Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Biblioteczka

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Biblioteczka
    Niewielkie pomieszczenie planowo przeznaczone na pokoik dziecięcy, dla Sarnai mogło stać się tylko jednym - schronieniem dla kolekcji jej książek (w znacznej większości branżowych), węgla i mniej lub bardziej zapełnionych szkicowników. Ciasne, ma przestrzeni akurat na kilka regałów, donic z roślinami, i jeden w miarę wygodny fotel.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    2.05.2001

    - Nie uwierzysz, jakie z tych ludzi są debile – oznajmił zdyszany nieco Es, wkładając w ręce Sarnai butelkę wina, gdy tylko otworzyła drzwi. Nieszczególnie znał się na tym rodzaju alkoholu, ale sprzedawczyni w sklepie z niepokojącą wręcz pasją zapewniała go, że te białe na pewno zasmakuje kobiecie. Puściła mu przy tym porozumiewawcze oczko, które z pełną premedytacją zignorował. Musiał wierzyć, że doradzała mu zgodnie z doświadczeniem, a nie na podstawie tego, jaka butelka była najdroższa.
    - Przepraszam za spóźnienie. Miałem w domu czerwony alarm – rzucił, wywracając tylko nieznacznie oczami na wyraźne rozbawienie cofającej się w głąb mieszkania Eskoli i jej cichy śmiech, gdy pokręciła głową, zajmując się zaraz studiowaniem etykiety na butelce. - Kojarzysz te pierdoły, które ostatnio zostawiają sobie ludzie? – ciągnął dalej, zzuwając buty w przedpokoju i niedbale zawieszając kurtkę na haczyk. - Jakiś kolosalny caralho wpierdolił nam wszystkim paczki na parapety. A ja na nie pozakładałem zaklęcia alarmowe. Zajebista pobudka, myślałem, że nas kurwa najeżdżają – perorował, wciąż nakręcony wcześniejszym wyrzutem adrenaliny. Niosąc w ręku plecak, który pożyczył od Blanki, szedł za Sarnai do pomieszczenia, które wybrała, zapominając, że powinien się z zaciekawieniem rozglądać na boki. W końcu nigdy wcześniej tu nie był – adres medyczki poznał tylko dzięki wiadomości dostarczonej przez naburmuszoną wiewiórkę. Poza sportowym klubem spotykali się dotąd tylko w pubach. No i szpitalu, ale o tym wolał zapomnieć.
    - Nie pozwoliłem im niczego dotknąć, zanim z Vicentem nie sprawdziliśmy, czy nic nie wybuchnie. A tych paczek było siedem. Jak skończyliśmy już byłem spóźniony.
    Nie wspominał o tym, że w całym tym zamieszaniu nie zdążył zjeść śniadania, ani wypić kawy – ubierał się w biegu, podobnie pakował plecak podsunięty przez zaspaną Vargas. Cudem nie zapomniał o winie, które na wejściu wręczył Sarnai w podzięce za zaproponowanie nauki.
    Zwolnił, wziął głębszy wdech dopiero, kiedy kobieta rzuciła na podłogę dwie grube poduszki, wskazując mu jedną z nich – siadając, obrzucił spojrzeniem niewielkie, pełne regałów i roślin pomieszczenie, czując jak napięcie powoli spływa mu z ramion. Przyjemnie tu pachniało. Nie całkiem jak lasem, ale czymś… Domowym, tak by to nazwał. Mieszkanie dzielone z badaczami nigdy mu się tak nie kojarzyło i nagle gwałtownie zatęsknił za kątem, który mógłby oswoić. Prawdziwie nazwać swoim.
    - Miło tu – wymamrotał nieco spokojniej, przez chwilę siedząc jeszcze w bezruchu, zanim sięgnął do plecaka, wyciągając z niego dwa długopisy o różnych kolorach tuszu i czysty notes w miękkiej okładce. Obie te rzeczy wręczyła mu z własnych zapasów wyraźnie podekscytowana Blanca, życząc powodzenia w nauce, proponując, że gdyby potrzebował kolorowych karteczek, zakreślaczy lub innych akcesoriów, to wszystkim chętnie się podzieli. To było... Milsze, niż Barros się spodziewał. Teraz zerkając na przybory uśmiechnął się kątem ust, zerkając na Sarnai, która usadowiła się naprzeciwko niego na drugiej poduszce. W luźnych, domowych ubraniach, z kręconymi włosami spływającymi miękko na ramiona wyglądała... Jakoś inaczej. Dobrze.
    - Zanim zaczniemy – rzucił, unosząc rękę w górę i drapiąc się lekko po zarośniętym policzku. - Poznajesz może, co to jest? – spytał, z bocznej kieszeni plecaka wyciągając niedużą, smukłą buteleczkę o zawartości w kolorze bladej lawendy. Szklany korek ciasno siedział w wejściu do szyjki, przewiązany czerwono-zieloną wstążką z dzwoneczkiem. - To z paczki z mojego parapetu. U nas nikt nie wiedział, co to jest, a nie wyleję do zlewu jakiejś nieznanej mikstury – podał buteleczkę Sarnai, kiedy wyciągnęła dłoń.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Gdyby jeszcze parę miesięcy temu ktoś powiedział jej, że usłyszy od Barrosa tyle słów na raz, popukałaby się w głowę. On jest taki jak ja, nie rozmawia z ludźmi jeśli nie musi lub nie chce. A zwykle nie chce, powiedziałaby, pokręciła głową i zapomniała o sprawie, przyzwyczajona już do całej gamy pomruków i burknięć Estebana. Tymczasem, jak się prędko okazało, Barros mówił. Dużo, z emocjami – jak każdy normalny człowiek. I, niespodzianka, ona też mówiła. Była może mniejszym zaskoczeniem niż Barros – ostatecznie w Korretoji była przecież całkiem towarzyska – ale wciąż wielu pokręciłoby głową z niedowierzaniem w tej samej chwili, w której Sarnai z Estebanem zaczęłaby toczyć normalną, mniej lub bardziej cywilizowaną dyskusję.
    Jak teraz, gdy Barros wpadł do niej zdyszany jak po przebiegnięciu maratonu.
    Nim przyszedł, Eskola zdążyła już przebrać się w domowe ciuchy – dwa rozmiary za duży t shirt wisiał na niej niemal jak sukienka, długie dresy były luźne i zsuwały się nieco na biodrach – i uwolnić niesforne loki, w ciągu dnia spięte w ciasny kucyk. Teraz, niespętane gumką, otaczały jej głowę niczym lwia grzywa, kołysząc się zabawnie przy każdym ruchu.
    - Chyba uwierzę – odparła teraz z rozbawieniem, wpusczając Barrosa do środka. Odruchowo otarła resztki pomidorowego sosu z kąta ust – dopiero co skończyła kolację – i przyjęła wino, uśmiechając się przelotnie na myśl, jak szybko Es nauczył się, że Sarnai nie pija nic silniejszego. Nie tłumaczyła mu, czemu, a on nie pytał, po prostu przyjmując to za fakt. Miłe.
    Słuchając relacji Barrosa, parsknęła na najeżdżanie i wizję popłochu, jaki sobie wyobraziła po opisie mężczyzny. Nie komentowała – zazwyczaj tego nie robiła – nieznaczny uśmiech wyraźnie świadczył jednak o docenieniu historii. Kto by nie docenił?
    Poprowadziła go do biblioteczki, po drodze zabierając tylko z kuchni kieliszki i otwieracz do wina. Rozsiadła się wygodnie na podszuce, drugą wskazując Barrosowi, rozlała alkohol – i odetchnęła powoli.
    Miło tu.
    Uśmiechnęła się szerzej. Nigdy nie szukała aprobaty innych co do swoich wyborów, nigdy nie pragnęła tego typu akceptacji, ale nie mogła zaprzeczyć, że słowa Barrosa rozlały się w niej przyjemnym ciepłem. Wciąż najważniejsze dla niej było, że ona sama czuła się tu dobrze, że to jej się te cztery kąty podobały – jednak myśl, że doceniał je także ktoś inny, była... Cóż, miła. Gdy parę lat temu przeprowadziła się do Midgardu, Sarnai urządzała wszystko sama, jasnym więc, że czuła teraz pewną satysfakcję.
    Dała Estebanowi chwilę, by się rozpakował – z pewnym rozczuleniem spoglądała na notes i długopisy. Dawno już nikogo nie uczyła, a nawet jeśli – dostawała czasem młodych ratowników, by wdrożyć ich w codzienną pracę – nauka nigdy nie wyglądała w ten sposób. Żadnych zeszytów, żadnego notowania – nie było na to czasu. Krew, pot, łzy – i procedury wtłaczane do młodych głów niemal siłą, przy akompaniamencie jęków poszkodowanych i w towarzystwie ostrej woni leków.
    To, że teraz miało być inaczej – i że w ogóle miała okazję znów uczyć – cieszyło ją bardziej niż gotowa byla przyznać.
    Nie zmieniało to faktu, że nie miała na te korepetycje planu. Jeszcze nie. Barros wspomniał w liście jedynie, że potrzebuje się trochę podszkolić z uzdrawiania – a to było trochę zbyt mało, by wiedziała, od czego zacząć. Od podstaw, jasne, ale jakich? Co przyda mu się najbardziej?
    Te pytania musiały zaczekać, bo Barros zaczął inaczej.
    Zmarszczyła lekko brwi, sięgając po buteleczkę. Sam kolor niewiele jej mówił – wiele eliksirów miało bardzo podobną barwę. Ozdoba w postaci dzwoneczka też była raczej żartem niż wskazówką.
    - Skąd to masz? – spytała. Po krótkim przyglądaniu się lawendowej zawartości naczynia, ostrożnie wyciągnęła korek i powąchała.
    Słysząc wyjaśnienia, spojrzała na Esa zaskoczona. Starannie zamknęła buteleczkę i oddała ją mężczyźnie.
    - Ktoś był cholernie szczodry – stwierdziła. – To eliksir odnowy. Bardzo rzadki i... Cóż, powiedzmy, że nasi szpitalni alchemicy zawsze strasznie marudzą, gdy muszą go uważyć. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem.
    Buteleczki tego wywaru były standardowym wyposażeniem każdego ratownika, przydział eliksiru był jednak zawsze mocno ograniczony i obarczony zastrzeżeniem, by używać go gdy naprawdę nie było już innego wyjścia. Wyprawa do szpitalnej pracowni alchemicznej, by zamówić uzupełnienie zużytego zapasu, była czymś, czego żaden z ratowników nie lubił.
    - Nie wyleczysz tym wszystkiego, ale to i tak najskuteczniejsze, co możesz podać komuś w krytycznym stanie – wyjaśniła. – Eliksir ostatniej szansy, ratownicy – my tak go traktujemy – dodała. - Nie masz tego dużo, gdybyś musiał go użyć, sugeruję podać całość na raz – uściśliła.
    Skrzyżowała nogi, wsparła się plecami o ścianę i upiła ostrożny łyk przyjemnie chłodnego wina. Jeszcze przez chwilę spoglądała się fiolce, a gdy Esteban znów ją schował, odetchnęła cicho.
    - No dobrze – zaczęła, odstawiając kieliszek na podłogę i w zamyśleniu drapiąc przedramię. – Co mieliście na szkoleniach jak byłeś jeszcze w Korpusie? Pamiętasz coś z tego jeszcze? – spytała. O tym, że Barros przez lata był wartownikiem, wiedziała – a skoro tak to wiedziała też, że jakieś podstawy musiał mieć, przynajmniej teoretyczne. Z praktyką mogło być różnie, ale teoria – naprawdę liczyła, że cokolwiek pamięta. Pełen kurs uzdrawiania zająłby im z pewnością znacznie więcej czasu – i prawdopodobnie również więcej, niż Sarnai była w stanie wygospodarować, dyżurując na pełen etat.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Spodziewał się, że Sarnai albo nie rozpozna specyfiku, albo roześmieje się ze stwierdzeniem, że to jeden wielki żart, bo ktoś najwyraźniej liczył na jego brak zdrowego rozsądku i wypicie najsilniejszego dostępnego środka przeczyszczającego w całej Skandynawii.
    Ktoś był cholernie szczodry.
    Wyciągając przed siebie nogi i plecami wspierając się o jeden z regałów, Es uniósł z zaskoczeniem brew, mrugając krótko, gdy ratowniczka identyfikowała dla niego problematyczny prezent jako jedną z najbardziej pożądanych przez jej zawód substancji. Tego... To mu w ogóle nie przyszło do głowy. Nie był przecież w tak dobrych stosunkach z żadnym z sąsiadów w kamienicy – co tu dużo mówić, zwykle odpowiadał im zdawkowo i mrukliwie – by ktoś miał powód, by szarpnąć się na tak drogi prezent. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzały. Najwyraźniej mieli za sąsiada ekscentrycznego wariata. Wariata, który podarował mu coś, co Es odtąd zamierzał nosić ze sobą absolutnie wszędzie. Na wszelki wypadek.
    - Dzięki – rzucił krótko, odbierając od Eskoli buteleczkę i ostrożnie chowając ją w jednej z wewnętrznych kieszonek plecaka. - Mam wrażenie, że powinienem teraz odwołać te całe marudzenie o debilu – dodał jeszcze z cichym parsknięciem, chociaż nie oczekiwał na ten komentarz żadnej odpowiedzi. Na pewno nie zamierzał się teraz rewanżować wszystkim mieszkańcom kamienicy w nadziei, że odwdzięczy się anonimowemu darczyńcy, ale mógł chociaż cieplej o nim – lub o niej – pomyśleć. I może już nie kląć na fakt uruchomienia tych wszystkich alarmów – w końcu zdarzało się to też czasem przypadkowym ptaszyskom.
    Pamiętasz coś z tego jeszcze?
    Skrzywił się lekko, splatając ręce na klatce piersiowej i uniósł wzrok, przeszukując pamięć pod kątem informacji, których potrzebowała Sarnai.
    - Nie za dużo. Podstawowe zasady o złamaniach i krwotokach, chociaż i tak zawsze podkreślali, że mamy tę robotę zostawić medykom. Pamiętam te zaklęcie, kiedy walisz w mostek, żeby przywrócić bicie serca, Restituo. Wy pewnie mówicie na nie inaczej – umilkł na moment, w równym rytmie pukając palcem o swoje przedramię. - Były jeszcze... Na zatrzymanie krwawienia, ale to mi słabo wychodziło. Jak mogłem to zaciskałem paskiem. Sprawdzanie, czy ktoś w ogóle ma puls i oddech. Przywracanie przytomności – wymieniał powoli, zastanawiając się, czy czegoś nie pominął. I ile formuł zaklęć oraz sposobów ich poprawnego rzucania faktycznie pamiętał. Nie było tego zbyt wiele. Żałośnie wręcz mało.
    - W zasadzie tyle – przyznał po dłuższej chwili milczenia, przenosząc z powrotem spojrzenie na siedzącą naprzeciw kobietę. Na końcu języka miał tysiąc wymówek, dlaczego jego wiedza i umiejętności w dziedzinie leczenia były tak mikre, ale przecież po to do niej napisał, prawda? Żeby zmienić ten stan. Zamiast się tłumaczyć, sięgnął po kieliszek, do którego kobieta nalała mu trochę przyniesionego w prezencie wina i wziął ostrożny łyk – jak dla niego alkohol był nieco za słodki, jakby z kwiatowym posmakiem, ale nie stał na tyle daleko od jego preferencji, by nie zamierzał brać dalszych łyków. Po cichu zanotował w głowie informację o nazwie wypisanej dumnie na butelce, w drodze powrotnej planując kupić też butelkę Blance. Miał przeczucie, że jej zasmakuje o wiele bardziej niż jemu.
    - Nie chcę się uczyć rzeczy, które są bardziej dla medyków – podjął nagle, opierając nóżkę kieliszka na udzie. - Tylko to wszystko, co jest najbardziej podstawowe. Jak oczyścić ranę bez eliksiru, załatać coś bez bandaża, albo... – umilkł na chwilę, niechętnie wracając do wspomnienia skołowanej Blanki w meksykańskim lesie. Co jeszcze by mu się wtedy przydało? - Uśmierzyć ból. Chociaż trochę. Te rzeczy, które mógłbym zrobić bez żadnego sprzętu, a miałbym do zaopiekowania kogoś skołowanego i zranionego. Żeby albo dotarł potem bezpiecznie do łóżka, albo do szpitala.
    Nie był pewien, na ile Sarnai domyślała się, że ta potrzeba wyniknęła z dokładnie takiej sytuacji i jak dobrze utrzymywał neutralny wyraz twarzy, ale szybko zdał sobie sprawę, że nie miało to żadnego znaczenia. Łapała w lot. Pewnie już wiedziała, ale to przecież nic nie zmieniało.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Gdy Barros zaczął wymieniać, co pamiętał, słuchała uważnie, nieświadomie kiwając głową. Dobrze, podstawowy zestaw tego, czego uczono we wszystkich służbach – przybornik mundurowego mającego zadbać o to, by pacjent dożył do przyjazdu ratowników. W głowie odnotowała konieczność przećwiczenia tamowania krwotoków – nie teraz, ale potem, gdy Esteban rozezna się trochę bardziej w podstawach -  i prędko zaczęła układać jakiś plan. Nie zamierzała wrzucać go od razu na głęboką wodę, magia uzdrawiająca miała jednak dość łatwych, naprawdę intuicyjnych zaklęć, by mogli rozpocząć od nich.
    Listy życzeń mężczyzny – zaklęć, które najbardziej chciałby poznać, które uważał za przydatne – swoim zwyczajem nie skomentowała. Nie umknęło mu jednak, jak Barros miał to wszystko przemyślane, poukładane, wyraźnie wpasowujące się w konkretny scenariusz.
    Decyzja mężczyzny, by poduczyć się z uzdrawiania, nie wzięła się znikąd.
    Sarnai jednak nie drążyła. Założyła najbardziej niesforne kosmyki za uszy, przeciągnęła się lekko, upiła jeszcz jeden łyk wina i odetchnęła cicho. Była bardziej niż pewna, że może Estebanowi pomóc – douczyć go wszystkiego, czego potrzebował.
    - W porządku – podsumowała prosto jego słowa. Wsparła się wygodniej o ścianę, wyciągnęła nogi przed siebie – nawet przez moment nie wahała się, gdy postanowiła oprzeć je lekko o podobnie rozprostowane nogi Barrosa – i prędko wybrała pierwsze z zaklęć.
    - Sárr – rzuciła krótko, po raz pierwszy pokazując mężczyźnie odpowiedni gest dłonią. Sarnai czuła ułamek mocy umykający jej przez opuszki palców, zaklęcie nie miało jednak na co podziałać – Eskola nikogo nie dotykała, moc nie mogłaby rozpoznać pacjenta, nawet, jeśli faktycznie takiego by tu mieli. – Pomoże ci zatamować małe krwawienia.
    Zawahała się.
    - Nie znam waszych odpowiedników – wyjaśniła, spoglądając na mężczyznę uważnie. – Nauczę się naszych zaklęć, ale jeśli będziesz potrzebował łacińskich wersji... – Zawahała się. – Mogę dać ci książkę. – Była pewna, że jeden z jej leksykonów zawiera zaklęcia rozpisane w różnych językach. – Gesty byłyby te same, ale wymowa... Z tym ci nie pomogę. – Uśmiechnęła się przelotnie. Obce języki nigdy nie były jej mocną stroną.
    Kończąc dygresję, dała Barrosowi chwilę, by zanotował zaklęcie – poprawiła jego pisownię, gdy potknął się na á i zgubił jedno r – i jeszcze dwukrotnie zademonstrowała ułożenie dłoni.
    - Spróbuj – rzuciła potem. – Bez zaklęcia, sam gest – zachęciła, chwilę później poprawiając nieco ułożenie palców Barrosa.
    Miał ciepłą dłoń, ciepłą nawet dla niej – tej, której skóra wydawała się czasem niemal zupełnie gorąca. Nie wiedziała, skąd wzięło jej się to spostrzeżenie i zmarszczyła brwi delikatnie, nie poświęcając temu ani chwili dłużej.
    Po kilku próbach „na sucho” uznając, że Esteban załapał z grubsza, o co chodzi, bez wahania wgryzła się we własne przedramię, rozcinając delikatną skórę. Dając chwilę na to, by ranka podbiegła krwią, uniosła wzrok na Barrosa i uśmiechnęła się przelotnie. Już wcześniej zrozumiała, że nie musi się przy nim pilnować – nie aż tak, jak przy innych. Mężczyzna już wcześniej domyślał się jej zwierzęcej strony, więc podrzuciła mu półprawdę o wilku. I książki – stos lektur, jaki widziała przy jego łóżku, gdy dochodził do siebie po kromlechu. Mity, legendy, mniej lub bardziej bliskie prawdy opracowania o wargach.
    Nigdy jej o to nie zapytał, ona sama nigdy do tego tematu nie wracała, ale... Wiedział, albo przynajmniej się domyślał. I wciąż do niej przychodził. Ściągnięcie z siebie pewnych ograniczeń wydawało się Sarnai w pełni uzasadnione.
    Nie mogła wiecznie udawać. Chciała móc przy kimś być po prostu sobą, ze wszystkim co się z tym wiązało.
    Gdy skóra wokół ugryzienia zarumieniła się, a krople krwi żwawiej wypłynęły na wierzch, formując się w cienki strumyczek spływający po przedramieniu, Eskola podłożyła pod ranną rękę zabraną z fotela poduszkę i, układając przedramię wygodnie, zranieniem do góry, ponownie spojrzała na Esa.
    - Śmiało – rzuciła po prostu, ruchem głowy wskazując rankę. – Sárr – powtórzyła, nie wykonując jednak gestu. – Pamiętaj o palcach.


    Ćwiczenie #1

    Sárr (Inhibere sanguis) – hamuje krwawienie z niewielkiej rany.
    Próg: 15.

    Kości: k100 (próg zaklęcia, zgodnie z mechaniką) + k10 (skuteczność zaklęcia; im wyższy wynik tym skuteczniejsze zaklęcie, gdzie 1 to ledwie dostrzegalne, chwilowe zatamowanie krwawienia, a 10 – pełne powstrzymanie krwawienia i wytworzenie skutecznego skrzepu)

    Rzuć kośćmi tyle razy, ile prób chcesz wykonać (w przypadku gdy pierwsza próba rzucenia zaklęcia zakończy się niepowodzeniem lub skuteczność będzie niższa od 10). Jedna próba to para kości k100 + k10.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Lubił w Sarnai to, że nie drążyła – nie dopytywała, skąd ta nagła potrzeba douczenia się z zaklęć, które prawdę powiedziawszy każdy powinien mieć w małym palcu. Nie próbowała rozkładać toku jego myślenia na czynniki pierwsze, szukając tego, co leżało u podstaw. Usłyszała prośbę, postanowiła, że może poświęcić jej czas i oto byli. Znajomość z drugim człowiekiem nie mogła być prostsza niż to, jak od początku traktowała go Eskola – kiedy jeszcze język sprawiał mu ogromną trudność, a naturalna predyspozycja do milczenia nie ułatwiała zaaklimatyzowania się w nowej części świata. Cieszył się, że te parę miesięcy temu postanowił wejść akurat do tego klubu sportowego, w którym ćwiczyła – nawet jeśli sromotnie skopała mu wtedy dupsko.
    Nie wzdrygnął się, kiedy wyciągnęła nogi przed siebie i przylgnęła łydką do jego, przyzwyczajony do jej dotyku po tych wszystkich sparingach – była chyba jedyną kobietą poza Blanką, której obecność nie deprymowała go w jakiś sposób i nie utrzymywała nerwów w stanie ciągłego napięcia.
    Słysząc pierwszą formułę zaklęcia, przeniósł wzrok na uniesioną dłoń medyczki, śledząc ruch jej palców. Nie wyglądał na trudny.
    Nie znam waszych odpowiedników.
    Pokiwał lekko głową, uśmiechając się kątem ust.
    - To bez znaczenia, dopóki działa i potrafię to wymówić. Przejrzałem parę słowników z magii przemiany, tam gdzie macie krótsze wersje zaklęć, jest bardziej praktycznie rzucać je w tej wersji. Kij jaki to język – rzucił, uginając jedną nogę w kolanie i opierając na niej otwarty zeszyt. Zanotował frazę, poprawił ją potem po uwagach od Sarnai i dodał krótkie wyjaśnienie działania zaklęcia. Po chwili wahania w punktach wypisał, jak teoretycznie powinien wyglądać ruch dłoni i palców, posiłkując się sporą ilością słów w ojczystym języku, które wyglądały dość zabawnie stojąc w tych samych zdaniach co skandynawskie zlepki słów. W końcu to były tylko notatki do jego nauki, nikt inny nie będzie do nich zaglądał.
    Pochylił się nieco do przodu, gdy Eskola poinstruowała, by spróbował powtórzyć gest – to, co wydawało się proste u kogoś, wymagało paru poprawek. Mały palec usilnie próbował zginać się Esowi do wnętrza dłoni, kiedy powinien pozostać wyprostowany – zanotował to drugim, czerwonym długopisem i podkreślił. Podobnie z wymową, oznaczył á jako te wymagające twardszego zaakcentowania i podkreślił podwójne r, które wibrowało krótko w tyle gardła. Myślał, że będzie się czuł głupio, wracając w pewien sposób do szkolnej ławki, ale takie korepetycje w zaciszu czterech ścian pozwalały mu stosunkowo łatwo się skupić.
    Nie skomentował tego, jak Sarnai przebiła zębami własną skórę, odkładając tylko zeszyt obok na podłogę i wzdychając krótko – na jej miejscu zrobiłby pewnie dokładnie to samo, zbywając machnięciem dłoni potencjalne protesty. Byli bardzo praktyczni i niespecjalnie przejmowali się sporą częścią konwenansów, które regulowały codzienny tryb społeczeństwa. Po przeczytaniu więcej niż jednego opracowania na temat wargów, które Lucas przyniósł mu z biblioteki i domysłom nakierowywanym przez samą medyczkę, sądził, że wiele do powiedzenia miały w tym ich zwierzęta – nie w ten sam sposób, ale wystarczająco podobnie. Nie spytał jednak wprost. Wydawało mu się to... Niestosowne. Szczególnie, gdy naczytał się o tym, jak postrzegano likantropów.
    Przysunął się bliżej, krzyżując nogi i wspierając się kolanem o łydkę kobiety, jakby przerwanie zainicjowanego kontaktu miało mu sprawić dyskomfort. Pamiętając o małym palcu, pochylił się nieco nad zranioną ręką wspartą na poduszce.
    - Sárr – rzucił, w skupieniu przykładając się do odpowiedniego gestu, z cichą fascynacją obserwując jak pod wpływem mocy spływającej mu z palców, ranka natychmiast przyschła, chociaż nie pokryła się warstwą strupa. Nie oczekiwał, że bez wielokrotnych prób nowe zaklęcia będą wychodzić mu bez zarzutu, ale tak wyraźny rezultat idący w dobrym kierunku sprawił, że poczuł się… Dobrze. Lżej. Mimo wspierających słów Blanki gdzieś w środku wciąż wierzył, że nadawał się tylko do bardzo ograniczonej dziedziny magii – teraz miał okazję skonfrontować to z rzeczywistością.
    Sarnai bez zawahania rozdrapała na nowo rankę, niwecząc efekty pierwszego zaklęcia.
    Pierwszego i najwyraźniej najbardziej udanego, bo chociaż w dwóch kolejnych próbach skupiał się nie mniej, a magia z odpowiednią intencją spływała z opuszków palców, rana ani nie pokryła się strupem, ani niemal w ogóle nie przestała krwawić. Drobne, lejące się jak łzy kropelki zdawały się tylko leniwiej staczać po przedramieniu medyczki. Es mimowolnie zmarszczył brwi, przyglądając się własnej dłoni, jakby go obraziła.
    - Pamiętałem o palcach – rzucił z cieniem frustracji w głosie. - Co schrzaniłem?
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 67, 89, 96

    --------------------------------

    #2 'k10' : 7, 2, 3
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Śledziła uważnie każdy ruch Barrosa, wsłuchiwała się w ton jego głosu. Jej uczniowie nierzadko zarzucali jej, że była zbyt wymagająca i ciągle, ciągle patrzyła im na ręce – ale cholera niech ją weźmie, jeśli cokolwiek zamierzała zmienić. Magia uzdrawiająca nie była tym samym co którakolwiek inna. Nie chodziło w niej o zaklęcia mogące ułatwić sprzątanie domu czy stworzenie jakiegoś ślicznego obrazka. Sarnai nie umniejszała innym dziedzinom sztuki magicznej, ale też świadomie rozdzielała pewne reguły. Jeśli potkniesz się na Gegna, najgorsze, co może się stać, to że zaserwowany obiad nie dofrunie do jadalni, rozbijając się i rozpryskując gdzieś w pół drogi. Jeśli zepsujesz Sárr, w najgorszym przypadku zagrozisz pacjentowi wykrwawieniem. Mniej więcej taka była różnica.
    Mimo tego nie wahała się nawet przez chwilę gdy postanowiła zrobić z siebie obiekt ćwiczeniowy. Nie miało to nic wspólnego z zaufaniem – chodziło przecież o zdolności magiczne, a te nie zależały od tego, czy kogoś się lubi czy nie. Sarnai robiła to już jednak tyle razy – tyle razy rozcinała własną skórę, tyle razy pozwalała ćwiczyć na sobie podstawowe zaklęcia – że w którymś momencie po prostu przestała się nad tym zastanawiać. Jeśli Barrosowi coś nie wyjdzie, naprawi to sama.
    A jednak – wyszło. Z wyraźną satysfakcją spoglądała, jak pierwsza próba mężczyzny poskutkowała zatrzymaniem krwawienia. Efekt nie był idealny, gdyby zostawiła rankę w takim stanie musiałaby na nią bardzo uważać, by na powrót jej nie otworzyć – nie chodziło przecież jednak o idealność. Jeszcze nie.
    Uniosła na chwilę wzrok na Barrosa i uśmiechnęła się miękko na widok jego skupienia, pełnej koncentracji na tym, co robił. Później, jeśli naprawdę musiałby kogoś uzdrawiać, o podobny spokój będzie bardzo trudno, teraz jednak, przy pierwszych próbach, naprawdę dobrze było widzieć, jak bardzo się starał. Jak bardzo mu zależało.
    Przez jedną, krótką chwilę, poczuła się jak w Korretoji. Jak ze stadnymi szczeniętami raczkującymi dopiero w swojej wilczej tożsamości.
    - Bardzo dobrze – przyznała śmiało. Mogła być wymagającą nauczycielką, ale nie bała się chwalić, gdy ktoś zasługiwał.
    I choć kolejne próby Barrosowi nie wyszły – to znaczy, samo rzucenie zaklęcia było w porządku, jedynie jego skuteczność pozostawiała trochę do życzenia – nie cofnęła swoich słów. Dobrze mu szło, nadal. Na ten moment dużo ważniejsza była determinacja i chęci niż faktyczne efekty.
    Co nie znaczyło, że Barros nie miał powodów się frustrować – a Sarnai nie planowała tej frustracji uspokajać. W realnych sytuacjach, gdy faktycznie będzie musiał komuś pomóc, będzie czuł bardzo wiele – i frustracja na prawdę nie będzie najgorsza. Lęk. Niepewność. Bezradność.
    Zresztą, część z tego już znał. Przecież to właśnie to wszystko sprawiło, że siedzieli tu teraz, przerabiając kolejne zaklęcia.
    Tym niemniej, frustracja mu pomoże. Jeśli nauczy się rzucać zaklęcia prawidłowo nawet w stanie wzburzenia, potem będzie mu łatwiej. Wciąż  wiele będzie mogło go zaskoczyć, ale sobie z tym poradzi. Tak sądziła.
    Barros był drapieżnikiem, tak jak ona. Byli stworzeni do tego, by odnajdywać się w trudnych sytuacjach.
    - Akcent ci się chwieje – wytknęła więc spokojnie, zamiast zapewniać Barrosa, że to nic strasznego decydując się na rzeczową analizę ćwiczenia. – Gest był w porządku, ale gdy skupiasz się na nim, zapominasz o wymowie. – Uśmiechnęła się przelotnie. – To normalne. Po prostu nie możesz tego robić – dodała z rozbawieniem.
    Spoglądając z powrotem na własną rękę, przyłożyła zdrową dłoń nieopodal ranki, gładko układając ją w odpowiedni gest.
    - Sárr – rzuciła krótko, gardłowo, tonem przypominającym niemal głuchy, zwierzęcy warkot. Krwawienie ustało jak na zawołanie, pozostawiając po sobie jedynie schnące powoli czerwone zacieki.
    - Nasz język jest twardszy niż twój. W Brazyli... W Brazylii brzmicie, jakbyście śpiewali – przyznała, nieświadomie odkrywając tę stronę siebie, która w Midgardzie... Cóż, zdaniem Eskoli się nie sprawdzała. Romantyczka. Artystka. Ktoś o sercu zbyt miękkim, by poradzić sobie na północy.
    - My w Midgardzie nierzadko po prostu na siebie warczymy, i posiadanie swojego zwierzęcia nie ma tu nic do rzeczy. – Uśmiechnęła się pod nosem i niedbale starła palcem część krwi zasychającej wokół ranki. – Poćwicz to sobie w domu. Najlepiej byłoby na kimś  innym, ewentualnie na sobie, żebyś mógł widzieć efekty i na bieżąco się korygować.
    Pozostawiając rękę na poduszce, poprawiła ją tylko lekko. Zwiesiła dłoń nieco poza poduchę, mimowolnie muskając opuszkami palców kolano Barrosa.
    - Sótthreinsa – rzuciła po krótkiej chwili, gdy upewniła się, że mężczyzna miał dość czasu, by zanotować sobie wszystko co chciał. – Sót-threin-sa – podzieliła na sylaby, podkreślając akcent na ó i nieme h. W jej ustach zaklęcie znów brzmiało mocno gardłowo, nisko, jak zwierzęcy pomruk.
    - Jedno z zaklęć, które powinno się używać… Tak naprawdę zawsze. Odkazisz tym i ciało, i przedmiot, którym chcesz ciała dotykać. Każdego ratownika uczy się, że to powinnien być ich odruch. Jakkolwiek naruszoną masz skórę, musisz to odkazić od razu po zatrzymaniu krwawienia. I, nierzadko, potem jeszcze kilka razy, na każdym etapie opatrunku. Jeśli chcesz cokolwiek zbliżyć do ciała, czymkolwiek je rozciąć lub zaszyć, też musisz to odkazić. Wnętrze naszego ciała jest, w normalnych warunkach, sterylne – i takie powinno być też wszystko, co go dotyka.
    Przerwała na chwilę.
    - Gest jest prosty – kontynuowała potem, prezentując ułożenie dłoni. Nic specjalnego, żadnych nienaturalnych wygięć palców czy nadgarstka. – Skup się głównie na wymowie. Jak zrobisz to dobrze, będzie mnie paliło jak diabli – na pewno ci powiem – zapewniła z łobuzerskim uśmiechem.

    Ćwiczenie #2

    Sótthreinsa (Purus) – odkaża przedmioty, rany.
    Próg: 15.  

    Kości: k100 (próg zaklęcia, zgodnie z mechaniką) + k10 (skuteczność zaklęcia; im wyższy wynik tym skuteczniejsze zaklęcie, gdzie 10 to pełne, prawidłowe odkażenie rany, a wszystko poniżej – odpowiednio słabsza, mniej efektywna sterylizacja)

    Rzuć kośćmi tyle razy, ile prób chcesz wykonać (w przypadku gdy pierwsza próba rzucenia zaklęcia zakończy się niepowodzeniem lub skuteczność będzie niższa od 10). Jedna próba to para kości k100 + k10.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie spodziewał się, że skupienie przyjdzie mu z taką łatwością – mimo upływu lat wciąż doskonale pamiętał, jak to było w szkolnej ławie, z pustką w głowie i niemożnością podążania za instrukcjami nauczycieli. Nawet kiedy próbował, słowa i wzory wyrysowane kredą na tablicy oraz teksty w podręczniku nie chciały układać się w logiczne ciągi, pozostawiając go sfrustrowanego, a w gorsze dni zrozpaczonego i wściekłego. Wreszcie przestał się starać na tych przedmiotach, które pogrywały sobie z jego mózgiem oraz cierpliwością, robiąc minimum niezbędne do zdania kolejnych klas. W dorosłym życiu nauczył się oddzielać gotujące mu mózg zagadnienia od tych, na które mógł spojrzeć i nie mieć wrażenia, że tłumaczone są w obcym języku. Był mile zaskoczony, że wyjaśnienia Sarnai kwalifikują się do tej drugiej kategorii.
    Bardzo dobrze.
    Chociaż sam uważał, że mogło mu pójść dużo lepiej – w końcu mała ranka na ręku Eskoli nie zasklepiła się w pełni pod wpływem jego zaklęć – poczuł ciepło ocierające się mu o wnętrze klatki piersiowej, jak kot złakniony pieszczot. Mógł się do tego nie przyznawać na głos, grać niewzruszonego, dojrzałego faceta, który był ponad takie proste potrzeby, ale potrzebował pochwał tak samo jak każdy. Szczególnie w kontekście nauki czegoś innego niż jego ulubiona dziedzina magii. Nie powstrzymało to uczucia frustracji, ale chyba sprawiło, że było nieco łatwiejsze do zniesienia.
    Westchnął krótko, gdy na pytanie o błędy, które popełnił, Sarnai wytknęła mu po prostu akcent – trochę się tego obawiał w nauce zaklęć w języku tak różnym od ojczystego portugalskiego i łaciny, jakiej od dziecka używał do praktykowania magii. Miała rację, zauważając, że tutejszy język był twardszy i chociaż parsknął krótko na przyrównanie brzmienia portugalskiego do śpiewu, nie mógł odmówić jej tego skojarzenia.
    - To znaczy mam nauczyć się warczeć zamiast śpiewać – podsumował z nutą rozbawienia tak wyraźną w głosie, kiedy odchylał się na chwilę do tyłu, podpierając dłońmi. - Już widzę, jak wszyscy będą zachwyceni. Od początku mi mówili, że tylko burczę i warczę, zamiast mówić – rzucił, próbując powstrzymać rozciągający się mięsień na policzku, aż po chwili niepotrzebnej walki wreszcie mu odpuścił, pozwalając uśmiechowi rozciągnąć usta i podkreślić kurze łapki w kącikach oczu. Kiwnął lekko głową, kiedy Sarnai powiedziała o ćwiczeniach – uznawał je za coś oczywistego, doskonale zdając sobie sprawę, że lekcje lekcjami, ale bez praktyki daleko nie dojdzie. Paradoksalnie to nauka przemiany wyrobiła w nim szacunek do powtarzalnych, nierzadko nudnych ćwiczeń, które finalnie kształtowały prawidłowe odruchy.
    Słysząc brzmienie kolejnego zaklęcia, wiedział już, że sprawi mu o wiele więcej problemów – dłuższe, twardsze, nijak nie chcące się łatwo ułożyć na języku, gdy powtórzył je po cichu, zapisując w zeszycie zaraz pod notatkami o Sárr. Zmarszczył brwi, obok poprawnej wymowy notując zasugerowany przez Eskolę podział na sylaby i zlepki dźwięków z ojczystego języka, które wydawały mu się brzmieć do nich podobnie. Nie było to może idealne rozwiązanie, ale jakoś musiał sobie poradzić.
    Jak na ironię, towarzyszący zaklęciu odkażającemu gest był tak prosty, że Es równie dobrze mógłby machnąć byle jak ręką i prawdopodobnie by wyszło – wszystko rozbijało się o wymowę ostrego, warkoczącego słowa. To jak przepchnąć przez gardło kamień, nic prostszego...
    Przewrócił nieco oczami na łobuzerski uśmiech Sarnai, unosząc ręce i zaplatając je na moment na karku, gdy powtarzał pod nosem wymowę zaklęcia, mając szczególny problem z jego pierwszą połową – połączenie głębokiego Só i stojącego tuż obok podwójnego t wyginało mu język w niekomfortowy, bolesny niemal sposób.
    Wiedział, że nie pójdzie mu tak łatwo jak z Sárr, ale w końcu wyciągnął rękę w kierunku przedramienia medyczki spoczywającego na poduszce, skupiając się na wymowie zdradzieckich zlepków liter.
    - Sótthreinsa.
    Czuł, jak prawie wykręciło mu twarz, a magia mrowiąc spłynęła z opuszków palców, Sarnai jednak ani drgnęła, zerkając tylko na niego wyczekująco. Przy drugiej próbie syknęła cicho i właśnie te chwilowe samozadowolenie finalnie doprowadziła do porażki przy trzecim rzuceniu zaklęcia. Nordycka fraza przeturlała się niezgrabnie po języku Esa, wybrzmiewając tak niepoprawnie, że aż sam się skrzywił. Jak to możliwe w raptem chwilę zapomnieć o prawie wszystkich miejscach, które powinno się zaakcentować?
    - Może ten słownik nie byłby złym pomysłem – przyznał, nerwowo popukując palcami w kolano. - Straszny łamacz języka na takie podstawowe zaklęcie. Od biedy można sięgnąć po ogień, jakby nie wyszło, ale to się mija z celem.
    Zmarszczył się, czując nagłe, szczęśliwie ciche poruszenie w brzuchu – to żołądek powoli zaczynał przypominać o tym, że nie dostał jeszcze tego dnia śniadania.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 24, 25, 6

    --------------------------------

    #2 'k10' : 1, 7, 6
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Uśmiechając się tylko przelotnie na komentarze Barrosa, znów niewiele mówiła – niemal nic poza tłumaczeniem kolejnego zaklęcia. Wbrew pozornej obojętności, z ranką na ręce wcale nie było jej tak dobrze. Sarnai nie była aż tak odmienna od innych ludzi i, podobnie jak oni, niespecjalnie lubiła, gdy coś jej się działo. Dużo potrafiła znieść, na część obrażeń – mniejszych czy większych – gotowa była wystawić się sama, ale wcale nie sprawiało to, że lubiła takie sytuacje. No nie. Nie lubiła.
    Skupienie się na nauce Barrosa traktowała więc w dużej mierze jako odwracanie własnej uwagi od wrażenia bólu i coraz bardziej naciągniętej skóry na podpuchniętej ręce – Eskola ugryzła się dość mocno, by rozcięcie skóry zafundowało jej mały, przybierający prędko na intensywności stan zapalny. Normalna sprawa, dzięki wilczym genom do jutrzejszego poranka będzie niemal jak nowa, tym niemniej teraz – teraz, cóż, wcale nie było miło.
    Spoglądała więc bez słowa na Estebana, gdy walczył z uciążliwym słowem i marszczyła brwi lekko, mimowolnie spinając się w oczekiwaniu na dodatkowe palenie w przedramieniu. Za pierwszym razem nic się nie stało, ale za drugim... Syknęła cicho, zaciskając zęby – i nie cofając ręki, bo Barros wyraźnie szykował się do kolejnej próby.
    Próby, która nie wyszła za grosz. Zaklęcie nie tylko nie było skuteczne, ale w ogóle go nie było.
    Sarnai wypuściła powietrze z sykiem.
    - Było dobrze – rzuciła krótko. – Ale musisz się skupić. I na pewno popracować nad wymową, albo właśnie...
    Nie dokończyła, zamiast tego podnosząc się z gracją i, sięgając ponad Barrosem do jednej z półek, ściągając jedną, drugą, wreszcie trzecią książkę. I to ta trzecia była trafiona. Midgardzkie zaklęcia w jednej kolumnie, łacińskie w drugiej, kilka innych języków w dodatkowych ramkach.
    - Trzymaj – rzuciła i na powrót usadziła się na poduszce, drugą znów układając na kolanach. Ręki już na niej nie ułożyła, zamiast tego wsparła ją jednak na łokciu, pozostawiając łatwy dostęp do rannego przedramienia.
    - Masz tam wszystkie zaklęcia, więcej niż potrzebujesz, ale przede wszystkim w różnych językach – wyjaśniła, z zamyśleniem spoglądając na podany Barrosowi tom. – Plus opisy. Niezbyt długie, ale dadzą ci jakieś pojęcie co do czego służy. Jak skończymy na dzisiaj zaznaczę ci strony, od których możesz zacząć, poćwiczyć sobie w wolnej chwili.
    Odetchnęła powoli, wyprostowała się nieco, rękę pozostawiając jednak wspartą na poduszce.
    - Jeszcze jedno na dzisiaj, dasz radę? – Uśmiechnęła się przelotnie. To nie był przytyk, Sarnai dobrze wiedziała, że im dłużej próbuje się coś wbić do głowy, tym trudniej się skupić. Jeśli Barros miał już dość, nie było sensu, by ćwiczyli dłużej.
    Widząc, że mężczyzna kręci jednak głową, sama skinęła słową.
    - Fetill – rzuciła ostatnim z przewidzianych na dzisiaj czarów. W porównaniu do poprzedniego wymawiało się łatwo, gładko, niemal przyjemnie. Gest... Gdzieś w pół drogi między Sótthreinsą a Sárrem.
    - Zabandażujesz tym wszelkie uszkodzenia ciała. Niezbyt dobre na złamania, jeśli ich wcześniej nie usztywnisz, ale cała reszta... Zaklęcie poradzi sobie z utrzymaniem wbitego noża w jednym miejscu i z zatamowaniem krwotoku – na tyle, na ile bandaż będzie sobie mógł z nim poradzić. – Znowu wsparła się wygodniej o ścianę. – Pamiętaj żeby nie trzymać  pacjenta za blisko rannego miejsca, bo razem z raną zabandażujesz sam siebie. – Uniosła znacząco brwi. Przywiązanie się bandażem do rannego, jeden z częstszych błędów, jakie popełniali młodzi medycy.
    - Dajesz – zachęciła. – Skup się jeszcze na chwilę i potem dam ci spokój – obiecała i uśmiechnęła się przelotnie z rozbawieniem.

    Ćwiczenie #3

    Fetill (Fomentum) – opatruje magicznym bandażem uszkodzenia ciała.
    Próg: 15.

    Kości: k100 (próg zaklęcia, zgodnie z mechaniką) + k10 (skuteczność zaklęcia; im wyższy wynik tym skuteczniejsze zaklęcie, gdzie 1 to stworzenie splątanego kłębu bandaża, a 10 – poprawne, solidne zabandażowanie rany)

    Rzuć kośćmi tyle razy, ile prób chcesz wykonać (w przypadku gdy pierwsza próba rzucenia zaklęcia zakończy się niepowodzeniem lub skuteczność będzie niższa od 10). Jedna próba to para kości k100 + k10.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Powędrował wzrokiem za Sarnai, gdy z gracją tancerki podniosła się z poduszki na której siedziała i wspierając się na jego ramieniu, sięgnęła do regału stojącego za Esem. Tylko lekko obrócił głowę, nie chcąc całkiem wykręcać ciała i zabierać medyczce podpory, ale sam szum okładek i tąpnięcia odstawianych na miejsce tomów sugerowały, że czegoś szukała – i znalazła, bo nie minęło wiele czasu, zanim w dłoniach Barrosa wylądowało grube tomiszcze. Nieco wysłużone na brzegach, z przetartą okładką i zażółconymi stronami, ale po otwarciu ujawniło istną skarbnicę tłumaczeń medycznych zaklęć, ich krótkie opisy i dosyć schematycznie rozrysowane gesty. Słuchając Sarnai tylko jednym uchem, kartkował przez chwilę tom wsparty na kolanie, odkrywając, że zaklęcia uporządkowano alfabetycznie na podstawie ich skandynawskich wersji. Kiwnął z zadowoleniem głową na komentarz kobiety, że zaznaczy mu potem coś do nauki w domu – może i nie będzie to tak efektywne, jak ćwiczenia z nauczycielem, ale przeznaczy na to tyle czasu, ile tylko zapragnie.
    - Jasne – rzucił, zamykając tom z cichym trzaskiem i odkładając go ostrożnie na podłogę obok siebie. Był nieco zaskoczony, że jego uwaga jeszcze nie zaczęła odpływać w innym kierunku, ale być może była to kwestia nowości – kto wie, ile jeszcze takich lekcji wytrzyma, zanim uzna, że kontynuowanie ich nie ma sensu. Albo kiedy Sarnai to powie. Byleby zdążył się do tego momentu nauczyć wystarczająco dużo, by potrafić wykorzystać więcej niż te trzy czy cztery zaklęcia lecznicze, jakie wbili mu do głowy w Korpusie.
    Ostatnie, trzecie zaklęcie wybrane przez Eskolę brzmiało niemal śpiewnie, chociaż z jej akcentem miało gdzieś w środku przytup kojarzący się Esowi z mocniejszym uderzeniem w ziemię. Zapisał je w zeszycie tak jak pozostałe, sam z siebie podkreślił ti i dodał obok po portugalsku z przytupem. Owijanie magicznym bandażem stanowiło naturalne dopełnienie czarów, które wybrała dla niego Sarnai – uśmiechnął się kątem ust, dochodząc do wniosku, że kobieta właśnie wyposażała go w zaklęcia mające zlikwidować potrzebę posiadania podręcznej apteczki.
    - Nie za blisko. Jasne – kiwnął głową, dopisując sobie jeszcze tę krótką notatkę. Odkładając długopis, pochylił się znów nad przedramieniem Eskoli, dodając z rozbawieniem:
    - Ale nie obiecuj mi spokoju. Akurat z tobą go nie potrzebuję.
    Czując lekkie ciepło na karku wywołane mimowolnym zawstydzeniem tak otwartą deklaracją sympatii, Es skierował uwagę już tylko na ćwiczenie nowego zaklęcia. Podobnie jak z poprzednimi powtórzył je parę razy po cichu, zanim z odpowiednim gestem dotknął dłoni Sarnai.
    - Fetill.
    Słowo nie sprawiało mu tyle trudności co Sótthreinsa jakby stworzona do tego, by torturować obcokrajowców próbujących ją wymówić – zaskakująco gładko spłynęło mężczyźnie z języka przyzwyczajonego do miększych fraz. Dobrze dobrał odległość od rany, bo bandaż nawet go nie musnął, sprawnie śmigając dookoła uniesionego lekko przedramienia Sarnai. Pierwsza próba nie była zła – wyraźnie zawiązał się tam, gdzie był potrzebny, ale jakby krzywo i niewystarczająco ciasno.
    - Hm – mruknął tylko Es, nie komentując połowicznego sukcesu i sięgając do luźnego supła, ostrożnie odwinął rękę medyczki, by zaraz powtórzyć próbę, uzyskując niemal dokładnie identyczny efekt. Znów zdjął bandaż, marszcząc nieco brwi. Przy trzecim rzuceniu zaklęcia wyraźniej położył akcent na ti, mocniej ściskając palce Eskoli – i chyba właśnie o to chodziło, bo sploty bandaża zrobiły się jakieś równiejsze, jakby wiązane pewną ręką. Tym razem nie sięgnął do supła, przez chwilę po prostu przyglądając się efektom zaklęcia z iskrami zadowolenia w ciemnych oczach – wreszcie kiwnął lekko głową, wypuszczając dłoń Sarnai z uścisku, pozwalając jej z powrotem opaść na poduszkę.
    Otwierał już usta, by podziękować za czas, który mu poświęciła, kiedy głośno zaburczało mu w brzuchu, nie poprzestając na jednym wstydliwym dźwięku – o nie, żołądek Barrosa podniósł żałosne, przeciągłe larum, głośno domagając się śniadania, którego mu odmówiono. Zanim dźwięk się uspokoił, mężczyzna był już czerwony na twarzy z zażenowania.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 90, 23, 38

    --------------------------------

    #2 'k10' : 5, 4, 8
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie obiecuj mi spokoju.
    Uśmiechnęła się przelotnie, nieco szerzej, gdy dostrzegła u Barrosa delikatny rumieniec. To chyba właśnie ten ostatni potraktowała jako pretekst, by przyjrzeć się mężczyźnie przez chwilę – uważniej spoglądać na jego poczynania nie dlatego, by oceniać wykonywane przez niego ćwiczenie, ale po to, by widzieć jego. Jako człowieka. Jako mężczyznę. Jako kogoś, kto...
    Odetchnęła powoli, nagle z pełną klarownością widząc to, co już wcześniej podskórnie czuła.
    Jako przyjaciela. Kogoś, za kim mogłaby oglądać się tak, jak za pierwszym z brzegu Strażnikiem czy Strażniczką – a kto, jakimś dziwnym tokiem wydarzeń, stał się dla niej kimś znacznie więcej.
    Jej stadem.
    Chrząknęła cicho, zmuszając się, by skupić się na ćwiczeniu. Miała go uczyć, a nie rozkładać na czynniki pierwsze kim tak naprawdę był w jej życiu, do cholery.
    Robiła się słaba. Miękka.
    Zawsze byłaś miękka i nigdy – nigdy – nie było to nic złego, cichy szept, do złudzenia przypominający głos taty Manu.
    Zacisnęła zęby i skupiła się na ćwiczonym przez Barrosa zaklęciu.
    Cierpliwie czekała, gdy, nieusatysfakcjonowany pierwszymi wynikami, Esteban ściągał sploty bandaża – zbyt luźne, zbyt krzywe – by zaraz rzucić zaklęcie ponownie. Kiedy za trzecią próbą opatrunek wyszedł w dużej mierze jak trzeba – sploty bandaża owinęły jej przedramię nieco zbyt ciasno, za to na pewno solidnie, odizolowując rankę od reszty świata – Sarnai uśmiechnęła się i kiwnęła głową z zadowoleniem.
    - Świetnie – pochwaliła, pozwalając opatrzonej ręce opaść z powrotem na poduszkę. Na próbę wsunęła jeszcze palec pod bandaż, pociągnęła lekko, a gdy nie puścił, jeszcze raz kiwnęła głową.
    Bandaż był trochę przerostem formy nad treścią w kontekście aktualnej ranki, ale Sarnai i tak go zostawiła. Mniej szczypało, gdy byle powiew powietrza nie podrażniał naruszonej skóry – no i niech Barros nacieszy się pierwszymi próbami, skoro poszły mu naprawdę nie najgorzej.
    - Dobra, to... – zaczęła – i nie dokończyła, przegrywając z koncertem, jaki odstawił im żołądek Estebana.
    Eskola spoglądała na mężczyznę przez chwilę z niedowierzaniem, wreszcie parsknęła cicho.
    - Trzy minus za przygotowanie – stwierdziła bezlitośnie. – Bez śniadania? Serio?
    Znów z gracją podniosła się z poduszki, tym razem nie zamierzała jednak na nią wracać.
    - I jeszcze wino. Alkohol na głodniaka to już prawie alkoholizm. – Uniosła brwi znacząco w udawanej powadze.
    W końcu pokręciła głową lekko i uśmiechnęła się pod nosem.
    - Chodź – rzuciła po prostu i zabierając swój kieliszek i resztę wina, zaprowadziła Barrosa do kuchni.
    Ruchem głowy wskazując mężczyźnie miejsce przy wyspie kuchennej, sama odstawiła butelkę i kieliszek w jego zasięgu, chwilę potem wyciągając resztki własnego obiadu – proste spaghetti, nic szczególnie wymyślnego – do podgrzania.
    - To chwilę potrwa, nie jestem specjalnie zdolna w magii domowej – przyznała z cieniem rozbawienia.
    Upewniwszy się, że nie jest na prostej drodze do spalenia posiłku, wsparła się biodrami o szafkę obok kuchenki i założyła ręce na piersi.
    - Co u reszty? – spytała lekko i przekrzywiła głowę nieznacznie, znów mimowolnie poprawiając niesforny, kręcony kosmyk. – Po kromlechu... – Zawahała się. W końcu uśmiechnęła się przelotnie. – Z Blanką w porządku? Panna chyba niespecjalnie mnie lubi, biorąc pod uwagę, że uratowałam twoją oślizgłą dupę – zauważyła. – Ale, z drugiej strony, pewnie ma do tego prawo. – Wzruszyła lekko ramionami, nie precyzując, co miała na myśli.
    A miała to co zawsze – wilka. Wilka, którego większość wyczuwała jako zagrożenie, nawet jeśli nie była go świadoma. Wilka, który dawał pełne podstawy, by oceniać go jako rywala – wiecznie głodny, wiecznie gotów udowadniać swoją dominację. Sarnai mogła trzymać go na krótkiej smyczy, przez lata mogła nauczyć się, jak sobie z nim radzić na co dzień – ale byłaby hipokrytką udając, że sama też trochę nie była jak ten jej wilk. Skłonna do rywalizacji, udowadniania, do polowania.

    [Es i Sarna z tematu, do: Salon z aneksem]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.