:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Prastary kromlech
3 posters
Mistrz Gry
Prastary kromlech Wto 15 Sie - 14:31
Prastary kromlech
Prawdopodobnie najstarszy kamienny krąg występujący w magicznej części Skandynawii – schowany połowicznie pod gęstymi koronami lasu, który wchłonął jego południową stronę, obejmując korzeniami kamienie ułożone koncentrycznie w dwóch kręgach. Te stanowiące krąg zewnętrzny sięgają trzech metrów wysokości, natomiast wewnętrzne są o połowę niższe, a na ich dośrodkowych stronach zauważyć można płytkie żłobienia w kształcie triskelionu, niektóre zatarte przez czas. W centrum kromlechu, naprzeciw miejsca, w którym w obu kręgach występują kamienie trochę wyższe i zwrócone płaską stroną ku sobie na podobieństwo symbolicznego wejścia, zauważyć można porośnięty trawą kurhan. Niewysokie wgłębienie na jego zboczu i ułożone przy nim z wyraźną intencją kamienie sugerują, że kiedyś znajdowało się tam wąskie przejście – obecnie, pod warstwą mchu i śmielszej roślinności, natknąć się można jedynie na kamienie tkwiące w nim jak knebel wetknięty w przełyk, z nieczytelnymi obecnie inskrypcjami wykrawanymi w ich powierzchniach. Miejsce to znajduje się poza wytyczonymi bezpiecznymi szlakami, a ludzie zapuszczają się tu niechętnie; jedyna wzmianka w starych zapiskach mówi o nim jako o "miejscu, w którym głód Fenrira uwinął gniazdo", większość galdrów zdaje się go nie kojarzyć, a jedynie niektórzy starsi mówią o nim jako o ziemi przeklętej.
Ilmari Vanhanen
Re: Prastary kromlech Pią 2 Sie - 21:33
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
14.07.2001
Widok kamieni oplecionych ramionami porannej mgły rzucił cień zrozumienia na plotkę.
Słyszał wiele opowieści; włóczyły się po drogach przekazywane z ust do ust, rysując zwolna mapę do miejsc, gdzie magia pulsowała nieskrępowana kajdanami zaklęć – zjawiska te przypisywano nieznanym siłom podobnym wyrwanym ze starych podań legendom, on natomiast mówił o narastającej niestabilności, nie pozwalając sobie na ucieczkę od akademickiego tonu pełnego hipotez, ponieważ wierzył wbrew ciemnemu wspomnieniu zawisłej nad Kopenhagą grozy, że ukryte tkwiło wśród nich rozwiązanie. W kromlech doprowadziła go rozsiana wzdłuż leśnej ścieżki i powtarzana później wielokrotnie historia starego zielarza. Kiedy się spotkali, mężczyzna mocno zaciskał pomarszczone dłonie na kierownicy roweru, ponad upakowanymi w koszu pękami letnich ziół. Opowiadał o tańcu dwóch pierścieni, gdy na okres jednego, wstrzymanego oddechu kamienie biegły w przyspieszających obrotach w dwie przeciwne strony. I snuł ubarwionymi przez wytwory strachu, drżącymi niewypowiedzianym lękiem zdaniami klechdę o słońcu, złotym rydwanie Sol zawracającej swe konie w pół podróży przez firmament. Ilmari zbierał malowane przez starca obrazy, dzielił uwagę między nimi a wbitym w niego twardym od determinacji spojrzeniem. Mężczyzna chciał by mu wierzono. Szkląca się w oczach prośba domagała się posłuchu, odpowiedział więc wpisami własnego dziennika badań, zgodnie z prawdą choć lakonicznie przedstawiając wizję krzywiącego się przed tygodniem świata, drzew gnących się jak trawy na wietrze i gruntu spływającego strumieniem. Wydało mu się wówczas, że w postawie mężczyzny odcisnęła się na moment ulga – uchwyt złagodniał, wzrok nabrał jasności, skoro leśne dziwy nie były jedynie igraszką zmysłów. Jednak zielarz, nie czekając uczonych wyjaśnień, z pewnością sięgającą buty obwinił ślepców. Nagle na twarz wszedł mu gniewny grymas, usta zwęziły się w głębokim niesmaku, jak gdyby dosięgnął go macką mdlący odór, a w rozciągającej się wokół zieleni dostrzegł coś ohydnego. Wyrzucił z siebie ostre głoski przekleństwa. Przeciw zgniliźnie.
Pożegnali się bez słów. Starzec machnął mu i jego teoriom lekceważąco ręką, ruszywszy już przed siebie w ciemność głębokiego lasu. Rankiem następnego dnia, gdy Vanhanen znalazł się na końcu wąskiego, zarośniętego krzewami ostrężyny traktu, w tańcu poruszały się jedynie światłocienie w chropowatych, łupanych bliznach na tafli megalitów.
Nie przekroczył jednak granicy pierwszego okręgu, powstrzymany pomimo ciekawości rozlewającym się po zesztywniałym karku poczuciem powagi miejsca, okolonego wonią wilgotnych roślin i ziemi. Na wyostrzone kontury głazów, zwróconych ku sobie twarzami o zmytych przez czas rysach, patrzył poprzez welon z młodych, ledwie wyrosłych drzew o jasnych półprzezroczystych liściach. I myślał, ustając na moment we własnych dążeniach, że były może kiedyś święte, wystawione na przywitanie wschodu nowego słońca, a może i przeklęte, opieczętowane liniami zatartej już klątwy na przestrogę dla zbyt śmiałych dusz. W przeciągu wieków, w zagięciu meandrów historii mogły osamotnione w ostępach leśnych być na przemian ogłoszone jednym i drugim mianem.
Pochylił się nad pozostawioną dzień wcześniej na miejscu skrzynką i obiegł spojrzeniem jej wnętrze rozświetlone ciepłym światłem odbitym od polerowanego brązu mechanizmów. Matryca wybijała w papierze kolejne znaki, brzęcząc równo i rytmicznie niczym zawisły między metaliczną roślinnością mierników owad. Szukał poszlaki, śladu aberracji odciśniętego w spiżowych tarczach maszyny przez zbaczające z drogi zwoje magicznej energii. Liczył wciąż albo łudził się uważny i pchany potrzebą porządkowania świata przez język pisanych reguł, że wśród ciągu czarnych zapisów dostrzeże nieuchwytną wciąż prawidłowość.
Umknęły mu tymczasem szelest krzewów i wątły, odległy dotyk czyjejś obecności.
Vaia Cortés da Barros
Re: Prastary kromlech Nie 4 Sie - 21:13
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Midgard nie przestawał jej zadziwiać. Najwyraźniej przez pierwsze miesiące jej bytności w Skandynawii magiczne miasto postanowiło dać Brazylijce fory, by przez ostatni rok solidnie ruszyć z kopyta. Początkowo musiała pytać, co jest normalne a co nie, teraz już nie musiała - wszystko było tak bardzo nienormalne. Zeszły miesiąc stał pod znakiem dziwnych chimer, ten aktualny za to dziwnymi anomaliami pogodowo-magiczno-jakimiś. Gwałtowna zmiana pogody i pulsowanie magii niepokoiło, loa w lasach były intrygującą ciekawostką. Reakcja Einara już trochę mniej, ale powiedzmy, że to mogła zrozumieć. Jakkolwiek by jednak nie podchodziła do wszystkich tych wydarzeń, najistotniejsze było jednak ustalić, co je wywoływało.
Teorii było dużo, może nawet zbyt dużo. Jedni twierdzili, że to kara bogów - tutaj Vaia niewiele miała do powiedzenia, wiara była czymś, w co nie ingerowała, zresztą w większości wystarczyło jej to, co widywała w Brazylii. Bogowie, duchy, loa czy inne byty nadnaturalne nie dążyły jedna do zniszczenia świata, tę teorię więc zasadniczo odrzucała. Inni natomiast uważali, że wszystkie te wydarzenia były wynikiem rozchwiania magii - nikt jednak nie umiał jej wyjaśnić, co miałoby to oznaczać i nie mieli także teorii, skąd się wzięło. Teoria nawet dobra, ale miała przynajmniej obecnie za dużo dziur dla Wysłanniczki. Niektórzy jednak plotkowali po cichu, że wszystkie te wydarzenia były działalnością ślepców, ich wynaturzonymi eksperymentami. Ta teza była mniej więcej podobna w wiarygodności do tej o niestabilności magii, ale w przeciwieństwie do niej działalność ślepców można było sprawdzić, choć oczywiście nie w pełni. Dokładając do tego śmierć Hannesa, podejrzaną jeszcze bardziej niż anomalie, grzebanie w działalności przestępczej miłośników magii zakazanej było priorytetem i podstawą działalności Vai jako Wysłanniczki.
Plotki bywały tylko plotkami, ale niektóre były na tyle ciekawe, że szła je sprawdzić. Tak samo jak ta konkretna, która przygnała ją do lasu. Plotka, a raczej informacja od zaaferowanego mieszkańca, złapała ją po zejściu z nocnego dyżuru. Mieszkaniec wspominał coś o dziwnym mężczyźnie, który zaszył się w las z podejrzanym sprzętem. Zgłaszający zaklinał się, że to na pewno ślepiec i że planuje coś złego. Chyba bardziej dla świętego spokoju zgodziła się podmiot obywatelskiego niepokoju znaleźć. Tyle, że i ją ogarniał niepokój, gdy obserwowała, dokąd właściwie kieruje się osobnik. O wydarzeniach przy Kromlechu słyszała od Estebana, może też i dlatego była ostrożniejsza i jeszcze bardziej zaniepokojona obserwowała działania młodzieńca.
A może raczej próbowała. Musiała najpierw wytropić jego ślady, więc zdążyła się odrobinę zgubić, zanim z wyostrzonymi kocimi zmysłami odnalazła ścieżkę, Kromlech i wspomnianego ślepca-nie ślepca. Nie miała zielonego pojęcia, co właściwie robiła jego maszyneria, dlatego zwyczajnie podkradła się i usadowiła tyłek na jakimś kamieniu w pobliżu. Jeśli nieznajomy faktycznie należał do Magisterium, to jego mechanizmy dawały mu sporą przewagę. Oparła brodę na łokciach, te zaś oparła o własne kolana i wbiła czarne oczy ze złocistymi plamkami w scenę przed sobą. W sumie to chyba nawet nie była wystarczająco ostrożna, by jej nie dostrzegł, ale najwyraźniej był zbyt zajęty sobą. Przynajmniej tyle.
Im dłużej jednak siedziała w miejscu, im dłużej obserwowała nieznajomego, tym bardziej było dostrzegalne, że nie robił niczego z magią, a przynajmniej nic, co mogłaby dostrzec lub wyczuć. Jedyny plus, nie było to w żaden sposób szkodliwe. Nadal jednak mógł być ślepcem i mieć jakieś informacje.
- Co to właściwie robi? - spytała w końcu, z uprzejmym zainteresowaniem, aczkolwiek z ostrożnością w głosie. Zeskoczyła też z kamienia i ruszyła w stronę nieznajomego, łypiąc na jego skrzyneczkę. Przypominała dziwny przyrząd, Vai kojarzył się z machiną śniących do wykrywania trzęsień ziemi, o której kiedyś słyszała od dzieciaków z sąsiedztwa. A przynajmniej tak sobie wyobrażała tę machinę.
- I czy jest bezpieczne? - dopytała w końcu, bo to było pytaniem w sumie podstawowym. Nie miała na sobie munduru, na szczęście zdążyła się przebrać w cywilne ciuchy, więc w razie co mogła nid być aż tak łatwa do zidentyfikowania przez potencjalnego przestępcę.
Teorii było dużo, może nawet zbyt dużo. Jedni twierdzili, że to kara bogów - tutaj Vaia niewiele miała do powiedzenia, wiara była czymś, w co nie ingerowała, zresztą w większości wystarczyło jej to, co widywała w Brazylii. Bogowie, duchy, loa czy inne byty nadnaturalne nie dążyły jedna do zniszczenia świata, tę teorię więc zasadniczo odrzucała. Inni natomiast uważali, że wszystkie te wydarzenia były wynikiem rozchwiania magii - nikt jednak nie umiał jej wyjaśnić, co miałoby to oznaczać i nie mieli także teorii, skąd się wzięło. Teoria nawet dobra, ale miała przynajmniej obecnie za dużo dziur dla Wysłanniczki. Niektórzy jednak plotkowali po cichu, że wszystkie te wydarzenia były działalnością ślepców, ich wynaturzonymi eksperymentami. Ta teza była mniej więcej podobna w wiarygodności do tej o niestabilności magii, ale w przeciwieństwie do niej działalność ślepców można było sprawdzić, choć oczywiście nie w pełni. Dokładając do tego śmierć Hannesa, podejrzaną jeszcze bardziej niż anomalie, grzebanie w działalności przestępczej miłośników magii zakazanej było priorytetem i podstawą działalności Vai jako Wysłanniczki.
Plotki bywały tylko plotkami, ale niektóre były na tyle ciekawe, że szła je sprawdzić. Tak samo jak ta konkretna, która przygnała ją do lasu. Plotka, a raczej informacja od zaaferowanego mieszkańca, złapała ją po zejściu z nocnego dyżuru. Mieszkaniec wspominał coś o dziwnym mężczyźnie, który zaszył się w las z podejrzanym sprzętem. Zgłaszający zaklinał się, że to na pewno ślepiec i że planuje coś złego. Chyba bardziej dla świętego spokoju zgodziła się podmiot obywatelskiego niepokoju znaleźć. Tyle, że i ją ogarniał niepokój, gdy obserwowała, dokąd właściwie kieruje się osobnik. O wydarzeniach przy Kromlechu słyszała od Estebana, może też i dlatego była ostrożniejsza i jeszcze bardziej zaniepokojona obserwowała działania młodzieńca.
A może raczej próbowała. Musiała najpierw wytropić jego ślady, więc zdążyła się odrobinę zgubić, zanim z wyostrzonymi kocimi zmysłami odnalazła ścieżkę, Kromlech i wspomnianego ślepca-nie ślepca. Nie miała zielonego pojęcia, co właściwie robiła jego maszyneria, dlatego zwyczajnie podkradła się i usadowiła tyłek na jakimś kamieniu w pobliżu. Jeśli nieznajomy faktycznie należał do Magisterium, to jego mechanizmy dawały mu sporą przewagę. Oparła brodę na łokciach, te zaś oparła o własne kolana i wbiła czarne oczy ze złocistymi plamkami w scenę przed sobą. W sumie to chyba nawet nie była wystarczająco ostrożna, by jej nie dostrzegł, ale najwyraźniej był zbyt zajęty sobą. Przynajmniej tyle.
Im dłużej jednak siedziała w miejscu, im dłużej obserwowała nieznajomego, tym bardziej było dostrzegalne, że nie robił niczego z magią, a przynajmniej nic, co mogłaby dostrzec lub wyczuć. Jedyny plus, nie było to w żaden sposób szkodliwe. Nadal jednak mógł być ślepcem i mieć jakieś informacje.
- Co to właściwie robi? - spytała w końcu, z uprzejmym zainteresowaniem, aczkolwiek z ostrożnością w głosie. Zeskoczyła też z kamienia i ruszyła w stronę nieznajomego, łypiąc na jego skrzyneczkę. Przypominała dziwny przyrząd, Vai kojarzył się z machiną śniących do wykrywania trzęsień ziemi, o której kiedyś słyszała od dzieciaków z sąsiedztwa. A przynajmniej tak sobie wyobrażała tę machinę.
- I czy jest bezpieczne? - dopytała w końcu, bo to było pytaniem w sumie podstawowym. Nie miała na sobie munduru, na szczęście zdążyła się przebrać w cywilne ciuchy, więc w razie co mogła nid być aż tak łatwa do zidentyfikowania przez potencjalnego przestępcę.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Ilmari Vanhanen
Re: Prastary kromlech Wto 13 Sie - 23:07
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Poluzował zatrzask. Wewnątrz skrzynki zadygotał niby płocha osika stelaż metalowych gałęzi, z każdym uderzeniem rozlewając poprzez leśną ciszę dzwonienie, dźwięczne i nawracające falami odbitymi w cieniu drzew. Z ostatnią jego wibracją między koliste ścianki obudowy wrócił szmer przyrządów, skutych grubymi śrubami tarcz i zębatek, których kontury przeglądały się w szkle kanalików alchemicznego odczynnika o nienaturalnej niemal, jaskrawiącej się barwie. Obszył je srebrzystą nicią tablicy przepływu – magia biegła jej wyznaczonymi raz, rozchodzącymi się drzewiaście rzecznymi meandrami od kryształu-serca do przetworników, od mierników do układu, którego stan miały rejestrować. Pod jego wprawnymi dłońmi, w wymyślnych słowach zaklęcia komponenty stały się zegarem, odliczającym długie sekundy do ujawnienia się przejrzystych widm niestabilności. Tymczasem miarowe tykanie obrotu jego przekładni wtłaczało pod skórę i wzdłuż kręgosłupa drżący, wyczekujący niepokój, odsłaniając naraz obawy dręczące obrazem zapadających się sufitów kopenhaskiego ogrodu botanicznego. Poddałby się może w pół prowadzącej w kromlech ścieżki, gdyby za wzrokiem biegnącym po smolistych literach wydruku szklił się tylko paniczny bezruch strachu. Wcześniej pochwyciła jednak jego myśli w uścisku ciekawość, ogarniająca pragnieniem wyciągnięcia rąk naprzeciw nieznanemu.
Zegar niestabilności błyszczał w wątłych jeszcze promieniach porannego słońca; jego konstrukcja schodziła się ku wewnętrznemu rdzeniowi koncentrycznie, podobna spiżowemu oku. Kierowało teraz swoją bystrą źrenicę w zakamarki świata cząstek. Zdawał mu się czasem odległy równie co zimne światło gwiazd, migotające słabo w głębi firmamentu. Przypominał sobie wtedy, że praw nim rządzących dotykał codziennie, grawerując w metalu inkantacyjne więzy i patrząc, jak mechanizm bierze pierwszy oddech, zaczerpnąwszy z energii osiadającej na powierzchni bladym szronem. I wspominał głos ojca, łamiący się raz za razem w poszukiwaniu słów odpowiednich dla dziecka, żeby malować nimi obraz przyrody i magii, która w jego opowieści była zawsze kolejnym oddziaływaniem, potencjałem drzemiącym między drobinami rzeczywistości.
Z miejsca nie poruszył go jednak sygnał alarmu, ani podrygi zmuszonej do biegu matrycy wydruku.
Jej kroki pozostawały dla niego ukryte, dopóki sama tego chciała. Nie słyszał szmeru na skraju szpaleru drzew wiszącego nisko nad ścieżką, ani trzasku uschłych gałęzi wśród splamionych słońcem krzewów. Drgnął dopiero uderzony tembrem jej głosu, ledwie rozdzielając poszczególne wypowiedziane słowa. Zastanawiał się potem, gdy sztywność opuściła już napięte mięśnie, komu jeszcze dałby się z taką łatwością podejść.
— Mierzy poziomy niestabilności — wyjaśnił po chwili, pozwoliwszy by zaskoczenie stopniało najpierw spomiędzy wzniesionych brwi. Świadomość, że jego odpowiedź musiała pociągnąć za sobą dalsze dociekanie, przyszła do niego zbyt późno, by zdołał powstrzymać język. Nie przygotował zresztą żadnych wymówek, nauczywszy się już, że spotkani na okrążających miasto drogach galdrowie miewali własne obserwacje. Notował je, skrupulatnie choć skrótowo, w kolejnych linijkach chowając wątłe ale stale obecne przeczucie, że mogły okazać się przydatnymi. — Wystarczająco bezpieczne — dodał zaraz, chociaż jeśli ostrożność kobiety związana była z obawą przed leżącym na leśnej ściółce przyrządem, wątpił, by mógł rozwiać ją słowami. — Prowadzę badania, nie miałem zamiaru się pani narzucać.
Bezsens tej uwagi umknął mu z początku, gdy wiedziony potrzebą usprawiedliwienia, zapomniał jak daleko od dziedzin galdrów i zajęć, które mógłby swoją obecnością zakłócić, się znalazł. Okrąg megalitów majaczący się za bujną, letnią roślinnością przywołał znów z pamięci historię zielarza i sprowokował inne wyjaśnienie.
— Zbiera pani ingrediencje? Nie chciałbym przeszkadzać.
Vaia Cortés da Barros
Re: Prastary kromlech Czw 22 Sie - 19:09
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby odrobinę zmienić dźwięki, metalowe patyczki mogłyby z powodzeniem robić za dzwonki. A jeśli nie dzwonki, to w rękach wprawnego instrumentalisty mogłyby zagrać niczym harfa… Może wędrowała zbyt daleko w swych przypuszczeniach, a może po prostu na chwilę rozluźniła się, przebywając na szeroko pojętym łonie natury. Może i Kromlech nie był bezpieczny, ale wątpiła w ewentualny drugi atak, jak ten, którego doświadczył Esteban z ekipą. Z zaintrygowaniem też patrzyła na srebrzyste linie, na jaskrawą substancję i cały mechanizm. Z fascynacją mieszaną z podejrzliwością patrzyła na machinę, gdy ta wydawała cichutkie tykanie niczym zegar, wypluwając powoli z siebie ścieżki liter na karcie wydruku. Nie wyglądało to groźnie, ale czy aby na pewno groźne nie było?
Potarła czoło, w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia ukradkiem wyostrzając kocie zmysły, wczuwając się w otoczenie, magię, która istniała w każdym zakątku. Jak zwykle spodziewała się ataku z każdej strony, ale jak dotąd nie było nic, co mogłoby podnieść wszystkie włoski na jej ciele. Chyba można więc uznać, że przynajmniej na chwilę obecną było bezpiecznie.
- Po cholerę…? – wyrwało jej się niedyskretnie na odpowiedź mężczyzny, ale zaraz potem potrząsnęła głową. – Nie, nie tak. Wiem po co. Proszę poczekać. – machnęła ręką, układając sobie w głowie pytania. Prowadził badania, tak. Mierzył poziom niestabilności, tak. Ale… po co? Dyplomacja nie była zazwyczaj jej mocną stroną, dlatego w życiu nie zamierzała pchać się do polityki. Tutaj bardziej Vai chodziło o stronę - czy robił to dla dobra galdrów, własnego czy ślepców. To było podstawowe pytanie. Tyle, że nie miała pojęcia, jak je właściwie zadać. W końcu się więc poddała i pokręciła głową.
- Przepraszam. Miewam problemy z waszym językiem. I prędzej to chyba raczej ja się narzucam i przeszkadzam panu niż w drugą stronę. – podsumowała, z lekkim westchnięciem. Tak, teraz nie było opcji, by Vaia wróciła do domu się przespać. O nie, chciała wiedzieć, co to coś robiło, jak robiło i po co robiło. Bo kto wie, czy to by się nie przydało odpowiednim służbom? Możliwość wychwytywania i jakiejś kategoryzacji tej niestabilności mogłaby pomóc w rozwikłaniu zagadki. Pamiętała, co mówił Agnar o kosztach, pamiętała też odczucie magii pulsującej pod ziemią. I nagły chłód.
Przykucnęła przy maszynie badawczej, próbując rozwikłać jej oznaczenia oraz wszystko to, co właściwie pokazywała. Były tu jakieś anomalie czy nie…?
- W ogóle nie boi się pan? – zainteresowała się. – Kilka tygodni temu gdzieś tutaj jakieś dziwne stwory zaatakowały naukowców. – zagaiła, zerkając na mężczyznę. Nie wyglądał groźnie, ale pozory mogły mylić. – Bardzo przestrzegali przed włażeniem tutaj. – dodała, wracając z wzrokiem do wydruków. Nie można było powiedzieć, by rozumiała z nich jakoś specjalnie dużo. Pytanie jedynie, jak bardzo nieznajomy był jej chętny cokolwiek wyjaśnić. Zastanawiała się również, jak najprościej zmusić go do użycia zaklęcia, jakiegokolwiek. Ślepców nie dawało się pomylić z nikim innym, magia zatruwająca ich żyły rosiła czernią to, co powinno być niewidoczne. Niestety nic jak dotąd nie wpadło jej do głowy, kolejny argument, by nie odchodzić.
- Coś wynika z tych pomiarów? – spytała w końcu, z delikatną troską w głosie. Doświadczyła tych anomalii już dwukrotnie i nie miała za dużej ochoty na kolejne. – Jest pan w stanie w ogóle przewidywać, gdzie magia się zdestabilizuje? Czy na razie to tylko sprawdzenie, czy jest stabilna czy wręcz przeciwnie? – spytała, bo skojarzenie z sejsmografem nasuwało się samo i coraz mocniej. Stawiała jednak, że to były płonne nadzieje, szczęściem było to, że same anomalie magiczne nie robiły nikomu krzywdy. Znając życie? Do czasu.
Potarła czoło, w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia ukradkiem wyostrzając kocie zmysły, wczuwając się w otoczenie, magię, która istniała w każdym zakątku. Jak zwykle spodziewała się ataku z każdej strony, ale jak dotąd nie było nic, co mogłoby podnieść wszystkie włoski na jej ciele. Chyba można więc uznać, że przynajmniej na chwilę obecną było bezpiecznie.
- Po cholerę…? – wyrwało jej się niedyskretnie na odpowiedź mężczyzny, ale zaraz potem potrząsnęła głową. – Nie, nie tak. Wiem po co. Proszę poczekać. – machnęła ręką, układając sobie w głowie pytania. Prowadził badania, tak. Mierzył poziom niestabilności, tak. Ale… po co? Dyplomacja nie była zazwyczaj jej mocną stroną, dlatego w życiu nie zamierzała pchać się do polityki. Tutaj bardziej Vai chodziło o stronę - czy robił to dla dobra galdrów, własnego czy ślepców. To było podstawowe pytanie. Tyle, że nie miała pojęcia, jak je właściwie zadać. W końcu się więc poddała i pokręciła głową.
- Przepraszam. Miewam problemy z waszym językiem. I prędzej to chyba raczej ja się narzucam i przeszkadzam panu niż w drugą stronę. – podsumowała, z lekkim westchnięciem. Tak, teraz nie było opcji, by Vaia wróciła do domu się przespać. O nie, chciała wiedzieć, co to coś robiło, jak robiło i po co robiło. Bo kto wie, czy to by się nie przydało odpowiednim służbom? Możliwość wychwytywania i jakiejś kategoryzacji tej niestabilności mogłaby pomóc w rozwikłaniu zagadki. Pamiętała, co mówił Agnar o kosztach, pamiętała też odczucie magii pulsującej pod ziemią. I nagły chłód.
Przykucnęła przy maszynie badawczej, próbując rozwikłać jej oznaczenia oraz wszystko to, co właściwie pokazywała. Były tu jakieś anomalie czy nie…?
- W ogóle nie boi się pan? – zainteresowała się. – Kilka tygodni temu gdzieś tutaj jakieś dziwne stwory zaatakowały naukowców. – zagaiła, zerkając na mężczyznę. Nie wyglądał groźnie, ale pozory mogły mylić. – Bardzo przestrzegali przed włażeniem tutaj. – dodała, wracając z wzrokiem do wydruków. Nie można było powiedzieć, by rozumiała z nich jakoś specjalnie dużo. Pytanie jedynie, jak bardzo nieznajomy był jej chętny cokolwiek wyjaśnić. Zastanawiała się również, jak najprościej zmusić go do użycia zaklęcia, jakiegokolwiek. Ślepców nie dawało się pomylić z nikim innym, magia zatruwająca ich żyły rosiła czernią to, co powinno być niewidoczne. Niestety nic jak dotąd nie wpadło jej do głowy, kolejny argument, by nie odchodzić.
- Coś wynika z tych pomiarów? – spytała w końcu, z delikatną troską w głosie. Doświadczyła tych anomalii już dwukrotnie i nie miała za dużej ochoty na kolejne. – Jest pan w stanie w ogóle przewidywać, gdzie magia się zdestabilizuje? Czy na razie to tylko sprawdzenie, czy jest stabilna czy wręcz przeciwnie? – spytała, bo skojarzenie z sejsmografem nasuwało się samo i coraz mocniej. Stawiała jednak, że to były płonne nadzieje, szczęściem było to, że same anomalie magiczne nie robiły nikomu krzywdy. Znając życie? Do czasu.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Ilmari Vanhanen
Re: Prastary kromlech Sob 21 Wrz - 23:18
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Pochylił się nad wybijającym kolejne wersety wałkiem matrycy i pochwycił w dłoń białą wstęgę papieru. Jeszcze przed tygodniem jego wzrok biegł wzdłuż kolumn wydruku, zachłanny w ciekawości wychwytywał drgnięcia w skali przyrządów, wypatrując między nieistotnymi odchyleniami tych, które odsłoniłyby zaklęte w smolistych literach zrozumienie. Spędziwszy wśród liczb pozbawione wciąż ciemności godziny ostatnich, dłużących się bezsennością nocy, zaczynał powoli zbliżać się do wniosku, że zestawiając trybiki i plącząc nad nimi delikatną sieć czarów, tworząc maszynę, która krzykiem oznaczyłaby moment, gdy materia zadrży pod dyktat niestabilnej magii, oddalił poszukiwania przyczyny. Może odzywała się przez wątpliwości frustracja tej nowej rutyny – wyruszał zawsze rano, z plecakiem pobrzękującym stłumionym klekotem mierników, na obrzeżach Midgardu wychodził naprzeciw spektaklu przekornych aberracji, by wrócić z kolejnym akapitem w dzienniku i kolejnym zbiorem cyfr, które interpretował, jak odczytuje się objawy choroby – potrafił wskazać niebezpiecznie niskie wskaźniki magicznej rezystancji i postawić diagnozę, która krążyła przez ostatni miesiąc tak w uczonych dysputach, jak koloryzowanych bajaniach z miejskich ulic. Gdy przypisywał przebłyskom magicznej niestabilności nazwę – wyuczoną i nadającą głosowi ochrypłego z lekka i beznamiętnego tonu akademików – nie wiedział dlaczego pogodne niebo w jednej chwili przesłaniały formacje chmur, dlaczego inkantacje wyrywały się więzom słów, a górskie ścieżki spływały niczym wartkie potoki.
Matryca wypluła z siebie ostatni, opieczętowany godziną odczyt. Wpatrywał się w niego chwilę, zanim sięgnął do plecaka po prostą metalową kasetkę i przystąpił do zadania, które przywiodło go w cień kromlechu.
— Więc pochodzi pani z daleka? — zapytał, nie odrywając od mechanizmu wzroku ani palców. Wyczuł na gładkiej powierzchni metalu odstającą dźwignię zamka i otworzył cylinder, ukazując zgromadzone w środku drobne czcionki. Na reakcję kobiety, choć osobliwą, odpowiedział jedynie zmarszczeniem czoła. Obserwował ją kątem oka, kiedy zbliżyła się do zegara. Jego pozorny bezruch i cisza osiadłe między trybikami znaczyły oczekiwanie niecierpliwym rozważaniem, czy odliczanie dojdzie końca, a świat zafaluje wokół i w ułamku sekundy okaże oblicze, którego dotąd nie widywali – wciąż trudno było orzec, czy było jego rzeczywistą twarzą czy jedynie maską. — Nie słyszałem o żadnym ataku. — Poświęcił wiele godzin na zbieranie plotek. Czasem miały kształt wyciętego z pamięci wspomnienia; błąkało się porzucone na miejskich ulicach i górskich traktach jako obrastające raz powagą, raz żartem upomnienie – żyli w niebezpiecznych czasach, przypominało, ale też rzeczywistości wykrzywionych czarów i dzikiej magii. Czasem miały twarz drugiej osoby, oczekującej wysłuchania, niedowierzającej albo uparcie powtarzającej to samo słowo: widziałam; te gromadził chętniej, choć nie bez rezerwy. — Zauważyła pani w okolicy coś niepokojącego czy zadziwiającego? Nie mam na myśli galdrów, raczej magię… — Zwrócił się do niej, po raz pierwszy bez zakłopotania i z dającym się usłyszeć zainteresowaniem.
— Jeszcze nie dzisiaj — odparł, metodycznie odkręcając kolejne śruby, aż w brązowej puszce znalazł przestrzeń dla wąskiego przetwornika sygnału. Stawiał tym sposobem kolejny krok, zamieniał papier na przekaźnik, ale pod zadowoleniem zaszył przekonanie, że postęp był niezadowalający, ociągał się, krążąc wciąż z dala odpowiedzi. Jego cierpliwość była gorzka, wyrażała się w spokoju nałożonym na frustrację brakiem wyników. — Próbuję stworzyć model, wskazujący prawdopodobne miejsce wstąpienia kolejnej anomalii, ale podobne narzędzia potrzebują czasu i wysiłku.
Zegar stabilności pozbawiony czujnego oka twórcy dokonał pierwszego obrotu – zęby trybików bezszelestnie wpadły w tory właściwych kombinacji i podążyły za wzorem od splotu do splotu, aż z obliczeń wyłoniło się zaklęcie a z nim sygnał alarmu. Nie musiał czekać aż metal uderzy o metal wydobywając drżenie, nieprzyjemnie rezonujące w uszach i wzdłuż kręgosłupa. Gdy składały się ze sobą w ruchu przekładnie, owładnęła jego umysłem nerwowość i rozlała się po ciele zimnym dreszczem obawa. Zapach przyszedł po nich, choć miał później uznać go za ich przyczynę, wdarł się w nozdrza, tracąc szybko na woni rozpoznawalnych ziół, a stając się w jej miejsce amalgamatem zielnych olejków, mdłym i wszechogarniającym. Przesłonił nos i usta dłonią. Czuł już jak na powiece zbiera się lepka wilgoć z łzawiących oczu.
Trwał tak w akompaniamencie nieprzerwanego sygnału, rozsyłającego słabe drgania po leśnej ściółce. Skupił znów wzrok na nieznajomej.
— Pani też to czuje?
Vaia Cortés da Barros
Re: Prastary kromlech Sob 12 Paź - 15:31
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Mężczyzna wydawał się wiedzieć, rozumieć, co było wypisane na papierze, tak skrzętnie zadrukowywanym przez dziwny mechanizm. Każda linia, każda kropka miała swoje miejsce, tworząc niepowtarzalny wręcz wzór, który w założeniu – chyba – miał doprowadzić do przewidywania anomalii, a kto wie, może i nawet pomóc z nimi walczyć? Jak pojmowała konieczność równowagi w szeroko pojętej przyrodzie, tak należało uniknąć zbyt dużych zniszczeń i efektów tego dążenia do równowagi. Pulsowanie magii, które czuła wcześniej, było wspaniałe, ale również niepokojące. Była świadoma, do czego mogło doprowadzić. Zastanowiło ją też, czemu nikt z tym nic nie próbował robić, ale mężczyzna pochłonięty swoim mechanizmem raczej nie był dobrym adresatem takich pytań. Zresztą w takie dywagacje lepiej było wchodzić jedynie w zaufanym gronie. Bądź co bądź kilka osób z jej starej jednostki straciło stołki za bycie niepoprawnymi politycznie…
Ruch bruneta, dosyć nagły z jej zamyślonej perspektywy sprawił, że po pierwsze drgnęła, a po drugie lekko napięła mięśnie. Dopiero widząc, że to jedynie cylinder z czcionkami rozluźniła się, choć teraz nie zamierzała już pozwolić sobie na takie zamyślenie.
- Si. To znaczy tak. Z Brazylii. – wyjaśniła po krótce kwestię swojego pochodzenia, nie wnikając w żadne szczegóły z cyklu co tu robi, po co przyjechała i takie tam. – Wprawdzie mieszkam tu już jakieś 4 lata, ale bywają momenty, gdy całkowicie brakuje mi słów. – dorzuciła bardziej od siebie, po czym skinęła delikatnie głowa.
Nie słyszał o ataku? Cóż, mogli tego nie rozgłaszać, nawet by jej to nie zaskoczyło. Wydarzenia z Midsommar też nie były nigdzie rozgłaszane, mogłoby to wywołać panikę albo domorosłych znawców. Ze stworami wychodzącymi z Kromlecha też mogło być podobnie, ona wiedziała o tym głównie z powodu Estebana. I oczywiście stała teraz we wspomnianym Kromlechu w momencie, gdy magia była delikatnie mówiąc niestabilna. Można by powiedzieć, że było to typowe proszenie się o kłopoty.
- Być może po prostu nie podano tego do informacji publicznej. – mruknęła, choć z delikatnym niepokojem. No chyba, że powtórny atak był już niemożliwy, wtedy byłaby jeszcze w stanie zrozumieć brak ostrzeżeń. Najwyżej przy okazji dopyta Barrosa o to, o ile zresztą nie zapomni. Przeszłe ataki niespecjalnie ją obchodziły, ważniejsze było to, co działo się teraz. Mężczyzna chyba uważał tak samo, skoro pytał.
- Vaia. – poprawiła go z lekkim uśmiechem. – I z jednej strony tak z innej nie. Magia szaleje, gdzieś w lesie było słychać dziwne głosy. – wskazała mniej więcej stronę, gdzie wtedy szli z Einarem. – Nad jeziorem w ułamku sekund z ciepłego słońca zrobiło się okrutnie zimno i jakby tego było mało, magia zaczęła pulsować. Pod ziemią. Coś na zasadzie… linii magicznych. Nie umiem tego wytłumaczyć jakoś ładniej. – przyznała szczerze, przypominając sobie tamte wydarzenia i odczucia. Duchy jej akurat nie przeszkadzały, bywały dni i miejsca, gdzie zasłona między jednym a drugim światem była cieńsza niż powinna. Tego jednak zapewne mówić nie należało, więc zwyczajnie pominęła ten fakt. Nie chciała w końcu zostać uznana za szurniętą, chociaż kto wie, co w Midgardzie uznawano za zbytnie odstępstwa od normy…
- Z takim urządzeniem byłoby prościej wykrywać te anomalie. I być może chronić mieszkańców. – podpuściła go ostrożnie i delikatnie, czekając na to, jakiej odpowiedzi udzieli. Sam pomysł jej się za to podobał. – Cały czas jak na to patrzę, przypomina mi taką maszynkę śniących, sej-coś tam. Ma za zadanie w pewnych rejonach wykrywać trzęsienia ziemi, by na czas można było ewakuować mieszkańców. Tutaj mogłoby być tak samo, z anomaliami. – pewnie wyobrażała sobie za wiele, ale co jej szkodziło tak naprawdę? Nadal miała swoje podejrzenia i nadal była nieufna, ale przynajmniej na razie badacz się jakoś zachowywał. Nie było potrzeby wychodzić z własnymi podejrzeniami i robić za zbyt podejrzliwą bułę.
Nagle jednak mechanizm zaczął wydawać mnóstwo nieprzyjemnych dźwięków i w pierwszej chwili chciała nakrzyczeć na badacza, ale zaraz potem do jej nozdrzy doszedł zapach ziół. Zazwyczaj przyjemny, mieszający się z wonią lasu, teraz… teraz był ohydny. Zbyt intensywny. Odruchowo zasłoniła rękawem usta i nos, ale i tak oczy natychmiast zaczęły łzawić od odoru, a gardło stało się dziwnie wyschnięte i drapiące.
- Yhy…! – wydusiła z siebie jedynie, czując, jak zaczyna ją solidnie mdlić. Wprawdzie nie miała nic w żołądku, ale odruch wymiotny działał nieomylnie. Najgorsze było natomiast to, że nie mogła z tym nic zrobić.
Ruch bruneta, dosyć nagły z jej zamyślonej perspektywy sprawił, że po pierwsze drgnęła, a po drugie lekko napięła mięśnie. Dopiero widząc, że to jedynie cylinder z czcionkami rozluźniła się, choć teraz nie zamierzała już pozwolić sobie na takie zamyślenie.
- Si. To znaczy tak. Z Brazylii. – wyjaśniła po krótce kwestię swojego pochodzenia, nie wnikając w żadne szczegóły z cyklu co tu robi, po co przyjechała i takie tam. – Wprawdzie mieszkam tu już jakieś 4 lata, ale bywają momenty, gdy całkowicie brakuje mi słów. – dorzuciła bardziej od siebie, po czym skinęła delikatnie głowa.
Nie słyszał o ataku? Cóż, mogli tego nie rozgłaszać, nawet by jej to nie zaskoczyło. Wydarzenia z Midsommar też nie były nigdzie rozgłaszane, mogłoby to wywołać panikę albo domorosłych znawców. Ze stworami wychodzącymi z Kromlecha też mogło być podobnie, ona wiedziała o tym głównie z powodu Estebana. I oczywiście stała teraz we wspomnianym Kromlechu w momencie, gdy magia była delikatnie mówiąc niestabilna. Można by powiedzieć, że było to typowe proszenie się o kłopoty.
- Być może po prostu nie podano tego do informacji publicznej. – mruknęła, choć z delikatnym niepokojem. No chyba, że powtórny atak był już niemożliwy, wtedy byłaby jeszcze w stanie zrozumieć brak ostrzeżeń. Najwyżej przy okazji dopyta Barrosa o to, o ile zresztą nie zapomni. Przeszłe ataki niespecjalnie ją obchodziły, ważniejsze było to, co działo się teraz. Mężczyzna chyba uważał tak samo, skoro pytał.
- Vaia. – poprawiła go z lekkim uśmiechem. – I z jednej strony tak z innej nie. Magia szaleje, gdzieś w lesie było słychać dziwne głosy. – wskazała mniej więcej stronę, gdzie wtedy szli z Einarem. – Nad jeziorem w ułamku sekund z ciepłego słońca zrobiło się okrutnie zimno i jakby tego było mało, magia zaczęła pulsować. Pod ziemią. Coś na zasadzie… linii magicznych. Nie umiem tego wytłumaczyć jakoś ładniej. – przyznała szczerze, przypominając sobie tamte wydarzenia i odczucia. Duchy jej akurat nie przeszkadzały, bywały dni i miejsca, gdzie zasłona między jednym a drugim światem była cieńsza niż powinna. Tego jednak zapewne mówić nie należało, więc zwyczajnie pominęła ten fakt. Nie chciała w końcu zostać uznana za szurniętą, chociaż kto wie, co w Midgardzie uznawano za zbytnie odstępstwa od normy…
- Z takim urządzeniem byłoby prościej wykrywać te anomalie. I być może chronić mieszkańców. – podpuściła go ostrożnie i delikatnie, czekając na to, jakiej odpowiedzi udzieli. Sam pomysł jej się za to podobał. – Cały czas jak na to patrzę, przypomina mi taką maszynkę śniących, sej-coś tam. Ma za zadanie w pewnych rejonach wykrywać trzęsienia ziemi, by na czas można było ewakuować mieszkańców. Tutaj mogłoby być tak samo, z anomaliami. – pewnie wyobrażała sobie za wiele, ale co jej szkodziło tak naprawdę? Nadal miała swoje podejrzenia i nadal była nieufna, ale przynajmniej na razie badacz się jakoś zachowywał. Nie było potrzeby wychodzić z własnymi podejrzeniami i robić za zbyt podejrzliwą bułę.
Nagle jednak mechanizm zaczął wydawać mnóstwo nieprzyjemnych dźwięków i w pierwszej chwili chciała nakrzyczeć na badacza, ale zaraz potem do jej nozdrzy doszedł zapach ziół. Zazwyczaj przyjemny, mieszający się z wonią lasu, teraz… teraz był ohydny. Zbyt intensywny. Odruchowo zasłoniła rękawem usta i nos, ale i tak oczy natychmiast zaczęły łzawić od odoru, a gardło stało się dziwnie wyschnięte i drapiące.
- Yhy…! – wydusiła z siebie jedynie, czując, jak zaczyna ją solidnie mdlić. Wprawdzie nie miała nic w żołądku, ale odruch wymiotny działał nieomylnie. Najgorsze było natomiast to, że nie mogła z tym nic zrobić.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Ilmari Vanhanen
Re: Prastary kromlech Pon 11 Lis - 22:00
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Na ścieżkach, rozchodzących się promieniście od miasta, biegnących wśród pagórków i opadających ku tafli jeziora, w rozmowach, rozpoczynanych zawsze z przypadku albo wymuszonych przez okoliczności, odnalazł przekonanie, że las się zmieniał, tak jak w ostatnim roku zmieniło się miasto. Mówili mu – ci chętni oderwać się od codziennych obowiązków, przerwać podróż do Midgardu albo którejś z pomniejszych, położonych w jego pobliżu osad – że zaszyło się wśród drzew i między wstęgami górskich potoków coś, czemu nie potrafili nadać nazwy, i patrzyli naznaczonym obawą spojrzeniem w stronę puszczy, szukając objawów tej pełzającej w cieniu koron drzew choroby. Niektórzy postępowali o krok dalej, próbowali dotrzeć winy, która musiała leżeć u jej źródła, pierwszego okruchu zła, który mógłby wytrącić świat ze stanu równowagi ku chaosowi aberracji. Obrazy praw boskich, zaklęć rozchodzących się pod skóra poczerniałymi żyłami na znak pychy, która pozwoliła myśleć, że galdr równać mógł się Asom.
Powietrze leśne przesiąknięte było jednak tym samym, co kiedyś chłodem, znajomą wilgocią i wonią roślin, a odnajdując anomalie targające ciszę i ptasie pieśni, nie dostrzegał blizn pozostawionych przez wyklętą w słowach i prawie zgniliznę – śladów zakazanych inkantacji wyrytych w fakturze kory ani przyrządów rytualnych zagubionych w gęstwienie.
— Trafiła pani do Midgardu w niespokojnych czasach — stwierdził, pozwalając sobie na krzywy uśmiech. Powracało do niego pytanie, czy mógłby opuścić Skandynawię, chociaż odpowiedź była mu dobrze znana. Myślał czasem, że trzymało go tu poczucie obowiązku, które nadawało każdemu innemu wyborowi przemglonego charakteru odległego, chłopięcego marzenia, impresji życia, które do niego nie należało. Rzadziej pozwalał sobie pytać, co jeśli zakorzeniona w nim głęboko wiara w sens wysiłków jego i klanu – tego dążenia do lepszego jutra – zostanie kiedyś złamana, a korytarze akademickie i znajome ściany dworu w Turku staną się mu nieznośne. — I pewnie słyszy to nie pierwszy raz — zreflektował się po chwili.
Słońce przeganiało mgły spomiędzy kamiennych megalitów, pozostawiając kromlech obdarty z porannych tajemnic. Kiedy wspomniała o ataku, uderzyło go po raz pierwszy ich osamotnienie w leśnej gęstwinie, dopuszczenie by obrastały w krzewy ostrężyn i pnące się ku słońcu młode brzozy, ukryte przed uważnym wzrokiem badaczy, jak gdyby wszyscy znaleźli powód, aby raczej zachować je dla świata mitu i zniekształcanej od słowa do słowa legendy.
— Albo wiadomość zaginęła między innymi. — Nie przyznał się, że w ostatnim miesiącu rzadziej sięgał po gazety, a audycjom radiowym poświęcał połowiczną uwagę. — Ilmari. — Wyciągnął w jej stronę dłoń i odwzajemnił uśmiech. — Słyszałem już o załamaniach pogody, ale linie magiczne…? — Zmarszczył brwi, starając się nadać wykorzystanemu określeniu kształt któregoś ze znanych mu zjawisk, wypisywanych pieczołowicie niby raport laboratoryjny na kartach dziennika. Przywołał znów ilustracje z uczonych ksiąg i zdania wyrwane z naukowych dyskusji, nie dostrzegając wśród nich odpowiedzi. — Gdybyś miała je opisać, jak szeroki miały zasięg, czy tworzyły coś na kształt sieci? — Wyobrażał sobie ciąg konsekwencji dla swobodnego przepływu magicznej energii, choćby o krótkotrwałej i ulotnej naturze przejawiającej się w anomaliach. Myśli uciekły mu ku wizji podobnych wypadków bliżej granic miasta, bliżej galdryjskich instalacji i trwał przez chwilę w niepewności, co do skutków podobnej interferencji. — Mam wiele pytań i niewiele wniosków, ale… wciąż wiemy zbyt mało. — Spojrzał w stronę obnażonych wnętrzności maszyny, jej trybików i niezłączonego jeszcze w logikę urządzenia przetwornika o połyskującym stalowo korpusie.
— Sejsmograf? — zaproponował zanim otulił ich zapach ziół, a niepokój oderwał od rozmowy.
Odór wzmógł się z kolejną falą, wdarł mimo przesłoniętych ust w krtań chropowaty niczym dym. Ilmari powstrzymał odruch kaszlu. Usiadł na trawie, poszukując wśród rozrzuconych przyrządów kolejnej karty wydruku. Matryca nie poruszała się jednak, oderwana od obiegu magicznej energii, i w meandrującej linii wykresu dostrzec mógł tylko gwałtowny uskok rezystancji przed głuchą ciszą białego papieru.
Alarm ucichł po paru minutach, gdy powietrze gęste było jeszcze od mdłej woni, ustępującej zwolna w zapach miętulipanu.