Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Co było w Meksyku - zostaje w Meksyku #2 (Blanca Vargas & Esteban Barros; Zacatecas, Meksyk; 22 IV 2001)

    2 posters
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    22 IV 2001 r.

    Powrót do Meksyku był dla Blanki powrotem do bardzo wielu rzeczy i osób. Do nocy spędzanych w klubach, kolorowych drinków, głośnej, latynoamerykańskiej bliskości; do wielu znajomych twarzy i wielu niekoniecznie przemyślanych decyzji; i do bliskości, która kiedyś - jeszcze nie tak dawno temu - łączyła ją z zostawionymi tu ludźmi.
    Po własnej rodzinie, Samantha - Sammy - była kolejną najważniejszą osobą, z którą Blanca musiała się spotkać. Dziesiątki wymienionych przez ostatnie miesiące listów nie mogły zastąpić rozmowy twarzą twarz i wspólnych wariactw, których podejmowały się od... Cóż, bardzo długiego czasu. Może zbyt długiego.
    Poznały się jeszcze w Teoxihuitl. To, dlaczego Sammy w ogóle tam trafiła, przez długi czas było dla małoletniej Blanki zupełnie niezrozumiałe. Płowowłosa i wyszczekana, Samantha nie pochodziła z żadnego z krajów, które zwyczajowo podlegały pod edukację w tej właśnie szkole. Była Amerykanką, a nie Brazylijką, Meksykanką czy Chilijką. Co więc robiła pośród tych wszystkich śniadych dzieciaków z południa?
    Wyjaśnienie okazało się banalnie proste. Rodzice Sammy przeprowadzili się do Brazylii za pracą, naturalnie więc Samantha podążyła z nimi - i musiała zaadaptować się do nowej rzeczywistości. Jak jej poszło? Wyśmienicie.
    Były koleżankami z jednej ławki. Były z tego samego rocznika, uczęszczały na te same zajęcia, gdy przyszło do wyboru dodatkowych fakultetów - te też w znacznej mierze im się pokryły. Finalnie Samantha nie została astronomką, jak Blanca, ale wtedy, na etapie edukacji podstawowej, nie wybierało się przecież kierunków myśląc już o przyszłości. Wybrały to samo, bo po prostu chciały chodzić na zajęcia razem. Proste i zrozumiałe.
    Rozdzieliły się dopiero na studiach - choć i to nie do końca. Mieszkały w tym samym akademiku, uczęszczały do tego samego instytutu. Różnił je wybrany kierunek - astronomia w przypadku Blanki, inżynieria magiczna u Sammy. Poza tym jednak wciąż były tak nierozłączne, że było to aż zabawne - przynajmniej dla większości ich znajomych.
    Tych znajomych, którzy nie mieli pojęcia, jak bardzo nierozłączne faktycznie były - i jak bardzo sobie bliskie.
    Samantha była druhną na ślubie Blanki i organizatorką najlepszego, najbardziej nieprzyzwoitego wieczoru panieńskiego, jaki Vargas mogła sobie wymarzyć. Była przy Blance, gdy ta była szczęśliwą, świeżo upieczoną żoną - i wtedy, gdy związek chylił się już upadkowi. Świętowała z Blancą jej sukcesy akademickie - otrzymane granty czy zaangażowanie do projektu Yami - i wymieniała z nią niezliczone listy, gdy Vargas ruszyła dalej, poza Meksyk i Brazylię.
    Tego wieczora mogły umówić się na wyjście z całą grupką znajomych - tych z sąsiedztwa, z Teoxihuitl i ze studiów - prawda była jednak taka, że dla Blanki liczyła się tak naprawdę głównie Sammy. Gdyby nie mogła spotkać się z pozostałymi - Vargas westchnęłaby tylko raz i pogodziła się z brakiem czasu. Gdyby nie mogła zobaczyć się z Samanthą, przeżywałaby to przez cały czas pobytu w rodzinnych stronach - i pewnie także długo później.
    Jeszcze przed wyjściem uprzedziła Esa, że prawdopodobnie przyprowadzi gościa.
    - Polubisz ją - rzuciła lekko, jednocześnie odpędzając Barrosa, gdy chciał skraść jej pocałunek i przytulić zbyt mocno. Nie po to spędziła ostatnie pół godziny na nakładaniu starannego makijażu - robiła to tak rzadko! - i kiełznaniu rozczochranych włosów, by teraz miał jej to zepsuć.
    - Chciałabym, żebyś ją poznał - kontynuowała, podkreślając oczy ciemnym tuszem. - I żeby ona poznała ciebie. Dogadacie się, na pewno - stwierdziła z przekonaniem, wciągając na siebie krótkie, wzorzyste zielone szorty, pasującą do nich, luźną tunikę i obcasy, i dokonując ostatnich poprawek niesfornych, wymykających się zza uszu kosmyków.
    Nie była pewna, o której dotrą do hotelu, ale była absolutnie przekonana, że nie puści Sammy zaraz potem, jak zdecydują się wyjść z klubu. To nigdy tak nie działało, a ich wspólne wieczorne wyjścia zwykle kończyły się dopiero następnego poranka.
    Ostatecznie była niemal północ, gdy - śmiejąc się głośno i plotkując żywo o znajomych, których zostawiły jeszcze w klubie - znów znalazły się w pobliżu hotelu. Pijane, ale nie na tyle, by nie iść prosto - i by nie móc wypić więcej. Rozbawione - ale nie na tyle, by uznać to za wystarczające.
    - Patrz - rzuciła w którymś momencie Sammy. Były już pod hotelem, a bystre, jasne oczy Amerykanki z zaciekawieniem lustrowały niezliczone balkony ośrodka. Teraz wskazywała na jeden z nich - na którym Blanca bez trudu rozpoznała znajomy, żółty szlafrok i jeszcze bardziej znajomego właściciela tejże odzieży.
    Sammy jednak nie wiedziała. Blanca opowiadała jej o Esie - oczywiście, że tak; plotki nie byłyby kompletne bez opowiedzenia jej o nowym facecie - ale to przecież nie było dość, by przyjaciółka mogła go teraz rozpoznać. Co z kolei sprawiało...
    - Hej, tygrysie! - Gdy zadarła głowę i wydarła się donośnie, nie było w niej ani krzty wahania. Czuła się za dobrze, by się wahać. Zbyt beztrosko, by nad czymkolwiek się zastanawiać. Była w zbyt dobrym nastroju, by odmówić sobie zachowania się jak... Cóż, jak Blanca. Blanca sprzed kilku lat, zanim jeszcze do reszty pożarło ją akademickie życie.
    Bez skrępowania lustrowała ciało wyglądające spod szlafroka. To, czego nie widziała - balkon był zbyt wysoko, by dostrzegać szczegóły - uzupełniała jej wyobraźnia. Czy raczej - wspomnienia. Dużo własnych wspomnień. Spoglądała na mężczyznę wspartego nonszalancko o barierkę balkonu, na papierosa w jego dłoni i rozczochrane loczki - i nie po raz pierwszy czuła przyjemne ciepło rozlewające jej się w klatce i, cóż, w podbrzuszu.
    Nie sądziła, by w najbliższym czasie - jeśli kiedykolwiek - mogła przyzwyczaić się do myśli, że był jej. Nie sądziła, by potrafiła tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego.
    - Nie potrzebujesz towarzystwa?! - kontynuowała tymczasem i nawet nie patrząc na Sammy wiedziała, że tak uśmiecha się teraz łobuzersko i kręci głową z rozbawieniem. To ostatnie zamanifestowało się zresztą  także w cichym parsknięciu - bezpośredniość Blanki bawiła Samanthę nawet teraz, po tylu wspólnych latach. I nawet mimo tego, że ona sama wcale nie była taka zupełnie inna.
    - Nie miałybyśmy nic przeciwko, żeby umilić ci trochę wieczór. Jesteśmy naprawdę sympatyczne. - Blanca uśmiechnęła się przekornie, a gdy w odpowiedzi dostała od Esa tylko uniesiony środkowy palec, parsknęła śmiechem, potrząsnęła głową i objęła Sammy w talii, ciągnąc ją do hotelu.
    - Trochę szkoda - rzuciła blondynka i westchnęła teatralnie. - To byłoby całkiem przyjemne afterparty.
    Blanca uśmiechnęła się łobuzersko, nic nie mówiąc - Sammy jednak znała ten wyraz twarzy. Potrzymaj mi piwo, zdawał się mówić.
    Windą na szóste piętro, piętnaście kroków korytarzem - i były pod drzwiami wynajętego pokoju. Nie chciało jej się grzebać w torebce za kartą magnetyczną, zastukała więc tylko żwawo w drzwi - dopiero po chwili orientując się, że to daje jej doskonałą okazję do zrobienia Sammy niespodzianki.
    Niespodzianki w postaci chwycenia Barrosa tuż pod żuchwą i łapczywego wpicia się w jego wargi, gdy tylko im otworzył.
    - No cześć, kocie. Ciebie też miło widzieć - wymruczała z rozbawieniem, nawiązując do absolutnie niegrzecznego, karygodnego gestu, jakim przed momentem powitał jej zaczepki.
    Po chwili wyraźnej konsternacji, Sammy roześmiała się szczerze i pokręciła głową.
    - To jest twój facet - stwierdziła raczej niż zapytała. - Powinnam się spodziewać - dodała, zamykając za sobą drzwi i wchodząc za pozostałą dwójką w głąb mieszkania.
    Blanca wyszczerzyła się z wyraźną satysfakcją - rozczulającym wręcz zadowoleniem z udanego przedstawienia.
    - Powinnaś - zgodziła się. Cofnęła się o krok, spojrzała na jedno i drugie. - Es. Sammy - uczyniła zadość formalnym przedstawieniom, w kolejnej chwili z przyjemnością ściągając buty.
    - Rozgość się - rzuciła beztrosko do Samanthy, a gdy ta bez specjalnego skrępowania ruszyła do głównego pokoju wynajętego apartamentu, Blanca zatrzymała Esa jeszcze na chwilę, wsuwając dłonie pod jego szlafrok i kradnąc mu kolejny zachłanny pocałunek.
    Meksyk wyciągał z niej wszystko, co kiedyś - chyba - Barrosa do niej zrażało. Ale wtedy nie była jego - to była zasadnicza różnica.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie był zachwycony faktem, że Blanca wychodziła i z pełną premedytacją próbował sabotować jej przygotowania. Gładził ledwie ułożone kosmyki, intencjonalnie muskał palcami odsłoniętą skórę na ramionach, przyciskał pocałunki do karku oraz szyi – wszystko po to, by porzuciła pierwotne plany spotykania się nie wiadomo z kim, nie wiadomo po co i zajęła się nim. Stęsknionym, łaknącym jej towarzystwa i mamroczącym jej przy uchu obietnice tego, w jaki sposób mógłby wynagrodzić tę zmianę na ostatnią chwilę. Z cieniem frustracji patrzył, jak opędzała się od jego rąk, zwracając uwagę, żeby nie wymiął jej zaskakująco pieczałowicie wybranych ubrań.
    Dramat. Dramat straszliwy i potwarz w jednym. I jeszcze śmiała twierdzić, że koleżanka, z którą wychodziła, na pewno w mig się z nim dogada. Czyżby Blanca zapomniała już jak bardzo potrafił być nieprzyjemny i niedostępny w kontaktach z nowymi ludźmi? Jej bliscy stanowili wyjątek tylko dlatego, że Esowi zależało na zostawieniu pierwszego dobrego wrażenia. Ale koleżanka, która zabierała mu Blankę nie wiadomo gdzie i o której nie wiedział nic? A co jeśli to ona namawiała kiedyś Vargas do wszystkich szaleństw i swobodnego prowadzania się?
    Ostatecznie nie zagrodził Blance drzwi własnym ciałem i pozwolił wyjść, ale obawa, że mogłaby wrócić w rodzinnej miejscowości do starych nawyków, znaleźć sobie kogoś chętnego i zapomnieć o nim przez kilka chwil, nie opuszczała Barrosa. Dopiero łapiąc się na tym, że już któryś raz w ciągu godziny zerka na zegar tykający cicho na ścianie, Es warknął sam na siebie, by zebrać się do kupy, zamiast wyczekiwać jak na szpilkach, kiedy jego kobieta raczy wrócić. Najpewniej z gościem, jeśli wierzyć temu, co obiecywała i czego oczekiwała po dzisiejszym spotkaniu.  
    W ciszy, która po tak wielu miesiącach ciągłego przebywania w towarzystwie kilku osób, wydawała się wręcz nienaturalna oraz opresyjna, wziął prysznic, włączył radio i zawinięty w kupiony w hotelowym sklepiku aksamitny szlafrok, przerzucał od niechcenia stare wpisy w zabranym ze sobą dzienniku, próbując nie myśleć o tym, co mogła pod jego nieobecność robić Blanca.
    Zupełnie zapomniał o tym, że powinien świętować – że dwudziesty drugi kwietnia miał dla niego jakiekolwiek znaczenie. Z drzemki, w którą zapadł nie wiedzieć kiedy, wyrwał go łopot skrzydeł oraz głuche tąpnięcie czegoś ciężkiego o stolik. Poderwał się z kanapy, a stado kolorowych papug rozgwizdało i rozćwierkało się na jego widok, wypuszczając z pazurów pętle sznurka, którym ktoś dokładnie obwiązał spory, pokryty dziecięcymi wyklejankami karton. Przesyłka została doręczona.
    - Co do... - mamrocząc do siebie, Es przejrzał szybko parę szuflad, szukając orzechów, którymi mógłby nagrodzić ptaki za ich ciężką pracę, a gdy w ręce wpadła mu jedynie wytarta puszka importowanych fistaszków, zdarł wieczko, podsuwając przysmak skrzydlatym listonoszom.
    Niespecjalnie przejmując się bałaganem oraz rumorem, jaki robiły ptaki próbując dorwać się do jak największej ilości smakołyków, zajrzał do kartonu, uśmiechając zaraz z rozczuleniem, gdy jego wzrok padł na plik urodzinowych kartek pokolorowanych mniej i bardziej sprawnymi rączkami, kartek kupnych, w których popodpisywali się dorośli, butelkę wujowej nalewki z mango oraz paczkę wypieków, które zapewne tego samego dnia opuściły kuchnię w domu Barrosów. Był też spory pluszowy... Chyba krokodyl? Ciężko było stwierdzić po oczach zajmujących prawie pół pyska i odstających, filcowych zębach, ale Es nie przestawał się do niego szczerzyć jak durny, czując to samo ciepłe, mokre roztkliwienie co za każdym razem, gdy rodzina o nim pamiętała – nawet jeśli on sam zapominał.
    Czytał więc wszystkie życzenia – skreślone zarówno małymi i dużymi rękoma, doceniał rysunki bratanicy i kilkorga mniejszych kuzynów, zagryzając matczynym ciastem marchewkowym. Potem przeczytał je jeszcze raz i ułożył w zgrabną kupkę obok pluszaka, który miał na łapie różową gumkę z kryształkami. Przegonił papugi bawiące się pustą puszką po orzeszkach, zebrał z podłogi kilka kolorowych piór i wyszedł na balkon zapalić. Meksykańska noc niewiele różniła się od dnia pod względem temperatury, a jej przyjemne, ciepłe palce sunące po odsłoniętej skórze przypominały, że Skandynawia nigdy nie powita ich z równą czułością. Wsparty o balustradę, wypuścił dym spomiędzy ust, potrząsając lekko głową – nie musiał teraz myśleć o Midgardzie. Był przecież na wakacjach.
    Drgnął, słysząc aż nadto znajomy głos wykrzykujący z ulicy bezczelne zaproszenia i bez trudu odnajdując wzrokiem sylwetkę Blanki skąpaną w świetle jednej z latarni. Parsknął, tylko trochę przygryzając filtr papierosa, w ramach odpowiedzi podnosząc rękę z wyciągniętym środkowym palcem, choć coś szarpnęło mu się w podbrzuszu. Obserwując, jak kobieta obejmuje w pasie stojącą obok sylwetkę i prowadzi ją do głównego wejścia hotelu, spokojnie dokończył papierosa, zgasił niedopałek na balustradzie, a potem wrócił do środka, naprędce odnajdując jedne z wygodnych, dresowych spodni, które wciągnął na tyłek. Zdążył też związać poły szlafroka, nim rozległo się pukanie do drzwi - tyle musiało wystarczyć, bardziej przyzwoity nie będzie.
    Już otwierał usta, by zapytać, czy Blanca zgubiła gdzieś kartę otwierającą pokój, kiedy jej ręka przyciągnęła go bliżej, zmuszając by zrobił chwiejny krok bliżej. Odruchowo odpowiedział na łapczywy pocałunek, wspierając się dłonią o framugę drzwi.
    - Bezczelna – rzucił z uśmieszkiem wywołującym drganie kącika ust, tylko z cieniem zażenowania zerkając na jasnowłosą kobietę stojącą tuż obok Vargas. Miały w oczach ten sam, trudny do opisania błysk, tę samą nieskrępowaną postawę – nagle zrozumiał, dlaczego się dogadywały. Czy te podobieństwa miały wystarczyć, by i oni znaleźli wspólny język?
    Skinął lekko głową, gdy Blanca przedstawiła ich sobie, ale zanim zdążył uprzedzić, by blondynka nie przejmowała się wystawką na stole, Vargas już wsuwała mu dłonie pod szlafrok, dotykając nagiej skóry i wpijając się w jego wargi, jakby nie widzieli się od dawna. Cholera, brakowało tylko, by popchnęła Esa na najbliższą ścianę i już mieliby problem. To znaczy on, on miałby problem, a w przedłużeniu również Blanca, bo postanowiła przyprowadzić gościa, zamiast wrócić grzecznie i dobierać się do niego jak człowiek. W ogóle by się przecież nie opierał, a tak mając świadomość, że ledwie parę czy paręnaście kroków dalej była Samantha, musiał oprzeć dłonie na biodrach Vargas i odepchnąć ją, gdy zaczęła sobie pozwalać na zbyt wiele.
    - Ooo, ktoś ma urodziny? - padło zaciekawione pytanie z okolic aneksu, gdzie zostawił pudło z kartkami i pluszakiem.
    - Ja – przyznał się bez ociągania, parskając krótko na szeroko otwarte oczy Blanki i malutkie o, które utworzyły jej wargi. No tak, skąd miała wiedzieć, skoro sam zapomniał o dacie własnych urodzin?
    - A które?
    - Czterdzieste trzecie.
    - Dojrzały, fajnie. Mogę ciasta?
    Zaśmiał się cicho, musząc przyznać Blance rację – chyba faktycznie miał polubić Sam.
    - Bierz, tylko coś zostaw – rzucił, zerkając na kobietę, która nie odsunęła się ani na krok, przyglądając mu aktualnie zmrużonymi oczami. - No co?
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Spotkanie z Sammy było jedną z niewielu okoliczności, które – przynajmniej teraz – wygrywały nawet z perspektywą nieprzyzwoitego wieczora z Esem. To nie tak, że Samantha mogła dać jej więcej, niż Barros. Jej jednak nie widziała od zdecydowanie zbyt długa, podczas gdy Esa od ponad roku miała przecież na co dzień, w zasadzie dwadzieścia cztery na dobę. Fakt, że do niedawna tylko jako współpracownika a nie swojego partnera – ale na ten moment niewiele to zmieniała. Jego jej nie brakowało – nie tak, jak przez ostatnie miesiące brakowało jej Amerykanki.
    To dlatego uparcie odtrącała awanse Esa – choć powiedzieć, że było to tak całkiem łatwe, to była jednak przesada – i dlatego oznajmiła raczej niż zapytała że Sammy przyprowadzi. Czy w tym wszystkim zdawała sobie sprawę, że pod nachalnością Barrosa mogło kryć się drugie dno – obawy, o których nie mówił, a które miał pełne prawo czuć? Może. Może tak.
    A może wcale nie. W Meksyku przecież traciła głowę i nie zawsze myślała rozsądnie.
    Teraz, już z powrotem w pokoju i z dłońmi na ciele Esa, karmiła się tą chwilą czy dwiema gdy Sammy ich nie widziała – i nie żałowała. Ani tego, że poszła z przyjaciółką w miasto, ani tego, że przyprowadziła ją tu ze sobą. Jak miałaby tego żałować? Dobrać się do Barrosa jeszcze zdąży – a z Samanthą miały tak cholernie dużo do nadrobienia. Vargas nie miała złudzeń, że zdążą to zrobić w ciągu tego wieczoru czy nawet tygodnia, ale nie zamierzała tracić czasu na bezproduktywne żale, że mają za mało czasu. Bo skoro jest go tak mało, to mogą przynajmniej postarać się wykorzystać go jak najlepiej.
    Na przykład, zupełnym przypadkiem, dowiadując się, że wspomniane przez blondynkę afterparty tak naprawdę powinno być pełnoprawną imprezą. Z muzyką, gośćmi – i prezentami. Prezentami, których Blanca nie miała, bo Es nie raczył wspomnieć, że by się przydały.
    Cholera by go wzięła.
    - Jajco – wypaliła bez zastanowienia półgłosem, nie doceniając krótkiej wymiany zdań między Sammy a Esem tak, jak z pewnością doceniłaby ją w innych okolicznościach. Gdyby, na przykład, wiedziała o urodzinach Barrosa wcześniej.
    - Nie sądzisz, że wypadałoby mi powiedzieć? – burknęła, przez dobrą chwilę poważnie rozważając, czy nie powinna przypadkiem strącić dłoni mężczyzny ze swoich bioder w ramach kary. Upomnienia. Metaforycznego prztyczka w nos. - Żebym mogła, nie wiem, uczynić zadość tej tak strasznie głupiej tradycji kupowania prezentów i dbania, żeby ci było dzisiaj fajnie? – drążyła z przekąsem, umykając przed nim, gdy próbował skraść jej całusa.
    Żadnych takich.
    - A twoją dziewczynę też mogę wziąć, jak potem ją zostawię? - dobiegło jeszcze z okolic aneksu. Łobuzerskiego rozbawienia Sammy nie zdławił nawet przeżuwany przez nią teraz kawałek ciasta.
    Blanca uniosła brew znacząco, teatralnie niewinnie. Może? Cofnęła się krok, dwa, wreszcie z uśmiechem rozbawienia łagodzącym nieco nastroszenie dołączyła do Sammy, z ciekawością zaglądając w stos kartek i prezentów i – wzorem przyjaciółki – ochoczo sięgając po kawałek ciasta.
    - Napijesz się? – spytała potem, oglądając się na Esa przez ramię. W zasadzie nie czekała jednak na odpowiedź, od razu wyciągając trzy szklanki i pierwszą z brzegu butelkę schłodzonego alkoholu z hotelowego barku – jakieś wino, nawet nie wiedziała, czy dobre.
    Gdy otwieracz zawiódł ją w chwili, gdy korek był zaledwie w jednej trzeciej drogi – wyciągnęła go do końca zębami. Była Meksykanką. Radziła sobie. Zaniosła wszystko do stolika przy kanapie, rozlała w miarę równe porcje do szklanek – kieliszki byłyby bardziej eleganckie, ale szklanki były praktyczniejsze – i wróciła do aneksu.
    - Weź to ciasto – rzuciła do Sammy i klepnęła ją w tyłek – odruch, którego nie zdążyła przemyśleć. Robiła to tak często, że gdyby teraz miała przestać, musiałaby być przynajmniej w połowie bardziej trzeźwa. W tej chwili myśl, że może powinna wyrzucić podobne czułości z repertuaru, nie pojawiła się w jej głowie nawet na ułamek sekundy.
    Gdy finalnie całą trójką przemieścili się do stolika, z westchnieniem przyjemności rozwaliła się na kanapie. Samantha bez zastanowienia wcisnęła się w pozostałe wolne miejsce i poklepała Blancę w udo, by ta zrobiła jej trochę więcej miejsca.
    - No to co, zdrowie, nie? - Uśmiechnęła się szeroko, wznosząc niedbały toast. - Twój facet wreszcie dorasta, warto to świętować. - Spojrzała na Esa i parsknęła cicho. - No co? Tak mówią. Były jakieś badania, podobno dojrzewacie dopiero po czterdziestce.
    Blanca wyszczerzyła zęby i upiła łyk ze swojej szklanki. Jak przez mgłę pamiętała, że jeszcze nie tak dawno myślała o czymś podobnym. Że lubiła starszych, bo przynajmniej dorównywali jej dojrzałością emocjonalną… Jakkolwiek abstrakcyjnie brzmiało to w przypadku Blanki.
    Wiercąc się na kanapie przez chwilę, Vargas ułożyła wreszcie nogi na udach przyjaciółki, a ta naturalnym gestem wsparła dłoń na jej kolanie. Odruch, taki sam jak wcześniejszy Blanki. Naprawdę były ze sobą blisko.
    - To które z dzieciaków wygrywa konkurs na tegoroczną laurkę roku? – spytała Vargas, spoglądając na Esa z rozbawieniem. Nie miała wątpliwości, że przejrzał już wszystko, co dostał, i że znaczną część stosu z pewnością stanowiły kartki od barrosowej dzieciarni.
    - I kto ci przysyła takie średnio przystojne gady? - dodała Sammy, pijąc do z lekka koślawego krokodyla. - To jakiś fetysz, zbierasz takie pokraczne dziwolągi? Ten tam... - Ruchem głowy wskazała na aneks. - Ma wyraźnie coś nie tak ze zgryzem. I chyba zeza rozbieżnego.
    Blanca zachichotała.
    - To jest, kochanie, jego podobizna – wyjaśniła usłużnie, uśmiechając się jednocześnie przekornie do Barrosa.
    Sammy zmarszczyła brwi.
    - Ale że bardziej w kontekście zgryzu, zeza, czy...?
    - Głównie gada – odparła Vargas, a widząc, że Samantha wciąż nie rozumie – bo jak miałaby – postanowiła oszczędzić jej prób domyślania się. - Es się przemienia – wyjaśniła i w jej głosie dało się dosłyszeć coś więcej niż tylko cień dumy. Chwaliła się, nie było wątpliwości. - W kajmana.
    - Ale czad! - Blondynka podekscytowała się wyraźnie i wychyliła nieco ze swojego miejsca, świdrując Barrosa zainteresowanym wzrokiem. - Bardzo to trudne? Co się wtedy dzieje z twoim ciałem? To znaczy, wyobrażam sobie, że struktura musi się pozmieniać, więc...
    Blanca parsknęła cicho.
    - Ta tutaj to inżynier z wyraźnym skrzywieniem zawodowym – wyjaśniła z kolei Esowi z rozbawieniem. - Pogada trochę o tych swoich teoriach i przestanie.
    Sammy oburzyła się teatralnie.
    - Spierdalaj, mała – odparowała słodko. - Mam całą masę kompromitujących anegdot na twój temat, więc jeśli nie chcesz, bym zaczęła je wyciągać, siedź cicho.
    Blanca posłała jej w powietrzu całusa.
    - Chcą wpaść czy raczej próbują cię zwabić do domu? – spytała potem, znów spoglądając na Esa znad brzegu szklanki – i znów niespecjalnie kryjąc się z pożeraniem go wzrokiem. W przeciwieństwie do Barrosa, Blance obecność towarzystwa nie przeszkadzała. Ani trochę. A już na pewno nie wtedy, gdy tym towarzystwem była Sammy – spoglądająca na nią teraz z łagodnym rozbawieniem.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Mógł przewidzieć niezadowolenie Blanki – ba, był go wręcz pewien, gdy paczka od rodziny przypomniała mu o kolejnych urodzinach. Wciąż wspominał czasem – teraz już z rozbawieniem – jak przejęła się tym, że nie miała dla niego prezentu świątecznego, gdy Yamileth zrobiła z jego zatrudnienia niespodziankę dla zespołu. A wtedy się nawet nie znali, stanowił dla niej po prostu nową twarz, w dodatku niespecjalnie chętną do socjalizacji z grupą.
    Jak bardzo wzburzona miała być teraz, kiedy zostali dla siebie kimś więcej niż tylko znajomymi czy współpracownikami?
    Bardzo. Odpowiedź brzmiała bardzo.
    - Powiedziałbym, ale sam zapomniałem. Paczka mi dopiero przypomniała. Za dużo się działo – tłumaczył się, próbując zetrzeć jej z twarzy grymas przy pomocy całusa. I może by mu się udało, gdyby Blanca nie umknęła, rzucając mu spojrzenie, które mógł określić tylko jako wyzywające.
    A twoją dziewczynę też mogę wziąć, jak potem ją zostawię?
    - Nie – burknął natychmiast w odpowiedzi, zaborczo przyciągając Vargas bliżej, choć sądząc po tonie, Samantha pytała tylko dla zabawy. Tak czy siak, dźgnęła metaforycznym paluchem tam, gdzie Barros natychmiast syczał ostrzegawczo i niespecjalnie mu się to podobało. Nie był pewien, czy chciał z nimi pić, ale splótł tylko ręce na klatce piersiowej i wsparty ramieniem o ścianę przyglądał się bez słowa jak Blanca otworzyła wino wyciągnięte z hotelowego barku, a Sam pokroiła jego urodzinowe ciasto na mniejsze, zgrabne kawałki. Z drugiej strony, co miałby zrobić innego? Zaszyć się w niedużej sypialni, udając, że wcale się nie dąsał?
    Mógłby. Przez chwilę nawet poważnie to rozważał i kiedyś na pewno podążyłby za impulsem każącym mu się izolować, ale... Chyba nie chciał być sam. Nie chciał tylko słuchać przez ścianę, jak Blanca i Sam świetnie się bawią. Uciec zawsze zdąży.
    Podobnie jak i zwracać uwagę, żeby trzymały ręce przy sobie, choć wcześniejsze klepnięcie w pośladki czy dłoń wsparta na kolanie teoretycznie nie sugerowały, by miały się zapomnieć i kompletnie zignorować jego obecność. Miał przynajmniej taką nadzieję – znajdowali się na szóstym piętrze, byłoby przykro, gdyby Sam musiała sprawdzać, czy potrafi wyhodować skrzydła.
    Wydarzenia w kromlechu może i przesunęły nieco światopogląd Barrosa, ale chyba nie aż tak.
    Pokręcił głową z cieniem uśmiechu czającym się w kąciku ust, gdy Sam wzniosła toast i upił wina, które jak na jego gust było trochę zbyt cierpkie. Wino nie było alkoholem, po jaki sięgał w pierwszej kolejności, ale nie było też tak złe, by wylewał je z obrzydzeniem w donicę najbliższej rośliny, kiedy żona nie patrzyła. I wcale nie myślał tu o żadnym konkretnym starszym bracie, którego nie raz przyłapał na podobnym zachowaniu.
    - Wszystkie laurki są najpiękniejsze, jako najlepszy wujek nie mogę nikogo faworyzować – stwierdził sentencjonalnie, choć doskonale wiedział, że najbardziej podobała mu się ta narysowana przez bratanicę, z pokracznymi zwierzątkami w nieodpowiednich kolorach i poprzyklejanymi dookoła liśćmi wyciętymi z jakiejś gazety. Wciąż boczył się na Francisca, że zaproponował bycie chrzestnym wujowi Thiago, a nie jemu.
    Nie wtrącał się, gdy Blanca przejęła inicjatywę, odpowiadając na pytanie o pluszowego krokodyla, z ostrożnym rozbawieniem obserwując konsternację Samanthy znad kubka wina. I wcale, wcale nie poczuł miękkiego, mruczącego zadowolenia, słysząc w głosie Vargas dumę, za którym zaraz podążyło ciche zaskoczenie, kiedy pojął, że się nim chwaliła. Jak dziecko w piaskownicy prezentujące koleżankom nowy zestaw foremek do budowania zamków.
    Parsknął do własnych myśli, zapadając głębiej w fotel, zanim podniósł wzrok na podekscytowaną blondynkę, odpowiadając na wyraźnie zainteresowane spojrzenie, którym bezwiednie przesunęła po jego sylwetce, pytając o zmiany zachodzące w trakcie przemiany – jakby przyglądając się wystarczająco uważnie, mogła je teraz dojrzeć pod warstwą ubrań.
    Zwinął luźno dłoń, siłą woli przytrzymując ją w miejscu, choć rwała się do pocierania karku, na którym wykwitła gęsia skórka.
    - Juliana ma urodziny na początku maja. Też jesteś zaproszona – rzucił w odpowiedzi na pytanie Blanki, wiercąc się przez moment w fotelu. Ignorując jej łakome spojrzenie – wcześniej nic od niego nie chciała, więc niech się teraz obchodziła smakiem – zwrócił się do Sam coraz prędzej popijającej wino ze swojego kubka.
    - Odpowiedzi za anegdoty o tej tutaj? – zaproponował, ruchem głowy wskazując Vargas. I bez podobnego układu opowiedziałby o wszystkim, o co zapytałaby w kontekście jego umiejętności, ale dlaczego miałby nie skorzystać z okazji?
    - Stoi – przytaknęła z szerokim uśmiechem, ignorując protesty oraz nagłe szamotanie się Meksykanki, by dosięgnąć jej boków z łaskotkami. Chwyciła ją po prostu ze śmiechem za nadgarstki, przytrzymując mniej lub bardziej w miejscu. - Ty pierwszy. Co się dzieje z ciałem?
    - Absolutnie wszystko się zmienia, każda najmniejsza część – zaczął, kręcąc tylko głową na to, jak bardzo Blanca wiła się w uścisku Sam. Jakie ona miała o niej anegdoty, że aż tak protestowała? - Wszystko czujesz, jak kości i mięso się przesuwa, rozciąga i zmienia kształt. Jesteś plasteliną, którą sama musisz uformować i nie zatrzymać się gdzieś w połowie. Twoja kolej – rzucił, zaglądając do kubka, w którym nie zostało zbyt wiele wina.
    - Kiedy studiowałyśmy, Blania wpadła na pomysł wbicia się na konferencję, na którą teoretycznie nie miałyśmy wstępu. Widzisz, pierwszoroczniakom odmawia się wszystkiego co fajne – blondynka wzruszyła ramionami, choć uśmieszek nie schodził jej z ust. - Spreparowałam nam wejściówki. Nie chwaląc się, już byłam zajebista w te klocki, nikt nic nie zauważył. Siedziałyśmy sobie na panelach, dyskutowałyśmy z profesorami podnieconymi naszym zaangażowaniem... Jeden był tak zachwycony, że dał się wyrwać na wieczór. Gość był zdecydowanie oburęczny – roześmiała się, gdy Es zaczął kręcić głową z westchnieniem. - A na drugim roku okazało się, że Blania miała z nim najciężej liczący się, najbardziej upierdliwy fakultet. Typ egzaminował ją tak długo, aż oblała i musiała pójść na poprawkę, bo nie chciała się z nim ruchać za oceny.
    Barros zerknął z wyraźnym zaskoczeniem na astronomkę, która oklapła z dźwiękiem mieszczącym się gdzieś między jęknięciem a ciężkim westchnieniem – sądził, że ta historia skończy się zupełnie inaczej. Szczególnie, gdy wiedział już, jak bardzo... Swobodna potrafiła być Blanca. Chyba mu to nawet zaimponowało.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wszystkie laurki są najpiękniejsze.
    Parsknęła bezczelnie i pokręciła głową.
    - Za cholerę nie potrafisz kłamać – stwierdziła bez wahania. – Przynajmniej jeśli chodzi o dzieciaki. Księżniczka. Na pewno tę od swojej ulubonej księżniczki zawiesisz najwyżej na lodówce. Albo schowasz pod poduszkę. Albo nie wiem, w ramkę oprawisz. – Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
    Jedno spotkanie z bratanicą Esa, jedno popołudnie, gdy mogła obserwować ich razem wystarczyło, by wiedziała, kto zajmował najwięcej miejsca w sercu Barrosa. I... zdaniem Blanki nie było w tym nic złego. Że nie można faworyzować? Gówno prawda, każdy tak robi. To zupełnie ludzkie. Ona przecież też miała swojego ulubieńca – jednego podrostka z całej rodzinnej dzieciarni, z którym spędzała czas najchętniej.
    Juliana ma urodziny na początku maja. Też jesteś zaproszona.
    - Wpadłabym nawet, gdybym nie była – palnęła bez zastanowienia. Alkohol wyciągał z niej pyskatość i bycie hop do przodu czasem aż za bardzo – cechy, które na co dzień mimo wszystko starała się trzymać na względnie krótkiej smyczy.
    I instynkty bojowe. To też alkohol.
    - Nie ma mowy – rzuciła krótko, gdy, cholera, zaczęli się dogadywać. Zaczęli pod jej nosem ustawiać jakieś deale, które ani trochę jej się nie podobały. I ignorowali ją. Ignorowali jej protesty i...
    - Zdrajca! – Dopadła Sammy jeszcze zanim ta zdążyła powiedzieć słowo – ale niczemu nie zapobiegła. Niecny plan spalił na panewce, głównie dlatego, że przyjaciółka przecież doskonale wiedziała, czego się spodziewać. Spacyfikowała wierzgającą Blancę szybko i sprawnie – i, gdy tylko Es udzielił jej satysfakcjonującej odpowiedzi, mówiła.
    Zaczynając oczywiście od opowieści, którą Vargas chyba wcale nie chciałaby się dzielić. Nie teraz. Nie w takich okolicznościach.
    A potem – potem było tylko gorzej. Ile by się nie miotała, nie potrafiła Sammy przerwać, a skoro jej nie przerwała, to Es usłyszał wszystko. Całą opowieść w skrócie. I wyraźnie się na koniec zdziwił.
    Opadła z powrotem na kanapę z sapnięciem, spoglądając na jedno i drugie spod oka.
    - Jestem świetna w tym co robię, Barros, nie muszę robić kariery przez łóżko – burknęła, wyraźnie urażona jego niedowierzaniem. Że co, że skoro lubiła się zabawić, to pewnie w ten sposób zapracowała też na swoją pozycję w branży? No nie. Absolutnie, kurwa, nie.
    Poziomem zjeżenia zaskakując samą siebie, wcisnęła się w róg kanapy, obięła się ramionami i milczała naburmuszona – łagodniejąc dopiero wtedy, gdy przez piegowatą buźkę Sammy przemknął łagodny wyraz speszenia się i czułości.
    Nie odstąpiła od tej spontanicznej gry, wymiany anegdot za okruchy wiedzy o przemianie, ale gdy znów zaczęła mówić – wybrała dla odmiany historię, którą Blanca lubiła.
    - W Teoxihuitl, na drugim... Nie, na trzecim roku, przemyciła kotki do dormitorium. Dwa, jakieś takie łaciate, zgarnęła je z ulicy pod piekarnią niedaleko szkoły. – Zerkając na Vargas, Sammy uśmiechnęła się miękko. – Umieściła je u siebie pod łóżkiem, bo... Teoretycznie mogliśmy mieć zwierzęta, papugi, koty, jakieś żaby czy jaszczurki – ale raczej nikt nie zgodziłby się na dwa kilkotygodniowe kociaki nie wiadomo skąd. Zresztą, wiesz jak było. Też chodziłeś do Teoxihuitl, nie? – spytała Samantha, będąc prawie pewną, że odpowiedź Esa będzie twierdząca. Wszystkie dzieciaki Ameryki Południowej chodziły właśnie tam.
    - No więc, Blanca miała tę swoją kocią kontrabandę, i pewnie nic jeszcze przez dłuższy czas by się nie wydało, gdyby nie jej ówczesny amant. – Amerykanka wyszczerzyła zęby szeroko, widąc, że Vargas wyraźnie mięknie i składa kolce.
    - To nie był mój amant – mruknęła.
    - Nie? – roześmiała się Sammy. – Tylko kto w takim razie? Na każdej szkolnej wycieczce do Goias Velho kupował ci całe torby czekoladowych kameleonów. W różnych smakach, bo wiedział, że nie masz ulubionego. I rysował ci te komiczne laurki na Walentynki. Dla ciebie kwiatuszek, sześć małych serduszek, jeszcze cztery robaczki i trzy słodkie buziaczki – wyrecytowała Sammy z pełnym zaangażowaniem, zmieniając głos tak, by parodiować nastoletniego adoratora Blanki.
    Vargas sapnęła cicho i pokręciła głową, ale uśmiechu i rumieńców zakłopotania wpełzających jej na policzki nie dało się przeoczyć.
    - No więc, to wszystko przez niego. – Sammy poklepała Blancę po łydce i wróciła do głównego wątku, spoglądając na Esa z rozbawieniem. – Miał alergię, skubany. I to taką, że od kiedy Blania przygarnęła kotki, Caio szlochał na jej widok jakby go uczucia nagle zaczęły przerastać. – Vargas parsknęła cicho, Samantha wyszczerzyła zęby usatysfakcjonowana naprawieniem zupełnie niepotrzebnego naburmuszenia Blanki.
    - Wszyscy się potem śmiali, że ma alergię na mnie – dodała sama Vargas i przygryzła wargę lekko, krecąc głową z rozbawieniem. – A coniektórzy wytykali mu, że to klątwa, jaką na pewno nałożyła na niego jego matka, by ochronić je przed zakusami nieodpowiednich panien.
    - Tak czy inaczej, wydało się – dokończyła Sammy, jednym haustem opróżniając ostatnie łyki wina i zaraz dolewając kolejną porcję zarówno sobie, jak i Blance i Esowi. – Nasza ówczesna opiekunka, pani Adriana, za punkt honoru postawiła sobie dowiedzieć się, co jest grane. To, że Caio pochodził z rodziny lokalnych prominentów pewnie miało tu coś na rzeczy. – Parsknęła cicho. – W każdym razie, zalazła kotki a pogadankę, którą walnęła wtedy całemu naszemu rocznikowi powinni zapisać w annałach pamiątkowych szkoły, taka była kwiecista. No i kotki... Kotki musiały się wyprowadzić. Ale trafiły w dobre ręce – zastrzegła od razu, by uprzedzić ewentualne pytania. – Zajął się nimi nasz profesor zielarstwa.
    - Mogłam je potem odwiedzać – dodała Blanca i uśmiechnęła się miękko. – Urzędowały w zielarni profesora Teixeiry i nieustannie zżerały mu te jego pieczołowicie hodowane kwiatki. Nie pamiętam, jak się te badyle nazywały, ale profesor był z nich strasznie dumny.
    Sammy zaśmiała się krótko – i już w kolejnej chwili spoglądała na Esa bystro.
    - Czy za każdym razem robisz to tak samo? – zaatakowała kolejnymi pytaniami, wyraźnie nie zamierzając tak łatwo się poddać. Zresztą, skoro podzieliła się kolejną historią, odpowiedzi jej się należały, nie? – Te przemiany. Kontrolujesz je świadomie, za każdym razem wykonujesz te same... Nie wiem, kroki? Jakieś etapy, ustalasz im kolejność? Najpierw zmieniasz kości, równolegle modyfikujesz mięśnie? Czy to się dzieje... – Przez chwilę szukała odpowiedniego słowa, wreszcie parsknęła cicho. – To zupełnie nienaukowe podejście, ale – czy to się dzieje samo?
    Odchyliła się wygodniej na kanapie, jedną rękę zarzucając na oparcie mebla, drugą – leniwie kołysząc szklanką z winem.
    - A jak dla odmiany ty opowiesz mi coś o niej… – dodała z łobuzerskim uśmiechem. – Powiem ci, jak mógłbyś sobie pomóc z tymi przemianami. W sensie, nawet jeśli już teraz jesteś w nich doskonały – zawsze możesz być lepszy. – Uniosła brwi znacząco. Nie blefowała. Była inżynierem magii, ale bardzo ściśle związanym z uzdrawianiem. Zarówno naturalne możliwości ludzkiego ciała, jak i to, jak można je dodatkowo podkręcić – to był jej chleb powszedni.
    Blanca westchnęła ciężko. Pociągnęła kolejne łyki wina, mimowolnie zaczęła bawić się sznurkami wiążącymi dekolt jej tuniki i trzymającymi go w ryzach. Spoglądając kątem oka na Esa, nawet nie próbowała nic mu sugerować. Ostatnio, gdy chciała – poprzedniego dnia przy rodzinie - odniosła zupełnie przeciwny skutek. Zamiast więc próbować go ostrzegać, grozić mu – wpłynąć na niego w jakikolwiek sposób – po prostu patrzyła.
    Skoro tak świetnie się dogadywali, Es i Sammy, Blanca postanowiła się nie wtrącać – zamiast tego korzystając z okazji i wciąż bezczelnie lustrując Barrosa wzrokiem. To nie mogło jej się znudzić – ani na trzeźwo, ani tym bardziej teraz, z alkoholem coraz żywiej krążącym jej w żyłach. Ciepło na policzkach pochodziło tyleż samo od wypitych wcześniej drinków i spożywanego teraz wina, ale już ciepło w podbrzuszu i pewne, wyraźnie narastające zniecierpliwienie – one miały zupełnie inne źródło. I robiły się… Problematyczne, powiedzmy. Na tyle irytujące, że w którymś momencie zmusiły Blancę do zupełnie nieświadomego gładzenia opuszkami palców podłokietnika kanapy – tylko po to, by dać świerzbiącej ją dłoni jakieś zajęcie.
    Łapiąc w którymś momencie spojrzenie Esa, uśmiechnęła się leniwie i niespiesznie upiła kolejny łyk wina.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    No dobrze, może kiepski był z niego kłamca – w końcu zwykle, gdy przydałoby się powiedzieć komuś coś nieprawdziwego, zwykł marszczyć się, próbując samym nieprzyjemnym wyrazem twarzy przegonić natręta lub zmusić go do zmiany tematu. Nic dziwnego, że nie miał wprawy.
    Ale na pewno nie zamierzał urodzinowych kartek wieszać na lodówkę – nie ufał, że naukowcy żadnej nie zniszczą, choćby przypadkiem. Nie – Es już dla wszystkich zaplanował miejsce na gołej, beżowej ścianie, przy której stała komoda. Razem z powstającym bardzo powoli pejzażem dźungli na innej, wreszcie będzie miał w pokoju trochę koloru. Ile można patrzeć na neutralne odcienie, zanim nie zaczną one absolutnie wkurwiać?
    Zgadzając się na warunki Samanthy, Barros nie spodziewał się, że już pierwsza anegdota wywoła w Blance niepodobne do niej wycofanie. Najpierw zaskoczony został konkluzją historii, a potem urazą tak wyraźnie widoczną w wykrzywionych grymasem rysach.
    - Ja nie wątpię, tylko... – zaczął, szukając odpowiednich słów. Tylko widziałem, że lubisz chodzić do łóżka z kim popadnie, bo sam cię od tego powstrzymywałem? Tylko łatwo by ci było gościa zadowolić i mieć spokój z egzaminem?
    - Skoro był taki świetny, to dziwię się, że nie skorzystałaś znowu – powiedział wreszcie z ociąganiem, dochodząc do wniosku, że nie wymyśli lepszej odpowiedzi, a cisza pozostawiała zbyt szerokie pole do interpretacji. Wiedział, jaka była Blanca i że jej życie musiało być pełne większych i mniejszych podbojów, ale domyślanie się, a słuchanie o jednym z nich stanowiły dwie zupełnie różne rzeczy. Nawet nie próbował odpychać gorącego liźnięcia zazdrości o bezimiennego profesora.
    Sam miała na szczęście więcej wrodzonego taktu, bo obserwując pogłębiającą się zmarszczkę na czole Vargas, zaczęła mówić dalej, przywołując zupełnie inną historię – niewinną i rozczulającą, która prędko przegoniła marsa z twarzy przyjaciółki. Znów musiał się w niej pojawić chłopak – oczywiście – ale nie on był przecież najważniejszy. Najważniejszy był fakt, że Es bez trudu potrafił wyobrazić sobie, że nastoletnia Blanca przemyciłaby do szkolnego dormitorium zwierzątka potrzebujące opieki i obraz ten ułożył jego usta w delikatny uśmiech. Słuchając dalszego ciągu historii, zerkał na kobietę – teraz już zaczerwienioną nie ze złości a zakłopotania – obiecując sobie w duchu, że jeśli tylko zapragnie mieć kota, osobiście jej jakiegoś znajdzie. Albo sprawdzi, gdzie jest najbliższe schronisko i zabierze ją tam, by sama mogła wybrać sobie którąś biedę do pokochania. Albo dwie. Trzy.
    - Czyli profesor nic się nie zmienił – rzucił, gdy opowieść dotarła do punktu, w którym przygarnięte przez Vargas kotki zamieszkały w zielarni. - Kiedyś przyniosłem z dżungli dwa wielkie, włochate pająki, pozwolił mi je schować w swoich roślinach. Z tego co potem słyszałem, jeden spadł woźnej na głowę i stary profesor sam musiał wszystko podlewać. Ale chyba było warto, strasznie narzekał, że nie uważa i łamie gałązki.
    Wsparł brodę na zwiniętej pięści, popijając wino bardziej dlatego, że potrzebował robić coś z rękoma, niż z faktycznej potrzeby wlania w siebie alkoholu – gdyby chciał się porządnie napić, wyciągnąłby z paczki wujowską nalewkę, ale wtedy zapewne nie skończyłoby się tylko na przyjemnym rozluźnieniu. Wciąż pamiętał kaca-mordercę, który nawiedził wszystkich uczestników ostatniej imprezy suto zakrapianej dziełami wuja.
    Odwracając wreszcie wzrok od sylwetki Blanki, spojrzał na Samanthę, która z samozadowolonym uśmieszkiem i śmiałością w jasnych oczach, zadawała kolejne pytania – taka zresztą była umowa. Es nie pamiętał tylko, by ktokolwiek pytał go o mechanizm przemiany, zamiast a jak to jest być zwierzakiem? Nie rzygasz potem po surowiźnie? Możesz rozmawiać z innymi kajmanami? Zamierzał właśnie zacząć odpowiadać, gdy Amerykanka rozparła się wygodnie na kanapie, zarzucając rękę na oparcie w geście, który w jakiś dziwny sposób przypominał mu Blankę. A potem zrzuciła małą bombę, od której brew Barrosa uniosła się w górę, a zainteresowanie wprost proporcjonalnie zwiększyło.
    - Pierdolisz – stwierdził w pierwszym odruchu, zerkając ku Blance, jakby szukał u niej  potwierdzenia, że Sam tylko sobie żartowała. No bo jak niby miałaby poprawiać coś, na czym się nie znała? Coś czego zdaniem Esa w ogóle nie trzeba było poprawiać? Bezwiednie zagryzł na moment dolną wargę, wypuszczając ją zaraz spomiędzy zębów. Stwierdzić, że Sam go zaintrygowała stanowiłoby cholerne niedopowiedzenie.
    - Zwykle są świadome, tylko czasami jak odruch. Wchodzi pamięć mięśniowa, jeśli uznamy, że magia to dodatkowy mięsień. Musi być jakieś bezpośrednie, nagłe zagrożenie – zaczął, wspierając kubek z winem na oparciu fotela i pukając w niego palcami. - Ale normalnie są kroki. Powiedzmy. Nie za bardzo da się jasno oddzielić wszystkie etapy, ale zaczyna się w kościach, z małym opóźnieniem idą mięśnie, potem organy, żyły, nerwy. Widzisz w głowie kształt, do którego wszystko ma się dopasować – wzruszył lekko ramieniem, poprawiając zaraz połę szlafroka, która zaczęła się z niego zsuwać. - To się nie dzieje samo. Nie musisz znać dokładnej fizjologii zwierzęcia, żeby twoje ciało się do niej dostosowało, ale musisz je wysycić magią i... – zmarszczył brwi, szukając odpowiednich słów. - Najłatwiej porównać mi to do skoku z urwiska. Skaczesz i za każdym razem liczysz, że zwierzę cię złapie. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Dużo w tym zaufania do totemu – uśmiechnął się kątem ust, przekrzywiając głowę w kierunku Blanki, która przyglądała mu się znad brzegu kubka z delikatnymi rumieńcami na policzkach wywołanymi alkoholem.
    - Blanca się ode mnie uczy – rzucił, płynnie przechodząc do porcji o anegdocie, choć nie zastanawiał się wcześniej, o czym powie. - I bardzo dobrze jej idzie. Wcale nie będę zdziwiony, jak nauczy się tego szybciej niż ja. Może trochę zazdrosny – przyznał szczerze, zwilżając usta winem. - Niedawno w Midgardzie była moja rodzina, w tym wuj i ciotka, którzy też się przemieniają. Ciocia Juliana była z nami na jednej lekcji, krążyła sobie po niebie jako tukan i nikomu nie zawadzała, przynajmniej dopóki nie przemieniłem Blanki w kotka. Takiego małego i puszystego, żeby zobaczyła, jak to jest w kocim ciele. Była rozczulająca, nawet jak prawie spadła z pomostu do jeziora, bo łapki jej się trochę plątały – uśmiechnął się, parskając śmiechem w reakcji na wywracanie oczami przez Vargas. - W każdym razie ciocia w końcu do nas sfrunęła zobaczyć, co się działo, a Blanca postanowiła wylizać jej wszystkie pióra. I to mimo głośnych protestów.
    Samantha nawet nie kryła się z chichotem, gdy szturchnęła stopą łydkę przyjaciółki.
    - Ale że tak od razu wylizywać? Bez kolacji? - zażartowała sobie bezczelnie, śmiejąc jeszcze głośniej, kiedy Es z jęknięciem ukrył twarz w dłoni.
    - Jesteś okrutna. Już rozumiem, czemu się w ogóle ze sobą dogadałyście. Dwie cholery – wymamrotał, uparcie próbując nie skupiać się na obrazkach usłużnie podsuwanych przez mózg poszczuty niedwuznacznymi sugestiami.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Na komentarz Esa dotyczący jej konferencyjnej przygody postanowiła już nie odpowiadać, bo nie skończyłoby się to niczym dobrym – a ona nie miała nastroju na złe rzeczy. Zdusiła w zarodku cisnące jej się gorzkie słowa, z przyjemnością witając zmianę tematu. To nie tak, że Barros nie miał podstaw, by pomyśleć sobie... Cóż, wszystko, co sobie właśnie pomyślał. Miał, dawała mu je sama Blanca zachowując się zazwyczaj tak a nie inaczej. Tylko że – nie miał racji.
    Kiedyś jeszcze przyjdzie im pewnie do tego wrócić.
    Tymczasem jednak odsunęła się w cień, pozostawiając prowadzenie rozmowy Sammy. W gruncie rzeczy właśnie po to ją przyprowadziła, żeby się poznali. Skoro więc nie potrzebowali jej udziału w rozmowie – nie miała nic przeciwko przyglądaniu się tylko raz jednemu, raz drugiemu, ciesząc się ich obecnością.
    Patrzyła więc, jak Samantha najpierw z uwagą wysłuchuje wyjaśnień Esa, a potem szczerzy się szeroko na nieeleganckie pierdoliszchwilowo akurat nie, odpowiedziała blondynka bez wahania – i na opowieść o próbach wylizania ciotki w tukaniej formie. Przewracała i wzdychała teatralnie na takie a nie inne przedstawienie jej kociej przygody przez Barrosa i marszczyła się ze zdegustowaniem na komentarz przyjaciółki.
    - Jakbym chciała pójść na kolację to bym poszła z Esem – odparowała bez wahania. – Wszelkie inne zachcianki nie wymagają większych wstępów – dodała bezczelnie, zarabiając tym samym kolejny promienny uśmiech Sam – i jeszcze większe zażenowanie Barrosa.
    Krótka chwila ciszy poprzedziła wykład Sammy, na który Blanca westchnęła tylko z głębi serca. Znała ten ton i ten entuzjazm. Nie raz widziała te ogniki w błękitnych oczach Amerykanki. Sam była w swoim żywiole i, jak dobrze pójdzie, nie przestanie gadać przez kolejną godzinę.
    - Dieta i ćwiczenia – rzuciła krótko w ramach zanęty, a widząc zdziwienie Esa przemieszane z aż nadto wyraźną podejrzliwością, że panna robi z niego debila, roześmiała się. – Za proste, co? No to sorry, ale muszę się rozczarować, bo nie ściemniam. Dieta i ćwiczenia. Tym sobie poprawisz te przemiany.
    Mimowolnie gładząc Blancę po stopie, Samantha przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się Esowi z uwagą.
    - Porównałeś magię do mięśnia, więc łapiesz ogólną ideę. Tylko, że to nie mięsień, raczej... Proces metaboliczny, powiedzmy. Cała magia – przemiany, ale też każda inna – to tylko jedna z reakcji, która dzieje nam się w ciele i nie powiedziałabym, że jest tak zupełnie różna od, na przykład, wykonywania ruchów. Podejmujesz decyzję, że chcesz coś zrobić, ale cała reszta dzieje się jakby sama – tak, jak została zaprogramowana. A to, jak się to dzieje – jak szybko, jak efektywnie – zależy w gruncie rzeczy od tego, jak działa twoje ciało. Twój układ nerwowy w szczególności.
    Sammy musiała sobie zdawać sprawę, że w którymś momencie jej monolog stanie się nieco trudny do przyswojenia dla kogoś, kto nie siedział w ludzkiej anatomii i uzdrawianiu – ale chyba po prostu nie potrafiła nic z tym zrobić. Przywara ludzi, którzy zbyt silnie siedzieli w swojej dziedzinie. Ludzi takich jak Sam – i jak Blanca.
    - W dużym uproszczeniu, nerwy to taka sieć – im bardziej jest złożona, im więcej ma splotów i im szybciej może się naprawić, tym lepiej wszystko działa. Wszystko – łącznie z magią. Chcesz się przemieniać szybciej, lepiej – na poziomie metabolicznym, którego może nie zauważysz gołym okiem, a który w pewnym momencie będziesz zwyczajnie czuł? No to jedz więcej ryb, orzechów i... – Parsknęła cicho, spoglądając na kubek z alkoholem. - ...pić więcej wina. Jakkolwiek zabawnie to brzmi, taka dieta sprzyja twojemu ciału. Serio. – Uniosła znacząco brwi. Nie ściemniała.
    - No i ćwiczenia. Jak jesteś w tej przemianie dobry, to pewnie niespecjalnie przywiązujesz do nich wagę. W sensie, przemieniasz się łatwo, nie? Na pewno, to słychać w tym, jak o tym opowiadasz. – Uśmiechnęła się z uznaniem. – Nie spodziewam się więc, żebyś ćwiczył tę umiejętność tak regularnie jak na początku. A to już jest błąd, bo... Nie musisz się uczyć skupienia na tych wszystkich etapach przemiany ani tego, jak ją wywołać – ale możesz sprawdzać się w różnych warunkach. Przemieniać się świadomie w bardzo różnych miejscach, przy bardzo różnych ludziach, w bardzo różnych okolicznościach. I magia – z nią też możesz się bawić. Na pewno masz swój ulubiony, sprawdzony sposób, jak zmienić formę. No to następnym razem spróbuj inaczej. – Wzruszyła lekko ramionami. – Nie powiem ci konkretnej metody, ale... Po prostu się baw. Sprawdzaj, co możesz. Ciągle. Przy każdej okazji. W ten sposób stymulujesz swoje ciało – a nazywając rzecz bardziej technicznie, tworzysz nowe powiązania nerwowe. Polecenia będą przechodziły szybciej, bardziej niezawodnie. I wpłynie to nie tylko na przemianę, ale w zasadzie na wszystko.
    Przerwała na chwilę, wreszcie uśmiechnęła się szeroko.
    - O ćwiczeniach fizycznych nawet nie wspominam, bo widać, że lubisz. – Uniosła brwi znacząco, roześmiała się. – No, więc tak. Jestem inżynierem i bawię się w takie rzeczy. Z moimi dzieciakami na uczelni próbujemy zmieniać magię. Albo zmieniać ciało, żeby zmieniać magię. Albo... – Zacięła się, wreszcie parsknęła cicho. – No, mniejsza z tym. Bawimy się, po prostu. Próbujemy budować coś z klocków, które mamy do dyspozycji. A teraz – gdzie macie łazienkę?
    Blanca parsknęła na nagłą zmianę tematu i gestem wskazując odpowiednie drzwi, odprowadziła Sammy wzrokiem. Nie kryła się z tym, jak na nią patrzy. Patrzyła tak od lat i naprawdę nie potrafiłaby tego zmienić od tak, na zawołanie.
    Gdy przyjaciółka znikła za wskazanymi drzwimi, Blanca znów spojrzała na Esa.
    - I teraz musisz z tym żyć – stwierdziła sentencjonalnie. – Ze świadomością, że Sammy będzie cię edukować przy każdej możliwej okazji – i prawdopodobnie odpytywać z postępów, jakie robisz. Jest w tym dobra. W traktowaniu ludzi jako swoje eksperymenty. – Uśmiechnęła się przekornie.
    Kołysząc leniwie szklanką z winem, spoglądała potem jak Es – korzystając z zarządzonej przez Sam przerwy – podnosi się z fotela i oddala się do pobliskiego okna, by tam zapalić. Prześlizgnęła się wzrokiem po szlafroku mężczyzny i jego ciele wyglądającym spod lejącego materiału – i westchnęła cicho. Nie mogła tak po prostu zostać na tej kanapie i udawać, że dokładnie takie miała plany na wieczór. To znaczy, może na początku faktycznie takie były. Przyjść, napić się, pogadać. Ale, na bogów, rozmowa nigdy nie była dla Blanki docelowym zakończeniem wieczoru. Teraz wcale nie było inaczej.
    Gdy sama podniosła się z kanapy, zrobiła to z zaskakującą gracją jak na kogoś, kto wypił… Dużo. Nie była pewna, ile, ale dużo.
    Zabrała swoją szklankę ze sobą i jeszcze po drodze upiła kolejny, niespieszny łyk alkoholu. W którejś chwili sięgnęła do ozdobnych sznureczków związujących jej dekolt, kilkoma wprawnymi szarpnięciami rozluźniając niezbyt solidne węzły. Luźny materiał rozchylił się ochoczo, odsłaniając więcej niż przyzwoitą powierzchnię nagiego ciała.
    Zatrzymała się tuż przed Esem i bez wahania sięgnęła do paska jego szlafroka, szarpnięciem rozwiązując węzeł. Przekrzywiając głowę z rozbawieniem, skorzystała z okazji, gdy mężczyzna odsunął papierosa od ust i przytknęła mu swoją szklankę do ust, niemal na siłę wlewając w niego kolejne łyki wina.
    - Pij. Będziesz łatwiejszy – rzuciła z bezczelnym rozbawieniem i wsunęła wolną dłoń pod żółty materiał. Gdy kilka kropli alkoholu zebrało się w kąciku ust mężczyzny, Blanca zlizała je bez zastanowienia.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Co do jednej rzeczy Samantha miała absolutną rację – Es rzeczywiście sądził, że albo będzie próbowała robić z niego idiotę, albo mówiła kompletne głupoty. Bo jak osoba bez bardzo specyficznego rodzaju doświadczenia chciała się wypowiadać o rzeczach, które mogła znać co najwyżej z teoretycznych opisów w książkach i paru szybkich odpowiedzi?
    Z policzkiem wspartym o zwiniętą dłoń przyglądał się blondynce ze skupieniem ryjącym mu między brwiami wyraźną zmarszczkę – dieta i ćwiczenia? Ale sobie wymyśliła. Ćwiczenia rozumiały się same przez się, ale co niby miało do powiedzenia to, jak się odżywiał? Kajmana raczej niewiele obchodziło, co miał w żołądku, dopóki nie brakowało mu sił.
    Mimo to nie przerywał wykładu, który brzmiał, jakby nie był wygłaszany pierwszy raz, a stanowił coś wyuczonego, coś co musiało pojawiać się stosunkowo często, by Sam płynnie łączyła wątki, starając się przedstawić je w sposób zrozumiały dla laika. Miało to jakiś pokrętny sens, choć zapytany, Barros wcale by nie twierdził, że wszystko zrozumiał i potrafiłby te informacje przekazać dalej w niemal niezmienionej formie. Porzucając większość teoretycznej podstawy, skupiał się na konkretach – ryby, orzechy i wino. Da się zrobić i to nawet bez żadnych wyrzeczeń.
    - Ludzie na ulicy na pewno będą zachwyceni, jak nagle im wyskoczę z paszczą i ogonem – parsknął, cofając dłoń, na której wspierał głowę i zaczął odruchowo pukać palcami w podłokietnik fotela. - Znajomi też. Jedna już zdążyła mnie pobić, jak jej nie uprzedziłem.
    Przykład Sarnai był raczej wyizolowanym przypadkiem – wiedział już, że operowała na innych instynktach niż przeciętny człowiek i absolutnie nie mógł jej winić, że zareagowała pacyfikując go z brutalnością proporcjonalną do zagrożenia.
    - Zmieniać magię… Hm – powtórzył do siebie za Samanthą, jeszcze przez moment wodząc za nią wzrokiem, gdy jak gdyby nigdy nic uznała, że wykład skończony i udała się w kierunku łazienki.
    Nie mógł powiedzieć, że rozumiał – w końcu wielu zagadnień nie był w stanie pojąć, jego mózg czasem po prostu nie przyswajał przedstawianej mu wiedzy – ale koncepcja tego, co Amerykanka robiła na uczelni, brzmiała zwyczajnie interesująco.
    - To raczej nie brzmi dobrze – rzucił do Blanki, gdy ta zwróciła uwagę na fakt, że został zakwalifikowany jako jeden z eksperymentów Sam, skoro już podzieliła się z nim swoimi mądrościami. - Ale ta cała inżynieria... Chciałbym zobaczyć, co można z nią zrobić – przyznał, odstawiając pusty już niemal kubek na niski stolik i podnosząc się z fotela. Z przylegającego do pokoju aneksu zabrał popielniczkę wraz z leżącą usłużnie obok paczką papierosów, rozkładając stanowisko palacza na parapecie w otwartym oknie. Przy alkoholu zawsze czuł większe ciągoty do swojej ulubionej używki.
    Słyszał ciche skrzypnięcie kanapy, ale Es nie poświęcił mu zbytniej uwagi, skupiając się na tym, by ostrożnie rzucić zaklęcie wyczarowujące nad palcami niewielki płomień – wciąż krzywił się wewnętrznie na ciepły blask ognia, ale odmawiał powrotowi do zapalniczek, licząc, że wreszcie się przyzwyczai. Kiedyś w końcu musiał, nawet jeśli gad zdawał się burczeć mu do ucha z niezadowoleniem za każdym razem. To tylko jeden płomyczek, litości...
    Wsparty ramieniem o parapet wyprostował się, gdy obok pojawiła się Blanca – jego wzrok odruchowo podążył w kierunku rozsznurowanego dekoltu, wywołując lekkie salto żołądka. Uderzyła go myśl jasna i nagła jak błyskawica, że wystarczyłoby niewiele pociągnąć, by całkiem odsłonić nagie pod tuniką piersi.
    Logiczne, koherentne myśli wyparowały mu z głowy wraz z szarpnięciem za pasek szlafroka.
    Wypuszczając z ust obłoczek dymu, z większą siłą niż było to potrzebne odłożył odpalonego papierosa na brzeg popielniczki, zachłystując się pierwszym łykiem wina. Odruchowo chwycił za nadgarstek Blanki, powstrzymując ją przed zbyt szybkim przechylaniem kubka, ale kilka kropel, a zaraz cała strużka uciekła mu bokiem ust – zadrżał, gdy kobieta wsunęła dłoń na jego plecy, a potem zlizała wszystko, lekko chwytając zębami skórę.
    Cholera.
    - Blanca – wydyszał z ostrzegawczą nutą, kiedy wreszcie dała mu wziąć głębszy oddech, odstawiając pusty kubek byle gdzie. Wciąż zdawał sobie sprawę, że mieli gościa – gościa, który zaraz zapewne wróci do pokoju. Nie mogli... On nie mógł pozwolić Vargas na więcej, bo miałby wyraźny problem do rozwiązania. W niesatysfakcjonującej samotności. W swoje urodziny.
    Tak się nie godziło.
    Na Blance najwyraźniej nie robiły wrażenia takie niedoprecyzowane groźby – a może zwyczajnie nie uważała, by towarzystwo Samanthy, za którą patrzyła z drażniącą go, trudną do przeoczenia intencją, stanowiło jakikolwiek problem – stanowczo chwyciła dłoń Esa, układając ją na jednej z piersi i ścisnęła, uśmiechając się leniwie. Zaklął, wcale nie pilnując się, by być cicho.
    Pochwycając wargi kobiety w głodnym pocałunku, szarpnął za materiał szortów, przyciągając ją bliżej i wsuwając palce pod materiał tuniki w rozchełstanym, sznurowanym dekolcie.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Spodziewała się, że początkowo będzie się opierał. Nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. Blanca była jednak doskonale przygotowana, by ignorować wszelki opór i wziąć sobie, co chciała. Była pod tym względem arogancka, bezczelna – i pewnie jeszcze jakaś; gdyby się zastanowić, można by pewnie wymyślić całą listę niekoniecznie sympatycznych przymiotników. Tylko, że dla niej samej te określenia zupełnie nic nie znaczyły – nie teraz.
    Syciła się tym, jak na nią patrzył i uśmiechała się łobuzersko, prawdopodobnie całkiem trafnie zgadując, co sobie wyobrażał, spoglądając jej w dekolt. Skrupulatnie zlizała całe wino, które spłynęło mu z ust – i zaśmiała się krótko, słysząc swoje imię.
    - Zdążymy – rzuciła krótko, bez chwili wahania, choć przecież wiedziała, że na pewno nie zdążą. Tylko, że wcale nie o to przecież chodziło. Dla Blanki naprawdę nie miało znaczenia, w jakim stanie zastanie ich wracająca z łazienki Sammy. To, co faktycznie się liczyło, to jej własne zachcianki – a te w tym momencie były prymitywnie proste.
    Gdy Es wciąż się pilnował – zupełnie niepotrzebnie – chwyciła go za dłoń i ułożyła ją sobie na piersi. Ścisnęła lekko, jakby chcąc się upewnić, że Barros zauważy, jak doskonale Blanca układa się w jego dłoni, i jak ochoczo reaguje jej ciało.
    Przekleństwo mężczyzny i następujący po nich łakomy pocałunek były zdecydowanie satysfakcjonujące.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Najpierw prysznic.
    Parsknęła cicho, przy czym parsknięcie to prędko przeszło w radosny chichot na kolejną sugestię – ostrzeżenie – Esa.
    - Chyba nie. Chyba nie będziemy – odparła niewinnie.
    - Nie? – spytała Sam z teatralnym rozczarowaniem.
    Poszły do łazienki roześmiane, jeszcze po drodze szepcząc coś do siebie i parskając z rozbawieniem. Między ich zachowaniem teraz a wtedy, gdy chodziły jeszcze do ostatniej klasy szkoły nie było znowu aż takiej różnicy. Może poza tym, co robiły jeszcze przed chwilą – i wczoraj.
    Wróciły szybko, jakby zdecydowanie nie dać Barrosowi podstaw do snucia domysłów. Chociaż, gdyby chciał, wciąż mógłby to robić – zastanawiać się, czym tym razem rzeczywiście były grzeczne, czy po prostu były tak szybkie. (Grzeczne. Tym razem zdecydowanie grzeczne, kradzione sobie na szybko pocałunki i pomoc w namydleniu się przecież się nie liczyły.)
    Owinięta w puchaty, mięciutki szlafrok – taki sam jak ten okrywający teraz Sam – Blanca z westchnieniem przyjemności opadła na kanapę obok Esa i wsparła głowę na chwilę na ramieniu mężczyzny. Samantha wrzuciła pasek do komfortowo głębokiej kieszeni szlafroka i rozsiadła się po drugiej stronie Barrosa, bez skrępowania wyciągając nogi przed siebie i wspierając je na wolnym skrawku stolika.
    Nie były zakłopotane, ani trochę. Bo i czym?
    - Hej, Es – zaczęła w pewnej chwili Sam.
    Przedtem zdążyła wymienić z Blancą kilka niewiele znaczących pytań i odpowiedzi – co mają w planach na najbliższe dni? Czy Ignacio żeni się z tą samą panną, z którą prowadza się od dekad, czy ma jakąś nową? Co u Mateo? Kiedy Blanca zamierza wrócić do instytutu? O dziwo, nie padło pytanie o Yami – zapewne jednak tylko dlatego, że temat Serrano pojawił się już wcześniej, gdy jeszcze bawiły się w klubie. Ówczesne streszczenie sytuacji – i powodów, dla których Blanca nie czuła się zbyt dobrze, rozmawiając teraz o kuzynce – najwyraźniej Sam wystarczyło. Póki co.
    - Es, czy tobie się w zasadzie tak nie nudzi? – kontynuowała tymczasem Amerykanka, niespiesznie pogryzając kęsy kanapki z serem.
    Widząc pytające spojrzenie Barrosa, Samantha uśmiechnęła się niewinnie.
    - To. – Machnęła ręką w bliżej niesprecyzowanym geście. – Pieprzenie ciągle w ten sam sposób. Znaczy, ja wiem, różne pozycje i tak dalej. Ale wiesz, to mimo wszystko… Nie jest trochę nudne? Nie wolałbyś, żeby na przykład raz na jakiś czas to ciebie ktoś zerżnął?
    Popijająca właśnie łyk herbaty Blanca zakrztusiła się, opluwając szlafrok. Okruchy konsumowanej właśnie chałki osypały jej się na kolana, a kropla miodu spłynęła z kanapki prosto na częściowo odsłonięte udo.
    - Czy ciebie do reszty pojebało? – spytała ze szczerym zdumieniem, przy czym sama trudno było mieć pewność, o co jej dokładnie chodzi – o samo pytanie Sam, jej bezpośredniość, okoliczności, w jakich rozmawiali, czy w ogóle samą wizję Esa w pozycji bardziej uległej.
    Znając Blancę, chyba wcale nie o to ostatnie.
    - Wytrzyj się najpierw – odparowała słodko Samantha i wyszczerzyła się na uniesiony środkowy palec Blanki. – Poza tym, to jest zupełnie normalne pytanie. Jestem ciekawa. – Znów spojrzała na Esa i przekrzywiła głowę lekko. – Blanca ma całkiem fajne zabawki, które… - Urwała na widok konsternacji Barrosa i spojrzała na Vargas z niedowierzaniem.
    - Nie mów, że mu nie mówiłaś. Nie pokazałaś. I w ogóle że… - sapnęła cicho i pokręciła głową, wyraźnie rozczarowana zmarszczeniem brwi Blanki. – Serio. Nie zaproponowałaś mu nawet.
    Blanca starannie otarła usta serwetką, dla bezpieczeństwa odstawiła na razie herbatę i w kilku szybkich kęsach dokończyła swoją kanapkę. Otrzepała ręce nad talerzykiem i przez dobrą chwilę dosyć skutecznie udawała, że nie słyszy dalszych słów Sam.
    - No więc, Blanca ma całkiem fajne zabawki, z których też mógłbyś skorzystać – kontynuowała tymczasem bezlitośnie Amerykanka, z przekornym uśmiechem spoglądając na coraz bardziej czerwoną Vargas. – Miałbyś jakąś odmianę, a nie tak tylko… - Wzruszyła ramionami. – Ileż można tylko wkładać? – spytała sentencjonalnie.
    Blanca przetarła twarz dłonią. Sądząc bo gorących rumieńcach na policzkach, nie bardzo wierzyła, że to się dzieje naprawdę.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Obecność Samanthy przy śniadaniu była zaskakująco nieinwazyjna – a przynajmniej mózg Esa wciąż skąpany w resztkach hormonów odpowiadających za szczęście i satysfakcję za taką ją właśnie brał. Jak za element, który nie dość, że nie przeszkadzał w części codziennego rytuału, a zmieniał nieco atmosferę, pozwalając jeszcze przez parę dłuższych momentów nie brać życia całkiem na serio.
    Podobało mu się to. Mógłby nauczyć się częściej odpuszczać.
    Odnajdując w całej masie pieczywa i różnych dodatków talerzyk z tamale – nic nie miał do typowo europejskich śniadań, ale z zasady wolał te, które pamiętał z domu – zagarnął je dla siebie, oddając kobietom całą chałkę. Wbrew rzucanym wcześniej groźbom, wcale nie miał zamiaru o nią  walczyć. Przeżuwając spory kęs kurczaka z salsą, obrócił głowę ku Sam, gdy ta zaczęła go zaczepiać, nie odczekując nawet aż zaspokoją pierwszy głód – jeśli czegoś zdążył się przez te kilka godzin o niej nauczyć, to fakt że gdyby pozwolić jej mówić, prawdopodobnie w ogóle by się nie zamykała. Sam wyraźnie lubiła dyskutować, wymieniać się poglądami. Wbijać lekkie szpilki i wywoływać w innych zakłopotanie.
    Przezornie nie biorąc kolejnego kęsa, Barros przełknął to, co miał w ustach, czekając aż kobieta dokończy myśl – gdyby tego nie zrobił, możliwe że zaplułby się wcale nie mniej od Blanki, w której bezczelne, bezpośrednie pytanie przyjaciółki wywołało atak spazmów, nawet jeśli nie było kierowane do niej.
    Es wciągnął z sykiem powietrze, nagle doskonale rozumiejąc, jak musiały czuć się dzikie zwierzęta złapane w snop światła - mimowolnie poczuł, jak kark zalał mu się gorącem, które zaraz sięgnęło policzków. Nie z powodu oburzenia tym, co zasugerowała Sam, a dlatego że kiedyś faktycznie pozwolił sobie o tym pomyśleć. Więcej niż raz, w kontekście który nie zakładał udziału jego – wtedy jeszcze – żony.
    Cholera, jak on miał na imię? Ten grecki medyk? Po powrocie do domu z trwających miesiąc ćwiczeń przeklinał go tak długo, że powinien zapamiętać.
    Pozwalając części słów wypowiadanych przez Blankę i Sam przepłynąć gdzieś obok, Barros odłożył niedokończone tamale, kompletnie tracąc apetyt, chociaż burczący żołądek wyraźnie domagał się uzupełnienia kalorii spalonych podczas celebracji urodzinowego prezentu. Wycierając ręce w serwetkę, Es przetarł dłonią pokryte wyraźnymi bruzdami czoło, niepewny czy w ogóle powinien się wtrącać w dyskusję, której znów zaczął słuchać akurat w momencie, gdy Sam wspomniała coś o kolekcji zabawek Blanki.
    Skup się, Barros.
    Z nieproporcjonalnie do okoliczności zaciętym wyrazem twarzy – bardziej grymasem, z gatunku tych, które Blanca mogła u niego obserwować szczególnie na początku znajomości – wziął w dłonie kubek kawy, oplatając go palcami. Drugą opcją, by zająć ręce, byłoby wstanie po paczkę papierosów zostawioną poprzedniego dnia na parapecie, a nie chciał dodatkowo podkreślać, że pytania Amerykanki trąciły więcej niż jedną drażliwą nutę.
    Ile można tylko wkładać?
    Absurdalność tego pytania wzięła Esa z zaskoczenia, wyrywając mu z gardła krótkie parsknięcie.
    - Niektórzy tylko wkładają i jakoś żyją – rzucił, upijając powoli łyk kawy. Niedużo, tyle żeby zdążyć przełknąć, zanim Sam poderwała się z oparcia, gestykulując żywo rękoma.
    - No właśnie, jakoś! - oznajmiła triumfalnie, jakby właśnie podsunął jej słowo-wytrych, którego mogła się uczepić oraz użyć do podkreślenia wyższości swoich racji. - Zostają w swojej ciasnej bańce i nigdy nie smakują życia w pełni. A jak już mówiłam, Blania jest fantastycznie przygotowana na różne okoliczności. Polecam skorzystać – dodała, w ogóle nieprzejęta rumieńcami rozlanymi na śniadej skórze. Jak gdyby nigdy nic podebrała pod nosem Vargas kawałek chałki wraz z miseczką z miodem.
    - Więc? - rzuciła, nie pozwalając, by chwila względnego spokoju trwała zbyt długo. - Nie nudzi ci się? - powtórzyła swoje pierwsze pytanie, gdy napotkała wzrok mężczyzny. Ten westchnął tylko, przymykając oczy – czując jak siedząca obok Blanca spina się, położył jej dłoń na udzie wyglądającym spod puchatego szlafroka.
    - Może – zaczął powoli, nie patrząc na żadną z nich, intensywne spojrzenie wbijając w stolik, na którym stało niewinne niczemu śniadanie. - Może kiedyś myślałem. O tym – dodał, prawie siłą wyciągając z siebie słowa. Czemu to było takie trudne? Przecież jeszcze nie tak dawno rozmawiali o pieprzeniu się w różnych konfiguracjach i wtedy nie miał podobnych problemów. Sama koncepcja zabawek też go przecież nie przerażała. Tak sądził.
    - O. A to ciekawe. Faceci zwykle sami nie myślą o eksperymentach z konfiguracją – rzuciła blondynka, wgryzając się w posmarowaną miodem chałkę i przeżuwając przez chwilę w zamyśleniu. Es coraz bardziej rozumiał słowa Blanki o tym, że Sam lubiła robić z ludzi swoje eksperymenty, bo dokładnie tak się teraz czuł – jak próbka wzięta pod mikroskop.
    - Z mojego doświadczenia albo trzeba ich zachęcić i przekonać, że to nie ujma na honorze, albo podobają im się też faceci i jakoś przychodzi samo – rzuciła, zaskakująco milknąc. Podkurczyła pod siebie wyciągnięte wcześniej na stoliku nogi i przekrzywiając głowę tak, by żując swoje śniadanie, mogła przyglądać się zarówno Esowi jak i Blance.
    Barros nie zamierzał w żaden sposób odpowiadać na jej stwierdzenie, z daleka widząc, że to zarówno przynęta do pociągnięcia tematu jak i możliwość uniknięcia jego dalszego ciągu. Sam może i była ciekawska, ale nie okrutna. Głaskał po prostu lekko udo Blanki, popijając swoją kawę.
    I milczał.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Im dłużej słuchała, tym bardziej czerwona była – rumieniąc się wyjątkowo zgodnie z Esem, choć, chyba przynajmniej częściowo, z innych powodów. Choć świadoma, co się stanie, gdy pozwoli się Sam wpaść w ekscytujący ją temat – niezależnie, czy były to wywody na tematy inżynieryjne, czy dysputy na temat ludzkiej seksualności – Blanca nie była w stanie jej zatrzymać. Nie była wstydliwa, nie peszyła się na samo wspomnienie gadżetów erotycznych, a przy wyborze bardzo wielu z tych, które posiadała, Sam miała całkiem spory udział. A jednak teraz nie potrafiła znaleźć odpowiednio bezczelnej riposty, by zdusić rodzący się monolog Amerykanki w zarodku.
    Czy peszyła ją wizja Estebana w konfiguracjach innych niż, powiedzmy, standardowe? Niespecjalnie. Czy chętnie zamieniłaby się z nim rolami, gdyby wiedziała, że sprawi mu to przyjemność? Jasne, czemu nie.
    A jednak z jakiegoś powodu była teraz bardzo, bezgranicznie wręcz zażenowana.
    Barros bez trudu wyczuł, jak Blanca się spina. Ciężar jego dłoni na odsłoniętym udzie był kojący, niewystarczająco jednak, by całkiem Vargas rozprężyć. Meksykanka świdrowała przyjaciółkę wzrokiem wyrażającym bardzo wiele, a stwierdzenie, że widziało się w tym spojrzeniu także cień żądzy mordu, wcale nie byłoby tak odległe od prawdy.
    Może kiedyś myślałem.
    Spojrzała uważnie na wyraźnie skrępowanego Esa. Był spięty wcale nie mniej niż ona sama, co całkiem naturalnie skłoniło Blancę do ułożenia własnej dłoni w lustrzanym odbiciu tej jego, nieco powyżej kolana mężczyzny.
    - Sam – mruknęła Vargas ostrzegawczo, a gdy kobieta kontynowała, niezrażona, wsuwając jednocześnie kolejne gryzy słodkiej chałki, Blanca wciągnęła powietrze powoli, głęboko.
    - Sam – powtórzyła nieco ostrzej, a gdy Amerykanka wreszcie ucichła – raczej z własnego wyboru niż faktycznie w reakcji na słowa przyjaciółki – Blanca sapnęła cicho.
    - Możesz tam taką terapię zafundować kiedy indziej? – burknęła, bo skoro Es milczał, to sama poczuła się do ukrócenia zapędów blondynki.
    Sam przyglądała im się przez chwilę uważnie, wreszcie jak gdyby nigdy nic wzruszyła ramionami i, zaskakująco łatwo godząc się z niechęcią pozostałej dwójki do dalszych dyskusji, z większym entuzjazmem zajęła się pałaszowaniem śniadania.
    Blanca westchnęła bezgłośnie. Łagodne pieszczoty Esa na jej udzie wreszcie zaczęły przynosić oczekiwany skutek.
    Reszta poranka minęła już nieinwazyjnie – mówiły głównie Vargas i Sam, znów poruszając się w bezpiecznych ramach, rozmawiając o rodzinie Blanki, wspólnych znajomych, nadchodzącym weselu Ignacio i o ostatnich podbojach Amerykanki. Zapytana o stałego partnera, blondynka zaśmiała się tylko i pokręciła głową, pod pozornym rozbawieniem wyraźnie kryjąc jednak coś więcej – coś, o czym tym razem to ona nie chciała teraz rozmawiać.
    W chwili, gdy uporali się z większością śniadaniowych smakołyków – w tym także z tamale Esa, które Blanca w pewnym momencie sama mu podetknęła, podając parę kęsów prosto do ust – atmosfera była wyraźnie lżejsza, choć nie tak samo lekka jak jeszcze przed godziną czy dwiema.
    Kobiety pożegnały się jednak zwyczajowo czule – bez kolejnych pocałunków, za to z bardzo silnym przytuleniem i obietnicami, że spotkają się jeszcze przed powrotem Blanki i Esa do Midgardu. Sam zaproponowała odwiedziny u niej – zastrzegając z rozbawieniem, że seks nie musi być tym razem punktem programu – na co Blanca, nie dostrzegając sprzeciwu ze strony Barrosa, chętnie przystała.
    Gdy drzwi zamknęły się za plecami wychodzącej Sam, Vargas oparła się o nie plecami na chwilę i odetchnęła głęboko. Nie była przyjaciółką zmęczona, ale... No dobrze, może trochę była.
    - Jest wścibska – rzuciła cicho, wracając potem do Esa. Opadła z westchnieniem na kanapę obok niego i odruchowo przerzuciła nogi przez jego uda, przytulając się też mocniej do jego ramienia. – Wścibska i nie ma filtra – kontynuowała, wreszcie westchnęła ciężko. – Ale i tak ją kocham, więc mam nadzieję, że nie zraziła cię tak całkiem tym swoim pierdoleniem.
    Przymknęła oczy na chwilę, gładząc lekko ramię Barrosa. Gdy ponownie uniosła powieki i uśmiechnęła się, w jej spojrzeniu znów dało się dostrzec chochlicze iskierki.
    - No więc, zostałeś wczoraj wykorzystany. Jak ci teraz z tym faktem? – zapytała z rozbawieniem, ale, gdyby przyjrzeć się jej uważniej i przysłuchać, dałoby się zauważyć, że to nie był do końca żart. Nie tylko.
    Blanca chciała mieć pewność, że Es jest ok z tym, jak wyglądał ich poprzedni wieczór. Nie musiał chcieć go powtórzyć – choć ona sama pewnie by chciała – ale Vargas musiała się przekonać, czy mężczyzna na pewno nie żałuje. Czy nie postawiła go w sytuacji, w której nigdy nie chciałby się znaleźć.
    Teraz z pewnością byłoby już za późno, by naprawiać to, co już się stało – ale i tak musiała wiedzieć.
    Absolutnie świadomie nie nawiązywała też do tematu poruszonego przez Sam i ostrożnego może, jakie wyrzucił wtedy z siebie Es. Była ciekawa, oczywiście, że tak. Chciała wiedzieć, co lubi, o czym myślał i czego chciałby spróbować. Nie zamierzała jednak nalegać, na siłę wyrywać z niego wyznania, których może wcale nie chciał robić. Nie sądziła, by miała do tego prawo.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Chociaż towarzystwo Sam okazało się być dużo przyjemniejsze niż Es zakładał na początku, poczuł wyraźną ulgę, gdy blondynka wreszcie zniknęła za drzwiami, zostawiając ich samych. W swojej introwertyczności i tak wykazał się wytrzymałością w przebywaniu z kimś tak wygadanym i absorbującym. Teraz jednak, z momentem, kiedy Vargas oparła się plecami o zamknięte wejście, odetchnął głęboko, niedbałym zaklęciem składając do kupy całą zastawę po śniadaniu i ciężko siadając z powrotem na kanapie. Wyciągnął nogi przed siebie, odchylając głowę do tyłu i po prostu zamknął oczy, ciesząc się chwilową ciszą – brakowało mu tylko papierosa.
    Doceniał, że Blanca mówiła cicho, podchodząc bliżej i zajmując miejsce tuż obok – odruchowo objął dłonią jedno z jej ud, gładząc kciukiem nagą skórę. Kącik ust uniósł mu się lekko w górę, gdy wymieniała wady Sam.
    - Nie zraziła – przyznał, przekrzywiając głowę na oparciu kanapy i zerkając na wtuloną w niego kobietę. - Ma sporo ciekawych rzeczy do powiedzenia. Tylko lepiej je dawkować. Krócej byłaby bardziej zjadliwa – dodał, mentalnie machając ręką na stwierdzenie, które w kontekście ich wspólnego wieczora mogło być odebrane co najmniej dwuznacznie. Z Blanką i tak dużo zwykłych rzeczy nabierało drugiego dna – chyba się do tego po prostu przyzwyczajał.
    Zostałeś wczoraj wykorzystany. Jak ci teraz z tym faktem?
    Brew Barrosa uniosła się lekko do góry na tak kategoryczne stwierdzenie. Wykorzystany? On?
    - To nie ja byłem prezentem – zauważył, przez chwilę przyglądając się Blance z lekkim skonfundowaniem, wciąż nie przestając ugniatać palcami miękkiej skóry na jej udzie. Gdy nic na to nie odpowiedziała, zmarszczył brwi, analizując jej pytanie jeszcze raz. - Czy tobie chodzi o to, że ktoś jeszcze był z nami?
    Kiwnięcie głowy astronomki było delikatne, a w nagłej ucieczce spojrzeniem i zaciśniętymi w ciasnej kresce ustami rozpoznał zakłopotanie – zaskakujące jak na tę część historii jej związków, którą znał.
    - Było miło – zaczął ostrożnie, nie do końca wiedząc, jak odpowiedzieć na to pytanie. Może byłby w stanie wypowiedzieć się względnie elokwentnie, gdyby wcześniej miał okazję zastanowić się i przelać myśli na strony dziennika, układając je w równe, łatwiej przyswajalne klocki. - Ale nie wiem czy zawsze... Czy zawsze zachowałbym się tak samo. Zaskoczyłaś mnie.
    Przesunął dłoń, zahaczając palcami o brzeg świeżej blizny.
    - Nie wiedziałem, że tak potrafię – przyznał po dłuższej chwili ciszy, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Chyba dopiero to do mnie dociera.
    Wolną dłonią potarł policzek, odruchowo ciągnąc za przydługi już zarost. Co jeszcze mógł wyłuskać z małego tornada, w jakie zmieniły się jego myśli, szturchnięte odpowiednim zagadnieniem?
    - Podobało mi się, jak patrzyłaś – rzucił, czując muśnięcie gorąca na karku, gdy przypomniał sobie błyszczący, wygłodniały wzrok Blanki sunący wzdłuż jego ciała, kiedy miał w ramionach jej przyjaciółkę. - I chyba... Chyba mógłbym to powtórzyć. Tylko uprzedź. Bo na pewno nie z każdym. I nie wiem... – zwilżył językiem dolną wargę, przełykając zaraz ślinę. - Nie wiem, czy potrafiłbym się tobą dzielić z innym facetem. Parę razy chciałem udusić Sam, bo cię dotykała – odwrócił wzrok od twarzy Blanki, wbijając go w jej kolano, do którego pochylił się zaraz, przytulając usta w miękkim pocałunku. Pozostał w tej pozycji, obejmując kobietę rękoma w pasie i przekrzywiając się w siadzie na tyle, by wesprzeć czoło na jej udach.
    Natrętna, niedoprecyzowana jeszcze myśl obijała mu się pod czaszkę, wskazując potencjalne okoliczności, w których mógłby się zgodzić na chwilowe wprowadzenie do sypialni innego mężczyzny, ale zdusił ją, zanim mogła przedostać się do gardła. Za wcześnie. Za szybko.
    Cholera, większość życia spędził w monogamicznym związku, w którym nie działo się nic nadzwyczajnego, a potem w narzuconym samodzielnie celibacie. Otwartość i swoboda Blanki, choć słodka i wyzwalająca, potrafiła go przerastać.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Było miło.
    Odetchnęła powoli, jeszcze przez chwilę nie wracając jednak spojrzeniem do Barrosa. Wbijała spojrzenie w jego dłoń na swoim udzie – i słuchała, bardzo, bardzo skupiając się na tym, by nic jej nie umknęło. Nic z tego, co mówił – i nic, czego nie ubierał w słowa, a co czaiło się gdzieś pod splatanymi zdaniami. Chciała wiedzieć. Musiała widzieć. Pomysł, który wczoraj wydawał jej się być doskonałym – prawdopodobnie w dużej mierze dlatego, że zaspokajał jej zachcianki – teraz, gdy ochłonęła trochę i pozbyła się większości z krążącego w jej żyłach alkoholu... Cóż, tak doskonałym już nie był. Nie żałowała. Była absolutnie pewna, że mogłaby to powtórzyć.
    Nie chodziło jednak przecież tylko o nią.
    Nie naciskała i nie próbowała Esa pospieszać, gdy z namysłem dobierał kolejne słowa. Spoglądała, jak musnął jej bliznę i uśmiechnęła się przelotnie, słysząc zaskoczenie w głosie mężczyzny. Niedowierzanie było w pełni uzasadnione. Sama Blanca też skłamałaby mówiąc, że nie była pozytywnie zdziwiona otwartością Esa. Tym, że wystarczyło tylko raz go szturchnąć, pokazać mu, co mógłby mieć – że to wystarczyło.
    Podobało mi się, jak patrzyłaś.
    Uniosła wzrok i spojrzała na niego, uśmiechając się nieco szerzej. Rozprężała się powoli, bo gdy w pierwszych słowach nie padły żadne oskarżenia i krytyka, nie spodziewała się ich także później.
    Nie wcinała się, czekając, aż Es skończy. Dopiero gdy przebrzmiały ostatnie słowa mężczyzny – a on sam zwinął się przy niej w chyba niespecjalnie wygodnej pozie, składając najpierw miękki pocałunek na jej kolanie, a potem wspierając się o jej udo – poświęciła chwilę na to, by skonstruować coś od siebie, złożyć jakieś zdania, wybrać słowa, w których mogłaby opisać, co czuje.
    Nie spodziewała się, że będą w najbliższym czasie rozmawiać o swoich upodobaniach i wcale tego nie planowała, ale teraz, gdy znaleźli się w tym miejscu, ze zdumieniem dochodziła do wniosku, że właśnie tego chce. Posłuchać, co sądzi Es – i opowiedzieć mu, czego pragnie ona sama.
    Pewne znacznie mógł mieć fakt, że wcześniej niespecjalnie rozmawiała. Nie o tym, czego chce i czego jej brakuje. Nie mówiła o tym z Joachimem, a jeśli już – robiła to źle. Teraz chciała zrobić to dobrze.
    - W porządku. Nie musisz. Ja... – zawahała się. - Może bym chciała. To znaczy, może czasem... – Wzruszyła ramionami. - Czasem wyobrażam sobie różne rzeczy. Mogłabym wyobrazić sobie siebie z tobą – i z innym mężczyzną. Ale nie musisz się mną dzielić, jeśli nie chcesz. – Uśmiechnęła się miękko, drapiąc lekko kark mężczyzny, sunąc dłonią niżej wzdłuż jego wygiętych teraz pleców. - Chcę ciebie. Przede wszystkim ciebie.
    Przygryzła wargę lekko, myśląc przez chwilę. To nie było aż takie proste. Jej poprzednie słowa nie były kłamstwem – ale nie były też całą prawdą.
    - Będzie mi jednak brakowało kobiet – przyznała wreszcie z wahaniem. - Myślę, że czasem chciałabym... Że mogłabym chcieć czasem jakiejś dziewczyny – dla siebie. Ja... Uwielbiam cię, Es, w łóżku i poza nim, ale z kobietami jest... Inaczej – zakończyła krótko, nagle skrępowana. Nie rozumiała samej siebie. Seks nigdy nie był dla niej tematem tabu, ale teraz płoniła się jak dziewica, mówiąc o tym, co lubi a czego nie. Barros ją psuł. Zdecydowanie.
    Odetchnęła powoli.
    - Ale nie zdradzę cię, kocie. Jeśli nie odpowiada ci myśl, że mogłabym z kimś… Że mogłabym zabawić się czasem bez ciebie, to po prostu mi powiedz. Ja nie... Wiem, że nie jestem specjalnie wiarygodna. – Uśmiechnęła się z zażenowaniem, znów uciekła spojrzeniem, zawieszając je gdzieś między aneksem kuchennym a drzwiami łazienki. - Ale mając do wyboru ciebie albo swoje zachcianki, wolę ciebie.
    Podrapała się po ramieniu z zakłopotaniem, potem znów wracając do gładzenia pleców Esa w niespiesznym, jednostajnym rytmie.
    Jeszcze jedna myśl domagała się ubrania w słowa.
    - I Es, gdybyś… Jeśli kiedyś chciałbyś mieć kogoś innego, zabawić się przez jedną noc z kimś innym, to zrób to. Możesz. To znaczy, nie będzie mi to przeszkadzało. Po prostu daj mi wcześniej znać, gdybyś miał wrócić później... I wróć. Na noc. Do mnie.
    Nie czuła, by robiła coś wbrew sobie, a jednak, gdy przebrzmiała ostatnia kropka, nie była pewna, czy była ze sobą w pełni szczera. Sądziła, że tak – naprawdę nie uważała, by przespanie się z kimś innym niż ze stałym partnerem było jakąś zbrodnią. Nie, kiedy robiło się to za obopólną zgodą – i wtedy, gdy się wracało. Seks to tylko seks. Związek z drugą osobą był czymś zupełnie innym, trwalszym.
    To brzmiało rozsądnie, zgodnie ze wszystkim, co sama robiła – i co czuła. Skąd jednak w takim razie cień wątpliwości, jaki na chwilę zagościł w jej sercu?
    Tak czy inaczej, nie zamierzała cofać niczego, co powiedziała. Była przekonana, że nie musi. Myśl, że Es mógłby zabawić się z kimś innym, bez niej, nie odstręczała jej – w zasadzie wręcz przeciwnie, rozgaszczała się kojącym ciepłem w jej podbrzuszu. Mogła to sobie wyobrazić. Mogła sobie wyobrazić Barrosa w jednej chwili korzystającego z objęć innej kobiety, tylko po to, by później wrócić do niej, to ją przytulać i jej skórę znaczyć gorącymi pocałunkami, jakby potwierdzając swoje przywiązanie. To nie były złe obrazki. Wcale nie.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Częścią siebie obawiał się, że jego odmowa wywoła w Blance odroczoną złość – w pierwszej chwili mogła nie powiedzieć nic, zaskoczona albo zawiedziona, ale Es cały się spiął, czekając na moment, w którym jego własna hipokryzja zostanie mu wytknięta. Bo czy właśnie sam nie skorzystał z przyzwolenia, a jej zabraniał zabawy?
    Nazywała go kiedyś psem ogrodnika, który sam nie skorzysta, a przegania potencjalnych chętnych – jak określiłaby go teraz? Czymś innym niż zwykłym dupkiem?
    Z czołem wspartym o uda Blanki, intensywnie gryząc dolną wargę tylko dlatego, że nic nie widziała, siłował się przez chwilę z myślą, czy nie odwołać swoich słów i zadeklarować, że spróbuje, jeśli miałoby to sprawić jej przyjemność. Mógł. Byłoby to właściwie bardzo proste – a później czułby odrazę do siebie, a do Vargas żal o to, że za bardzo chciał ją zadowolić. Finalnie nie powiedział nic, choć kosztowało to wiele wysiłku.
    Bardzo uważnie wsłuchiwał się w ton głosu Blanki, gdy przejęła pałeczkę, szukając w nim jakiejś fałszywej nuty, która zaprzeczyłaby deklaracjom, że zrezygnuje ze swojego swobodnego stylu życia dla niego. Drgnął mimowolnie, kiedy podrapała go w kark i mimo niekoniecznie wygodnej pozycji, instynktownie rozluźnił się jej na kolanach. Niepokój nie opuścił go całkiem, ale dał się zgnieść do mniejszych, łatwiejszych do opanowania rozmiarów. Na razie. Es nie mógł mieć przecież pewności, czy nie wróci – zwykle wracał, szczególnie gdy mu zależało. A na Blance zależało mu aż za bardzo.
    Nie unosząc wzroku, delikatnie głaskał plecy kobiety przez puchaty materiał szlafroka, odruchowo zaciskając je dopiero w momencie, gdy wspomniała o wolności, jaką mu daje – ot tak, po prostu. Nieważne, że dopiero co odmówił Blance dotychczasowej swobody tylko i wyłącznie ze względu na własny dyskomfort. Poczuł się z tym jak ostatni dupek, choć wcale nie prosił o prawo do spania z kim popadnie. To nie leżało w jego naturze – tak przynajmniej dotąd sądził, bo Samantha ze swoimi niebieskimi oczami i fajnym tyłkiem skutecznie tę tezę obaliła.
    Ostrożnie podnosząc się z niewygodnej pozycji, Barros przesunął skonsternowanym spojrzeniem po twarzy kobiety, wyraźnie marszcząc brwi.
    - Nie potrzebuję tego – zaczął powoli, powstrzymując się, by nie kręcić głową. - To... To nie jestem ja – umilkł na moment, unosząc dłoń i przeczesując palcami pasmo ciemnych włosów Blanki. Nie dlatego, że opadało jej na twarz – po prostu chciał to zrobić. - Wiem, Sam – dodał, zanim Vargas mogła wytknąć mu ten błąd w logice. - Jestem przekonany, że to tylko dlatego, że byłaś z nami i się nakręciłaś. Naprawdę wątpię, żebym skorzystał sam z siebie i... Jesteś pewna, że chcesz mi dawać pozwolenie? Ja nie będę dla ciebie taki wspaniałomyślny. Nie potrafię – pokręcił lekko głową, a gdy zacisnął na moment zęby, mięsień wyraźnie drgnął mu na szczęce. - I nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafił. Dasz radę z tym żyć? Dotąd miałaś dużo swobody – zauważył, a chociaż słowa, które złożył do kupy, miały szorstki wydźwięk, Es nie miał zamiaru drażnić nimi kobiety. Chciał po prostu, by dokładnie rozumiała, z czym łączyło się związanie z nim, nawet jeśli wcześniej zapewniała, że wybiera go ponad własnymi zachciankami.
    Z doświadczenia wiedział, że to nie takie proste. Że w którymś momencie podobny wybór mógł okazać się tak bolesny, że aż nieznośny.
    - Jeśli tak – kontynuował po krótkiej chwili ciszy, nie chcąc naciskać Blanki, by składała mu natychmiast deklaracje, jakich później mogła żałować. - Zrobię co w mojej mocy, żeby cię zadowolić – wierzchem dłoni musnął jej policzek, uśmiechając się ostrożnie. - Powiedz tylko, czego chcesz.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Pies ogrodnika. Rzeczywiście tak go nazwała – i to wcale nie tak dawno temu. Chcąc być konsekwentną, teraz powinna pewnie zareagować dokładnie tak samo – tylko, że nie. Wcale nie. Wtedy on nie był jej, a ona nie była jego. Teraz to się zmieniło. Teraz, jeśli nie chciał się dzielić, miało to zupełnie inny wydźwięk niż teraz. Blanca nie była kryształowa i bez skazy – zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później zjeży się pewnie na nagłe... Co właściwie? Ograniczenie wolności? Krępujące jej ręce zobowiązania? W którymś momencie na pewno będzie jej to przeszkadzać – i pewnie nie przejdzie wcale tak szybko.
    A jednak nie zamierzała cofać niczego, co powiedziała – i nie dlatego ze swojej strony dała Esowi wolną rękę.
    - Hej, kocie – zaprotestowała szybko, kręcąc głową na wyraźne skonfundowanie Barrosa i początkowe zapieranie się. – To nie jest próba przekupstwa. Nie próbuję ci niczego udowadniać ani... Nie wiem, przekonać, żebyś może jednak się zastanowił co mogę, a czego nie mogę. – Gdy sięgnął po kosmyk jej włosów, odruchowo otarła się lekko policzkiem o jego dłoń. Uśmiechnęła się miękko. – To też nie przymus, nie musisz korzystać jeśli nie chcesz. Po prostu... Może kiedyś będziesz chciał jakiejś odmiany. Może kiedyś bardzo będziesz kogoś chciał – kogoś innego niż ja. I to jest w porządku. Dla mnie to jest w porządku. Nie oczekuję za to... Chyba niczego. Niczego poza tym, żebyś potem do mnie wrócił. – Uśmiechnęła się łagodnie. Naprawdę nie miała problemu z tym, że ona mu pozwalała, a on jej nie – szczerze wierzyła, że nie ma problemu. Mieli prawo do różnych przekonań, różnych preferencji. Rozumiała to. Godziła się na to.
    Jeśli w którymś momencie będzie się złościć, to z zupełnie innego powodu.
    Dasz radę z tym żyć?
    Westchnęła cicho.
    - Nie wiem – odpowiedziała po chwili, zgodnie z prawdą. Nie chciała go oszukiwać. Nie chciała przedstawiać się jako lepsza, niż faktycznie była. – W którymś momencie mnie to sfrustruje. Kiedyś będę się złościć – wściekać. I, na jakiś czas, mogę zrobić się bardziej nieznośna, niż jestem zazwyczaj. – Uśmiechnęła się przelotnie z rozbawieniem choć, tak naprawdę, wcale nie bawiło jej to aż tak. Miała całą masę cech, z których wcale nie była dumna.
    - Ale – kontynuowała jednak, ze zdumieniem uświadamiając sobie, że tego, co chce powiedzieć, jest pewna bardziej niż czegokolwiek w ciągu ostatnich tygodni. Miesięcy. – Ale jestem absolutnie pewna, że trudniej, niż z dotychczasowej swobody, byłoby mi zrezygnować z budzenia się obok ciebie. Ze wspólnych śniadań. Chodzenia za rękę. Przytulania się, kiedy mam na to ochotę. Z rozmów z tobą – i z poczucia, że jesteś… Że się o mnie troszczysz. Opiekujesz się mną. – Wzruszyła lekko ramionami. On cię kocha, wróciły do niej słowa Sam, zalegając jej w żołądku jakimś ciężarem – ale też, zupełnie abstrakcyjnie, rozlewając się po jej ciele kojącym ciepłem.
    - Jestem dużą dziewczynką, Es – rzuciła wreszcie z rozbawieniem. – Kiedyś muszę się nauczyć, że nie mogę mieć wszystkiego. – Poczochrała mu włosy lekko. – Szczególnie, jeśli ten, którego chcę najbardziej, jest wart więcej niż wszystkie moje dotychczasowe przygody. – Tak było. Czuła się dobrze z tym stwierdzeniem. W którymś momencie mogła zatęsknić za brakiem zobowiązań, możliwością zabawienia się z kimś tylko dlatego, że był wystarczająco atrakcyjny. Ta tęsknota, choć uciążliwa, będzie jednak niczym w porównaniu z tęsknotą, jaką czułaby za Barrosem.
    Gdyby nagle, jednego dnia, Es miał zniknąć z jej życia, nie była pewna, jak miałaby sobie z tym poradzić. Uświadamiała to sobie szczególnie mocno po ostatnich wydarzeniach w kromlechu.
    Mruknęła z przyjemnością i przymknęła oczy na chwilę, gdy pogładził jej policzek.
    Powiedz tylko, czego chcesz.
    To nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać. To znaczy, Blanca nie miała większych problemów ze sprecyzowaniem swoich pragnień i tęsknot – tych w łóżku i poza nim – ale nie pamiętała, by kiedykolwiek z kimkolwiek o tym rozmawiała. Nie działała dotąd w ten sposób – jej związki, te mniej lub bardziej poważne, nie działały w ten sposób.
    - Zabierz mnie do parku rozrywki – zaczęła nieoczekiwanie, być może zupełnie nie od tego, o co pytał Es. Z drugiej strony, jego pytanie było bardzo ogólne – a Blanca, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie myślała tylko o seksie. – Weźmy sobie kiedyś miesiąc urlopu i pojedźmy w góry – zabierz mnie w góry, połazić po lesie, pić grzane wino, patrzeć w gwiazdy z najwyższego szczytu w okolicy – wymieniała dalej, znów wspierając się policzkiem o ramię Barrosa i gładząc lekko krzywizny jego mięśni przez śliski materiał szlafroka.
    - Przynieś mi kiedyś kota – mówiła z lekkim uśmiechem, zupełnie nieświadoma, że zaledwie kilka godzin temu Es myślał o tym samym. – Wszystko jedno jakiego. Po prostu kota.
    Objęła mężczyznę w pasie, bawiąc się paskiem szlafroka.
    - Poderwij mnie w klubie albo w parku, gdziekolwiek. Tak, jakbyśmy się nie znali. Jakbym dopiero... Jakbyś dopiero zaczął wyobrażać sobie, co i gdzie mółbyś ze mną robić – ciągnęła z rozbawieniem, przechodząc powoli do tego, od czego zaczęli. Do fantazji i marzeń – tych bardziej niegrzecznych. Bycie podrywaną było jednym z nich, bo choć wielu próbowało – Blanca była wystarczająco atrakcyjna, by przyciągać zainteresowanie – zazwyczaj nic z tego nie było. Nieudolne próby kończyły się co najwyżej uśmiechem zażenowania i wycofaniem Vargas. To zwykle ona podrywała. Sama wybierała sobie, kogo chciała i sama dbała o to, by wzbudzić w danej osobie zainteresowanie. Nie do końca wiedziała, jak to jest, kiedy to o nią ktoś się stara.
    Z Esem też nie wiedziała. Przeskoczyli ten etap, wpadając od razu w swoje objęcia – i w określone ramy związku. Nie żałowała tego, oczywiście, że nie. Była jednak ciekawa, jakby to było, gdyby zaczęli inaczej.
    Pamiętała, co Lucas mówił o umiejętnościach Barrosa jako podrywacza. Es pytał jednak o jej zachcianki – a to było jedną z nich.
    - Bądź moim złym wartownikiem – kontynuowała, wreszcie znów bez skrępowania, z tym charakterystycznym, łobuzerskim uśmiechem, który towarzyszył jej... Cóż, często. Może czasem aż nazbyt często.
    Widząc niepewność na twarzy Esa, roześmiała się lekko, ucałowała go w policzek – i skubnęła lekko płatek jego ucha.
    - Lubię przebieranki w sypialni – wymruczała cicho. Tak naprawdę wcale nie była pewna, czy lubi. Nie próbowała. Sam koncept jednak jej odpowiadał, idea odgrywania innych osób, innych relacji – ciekawiła ją na tyle, by chciała sprawdzić, jak to jest. Co robi z nią udawanie kogoś innego, jak działa na nią wyobrażanie sobie zupełnie innych okoliczności.
    I na jak wiele może pozwolić drugiej osobie, by wciąż jeszcze czerpać z tego przyjemność.
    - Użyj mnie kiedyś – dodała wreszcie półgłosem, zaczepnie drapiąc pierś mężczyzny przez poły szlafroka. – Nie pozwól mi się rządzić, narzucać tempa – nawet cię dotykać. Jestem twoja, Es, więc pokaż mi kiedyś jak bardzo. – Uśmiechnęła się pod nosem, owiewając ciepłym oddechem delikatną skórę szyi Barrosa.
    Mogłaby mówić więcej, miała naprawdę bogatą wyobraźnię. Sądziła jednak, że tyle wystarczy. Poza tym, wciąż przecież chciała być zaskakiwana – a nie miała najmniejszych wątpliwości, że z tym akurat Es doskonale sobie poradzi. Może sam nie sądził, że tak potrafi, ale Blanca wiedziała. Widziała, jak na nią patrzy i wiedziała – była absolutnie pewna – że Es potrafi swoje uczucia okazać. Może potrzebował więcej czasu, by sam sobie to uświadomić, ale potem – potem mógł być wcale nie mniej kreatywny niż była Vargas. Musiał po prostu dostać na to przestrzeń – a Blanca była gotowa dać mu tej przestrzeni ile tylko chciał czy potrzebował.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    To, że Blanca nigdy, od samego początku ich znajomości, nie owijała w bawełnę rozmawiając z nim, ani nie próbowała łagodzić potencjalnie ostrych słów, było czymś, co bardzo doceniał. Doceniał, bo nie zmuszała, by interpretował wyraz jej twarz oraz ton głosu, wprost artykułując to, co kłębiło się jej pod czaszką. Chociaż minął już ponad rok od tamtego wieczora, gdy całą grupą spotkali się po raz pierwszy na uczelni, czasem wciąż nawiedzały go wątpliwości, czy coś się w międzyczasie nie zmieniło, a on przyzwyczajony do prostej i przejrzystej komunikacji, nic po prostu nie zauważył. Lęk był starym druhem Barrosa, przykleił się do niego jak cień od dnia narodzin i  kilka czy kilkanaście miesięcy nie wystarczyło, by całkiem go uleczyć.
    Skrzywił się na protest Blanki, próbując szybko zetrzeć grymas z twarzy. Logicznie wiedział, że powinien cieszyć się z zaufania, jakie w nim pokładała, sama z siebie dając mu tę samą swobodę, której on odmawiał jej z wielu powodów. Zazdrości. Niewykształconego w pełni zaufania. Ze strachu, że znajdzie w ten sposób kogoś, kto będzie dla niej lepszy. W końcu iskra, która zapoczątkowała ich związek, wcale nie była inna ani szlachetniejsza i skoro on mógł odebrać Blankę Yamileth, co stało na przeszkodzie, by to samo zrobił mu ktoś inny?
    Nie. Po prostu nie mógł na to świadomie pozwolić, a sam wcale nie zamierzał wskakiwać komukolwiek do łóżka. Miał ponad czterdziestkę na karku, jeśli dotąd nie wykazywał tendencji do podobnych przygód, dlaczego miałby zacząć teraz? Tak było dobrze. Stabilnie.
    Mimowolnie zacisnął szczęki, przełykając ciężko na nagły przypływ uczuć w słowach siedzącej tuż obok kobiety, na te wszystkie drobne sytuacje, które wymieniała. Na zwykłe, codzienne rzeczy, którymi mogli się cieszyć od niedawna, a już urosły do rangi wystarczająco ważnych, by wskoczyć gdzieś wysoko na listę priorytetów.
    Patrząc tak na nią, swobodną, wzruszającą lekko ramionami i mówiącą o tym, że coś tak prozaicznego jak trzymanie go za rękę na spacerze było ważniejsze niż przygodny seks, Es nagle zrozumiał, że Blance naprawdę zależało. Że nie udawała w jakimś chorym, okrutnym żarcie. Od tej świadomości zakręciło mu się w głowie i zdołał tylko schować nieco głowę między ramiona, gdy wyciągnęła się, by poczochrać mu włosy, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, by jej odpowiedzieć.
    Odruchowo przygładzając rozwichrzone kosmyki, słuchał z zaintrygowaniem, gdy listę swoich zachcianek otworzyła wyjściem do parku rozrywki – szczęśliwie nazywało się to podobnie do magicznego odpowiednika, by wiedział, co kobieta miała na myśli. Góry, las, kot... To wszystko dało się zrobić, chociaż zaskoczony podobnymi przyziemnymi wyborami przyglądał się jej otwartymi nieco szerzej oczami, by zaraz nimi wywrócić, gdy marzenia zeszły w te rejony, które bardziej utożsamiał z Blanką. Ale czy właściwie sam nie poprosił, by mu je wymieniła?
    Na wspomnienie złego wartownika wciągnął gwałtownie powietrze przez zęby, kaszląc krótko, gdy zakrztusił się na moment własną śliną. Cholera, powiedział jej kiedyś, że mundur, który powinien był zdać komendantowi, wciąż leżał na dnie jego skrzyni z osobistymi rzeczami?
    Poszczuty wizją, w której sylwetka Vargas przenikała się z obrazami możliwych scenariuszy, jakie podsuwała jego poprzednia profesja, poczuł, że znowu robi mu się gorąco. Nie liczył już nawet, który to raz – już teraz, na samym początku tej meksykańskiej wycieczki czuł się, jakby przebywał na kolejnym miesiącu miodowym, a licznik wskazywał mu co najmniej dziesięć lat mniej.
    Zaklął cicho pod nosem, kiedy Blanca wcale się nie odsunęła, mówiąc dalej – swoimi sugestiami przypominała Barrosowi, że poza mundurem miał gdzieś chyba jeszcze parę kajdanek. Poszedł za tą myślą, wyobraził sobie, jak zapina je na szczupłych nadgarstkach i...
    Nogi kobiety przerzucone mu przez kolana skutecznie ukryły nagły problem, ale Es już wiedział, że tam jest – i dlaczego w ogóle się pojawił. Dźwięk, który z siebie wydał, leżał gdzieś pomiędzy jękiem a zrezygnowanym westchnieniem, zaraz pocierając twarz dłonią.
    - Okej, na pewno nie zapomnę – rzucił, tę samą rękę układając na udzie Blanki i ściskając, gdy wreszcie odpuścił swojej zaczerwienionej twarzy. Parsknął krótkim śmiechem, kręcąc głową z nieśmiałym uśmiechem. - Zły wartownik, ja pierdolę. Dobra, jasne.
    Umilkł na moment, samą tylko siłą woli próbując uspokoić oddech i napięcie w podbrzuszu – jego wewnętrzny zegar podpowiadał, że odpuścił po marnych kilkunastu sekundach.
    - Muszę pod prysznic. Zimny – oświadczył z cichym zrezygnowaniem, lekko klepiąc Blankę w udo, by zabrała mu nogi z kolan.
    Nawet nie był zaskoczony, kiedy jak gdyby nigdy nic wstała zaraz za nim, po drodze rozwiązując ze śmiechem węzeł puchatego szlafroka.

    [koniec]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.