:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer
4 posters
Bertram Holstein
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Wto 1 Cze - 22:54
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
23.10.2000
Mróz ciął dzisiejszy dzień z niespodziewaną agresją, zanurzając brzytwę przejmującego chłodu w odsłonięty kark, zakrywany nieporadnie za nieszczególnie pomocną fasadą podniesionego kołnierza płaszcza; wpadając za jego postawiony sztywno sztorc, nieprzyjemnym szczypaniem kąsał zaczerwienioną skórę, nieoswojoną jeszcze z wizją nadchodzącej zimy, pomimo wszelkich jej objawów raptownie tężejących w powietrzu, odkąd październik wszedł w drugą połowę. Klucząc uliczkami starówki pośpiesznym krokiem, chowając głowę w podkurczonych ramionach, pogłębiał tylko wizualnie zwykłą sobie niezgrabność sylwetki, przygarbiony pałąk pleców upodabniając niemal do postury gargulców przysiadłych na starych gzymsach – posępnością zmęczonego oblicza nie odbiegał zresztą wcale znacząco od ich kuriozalnie ponurych twarzy, z których zastygłe w kamieniu oczy spoglądały na przechodniów obojętnie i bez uważności – w czym również im wiernie towarzyszył. Grymas zadrażnienia osiadł mu w kącikach ust, jak grynszpan patyny na skroniach posążków, zaciekał do brązowego spojrzenia, którym niewidząco sięgał przed siebie, myślami odległy wprawdzie od uliczek starego miasta, od mrozu gryzącego orlą krzywiznę nosa czy od fizycznej pokraczności własnej fizjonomii. Nie zauważył nawet, kiedy z grubej warstwy burych skłębień zawisłych nisko nad dachami kamienic począł sypać drobny śnieg, jeszcze ospały i niechętny, pozbawiony wigoru tak samo jak figurki obcych ludzi przesuwające się po horyzoncie spojrzenia bez przekonania, z taką samą nietrwałością i nieistotnością, z jaką białe okruchy osiadały na gruncie, by zginąć wkrótce pod podeszwą ubłoconych, roboczych butów.
Z inercji zamyślenia ocknął się dopiero przy następnej machinalnie poczynionej zmianie kursu, kiedy skręcił w boczną uliczkę jak tyle razy wcześniej, zawierzając się zupełnie sile pilotujących nim przyzwyczajeń, i nieomal wpadł na wychylającą się zza rogu postać również śpieszącego dokądś mężczyzny. Raptownie ściągnięty tym niezręcznym incydentem prawie-kolizji z powrotem w okowy rzeczywistości, spostrzegł najpierw poirytowaną, przystojną twarz przyrumienioną od mrozu, mijającą go i znikającą mu zaraz z oczu, potem strzępy śnieżnego puchu opadające z wolna na przygnębiającą scenerię pochwyconego w kleszcze zimna miasta, wreszcie rozwiązaną sznurówkę buta, podskakującą nerwowo przy każdym stawianym przez niego kroku, coraz wolniejszym im bardziej otrząsał się z zalegających warstw myśli. Wcześniej tak daleki od teraźniejszości, wciąż otępiony pogłosem refleksji, nie mógł nagle odwrócić od niej wzroku, od tego cholernego sznurowadła, obijającego mu się upapranymi w błocie agletami o kostki – z jakiegoś powodu nasilało to tylko jego rozdrażnienie, wynosząc je z kącików ust wprost w brąz ożywionego spojrzenia, zakotwiczonego na podskakujących skuwkach z pedantyczną niemożnością przeorientowania uwagi na cokolwiek innego.
Zatrzymał się wreszcie chwilę później, przystając przy wznoszącym się na końcu uliczki posągu Thora; wyciągnął nerwowym ruchem z kieszeni wygniecione pudełko i wytrząsnął z niego papierosa, przedostatniego, żeby było jeszcze gorzej. Odpaliwszy go z niecierpliwością i narastającą frustracją – wiatr, dużo śmielszy w tym miejscu niż w wąskim przesmyku między budynkami, płoszył niemrawy płomień wykrzesany z grawerowanej zapalniczki – umieścił go między zaciśniętymi wargami, chwytając w płuca dym dla pokrzepienia rozchybotanych nerwów. Wrzuciwszy wszystko z powrotem w płaszcz, wyprostował na chwilę obolałe plecy, wypuścił spomiędzy warg leniwy, siwy obłok; w końcu uniósł nogę, zginając ją w kolanie, by oprzeć podeszwę ciężkiego buta o bryłę cokołu pomnika, paskudząc ją na wpół wyschłym błotem, jakby lekceważąco niepomny zwróconego w dół, wprost na niego, boskiego spojrzenia. Przytrzymując papierosa luźno w ustach, nachylił się naprzód, sięgając zziębłymi dłońmi do rozplątanego sznurowadła, by związać je wreszcie, zacisnąć w solidny supeł, w jaki splątałby najchętniej własną emocjonalność, wyrywającą się w ostatnim czasie spod wodzy rozsądku ze szkodliwą, destabilizującą uporczywością.
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Björn Guildenstern
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Sro 30 Cze - 16:43
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Od sierpniowego powrotu do Midgardu, po niemal rocznej nieobecności, nie mógł ponownie przyzwyczaić się do panujących w Midgardzie warunków atmosferycznych. Gdyby tylko bogowie mu na to łaskawie pozwolili, najchętniej nie opuszczałby czterech ścian swojej pracowni alchemicznej. To w końcu w niej czuł się najbardziej komfortowo — i nie tylko ze względu na nieprzyjemną pogodę, lecz przede wszystkim na to, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach. Mimo że coraz pewniej i chętniej pojawiał się wśród galdrów, niestrudzenie próbując walczyć ze swoją paranoją i sprawiać odpowiednie pozory przykładnego obywatela, młody Guildenstern ostatecznie wolał nie wyściubiać nosa ze swojego sklepu — bezpieczniej było zaszyć się w pracowni, niż włóczyć się bez większego celu po mieście, gdzie przecież na każdym kroku, jak mu się zdawało, czyhały na niego liczne pułapki. Każda codzienna podróż w głąb Midgardu niosła za sobą pewne ryzyko — choć tylko stosunkowo wąskie grono wiedziało o jego przemianie, w tym głównie ślepcy, coraz bardziej miał wrażenie, że było to widoczne gołym okiem. Najbardziej niepokoił go fakt, że niemal o wszystkim wiedziała Mirjam — nie potrafił jej zaufać, tym bardziej po ostatnim spotkaniu w kamienicy Kärkkäinenów, gdy wszyscy ujawnili swoją tożsamość. Nie powinien był żałować tego kroku, wszak nie było już odwrotu od tego, co się ostatnio stało, jednak coś mu podpowiadało, że musiał być teraz czujny.
Nic dziwnego, że z pracowni Guildenstern wyszedł niechętnie — szczelnie opatulony grubym, czarnym kożuchem, ruszył w stronę Starego Miasta, gdzie miał dzisiaj do załatwienia kilka istotnych sprawunków, z którymi tradycyjnie zwlekał do ostatniej chwili, jakby w nadziei, że ktoś inny to za niego zrobi. Obrana przez niego droga była najkrótsza z możliwych — mógł dostać się tam szybciej, lecz osobiście nigdy nie przepadał za teleportacją, w związku z czym zwykle po Midgardzie przemieszczał się pieszo. Przemknął wyjątkowo szybko przez dzielnicę Ragnhildy Potężnej, aż dotarł do murów najstarszej części miasta — przypadkowo zatrzymał się przy majestatycznym pomniku samego Thora, gdy nieoczekiwanie zorientował się, że wyjątkowo nie zabrał ze sobą paczki papierosów. Przeklął po raz kolejny w myślach, z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy strzepując ze swojego płaszcza uciążliwy, śnieżny pył, a następnie mimowolnie rozejrzał się po opustoszałej okolicy w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby go poratować w nagłej potrzebie. Nagle nieopodal spostrzegł wysokiego, długowłosego mężczyznę, do którego po dłuższej chwili wahania postanowił podejść, licząc przy tym na łut szczęścia.
— Przepraszam — odezwał się do nieznajomego lekko ochrypniętym głosem, gdy ten oparł podeszwę buta o bryłę cokołu pomnika. Nie zwykł zaczepiać nieznanych mu ludzi, lecz głód nikotynowy stawał się coraz silniejszy, powodując u niego lekkie rozdrażnienie. —Masz może papierosa? — zapytał Guildenstern, tym razem nie siląc się na żadne formułki grzecznościowe. Dopiero teraz miał szansę znacznie bliżej i uważniej przyjrzeć się jego twarzy, która — jak nagle się okazało — wydała mu się dziwnie znajoma. Nie potrafił do niej jednak przypasować żadnego imienia i nazwiska, chociaż był przekonany, że mieli okazję się poznać.
Nic dziwnego, że z pracowni Guildenstern wyszedł niechętnie — szczelnie opatulony grubym, czarnym kożuchem, ruszył w stronę Starego Miasta, gdzie miał dzisiaj do załatwienia kilka istotnych sprawunków, z którymi tradycyjnie zwlekał do ostatniej chwili, jakby w nadziei, że ktoś inny to za niego zrobi. Obrana przez niego droga była najkrótsza z możliwych — mógł dostać się tam szybciej, lecz osobiście nigdy nie przepadał za teleportacją, w związku z czym zwykle po Midgardzie przemieszczał się pieszo. Przemknął wyjątkowo szybko przez dzielnicę Ragnhildy Potężnej, aż dotarł do murów najstarszej części miasta — przypadkowo zatrzymał się przy majestatycznym pomniku samego Thora, gdy nieoczekiwanie zorientował się, że wyjątkowo nie zabrał ze sobą paczki papierosów. Przeklął po raz kolejny w myślach, z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy strzepując ze swojego płaszcza uciążliwy, śnieżny pył, a następnie mimowolnie rozejrzał się po opustoszałej okolicy w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby go poratować w nagłej potrzebie. Nagle nieopodal spostrzegł wysokiego, długowłosego mężczyznę, do którego po dłuższej chwili wahania postanowił podejść, licząc przy tym na łut szczęścia.
— Przepraszam — odezwał się do nieznajomego lekko ochrypniętym głosem, gdy ten oparł podeszwę buta o bryłę cokołu pomnika. Nie zwykł zaczepiać nieznanych mu ludzi, lecz głód nikotynowy stawał się coraz silniejszy, powodując u niego lekkie rozdrażnienie. —Masz może papierosa? — zapytał Guildenstern, tym razem nie siląc się na żadne formułki grzecznościowe. Dopiero teraz miał szansę znacznie bliżej i uważniej przyjrzeć się jego twarzy, która — jak nagle się okazało — wydała mu się dziwnie znajoma. Nie potrafił do niej jednak przypasować żadnego imienia i nazwiska, chociaż był przekonany, że mieli okazję się poznać.
Mistrz Gry
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Sro 30 Cze - 16:43
The member 'Björn Guildenstern' has done the following action : kości
'Midgard – poszlaki' :
'Midgard – poszlaki' :
Bertram Holstein
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Czw 5 Sie - 20:52
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przyłapany w pozycji co najmniej niekomfortowej, nachylając się niezgrabnie naprzód i sięgając zgrabiałymi palcami do luźnych końcówek sznurowadła, w pierwszej chwili nie kwapił się do podniesienia spojrzenia w stosownej reakcji na rzuconą mu nad głową uprzejmością. Bez większego zainteresowania zarejestrował kątem oka obecność mężczyzny, okutaną odpowiednio do pogody w grube poły płaszcza i krótkim, szorstkim pomrukiem zachęcił go do kontynuowania, między ściśniętymi wargami przytrzymywał bowiem wciąż nieszczęsnego papierosa, niefortunnie ograniczającego wszelką wylewniejszą życzliwość. Zniecierpliwionym szarpnięciem ściągnął przy tym podbitą kożuchem cholewę wokół kostki, zawiązując zaraz wilgotne sznurówki w pośpieszny, mocny guzeł. Prostując się, czuł jak wzdłuż wypaczonej linii kręgosłupa przebiegają mu nieprzyjemne dreszcze bolesności, w ostatnim czasie nękające go nawracającymi kurczami – początkowo zrzucał to na karb wyjątkowo paskudnej pełni, ta zdawała się jednak szczęśliwie wywietrzeć z organizmu w przeciągu ostatnich dni; dochodził więc powoli do żenującego wniosku, że kontuzjowane kości drążyła mu przedwczesna starcza kapryśność wobec psującej się pogody.
Zsunąwszy podeszwę z krawędzi betonowego cokołu, zwrócił w końcu posępne spojrzenie na stojącego obok mężczyznę, by zlustrować go szybko i w pierwszej chwili dość nieuważnie, dojść ostatecznie najwyraźniej do wniosku, że nie ma powodu mu odmawiać, choć początkowo czuł się ku temu odruchowo skłonny. Wysunął wreszcie papierosa spomiędzy ust, wydmuchując kłąb mlecznego dymu szczypiący nieprzyjemnie w oczy, drugą ręką wyławiając z kieszeni kartonowe pudełko. Wyciągając je ku niemu zapraszająco, przytrzymał kciukiem odchylone wieczko. Teraz dopiero, z pewnym opóźnieniem, uderzyło go osobliwe uczucie, że mocne rysy ogólnie przyjemnej twarzy są mu skądś znajome, choć nie od razu skojarzył ją z właściwym nazwiskiem; nie miał jednak wątpliwości, co do okoliczności, w jakich miał okazję go widzieć – w sprowokowanych oddźwiękach wspomnień odnajdował uwierający w szyję sztywny kołnierz, obowiązkową ważnym wydarzeniom elegancję, blichtr i wystawność charakterystyczną dla imprez, na które sam wchodził z pewnym zażenowaniem, bo jego własne nazwisko odstawało od reszty obcym brzmieniem pozbawionym szanowności i zwracało ten rodzaj krótkiej, lekceważącej uwagi, która ciążyła na karku krytycznymi spojrzeniami ludzi przywiązanych do wartości dobrego urodzenia. Z tego powodu nie był właściwie pewny, czy ma ochotę zwracać w ogóle uwagę na fakt ewentualnej znajomości choćby z widzenia, spróbować zorientować się w prawdopodobnych powiązaniach rodowych, które wprawdzie nigdy nie stanowiły szczególnego tematu jego zainteresowania. Z wielu powodów wolał trzymać się na zdystansowanym uboczu tego, co zachodziło między kluczowymi rodzinami Midgardu, mimo że wbrew poczucia obcości i nieprzystosowania na mocy swojego rodowodu do tego otoczenia siłą rzeczy należał, a krewni przez długi czas bardzo chętnie ciągali go na wszelkie towarzyskie okazje, stanowczo oczekiwali, że będzie się na nich stawiał, choć jednocześnie sami nigdy nie traktowali go z zupełną równością. Nieuchronnie zawsze gubiono go gdzieś w tłumie.
Początkowo nie zamierzał więc nic mówić, jednak wyłaniające się w końcu z zakamarków rozpoznania naziwsko zsunęło mu się na język z mimowolnym, cierpkim rozbawieniem:
– Guildenstern, dobrze kojarzę? – zagaił wciąż trochę szorstko, pusty kartonik wsuwając do kieszeni. W zamian wyciągnął z niej zapalniczkę, zwyczajnym odruchem hołdując tradycyjnej uprzejmości, uprzedzając zapewne znacznie wygodniejsze zaklęcie. Metal szczęknął cicho, nad jego błyskiem zajaśniał chyboczący się niespokojnie żar płomienia, swobodnie podniesionego ku końcówce drugiego papierosa. – Powinienem był ci chyba odmówić, rodzina chętnie by mi to poczytała za ryzykowne nadwyrężanie lojalności rodowej. Bertram Holstein, z Forsbergów – przedstawił się z jakimś gorzkawym przekąsem, pociągając zaraz potem tytoniowej przyjemności w płuca, odwrócił się delikatnie, kiedy wypuszczał z płuc kojący obłok. – Nie wyplujesz go chyba teraz, co?
Zsunąwszy podeszwę z krawędzi betonowego cokołu, zwrócił w końcu posępne spojrzenie na stojącego obok mężczyznę, by zlustrować go szybko i w pierwszej chwili dość nieuważnie, dojść ostatecznie najwyraźniej do wniosku, że nie ma powodu mu odmawiać, choć początkowo czuł się ku temu odruchowo skłonny. Wysunął wreszcie papierosa spomiędzy ust, wydmuchując kłąb mlecznego dymu szczypiący nieprzyjemnie w oczy, drugą ręką wyławiając z kieszeni kartonowe pudełko. Wyciągając je ku niemu zapraszająco, przytrzymał kciukiem odchylone wieczko. Teraz dopiero, z pewnym opóźnieniem, uderzyło go osobliwe uczucie, że mocne rysy ogólnie przyjemnej twarzy są mu skądś znajome, choć nie od razu skojarzył ją z właściwym nazwiskiem; nie miał jednak wątpliwości, co do okoliczności, w jakich miał okazję go widzieć – w sprowokowanych oddźwiękach wspomnień odnajdował uwierający w szyję sztywny kołnierz, obowiązkową ważnym wydarzeniom elegancję, blichtr i wystawność charakterystyczną dla imprez, na które sam wchodził z pewnym zażenowaniem, bo jego własne nazwisko odstawało od reszty obcym brzmieniem pozbawionym szanowności i zwracało ten rodzaj krótkiej, lekceważącej uwagi, która ciążyła na karku krytycznymi spojrzeniami ludzi przywiązanych do wartości dobrego urodzenia. Z tego powodu nie był właściwie pewny, czy ma ochotę zwracać w ogóle uwagę na fakt ewentualnej znajomości choćby z widzenia, spróbować zorientować się w prawdopodobnych powiązaniach rodowych, które wprawdzie nigdy nie stanowiły szczególnego tematu jego zainteresowania. Z wielu powodów wolał trzymać się na zdystansowanym uboczu tego, co zachodziło między kluczowymi rodzinami Midgardu, mimo że wbrew poczucia obcości i nieprzystosowania na mocy swojego rodowodu do tego otoczenia siłą rzeczy należał, a krewni przez długi czas bardzo chętnie ciągali go na wszelkie towarzyskie okazje, stanowczo oczekiwali, że będzie się na nich stawiał, choć jednocześnie sami nigdy nie traktowali go z zupełną równością. Nieuchronnie zawsze gubiono go gdzieś w tłumie.
Początkowo nie zamierzał więc nic mówić, jednak wyłaniające się w końcu z zakamarków rozpoznania naziwsko zsunęło mu się na język z mimowolnym, cierpkim rozbawieniem:
– Guildenstern, dobrze kojarzę? – zagaił wciąż trochę szorstko, pusty kartonik wsuwając do kieszeni. W zamian wyciągnął z niej zapalniczkę, zwyczajnym odruchem hołdując tradycyjnej uprzejmości, uprzedzając zapewne znacznie wygodniejsze zaklęcie. Metal szczęknął cicho, nad jego błyskiem zajaśniał chyboczący się niespokojnie żar płomienia, swobodnie podniesionego ku końcówce drugiego papierosa. – Powinienem był ci chyba odmówić, rodzina chętnie by mi to poczytała za ryzykowne nadwyrężanie lojalności rodowej. Bertram Holstein, z Forsbergów – przedstawił się z jakimś gorzkawym przekąsem, pociągając zaraz potem tytoniowej przyjemności w płuca, odwrócił się delikatnie, kiedy wypuszczał z płuc kojący obłok. – Nie wyplujesz go chyba teraz, co?
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Björn Guildenstern
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Pon 4 Paź - 19:58
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Przeczucie go nie myliło. Od samego początku wiedział, że skądś go kojarzył — miał jednak niemałe trudności z tym, by automatycznie przypasować do jego twarzy konkretne imię i nazwisko. Nieznajomy mężczyzna postanowił go szybko wyręczyć, bez większego problemu zdradzając swoją tożsamość. Jeszcze kilka miesięcy temu prawdopodobnie zareagowałby na te słowa z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy; dziś waśnie rodowe między Przymierzem Pierwszych a Środka były mu obojętne, choć w dalszym ciągu powinien był grać przykładnego dziedzica Guildensternów. Postanowił jednak wzruszyć bezradnie szerokimi ramionami i przyjąć papierosa, który zaraz wylądował między jego spierzchniętymi wargami. Rzadko kiedy wdawał się z przypadkowymi ludźmi w niezobowiązujące dyskusje; nie miał w planach niepotrzebnie zajmować czasu mężczyźnie, lecz jego słowa sprawiły, że przystanął na dłużej, niż zakładał. Przyjrzał mu się jeszcze uważniej niż wcześniej, mrużąc przy tym nieznacznie swoje oczy, jakby miało mu to w jakiś sposób pomóc w przypomnieniu kilku szczegółów na temat stojącego naprzeciw niego Bertrama. Zawiłości klanowe po stronie Przymierza Środka nie były mu zbyt dobrze znane — już dawno stracił zainteresowanie tym, co działo się w niektórych kręgach, a po swojej rocznej nieobecności wciąż miał zdecydowanie za wiele do nadrobienia.
— Ach, no tak. — Björn udał zaskoczenie, gdy usłyszał jego słowa. W międzyczasie Bertram wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, dzięki której Guildenstern odpalił swojego papierosa. Powoli zaczynał doceniać tak prozaiczne momenty, kiedy nie musiał używać magii —mimo że na pierwszy rzut oka nikt nie mógł rozpoznać w nim ślepca, nie mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi w przestrzeni publicznej. Mogłoby go to zbyt wiele kosztować, a nie był gotowy jeszcze na to, by się ujawnić. Nie teraz. Björn cały czas lawirował pomiędzy tymi dwoma światami, choć podświadomie dobrze wiedział, że w pewnym momencie swojego życia będzie musiał wybrać jeden z nich i podjąć ostateczną decyzję. Zwlekał z nią jednak tak długo, jak tylko mógł. — Z Forsbergów. — Jakby było się czym chwalić, przeszło mu mimowolnie przez myśl, lecz powstrzymał się przed tym, by wypowiedzieć te słowa na głos. — Jak widać, będę musiał to przeżyć. Najwyraźniej głód nikotynowy jest ważniejszy od rodowych niesnasek. — Na moment pozwolił sobie nawet na to, by delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Niektóre z nich już dawno utraciły swoją datę ważności — negatywne relacje były jednak sukcesywnie podtrzymywane przez najstarszą generację członków klanów i historie przekazywane z pokolenia na pokolenie, które miały utrzymać między rodami linię podziału.
— I tak. Guildenstern. Björn — potwierdził wreszcie swoją tożsamość, zaciągając się dymem nikotynowym. Zerknął kątem oka na majestatyczny pomnik Thora, powoli zaczynając łączyć fakty związane z Bertramem. — Chyba widziałem cię ostatnio w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych. Pracujesz tam? — przypomniał sobie nagle Guildenstern, gdy kilka tygodni temu pojawił się tam z niespodziewaną wizytą. To właśnie wtedy najprawdopodobniej musiała mu gdzieś na korytarzu mignąć twarz Holsteina, choć nie był pewien.
— Ach, no tak. — Björn udał zaskoczenie, gdy usłyszał jego słowa. W międzyczasie Bertram wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, dzięki której Guildenstern odpalił swojego papierosa. Powoli zaczynał doceniać tak prozaiczne momenty, kiedy nie musiał używać magii —mimo że na pierwszy rzut oka nikt nie mógł rozpoznać w nim ślepca, nie mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi w przestrzeni publicznej. Mogłoby go to zbyt wiele kosztować, a nie był gotowy jeszcze na to, by się ujawnić. Nie teraz. Björn cały czas lawirował pomiędzy tymi dwoma światami, choć podświadomie dobrze wiedział, że w pewnym momencie swojego życia będzie musiał wybrać jeden z nich i podjąć ostateczną decyzję. Zwlekał z nią jednak tak długo, jak tylko mógł. — Z Forsbergów. — Jakby było się czym chwalić, przeszło mu mimowolnie przez myśl, lecz powstrzymał się przed tym, by wypowiedzieć te słowa na głos. — Jak widać, będę musiał to przeżyć. Najwyraźniej głód nikotynowy jest ważniejszy od rodowych niesnasek. — Na moment pozwolił sobie nawet na to, by delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Niektóre z nich już dawno utraciły swoją datę ważności — negatywne relacje były jednak sukcesywnie podtrzymywane przez najstarszą generację członków klanów i historie przekazywane z pokolenia na pokolenie, które miały utrzymać między rodami linię podziału.
— I tak. Guildenstern. Björn — potwierdził wreszcie swoją tożsamość, zaciągając się dymem nikotynowym. Zerknął kątem oka na majestatyczny pomnik Thora, powoli zaczynając łączyć fakty związane z Bertramem. — Chyba widziałem cię ostatnio w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych. Pracujesz tam? — przypomniał sobie nagle Guildenstern, gdy kilka tygodni temu pojawił się tam z niespodziewaną wizytą. To właśnie wtedy najprawdopodobniej musiała mu gdzieś na korytarzu mignąć twarz Holsteina, choć nie był pewien.
Prorok
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Czw 14 Paź - 12:36
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Chłód i słota nie sprzyjały regularnym obchodom dzielnicy, wżynając się nieprzyjemną wilgocią w materiał munduru, zastygając na kosmatej linii wąsów pojedynczymi kroplami mżawki, która co i raz, jakby w skrzętnie odliczonych interwałach, przetaczała się nad miastem, jak sądził – zesłana przez bogów tylko po to, aby podsycić jego frustrację. Nigdy nie przewidywał, że praca, która przeszło dwie dekady temu jawiła mu się sztubackim entuzjazmem niebezpiecznej przygody na miarę opowieści Jørna Brekkena, skaże go na samotny patrol wąskimi, zszarzałymi ulicami Starego Miasta, toczonego przekonaniem, że Lennart powierzał mu te obowiązki z czystej złośliwości, świadomy, że niezależnie od tego, jak wielu przechodniów zdołałby dzisiaj indagować, do domu powróci z pustymi rękami – mieszkańcy miasta nie chcieli udzielać mu informacji, skuci chłodem niepokoju, który chwytał w kajdany swego nieprzejednania każdego, kto czytał gazety, a nawet ci, którzy jedynie przemykali wzrokiem po czarnym atramencie ich makabrycznych nagłówków, musieli mieć świadomość, że prognoza nie zapowiadała zmiany na lepsze. W niektórych sytuacjach nawet Krucza Straż rozkładała bezwładnie ręce – Jaakko nigdy by się do tego nie przyznał, ale dobrze o tym wiedział.
Pewnym, bitym krokiem przeszedł przez dziedziniec północny, unosząc brwi dopiero, gdy pod cokołem żeliwnego pomnika dostrzegł dwie postacie, sylwetki prawie nienaturalnie zatrzymane w miejscu, podczas gdy pozostali przechodnie przecinali ulice z widocznym pośpiechem, chcąc jak najszybciej uwolnić się od zacinającego wiatru i mglistości naciągniętej chłodem jesieni, szarej i nieprzyjemnej, swą aurą absurdalnie przystającej do panującej w mieście atmosfery. Mężczyzna wyprostował się, napinając nieznacznie pierś, na której, pod wełnianym materiałem płaszcza, zagrzechotała metalowa plakietka odznaki – był szczupły i wysoki, z zaczesanymi na bok włosami i gęstym wąsem, który zasłaniał mu górną wargę; matka uparcie powtarzała, że zarost upodabniał go do głównego wokalisty Furii, ale wprawdzie nadawał mu jedynie wyglądu znużonego służbisty. Gdy znalazł się już wystarczająco blisko, by zjednać sobie waszą uwagę, chrząknął cicho i wygiął usta w markotnym grymasie.
– Jaakko Seppälä, starszy oficer w służbie Kruczej Straży. – odparł beznamiętnie, z entuzjazmem kogoś, kto wita nową epidemie cholery. – Panowie nie mają oczywiście nic przeciwko, jeżeli zadam kilka pytań? – przez beznamiętną uprzejmość przedarła się nuta cierpkiej zgryźliwości, niezadowolenia, które drgnęło nerwowo w lewym kąciku jego wąskich, spierzchniętych zimnem ust. – Ta część miasta nie należy ostatnio do najbezpieczniejszych, ludzie nie są skorzy do ulicznych pogawędek... zważając na wszystko, co wydarzyło się w przeciągu ostatniego tygodnia. Bywacie tu panowie często? – lewa brew wygięta jak grzbiet rozeźlonego kota, wzrok zbaczający tymczasem krytycznie ku miejscu, gdzie na betonowym postumencie widniał błotnisty ślad zbrudzonej podeszwy buta.
Pewnym, bitym krokiem przeszedł przez dziedziniec północny, unosząc brwi dopiero, gdy pod cokołem żeliwnego pomnika dostrzegł dwie postacie, sylwetki prawie nienaturalnie zatrzymane w miejscu, podczas gdy pozostali przechodnie przecinali ulice z widocznym pośpiechem, chcąc jak najszybciej uwolnić się od zacinającego wiatru i mglistości naciągniętej chłodem jesieni, szarej i nieprzyjemnej, swą aurą absurdalnie przystającej do panującej w mieście atmosfery. Mężczyzna wyprostował się, napinając nieznacznie pierś, na której, pod wełnianym materiałem płaszcza, zagrzechotała metalowa plakietka odznaki – był szczupły i wysoki, z zaczesanymi na bok włosami i gęstym wąsem, który zasłaniał mu górną wargę; matka uparcie powtarzała, że zarost upodabniał go do głównego wokalisty Furii, ale wprawdzie nadawał mu jedynie wyglądu znużonego służbisty. Gdy znalazł się już wystarczająco blisko, by zjednać sobie waszą uwagę, chrząknął cicho i wygiął usta w markotnym grymasie.
– Jaakko Seppälä, starszy oficer w służbie Kruczej Straży. – odparł beznamiętnie, z entuzjazmem kogoś, kto wita nową epidemie cholery. – Panowie nie mają oczywiście nic przeciwko, jeżeli zadam kilka pytań? – przez beznamiętną uprzejmość przedarła się nuta cierpkiej zgryźliwości, niezadowolenia, które drgnęło nerwowo w lewym kąciku jego wąskich, spierzchniętych zimnem ust. – Ta część miasta nie należy ostatnio do najbezpieczniejszych, ludzie nie są skorzy do ulicznych pogawędek... zważając na wszystko, co wydarzyło się w przeciągu ostatniego tygodnia. Bywacie tu panowie często? – lewa brew wygięta jak grzbiet rozeźlonego kota, wzrok zbaczający tymczasem krytycznie ku miejscu, gdzie na betonowym postumencie widniał błotnisty ślad zbrudzonej podeszwy buta.
Bertram Holstein
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Sob 23 Paź - 18:50
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Podjudzany oddechem żar przyjemnie strzelał na miąższu papierosa, cichym, uspokajającym szmerem gubiąc się pośród natężonych ostrością zmysłu dźwięków okolicy; nasłuchiwał przez krótką chwilę, wyczekując charakterystycznego trzasku zajmującego się tytoniu zanurzanego w podsunięty płomień zapalniczki, nim nie cofnął jej, ruchem kciuka zatrzaskując srebrne wieczko. Powtórzone po nim bezbarwnym, jakby mimowiednym, echem z Forsbergów uniosło mu spojrzenie, pobieżnie miarkujące mimikę towarzysza, z odruchowej ciekawości, choć z równie nieprzejętym zainteresowaniem – badawczością wyzutą z oczekiwań czy przywiązania jakiejkolwiek wagi do tematu prowokująco niepowściągliwej introdukcji. Nie dostrzegał tymczasem na jego twarzy żadnych oznak pochwycenia podobnej zanęty: zdradliwego cienia wrogości, protekcjonalności czy odruchowej niechęci, z którymi zdarzało mu się spotykać, najczęściej pod ciężkim, sztucznym woalem uprzejmości, zwłaszcza przy okazji spotkań z rodami politycznie związanymi z opozycyjnym frontem – wobec nich był wprawdzie nie tylko nieprawym pomiotem Forsbergów, ale też przykładem człowieka niewygodnego dla społeczeństwa przez zalęgniętą mu w żyłach chorobę wargów. Zdawało się, że pomimo liczności poróżnień przy incydentalnym wspólnym papierosie zawierali okolicznościowy rozejm; na podchwyconą żartobliwość i stonowany uśmiech odpowiedział więc synonimicznym, pojednawczym grymasem rozbawienia, strącając grudkę popiołu na wilgotny bruk. Przeczuwał, że przy kolejnej, bardziej oficjalnej okazji obecna zgodnie umiarkowana życzliwość będzie musiała nieuchronnie zajść patyną oczekiwanego od nich fałszu.
Wciskając dłoń z zapalniczką do kieszeni, powiódł spojrzeniem w głąb otwierającej się przed nimi cieśniny ulicy, nieuważnie oglądając sylwetki podążających gdzieś ludzi, z delikatnym, zaskoczonym drgnięciem brwi przyjmując celność pytania. Rzadko kiedy miewali w centrum gości z zewnątrz; intrygowało go poniekąd, czego mógł w takim miejscu – wprawdzie ciekawym, ale nieszczególnie otwartym na podobne odwiedziny – szukać Guildenstern.
– Tak, od paru lat – przyznał, razem z tym słowem wypuszczając z siebie kłąb dymu. – Zajmuję się storsjöodjuretami. Chociaż tak naprawdę wszystkim po trochę, jak każdy; ciągle brakuje nam ludzi. To niewdzięczna robota, nie chcą zostawać i w sumie im się nie dziwię – pociągnął dalej, podtrzymując niezobowiązująco rozmowę, w końcu milknąc na chwilę, by zaćmić; tytoń zasyczał cicho.
– Wpadłeś do nas, bo chcesz się zaciągnąć? – podjął zaraz luźno, podrzucając mu wciąż lekko rozbawione spojrzenie, jednak zanim jeszcze pytanie na dobre wybrzmiało między nimi, jedna z sylwetek przechodniów, zamiast ich obojętnie wyminąć wierna wzorowi pozostałych, przystanęła tuż obok, przykuwając do siebie uwagę ich dwójki. Bertram zlustrował przedstawiającego się mundurowego z pewnym dystansem, odruchowo przywdziewając pewną szorstkość spojrzenia i grymasu ust, kiedy cierpki, naglący ton mężczyzny zaszorował drażniąco o jego świadomość. Nie odpowiedział mu, wymownym milczeniem i kierowaną ku niemu uważnością sygnalizując swoją – zauważalnie wymuszaną – chęć współpracy. Opuścił dłoń z papierosem wzdłuż ciała, uprzejmie odsuwając gryzącą smużkę dymu od niespodziewanej oficjalności wyrywkowego wywiadu.
– Mieszkam w okolicy. Dość często – odpowiedział zwięźle, obserwując go z mimowolną niechęcią; brew uniesiona jakby w zachęcie do konfliktu skutecznie do niego wprawdzie przemawiała. Dobrze widzieć, że jednak cokolwiek robicie – przemknęło mu przez myśl, układnie zagryzione przed wybrzmieniem.
Wciskając dłoń z zapalniczką do kieszeni, powiódł spojrzeniem w głąb otwierającej się przed nimi cieśniny ulicy, nieuważnie oglądając sylwetki podążających gdzieś ludzi, z delikatnym, zaskoczonym drgnięciem brwi przyjmując celność pytania. Rzadko kiedy miewali w centrum gości z zewnątrz; intrygowało go poniekąd, czego mógł w takim miejscu – wprawdzie ciekawym, ale nieszczególnie otwartym na podobne odwiedziny – szukać Guildenstern.
– Tak, od paru lat – przyznał, razem z tym słowem wypuszczając z siebie kłąb dymu. – Zajmuję się storsjöodjuretami. Chociaż tak naprawdę wszystkim po trochę, jak każdy; ciągle brakuje nam ludzi. To niewdzięczna robota, nie chcą zostawać i w sumie im się nie dziwię – pociągnął dalej, podtrzymując niezobowiązująco rozmowę, w końcu milknąc na chwilę, by zaćmić; tytoń zasyczał cicho.
– Wpadłeś do nas, bo chcesz się zaciągnąć? – podjął zaraz luźno, podrzucając mu wciąż lekko rozbawione spojrzenie, jednak zanim jeszcze pytanie na dobre wybrzmiało między nimi, jedna z sylwetek przechodniów, zamiast ich obojętnie wyminąć wierna wzorowi pozostałych, przystanęła tuż obok, przykuwając do siebie uwagę ich dwójki. Bertram zlustrował przedstawiającego się mundurowego z pewnym dystansem, odruchowo przywdziewając pewną szorstkość spojrzenia i grymasu ust, kiedy cierpki, naglący ton mężczyzny zaszorował drażniąco o jego świadomość. Nie odpowiedział mu, wymownym milczeniem i kierowaną ku niemu uważnością sygnalizując swoją – zauważalnie wymuszaną – chęć współpracy. Opuścił dłoń z papierosem wzdłuż ciała, uprzejmie odsuwając gryzącą smużkę dymu od niespodziewanej oficjalności wyrywkowego wywiadu.
– Mieszkam w okolicy. Dość często – odpowiedział zwięźle, obserwując go z mimowolną niechęcią; brew uniesiona jakby w zachęcie do konfliktu skutecznie do niego wprawdzie przemawiała. Dobrze widzieć, że jednak cokolwiek robicie – przemknęło mu przez myśl, układnie zagryzione przed wybrzmieniem.
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Björn Guildenstern
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Czw 18 Lis - 20:09
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Storsjöodjuretami? — podchwycił z zainteresowaniem temat, momentalnie przypominając sobie, że ich łuski były bardzo często wykorzystywanie przy eliksirach. Jego wiedza o zwierzętach była podstawowa, choć znał się na ingrediencjach — bez względu na ich pochodzenie. — Domyślam się, że praca z nimi nie należy do najłatwiejszych, tym bardziej że są chyba bardzo płochliwe w kontaktach z ludźmi. — Młody Guildenstern nie był żadnym wybitnym specjalistą w tej dziedzinie, dlatego miał nadzieję, że nie powiedział przypadkiem żadnej głupoty, którą Bertram bez większego problemu mógłby zakwestionować. W końcu nie mógł pozwolić, by ten z Forsbergów go poprawiał. — Zaciągnąć to może nie, sam potrzebuję pomocy u siebie w sklepie. — Gdyby tylko udało mu się wreszcie znaleźć kogoś kompetentnego… — Po prostu pomagałem mojemu dobremu znajomemu. Podejrzewam, że najpewniej słyszałeś o tej przedziwnej sprawie zatrutych lusse z midgardzkiej hodowli. Nie wszystkie udało się uratować. — Wciąż nikt z nich nie wiedział, co się wydarzyło, lecz nie było wątpliwości, że ktoś celowo próbował zniszczyć dorobek jego znajomego.
Tylko tego jeszcze mu brakowało, by natknąć się na Kruczą Straż. Od momentu powrotu do Midgardu z większym lub mniejszym powodzeniem starał się ich unikać i nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Połowicznie mu się to udawało, lecz taka sytuacja jak ta tylko wzmagała u niego paranoję, pogłębiając jego chęć do niewychodzenia ze swojej bezpiecznej przystani. Nie miał pojęcia, czego mógł chcieć od nich oficer, choć w pamięci miał swoje ostatnie spotkanie z Baantjerem, gdy usłyszał, że oficerom Kruczej Straży zdarzało się wyrywkowo sprawdzać niektórych przechodniów. Nie mógł być kolejnym z nich, tym, który został przyłapany na gorącym uczynku i publicznie zdemaskowany, dlatego musiał teraz zachowywać się w naturalny sposób, by nie zainteresować niejakiego Jaakko Seppäli. Guildenstern westchnął cicho pod nosem, po czym spojrzał kątem oka na Bertrama, by po chwili przenieść swój wzrok na starszego oficera, który nieproszony przerwał im konwersację. Dopalił wreszcie do końca papierosa, a następnie wrzucił niedopałek do kosza stojącego przy pomniku.
— Okazjonalnie — odpowiedział zgodnie z prawdą Björn, gdyż Stare Miasto nigdy nie było jego ulubioną częścią Midgardu, w rzeczywistości przychodząc tu tylko wtedy, gdy miał coś szczególnie ważnego do załatwienia. — Mieszkam niedaleko portu. — To właśnie dzielnica Ragnhildy Potężnej, być może ze względu na jego silne powiązania z morzem i Guildensternami, stała się miejscem, gdzie spędzał najwięcej czasu, kilka lat temu decydując się również na otwarcie tam swojej pracowni. Mimo że nie zamieniłby tej lokalizacji na żadną inną, coraz częściej myślał o wyprowadzce ze Skandynawii, choć od jego powrotu minęło zaledwie kilka miesięcy. — Tak, to prawda, oficerze, w ostatnim czasie wiele słyszy się o tych okropieństwach w magicznych mediach. Czy wydarzyło się coś nowego? — Od samego rana nie zaglądał dziś do gazet, dlatego Björn nie był pewien, czy coś go nie ominęło. Nie zaszkodziło go zapytać, biorąc pod uwagę, że mogli zaraz uzyskać informacje z pierwszej ręki.
Tylko tego jeszcze mu brakowało, by natknąć się na Kruczą Straż. Od momentu powrotu do Midgardu z większym lub mniejszym powodzeniem starał się ich unikać i nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Połowicznie mu się to udawało, lecz taka sytuacja jak ta tylko wzmagała u niego paranoję, pogłębiając jego chęć do niewychodzenia ze swojej bezpiecznej przystani. Nie miał pojęcia, czego mógł chcieć od nich oficer, choć w pamięci miał swoje ostatnie spotkanie z Baantjerem, gdy usłyszał, że oficerom Kruczej Straży zdarzało się wyrywkowo sprawdzać niektórych przechodniów. Nie mógł być kolejnym z nich, tym, który został przyłapany na gorącym uczynku i publicznie zdemaskowany, dlatego musiał teraz zachowywać się w naturalny sposób, by nie zainteresować niejakiego Jaakko Seppäli. Guildenstern westchnął cicho pod nosem, po czym spojrzał kątem oka na Bertrama, by po chwili przenieść swój wzrok na starszego oficera, który nieproszony przerwał im konwersację. Dopalił wreszcie do końca papierosa, a następnie wrzucił niedopałek do kosza stojącego przy pomniku.
— Okazjonalnie — odpowiedział zgodnie z prawdą Björn, gdyż Stare Miasto nigdy nie było jego ulubioną częścią Midgardu, w rzeczywistości przychodząc tu tylko wtedy, gdy miał coś szczególnie ważnego do załatwienia. — Mieszkam niedaleko portu. — To właśnie dzielnica Ragnhildy Potężnej, być może ze względu na jego silne powiązania z morzem i Guildensternami, stała się miejscem, gdzie spędzał najwięcej czasu, kilka lat temu decydując się również na otwarcie tam swojej pracowni. Mimo że nie zamieniłby tej lokalizacji na żadną inną, coraz częściej myślał o wyprowadzce ze Skandynawii, choć od jego powrotu minęło zaledwie kilka miesięcy. — Tak, to prawda, oficerze, w ostatnim czasie wiele słyszy się o tych okropieństwach w magicznych mediach. Czy wydarzyło się coś nowego? — Od samego rana nie zaglądał dziś do gazet, dlatego Björn nie był pewien, czy coś go nie ominęło. Nie zaszkodziło go zapytać, biorąc pod uwagę, że mogli zaraz uzyskać informacje z pierwszej ręki.
Prorok
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Pią 26 Lis - 1:15
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Był przekonany, że tym razem uda mu się ochrzcić swą karierę czymś, co zdołałoby przyciągnąć uwagę Lennarta, owocując słusznym oraz, w miarę możliwości, szybkim awansem, na jaki, jak sądził, niewątpliwie zasługiwał, chociaż ostatni miesiąc zaskoczył go jałowością inwestygacji, w których natrafiał jedynie na kolejne ślepe uliczki i, jak na ironię, żadnych ślepych mieszkańców miasta, których mógłby napiętnować, wyróżniając się wśród współpracowników, grzejących kończyny przy wygodnych, drewnianych biurkach na komisariacie. Im więcej czasu jednak mijało – tych nieznośnych, powolnie przepływających sekund, pełnych ostrożnie uniesionych brwi, wykrzywionych linii warg i wymiany personaliów – tym silniej dojrzewało w nim ponure przeczucie porażki, dojmująca świadomość, że być może się pomylił, ci mężczyźni, pogrążeni w nużącej opieszałości rozmowy, wydali mu się bowiem nagle nie tylko nieciekawi, ale przede wszystkim rzeczywiście nieświadomi wydarzeń, które miały miejsce w niedalekiej okolicy. Jaakko westchnął cicho, prostując się w pedantycznej manierze kogoś, kto całe życie musiał udowadniać ludziom swoją – prawdopodobnie niesłuszną – wyższość.
– Wydajecie się panowie osobliwie nieprzejęci powagą sytuacji. – zauważył surowo, ściągając dwie gąsienice krzaczastych brwi, nim zdołał jednak zadać kolejne pytanie, Björn uprzedził go swą uprzejmą indagacją, której wprawdzie oczekiwał, a która mimo to wdarła się pod skórę mierzwiącym swędzeniem frustracji – odruchowo przesunął dłonią po wąsie, wygładzając jego odstające, jasnobrązowe wiechcie, po czym nachylił się lekko do przodu, jakby w konspiracji, chociaż ton jego głosu mógłby prędzej przywodzić na myśl rodzicielską naganę, niźli poufałe dzielenie się jakimś ważnym, lecz być może nieszczególnie dobrze ukrywanym sekretem.
– O, istotnie. – odrzekł, wzdrygając się z niesmakiem, po czym kiwając powoli głową i lustrując obu mężczyzn spojrzeniem, które zdradzało, że chociaż próbował zachować powagę, triumfalną satysfakcję sprawiał mu przywilej podzielenia się z nimi czymś, o czym jeszcze nie wiedzieli. – Istotnie przyszło nam żyć w ciężkich czasach; zaraza rozprzestrzenia się po mieście szybciej niż Wielki Pożar. – jego głowa zakołysała się na boki, nawet przy zacinających podmuchach wiatru włosy pozostawały jednak skrzętnie zaczesane do tyłu, przywierające do głowy jak na brylantynę. – Najprawdopodobniej doszło do porwania. – ton jego głosu stał się nagle chłodny i nieprzyjemny, dźwiękiem przypominając chrobot kredy przesuwanej po tafli ciemnej tablicy. – Sprawcy pozostawili po sobie wystarczająco dowodów na to, by w najlepszym przypadku posądzać ich o konszachty ze ślepcami, a w najgorszym, do którego, mówię wam to oczywiście poufnie, prawdę mówiąc się skłaniam, sądzić, że byli jednymi z nich. – odrzekł, po czym rozwinął papier, który trzymał dotąd kurczowo w lewej dłoni, odsłaniając przed wami zdjęcie zaginionego – młodego mężczyzny, na oko niespełna lat trzydziestu, ze zmierzwionymi, ciemnymi włosami, jasnym błyskiem w spojrzeniu i charakterystycznym półuśmiechem, który sprawiał wrażenie, jakby połowa jego twarzy pochwycona była w karcer niegroźnego paraliżu. – Coś świta?
– Wydajecie się panowie osobliwie nieprzejęci powagą sytuacji. – zauważył surowo, ściągając dwie gąsienice krzaczastych brwi, nim zdołał jednak zadać kolejne pytanie, Björn uprzedził go swą uprzejmą indagacją, której wprawdzie oczekiwał, a która mimo to wdarła się pod skórę mierzwiącym swędzeniem frustracji – odruchowo przesunął dłonią po wąsie, wygładzając jego odstające, jasnobrązowe wiechcie, po czym nachylił się lekko do przodu, jakby w konspiracji, chociaż ton jego głosu mógłby prędzej przywodzić na myśl rodzicielską naganę, niźli poufałe dzielenie się jakimś ważnym, lecz być może nieszczególnie dobrze ukrywanym sekretem.
– O, istotnie. – odrzekł, wzdrygając się z niesmakiem, po czym kiwając powoli głową i lustrując obu mężczyzn spojrzeniem, które zdradzało, że chociaż próbował zachować powagę, triumfalną satysfakcję sprawiał mu przywilej podzielenia się z nimi czymś, o czym jeszcze nie wiedzieli. – Istotnie przyszło nam żyć w ciężkich czasach; zaraza rozprzestrzenia się po mieście szybciej niż Wielki Pożar. – jego głowa zakołysała się na boki, nawet przy zacinających podmuchach wiatru włosy pozostawały jednak skrzętnie zaczesane do tyłu, przywierające do głowy jak na brylantynę. – Najprawdopodobniej doszło do porwania. – ton jego głosu stał się nagle chłodny i nieprzyjemny, dźwiękiem przypominając chrobot kredy przesuwanej po tafli ciemnej tablicy. – Sprawcy pozostawili po sobie wystarczająco dowodów na to, by w najlepszym przypadku posądzać ich o konszachty ze ślepcami, a w najgorszym, do którego, mówię wam to oczywiście poufnie, prawdę mówiąc się skłaniam, sądzić, że byli jednymi z nich. – odrzekł, po czym rozwinął papier, który trzymał dotąd kurczowo w lewej dłoni, odsłaniając przed wami zdjęcie zaginionego – młodego mężczyzny, na oko niespełna lat trzydziestu, ze zmierzwionymi, ciemnymi włosami, jasnym błyskiem w spojrzeniu i charakterystycznym półuśmiechem, który sprawiał wrażenie, jakby połowa jego twarzy pochwycona była w karcer niegroźnego paraliżu. – Coś świta?
Bertram Holstein
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Sro 8 Gru - 23:18
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Odruchowo kiwnął głową w potwierdzeniu, kotwicząc spojrzenie na Guildensternie nieco uważniej, z przebłyskiem ożywienia wyłaniającym się z ciemnej barwy orzechowych tęczówek wobec podchwyconego tematu, będącego mu tak bliskim; mężczyzna nie wydawał się wprawdzie mówić z pewnością człowieka podobnie interesującego się tym przedmiotem, stąd iskra cichego entuzjazmu zatliła się niemrawo i ponownie przygasła, był jednak wciąż przyjemnie zaskoczony przynajmniej cieniem okazanego z uprzejmości zaciekawienia. Choć stwierdzenie Björna nie było szczególnie odkrywcze, wykraczające poza dość powszednią wiedzę, było przynajmniej zadowalająco poprawne, co zasygnalizował w chwilowym uniesieniu kącika ust.
– Wymagają cierpliwości, to prawda – przyznał przyjemniejszym tonem, rozjaśnionym lekkością charakterystycznie towarzyszącą rzeczom człowiekowi codziennym i znajomym od podszewki, choć wkrótce dołączyło do tego łagodne przygnębienie wkradające się w ekspresję nieznacznym ściągnięciem brwi. – Choć w większości przypadków, z którymi mamy do czynienia, to dużo za mało; po spotkaniu z kłusownikami bywają bardziej agresywne niż płochliwe. Chyba tylko cudem jeszcze nie przetrąciły mi karku – ponure rozbawienie rozeszło się w wypowiadanych słowach subtelną wibracją; przyznanie, że było zresztą nieraz blisko, wstrzymał powściągliwie dla siebie, ludzie wprawdzie z reguły nie reagowali na to ze szczególną wyrozumiałością, zastanawiając się na głos i często z przemycaną sugestią tępoty, dlaczego w ogóle decydował się na podobnie ryzykowną pracę, dlaczego się przy niej upierał, kiedy mógł zająć się gatunkami mniej niebezpiecznymi, zwierzętami oswojonymi albo przynajmniej spokojniejszymi wobec człowieka.
– Ah, tak, słyszałem; w całym centrum huczało od teorii spiskowych na ten temat – mruknął, chcąc pociągnąć dalej, dopytać o szczegóły zaszłego nieszczęścia, o możliwe podejrzenia, jego pogląd na sprawę; zainteresować się wzajemnie jego sklepem, zanim zdążyłby jednak wysnuć dalszą nic konwersacji, przerwało im wtargnięcie oficera. Podchwycił rzucone mu przez Guildensterna spojrzenie, odwzajemniając je krótko, zwykłym przypadkiem, konfidencjonalnie solidaryzując się z nim w cichym niezadowoleniu – choć nie miał nic do ukrycia, nie miał też ochoty na podobne wywiady, na stanie w mrozie dłuższe niż dopalająca się długość papierosa, będąc indagowanym, w dodatku tak drażniącym, nieprzyjemnym tonem.
Powiódł spojrzeniem za sfrustrowanym odruchem dłoni wędrującej ku wąsom po pytaniu Björna; był mu wdzięczny, że tak skutecznie odwrócił uwagę Jaako od kontynuacji tej pretensjonalnej i zupełnie zbędnej krytyki ich postawy obywatelskiej. Przysłuchiwał się oficerowi cierpliwie, poniekąd ciekawy zdania przedstawiciela Kruczej Straży, jego oceny toczącej Midgard sytuacji – jego słowa nie brzmiały szczególnie optymistycznie ani obiecująco, na co Bertram mruknął cicho, jakby do siebie, sposobem podobnym do cichego odchrząknięcia, ponurym i cierpkim, jakby godził się z nędznym obrazem przedstawianej rzeczywistości z łatwością człowieka zgorzkniałego, akceptującego z pokorą i bez zaskoczenia fakt, że nigdy nie mogło być inaczej niż źle. Na wspomnienie porwania i ślepców zachmurzył się jeszcze bardziej, nie gniewnie czy wrogo, ale z zauważalnym zdystansowanym chłodem, odruchowym, nerwowym roztargnieniem: temat ślepców, w ostatnim czasie powtarzany wszędzie, w przekrzykiwanym wygłaszaniu własnych opinii lub, często, wulgarnych obelg, męczył go.
Spojrzał spolegliwie na rozwijany przed nimi papier, obrzucając uważnym spojrzeniem widniejące na nim zdjęcie. Nie potrzebował wiele czasu, by dojść do wniosku, że nie rozpoznaje zaginionego mężczyzny wcale – zdawało mu się, że zapamiętałby charakterystyczny grymas jego twarzy.
– Nieszczególnie, nie widziałem go nigdy wcześniej – przyznał zgodnie z prawdą, tonem przejawiającym pewne zmęczenie. – Jeśli został porwany przez ślepców, jak pan podejrzewa, może lepiej nie życzyć mu odnalezienia, biorąc pod uwagę, w jakim stanie znajduje się pozostałych. O jakich dowodach mowa? – spytał, choć nie był pewien, czy istotnie chciał wiedzieć; być może lepiej było zamknąć drzwi na cztery rygle, zatrzasnąć okna, spuścić żaluzje i udawać, jak wszyscy, że nie docieka się niczego, nie wkłada karku pod topór zagrożenia niepotrzebnym zainteresowaniem.
– Wymagają cierpliwości, to prawda – przyznał przyjemniejszym tonem, rozjaśnionym lekkością charakterystycznie towarzyszącą rzeczom człowiekowi codziennym i znajomym od podszewki, choć wkrótce dołączyło do tego łagodne przygnębienie wkradające się w ekspresję nieznacznym ściągnięciem brwi. – Choć w większości przypadków, z którymi mamy do czynienia, to dużo za mało; po spotkaniu z kłusownikami bywają bardziej agresywne niż płochliwe. Chyba tylko cudem jeszcze nie przetrąciły mi karku – ponure rozbawienie rozeszło się w wypowiadanych słowach subtelną wibracją; przyznanie, że było zresztą nieraz blisko, wstrzymał powściągliwie dla siebie, ludzie wprawdzie z reguły nie reagowali na to ze szczególną wyrozumiałością, zastanawiając się na głos i często z przemycaną sugestią tępoty, dlaczego w ogóle decydował się na podobnie ryzykowną pracę, dlaczego się przy niej upierał, kiedy mógł zająć się gatunkami mniej niebezpiecznymi, zwierzętami oswojonymi albo przynajmniej spokojniejszymi wobec człowieka.
– Ah, tak, słyszałem; w całym centrum huczało od teorii spiskowych na ten temat – mruknął, chcąc pociągnąć dalej, dopytać o szczegóły zaszłego nieszczęścia, o możliwe podejrzenia, jego pogląd na sprawę; zainteresować się wzajemnie jego sklepem, zanim zdążyłby jednak wysnuć dalszą nic konwersacji, przerwało im wtargnięcie oficera. Podchwycił rzucone mu przez Guildensterna spojrzenie, odwzajemniając je krótko, zwykłym przypadkiem, konfidencjonalnie solidaryzując się z nim w cichym niezadowoleniu – choć nie miał nic do ukrycia, nie miał też ochoty na podobne wywiady, na stanie w mrozie dłuższe niż dopalająca się długość papierosa, będąc indagowanym, w dodatku tak drażniącym, nieprzyjemnym tonem.
Powiódł spojrzeniem za sfrustrowanym odruchem dłoni wędrującej ku wąsom po pytaniu Björna; był mu wdzięczny, że tak skutecznie odwrócił uwagę Jaako od kontynuacji tej pretensjonalnej i zupełnie zbędnej krytyki ich postawy obywatelskiej. Przysłuchiwał się oficerowi cierpliwie, poniekąd ciekawy zdania przedstawiciela Kruczej Straży, jego oceny toczącej Midgard sytuacji – jego słowa nie brzmiały szczególnie optymistycznie ani obiecująco, na co Bertram mruknął cicho, jakby do siebie, sposobem podobnym do cichego odchrząknięcia, ponurym i cierpkim, jakby godził się z nędznym obrazem przedstawianej rzeczywistości z łatwością człowieka zgorzkniałego, akceptującego z pokorą i bez zaskoczenia fakt, że nigdy nie mogło być inaczej niż źle. Na wspomnienie porwania i ślepców zachmurzył się jeszcze bardziej, nie gniewnie czy wrogo, ale z zauważalnym zdystansowanym chłodem, odruchowym, nerwowym roztargnieniem: temat ślepców, w ostatnim czasie powtarzany wszędzie, w przekrzykiwanym wygłaszaniu własnych opinii lub, często, wulgarnych obelg, męczył go.
Spojrzał spolegliwie na rozwijany przed nimi papier, obrzucając uważnym spojrzeniem widniejące na nim zdjęcie. Nie potrzebował wiele czasu, by dojść do wniosku, że nie rozpoznaje zaginionego mężczyzny wcale – zdawało mu się, że zapamiętałby charakterystyczny grymas jego twarzy.
– Nieszczególnie, nie widziałem go nigdy wcześniej – przyznał zgodnie z prawdą, tonem przejawiającym pewne zmęczenie. – Jeśli został porwany przez ślepców, jak pan podejrzewa, może lepiej nie życzyć mu odnalezienia, biorąc pod uwagę, w jakim stanie znajduje się pozostałych. O jakich dowodach mowa? – spytał, choć nie był pewien, czy istotnie chciał wiedzieć; być może lepiej było zamknąć drzwi na cztery rygle, zatrzasnąć okna, spuścić żaluzje i udawać, jak wszyscy, że nie docieka się niczego, nie wkłada karku pod topór zagrożenia niepotrzebnym zainteresowaniem.
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Björn Guildenstern
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Nie 26 Gru - 0:37
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Najwyraźniej Odyn nad tobą czuwa — skomentował tylko Guildenstern, gdy Bertram zaczął mu dokładnie opowiadać o tym, jak na co dzień wygląda jego praca. Sam nigdy nie miał talentu do poskramiania zwierząt, dlatego był pełen podziwu dla tych, którzy na co dzień się nimi zajmowali, a z tego, co mówił Holstein, praca z storsjöodjuretami wymagała szczególnej cierpliwości, czego Björnowi bez wątpienia brakowało. — Tak, coraz więcej słyszy się o kłusownikach. Dobrze byłoby wreszcie coś z tym zrobić, albo przynajmniej wprowadzić drobne poprawki w prawie — potwierdził bez zastanowienia głową ciemnowłosy mężczyzna, jednocześnie przypominając sobie o tym, że ostatnio natknął się na artykuł poruszający ten temat w jednej z magicznych gazet. Z jednej strony jako alchemik był to w stanie częściowo zrozumieć, gdyż niektóre ingrediencje zwierzęce były niezbędne do stworzenia wielu eliksirów, wykorzystywane też były w niektórych rytuałach, a z drugiej — w dużej mierze istniały inne, mniej inwazyjne sposoby ich pozyskiwania, które nie wymagały bestialskiego zabijania stworzeń. Nie zawsze było to możliwe, lecz Guildenstern uparcie wierzył, że należało w tym wszystkim znaleźć złoty środek, taki, który powodowałby niewiele szkód.
— Nie tylko w centrum huczało od plotek, tym bardziej, że cała hodowla została otruta — zauważył krótko Björn, lecz nie było mu dane dokończyć swojej wypowiedzi. Gdyby nie wtargnięcie oficera, którego towarzystwo teraz teraz nikomu raczej nie było potrzebne, zapewne pociągnęliby tę rozmowę dalej — w końcu to, co pewnego, październikowego ranka wydarzyło się w hodowli lusse jego bliskiego znajomego było wyjątkowo dziwną i rzadko spotykaną sytuacją. Ktoś bez wątpienia chciał się na nim zemścić, lecz żaden z nich, ani nawet z członków Kruczej Straży, którzy mieli szansę badać tę sprawę, do tej pory nie poznał jeszcze motywów tego zajścia. Było to jednak z całą pewnością działanie popełnione z premedytacją — nie dziwił się więc, że centrum, gdzie na co dzień pracował Bertram, huczało od plotek i teorii spiskowych, podobnie jak magiczne media, które rozpisywały się o tym przez kilka dni, próbując ustalić, co tam się wydarzyło. Do tej pory nie odnaleziono żadnych sprawców, a jeden ze znalezionych tropów urywał się w połowie, nie pozwalając na doprowadzenie tej sprawy przez Kruczą Straż do samego końca — i nic nie zapowiadało się na przełom.
— Niestety, nigdy go nie widziałem — odpowiedział szczerze, przypatrując się uważnie zdjęciu, które pokazał im Seppäla. Wygląd na oko niespełna trzydziestoletniego mężczyzny z ciemnymi włosami i jasnymi oczami niewiele mu mówił. Nawet jeśli Guildenstern sam był ślepcem, to w rzeczywistości nie znał ich zbyt wielu — na palcach jednej ręki mógł policzyć tych, których do tej pory poznał w magicznej Skandynawii. Wiedział jednak, że była to zaledwie kwestia czasu, nim całkowicie wsiąknie w ich świat i pozna kolejne osoby — w końcu każde spotkanie ze sprzymierzeńcem go do tego przybliżało. — Mam jednak nadzieję, że szybko go złapiecie. Trzeba jak najszybciej zatrzymać tę zarazę, bo wszyscy doskonale wiemy, jak skończył się Wielki Pożar — dodał krytycznie i skinął głową do mężczyzny, po czym zerknął kątem oka na Bertrama, który postanowił zapytać go o dowody. Björn z kolei pozwolił sobie na milczenie, cierpliwie czekając na to, co od niego usłyszą — Seppäla zdawał się wyjątkowo gadatliwy jak na oficera, więc niewykluczone, że mógł im zaraz zdradzić coś więcej.
— Nie tylko w centrum huczało od plotek, tym bardziej, że cała hodowla została otruta — zauważył krótko Björn, lecz nie było mu dane dokończyć swojej wypowiedzi. Gdyby nie wtargnięcie oficera, którego towarzystwo teraz teraz nikomu raczej nie było potrzebne, zapewne pociągnęliby tę rozmowę dalej — w końcu to, co pewnego, październikowego ranka wydarzyło się w hodowli lusse jego bliskiego znajomego było wyjątkowo dziwną i rzadko spotykaną sytuacją. Ktoś bez wątpienia chciał się na nim zemścić, lecz żaden z nich, ani nawet z członków Kruczej Straży, którzy mieli szansę badać tę sprawę, do tej pory nie poznał jeszcze motywów tego zajścia. Było to jednak z całą pewnością działanie popełnione z premedytacją — nie dziwił się więc, że centrum, gdzie na co dzień pracował Bertram, huczało od plotek i teorii spiskowych, podobnie jak magiczne media, które rozpisywały się o tym przez kilka dni, próbując ustalić, co tam się wydarzyło. Do tej pory nie odnaleziono żadnych sprawców, a jeden ze znalezionych tropów urywał się w połowie, nie pozwalając na doprowadzenie tej sprawy przez Kruczą Straż do samego końca — i nic nie zapowiadało się na przełom.
— Niestety, nigdy go nie widziałem — odpowiedział szczerze, przypatrując się uważnie zdjęciu, które pokazał im Seppäla. Wygląd na oko niespełna trzydziestoletniego mężczyzny z ciemnymi włosami i jasnymi oczami niewiele mu mówił. Nawet jeśli Guildenstern sam był ślepcem, to w rzeczywistości nie znał ich zbyt wielu — na palcach jednej ręki mógł policzyć tych, których do tej pory poznał w magicznej Skandynawii. Wiedział jednak, że była to zaledwie kwestia czasu, nim całkowicie wsiąknie w ich świat i pozna kolejne osoby — w końcu każde spotkanie ze sprzymierzeńcem go do tego przybliżało. — Mam jednak nadzieję, że szybko go złapiecie. Trzeba jak najszybciej zatrzymać tę zarazę, bo wszyscy doskonale wiemy, jak skończył się Wielki Pożar — dodał krytycznie i skinął głową do mężczyzny, po czym zerknął kątem oka na Bertrama, który postanowił zapytać go o dowody. Björn z kolei pozwolił sobie na milczenie, cierpliwie czekając na to, co od niego usłyszą — Seppäla zdawał się wyjątkowo gadatliwy jak na oficera, więc niewykluczone, że mógł im zaraz zdradzić coś więcej.
Prorok
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Czw 6 Sty - 14:10
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Oficer ściągnął nerwowo brwi – w wyrazie dezaprobaty lub rozczarowania, wszak przez wąsy, które zasłaniały mu górną wargę, nie sposób było stwierdzić, odczytać po drgnieniu kącików ust, na ile jego determinacja przeobrażała się w rozgoryczenie, a na ile panująca w mieście atmosfera wyprowadzała zwyczajnie z równowagi każdego, kto miał styczność z makabrycznością szerzącej się ulicami zarazy. Dopiero w reakcji na odpowiedź Bertrama, fizjonomia Jaakko nabrała krytycznego wydźwięku – na czole pojawiła się pojedyncza rysa konsternacji, a palce zacisnęły się mocno na trzymanym w dłoni papierze, na którym nadrukowane zostało zdjęcie zaginionego mężczyzny.
– Mam nadzieję, że jeśli kiedykolwiek to pan znajdzie się w niebezpieczeństwie, ludzie będą dla pana bardziej życzliwi. – odrzekł surowo, poprawiając zgięty kołnierz munduru, którego trójkątne zwieńczenie materiału uwierało go w odsłoniętą szyję. – Chcemy, żeby każdy się odnalazł, robimy co w naszej mocy. Wielu ludzi udało się uratować. – dodał zaraz, z wyraźną urazą, chociaż wprawdzie sam nie był pewien, czy wierzył we własne zapewnienia – na setki zaginięć średnio jedno, dwa nazwiska nie ginęły w archiwalnym stosie papierów, zapomniane przez świat, spisane biurokratycznym pismem na pobyt w bezdennym niebycie spraw nierozwiązanych, o których nie wypowiadano się na głos, choć wszyscy wiedzieli, każdy nauczył się zakładać najgorsze.
– Ślepcy nie są tak bystrzy, jak wszystkim się wydaje. – zaczął zaraz dumnie, wkraczając w nieco konspiracyjny ton. – Są za to nieuważni i zbyt pewni siebie, zostawiają po sobie ślady, zaklęcia, które da się wykryć i podążyć za nimi jak za szlakiem rozsypanych po ziemi okruchów. – prychnął cicho, pełen animuszu, lecz zaraz jego lico znów poszarzało, nabierając wyrazu surowej apatii, który sprawiał, że wyglądał na zmęczonego, jak człowiek, którego od kilku tygodni dręczyła bezsenność. – No, ale nie powinienem wam o tym opowiadać, wiele szczegółów nie zostało jeszcze podanych do gazet… – mruknął ponuro, po czym przeniósł wzrok na Björna, poświęcając mu chwilę pełnego uwagi zamyślenia. – Oczywiście… ma pan rację, należy być dobrej myśli. Nikt nie może całe życie pozostawać w ukryciu. – odparł groźnie i nieco enigmatycznie, zaraz zwijając papier z powrotem w ciasny rulon i dopinając górny guzik zarzuconego na mundur płaszcza, tak długiego, ze sięgał mu niemal do kostek. – Życzę wam więcej szczęścia niż temu nieszczęśnikowi. – rzekł jeszcze na odchodne, po czym skinął głową, ruszając pewnym, oficerskim krokiem w dół ulicy, ku sercu starego miasta.
– Mam nadzieję, że jeśli kiedykolwiek to pan znajdzie się w niebezpieczeństwie, ludzie będą dla pana bardziej życzliwi. – odrzekł surowo, poprawiając zgięty kołnierz munduru, którego trójkątne zwieńczenie materiału uwierało go w odsłoniętą szyję. – Chcemy, żeby każdy się odnalazł, robimy co w naszej mocy. Wielu ludzi udało się uratować. – dodał zaraz, z wyraźną urazą, chociaż wprawdzie sam nie był pewien, czy wierzył we własne zapewnienia – na setki zaginięć średnio jedno, dwa nazwiska nie ginęły w archiwalnym stosie papierów, zapomniane przez świat, spisane biurokratycznym pismem na pobyt w bezdennym niebycie spraw nierozwiązanych, o których nie wypowiadano się na głos, choć wszyscy wiedzieli, każdy nauczył się zakładać najgorsze.
– Ślepcy nie są tak bystrzy, jak wszystkim się wydaje. – zaczął zaraz dumnie, wkraczając w nieco konspiracyjny ton. – Są za to nieuważni i zbyt pewni siebie, zostawiają po sobie ślady, zaklęcia, które da się wykryć i podążyć za nimi jak za szlakiem rozsypanych po ziemi okruchów. – prychnął cicho, pełen animuszu, lecz zaraz jego lico znów poszarzało, nabierając wyrazu surowej apatii, który sprawiał, że wyglądał na zmęczonego, jak człowiek, którego od kilku tygodni dręczyła bezsenność. – No, ale nie powinienem wam o tym opowiadać, wiele szczegółów nie zostało jeszcze podanych do gazet… – mruknął ponuro, po czym przeniósł wzrok na Björna, poświęcając mu chwilę pełnego uwagi zamyślenia. – Oczywiście… ma pan rację, należy być dobrej myśli. Nikt nie może całe życie pozostawać w ukryciu. – odparł groźnie i nieco enigmatycznie, zaraz zwijając papier z powrotem w ciasny rulon i dopinając górny guzik zarzuconego na mundur płaszcza, tak długiego, ze sięgał mu niemal do kostek. – Życzę wam więcej szczęścia niż temu nieszczęśnikowi. – rzekł jeszcze na odchodne, po czym skinął głową, ruszając pewnym, oficerskim krokiem w dół ulicy, ku sercu starego miasta.
Bertram Holstein
Re: 23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Czw 13 Sty - 19:10
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Był czas, kiedy zgodziłby się zapewne z Guildensternem w tym temacie – musiał zdawać sobie sprawę wprawdzie, jak każdy galdr nielekceważący zupełnie przedmiotu alchemii, że w przypadku niektórych ingrediencji pochodzenia zwierzęcego trudnym lub niemożliwym było znalezienie alternatywnego sposobu ich pozyskiwania albo – tym bardziej – równoważnego właściwościami substytutu. Dzisiaj jednak nie potrafił spojrzeć na sprawę tak otwarcie, oddać podobnym argumentom ich słusznej racji: za dużo zwierząt odebranych z kłusowniczych sieci przeszło mu przez ręce, za dużo krwi i bolesnych, spazmatycznych skomleń, za dużo przerażenia w zwężonych źrenicach, rozjątrzonych ran po wyciętych płetwach, za dużo korpusów porzuconej przez kłusowników padliny, z otwartymi klatkami piersiowymi, dziurami w miejscu, gdzie powinno tętnić serce; wyrwane pazury, zęby wyłuskiwane z rozkrwawionych dziąseł jak ziarna z lica słonecznika, ciała perforowane hakami, podczas gdy w podstawionych pod nie naczyniach zbierała się ciepła jeszcze krew. Dobrze byłoby pochylić się nad próbami znalezienia zamienników, nawet jeśli słabszej jakości – odbiłby pewnie, gdyby mogli swobodnie kontynuować tę rozmowę; choć nigdy nie był pewien, czy starczy mu cierpliwości na spokojne poprowadzenie podobnej dyskusji. Nie mieli zresztą już okazji rozwinąć żadnego z tematów: oficer do odejścia się nie spieszył, a trzymany w palcach opuszczonej dłoni papieros nieuchronnie dobiegał swojego końca.
W pojednawczym milczeniu przyjął karcące słowa oficera, choć u nasady języka zbierała mu się cierpka irytacja; uchylając nieznacznie twarz, zaciągnął się głębiej, zaduszając ją siwym kłębem drażniącego dymu. Razem z nim przełykał cisnącą się na usta sceptyczną odpowiedź – obserwując wprawdzie codzienne wiadomości na temat kolejnych odnalezionych zwłok, śledząc niezmiennie rosnącą liczbę zaginięć i niewyjaśnionych zgonów, ciężko było nie popadać w ponure przeświadczenie, że w istocie nikt sobie w obecnej sytuacji wcale nie radził, a wszelkie dotychczasowe chęci, o których mówił oficer, czy czynne starania były zwyczajnie niewystarczające. Ta indagacja wyraźnie wcale nie miała być od tego wyjątkiem, bo Guildenstern bez zawahania powtórzył za nim pewne zaprzeczenie, jakoby mogli widzieć czy mieć cokolwiek do czynienia z przedstawionym im na zdjęciu człowiekiem. Przez chwilę miał faktyczną nadzieję, że oficer wyjawi im coś więcej, swoim gadulstwem poda jakieś interesujące informacje, którymi można będzie nakarmić chociaż cień złudzenia, że cokolwiek jest w tej sprawie skutecznie czynione, jego odpowiedź jednak, choć wylewna i odsłaniająca nieco więcej, była dość mdła i pozbawiona faktycznie dokładnych konkretów. Jego brwi drgnęły nieznacznie, z powściągliwym zaciekawieniem, kiedy wspominał o tropie wykrywalnych zaklęć – na końcu języka miał dalsze pytanie o to, czy poszlaki te, tak nieostrożne i zbyt pewne siebie prowadzą gdziekolwiek poza ślepymi uliczkami, w których znajdują tylko kolejne martwe ciała, jedyne co przepuścił jednak przez usta, to mleczna mgła wsiąkająca w rześkie powietrze dnia. Guildenstern miał szczęśliwe więcej taktu, by uładzić oficera uwagą znacznie bardziej przypadającą mu do gustu, owocującą nawet uprzejmym pożegnaniem.
Skinął grzecznie oficerowi głową na odchodne, wydając z siebie ponownie bliżej nieokreślony, nieznaczny pomruk. Odprowadził go spojrzeniem, dokańczając swojego papierosa z zauważalnie podrażnionym zniecierpliwieniem.
– Może udałoby się cokolwiek wreszcie osiągnąć, gdybyśmy robili z tym coś więcej niż odbijanie śmiesznych pieczątek na rękach – mruknął ponuro z grymasem wyraźnej repulsji wobec samych ślepców czy ich tematu, upuszczając wypalonego papierosa na bruk, by zadeptać go butem. Pieczęci wprawdzie w żaden sposób nie hamowały chorego uzależnienia, za to jednoznacznie wyrzucały oznaczonych na margines; co im wtedy pozostawało do stracenia, kiedy spadała ostatnia fasada pozorów? – Do następnego, Guildenstern. Powodzenia z tą pomocą w sklepie; uważaj, żeby ci się przypadkiem nie zaciągnął jakiś niezastemplowany pomyleniec, teraz nigdy nie wiadomo – rzucił jeszcze uprzejmie, z posępną kąśliwością, gotowy oddalić się wreszcie spod kamiennego spojrzenia Thora.
W pojednawczym milczeniu przyjął karcące słowa oficera, choć u nasady języka zbierała mu się cierpka irytacja; uchylając nieznacznie twarz, zaciągnął się głębiej, zaduszając ją siwym kłębem drażniącego dymu. Razem z nim przełykał cisnącą się na usta sceptyczną odpowiedź – obserwując wprawdzie codzienne wiadomości na temat kolejnych odnalezionych zwłok, śledząc niezmiennie rosnącą liczbę zaginięć i niewyjaśnionych zgonów, ciężko było nie popadać w ponure przeświadczenie, że w istocie nikt sobie w obecnej sytuacji wcale nie radził, a wszelkie dotychczasowe chęci, o których mówił oficer, czy czynne starania były zwyczajnie niewystarczające. Ta indagacja wyraźnie wcale nie miała być od tego wyjątkiem, bo Guildenstern bez zawahania powtórzył za nim pewne zaprzeczenie, jakoby mogli widzieć czy mieć cokolwiek do czynienia z przedstawionym im na zdjęciu człowiekiem. Przez chwilę miał faktyczną nadzieję, że oficer wyjawi im coś więcej, swoim gadulstwem poda jakieś interesujące informacje, którymi można będzie nakarmić chociaż cień złudzenia, że cokolwiek jest w tej sprawie skutecznie czynione, jego odpowiedź jednak, choć wylewna i odsłaniająca nieco więcej, była dość mdła i pozbawiona faktycznie dokładnych konkretów. Jego brwi drgnęły nieznacznie, z powściągliwym zaciekawieniem, kiedy wspominał o tropie wykrywalnych zaklęć – na końcu języka miał dalsze pytanie o to, czy poszlaki te, tak nieostrożne i zbyt pewne siebie prowadzą gdziekolwiek poza ślepymi uliczkami, w których znajdują tylko kolejne martwe ciała, jedyne co przepuścił jednak przez usta, to mleczna mgła wsiąkająca w rześkie powietrze dnia. Guildenstern miał szczęśliwe więcej taktu, by uładzić oficera uwagą znacznie bardziej przypadającą mu do gustu, owocującą nawet uprzejmym pożegnaniem.
Skinął grzecznie oficerowi głową na odchodne, wydając z siebie ponownie bliżej nieokreślony, nieznaczny pomruk. Odprowadził go spojrzeniem, dokańczając swojego papierosa z zauważalnie podrażnionym zniecierpliwieniem.
– Może udałoby się cokolwiek wreszcie osiągnąć, gdybyśmy robili z tym coś więcej niż odbijanie śmiesznych pieczątek na rękach – mruknął ponuro z grymasem wyraźnej repulsji wobec samych ślepców czy ich tematu, upuszczając wypalonego papierosa na bruk, by zadeptać go butem. Pieczęci wprawdzie w żaden sposób nie hamowały chorego uzależnienia, za to jednoznacznie wyrzucały oznaczonych na margines; co im wtedy pozostawało do stracenia, kiedy spadała ostatnia fasada pozorów? – Do następnego, Guildenstern. Powodzenia z tą pomocą w sklepie; uważaj, żeby ci się przypadkiem nie zaciągnął jakiś niezastemplowany pomyleniec, teraz nigdy nie wiadomo – rzucił jeszcze uprzejmie, z posępną kąśliwością, gotowy oddalić się wreszcie spod kamiennego spojrzenia Thora.
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Björn Guildenstern
23.10.2000 – Pomnik Thora – B. Holstein & F. Baantjer Sro 9 Lut - 0:42
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Oczywiście. — Młodemu Guildensternowi nie pozostało nic innego, jak tylko potakiwać grzecznie głową oficerowi, by przypadkiem nie wzbudzać bezcelowych podejrzeń. Miał tylko nadzieję, że przedstawiciel Kruczej Straży lada moment się stąd ulotni i pozwoli im zająć się swoimi obowiązkami — nawet jeśli Björn na moment zainteresował się jego słowami, licząc, że Seppäla zdradzi im coś, czego nie wiedzieli, to wolał mieć jednak ze służbami bezpieczeństwami jak najmniej do czynienia. Odkąd Folke powiedział mu o sytuacji, podczas której przypadkowym przechodniom kazano rzucać zaklęcia, zaczął mieć się na baczności, by niechcący nie zdradzić tego, kim był naprawdę. — Dziękujemy i życzymy powodzenia w łapaniu ślepców, panie Seppäla. — Gdybyś tylko wiedział, że właśnie jednego z nich puściłeś wolno, przeszło mu przez myśl, lecz tylko westchnął cicho i skinął głową na odchodne oficerowi, który żwawym krokiem ruszył w kierunku Starego Miasta. Nie sądził, że przypadkowa rozmowa pod pomnikiem Thora tak się potoczy, dlatego spojrzał jeszcze na Bertrama z niemałym zainteresowaniem, zastanawiając się nad sensem jego wypowiedzi. Być może Holstein miał rację odnośnie tego, że Rada powinna była znaleźć zupełnie inny sposób od tego, którym posługiwała się Krucza Straż. Czy pieczęć Lokiego miała załatwić wszystkie aktualne problemy, z jakimi borykało się dziś społeczeństwo galdrów? Björn szczerze w to powątpiewał.
— Cóż, nie mnie to akurat oceniać. — Przecież nie mógł dać po sobie poznać, że mógł podzielać jego zdanie. — Do następnego. — Ten z Forsbergów, jak na samym początku przedstawił się Bertram, ostatecznie wcale nie wydawał się taki zły, ale to zapewne dlatego, że w rzeczywistości nie był stuprocentowym, oficjalnym przedstawicielem tego klanu, przez co najwyraźniej nie zdążył przesiąknąć cechami, które na co dzień przyprawiały Björn o wyjątkowo nieznośny ból głowy. Mimo że był dziedzicem Guildensternów, to jako reprezentant młodego pokolenia starał się nie brać na poważnie wszelkich klanowych animozji — w przypadku Forsbergów sprawa była o tyle delikatna, że od zawsze ciężko było mu z nimi złapać nić porozumienia, a pierwsze niesnaski sięgały jeszcze czasów szkolnych, gdy był zmuszony znosić ich towarzystwo w tej samej ławce. — O to nie musisz się martwić, będę uważał. —W końcu nie mógł przyjąć do swojego sklepu byle kogo. Potrzebował kogoś, kto będzie nie tylko znał się na alchemii, ale także nie będzie patrzył mu na ręce — Holstein, podobnie jak wielu innych, nie mógł jednak zdawać sobie sprawy z nielegalnego interesu Björna. Guildenstern zlustrował jeszcze raz spojrzeniem odchodzącego Bertrama, a potem monumentalny pomnik Thora, by potem żwawo ruszyć w kierunku dzielnicy Ragnhildy Potężnej.
Björn i Bertram z tematu
— Cóż, nie mnie to akurat oceniać. — Przecież nie mógł dać po sobie poznać, że mógł podzielać jego zdanie. — Do następnego. — Ten z Forsbergów, jak na samym początku przedstawił się Bertram, ostatecznie wcale nie wydawał się taki zły, ale to zapewne dlatego, że w rzeczywistości nie był stuprocentowym, oficjalnym przedstawicielem tego klanu, przez co najwyraźniej nie zdążył przesiąknąć cechami, które na co dzień przyprawiały Björn o wyjątkowo nieznośny ból głowy. Mimo że był dziedzicem Guildensternów, to jako reprezentant młodego pokolenia starał się nie brać na poważnie wszelkich klanowych animozji — w przypadku Forsbergów sprawa była o tyle delikatna, że od zawsze ciężko było mu z nimi złapać nić porozumienia, a pierwsze niesnaski sięgały jeszcze czasów szkolnych, gdy był zmuszony znosić ich towarzystwo w tej samej ławce. — O to nie musisz się martwić, będę uważał. —W końcu nie mógł przyjąć do swojego sklepu byle kogo. Potrzebował kogoś, kto będzie nie tylko znał się na alchemii, ale także nie będzie patrzył mu na ręce — Holstein, podobnie jak wielu innych, nie mógł jednak zdawać sobie sprawy z nielegalnego interesu Björna. Guildenstern zlustrował jeszcze raz spojrzeniem odchodzącego Bertrama, a potem monumentalny pomnik Thora, by potem żwawo ruszyć w kierunku dzielnicy Ragnhildy Potężnej.
Björn i Bertram z tematu