Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Plaża wśród traw

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Plaża wśród traw
    Od północnej strony miasta brzeg jeziora ukrywa się pod gęstymi strzechami drzew, a plaże są wąskie i opustoszałe, najczęściej porośnięte roślinnością, która latami rozrastała się wokół zacienionego brzegu – ze względu na rosnący w pobliżu las, galdrowie rzadko przychodzą tu pływać, wybierając piaszczyste, łatwiej dostępne plaże, na które dotrzeć można bezpośrednio z dzielnicy portowej, niektórzy wybierają się jednak w to miejsce na spacer, doceniając panujący wokoło spokój i bujną, zazielenioną część kniei, gdzie runo ugina się zielonymi poduszkami mchu, a liście paproci niekiedy sięgają nawet na wysokość mostka. Ze względu na spokojną okolicę, nad wodę często przychodzą dzikie zwierzęta, cierpliwi obserwatorzy mogą więc liczyć na obecność saren i skavderów, a niekiedy nawet saliszków, spragnionych odpoczynku nad brzegiem jeziora.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    04.05.2001

    Las otwiera się przed nim, powoli, niczym szumiąca księga; ciężki i omszały wolumin o szorstkich kartkach mijanych kolejno pni. Czubek każdej gałęzi podrażniał mu skórę obaw, otartą i obolałą, ostemplowaną przez wielobarwne, rozlane kleksami sińce. Las otwiera się przed nim i szepcze mu tajemnice, mówi cicho o wszystkim, czego sam nie chciał słuchać. Przymyka na moment oczy i wyobraża sobie, że słyszy wyłącznie bicie własnego serca (to niemożliwe; jej, równie silne, obecne, zaciska się i otwiera pod twardym sklepieniem mostka). Zapytał ją jeszcze wcześniej, kim rzeczywiście była, kim była bardziej, człowiekiem czy istotą splecioną z oddechów legend, okrutną, niosącą zgubę. Zapytał, chociaż w swoim przypadku nie poznał tej odpowiedzi.
    Gubił się w samym sobie.
    Miał osiem lat, kiedy uciekł z ciepłego schronienia Lindy. Jej skromny, niewielki dom oddalał się za plecami - rzucił się początkowo pędem, wręcz bezmyślnie przed siebie, z oczami zeszklonymi od płaczu i piekącymi okrutnie w chłodnych ryzach poranka. Miał osiem lat i mniej niż osiem pojęcia na temat świata oraz swojej skundlonej tożsamości, nie wiedział, jeszcze nie, jak może być samolubny, okrutny, nie wiedział, że świat w żadnym stopniu nie zadrży nad cudzym losem. Próbował odnaleźć matkę - musiała go przecież kochać, musiała mieć słuszny powód, dla którego postanowiła ich brutalnie rozdzielić. Chłopięcy umysł nie umiał przetrawić prawdy - dzisiaj miał lat trzydzieści i wiedział, że nie miał żadnych rodziców. Był podrzutkiem i błędem, o takich jak on mówiło się zawsze cicho, ze wstydem, próbując szybko zapomnieć. Linda, na całe szczęście, dość szybko go odnalazła. Wracając, trzymał jej szczupłą rękę i nigdy nie spotkał matki.
    Dziś cel miał całkiem odmienny - poznawać, przelać na obraz każdy z impulsów chwili. Zabrał sztalugę, płótno i zestaw pigmentów farb. Nie mogli się wcześniej widzieć, czekali na sprzyjający ton aury oraz chwilę wytchnienia w gwarze zbliżającej się, teatralnej premiery. Dotarli tuż przed jezioro, w części mniej odwiedzanej, nietkniętej przez grupki wścibskich spacerowiczów. Przystanął przy czole wody, w wijących się, ciasnych arabeskach roślinności.
    - Czasami zastanawiam się - rzucił ledwie po chwili - czy również nie powinienem odczuwać podobnej więzi - pamiętał jej relację z naturą, jej wyjątkową więź z wodą, z akwenem, którego była strażniczką, którego mogła strzec pieśnią, topiąc aroganckich nieszczęśników. Czy również sam przynależał tu bardziej niż do kamiennych, ostrych i ociosanych rysów, stępionych zębów wznoszącej się zabudowy miasta? Czy również część jego duszy powinna tańczyć beztrosko i wodzić na pokuszenie leniwym grymasem twarzy, uśmiechem drżącym na ustach niczym odważne, niedokończone powitanie?
    - Jak idzie współpraca z Borgiem? - dopytał jeszcze, niezmiennie zaciekawiony jej aktorską karierą, która nareszcie mogła rozwinąć skrzydła - na portret składa się więcej niż tylko przybrana poza.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Las często wpisany w obecność wody stanowił schronienie dla tajemniczych jezior, dla szumiących potoków. Enklawę, w której można było się ukryć, schować przed światem, zaszyć w niepamięci ludzkich istnień.
    Las zawsze był czymś co towarzyszyło wodzie, było oczywistym, soczystym schronieniem zieleni letniej i tej wiosennej oraz jaskrawych barw jesieni i iskrzącej bieli zimy.
    Natura była domem. Tak oczywistym i naturalnym, a jednocześnie takim, w którym nie chcieli wiecznie trwać. Przybywając tylko w chwilach gdy ich natura tego potrzebowała, gdy zew był zbyt silny, a potrzeba paląca.
    Wybrali inne miejsce. Strzeliste domy, szare chodniki, na których odbijał się stukot obcasów. Mury domów, w których stworzyli enklawy złudzenia, że są tacy jak inni, że niczym się nie różnią. Spętani własnymi pragnieniami i marzeniami narzucając na siebie ograniczenia, których mogli się wyzbyć w otoczeniu tak bardzo dla nich naturalnym.
    Czerpała siłę z wody.
    To był jej żywioł, który rozbudzał każdą cząstkę jej istnienia, sprawiał, że drżała na pięciolini życia. Odkrywała siebie, potrafiła ukazać tę część, którą zwykle skrywała przed oczami innych.
    Przystanęła niedaleko, w dłoni ściskając rączkę kosza piknikowego. W środku czekała butelka na otwarcie, kawałek placka. Sielskie smaki, które miały towarzyszyć w trakcie obcowania z naturą i sztuką.
    -Próbowałeś ich dotykać? - Wskazała na drzewa, wyciągając dłoń musnęła korę opuszkami palców. Uśmiechnęła się delikatnie, ledwie dostrzegalnie. -Poczuć bliskość…
    Nie zawsze dało się usłyszeć pierwsze brzmienie natury. Czasami cicha melodia ginęła w natłoku innych dźwięków, tych które generował strach. Sama przez długi czas ich nie słyszała. Gdy rozstawił sztalugi ujęła jego dłoń i podeszła do jednego z drzew. Z czułością ułożyła ją na korze drzewa.
    Puściła.
    Czekała, bo to zawsze trwało.
    -Należy się otworzyć… podejmować próbę każdego dnia.
    Nie oczekiwała, że nagle zrozumie. Spodziewała się ucieczki, wyśmiania własnych uczuć, próby ukrycia niepewności i strachu, lęku, że nie odnajdzie się własnego głosu.
    -Inspirująco. - Odparła z zadowoleniem malującym się barwie wypowiedzi. -Wymagająco, intensywnie i nie raz… wyczerpująco. - Na różanych wargach wypłynął zadziorny, pełen przekory uśmiech. Wiele wysiłku wkładała w to, aby aura nie chciała się wyrwać w czasie prób gdy tylko usłyszała pierwsze nuty melodii, gdy miała tańczyć, gdy wcielała się w swoją bohaterkę. Z każdą próbą było łatwiej, z każdym dniem toksyna nie chciała sączyć jadu do ucha, a otulać miękkością. Trucizna stawała się piękna.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Świadomość własnej natury była gorzką pastylką, którą usilnie od wielu lat przetrzymywał pod karcerem języka - nie rozpuszczała się, w zamian za to jedynie marszcząc mu zmysły cierpkim, przenikliwym posmakiem, drapiącym aż po sam przełyk. Niekiedy zastanawiał się, czy byłby równie złym człowiekiem - czy byłby równie złym człowiekiem, gdyby przez jego żyły nie przechodziła sztormem wzburzona, demoniczna krew, czy byłby równie złym człowiekiem, gdyby nie odziedziczył wielu cech swojej matki, gdyby nie przekazała mu nieludzkiego, nasączonego przekleństwem obłudności pochodzenia, czy byłby równie złym człowiekiem, gdyby wśród krzywizn ciała nie spływał zwierzęcy ogon, jakiego musiał się wstydzić i który musiał ukrywać w obawach przed odrzuceniem. Był zlepkiem dwóch różnych natur, skundloną, nieprzyjemną mieszanką, w której nadal, wyraźnie, odznaczał się wykrzykniknikiem zwodniczy, gnijący w kłamstwach charakter. Przyjęcie swego dziedzictwa było przyjęciem wszystkich, powiązanych z nim cech, było akceptacją zepsucia i moralności giętkiej jak przetrzymany w roztworze octowym szkielet. Nie wiedział, czy rzeczywiście było to całkiem dobre - przeciwnie do niej, nie bronił terenów jezior, przeciwnie do niej, nie czuł najmniejszej cząstki przynależności. Możliwe, że gdyby wypruł z siebie co do jednego trujące, wrośnięte włókna huldrzej przewrotności, byłby kimś znacznie lepszym, człowiekiem wiernym i dobrym, o starannie, wnikliwie uporządkowanym życiu. Możliwe, że wtedy nigdy nie zostałby też artystą, zmieniając bieg własnych ścieżek. Możliwe...
    Nie.
    - To niemożliwe - wyszeptał ledwie słyszalnie, a stróżka nikłego głosu wplatała się w oddech wiatru kołyszący żywozieloną, piętrzącą się roślinnością. Jej dłoń, prowadząca go na początku, była ciepła i miękka jak cicha, spokojna przystań, której mógłby się chwycić o wiele dłużej niż kilka zbłąkanych chwil - jej dłoń była ciepła i miękka, a nierówna, wygięta w liczne doliny chropowatych zmarszczek kora drzewa, była chłodna i twarda, zdolna zetrzeć mu skórę w czerwone smagnięcia otarć. Był przekonany, że nigdzie nie przynależał - ani do świata gwarnych krętanin ulic, ani do świata barwnych, urokliwych pejzaży niedostępnych terenów, rzeźbionych dłutem przyrody.  
    - Nic dziwnego - rozpogodził się wkrótce później, wracając do przygotowania stanowiska - dziś mieli dla siebie dużo wolnego czasu, nie rozliczali się z nurtu płynących ospale sekund. Krawędzie nawiasów warg nieznacznie, przyjaźnie drgnęły, zataczając na fizjonomii łuk serdecznego uśmiechu.
    - Premiera zbliża się wielkimi krokami - pamiętał - pamiętał i przypominał sobie, za każdym razem spoglądając na mijane, rozwieszone plakaty, szczególnie zagęszczone w obrębie Dzielnicy Trzech Skaldów. Pamiętał również o kwiatach, jej ulubionych, napisanych w liście - tak samo, jak pamiętał o każdym ich spotkaniu, niecodziennym i obarczonym wymowną wyjątkowością. Uczyli się siebie - nadal nie mogąc w pełni, przewidywalnie poznać.
    - Nie boisz się jej? - odezwał się ponownie po węzłach kilku ulotnych, przechodzących momentów. - Swojej aury - dodał, chcąc wyklarować sens swojej wypowiedzi. Stanął tuż przed sztalugą, jeszcze mierząc się z wizją, jeszcze badając, jak będzie w pełni wyglądać. Wiedział, że urok niksy był bez wątpienia największy, kiedy śpiewała - ograniczenie znamion hipnotycznego transu musiało być dla niej wyczerpującym i niebywałym wyzwaniem.
    - Ryzyka, że może podczas występu wymknąć się spod kontroli - nie wydawał się, o dziwo, zadać tego pytania najzupełniej złośliwie, wydawał się bardziej pytać z własnego, czystego zaintrygowania, z chęci dowiedzenia się więcej, zupełnie, jakby wyraz jej twarzy, jakby mająca zapaść niedługo później odpowiedź miała go wspomóc w mającym systematycznie powstawać portrecie.
    Zamarł w oczekiwaniu.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Natura, tak bardzo różna, tak rozległa, tak bardzo podziwiana i niezrozumiała. Tak jak oni, ubrani w oczekiwania i wyobrażenia innych. Wszystko czego chcieli, to gdy ją widzieli
    to dotknąć, chwycić, móc się nią nasycić. Ciągle pragnęli od nowa to ściskać, całować, zrywać powłokę materiałów; zdobywać ciało.
    A gdy obłęd opadał krzyczeli, wygrażali, osądzali i zarzucali kłamstwo. Przerażeni sobą, tym do czego byli zdolni. Pełni strachu oskarżali ich o swoje pragnienia.
    Jeszcze jakiś czas temu w czasie samotnych nocy chciała przestać być sobą. Chciała móc porzucić swoje istnienie. Chciała przestać istnieć, rozbijała lustra widząc swoją twarz, krzyczała w bezsilności, zatraciła się w przekleństwie napawając się bólem jaki sobie zdawała.
    Nie mogła zaprzeczyć kim była.
    To stanowiło istotę jej osoby. Urodzenie, pochodzenie, którego powinna się wstydzić. Teraz jednak z dumną unosiła głowę.
    Siłę odnalazła w tym kim jest.
    Odnalazła siłę dzięki niemu. Trzymając teraz jego dłoń wskazywała na jedność z naturą. Nawet jak nie czuł tego teraz. Nawet jak uważał, że nic go z nią nie łączy to był błędzie. Istniał, był częścią natury.
    Póki jednak wciąż odrzucał siebie, nie mógł słyszeć jej śpiewu. Jej wołania.
    Przystanęła przy wodzie. Pochylając się nieznacznie zanurzyła dłoń, czując przyjemny chłód przymknęła oczy. Tafla iskrzyła się w promieniach słońca, kusiła swoim szumem, chciała zanurzyć się, pozwolić, aby woda dotykała jasnej skóry.
    Jednak, jeszcze nie.
    Nie w tej chwili, lecz niedługo.
    Wyprostowała się, od niechcenia opuszczając ramiączko jasnej bluzki, ukazując kruchość obojczyka.
    -Zawsze. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Każdego dnia, w każdej minucie próby obawia się wykrycia, odkrycia tego kim jest, a jednocześnie dalej idzie. Nie ucieka. Czas ucieczki minął kiedy wyszła z ciemnych murów ukrytej galerii. -Nie może to mnie powstrzymywać przed życiem. - Dodała po chwili patrząc wprost na niego srebrzystą barwą oczu. Włosy mieniły się złotem. Głos śpiewał, nawet kiedy tylko mówiła. Po to ćwiczyła, po to były te próby, aby nauczyła się tej kontroli. Jeżeli opanuje ją do perfekcji, jeśli nauczy się trzymać aurę bez bólu, bez krzyku własnego istnienia - wtedy będzie można żyć pełnią życia.
    Teatr był jej domem.
    Teatr był wyzwaniem.
    Teatr stanowił oddech jaki jakiś czas temu jej zabrano.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Skazano go na rozdarcie - nie wiedział, kto wydał wyrok, był jednak pewny, że zdołał on ostatecznie wgryźć się w jego istnienie niczym żarłoczna larwa zanim zaczerpnął pierwszy, łapczywy oddech, zanim opadły więzy skażonej, nieludzkiej pępowiny łączącej go z ciałem matki. Skazano go na rozdarcie, choć na początku nie znał ciężaru jarzma, jakie powinien dźwigać - rozważał, w dziecięcej naiwności, że od gromady rówieśników odróżnia go wyłącznie atawizm zwierzęcego ogona, którego ukrywanie zwykł okupywać krzykiem i garnącymi się stadnie łzami ściekającymi zbyt szczodrze po policzku. Bywały chwile, w których brzydził się siebie, siedząc w wilgotnej, nasączonej szumem wody łazience, próbując zmyć niewidoczny, zbrylony pod skórą brud, przecierając powłoki, aż nie stały się tkliwe, zaczerwienione i okrutnie piekące. Pamiętał wtedy dokładniej, pamiętał zaskakująco trzeźwo ślad sięgających do niego zachłannie dłoni, pamiętał chichot puszczającego natychmiast zapięcia paska i dotyk przenikający jak intruz po nagłej nagości torsu. Pamiętał, że sam pozwalał im na zbyt wiele - pozwalał im sięgnąć do ukrywanych pragnień, sterujących nimi jak masą bezmyślnych, podrygujących na przedstawieniu marionetek. Pamiętał, jak czasami udawał, że ich nachalność i zapalczywość sprawia mu identyczną, bliźniaczo brzmiącą przyjemność, pamiętał, jak czasami czynił również wbrew sobie, byle cokolwiek poczuć - cokolwiek, poza dogłębną i ociężałą pustką.
    - Teraz rozumiem - oznajmił po krótkiej chwili. - Poznałem odpowiedź na pytanie, które zadałem ci jeszcze podczas rozmów w winiarni - rozciągnął na twarzy uśmiech. Nie precyzował, co zdołał konkretnie pojąć, w zamian za to pragnąc każde z wyniesionych w danej chwili spostrzeżeń zawrzeć między ramami płótna. Nie wyrzekała się żadnej części samej siebie, nawet tej niewygodnej, pozornie zawadzającej w budowaniu kariery - widział, że nie próbuje zapomnieć o swoim pochodzeniu, w zamian za to promieniejąc nim w każdej chwili odosobnienia, poza zasięgiem wścibskich i lepkich spojrzeń osób, które nie były w stanie przenigdy rozwikłać ich bezustannych zmagań w zawieszeniu pomiędzy dwoma, tak różnymi ambicjami i sposobami życia.
    - Jestem gotowy, by namalować portret - potwierdził, podpowiadając jej, w jaki sposób powinna ustawić się przed sztalugą. Odsłonięty obojczyk kusił swoim urokiem, podobnie jak wodospad jej włosów kołyszących się leniwie w ospałych podrygach wiatru. Nigdy nie sądził, że Villemo będzie w stanie w pełni go zrozumieć, nawet, jeśli rozumiała go znacznie lepiej, niż ktokolwiek inny pod względem meandrów genetyki. Milczał - przez wieniec dłuższych momentów trwał w całkowitym skupieniu na sporządzaniu szkicu i pierwszych, tworzących zalążki ugruntowania barw.
    - Wiedziałaś, że ci zazdroszczę? - odezwał się znacznie później, gdy prostokąt napiętej na drewnianym szkielecie membrany uzyskał pierwszą treściwość. Uniósł swoje spojrzenie, odrobinę figlarnie, bez żalu, który uparcie spychał poza czeluście krtani i oderwał się ze swojego stanowiska. Zazdrościł jej wielu rzeczy - po pierwsze, zazdrościł zawsze łatwości, z jaką mogła rozproszyć się w obojętnym tłumie, nie krzycząc własną odmiennością w podobny do niego sposób. Dzisiaj, pomimo tego, zazdrościł czegoś innego - zazdrościł, że dużo łatwiej było jej przyjąć siebie. Mogła być - w przeciwieństwie do niego - wręcz dumna ze swojego pochodzenia. Nie miała się czego wstydzić.
    - Nie umiem wierzyć w relację łączącą mnie z tą scenerią - wyjaśnił, nawiązując do wcześniejszych rozważań - w przeciwieństwie do ciebie, jestem tylko intruzem - podchodził niespiesznie do niej, podchodził w stronę jeziora, w stronę wszystkiego, co miało dla niej szczególną, spisaną instynktem wartość. Huldry i huldrekalle od zawsze byli wrogami terytoriów jej przodkiń, nie wnosząc do nich opieki - umieli wprowadzać nieład zwodzący nieostrożnych wędrowców, porywanych wyłącznie dla samolubnych, utkanych skrzętnie zachcianek.  
    - Tacy jak ja nie strzegą piękna przyrody - przypomniał, zatrzymując się niebezpiecznie blisko twarzy Holmsen, zupełnie, jakby razem z oddechem naznaczonym od drżenia szeptu, chciał położyć ten sekret na powierzchni jej skóry - ufając, że go zachowa i nie wypuści przed chciwe, bezwzględne objęcia świata. Przesunął z niepospieszną nostalgią opuszkami palców po krawędzi kobiecej żuchwy, aż do kącika miękkiej czerwieni ust.
    Różnili się.
    Nieuchronnie.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Obawiała się zawsze, że natura jej istnienia sprawi, iż zawsze będzie jedynie porcelanową lalką. Piękną ozdobą, którą można postawić w kolekcji na półce, by potem chełpić się swoją zdobyczą. Gdyby mogli, zawiesili by jej głowę pomiędzy porożami, na ścianie w pokoju łowieckim. Jednak żywa, była lepszym okazem do pochwały. Obejmując w pasie, chłonąc jej zapach mogli zanurzyć się marzeniach, spijać pragnienia z ciała i ust, zatracać się. Uzależnieni, zawsze wracali. Pijani szaleństwem aury łaknęli jej więcej i skomląc padali do stóp.
    Zawsze
    Niezależnie jak bardzo byli silni, ostatecznie sprowadzała ich na kolana. Dokonywała zemsty. Uważali się za panów jej życia, za tych co tchnęli w jej płuca oddech.
    A ona, niepewna swego istnienia pozwalała im na wiele.
    Oddała im ster, pozwoliła wybierać żagle, a ci siłą skręcali okręt chcąc zmusić morze oraz naturę do posłuszeństwa.
    Śmiała się wtedy im w twarz.
    Nigdy nie będą władcami natury.
    Obserwując grę cieni na policzkach malarza dostrzegała różnice jakie ich dzieliły.
    Widziała je bowiem od dawna.
    Starała się pojąć z czego wynika ból, który czaił się w głębi tęczówek. Słuchała słów, notowała każdy gest, kiedy byli sami i w bezbronności ukazywał miękkie podbrzusze tego kim był; gdy nieuważny pozwalał, aby za zasłoną dobrze przygotowanego obrazu ujrzała strach oraz lęk, które towarzyszą mu każdego dnia.
    Stojąc na tle wody, pozwalała, aby zobaczył ją w innych barwach, w świecie, który bliski sercu, ukazywał to kim były niksy. Strażniczki, opiekunki i wojowniczki. Mało kto rozumiał ich połączenie z żywiołem. Nie rozumieli śpiewu fal i głębin jezior.
    Myśleli, że istnieją jedynie ku złości innych.
    Długo broniła się przed własną naturą, zamykając się w ścianach miasta, odmawiając sobie bliskości wody; wtedy stawała się gorszą wersją siebie. Taką, jakiej nie chciała nigdy więcej widzieć.
    Drgnęła nieznacznie na gwałtowne przerwanie ciszy, w której zatopiła się w cichej melodii wody, w szeleście liści potrącanych przez wiatr.
    -Zazdrość, to bardzo bolesne słowo. - Odpowiedziała obserwując jak się do niej zbliża. Każdy krok, spokojny i niespieszny, powodował pewne dziwne uczucie. Kłucie w sercu, ucisk na klatce piersiowej. Odwieczna niechęć, zakodowana w genach, których nie mogła się wyprzeć. Choć dawno przestali być wrogami, przekroczyli granice, które stawiali ich przodkowie, to wciąż byli żywi w ich krwi. Wchodził na teren, który mogła przecież strzec, który mogła określić jako swój, choć nigdy nie rościła sobie do niego praw. Dawno zrezygnowała z tradycji.
    Srebrem tęczówek opadła na ostrych krawędziach policzków, na drżących rzęsach, na wygiętych łukach ust.
    -Rozrywasz je na strzępy… - Odpowiedziała cicho, ledwie półgłosem, ocierając się o szept, który zlewał się z szumem wody. -… I kreujesz nowe.
    Uśmiechnęła się kącikiem ust.
    Różnili się, ale w tej różnicy dostrzegła zrozumienie.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Patrzyli dziś na siebie nawzajem, zupełnie, jakby obecnie widzieli się po raz pierwszy, badając napięcie mięśni, ostrość krawędzi kłów i odpryski świateł zamknięte w pułapkach ciemnych, szerokich cylindrów źrenic. Patrzyli, za każdym razem badając pojęcia granic i przekraczając suche, zniszczone tereny reguł - patrzyli, jakby szukali odbicia samego siebie w podłożu rzucanych spojrzeń.
    Wiedział, że nienawidzi tego, czym rzeczywiście był - było to oczywiste, jak proste, dziecinnie błahe są strużki złotych promieni mknących z echem poranka, cieknące przez płótna zasłon do wnętrza jego sypialni. Wiedział, że nienawidzi - i równocześnie jest niewolnikiem zgnilizny własnych podszeptów, która jak hałda ciężkiej korozji pęczniała pod jego skórą. Czasami, kiedy pomyślał o ostatnich wieczorach, o nocach okraszonych zapomnieniem, targały nim silne torsje, szarpały za żołądek szczękami goryczy obaw, niedługo później czynił jednak to samo, za każdym razem ponownie, to zawsze jest tylko gra. Legendy o jego przodkach nie były pełne plastycznych terenów jezior, nie niosły się zjawiskowym i urokliwym śpiewem, były bardziej przestrogą przed słabościami pragnień, przed gorączkową, jątrzącą się wewnątrz ciała, rozchwianą pożądliwością. Legendy o jego przodkach były pełne krwi oraz brudu, pełne pokusy zaciskających się ud oraz drżących bioder, płytkiej i jednostronnej fizyczności. Czuł, że został przeklęty - zgubiony wraz z dniem narodzin, wzrastając jak porzucone, kukułcze pisklę w zupełnie nieswoim gnieździe, roznosił się jak choroba.
    - Bolesne - skonfrontował się z jej twierdzeniem - ale przy tym prawdziwe - zakończył jednak bez żalu. Pamiętał dokładnie chwile, kiedy sama patrzyła na jego zwierzęcy ogon - i zastanawiał się, czy naprawdę nie czuła przy nim żadnego, drążącego jej wnętrze obrzydzenia. Lubił spoglądać, jak dotyk, którym zwykł ją obdarzać, sprawiał jej pospolitą przyjemność, lubił, kiedy świadomie chwytała za jego dłoń, aby na nowo odkryć jej ciepłą przystań - rozważał, pomimo tego, czy nie jest przy tym skażeniem, które zaczęło toczyć ją, nadgryzając od środka, skażeniem, przed którym nie była w stanie obronić nawet odporność na wszystkie uroki aury.
    Portret, który powstawał, czekał na dopełnienie - kolejne, wdrożone warstwy, kolejne układy barw, kolejne cząstki emocji zamkniętych przy pociągnięciach włosiem pędzla. Tworzyli go dzisiaj razem, tak jak wcześniej, stopniowo, z mieszającym się naprzemiennie opanowaniem i cierpliwością - dostrzegał w niej cechy niksy, dostrzegał ludzkie ambicje, wyrozumiałość oraz grzech ciekawości wiodącej do odkrywania.
    Przełamał usta uśmiechem.
    Rozrywał piękno na nowo - i tworzyć miał własny obraz, bluźnierczą, silną odmienność z silnym naciskiem własnej, zatopionej obecności. Tendencje, które przejawiał, były znacznie silniejsze od chorów wszystkich rozterek, jakie z odrazą odczuwał, gdy osiadały tylko na języku.
    - Czy to sugestia, żebym - zaczął - pozostał wierny instynktom? - dopytał z nutą zuchwałej prowokacji. Czy uważała, że to dobrze? ...sam był odmiennego zdania, przewrotny i obłąkany od kaprysów, nad którymi tak często nie umiał dzierżyć kontroli. Nie uległ pomimo tego rozsądkowi, w zamian za to nachylając się jeszcze bliżej jej oblicza i czując powiew oddechu rozbijający się o brzeg własnej skóry - niespiesznie, kosztując ostrożnie moment i naniesioną bliskość, objął jej wargi oszczędnym pocałunkiem. Dopiero później uniósł drugą z rąk, obejmując jej twarz, pogłębiając zetknięcie, pieczętując na nowo ich relację, ich pasję - wszystko, co do tej pory pęczniało, niewyrażone w słowach.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/



    Poranki bywały ciężkie, kiedy świadoma swego istnienia wstawała każdego dnia i patrząc w lustro widziała okrutną część siebie. Brzydotę jaka kryła się pod piękną powłoką, która zachwycała. Świadoma toksyny jaka sączy się w jej głosie wychodziła do galdrów, krążyła ulicami żyjąc w złudzeniu, że jest jedną z nich. Nigdy nie była.
    Obca
    Niezależnie jak bardzo starała się wpasować w przedstawiony obraz, była tą plamą, tą częścią jaka artyście nie wyszła. Przedziwnie niepasująca, a jednak konieczna, bo inaczej wizja nie byłaby pełna.
    Każdy kogo spotykała, był dotknięty jej istnieniem. Jedni nienawiścią, a drudzy zachwytem. Odbierała rozsądek, tłumiła logiczną myśl, ujawniania pragnienia, którymi napędzany był świat.
    Ucieczka tam gdzie śpiewała natura była szansą na złapanie równowagi, bo przecież cały czas chodziła na linie nad przepaścią.
    Pozwoliła mu wkroczyć do tego świata. Odsłoniła się, wierząc, być może naiwnie, że nie wbije w nią kłów zdrady i nie zada bolesnych ran, po których zostaną kolejne blizny w pamiętniku wszystkich wspomnień.
    Kolejny portret, w którym miał ponownie ukazać jej oblicze. Tym razem nie w zamknięciu ścian pracowni, gdzie bezpieczeństwo sprawiało, że mogli drażnić jedno drugiego, gdzie w oparciu murów przekraczali wszelkie oznaki rozsądku, stając się bezwolni, jak ich własne ofiary, ale przy tym pełni świadomi na jaki krok się decydują.
    W otoczeniu natury, w szepcie wody, szeleście liści odkrywał kolejne warstwy obrazu jakim była. Dostrzegała jego własne cienie, czając się w oddali niczym dzikie bestie rządne zaciśnięcia na nim pazurów swojej władzy, podpowiadając odrazę jako jedyne, które może czuć do samego siebie.
    Wkraczał w świat natury, jaki powinna chronić, nawet przed nim, a jednak, tą chwilę buntu zdusiła równie łatwo jak zgniata się kartkę papieru. To już nie był dziki zew, z którego siłą mogła chcieć go rozszarpać, a jedynie chwila niepokoju, rozwiana niczym pył na wietrze.
    -Ból jest twoim towarzyszem. - Wypowiedziała miękko ostre jak brzytwa słowa. Takie które ranią już w momencie ich składania, sprawiają, że rzeczywistość staje się jeszcze bardziej namacalna, a ucieczka zdaje się być niemożliwa.
    Dotyk przed którym powinna się wzbraniać, który powinien napawać obrzydzeniem i złością. niósł przedziwne ciepło i spokój. Zakazana bliskość była wyciszeniem, nie zaś polem bitwy.
    -Zapewnienie, że przy mnie… nie musisz uciekać. - Atawizm, jego istnienia nie było już przeszkodą, dawno przestało, stanowiąc wyzwanie, które podejmowała za każdym razem gdy się widzieli.
    Z jaką łatwością przychodziło smakowanie warg, z jaką lekkością pieczętowanie spotkania zmieszanego z zapachem farb i wody. Unosząc dłonie, do tej pory swobodnie zwisające wzdłuż ciała, teraz nakrywające te, ujmujące jej twarz w najbardziej intymnym geście. Zamknęła oddech w łukach ust.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Przez całe życie gnał bezustannie przed siebie - uciekał przed konsekwencją każdego, nieuchronnego czynu, występku, który jak cętkowana korozja porastał stwardniałe serce, tętniące czasem niemrawo i z naniesionym trudem, uciekał przed wściekłą prawdą kłapiącą kleszczami zakrzywionych zębów, toczącą pianę spomiędzy oślizgłych warg, uciekał przed rozstrzygnięciem na temat własnych słabości, trzaskających złowrogo razem z impresją ruchów. Uciekał, ponieważ świat pozbawiony ucieczki stawał się niemożliwy do zniesienia, ponieważ dławił go w płucach i miażdżył żebra jak schowanego w kącie skóry pająka. Brzydził się swoim ciałem, zupełnie, jakby przenigdy nie miało być jego własnym, brzydziła go wyrazista odmienność spływającej, przedłużonej łodygi kręgosłupa - kiedy był jeszcze młodszy, płakał cicho w sypialni, pozwalając łzom spłynąć na materiał pościeli, prosząc bogów, by ogon mógł samoistnie odpaść, obumrzeć niczym roślina w jałowej, bezdusznej ziemi. Bogowie byli jednak zbyt głusi oraz zbyt dumni, aby wysłuchać prośby nastoletniego chłopca, który odkrywał, że ludzie będą na niego patrzeć wyłącznie przez pryzmat pochodzenia, jeśli stanie się jawne, że nazwą go odmieńcem, demonem zrodzonym tylko, by mącić w cudzych umysłach. Ten świat nie należał do niego, osuwał się tak jak opada gwałtownie krawędź rozpadliska, ciskając lawiną głazów. Stwierdzenie, wydarte z narzędzia krtani, stawało się bezlitosnym obrysem rzeczywistości - był skazany na ból, na cierpienie odmienne niż wrzask własnego, buntującego się organizmu, kiedy po raz kolejny odcinał zwierzęcy ogon. Nie umiał żyć w inny sposób, mniej zabrudzony i mniej nieskładny, wytrzebiony z tendencji, szeptanych przez jego przodków. Nie umiał żyć nawet teraz - inaczej, lepiej, szlachetniej.
    - Nie ucieknę - przyrzekał jednak, oderwany po przyjemnie dłużącej się, rześkiej chwili od malinowych ust; i wyjątkowo przyrzekał teraz prawdziwie - już nie - dodał, zwieńczając swoją wypowiedź kolejnym, osiadającym pocałunkiem, muskając jej miękkie wargi w figlarnej zaczepności. Nie był w stanie uciekać - stała się powierniczką największego z sekretów, pilnie strzeżonego przed postronnymi osobami, którego ukrywaniu poświęcił znaczną część swego życia. Nie był w stanie uciekać - była jego słabością, lubił, za każdym razem oglądać, jak jego dotyk i bliskość przynoszą jej czystą radość i równocześnie piętrzącą się satysfakcję - w podobnych zrywach momentów tkwiło coś niezwykłego, coś, co sprawiało, że czuł się bardziej prawdziwy, bardziej żywy, obecny. Nie próbował przy niej dłużej zatajać prawdy o sobie, w zamian za to dając porwać się kiełkującym emocjom, jakie w nim budowała - nawet, jeśli wspólna zażyłość była w ich przypadku bluźnierstwem, drażniącym szeregi przodków. Nie wahał się, w zamian za to wędrując swoją pieszczotą odrobinę wyżej - przytknął usta do pergaminu skroni, ponad jej łukiem brwiowym, by ostatecznie, z niewinną zaczepnością trącić płatek jej ucha.
    - Przy tobie - szepnął - lżej mi ze samym sobą - chociaż nienawidzę sam siebie, pozbywam się warstwy wstydu, tak długo, jak jesteś obok. Nie pragnął niczego więcej jak samej jej obecności, przetrzymując w swoich myślach jej wszystkie, zagnieżdżone reakcje, będące przeciwieństwem zapisanego mu pozornie odrzucenia. Przyjmowała go, delektując się każdym z mozaiki zapadających gestów.
    Był huldrekallem.
    Był więcej niż tylko wrogiem.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Popiołem było usypane jej życie. Z każdym krokiem pył unosił się w powietrze drażniąc nos i usta. Osiadał cienką warstwą na języku, nie pozwalając jej pozbyć się gorzkiego posmaku życia.
    Nie miała nigdy zaznać radości, gdy wraz z płomieniami spłonął dom i sens życia. Moment, gdy straciła wszystko i każdy dzień przestał mieć znaczenie.
    Dni zlewały się w tygodnie, kiedy występując po knajpach zarabiała na przeżycie, aby przetrwać. Uleciały marzenia, zamknęła je głęboko na klucz dając się spętać prozą życia i lękiem o własne istnienie.
    Gdy zaprowadzona w progi galerii uległa złudzeniu nie sądziła, że może być lepsze życie.
    Uwierzyła w słowa, które były jedynie kłamstwem i sączyły w uszy jad, który był groźniejszy od tego, który sama w sobie nosiła.
    Uległa, dała się zakuć w kajdany, a te z czasem zaczęły uwierać.
    Wtedy przychodziło przebudzenie, ujawnienie swojego istnienia, które przeraziło i skłoniło do spętania woli.
    Zaczęła siebie nienawidzić o wiele później, wierząc, że jest wrogiem całego świata, że nie może do niego należeć.
    Siedząc w samotnej ciemności nocy wyczekiwała świtu, gdzie wśród kłamstw i obrazów skrywała samą siebie.
    Aż przyszło przebudzenie.
    Gwałtowne.
    Bolało jak wtedy kiedy przecięła delikatną skórę kartką papieru.
    Otrzeźwiło.
    Nie mógł uciec od bólu. Widziała go w spojrzeniu, kiedy myślał, że nikt nie patrzy. Gdy odwracał spojrzenie w zamyśleniu, gdy nieświadom tego, odsłaniał sam siebie.
    Składał obietnicę.
    Podarował ją w dłonie wroga, kogoś komu nie powinien ufać. Ujęła ją niczym największy skarb, który odnalazła głęboko zakopany.
    Wpisał się w jej życie niczym ostra barwa na jasnym płótnie. Pozwoliła na to wiedząc, że wiele ryzykuje i może zapłacić to wysoką cenę.
    Uśmiechnęła się nieznacznie przyjmując zaczepkę z wdziękiem i cichym zadowoleniem. Wyczuwając delikatną wędrówkę ust. Odnalazła dłoń, z którą splotła mocno palce. Przypieczętowanie kolejnego wyznania.
    Tego, które wiele kosztowało; odsłaniało jego istnienie jeszcze bardziej i mocniej. Uniosła szare spojrzenie.
    Akceptował to kim jest, nie ociekał jadem słów, byle zadać jej ból, byle zakpić i udowodnić swoją wyższość.
    Musnęła malinową barwą ust gładki policzek wdzięczna za podarek jaki otrzymała.
    Był huldrekallem.
    Była niksą.
    Czuwali nad istnieniem drugiego.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Każda z jego obietnic była najczęściej kłamstwem, każde z przyrzeczeń trzęsło się rachitycznie, nie będąc w stanie ostygnąć pod próbą czasu - obłudność przychodziła mu łatwo, wpisana w rdzeń jego szpiku, w korzenie jego natury zaciskające się zapalczywie na podobieństwo chwastów, obłudność przychodziła mu łatwo, cisnęła się, przepełniona lekkością na marginesy ust. Powtarzał z uporem ludziom, że ich bezbrzeżnie kocha, nawet, gdy jego serce uderzało niezmiennym, nieporuszonym rytmem pod zabudową żeber, powtarzał im, że są wyjątkowi, nawet, kiedy ich twarze zlewały się w treściach wspomnień w nieokreśloną masę, nawet, gdy wszyscy byli tacy sami, ogłuszeni od pragnień, poszukujący uciechy w płytkiej, dostępnej w zasięgu rąk fizyczności, powtarzał im wreszcie, że nigdy ich nie opuści, nawet, kiedy wraz z łuną kroczącego poranka udawał się w swoją stronę. Obłudność przychodziła mu łatwo - z o wiele większym, niepoliczonym trudem, odsłaniał się, będąc szczerym i roniąc ciche wyznania, rezonujące bliźniaczo, prawdziwie w jego przestrzeni duszy, w słabym i kruchym wnętrzu ukrytym pod grubą, zatrzaśniętą skorupą wyuzdania. Dzisiaj, pomimo tego, dzielił się z nią wcześniejszą wypowiedzią w najzwyklejszej śmiałości, w cudacznym, niemożliwym poczuciu bezpieczeństwa, jakiego nie powinien doznawać sięgając do miękkich ust i kosztując zacierającego się w pieszczotliwych odruchach dystansu. Nie wiedział, czym jest dokładnie łącząca ich relacja, splatająca ich losy, wiedział jednak, że pragnie ją mimowolnie kontynuować, czerpiąc z jej źródła, głuchy na zawołania zakazów i ostrzeżenia cedzone przez intuicję.
    - Nasz obraz dalej powstaje - wyszeptał jeszcze po interwale panującego milczenia, ich obraz, ich wspólny portret - nawet, jeśli na płótnie widniała tylko jej postać, on również muśnięciami pędzla odciskał swój ślad istnienia. Skończyli na dzisiaj sesję - zapragnął do niej powrócić po jej występie, po premierze, na jaką wyczekiwano z zapartym tchem, będącą równocześnie zwieńczeniem ponownego otwarcia teatru po rozgoszczeniu się w nim nowej dyrekcji. Była to doskonała okazja, by zagościła na dłużej w pamięci innych, budując swoją karierę na solidnych, trudnych do odrzucenia podwalinach. Ich obraz wciąż nie miał końca, rozwijał się, eksplodując wiwatem nowych odcieni, odkrywał nowe szczegóły, wzbogacał się, piętrzył z każdym ich wdrożonym spotkaniem. Obecnie, trwając tuż przy jeziorze, po raz kolejny pieczętując swój los, świadomi, że nie są w stanie (i nie chcą) w żaden sposób zawrócić, pogłębili na nowo koloryt wspólnej, odwzajemnionej pasji. Każda z panujących emocji znalazła odzwierciedlenie, każda, pomniejsza radość dzieliła się dziś na pół.
    Legendy oczekiwały, aby jedynie napisać je na nowo, odmiennie, we własnej - bezkarnej interpretacji.

    Einar i Villemo z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.