Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Sala za kulisami

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Sala za kulisami
    Na zapleczu sceny, na jej poziomie znajduje się poczekalnia dla artystów, charakteryzatornia, mała sala baletowa oraz liczne garderoby. Wnętrzności teatru, choć ograbione z robiącego wrażenia zdobnictwa, lśniących marmurów i żyrandoli, stanowią samo serce pracujących w tym miejscu artystów, którzy znaczną część czasu spędzają za kulisami, upewniając się w najwyższej jakości wystawianych przedstawień i ćwicząc role do kolejnych występów. Pomiędzy sąsiadującymi ze sobą pomieszczeniami znajduje się labirynt rozlicznych korytarzy, prowadzących do oddalonych części teatru oraz niewielkich pomieszczeń technicznych – niekiedy nawet aktorzy pracujący w tym miejscu od lat potrafią zgubić się wśród jednakich, ciasnych pokoików.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    19.05.2001

    Chwila, której doświadczał, była jak niepozorny, trzęsący się płomień świecy, ślad niewielkiego ogarka zawieszonego jaskrawym, niewyraźnym przecinkiem rozcinającym zdania spisane przez gęsty półmrok. Mógł użyć jednego słowa - i najwłaściwszym wydało się przygaszenie, gdy przygaszone stały się salwy śmiechów i kanonady rozmów, kiedy po korytarzach dostrzegał zdziesiątkowane, majaczące postaci wijące się jak ostatki wyblakłych oparów snu. Głosy po pewnym czasie ostatecznie ucichły, stłumione podporą ścian i skręconych przejść prowadzących po teatralnym zapleczu - czuł się jak intruz, na wierzchu jego języka zagościł podobny posmak do ich pierwszego spotkania, gdy zajrzał do pracowni malarskiej obecnej w gmachu galerii. Nie był to oczywiście posmak poczucia winy, prędzej dreszcz ekscytacji towarzyszący dziecku przed rozerwaniem szeleszczącej oprawy wręczonego prezentu, radość przyjemnie osuwająca się po wypukłościach kręgosłupa, kwitnąca w gałęziach żeber. To był jej sukces, jej chwila pierwszego triumfu, jakiego mogła obecnie zakosztować. Sam zapamiętał moment po wernisażu, stygnący w nim niezachwianą podporą przekonania, że wartuje coś więcej niż tylko samą fizyczność. Był w stanie uczynić wiele, był w stanie uczynić wszystko, co tkwiło wyłącznie w jego mocy, przeklinać swój los i odcinać za każdym razem przeklęty, zwierzęcy ogon z piskliwym jazgotem bólu przeszywającym architekturę jego ciała, był w stanie uczynić wszystko, aby tylko podtrzymać ten opisany stan. Próbował zasięgnąć blasku, jakiego mu poskąpiono, skraść odrobinę dla siebie, skazanego na nieuchronny wyrok samotności - tak, był samotny, samotny w okrutnym świecie, samotny w pięknych pokojach zakupionego domu, samotny w zamgleniach aury osiadającej jak zaćma na każdej parze podatnych, patrzących na niego oczu. Towarzystwo Villemo - oraz łącząca ich, niecodzienna relacja - sprawiło, że podobna samotność stawała się bardziej znośna, łatwiejsza do uniesienia na wątłej podstawie barków. Byli różni, mieli inne natury, ale oboje byli równocześnie skazani na identyczny wyrok, oboje wprost doskonale rozumieli wtopione w nich, niezmywalne piętno genetyki. Niekiedy drżał w niepewności, że tego również nie będzie w stanie docenić i prędzej czy później skaże na los zniszczenia, że prędzej czy później Villemo go znienawidzi, bo nie był dobrą osobą - nigdy nie był dobrą osobą i jej obecność nie była w stanie go zmienić. Wstydził się swojego ogona, choć tak naprawdę powinien się wstydzić życia, chaotycznej rutyny, jakiej nie mógł poskładać i złożyć w stabilną całość. Gdzie jeszcze byłeś kilka wieczorów wcześniej? Z kim byłeś? Nawet nie znasz imienia.
    Chciał się z nią jednak zobaczyć bez względu na konsekwencje, bez względu na to, jaki czekał ich koniec, bez względu na fakt, czy w przyszłości nie miał ponownie zostać wyłącznie wrogiem przesiąkniętym pogardą. Gala się nie skończyła, nie dla niego, nie dla nich - swoich formalnych, początkowych gratulacji nie uznał za rzeczywiste spotkanie - ich zetknięcia nie wyglądały w ten sposób.
    Powinna wiedzieć, że przyjdzie.
    - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - nagiął wargi w uśmiechu, kiedy, po pewnych trudach z odnalezieniem się w gmatwaninie korytarzy, zapukał już do właściwych drzwi garderoby, jego twarz w ciepłym świetle stawała się łagodniejsza, choć na tęczówkach nadal rozbłyskało subtelne, prowokujące rozbawienie.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Chwila trwała całą wieczność, chwila drżała na koniuszkach jej palców, iskrzyła się emocjami - nie tylko jej własnymi. Błyskała złotem i srebrem, smakowała bąbelkami szampana, rozbrzmiewała echem rozmów w wielkim foyer.
    W szeleście sukni, w kolejnych uśmiechach trwała w sukcesie wieczoru, którego stając się częścią sięgała ku marzeniom, jeszcze jakiś czas temu tak bardzo nie realnym.
    Zadrżała o własne istnienie, o sens wszystkiego czego się podjęła, świadoma wielkiego ryzka, ale jednocześnie pragnąca znów poczuć jak serce szybciej bije. Musiała smakować życie tak jak smakuje się najdroższego szampana w towarzystwie kawioru i truskawek. Nie mogła istnieć w cieniu, w zapomnieniu, jedynie w szeleście jezior. Te dawały siłę, ale dawno przestała oddawać się tylko tradycjom przodkiń. Miała w sobie krew galdrów, przez pochodzenie ojca, jakąś cząstką siebie należała do ich świata.
    Tak siebie przekonywała.
    Tworzyła kolejne złudzenia i kłamstwa.
    Tylko tym razem była ich świadoma.
    Pewną ręką kreśliła kolejne słowa, zapisywała karty własnego życia, tworząc książkę z opowieści, których treść znała, z którą się zgadzała.
    Światła przygasając oznajmiły, że gala dobiegała końca. Odstawiając kieliszek na jedną z licznych tacek skierowała się korytarzami tam gdzie na drzwiach widniało jej imię.
    Złotymi literami wyryto na tabliczce - Villemo Holmsen. Opuszkami palców dotknęła jej, nie dowierzając, że nadal tam istnieje. Borg był pewien, kazał ją zrobić, kiedy ona jeszcze nie wiedziała co się wydarzy. On nie miał takich obaw. Uśmiechając się do wspomnienia wkroczyła śmiało do wnętrza garderoby. Tak odmiennej od tej, którą znała w galerii. Ta, nie jawiła się więzieniem. Przywitała zaś zapachem kwiatów, które licznie zostały rozstawione w wazonach w całym pomieszczeniu.
    Dotknęła jedwabnych płatków róż, miękkich gerberów i zanurzyła twarz w zapachu lilii. Tych, które nadal kochała, choć przecież ich nazwa tak długi czas znaczyła też jej imię.
    Prostując się spojrzała w swoje własne oblicze w lustrze o złotych ramach. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w szare oczu, miękką linię żuchwy.
    Znikając za parawanem pozbywała się ciężkiego materiału sukni zastępując go lekkim szlafrokiem otulającym jej figurę. Wyciągając z jasnych pukli ozdoby usłyszała pukanie.
    Liczyła, że się zjawi. Wyczuwała to w spojrzeniu kiedy dawał jej kwiaty. Nie uciekał, a czekał. Wślizgnął się niczym cień pomiędzy kąty zawiłych korytarzy, a stojąc w progu zabrał ze sobą całą swoją niepewność i odwagę.
    -Zawsze. - Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem wyciągając w jego stronę jasną dłoń. Zachęcając, aby wkroczył do wnętrza garderoby.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Wiedziała, że wkrótce przyjdzie - prześlizgnie się przez szczelinę uchylonych mu drzwi, wsuwając się jak niewielki, złożony liścik do ciepłej nory kieszeni. Chciał zetknąć się z nią w ten sposób, bez świateł reflektorów tętniących ponad głowami jak przykurczone gwiazdy, bez rozmów szurających pogłosem po ścieżkach obrzeży świadomości, bez spojrzeń, które bezmyślnie chwytały ich jak zwierzynę, zawiązane na skórze zgrubiałym sznurem uwagi. Nie obchodziło go, co powiedzą, nie obchodziło go, czy domyślą się oraz prędko rozszyfrują ich więź - nie troszczył się, wbrew pozorom, o artykuły namaszczające go szczodrym zainteresowaniem, wtykające bezwstydne, wścibskie nosy akapitów w szczegóły jego życia. Potrzebował jej - nie umiał pojąć dotychczas tej zależności, wiedział, pomimo tego, że bardzo jej potrzebował - ponieważ oboje byli już zbyt samotni, piękni i przeraźliwie samotni w tym wychłodzonym świecie, który nie umiał przyjąć  ich ludzko-nieludzkiej odrębności. Czasami zastanawiał się, ile cech rzeczywiście przyjął po swojej huldrzej matce, tej, która go porzuciła niedługo po narodzinach, ile zaś odziedziczył po ojcu, jakiego nigdy nie poznał. Czuł się przede wszystkim potworną kreaturą - miał brudne serce i brudne opuszki dłoni, a na powierzchniach naczyń osiadła mu mętna sadza.
    - Role się odwróciły - ujął jej wyciągniętą dłoń stanowiącą dopełnienie zaproszenia. Miękki, swobodny szlafrok okrywający ciało Villemo dał komfortowe poczucie, że czuje się niemal tak, jakby była w domu - w jej nowym domu, przyjęta z donośnymi, roznoszącymi się echem oklaskami i opiniami uznania. Nawet obecnie, pozbawiająca się scenicznej kreacji była tak samo piękna, tak samo zdolna przykuwać wstążeczki wzroku podążające jak ćmy za ostoją ognia. Jej dotyk, na wpół prawdziwy, miał w sobie odcienie snu. Zbyt rzadko byli prawdziwi, złożeni z krwi oraz kości.
    - Teraz ty mnie prowadzisz.
    Lekka, giętka wesołość nie ześlizgnęła z jego fizjonomii. Wcześniej identyczne zadanie należało do niego - prowadził ją do pracowni, prowadził po swoim świecie, gdy tkał kolory obrazów. Czekała, bardzo cierpliwie na wyjątkowy moment, na chwilę, w której jej ciężka, systematyczna praca zdołała wydać swój plon, na słodki nektar sukcesu i błogie, błogie poczucie, że wreszcie gdzieś przynależy - nawet, jeśli podobne, doznawane wrażenie było jedynie złudne, pragnęli, by jeszcze trwało.
    - Jeszcze raz gratuluję - zawiesił płachtę spojrzenia na tafli pobliskiego lustra. Dostrzegał ją i dostrzegał siebie, niepewny, jak długo będzie mógł dostępować podobnego widoku - złodziejska, krucha powierzchnia zwierciadła nie pokryła się jednak spękaniami, łącząc ich dwoje w czysty i niezmącony obraz, nawet, gdy nie pasował. Zmieszana, ciężka woń kwiatów uderzała go w nozdrza z każdym, prostym oddechem.
    - Musisz uważać - szepnął z uszczypliwością - spróbują cię pożreć żywcem.
    ...jak wszystkich innych, obiecujących i przynoszących zyski. Część osób słyszała w sztuce jedynie brzęki talarów, interes i inwestycję, w której tak łatwo było zatracić siebie. Widziała wszystko dotychczas z odmiennej perspektywy, gdy była pod zwierzchnictwem Wahlberga - obecnie przestawała być ledwie milczącą obserwatorką.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Przedziwne wrażenie spokoju oblekało jej ciało i umysł kiedy trwała w małej garderobie, kiedy w otoczeniu kwiatów i bilecików uznania zastygła niczym rzeźba. Nadal wszystko zdawało się snem, bańka, która zaraz pęknie sprowadzając ją na ziemię twardym zderzeniem z rzeczywistością. Jednak to był jej nowy świat, a jednak tak doskonale znany.
    Dom
    Czy rzeczywiście mogła to miejsce tak nazwać. Jeszcze nie. Na to było za wcześnie, ale chciała poczuć się jak w miejscu, w którym przynależy, a teatr takim właśnie był. To w podobnych wnętrzach się wychowała, to w nich czyniła pierwsze kroki, z to nim wiązała swoją przyszłość.
    Wszystko zdawało się snem, a dotyk drugiej dłoni zaprzeczał temu wrażeniu.
    Nie dbała o to czy jakiś wścibski dziennikarz dostrzeże jak niczym cień zakradł się na tyły teatru. Inni aktorzy oto nie dbali, zajęci swoimi sprawami, swoimi fanami. Świętowali, każdy z nich jak potrafił najlepiej.
    -Jeszcze się oswajam. - Przyznała, delikatnie splatając ich palce. Pozbawiona wystawnej sukni, bez ozdób we włosach nadal pasowała do wnętrza, choć wciąż nie czuła, że jest jej. Czy może coś należeć do demona, poza umysłami galdrów? Szukała przystani, spokoju i bezpieczeństwa; nie pozwala jeszcze aby świadomość, że takiego miejsca nigdy nie będzie, mówiła o tym głośno, rozbijając się echem po wnętrzu umysłu. Nie dzisiaj. Nie w tej chwili, kiedy chciała cieszyć się sukcesem i świętować.
    Podążyła za jego wzrokiem w stronę tafli lustra. Trwali tam, dwie niebezpieczne istoty, jakże teraz narażone na wszelki atak. Łatwe do zranienia. kiedyś wydawało się, że ich widok razem powinien razić, krzyczeć zakaznymi więzami, ale zamiast tego dopełniali obrazu na tle kwiatów, osadzeni w złotych ramach.
    Malinowe usta ozdobił uśmiech z czającą się nutą zaczepności na zgłoskach wypowiedzianych słów.-Jak dobrze, że to nie pierwszy raz. - Olaf pokazał jej jak można sprzedać sztukę, jak sprawić, że uwięzi innych na sznurku swojej woli i oczekiwań. Poznała mechanizmy jakie stworzył, więc teraz było jej o wiele łatwiej przejrzeć zasłonę złudzenia jaką mogli przed nią rozpościerać inni.
    Musiała być czujna, jeśli pozwoli sobie na zbyt wielką swobodę, sztylety zostaną wbite w miękkie powłoki, a ci co zadali cios, będą patrzeć jak krwawi upojeni zapachem krwi. Mogła być drapieżnikiem, ale bywała także ofiarą.
    Podchodząc do stolika, gdzie pysznił się szampan i kieliszki, uzupełniła je złotawym trunkiem, podając jeden z nich Einarowi.
    -Za złudzenie - Bo tym właśnie był teatr.
    Tym właśnie byli.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Złudzenie. Nie umiał pojąć, dlaczego podobne słowo dotknęło go w taki sposób - przypominało drzazgę albo sierp grubej ości wbijany w wyściółkę gardła, streszczając wartko, wymownie większość momentów życia. Złudzenie. Złudzeniem była codzienność - kłamstwa, które powtarzał, miały powszedni posmak, przeżuwane latami stały się mdłe i blade, drętwiejąc mu na języku. Wiedział o tym od dawna, jednak tembr wypowiedzi spłynął po nim przemarszem nieprzyjemnego dreszczu wgniatającego się w nałożone paciorki kręgosłupa. Zasiedlił się w przekonaniu, że mógłby zostać kimś innym, kimś szanowanym, lepszym od brudnego odmieńca, którym nadal był pod powierzchnią skóry, skulił się w nałożonej iluzji, zwijając się w ciasny  kłębek jak zwierzę pragnące ciepła. Gdyby został nakryty, gdyby ktoś spod nogawki wyszarpnął atawistyczny, przeklęty szczegół jego odrębności, gdyby sam nie zagryzał warg, czując metaliczną posokę rozniecającą torsje i nie odcinał go bezcelowo, nosząc w sobie świadomość, że wkrótce i tak powróci, gdyby nie podporządkował się z miękką, woskową uległością regułom narzuconym mu jeszcze podczas dzieciństwa, nie osiągnąłby nigdy blasku swego sukcesu.
    Nie mógł być nawet pewny, czy zaciśnięty, skomplikowany węzeł ich relacji jest w pełni autentyczny - bał się, że łącząca ich więź była identycznie mirażem, snem, z którego prędzej czy później wybudzi się do oziębłej i szorstkiej rzeczywistości. Nie umiał w pełni zaufać jej szczeremu oddaniu, myśl o naturze niksy była wciąż niczym siatka piekących i trudnych w gojeniu się zadrapań, o jakich nie mógł zapomnieć. Bał się, że wszystko dotąd było jedynie grą, epizodem słabości, po którym wrócą ponownie do swoich odrębnych światów - bał się, że udawała swoją akceptację w stosunku do jego genetyki. Karcił się wkrótce później za podobne przekonania - trwał w roztrzęsionym rozdarciu, ponieważ dłonie Villemo były ciepłe i przepełnione przyjemnie mrowiącą troską, gdy dotykała za pierwszym razem zwierzęcego ogona, próbując wskazać, że akceptuje go takim, jakim jest, bez namacalnych odstępstw.
    - Niech dalej trwa - uniósł smukły kieliszek w prostym geście toastu. Uśmiechnął się, dławiąc smutek wchodzący na podniebienie jak odkrztuszona flegma. Za każdym razem, gdy myślał o jej sukcesie, rozważał sytuację każdego, obdarzonego odrębnym pochodzeniem i równie silnie zmuszonego, aby je wciąż ukrywać. Teatr wszystkich poczynań wyłaniał się poza scenę, rzutując na każdy detal prowadzonego życia.
    - Jak najdłużej.
    Nawet, gdy to iluzja - była przecież wspaniała, łaknęli jej w obolałych i palących ambicjach. Próbowali bez skutku dołączyć do społeczeństwa, zrównać się razem z nimi, z drugiej strony bez przerwy ulegając instynktom szumiącym w pokrywie czaszki. Nie umiał upić zbyt wiele, nadmiar wszystkich emocji szarpnął za jego przełyk, alkohol zaczął kojarzyć mu się z kolei z upłynnionym metalem, który, po przelaniu przez usta, stężeje we wnętrzu jego ciała, tamując kolejny oddech. Nie chciał jednak się dzielić obecnymi obawami, wiedząc, że powinni świętować, że to właśnie jej chwila, której nie powinien naruszyć rozważaniem o własnym, bezustannym oszustwie w stosunku do samego siebie. Uczynił krok w jej kierunku.
    - Lubię, pomimo tego - przypomniał jeszcze półszeptem - kiedy jesteś prawdziwa - kiedy oboje, tak jak teraz, mogą zdjąć swoje maski i mówić głośno - i szczerze o tym, czym rzeczywiście są. Lubił bezustanną świadomość, że aura okalająca jego całą sylwetkę jak duszna warstwa powietrza, jak palce dociskane z uporem do wypukłości krtani, nie wywierała wpływu, nie będąc w stanie jej skrzywdzić. Przynajmniej ona, mógł myśleć, naciągając kształt warg w pełnoprawny uśmiech. Przynajmniej ona.
    Przynajmniej.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Oswajała rzeczywistość, bo ta choć zamknięta w ramy cywilizacji nadal była dzika; wciąż niezbadana. Choć należała do natury, tak nie chciała być kreacja chaosu, nie całkowicie, nie zupełnie. Starała się nadać ramy swojemu istnieniu, odnaleźć swoja własną ścieżkę, swój los, który mogła ściskać w dłoniach, którym mogła w jakiś sposób kierować; nie zawsze, nie wszędzie, ale czasami.
    Złudzeniem było ich życie. Każde życie. Zawsze łudzili się, że mają na coś wpływ. Na jakąś cząstkę wszechświata.
    Oni mamili. Mnie wpływ na umysły innych, tym samym oddając światu we władanie swoje życie.
    Kusiła los. Wystawiała się na ostrzał, stawała się tarczą z wielkim, czerwonym punktem do celowania. Ryzykowała wiele. Stawiała na szali swoje istnienie i żadne złote litery nie mogły tego zagłuszyć. Żadne brawa i pochwały wypisane w liścikach na kredowym papierze. Miała dość strachu, nie chciała wiecznie się ukrywać. Pragnęła zaznać życia, poczuć się w pełni sobą. Nawet jeśli miało to trwać mgnienie oka, krótka chwilę. Nawet jeżeli miało zostawić ją z niedosytem to i tak sięgała dłonią ku spełnieniom własnych marzeń.
    -Jak najdłużej. - Upijając łyk złotego płynu dostrzegała jak ten ledwo przechodzi mu przez gardło. Zdążyła nauczyć się dostrzegać te same obawy jakie tłoczyły się w jej umyśle. Toczyły bitwy, chociaż każde z nich miało je zupełnie inne. Jego ociekały krwią za każdym razem, gdy w bólu pozbywał się tego, co mogło go pogrążyć.
    Ona musiała jedynie panować na emocjami. Nigdy ich nie okazywać. Nie pozwolić, aby gniew wypłynął na oblicze, wtedy całe piękno znika. Wtedy widziała swoją odrażającą twarz. Jej własną, tą która świadczyła o tym kim jest.
    Złudzenie stało się życiem, sposobem na jego trwanie.
    Prawdziwym mało kto potrafił być, każdy udawał, każdy chciał być kimś innym, być lepszym, przypodobać się w oczach ludzi. Trwać w idealnym odbiciu.
    Lustra nie kłamały, ale cały świat tak. Odbijały wszystko, ukazywały to kim się stali.
    -Mam nadzieję, że kiedyś… zaufasz mi na tyle, by się nie chować za własnym portretem. - Uniosła powoli, niespiesznie dłoń ku górze, by opuszkami palców dotknąć skóry twarzy, poczuć jej fakturę, wyczuć delikatnie drżenie mięśni. Uśmiechając się przy tym kącikami ust wodziła wzrokiem po dobrze znanej jej twarzy chcąc zatrzeć kolejną warstwę, za którą się ukrywał. Z każdym spotkaniem udawało się jej to coraz lepiej. Ujawniał więcej, pokazywał się śmielej, ale nadal wyczuwała, że wciąż skrywa wiele. Nie ponaglała, jej było łatwiej, nauczyła się zdzierać z siebie wszystkie warstwy. Przełamując boleśnie kolejne stanice własnych strachów parła do przodu choć otrzymywała siniaki, a blizny zdobiły bogatą siatką obraz wszystkich wspomnień. Kiedyś się ich wstydziła, teraz uczyła się jak być z nich dumną.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Dotyk słów, dotyk dłoni zetkniętej z tkanką policzka - drgnął instynktownie pod nagłym ciężarem bodźców jak niespokojne zwierzę, niechętne przyjąć pieszczoty. Złość zaczynała kiełkować pod jego mostkiem, splatając się gęstym kłączem, zwartą, kosmatą masą, podgryzającą miękkie, tętniące schronienie serca. Wnętrze ręki Villemo było ciepłe i gładkie - wiedział, że nie wyrządzi mu krzywdy, chociaż na podniebieniu czuł gorycz własnego błędu, stygnącą jak płat zwartego, nieprzyjemnego śluzu. Otworzył się, jeszcze wcześniej, zbyt gwałtownie, ze znaczną intensywnością. Łudził się, że ktokolwiek będzie potrafił go zrozumieć, łudził się, że przez chwilę przestanie być całkiem sam. W jej oczach był tylko tchórzem, widział to, dostrzegał głębię spojrzenia posłaną z galaktyk źrenic, był tylko tchórzem schowanym za mirażem portretu, za konstelacją pociągnięć, nic więcej - jedynie tchórzem. Zrobiło mu się niedobrze.
    - Tam nie ma niczego więcej.
    Spoglądał na nią, pociemniały od gniewu, ze wzrokiem pustym, oziębłym, konfrontującym jej uczynność i przedstawione z pełną nadzieją troski. Był osaczony w pułapce, wyjęty z dotychczas znanych i wygodnych ram świata, tych, gdzie przerwy poświęcone malarstwu wypełniał ledwie prostotą fundamentalnych potrzeb oraz sypianiem z przypadkowymi osobami, nie pamiętając później nawet ich imion. Nie chciał psuć jej wieczoru (wiedział, że już to zrobił), dlatego powstrzymał się przed dotkliwszym, ciskanym wprost komentarzem. Ktoś, kto był taki jak ona, nie był w stanie zrozumieć, z czym musiał się wciąż borykać. Odsunął się, uciekając jak zaszczuta ofiara, odsłaniająca kły w ostrzegawczym grymasie. Odłożył nagle kieliszek wypełniony szampanem, zaskakująco nietkniętym pomimo obiektywnego sukcesu, jakiego jeszcze przed chwilą w szczerości jej gratulował.
    - Nie widzisz, jak wiele wkładam wysiłku, aby go podtrzymywać?
    Dopytał z kwaśnym wyrzutem. Starannie dobierał słowa, dławiąc niektóre, znacznie bardziej dotkliwe, ostatkiem napiętych sił. Pod portretem zatrzymał się tylko skowyt, mieszkała w osamotnieniu przeklęta oraz cierpka świadomość, że prędzej czy później ludzie poznają przebrzydłą prawdę, że prędzej czy później stanie się odrzucony. Poświęcił w imię oszustwa wszystko - tak, aby Einar Halvorsen postrzegany przez innych był nim, a on był idealnym Einarem Halvorsenem. Sam nie miał nawet imienia - o tym też miał jej mówić? o tym, że jego matka była chytrym potworem i porzuciła go chwilę po narodzinach? o tym, że nigdy dotąd nie poznał swojego ojca, a kobieta, która go wychowała, wydawała się podświadomie również go nienawidzić? W tym wszystkim nie było jego, było go w tym tak mało, że nie starczyłoby nawet na odbicie się w lustrze. Nie miał nic więcej w sobie, nic, czego sam nie wytworzył i nie ubarwił kłamstwem. Był stworzeniem instynktów, szumiących mu wściekle w głowie. Instynktów i przyzwyczajeń.
    - Nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz.
    …jednak bez względu na to
    wiem, że nie będę w stanie ci tego ofiarować.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Bał się, niczym skrzywdzone zwierzę, które nie jest w stanie nikomu zaufać. Pozwalał jej na wiele, na znacznie więcej niż w trakcie pierwszego spotkania, kiedy jako wrogowie tańczyli wokół siebie gotowi rzucić się sobie do gardeł. Kiedy zadając pytania wpatrując się w noc sprawdzali obronę i możliwości drugiej strony.
    Odkrywając siebie, ukazując inne oblicza poddani byli na ciosy, ta świadomość zaś sprawiała. że chcieli znów się ukryć; świadomi zagrożenia jakie ze sobą niesie otwartość.
    Warknął, odgryzł się.
    Uciekał w kąt zapędzony własnymi obawami, choć nie dawała mu podstaw do lęku. Cofnęła dłoń, opuściła wzdłuż ciała swobodnie. Stojąc patrzyła jak ucieka, jak chce się schronić, a jednocześnie gotów jest do ataku.
    Pociemniałe tęczówki, napięcie mięśnie twarzy, wyostrzone rysy sprawiły, że przypomniała sobie dzień kiedy ogarnął go gniew, kiedy pierwszy raz zobaczyła wściekłość, usłyszała ją w głosie, dostrzegła w ruchach ciała.
    Skrywając wiele tajemnic żyli obok siebie. Tak bardzo odmienni, tak bardzo różni, a jednak dążący do cichego porozumienia. Kruchego jak kryształ gotowy rozbić się za jednym ruchem ręki.
    -Dlaczego? - Pytanie zawisło w powietrzu. Spokojne, ciche, chłodne. Nie krzyczała, nie płakała, nie okazywała wielkiej troski, która mogłaby roztopić serca. Widziała ucieczkę, po raz kolejny. Taką samą, jaką stosowała wiele razy. Nadal przyłapywała się tym, że podążała jeszcze tą ścieżką. Występ na scenie był wielkim wyzwaniem. Emocje nadal się w niej gotowały, triumf podszyty strachem, ale miała jedną przewagę. Miała szansę na poznanie świata, w którym chciała żyć. Miała szansę posmakować innego życia, miała okazję zrozumieć co to znaczy być kochaną, być akceptowaną. Ta wiedza pozwalała jej przetrwać okres burzy i naporu. Jeżeli miał się rozpaść na kawałki, była gotowa je pozbierać i ułożyć na nowo. Liczne pęknięcia i ubytki mogą stać się siłą, ale bał się tego. Bał się ukazania miękkich powłok własnego istnienia, poddaniu się w ręce inne niż własne. Lękał się siebie i tego co widział w odbiciu lustra. -Uciekaj więc… - uśmiechnęła się smutno, szarością spojrzenia skupiając się na ciemnych studniach gniewu. -… zawsze jednak możesz wracać. - Pozwoliła aby się odsunął, nie przełamywała granicy jaką teraz zbudował, to mogło wywołać większy stres. Stała w jednym punkcie, gotową przyjąć troski, strach, żal i ból. Objąć go ramionami, zapewnić bezpieczną przystań. Nie mogła jednak zmusić. Nie chciała.
    Ich woli nie można było nagiąć siłą. Musieli sami się poddać, sami zaufać. Wdzierała się powoli przez płaty pancerza jakim był okuty, ale już widziała, że jeszcze daleka droga przed nią.
    Przed nim.
    -Nigdzie się nie wybieram.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Jej głos, dryfujący w duszącej objętości powietrza, przenikał jak wyszczerbiony kraniec brzytwy, przesuwał się nieostrożnie, otwierając broczące, bolesne pręgi skaleczeń irytacji. Wściekłość, która w nim narastała, przypominała brudną, niezagojoną ranę, spluwała zmiękczonym skrzepem, zachłystując się podchodzącą do jej gardzieli ropą, nie mogła odnaleźć kresu, w zamian za to ciemniejąc pęcherzami gangreny i zatruwając ciało aż po najmniejsze jego zakamarki. Naprężył zmęczone mięśnie, gotowy odpowiedzieć atakiem na nadchodzący atak - stawał się osaczony, dlatego jego świadomość stroszyła ostrzegawczo pęk sierści na uniesionym karku i wychylała łukowato swój grzbiet. W jednej, ulotnej chwili odczuwał chęć wykrzyczenia jej swoich myśli prosto na płaskorzeźbę opanowanej fizjonomii, odległej jak opowieści o pięknych, nieludzkich duchach pomieszkujących w sąsiedztwach malowniczych jezior, przygasił jednak pokusę, czując, jak początkowo czysta i krystaliczna złość dojrzewa w odmienną formę.
    - Nie.
    Opanował się, nadal stojąc w pozorach bezpiecznej odległości, na szkiełkach jego tęczówek wyłaniał się dalej nadal ostrzegawczy wyraz, prześwitujący zabłąkanymi refleksami. Zlekceważyła go. Nie był psem, aby do niej powracać z podkulonym ogonem i łasić się u jej stóp, odbierał jej stwierdzenie z podobną, agresywną tonacją, nie zostawiając miejsca na najzwyklejszą troskę i powierzenie mu zupełnej swobody. Nie był tak samo tchórzem, który miał wkrótce zniknąć za głuchym trzaśnięciem drzwi prowadzących do jej prywatnej garderoby.
    - Skończyłem już z uciekaniem.
    Wyprostował się, cedząc słowa z powolnym, urzędniczym oznajmieniem, wydostającym się spod oszczędnie uchylanych warg. Uśmiechnął się momentalnie, ponuro, całkowicie niezdrowo wykrzywiając twarz w kwaskowatym grymasie. Wtedy znów do niej podszedł, tak jak ofiara, która próbuje nareszcie stawać się drapieżnikiem, smakuje pierwszy raz cętek krwi rozbryźniętej na dziąsłach.
    - Niewzruszona Villemo. Posągowa Villemo - wymieniał z wymierzaną jej jak policzek złośliwością. - Próbujesz mi pokazywać, że jesteś ode mnie lepsza - dlatego, że próbowała. Zatrzymała się przy nim jak matczyna figura, mimo, że była młodsza, mniej obeznana w brutalnych, szorstkich rewirach życia - nawet, jeśli doznała przecież ogromów krzywd, przegrała z nim doświadczeniem. Nigdy jej nie okłamał - wypominała mu brak namacalnej bliskości, chociaż obecnie sama jawiła się w charakterze beznamiętnie niedostępnej, pozornie stoicko pogodzonej z wyznaczonym jej losem, zdystansowanej jak podczas ich pierwszych spotkań, kiedy pod osmolonym nocą firmamentem nieba nie chciała i nie umiała uwierzyć, jak mówił jej, że jest piękna.
    - Mylisz się.
    Podwinął kąciki ust z jeszcze większą, bezczelną wyrazistością. Stał naprzeciwko niej, ślad zawężonej przestrzeni zaczynał piec go okrutnie jak pęczniejący rumień oparzenia. Dostrzegał w niej teraz wyższość, przekonanie, że jest od niego szlachetniejsza, bardziej wyrozumiała, ludzka. Postępowała jak każda, napotykana niksa, uważająca podobnych jemu za podrzędny, niegodny jakiejkolwiek relacji gatunek. Nienawidził ich - wszystkie z nich były siebie warte, a w jednej, posępnej chwili ponownie zrównał Villemo z szeregami jej sióstr, żałując, że ulegał podszeptom wikłającej jego myśli ciekawości, żałując, że przez ostatnie tygodnie nachylał się przed nią w fascynacji i pożądaniu, leżąc później w milczeniu nasączonym jedynie ich miarowymi oddechami.
    - Zapytam się jeszcze raz - zadzierał arogancko podbródek, domagał się odpowiedzi - czego ode mnie oczekujesz?


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Nie zdołała ukryć przyspieszonego bicia swojego serca, kiedy jego słowa uderzyły w nią z siłą huraganu. Przez chwilę zdawała się zastygnąć, przyjmując na siebie całą moc spływających słów, zanim zebrała się w sobie, by odpowiedzieć. Jej głos był cichy, ale niosący w sobie determinację, której nie dało się łatwo zignorować. -Zranione słowa, zranione czyny... wszystko to sprawia, że zastanawiam się, czy kiedykolwiek naprawdę się znałeś.- Zawahała się, a potem dodała z większą pewnością. - Zawsze masz wybór, jak reagować, jak traktować innych. I wybrałeś atak zamiast zrozumienia. Powiedziałeś, że skończyłeś z uciekaniem, ale czy naprawdę wiesz, w którą stronę biegniesz? Czy uciekasz przed prawdą o sobie samym?
    Dostrzegła brak zrozumienia, dostrzegła to co widziała u innych mężczyzn, u tych którzy jedynie widzieli w niej swój obraz, a nie potrafili zobaczyć czegoś więcej. Sączył jad słów, uwierzyła mu, choć z dużą dozą niepewności i ostrożności, pozwoliła sobie na wiarę, że dostrzega to kim jest. Tłoczył kłamstwa, wykorzystał jej ufność w siłę aur, otoczył, osaczył i kiedy zadawała pytania, kiedy próbowała miękkością troski zbudować azyl, którego obydwoje potrzebowali - atakował, gryzł, kąsał. Wściekły i zły na to, że jego czar właśnie prysł.
    Czy wszystko było jedynie teatrem? A ona marionetką w dłoniach kolejnego mężczyzny, któremu zaufała? Echo przodkiń śpiewało nutę zemsty, trącało struny tego kim była, czym zawsze była. Zew sprawił, że pod kopułą żeber zaczynał płonąć ogień, który rozświetlił szarość tęczówek. Srebro zmieniało się w czerń, kiedy złość wystąpiła na jasną twarz.
    -Nazywasz mnie niewzruszoną, posągową… ale przynajmniej staram się być lepszą wersją siebie. Nie zamykam się na zmianę ani na prawdę. A ty? Czy potrafisz spojrzeć na siebie bez oczekiwania, że zobaczysz odbicie swoich własnych wad w innych? - Villemo zrobiła jeszcze krok w jego stronę, stając twarzą w twarz z nim. Łamiąc całkowicie dystans, oddechy rozbijały się o siebie, tęczówki zatapiały się w czerni tych drugich.  Jej oczy nie odstępowały go na krok, pełne wyzwania. To była chwila prawdy, moment, w którym mógł zdecydować, czy rzeczywiście pragnie dalej z niej drwić. Wystawiać na próbę każdym słowem i gestem. -Niczego innego jak ty ode mnie - Odpowiedziała półszeptem, choć w gęstwinie jaka ich otaczała brzmiał jak krzyk. Czy chciał jedynie brać, ściskać jej ciało jak inni, nasycić się, z dumą myśleć o tym jak poskromił niksę, jak zasmakował rozkoszy, tych zakazanych, zanurzając się w pieśni przeklętych oddechów oraz barw, w pasji nowych smaków jakie odkrywali.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Zacisnął swoją dłoń w pięść. Wyuczył się tej maniery, kiedy był jeszcze chłopcem - zwierał ciasno paliczki, aż impulsy nagłego, zesztywniałego bólu wygrały w nierównym starciu, zmuszając do rozluźnienia napiętych postronków mięśni, zatapiał półksiężyce paznokci w ciepłej membranie skóry za każdym razem, gdy Linda stawała obok z kamiennym wyrazem twarzy. To dla twojego dobra - rzucała w jego kierunku ochłapem przetrawionego gniciem pocieszenia, kiedy na jego gardle wytrącał się osad krzyku, kiedy przyciskał pięść do paciorków kręgosłupa, czując krew ściekającą po dygoczących udach na zimną krawędź kafelków ich łazienki. Gniew, który go opanował, był wzburzonym zwierzęciem gotowym rzucić się, rozwierając paszczę, do odsłoniętej szyi.
    Nie wiesz o mnie wszystkiego.
    Mogła w rzeczywistości przyswoić sobie zasady, według których zazwyczaj postępował, płytko, zewnętrznie rozpracować, że jego życie było, odkąd pamiętał, ucieczką przed samym sobą, przed prawdą, że był samotny i nade wszystko obawiał się odrzucenia. Mogła, jednak nadal nie wdarła się aż do szpiku, do newralgicznych mechanizmów jego wnętrza. Gubił się w powtarzanych oszustwach, wyuczony, by nienawidzić swojego ciała, które wypominało donośnie jego huldrzą naturę. Nawet, gdy nie próbował stać się jakkolwiek lepszy, wciąż podsuwając innym, zaborczym dłoniom swoją skórę, zaledwie swoją powierzchowność, wypierał jakąkolwiek możliwość, że mógłby ją potraktować w niewłaściwy sposób. Nigdy nawet nie mówił, że należała do niego - o wiele częściej to ona powtarzała, że staje się tylko jej.
    - Kłamiesz - natychmiast warknął, nie wyszarpując sobie najmniejszej chwili na jasność zastanowienia. Szept, zawieszony w przyciasnej, oddychającej ciężko pomiędzy nimi odległości, był gęsty jak strugi smoły. Spoglądał na nią z zaślepiającą pozostałość rozsądku nienawiścią, nie ustępując nawet pod nagłym, alarmującym wyostrzeniem jej rysów, miażdżących ideał piękna.  
    - Szukasz mężczyzny, który będzie posłusznie leżeć u twoich stóp.
    Szukała kogoś innego.
    Szukała ciągle oparcia.
    Stałości. Dłoni innej niż ta, którą podał jej w tłumie. Natury innej niż warstwy ciemnych ruin zepsucia, które wchłonął przez matkę. Zdarzało się, że rozważał, czy był równie złą osobą, ponieważ był huldrekallem. (…a może był huldrekallem ze względu na swoje zło?)
    - Niksa i galdr, czy to nie romantyczne? - prychnął, odsuwając się od niej. - Będą żyć długo i szczęśliwie - wiedział, jak ją uderzyć. Wiedział, w jaki sposób zadrapać ją nadchodzącym słowem, który ze strupów zerwać, by trysnął strumień posoki. Wiedział, że jeszcze wcześniej kochała, dostrzegał to w jej spojrzeniu, w jej oporze wobec zadawanym pytaniom w tej materii. Uśmiech rozkroił się złowieszczo jak rana, tym razem zamajaczył w dystansie.
    Ponownie nabrał powagi.
    - Miałbym pewnie dla ciebie więcej zrozumienia, gdybyś nie zarzucała mi od początku, że jestem jebanym tchórzem - przypomniał, nareszcie zamaszycie wskazując na samo źródło, które wzbudziło w nim niszczycielskie pokłady szturmów emocji - i przestała wyśmiewać mnie ciągle za to, że w przeciwieństwie do ciebie muszę być ostrożniejszy - z trudem powstrzymywał swój głos, aby nie połamał się, kiedy uciekał z krtani - mam tego, kurwa, dosyć! - podniósł ton, zachrypnięty i niemal nienaturalny. Niezwykle rzadko popadał w podobny stan. Karmiła go wielokrotnie swoimi wypomnieniami, aż wreszcie chciał nimi zwymiotować. Możliwe, że mógł poprawić wyuzdane skłonności - czy mógłby jednak naprawdę wyplenić je całkowicie? Możliwe, że zapomniała, czym był.
    Szukała kogoś innego.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Poczuła, jak przez jej ciało przebiega fala zimna, kiedy słowa uderzyły w nią z niespodziewaną siłą. Każde z nich, jak krople trucizny, skapywało na jej otwarte rany, pogłębiając ból i irytację, którą tak mozolnie starała się ukryć pod powłoką obojętności. Zatrzymała się na chwilę, próbując opanować narastające w niej emocje, lecz gniew, który z każdą sekundą wzbierał, czynił to zadanie niemożliwym.
    Nie widział jej, widział kogoś innego.
    Wszystko było zasłoną dymną, ciekawością innej istoty; ekscytacją i pragnieniem. Ciało napięte jak struna, gotowe do skoku, gotowe do oddania się instynktom, które napędzane rządzą krwi wołało o zemstę, o spłukanie szkarłatem zniewagi.
    Kłamiesz.
    Zadał precyzyjny cios, ponieważ z nikim jeszcze nie była tak szczera, ponieważ sądziła, że rozumie.
    Jak mógł wróg zrozumieć? Co myślała kiedy pozwalała mu wdzierać się w swoje życie.
    -Gdybym takiego szukała, nadal byłabym w galerii. - Wyszeptała oschle, a powietrze przeszył cichy syk. Ostrzegawcza nuta, że zbliża się niebezpiecznie do granicy. Piękne rysy wyostrzone zostały złością, czerń zalała srebro spojrzenia, a przez porcelanową biel skóry przebiały zielonkawe żyły okrucieństwa. -Jak śmiesz? - Jej głos był ledwie słyszalnym szeptem, przesyconym bólem i niedowierzaniem. Każde oskarżenie, każde przywołane przez Einara wspomnienie, jak kieł wbijało się głębiej, rozedrgane między pragnieniem zrozumienia a bolesną świadomością, że być może nigdy go nie osiągnie. Miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek. Zetrzeć pewność siebie wymalowaną na twarzy, wyższość z jaką ją potraktował.
    Nie zasługiwał na to.
    -Czy zastanowiłeś się kiedykolwiek, co dla mnie oznacza? - Jej głos łamał się, ujawniając głęboko skrywaną ranę. - To nie o miłość chodzi. To o zrozumienie. Akceptację. Coś, czego ty, w swoim zatwardziałym sercu, nie jesteś w stanie ofiarować. Choć sądziłam, że jesteś. - Zatrzymała się tuż przed nim, starając się spojrzeć mu prosto w oczy, mimo że każda część jej ciała drżała z napięcia i bólu.
    Wróg
    Śpiew niks był głośny, wręcz zagłuszał swym zaśpiewem rozsądek, wolę, którą potrafiła kontrolować. Nauczyła się przez lata zagłuszać instynkty, ale teraz zraniona, z wieloma sztyletami słów wbitymi bez najmniejszego zawahania czuła się zdradzona.
    Pokręciła głową, zaśmiała się z niedowierzaniem w głosie. Rozluźniła dłonie, które do tej pory miała zaciśnięte w pięści. Drobne rany pozostały w miękkim ich wnętrzu.
    -Kłamałeś… - Powiedziała w końcu z rozczarowaniem w głosie. -Cały czas kłamałeś. Nigdy cię nie wyśmiałam. Starałam się zrozumieć, pojąć świat w jakim przyszło ci żyć, znaleźć nić, która nas łączy pomimo tego co nas dzieli, ale to na nic. - Wzięła głębszy oddech. Jej głos stał się nagle spokojny, lecz nadal drżał od niewypowiedzianych emocji. - Bo nie różnisz się niczym od niego. Niczym! - W czarnych oczach zapłonął czysty gniew kiedy z okrzykiem wyrzuciła z posiniałych ust zarzut jak kłąb trucizny, którym splunęła mu pod nogi. -Zdobyć niksę, posiąść, zobaczyć jak to jest, a potem odrzucić kiedy przestaje być wygodna lub zniewolić - W spojrzeniu widoczna była jedynie odraza. -Chciałeś być lepszy od Olafa, ale niczym się nie różnisz…
    Wyszeptała, a słowa osiadały w pomieszczeniu jak groza.
    -Mam tego dosyć… - Obróciła się aby odejść na drugi koniec garderoby. - Dosyć twoich oskarżeń, twojego gniewu. Fałszu, którym mnie karmiłeś. - Ostatnie słowa wybrzmiały niemal jak epitafium dla tego, co mogło być między nimi.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Od gniewu o wiele gorszy stawał się marazm pustki - wielka, ziejąca dziura rozkrojona pod wykrzyknikiem jego mostka, wielka, ziejąca dziura w popsutej pozytywce kurczącego się serca, wielka, ziejąca dziura w wyblakłym płótnie emocji, wielka, ziejąca dziura w łańcuszkach i sznurach słów, których już teraz nie miał. Złość zaginęła w jego wnętrzu, rozpadła się razem z kakofonią smagających go bez wytchnienia oskarżeń, skrwawiła się i odeszła, leżąc wyschniętym truchłem na katafalku wzburzonej i otępiałej świadomości. Złość nagle stała się obca, on stawał się sobie obcy, tak jak w momentach, kiedy z goryczą w ustach spoglądał na swoje ciało, na ogon, którym się brzydził i tłumił żałosny krzyk. Nie umiał nigdy zrozumieć przywiązania, jego pojęcie tak samo jak niemożliwa do osiągnięcia miłość wymykało się spomiędzy jego dłoni, przysiadając na warstwie skóry ulotnie, przez krótki moment niczym zmęczony motyl, piękny i różnobarwny, odlatujący później w nieznane bezkresy nieba.  Bał się, że każde z odczuć, którego dostepował, nie mogło być autentyczne, skażone przez brudne, odciśnięte szczęki potwornej łapczywości, przez wyszczerbioną niemoralność - bał się, że każda jego lojalność była zbyt schorowana, by przetrwać wyzwanie czasu. Nie czuł się powołany do miłości - wszyscy, tacy jak on, jedynie rozbijali tworzące się, wzniosłe więzi, siejąc ciągle niezgodę.
    - Nie wspominaj mi nawet o tej parodii człowieka - fuknął z zastraszającym napomnieniem. Od imienia Wahlberga zrobiło mu się niedobrze, przypomniał sobie osobę pragnącą za wszelką cenę móc kontrolować wszystko, każde istnienie pozostające pod wpływem obietnic złota i sukcesów. Miała niechybną rację - wydawało mu się, że jest lepszy, jego zło było jednak inne, czerpiące z odmiennych podstaw, spijające haustami brudną, zatrutą wodę z różniącego się detalami źródła. Nigdy jednak nie próbowała go zrozumieć, nie wierzył w jej zapewnienia, sądziła prędzej, że potrafiła go całkowicie rozszyfrować, uznać za skrzywdzonego i płochliwego kundla, który nagminnie bał się samego siebie, gotowy zranić każdego, kto tylko wyciągnął dłoń, próbując wyrazić troskę. Myliła się - był przy niej zawsze prawdziwy, był prawdziwy w momencie, kiedy próbował pomóc jej w nieprzychylnym tłumie, prawdziwy, kiedy zaryzykował, mamiąc namolną grupę Wyzwolonych, prawdziwy, gdy pokazywał jej rzeczywisty wygląd. Nie miał zbyt wiele siebie, aby móc się podzielić - to nadal nie wystarczało.
    Nienawidził tych momentów.
    Nienawidził tych przejawów słabości.
    Otrzymał podsumowanie - jej zdaniem wyłącznie kłamał, wspaniałe podsumowanie tych wszystkich wspólnych tygodni, gdy myślał, naiwnie myślał…
    - Może dla ciebie było to tylko fałszem - głos miał spokojny, pusty, mimo, że ociężale wypełzał przez drętwiejącą i zaciśniętą krtań. Nawet szpetność Villemo, rozżarzona niepokojąco przez irytację, przestała w nim budzić lęk. Odsunęła się, zresztą, odległa jak nigdy dotąd - zacisnął spierzchnięte wargi, z trudem nie przygryzając ich krawędzi aż do broczącej krwi. Spojrzenie miał nagłe szkliste, drobiny łez perliły się w zakamarkach spojówek, jeszcze zbyt niedojrzałe, by zsunąć się po policzku.
    - Chciałbym się z tobą zgodzić - chciałby, aby świat przybrał kontrast jedynie czerni i bieli. Chciałby być samym galdrem lub samym huldrekallem, chciałby jedynie bawić się jej istnieniem, choć wiedział, że to nieprawda. Chciałby, żeby to wszystko było cholernie proste. Wyszedł z jej garderoby, nawet nie mając siły, by trzasnąć za sobą drzwiami - wyszedł z nagłym pragnieniem, by podrzeć każdy ze szkiców przedstawiających jej osobę (przysiadał czasami przy niej, sunąc bez pośpiechu ołówkiem po drobnej kartce papieru - kiedy pytała go, co obecnie robi, uśmiechał się, krnąbrnie milcząc i osłaniając później jej słowa niespiesznym pocałunkiem), by zniszczyć jej pierwszy portret, pierwszy oraz kolejny, którego dotąd nie skończył
    i nie miał ukończyć nigdy.

    Einar i Villemo z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.