Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Sala za kulisami

    4 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Sala za kulisami
    Na zapleczu sceny, na jej poziomie znajduje się poczekalnia dla artystów, charakteryzatornia, mała sala baletowa oraz liczne garderoby. Wnętrzności teatru, choć ograbione z robiącego wrażenia zdobnictwa, lśniących marmurów i żyrandoli, stanowią samo serce pracujących w tym miejscu artystów, którzy znaczną część czasu spędzają za kulisami, upewniając się w najwyższej jakości wystawianych przedstawień i ćwicząc role do kolejnych występów. Pomiędzy sąsiadującymi ze sobą pomieszczeniami znajduje się labirynt rozlicznych korytarzy, prowadzących do oddalonych części teatru oraz niewielkich pomieszczeń technicznych – niekiedy nawet aktorzy pracujący w tym miejscu od lat potrafią zgubić się wśród jednakich, ciasnych pokoików.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    19.05.2001

    Chwila, której doświadczał, była jak niepozorny, trzęsący się płomień świecy, ślad niewielkiego ogarka zawieszonego jaskrawym, niewyraźnym przecinkiem rozcinającym zdania spisane przez gęsty półmrok. Mógł użyć jednego słowa - i najwłaściwszym wydało się przygaszenie, gdy przygaszone stały się salwy śmiechów i kanonady rozmów, kiedy po korytarzach dostrzegał zdziesiątkowane, majaczące postaci wijące się jak ostatki wyblakłych oparów snu. Głosy po pewnym czasie ostatecznie ucichły, stłumione podporą ścian i skręconych przejść prowadzących po teatralnym zapleczu - czuł się jak intruz, na wierzchu jego języka zagościł podobny posmak do ich pierwszego spotkania, gdy zajrzał do pracowni malarskiej obecnej w gmachu galerii. Nie był to oczywiście posmak poczucia winy, prędzej dreszcz ekscytacji towarzyszący dziecku przed rozerwaniem szeleszczącej oprawy wręczonego prezentu, radość przyjemnie osuwająca się po wypukłościach kręgosłupa, kwitnąca w gałęziach żeber. To był jej sukces, jej chwila pierwszego triumfu, jakiego mogła obecnie zakosztować. Sam zapamiętał moment po wernisażu, stygnący w nim niezachwianą podporą przekonania, że wartuje coś więcej niż tylko samą fizyczność. Był w stanie uczynić wiele, był w stanie uczynić wszystko, co tkwiło wyłącznie w jego mocy, przeklinać swój los i odcinać za każdym razem przeklęty, zwierzęcy ogon z piskliwym jazgotem bólu przeszywającym architekturę jego ciała, był w stanie uczynić wszystko, aby tylko podtrzymać ten opisany stan. Próbował zasięgnąć blasku, jakiego mu poskąpiono, skraść odrobinę dla siebie, skazanego na nieuchronny wyrok samotności - tak, był samotny, samotny w okrutnym świecie, samotny w pięknych pokojach zakupionego domu, samotny w zamgleniach aury osiadającej jak zaćma na każdej parze podatnych, patrzących na niego oczu. Towarzystwo Villemo - oraz łącząca ich, niecodzienna relacja - sprawiło, że podobna samotność stawała się bardziej znośna, łatwiejsza do uniesienia na wątłej podstawie barków. Byli różni, mieli inne natury, ale oboje byli równocześnie skazani na identyczny wyrok, oboje wprost doskonale rozumieli wtopione w nich, niezmywalne piętno genetyki. Niekiedy drżał w niepewności, że tego również nie będzie w stanie docenić i prędzej czy później skaże na los zniszczenia, że prędzej czy później Villemo go znienawidzi, bo nie był dobrą osobą - nigdy nie był dobrą osobą i jej obecność nie była w stanie go zmienić. Wstydził się swojego ogona, choć tak naprawdę powinien się wstydzić życia, chaotycznej rutyny, jakiej nie mógł poskładać i złożyć w stabilną całość. Gdzie jeszcze byłeś kilka wieczorów wcześniej? Z kim byłeś? Nawet nie znasz imienia.
    Chciał się z nią jednak zobaczyć bez względu na konsekwencje, bez względu na to, jaki czekał ich koniec, bez względu na fakt, czy w przyszłości nie miał ponownie zostać wyłącznie wrogiem przesiąkniętym pogardą. Gala się nie skończyła, nie dla niego, nie dla nich - swoich formalnych, początkowych gratulacji nie uznał za rzeczywiste spotkanie - ich zetknięcia nie wyglądały w ten sposób.
    Powinna wiedzieć, że przyjdzie.
    - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - nagiął wargi w uśmiechu, kiedy, po pewnych trudach z odnalezieniem się w gmatwaninie korytarzy, zapukał już do właściwych drzwi garderoby, jego twarz w ciepłym świetle stawała się łagodniejsza, choć na tęczówkach nadal rozbłyskało subtelne, prowokujące rozbawienie.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Chwila trwała całą wieczność, chwila drżała na koniuszkach jej palców, iskrzyła się emocjami - nie tylko jej własnymi. Błyskała złotem i srebrem, smakowała bąbelkami szampana, rozbrzmiewała echem rozmów w wielkim foyer.
    W szeleście sukni, w kolejnych uśmiechach trwała w sukcesie wieczoru, którego stając się częścią sięgała ku marzeniom, jeszcze jakiś czas temu tak bardzo nie realnym.
    Zadrżała o własne istnienie, o sens wszystkiego czego się podjęła, świadoma wielkiego ryzka, ale jednocześnie pragnąca znów poczuć jak serce szybciej bije. Musiała smakować życie tak jak smakuje się najdroższego szampana w towarzystwie kawioru i truskawek. Nie mogła istnieć w cieniu, w zapomnieniu, jedynie w szeleście jezior. Te dawały siłę, ale dawno przestała oddawać się tylko tradycjom przodkiń. Miała w sobie krew galdrów, przez pochodzenie ojca, jakąś cząstką siebie należała do ich świata.
    Tak siebie przekonywała.
    Tworzyła kolejne złudzenia i kłamstwa.
    Tylko tym razem była ich świadoma.
    Pewną ręką kreśliła kolejne słowa, zapisywała karty własnego życia, tworząc książkę z opowieści, których treść znała, z którą się zgadzała.
    Światła przygasając oznajmiły, że gala dobiegała końca. Odstawiając kieliszek na jedną z licznych tacek skierowała się korytarzami tam gdzie na drzwiach widniało jej imię.
    Złotymi literami wyryto na tabliczce - Villemo Holmsen. Opuszkami palców dotknęła jej, nie dowierzając, że nadal tam istnieje. Borg był pewien, kazał ją zrobić, kiedy ona jeszcze nie wiedziała co się wydarzy. On nie miał takich obaw. Uśmiechając się do wspomnienia wkroczyła śmiało do wnętrza garderoby. Tak odmiennej od tej, którą znała w galerii. Ta, nie jawiła się więzieniem. Przywitała zaś zapachem kwiatów, które licznie zostały rozstawione w wazonach w całym pomieszczeniu.
    Dotknęła jedwabnych płatków róż, miękkich gerberów i zanurzyła twarz w zapachu lilii. Tych, które nadal kochała, choć przecież ich nazwa tak długi czas znaczyła też jej imię.
    Prostując się spojrzała w swoje własne oblicze w lustrze o złotych ramach. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w szare oczu, miękką linię żuchwy.
    Znikając za parawanem pozbywała się ciężkiego materiału sukni zastępując go lekkim szlafrokiem otulającym jej figurę. Wyciągając z jasnych pukli ozdoby usłyszała pukanie.
    Liczyła, że się zjawi. Wyczuwała to w spojrzeniu kiedy dawał jej kwiaty. Nie uciekał, a czekał. Wślizgnął się niczym cień pomiędzy kąty zawiłych korytarzy, a stojąc w progu zabrał ze sobą całą swoją niepewność i odwagę.
    -Zawsze. - Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem wyciągając w jego stronę jasną dłoń. Zachęcając, aby wkroczył do wnętrza garderoby.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Wiedziała, że wkrótce przyjdzie - prześlizgnie się przez szczelinę uchylonych mu drzwi, wsuwając się jak niewielki, złożony liścik do ciepłej nory kieszeni. Chciał zetknąć się z nią w ten sposób, bez świateł reflektorów tętniących ponad głowami jak przykurczone gwiazdy, bez rozmów szurających pogłosem po ścieżkach obrzeży świadomości, bez spojrzeń, które bezmyślnie chwytały ich jak zwierzynę, zawiązane na skórze zgrubiałym sznurem uwagi. Nie obchodziło go, co powiedzą, nie obchodziło go, czy domyślą się oraz prędko rozszyfrują ich więź - nie troszczył się, wbrew pozorom, o artykuły namaszczające go szczodrym zainteresowaniem, wtykające bezwstydne, wścibskie nosy akapitów w szczegóły jego życia. Potrzebował jej - nie umiał pojąć dotychczas tej zależności, wiedział, pomimo tego, że bardzo jej potrzebował - ponieważ oboje byli już zbyt samotni, piękni i przeraźliwie samotni w tym wychłodzonym świecie, który nie umiał przyjąć  ich ludzko-nieludzkiej odrębności. Czasami zastanawiał się, ile cech rzeczywiście przyjął po swojej huldrzej matce, tej, która go porzuciła niedługo po narodzinach, ile zaś odziedziczył po ojcu, jakiego nigdy nie poznał. Czuł się przede wszystkim potworną kreaturą - miał brudne serce i brudne opuszki dłoni, a na powierzchniach naczyń osiadła mu mętna sadza.
    - Role się odwróciły - ujął jej wyciągniętą dłoń stanowiącą dopełnienie zaproszenia. Miękki, swobodny szlafrok okrywający ciało Villemo dał komfortowe poczucie, że czuje się niemal tak, jakby była w domu - w jej nowym domu, przyjęta z donośnymi, roznoszącymi się echem oklaskami i opiniami uznania. Nawet obecnie, pozbawiająca się scenicznej kreacji była tak samo piękna, tak samo zdolna przykuwać wstążeczki wzroku podążające jak ćmy za ostoją ognia. Jej dotyk, na wpół prawdziwy, miał w sobie odcienie snu. Zbyt rzadko byli prawdziwi, złożeni z krwi oraz kości.
    - Teraz ty mnie prowadzisz.
    Lekka, giętka wesołość nie ześlizgnęła z jego fizjonomii. Wcześniej identyczne zadanie należało do niego - prowadził ją do pracowni, prowadził po swoim świecie, gdy tkał kolory obrazów. Czekała, bardzo cierpliwie na wyjątkowy moment, na chwilę, w której jej ciężka, systematyczna praca zdołała wydać swój plon, na słodki nektar sukcesu i błogie, błogie poczucie, że wreszcie gdzieś przynależy - nawet, jeśli podobne, doznawane wrażenie było jedynie złudne, pragnęli, by jeszcze trwało.
    - Jeszcze raz gratuluję - zawiesił płachtę spojrzenia na tafli pobliskiego lustra. Dostrzegał ją i dostrzegał siebie, niepewny, jak długo będzie mógł dostępować podobnego widoku - złodziejska, krucha powierzchnia zwierciadła nie pokryła się jednak spękaniami, łącząc ich dwoje w czysty i niezmącony obraz, nawet, gdy nie pasował. Zmieszana, ciężka woń kwiatów uderzała go w nozdrza z każdym, prostym oddechem.
    - Musisz uważać - szepnął z uszczypliwością - spróbują cię pożreć żywcem.
    ...jak wszystkich innych, obiecujących i przynoszących zyski. Część osób słyszała w sztuce jedynie brzęki talarów, interes i inwestycję, w której tak łatwo było zatracić siebie. Widziała wszystko dotychczas z odmiennej perspektywy, gdy była pod zwierzchnictwem Wahlberga - obecnie przestawała być ledwie milczącą obserwatorką.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Przedziwne wrażenie spokoju oblekało jej ciało i umysł kiedy trwała w małej garderobie, kiedy w otoczeniu kwiatów i bilecików uznania zastygła niczym rzeźba. Nadal wszystko zdawało się snem, bańka, która zaraz pęknie sprowadzając ją na ziemię twardym zderzeniem z rzeczywistością. Jednak to był jej nowy świat, a jednak tak doskonale znany.
    Dom
    Czy rzeczywiście mogła to miejsce tak nazwać. Jeszcze nie. Na to było za wcześnie, ale chciała poczuć się jak w miejscu, w którym przynależy, a teatr takim właśnie był. To w podobnych wnętrzach się wychowała, to w nich czyniła pierwsze kroki, z to nim wiązała swoją przyszłość.
    Wszystko zdawało się snem, a dotyk drugiej dłoni zaprzeczał temu wrażeniu.
    Nie dbała o to czy jakiś wścibski dziennikarz dostrzeże jak niczym cień zakradł się na tyły teatru. Inni aktorzy oto nie dbali, zajęci swoimi sprawami, swoimi fanami. Świętowali, każdy z nich jak potrafił najlepiej.
    -Jeszcze się oswajam. - Przyznała, delikatnie splatając ich palce. Pozbawiona wystawnej sukni, bez ozdób we włosach nadal pasowała do wnętrza, choć wciąż nie czuła, że jest jej. Czy może coś należeć do demona, poza umysłami galdrów? Szukała przystani, spokoju i bezpieczeństwa; nie pozwala jeszcze aby świadomość, że takiego miejsca nigdy nie będzie, mówiła o tym głośno, rozbijając się echem po wnętrzu umysłu. Nie dzisiaj. Nie w tej chwili, kiedy chciała cieszyć się sukcesem i świętować.
    Podążyła za jego wzrokiem w stronę tafli lustra. Trwali tam, dwie niebezpieczne istoty, jakże teraz narażone na wszelki atak. Łatwe do zranienia. kiedyś wydawało się, że ich widok razem powinien razić, krzyczeć zakaznymi więzami, ale zamiast tego dopełniali obrazu na tle kwiatów, osadzeni w złotych ramach.
    Malinowe usta ozdobił uśmiech z czającą się nutą zaczepności na zgłoskach wypowiedzianych słów.-Jak dobrze, że to nie pierwszy raz. - Olaf pokazał jej jak można sprzedać sztukę, jak sprawić, że uwięzi innych na sznurku swojej woli i oczekiwań. Poznała mechanizmy jakie stworzył, więc teraz było jej o wiele łatwiej przejrzeć zasłonę złudzenia jaką mogli przed nią rozpościerać inni.
    Musiała być czujna, jeśli pozwoli sobie na zbyt wielką swobodę, sztylety zostaną wbite w miękkie powłoki, a ci co zadali cios, będą patrzeć jak krwawi upojeni zapachem krwi. Mogła być drapieżnikiem, ale bywała także ofiarą.
    Podchodząc do stolika, gdzie pysznił się szampan i kieliszki, uzupełniła je złotawym trunkiem, podając jeden z nich Einarowi.
    -Za złudzenie - Bo tym właśnie był teatr.
    Tym właśnie byli.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Złudzenie. Nie umiał pojąć, dlaczego podobne słowo dotknęło go w taki sposób - przypominało drzazgę albo sierp grubej ości wbijany w wyściółkę gardła, streszczając wartko, wymownie większość momentów życia. Złudzenie. Złudzeniem była codzienność - kłamstwa, które powtarzał, miały powszedni posmak, przeżuwane latami stały się mdłe i blade, drętwiejąc mu na języku. Wiedział o tym od dawna, jednak tembr wypowiedzi spłynął po nim przemarszem nieprzyjemnego dreszczu wgniatającego się w nałożone paciorki kręgosłupa. Zasiedlił się w przekonaniu, że mógłby zostać kimś innym, kimś szanowanym, lepszym od brudnego odmieńca, którym nadal był pod powierzchnią skóry, skulił się w nałożonej iluzji, zwijając się w ciasny  kłębek jak zwierzę pragnące ciepła. Gdyby został nakryty, gdyby ktoś spod nogawki wyszarpnął atawistyczny, przeklęty szczegół jego odrębności, gdyby sam nie zagryzał warg, czując metaliczną posokę rozniecającą torsje i nie odcinał go bezcelowo, nosząc w sobie świadomość, że wkrótce i tak powróci, gdyby nie podporządkował się z miękką, woskową uległością regułom narzuconym mu jeszcze podczas dzieciństwa, nie osiągnąłby nigdy blasku swego sukcesu.
    Nie mógł być nawet pewny, czy zaciśnięty, skomplikowany węzeł ich relacji jest w pełni autentyczny - bał się, że łącząca ich więź była identycznie mirażem, snem, z którego prędzej czy później wybudzi się do oziębłej i szorstkiej rzeczywistości. Nie umiał w pełni zaufać jej szczeremu oddaniu, myśl o naturze niksy była wciąż niczym siatka piekących i trudnych w gojeniu się zadrapań, o jakich nie mógł zapomnieć. Bał się, że wszystko dotąd było jedynie grą, epizodem słabości, po którym wrócą ponownie do swoich odrębnych światów - bał się, że udawała swoją akceptację w stosunku do jego genetyki. Karcił się wkrótce później za podobne przekonania - trwał w roztrzęsionym rozdarciu, ponieważ dłonie Villemo były ciepłe i przepełnione przyjemnie mrowiącą troską, gdy dotykała za pierwszym razem zwierzęcego ogona, próbując wskazać, że akceptuje go takim, jakim jest, bez namacalnych odstępstw.
    - Niech dalej trwa - uniósł smukły kieliszek w prostym geście toastu. Uśmiechnął się, dławiąc smutek wchodzący na podniebienie jak odkrztuszona flegma. Za każdym razem, gdy myślał o jej sukcesie, rozważał sytuację każdego, obdarzonego odrębnym pochodzeniem i równie silnie zmuszonego, aby je wciąż ukrywać. Teatr wszystkich poczynań wyłaniał się poza scenę, rzutując na każdy detal prowadzonego życia.
    - Jak najdłużej.
    Nawet, gdy to iluzja - była przecież wspaniała, łaknęli jej w obolałych i palących ambicjach. Próbowali bez skutku dołączyć do społeczeństwa, zrównać się razem z nimi, z drugiej strony bez przerwy ulegając instynktom szumiącym w pokrywie czaszki. Nie umiał upić zbyt wiele, nadmiar wszystkich emocji szarpnął za jego przełyk, alkohol zaczął kojarzyć mu się z kolei z upłynnionym metalem, który, po przelaniu przez usta, stężeje we wnętrzu jego ciała, tamując kolejny oddech. Nie chciał jednak się dzielić obecnymi obawami, wiedząc, że powinni świętować, że to właśnie jej chwila, której nie powinien naruszyć rozważaniem o własnym, bezustannym oszustwie w stosunku do samego siebie. Uczynił krok w jej kierunku.
    - Lubię, pomimo tego - przypomniał jeszcze półszeptem - kiedy jesteś prawdziwa - kiedy oboje, tak jak teraz, mogą zdjąć swoje maski i mówić głośno - i szczerze o tym, czym rzeczywiście są. Lubił bezustanną świadomość, że aura okalająca jego całą sylwetkę jak duszna warstwa powietrza, jak palce dociskane z uporem do wypukłości krtani, nie wywierała wpływu, nie będąc w stanie jej skrzywdzić. Przynajmniej ona, mógł myśleć, naciągając kształt warg w pełnoprawny uśmiech. Przynajmniej ona.
    Przynajmniej.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Oswajała rzeczywistość, bo ta choć zamknięta w ramy cywilizacji nadal była dzika; wciąż niezbadana. Choć należała do natury, tak nie chciała być kreacja chaosu, nie całkowicie, nie zupełnie. Starała się nadać ramy swojemu istnieniu, odnaleźć swoja własną ścieżkę, swój los, który mogła ściskać w dłoniach, którym mogła w jakiś sposób kierować; nie zawsze, nie wszędzie, ale czasami.
    Złudzeniem było ich życie. Każde życie. Zawsze łudzili się, że mają na coś wpływ. Na jakąś cząstkę wszechświata.
    Oni mamili. Mnie wpływ na umysły innych, tym samym oddając światu we władanie swoje życie.
    Kusiła los. Wystawiała się na ostrzał, stawała się tarczą z wielkim, czerwonym punktem do celowania. Ryzykowała wiele. Stawiała na szali swoje istnienie i żadne złote litery nie mogły tego zagłuszyć. Żadne brawa i pochwały wypisane w liścikach na kredowym papierze. Miała dość strachu, nie chciała wiecznie się ukrywać. Pragnęła zaznać życia, poczuć się w pełni sobą. Nawet jeśli miało to trwać mgnienie oka, krótka chwilę. Nawet jeżeli miało zostawić ją z niedosytem to i tak sięgała dłonią ku spełnieniom własnych marzeń.
    -Jak najdłużej. - Upijając łyk złotego płynu dostrzegała jak ten ledwo przechodzi mu przez gardło. Zdążyła nauczyć się dostrzegać te same obawy jakie tłoczyły się w jej umyśle. Toczyły bitwy, chociaż każde z nich miało je zupełnie inne. Jego ociekały krwią za każdym razem, gdy w bólu pozbywał się tego, co mogło go pogrążyć.
    Ona musiała jedynie panować na emocjami. Nigdy ich nie okazywać. Nie pozwolić, aby gniew wypłynął na oblicze, wtedy całe piękno znika. Wtedy widziała swoją odrażającą twarz. Jej własną, tą która świadczyła o tym kim jest.
    Złudzenie stało się życiem, sposobem na jego trwanie.
    Prawdziwym mało kto potrafił być, każdy udawał, każdy chciał być kimś innym, być lepszym, przypodobać się w oczach ludzi. Trwać w idealnym odbiciu.
    Lustra nie kłamały, ale cały świat tak. Odbijały wszystko, ukazywały to kim się stali.
    -Mam nadzieję, że kiedyś… zaufasz mi na tyle, by się nie chować za własnym portretem. - Uniosła powoli, niespiesznie dłoń ku górze, by opuszkami palców dotknąć skóry twarzy, poczuć jej fakturę, wyczuć delikatnie drżenie mięśni. Uśmiechając się przy tym kącikami ust wodziła wzrokiem po dobrze znanej jej twarzy chcąc zatrzeć kolejną warstwę, za którą się ukrywał. Z każdym spotkaniem udawało się jej to coraz lepiej. Ujawniał więcej, pokazywał się śmielej, ale nadal wyczuwała, że wciąż skrywa wiele. Nie ponaglała, jej było łatwiej, nauczyła się zdzierać z siebie wszystkie warstwy. Przełamując boleśnie kolejne stanice własnych strachów parła do przodu choć otrzymywała siniaki, a blizny zdobiły bogatą siatką obraz wszystkich wspomnień. Kiedyś się ich wstydziła, teraz uczyła się jak być z nich dumną.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Dotyk słów, dotyk dłoni zetkniętej z tkanką policzka - drgnął instynktownie pod nagłym ciężarem bodźców jak niespokojne zwierzę, niechętne przyjąć pieszczoty. Złość zaczynała kiełkować pod jego mostkiem, splatając się gęstym kłączem, zwartą, kosmatą masą, podgryzającą miękkie, tętniące schronienie serca. Wnętrze ręki Villemo było ciepłe i gładkie - wiedział, że nie wyrządzi mu krzywdy, chociaż na podniebieniu czuł gorycz własnego błędu, stygnącą jak płat zwartego, nieprzyjemnego śluzu. Otworzył się, jeszcze wcześniej, zbyt gwałtownie, ze znaczną intensywnością. Łudził się, że ktokolwiek będzie potrafił go zrozumieć, łudził się, że przez chwilę przestanie być całkiem sam. W jej oczach był tylko tchórzem, widział to, dostrzegał głębię spojrzenia posłaną z galaktyk źrenic, był tylko tchórzem schowanym za mirażem portretu, za konstelacją pociągnięć, nic więcej - jedynie tchórzem. Zrobiło mu się niedobrze.
    - Tam nie ma niczego więcej.
    Spoglądał na nią, pociemniały od gniewu, ze wzrokiem pustym, oziębłym, konfrontującym jej uczynność i przedstawione z pełną nadzieją troski. Był osaczony w pułapce, wyjęty z dotychczas znanych i wygodnych ram świata, tych, gdzie przerwy poświęcone malarstwu wypełniał ledwie prostotą fundamentalnych potrzeb oraz sypianiem z przypadkowymi osobami, nie pamiętając później nawet ich imion. Nie chciał psuć jej wieczoru (wiedział, że już to zrobił), dlatego powstrzymał się przed dotkliwszym, ciskanym wprost komentarzem. Ktoś, kto był taki jak ona, nie był w stanie zrozumieć, z czym musiał się wciąż borykać. Odsunął się, uciekając jak zaszczuta ofiara, odsłaniająca kły w ostrzegawczym grymasie. Odłożył nagle kieliszek wypełniony szampanem, zaskakująco nietkniętym pomimo obiektywnego sukcesu, jakiego jeszcze przed chwilą w szczerości jej gratulował.
    - Nie widzisz, jak wiele wkładam wysiłku, aby go podtrzymywać?
    Dopytał z kwaśnym wyrzutem. Starannie dobierał słowa, dławiąc niektóre, znacznie bardziej dotkliwe, ostatkiem napiętych sił. Pod portretem zatrzymał się tylko skowyt, mieszkała w osamotnieniu przeklęta oraz cierpka świadomość, że prędzej czy później ludzie poznają przebrzydłą prawdę, że prędzej czy później stanie się odrzucony. Poświęcił w imię oszustwa wszystko - tak, aby Einar Halvorsen postrzegany przez innych był nim, a on był idealnym Einarem Halvorsenem. Sam nie miał nawet imienia - o tym też miał jej mówić? o tym, że jego matka była chytrym potworem i porzuciła go chwilę po narodzinach? o tym, że nigdy dotąd nie poznał swojego ojca, a kobieta, która go wychowała, wydawała się podświadomie również go nienawidzić? W tym wszystkim nie było jego, było go w tym tak mało, że nie starczyłoby nawet na odbicie się w lustrze. Nie miał nic więcej w sobie, nic, czego sam nie wytworzył i nie ubarwił kłamstwem. Był stworzeniem instynktów, szumiących mu wściekle w głowie. Instynktów i przyzwyczajeń.
    - Nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz.
    …jednak bez względu na to
    wiem, że nie będę w stanie ci tego ofiarować.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Bał się, niczym skrzywdzone zwierzę, które nie jest w stanie nikomu zaufać. Pozwalał jej na wiele, na znacznie więcej niż w trakcie pierwszego spotkania, kiedy jako wrogowie tańczyli wokół siebie gotowi rzucić się sobie do gardeł. Kiedy zadając pytania wpatrując się w noc sprawdzali obronę i możliwości drugiej strony.
    Odkrywając siebie, ukazując inne oblicza poddani byli na ciosy, ta świadomość zaś sprawiała. że chcieli znów się ukryć; świadomi zagrożenia jakie ze sobą niesie otwartość.
    Warknął, odgryzł się.
    Uciekał w kąt zapędzony własnymi obawami, choć nie dawała mu podstaw do lęku. Cofnęła dłoń, opuściła wzdłuż ciała swobodnie. Stojąc patrzyła jak ucieka, jak chce się schronić, a jednocześnie gotów jest do ataku.
    Pociemniałe tęczówki, napięcie mięśnie twarzy, wyostrzone rysy sprawiły, że przypomniała sobie dzień kiedy ogarnął go gniew, kiedy pierwszy raz zobaczyła wściekłość, usłyszała ją w głosie, dostrzegła w ruchach ciała.
    Skrywając wiele tajemnic żyli obok siebie. Tak bardzo odmienni, tak bardzo różni, a jednak dążący do cichego porozumienia. Kruchego jak kryształ gotowy rozbić się za jednym ruchem ręki.
    -Dlaczego? - Pytanie zawisło w powietrzu. Spokojne, ciche, chłodne. Nie krzyczała, nie płakała, nie okazywała wielkiej troski, która mogłaby roztopić serca. Widziała ucieczkę, po raz kolejny. Taką samą, jaką stosowała wiele razy. Nadal przyłapywała się tym, że podążała jeszcze tą ścieżką. Występ na scenie był wielkim wyzwaniem. Emocje nadal się w niej gotowały, triumf podszyty strachem, ale miała jedną przewagę. Miała szansę na poznanie świata, w którym chciała żyć. Miała szansę posmakować innego życia, miała okazję zrozumieć co to znaczy być kochaną, być akceptowaną. Ta wiedza pozwalała jej przetrwać okres burzy i naporu. Jeżeli miał się rozpaść na kawałki, była gotowa je pozbierać i ułożyć na nowo. Liczne pęknięcia i ubytki mogą stać się siłą, ale bał się tego. Bał się ukazania miękkich powłok własnego istnienia, poddaniu się w ręce inne niż własne. Lękał się siebie i tego co widział w odbiciu lustra. -Uciekaj więc… - uśmiechnęła się smutno, szarością spojrzenia skupiając się na ciemnych studniach gniewu. -… zawsze jednak możesz wracać. - Pozwoliła aby się odsunął, nie przełamywała granicy jaką teraz zbudował, to mogło wywołać większy stres. Stała w jednym punkcie, gotową przyjąć troski, strach, żal i ból. Objąć go ramionami, zapewnić bezpieczną przystań. Nie mogła jednak zmusić. Nie chciała.
    Ich woli nie można było nagiąć siłą. Musieli sami się poddać, sami zaufać. Wdzierała się powoli przez płaty pancerza jakim był okuty, ale już widziała, że jeszcze daleka droga przed nią.
    Przed nim.
    -Nigdzie się nie wybieram.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Jej głos, dryfujący w duszącej objętości powietrza, przenikał jak wyszczerbiony kraniec brzytwy, przesuwał się nieostrożnie, otwierając broczące, bolesne pręgi skaleczeń irytacji. Wściekłość, która w nim narastała, przypominała brudną, niezagojoną ranę, spluwała zmiękczonym skrzepem, zachłystując się podchodzącą do jej gardzieli ropą, nie mogła odnaleźć kresu, w zamian za to ciemniejąc pęcherzami gangreny i zatruwając ciało aż po najmniejsze jego zakamarki. Naprężył zmęczone mięśnie, gotowy odpowiedzieć atakiem na nadchodzący atak - stawał się osaczony, dlatego jego świadomość stroszyła ostrzegawczo pęk sierści na uniesionym karku i wychylała łukowato swój grzbiet. W jednej, ulotnej chwili odczuwał chęć wykrzyczenia jej swoich myśli prosto na płaskorzeźbę opanowanej fizjonomii, odległej jak opowieści o pięknych, nieludzkich duchach pomieszkujących w sąsiedztwach malowniczych jezior, przygasił jednak pokusę, czując, jak początkowo czysta i krystaliczna złość dojrzewa w odmienną formę.
    - Nie.
    Opanował się, nadal stojąc w pozorach bezpiecznej odległości, na szkiełkach jego tęczówek wyłaniał się dalej nadal ostrzegawczy wyraz, prześwitujący zabłąkanymi refleksami. Zlekceważyła go. Nie był psem, aby do niej powracać z podkulonym ogonem i łasić się u jej stóp, odbierał jej stwierdzenie z podobną, agresywną tonacją, nie zostawiając miejsca na najzwyklejszą troskę i powierzenie mu zupełnej swobody. Nie był tak samo tchórzem, który miał wkrótce zniknąć za głuchym trzaśnięciem drzwi prowadzących do jej prywatnej garderoby.
    - Skończyłem już z uciekaniem.
    Wyprostował się, cedząc słowa z powolnym, urzędniczym oznajmieniem, wydostającym się spod oszczędnie uchylanych warg. Uśmiechnął się momentalnie, ponuro, całkowicie niezdrowo wykrzywiając twarz w kwaskowatym grymasie. Wtedy znów do niej podszedł, tak jak ofiara, która próbuje nareszcie stawać się drapieżnikiem, smakuje pierwszy raz cętek krwi rozbryźniętej na dziąsłach.
    - Niewzruszona Villemo. Posągowa Villemo - wymieniał z wymierzaną jej jak policzek złośliwością. - Próbujesz mi pokazywać, że jesteś ode mnie lepsza - dlatego, że próbowała. Zatrzymała się przy nim jak matczyna figura, mimo, że była młodsza, mniej obeznana w brutalnych, szorstkich rewirach życia - nawet, jeśli doznała przecież ogromów krzywd, przegrała z nim doświadczeniem. Nigdy jej nie okłamał - wypominała mu brak namacalnej bliskości, chociaż obecnie sama jawiła się w charakterze beznamiętnie niedostępnej, pozornie stoicko pogodzonej z wyznaczonym jej losem, zdystansowanej jak podczas ich pierwszych spotkań, kiedy pod osmolonym nocą firmamentem nieba nie chciała i nie umiała uwierzyć, jak mówił jej, że jest piękna.
    - Mylisz się.
    Podwinął kąciki ust z jeszcze większą, bezczelną wyrazistością. Stał naprzeciwko niej, ślad zawężonej przestrzeni zaczynał piec go okrutnie jak pęczniejący rumień oparzenia. Dostrzegał w niej teraz wyższość, przekonanie, że jest od niego szlachetniejsza, bardziej wyrozumiała, ludzka. Postępowała jak każda, napotykana niksa, uważająca podobnych jemu za podrzędny, niegodny jakiejkolwiek relacji gatunek. Nienawidził ich - wszystkie z nich były siebie warte, a w jednej, posępnej chwili ponownie zrównał Villemo z szeregami jej sióstr, żałując, że ulegał podszeptom wikłającej jego myśli ciekawości, żałując, że przez ostatnie tygodnie nachylał się przed nią w fascynacji i pożądaniu, leżąc później w milczeniu nasączonym jedynie ich miarowymi oddechami.
    - Zapytam się jeszcze raz - zadzierał arogancko podbródek, domagał się odpowiedzi - czego ode mnie oczekujesz?


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Nie zdołała ukryć przyspieszonego bicia swojego serca, kiedy jego słowa uderzyły w nią z siłą huraganu. Przez chwilę zdawała się zastygnąć, przyjmując na siebie całą moc spływających słów, zanim zebrała się w sobie, by odpowiedzieć. Jej głos był cichy, ale niosący w sobie determinację, której nie dało się łatwo zignorować. -Zranione słowa, zranione czyny... wszystko to sprawia, że zastanawiam się, czy kiedykolwiek naprawdę się znałeś.- Zawahała się, a potem dodała z większą pewnością. - Zawsze masz wybór, jak reagować, jak traktować innych. I wybrałeś atak zamiast zrozumienia. Powiedziałeś, że skończyłeś z uciekaniem, ale czy naprawdę wiesz, w którą stronę biegniesz? Czy uciekasz przed prawdą o sobie samym?
    Dostrzegła brak zrozumienia, dostrzegła to co widziała u innych mężczyzn, u tych którzy jedynie widzieli w niej swój obraz, a nie potrafili zobaczyć czegoś więcej. Sączył jad słów, uwierzyła mu, choć z dużą dozą niepewności i ostrożności, pozwoliła sobie na wiarę, że dostrzega to kim jest. Tłoczył kłamstwa, wykorzystał jej ufność w siłę aur, otoczył, osaczył i kiedy zadawała pytania, kiedy próbowała miękkością troski zbudować azyl, którego obydwoje potrzebowali - atakował, gryzł, kąsał. Wściekły i zły na to, że jego czar właśnie prysł.
    Czy wszystko było jedynie teatrem? A ona marionetką w dłoniach kolejnego mężczyzny, któremu zaufała? Echo przodkiń śpiewało nutę zemsty, trącało struny tego kim była, czym zawsze była. Zew sprawił, że pod kopułą żeber zaczynał płonąć ogień, który rozświetlił szarość tęczówek. Srebro zmieniało się w czerń, kiedy złość wystąpiła na jasną twarz.
    -Nazywasz mnie niewzruszoną, posągową… ale przynajmniej staram się być lepszą wersją siebie. Nie zamykam się na zmianę ani na prawdę. A ty? Czy potrafisz spojrzeć na siebie bez oczekiwania, że zobaczysz odbicie swoich własnych wad w innych? - Villemo zrobiła jeszcze krok w jego stronę, stając twarzą w twarz z nim. Łamiąc całkowicie dystans, oddechy rozbijały się o siebie, tęczówki zatapiały się w czerni tych drugich.  Jej oczy nie odstępowały go na krok, pełne wyzwania. To była chwila prawdy, moment, w którym mógł zdecydować, czy rzeczywiście pragnie dalej z niej drwić. Wystawiać na próbę każdym słowem i gestem. -Niczego innego jak ty ode mnie - Odpowiedziała półszeptem, choć w gęstwinie jaka ich otaczała brzmiał jak krzyk. Czy chciał jedynie brać, ściskać jej ciało jak inni, nasycić się, z dumą myśleć o tym jak poskromił niksę, jak zasmakował rozkoszy, tych zakazanych, zanurzając się w pieśni przeklętych oddechów oraz barw, w pasji nowych smaków jakie odkrywali.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Zacisnął swoją dłoń w pięść. Wyuczył się tej maniery, kiedy był jeszcze chłopcem - zwierał ciasno paliczki, aż impulsy nagłego, zesztywniałego bólu wygrały w nierównym starciu, zmuszając do rozluźnienia napiętych postronków mięśni, zatapiał półksiężyce paznokci w ciepłej membranie skóry za każdym razem, gdy Linda stawała obok z kamiennym wyrazem twarzy. To dla twojego dobra - rzucała w jego kierunku ochłapem przetrawionego gniciem pocieszenia, kiedy na jego gardle wytrącał się osad krzyku, kiedy przyciskał pięść do paciorków kręgosłupa, czując krew ściekającą po dygoczących udach na zimną krawędź kafelków ich łazienki. Gniew, który go opanował, był wzburzonym zwierzęciem gotowym rzucić się, rozwierając paszczę, do odsłoniętej szyi.
    Nie wiesz o mnie wszystkiego.
    Mogła w rzeczywistości przyswoić sobie zasady, według których zazwyczaj postępował, płytko, zewnętrznie rozpracować, że jego życie było, odkąd pamiętał, ucieczką przed samym sobą, przed prawdą, że był samotny i nade wszystko obawiał się odrzucenia. Mogła, jednak nadal nie wdarła się aż do szpiku, do newralgicznych mechanizmów jego wnętrza. Gubił się w powtarzanych oszustwach, wyuczony, by nienawidzić swojego ciała, które wypominało donośnie jego huldrzą naturę. Nawet, gdy nie próbował stać się jakkolwiek lepszy, wciąż podsuwając innym, zaborczym dłoniom swoją skórę, zaledwie swoją powierzchowność, wypierał jakąkolwiek możliwość, że mógłby ją potraktować w niewłaściwy sposób. Nigdy nawet nie mówił, że należała do niego - o wiele częściej to ona powtarzała, że staje się tylko jej.
    - Kłamiesz - natychmiast warknął, nie wyszarpując sobie najmniejszej chwili na jasność zastanowienia. Szept, zawieszony w przyciasnej, oddychającej ciężko pomiędzy nimi odległości, był gęsty jak strugi smoły. Spoglądał na nią z zaślepiającą pozostałość rozsądku nienawiścią, nie ustępując nawet pod nagłym, alarmującym wyostrzeniem jej rysów, miażdżących ideał piękna.  
    - Szukasz mężczyzny, który będzie posłusznie leżeć u twoich stóp.
    Szukała kogoś innego.
    Szukała ciągle oparcia.
    Stałości. Dłoni innej niż ta, którą podał jej w tłumie. Natury innej niż warstwy ciemnych ruin zepsucia, które wchłonął przez matkę. Zdarzało się, że rozważał, czy był równie złą osobą, ponieważ był huldrekallem. (…a może był huldrekallem ze względu na swoje zło?)
    - Niksa i galdr, czy to nie romantyczne? - prychnął, odsuwając się od niej. - Będą żyć długo i szczęśliwie - wiedział, jak ją uderzyć. Wiedział, w jaki sposób zadrapać ją nadchodzącym słowem, który ze strupów zerwać, by trysnął strumień posoki. Wiedział, że jeszcze wcześniej kochała, dostrzegał to w jej spojrzeniu, w jej oporze wobec zadawanym pytaniom w tej materii. Uśmiech rozkroił się złowieszczo jak rana, tym razem zamajaczył w dystansie.
    Ponownie nabrał powagi.
    - Miałbym pewnie dla ciebie więcej zrozumienia, gdybyś nie zarzucała mi od początku, że jestem jebanym tchórzem - przypomniał, nareszcie zamaszycie wskazując na samo źródło, które wzbudziło w nim niszczycielskie pokłady szturmów emocji - i przestała wyśmiewać mnie ciągle za to, że w przeciwieństwie do ciebie muszę być ostrożniejszy - z trudem powstrzymywał swój głos, aby nie połamał się, kiedy uciekał z krtani - mam tego, kurwa, dosyć! - podniósł ton, zachrypnięty i niemal nienaturalny. Niezwykle rzadko popadał w podobny stan. Karmiła go wielokrotnie swoimi wypomnieniami, aż wreszcie chciał nimi zwymiotować. Możliwe, że mógł poprawić wyuzdane skłonności - czy mógłby jednak naprawdę wyplenić je całkowicie? Możliwe, że zapomniała, czym był.
    Szukała kogoś innego.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Poczuła, jak przez jej ciało przebiega fala zimna, kiedy słowa uderzyły w nią z niespodziewaną siłą. Każde z nich, jak krople trucizny, skapywało na jej otwarte rany, pogłębiając ból i irytację, którą tak mozolnie starała się ukryć pod powłoką obojętności. Zatrzymała się na chwilę, próbując opanować narastające w niej emocje, lecz gniew, który z każdą sekundą wzbierał, czynił to zadanie niemożliwym.
    Nie widział jej, widział kogoś innego.
    Wszystko było zasłoną dymną, ciekawością innej istoty; ekscytacją i pragnieniem. Ciało napięte jak struna, gotowe do skoku, gotowe do oddania się instynktom, które napędzane rządzą krwi wołało o zemstę, o spłukanie szkarłatem zniewagi.
    Kłamiesz.
    Zadał precyzyjny cios, ponieważ z nikim jeszcze nie była tak szczera, ponieważ sądziła, że rozumie.
    Jak mógł wróg zrozumieć? Co myślała kiedy pozwalała mu wdzierać się w swoje życie.
    -Gdybym takiego szukała, nadal byłabym w galerii. - Wyszeptała oschle, a powietrze przeszył cichy syk. Ostrzegawcza nuta, że zbliża się niebezpiecznie do granicy. Piękne rysy wyostrzone zostały złością, czerń zalała srebro spojrzenia, a przez porcelanową biel skóry przebiały zielonkawe żyły okrucieństwa. -Jak śmiesz? - Jej głos był ledwie słyszalnym szeptem, przesyconym bólem i niedowierzaniem. Każde oskarżenie, każde przywołane przez Einara wspomnienie, jak kieł wbijało się głębiej, rozedrgane między pragnieniem zrozumienia a bolesną świadomością, że być może nigdy go nie osiągnie. Miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek. Zetrzeć pewność siebie wymalowaną na twarzy, wyższość z jaką ją potraktował.
    Nie zasługiwał na to.
    -Czy zastanowiłeś się kiedykolwiek, co dla mnie oznacza? - Jej głos łamał się, ujawniając głęboko skrywaną ranę. - To nie o miłość chodzi. To o zrozumienie. Akceptację. Coś, czego ty, w swoim zatwardziałym sercu, nie jesteś w stanie ofiarować. Choć sądziłam, że jesteś. - Zatrzymała się tuż przed nim, starając się spojrzeć mu prosto w oczy, mimo że każda część jej ciała drżała z napięcia i bólu.
    Wróg
    Śpiew niks był głośny, wręcz zagłuszał swym zaśpiewem rozsądek, wolę, którą potrafiła kontrolować. Nauczyła się przez lata zagłuszać instynkty, ale teraz zraniona, z wieloma sztyletami słów wbitymi bez najmniejszego zawahania czuła się zdradzona.
    Pokręciła głową, zaśmiała się z niedowierzaniem w głosie. Rozluźniła dłonie, które do tej pory miała zaciśnięte w pięści. Drobne rany pozostały w miękkim ich wnętrzu.
    -Kłamałeś… - Powiedziała w końcu z rozczarowaniem w głosie. -Cały czas kłamałeś. Nigdy cię nie wyśmiałam. Starałam się zrozumieć, pojąć świat w jakim przyszło ci żyć, znaleźć nić, która nas łączy pomimo tego co nas dzieli, ale to na nic. - Wzięła głębszy oddech. Jej głos stał się nagle spokojny, lecz nadal drżał od niewypowiedzianych emocji. - Bo nie różnisz się niczym od niego. Niczym! - W czarnych oczach zapłonął czysty gniew kiedy z okrzykiem wyrzuciła z posiniałych ust zarzut jak kłąb trucizny, którym splunęła mu pod nogi. -Zdobyć niksę, posiąść, zobaczyć jak to jest, a potem odrzucić kiedy przestaje być wygodna lub zniewolić - W spojrzeniu widoczna była jedynie odraza. -Chciałeś być lepszy od Olafa, ale niczym się nie różnisz…
    Wyszeptała, a słowa osiadały w pomieszczeniu jak groza.
    -Mam tego dosyć… - Obróciła się aby odejść na drugi koniec garderoby. - Dosyć twoich oskarżeń, twojego gniewu. Fałszu, którym mnie karmiłeś. - Ostatnie słowa wybrzmiały niemal jak epitafium dla tego, co mogło być między nimi.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Od gniewu o wiele gorszy stawał się marazm pustki - wielka, ziejąca dziura rozkrojona pod wykrzyknikiem jego mostka, wielka, ziejąca dziura w popsutej pozytywce kurczącego się serca, wielka, ziejąca dziura w wyblakłym płótnie emocji, wielka, ziejąca dziura w łańcuszkach i sznurach słów, których już teraz nie miał. Złość zaginęła w jego wnętrzu, rozpadła się razem z kakofonią smagających go bez wytchnienia oskarżeń, skrwawiła się i odeszła, leżąc wyschniętym truchłem na katafalku wzburzonej i otępiałej świadomości. Złość nagle stała się obca, on stawał się sobie obcy, tak jak w momentach, kiedy z goryczą w ustach spoglądał na swoje ciało, na ogon, którym się brzydził i tłumił żałosny krzyk. Nie umiał nigdy zrozumieć przywiązania, jego pojęcie tak samo jak niemożliwa do osiągnięcia miłość wymykało się spomiędzy jego dłoni, przysiadając na warstwie skóry ulotnie, przez krótki moment niczym zmęczony motyl, piękny i różnobarwny, odlatujący później w nieznane bezkresy nieba.  Bał się, że każde z odczuć, którego dostepował, nie mogło być autentyczne, skażone przez brudne, odciśnięte szczęki potwornej łapczywości, przez wyszczerbioną niemoralność - bał się, że każda jego lojalność była zbyt schorowana, by przetrwać wyzwanie czasu. Nie czuł się powołany do miłości - wszyscy, tacy jak on, jedynie rozbijali tworzące się, wzniosłe więzi, siejąc ciągle niezgodę.
    - Nie wspominaj mi nawet o tej parodii człowieka - fuknął z zastraszającym napomnieniem. Od imienia Wahlberga zrobiło mu się niedobrze, przypomniał sobie osobę pragnącą za wszelką cenę móc kontrolować wszystko, każde istnienie pozostające pod wpływem obietnic złota i sukcesów. Miała niechybną rację - wydawało mu się, że jest lepszy, jego zło było jednak inne, czerpiące z odmiennych podstaw, spijające haustami brudną, zatrutą wodę z różniącego się detalami źródła. Nigdy jednak nie próbowała go zrozumieć, nie wierzył w jej zapewnienia, sądziła prędzej, że potrafiła go całkowicie rozszyfrować, uznać za skrzywdzonego i płochliwego kundla, który nagminnie bał się samego siebie, gotowy zranić każdego, kto tylko wyciągnął dłoń, próbując wyrazić troskę. Myliła się - był przy niej zawsze prawdziwy, był prawdziwy w momencie, kiedy próbował pomóc jej w nieprzychylnym tłumie, prawdziwy, kiedy zaryzykował, mamiąc namolną grupę Wyzwolonych, prawdziwy, gdy pokazywał jej rzeczywisty wygląd. Nie miał zbyt wiele siebie, aby móc się podzielić - to nadal nie wystarczało.
    Nienawidził tych momentów.
    Nienawidził tych przejawów słabości.
    Otrzymał podsumowanie - jej zdaniem wyłącznie kłamał, wspaniałe podsumowanie tych wszystkich wspólnych tygodni, gdy myślał, naiwnie myślał…
    - Może dla ciebie było to tylko fałszem - głos miał spokojny, pusty, mimo, że ociężale wypełzał przez drętwiejącą i zaciśniętą krtań. Nawet szpetność Villemo, rozżarzona niepokojąco przez irytację, przestała w nim budzić lęk. Odsunęła się, zresztą, odległa jak nigdy dotąd - zacisnął spierzchnięte wargi, z trudem nie przygryzając ich krawędzi aż do broczącej krwi. Spojrzenie miał nagłe szkliste, drobiny łez perliły się w zakamarkach spojówek, jeszcze zbyt niedojrzałe, by zsunąć się po policzku.
    - Chciałbym się z tobą zgodzić - chciałby, aby świat przybrał kontrast jedynie czerni i bieli. Chciałby być samym galdrem lub samym huldrekallem, chciałby jedynie bawić się jej istnieniem, choć wiedział, że to nieprawda. Chciałby, żeby to wszystko było cholernie proste. Wyszedł z jej garderoby, nawet nie mając siły, by trzasnąć za sobą drzwiami - wyszedł z nagłym pragnieniem, by podrzeć każdy ze szkiców przedstawiających jej osobę (przysiadał czasami przy niej, sunąc bez pośpiechu ołówkiem po drobnej kartce papieru - kiedy pytała go, co obecnie robi, uśmiechał się, krnąbrnie milcząc i osłaniając później jej słowa niespiesznym pocałunkiem), by zniszczyć jej pierwszy portret, pierwszy oraz kolejny, którego dotąd nie skończył
    i nie miał ukończyć nigdy.

    Einar i Villemo z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    10.07.2001?

    Bezwstydnie przedzierała się przez esy floresy wnętrzności teatru, czując buzujące w sercu poruszenie. Stopy cicho i zwinnie stąpały po eleganckich deskach zaplecza, a ciało umykało przed sylwetkami pracowników, kiedy ci pojawiali się na horyzoncie, rozmawiając o świeżo zakończonym spektaklu oraz planach na wspólne upojenie trunkami noszącymi nazwy, które niewiele jej mówiły. Isla zakradła się tutaj bez pozwolenia, w głowie wciąż słysząc echo gromkich owacji i widząc przywdziewające teatralne stroje postaci kłaniające się przed publicznością, a między nimi: . Kobietę o złotych włosach i niebanalnej, zapierającej dech w piersiach urodzie, smukłej jak witki nadjeziornych trzcin kołyszących się z wiatrem. Sposób, w jaki odegrała swoją postać, głęboko poruszył niksę. Przez długi czas nie mogła uwierzyć, że emocje pokazywane przez aktorkę nie są prawdą, że to jedynie misternie oddany miraż, oraz że nic, co przytrafiło się bohaterce, nie spadało również na ramiona nieznajomej. To nieprawdopodobne, że ludzie mogli tak doskonale i przekonująco odwzorować emocje, a na tle pozostałych aktorów, Villemo Holmsen była najlepsza.
    Dlatego też, kiedy foyer wypełniło się oddalającymi się widzami, zmierzającymi do wyjścia z teatru, Isla delikatnie włożyła Viggo do swojej kieszeni i skręciła w zupełnie inny korytarz, oznaczony plakietką mówiącą coś o pracownikach, a co jej nie interesowało. Z policzkami rumianymi od wewnętrznych przeżyć kluczyła po zakulisowych arteriach, szukając drogi do kobiety, z którą tak bardzo chciała porozmawiać. Szkoda, że Henrik nie mógł jej tego dnia towarzyszyć. Na pewno spodobałoby mu się przedstawienie, mimo że Viggo mógłby w tym czasie złośliwie podgryzać mu kostki, tylko po to, żeby jakoś naprzykrzyć się ich gospodarzowi i zaznaczyć swoją obecność. Teraz jednak spokojnie spoczywał w kołysce jej kieszeni i wystawiał łebek, przypatrując się mijanym salkom i korytarzom teatru. Dziwne, wydawało się jej, że wewnętrzne meandry będą baśniowe i fantazyjne, podobne udrapowanych na scenie dekoracjom, ale tu wszystko wyglądało normalnie i rozczarowująco. Przyziemnie, co zauważyła z konsternacją. Czy pracownikom nie było z tego powodu przykro?
    Wreszcie stanęła w szerokim paśmie naszpikowanym drzwiami, których szukała. Garderoby, niektóre opatrzone konkretnymi nazwiskami, inne bezimienne i dostępne dla wszystkich. Nie widziała dokąd zajrzeć, więc zaglądała wszędzie po kolei, aż dostrzegła złote włosy i odbicie twarzy w oświetlonym zwierciadle. To ona, tak! Serce Isli momentalnie napuchło od podziwu i bez zaproszenia weszła do pomieszczenia, zamknąwszy za sobą drzwi.
    Szczęśliwie, nie licząc Viggo, były tu same.
    - Byłaś wspaniała! - odezwała się z szeroko otwartymi oczyma, wlepionymi w Villemo jak w bóstwo zesłane pomiędzy ludzi. Jedną dłoń ułożyła przy tym na piersi w okolicy serca, które wciąż z łoskotem obijało się o klatkę żeber. - Przez cały czas musiałam sobie przypominać, że to tylko fikcja, a twoje cierpienie, tęsknoty i radości są udawane. Gdybym tego nie wiedziała, bez wahania bym w nie uwierzyła - kontynuowała, niewiele robiąc sobie z tego, że za kulisami teatru była intruzem i naruszała zasłużony odpoczynek aktorki, właściwie ani razu się nad tym nie zastanowiła. Kierowała nią silna, impulsywna potrzeba, by wyrazić swój zachwyt, i nie liczyło się nic innego. - Jak to możliwe, że potrafisz je oddać tak wiarygodnie? - zapytała podekscytowana i tym razem splotła ze sobą obie dłonie, które przyłożyła do piersi. Chowaniec przekrzywił głowę, przyglądając się Villemo z uwagą, ale po chwili mlasnął obojętnie i cały skrył się w głębokiej kieszeni jej sukienki. Nie przepadał za sztuką wyższą, więc wolał się wyspać. - Och, zupełnie zapomniałam, wybacz. Nazywam się Isla i przed chwilą oglądałam cię z widowni - przedstawiła się z uśmiechem, ciepłym, szczerym i wciąż poruszonym. To, co Villemo wprawnie przedstawiła głosem, mimiką i gestem, ona potrafiła oddać jedynie tańcem, płynącym z niej jak struga niezmąconego górskiego potoku - tak czysto i instynktownie. Może było to podobne? - Słyszałam od widzów o autografach. Nie do końca rozumiem ich rolę, przecież to tylko podpis, ale najwyraźniej są cenną pamiątką… Mogłabyś mi taki podarować? - poprosiła promiennie. Nie bardzo wiedziała jednak, co z takim autografem należało później zrobić. Oglądać go codziennie przed snem, rozpamiętując spektakl, którego było się świadkiem, i osobę, od jakiej się go dostało? Ale do tego nie trzeba było kartki z nakreśloną sygnaturą. Powinna oprawić go w ramkę i powiesić na ścianie jak trofeum? Ale po co? Robiły na kimś wrażenie i były tak wartościowe, że należało się nimi chwalić? Mglista to była sprawa, niemniej Isla z radością chłonęła każdy element obcych dla niej zachowań i rytuałów i próbowała się w nie wpasować, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawały się jej trochę bzdurne.
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Kurtyna opadała ciężką zasłoną w dół, oddzielając ich od widowni, która jeszcze wiwatowała. Gromkie oklaski niosły się echem po całej scenie i pomieszczeń przyległych do niej. Reflektory zgasły, zostali w półcieniu ciesząc się z kolejnego sukcesu. Dyrektor pogratulował udanego występu, otworzono butelkę wina, można było porzucić maski, zmyć makijaż i pozbyć się kostiumów. Lawirując między roześmianymi pracownikami teatru ruszyła w stronę garderoby, gdzie chciała złapać na chwilę oddech. Przez ciało przepływało wiele emocji - jej własne mieszały się z tymi, które odgrywała na scenie. Wcielając się w postać dawała z siebie wszystko, a ta rola nie należała do łatwych. Jak zresztą żadna jaką dawał jej Borg, który musiał wziąć sobie za punkt honoru sprawdzania granic Villemo. Nie narzekała, przyjmując każde wyzwanie od reżysera i podejmując się zadania jakie zrzucał na jej barki. Chciała grać, scena była jej żywiołem podobnie jak jeziora. Każdy gest dłoni, każdy ruch nadgarstka, spojrzenia, ułożenie głowy było idealnie wyćwiczoną pozą, trenowaną dzień w dzień przed lustrem. Musiała uważała, aura spętana wokół niej otulała fizys kobiety ciasnym kokonem. Nie pozwalała się jej wysnuć z ciasnego splotu, nie pozwalała, aby obezwładniła część widowni; nigdy nie chciała zatruwać ich umysłów. Pragnęła zachwycać, wyrwać z piersi westchnienia - nie zaś odbierać rozum i wolę istnienia.
    Ciemne korytarze galerii sztuki zostawiła już dawno za sobą. To tam tańczyła dla nich, spełniając najbardziej skrywane marzenia odbierała im wolną wolę, a potem wracali pragnąć się nią nasycić, żyjąc w wiecznym kłamstwie, że życie ich zadowala.
    Tutaj, choć nie mogła jadu sączyć w cichej nucie śpiewu, czuła się bardziej wolna niż wtedy kiedy wirowała w rytm ich snów.
    Zasiadając przed lustrem zaczęła rozczesywać włosy, wyciągając z nich ozdobne szpilki. Przeciągnęła się nieznacznie zadowolona ze spektaklu i z leniwym uśmiechem na malinowych ustach spojrzała na bukiety, które już na nią czekały, a każdy opatrzony osobnym liścikiem.
    Nadal czarowała.
    Nadal była kim była, ale tym razem mogła żyć według własnych zasad, nie bojąc się cienia. Istniała bowiem bezpieczna przystań, wyciągnięta ku niej dłoń, po którą zawsze mogła sięgnąć.
    Odwróciła się gwałtownie słysząc trzask zamykanych drzwi. Otworzyła szerzej oczy widząc intruza.
    Wyczuwając od raz kim jest dziewczyna.
    Z jednej strony nie stanowiła zagrożenia, ale z drugiej, to była kolejna osoba, która mogła się zakraść za kulisy. Zważywszy na to, że musiała być siostrą nic dziwnego, że żaden z ochroniarzy jej nie zatrzymał.
    W kącikach ust pojawił się uśmiech, głowę wsparła na dłoni i srebrem spojrzenia wodziła po rozemocjonowanej twarzy drugiej niksy.
    -Nie jest to tak trudne, jeżeli przeżyło się już podobne emocje. - Odpowiedziała miękkim głosem, tym samym potwierdzając pewne domysły Isly. -Nie stój w progu, wejdź. Zapraszam. - Zachęciła ją, aby nie tkwiła jak kołek tuż przy wejściu. Sama zaś wstała niespiesznie ze swojego miejsca i podeszła do niedużego barku jaki mieścił się w garderobie. -Mam jedynie wino białe, herbaty w ilościach, ale również… o! Wino musujące i do tego truskawki w czekoladzie! - Wskazała na podarek jaki był dołączony do jednego z bukietów. Spojrzała na elegancki kartonik. -Pan Sverre Jørgensen jest bardzo wdzięcznym widzem. - Wskazała wolne miejsce. Nie było go dużo, ale we dwie spokojnie się zmieściły. Otworzyła butelkę i rozlała trunek do kieliszków. -Villemo Holmsen, miło mi cię poznać. - Podała wino musujące dziewczynie, otulał ją przyjemny, rześki zapach. Zaśmiała się cicho i dźwięcznie. -Po prawdzie też nie wiem po co komu podpis drugiej osoby, ale tak, są cenną pamiątką. Niektórzy później je sprzedają za niemałe pieniądze. - Było to częstą praktyką, a każdy chciał sobie jakoś dorobić w życiu. Rozumiała tę potrzebę budowania wokół siebie bezpieczeństwa.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    Ciepłe, otwarte przyjęcie przez aktorkę, która dziś wydała się jej najbardziej utalentowaną pod słońcem, sprawiło, że Isla z trudem stłumiła w sobie zachwycony pomruk. Czuła się jak dziecko po raz pierwszy zaprowadzone na polanę pełną kwiatów, czujące w powietrzu obecność opiekuńczych duchów mieszkających w drzewach, krzewach i strumykach. W Villemo było przecież coś niebywale eterycznego. Ulotnego, znajomego, coś, nad czym niestety nawet się nie zastanowiła, chłonąc bliskość oraz przyjemny, aksamitny ton głosu kobiety. W tej chwili zdecydowanie nie wyglądały na swoje lata. Holmsen, dystyngowana i ukulturalniona, zdawała się starsza niż Isla, spokojniejsza, poważniejsza, ale to również nie przeszkadzało niksie. Czasem ledwo pamiętała, ile w swoim życiu przeżyła wiosen - szczególnie odkąd u jej boku zabrakło matki, która wyprawiałaby jej symboliczne urodziny.
    - A więc przeżyłaś je wszystkie? - pochwyciła natychmiast, nie kryjąc swojej ciekawości. Nad jeziorem żyło się spokojnie, od kilku lat samotnie, a od pojawienia się Henrika: po prostu szczęśliwie. Nie zważała na smutki zakradające się do niej podczas nocy, w których towarzyszył jej tylko Viggo. Czasem karmiła ziemię swoimi łzami, pochylona nad świeżym kopcem rozpulchnionej gleby, gdzie pochowała topielca, który próbował zrobić jej krzywdę, sięgnąć po to, czego nie chciała mu dać. Ale jezioro zmywało z niej ciężar takich uczuć, kołysało ją do harmonii, której w mieście na próżno byłoby szukać. - Tak intensywnie, jak na scenie? Stratę… też? - zapytała z delikatnym wahaniem. Łzy rozpaczy, wielkie jak grochy, najpierw wzięła za wprawną mistyfikację, ale kiedy Villemo wspomniała, że już tego doświadczyła, Isla momentalnie zastanowiła się, kogo opłakała w ten sposób.
    Zachęcona zaproszeniem postąpiła kilka kroków w głąb garderoby, przechyliwszy głowę do ramienia, kiedy gospodyni zaczęła szabrować wśród butelek opatrzonych ładnymi etykietami oraz strojnych puszek i kartoników. Rzadko kiedy piła alkohol, nie smakował jej, a wrażenie postrzępionych, upłynnionych myśli wydawało się jej niepokojące, ale nie odmówiłaby gościnności Villemo. Spojrzała przez jej ramię na barek i oczy rozświetliły się łakomstwem dopiero na wspomnienie truskawek. I to jakich!
    - W czekoladzie, och, na wszystkie wodne duchy, czego to ludzie nie wymyślą. To brzmi smakowicie - ucieszyła się i uśmiechnęła szeroko. W Midgardzie najbardziej podobały się jej słodycze - czekające za gablotami na wyciągnięcie ręki, serwowane w restauracjach na zamówienie, a wszystko to było tak łatwe, że wręcz zakrawało na absurd. - To prezent? - lekkim ruchem głowy wskazała na barek, kiedy Villemo przytoczyła jakieś nazwisko. Nie znała tego człowieka, ale jeśli przysyłał aktorce pochwały w słodkiej postaci, już wydał się jej bardzo sympatyczny. - Villemo Holmsen - powtórzyła łagodnie, gładko obracając litery na języku. Tożsamość artystki była miękka jak puch, jak skrzący się bielą śnieg, i pasowała do jej twarzy. Podkreślała ukrytą w ciele aksamitność, dodawała tajemniczości jej oczom. - Mi też, nawet nie wiesz jak - zapewniła i ponownie się uśmiechnęła, zapomniawszy, że powinna przedstawić również Viggo. Norka zdawała się jednak rozmową niezainteresowana, nawet nie wystawiała już głowy ponad krawędź kieszeni, tylko ułożyła się do czujnej - na wszelki wypadek - drzemki. Isla zajęła więc wskazane przez gospodynię miejsce i oparła dłonie na kolanach, wpatrzona w kobietę.
    - Ja nie sprzedam twojego podpisu - zapowiedziała poważnie. Momentalnie uznała taką praktykę za odrażającą i nieszczerą, uwłaczającą sztuce, której było się świadkiem. - Zresztą nie wiedziałabym nawet komu go sprzedać, miasto wciąż ma przede mną wiele tajemnic - wzruszyła lekko ramionami, a kąciki ust delikatnie, prawie niedostrzegalnie uniosły się ku górze. Lubiła je odkrywać; lubiła, kiedy Henrik wtajemniczał ją w sekrety Midgardu i objaśniał jej ludzkie zachowania, które potrafił interpretować jak nikt inny, ze względu na swoją profesję. Lubiła również włóczyć się samotnie, mimo że często napełniało ją to lękiem szemrzącym w żołądku jak rój os. - Mogę mieć pytania? - upewniła się, choć w gruncie rzeczy wiele z nich zdążyła już zadać bez zapowiedzi, a odpowiedzi spływające z warg Villemo podsyciły jej ciekawość. - Jak to się stało, że zostałaś aktorką? Musiałaś urodzić się z takim talentem, prawda? Nie wierzę, że można go po prostu wypracować, nauczyć się go. To, co widziałam, to było jak… Jak głos duszy - podsumowała natchniona, obracając w dłoniach kieliszek wina musującego, na który spojrzała odrobinę podejrzliwie (może mimo pochodzenia od Villemo było niesmaczne, a nie lubiła niesmacznych rzeczy), po czym upiła z niego niewielki łyk. Bąbelki zabawnie połaskotały jej przełyk, sprawiając, że na jej twarzy pojawił się grymas zarówno rozbawienia, jak i cierpkości; mogło być śmieszną przekąską, ale nie piłaby tego w ramach swojego zainteresowania, przyjemności i chęci. - Nie gubisz jej czasem? Własnej duszy. Wcielając się w kogoś innego, oddając jego emocje - podjęła ciszej, łagodnie, niemalże nieśmiało. Pytanie było intymne, nasycone jej szczerą konsternacją, którą jednakże łatwo byłoby uciąć w zarodku - gdyby zobaczyła opór wyrysowany w aurze Villemo, bezzwłocznie wycofałaby się z tej kwestii.
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Młoda niksa nabrała lat, a ukrywając się w mieście, przybierając różne tożsamości nauczyła się sztuki kamuflażu, który sprawiał, że wydawała się starsza niż w rzeczywistości była. Fakt, że starzała się wolniej niż przeciętny człowiek też swoje robił i wiedziała, że musi dobrze się maskować, aby nikt nie wykrył czym jest. Dni kiedy Wyzwoleni krzyczeli na ulicach minęły, czuła się bezpieczniej w mieście, ale pomimo tego wiecznie oglądała się przez ramię. Dawni klienci galerii byli wyczuleni na jej aurę… zmieniła więc zapachy perfum, zmieniła miejsca, w których bywała - uciekała, choć nadal mieszkała w tym samym miejscu. Jak najbliższej wody, aby słyszeć jej szum w porcie, aby móc wyjść niespiesznie i zanurzyć się w objęciach natury.
    -Większość. - Kiwnęła nieznacznie głową, stawiając truskawki między nimi. -Mniej lub bardziej intensywnie. - Upiła łyk wina musującego, które przyjemnie łaskotało podniebienie. -Stratę przede wszystkim. - Ta była najmocniej wpisana w jej życiorys, kiedy starała się utrzymać na falach życia, kiedy jej śpiew praktycznie zamilkł, a nuty okraszone były jedynie słonymi łzami i drżeniem warg, przy każdym wypowiadanym słowie. -Strata jest wpisana w nasze życie, czyż nie? - Zagadnęła Islę starając się ją wybadać, czy wiedziała? Czy miała świadomość z kim przebywa w tym samym pomieszczeniu? Spojrzała na barek i piętrzące się na nim podarunki. -Tak, niektórzy widzowie w ten sposób chcą wyrazić swój zachwyt i podziękowanie. - Od premiery i jej występu nie minęło wiele czasu, nadal jeszcze otrzymywała bukiety i drobne upominki. Z czasem fascynacja ta minie, będzie jedną z wielu aktorek, które można oglądać na deskach teatru. -Częstuj się, szkoda, aby się zmarnowały. - Sama zresztą sięgnęła po jedną z truskawek, połączenie słodyczy owocu i rozpływającej się czekolady wywołały lekką błogość na jej twarzy. Zaśmiała się cicho na poważną deklarację. -Od jak dawna jesteś w Midgardzie? - Jeżeli dobrze czytała z tego co dziewczyna mówiła, to przybyła do miasta nie tak dawno temu. Wręcz zdawało się jej, że pachnie ona lasem i jeziorami, czystą aurą, nie skażoną brudem i lepkością aglomeracji. Nie nosiła śladów zachłanności i pożądania, które odzierają z najbardziej szlachetnych cech i niewinności jaką w sobie niksa nosiła. Czyste piękno, które inni nazywają złem. -Śmiało, pytaj. - Zachęciła ją delikatnym ruchem dłoni, a sama sięgnęła po szczotkę do włosów, aby rozczesać blond pukle, które powoli traciły złoty poblask kiedy aura zaczynała się kołysać swobodnie i od niechcenia. -Teatr był moim domem. Moja rodzina była z nim zżyta, matka tańczyła ojciec był muzykiem. - Nie było to wielką tajemnicą, a wspomnienia rodziny sprawiały, że jej rysy stawały się miękkie, wzrok zaś zachodził lekką mgłą. -Talent się przydaje, jednak praca oraz ćwiczenia są niezbędne. - Spojrzała z ukosa na Islę. -Nam jednak talentu nie brakuje, prawda? - Przechyliła nieznacznie głowę, a na ustach błąkał się uśmiech. -Każda postać, w jaką się wcielam, jest częścią mnie. Jej emocje, są moimi emocjami. Przynajmniej częściowo. - Odstawiła szczotkę na mały blacik i upiła znów łyk wina. -Aktor to osoba, która wciela się w różne role, ale nigdy nie przestaje być sobą.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    Stratę przede wszystkim. Te słowa zaciążyły na sercu Isli, pociągnęły je w dół jak opadająca na dno kotwica. Strasznie było to smutne: mieć przed sobą kogoś, kto najwyraźniej często musiał uporać się z kąsającą duszę rozłąką, z nicią losu przeciętą na pół, z przedwczesnym zakończeniem. A jednak Villemo potrafiła przekuć swój żal w coś pięknego, w swoiste katharsis przeżywane przez widownię, coś, co na długo zapadało w pamięć i wplatało się we włókna myśli jak supeł, który trudno rozplątać; Isla nie walczyła ze swoim impulsem, a zamiast tego po prostu musnęła przegub dłoni Holmsen opuszkami. Ciche pocieszenie, delikatnie wyrażone wsparcie, współczucie - wszystko to zawarła w krótkim i łagodnym geście, bo dotyk zawsze wydawał się jej bardziej prawdziwy od słów.
    - Niestety - potaknęła na jej pytanie i opuściła wzrok na swoje kolana. Strata matki bolała ją do dziś: nie wiedziała dlaczego Vaasa z dnia na dzień zniknęła z jeziornego nabrzeża i nie wróciła więcej do chatki, gdzie wychowywała Islę całe życie; nie wiedziała, co stało się z matką i co sprawiło, że odeszła bez słowa. Niebezpieczeństwo? Konieczność? Nigdy też nie pomyślała, że Vaasa mogłaby po prostu… ją porzucić - a tak właśnie się stało. Zauroczona mężczyzną, wybrała go ponad swoją dorosłą już córkę, a wybór ten rozdarł serce niksy na pół.
    - To bardzo miłe... Aż mi wstyd, że przyszłam do ciebie z pustymi rękoma, ale nie wiedziałam, że tak wypada - wskazała na podarunki piętrzące się na barku, oraz na oblane czekoladą truskawki ustawione pomiędzy nimi jak słodki most łączący jedną niksę z drugą. W lekkim popłochu sięgnęła do kieszeni swojej sukienki, wertując jej wnętrzności; nie było tego wiele, większą część lewej strony zajmował zwinięty w kłębek Viggo, próbujący wcisnąć łebek pod kołyskę jej dłoni, więc pogłaskała go, zanim jej palce natrafiły wreszcie na poszukiwaną powierzchnię. Cofnąwszy rękę, leżąca na miękkiej skórze zdobycz okazała się bransoletką z jeziornych muszelek, jedną z wielu, które Isla posiadała w swojej kolekcji i które zrobiła własnoręcznie. - Proszę, weź ją - zachęciła, mając nadzieję, że aktorka nie odmówi. - Na dowód mojej wdzięczności i podziwu. Muszle pochodzą znad najpiękniejszego jeziora Finlandii i na pewno przyniosą ci szczęście. A jeśli nie, to rozmówię się z fińskimi duchami - uśmiechnęła się szeroko i pogodnie. Biżuteria była prosta, ale szczera; nie miała w sobie powabu midgardzkich wyrobów jubilerskich, w żadnym stopniu nie była również doskonała, ale jej ogniwa połyskiwały delikatną feerią pastelowych kolorów w swoich wnętrzach, a brązowo-kremowe zawijasy na wierzchu miękko prężyły się w różnych wzorach. Isla zauważyła też, jak bardzo pasowały do Villemo. Do okalającej ją aury, do dziwnej, nienazwanej jeszcze bliskości i zaufania, do poczucia wzajemnego zrozumienia - wynikającego z ich splecionych ze sobą natur, pełnych piór pod woalem ludzkiej skóry.
    Później sięgnęła po jedną z truskawek i przyjrzała się jej uważnie ze wszystkich stron, zanim wzięła spory kęs. Na bogów… Tak musiała smakować ambrozja! Policzki Isli momentalnie pokryły się szkarłatem ekscytacji, jej oczy otworzyły się szeroko, a z ust cieszących się smakiem popłynął zdławiony jęk rozkoszy.
    - Ktokolwiek to wymyślił, był geniuszem - oceniła, przełknąwszy owoc i natychmiast sięgnąwszy po kolejny, który skubała z godnym podziwu entuzjazmem. Szczerym i żywym, bynajmniej podobnym do eleganckich i kurtuazyjnych gestów podążających za miejskim konwenansem. - Dopiero od początku lipca. Wcześniej mieszkałam właśnie w Finlandii, ale z dala od ludzi, w miejscu, gdzie chodniki tworzy mech, a wysokości budynków dorównują stare, mądre drzewa. I gdzie mieszkańcami są duchy, żywioły. Tutaj… hm, wszystko jest inne - westchnęła miękko, na moment tonąc w myślach. Nieświadomie łamała miejskie reguły, zachowywała się w sposób niemalże dziki, jednak każdego dnia uczyła się czegoś nowego i przyswajała nowy element zachowania, które powinno jej towarzyszyć w Midgardzie. - Ale podoba mi się tu. Każdy, kto gdzieś się spieszy, ma jakiś cel, powód, plan - jak w wielkim mrowisku - skojarzyła z uśmiechem. Nad jej jeziorem życie wyglądało inaczej: obowiązki dzieliła na doglądanie ogródka, kąpiele w słodkiej wodzie, spacery po lesie, w którym zbierała grzyby i owoce, oraz pielęgnację otaczającej ją przyrody; nie miała pracy, która narzuciłaby jej egzystencji sztywne ramy.
    Z fascynacją patrzyła na szczotkę zanurzającą swoje igiełki w złotych włosach Villemo. Ruch był gładki i czarujący, zdawał się śpiewać do niej na głębszym poziomie, sugerował podobieństwo, które trudno było przeoczyć. Niemal nie zdołała skupić się na odpowiedzi kobiety, zajęta wpatrywaniem się w jej nadgarstek, nadający szczotce tor biegnący przez jasne pasma; a kiedy jej oczy wróciły do twarzy aktorki, błyszczało w nich jeszcze niewypowiedziane na głos podejrzenie. Mogło być prawdziwe? Nam. Nam, nam, nam, to słowo obiło się od ścian umysłu długim echem, przez co Isla nachyliła się do rozmówczyni, a kosmyk miedzianozłotych włosów zsunął się z jej ramienia i zakołysał pomiędzy nimi.
    - Chyba wiem, kim jesteś - szepnęła i przechyliła głowę lekko do boku w lustrzanym odbiciu gestu Villemo, zapatrzona w nią jak ciekawskie kocię. - A ty wiesz, kim ja jestem - zaryzykowała. Henrik ostrzegał ją przed Gleipnirem, ale Isla nigdy nie przyswoiła sobie wagi prawdziwego niebezpieczeństwa, które na nią czyhało; zniszczenie demona, rozerwanie go na strzępy i usunięcie ze społeczeństwa, było abstrakcją, bo nigdy nie zetknęła się z tym zagrożeniem. - Czy w twoich żyłach płynie woda? - zapytała cicho, ostrożnie, z nadzieją. Czy do ciebie woła, czy kusi cię i zaprasza w swoje czułe objęcia? Czy nuci do ciebie w snach i uzależnia jak narkotyk? Czy jesteś taka jak ja, Villemo?
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Teatr był jej życiem, jej duszą i ucieczką. Zaraz po dzikiej naturze, gdzie woda była zewem i istotą istnienia, gdzie pieśń jezior płynęła w jej duszy znacząc każdy krok jaki stawiała na ziemskim padole.
    Była demonem.
    Była skazą.
    Była przekleństwem, zesłanym na zgubę niewinnych ludzi.
    Widziała spojrzenia pełne pożądania, pragnienia i cienie ukryte za gładkimi słowami i eleganckimi uśmiechami. W ciemności galerii wszyscy byli nadzony. Oni bardziej od niej, odarci z kłamstw i warstw wiecznej obłudy.
    Była ich prawdą
    Ukazując to co tak głęboko skrywali sprawiała, że zaczynali nienawidzić samych siebie i te emocje przerzucać na kobietę, która je wyzwoliła.
    Teatr, jego ducha pozwalała jej zachować równowagę. Tak jak woda, pozwalała oczyścić umysł.
    -To jest uprzejmość, nie konieczność. - Uspokoiła niksę, nie chcąc, aby ta czuła się zobowiązana do przynoszenia prezentów. Jednak nowa znajoma, ponownie tego wieczora, ją zaskoczyła wręczając podarunek z muszelek. Coś w duszy Villemo drgnęło, cicha nuta, szum jeziora i oddech przodkiń poruszonych gestem czystym i naturalnym. Tak bardzo siostrzanym. Odruchowo dotknęła wisiorka jaki skrył się pod ubraniem, a kształtem przedstawiał łabędzia. Uniosła szare spojrzenie na Islę, a malinowe usta ozdobił pełen ciepła uśmiech. Ujęła w palce delikatnie podarowaną jej bransoletkę z muszelek. -Dziękuję, to piękny gest. - Ostrożnie nasunęła podarunek na nadgarstek i przez krótką chwilę się mu przyglądała muskając opuszkami muszelki. Zaraz jednak roześmiała się dźwięcznie słyszac zachwyt nad truskawkami i sama sięgnęła po jedną z nich. -To prawda. Osobiście najbardziej lubię. - Podzieliła się małym sekretem, co kłamstwem nie było, bo miała słabość do truskawek i potrafiła je zjadać pod każdą postacią - dżemów, ciast, ciasteczek. Słuchała z zainteresowaniem słów niksy rozumiejąc coraz bardziej, że ta niedawno pojawiła się w mieście - stając się łatwym celem i narażając siebie na ataki, jeżeli nie będzie wystarczająco ostrożna. Wyzwoleni nie panoszyli się tak śmiało po ulicach, ale nadal wrogość w społeczności była, co owocowało rosnącą niechęcią, która prowadziła do ataków. Powróciły wspomnienia z dni, kiedy ulicami Midgardu uciekała przed atakami, kiedy bała się wejść w większy tłum w obawie, że ją rozerwą na strzępy. Żyła w strachu, w obawie, że ją znajdą i cała iluzja spokoju zostanie rozbita w drobny mak.
    Zrozumienie błysnęło w oczach Isli, szept zdawał się krzyczeć w małym pomieszczeniu garderoby, a aura Villemo zawirowała wokół niej mocniej, rozpalając na nowo spojrzenie srebrem, a włosy złotem. Ujęła dłonie Isli w swoje i zacisnęła je nieznacznie.
    -Płynie, śpiewa i rozbudza każdego dnia. - Odpowiedziało miękkim atłasem głosek. -Nigdy wcześniej nie mieszkałaś w takim miejscu jak Midgard, prawda? - Wolała się upewnić, bo siostrzana więź nie pozwalała jej na to, aby zostawić Islę samej sobie.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    Widok palców wsuwających bransoletkę na smukły nadgarstek sprawił Isli więcej radości, niż podejrzewała. To nie była tylko czcza kurtuazja, a przynajmniej w to nie wierzyła. Gdyby Villemo nie spodobał się podarunek, mogłaby po prostu odłożyć go na bok i na wieczność o nim zapomnieć, tymczasem ślad Finlandii ułożył się na jej skórze i ładnie ją okolił, kontrastując z miejską, elegancką prezencją aktorki. W ten sposób spotkały się na niej dwa światy: Midgard w całej swojej urodzie oraz dalekie nabrzeża fińskiego jeziora, dzikie i nieposkromione przez człowieka.
    - Pasuje do ciebie - stwierdziła oczarowana. Pamiętała jak zebrała każdą z tych muszli i jak delikatnie wydrążyła w nich dziurki, żeby nawlec je na gumkę, pamiętała Viggo, który zanosił się dumnym, alarmującym piskiem, kiedy natrafiał na zakopaną w piasku zdobycz i pomagał Isli w zbiorach. Villemo miała teraz na sobie kawałek jej własnej historii. Coś prawdziwego, uczciwego i życzliwego, choć smakowo z trudem konkurującego z truskawkami oblanymi sosem czekoladowym, które rozpływały się w ustach Isli, kiedy ta łapczywie się nimi zajadała. Zbyt łatwo było zapomnieć, że były prezentem dla aktorki za jej ciężką i piękną pracę, nie deserem, który Löve sama zamówiła i za który by zapłaciła.
    Poza tym granice, które je od siebie oddzielały, nagle zaczęły się kruszyć. Podobieństwo aur przyspieszyło bicie jej serca, a policzki pokolorowało mocnym różem emocji; od dnia rozstania z Vaasą, ostatniego wspólnego dnia, którego ostateczności jeszcze nie pojmowała, nie widziała innej niksy. Tymczasem teraz czuła na sobie czuły dotyk Villemo, widziała wodę w jej spojrzeniu, słyszała jej szum w barwie jej głosu i sądziła, że jeśli wysili wzrok, zobaczy jak złote kosmyki włosów zamieniają się w pióra. To wzbudziło w niej ulgę, wdzięczność; nagle chociaż na chwilę nie była już sama, nie tak, jak do tej pory. Bliskość Henrika pozwalała jej nie myśleć o sobie jako kukułczym jaju w wielkim gnieździe Midgardu, ale świadomość odosobnienia zawsze krążyła gdzieś w cieniach jej duszy, odkąd matka zniknęła z widnokręgu.
    Niemal zachłannie splotła palce z palcami Holmsen, a każde jej słowo pulsowało w Isli jak motyl muskający ściany mostka. Które jezioro śpiewało dla Villemo najgłośniej? Jak to się stało, że osiadła w mieście, zamiast brodzić w wodach będących prawdziwym domem? Czy też dokonała takiego wyboru w imię miłości? Nie bacząc na konwenanse, niksa rozsupłała ich dłonie, przylgnęła do niej i otoczyła Villemo ramionami, a zapach paczuli miękko połaskotał nozdrza. Ciekawe, czy pochodził z jej duszy, czy płynął z perfum kropiących skórę.
    - Nigdy - przytaknęła, ale nie zwiększyła dystansu pomiędzy nimi, wtulona w Villemo i to, co sobą reprezentowała; w lekkość wspólnoty, która związała je ze sobą aksamitną nicią. - Chodziłam do szkoły, ale to krótko trwało. Zbyt krótko, żebym zdążyła oswoić miejsca takie jak Midgard. Zresztą wtedy nie szukałam tego oswojenia, szkoła była tylko koniecznością - mówiła, z czystą, nieskrępowaną swobodą oparłszy czoło o ramię kobiety, siostry. Nie musiały dzielić jednej krwi, by Isla momentalnie uznała ją za swoją rodzinę - kolejnego członka małego klanu, w którym miała już tylko Henrika i Viggo. - A ty? Teraz tu jesteś, ale czy od zawsze tu mieszkałaś, czy urodziłaś się gdzieś daleko stąd? W zielonych gęstwinach, nad wodą? - zapytała, pamiętając o tym, że teatr był domem Villemo (a więc i miejsca, gdzie teatr mógł się znajdować), nie jezioro czy las, ale nie wiedziała, czy tak było od początku. Cała rodzina, zgodnie z krótkim wyjaśnieniem, była z nim związana i niksa nie mogła się nadziwić, że nigdy nie zdecydowali się przenieść bliżej wody, odciąć od cywilizacji, jakkolwiek ta wydawała się fascynująca.
    - Siostro - westchnęła nostalgicznie, nawet nie biorąc pod uwagę, że Villemo mogłaby ją odtrącić - tym bardziej, że aktorka jako pierwsza złączyła ich dłonie i wznieciła dotyk, który otworzył Islę na tęsknotę i jej ukojenie. Czy Holmsen również tego potrzebowała? - Chciałabym wszystkiego się o tobie dowiedzieć - zapowiedziała i uniosła lekko głowę, rozciągając wargi w uśmiechu. Była jej taka ciekawa, jeszcze bardziej, niż gdy uważała ją za obdarzoną ogromnym talentem, ale zwykłą kobietę. Skonsternowany wrzącymi uczuciami swojej niksy, chowaniec wychylił się z kieszeni i spojrzał na splecione sylwetki, węsząc nieopodal dłoni Villemo, ale po chwili znacznie bardziej zaintrygowały go truskawki. Wysunął się więc ze spódnicy Isli i wciąż węsząc w powietrzu, pacnął nosem krawędź naczynia, odrobinę zniesmaczony, że nie czekał tam na niego półmisek pełen świeżo łowionych ryb, tylko coś dziwnego. - I nawet Viggo wyszedł się przywitać - zauważyła i pogładziła tułów towarzysza, który natychmiast owinął się wokół jej nadgarstka jak giętka serpentyna, bransoletka innego rodzaju. Brązowa sierść zamigotała łagodnie w świetle garderoby, błysnęły też ząbki, które psotnie przesunął po skórze Isli, w zabawie na tyle łagodnej, by nie wyrządzić jej krzywdy. Lubiła, kiedy to robił. - Masz jakieś zwierzę, Villemo? - podjęła, ciekawa kolejnych podobieństw, które mogłyby między sobą odnaleźć, i wróciła wzrokiem do pięknej twarzy kobiety, chcąc zapamiętać każdy jej szczegół.
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Bransoletka okalała nadgarstek, mały symbol tego, że przyjęła siostrę do swojego świata. Od zawsze czując się obca, zagrożona choć nie chciała nikomu krzywdy robić swoim istnieniem. Wiecznie żyjąca w strachu, znalazła swoją przystań w świecie ich wroga, a jednak tylko on potrafił zrozumieć z czym się zmagała każdego dnia. Relacja burzliwa, pełna sztormów powinna dawno się rozbić niczym statek o ostre skały rzeczywistości, a jednak nadal trwali w przedziwnym splątaniu losów.
    Nieczęsto miała okazję spotkać niksy w Midgardzie. Ukrywały się w zieleniach lasu, w głębinach jezior, pielęgnując zioła, wiodąc żywot samotniczek, które ciężko było wytropić. Ludzka natura Villemo sprawiała, że trzymała się Midgardu, że w wolnych chwilach uciekała nad wodę pozwalając swojej naturze wieść prym.
    Teraz otoczona ramionami drugiej niksy usłyszała w duszy śpiew jezior, jego cudowną melodię, kojącą i wzywającą do oddania się całkowicie zewu krwi. Uśmiechnęła się miękko, jednocześnie czując dziwny strach, który zaciskał się wokół serca. Wiedziała jakim był Midgard miejscem, jak bardzo niebezpiecznym dla niksy, która nie znała jego mrocznych sekretów, nie rozumiała lęków i strachów jakie rządziły jego mieszkańcami. Pragnień, pełnych mroku, którym chętnie się poddawali muśnięcie aurą demona.
    Poczuła troskę, wręcz obowiązek, aby chronić niewinność jaką otoczona była Isla.
    -Urodziłam się daleko poza Midgardem. W niedużym domku nad jeziorem. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. -Matka moja kochała muzykę i śpiew. Ojciec pracował w teatrze, a ona podążyła za nim. Z miłości. -Historia ich życia była krótka, strawiona przez płomienie, w miejscu, które tak bardzo obydwoje kochali.-Woda jest moim żywiołem, ale sztuka moim sercem. - Tak jak dwa światy, które się spotkały i dały jej życie. Dwa światy, które skończyły swój żywot zbyt wcześnie. Poznawała życie w najbardziej z bolesnych sposobów, dowiadując się jak działa jej aura, jak bardzo potrafi mącić w głowie, odbierać zmysły i wolną wolę. Jak łatwo naginała ich do siebie, jak prosto było nimi sterować. Ileż musiała walczyć ze sobą, żeby nie zatracić się we własnym poczuciu siły. -Viggo - powtórzyła za Islą patrząc na małe zwierzątko, które postanowiło się ujawnić. -Nie, nie mam żadnego. - Pokręciła głową z lekkim uśmiechem, a potem sięgnęła do szczotki, którą miała zamiar rozczesać do końca włosy. -Będziemy miały wiele okazji, aby się poznać. Wybierzemy się nad wodę. Tam, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. - Niczym jak słowa wyroczni rozległo się pukanie do drzwi, a za nimi zaraz głos.
    -Panno Holmsen, czy czegoś potrzeba, będziemy zamykać budynek.
    -Za chwilę wyjdę! - Zawołała, a ochroniarz teatru odszedł spod drzwi. -Kończy nam się czas. - Zwróciła się do Isli. -Mieszkam blisko portu. - Wyciągnęła kawałek kartki, na którym napisała pochyłym pismem cały adres. -Odwiedźcie mnie z Viggo w wolnej chwili.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    - To tak jak ja! - ucieszyła się następnym łączącym je podobieństwem. Choć w Skandynawii było więcej jezior, niż włókien w jej duszy, nie mogła nie zastanowić się, czy nie pochodziły aby z tego samego miejsca. - W Finlandii? - zapytała więc naiwnie, z jednej strony mając nadzieję, że Villemo przytaknie, a z drugiej: wcale nie. Oznaczałoby to, że gdzieś nieopodal żyła siostra, od której Vaasa ją odcięła, a chociaż sytuacja nie musiała dotyczyć Holmsen, to wciąż zdawała się boleśnie prawdopodobna. Matka chełpiła się ich samotnością, ukontentowana okazjonalnymi odwiedzinami wędrowców, którzy zboczyli ze szlaku i próbowali odnaleźć drogę do domu, trafiwszy za to do miejsca, którego nigdy więcej nie opuścili, do grobu pod taflą wody. Izolowała córkę nie tylko od innych dzieci w szkole, ale także leśników, ornitologów, grzybiarzy i zwykłych pasjonatów zieleni, toteż dopiero jej nagłe, niezapowiedziane niczym zniknięcie zaczynało zmieniać dawny stan rzeczy, pokazując Isli, że samotnie mogło równać się bezpiecznie, ale niekoniecznie oznaczało lepiej.
    - Mam nadzieję, że spotkało ich tu tylko szczęście - uśmiechnęła się miękko, nie myśląc o tym, że Vaasa nigdy nie zrobiłaby tego dla jej ojca, nigdy nawet o nim nie rozmawiały. Isla obawiała się rozpoczynać tematu, zdradzać ciekawości, obawiała tego, co mogłaby usłyszeć. Czy jedne z kości leżących na dnie jeziora, pozostałości po matczynych wędrowcach obrosłych mułem i wodorostami, należały do niego? Czy przepływała obok jego szczątków, nie wiedząc, że spoczywał tam galdr, który dał jej życie? Czy może jemu jedynemu pobłogosławionemu przez bogów udało się zbiec przed zakusami niksy, topiącej mężczyzn z szampańską radością? Wolałaby myśleć, że połączyła ich miłość, ale znała matkę przez dwadzieścia lat, widziała sposób, w jaki traktowała płeć przeciwną, i nie sądziła, że byłoby to możliwe. - To widać. Chyba poniekąd także dlatego tak dobrze mi się ciebie oglądało: bo było jasne, że to kochasz. A twoja miłość rozlewa się dalej, na widownię. Na mnie na pewno - skomplementowała ją szczerze. Męskiej części publiki z pewnością nie były obojętne wdzięki Villemo, ale jej talent na równi przykuwał uwagę. Jeśli więc chociażby na chwilę zdołali skupić się na spektaklu, Isla nie miała wątpliwości, że również to dostrzegli, a brawa, które na koniec zagrzmiały kanonadą, nie wynikały jedynie z urody głównej aktorki.
    - Oglądał cię razem ze mną - zdradziła wesoło na temat Viggo. Zajmował się właśnie obchodzeniem półmiska z truskawkami z każdej strony, zanim z rozpaczą stwierdził, że naprawdę nie schowano tam świeżej, surowej ryby, i czmychnął  z powrotem do głębokiej kieszeni jej sukienki. Nie miała zamiaru dodawać, że zainteresowanie norki było co najwyżej uprzejme, ponieważ sztuka wysoka do niego nie trafiała. - Och, z wielką chęcią - przytaknęła, jej oczy rozświetliły się wewnętrznym blaskiem, gdy wyobraziła sobie czas spędzony nad wodą wraz z Villemo. Rozchylone wargi nosiły się z zamiarem dodania czegoś jeszcze, gdy rozbrzmiewające nagle pukanie do drzwi garderoby ją wystraszyło; Isla podskoczyła na swoim miejscu, a gdyby nie to, że zdążyła wypić już pół kieliszka szampana (kurtuazyjnie, niestety niezbyt jej smakował, jak wszystko, co wliczało się do szerokiego wachlarza alkoholu), bąbelkowa ciecz na pewno zachlapałaby skrawek jej sukienki.
    Trwała w ciszy, pozwalając Villemo wymienić krótką uprzejmość z głosem dobiegającym z korytarza. Godzina rzeczywiście zrobiła się późna, otwierając zarazem wyrwę tęsknoty w sercu Isli, chociaż nie zdążyły jeszcze prawdziwie się rozstać. Trudno było jej uznać, że tak trzeba; że rozmowa dobiega końca, a ona wciąż wie o siostrze tak niewiele. Zaproszenie spływające z wykrojonych warg Holmsen było więc jak balsam na ranę, która nie zdążyła na dobre się otworzyć. Na jego dźwięk uśmiech ponownie rozlał się na twarzy Isli i znów przytaknęła z entuzjazmem, podnosząc się z miejsca i przez moment rozglądając się za idealnym miejscem do odłożenia kieliszka. Znalazła dla niego punkt na najbliższym stoliku i odebrała kartkę z adresem niksy, spoglądając na równe, eleganckie pismo jak na piękną zorzę; jak na blask latarni mogącej poprowadzić je z powrotem ku sobie.
    - Dziękuję - odpowiedziała cicho, poruszona. - Nie tylko za czas, który razem spędziłyśmy, ale za to… że jesteś kimś, kto rozumie i kimś, do kogo woda śpiewa tak samo. Brakowało mi ciebie, a nawet o tym nie wiedziałam - skryła karteczkę w drugiej kieszeni sukienki i nachyliła się, żeby ponownie zamknąć Villemo w swoich objęciach. Paczuli, którym pachniała, otulało zmysły jak lekki i łagodny woal, miękkość ciała przywodziła na myśl wodę sennie obmywającą brzeg jeziora. Każdy jej cal był idealny i każdy jej cal był siostrą, czego świadomość zalewała serce ekstatyczną ulgą. Znów nie była sama. Znów mogła ufać, że odnajdzie empatię, kiedy opowie na głos o tęsknych snach o fińskiej florze, bo nie śmiała robić tego w obecności Henrika, bojąc się, że mógłby uznać, że żałowała. A przecież tak nie było. - Do zobaczenia, Villemo - posłała jej ostatni już uśmiech, upewniła się, że Viggo wciąż chował się w odmętach ubrania (bogowie, co by było, gdyby przez przypadek go tu zostawiła?), i wyszła z garderoby, niesiona na lekkich, pełnych radości nogach, nie mogąc już doczekać się następnego spotkania.

    Isla z tematu
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Radność, niczym fale uderzające w miękki brzeg piaskowych plaż, odbijała się w oczach siostry. Niewinność oraz ciekawość świata, która pochłaniała i mogła być jednocześnie zgubą. Nie mogła przejść obojętnie wyczuwając aurę tak blisko siebie.
    Tylko czy chciała chronić siebie czy ją. Czy chciała mieć pewność, że obecność innej niksy, tak blisko, na wyciągnięcie ręki, nie zaszkodzi spokojowi jaki stworzyła. Azyl, który dawał poczucie bezpieczeństwa. Schronienie, w którym mogła ukryć to kim jest.
    Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Nie w tej chwili, kiedy dopiero poznała drugą niksę, kiedy zorientowała się jaka ona jest.
    -Norwegia. - Uśmiech miły, uprzejmy i wzbudzający zaufanie nie schodził z jej twarzy. Wychowywana wśród ludzi miała nauczyć się jak być jedną z nich, jak ukrywać siebie. Jej matka wybrała inną drogę niż opiekunka Isli. Nie zamknęła córki przed światem, tylko starała się pokazać jak w nim przetrwać, jak dobrze się maskować, jak udawać to kim się nie jest. Płomienie strawiły ich spokój i miłość. Miłość przedziwną, bo matka potrafiła znikać na dłuższe okresy czasu, ale ojciec zawsze wiedział, że wróci. W domu bowiem czekała Villemo, a niksa nie porzuci swojej córki. Nie pozwoli, aby ta została wyrwana z matczynych ramion.
    Nigdy nie zapytała, co ich łączyło. W oczach młodej dziewczyny byli parą idealnie dobraną. Zapewne z czasem zaczęłaby dostrzegać rysy na tafli szkła. Nie miała okazji.
    -Na swój sposób byli szczęśliwi. - To wiedziała na pewno, utwierdzało ją w tym spojrzenie matki kiedy wracała, głos ojca kiedy witał ją od progu. Oraz ulga wymalowana na jego twarzy kiedy obydwie przekraczały próg domostawa.
    Pożegnanie i obietnica ponownego spotkania. Ostatnie minuty przedziwnego wydarzenia, którego żadna z nich nie planowała. Patrzyła jak niedopity kieliszek ląduje na stoliku, notując w głowie, że najwidoczniej smak nie podszedł niksie albo nie przepada za alkoholem. Zapamiętując jak zachwyciła się truskawkami. Opuszkami palców musnęła podarowaną bransoletkę czując wewnętrzną potrzebę poznania lepiej Isli. Natura jej istnienia zaśpiewała cichą melodię, kiedy znów objęta ramionami poczuła kruchość siostry. Czy kiedyś też taka była - nieświadoma zagrożeń i ufna niczym dziecko wyrwane z bezpiecznych ram? -Do zobaczenia - Odprowadziła poświatą srebrnego spojrzenia niksę, nasłuchując jeszcze przez chwilę jej kroków, zaskoczona własnym drżeniem o jej drogę.

    |Villemo z tematu


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.