośredniość i próbę wybadania gruntu, ale nie zamierzała mu tego ułatwiać.
Dzisiejszy randkowy incydent tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie można zadowalać się półśrodkami, więc oczekiwała więcej, a przynajmniej porządnego zaproszenia i konkretnego planu.
Wzięła swoją szklankę w dłoń i obróciła ją rytmicznie, delikatnie, wywołując lekki zawirowanie w środku, które skutecznie wymieszało zawartość, ale zamiast wziąć łyka, wpatrywała się jak zahipnotyzowana, dopóki nie usłyszała kolejnych słów mężczyzny i lekko zdezorientowana spojrzała mu w oczy. Coraz bardziej śmiało postępował wobec niej, ale nie zaprzątała sobie głowy jego planami.
- Zatańczę... dla przyjemności, nie rehabilitacji - odparła, dodając zaczepny uśmiech, podała mu rękę i zostawiła niedopitego drinka, żeby nie pogarszać swojego stanu i w miarę dobrze prezentować się na parkiecie. - Prowadź.
Im bliżej destynacji, tym muzyka głośniej dudniła w uszach, zagłuszając wszystko inne, w tym jej własne myśli. Cały czas zaciskała palce na jego dłoni, żeby go nie zgubić - w centrum klubu było zdecydowanie więcej osób, co chwila się o kogoś obijała, dlatego starała się trzymać blisko mężczyzny, który tworzył swojego rodzaju tarczę, wytaczając jej bezpieczną trasę. Druga kwestia, że musiała ostrożnie stawiać kroki w szpilkach, żeby nie poślizgnąć się na rozlanym drinku albo jakiejś nierówności, byłaby to kompromitacja, po której ciężko się pozbierać. Zach na szczęście miał silny uścisk dłoni i raczej nie pozwoliłby na taki wypadek, dlatego czuła się w miarę pewnie.
Po dotarciu na parkiet niemal od razu wbiła się w rytm, pozwalając, by poniósł jej ciało w kocich ruchach, które poniekąd były jej domeną. Starała się zachować przyzwoitą odległość, ale jednocześnie przez tłum wokół, tańczyła dość blisko mężczyzny, do którego wyszczerzyła zęby - w żadnym wypadku nie spodziewała się, że jej wieczór będzie wyglądał tak przyjemnie.
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Nie 19 Cze - 20:46
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Rozmowy o uczelni wywoływały we mnie przedziwny sentyment, choć przecież powinienem reagować awersją na każde, nawet najmniejsze, wspomnienie czegokolwiek, co łączyło się z Ansuz. Zbyt wiele nerwów straciłem na tamtych ludzi i na grono profesorskie, włącznie z rektorem. Nie powinienem ich żałować, nawet w najmniejszym stopniu, a jednak słuchałem Vivian z niezwykłym zainteresowaniem, na powrót żyjąc przez drobną chwilę starym życiem, do którego już przecież nie miałem powrotu. Studenci, Nils, Lea, rektorski syn i jego adoratorka… wszyscy ci ludzie zlewali się w jedną masę, zupełnie bezwartościową i obojętną dla dalszych moich poczynań. Było mi z tym czasami bardzo źle, choć po roku powinienem przywyknąć. Zawsze w takich momentach uświadamiam sobie, jak bardzo ważną część mnie stanowiła moja kariera naukowa. Obecnie pustki ziejącej po jej wyrwaniu nie potrafiłem zastąpić żadnym substytutem, choć odrobinę podobnym do tego, czego mi brakowało. Dlatego wciąż brakowało mi równowagi, dlatego zdarzały się czasami takie dni, w których traciłem siłę i motywację, by wyciągnąć choćby stopę poza ramę łóżka. Przykre i dołujące, lecz nie dzieliłem się moimi odczuciami nawet z najbliższymi, choć zapewne ci dostrzegali zmiany w moim zachowaniu, gdy chaos nieuporządkowania coraz mocniej mnie pochłaniał.
Zaczynałem czuć prawdziwą wdzięczność do Vi – nie tylko za samo towarzystwo, ale też za możliwość powrócenia do spraw zamierzchłych na ułamek sekundy pozwalających mi, abym zanurzył się w poczuciu, że wciąż jestem częścią tej ogromnej machiny. Miła odmiana, nawet jeśli czułem posmak goryczy przebijający się przez kwaskowatość drinka. Nie, zdecydowanie to wrażenie nie pochodziło od alkoholu, który zaczynał nieco mocniej uderzać do głowy. Był to jednak wciąż ten stan, w którym kontrolowałem wszystko, co działo się dookoła, jedynie trochę bardziej rozmiękczałem ruchy i chętniej wyrzucałem kolejne słowa. Nic złego, nic zwiastującego szybkie nadejście konsekwencji tego wieczoru. Poza tym, pierwotny plan o zalaniu się w trupa okazał się mniej atrakcyjnym. Rewizja zachowania przyszła dość szybko i nieoczekiwanie.
— Witam w klubie nie dość dobrych — wyznałem nieco prześmiewczo, jednak z intencją wskazania, że nie tylko ona czuła podobne sygnały płynące od rodziny. Niestety, w oczach mojego ojca byłem zawsze niedoskonałą kopią jego samego. Zawsze były rzeczy, w których mogłem starać się bardziej, pracować ciężej, dokładniej analizować. Prawdopodobnie (to tylko moje przypuszczenia) sam nie wiedział, jakie wymagania mi jeszcze stawiać. — Norny przynajmniej raz zrobiły coś jak należy — dodałem jeszcze, kiedy stwierdziła, że cieszy się ze spotkania. Sam pokiwałem głową dając upust radości, naciągając ponownie obolałe usta, by ukazały jej uśmiech. Policzki zesztywniały mi już od powtarzalności grymasu, lecz było to dobre uczucie. Coś, czego naprawdę potrzebowałem.
Podobało mi się jej podejście. Ktoś mógłby stwierdzić, że liczę na prostą uległość, na podporządkowanie się mojej woli, lecz nigdy nie była to rzecz, która pociągała mnie w kobietach. Jeśli były równie bezpośrednie i jasno określały, czego pragną, tym bardziej myślałem o kolejnych staraniach, aby choć odrobinę skłonić je ku sobie. Pozornie mogło się jednak zdawać, że u sporo młodszej, może wciąż czującej pobrzmiewające echo dawnej hierarchii dziewczyny sprawa przybierze zupełnie inny obrót. Niekoniecznie byłbym z tego zadowolony, kiedy jednak rzuciła mi celną uwagę, zawieszając ciężar błękitnego spojrzenia na mojej twarzy zmrużyłem lekko oczy zdradzając zaintrygowanie. Nie odpowiedziałem jej jednak nic, nie rzuciłem oczekiwanego komentarza, zbyt zajęty podróżą przez tłum, kiedy zgodziła się na taniec. Nie miałem zbyt wiele czasu na mitrężenie go przy barowej ladzie, zwłaszcza, że naprawdę przepadałem za tańcem. Niestety, nie miałem już dawno okazji, aby wyjść na parkiet, stąd zapewne mój entuzjazm i brak cierpliwości.
Na antresoli było naprawdę bardzo dużo ludzi, chyba nawet nieco nie doszacowałem ich ilości, bo z trudem znaleźliśmy wolną odrobinę miejsca. Vivian dość szybko pochwyciła melodię jednego z klubowych hitów. Zwykle królowała tu muzyka zagraniczna, idąca z duchem czasu, niekoniecznie zaczerpnięta z kultury galdryjskiej. Właśnie za to uwielbiałem Folkvang – przemycał coś, co na ogół nie było znane tutejszemu społeczeństwu.
Nie pozwoliłem sobie, by moje ruchy odstawały zbytnio, na szczęście tańczyłem dość dobrze, ukształtowany latami dość intensywnej praktyki. Vi zdawała się być naprawdę zadowolona, choć wciąż wyczuwałem odrobinę dystansu. Odwzajemniłem jednak uśmiech, odgarniając włosy niesfornie opadające mi do oczu. Miałem wrażenie, że im dalej w las, tym bardziej gęsto się robiło. Wyciągnąłem dłoń, by chwycić ją na nowo i obrócić lekko dookoła własnej osi, tym samym ratując przed napierającym tłumem, następnie nachylając się lekko, wciąż pilnując rytmu.
— Byłaś kiedyś w kinie śniących? Niedaleko Odense mamy naprawdę przyjemne, staromodne — wyjaśniłem, wskazując na miasto, które było wszak naszym wspólnym. Wciągnąłem ją dalej we wspólny taniec, teraz już zupełnie nie przejmując się odległością, gdyż nieszczególnie mieliśmy wybór. Temat randki pozostawał jak najbardziej otwarty. Miałem ochotę spędzić z nią jeszcze trochę czasu. — Chyba, że boisz się tak pod nosem rodziny, wymyślę coś innego — dodałem zaraz zbliżając się policzkiem do jej policzka, szybko jednak odsuwając się nieco, rzucając przydługie spojrzenie będące w istocie wyzwaniem.
Zaczynałem czuć prawdziwą wdzięczność do Vi – nie tylko za samo towarzystwo, ale też za możliwość powrócenia do spraw zamierzchłych na ułamek sekundy pozwalających mi, abym zanurzył się w poczuciu, że wciąż jestem częścią tej ogromnej machiny. Miła odmiana, nawet jeśli czułem posmak goryczy przebijający się przez kwaskowatość drinka. Nie, zdecydowanie to wrażenie nie pochodziło od alkoholu, który zaczynał nieco mocniej uderzać do głowy. Był to jednak wciąż ten stan, w którym kontrolowałem wszystko, co działo się dookoła, jedynie trochę bardziej rozmiękczałem ruchy i chętniej wyrzucałem kolejne słowa. Nic złego, nic zwiastującego szybkie nadejście konsekwencji tego wieczoru. Poza tym, pierwotny plan o zalaniu się w trupa okazał się mniej atrakcyjnym. Rewizja zachowania przyszła dość szybko i nieoczekiwanie.
— Witam w klubie nie dość dobrych — wyznałem nieco prześmiewczo, jednak z intencją wskazania, że nie tylko ona czuła podobne sygnały płynące od rodziny. Niestety, w oczach mojego ojca byłem zawsze niedoskonałą kopią jego samego. Zawsze były rzeczy, w których mogłem starać się bardziej, pracować ciężej, dokładniej analizować. Prawdopodobnie (to tylko moje przypuszczenia) sam nie wiedział, jakie wymagania mi jeszcze stawiać. — Norny przynajmniej raz zrobiły coś jak należy — dodałem jeszcze, kiedy stwierdziła, że cieszy się ze spotkania. Sam pokiwałem głową dając upust radości, naciągając ponownie obolałe usta, by ukazały jej uśmiech. Policzki zesztywniały mi już od powtarzalności grymasu, lecz było to dobre uczucie. Coś, czego naprawdę potrzebowałem.
Podobało mi się jej podejście. Ktoś mógłby stwierdzić, że liczę na prostą uległość, na podporządkowanie się mojej woli, lecz nigdy nie była to rzecz, która pociągała mnie w kobietach. Jeśli były równie bezpośrednie i jasno określały, czego pragną, tym bardziej myślałem o kolejnych staraniach, aby choć odrobinę skłonić je ku sobie. Pozornie mogło się jednak zdawać, że u sporo młodszej, może wciąż czującej pobrzmiewające echo dawnej hierarchii dziewczyny sprawa przybierze zupełnie inny obrót. Niekoniecznie byłbym z tego zadowolony, kiedy jednak rzuciła mi celną uwagę, zawieszając ciężar błękitnego spojrzenia na mojej twarzy zmrużyłem lekko oczy zdradzając zaintrygowanie. Nie odpowiedziałem jej jednak nic, nie rzuciłem oczekiwanego komentarza, zbyt zajęty podróżą przez tłum, kiedy zgodziła się na taniec. Nie miałem zbyt wiele czasu na mitrężenie go przy barowej ladzie, zwłaszcza, że naprawdę przepadałem za tańcem. Niestety, nie miałem już dawno okazji, aby wyjść na parkiet, stąd zapewne mój entuzjazm i brak cierpliwości.
Na antresoli było naprawdę bardzo dużo ludzi, chyba nawet nieco nie doszacowałem ich ilości, bo z trudem znaleźliśmy wolną odrobinę miejsca. Vivian dość szybko pochwyciła melodię jednego z klubowych hitów. Zwykle królowała tu muzyka zagraniczna, idąca z duchem czasu, niekoniecznie zaczerpnięta z kultury galdryjskiej. Właśnie za to uwielbiałem Folkvang – przemycał coś, co na ogół nie było znane tutejszemu społeczeństwu.
Nie pozwoliłem sobie, by moje ruchy odstawały zbytnio, na szczęście tańczyłem dość dobrze, ukształtowany latami dość intensywnej praktyki. Vi zdawała się być naprawdę zadowolona, choć wciąż wyczuwałem odrobinę dystansu. Odwzajemniłem jednak uśmiech, odgarniając włosy niesfornie opadające mi do oczu. Miałem wrażenie, że im dalej w las, tym bardziej gęsto się robiło. Wyciągnąłem dłoń, by chwycić ją na nowo i obrócić lekko dookoła własnej osi, tym samym ratując przed napierającym tłumem, następnie nachylając się lekko, wciąż pilnując rytmu.
— Byłaś kiedyś w kinie śniących? Niedaleko Odense mamy naprawdę przyjemne, staromodne — wyjaśniłem, wskazując na miasto, które było wszak naszym wspólnym. Wciągnąłem ją dalej we wspólny taniec, teraz już zupełnie nie przejmując się odległością, gdyż nieszczególnie mieliśmy wybór. Temat randki pozostawał jak najbardziej otwarty. Miałem ochotę spędzić z nią jeszcze trochę czasu. — Chyba, że boisz się tak pod nosem rodziny, wymyślę coś innego — dodałem zaraz zbliżając się policzkiem do jej policzka, szybko jednak odsuwając się nieco, rzucając przydługie spojrzenie będące w istocie wyzwaniem.
Vivian Sørensen
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 23 Cze - 0:37
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Być może Vivian jest odrobinę za młoda, by wspominać „stare, dobre czasy", ale podczas rozmowy o uczelni miała wrażenie, że tak się dzieje i podobało jej się to uczucie sentymentu, które jej przy tym towarzyszyło. Chodzenie na zajęcia z grupką znajomych, zakuwanie do rana, stres podczas egzaminów, imprezy, z których szło się prosto na zajęcia, a zwłaszcza dramaty uczniów i profesorów, którymi żył cały kampus. Ten etap jej życia przeminął bezpowrotnie i czasami jej tego brakowało. Do niektórych tematów pozostał niesmak, ale w ogólnym rozrachunku nie mogła narzekać, bo udało jej się skończyć edukację bez większych problemów, a nawet z paroma sukcesami.
Dzięki temu teraz robiła to, co zawsze chciała - jubilerstwo było pasją wszczepioną od małego przez rodziców, szczególnie ojca. A jako mała dziewczynka, próbująca zyskać aprobatę ukochanego tatusia, nie mogła podejrzewać, że zakorzeni się to w niej na stałe, nawet, wtedy kiedy ojciec przestał poświęcać jej uwagę i skupił ją na najstarszych synach, którzy na tym etapie już doskonalili rzemiosło, a w przyszłości mieli realny wpływ na funkcjonowanie klanu, nie to, co ona, najmłodsza z rodzeństwa, w dodatku kobieta - po co miałby tracić na nią czas?
A ona, jak ta głupia, raz za razem próbowała prześcignąć braci, zaimponować ojcu i... za każdym razem kończyło się tak samo, więc w końcu przestała, ale przynajmniej po wielu niepowodzeniach nauczyła się walczyć o siebie i otwarcie wyrażać swoje opinie, nawet jeśli prowadziło to do licznych kłótni w rodzinie. Co miała do stracenia, skoro od początku nie była nikim ważnym? Może liczyła się tylko po to, żeby wyjść dobrze za mąż i połączyć rodziny, ale w tej kwestii również się stawiała.
- Och, naprawdę? Właśnie miałam takie wrażenie, że doskonale mnie rozumiesz i przez moment zrzuciłam to na karb alkoholu, ale jednak to prawda - może powinna powiedzieć coś w stylu „przykro mi", ale żyła tym na co dzień i ani ona, ani on nie potrzebowali współczucia; wzajemne zrozumienie liczyło się dużo bardziej. Miała wrażenie, że ten wspólny problem, a może raczej zadra trochę ich zbliżył i nie chodziło tu o wymianę przykrych doświadczeń, ale teraz patrzyła na niego bardziej jak na równego sobie, osobie, która też ma problemy.
Kiwnęła głową na jego kolejne słowa, obdarzając go pięknym, ciepłym uśmiechem, podczas gdy jej oczy wodziły po twarzy mężczyzny. Czuła przyjemne rozluźnienie spowodowane alkoholem, ale gdzieś z tyłu głowy czaił się hamulec, by pamiętała, że kolejny drink może się skończyć zawrotami głowy i koniecznością szybszego powrotu do domu, nie wspominając o kiepskim zaprezentowaniu się przed Zachariasem, którego chyba zaskoczyła śmiałością, chociaż nawet nie próbowała zgadywać, czego się po niej spodziewał. W relacji uczennica - nauczyciel była zupełnie inna, zdecydowanie bardziej uległa i grzeczna, ale teraz rozpoczęli znajomość na nowo, więc nie zamierzała się oszczędzać i udawać kogoś innego, by zyskać jego sympatię, ale najwyraźniej wcale nie musiała.
Droga na parkiet była niczym przeprawa przez Morze Czerwone, ale sprytnie kryła się za plecami większego od niej, w większości unikając bezpośrednich zderzeń, dzięki czemu bezpiecznie dotarli na miejsce, znajdując sobie kawałek podłogi; chociaż normalnie taki tłok zniechęciłby ją do tańca, tak teraz nie stawiała oporów i nawet chciała się trochę poruszać i spalić spożyty alkohol, by uniknąć niepożądanych skutków, choć z drugiej strony chyba aż tak dużo go nie przyswoiła.
Imprezowe lata studenckie, wrodzona giętkość ciała, a nawet niezłe poczucie rytmu sprawiały, że jej taniec był lekki, płynny, momentami zmysłowy, ale teraz nie chciała szaleć, a i nie miała ku temu możliwości przez ograniczone pole do popisu. Z zadowoleniem zauważyła, że Zacharias nie odstaje z drętwymi ruchami, przeciwnie, podobało jej się, jak tańczy. I podobało jej się, jak starał się chronić ją przed tłumem, jak dbał o jej komfort w małych gestach, które oczywiście zauważała.
- Zupełnie zapomniałam, że też pochodzisz z Odense. Teraz rzadko tam bywam - przyznała, na początku z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy. Dopiero teraz przypomniała sobie moment, w którym ta informacja wypłynęła - zaskakująco dużo ich łączyło.
- Nie boję się - wyszeptała, a raczej powiedziała normalnym głosem, ale w klubie z głośną muzyką brzmiało to, jak szept, podczas którego stanęła na palcach, by jej usta znalazły się jak najbliżej ucha mężczyzny. Po co się wydzierać, jak można się zbliżyć?
- Właściwie nie byłam jeszcze w kinie śniących, to może być ciekawe doświadczenie - i nie miała tu na myśli tylko kina, ale także spotkania z nim w kontekście randki. Jutro prawdopodobnie przyjdzie jej do głowy mnóstwo powodów, dla których nie powinna się zgodzić, ale właściwie, dlaczego nie? Teraz nie mogła znaleźć żadnego poważnego. Wytrzymała jego spojrzenie, a nawet rzuciła mu kokieteryjny uśmiech. Nie miała nic przeciwko niewielkiej odległości, jaka ich teraz dzieliła, a w jakimś stopniu pchała ją do delikatnego droczenia się z nim.
- Ale załapałam aluzję, w ciemnym kinie nikt nas nie zobaczy i nie trzeba rozmawiać, więc nie dość, że wstydziłbyś się ze mną pokazać, to jeszcze nie czerpiesz przyjemności ze wspólnej rozmowy - westchnęła ciężko, jakby właśnie śmiertelnie ją obraził i teatralnie odwróciła wzrok.
Dzięki temu teraz robiła to, co zawsze chciała - jubilerstwo było pasją wszczepioną od małego przez rodziców, szczególnie ojca. A jako mała dziewczynka, próbująca zyskać aprobatę ukochanego tatusia, nie mogła podejrzewać, że zakorzeni się to w niej na stałe, nawet, wtedy kiedy ojciec przestał poświęcać jej uwagę i skupił ją na najstarszych synach, którzy na tym etapie już doskonalili rzemiosło, a w przyszłości mieli realny wpływ na funkcjonowanie klanu, nie to, co ona, najmłodsza z rodzeństwa, w dodatku kobieta - po co miałby tracić na nią czas?
A ona, jak ta głupia, raz za razem próbowała prześcignąć braci, zaimponować ojcu i... za każdym razem kończyło się tak samo, więc w końcu przestała, ale przynajmniej po wielu niepowodzeniach nauczyła się walczyć o siebie i otwarcie wyrażać swoje opinie, nawet jeśli prowadziło to do licznych kłótni w rodzinie. Co miała do stracenia, skoro od początku nie była nikim ważnym? Może liczyła się tylko po to, żeby wyjść dobrze za mąż i połączyć rodziny, ale w tej kwestii również się stawiała.
- Och, naprawdę? Właśnie miałam takie wrażenie, że doskonale mnie rozumiesz i przez moment zrzuciłam to na karb alkoholu, ale jednak to prawda - może powinna powiedzieć coś w stylu „przykro mi", ale żyła tym na co dzień i ani ona, ani on nie potrzebowali współczucia; wzajemne zrozumienie liczyło się dużo bardziej. Miała wrażenie, że ten wspólny problem, a może raczej zadra trochę ich zbliżył i nie chodziło tu o wymianę przykrych doświadczeń, ale teraz patrzyła na niego bardziej jak na równego sobie, osobie, która też ma problemy.
Kiwnęła głową na jego kolejne słowa, obdarzając go pięknym, ciepłym uśmiechem, podczas gdy jej oczy wodziły po twarzy mężczyzny. Czuła przyjemne rozluźnienie spowodowane alkoholem, ale gdzieś z tyłu głowy czaił się hamulec, by pamiętała, że kolejny drink może się skończyć zawrotami głowy i koniecznością szybszego powrotu do domu, nie wspominając o kiepskim zaprezentowaniu się przed Zachariasem, którego chyba zaskoczyła śmiałością, chociaż nawet nie próbowała zgadywać, czego się po niej spodziewał. W relacji uczennica - nauczyciel była zupełnie inna, zdecydowanie bardziej uległa i grzeczna, ale teraz rozpoczęli znajomość na nowo, więc nie zamierzała się oszczędzać i udawać kogoś innego, by zyskać jego sympatię, ale najwyraźniej wcale nie musiała.
Droga na parkiet była niczym przeprawa przez Morze Czerwone, ale sprytnie kryła się za plecami większego od niej, w większości unikając bezpośrednich zderzeń, dzięki czemu bezpiecznie dotarli na miejsce, znajdując sobie kawałek podłogi; chociaż normalnie taki tłok zniechęciłby ją do tańca, tak teraz nie stawiała oporów i nawet chciała się trochę poruszać i spalić spożyty alkohol, by uniknąć niepożądanych skutków, choć z drugiej strony chyba aż tak dużo go nie przyswoiła.
Imprezowe lata studenckie, wrodzona giętkość ciała, a nawet niezłe poczucie rytmu sprawiały, że jej taniec był lekki, płynny, momentami zmysłowy, ale teraz nie chciała szaleć, a i nie miała ku temu możliwości przez ograniczone pole do popisu. Z zadowoleniem zauważyła, że Zacharias nie odstaje z drętwymi ruchami, przeciwnie, podobało jej się, jak tańczy. I podobało jej się, jak starał się chronić ją przed tłumem, jak dbał o jej komfort w małych gestach, które oczywiście zauważała.
- Zupełnie zapomniałam, że też pochodzisz z Odense. Teraz rzadko tam bywam - przyznała, na początku z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy. Dopiero teraz przypomniała sobie moment, w którym ta informacja wypłynęła - zaskakująco dużo ich łączyło.
- Nie boję się - wyszeptała, a raczej powiedziała normalnym głosem, ale w klubie z głośną muzyką brzmiało to, jak szept, podczas którego stanęła na palcach, by jej usta znalazły się jak najbliżej ucha mężczyzny. Po co się wydzierać, jak można się zbliżyć?
- Właściwie nie byłam jeszcze w kinie śniących, to może być ciekawe doświadczenie - i nie miała tu na myśli tylko kina, ale także spotkania z nim w kontekście randki. Jutro prawdopodobnie przyjdzie jej do głowy mnóstwo powodów, dla których nie powinna się zgodzić, ale właściwie, dlaczego nie? Teraz nie mogła znaleźć żadnego poważnego. Wytrzymała jego spojrzenie, a nawet rzuciła mu kokieteryjny uśmiech. Nie miała nic przeciwko niewielkiej odległości, jaka ich teraz dzieliła, a w jakimś stopniu pchała ją do delikatnego droczenia się z nim.
- Ale załapałam aluzję, w ciemnym kinie nikt nas nie zobaczy i nie trzeba rozmawiać, więc nie dość, że wstydziłbyś się ze mną pokazać, to jeszcze nie czerpiesz przyjemności ze wspólnej rozmowy - westchnęła ciężko, jakby właśnie śmiertelnie ją obraził i teatralnie odwróciła wzrok.
Zacharias Damgaard
Re: 17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Wto 28 Cze - 17:09
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
— Mi zdarza się, od czasu do czasu. Wiesz, mamy tam rodzinną firmę, więc muszę tam bywać, jeśli chcę mieć z czego żyć — zaśmiałem się. Faktycznie, Odense wciąż bywa na moim radarze, choć ostatnio tylko i wyłącznie służbowo. Po tym, gdy do Midgardu przeprowadził się mój najmłodszy brat, poza dalszą rodziną od strony ojca nie mieliśmy tam nikogo. Kuzynostwo żyło po swojemu, dlatego rzadko spotykaliśmy się prywatnie, jeśli już, to przy okazji świąt, choć w tym roku mieliśmy być cały czas tutaj, na miejscu. — Odense jest naprawdę przyjemne, ale chyba zbytnio przyzwyczaiłem się do Midgardu — wyznałem, już całkiem głośno, bo wszędobylska muzyka i śmiechy ludzi nie pozwalały na zwyczajny ton konwersacji. Ucieszyła mnie zgoda i zaciekawienie wywołane propozycją, choć – tak jak mogłem się domyślać – i tu nie miało wcale pójść tak łatwo. Bawiła się, wyraźnie lawirując w niuansach moich słów, w snuciu domysłów, choćby dla samej zaczepki.
— Kolejny raz próbujesz mnie zranić — stwierdzenie przepełnione rozczarowaniem spłynęło ku uchu mojej towarzyszki. Wiedziałem wprawdzie, że się ze mną droczy, lecz nie potrafiłem pohamować naturalnego odruchu obronnego. — Zresztą, nie powiedziałem, że kino będzie jedyną atrakcją. Nie zdradzam zwykle wszystkich swoich planów. Cóż, to by było za nudne spotkanie. — Muzyka dudniła coraz głośniej, przetykana feerią migoczących plam na suficie. Ja jednak, zamiast wczuć się jeszcze bardziej w imprezowy szał, spoglądałem na Vivian pełen zaciekawienia i niepewności, co jeszcze wymyśli i czym spróbuje mnie zaczepić. — Lubię ryzyko, mogę cię później odprowadzić pod same drzwi rodzinnego domu, jeśli to cię zadowoli i w jakiś sposób obroni moją szczerość — owszem, byłem zdolny to uczynić, choć nie sądziłem, aby taka sytuacja była jej jakkolwiek na rękę. Nie wiem, czy rodzina Sørensenów przyjęłaby mnie z otwartymi ramionami, poza tym, nie kwapiłem się, aby to sprawdzać jakoś bardziej, niż tylko przez przelotne pokazanie mojej twarzy (o witaniu się już nie wspominając), jednak zagranie na nosie Vi było niezwykle kuszące. Jej niedoszły randkowicz naprawdę wiele stracił, porzucając okazję do poznania tej uroczej dziewczyny. Czy powinno mi być z tego powodu przykro? Nie, nie potrafiłbym teraz zupełnie szczerze powiedzieć czegoś podobnego. Podobało mi się, że właśnie w ten sposób Norny ułożyły koleje losu, krzyżując drogę moją i mojej byłej studentki. Zaproszenie do kina było gestem szczerości, nie zwykłem bowiem zabiegać i wkładać energię w znajomości, które już na starcie zdawały się prowadzić donikąd i były zupełnie nudne. Pod tym względem zdaje się, że przemawia przeze mnie pragmatyzm, za każdym niemal razem. Nie byłem wszak na tyle pijany, aby czynić rzeczy zupełnie nielogiczne i nieodpowiedzialne. Nie sądziłem wreszcie, aby dawna pozycja i różnica wieku wprowadzały cokolwiek niestosownego w naszą nowo-starą znajomość. Była dorosła i nie istniały żadne przeszkody, jeśli tylko się na to zgadzała, by pociągnąć jeszcze trochę niewinny flirt, czy nawet następne, bardziej określone w ramach randek spotkania. Należała do niezwykle urodziwych młodych kobiet, lecz taktownie – dopiero teraz – pozwoliłem sobie to zauważyć, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy i sylwetce wyginającej się w płynnych ruchach tańca. Nie mogę powiedzieć, że nie dostrzegałem tego wszystkiego już wcześniej, jednak jedynie ograniczałem się do prostego stwierdzenia, nad którym przechodziłem do porządku dziennego, ponieważ naginanie uczelnianych zasad w kwestiach damsko-męskich na płaszczyźnie uczeń-nauczyciel nie interesowało mnie nigdy wyjątkowo i stanowiło rejon, do którego nie zapuszczałem się zbyt chętnie, choćby w niewinnych rozważaniach. Ktoś mógłby zarzucić mi czystą hipokryzję, bo skończyłem, jak skończyłem, ciągnąc romans koleżeński, ale to była zupełnie inna sprawa. Chyba… Na pewno. Zawsze uspokajałem w ten sposób własne sumienie. Tamto było czymś zupełnie innym.
— Jeśli chcesz mnie natomiast spławić, to możesz zrobić to wprost, jestem dużym chłopcem — kolejne uderzenie niewinnego zarzutu, wciśnięcie kijka pomiędzy szprychy, czy zamieszanie w mrowisku? Nie zaprzątałem sobie tym głowy, ponieważ kolejny utwór zaczynał mościć się na parkiecie zupełnie inną gamą dźwięków i znacznie bardziej leniwym tempem. Nim zdołała odpowiedzieć, tłum ścisnął się jeszcze mocniej, kondensując ciała w jedną, falującą materię. Czułem nacisk obcej osoby na bark, a jej oddech na wystającej spod rozpiętego guzika szyi. Drapowatość gęsiej skórki wsunęła się głębiej, po samą linię kręgosłupa. Przesunąłem dłoń, by odgrodzić ją od napierającego tłumu i przytrzymać w talii, układając palce na miękkich zgięciach materiału sukienki. We flircie rzadko kiedy chodziło o to, by mieć gotowe odpowiedzi i uzyskiwać jednoznaczne reakcje, które w gruncie rzeczy okazywały się okropnie nudne, dlatego tak jak ona próbowała zagrać mi na nerwach, tak ja byłem gotów przycisnąć magiczny guzik poczucia straconej okazji. Przecież nie byłem desperatem i nie zamierzałem na siłę jej zmuszać do kontynuowania spotkań. Liczyła się ciągła wymiana zainteresowania, inicjatywy, okazywanych chęci... — To jak to jest, Vi? — zapytałem, zatrzymując spojrzenie na talarach błękitnych tęczówek, całkiem blisko, choć różnica wzrostu sprawiała, że wciąż schylałem lekko głowę, chcąc dokładnie wybadać jej reakcję.
— Kolejny raz próbujesz mnie zranić — stwierdzenie przepełnione rozczarowaniem spłynęło ku uchu mojej towarzyszki. Wiedziałem wprawdzie, że się ze mną droczy, lecz nie potrafiłem pohamować naturalnego odruchu obronnego. — Zresztą, nie powiedziałem, że kino będzie jedyną atrakcją. Nie zdradzam zwykle wszystkich swoich planów. Cóż, to by było za nudne spotkanie. — Muzyka dudniła coraz głośniej, przetykana feerią migoczących plam na suficie. Ja jednak, zamiast wczuć się jeszcze bardziej w imprezowy szał, spoglądałem na Vivian pełen zaciekawienia i niepewności, co jeszcze wymyśli i czym spróbuje mnie zaczepić. — Lubię ryzyko, mogę cię później odprowadzić pod same drzwi rodzinnego domu, jeśli to cię zadowoli i w jakiś sposób obroni moją szczerość — owszem, byłem zdolny to uczynić, choć nie sądziłem, aby taka sytuacja była jej jakkolwiek na rękę. Nie wiem, czy rodzina Sørensenów przyjęłaby mnie z otwartymi ramionami, poza tym, nie kwapiłem się, aby to sprawdzać jakoś bardziej, niż tylko przez przelotne pokazanie mojej twarzy (o witaniu się już nie wspominając), jednak zagranie na nosie Vi było niezwykle kuszące. Jej niedoszły randkowicz naprawdę wiele stracił, porzucając okazję do poznania tej uroczej dziewczyny. Czy powinno mi być z tego powodu przykro? Nie, nie potrafiłbym teraz zupełnie szczerze powiedzieć czegoś podobnego. Podobało mi się, że właśnie w ten sposób Norny ułożyły koleje losu, krzyżując drogę moją i mojej byłej studentki. Zaproszenie do kina było gestem szczerości, nie zwykłem bowiem zabiegać i wkładać energię w znajomości, które już na starcie zdawały się prowadzić donikąd i były zupełnie nudne. Pod tym względem zdaje się, że przemawia przeze mnie pragmatyzm, za każdym niemal razem. Nie byłem wszak na tyle pijany, aby czynić rzeczy zupełnie nielogiczne i nieodpowiedzialne. Nie sądziłem wreszcie, aby dawna pozycja i różnica wieku wprowadzały cokolwiek niestosownego w naszą nowo-starą znajomość. Była dorosła i nie istniały żadne przeszkody, jeśli tylko się na to zgadzała, by pociągnąć jeszcze trochę niewinny flirt, czy nawet następne, bardziej określone w ramach randek spotkania. Należała do niezwykle urodziwych młodych kobiet, lecz taktownie – dopiero teraz – pozwoliłem sobie to zauważyć, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy i sylwetce wyginającej się w płynnych ruchach tańca. Nie mogę powiedzieć, że nie dostrzegałem tego wszystkiego już wcześniej, jednak jedynie ograniczałem się do prostego stwierdzenia, nad którym przechodziłem do porządku dziennego, ponieważ naginanie uczelnianych zasad w kwestiach damsko-męskich na płaszczyźnie uczeń-nauczyciel nie interesowało mnie nigdy wyjątkowo i stanowiło rejon, do którego nie zapuszczałem się zbyt chętnie, choćby w niewinnych rozważaniach. Ktoś mógłby zarzucić mi czystą hipokryzję, bo skończyłem, jak skończyłem, ciągnąc romans koleżeński, ale to była zupełnie inna sprawa. Chyba… Na pewno. Zawsze uspokajałem w ten sposób własne sumienie. Tamto było czymś zupełnie innym.
— Jeśli chcesz mnie natomiast spławić, to możesz zrobić to wprost, jestem dużym chłopcem — kolejne uderzenie niewinnego zarzutu, wciśnięcie kijka pomiędzy szprychy, czy zamieszanie w mrowisku? Nie zaprzątałem sobie tym głowy, ponieważ kolejny utwór zaczynał mościć się na parkiecie zupełnie inną gamą dźwięków i znacznie bardziej leniwym tempem. Nim zdołała odpowiedzieć, tłum ścisnął się jeszcze mocniej, kondensując ciała w jedną, falującą materię. Czułem nacisk obcej osoby na bark, a jej oddech na wystającej spod rozpiętego guzika szyi. Drapowatość gęsiej skórki wsunęła się głębiej, po samą linię kręgosłupa. Przesunąłem dłoń, by odgrodzić ją od napierającego tłumu i przytrzymać w talii, układając palce na miękkich zgięciach materiału sukienki. We flircie rzadko kiedy chodziło o to, by mieć gotowe odpowiedzi i uzyskiwać jednoznaczne reakcje, które w gruncie rzeczy okazywały się okropnie nudne, dlatego tak jak ona próbowała zagrać mi na nerwach, tak ja byłem gotów przycisnąć magiczny guzik poczucia straconej okazji. Przecież nie byłem desperatem i nie zamierzałem na siłę jej zmuszać do kontynuowania spotkań. Liczyła się ciągła wymiana zainteresowania, inicjatywy, okazywanych chęci... — To jak to jest, Vi? — zapytałem, zatrzymując spojrzenie na talarach błękitnych tęczówek, całkiem blisko, choć różnica wzrostu sprawiała, że wciąż schylałem lekko głowę, chcąc dokładnie wybadać jej reakcję.
Vivian Sørensen
17.12.2000 – Klub „Folkvang” – V. Sørensen & Z. Damgaard Pon 4 Lip - 23:51
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Rozumiała go doskonale, bo sama czuła podobnie. Pochodziła z Odense i zawsze będzie miała sentyment do tego miasta, ale odkąd zamieszkała w Midgardzie, stał się jej domem i nie wyobrażała sobie teraz powrotu. W dużej mierze wiązało się to z jej rodziną i ich ciągłą kontrolą, a tutaj miała zdecydowanie więcej swobody i wolności.
- Też tak myślę - przyznała więc z uśmiechem, zastanawiając się nad zadziwiającą zbieżnością ich charakterów. Być może to tylko pozorne wrażenie i jeśli będą mieli okazję poznać się lepiej, odkryją, że mają tyle samo albo i więcej cech sprzecznych.
Może przyszłe spotkanie będzie w stanie w jakiejś części to zweryfikować, o ile mężczyzna nie straci cierpliwości do jej niewyparzonego języka i śmiałości głoszonych przekonań. Z jakiegoś względu czuła, że może sobie przy nim pozwolić na więcej, ale to prawdopodobnie przez dłuższą znajomość, obecnie wchodzącą na nowy poziom. Może powinna na siebie nałożyć filtr grzecznej dziewczynki z dobrego domu, jak to robiła w przypadkach kontaktów z członkami klanu albo zwyczajnymi znajomymi, przed którymi nie do końca mogła, a nie do końca też chciała się otworzyć. Przy Zachu czuła się swobodnie na tyle, by pokazać mu więcej siebie.
- Co, jeśli lubię to robić? - zapytała, patrząc na niego spod wachlarza rzęs, nie pozbywając się zaczepnego tonu. Uśmiechnęła się szerzej, gdy naprawdę zaczął się tłumaczyć, bo choć nie podejrzewała go niecne zamiary, to uroczo się bronił przed oskarżeniami.
- To nie będzie konieczne - niemal od razu zaoponowała ze śmiechem, bo jeszcze nigdy nie przedstawiła żadnego chłopaka swoim rodzicom i w najbliższej przyszłości nie planowała tego zmieniać. Najlepiej jakby nadal żyli w błogiej nieświadomości, że ich córka okazjonalnie imprezuje i umawia się na randki. Karl na pewno jej nie zdradzi, a raczej nikt nie wtrącał się w jej życie na tyle, by donosić, skoro jest pełnoletnia i odpowiedzialna za swoje czyny.
Ale czy on właśnie próbował ją zmanipulować w poczucie, że chce go spławić po to, żeby teraz się zmieszała i zaczęła tłumaczyć? Patrzyła na niego z wyraźnym zaciekawieniem, próbując go rozszyfrować, bo najwyraźniej nie doceniła przeciwnika. Potrafiła dobrze grać w tę grę, najlepiej na własnych zasadach, więc nie uległa jego zarzutowi, odpowiadając pięknym, zadziornym uśmiechem.
Zaciekawił ją tą śmiałą propozycją i w innych okolicznościach byłoby to bez znaczenia, zwyczajnie by odmówiła, ale z nim było trochę inaczej. Fakt, że już go znała, przyjemna rozmowa, którą dzisiaj odbyli i jego szarmanckie zachowanie względem niej, nawet podczas tańca, kiedy starał się chronić ją przed napierającym tłumem - wszystkie te czynniki mocno przechylały szalę na jego stronę.
- Mogę cię tylko ostrzec, że ze mną nic nie jest proste, ale chętnie pójdę z tobą do kina - nie umknęło jej uwadze, że zatrzymał dłoń na jej talii, a że muzyka zwolniła rytm, przysunęła się nieco bliżej i położyła dłonie na jego ramionach.
Dłuższe wirowanie w tańcu w końcu zmęczyło ją na tyle, że postanowiła wracać do domu.
- Odezwij się do mnie po Nowym Roku - wyjaśniła pokrótce, że w okresie przedświątecznym w sklepie jest dużo pracy, a okres świąteczny spędza z rodziną, ale miała szczerą nadzieję, że faktycznie się skontaktuje. Po wymianie uprzejmości, pożegnała się z nim kurtuazyjnie, dopełniając zasad etykiety, a wieczór uznała za zakończony.
Vivian i Zacharias z tematu
- Też tak myślę - przyznała więc z uśmiechem, zastanawiając się nad zadziwiającą zbieżnością ich charakterów. Być może to tylko pozorne wrażenie i jeśli będą mieli okazję poznać się lepiej, odkryją, że mają tyle samo albo i więcej cech sprzecznych.
Może przyszłe spotkanie będzie w stanie w jakiejś części to zweryfikować, o ile mężczyzna nie straci cierpliwości do jej niewyparzonego języka i śmiałości głoszonych przekonań. Z jakiegoś względu czuła, że może sobie przy nim pozwolić na więcej, ale to prawdopodobnie przez dłuższą znajomość, obecnie wchodzącą na nowy poziom. Może powinna na siebie nałożyć filtr grzecznej dziewczynki z dobrego domu, jak to robiła w przypadkach kontaktów z członkami klanu albo zwyczajnymi znajomymi, przed którymi nie do końca mogła, a nie do końca też chciała się otworzyć. Przy Zachu czuła się swobodnie na tyle, by pokazać mu więcej siebie.
- Co, jeśli lubię to robić? - zapytała, patrząc na niego spod wachlarza rzęs, nie pozbywając się zaczepnego tonu. Uśmiechnęła się szerzej, gdy naprawdę zaczął się tłumaczyć, bo choć nie podejrzewała go niecne zamiary, to uroczo się bronił przed oskarżeniami.
- To nie będzie konieczne - niemal od razu zaoponowała ze śmiechem, bo jeszcze nigdy nie przedstawiła żadnego chłopaka swoim rodzicom i w najbliższej przyszłości nie planowała tego zmieniać. Najlepiej jakby nadal żyli w błogiej nieświadomości, że ich córka okazjonalnie imprezuje i umawia się na randki. Karl na pewno jej nie zdradzi, a raczej nikt nie wtrącał się w jej życie na tyle, by donosić, skoro jest pełnoletnia i odpowiedzialna za swoje czyny.
Ale czy on właśnie próbował ją zmanipulować w poczucie, że chce go spławić po to, żeby teraz się zmieszała i zaczęła tłumaczyć? Patrzyła na niego z wyraźnym zaciekawieniem, próbując go rozszyfrować, bo najwyraźniej nie doceniła przeciwnika. Potrafiła dobrze grać w tę grę, najlepiej na własnych zasadach, więc nie uległa jego zarzutowi, odpowiadając pięknym, zadziornym uśmiechem.
Zaciekawił ją tą śmiałą propozycją i w innych okolicznościach byłoby to bez znaczenia, zwyczajnie by odmówiła, ale z nim było trochę inaczej. Fakt, że już go znała, przyjemna rozmowa, którą dzisiaj odbyli i jego szarmanckie zachowanie względem niej, nawet podczas tańca, kiedy starał się chronić ją przed napierającym tłumem - wszystkie te czynniki mocno przechylały szalę na jego stronę.
- Mogę cię tylko ostrzec, że ze mną nic nie jest proste, ale chętnie pójdę z tobą do kina - nie umknęło jej uwadze, że zatrzymał dłoń na jej talii, a że muzyka zwolniła rytm, przysunęła się nieco bliżej i położyła dłonie na jego ramionach.
Dłuższe wirowanie w tańcu w końcu zmęczyło ją na tyle, że postanowiła wracać do domu.
- Odezwij się do mnie po Nowym Roku - wyjaśniła pokrótce, że w okresie przedświątecznym w sklepie jest dużo pracy, a okres świąteczny spędza z rodziną, ale miała szczerą nadzieję, że faktycznie się skontaktuje. Po wymianie uprzejmości, pożegnała się z nim kurtuazyjnie, dopełniając zasad etykiety, a wieczór uznała za zakończony.
Vivian i Zacharias z tematu