Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    911, WHAT'S YOUR EMERGENCY? (Arthur Mortensen & Sarnai Eskola, 16 III 1997)

    2 posters
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    16 III 1997 r., około północy
    Mieszkanie Sarnai, Midgard

    Noce, których nie spędzała na dyżurze, traciła zwykle na nieudolne próby zaśnięcia. Rzadko kiedy wystarczało, by zamknęła oczy - i otworzyła je ponownie dopiero po kilku godzinach. Zazwyczaj długo przewracała się z boku na bok, włóczyła po mieszkaniu, bawiła z Usko - lub po prostu zwijała się na kanapie ciasno owinięta szlafrokiem, z kieliszkiem wina i książką, próbując w ten sposób doczekać chwili, gdy jej ciało upomni się wreszcie o należny mu odpoczynek.
    Tego wieczora było jej na tyle źle, że zamiast kieliszka miała całą butelkę, a zamiast książki - duży szkicownik i całą garść brudzącego ręce węgla. Mrużąc oczy, kreśliła kolejne, zamaszyste linie na grubym papierze, niespecjalnie skupiała się na tym, co tworzy. Nie miało znaczenia, co finalnie powstanie na kartce. Dla Sarnai zawsze liczyła się bardziej sama czynność - brudzenie papieru coraz liczniejszymi śladami węgla, i podobne brudzenie własnych dłoni.
    Musiała poukładać własne myśli.
    Zwykle nie miała ich aż tyle. Czy raczej - miała ich dokładnie tyle samo, ale zwykle nie były tak uciążliwe. Tak nachalne. Zwykle potrafiła je ignorować.
    Może to zbliżająca pełnia sprawiała, że było jej trudniej - wszak do wilczej nocy pozostał zaledwie tydzień. Eskola bardzo chciała, by tak właśnie było - by chaos w głowie uspokoił jej się w tej samej chwili, w której uspokoi się jej coraz bardziej wrażliwe, spięte ciało. Tylko, że to przecież nie było takie proste - wiedziała, że nie. Ciało może i na chwilę spasuje, ale głowa...
    Prychnęła cicho do własnych myśli, a zbyt silnie ściśnięty kawałek węgla pękł jej w dłoniach na pół.
    Westchnęła ciężko i odrzuciła szkicownik, przecierając twarz wierzchem wolnego od węgla przedramienia. Wiedziała, dlaczego taka była. Rozdrażniona. Niespokojna. Dlaczego nie potrafiła znaleźć sobie miejsca - i nie potrafiła zasnąć. Nie było tak trudno się domyślić, powód był przecież zawsze taki sam.
    Cholernie tęskniła za stadem, za swoją rodziną. Mogła mieszkać w Midgardzie już od lat, i mogła zostać tu kolejne długie lata, ale zawsze będzie jej brakować ich tak samo. Poniekąd pewnie dlatego, że jak dotąd nie miała nikogo, z kim byłaby tak blisko. Tak...
    Dzwonek do drzwi przerwał jej rozważania zanim zdążyła ująć w słowa to, czego pragnęłaby od drugiego człowieka, by móc powiedzieć, że daje jej namiastkę własnej watahy. Zmarszczyła brwi, spojrzała na zegarek. Westchnęła ciężko.
    Zgadnijmy, kto może stać za progiem o tej porze.
    Wstała z kanapy, niedbale otarła palce w chusteczkę, pozbywając się przynajmniej najgorszej, brudzącej warstwy węgla. Sięgnęła po kieliszek, upiła solidny łyk - jakby na zachętę lub odwagę, choć ani jednej i drugiej chyba tak naprawdę nie potrzebowała - i podeszła do drzwi, po drodze poprawiając jeszcze szlafrok, gdy zsunął jej się zanadto z ramienia. Odryglowała zamki i, szeroko otwierając drzwi, znacząco uniosła brwi. Nie była ani trochę zdziwiona.
    - Co tym razem? - spytała bez powitania, jednocześnie cofając się, by wpuścić Arthura do środka.
    Przyzwyczaiła się już do jego odwiedzin o najdziwniejszych porach - i do tego, że zazwyczaj przychodził, gdy potrzebował szycia.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Wieczór przeszedł płynnie w noc pod znakiem zapytania skrywając, te godziny, które upłynęły od czasu felernej szarpaniny, co w bójkę przeistoczyła się, a wszak miało to być zwykłe proste zlecenie, nic więcej, ot tylko dostarczenie paczki, jak to dziesiątki razy wcześniej robił. Miał i owszem na uwadze fakt pracy dla ślepca, człowieka z natury bezwzględnego, niosącego przekleństwo swych czynów na wargach, gdy dobywał głosu, lecz pieniądz nie śmierdzi, a Kompania płaciła mało, za mało, aby odłożyć na czarną godzinę. Zmuszony niejako do tego wymykającego się spod czujnych ramion prawa procederu parał się nim dochodząc do wprawy, z jaką można przemykać niewielkich rozmiarów łodzią wśród zdradzieckich fiordów i zatoczek. To jednak nie Straż była problemem, a odbiorca paczki. Jakby to była wina Mortensena, że stało się tak, a nie inaczej i większy wykiwał mniejszego, niestety pech chciał, że ów niezadowolony mężczyzna postanowił wyładować swe niezadowolenie na skromnym marynarzu, który, czy tego chciał, czy nie musiał stawić mu czoło w trosce o stan swego uzębienia.
    Wymiana ciosów była raczej prosta i treść pojedynku można wyłożyć w zaledwie jednym dłuższym zdaniu. Arthur zostając mylnie oceniony za pierdzi-portka i ofiarę losu wyszedł z „potyczki” ze zwycięskim uśmiechem, a buzująca w ciele adrenalina sprawiała, iż z początku nawet nie czuł drobnych obrażeń. W kolejnych godzinach kilka kolejek miodu i rumu zaćmiło skuteczniej ból i przegnało strach, jakiego się nabawił podczas burdy. To nie nowina dla niego, a bardziej chleb powszedni, tego typu sytuacje, jednak w bursztynowych oczach napastnika kryła się niewypowiedziana groźba, którą należało potraktować poważnie i przez jakiś czas skrupulatnie spoglądać za siebie, zwłaszcza w mroczniejszych zakamarkach Midgardu.
    Kiedy magiczna moc alkoholu poczęła słabnąć marynarz wiedziony, jakby z automatu wszedł drogą wytyczoną podświadomie wprost do przyjaznych drzwi. Wiedział, że godzina była późna, lecz miał nadzieję, iż medyczka nie śpi jeszcze. Przejrzał się w szklanej witrynie sklepowej, nieopodal jej mieszkania i z ulgą skonstatował, że nie wygląda wcale tak źle, nawet pomyślał, by olać to i nie zawracać nikomu swą osobą głowy, ale rozsądek nie dawał za wygraną. Rana na łuku brwiowym co prawda już zaschła, a prowizoryczny opatrunek, który zastosował barman w spelunie, gdzie przepijał ciężko zarobione talary już prawie nie przeciekał. Twarz obmyta pospiesznie z krwi i potu nie budziła wstrętu, lecz nosiła znamiona walki, czuł jednak zawroty głowy, a przysiągłby, że alkohol nie był tu winowajcą.
    Zadzwonił do drzwi, stojąc dwa kroki od wejścia z rękami założonymi za siebie i patrzył tępo w wycieraczkę. Uśmiech, jakim obdarzył ciemnowłosą, był pełny skruchy, przepraszający.
    Przechodziłem obok i pomyślałem, że cię odwiedzę – burknął, słysząc precyzyjne, niczym cięcie chirurga pytanie, lecz bez cienia wahania wszedł do środka. – Proszę – za pleców wyciągnął butelkę rumu (zamkniętą) i postąpił kilka kroków do przodu i obrócił się do Sarnai. – Nie możesz zasnąć? – Miał wrażenie, że czuje nikłą woń wina, gdy jednak spojrzał na stolik w salonie, potwierdził to podejrzenie. Usiadł bez zachęty na kanapie i ciekawskim wzrokiem powędrował na gryzmoły z węgla. Kobieta nie wyglądała na śpiącą, może odrobinę na złą, ale wydawało mu się, że zawsze taka była, jednak coś mu podpowiadało, żeby oszczędnie dobierać słowa i chociaż nie odpowiedział na jej pytanie, tak zaabsorbował się momentalnie jej stanem i zmartwił.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie była do końca pewna, w którym momencie ich układ stał się… Stały. Nienaruszalny. Kiedy postanowili, że to, co wykształciło się wskutek doraźnej potrzeby – gdy Arthur potrzebował pomocy, a Sarnai nie byłaby sobą, gdyby mu jej nie udzieliła – może równie dobrze zostać na dłużej. Że im nie przeszkadza. Że – Eskola skonstatowała ze zdumieniem – sprawia im przyjemność.
    Arthur nie był Esą ani Timo, ale w pewien sposób zdawał się zapełniać lukę, którą pozostawili po sobie tamci dwaj. Sarnai dostrzegała w nim garść cech swoich wilczych braci – i, nieco może wbrew sobie, zaczęła się przywiązywać. Wiedziała, że nie powinna. Na dłuższą metę to nie mogło skończyć się dobrze.
    Nie potrafiła też jednak wiecznie udawać, że nikogo nie potrzebuje. Że wystarcza jej stado, zostawione tysiące kilometrów na północ, w fińskiej Korretoji.
    Teraz, spoglądając krytycznie na stojącego na jej progu Mortensena, uniosła brew znacząco.
    - Przechodziłeś obok – rzuciła z niedowierzaniem. – A twoja twarz to już tak wygląda na co dzień, nie ma się czym przejmować? – parsknęła cicho, zamykając za nim drzwi.
    - A wyglądam, jakbym mogła? – odpowiedziała pytaniem. Nie podobała jej się jej własna oschłość. Westchnęła cicho i pokręciła głową. – Rzadko kiedy dobrze sypiam, Mortensen. Taka praca – dodała łagodniej. – Moje ciało nie rozróżnia już specjalnie dni od nocy, a to, co widzę na co dzień… Czasem wraca w snach. Często wraca. – Wzruszyła lekko ramionami.
    Wyjaśnienie nie było takie proste, ale musiało wystarczyć.
    Ruchem głowy wskazała stolik.
    - Postaw na razie i siadaj – rzuciła.
    Zaczekała, aż mężczyzna odstawi butelkę i rzeczywiście zajmie miejsce w fotelu czy na kanapie, zanim znikła na chwilę w jednym z pokoi. Wróciła z apteczką.
    - Pokaż – mruknęła. Miała proste priorytety – najpierw obrażenia, potem cała reszta. Jak zwykle.
    - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – rzuciła w międzyczasie, pochylając się nad twarzą Arthura, by ocenić straty. – Co tym razem? – To samo pytanie, wcześniej oschłe i bardzo rzeczowe, teraz nosiło znamiona rozbawienia – nieznaczne, jak zwykle w przypadku Sarnai, ale jednak.
    Eskola odczuwała znacznie więcej emocji niż pokazywała. To, że Mortensen potrafił dostrzec choćby część z nich, było imponujące – i tylko dobitnie świadczyło o tym, jak regularnie się spotykają i jak dużo czasu spędzają razem.
    Za dużo, warknął wilk w jej myślach, ale Sarnai zignorowała go.
    Pracowała w ciszy. Wytarła zaschniętą krew, którą Arthur wcześniej przeoczyl i zdjęła przesiąknięty, prowizoryczny opatrunek. Założyła szwy tam, gdzie było trzeba, obmyła rany odkażającym eliksirem, zalepiła rany świeżym opatrunkiem. Dopiero wtedy, upewniwszy się, że obrażenia Mortensena zostały opanowane, wyniosła apteczkę – i wróciła ze szklankami. Bez słowa otworzyła przyniesioną przez mężczyznę butelkę i rozlała im od serca, niespecjalnie przejmując się, czy powinni.
    Była medykiem, ale była też kobietą z problemami. Miała swoje sprzeczności.
    Usiadła znów tam, gdzie poprzednio, w kącie kanapy, owijając nogi kocem. Przez chwilę lustrowała mężczyznę wzrokiem, wreszcie westchnęła cicho.
    - Powinieneś na siebie bardziej uważać – zauważyła. Nie robiła mu wyrzutów, po prostu stwierdzała fakt. – Nie zawsze będę pod ręką. – Rzeczywiście, nie zawsze będzie. Zazwyczaj jednak była. Arthur miał dziwne wyczucie dając się obić zwykle wtedy, kiedy Sarnai akurat nie była na dyżurze.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Nie przejmował się jej ostrym tonem, tak jakby go wcale nie wyczuwał, a może zwyczajnie przywykł do tego stylu bycia? Czuł i owszem jej krytyczny wzrok na sobie, ale doceniał to, że go wpuściła i chciała pomóc, nigdy mu tego nie odmówiła, a on starał się przychodzić jedynie w ostateczności, co prawda czasem to wychodziło i tak nazbyt często. Wbrew pierwszemu przypuszczeniu Mortensen, wcale tak często nie pił, jak mogłoby się to wydawać, a jeszcze sporadycznie dawał się w burdy, te większe i owszem niosły ze sobą ryzyko uszkodzenia twarzy oraz ciała, te mniejsze były wynikami, często drobnych przepychanek, to jednak nic. Dzisiejszej nocy nikła woń alkoholu, jaką wydzielał nie wskazywała na nadmierne spożycie tej toksyny. Owszem ślady po walce znaczyły się widocznie, ale w błękicie oczu jaśniała raczej pogoda ducha, niż frasunek.
    Nie skomentował pierwszych słów uznając, iż na tym polu przegrałby dyskusję, a ponadto nie chciał jej denerwować, więc posłusznie odstawił alkohol na stoliczek i usiadł w wyznaczonym przez kobietę miejscu. To prawda, że gdyby nie jej rozchwiany rytm dobowy, tak jego odwiedziny byłyby jeszcze rzadsze, miałby naturalnie wyrzuty sumienia, iż budzi i nie pozwala wypocząć medyczce, to nie tak, że teraz ich nie posiadał i nie nawiedzały go w chwilach refleksji, jednakże miał momentami poczucie, jakby Sarnai cieszyła się na swój specyficzny sposób z tego, że o niej pamięta, mogło mu się to wyłącznie zdawać, ale i takie miał przemyślenia.
    Kiedy wróciła do tematu zmieszał się wyczuwalnie. To nie było takie łatwe, by otwarcie skłamać. Nie przepadał za tym rodzajem wymyków, ale wolał pewne sprawy zachowywać dla siebie, tak jednak zupełne ignorowanie pytania, byłoby nieuprzejme i niestosowne.
    Wpadłem na wyjątkowo nieprzyjemnego osobnika, który nie potrafił się pogodzić z faktem, iż ktoś go wykiwał, a że akurat byłem w pobliżu i wyglądałem kusząco, to obrał mnie za cel. Chyba trochę się przeliczył w swoich zamiarach. – Westchnął cichutko, ale musiał przyznać, że miał szczęście, gdyby sprawy potoczyły się innym torem wydarzeń typ spod ciemnej gwiazdy, mógłby uciec się do wykorzystania magii, a tego raczej nie chciał doświadczyć, woląc nie sprawdzać na własnym przykładzie, jakim arsenałem zaklęć, ów zakapior dysponował. Marynarz był silny fizycznie, a także potrafił się bronić, minus taki, że pojedynki magiczne to była zupełnie inna liga, niż klasyczne mordobicie i zdecydowanie łatwiej w nich o stratę kończyny, czy życia.
    To przecież tylko lekkie draśnięcia, nic poważnego. – Złapał się na tym, że chciał ją uspokoić. Ale wiedział, że kobieta miała rację. Jednak nie to ciągle męczyło przemytnika, wrócił myślami do jej słabego samopoczucia. – Czy próbowałaś jakiś naparów, ziółek na lepszy sen? Czy to w ogóle pomogłoby ci? – Zapytał wiedziony naturalną sobie troską. Każdy potrzebował swojej dawki snu, a pozbawianie się jej, było niebezpieczne w skutkach zwłaszcza przy jej pracy.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Arthur ją rozczulał, a jednak nigdy by się do tego nie przyznała. Dawno już nauczyła się, że nie warto. Że może inni mogli, ale ona? Ona miała zbyt wiele do stracenia – i przez to nie mogła się przed nikim otworzyć. Nie na tyle, by mówić o uczuciach. Nie na tyle by myśleć o kimkolwiek jako o kimś bardziej stałym, kimś, kto będzie przy niej na dłużej niż noc, tydzień, miesiąc.
    Esa i Timo mieli trwać u jej boku, obiecywali to sobie tyle razy – i gdzie teraz byli?
    Gdy więc Mortensen mówił, i gdy jego słowa rozlewały się ciepłem w wilczym sercu Sarnai, jej twarz nie pokazywała nic, czego mężczyzna już by nie znał. Dystans. Mimika tak uboga, że byle kamień leżący na poboczu miałby większą. I chłód, który zazwyczaj nijak się miał do tego, co Eskola tak naprawdę czuła.
    Od szczenięcia była raczej szalejącym ogniem – ale tylko za szczeniaka czuła się bezpiecznie na tyle, by to okazywać.
    Tym bardziej dziwiło ją, że Arthur wciąż tu jest. Nie teraz, dosłownie, ale w ogóle – przy niej. Że nie zraził się, gdy za każdym razem witała go ta sama oschłość – i że wciąż przychodził. I wciąż traktował ją tak, jakby wcale nie była... Sobą. Jakby była kimś zupełnie innym. Wciąż ją to zaskakiwało i wciąż nie potrafiła zrozumieć.
    Znała go już na tyle, by wiedzieć, kiedy nie tyle kłamie, co pomija pewne fakty. Teraz też wiedziała, nie zamierzała jednak naciskać. Nie była z tych, co wywlekają czyjeś sekrety na siłę. Jeśli nie chciał o czymś mówić, pewnie miał powody – tak samo jak ona miała swoje, by pomijać znaczną większość tego, kim tak naprawdę była. Arthur przecież tak naprawdę niewiele o niej wiedział, prawie nic – dlaczego miałaby więc oczekiwać, że on sam odkryje przed nią więcej?
    Gdy zorientowała się, że Mortensen próbuje ją uspokoić, mimowolnie parsknęła cicho – co w jej przypadku mogło być tyleż samo niedowierzaniem, co rozbawieniem. Chociaż w tym przypadku chodziło raczej o to drugie.
    - Tym razem – podkreśliła bezlitośnie. – Tym razem tylko draśnięcie. – Odetchnęła głęboko i, upijając wreszcie solidny łyk przyniesionego przez mężczyznę alkoholu, przekrzywiła głowę lekko, niemal tak, jak robiły to zaciekawione psy. – Nie obiecasz mi, że to ostatni raz, co? – spytała retorycznie. Wiedziała, że Arthur niczego takiego nie przysięgnie – a nawet gdyby to zrobił, i tak by mu nie uwierzyła.
    Na wzmiankę o ziołach zaśmiała się krótko. Wiedziała, że Mortensen chciał dobrze – że w jego przypadku troska chyba naprawdę nie była udawana – mimo tego bawiła ją myśl, że miałaby mu to wyjaśnić. Bo jak miałaby to zrobić? To nie tak, że nie próbowała. To znaczy, rzeczywiście tego nie robiła, nigdy nie sięgała po żadne napary uspokajające czy nasenne – ale nie dlatego, że nie chciała czy nie wierzyła, że mogłyby jej pomóc.
    Jej wilk po prostu nie tolerował trawy.
    Jakkolwiek komicznie mogłoby to brzmieć, sama myśl, że miałaby wlać w siebie melisy czy inne rumianki budziła w niej obrzydzenie – nie świadome, ale podsuwane przez jej drapieżnika. Mogła się napić herbaty – zwykłej, z syropem, białej czy zielonej, wszystko jedno. Zioła były jednak... Cóż, z jakiegoś powodu nie smakowały wilkowi na tyle, by Sarnai nie mogła od tak skorzystać z dobrodziejstw magicznej czy niemagicznej botaniki.
    Nie mogła jednak powiedzieć, że jej nie smakują, bo to żaden argument – wiedziała o tym i ona, i Arthur. Większość eliksirów leczniczych nie była przecież dobra, a trzeba było je pić. Coś jednak musiała powiedzieć.
    - Powiedzmy, że w niektóre dni miesiąca zioła niewiele mogą mi zrobić – rzuciła wreszcie, doskonale świadoma, jaka pierwsza interpretacja się nasuwa. No bo przecież nie wilkołacza. Pełnia pełnią, ale przecież i inne dni były uciążliwe. Nie tylko dla niej, a w zasadzie dla większości – wszystkich? – kobiet.
    Ciekawa, czy Arthur zakłopota się, czy raczej roześmieje beztrosko, przyglądała mu się z niewyjaśnionymi iskrami w spojrzeniu ciemnych oczu. Za każdym razem sprawdzała go coraz bardziej. Na jak dużą bezczelność może sobie pozwolić, nim Mortensen stwierdzi, że ma jej dosyć? Na jak niewybredne żarty – lub jak oschłe komentarze? W którym momencie Arthur stwierdzi, że nie chce być tak odtrącany dłużej?
    Nie chciała go stracić – co musiała ze zdumieniem przyznać. A jednak rozciąganie granicy coraz bardziej i bardziej było silniejsze od niej. Może to wilk. A może po prostu Eskola wcale nie była aż tak dobrym człowiekiem.
    - Napij się ze mną – rzuciła wreszcie, sugestywnie unosząc szklankę z rumem. – Jak już przyniosłeś, to nie każ mi pić do lusterka. – Nie miałaby z tym problemu. To nie byłby pierwszy raz. Ale, skoro Arthur już tu był, to jednak... W towarzystwie było lepiej. W jego towarzystwie było lepiej.
    Nie pytała, czy zostanie u niej na noc i nie proponowała mu tego, chyba od ręki uznając za oczywiste, że nie będzie po nocy wracał do siebie. To też nie był pierwszy raz.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Mortensen był człowiekiem, który wierzył w ludzi, w ogólnie pojęte dobro, a także potrafił obdarzyć kogoś kredytem zaufania, nawet jeśli ten ktoś wystawił go wcześniej do wiatru. Uważał, że druga szansa czasem przysługiwała, ponieważ każdemu może się powinąć noga, oczywiście wszystko to w zależności od okoliczności, jednak pomimo swej wiary w pewne wartości nie był do reszty idiotą i potrafił wyciągać wnioski. Gdyby tego był zupełnie  pozbawiony, już dawno jego ciało dekorowałoby dno tutejszych jezior, tudzież liczyłby dni za żelaznych krat. Sarnai należała do kobiet twardych, o mocnym charakterze, które otaczały się skorupą trudną do przebicia, tak czuł, że było w jej przypadku pozornie w tym wszystkim złośliwa, arogancka, czasem cyniczna i nieprzyjemna, tak jednak potrafiła okazywać głębszą emocję, to jest przejąć się losem, kogoś na kim jej zależało, i chociaż pozornie nic wielkiego ich nie łączyło. Tak sądził, że to, co dla niego robiła, było oznaką słuszności wysnutych założeń i w jakimś sensie go akceptowała w swoim otoczeniu. Chociaż pozostawała dla niego chodzącą zagadką, tak nie naciskał nigdy, by cokolwiek w tej kwestii zmienić. Był wyjątkowo cierpliwym człowiekiem, przynajmniej w takim budowaniu relacji międzyludzkich.
    Nie przepadam za kłamstwem, a tym byłoby zapewnianie cię, że to ostatni raz. – Posłał jej poważne spojrzenie poparte pokrzepiającym uśmiechem. Wyczuwał, że miała kiepski dzień, a może tydzień? Starał się nie zdradzać tego, że czuje to i uciekł spojrzeniem, lawirując po mieszkaniu. Gdy jednak po dłuższej chwili podjęła rozmowę, wrócił do niej i z powagą kiwnął głową, a w błękicie oczu malowała się troska. – Następnym razem przyniosę czekoladę zamiast rumu. – Lekki ton wypowiedzi, miał nieco rozbić napięcie. Nie kłopotały go takie sprawy, była to naturalna rzecz i doskonale wiedział, że niektóre kobiety przechodzą te dni bardzo ciężko. Więc wystąpił z propozycją umilenia jej tego czasu za pomocą słodyczy.
    Chętnie – nie musiała go dwa razy nakłaniać. Wstał z kanapy dość żwawo i sięgnął po szklankę, po czym dolał kobiecie alkoholu, a także wypełnił swoje naczynie płynem, którego aromat wypełnił mu nozdrza. Nie należał do grona degustatorów, był bardzo prosty pod tym względem, a alkohol miał po prostu odprężyć i zaćmić umysł, chociaż wydawało się nieraz, że co do tego drugiego, to wcale nie potrzebował wysokoprocentowego trunku. – Lubię twoją kanapę. – uśmiechnął się, od ucha do ucha. – To jedno z przyjemniejszych miejsc, gdzie spałem, zawsze mi się dobrze kojarzyła, co prawda zapewne są na niej ślady mojej krwi i to niekoniecznie dobrze świadczy o mnie, ale jakbyś kiedyś zamierzała się jej pozbyć, to daj znać, chętnie ją przygarnę. – Faktycznie sypiał w dużo gorszych warunkach. Ale nawet nie o samo spanie tu chodziło, miał ochotę porozmawiać z medyczką, jakoś czuł podświadomie, że tego potrzebowała. Dlatego wolał zaznaczyć z góry, iż nie wybiera się już nigdzie i zostanie.
    Czy znajdujesz czas dla siebie w tych wolnych chwilach pomiędzy pracą, a snem? – Zapytał nagle, podnosząc szklankę do ust i upijając łyk rumu, ten wchodził zaskakująco gładko. – Co lubisz robić? – Głównie o to mu chodziło, zwyczajne tematy, nic zobowiązującego, chciał zaangażować ją w rozmowę.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Parsknęła cicho. Komplementy pod kierunkiem kanapy zrobiły to, czego nie potrafiły zrobić żadne inne słowa. Chwilowa absurdalność rozmowy rozluźniła ją, jak na zawołanie zdjęła z jej barków ciężar, który Sarnai dźwigała... Cóż, niemal zawsze. Jako medyk, ale też po prostu jako człowiek. Czy raczej – jako warg.
    Rozparła się wygodniej w swoim kącie kanapy, i wsunęła stopy pod udo Arthura, chcąc chociaż trochę bardziej rozprostować nogi. Kołysała w dłoniach szklanką z alkoholem, przyglądając się mężczyźnie przez chwilę – i szukając odpowiedzi na pozornie proste pytanie o to, co lubiła robić. Miała swoje zainteresowania, oczywiście i, ku jej własnemu zdziwieniu, znajdowała na nie czas. Mimo tego... Nikt nigdy jej o to nie pytał. W dużej mierze wynikało to, co jasne, z jej własnego zdystansowania – rzadko kiedy pozwalała zbliżyć się komuś do siebie na tyle, by dać mu okazję do zadania takich pytań. Mało kto też w ogóle chciał ją o tak prozaiczne rzeczy pytać, bo, cóż, Sarnai nie należała do osób, które wzbudzają sympatię. Nie na pierwszy – ani nawet drugi czy trzeci – rzut oka.
    - Ja... – zaczęła, chrząknęła cicho, zbierając myśli. Poprawiła szlafrok, upiła łyk alkoholu i odetchnęła cicho. – Rysuję – rzuciła, zaczynając od najprostszego.
    Ruchem głowy wskazała szkicownik, teraz odsunięty trochę bliżej brzegu niewysokiego stoliczka. Nie zamknęła go, jeśli więc chciał, Mortensen mógł bez większego trudu obejrzeć jej dzisiejsze szkice węglem. Większość przedstawiała zwierzęta – te istniejące lub nie, bo Sarnai już wiele lat temu uzmysłowiła sobie, że najlepiej bawi się w sztuce fantastycznej, w wymyślaniu własnych stworów, miejsc, postaci. Były też jakieś rośliny, głównie przypominające przerośniętą muchołówkę. Szkice były niedbałe, brudne – Eskola nie pilnowała się dziś specjalnie z tym, czy przypadkiem nie rozmazuje dopiero co naniesionego na kartkę węgla – zdecydowanie dalekie od ideału. Wciąż jednak, mimo ich surowości, dało się rozpoznać, co przedstawiały. I wyczuć, jak gwałtowne emocje prowadziły rękę Sarnai przy ich stworzeniu.
    Gdyby Arthur chciał cofnąć się do wcześniejszych prac, przewertować kilka wcześniejszych stron, lub wręcz zacząć przeglądać szkicownik od początku – Sarnai nie powstrzymałaby go. Nie obnosiła się ze swoimi pracami, ale też nie chowała ich panicznie, gdy ktoś się nimi zainteresował. Nie uważała się za artystkę, a swoich szkiców nie traktowała jako sztuki. Raczej jako... Terapię, chyba. Coś, co zazwyczaj pozwala się jej uspokoić.
    Chociaż nie tak, jak jej inna, ulubiona rozrywka.
    - Jak wielką hipokrytką będę, jeśli powiem, że lubię się bić? – dodała po chwili, a jej ostre rysy złagodniały nieznacznie pod wpływem przelotnego uśmiechu. – Chodzę do tutejszego ośrodka sportowego w zasadzie odkąd się tu przeprowadziłam. Żeby ćwiczyć, ale też żeby się bić. Z różnymi ludźmi. W zasadzie z kimolwiek, kto tylko chce. – Wzruszyła lekko ramionami.
    To był grząski grunt. Stwierdzenie, że lubi mierzyć się na macie to jedno, ale przyznanie się, że zazwyczaj wygrywa, niezależnie kogo ma za przeciwnika – to już zupełnie coś innego. Była przecież raczej wątła, czasem – niemal chorobliwie wychudzona. Jakim cudem miałaby wygrać z mężczyzną, który przychodzi do ośrodka codziennie, wyciskając na klacie jakieś zupełnie szalone ciężary? Albo – jak miałaby rozłożyć na łopatki kobietę, która ćwiczy od dziecka, zawodowo, zdobywając medale na mniej lub bardziej lokalnych zawodach?
    No właśnie. Trudno byłoby to wytłumaczyć.
    Sarnai więc nie tłumaczyła, ograniczając się do prostego stwierdzenia, że po prostu to lubi. Bez kontynuacji odnośnie tego, jakie osiąga tam wyniki, i jak często to ona wymaga szycia rozciętej brwi czy wsadzania sobie gazy do obitego, krwawiącego nosa.
    - Chodzę też po lesie – dodała po chwili, z nieco większym wahaniem, bo nie pamiętała, kiedy ostatnio rzeczywiście to robiła. To znaczy, w pełnię – oczywiście. Ale kiedy ostatnio była w lesie jako człowiek, dla przyjemności, po prostu po to, by pospacerować i wyrwać się z miasta? Nie była pewna.
    Obróciła szklanką w dłoniach, chłodząc ręce o zimne szkło.
    - A ty? – odbiła pytanie, uzmysławiając sobie, że sama też nie wie, co w zasadzie Arthur robi, gdy nie musi pracować – albo gdy... – Gdy akurat nie zbierasz cięgów od przypadkowego przechodnia, co wtedy robisz? – Znów ten przelotny uśmiech. Nie potrafiła go zatrzymać na dłużej – jakby odzwyczaiła się od wyrażania tak prostych, ludzkich emocji jak radość – ale gdy udało jej się przywołać go raz, wracał łatwiej, rozjaśniając nieco jej pochmurną twarzyczkę.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Lubił wywoływać śmiech i ogólnie pojęte pozytywne emocje, dlatego też poczuł się znacznie przyjemniej, kiedy Sarnai rozluźniła się dając mu tego obraz w mowie ciała. On sam czuł się zrelaksowany zabieg medyczny był zaledwie kosmetyczny, a rozmowa z medyczką sprawiała, że zapominał o incydencie w karczmie, zapewne nie pierwszy i nie ostatni raz, ale wyszedł z opresji cały i to było najważniejsze. Obserwował ją, nawet nie siląc się na dyskrecję, kiedy zbierała myśli. Nie poganiał kobiety okazując cierpliwość i chłonął czar chwili, nieco ospale, co jakiś czas moczył usta w alkoholu. W momencie, gdy zabrała głos, odniósł wrażenie, że była zakłopotana, a może raczej niepewna, tego czy chce się z nim dzielić swoimi myślami? To jednak było krótkotrwałe, a głos medyczki zadźwięczał pewniej już po kilku sekundach i Arthur uzyskał odpowiedź na zadane pytanie. Bez ponaglania, jakby odruchowo sięgnął po szkicownik z początku przeglądając wyłącznie ostatnie prace, które zdawały mu się obrazem gwałtownych emocji przelewanych na papier, dopiero wertując zeszyt, doszedł do znacznie wyraźniejszych szkiców przedstawiających zwierzęta i fantastyczne wyobrażenia, tychże. Oczywistym było, iż przypadną mu owe prace do gustu. A błękit oczu zalśnił, wraz z kolejnymi obrazkami, które oglądał zaciekawiony.
    Fantastyczne – wymamrotał pod nosem, wciąż przeglądając kolejne rysunki. Po chwili zreflektował się czując, że mógł przekroczyć granicę dobrego smaku, tak zaabsorbowany jej bardzo osobistym zwierciadłem emocji. Odłożył szkicownik z powrotem na stoliczek.
    Tym razem to on parsknął śmiechem, przez moment, jakby nie dając wiary w to, co właśnie usłyszał. Widząc jednak, że kobieta, bynajmniej nie żartuje spoważniał na ile, było to możliwe i ponownie zawiesił na niej swe ciekawskie spojrzenie, choć teraz prezentowało wyraz troski i niedowierzania.
    To jednak nie był koniec i ostatnim wynurzeniem było, coś, co wcale tak bardzo nie zaskoczyło marynarza, wręcz jak tak na nią spoglądał, mógłby założyć się, że lubi las i ogólnie pojętą przyrodę. Jednak ucieszył się w duchu, że faktycznie tak było.
    Stan pewnego wzruszenia, w jakie popadł po jej słowach i przez atmosferę w salonie odrobinę popsuła nutka kąśliwości w słowach ciemnowłosej. Naburmuszył się w udawanym wyrazie irytacji, lecz nie zraził się tymi słowami. – Prowokujesz. A to niezbyt rozsądne. – Odparł ze stoickim spokojem. – Chyba dawno, nikt nie zafundował ci soczystego sierpa na wynos – mruknął. Był absolutnie pewien swych możliwości i siły, jaką dysponował. Dlatego jego ego zostało dotknięte słowami Sarnai, jednak nie zamierzał się obrażać, ot może tylko troszkę ją sprawdzić oraz wybadać, czy złapie przynętę na wspólny sparing, a wizja ta przypadła mu niezwykle do gustu.
    Jak nietrudno zgadnąć lubię bójki. Trochę je przyciągam, to fakt, a poza tym uwielbiam gotować i przebywać na łonie natury. Jakoś wówczas czuję się najbardziej odprężony, zawsze mi to pomagało, gdy musiałem pomyśleć, a czasem trzeba jednak użyć tego mózgu, prawda? Poza tym to, co robię sprawia mi ogrom frajdy, chociaż bywa momentami chujowo i cholernie niebezpiecznie, tak jednak nie widziałbym się w niczym innym. Lubię to. – Siedział wpatrzony w tylko sobie znany punkt opowiadając głosem pełnym pasji i zaangażowania, przepełniony pozytywnymi emocjami, a także szeregiem wspomnień związanym z pracą na morzu.
    Nie czujesz się momentami samotna? – Zagadnął, nagle zupełnie zmieniając temat rozmowy, lawirował na emocjonalnych płaszczyznach, dość zręcznie, ale też ciekawość brała górę.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Spoglądała na Arthura i uśmiechała się blado, gdy wertował jej szkicownik. Uśmiechała się. Czuła, jak mięśnie odpowiedzialne za uniesienie kącików warg kurczą się, i jak zostają w tej pozycji, wcale nie spiesząc się, by znów się rozluźnić, zatrzeć ten nieznaczny wyraz radości czym prędzej, zanim ktokolwiek go zauważy. To było... Nie, nie dziwne. Sarnai przecież uśmiechała się dużo. Nie teraz, w Midgardzie, ale kiedyś, w domu rodzinnym. Oprowadzając stadne szczenięta przez las czy szarpiąc się w towarzyskiej bójce z Esą czy Timo. Uśmiechała się. Śmiała w głos. Była szczęśliwa.
    Teraz nie było tak samo, ale było lepiej niż w większość jej dni. Teraz, z Mortensenem. Bo gdy sobie pójdzie – nad ranem, prawdopodobnie wychodząc razem z nią, gdy będzie szła na kolejny dyżur – znowu będzie szaro. Jak zwykle. Znów nie będzie się uśmiechać.
    Przekrzywiła głowę lekko, zaciekawiona. Upiła kolejny łyk alkoholu – przyjemne ciepło rozlewało się jej po całym ciele, a wilk jakby ucichł nieco, ukołysany do snu używką, której sam pewnie nigdy by dla siebie nie wybrał – a gdy skomentował jej upodobanie do bójek, bez trudu wychwyciła wyzwanie.
    Nie była pewna, czy chce je podjąć – była aż nadto świadoma, że mogłaby zwyczajnie zrobić mu krzywdę; nie dlatego, że chciała, a po prostu przez to, kim była – ale słowa pojawiły się same i gładko spłynęły z jej języka, jeszcze zanim zdążyła się zastanowić:
    - Zawsze prowokuję – odparowała bezczelnie, obracając w dłoniach zroszoną szklankę. – I zawsze świetnie się po tym bawię. Jeśli chcesz nadrobić moje braki, śmiało – parsknęła cicho. Soczysty sierp na wynos, co? Chyba potrafiłaby się godnie odwdzięczyć.
    Uwielbiam gotować.
    Z jakiegoś powodu to właśnie to zdziwiło ją najbardziej – i zaskoczenie aż nadto wyraźnie odmalowało się na jej twarzy, łagodząc nieco ostre rysy. Zawsze Arthura porównywała. Zawsze. Nie po to jednak, by go oceniać. Młodszy mężczyzna po prostu przypominał jej... bardzo wiele rzeczy. Dobrych rzeczy i osób. Nie miał nic wspólnego z jej watahą, a jednak patrząc na niego, pamiętała mroźne, finlandzkie lasy, śmiech Esy i zasypianie skuloną u boku Timo.
    Mógłby być twoim wilkiem, pomyślała przelotnie i wciągnęła powietrze gwałtownie, zaskoczona tą myślą. Nie. Absolutnie nie. Nie mógł być. Nie mógł być ani wilkiem, ani, tym bardziej, jej.
    Nie mógł, prawda?
    - Gotujesz, a jednak nigdy nie zaproponowałeś mi śniadania – palnęła bez zastanowienia, byle tylko czym prędzej zagłuszyć podobne rozważania. Rzadko kiedy dała się zaskoczyć, a już na pewno nie samej sobie. Sądziła, że się zna. Że doskonale wie, czego może się po sobie spodziewać. Najwyraźniej wcale tak nie było.
    Na dwuznaczności rzuconego stwierdzenia złapała się już po fakcie. Zacisnęła zęby lekko i uciekła wzrokiem.
    A potem, znowu, uśmiechnęła się miękko, mimowolnie, doskonale rozumiejąc, o czym mówił. Jego praca była niebezpieczna? Świetnie, to tak jak jej. Sarnai mogła być jednym z wielu ratowników, ale jej koledzy nie byli przecież ślepi. Widzieli, że jest silniejsza od innych. Jej szef widział – i wiedział. To ona szła więc na najgorsze akcje. Ona wchodziła pod zapadliska, ona wyciągała ofiary zawalonych budynków. Ona szła przez ogień, gdy była potrzeba, bo przecież goiła się szybciej.
    Więc tak, oboje mieli niebezpieczną pracę. A jednak obydwoje w tym tkwili. Masochiści? Pewnie tak.
    Nie czujesz się momentami samotna?
    Spięła się, nagle, jak na zawołanie wracając do poprzedniego stanu gotowości. Atakuj lub uciekaj, tak szła przez życie i, szczerze mówiąc, rzadko uciekała. Teraz jednak... Teraz chyba to robiła. Albo po prostu – poddawała się. Wbrew sobie, bez zastanowienia. Jak inaczej zinterpretować jej słowa, niż tylko jako białą flagę?
    Chyba po prostu nie miała dzisiaj siły, by udawać. Nie, myślał więc jej mózg.
    - Czuję się – odpowiadała jednocześnie, wzdychając bezgłośnie i silniej ściskając niemal pustą już szklankę. – Oczywiście, że tak. Brakuje mi mojego stada i... – zacięła się. Stada. Nie rodziny. Nie bliskich. Stada. Nigdy – nigdy – nie mówiła o stadzie.
    Głupia, warknęła na siebie w duchu.
    - I rodzinnego domu. Ale też znajomych lasów. Stad reniferów. Śniegu po pas i zim tak mroźnych, że domowe piece niespecjalnie sobie radzą z ogrzewaniem pokoi. Nocy trwających miesiącami i kalejdoskopu kolorów zorzy polarnej – kontynuowała jednak gładko. Nie mogła cofnąć tego, co powiedziała. Mogła po prostu mówić dalej i liczyć na to, że Arthur nie zauważy.
    Była niemal pewna, że to zrobi. Mało co mu umykało.
    - Jestem samotna, Arthur. Chyba jestem, pewnie częściej niż chciałabym to przyznać. Zazwyczaj jednak nie mam czasu o tym myśleć. Prawie nie wychodzę ze szpitala, a gdy wracam, jestem zbyt zmęczona, by się zastanawiać. – Wzruszyła ramionami. To nawet nie było kłamstwo. Ale też nie do końca prawda.
    W domu, w Korretoji, rzadko kiedy zasypiała i budziła się sama. Rzadko kiedy jadła sama, a gdy włóczyła się po lesie, zwykle robiła to w towarzystwie. Dom rozbrzmiewał głosami jej braci, sióstr i piskami dorastających szczeniąt. Korytarze pachniały słodkimi wypiekami ich przewodniczki lub ostrą żywicą iglastych gałązek, rozwieszonych przez przewodnika dla dekoracji.
    Tutaj nie miała niczego. Puste mieszkanie i gwarne korytarze szpitala, na których nie znaczyła nic ponad to, co dawał jej tytuł zawodowy. Nie była nikim, ale nie była też… kimś. Jak mogła nie być samotna? Jak mogła o tym nie myśleć?
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Zalotnie zerka na jej twarz dostrzega przyczajony uśmiech, ten łagodny nieskażony ostrzejszą nutą wyraz emocji sprawia, że marynarz ma ochotę zatrzymać tę chwilę na dłużej, jego skropiony alkoholem umysł pracuje wolniej, niż zwykle, a wydarzenia całego dnia powoli z niego schodzą, czuje jak zalewa go błogi relaks, który jednak jest od czasu do czasu przerywany drapieżnymi kąśliwościami Sarnai, sam jednak nie pozostaje bierny i również ma swoje za uszami, to oczywiste.
    Masz w sobie jakąś drapieżną dzikość – stwierdza, wprost patrząc jej w oczy. To prawda, że prowokowała, cała ta rozmowa, ten klimat sprawiał, że czuł przyjemny gorąc w piersi, a myśli powoli zaczynały stawać mu na przeszkodzie w wypowiadaniu słów plącząc się, ilekroć, jego docinka została odbita. Zabawnym było, że alkohol wydobywał z niej prawdziwą naturę, chociaż gdyby miał się sumiennie nad tym zagadnieniem pochylić, to może i z niego też wychodziło, jakim człowiekiem był? Pewnie tak. Szczerze, to niezbyt optymistyczny wariant mieszać prowokacje z alkoholem, a zmęczenie ze szczyptą emocji, kto wie, do czego może to wszystko doprowadzić, gdy przyświecał mu cel, jakim było jedynie poprawienie nastroju, a niebacznie mógłby kobietę sprowokować do sięgnięcia wewnątrz siebie i wylania gorzkich łez smutku, to było widoczne w jej postawie, miał tego świadomość, że dusiła się w mieście, chociaż robiła, to co niewątpliwie kocha, tak jakoś wydawała mu się w tym wszystkim przygaszona, a emocje tą maskowała pod płaszczem opryskliwości i złości.
    Dostrzegł zaciekawienie, albo wydało mu się, że je widzi. Trudno było orzec to w tym świetle, po kilku drinkach i po tym, jak ktoś palnął cię w łeb, wówczas możesz wiele rzeczy widzieć, lecz niekoniecznie wszystkie one są prawdziwe, to twój mózg podrzuca ci obrazy tego, co mu się wydaje, że chcesz zobaczyć, tak to rozumował. Jednak skupił się na moment trwania w ciszy, aż do pytania, które tą przerwało.
    Bo nie spałaś nigdy u mnie. A, jako gość, tak głupio mi było się rządzić i samemu cokolwiek robić. – Odpowiada, najnormalniej w świecie nie czując drugiego dna, o jakie otarła się Sarnai, lekki uśmiech towarzyszy mu w tej wypowiedzi, a swoboda, z jaką to robi może zaskakiwać, ale niekoniecznie, był momentami lekko rozkojarzony, rozmarzony i lubił bujać w obłokach. Kobieta prawdopodobnie przywykła do jego stylu bycia, choć nie miała, ku temu zbyt wielu okazji. – Z resztą, zaraz, zaraz, ty mi nigdy nie zaproponowałaś śniadania i nawet w wątpliwość poddaję to, czy je w ogóle jadasz! – Obruszył się teatralnie i lekko uniósł.
    Ich rozmowa płynęła, niczym strumień – wartko, pokonując kaskady, by za moment mozolnie wypełniać koryto i sunąć niespiesznie przez las. Słuchał jej w milczeniu naznaczonym zrozumieniem, a im dalej się zagłębiała, im dalej sięgała w przeszłość, w swoje wspomnienia, tak przecież dobre i niewinne, tym bardziej łapała go za wrażliwe serce. W pewnym momencie po prostu wiedział, co musiał zrobić i nagle wstał z kanapy niespiesznie, aby gwałtownym ruchem nie zakłócić spokoju, jaki kołderką otulił salon. Podszedł do niej od tyłu i przytulił Sarnai do piersi. Najzwyczajniejszy odruch, coś tak zwykłego, a potrafiło ukoić nerwy. Na niego zawsze działało, uwielbiał się przytulać. Czuć bliskość drugiej osoby, jej ciepło i dobrą aurę. Miał niejasne wrażenie, że potrzebowała tego dużo bardziej od innych rzeczy, w tym nawet od śniadania. Samotność była męcząca i wyniszczająca.
    Też jestem samotny, ale na morzu jakoś mi lepiej. – Chyba ją rozumiał, tak mu się wydawało, że zrozumiał sens słów, które tu dziś padły. – Idziemy spać, bo musisz wypocząć, a jeszcze chwila i wyjawisz mi swój najmroczniejszy sekret – zaśmiał się cicho, wciąż czule obejmując kobietę. Miał wrażenie, że potrzebowała namiastki rodziny, on jej tego nie da, ale mogą starać się być dla siebie przyjaciółmi, a każdy potrzebuje kogoś zaufanego, przy kim czuje się zwyczajnie bezpiecznie i dobrze.  

    Z tematu Sarnai i Arthur



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.