Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.)
2 posters
Esteban Barros
Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Sob 8 Lip - 22:29
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
20.03.2000
Las Bosque de Arrayanes, Argentyna
Las Bosque de Arrayanes, Argentyna
Powinien był się domyślić, że za słowami wyjazd integracyjny nie mogło kryć się nic dobrego – cholera by wzięła Yamileth za bycie przekonującą. No bo jak odmówić jej racji, kiedy po jego przymusowym, dłuższym urlopie związanym z pracą pozostałej czwórki na zdecydowanie bezpiecznym uniwersytecie, oznajmiła, że zanim wyjadą na kolejną wyprawę, powinni lepiej się poznać i faktycznie działać jak zespół? Wszyscy w podtekście rozumieli, że wiązało się to tylko i wyłącznie z bardzo... Niefortunnymi działaniami Barrosa ratującego im skóry. Bali się go i to wcale nie na wyrost. Powinien dziękować Serrano, że próbowała jakoś włączyć go w zespół, zamiast od razu zwolnić, ale trudno było śpiewać jej pieśni pochwalne, kiedy chwilowo utknął w lesie z bandą szalonych naukowców, robiących wszystko, by pokryć go różowym glutem od stóp do głów.
Ładne gry integracyjne, nie ma co.
Es kucnął, ukrywając się w zieleni, gdy głosy Sala i Nity zaczęły się zbliżać – odczekał moment, by go minęli, jak gdyby nigdy nic utrzymując nad rękoma lewitujące porcje gluta. Odetchnął bezgłośnie, kręcąc lekko głową – nie no, co wy, żadnych zaklęć, ma być fair! Fair było dopóki nie zorientowali się, że jego rzuty trafiają ich nieco zbyt precyzyjnie, a sam wciąż ma czystą koszulkę. Wredne dziady po prostu zazdrościły.
Na ugiętych nogach oddalił się w kierunku polanki, przy której stały wynajęte przez Yamileth dwie drewniane chatki, ognisko przygotowane na później oraz dwa wielkie, dmuchane baseny wypełnione różową, błyszczącą mazią dającą się formować, którą chyba Blanca ochrzciła wcześniej glutem. Przez chwilę obserwował otwartą przestrzeń i już miał się wycofywać, gdy z gęstwiny wynurzyła się Nita. Sama. Śmiesznie łatwo było ją zajść od tyłu, chwycić w pasie i wrzucić do jednego z basenów – wszystko przy akompaniamencie najpierw panicznych pisków, a następnie wrzasków Tutaj jest!.
Mądrzejsze byłoby od razu zaszyć się znowu w lesie, wyłapać ich jednego po drugim i posadzić na tyłkach w basenach, ale Es miał dość jednostronnego unikania zaczarowanych pocisków. Nabierając w ręce pełno błyszczącego gluta, rzucił go Nicie prosto na głowę, wywołując tym tylko nowe piski.
Słysząc poruszenie w lesie oraz nawoływania, Barros chwycił stojące obok ogniska wiadra prędko napełniając je mazią i wycofując się w kierunku pomostu wychodzącego w jezioro.
- Żywcem mnie nie weźmiecie! – zawołał, stawiając wiadra na deskach i formując kilka kul, które naprędce obłożył czarem. Nie zaglucą go bez walki!
Blanca Vargas
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Gdy Yami po raz pierwszy podzieliła się z nią swoim pomysłem – jeszcze zanim obwieściła go wszystkim pozostałym – Blanca parsknęła śmiechem i nie mogła przestać chichotać przez dobre pięć minut.
- Upadłaś na głowę – podsumowała ją między jednym atakiem a drugim. – My nie jesteśmy jakąś korporacją, żeby...
- Nie, oczywiście, że nie jesteśmy – odparła niewzruszona Serrano. Słownictwo śniących nie było dla niej obce, wszak słyszała je niemal na każdym kroku od Blanki, a i odwiedzając dom rodzinny Vargas miała okazję zapoznać się z całkiem bogatym słownikiem. – Jakbyśmy byli, już dawno marudzilibyście o owocowe czwartki.
Mimo bezgranicznego rozbawienia Blanca dała sobie przedstawić cały koncept, wysłuchała Yami z uwagą i finalnie – o dziwo – nagle przestało brzmieć to tak bez sensu. A teraz, gdy byli już na miejscu, okazało się być nawet fajnie.
Odkąd rozpakowali się w wynajętych przez Yami domkach Blanca poczuła się naprawdę jak na wakacjach. Prześcigała się z Nitą w wodzeniu wzrokiem za dwójką braci, którzy byli właścicielami chatek, a którzy pojawiali się od czasu do czasu, by zapytać, czy wszystko w porządku, i snuła plany na wyrwanie jednego – a może obu? – na przynajmniej jedną noc. Paradowała w szortach być może zbyt krótkich na obecną pogodę – ta oscylowała przecież bliżej dwudziestu niż trzydziestu stopni – i objadała się słodkimi lizakami, przesiadując na pobliskim molo i mocząc stopy w jeziorze.
Albo, tak jak teraz, uganiała się po chaszczach od góry do dołu umazana kolorową mazią.
Podrzucała w dłoni porcję gluta i zaciskała zęby, coraz bardziej sfrustrowana. W porównaniu do Estebana, cała reszta była jak dzieci z przedszkola – ani rzucić celnie, ani podejść typa bezszelestnie. Gdy oni byli już ubabrani jak siedem nieszczęść, Barros wciąż paradował dumnie czysty i pachnący. To znaczy, nie wiedziała, czy akurat pachnący, ale wyobrażała sobie, że tak. Nie wyglądał jakby się zmęczył. Nie wyglądał, jakby te zaimprowizowane zawody w jakikolwiek sposób go ruszały. Wyglądał, szczerze mówiąc, idealnie, i wkurzało to Blancę niemiłosiernie.
Yami zgubiła gdzieś po drodze – nie zdziwiłaby się, gdyby Serrano schowała się gdzieś w zaroślach i po prostu miała obaw, obserwując starania pozostałych. I gdyby wyskoczyła na sam koniec, by z dziką satysfakcją natrzeć kogoś resztkami gluta. To by było bardzo w jej stylu.
Słysząc Nitę, sapnęła cicho i potruchtała przez krzaki na polankę. Estebana, oczywiście, już nie było, ale też wcale się nie chował – słyszała jego słowa dochodzące gdzieś znad jeziora, pewnie z wysokości molo. Był za to Sal, pomagający teraz nieszczęsnej Nicie chociaż z grubsza otrzeć kolorwą maź spływającą jej do oczu.
- Zabiję go – warczała kobieta, jakby chwilowo zapominając, że jeszcze jakąś godzinę temu snuła plany, jak zaciągnąć go do łóżka. Albo po prostu jedno z drugim jej się wcale nie gryzło. – Zabiję go i... I... Zabiję – sapała, podczas gdy Sal z oddaniem zużywał chusteczkę za chusteczką, zbierając kolejne warstwy gluta.
Blanca spojrzała na jedno, na drugie, wreszcie kucnęła przy basenie z glutem i wepchnęła dłoń w galaretowatą zawartość.
- Srał to pies – stwierdziła inteligentnie, w kolejnej chwili mamrocząc szybkie zaklęcie. Mieli nie zaklinać, tak? Gówno. Właśnie że będą. Właśnie że będą czarować, i utaplają Estebana tak samo, jak on usyfił ich. Obrzucą go kulami, które teraz same będą odnajdywać Barrosa, i natrą go różową galaretą jak śniegiem. Właśnie to zrobią.
- Bierzcie wiadra, idziemy na wojnę – zakomenderowała i w kolejnej chwili parła już przez krzaki prosto na molo, nawet nie próbując się chować. Przecież i tak tego nie potrafiła.
Sapnęła cicho, gdy jej wzrok padł na Esa. Cwaniak. Niby można by założyć, że sam zapędził się w kozi róg, na miejsce swojej obrony wybierając akurat molo, ale Blanca wiedziała już, że Barros był na to zbyt podstępny. Raczej będzie uciekał. Do wody. Nie będzie chciał oddać im zwycięstwa. Kręcąc głową, nabrała porcję samocelującego teraz gluta i bez wahania rzuciła jedną kulkę, drugą i trzecią, niemal jedna za drugą.
Niedoczekanie, że się wywinie. Nie ma takiej opcji. Dla Blanki było to niemal osobiste.
Gdy Nita przystąpiła do ataku z równym zaangażowaniem, a Sal z jedynie trochę mniejszym – o dziwo, entuzjazm Blanki wyraźnie mu się udzielił – Blanca wyrwała się z krzaków, prąc prosto na Estebana. Nie bała się jego kulek, była już i tak umazana wszędzie. Liczyło się tylko to, by jego samego ubrudzić w takim samym stopniu. Albo przynajmniej niewiele mniejszym.
- Upadłaś na głowę – podsumowała ją między jednym atakiem a drugim. – My nie jesteśmy jakąś korporacją, żeby...
- Nie, oczywiście, że nie jesteśmy – odparła niewzruszona Serrano. Słownictwo śniących nie było dla niej obce, wszak słyszała je niemal na każdym kroku od Blanki, a i odwiedzając dom rodzinny Vargas miała okazję zapoznać się z całkiem bogatym słownikiem. – Jakbyśmy byli, już dawno marudzilibyście o owocowe czwartki.
Mimo bezgranicznego rozbawienia Blanca dała sobie przedstawić cały koncept, wysłuchała Yami z uwagą i finalnie – o dziwo – nagle przestało brzmieć to tak bez sensu. A teraz, gdy byli już na miejscu, okazało się być nawet fajnie.
Odkąd rozpakowali się w wynajętych przez Yami domkach Blanca poczuła się naprawdę jak na wakacjach. Prześcigała się z Nitą w wodzeniu wzrokiem za dwójką braci, którzy byli właścicielami chatek, a którzy pojawiali się od czasu do czasu, by zapytać, czy wszystko w porządku, i snuła plany na wyrwanie jednego – a może obu? – na przynajmniej jedną noc. Paradowała w szortach być może zbyt krótkich na obecną pogodę – ta oscylowała przecież bliżej dwudziestu niż trzydziestu stopni – i objadała się słodkimi lizakami, przesiadując na pobliskim molo i mocząc stopy w jeziorze.
Albo, tak jak teraz, uganiała się po chaszczach od góry do dołu umazana kolorową mazią.
Podrzucała w dłoni porcję gluta i zaciskała zęby, coraz bardziej sfrustrowana. W porównaniu do Estebana, cała reszta była jak dzieci z przedszkola – ani rzucić celnie, ani podejść typa bezszelestnie. Gdy oni byli już ubabrani jak siedem nieszczęść, Barros wciąż paradował dumnie czysty i pachnący. To znaczy, nie wiedziała, czy akurat pachnący, ale wyobrażała sobie, że tak. Nie wyglądał jakby się zmęczył. Nie wyglądał, jakby te zaimprowizowane zawody w jakikolwiek sposób go ruszały. Wyglądał, szczerze mówiąc, idealnie, i wkurzało to Blancę niemiłosiernie.
Yami zgubiła gdzieś po drodze – nie zdziwiłaby się, gdyby Serrano schowała się gdzieś w zaroślach i po prostu miała obaw, obserwując starania pozostałych. I gdyby wyskoczyła na sam koniec, by z dziką satysfakcją natrzeć kogoś resztkami gluta. To by było bardzo w jej stylu.
Słysząc Nitę, sapnęła cicho i potruchtała przez krzaki na polankę. Estebana, oczywiście, już nie było, ale też wcale się nie chował – słyszała jego słowa dochodzące gdzieś znad jeziora, pewnie z wysokości molo. Był za to Sal, pomagający teraz nieszczęsnej Nicie chociaż z grubsza otrzeć kolorwą maź spływającą jej do oczu.
- Zabiję go – warczała kobieta, jakby chwilowo zapominając, że jeszcze jakąś godzinę temu snuła plany, jak zaciągnąć go do łóżka. Albo po prostu jedno z drugim jej się wcale nie gryzło. – Zabiję go i... I... Zabiję – sapała, podczas gdy Sal z oddaniem zużywał chusteczkę za chusteczką, zbierając kolejne warstwy gluta.
Blanca spojrzała na jedno, na drugie, wreszcie kucnęła przy basenie z glutem i wepchnęła dłoń w galaretowatą zawartość.
- Srał to pies – stwierdziła inteligentnie, w kolejnej chwili mamrocząc szybkie zaklęcie. Mieli nie zaklinać, tak? Gówno. Właśnie że będą. Właśnie że będą czarować, i utaplają Estebana tak samo, jak on usyfił ich. Obrzucą go kulami, które teraz same będą odnajdywać Barrosa, i natrą go różową galaretą jak śniegiem. Właśnie to zrobią.
- Bierzcie wiadra, idziemy na wojnę – zakomenderowała i w kolejnej chwili parła już przez krzaki prosto na molo, nawet nie próbując się chować. Przecież i tak tego nie potrafiła.
Sapnęła cicho, gdy jej wzrok padł na Esa. Cwaniak. Niby można by założyć, że sam zapędził się w kozi róg, na miejsce swojej obrony wybierając akurat molo, ale Blanca wiedziała już, że Barros był na to zbyt podstępny. Raczej będzie uciekał. Do wody. Nie będzie chciał oddać im zwycięstwa. Kręcąc głową, nabrała porcję samocelującego teraz gluta i bez wahania rzuciła jedną kulkę, drugą i trzecią, niemal jedna za drugą.
Niedoczekanie, że się wywinie. Nie ma takiej opcji. Dla Blanki było to niemal osobiste.
Gdy Nita przystąpiła do ataku z równym zaangażowaniem, a Sal z jedynie trochę mniejszym – o dziwo, entuzjazm Blanki wyraźnie mu się udzielił – Blanca wyrwała się z krzaków, prąc prosto na Estebana. Nie bała się jego kulek, była już i tak umazana wszędzie. Liczyło się tylko to, by jego samego ubrudzić w takim samym stopniu. Albo przynajmniej niewiele mniejszym.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Pon 10 Lip - 15:03
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Yamileth miała pewnie nie najgorsze chęci – prostą zabawą zmienić grupę dorosłych w grupę rozchichranych, dużych dzieci. Esteban nie byłby nawet zdziwiony, gdyby okazało się później, że był to jej autorski pomysł, a nie coś, co wyczytała w jakimś… Poradniku dla szefów, jeśli takie w ogóle istniały. Słuchając przedstawianych naprędce zasad nie mógł opędzić się od skojarzeń z durnymi grami, jakie wymyślał z braćmi, a w jakie później bawiły się młodsze dzieciaki, gdy oni powoli już z nich wyrastali – przynajmniej teoretycznie. Nie pokazywał po sobie zbyt wielu emocji – jak po prostu miał w zwyczaju – ale wewnętrznie szczerzył się, gotowy na bitwę. Bo co miało być złego w obrzucaniem się glutem, pościgom i ucieczkom oraz wrzaskom?
Chyba miał zbyt wysokie wymagania względem Blanki, Sala i Nity – Yamileth zagadkowo zniknęła niemal od razu, jakby przeczuwając pismo nosem – bo celując wszyscy we wszystkich, jego pociski trafiały w każdy nadstawiony tyłek, plecy czy klatkę piersiową, wywołując tym z początku piski, a potem coraz bardziej sfrustrowane sapnięcia. Nawet wiecznie kulturalny i pacyfistycznie nastawiony Sal zaczął się marszczyć! Kiedy to on ku zaskoczeniu absolutnie wszystkich zaproponował, by Blanca i Nita utworzyły z nim jedną drużynę, Barros nie mógł nie poczuć się zdradzony. Przezornie zwiał w las jeszcze zanim pozostała trójka zdążyła uścisnąć sobie dłonie, a potem... Cóż. Mimo gęsto rosnących drzew, jego pociski wciąż od czasu do czasu trafiały tam, gdzie powinny.
Teraz nie mógł im już zwyczajnie odpuścić, nawet gdyby chciał. Yamileth posłała ich na wojnę. Pełną różowego gluta, ale jednak wojnę.
Blanca słusznie rozszyfrowała intencje Estebana za wyborem mola na pozycję obronną, bo chociaż wydawać by się mogło, że samodzielnie zapędził się w kozi róg, dla niego była to idealna ucieczka. Odkąd przyjechali do wynajętych przez Serrano chatek, tęsknie zerkał ku czystemu jezioru, mając ogromną ochotę olać wszystkie zajęcia, które dla nich wymyśliła i po prostu popływać – czy to w ludzkiej, czy też gadziej skórze. Teraz intencjonalnie przyspieszając koniec rozgrywek, był gotowy wywinąć się im właśnie do wody, pozostając niepokonanym królem w miotaniu gluta.
Widząc całą trójkę zbliżającą się w jego kierunku, Barros uśmiechnął się złośliwie, w resztkach wieczornego słońca nie mogąc nie zauważyć, jak błyszczeli od brokatu. Prostym zaklęciem tarczy obronił się przed ciśniętymi przez Blankę kulami, zaraz posyłając w powietrze własne. Chlusnął zawartością jednego z wiader na deski pomostu z jasną intencją wywalenia przynajmniej jednego z nich. Bolesny siad na zadek chociaż na moment ochłodziłby morderczy zapał – chociaż prąca przodem Vargas przeskoczyła nad kałużą, nagle znajdując się zbyt blisko, by ciskanie w nią kulami miało sens. Es podjął więc jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję.
Z adrenaliną rozpędzającą się w żyłach i złośliwym uśmieszkiem przyklejonym do ust, rzucił do niej:
- No dawaj – a gdy znalazła się na wyciągnięcie ręki, sam wyskoczył do przodu, planując chwycić ją w pasie i wrzucić do jeziora.
Nie spodziewał się tylko, że przejrzy i ten fortel, uczepiając się go jak rzep do psiego ogona.
Chyba miał zbyt wysokie wymagania względem Blanki, Sala i Nity – Yamileth zagadkowo zniknęła niemal od razu, jakby przeczuwając pismo nosem – bo celując wszyscy we wszystkich, jego pociski trafiały w każdy nadstawiony tyłek, plecy czy klatkę piersiową, wywołując tym z początku piski, a potem coraz bardziej sfrustrowane sapnięcia. Nawet wiecznie kulturalny i pacyfistycznie nastawiony Sal zaczął się marszczyć! Kiedy to on ku zaskoczeniu absolutnie wszystkich zaproponował, by Blanca i Nita utworzyły z nim jedną drużynę, Barros nie mógł nie poczuć się zdradzony. Przezornie zwiał w las jeszcze zanim pozostała trójka zdążyła uścisnąć sobie dłonie, a potem... Cóż. Mimo gęsto rosnących drzew, jego pociski wciąż od czasu do czasu trafiały tam, gdzie powinny.
Teraz nie mógł im już zwyczajnie odpuścić, nawet gdyby chciał. Yamileth posłała ich na wojnę. Pełną różowego gluta, ale jednak wojnę.
Blanca słusznie rozszyfrowała intencje Estebana za wyborem mola na pozycję obronną, bo chociaż wydawać by się mogło, że samodzielnie zapędził się w kozi róg, dla niego była to idealna ucieczka. Odkąd przyjechali do wynajętych przez Serrano chatek, tęsknie zerkał ku czystemu jezioru, mając ogromną ochotę olać wszystkie zajęcia, które dla nich wymyśliła i po prostu popływać – czy to w ludzkiej, czy też gadziej skórze. Teraz intencjonalnie przyspieszając koniec rozgrywek, był gotowy wywinąć się im właśnie do wody, pozostając niepokonanym królem w miotaniu gluta.
Widząc całą trójkę zbliżającą się w jego kierunku, Barros uśmiechnął się złośliwie, w resztkach wieczornego słońca nie mogąc nie zauważyć, jak błyszczeli od brokatu. Prostym zaklęciem tarczy obronił się przed ciśniętymi przez Blankę kulami, zaraz posyłając w powietrze własne. Chlusnął zawartością jednego z wiader na deski pomostu z jasną intencją wywalenia przynajmniej jednego z nich. Bolesny siad na zadek chociaż na moment ochłodziłby morderczy zapał – chociaż prąca przodem Vargas przeskoczyła nad kałużą, nagle znajdując się zbyt blisko, by ciskanie w nią kulami miało sens. Es podjął więc jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję.
Z adrenaliną rozpędzającą się w żyłach i złośliwym uśmieszkiem przyklejonym do ust, rzucił do niej:
- No dawaj – a gdy znalazła się na wyciągnięcie ręki, sam wyskoczył do przodu, planując chwycić ją w pasie i wrzucić do jeziora.
Nie spodziewał się tylko, że przejrzy i ten fortel, uczepiając się go jak rzep do psiego ogona.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Pon 10 Lip - 17:47
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Barros jej nie doceniał. Jeśli myślał, że pozbędzie jej się tak łatwo, glutem rozsmarowanym na pomoście, to srogo się mylił. Nita i Sal dopingowali ją z coraz większym przekonaniem, gdy parła przed siebie jak taran – ale przy tym wystarczająco zręcznie, by przeskoczyć nad różową kałużą i, obracając się zręcznie w ramionach próbującego pochwycić ją zza pleców Estebana, wczepić się w niego co najmniej jak zarażona wścieklizną koala.
Jak mówiłam, tym razem to była już sprawa osobista.
Spodziewając się, że Esteban może chcieć ją wrzucić do jeziora – ona zrobiłaby dokładnie to samo z każdym, kto szarżowałby na nią w ten sposób – uczepiła się go z całą siłą, jaką była tylko w stanie z siebie wykrzesać. A wykrzesać mogła dosyć sporo, bo przecież teraz chodziło o zwycięstwo. A Blanca bardzo nie lubiła przegrywać.
Rozluźniła jedną rękę dopiero wtedy, gdy w chwiejności Estebana dało zauważyć się pierwsze symptomy porażki z grawitacją – i tylko po to, by chwycić rzucony przez Sala glutowy pocisk. Wprawnie łapiąc śluzowatą kulkę, uśmiechnęła się szeroko dopiero wtedy, gdy władowała cały maziowaty ładunek za koszulkę mężczyzny, usmarowując mu kark i plecy, a resztki wycierając w policzki.
A potem, zanim zdążyła zorientować się, w jak dwuznacznym układzie się przez chwilę znajdowali – zazwyczaj obejmowała męskie biodra udami i wtykała ręce pod ciuchy w zupełnie innych okolicznościach – byli już w wodzie, bo nikt, nawet Es, nie mógł wygrać z ziemskim przyciąganiem.
Wcięgnęła głęboko powietrze tuż przed tym, jak wpadli do jeziora, rozpryskując fontanny wody na boki – i na stojących już niefortunnie przy brzegu Nitę i Sala. Mimo zamoczenia od stóp do głów, tym razem Nita się nie darła – odgarnęła tylko mokre włosy i szeroko uśmiechnięta przybiła z Salem piątkę, zadowolona ze wspólnego dokonania.
Bo w końcu Barros został usmarowany, nie?
Tymczasem, słysząc stłumione wiwaty pozostałej dwójki, Blanca walczyła o życie.
No dobrze, nie dosłownie – umiała pływać, a jeśli czegoś była pewna (nawet mimo niespecjalnie rozwiniętego jeszcze zauwania do Barrosa), to tego, że mężczyzna nie zrobi jej krzywdy. Gdy jednak jej zamiar wypłynięcia na powierzchnię z miną zwycięzcy został udaremniony przez chwytające ją i wciągające głębiej ręce, z jej gardła wyrwał się zduszony warkot i kilka pokaźnych bąbli powietrza. Miotając się w ramionach Esa jak piskorz, raz chyba zdzieliła go łokciem w żebra, a na pewno wzburzyła wody niczym jakiś morski potwór.
Gdy wreszcie ją uwolnił, trzepnęła go jeszcze dłonią przez łeb i wyprysnęła na powierzchnię z impetem, po raz kolejny rozchlapując fontanny wody.
- No debil – podsumowała, potrząsając głową, by pozbyć się wody z oczu i mokrych włosów z twarzy. – Perfidna menda, cholerny, pieprzony... – W którymś momencie jej hiszpański nabrał typowo meksykańskiej ostrości – i głośności – a słowa już zupełnie przestały pasować damie.
Którą nigdy nie była.
Unosząc się na wodzie, czujnie wypatrywała Barrosa. W tym momencie nie ufała mu za grosz. Sapiąc przez rozdęte nozdrza jak rozjuszone zwierzę czekała tylko na okazję, by się odegrać – przy czym nie wiedziała jeszcze, co dokładnie chciała zrobić. Ale coś na pewno.
W którymś momencie na brzegu pojawiła się Yami – Blanca zwróciła na nią uwagę tylko dlatego, że słyszała, jak Nita woła coś do niej o dopadnięciu skurwysyna. Sama Serrano wyglądała na zadowoloną – aż za bardzo. Tak zadowoloną, jakby wszystko widziała z bezpiecznego miejsca. Tak zadowoloną, jakby dokładnie to chciała osiągnąć tą całą imprezą. Tak zadowoloną, jakby odpowiadało jej to, co widzi, spoglątając na unoszącą się na jeziorze Vargas, z koszulką nieprzyzwoicie poprzyklejaną do smukłego ciała.
Spoglądając na nią, Blanca nie wahała się ani chwili, i gdy tylko Yami znalazła się w zasięgu, Vargas wyskoczyła ku niej, w kolejnej chwili wciągając ją do jeziora. Serrano darła się coś po hiszpańsku, Blanca bezczelnie zamykała jej usta dłonią – choć coraz bardziej wolałaby pocałunkiem – a Sal kręcił głową, coraz mniej pewien, czy stanie tak blisko brzegu to rzeczywiście dobry pomysł.
Bracia Soria, ci od chatek, parkowali właśnie terenówkę nieopodal. Luis kręcił głową w rozbawieniu a Antonio, ten wyższy, parskał śmiechem nawet nie próbując ukrywać rozbawienia. Gdy powiedział coś do brata, śmieli się już obaj – i nie przestali nawet wtedy, gdy rozpakowali z bagażnika i zaczęli nosić pod wiatę przy palenisku zapas drewna na wieczorne ognisko.
Jak mówiłam, tym razem to była już sprawa osobista.
Spodziewając się, że Esteban może chcieć ją wrzucić do jeziora – ona zrobiłaby dokładnie to samo z każdym, kto szarżowałby na nią w ten sposób – uczepiła się go z całą siłą, jaką była tylko w stanie z siebie wykrzesać. A wykrzesać mogła dosyć sporo, bo przecież teraz chodziło o zwycięstwo. A Blanca bardzo nie lubiła przegrywać.
Rozluźniła jedną rękę dopiero wtedy, gdy w chwiejności Estebana dało zauważyć się pierwsze symptomy porażki z grawitacją – i tylko po to, by chwycić rzucony przez Sala glutowy pocisk. Wprawnie łapiąc śluzowatą kulkę, uśmiechnęła się szeroko dopiero wtedy, gdy władowała cały maziowaty ładunek za koszulkę mężczyzny, usmarowując mu kark i plecy, a resztki wycierając w policzki.
A potem, zanim zdążyła zorientować się, w jak dwuznacznym układzie się przez chwilę znajdowali – zazwyczaj obejmowała męskie biodra udami i wtykała ręce pod ciuchy w zupełnie innych okolicznościach – byli już w wodzie, bo nikt, nawet Es, nie mógł wygrać z ziemskim przyciąganiem.
Wcięgnęła głęboko powietrze tuż przed tym, jak wpadli do jeziora, rozpryskując fontanny wody na boki – i na stojących już niefortunnie przy brzegu Nitę i Sala. Mimo zamoczenia od stóp do głów, tym razem Nita się nie darła – odgarnęła tylko mokre włosy i szeroko uśmiechnięta przybiła z Salem piątkę, zadowolona ze wspólnego dokonania.
Bo w końcu Barros został usmarowany, nie?
Tymczasem, słysząc stłumione wiwaty pozostałej dwójki, Blanca walczyła o życie.
No dobrze, nie dosłownie – umiała pływać, a jeśli czegoś była pewna (nawet mimo niespecjalnie rozwiniętego jeszcze zauwania do Barrosa), to tego, że mężczyzna nie zrobi jej krzywdy. Gdy jednak jej zamiar wypłynięcia na powierzchnię z miną zwycięzcy został udaremniony przez chwytające ją i wciągające głębiej ręce, z jej gardła wyrwał się zduszony warkot i kilka pokaźnych bąbli powietrza. Miotając się w ramionach Esa jak piskorz, raz chyba zdzieliła go łokciem w żebra, a na pewno wzburzyła wody niczym jakiś morski potwór.
Gdy wreszcie ją uwolnił, trzepnęła go jeszcze dłonią przez łeb i wyprysnęła na powierzchnię z impetem, po raz kolejny rozchlapując fontanny wody.
- No debil – podsumowała, potrząsając głową, by pozbyć się wody z oczu i mokrych włosów z twarzy. – Perfidna menda, cholerny, pieprzony... – W którymś momencie jej hiszpański nabrał typowo meksykańskiej ostrości – i głośności – a słowa już zupełnie przestały pasować damie.
Którą nigdy nie była.
Unosząc się na wodzie, czujnie wypatrywała Barrosa. W tym momencie nie ufała mu za grosz. Sapiąc przez rozdęte nozdrza jak rozjuszone zwierzę czekała tylko na okazję, by się odegrać – przy czym nie wiedziała jeszcze, co dokładnie chciała zrobić. Ale coś na pewno.
W którymś momencie na brzegu pojawiła się Yami – Blanca zwróciła na nią uwagę tylko dlatego, że słyszała, jak Nita woła coś do niej o dopadnięciu skurwysyna. Sama Serrano wyglądała na zadowoloną – aż za bardzo. Tak zadowoloną, jakby wszystko widziała z bezpiecznego miejsca. Tak zadowoloną, jakby dokładnie to chciała osiągnąć tą całą imprezą. Tak zadowoloną, jakby odpowiadało jej to, co widzi, spoglątając na unoszącą się na jeziorze Vargas, z koszulką nieprzyzwoicie poprzyklejaną do smukłego ciała.
Spoglądając na nią, Blanca nie wahała się ani chwili, i gdy tylko Yami znalazła się w zasięgu, Vargas wyskoczyła ku niej, w kolejnej chwili wciągając ją do jeziora. Serrano darła się coś po hiszpańsku, Blanca bezczelnie zamykała jej usta dłonią – choć coraz bardziej wolałaby pocałunkiem – a Sal kręcił głową, coraz mniej pewien, czy stanie tak blisko brzegu to rzeczywiście dobry pomysł.
Bracia Soria, ci od chatek, parkowali właśnie terenówkę nieopodal. Luis kręcił głową w rozbawieniu a Antonio, ten wyższy, parskał śmiechem nawet nie próbując ukrywać rozbawienia. Gdy powiedział coś do brata, śmieli się już obaj – i nie przestali nawet wtedy, gdy rozpakowali z bagażnika i zaczęli nosić pod wiatę przy palenisku zapas drewna na wieczorne ognisko.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Pon 10 Lip - 21:18
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Vargas okazała się być sprytniejsza, niż się spodziewał – czy może bardziej gibka, bo o sprycie w momencie, gdy Es miał ograniczoną liczbę opcji, ciężko było mówić. Zgadywał, że będzie próbowała uników, może skoku do wody tak, jak planował to on, za to kompletnie zaskoczył go podobny do jego własnego wyskok w przód i kobiece ciało owijające się wokół niego w cholernie dwuznaczny sposób. Wystarczyło naprawdę niewiele, by mózg Barrosa wyłączył na moment inne funkcje niż wyjący natrętnie pod czaszką alarm. Nagle bardzo wyraźnie zauważał nie tylko ciężar całego jej ciała, ale też dwie mokre od glutowatych pocisków półkule napierające na jego tors. Wcale nie był taki zadowolony, że jego ręce odruchowo objęły kobietę w pasie, próbując jakoś ich oboje ustabilizować.
Przy gwałtownie otwierających się w szoku oczach i nagłej czerwieni, która zalała mu twarz, Es był zbyt zdekoncentrowany, żeby reagować w jakikolwiek rozsądny sposób i tylko dlatego Blance udało się wrzucić obrzydliwą w konsystencji kulę za koszulkę. Warczał w niezadowoleniu i krzywił się straszliwie, próbując odwrócić głowę, gdy jak gdyby nigdy nic wtarła mu jej resztki w zarost. Wszystko to w ogólnej pogardzie dla grawitacji oraz wytrzymałości Estebana, który może i miał w rękach sporo siły, ale nie tyle, by dłuższą chwilę utrzymywać sześćdziesiąt kilogramów. Odruchowo próbował poprawić rozstaw nóg, złapać równowagę z wiercącą się Vargas, ale w którymś momencie po prostu nie mógł zrobić już nic więcej – stopa zsunęła mu się z molo i oboje wpadli do wody, efektownie rozbryzgując ją na boki.
Nie tak chciał się znaleźć w jeziorze, do którego zerkał tęsknie cały dzień. A to wszystko wina próbującej wyślizgnąć mu się z rąk Blanki – niedoczekanie. Pociągnął ją za łydki w dół raz, drugi, kiedy próbowała uciec ku górze, przy trzecim wreszcie pozwalając kobiecie przebić powierzchnię wody. I co dostał za swoją wspaniałomyślność? Siniaka na żebrach!
Nie zamierzał podążać za nią tylko po to, by zaraz wysłuchiwać zadowolenia całej trójki, że raz udało im się – czy właściwie samej Blance – go trafić. Przemienił się na krótki moment, szybciej podpływając pod deski pomostu ze wsparciem gadziego ogona niż tylko ludzkich nóg i dopiero tam wynurzył się, łapiąc kilka oddechów i ścierając z twarzy różowe paskudztwo. Łeb jej ukręci, jeśli będzie miał w brodzie i wąsach ten cholerny brokat.
Głośny chlupot i sterta przekleństw ogłosiły wpadnięcie Serrano do jeziora, ale sądząc po bliskości głosów, Sal i Nita wciąż byli na pomoście. To się nie godziło, tak być nie mogło. Najciszej jak mógł, Es wypłynął spod pomostu i wspiął się na niego, ociekając wodą, ale badacze bawili się chyba zbyt dobrze z upadku Yamileth, by zwracać uwagę na cokolwiek innego. Podejście ich było proste, aż za proste – wystarczyły dwa mocne pchnięcia, a oboje podążyli w ślad za szefową.
Usta Barrosa rozciągnęły się w zadowolonym uśmieszku, gdy powietrze przecięła nowa salwa przekleństw, kierowanych tym razem w jego stronę. Roześmiał się, prostując z wcześniejszego przykucnięcia i odgarnął z twarzy mokre włosy lepiące mu się do czoła. Z faktu, że miał na sobie białą, niemal przezroczystą w tych warunkach koszulkę zdał sobie sprawę, gdy przekleństwa Nity zamieniły się w niezrozumiałe burknięcia, a wzrok jej – i Blanki? - zaczął podążać za każdym jego ruchem. Wiedział, że jak na swój wiek wyglądał dobrze, ale jakiekolwiek zainteresowanie zawsze cholernie go zawstydzało, wywrócił więc oczami, mając nadzieję, że rumieniec nie rozlał mu się zbyt zauważalnie po policzkach i wskoczył znowu do wody, tym razem ze wszystkimi innymi. Tylko raz pociągnął Sala za stopę, nie mogąc sobie odmówić.
- To taki miałaś plan, szefowo? – spytał, kiedy wynurzył się na powierzchnię. Brew miał lekko uniesioną. - Usyfić nas, a potem wyprać? A ty, Vargas – palcem wskazał na Blankę - Grasz cholernie nieczysto. W innych okolicznościach nawet bym pogratulował.
Przy gwałtownie otwierających się w szoku oczach i nagłej czerwieni, która zalała mu twarz, Es był zbyt zdekoncentrowany, żeby reagować w jakikolwiek rozsądny sposób i tylko dlatego Blance udało się wrzucić obrzydliwą w konsystencji kulę za koszulkę. Warczał w niezadowoleniu i krzywił się straszliwie, próbując odwrócić głowę, gdy jak gdyby nigdy nic wtarła mu jej resztki w zarost. Wszystko to w ogólnej pogardzie dla grawitacji oraz wytrzymałości Estebana, który może i miał w rękach sporo siły, ale nie tyle, by dłuższą chwilę utrzymywać sześćdziesiąt kilogramów. Odruchowo próbował poprawić rozstaw nóg, złapać równowagę z wiercącą się Vargas, ale w którymś momencie po prostu nie mógł zrobić już nic więcej – stopa zsunęła mu się z molo i oboje wpadli do wody, efektownie rozbryzgując ją na boki.
Nie tak chciał się znaleźć w jeziorze, do którego zerkał tęsknie cały dzień. A to wszystko wina próbującej wyślizgnąć mu się z rąk Blanki – niedoczekanie. Pociągnął ją za łydki w dół raz, drugi, kiedy próbowała uciec ku górze, przy trzecim wreszcie pozwalając kobiecie przebić powierzchnię wody. I co dostał za swoją wspaniałomyślność? Siniaka na żebrach!
Nie zamierzał podążać za nią tylko po to, by zaraz wysłuchiwać zadowolenia całej trójki, że raz udało im się – czy właściwie samej Blance – go trafić. Przemienił się na krótki moment, szybciej podpływając pod deski pomostu ze wsparciem gadziego ogona niż tylko ludzkich nóg i dopiero tam wynurzył się, łapiąc kilka oddechów i ścierając z twarzy różowe paskudztwo. Łeb jej ukręci, jeśli będzie miał w brodzie i wąsach ten cholerny brokat.
Głośny chlupot i sterta przekleństw ogłosiły wpadnięcie Serrano do jeziora, ale sądząc po bliskości głosów, Sal i Nita wciąż byli na pomoście. To się nie godziło, tak być nie mogło. Najciszej jak mógł, Es wypłynął spod pomostu i wspiął się na niego, ociekając wodą, ale badacze bawili się chyba zbyt dobrze z upadku Yamileth, by zwracać uwagę na cokolwiek innego. Podejście ich było proste, aż za proste – wystarczyły dwa mocne pchnięcia, a oboje podążyli w ślad za szefową.
Usta Barrosa rozciągnęły się w zadowolonym uśmieszku, gdy powietrze przecięła nowa salwa przekleństw, kierowanych tym razem w jego stronę. Roześmiał się, prostując z wcześniejszego przykucnięcia i odgarnął z twarzy mokre włosy lepiące mu się do czoła. Z faktu, że miał na sobie białą, niemal przezroczystą w tych warunkach koszulkę zdał sobie sprawę, gdy przekleństwa Nity zamieniły się w niezrozumiałe burknięcia, a wzrok jej – i Blanki? - zaczął podążać za każdym jego ruchem. Wiedział, że jak na swój wiek wyglądał dobrze, ale jakiekolwiek zainteresowanie zawsze cholernie go zawstydzało, wywrócił więc oczami, mając nadzieję, że rumieniec nie rozlał mu się zbyt zauważalnie po policzkach i wskoczył znowu do wody, tym razem ze wszystkimi innymi. Tylko raz pociągnął Sala za stopę, nie mogąc sobie odmówić.
- To taki miałaś plan, szefowo? – spytał, kiedy wynurzył się na powierzchnię. Brew miał lekko uniesioną. - Usyfić nas, a potem wyprać? A ty, Vargas – palcem wskazał na Blankę - Grasz cholernie nieczysto. W innych okolicznościach nawet bym pogratulował.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Wto 11 Lip - 13:03
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Sprawiedliwości stało się zadość gdy w jeziorze wylądowali już absolutnie wszyscy. Krzyki Nity i Sala wskazały moment, w którym i ich spotkała ta wątpliwa przyjemność niespodziewanego wrzucenia do wody – ucichły jednak szybko, bo, w gruncie rzeczy, w jeziorze było przecież całkiem przyjemnie. Gdy Yami przestała się awanturować – w czym, być może, pomogło klepnięcie jej pod wodą w tyłek i przekorny uśmiech Blanki – a i pozostała dwójka dała już spokój dobitnemu wyrażaniu niezadowolenia, zrobiło się miło. Jeszcze przez chwilę trzymając Serrano przy sobie, Blanca zmieniła obiekt zainteresowania dopiero słysząc chlupot wody, gdy Esteban wyszedł na pomost.
Nawet nie próbowała ukrywać, że się na niego gapi. Mrużąc oczy, wodziła za mężczyzną wzrokiem – z każdą chwilą bardziej łakomym. Wcześniej wyglądał dobrze tylko dlatego, że był czysty, a cała reszta – nie. Teraz wyglądał dobrze, bo... Wyglądał dobrze. Nawet nie, że jak na swój wiek – szczerze mówiąc Blanca nie wiedziała nawet, ile Barros ma lat. Mogła zapytać Yami, ale nie zapytała. Więc – nie jak na swój wiek, a po prostu dobrze. Korzystając z chwili, kiedy Esteban nie zorientował się jeszcze, że jest pożerany wzrokiem, Blanca bezwstydnie zlustrowała go od góry do dołu.
Czy jeszcze wczoraj planowała się z nim przespać? Nie. Czy planowała teraz? Raczej wciąż nie. Ale czy by odmówiła, gdyby okoliczności odpowiednio się ułożyły? Wysoce wątpliwe.
Gdy ich spojrzenia wreszcie się skrzyżowały, Vargas uśmiechnęła się szeroko, zaczepnie, i przekrzywiła głowę tak, jak robiły to zainteresowane zwierzaki. Nie próbowała pokazać, że jest... Wstydliwa? Nieśmiała? Nie była ani taka, ani taka.
Na pytanie Estebana Yami uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- Tak naprawdę chciałam, żeby dziewczyny miały na co popatrzeć – stwierdziła bez wahania, wskazując ruchem głowy Blankę i Nitę. Nie była głupia, dobrze wiedziała, co było teraz największą atrakcją dla nich obu. – Poza tym nie zaszkodzi wam, jak się wykąpiecie szybciej niż dopiero w kolejne święta – podsumowała, bez trudu zakładając maskę pokrzysty.
Blanca ścisnęła ją przekornie za udo, nieco wyżej niż być może wypadało. Teraz, gdy pod wodą nikt nic nie widział, pozwalała sobie na więcej.
Bo, szczerze mówiąc, coraz bardziej chciała więcej, tylko chyba nie od Yami.
Na komentarz Estebana uśmiechnęła się pod nosem.
- Zawsze. Mogę zresztą jeszcze bardziej – odparowała bez wahania, dając wreszcie spokój molestowaniu Serrano i odpływając trochę dalej, by za chwilę ułożyć się na wodzie na plecach. – Chociaż tym razem to nie było celowo... Nie aż tak celowo. Chyba, że chcesz. Wtedy mogło być. I nad okolicznościami też można popracować – stwierdziła bezwstydnie, za co Nita bez uprzedzenia ochlapała ją fontannami wody – co z kolei zmusiło Blancę do odpowiedniej reakcji, to jest szamotania się z Rabago nad i pod wodą przez chwilę, przy akopaniamencie coraz intensywniejszych chichotów.
Gdy wreszcie wynurzyła się ponownie, rozczochrana i przemoczona wyglądała jak topielica. Albo miss mokrego podkoszulka, jedno z dwóch. Podpływając do pomostu, podciągnęła się na niego zwinnie i usadziła tyłek na przemoczonych teraz tymi wszystkimi wodnymi rozbryzgami deskach. Wycisnęła włosy z nadmiaru wody, zsunęła buty i jednym zaklęciem wysuszyła je. Cała reszta mogła sobie schnąć sama, ale butów, gdyby się zniszczyły, byłoby jej szkoda.
Kołysząc stopami nad taflą jeziora, z cichym westchnieniem podparła się rękoma za plecami i spoglądała to na całą resztę zgrai, to na krążących w tam i z powrotem braci Soria. Ci drudzy, gdy skończyli z drewnem, zabrali się za torby pełne...
- Alkohol? – zbystrzała komicznie na brzęk butelek.
Yamileth pokręciła głową ze zdegustowaniem, potem jednak uśmiechnęła się szeroko.
- Byłam przewidująca – stwierdziła po prostu, za co została nagrodzona soczystym buziakiem w policzek od Nity. – Ale żarcie – zastrzegła – musimy sobie złapać sami. Wędki powinny być… Gdzieś. – Wzruszyła ramionami. – W domkach. Albo gdzieś przy ognisku.
Sal jęknął przeciągle.
- Wędkowanie? – powtórzył z westchnieniem. – Przecież ja nawet nie wiem za który koniec się to trzyma.
- Za grubszy. Zawsze za grubszy – palnęła Nita, Sal westchnął jeszcze trzy razy, a Yami wyszczerzyła zęby.
Jeśli chciala zacieśnić ich zespołowe więzi, szło całkiem nieźle.
Nawet nie próbowała ukrywać, że się na niego gapi. Mrużąc oczy, wodziła za mężczyzną wzrokiem – z każdą chwilą bardziej łakomym. Wcześniej wyglądał dobrze tylko dlatego, że był czysty, a cała reszta – nie. Teraz wyglądał dobrze, bo... Wyglądał dobrze. Nawet nie, że jak na swój wiek – szczerze mówiąc Blanca nie wiedziała nawet, ile Barros ma lat. Mogła zapytać Yami, ale nie zapytała. Więc – nie jak na swój wiek, a po prostu dobrze. Korzystając z chwili, kiedy Esteban nie zorientował się jeszcze, że jest pożerany wzrokiem, Blanca bezwstydnie zlustrowała go od góry do dołu.
Czy jeszcze wczoraj planowała się z nim przespać? Nie. Czy planowała teraz? Raczej wciąż nie. Ale czy by odmówiła, gdyby okoliczności odpowiednio się ułożyły? Wysoce wątpliwe.
Gdy ich spojrzenia wreszcie się skrzyżowały, Vargas uśmiechnęła się szeroko, zaczepnie, i przekrzywiła głowę tak, jak robiły to zainteresowane zwierzaki. Nie próbowała pokazać, że jest... Wstydliwa? Nieśmiała? Nie była ani taka, ani taka.
Na pytanie Estebana Yami uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- Tak naprawdę chciałam, żeby dziewczyny miały na co popatrzeć – stwierdziła bez wahania, wskazując ruchem głowy Blankę i Nitę. Nie była głupia, dobrze wiedziała, co było teraz największą atrakcją dla nich obu. – Poza tym nie zaszkodzi wam, jak się wykąpiecie szybciej niż dopiero w kolejne święta – podsumowała, bez trudu zakładając maskę pokrzysty.
Blanca ścisnęła ją przekornie za udo, nieco wyżej niż być może wypadało. Teraz, gdy pod wodą nikt nic nie widział, pozwalała sobie na więcej.
Bo, szczerze mówiąc, coraz bardziej chciała więcej, tylko chyba nie od Yami.
Na komentarz Estebana uśmiechnęła się pod nosem.
- Zawsze. Mogę zresztą jeszcze bardziej – odparowała bez wahania, dając wreszcie spokój molestowaniu Serrano i odpływając trochę dalej, by za chwilę ułożyć się na wodzie na plecach. – Chociaż tym razem to nie było celowo... Nie aż tak celowo. Chyba, że chcesz. Wtedy mogło być. I nad okolicznościami też można popracować – stwierdziła bezwstydnie, za co Nita bez uprzedzenia ochlapała ją fontannami wody – co z kolei zmusiło Blancę do odpowiedniej reakcji, to jest szamotania się z Rabago nad i pod wodą przez chwilę, przy akopaniamencie coraz intensywniejszych chichotów.
Gdy wreszcie wynurzyła się ponownie, rozczochrana i przemoczona wyglądała jak topielica. Albo miss mokrego podkoszulka, jedno z dwóch. Podpływając do pomostu, podciągnęła się na niego zwinnie i usadziła tyłek na przemoczonych teraz tymi wszystkimi wodnymi rozbryzgami deskach. Wycisnęła włosy z nadmiaru wody, zsunęła buty i jednym zaklęciem wysuszyła je. Cała reszta mogła sobie schnąć sama, ale butów, gdyby się zniszczyły, byłoby jej szkoda.
Kołysząc stopami nad taflą jeziora, z cichym westchnieniem podparła się rękoma za plecami i spoglądała to na całą resztę zgrai, to na krążących w tam i z powrotem braci Soria. Ci drudzy, gdy skończyli z drewnem, zabrali się za torby pełne...
- Alkohol? – zbystrzała komicznie na brzęk butelek.
Yamileth pokręciła głową ze zdegustowaniem, potem jednak uśmiechnęła się szeroko.
- Byłam przewidująca – stwierdziła po prostu, za co została nagrodzona soczystym buziakiem w policzek od Nity. – Ale żarcie – zastrzegła – musimy sobie złapać sami. Wędki powinny być… Gdzieś. – Wzruszyła ramionami. – W domkach. Albo gdzieś przy ognisku.
Sal jęknął przeciągle.
- Wędkowanie? – powtórzył z westchnieniem. – Przecież ja nawet nie wiem za który koniec się to trzyma.
- Za grubszy. Zawsze za grubszy – palnęła Nita, Sal westchnął jeszcze trzy razy, a Yami wyszczerzyła zęby.
Jeśli chciala zacieśnić ich zespołowe więzi, szło całkiem nieźle.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Wto 11 Lip - 18:32
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby wiedział, że znajdzie się pod ostrzałem wygłodniałych spojrzeń tylko dlatego, że zmoczy koszulkę, Es dwukrotnie zastanowiłby się nad wyborem garderoby. Nie miał się czego wstydzić, ale jak wiele innych społecznych zachowań, również i na to nie reagował może tak, jak oczekiwałoby się od przeciętnego mężczyzny – nie puszył się, ani nie prężył mięśni. Nie próbował wykorzystać zainteresowania, jakie przyciągnął, tylko gdzieś w środku poza kałużą zawstydzenia pozwalając sobie na odczucie satysfakcji. Choć prawdę powiedziawszy nie sądził, by Nita akurat stanowiła tak dobry wyznacznik atrakcyjności, oglądając się bezwstydnie za każdym facetem, który nie był Salem. Co do Blanki szybko wyrabiał sobie niestety podobne zdanie.
- Trzeba było wynająć striptizera, a nie ochroniarza – odparł tylko z cieniem zażenowania, kiedy Yamileth podobnie bezwstydnie co pozostałe kobiety sprowadziła go na moment do pozycji ładnego obrazka. Był już przekonany, że nie zabierze żadnej białej rzeczy na potencjalne przyszłe wyjazdy z tą zgrają – dramat jak odrobina skóry robiła im wodę z mózgu.
W ogóle nie próbował kryć się z ciężkim westchnieniem, którym odpowiedział na wcale nie tak dwuznaczne słowa Blanki, już bez zawahania upychając ją w tej samej kategorii co Nitę.
- A to na facetów się burzą, że niby tylko by ruchali – burknął pod nosem, odpływając w kierunku Sala, gdzie było względnie bezpiecznie. Przy nim przynajmniej nie bał się, że ktoś go pod wodą złapie za tyłek. Albo wciągnie pod wodę, czy wytarmosi, jeśli dobrze interpretował przepychanki Nity i Blanki, wywołujące fale na spokojnym jeziorze.
Z wody zdecydował się wyjść dopiero, gdy pierwsze rozbawienie zespołu wyparowało gdzieś w przestrzeni, a sam Es nacieszył się pływaniem w ograniczonej przestrzeni – w większej grupie nie próbował się przemieniać, nie chcąc nikogo przypadkiem nastraszyć. Chociaż wszyscy zdawali się traktować go zupełnie normalnie, jeszcze nie tak dawno widzieli go zalanego cudzą krwią. Nie chciał ryzykować sytuacji, w której ktoś zauważy pod wodą łeb, czy długi ogon, wywołując panikę lub stany przedzawałowe – jego chęci nurkowania i eksploracji nowego zbiornika nie były tego warte.
Podniósł w stronę Blanki środkowy palec, kiedy ta machając nogami na molu, obróciła głowę, śledząc wzrokiem jego przemoczoną sylwetkę. Zdecydowanie spali wszystkie białe koszulki, jeśli miało to wywoływać chwilową śmierć mózgu większej części zespołu. I nauczy się jakiegoś zaklęcia wysuszającego – jak dotąd żadnego nie potrzebował, bo pływać w rzece niedaleko domu chodził tylko z braćmi, a brazylijskie słońce wystarczało, by wracać suchym.
Przebrany w ciemną koszulkę nie czuł się już jak okaz pod mikroskopem, poprzypinany szpilkami i z flakami wyciągniętymi na wierzch. Słysząc z okolic mola instrukcje Yamileth odnośnie wędek, uniósł nieco brwi, rozglądając się za narzędziami, co do których był prawie pewien, że nikt nie wiedział, jak porządnie ich używać. Sam często łowił ryby, ale zawsze mając wydłużoną paszczę pełną zębów, którą wystarczało w odpowiednim momencie zatrzasnąć, a nie jakimś patykiem z robakiem na końcu. Wędki znalazł stosunkowo łatwo, podobnie jak ostatnie, czyste od gluta wiadro oraz mniejsze wiaderko z przynętą. Taką, co to się wciąż wiła, wywołując na twarzach Sala oraz Yamileth kolor łudząco podobny do zieleni.
- Jak chuj coś na to złapiemy – mruknął Es, rozdając reszcie wędki. - Jak chuj – powtórzył, przyglądając się sceptycznie haczykowi, na który bez litości nabił długiego, białego robaka. - Jak chciałaś nas upić Serrano, to można to zrobić łatwiej, niż kazać pić na pusty żołądek.
Usadził się na brzegu mola, biorąc niezbyt imponujący, wyraźnie niewprawny zamach, który posłał haczyk zbyt blisko.
- Poza tym, nasze nimfy tak się kotłowały, że cokolwiek tu było, spierdoliło w podskokach – burknął, chwytając przechodzącego obok Sala za połę ubrania. - Siadaj.
Chciał się zawczasu odgrodzić od kobiet, nie chcąc się przekonywać, co przyjdzie im do głowy, kiedy zaczną się nudzić.
- Trzeba było wynająć striptizera, a nie ochroniarza – odparł tylko z cieniem zażenowania, kiedy Yamileth podobnie bezwstydnie co pozostałe kobiety sprowadziła go na moment do pozycji ładnego obrazka. Był już przekonany, że nie zabierze żadnej białej rzeczy na potencjalne przyszłe wyjazdy z tą zgrają – dramat jak odrobina skóry robiła im wodę z mózgu.
W ogóle nie próbował kryć się z ciężkim westchnieniem, którym odpowiedział na wcale nie tak dwuznaczne słowa Blanki, już bez zawahania upychając ją w tej samej kategorii co Nitę.
- A to na facetów się burzą, że niby tylko by ruchali – burknął pod nosem, odpływając w kierunku Sala, gdzie było względnie bezpiecznie. Przy nim przynajmniej nie bał się, że ktoś go pod wodą złapie za tyłek. Albo wciągnie pod wodę, czy wytarmosi, jeśli dobrze interpretował przepychanki Nity i Blanki, wywołujące fale na spokojnym jeziorze.
Z wody zdecydował się wyjść dopiero, gdy pierwsze rozbawienie zespołu wyparowało gdzieś w przestrzeni, a sam Es nacieszył się pływaniem w ograniczonej przestrzeni – w większej grupie nie próbował się przemieniać, nie chcąc nikogo przypadkiem nastraszyć. Chociaż wszyscy zdawali się traktować go zupełnie normalnie, jeszcze nie tak dawno widzieli go zalanego cudzą krwią. Nie chciał ryzykować sytuacji, w której ktoś zauważy pod wodą łeb, czy długi ogon, wywołując panikę lub stany przedzawałowe – jego chęci nurkowania i eksploracji nowego zbiornika nie były tego warte.
Podniósł w stronę Blanki środkowy palec, kiedy ta machając nogami na molu, obróciła głowę, śledząc wzrokiem jego przemoczoną sylwetkę. Zdecydowanie spali wszystkie białe koszulki, jeśli miało to wywoływać chwilową śmierć mózgu większej części zespołu. I nauczy się jakiegoś zaklęcia wysuszającego – jak dotąd żadnego nie potrzebował, bo pływać w rzece niedaleko domu chodził tylko z braćmi, a brazylijskie słońce wystarczało, by wracać suchym.
Przebrany w ciemną koszulkę nie czuł się już jak okaz pod mikroskopem, poprzypinany szpilkami i z flakami wyciągniętymi na wierzch. Słysząc z okolic mola instrukcje Yamileth odnośnie wędek, uniósł nieco brwi, rozglądając się za narzędziami, co do których był prawie pewien, że nikt nie wiedział, jak porządnie ich używać. Sam często łowił ryby, ale zawsze mając wydłużoną paszczę pełną zębów, którą wystarczało w odpowiednim momencie zatrzasnąć, a nie jakimś patykiem z robakiem na końcu. Wędki znalazł stosunkowo łatwo, podobnie jak ostatnie, czyste od gluta wiadro oraz mniejsze wiaderko z przynętą. Taką, co to się wciąż wiła, wywołując na twarzach Sala oraz Yamileth kolor łudząco podobny do zieleni.
- Jak chuj coś na to złapiemy – mruknął Es, rozdając reszcie wędki. - Jak chuj – powtórzył, przyglądając się sceptycznie haczykowi, na który bez litości nabił długiego, białego robaka. - Jak chciałaś nas upić Serrano, to można to zrobić łatwiej, niż kazać pić na pusty żołądek.
Usadził się na brzegu mola, biorąc niezbyt imponujący, wyraźnie niewprawny zamach, który posłał haczyk zbyt blisko.
- Poza tym, nasze nimfy tak się kotłowały, że cokolwiek tu było, spierdoliło w podskokach – burknął, chwytając przechodzącego obok Sala za połę ubrania. - Siadaj.
Chciał się zawczasu odgrodzić od kobiet, nie chcąc się przekonywać, co przyjdzie im do głowy, kiedy zaczną się nudzić.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Wto 11 Lip - 21:02
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Wiedząc, że właśnie ląduje dla Barrosa w tej samej szufladce co Nita, chyba... Wzruszyłaby ramionami i nie zmieniła się ani trochę. Jak jeszcze kilka lat temu mogła przejmować się tym, co sądzą o niej inni, teraz wychodziła z założenia, że dobrze ma myśleć o sobie przede wszystkim ona sama. A dla niej seks z przygodnymi ludźmi w żaden sposób nie wpływał na to, kim była – i na pewno nie sprawiał, że lubiła się mniej. Gdy już raz ustawiła swoje przekonania w ten sposób, z dnia na dzień zrobiło jej się lepiej.
Nikomu nie musiała nic udowadniać.
W efekcie teraz nie kryła się ani z tym, że gapić się lubi, ani z tym, że wycofanie – zawstydzenie? - Estebana ją bawi. Gdy już wszyscy wygrzebali się na brzeg, i gdy Barros skoczył się przebrać, Blanca nie oszczędziła mu potem przekornego spojrzenia które już z daleka krzyczało pytaniem wstydzioszek? Może była bezczelna, i może właśnie psuła te zalążki dobrych relacji, o które próbowała walczyć Yami. Może. A może nie.
Tak czy inaczej, straciła zainteresowanie Esem w momencie, gdy wetknął jej w ręce jedną z wędek.
- Masz strasznie dużo wiary – parsknęła na komentarz mężczyzny, jednocześnie studiując konstrukcję urządzenia.
- To nawet nie mój pomysł – odparła tymczasem Serrano z szerokim uśmiechem. - To atrakcja, że tak powiem, w pakiecie z domkami. - Ruchem głowy wskazała mniej więcej w kierunku, gdzie stały chatki.
Blanca pokręciła głową z rozbawieniem, w kolejnej chwili wreszcie zarzucając wędkę. Z grubsza wiedziała, jak jej używać. Jej ojciec, podobnie jak większość niemagicznych mężczyzn, przechodziła etap fascynacji wędkarstwem i spędzania niemal każdego weekendu nad rzeką z kolegami. Vargas czasem chodziła z nimi – ot tak, dla rozrywki, żeby wyrwać się z domu. Nigdy nie była szczególnie wprawna w łowieniu – z tego, co pamiętała, nigdy nie przyniosła do domu żadnej ryby – ale przynajmniej wiedziała, jak zarzucić przynętę.
Na pewno nie tak, jak robił Barros.
Wiedziała też, jak zamocować wędkę, by nie musieć jej bez przerwy trzymać w dłoniach, więc ledwie chwilę potem, gdy wszyscy mniej lub bardziej wprawnie zarzucili haczyki, ustabilizowała swój kij wystarczająco stabilnie, by nie musieć się nim specjalnie przejmować. Ot, kontrolować co jakiś czas i tyle.
Niechętnie musiała przyznać Estebanowi rację – przez ich wodne wariacje raczej niczego tu nie złapią. Każda rozsądna ryba już dawno spieprzyła jak najdalej.
Tak czy inaczej, ustawiła wszystko jak należy – najpierw swoją wędkę, a potem jeszcze te Nity i Yami, gdy poprosiły – i... Dosyć szybko zaczęła się nudzić. Machając nogami nad wodą, zaczęła gadać. Najpierw z Serrano, o konferencji, na którą udało się Blance wyskoczyć tuż przed bieżącym wyjazdem. Potem z Nitą, wymieniając ostatnie uczelniane plotki i to zachwalając, to obgadując swoich studentów. Nawet z Salem zamieniła kilka słów, gdy przypomniała sobie przepis na słodkie ciastka z żurawiną.
Gdy zaś skończyły jej się tematy do rozmów, z westchnieniem podniosła tyłek z mola i otrzepała się.
- Zaraz wrócę – obwieściła i w kolejnej chwili maszerowała raźnie w kierunku chatek, wołając jeszcze tylko przez ramię: - Pilnujcie mi kija!
- A ta gdzie? - zmarszczyła brwi Nita.
Sal uśmiechnął się pod wąsem szeroko.
- Po alkohol?
Yami westchnęła teatralnie.
- Po alkohol – przytaknęła. - Na pewno.
Nie mylili się – ale jak mieli się mylić, znając Blankę tak dobrze? Po kilku chwilach przeplatanych rechotaniem budzących się na wieczór żab, cykaniem świerszczy, i kilkoma wybuchami śmiechu od strony domków – chyba Blanki i obu braci? - Vargas wróciła z torebką, a w niej – pięcioma butelkami piwa.
- Nie dziękujcie. – Uśmiechnęła się od ucha do ucha, wtykając jedną, drugą i trzecią butelkę w dłonie Yami, Nity i Sala. Jeśli zaś chodzi o czwartą…
- Gdzie Barros? – Uniosła brwi pytająco.
- Stwierdził, że to pierdoli – wyjaśnił radośnie Sal, wskazując porzuconą wędkę. - Wziął wiaderko i poszedł.
- Żartujecie sobie – sapnęła, znów sadzając tyłek na deskach. - I co niby z tym wiaderkiem? Babki poszedł lepić?
Serrano parsknęła cicho.
- Chyba się znowu kąpać, słyszałam plusk wody gdzieś… Tam. – Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. - Ma was ewidentnie dosyć. - Uniosła brwi, znacząco spoglądając na Blankę i Nitę.
Ta pierwsza prychnęła cicho.
- No to niech ma, jego problem – skwitowała, otwierając butelkę piwa o deski pomostu i upijając solidny łyk. - Powiedzcie mi lepiej, po co mu to cholerne wiaderko.
Nikomu nie musiała nic udowadniać.
W efekcie teraz nie kryła się ani z tym, że gapić się lubi, ani z tym, że wycofanie – zawstydzenie? - Estebana ją bawi. Gdy już wszyscy wygrzebali się na brzeg, i gdy Barros skoczył się przebrać, Blanca nie oszczędziła mu potem przekornego spojrzenia które już z daleka krzyczało pytaniem wstydzioszek? Może była bezczelna, i może właśnie psuła te zalążki dobrych relacji, o które próbowała walczyć Yami. Może. A może nie.
Tak czy inaczej, straciła zainteresowanie Esem w momencie, gdy wetknął jej w ręce jedną z wędek.
- Masz strasznie dużo wiary – parsknęła na komentarz mężczyzny, jednocześnie studiując konstrukcję urządzenia.
- To nawet nie mój pomysł – odparła tymczasem Serrano z szerokim uśmiechem. - To atrakcja, że tak powiem, w pakiecie z domkami. - Ruchem głowy wskazała mniej więcej w kierunku, gdzie stały chatki.
Blanca pokręciła głową z rozbawieniem, w kolejnej chwili wreszcie zarzucając wędkę. Z grubsza wiedziała, jak jej używać. Jej ojciec, podobnie jak większość niemagicznych mężczyzn, przechodziła etap fascynacji wędkarstwem i spędzania niemal każdego weekendu nad rzeką z kolegami. Vargas czasem chodziła z nimi – ot tak, dla rozrywki, żeby wyrwać się z domu. Nigdy nie była szczególnie wprawna w łowieniu – z tego, co pamiętała, nigdy nie przyniosła do domu żadnej ryby – ale przynajmniej wiedziała, jak zarzucić przynętę.
Na pewno nie tak, jak robił Barros.
Wiedziała też, jak zamocować wędkę, by nie musieć jej bez przerwy trzymać w dłoniach, więc ledwie chwilę potem, gdy wszyscy mniej lub bardziej wprawnie zarzucili haczyki, ustabilizowała swój kij wystarczająco stabilnie, by nie musieć się nim specjalnie przejmować. Ot, kontrolować co jakiś czas i tyle.
Niechętnie musiała przyznać Estebanowi rację – przez ich wodne wariacje raczej niczego tu nie złapią. Każda rozsądna ryba już dawno spieprzyła jak najdalej.
Tak czy inaczej, ustawiła wszystko jak należy – najpierw swoją wędkę, a potem jeszcze te Nity i Yami, gdy poprosiły – i... Dosyć szybko zaczęła się nudzić. Machając nogami nad wodą, zaczęła gadać. Najpierw z Serrano, o konferencji, na którą udało się Blance wyskoczyć tuż przed bieżącym wyjazdem. Potem z Nitą, wymieniając ostatnie uczelniane plotki i to zachwalając, to obgadując swoich studentów. Nawet z Salem zamieniła kilka słów, gdy przypomniała sobie przepis na słodkie ciastka z żurawiną.
Gdy zaś skończyły jej się tematy do rozmów, z westchnieniem podniosła tyłek z mola i otrzepała się.
- Zaraz wrócę – obwieściła i w kolejnej chwili maszerowała raźnie w kierunku chatek, wołając jeszcze tylko przez ramię: - Pilnujcie mi kija!
- A ta gdzie? - zmarszczyła brwi Nita.
Sal uśmiechnął się pod wąsem szeroko.
- Po alkohol?
Yami westchnęła teatralnie.
- Po alkohol – przytaknęła. - Na pewno.
Nie mylili się – ale jak mieli się mylić, znając Blankę tak dobrze? Po kilku chwilach przeplatanych rechotaniem budzących się na wieczór żab, cykaniem świerszczy, i kilkoma wybuchami śmiechu od strony domków – chyba Blanki i obu braci? - Vargas wróciła z torebką, a w niej – pięcioma butelkami piwa.
- Nie dziękujcie. – Uśmiechnęła się od ucha do ucha, wtykając jedną, drugą i trzecią butelkę w dłonie Yami, Nity i Sala. Jeśli zaś chodzi o czwartą…
- Gdzie Barros? – Uniosła brwi pytająco.
- Stwierdził, że to pierdoli – wyjaśnił radośnie Sal, wskazując porzuconą wędkę. - Wziął wiaderko i poszedł.
- Żartujecie sobie – sapnęła, znów sadzając tyłek na deskach. - I co niby z tym wiaderkiem? Babki poszedł lepić?
Serrano parsknęła cicho.
- Chyba się znowu kąpać, słyszałam plusk wody gdzieś… Tam. – Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. - Ma was ewidentnie dosyć. - Uniosła brwi, znacząco spoglądając na Blankę i Nitę.
Ta pierwsza prychnęła cicho.
- No to niech ma, jego problem – skwitowała, otwierając butelkę piwa o deski pomostu i upijając solidny łyk. - Powiedzcie mi lepiej, po co mu to cholerne wiaderko.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Sro 12 Lip - 16:40
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban Jorge Barros miał się za człowieka cierpliwego – takiego, który potrafił w skupieniu wysłuchać argumentów drugiej osoby, czekać na zmianę warunków czy obserwować podejrzanego w kolejnych spelunach przez długie godziny. Latami szlifował umiejętność przemiany, odgrywał z drobnymi przestępcami wciąż te same scenariusze, ale tam, na tym molo ukrytym w lesie, z wędką w ręku, Es w rekordowym tempie osiągnął limit swojej cierpliwości.
Jaki był kurwa sens siedzieć bez ruchu, z badylem w dłoni i gapić się w wodę bez żadnej mety, do której miałoby to zajęcie prowadzić? Bo nie, nie miał ani krzty wiary w to, że złapią chociaż jedną małą rybkę, a co dopiero wystarczającą ich ilość, by najeść się na kolację.
Być może dałby radę wytrzymać na molo, z pogłębiającym się na czole marsem oraz nerwowym wystukiwaniem na kolanie tylko jemu znanej melodii, gdyby nie absolutnie wkurwiające wybuchy śmiechu dochodzące z okolic domków, w które udała się Blanca. Po alkohol, bo na pusty żołądek był to taki genialny pomysł. Dźwięk, który z założenia był wesoły i przyjemny, w uszach Esa brzmiał jak paznokcie sunące po tablicy.
- Jebać to – warknął soczyście, wstając na nogi i z niemałą satysfakcją rzucając wędkę na molo. Nie zwinął żyłki, jak dla niego robak na jej końcu mógł się utopić. Nagle stając się obiektem pytających spojrzeń, Barros nie zamierzał im tłumaczyć, jak bardzo frustrowało go to całe wędkowanie, ani co zamierzał zrobić, kiedy chwycił czyste wiaderko, do którego mieli wrzucać to, co udało im się złapać. Czyli okrągłe nic, ewentualnie kępę glonów. W ciszy oddalił się z mola, wywracając oczami, kiedy śmiech Blanki oraz dwójki braci odpowiedzialnych za ich zakwaterowanie rozbrzmiał bliżej. No tak, znalazła sobie bardziej wdzięczne cele do flirtowania.
Oddalił się spory kawałek od mola, zanim przystanął przy wąskim pasie plaży, oddzielonym od niego gęstymi szuwarami – już on im pokaże, jak się łowi pierdolone ryby i nie umiera z nudów w trakcie. Metalowe wiaderko wylądowało w ciemnym piasku, para sandałów tuż obok niego, a na nich ciemna koszulka. Barros zawahał się przed jej zdejmowaniem, ale robiło się późno, a po kolejnej kąpieli miło byłoby wrócić do czegoś suchego – poza tym jeśli nikt nie pójdzie go szukać, nie będzie świecił golizną. Czy garniturem ostrych zębów, którymi zamierzał zapolować. Z dwojga złego wolałby chyba jednak golizną – ona przynajmniej nie wywoływała paniki.
Nadmiernie ostrożny, przemienił się w swoją gadzią postać dopiero, gdy woda zamknęła mu się nad głową i kilkoma leniwymi ruchami ogona wypruł przed siebie w głębsze odmęty jeziora. Polowanie na ryby nie stanowiło dla niego czegoś nowego lub zaskakującego, bo już nie raz zaspokajał w ten sposób głód – większym wyzwaniem było tak chwycić umykające, srebrzące się w wodzie kształty, by nie przepołowić ich zębiskami kajmana. Wymagało to kilku prób w trakcie których rozpruł rybie wnętrzności nieostrożnym kłapnięciem, ale w końcu zrozumiał, jak najlepiej się do tego zabrać.
Na brzeg wrócił kilka razy, odkładając zdobycz do wiadra, aż do momentu, gdy nie zmieściłoby się do niego nic więcej – nie był pewien, ile mu to zajęło, ale od strony mola wciąż dało się usłyszeć głosy badaczy i brak drażniących go wcześniej śmiechów. Z powrotem w ludzkiej postaci wciągnął na siebie suchą koszulkę, wzdrygając się lekko, gdy strużka wody z przemoczonych włosów spłynęła mu za kołnierzyk. Zdecydowanie powinien nauczyć się jakiegoś suszącego zaklęcia.
- Złapaliście coś? – zawołał, gdy ze swoim pełnym wiadrem ruszył ku molu, a gdy radosny głos Sala odkrzyknął mu, że nic a nic, uśmiechnął się kątem ust. Oczywiście, że nic nie złapali, przecież mówił, że tak będzie.
- Jak ktoś rozpali ognisko, to przyniosłem kolację. Tylko trzeba ją wypatroszyć – oznajmił z zadowoleniem, stawiając ciężkie wiadro na pierwszych deskach mola. Chuja by mieli, a nie jedzenie, jakby został z nimi z tym głupim badylem w rękach.
Jaki był kurwa sens siedzieć bez ruchu, z badylem w dłoni i gapić się w wodę bez żadnej mety, do której miałoby to zajęcie prowadzić? Bo nie, nie miał ani krzty wiary w to, że złapią chociaż jedną małą rybkę, a co dopiero wystarczającą ich ilość, by najeść się na kolację.
Być może dałby radę wytrzymać na molo, z pogłębiającym się na czole marsem oraz nerwowym wystukiwaniem na kolanie tylko jemu znanej melodii, gdyby nie absolutnie wkurwiające wybuchy śmiechu dochodzące z okolic domków, w które udała się Blanca. Po alkohol, bo na pusty żołądek był to taki genialny pomysł. Dźwięk, który z założenia był wesoły i przyjemny, w uszach Esa brzmiał jak paznokcie sunące po tablicy.
- Jebać to – warknął soczyście, wstając na nogi i z niemałą satysfakcją rzucając wędkę na molo. Nie zwinął żyłki, jak dla niego robak na jej końcu mógł się utopić. Nagle stając się obiektem pytających spojrzeń, Barros nie zamierzał im tłumaczyć, jak bardzo frustrowało go to całe wędkowanie, ani co zamierzał zrobić, kiedy chwycił czyste wiaderko, do którego mieli wrzucać to, co udało im się złapać. Czyli okrągłe nic, ewentualnie kępę glonów. W ciszy oddalił się z mola, wywracając oczami, kiedy śmiech Blanki oraz dwójki braci odpowiedzialnych za ich zakwaterowanie rozbrzmiał bliżej. No tak, znalazła sobie bardziej wdzięczne cele do flirtowania.
Oddalił się spory kawałek od mola, zanim przystanął przy wąskim pasie plaży, oddzielonym od niego gęstymi szuwarami – już on im pokaże, jak się łowi pierdolone ryby i nie umiera z nudów w trakcie. Metalowe wiaderko wylądowało w ciemnym piasku, para sandałów tuż obok niego, a na nich ciemna koszulka. Barros zawahał się przed jej zdejmowaniem, ale robiło się późno, a po kolejnej kąpieli miło byłoby wrócić do czegoś suchego – poza tym jeśli nikt nie pójdzie go szukać, nie będzie świecił golizną. Czy garniturem ostrych zębów, którymi zamierzał zapolować. Z dwojga złego wolałby chyba jednak golizną – ona przynajmniej nie wywoływała paniki.
Nadmiernie ostrożny, przemienił się w swoją gadzią postać dopiero, gdy woda zamknęła mu się nad głową i kilkoma leniwymi ruchami ogona wypruł przed siebie w głębsze odmęty jeziora. Polowanie na ryby nie stanowiło dla niego czegoś nowego lub zaskakującego, bo już nie raz zaspokajał w ten sposób głód – większym wyzwaniem było tak chwycić umykające, srebrzące się w wodzie kształty, by nie przepołowić ich zębiskami kajmana. Wymagało to kilku prób w trakcie których rozpruł rybie wnętrzności nieostrożnym kłapnięciem, ale w końcu zrozumiał, jak najlepiej się do tego zabrać.
Na brzeg wrócił kilka razy, odkładając zdobycz do wiadra, aż do momentu, gdy nie zmieściłoby się do niego nic więcej – nie był pewien, ile mu to zajęło, ale od strony mola wciąż dało się usłyszeć głosy badaczy i brak drażniących go wcześniej śmiechów. Z powrotem w ludzkiej postaci wciągnął na siebie suchą koszulkę, wzdrygając się lekko, gdy strużka wody z przemoczonych włosów spłynęła mu za kołnierzyk. Zdecydowanie powinien nauczyć się jakiegoś suszącego zaklęcia.
- Złapaliście coś? – zawołał, gdy ze swoim pełnym wiadrem ruszył ku molu, a gdy radosny głos Sala odkrzyknął mu, że nic a nic, uśmiechnął się kątem ust. Oczywiście, że nic nie złapali, przecież mówił, że tak będzie.
- Jak ktoś rozpali ognisko, to przyniosłem kolację. Tylko trzeba ją wypatroszyć – oznajmił z zadowoleniem, stawiając ciężkie wiadro na pierwszych deskach mola. Chuja by mieli, a nie jedzenie, jakby został z nimi z tym głupim badylem w rękach.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Sro 12 Lip - 19:13
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Niewiele – TAK niewiele – jej brakowało, by zaczęła Barrosa przedrzeźniać. Gdy wrócił, samozadowolenie i aniemówiłem aż się z niego wylewało. Patrzyła na niego, gdy stawiał wiadro, pusząc się jak dumny kogut. Mógł twierdzić, że wcale się nie puszył, ale Blanca wiedziała swoje. Mógł grymasić, gdy się za nim oglądały, ale teraz ewidentnie pasowało mu bycie w centrum uwagi. Albo był tak zadowolony, że jemu wyszło a im nie, że nie zwracał uwagi na bycie gwiazdą wieczoru, jedno z dwóch.
Przeczekała moment, gdy pozostała trójka niemal zatańczyła radośnie wokół wiadra. Nie zerwała się, gdy cała reszta ekscytowała się grilowanymi rybami. Gdy oni się cieszyli, ona miała z tyłu głowy myśl, że... Nie wiedziała, w co zmieniał się Esteban, ale niewątpliwie było to drapieżne. Już ostatnio, słysząc za plecami jego warkot i syki, nie miała wątpliwości – teraz tylko to potwierdził. Nie była naiwna, wiedziała, że nie nałapał tych ryb gołymi rękami. To raczej... Zmarszczyła brwi lekko.
Krokodyl? Kajman? Nie była pewna, ale biorąc pod uwagę, jak dobrze czuł się w wodzie – i jak łatwo poszło mu to, co nie wyszło innym – podejrzewała, że nie jest daleko od prawdy. Z drugiej strony, wcale nie była przekonana, że rzeczywiście chce wiedzieć, jaka jest zwierzęca forma Barrosa.
Podeszła do reszty dopiero, gdy poczuła na sobie wzrok pozostałych.
Tylko trzeba ją wypatroszyć.
Zajrzała do wiadra, niespiesznie upijając łyk piwa. Przypomniała sobie o jeszcze jednej, nieruszonej butelce pozostałej w torebce, ruchem głowy wskazała ją więc Estebanowi. Tę przecież przyniosła dla niego.
- Zajmiesz się tym, nie? – spytała tymczasem Nita, spoglądając an Vargas.
Blanca parsknęła cicho.
- No raczej. Nie sądzę żeby ktokolwiek chciał zbierać ciebie albo Yami, jak już osłabniecie na widok krwi i flaków. A Sal się przecież nie dotyka niczego, co nie jest słodkie – skwitowała, wbijając wszystkim szpile i nim zdążyli zaprotestować, podniosła wiadro.
Było ciężkie – nawet bardzo – ale była przekonana, że doniesie je do ogniska. Normalnie, nie lewitując je zaklęciem. Nie używała przecież magii, gdy nie musiała – a zadźwiganie kolacji na miejsce nie wydawało jej się wystarczającym powodem, by sięgać po czary.
Za to oprawienie ryb było powodem dobrym aż nadto.
Nim dotarła do ogniska, zdążyła się zmachać, ale poradzenie sobie samej było dla niej kwestią… Nie wiem, może honoru. Albo jakiegoś innego niespecjalnie rozsądnego przekonania. Tak czy inaczej, rzeczywiście sobie poradziła, gdy jednak postawiła wiadro przy wstępnie przygotowanym palenisku, gdy przyniosła z chatki nóż i gdy zmusiła go jednym prostym zaklęciem do pracowania samemu, sprawnie rozcinając i oczyszczając ryby – w jej ruchach było tyleż samo zmęczenia co nieuzasadnionej agresji. Butelkę piwa osuszyła do dna w kilku łykach, a gdy odstawiła ją na bok, poważnie rozważała pójście od razu po kolejną.
Nie poszła tylko dlatego, że musiała pilnować ryb – skoro już podjęła się, jak zwykle, gospodarzenia przy posiłku, podeszła do tego na poważnie.
Przeniosła wzrok na Estebana i Sala.
- Ogarnijcie to – zakomenderowała po prostu, ruchem ręki wskazując miejsce na ognisko. Palenisko było przygotowane tyle o ile – ot, wyznaczone miejsce, garść drewna gotowa na pierwsze rozpalenie. Nie ulegało jednak wątpliwości, że trzeba będzie przynieść parę dodatkowych szczap i, przede wszystkim, pilnować płomieni. I zająć się żarciem, którego...
- O.
Blanca uniosła głowę tylko po to, by napotkać zdziwione spojrzenie Antonia stojącego tuż na granicy zarośli. Mężczyzna – nie mógł być wiele starszy od niej samej – wyciągał właśnie w kierunku Vargas dwie torby, które, oceniając po zapachu, pełne były mięsa czekającego tylko, by je upiec.
- Udało wam się?
Vargas roześmiała się i podeszła bliżej, by przejąć pakunki.
- A nie powinno?
- Nie, to nie... – Antonio pokręcił głową, roześmiał się. – Zazwyczaj nikomu się nie udaje. A już na pewno nie magicznym. Zwykle nie wiecie przecież, jak używać wędek. I w ogóle.
- W sumie rzeczywiście nie wiemy – stwierdziła. – Ale mamy Barrosa – dodała, jakby to wszystko wyjaśniało, a w jej głosie – czyżby dało się dosłyszeć zadowolenie? Satysfakcję? Dumę?
Antonio pokiwał głową.
- No dobra. Gratulacje w takim razie. – Uśmiechnął się szeroko. – Ale to i tak weźcie. Tym bardziej, w nagrodę. – Ruchem głowy wskazał torby, po chwili znów kręcąc głową. – Się Luis zdziwi, cholera.
Blanca parsknęła śmiechem. Założyła ręce na piersi i przez chwilę jeszcze przyglądała się mężczyźnie bez skrępowania. Skakała od jego loczków przez widoczne tu i tam ciemne kreski tatuażu, widoczną opaleniznę na odsłoniętych ramionach i ciemną zieleń oczu. Antonio się nie zawstydził, zamiast tego odpowiadając jej szerokim uśmiechem i lekkim przekrzywieniem głowy.
- Będziemy się tu jeszcze kręcić – powiedział po prostu, choć nie zapytała. – W zasadzie zostaniemy pewnie aż skończycie, żeby potem posprzątać. – Wzruszył lekko ramionami. – Jeśli... – Zawahał się, w końcu zaśmiał się krótko. – Wołajcie jak będziecie czegoś potrzebować. Zaparkowaliśmy niedaleko – zakończył, uśmiechnął się i, po jeszcze jednej krótkiej chwili, ruszył raźnie w kierunku samochodu, wciskając ręce w kieszenie spodni.
Blanca odprowadzała go wzrokiem przed chwilę, a gdy wróciła wreszcie do ogniska i prawie oprawionych, czyściutkich ryb, była jakby mniej zła.
- Mamy więcej – rzuciła do reszty, znacząco unosząc jedną z toreb. – Chłopcy nie spodziewali się, że coś potrafimy – parsknęła cicho i odłożyła pakunki, w kolejnej chwili kucając obok i zaglądając do środka.
- Nita? Na widok kotletów z karkówki chyba nie zemdlejesz, nie? – zapytała przekornie, zarabiając sobie tym samym karcące poczochranie czupryny. Pokręciła głową z rozbawieniem i wyprostowała się, robiąc Rabago miejsce. Blanca mogła zająć się rybami, ale przecież nie będzie ogarniać wszystkiego.
Przeczekała moment, gdy pozostała trójka niemal zatańczyła radośnie wokół wiadra. Nie zerwała się, gdy cała reszta ekscytowała się grilowanymi rybami. Gdy oni się cieszyli, ona miała z tyłu głowy myśl, że... Nie wiedziała, w co zmieniał się Esteban, ale niewątpliwie było to drapieżne. Już ostatnio, słysząc za plecami jego warkot i syki, nie miała wątpliwości – teraz tylko to potwierdził. Nie była naiwna, wiedziała, że nie nałapał tych ryb gołymi rękami. To raczej... Zmarszczyła brwi lekko.
Krokodyl? Kajman? Nie była pewna, ale biorąc pod uwagę, jak dobrze czuł się w wodzie – i jak łatwo poszło mu to, co nie wyszło innym – podejrzewała, że nie jest daleko od prawdy. Z drugiej strony, wcale nie była przekonana, że rzeczywiście chce wiedzieć, jaka jest zwierzęca forma Barrosa.
Podeszła do reszty dopiero, gdy poczuła na sobie wzrok pozostałych.
Tylko trzeba ją wypatroszyć.
Zajrzała do wiadra, niespiesznie upijając łyk piwa. Przypomniała sobie o jeszcze jednej, nieruszonej butelce pozostałej w torebce, ruchem głowy wskazała ją więc Estebanowi. Tę przecież przyniosła dla niego.
- Zajmiesz się tym, nie? – spytała tymczasem Nita, spoglądając an Vargas.
Blanca parsknęła cicho.
- No raczej. Nie sądzę żeby ktokolwiek chciał zbierać ciebie albo Yami, jak już osłabniecie na widok krwi i flaków. A Sal się przecież nie dotyka niczego, co nie jest słodkie – skwitowała, wbijając wszystkim szpile i nim zdążyli zaprotestować, podniosła wiadro.
Było ciężkie – nawet bardzo – ale była przekonana, że doniesie je do ogniska. Normalnie, nie lewitując je zaklęciem. Nie używała przecież magii, gdy nie musiała – a zadźwiganie kolacji na miejsce nie wydawało jej się wystarczającym powodem, by sięgać po czary.
Za to oprawienie ryb było powodem dobrym aż nadto.
Nim dotarła do ogniska, zdążyła się zmachać, ale poradzenie sobie samej było dla niej kwestią… Nie wiem, może honoru. Albo jakiegoś innego niespecjalnie rozsądnego przekonania. Tak czy inaczej, rzeczywiście sobie poradziła, gdy jednak postawiła wiadro przy wstępnie przygotowanym palenisku, gdy przyniosła z chatki nóż i gdy zmusiła go jednym prostym zaklęciem do pracowania samemu, sprawnie rozcinając i oczyszczając ryby – w jej ruchach było tyleż samo zmęczenia co nieuzasadnionej agresji. Butelkę piwa osuszyła do dna w kilku łykach, a gdy odstawiła ją na bok, poważnie rozważała pójście od razu po kolejną.
Nie poszła tylko dlatego, że musiała pilnować ryb – skoro już podjęła się, jak zwykle, gospodarzenia przy posiłku, podeszła do tego na poważnie.
Przeniosła wzrok na Estebana i Sala.
- Ogarnijcie to – zakomenderowała po prostu, ruchem ręki wskazując miejsce na ognisko. Palenisko było przygotowane tyle o ile – ot, wyznaczone miejsce, garść drewna gotowa na pierwsze rozpalenie. Nie ulegało jednak wątpliwości, że trzeba będzie przynieść parę dodatkowych szczap i, przede wszystkim, pilnować płomieni. I zająć się żarciem, którego...
- O.
Blanca uniosła głowę tylko po to, by napotkać zdziwione spojrzenie Antonia stojącego tuż na granicy zarośli. Mężczyzna – nie mógł być wiele starszy od niej samej – wyciągał właśnie w kierunku Vargas dwie torby, które, oceniając po zapachu, pełne były mięsa czekającego tylko, by je upiec.
- Udało wam się?
Vargas roześmiała się i podeszła bliżej, by przejąć pakunki.
- A nie powinno?
- Nie, to nie... – Antonio pokręcił głową, roześmiał się. – Zazwyczaj nikomu się nie udaje. A już na pewno nie magicznym. Zwykle nie wiecie przecież, jak używać wędek. I w ogóle.
- W sumie rzeczywiście nie wiemy – stwierdziła. – Ale mamy Barrosa – dodała, jakby to wszystko wyjaśniało, a w jej głosie – czyżby dało się dosłyszeć zadowolenie? Satysfakcję? Dumę?
Antonio pokiwał głową.
- No dobra. Gratulacje w takim razie. – Uśmiechnął się szeroko. – Ale to i tak weźcie. Tym bardziej, w nagrodę. – Ruchem głowy wskazał torby, po chwili znów kręcąc głową. – Się Luis zdziwi, cholera.
Blanca parsknęła śmiechem. Założyła ręce na piersi i przez chwilę jeszcze przyglądała się mężczyźnie bez skrępowania. Skakała od jego loczków przez widoczne tu i tam ciemne kreski tatuażu, widoczną opaleniznę na odsłoniętych ramionach i ciemną zieleń oczu. Antonio się nie zawstydził, zamiast tego odpowiadając jej szerokim uśmiechem i lekkim przekrzywieniem głowy.
- Będziemy się tu jeszcze kręcić – powiedział po prostu, choć nie zapytała. – W zasadzie zostaniemy pewnie aż skończycie, żeby potem posprzątać. – Wzruszył lekko ramionami. – Jeśli... – Zawahał się, w końcu zaśmiał się krótko. – Wołajcie jak będziecie czegoś potrzebować. Zaparkowaliśmy niedaleko – zakończył, uśmiechnął się i, po jeszcze jednej krótkiej chwili, ruszył raźnie w kierunku samochodu, wciskając ręce w kieszenie spodni.
Blanca odprowadzała go wzrokiem przed chwilę, a gdy wróciła wreszcie do ogniska i prawie oprawionych, czyściutkich ryb, była jakby mniej zła.
- Mamy więcej – rzuciła do reszty, znacząco unosząc jedną z toreb. – Chłopcy nie spodziewali się, że coś potrafimy – parsknęła cicho i odłożyła pakunki, w kolejnej chwili kucając obok i zaglądając do środka.
- Nita? Na widok kotletów z karkówki chyba nie zemdlejesz, nie? – zapytała przekornie, zarabiając sobie tym samym karcące poczochranie czupryny. Pokręciła głową z rozbawieniem i wyprostowała się, robiąc Rabago miejsce. Blanca mogła zająć się rybami, ale przecież nie będzie ogarniać wszystkiego.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Czw 13 Lip - 18:23
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Oczywiście, że był z siebie zadowolony. Zadowolony, że udowodnił bezcelowość wysiadywania z kijem na molo i że zapewnił swojemu stadku kolację – mimo nie tak odległych wydarzeń, które rysowały go w ich oczach w raczej kiepskim świetle, nie zrezygnował z pieszczotliwego określania ich swoimi kaczuszkami. Czasem wrednymi, ale wciąż puszystymi i potrzebującymi ochrony.
Tym bardziej zaskoczył go wyraz twarzy Blanki, gdy reszta cieszyła się, że nie pójdzie spać z pustymi brzuchami – nie wyglądała na wściekłą, że poniekąd utarł im nosy, a bardziej... Jakby ktoś położył przed nią zagadkę, której nie potrafiła rozwiązać. Przypominała mu nasłuchującą w gąszczu zwierzynę.
Nie tylko on zauważył chwilową ciszę, która nie była normalnym stanem dla Vargas – z kompletem skierowanych na nią zaciekawionych spojrzeń, szybko otrząsnęła się z tego, co zajmowało jej myśli. Nie powstrzymało to Esa przed przyglądaniem się, jak dźwigała wypełnione przez niego wiadro bez użycia czarów. Stwierdził, że zupełnie niepotrzebnie, upijając łyk piwa, które zdążyło się już częściowo ogrzać poza lodówką – przy patroszeniu ryb była już mądrzejsza, wprawiając nóż w równy taniec cięć zaklęciem, jakiego Barros nie opanował.
Ogarnijcie to.
Westchnął cicho, oddelegowany wraz z Salem do oporządzania ogniska – mógł siedzieć przy ogniu w stosownej i kontrolowanej odległości, ale jego rozpalanie kłóciło się z pierwotnym strachem, jaki czuł jego kajman.
- Przyniosę więcej drewna, ty rozpal – podzielił obowiązki między siebie i Zermeno, na chwilę oddalając się w kierunku drewutni wybudowanej przy domkach. Bez piwa w ręku, te przezornie zostawił na jednej z ław ustawionych dookoła paleniska. Niosąc w rękach kilka odpowiednio dużych szczap, wrócił akurat w momencie, w którym jeden z braci Soria przekazywał Blance reklamówki z jedzeniem, udowadniając, że w sumie niepotrzebnie się męczyli, skoro atrakcja miała być z założenia tylko atrakcją a nie survivalem.
Zajęty układaniem drewna w stos odpowiedni do ogniska, uniósł lekko głowę, gdy Vargas oznajmiła, że faktycznie nie umieli używać wędek, ale mieli jego na wyposażeniu – nie powstrzymywał lekkiego uśmieszku i miłego, ciepłego uczucia którego źródła nie był w stanie określić. Mieli go, to prawda. Kaczuszki miały swojego gada, który nie pozwoli, by stała im się krzywda. Moment prysnął szybko, kiedy Es zauważył wymianę nieskrępowanych spojrzeń między Blanką a... Jakkolwiek nazywał się jeden z braci. Zero wstydu, naprawdę.
Gdy Nita włączyła się do przygotowań, pracowali zaskakująco sprawnie – Nita i Sal strugali kijki, a Blanca z Barrosem nadziewali na nie ryby i mięso, możliwie w takie sposób, by nic nie spadło do ogniska przy pierwszym liźnięciu żaru. Tylko Yamileth się obijała, donosząc po jakimś czasie najpierw po jeszcze jednym piwie dla każdego, a potem gdy pierwsze porcje mięsa zdążyły się upiec, pieczywo oraz ciemną butelkę czegoś lepkiego i słodkiego, co zostawiało na języku wrażenie palenia. Jedną butelkę, która zaczęła krążyć z rąk do rąk.
Esteban milczał, zajęty wydłubywaniem ości z ryb, kiedy reszta pogrążyła się w rozmowie, przechodząc z tematu na temat z pewnością, jaka wykształcała się przy dłuższej znajomości. A rozmawiali o wszystkim – o konferencjach, nowych przepisach, sklepach, jakie warto odwiedzić. Wspominali żarty, które musiały mieć swoje podłoże w czymś, czego nie mógł dojrzeć jako obcy i... Chyba poczuł ukłucie zazdrości, bo choć zwykle z własnej woli usuwał się gdzieś na bok, gdzie nie pozwalał za bardzo zbliżyć się innym, zaczął czuć się tym bardzo zmęczony. Może chociaż chwila obok nie byłaby taka zła?
Gdy opróżniona już częściowo butelka wylądowała znowu w jego rękach, wziął krótki łyk, świadomy, że nie może później po prostu paść do łóżka i zaraz przekazał ją dalej.
- Skąd się właściwie znacie? – spytał w rzadkim momencie ciszy, opierając łokcie na kolanach i udając, że nie widzi spojrzeń zwróconych w swoją stronę. - Bo chyba nie tylko z uczelni?
Nie dodawał pytania jak długo, ani żadnego innego, które cisnęło mu się na usta, nie chcąc zmienić niewinnego pytania w przesłuchanie.
Tym bardziej zaskoczył go wyraz twarzy Blanki, gdy reszta cieszyła się, że nie pójdzie spać z pustymi brzuchami – nie wyglądała na wściekłą, że poniekąd utarł im nosy, a bardziej... Jakby ktoś położył przed nią zagadkę, której nie potrafiła rozwiązać. Przypominała mu nasłuchującą w gąszczu zwierzynę.
Nie tylko on zauważył chwilową ciszę, która nie była normalnym stanem dla Vargas – z kompletem skierowanych na nią zaciekawionych spojrzeń, szybko otrząsnęła się z tego, co zajmowało jej myśli. Nie powstrzymało to Esa przed przyglądaniem się, jak dźwigała wypełnione przez niego wiadro bez użycia czarów. Stwierdził, że zupełnie niepotrzebnie, upijając łyk piwa, które zdążyło się już częściowo ogrzać poza lodówką – przy patroszeniu ryb była już mądrzejsza, wprawiając nóż w równy taniec cięć zaklęciem, jakiego Barros nie opanował.
Ogarnijcie to.
Westchnął cicho, oddelegowany wraz z Salem do oporządzania ogniska – mógł siedzieć przy ogniu w stosownej i kontrolowanej odległości, ale jego rozpalanie kłóciło się z pierwotnym strachem, jaki czuł jego kajman.
- Przyniosę więcej drewna, ty rozpal – podzielił obowiązki między siebie i Zermeno, na chwilę oddalając się w kierunku drewutni wybudowanej przy domkach. Bez piwa w ręku, te przezornie zostawił na jednej z ław ustawionych dookoła paleniska. Niosąc w rękach kilka odpowiednio dużych szczap, wrócił akurat w momencie, w którym jeden z braci Soria przekazywał Blance reklamówki z jedzeniem, udowadniając, że w sumie niepotrzebnie się męczyli, skoro atrakcja miała być z założenia tylko atrakcją a nie survivalem.
Zajęty układaniem drewna w stos odpowiedni do ogniska, uniósł lekko głowę, gdy Vargas oznajmiła, że faktycznie nie umieli używać wędek, ale mieli jego na wyposażeniu – nie powstrzymywał lekkiego uśmieszku i miłego, ciepłego uczucia którego źródła nie był w stanie określić. Mieli go, to prawda. Kaczuszki miały swojego gada, który nie pozwoli, by stała im się krzywda. Moment prysnął szybko, kiedy Es zauważył wymianę nieskrępowanych spojrzeń między Blanką a... Jakkolwiek nazywał się jeden z braci. Zero wstydu, naprawdę.
Gdy Nita włączyła się do przygotowań, pracowali zaskakująco sprawnie – Nita i Sal strugali kijki, a Blanca z Barrosem nadziewali na nie ryby i mięso, możliwie w takie sposób, by nic nie spadło do ogniska przy pierwszym liźnięciu żaru. Tylko Yamileth się obijała, donosząc po jakimś czasie najpierw po jeszcze jednym piwie dla każdego, a potem gdy pierwsze porcje mięsa zdążyły się upiec, pieczywo oraz ciemną butelkę czegoś lepkiego i słodkiego, co zostawiało na języku wrażenie palenia. Jedną butelkę, która zaczęła krążyć z rąk do rąk.
Esteban milczał, zajęty wydłubywaniem ości z ryb, kiedy reszta pogrążyła się w rozmowie, przechodząc z tematu na temat z pewnością, jaka wykształcała się przy dłuższej znajomości. A rozmawiali o wszystkim – o konferencjach, nowych przepisach, sklepach, jakie warto odwiedzić. Wspominali żarty, które musiały mieć swoje podłoże w czymś, czego nie mógł dojrzeć jako obcy i... Chyba poczuł ukłucie zazdrości, bo choć zwykle z własnej woli usuwał się gdzieś na bok, gdzie nie pozwalał za bardzo zbliżyć się innym, zaczął czuć się tym bardzo zmęczony. Może chociaż chwila obok nie byłaby taka zła?
Gdy opróżniona już częściowo butelka wylądowała znowu w jego rękach, wziął krótki łyk, świadomy, że nie może później po prostu paść do łóżka i zaraz przekazał ją dalej.
- Skąd się właściwie znacie? – spytał w rzadkim momencie ciszy, opierając łokcie na kolanach i udając, że nie widzi spojrzeń zwróconych w swoją stronę. - Bo chyba nie tylko z uczelni?
Nie dodawał pytania jak długo, ani żadnego innego, które cisnęło mu się na usta, nie chcąc zmienić niewinnego pytania w przesłuchanie.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Czw 13 Lip - 20:35
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Wraz z przygotowaniami do ogniska czas płynął szybko. Wieczór sprawnie przeszedł w ciemną, rozbrzmiewającą cykaniem świerszczy noc, a na granicy zarośli dało się dostrzec pierwsze świetliki. Idąc na chwilę na molo, by spłukać ręce aż nadto wyraźnie obwieszczające, czym jeszcze przed chwilą się zajmowały – smród, jaki pozostawiły sobie nadziewane na kije ryby, był nie do zniesienia – Blanca uśmiechnęła się lekko, gdy kilka błyskających owadów umknęło jej z drogi.
To, że musiała egzystować nocami, to jedno. To, że były one dla niej czymś zupełnie magicznym i ujmującym – to już zupełnie co innego.
Atmosfera ogniska – zapewne wspólnie z przyniesionym przez Yami alkoholem – szybko rozwiązała wszystkim języki. Przy drugim piwie dyskutowali jeszcze o konferencjach i potencjalnych planach wycieczkowych w obrębie Midgardu, ale już przy pierwszych łykach bliżej niesprecyzowanego, słodkiego napoju sączonego z jednej, przechodniej butelki głównym tematem stały się anegdoty sprzed lat i żarty, które słyszane z boku nie miały za wiele sensu.
Wygodnie usadzona na kłodzie między Nitą a Salem, Blanca czuła jak szumi jej w głowie – szybko i szalenie przyjemnie. Pomógł w tym pewnie pusty przed pierwszym piwem żołądek – napełniany dopiero teraz, kęsami gorącej, chrupiącej ryby i batatami wyciąganymi prosto z ogniska – ale też pewnie niecodzienna dla niej ilość świeżego powietrza i ruchu naraz. Blanca nie była leniuchem – nie aż takim – ale w Brazylii wychodziła z uniwersytetu tylko po to, by wrócić do mieszkania, przespać się trochę, a potem znów pojawić się na prowadzonych przez siebie wieczornych zajęciach lub we własnej pracowni. Wbrew wnioskom, które można by pochopnie wyciągnąć, Vargas naprawdę była w swojej dziedzinie specjalistką – a to wiązało się z obowiązkami. Obowiązkami, które lubiła – które jednak niezaprzeczalnie pochłaniały jej większość czasu. Na coś tak błachego jak spacery bardzo często zwyczajnie nie miała potem siły i ochoty.
Teraz naprawdę niewiele było trzeba, by podobny styl życia zaczął się na niej odbijać. Jeszcze przed paroma chwilami skupiona na przygotowaniach, teraz, gdy nie pozostało już nic do zrobienia, ogarnęło ją przyjemne rozleniwienie. Wsparta z głową na ramieniu Nity, z lekkim uśmiechem słuchała opowieści Sala o tym, jak odkrył niezbyt dobrze zmontowaną instalację do destylacji alkoholu w jednej z uczelnianych sal – a potem przeniosła wzrok na Estebana.
Skąd się właściwie znacie?
Dziwiła się, że nie zapytał o to wcześniej. Z drugiej strony, wcześniej chyba tak naprawdę nie było okazji.
- W zasadzie... Właśnie z uczelni. Przynajmniej na początku – odparła, spoglądając na pozostałych z trudną teraz do przeoczenia czułością. Mimowolnie położyła dłoń na udzie Nity, gładząc je lekko. Rabago nie wyglądała na poruszoną, uśmiechnęła się tylko łagodnie i cmoknęła Vargas w czubek głowy. - Sal był moim wykładowcą jakoś… – Myślała przez chwilę, wreszcie poddała się. - Jakiś czas temu – stwierdziła po prostu, nie chcąc marnować wieczora na próby przypomnienia sobie konkretnych dat. - I z tego, co pamiętam, nieustannie skarżył się na mnie Yami. – Uniosła znacząco brwi, spoglądając na Zermeno.
- Absolutnie nie! - zaprotestował ten żywo, jednocześnie gmerając po kieszeniach za cygarem. - To znaczy – zawahał się. - Może trochę. Byłaś krnąbrna, a twoje prace były... Powiedzmy, że nie zawsze oddawane w terminie.
- Jestem, Sal, już się tak nie kryguj. Wciąż jestem krnąbrna. A wypracowań czy map prawie nigdy nie oddawałam w terminie – parsknęła. Nie wstydziła się przyznać do burzliwych lat studenckich i do tego, że choć zdolna, niekoniecznie odnajdywała się w obowiązujących w instytucie zasadach.
- Nita z kolei zna się z Yami od... Zawsze? - dodał potem Sal, gdy już odpowiednio sugestywnie pokręcił głową głową na wyznania Blanki.
Yami skinęła głową, zerkając kątem oka na Vargas, która w którejś chwili z westchnieniem podniosła się z siedziska, przeciągnęła się, zerknęła na Nitę, potem na Sala. Leniwie musnęła dłonią ramię Nity, wsparła się na chwilę o Sala, czochrając mu włosy czule – na co ten uśmiechnął się szeroko i wydmuchał kłąb dymu z odnalezionego wreszcie i zapalonego od ogniska cygara. Wysunął je w którejś chwili pytająco w kierunku Blanki, ale ta pokręciła głową ze śmiechem. Nie paliła. Tego jednego – jeszcze? - nie robiła.
- W pewnym sensie – mówiła tymczasem Serrano. - Chodziłyśmy do tej samej szkoły, ale nie byłyśmy ze sobą jakoś specjalnie zżyte. Drogi nam się potem rozeszły i ponownie spotkałyśmy się właśnie na uczelni, już w kadrze wykładowców.
Nita pokiwała głową, potwierdzając z uśmiechem.
- A ta tu – kontynuowała tymczasem Yami, ruchem głowy wskazując Blankę. - To moja kuzynka. Znam ją od dziecka, więc jakbyś chciał posłuchać jakichś kompromitujących historii, mam ich aż nadto – stwierdziła z szerokim uśmiechem, na co Blanca wytknęła do niej język.
- W każdym razie – podsumowała potem, znów spoglądając na Estebana. - Taką zgrają zrobiliśmy się właśnie na uczelni. Yami dostała pieniądze na swój projekt i nas zebrała. Najpierw Sala, potem Nitę, na końcu mnie. No i ciebie. – Wzruszyła lekko ramionami.
W którymś momencie, niespiesznie kontynuując kółko wokół ogniska, przystanęła przy Barrosie i, nim zdążyła się zastanowić, wsparła się dłońmi o jego ramiona, ściskając je lekko. To było dla niej zupełnie naturalne. Bliskość była naturalna – była czymś, czego potrzebowała jak powietrza. Ani druga, ani trzecia myśl nie obudziła w niej żadnych dzwonków alarmowych. Nie zreflektowała się ani wtedy, gdy zsunęła nieco ręce, trochę bardziej obejmując klatkę piersiową Esa, ani wtedy, gdy na chwilę wsparła brodę o czubek jego głowy.
- Ile to już lat? – zadała pytanie, przed którym wzbraniał się wcześniej Esteban. Spoglądając na pozostałych, uśmiechnęła się szeroko. - W cholerę dużo, co?
Sal roześmiał się.
- Nie inaczej, panienko, nie inaczej.
Blanca wyszczerzyła zęby, a gdzieś w oddali, od strony zaparkowanego nieopodal samochodu braci Soria dobiegły przytłumione dźwięki puszczonej głośno muzyki.
To, że musiała egzystować nocami, to jedno. To, że były one dla niej czymś zupełnie magicznym i ujmującym – to już zupełnie co innego.
Atmosfera ogniska – zapewne wspólnie z przyniesionym przez Yami alkoholem – szybko rozwiązała wszystkim języki. Przy drugim piwie dyskutowali jeszcze o konferencjach i potencjalnych planach wycieczkowych w obrębie Midgardu, ale już przy pierwszych łykach bliżej niesprecyzowanego, słodkiego napoju sączonego z jednej, przechodniej butelki głównym tematem stały się anegdoty sprzed lat i żarty, które słyszane z boku nie miały za wiele sensu.
Wygodnie usadzona na kłodzie między Nitą a Salem, Blanca czuła jak szumi jej w głowie – szybko i szalenie przyjemnie. Pomógł w tym pewnie pusty przed pierwszym piwem żołądek – napełniany dopiero teraz, kęsami gorącej, chrupiącej ryby i batatami wyciąganymi prosto z ogniska – ale też pewnie niecodzienna dla niej ilość świeżego powietrza i ruchu naraz. Blanca nie była leniuchem – nie aż takim – ale w Brazylii wychodziła z uniwersytetu tylko po to, by wrócić do mieszkania, przespać się trochę, a potem znów pojawić się na prowadzonych przez siebie wieczornych zajęciach lub we własnej pracowni. Wbrew wnioskom, które można by pochopnie wyciągnąć, Vargas naprawdę była w swojej dziedzinie specjalistką – a to wiązało się z obowiązkami. Obowiązkami, które lubiła – które jednak niezaprzeczalnie pochłaniały jej większość czasu. Na coś tak błachego jak spacery bardzo często zwyczajnie nie miała potem siły i ochoty.
Teraz naprawdę niewiele było trzeba, by podobny styl życia zaczął się na niej odbijać. Jeszcze przed paroma chwilami skupiona na przygotowaniach, teraz, gdy nie pozostało już nic do zrobienia, ogarnęło ją przyjemne rozleniwienie. Wsparta z głową na ramieniu Nity, z lekkim uśmiechem słuchała opowieści Sala o tym, jak odkrył niezbyt dobrze zmontowaną instalację do destylacji alkoholu w jednej z uczelnianych sal – a potem przeniosła wzrok na Estebana.
Skąd się właściwie znacie?
Dziwiła się, że nie zapytał o to wcześniej. Z drugiej strony, wcześniej chyba tak naprawdę nie było okazji.
- W zasadzie... Właśnie z uczelni. Przynajmniej na początku – odparła, spoglądając na pozostałych z trudną teraz do przeoczenia czułością. Mimowolnie położyła dłoń na udzie Nity, gładząc je lekko. Rabago nie wyglądała na poruszoną, uśmiechnęła się tylko łagodnie i cmoknęła Vargas w czubek głowy. - Sal był moim wykładowcą jakoś… – Myślała przez chwilę, wreszcie poddała się. - Jakiś czas temu – stwierdziła po prostu, nie chcąc marnować wieczora na próby przypomnienia sobie konkretnych dat. - I z tego, co pamiętam, nieustannie skarżył się na mnie Yami. – Uniosła znacząco brwi, spoglądając na Zermeno.
- Absolutnie nie! - zaprotestował ten żywo, jednocześnie gmerając po kieszeniach za cygarem. - To znaczy – zawahał się. - Może trochę. Byłaś krnąbrna, a twoje prace były... Powiedzmy, że nie zawsze oddawane w terminie.
- Jestem, Sal, już się tak nie kryguj. Wciąż jestem krnąbrna. A wypracowań czy map prawie nigdy nie oddawałam w terminie – parsknęła. Nie wstydziła się przyznać do burzliwych lat studenckich i do tego, że choć zdolna, niekoniecznie odnajdywała się w obowiązujących w instytucie zasadach.
- Nita z kolei zna się z Yami od... Zawsze? - dodał potem Sal, gdy już odpowiednio sugestywnie pokręcił głową głową na wyznania Blanki.
Yami skinęła głową, zerkając kątem oka na Vargas, która w którejś chwili z westchnieniem podniosła się z siedziska, przeciągnęła się, zerknęła na Nitę, potem na Sala. Leniwie musnęła dłonią ramię Nity, wsparła się na chwilę o Sala, czochrając mu włosy czule – na co ten uśmiechnął się szeroko i wydmuchał kłąb dymu z odnalezionego wreszcie i zapalonego od ogniska cygara. Wysunął je w którejś chwili pytająco w kierunku Blanki, ale ta pokręciła głową ze śmiechem. Nie paliła. Tego jednego – jeszcze? - nie robiła.
- W pewnym sensie – mówiła tymczasem Serrano. - Chodziłyśmy do tej samej szkoły, ale nie byłyśmy ze sobą jakoś specjalnie zżyte. Drogi nam się potem rozeszły i ponownie spotkałyśmy się właśnie na uczelni, już w kadrze wykładowców.
Nita pokiwała głową, potwierdzając z uśmiechem.
- A ta tu – kontynuowała tymczasem Yami, ruchem głowy wskazując Blankę. - To moja kuzynka. Znam ją od dziecka, więc jakbyś chciał posłuchać jakichś kompromitujących historii, mam ich aż nadto – stwierdziła z szerokim uśmiechem, na co Blanca wytknęła do niej język.
- W każdym razie – podsumowała potem, znów spoglądając na Estebana. - Taką zgrają zrobiliśmy się właśnie na uczelni. Yami dostała pieniądze na swój projekt i nas zebrała. Najpierw Sala, potem Nitę, na końcu mnie. No i ciebie. – Wzruszyła lekko ramionami.
W którymś momencie, niespiesznie kontynuując kółko wokół ogniska, przystanęła przy Barrosie i, nim zdążyła się zastanowić, wsparła się dłońmi o jego ramiona, ściskając je lekko. To było dla niej zupełnie naturalne. Bliskość była naturalna – była czymś, czego potrzebowała jak powietrza. Ani druga, ani trzecia myśl nie obudziła w niej żadnych dzwonków alarmowych. Nie zreflektowała się ani wtedy, gdy zsunęła nieco ręce, trochę bardziej obejmując klatkę piersiową Esa, ani wtedy, gdy na chwilę wsparła brodę o czubek jego głowy.
- Ile to już lat? – zadała pytanie, przed którym wzbraniał się wcześniej Esteban. Spoglądając na pozostałych, uśmiechnęła się szeroko. - W cholerę dużo, co?
Sal roześmiał się.
- Nie inaczej, panienko, nie inaczej.
Blanca wyszczerzyła zęby, a gdzieś w oddali, od strony zaparkowanego nieopodal samochodu braci Soria dobiegły przytłumione dźwięki puszczonej głośno muzyki.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Pią 14 Lip - 20:19
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przyglądanie się im było w zasadzie przyjemne – kiedy akurat nie próbowali natrzeć go glutem, przekomarzać się, czy flirtować, mimo że wyraźnie postawił granicę, której przekraczania nie chciał. Uspokojeni oraz rozleniwieni nadmiarem powietrza, aktywnością fizyczną i alkoholem, cała czwórka miała, zachęcające by się zbliżyć, miękkie brzegi. Tak przynajmniej nazywał to po cichu Es, nie mogąc opędzić się w tamtej chwili od porównania z kaczuszkami, które sam ukuł nie tak dawno temu.
Gdy wreszcie zebrał się, by zadać swoje pytanie, mężczyzna nie mógł powstrzymać ust przed lekkim wygięciem, kiedy każdy dopowiadał jakąś część tej historii, przeplatając punkty widzenia i ostrzej zarysowując wydarzenia, które spajały ich razem. Kiwał nieznacznie głową, pokazując, że słuchał, choć nie był pewien, czy ktoś to w ogóle zauważał. Poza tym, że byli w jego oczach mięciutcy, alkohol wpełzł też w ich kończyny, dodając ruchom coś z tej rozkosznej, nieskoordynowanej ciapowatości, która rozmazywała też pole widzenia. Gdyby miał do tego odpowiedni autorytet, wysłałby ich wszystkich do łóżek, oszczędzając chociaż części nieprzyjemnych następstw kaca – a tak dopóki siedzieli grzecznie dookoła ogniska, mógł tylko sugerować. Nie robili nic, co zagrażałoby ich własnemu bezpieczeństwu.
Parsknął na próby jak najdelikatniejszego ujęcia wad charakteru Blanki przez Sala i jej podsumowania ich w prostym słowie krnąbrna. Zgadzało się to z tymi odcieniami jej osobowości, które miał okazję zobaczyć. Od siebie dodałby jeszcze uparta, bezczelna, sprytna.
Zainspirowany wyciągniętym przez kolegę cygarem, sięgnął do kieszeni, w ostatniej chwili przypominając sobie, że zostawił papierosy w domku razem z resztą bagażu, ale – jeśli miał być ze sobą całkiem szczery – wcale nie chciał wstawać i opuszczać towarzystwa pozostałych, co było... Dziwne. Inne. Atmosfera sympatii, jaką czuła do siebie ta czwórka, schwyciła go i otoczyła gęstym, ciepłym kokonem, przypominającym Estebanowi jego braci.
Przenosząc spojrzenie na kolejne mówiące osoby, kątem oka zauważył, że Blanca podniosła się z ławy, ale najwyraźniej potrzebowała tylko rozprostować nogi, bo nie próbowała oddalać się od ogniska. Miał wcześniej pełen ogląd na to, jak bez zawahania wyciągała ręce wobec reszty, swoją sympatię okazując częściowo dotykiem – do głowy by mu nie przyszło, że zostanie przez nią wciągnięty do ich wewnętrznego kręgu, dlatego gdy dłonie kobiety wsparły się na jego ramionach, drgnął wyraźnie, zdziwiony. Porzucił spojrzenie na nią w pół obrotu ciała, kiedy zacisnęła lekko palce i wrócił do swojej pierwotnej pozycji – pochylony, z twarzą zwróconą ku ognisku. Nie potrafił się zrelaksować, każdą zmianę i przeniesienie ciężaru ciała czując po stokroć wyraźniej niż były tego warte. Przełknął ślinę, gdy Blanca pochyliła się, a jej dłonie zsunęły po jego obojczykach i zawisły bezwładnie w powietrzu gdzieś przed torsem. Wątpił, by robiła to świadomie biorąc pod uwagę ile zdążyła wypić, ale wpływało to na niego bardziej niż próby oczywistego flirtu. Lepiej, żeby ani ona, ani Nita tego nie zauważyły, choć Esowi kiepsko szło ukrywanie, że taka niewymagająca bliskość sprawiała mu przyjemność – wyraźnie westchnął, powoli wypuszczając z płuc oddech, kiedy broda Blanki wsparła się o czubek jego głowy.
Dopiero po chwili był w stanie wystarczająco zebrać myśli, by podsumować z cieniem złośliwości mającym przykryć niezręczność, którą czuł:
- Mówicie jak emeryci.
Gdy wreszcie zebrał się, by zadać swoje pytanie, mężczyzna nie mógł powstrzymać ust przed lekkim wygięciem, kiedy każdy dopowiadał jakąś część tej historii, przeplatając punkty widzenia i ostrzej zarysowując wydarzenia, które spajały ich razem. Kiwał nieznacznie głową, pokazując, że słuchał, choć nie był pewien, czy ktoś to w ogóle zauważał. Poza tym, że byli w jego oczach mięciutcy, alkohol wpełzł też w ich kończyny, dodając ruchom coś z tej rozkosznej, nieskoordynowanej ciapowatości, która rozmazywała też pole widzenia. Gdyby miał do tego odpowiedni autorytet, wysłałby ich wszystkich do łóżek, oszczędzając chociaż części nieprzyjemnych następstw kaca – a tak dopóki siedzieli grzecznie dookoła ogniska, mógł tylko sugerować. Nie robili nic, co zagrażałoby ich własnemu bezpieczeństwu.
Parsknął na próby jak najdelikatniejszego ujęcia wad charakteru Blanki przez Sala i jej podsumowania ich w prostym słowie krnąbrna. Zgadzało się to z tymi odcieniami jej osobowości, które miał okazję zobaczyć. Od siebie dodałby jeszcze uparta, bezczelna, sprytna.
Zainspirowany wyciągniętym przez kolegę cygarem, sięgnął do kieszeni, w ostatniej chwili przypominając sobie, że zostawił papierosy w domku razem z resztą bagażu, ale – jeśli miał być ze sobą całkiem szczery – wcale nie chciał wstawać i opuszczać towarzystwa pozostałych, co było... Dziwne. Inne. Atmosfera sympatii, jaką czuła do siebie ta czwórka, schwyciła go i otoczyła gęstym, ciepłym kokonem, przypominającym Estebanowi jego braci.
Przenosząc spojrzenie na kolejne mówiące osoby, kątem oka zauważył, że Blanca podniosła się z ławy, ale najwyraźniej potrzebowała tylko rozprostować nogi, bo nie próbowała oddalać się od ogniska. Miał wcześniej pełen ogląd na to, jak bez zawahania wyciągała ręce wobec reszty, swoją sympatię okazując częściowo dotykiem – do głowy by mu nie przyszło, że zostanie przez nią wciągnięty do ich wewnętrznego kręgu, dlatego gdy dłonie kobiety wsparły się na jego ramionach, drgnął wyraźnie, zdziwiony. Porzucił spojrzenie na nią w pół obrotu ciała, kiedy zacisnęła lekko palce i wrócił do swojej pierwotnej pozycji – pochylony, z twarzą zwróconą ku ognisku. Nie potrafił się zrelaksować, każdą zmianę i przeniesienie ciężaru ciała czując po stokroć wyraźniej niż były tego warte. Przełknął ślinę, gdy Blanca pochyliła się, a jej dłonie zsunęły po jego obojczykach i zawisły bezwładnie w powietrzu gdzieś przed torsem. Wątpił, by robiła to świadomie biorąc pod uwagę ile zdążyła wypić, ale wpływało to na niego bardziej niż próby oczywistego flirtu. Lepiej, żeby ani ona, ani Nita tego nie zauważyły, choć Esowi kiepsko szło ukrywanie, że taka niewymagająca bliskość sprawiała mu przyjemność – wyraźnie westchnął, powoli wypuszczając z płuc oddech, kiedy broda Blanki wsparła się o czubek jego głowy.
Dopiero po chwili był w stanie wystarczająco zebrać myśli, by podsumować z cieniem złośliwości mającym przykryć niezręczność, którą czuł:
- Mówicie jak emeryci.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Sob 15 Lip - 12:46
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie wypiła na tyle dużo, by chodzić wokół ogniska wężykiem, ale wystarczająco, by myśli otoczył miękki kokon. Teoretycznie wiedziała, co robi – ale ta świadomość nie pociągała za sobą zupełnie nic. Żadnych rozsądnych myśli, żadnego łączenia faktów, żadnego namysłu. Wiedziała więc, że wsparła się na Estebanie – że w którymś momencie się do niego przytuliła – ale nie połączyła tego w żaden sposób z wcześniejszą niechęcią Barrosa, z granicami, które postawił, w zasadzie z niczym. Nie wyciągnęła żadnych wniosków. Ot, zrobiła co zrobiła, było dobrze.
Nie zauważyłaby przy tym, że Es chyba niespecjalnie ma coś przeciwko tej nieoczekiwanej bliskości, gdyby nie wyraźne westchnięcie. Dopiero ono podsunęło Blance, że Barrosowi chyba jest miło. Że chyba, przypadkiem, znalazła się tu, gdzie powinna. Tak jakby. Uzmysłowiwszy to sobie, uśmiechnęła się lekko i bez skrępowania cmoknęła go w czubek głowy, prostując się – i odsuwając – dopiero po dłuższej chwili.
- To przez uczelnię – odparowała na jego komentarz i roześmiała się. – Uczelnia nas niszczy. Życie akademickie wcale nie jest takie łatwe – parsknęła i choć rzuciła to żartem, tak naprawdę wcale nie żartowała. Twierdzić, że bycie naukowcem jest proste i przyjemne mógł tylko ten, kto nigdy nim nie był. Tak naprawdę to była ciągła walka – o granty, o uznanie, o bycie zauważonym – i rozgrywki polityczne. Śmieszne? Ani trochę, jeśli tkwi się w tym po uszy.
Dokończyła kółko wokół ogniska, przez chwilę wsłuchując się w muzykę z oddali. Odruchowo przejmując niemal pustą już butelkę od Nity, upiła solidny łyk. Spoglądając w kierunku zarośli, zmrużyła oczy. Jej myśli bardzo szybko uciekły w zupełnie innym kierunku.
Ruszyła w stronę samochodu braci zaraz po tym, jak oddała ostatnie łyki alkoholu Salowi. Zerkając tylko ostatni raz na pozostałych, wsunęła dłonie w kieszenie szortów i raźnym krokiem wparowała między krzaki. Na rzucone w którymś momencie przez Barrosa a ty gdzie?, odpowiedziała bez wahania, bez wstydu, absolutnie zgodnie z prawdą – bezczelnie i niemal prostacko, jak przystało na rodowitą Meksykankę. Przelecieć tamtych.
Nie słyszała za sobą kroków, więc chyba za nią nie poszedł – co w normalnych okolicznościach pewnie by ją zdziwiło, bo przecież Esteban raczej nie pozwalał im na podobne swawole, a już na pewno nie w nocy w środku argetyńskiej dżungli – ale teraz myślenie przychodziło jej z trudem i na pewno nie prowadziło w kierunku rozsądnych wniosków.
Tak naprawdę, w pewnej chwili chyba w ogóle nie myślała.
Wciągając gwałtownie powietrze, gdy tuż obok, spod jednego z krzaków, zarechotała na nią jedna z tutjeszych żab, po chwili parsknęła cicho i pokręciła głową, przyspieszając kroku.
Na polankę nieopodal dojazdowej drogi, gdzie zaparkowali bracia, dotarła szybko. Zauważyli ją od razu gdy wyszła z zarośli – lub może jeszcze wcześniej, bo przecież wcale nie próbowała się ukrywać.
Uśmiechnęła się szeroko, we wsześniej odległej muzyce rozpoznając teraz znajome, południowo amerykańskie rytmy. Podeszła bliżej, bez skrępowania spoglądając to na Antonia, wspartego o maskę samochodu, opowiadającego coś żywo, to na Luisa, spacerującego nieopodal z papierosem w buzi i nieznacznym uśmiechem rozbawienia na twarzy.
- Nie nudzicie się tu, chłopcy? – zapytała jak gdyby nigdy nic, a gdy zrozumieli, co naprawdę miała na myśli – a zrozumieli szybko, bo przecież już rozmawiając z nimi wcześniej, nie ukrywała... W zasadzie nic. Na pewno nie zgrywała wstydliwej i niedostępnej.
Przekrzywiła lekko głowę, gdy zaledwie po krótkiej chwili Antonio odepchnął się od samochodu, podszedł do niej w dwóch krokach i bez pytania przyciągnął ją do siebie, obejmując w talii. Roześmiała się, wsunęła dłonie pod luźną koszulkę mężczyzny i drapiąc dół jego pleców, pocałowała go łapczywie.
Nie opierała się, gdy za chwilę do łączył do nich Luis. Wyrzucił po drodze papierosa, przydeptując go po drodze i, będąc tuż obok, chwycił Blancę za włosy i obrócił ku sobie, by ukraść jej pocałunek zachłanny tak samo, jak te, które ona kradła jego bratu.
Westchnęła cicho, gdy Antionio uniósł lekko jej koszulkę, pieszcząc palcami nagą skórę brzucha i pleców. Uśmiechnęła się łobuzersko, gdy Lusi złapał ją za pośladek, w kolejnej chwili wsuwając dłoń między jej uda.
Tak. Dokładnie na to miała ochotę.
- Przejedziemy się? – spytała, w kolejnej chwilli przygryzając lekko dolną wargę Antonia. – Zabierzcie mnie w jakieś fajne miejsce.
Nie zauważyłaby przy tym, że Es chyba niespecjalnie ma coś przeciwko tej nieoczekiwanej bliskości, gdyby nie wyraźne westchnięcie. Dopiero ono podsunęło Blance, że Barrosowi chyba jest miło. Że chyba, przypadkiem, znalazła się tu, gdzie powinna. Tak jakby. Uzmysłowiwszy to sobie, uśmiechnęła się lekko i bez skrępowania cmoknęła go w czubek głowy, prostując się – i odsuwając – dopiero po dłuższej chwili.
- To przez uczelnię – odparowała na jego komentarz i roześmiała się. – Uczelnia nas niszczy. Życie akademickie wcale nie jest takie łatwe – parsknęła i choć rzuciła to żartem, tak naprawdę wcale nie żartowała. Twierdzić, że bycie naukowcem jest proste i przyjemne mógł tylko ten, kto nigdy nim nie był. Tak naprawdę to była ciągła walka – o granty, o uznanie, o bycie zauważonym – i rozgrywki polityczne. Śmieszne? Ani trochę, jeśli tkwi się w tym po uszy.
Dokończyła kółko wokół ogniska, przez chwilę wsłuchując się w muzykę z oddali. Odruchowo przejmując niemal pustą już butelkę od Nity, upiła solidny łyk. Spoglądając w kierunku zarośli, zmrużyła oczy. Jej myśli bardzo szybko uciekły w zupełnie innym kierunku.
Ruszyła w stronę samochodu braci zaraz po tym, jak oddała ostatnie łyki alkoholu Salowi. Zerkając tylko ostatni raz na pozostałych, wsunęła dłonie w kieszenie szortów i raźnym krokiem wparowała między krzaki. Na rzucone w którymś momencie przez Barrosa a ty gdzie?, odpowiedziała bez wahania, bez wstydu, absolutnie zgodnie z prawdą – bezczelnie i niemal prostacko, jak przystało na rodowitą Meksykankę. Przelecieć tamtych.
Nie słyszała za sobą kroków, więc chyba za nią nie poszedł – co w normalnych okolicznościach pewnie by ją zdziwiło, bo przecież Esteban raczej nie pozwalał im na podobne swawole, a już na pewno nie w nocy w środku argetyńskiej dżungli – ale teraz myślenie przychodziło jej z trudem i na pewno nie prowadziło w kierunku rozsądnych wniosków.
Tak naprawdę, w pewnej chwili chyba w ogóle nie myślała.
Wciągając gwałtownie powietrze, gdy tuż obok, spod jednego z krzaków, zarechotała na nią jedna z tutjeszych żab, po chwili parsknęła cicho i pokręciła głową, przyspieszając kroku.
Na polankę nieopodal dojazdowej drogi, gdzie zaparkowali bracia, dotarła szybko. Zauważyli ją od razu gdy wyszła z zarośli – lub może jeszcze wcześniej, bo przecież wcale nie próbowała się ukrywać.
Uśmiechnęła się szeroko, we wsześniej odległej muzyce rozpoznając teraz znajome, południowo amerykańskie rytmy. Podeszła bliżej, bez skrępowania spoglądając to na Antonia, wspartego o maskę samochodu, opowiadającego coś żywo, to na Luisa, spacerującego nieopodal z papierosem w buzi i nieznacznym uśmiechem rozbawienia na twarzy.
- Nie nudzicie się tu, chłopcy? – zapytała jak gdyby nigdy nic, a gdy zrozumieli, co naprawdę miała na myśli – a zrozumieli szybko, bo przecież już rozmawiając z nimi wcześniej, nie ukrywała... W zasadzie nic. Na pewno nie zgrywała wstydliwej i niedostępnej.
Przekrzywiła lekko głowę, gdy zaledwie po krótkiej chwili Antonio odepchnął się od samochodu, podszedł do niej w dwóch krokach i bez pytania przyciągnął ją do siebie, obejmując w talii. Roześmiała się, wsunęła dłonie pod luźną koszulkę mężczyzny i drapiąc dół jego pleców, pocałowała go łapczywie.
Nie opierała się, gdy za chwilę do łączył do nich Luis. Wyrzucił po drodze papierosa, przydeptując go po drodze i, będąc tuż obok, chwycił Blancę za włosy i obrócił ku sobie, by ukraść jej pocałunek zachłanny tak samo, jak te, które ona kradła jego bratu.
Westchnęła cicho, gdy Antionio uniósł lekko jej koszulkę, pieszcząc palcami nagą skórę brzucha i pleców. Uśmiechnęła się łobuzersko, gdy Lusi złapał ją za pośladek, w kolejnej chwili wsuwając dłoń między jej uda.
Tak. Dokładnie na to miała ochotę.
- Przejedziemy się? – spytała, w kolejnej chwilli przygryzając lekko dolną wargę Antonia. – Zabierzcie mnie w jakieś fajne miejsce.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Sob 15 Lip - 18:50
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zabierzcie mnie w jakieś fajne miejsce.
- No chyba, kurwa, nie – ostry ton Barrosa przeciął nocne powietrze jak bicz, gwałtownie wystudzając atmosferę, jeśli sądzić tylko po tym, jak Blanca natychmiast przerwała obmacywanie braci, odwracając się do niego z niedowierzaniem komicznie wymalowanym na twarzy.
Kłamałby, gdyby powiedział, że nie był na nią wściekły. Był. Był też – chyba przede wszystkim - cholernie zawiedziony.
Jeszcze przy ognisku, kiedy reszta mówiła, a on głównie słuchał, Es na chwilę zapomniał, jakie łatki przykleił każdemu – nie do końca ze złośliwości, a po to, by łatwiej dopasować metody działania, gdyby sytuacja tego wymagała. Nie było więc łatek – był swobodnie pykający cygaro Sal, Yamileth machająca stopami nad ziemią i wpatrująca się w ciemne niebo, Nita dmuchająca w szyjkę butelki, żeby wydała gwizd i była też Blanca, ciepły ciężar zarzucony mu na ramiona. Czuł, że się rozprężał mimo wcześniejszego spięcia, a kiedy westchnął – chyba? - zaskarbiając tym sobie krótkie cmoknięcie gdzieś w poskręcane wciąż od resztek wilgoci loki, podniósł rękę, pocierając skroń i przymknął oczy. Może mógłby siedzieć tak z nimi po przyjacielsku, zapomnieć, że bądź co bądź była to tylko praca? Vargas udowodniła mu, że nie mógł, a podobne myśli należy wyrzucić do kosza, gdy wzięła od Nity butelkę, urywając melodię, którą wygrywała i po wzięciu potężnego łyka, jak gdyby nigdy nic zaczęła maszerować w kierunku zarośli.
- A ty gdzie? – zdążył tylko rzucić, zanim ogłuszyła go rzuconym bez namysłu przelecieć tamtych, na dłuższy moment przykuwając Esa do miejsca. Etykietki powróciły z pełną mocą, przypominając, że przecież Blanca i Nita dzieliły jedną i tą samą. Sam je nadał, powinien pamiętać?
- Nie wymyślajcie więcej durnot – burknął do pozostałych, gdy jego mózg wreszcie wskoczył na pełne obroty, a ciało podniosło z ławy, podążając za Vargas, która absolutnie nie mogła przemyśleć tego, co zamierzała zrobić. Nic Barrosowi nie było do tego, przed kim zdejmowała majtki, ale nie zamierzał na to pozwalać, kiedy po pierwsze była pijana, po drugie nikt tak naprawdę nie znał tych kolesi, po trzecie była pijana, po czwarte znajdowali się w środku jebanej dżungli, a po piąte... Po piąte była pijana. Po prostu. Ze wzrokiem poprawionym w nocnej ciemności przez zwierzę, które miał pod skórą, Es nie miał najmniejszego problemu podążyć śladem Blanki, szczególnie że też wcale nie kryła się ze swoją obecnością, szeleszcząc każdą gałęzią. Kaprawy na jedno oko i niespecjalnie inteligentny drapieżnik dałby radę ją upolować. Gdyby biegł, może zdążyłby złapać kobietę, zanim radośnie wparowała na drogę, ale miał jeszcze trochę godności – czego o Blance powiedzieć nie można było. Podobnie jak o resztkach mózgu, które najwyraźniej wyparowały gdzieś lub usnęły, podlane tajemniczym alkoholem, który załatwiła Serrano, gdy zaproponowała braciom przejażdżkę. Po jego, kurwa, trupie.
- Wracasz ze mną, Vargas – dodał zaraz po pierwszym proteście, wyraźnie formułując słowa jak polecenie, z którym nie należało dyskutować, zbliżając się do całej trójki i odruchowo próbując oddzielić sobą braci od Blanki, czy sobie tego życzyła czy nie. Pewnie nie, ale z wrzaskiem jakoś sobie poradzi.
- A wy wypierdalać, damy sobie tu sami radę – zwrócił się do braci, zauważając ich lekkie wzdrygnięcie, kiedy światło odbiło się nieludzko w jego oczach.
Najbliższy z nich uniósł ręce, uśmiechając się w uniwersalnym, pokojowym geście.
- Ale po co te nerwy, kolego? - zaczął zbyt swobodnie jak na gust Esa. Jakby przerabiali to nie pierwszy raz. - Mamy więcej miejsca, spokojnie się zmieścisz. Umiemy się dzielić, a koleżanka chyba nie będzie miała nic przeciwko?
Ktoś inny pewnie poszedłby z radością na układ, jaki proponował Antoni lub Luis – Barros nie zapamiętał, który jest który – ale bracia mieli najzwyczajniej w świecie pecha trafiając na Esa, który od małego karmiony był zasadami, tym co należało robić, a czego unikać. I od czego odwodzić innych.
- Koleżanka – zrobił wyraźny nacisk na to słowo, nie oglądając się na Blankę – Jest pijana, a ja niekoniecznie. Jak się nie ruszycie, zamienię wam kutasy w wyliniałe fretki. Żywe. Skubańce cholernie gryzą. Nie mówiąc już o tym, że więcej nie poruchacie.
Bracia roześmiali się krótko, jakby opowiedział im fantastyczny żart – być może dla nich był to faktycznie tylko żart, skoro nie władali magią, wiedząc jedynie o jej istnieniu. Najwyraźniej nigdy nie doświadczyli na sobie jej efektów, albo uważali, że Es tylko się z nimi droczy, bo jaki idiota odmawiałby zerżnięciu ładnej, chętnej laski? Byli jak hieny dzielące między sobą kawał świeżego mięsa, gotowi oddać jego część tylko po to, by zapewnić sobie miejsce przy stole.
Zreflektowali się dopiero po chwili, gdy do ich radosnego śmiechu nie dołączyły kolejne głosy.
- No chyba, kurwa, nie – ostry ton Barrosa przeciął nocne powietrze jak bicz, gwałtownie wystudzając atmosferę, jeśli sądzić tylko po tym, jak Blanca natychmiast przerwała obmacywanie braci, odwracając się do niego z niedowierzaniem komicznie wymalowanym na twarzy.
Kłamałby, gdyby powiedział, że nie był na nią wściekły. Był. Był też – chyba przede wszystkim - cholernie zawiedziony.
Jeszcze przy ognisku, kiedy reszta mówiła, a on głównie słuchał, Es na chwilę zapomniał, jakie łatki przykleił każdemu – nie do końca ze złośliwości, a po to, by łatwiej dopasować metody działania, gdyby sytuacja tego wymagała. Nie było więc łatek – był swobodnie pykający cygaro Sal, Yamileth machająca stopami nad ziemią i wpatrująca się w ciemne niebo, Nita dmuchająca w szyjkę butelki, żeby wydała gwizd i była też Blanca, ciepły ciężar zarzucony mu na ramiona. Czuł, że się rozprężał mimo wcześniejszego spięcia, a kiedy westchnął – chyba? - zaskarbiając tym sobie krótkie cmoknięcie gdzieś w poskręcane wciąż od resztek wilgoci loki, podniósł rękę, pocierając skroń i przymknął oczy. Może mógłby siedzieć tak z nimi po przyjacielsku, zapomnieć, że bądź co bądź była to tylko praca? Vargas udowodniła mu, że nie mógł, a podobne myśli należy wyrzucić do kosza, gdy wzięła od Nity butelkę, urywając melodię, którą wygrywała i po wzięciu potężnego łyka, jak gdyby nigdy nic zaczęła maszerować w kierunku zarośli.
- A ty gdzie? – zdążył tylko rzucić, zanim ogłuszyła go rzuconym bez namysłu przelecieć tamtych, na dłuższy moment przykuwając Esa do miejsca. Etykietki powróciły z pełną mocą, przypominając, że przecież Blanca i Nita dzieliły jedną i tą samą. Sam je nadał, powinien pamiętać?
- Nie wymyślajcie więcej durnot – burknął do pozostałych, gdy jego mózg wreszcie wskoczył na pełne obroty, a ciało podniosło z ławy, podążając za Vargas, która absolutnie nie mogła przemyśleć tego, co zamierzała zrobić. Nic Barrosowi nie było do tego, przed kim zdejmowała majtki, ale nie zamierzał na to pozwalać, kiedy po pierwsze była pijana, po drugie nikt tak naprawdę nie znał tych kolesi, po trzecie była pijana, po czwarte znajdowali się w środku jebanej dżungli, a po piąte... Po piąte była pijana. Po prostu. Ze wzrokiem poprawionym w nocnej ciemności przez zwierzę, które miał pod skórą, Es nie miał najmniejszego problemu podążyć śladem Blanki, szczególnie że też wcale nie kryła się ze swoją obecnością, szeleszcząc każdą gałęzią. Kaprawy na jedno oko i niespecjalnie inteligentny drapieżnik dałby radę ją upolować. Gdyby biegł, może zdążyłby złapać kobietę, zanim radośnie wparowała na drogę, ale miał jeszcze trochę godności – czego o Blance powiedzieć nie można było. Podobnie jak o resztkach mózgu, które najwyraźniej wyparowały gdzieś lub usnęły, podlane tajemniczym alkoholem, który załatwiła Serrano, gdy zaproponowała braciom przejażdżkę. Po jego, kurwa, trupie.
- Wracasz ze mną, Vargas – dodał zaraz po pierwszym proteście, wyraźnie formułując słowa jak polecenie, z którym nie należało dyskutować, zbliżając się do całej trójki i odruchowo próbując oddzielić sobą braci od Blanki, czy sobie tego życzyła czy nie. Pewnie nie, ale z wrzaskiem jakoś sobie poradzi.
- A wy wypierdalać, damy sobie tu sami radę – zwrócił się do braci, zauważając ich lekkie wzdrygnięcie, kiedy światło odbiło się nieludzko w jego oczach.
Najbliższy z nich uniósł ręce, uśmiechając się w uniwersalnym, pokojowym geście.
- Ale po co te nerwy, kolego? - zaczął zbyt swobodnie jak na gust Esa. Jakby przerabiali to nie pierwszy raz. - Mamy więcej miejsca, spokojnie się zmieścisz. Umiemy się dzielić, a koleżanka chyba nie będzie miała nic przeciwko?
Ktoś inny pewnie poszedłby z radością na układ, jaki proponował Antoni lub Luis – Barros nie zapamiętał, który jest który – ale bracia mieli najzwyczajniej w świecie pecha trafiając na Esa, który od małego karmiony był zasadami, tym co należało robić, a czego unikać. I od czego odwodzić innych.
- Koleżanka – zrobił wyraźny nacisk na to słowo, nie oglądając się na Blankę – Jest pijana, a ja niekoniecznie. Jak się nie ruszycie, zamienię wam kutasy w wyliniałe fretki. Żywe. Skubańce cholernie gryzą. Nie mówiąc już o tym, że więcej nie poruchacie.
Bracia roześmiali się krótko, jakby opowiedział im fantastyczny żart – być może dla nich był to faktycznie tylko żart, skoro nie władali magią, wiedząc jedynie o jej istnieniu. Najwyraźniej nigdy nie doświadczyli na sobie jej efektów, albo uważali, że Es tylko się z nimi droczy, bo jaki idiota odmawiałby zerżnięciu ładnej, chętnej laski? Byli jak hieny dzielące między sobą kawał świeżego mięsa, gotowi oddać jego część tylko po to, by zapewnić sobie miejsce przy stole.
Zreflektowali się dopiero po chwili, gdy do ich radosnego śmiechu nie dołączyły kolejne głosy.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Nie 16 Lip - 10:10
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Plany na tę noc miała teraz bardzo proste i bardzo przyjemne. Nie przewidziała jednak, że bardzo szybko Esteban wszystko zepsuje.
Powinna się spodziewać. To nie był pierwszy raz, kiedy Barros się wtrącał – może akurat nie w jej żytcie seksualne, to akurat robił po raz pierwszy, ale tak w ogóle. I zawsze – zawsze – bronił się argumentem tego, po co był zatrudniony. Teraz, słysząc jego kategoryczny – wściekły? – ton niemal spodziewała się, że usłyszy to co zawsze. Że jakikolwiek jej protest zostanie zbity przywołaniem kontraktu, jaki podpisał z Yami. Jego obowiązków, oczekiwań Serrano, i tak dalej, i tak dalej.
Tak naprawdę jednak nie zastanawiała się nad tym długo. Nie potrafiła. Była na to zwyczajnie zbyt wściekła.
- Co ty tu, do cholery, robisz? Nie powinieneś pilnować pozostałych? – warknęła i zaciskając zęby boleśnie, odepchnęła od siebie braci, by stanąć twarzą w twarz z Estebanem. Nie będzie z niczym przecież dyskutować – a była pewna, że bez dyskusji się nie obędzie – podczas gdy bracia będą odkrywać, jak najlepiej zrobić jej dobrze.
Wracasz ze mną, Vargas.
W innych okolicznościach pewnie nawet by jej się to podobało. Gdyby wiedziała, że Barros po prostu chce ją dla siebie, gdyby była pewna, że zadba o to, by noc była odpowiednio przyjemna – pewnie nawet nie byłaby zła tę jego interwencję. Pewnie nawet stwierdziłaby, że cholernie ją to kręci.
Była jednak niemal pewna, że wcale tak nie będzie, a to z kolei sprawiało, że złość gotowała się w niej coraz bardziej, zalewając policzki rumieńcem i przyspieszając bicie serca w dużo bardziej agresywny sposób.
Damy sobie tu sami radę.
Zmrużyła oczy i założyła ręce na piersi, czując ogień szalejący jej w żyłach.
- Tak? A jak dokładnie damy sobie radę, co, Barros? Opowiedz mi. Może twoja propozycja spodoba mi się bardziej niż ich – rzuciła bezczelnie, wygodnie pomijając fakt, że to akurat ona wyszła z propozycją do braci Soria.
Intensywność emocji – zupełnie skrajnych, przeskakujących od gorącego pożądania do gwałtownej złości – sprawiła, że dłonie Blanki drżały lekko, a w głos wkradła się chrypa. Gdy Luis postanowił mówić w jej imieniu, traktując ją przy tym jak tanie mięso lub zabawkę, Vargas sapnęła jak rozdrażnione zwierzę.
- Poza dupą i cyckami mam też mózg i doskonale mogę mówić za siebie – warknęła gardłowo, w jakimś sensie niemal kocio, oglądając się i świdrując Luisa płonącym spojrzeniem.
Mężczyzna zaśmiał się krótko, widząc jednak, że Vargas nie żartuje, uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. To nie były przeprosiny, oczywiście, że nie, ale pewnie nic więcej od niego nie dostanie. Skurwysyn.
Znów zwróciła się do Estebana. Barros robił wszystko, by oddzielić ją sobą od tamtych, co w efekcie doprowadziło do tego, że rzeczywiście stał teraz między nimi, częściowo zasłaniając sobą obu braci.
- Barros, kurwa, od kiedy ty jesteś moim ojcem? – warknęła z niedowierzaniem. Pijana? Owszem, była. Ale nie aż tak, jak mogłaby być. Zresztą… Czy to kiedykolwiek coś zmieniało? Większość jej jednonocnych przygód była po mniejszej lub większej dawce alkoholu. Jedyne, których żałowała, to te z żałosnym, niesatysfakcjonującym seksem. Alkohol nie miał tu nic do rzeczy.
Na groźbę Estebana wyrwał jej się krótki, gorzki śmiech rozbawienia. Kutasy w fretki, serio? To w ogóle było możliwe? Braci rozbawiło to równie mocno, tylko...
Barros nie żartował i im dłużej na nich patrzył, tym bardziej miękli. Blanca niemal widziała, w którym momencie zaczęli dopuszczać do siebie myśl, że może nie warto. Że może lepiej nie ryzykować. Że może znajdą sobie inną.
Gdy Luis prychnął wreszcie, pokręcił głową i chwycił Antonia za ramię, ciągnąc go do samochodu, Vargas słyszała jebanego samca alfa, kurwa mać i trochę szkoda, ale możemy pojechać do Giulii, jak zawsze rzucone półgłosem przez Luisa.
Nie pamiętała już, kiedy ostatnio była tak. Przetarła twarz drżącą ze złości dłonią, czując gorąco na policzkach i pulsowanie krwi w skroni.
Powinna się spodziewać. To nie był pierwszy raz, kiedy Barros się wtrącał – może akurat nie w jej żytcie seksualne, to akurat robił po raz pierwszy, ale tak w ogóle. I zawsze – zawsze – bronił się argumentem tego, po co był zatrudniony. Teraz, słysząc jego kategoryczny – wściekły? – ton niemal spodziewała się, że usłyszy to co zawsze. Że jakikolwiek jej protest zostanie zbity przywołaniem kontraktu, jaki podpisał z Yami. Jego obowiązków, oczekiwań Serrano, i tak dalej, i tak dalej.
Tak naprawdę jednak nie zastanawiała się nad tym długo. Nie potrafiła. Była na to zwyczajnie zbyt wściekła.
- Co ty tu, do cholery, robisz? Nie powinieneś pilnować pozostałych? – warknęła i zaciskając zęby boleśnie, odepchnęła od siebie braci, by stanąć twarzą w twarz z Estebanem. Nie będzie z niczym przecież dyskutować – a była pewna, że bez dyskusji się nie obędzie – podczas gdy bracia będą odkrywać, jak najlepiej zrobić jej dobrze.
Wracasz ze mną, Vargas.
W innych okolicznościach pewnie nawet by jej się to podobało. Gdyby wiedziała, że Barros po prostu chce ją dla siebie, gdyby była pewna, że zadba o to, by noc była odpowiednio przyjemna – pewnie nawet nie byłaby zła tę jego interwencję. Pewnie nawet stwierdziłaby, że cholernie ją to kręci.
Była jednak niemal pewna, że wcale tak nie będzie, a to z kolei sprawiało, że złość gotowała się w niej coraz bardziej, zalewając policzki rumieńcem i przyspieszając bicie serca w dużo bardziej agresywny sposób.
Damy sobie tu sami radę.
Zmrużyła oczy i założyła ręce na piersi, czując ogień szalejący jej w żyłach.
- Tak? A jak dokładnie damy sobie radę, co, Barros? Opowiedz mi. Może twoja propozycja spodoba mi się bardziej niż ich – rzuciła bezczelnie, wygodnie pomijając fakt, że to akurat ona wyszła z propozycją do braci Soria.
Intensywność emocji – zupełnie skrajnych, przeskakujących od gorącego pożądania do gwałtownej złości – sprawiła, że dłonie Blanki drżały lekko, a w głos wkradła się chrypa. Gdy Luis postanowił mówić w jej imieniu, traktując ją przy tym jak tanie mięso lub zabawkę, Vargas sapnęła jak rozdrażnione zwierzę.
- Poza dupą i cyckami mam też mózg i doskonale mogę mówić za siebie – warknęła gardłowo, w jakimś sensie niemal kocio, oglądając się i świdrując Luisa płonącym spojrzeniem.
Mężczyzna zaśmiał się krótko, widząc jednak, że Vargas nie żartuje, uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. To nie były przeprosiny, oczywiście, że nie, ale pewnie nic więcej od niego nie dostanie. Skurwysyn.
Znów zwróciła się do Estebana. Barros robił wszystko, by oddzielić ją sobą od tamtych, co w efekcie doprowadziło do tego, że rzeczywiście stał teraz między nimi, częściowo zasłaniając sobą obu braci.
- Barros, kurwa, od kiedy ty jesteś moim ojcem? – warknęła z niedowierzaniem. Pijana? Owszem, była. Ale nie aż tak, jak mogłaby być. Zresztą… Czy to kiedykolwiek coś zmieniało? Większość jej jednonocnych przygód była po mniejszej lub większej dawce alkoholu. Jedyne, których żałowała, to te z żałosnym, niesatysfakcjonującym seksem. Alkohol nie miał tu nic do rzeczy.
Na groźbę Estebana wyrwał jej się krótki, gorzki śmiech rozbawienia. Kutasy w fretki, serio? To w ogóle było możliwe? Braci rozbawiło to równie mocno, tylko...
Barros nie żartował i im dłużej na nich patrzył, tym bardziej miękli. Blanca niemal widziała, w którym momencie zaczęli dopuszczać do siebie myśl, że może nie warto. Że może lepiej nie ryzykować. Że może znajdą sobie inną.
Gdy Luis prychnął wreszcie, pokręcił głową i chwycił Antonia za ramię, ciągnąc go do samochodu, Vargas słyszała jebanego samca alfa, kurwa mać i trochę szkoda, ale możemy pojechać do Giulii, jak zawsze rzucone półgłosem przez Luisa.
Nie pamiętała już, kiedy ostatnio była tak. Przetarła twarz drżącą ze złości dłonią, czując gorąco na policzkach i pulsowanie krwi w skroni.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Nie 16 Lip - 14:32
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Być może nie powinien się wtrącać – może powinien siedzieć na tyłku przy ognisku, pozwolić Vargas odjechać w siną dal z dwójką napalonych na nią gości i dać sytuacji płynąć swoim torem. W umowie, którą podpisał z Yami, jego obowiązki zostały ujęte bardzo ogólnikowo jako „ochrona życia i zdrowia” uczestników wypraw, a jak wpisywało się w to powstrzymywanie przed seksem z przypadkowymi typami? Ano nijak. Na pierwszy rzut oka.
To, że Blanca była pijana, to jedno – choć w pierwszej chwili głównie ten argument kołatał się pod czaszką Estebana, każąc mu nie ignorować sytuacji oraz nabierając konkretniejszych kształtów dopiero, gdy nieproszony wepchnął się między Blankę i braci. Zgłoszenia o dziewczętach, które nie wróciły do domu. Interwencje, gdy było już za późno.
Zacisnął tylko zęby, nie odpowiadając na pierwszą zaczepkę ze strony Vargas – z jej złością i pyskowaniem mógł poradzić sobie później, kiedy przegoni już dwóch niewzruszonych jego pojawieniem się mężczyzn. Jej nowo odnaleziony strzęp sympatii do niego nie był tak istotny, jak jej bezpieczeństwo. Jakoś przeżyje niechęć, nie była w końcu ani pierwsza ani ostatnia. Gdyby tylko... Gdyby tylko zamknęła się, wciąż zaskoczona zmianą planów, które sobie założyła, zamiast mielić językiem, skutecznie doprowadzając tym Esa do szału.
- Z tobą na dupie we własnym łóżku i pod kluczem. Masz ręce, dasz sobie radę – odpyskował, gdy zapytała, by rozwinął jedną ze swoich wypowiedzi. Naprawdę nie miał ochoty na przepychanki, w dyskusje i inne pyskówki mogli się wdać, kiedy zostaną sami – wtedy i tak zwycięstwo należeć miało do Barrosa, reszta niespecjalnie się liczyła. Dlatego właśnie następne słowa Blanki zostały przez niego zignorowane, a całą uwagę skupił na dwójce niemagicznych, którym wydawało się, że będą potrafili go przegadać albo przekupić. Dwójka cwaniaczków zmierzyła go własną miarą i świadomość tego przyspieszała Estebanowi puls – okłamał ich co do przemiany ich kutasów we fretki, bo nie znał takiego zaklęcia, ale wystarczyło odpowiednio długo utrzymać pozory bycia poważnym, by burcząc pod nosem wsiedli do samochodu. W dupie miał ich mamrotane pod nosem komentarze, chociaż dłoń, którą zwykle posługiwał się magią swędziała, by zostawić im na odchodne jakiś prezent.
Powoli obrócił się w kierunku czerwonej ze złości Blanki dopiero, kiedy zaczęli się oddalać.
- Co ty sobie myślałaś – wysyczał, mrużąc oczy w ciemności rozlewającej się coraz gwałtowniej dookoła, gdy nie przecinało jej już światło reflektorów. - Wiesz, ile na tym jebanym kontynencie jest zgłoszeń, że ktoś morduje pijane kobiety? Próbuje wykorzystać do rytuałów albo gwałci je i katuje? Chciałaś się dopisać do statystyki?! – nie wiedział, że zacznie krzyczeć dopóki głos nie napęczniał mu w gardle, a ręce nie zaczęły nagle drżeć. - I nawet nie mów, że walnęłabyś zaklęciem, knebel w gębę i magiczni są kurwa bezużyteczni!
Nie wszyscy. Nie wszyscy byli bezużyteczni, ale nie o to w tym chodziło.
To, że Blanca była pijana, to jedno – choć w pierwszej chwili głównie ten argument kołatał się pod czaszką Estebana, każąc mu nie ignorować sytuacji oraz nabierając konkretniejszych kształtów dopiero, gdy nieproszony wepchnął się między Blankę i braci. Zgłoszenia o dziewczętach, które nie wróciły do domu. Interwencje, gdy było już za późno.
Zacisnął tylko zęby, nie odpowiadając na pierwszą zaczepkę ze strony Vargas – z jej złością i pyskowaniem mógł poradzić sobie później, kiedy przegoni już dwóch niewzruszonych jego pojawieniem się mężczyzn. Jej nowo odnaleziony strzęp sympatii do niego nie był tak istotny, jak jej bezpieczeństwo. Jakoś przeżyje niechęć, nie była w końcu ani pierwsza ani ostatnia. Gdyby tylko... Gdyby tylko zamknęła się, wciąż zaskoczona zmianą planów, które sobie założyła, zamiast mielić językiem, skutecznie doprowadzając tym Esa do szału.
- Z tobą na dupie we własnym łóżku i pod kluczem. Masz ręce, dasz sobie radę – odpyskował, gdy zapytała, by rozwinął jedną ze swoich wypowiedzi. Naprawdę nie miał ochoty na przepychanki, w dyskusje i inne pyskówki mogli się wdać, kiedy zostaną sami – wtedy i tak zwycięstwo należeć miało do Barrosa, reszta niespecjalnie się liczyła. Dlatego właśnie następne słowa Blanki zostały przez niego zignorowane, a całą uwagę skupił na dwójce niemagicznych, którym wydawało się, że będą potrafili go przegadać albo przekupić. Dwójka cwaniaczków zmierzyła go własną miarą i świadomość tego przyspieszała Estebanowi puls – okłamał ich co do przemiany ich kutasów we fretki, bo nie znał takiego zaklęcia, ale wystarczyło odpowiednio długo utrzymać pozory bycia poważnym, by burcząc pod nosem wsiedli do samochodu. W dupie miał ich mamrotane pod nosem komentarze, chociaż dłoń, którą zwykle posługiwał się magią swędziała, by zostawić im na odchodne jakiś prezent.
Powoli obrócił się w kierunku czerwonej ze złości Blanki dopiero, kiedy zaczęli się oddalać.
- Co ty sobie myślałaś – wysyczał, mrużąc oczy w ciemności rozlewającej się coraz gwałtowniej dookoła, gdy nie przecinało jej już światło reflektorów. - Wiesz, ile na tym jebanym kontynencie jest zgłoszeń, że ktoś morduje pijane kobiety? Próbuje wykorzystać do rytuałów albo gwałci je i katuje? Chciałaś się dopisać do statystyki?! – nie wiedział, że zacznie krzyczeć dopóki głos nie napęczniał mu w gardle, a ręce nie zaczęły nagle drżeć. - I nawet nie mów, że walnęłabyś zaklęciem, knebel w gębę i magiczni są kurwa bezużyteczni!
Nie wszyscy. Nie wszyscy byli bezużyteczni, ale nie o to w tym chodziło.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Nie 16 Lip - 16:54
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie mogła wiedzieć, jakie doświadczenia stały za decyzją Estebana. Nie mogła wiedzieć, że jego argumenty miały bardziej niż solidne podstawy – czy jej się to podobało czy nie. Nie mogła wreszcie wiedzieć, że w porównaniu z Barrosem jej doświadczenia życiowe były... Może nie żadne, ale z pewnością mniej wartościowe – przynajmniej pod względem tej brudniejszej strony ludzkich społeczności.
Że była zwyczajnie naiwna.
Masz ręce, dasz sobie radę.
Wciągnęła powietrze z sykiem i zacisnęła dłonie w pięści. Starannie przycięte paznokcie żłobiły ślady w delikatnym wnętrzu dłoni.
- Chyba cię pojebało – rzuciła. Gdyby była czajnikiem, gotujące się w niej teraz emocje uciekałyby jej przez uszy w postaci gęstej pary. – Kurwa mać, Barros, jesteś… Jebany pies ogrodnika. Sam nie chce, nikomu innemu nie da – warczała. W którymś momencie zaczęła krążyć, jakby przez wyrabianie normy kroków mogła upuścić z siebie chociaż trochę nerwów.
Nie mogła.
Warkot odjeżdżającego samochodu raz a dobrze zniszczył jej plany na tę noc. Jeśli wcześniej mogła się jeszcze łudzić, teraz nie miała już podstaw do sądzenia, że coś się zmieni – że Esteban da się przekonać, że jeszcze nie wszystko stracone.
Co ty sobie myślałaś.
Jeszcze przez chwilę spoglądała w kierunku drogi, którą odjechali bracia. Gdy znowu spojrzała na Estebana, drgnęła wyraźnie, napotykając jego oczy. Zupełnie nieludzkie. Gadzie. Pełne coraz mniej tłumionej furii.
Jego słowa przetoczyły się po polanie z impetem gwałtownego wichru albo ulewy tak silnej, jak występują tylko tutaj, nad tropikalnymi lasami Ameryki Południowej. W jednej chwili w miarę opanowany, teraz, gdy zostali sami, stracił to opanowanie niemal równie szybko jak Blanca.
Jego argumenty miały sens. Oczywiście, że miały. Co więcej, nie wynikały przecież ze złośliwości a zwyczajnej dobrej woli. Vargas jednak nie rozumowała w ten sposób – nie teraz. Nie była głupia, ale w tej chwili była zaślepiona. To zaś nie szło w parze ze zdrowym rozsądkiem i rzeczową oceną sytuacji.
- Czyli co, jakbym ich przeleciała tu, dokładnie w tym miejscu, to byłoby dobrze? A może powinnam ich wręcz przyprowadzić do ogniska, żebyście sobie mogli wszyscy popatrzeć? Wtedy nikt by mi nie zagroził, nie? Nikt nie czyhałby na cnotę, której już od dawna nie mam i... – Mówiła coraz szybciej, jej hiszpański nabierał coraz ostrzejszych brzegów, gdy do głosu dochodziły jej meksykańskie korzenie. Zwyczajowa śpiewność języka ustępowała chrypie, słowom urywanym w połowie i umykającemu oddechowi.
Serce kołatało jej się w piersi boleśnie, słyszała każdy jego skurcz, każdą falę krwi przepchniętą gwałtownie w tętnice.
- Ja pierdolę – sapnęła po trochu ze złości, frustracji, poczucia bezradności.
Parę kroków w jedną, zwrot, parę kroków w drugą. Krążyła tak, jak mogłoby krążyć po klatce zaszczute zwierzę. Gdyby miała ogon, prawdopodobnie biłaby nim teraz po własnych bokach. Gdyby pozwalały jej na to struny głosowe, warczałaby gardłowo, ostrzegawczo.
- Kurwa mać, Barros, oni chcieli mnie tylko zerżnąć. A ja ich. Widzisz wspólny punkt? – wydarła się wreszcie, nawet chyba niezbyt świadoma, że uniosła głos, by dorównać tonom narzuconym przez Estebana. – Jakie kurwa morderstwa? Rytuały? Jakie kurwa kneble i statystyki? – Kręciła głową ze złością podszytą teraz niedowierzaniem. Naprawdę chciał, by dokładnie tak patrzyła na świat? Że na każdym kroku ktoś na nią czycha, że nie można zrobić absolutnie nic, bo zaraz ktoś położy na niej łapy w sposób, który nie będzie jej się podobał? Że każdego dnia ktoś może złożyć ją w ofierze albo, nie wiem, nakarmić jakieś wyjęte z horrorów potwory? Z takim podejściem mogła od razu położyć się do łóżka i umrzeć, bo po co ryzykować?
- Jak sądzisz, ile razy bawiłam się podobnie? Niech będzie, że w ciągu ostatniego roku, żeby nie było za trudno. – Wściekłość drżała jej w głosie, nie słabnąc ani na chwilę. – Podpowiem – za dużo, żebyś uznał to za... Nie wiem, godne damy? Spójne z tym, czego możesz oczekiwać po kobietach? – Uśmiechnęła się krzywo, nie próbując nawet powstrzymać zjadliwości. – Daję dupy, Barros. Lubię dawać dupy. Relaksuje mnie to. Odpręża. Nie wiem, czy pamiętasz jeszcze takie uczucia. W każdym razie, robię to od kilku lat. A jednak wciąż stoję tu przed tobą zamiast leżeć rozciągnięta na ofiarnym stole. Stoję przed tobą, zamiast, nie wiem, chować się po kątach, bo ktoś kiedyś stwierdzil, że jestem zajebistą ofiarą. Barros, kurwa mać, w Meksyku możesz wyjść do sklepu po bułki i już nigdy nie wrócić, bo ktoś cię przypadkiem zastrzeli. Albo w sumie nawet nie musisz wychodzić z domu. Równie dobrze możesz siedzieć w kuchni i dostać rykoszetem. Magia też nie ma wtedy za wiele do powiedzenia. – Nie wiedziała, czy Esteban wie, co to jest strzelanina, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, by to wytłumaczyć. – Idąc tym tokiem rozumowania, jaki usilnie próbujesz mi wmówić, że jest najlepszy, powinnam siedzieć w jebanej piwnicy i zapomnieć o czymkolwiek. O jakimkolwiek życiu.
Słowa galopowały przez jej głowę tak szybko, że nie nadążała z ich wypowiadaniem. Z połowa uciekła jej, zanim świadomie zarejestrowała, co właściwie chciała – lub po prostu mogła – powiedzieć. W którymś momencie oddychała ciężko, niemal dyszała, czując, jak kipi. Jak wrze, coraz bardziej i bardziej, wyrzygując z siebie palące strugi trudnych do powstrzymania emocji. Alkohol zmiękczał jej ruchy, ale nie wypiła go wystarczająco dużo, by odsiewał też cisnące się jej na usta słowa.
Że była zwyczajnie naiwna.
Masz ręce, dasz sobie radę.
Wciągnęła powietrze z sykiem i zacisnęła dłonie w pięści. Starannie przycięte paznokcie żłobiły ślady w delikatnym wnętrzu dłoni.
- Chyba cię pojebało – rzuciła. Gdyby była czajnikiem, gotujące się w niej teraz emocje uciekałyby jej przez uszy w postaci gęstej pary. – Kurwa mać, Barros, jesteś… Jebany pies ogrodnika. Sam nie chce, nikomu innemu nie da – warczała. W którymś momencie zaczęła krążyć, jakby przez wyrabianie normy kroków mogła upuścić z siebie chociaż trochę nerwów.
Nie mogła.
Warkot odjeżdżającego samochodu raz a dobrze zniszczył jej plany na tę noc. Jeśli wcześniej mogła się jeszcze łudzić, teraz nie miała już podstaw do sądzenia, że coś się zmieni – że Esteban da się przekonać, że jeszcze nie wszystko stracone.
Co ty sobie myślałaś.
Jeszcze przez chwilę spoglądała w kierunku drogi, którą odjechali bracia. Gdy znowu spojrzała na Estebana, drgnęła wyraźnie, napotykając jego oczy. Zupełnie nieludzkie. Gadzie. Pełne coraz mniej tłumionej furii.
Jego słowa przetoczyły się po polanie z impetem gwałtownego wichru albo ulewy tak silnej, jak występują tylko tutaj, nad tropikalnymi lasami Ameryki Południowej. W jednej chwili w miarę opanowany, teraz, gdy zostali sami, stracił to opanowanie niemal równie szybko jak Blanca.
Jego argumenty miały sens. Oczywiście, że miały. Co więcej, nie wynikały przecież ze złośliwości a zwyczajnej dobrej woli. Vargas jednak nie rozumowała w ten sposób – nie teraz. Nie była głupia, ale w tej chwili była zaślepiona. To zaś nie szło w parze ze zdrowym rozsądkiem i rzeczową oceną sytuacji.
- Czyli co, jakbym ich przeleciała tu, dokładnie w tym miejscu, to byłoby dobrze? A może powinnam ich wręcz przyprowadzić do ogniska, żebyście sobie mogli wszyscy popatrzeć? Wtedy nikt by mi nie zagroził, nie? Nikt nie czyhałby na cnotę, której już od dawna nie mam i... – Mówiła coraz szybciej, jej hiszpański nabierał coraz ostrzejszych brzegów, gdy do głosu dochodziły jej meksykańskie korzenie. Zwyczajowa śpiewność języka ustępowała chrypie, słowom urywanym w połowie i umykającemu oddechowi.
Serce kołatało jej się w piersi boleśnie, słyszała każdy jego skurcz, każdą falę krwi przepchniętą gwałtownie w tętnice.
- Ja pierdolę – sapnęła po trochu ze złości, frustracji, poczucia bezradności.
Parę kroków w jedną, zwrot, parę kroków w drugą. Krążyła tak, jak mogłoby krążyć po klatce zaszczute zwierzę. Gdyby miała ogon, prawdopodobnie biłaby nim teraz po własnych bokach. Gdyby pozwalały jej na to struny głosowe, warczałaby gardłowo, ostrzegawczo.
- Kurwa mać, Barros, oni chcieli mnie tylko zerżnąć. A ja ich. Widzisz wspólny punkt? – wydarła się wreszcie, nawet chyba niezbyt świadoma, że uniosła głos, by dorównać tonom narzuconym przez Estebana. – Jakie kurwa morderstwa? Rytuały? Jakie kurwa kneble i statystyki? – Kręciła głową ze złością podszytą teraz niedowierzaniem. Naprawdę chciał, by dokładnie tak patrzyła na świat? Że na każdym kroku ktoś na nią czycha, że nie można zrobić absolutnie nic, bo zaraz ktoś położy na niej łapy w sposób, który nie będzie jej się podobał? Że każdego dnia ktoś może złożyć ją w ofierze albo, nie wiem, nakarmić jakieś wyjęte z horrorów potwory? Z takim podejściem mogła od razu położyć się do łóżka i umrzeć, bo po co ryzykować?
- Jak sądzisz, ile razy bawiłam się podobnie? Niech będzie, że w ciągu ostatniego roku, żeby nie było za trudno. – Wściekłość drżała jej w głosie, nie słabnąc ani na chwilę. – Podpowiem – za dużo, żebyś uznał to za... Nie wiem, godne damy? Spójne z tym, czego możesz oczekiwać po kobietach? – Uśmiechnęła się krzywo, nie próbując nawet powstrzymać zjadliwości. – Daję dupy, Barros. Lubię dawać dupy. Relaksuje mnie to. Odpręża. Nie wiem, czy pamiętasz jeszcze takie uczucia. W każdym razie, robię to od kilku lat. A jednak wciąż stoję tu przed tobą zamiast leżeć rozciągnięta na ofiarnym stole. Stoję przed tobą, zamiast, nie wiem, chować się po kątach, bo ktoś kiedyś stwierdzil, że jestem zajebistą ofiarą. Barros, kurwa mać, w Meksyku możesz wyjść do sklepu po bułki i już nigdy nie wrócić, bo ktoś cię przypadkiem zastrzeli. Albo w sumie nawet nie musisz wychodzić z domu. Równie dobrze możesz siedzieć w kuchni i dostać rykoszetem. Magia też nie ma wtedy za wiele do powiedzenia. – Nie wiedziała, czy Esteban wie, co to jest strzelanina, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, by to wytłumaczyć. – Idąc tym tokiem rozumowania, jaki usilnie próbujesz mi wmówić, że jest najlepszy, powinnam siedzieć w jebanej piwnicy i zapomnieć o czymkolwiek. O jakimkolwiek życiu.
Słowa galopowały przez jej głowę tak szybko, że nie nadążała z ich wypowiadaniem. Z połowa uciekła jej, zanim świadomie zarejestrowała, co właściwie chciała – lub po prostu mogła – powiedzieć. W którymś momencie oddychała ciężko, niemal dyszała, czując, jak kipi. Jak wrze, coraz bardziej i bardziej, wyrzygując z siebie palące strugi trudnych do powstrzymania emocji. Alkohol zmiękczał jej ruchy, ale nie wypiła go wystarczająco dużo, by odsiewał też cisnące się jej na usta słowa.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Nie 16 Lip - 21:23
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dopiął swego. Bracia Soria choć niezadowoleni z tego biegu wydarzeń, zapakowali się do samochodu i odjechali, porzucając Blankę, która jeszcze moment wcześniej sama pchała im się w ręce. Zostawili zdobycz, a Esteban nie musiał nawet podnieść palca, by do tego doprowadzić. Wygrał, ale nie w każdym tego słowa znaczeniu – wciąż musiał w jakiś sposób poradzić sobie z najeżoną, pełną furii kobietą. To była ta trudniejsza część, którą już na wstępie koncertowo spierdolił, wrzeszcząc, zamiast próbować jej klarownie i dyplomatycznie wytłumaczyć, czemu pomysł pojechania w siną dal z dwoma nieznanymi gośćmi nie był taki świetny. Nie powinien się tak złościć – powinien jasno ocenić sytuację, wejść, zrobić, co powinien i wyjść. Powtarzano mu do znudzenia na szkoleniu i później, gdy regularnie wkładał oliwkowy mundur, emocje odbierają jasność umysłu – tak szybko zdążył zapomnieć to, co wpajano mu latami?
Był gotowy na to, że Blanca odwinie mu się i dorówna jego wściekłości własną – kiedy kręciła się to w jedną to w drugą stronę, widział, jak palce zamykały jej się w pięści i rozprostowywały, by zaraz powtórzyć ten cykl od nowa, jak nozdrza rozszerzały się jak u zwierzęcia, a piersi unosiły wraz z coraz szybszymi oddechami. Esteban był tak przyzwyczajony do widzenia więcej i lepiej niż inni, że nie przyszło mu do głowy, że w jego ciemnych na co dzień tęczówkach wciąż widać żółć oraz pionową źrenicę. Czekał na uderzenie, gotowy odpierać wszystkie durne argumenty, jakie mogły pojawić się w głowie Blanki.
Gdy zaczęła wrzeszczeć, jej głos poniósł się w cichości nocy jak lawina.
Barros wykrzywił usta z nieskrywanym niesmakiem, zaplatając ręce na klatce piersiowej, kiedy zaczęła od stwierdzenia, które dla niej byłoby najprostszą prawdą – że chcieli się tylko we trójkę pieprzyć, a on im w tym przeszkodził. Przyszedł i zepsuł zabawę, połamał lalki, zepsuł domek.
Nic nie rozumiała. Pojął to bardzo szybko, kiedy z niedowierzaniem mówiła o zagrożeniach, jakie mogły na nią czekać, jakby Esteban je zmyślił z bliżej niedoprecyzowanej złośliwości, jakby nigdy nic nie mogło jej się stać. Bo przecież to była tylko zabawa.
Nie powiedział tego na głos, ale miała w tej chwili rację tylko w jednej kwestii – dawanie dupy jak to uroczo ujęła, nie składało się z tym czego oczekiwał od kobiet, ale to nie było teraz najważniejsze. Ba, to w ogóle nie było istotne.
Przyjął na siebie lawinę coraz chrapliwszych słów, nie odrywając spojrzenia od wibrującej aż od emocji Blanki, czekając, aż się zmęczy i zabraknie jej słów. Nic z tego, co powiedziała – choć częściowo pewnie i rozsądnego – nie przebiło się przez ściany zbudowane z poczucia, że było się posiadaczem najwyższej, jedynej racji. Kiedy zamiast wrzeszczeć, zaczęła po prostu dyszeć, wciąż krążąc po bliżej niesprecyzowanych ścieżkach, Es zrobił krok w jej stronę, zaciskając palce na ramieniu i zmuszając, by się wreszcie zatrzymała. Nie musiał mocno pochylać głowy, by spojrzeć jej w oczy. Szybki, rwący się oddech owiał mu twarz.
- Jak raz cię nie sparzyło, to nigdy tak nie będzie, co? – warknął, powstrzymując ochotę, by potrząsnąć kobietą, zmusić ją, by nabrała rozumu. - Nie obchodzi mnie, ile i gdzie dajesz dupy, kiedy nie jesteś z nami. Tutaj ja za was odpowiadam i nie dam ani tobie, ani innym włazić w paszczę lwa. Myśl sobie o mnie, co chcesz, ale tak jest i będzie. Z zażaleniami do Serrano – prychnął.
Był gotowy na to, że Blanca odwinie mu się i dorówna jego wściekłości własną – kiedy kręciła się to w jedną to w drugą stronę, widział, jak palce zamykały jej się w pięści i rozprostowywały, by zaraz powtórzyć ten cykl od nowa, jak nozdrza rozszerzały się jak u zwierzęcia, a piersi unosiły wraz z coraz szybszymi oddechami. Esteban był tak przyzwyczajony do widzenia więcej i lepiej niż inni, że nie przyszło mu do głowy, że w jego ciemnych na co dzień tęczówkach wciąż widać żółć oraz pionową źrenicę. Czekał na uderzenie, gotowy odpierać wszystkie durne argumenty, jakie mogły pojawić się w głowie Blanki.
Gdy zaczęła wrzeszczeć, jej głos poniósł się w cichości nocy jak lawina.
Barros wykrzywił usta z nieskrywanym niesmakiem, zaplatając ręce na klatce piersiowej, kiedy zaczęła od stwierdzenia, które dla niej byłoby najprostszą prawdą – że chcieli się tylko we trójkę pieprzyć, a on im w tym przeszkodził. Przyszedł i zepsuł zabawę, połamał lalki, zepsuł domek.
Nic nie rozumiała. Pojął to bardzo szybko, kiedy z niedowierzaniem mówiła o zagrożeniach, jakie mogły na nią czekać, jakby Esteban je zmyślił z bliżej niedoprecyzowanej złośliwości, jakby nigdy nic nie mogło jej się stać. Bo przecież to była tylko zabawa.
Nie powiedział tego na głos, ale miała w tej chwili rację tylko w jednej kwestii – dawanie dupy jak to uroczo ujęła, nie składało się z tym czego oczekiwał od kobiet, ale to nie było teraz najważniejsze. Ba, to w ogóle nie było istotne.
Przyjął na siebie lawinę coraz chrapliwszych słów, nie odrywając spojrzenia od wibrującej aż od emocji Blanki, czekając, aż się zmęczy i zabraknie jej słów. Nic z tego, co powiedziała – choć częściowo pewnie i rozsądnego – nie przebiło się przez ściany zbudowane z poczucia, że było się posiadaczem najwyższej, jedynej racji. Kiedy zamiast wrzeszczeć, zaczęła po prostu dyszeć, wciąż krążąc po bliżej niesprecyzowanych ścieżkach, Es zrobił krok w jej stronę, zaciskając palce na ramieniu i zmuszając, by się wreszcie zatrzymała. Nie musiał mocno pochylać głowy, by spojrzeć jej w oczy. Szybki, rwący się oddech owiał mu twarz.
- Jak raz cię nie sparzyło, to nigdy tak nie będzie, co? – warknął, powstrzymując ochotę, by potrząsnąć kobietą, zmusić ją, by nabrała rozumu. - Nie obchodzi mnie, ile i gdzie dajesz dupy, kiedy nie jesteś z nami. Tutaj ja za was odpowiadam i nie dam ani tobie, ani innym włazić w paszczę lwa. Myśl sobie o mnie, co chcesz, ale tak jest i będzie. Z zażaleniami do Serrano – prychnął.
Blanca Vargas
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Pon 17 Lip - 18:31
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie mogła pojąć, jak ciasny trzeba mieć umysł, by kurczowo trzymać się takich przekonań. Nie do końca wiedziała, jak je nazwać – zacofanych? Konserwatywnych? – więc na użytek dnia dzisiejszego określiła je po prostu barrosowymi. Jak można więc siedzieć w klatce barrosowych przekonań i nie być w stanie wyjrzeć poza nie chociaż trochę, chociaż lekko tylko wyściubić nosa? Bo była pewna, że Esteban tego nie robi. Nawet nie próbuje. Jego milczenie było aż nadto wyraźnym znakiem, że mężczyzna po prostu... Przeczekuje.
To wkurwiło ją jeszcze bardziej.
Zdziwiła się, gdy ją złapał. Gdy w jednej chwili mogła jeszcze krążyć – parę kroków w jedną, zwrot, parę kroków w drugą – a w kolejnej już nie. Zdziwiła się, jak silny był uścisk na jej ramieniu – trochę za silny, co wynikało jednak raczej z nadmiaru emocji niż faktycznej złej woli – i jak gorący był ogień w spojrzeniu Barrosa.
W innych okolicznościach w mig pojęłaby, skąd brał się ten upór Estebana, z czego wynikał. Teraz jednak nawet nie próbowała tego zrozumieć. Nie była pod tym względem lepsza od Barrosa.
Słowa kotłowały się w niej jak szalone, składały w kolejne zdania które mogłaby z siebie wyrzucić – niemal wyrzygać, gwałtownie, niekontrolowanie. Hardo znosząc ostry wzrok Barrosa nie powiedziała jednak nic więcej ponad krótkie, warkliwe:
- Puść.
Nie puścił, a gdy na stanowcze wracasz ze mną zaśmiała mu się w twarz – przekroczył kolejną granicę. Początkowo była zbyt zdziwiona, a potem – zbyt wściekła, by sformułować jakieś sensowne protesty. Gdy Esteban od tak, po prostu, przerzucił ją sobie przez ramię, rumieńce złości nabrały dodatkowego odcienia upokorzenia.
Tak właśnie się czuła. Karcił ją jak cholerne dziecko, którym od dawna już nie była.
- Barros, kurwa mać, puść mnie – wywarczała mu wreszcie w plecy, odruchowo wczepiając ręce w jego koszulkę – jakby bała się, że ją upuści. Że w całej swojej bezczelności potraktuje jej żądanie dosłownie i od tak rozluźni uchwyt.
Nie puścił jej ani celowo, ani przypadkowo, stawiając ją na ziemi dopiero przy ognisku. Zaciskając boleśnie zęby, odruchowo wsparła się o jego ramiona, gdy zsunął ją z ramienia – chwilę potem cofnęła się jednak zdecydowanie, jakby przebywanie zbyt blisko robiło jej krzywdę.
Bo może w tej chwili rzeczywiście tak było.
- Jak stare dobre małżeństwo! – skomentował radośnie Sal, nawiązując ewidentnie zarówno do wcześniejszej kłótni – podniesione głosy Blanki i Estebana z pewnością było tu doskonale słychać – jak i efektownego powrotu.
Yami z Nitą roześmiały się.
Blanca czuła, jak drży. Jak nie jest w stanie pomieścić w sobie nic więcej, żadnego więcej uczucia, żadnej dodatkowej emocji, żadnego... Nic. Po prostu nic.
Nie zauważyła zmieszanego spojrzenia Sala ani wahania na twarzy Nity. Nie dostrzegła zmarszczonych brwi Yami, nagle niepewnej, co zrobić w związku z przedłużającą się ciszą. Patrzyła tylko na Barrosa, prosto w z powrotem normalne już, ludzkie tęczówki mężczyzny.
- Nie rób tak – powiedziała powoli, cedząc słowa przez zęby. Głos jej drżał nie mniej niż znów zaciśnięte w pięści dłonie. – Nigdy więcej tak nie rób – wywarczała, świdrując Estebana wzrokiem.
Była wściekła. Upokorzona. Była... Było jej źle. Po prostu źle.
To wkurwiło ją jeszcze bardziej.
Zdziwiła się, gdy ją złapał. Gdy w jednej chwili mogła jeszcze krążyć – parę kroków w jedną, zwrot, parę kroków w drugą – a w kolejnej już nie. Zdziwiła się, jak silny był uścisk na jej ramieniu – trochę za silny, co wynikało jednak raczej z nadmiaru emocji niż faktycznej złej woli – i jak gorący był ogień w spojrzeniu Barrosa.
W innych okolicznościach w mig pojęłaby, skąd brał się ten upór Estebana, z czego wynikał. Teraz jednak nawet nie próbowała tego zrozumieć. Nie była pod tym względem lepsza od Barrosa.
Słowa kotłowały się w niej jak szalone, składały w kolejne zdania które mogłaby z siebie wyrzucić – niemal wyrzygać, gwałtownie, niekontrolowanie. Hardo znosząc ostry wzrok Barrosa nie powiedziała jednak nic więcej ponad krótkie, warkliwe:
- Puść.
Nie puścił, a gdy na stanowcze wracasz ze mną zaśmiała mu się w twarz – przekroczył kolejną granicę. Początkowo była zbyt zdziwiona, a potem – zbyt wściekła, by sformułować jakieś sensowne protesty. Gdy Esteban od tak, po prostu, przerzucił ją sobie przez ramię, rumieńce złości nabrały dodatkowego odcienia upokorzenia.
Tak właśnie się czuła. Karcił ją jak cholerne dziecko, którym od dawna już nie była.
- Barros, kurwa mać, puść mnie – wywarczała mu wreszcie w plecy, odruchowo wczepiając ręce w jego koszulkę – jakby bała się, że ją upuści. Że w całej swojej bezczelności potraktuje jej żądanie dosłownie i od tak rozluźni uchwyt.
Nie puścił jej ani celowo, ani przypadkowo, stawiając ją na ziemi dopiero przy ognisku. Zaciskając boleśnie zęby, odruchowo wsparła się o jego ramiona, gdy zsunął ją z ramienia – chwilę potem cofnęła się jednak zdecydowanie, jakby przebywanie zbyt blisko robiło jej krzywdę.
Bo może w tej chwili rzeczywiście tak było.
- Jak stare dobre małżeństwo! – skomentował radośnie Sal, nawiązując ewidentnie zarówno do wcześniejszej kłótni – podniesione głosy Blanki i Estebana z pewnością było tu doskonale słychać – jak i efektownego powrotu.
Yami z Nitą roześmiały się.
Blanca czuła, jak drży. Jak nie jest w stanie pomieścić w sobie nic więcej, żadnego więcej uczucia, żadnej dodatkowej emocji, żadnego... Nic. Po prostu nic.
Nie zauważyła zmieszanego spojrzenia Sala ani wahania na twarzy Nity. Nie dostrzegła zmarszczonych brwi Yami, nagle niepewnej, co zrobić w związku z przedłużającą się ciszą. Patrzyła tylko na Barrosa, prosto w z powrotem normalne już, ludzkie tęczówki mężczyzny.
- Nie rób tak – powiedziała powoli, cedząc słowa przez zęby. Głos jej drżał nie mniej niż znów zaciśnięte w pięści dłonie. – Nigdy więcej tak nie rób – wywarczała, świdrując Estebana wzrokiem.
Była wściekła. Upokorzona. Była... Było jej źle. Po prostu źle.
Esteban Barros
Re: Poskromienie złośnicy (Esteban Barros & Blanca Vargas, 20.03.2000 r.) Czw 20 Lip - 15:17
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
To, o co chciała zawalczyć Yamileth zabierając ich na tę integracyjną wycieczkę, szło w diabły, niezdolne wygrać z połączonym uporem Blanki i Estebana. Wcześniejsze rozbawienie, wątła kamraderia i cokolwiek jeszcze zdążyło wykiełkować przy ognisku, umierało z piskiem, wypalone do gołej ziemi przez emocje, które wzięły ich szturmem. Oboje wściekli, oboje przeświadczeni o tym, że ich racja była tą najwyższą z najwyższych, a drugie przesadzało. Tak nie dało się rozmawiać.
Barros wiedział, że miał nad Blanką przewagę w postaci siły i prawdopodobnie też magii, ale chociaż byłoby ją o wiele łatwiej opanować w postaci jakiegoś małego, puchatego stworzonka, nie zniżył się do tego, by pacyfikować ją aż tak. Gdzieś w całym tym natłoku wrzasku, wściekłości i chęci potrząśnięcia, wzbraniał się od tak podłego, całkowitego zdominowania jej. Teraz nie zagrażało Blance już nic, mogła krzyczeć, ile chciała. Finalnie wybrał niewiele lepszą metodę zakończenia dyskusji na drodze, bez ostrzeżenia chwytając kobietę w pasie i przerzucając ją sobie przez ramię, przytrzymując nogi pod kolanem, żeby nie wierzgała – jeszcze tego mu brakowało, połamanego nosa.
Na wszelkie protesty odpowiedział prostym „Nie”, z którym tak po prawdzie ciężko było się kłócić – nie przedstawił żadnych dodatkowych argumentów, nie próbował przekonywać już Vargas do swojej wersji świata. Skończył z nią ten temat i dawał temu jasny wyraz.
Gdy znaleźli się znowu w okolicach ogniska, a Blanka została odstawiona na ziemię, Es skrzywił się, słysząc pierwszy komentarz Sala – badacz nie wiedział, jak wielki kij wtyka w mrowisko. Yamileth i Nita swoim śmiechem podlały te mrowisko rozpałką i podpaliły, definitywnie pozbawiając się okazji na poprawę gęstej atmosfery, który przyciągnęli za sobą. Gorzej nie mogli zareagować, choćby zastanawiali się nad tym tysiąc lat.
Nie rób tak.
Barros przesunął spojrzenie z zastygłej w zdumieniu twarzy Sala na stojącą wciąż zbyt blisko mimo kilku kroków Blankę. Wszystko w niej krzyczało o napięciu, o ledwie powstrzymywanej furii odznaczającej się bielą zaciskanych warg i wyprostowanej jak struna sylwetką.
- To mnie nie zmuszaj – odparł miękko na jej żądanie, upychając własną złość z powrotem w sobie. Vargas nie była do tego zdolna, bo kręcąc głową i prychając oddaliła się w kierunku jednego z domków, trzaskając jego drzwiami.
Być może przesadził.
Milczący, został przy ognisku, dokładając do niego drewna, gdy pozostała trójka ściszonymi głosami rozmawiała między sobą – nie wiedział o czym. Nie pytał.
Poczekał, aż jedno po drugim zdecydowali się pójść do własnych łóżek, po czym zebrał wszystkie śmieci i zagasił ogień wodą z jeziora, nasłuchując szelestów i westchnień dżungli.
Bądź co bądź, wciąż musiał o nich dbać.
[koniec]
Barros wiedział, że miał nad Blanką przewagę w postaci siły i prawdopodobnie też magii, ale chociaż byłoby ją o wiele łatwiej opanować w postaci jakiegoś małego, puchatego stworzonka, nie zniżył się do tego, by pacyfikować ją aż tak. Gdzieś w całym tym natłoku wrzasku, wściekłości i chęci potrząśnięcia, wzbraniał się od tak podłego, całkowitego zdominowania jej. Teraz nie zagrażało Blance już nic, mogła krzyczeć, ile chciała. Finalnie wybrał niewiele lepszą metodę zakończenia dyskusji na drodze, bez ostrzeżenia chwytając kobietę w pasie i przerzucając ją sobie przez ramię, przytrzymując nogi pod kolanem, żeby nie wierzgała – jeszcze tego mu brakowało, połamanego nosa.
Na wszelkie protesty odpowiedział prostym „Nie”, z którym tak po prawdzie ciężko było się kłócić – nie przedstawił żadnych dodatkowych argumentów, nie próbował przekonywać już Vargas do swojej wersji świata. Skończył z nią ten temat i dawał temu jasny wyraz.
Gdy znaleźli się znowu w okolicach ogniska, a Blanka została odstawiona na ziemię, Es skrzywił się, słysząc pierwszy komentarz Sala – badacz nie wiedział, jak wielki kij wtyka w mrowisko. Yamileth i Nita swoim śmiechem podlały te mrowisko rozpałką i podpaliły, definitywnie pozbawiając się okazji na poprawę gęstej atmosfery, który przyciągnęli za sobą. Gorzej nie mogli zareagować, choćby zastanawiali się nad tym tysiąc lat.
Nie rób tak.
Barros przesunął spojrzenie z zastygłej w zdumieniu twarzy Sala na stojącą wciąż zbyt blisko mimo kilku kroków Blankę. Wszystko w niej krzyczało o napięciu, o ledwie powstrzymywanej furii odznaczającej się bielą zaciskanych warg i wyprostowanej jak struna sylwetką.
- To mnie nie zmuszaj – odparł miękko na jej żądanie, upychając własną złość z powrotem w sobie. Vargas nie była do tego zdolna, bo kręcąc głową i prychając oddaliła się w kierunku jednego z domków, trzaskając jego drzwiami.
Być może przesadził.
Milczący, został przy ognisku, dokładając do niego drewna, gdy pozostała trójka ściszonymi głosami rozmawiała między sobą – nie wiedział o czym. Nie pytał.
Poczekał, aż jedno po drugim zdecydowali się pójść do własnych łóżek, po czym zebrał wszystkie śmieci i zagasił ogień wodą z jeziora, nasłuchując szelestów i westchnień dżungli.
Bądź co bądź, wciąż musiał o nich dbać.
[koniec]