:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Mała polana
3 posters
Mistrz Gry
Mała polana Czw 30 Cze - 21:35
Mała polana
Niewielka polana w scenerii Lasów Północnych stanowi dość skromny w swej rozległości obszar, tworzący niedbały okrąg pozbawiony gęstego układu sylwetek drzew. Miejsce to, pomimo niewątpliwego uroku, jest odwiedzane dość rzadko – nie znajduje się na głównej trasie tworzonej przez ścieżkę dydaktyczną. Sama polana wydaje się dosyć cichym oraz spokojnym miejscem, jednak wiodąca w jej stronę droga słynie z niebezpieczeństw w postaci magicznych stworzeń. Dawniej porastały ją użyteczne zioła i była niezmiernie często odwiedzana przez alchemików, znachorów i najzwyklejszych handlarzy – obecnie nie można znaleźć na niej żadnych, przydatnych składników, obdarzonych magicznymi właściwościami.
Blanca Vargas
Re: Mała polana Sob 6 Kwi - 20:33
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
15 VI 2001 r.
Przyszła do lasu wcześniej i przemieniła się jeszcze przed przyjściem Esa, bo jakkolwiek twierdziła, że chciałaby go mieć obok – i naprawdę chciała – to chyba nie była gotowa, by ją taką widział. Przemiana nie przychodziła jej łatwo. Bolała i wyrywała z jej gardła dźwięki, z których żaden nie był przyjemny dla ucha. Po zmianie formy potrzebowała chwili, by uspokoić chrapliwy oddech, znów zapanować nad własnym ciałem.
Chyba nie chciała, by było to pierwsze, co Barros dzisiaj od niej dostanie.
W efekcie gdy dobiegły ją znajome kroki, wychwyciła je już kocimi uszami – i z gracją, zaskakująco bezszelestnie prysnęła w zarośla. To nie było coś, nad czym by się zastanawiała, żaden konkretny plan. Wiedziała, co robi, ale to raczej... Zachcianka, nie przemyślany zamiar.
Zabawnie byłoby sprawdzić, czy umiałaby na Esa zapolować.
Miękko stawiając łapy na leśnym runie, błądziła myślami – bo to, że się przemieniała, nie odrywało jej tak całkiem od ludzkiej części. Totem się starał – ocelot zębami i pazurami walczył, by dostać więcej wolności, zerwać się ze smyczy, zepchnąć ją, Blankę, na margines. Vargas nie była chyba jednak gotowa, by mu pozwolić. Nie czuła się gotowa na to, by dać mu tyle ile Es dawał swojemu kajmanowi.
W efekcie kocie instynkty mieszały się w nierównych proporcjach z jej wciąż świadomymi przebłyskami myśli i wrażeń.
Szła miękko, przemykając zaroślami w pobliżu Barrosa raz z prawej, raz z lewej strony. Gdy raz zwolnił, zatrzymał się niemal, przypadła do ziemi i bijąc boki ogonem – czekała. Złote, kocie ślepia błyskały jasno nawet nie tyle chęcią faktycznych łowów, co raczej – zabawy. Tym dla niej były te podchody. Próbowała się z Barrosem tak, jak próbowałoby się kocię, stawiając swoje pierwsze kroki w polowaniu. Dawała z siebie wszystko, skradając się za Esem, choć gdyby pozwoliła sobie na szczerość, musiałaby przyznać, że nie spodziewa się wcale, że faktycznie pozostanie w ukryciu.
Póki jednak była, póki Es szedł przed siebie jak gdyby nigdy nic – Blanca była z siebie tak strasznie dumna.
W którejś chwili wskoczyła miękko na pobliskie drzewo, wspięła się wyżej nieświadomie dążąc do zajęcia miejsca, z którego mogłaby zeskoczyć Esowi na plecy, spaść mu na ramiona i, gdyby miała odrobinę szczęścia, zbić go z nóg. Im dłużej pozostawała w ciele ocelota, im dłużej skupiała się na tym, by iść miękko, bezszelestnie – tym łatwo było jej nie myśleć, nie zastanawiać się, nie drążyć. Po prostu być. Czuć jak kot, nie jak człowiek.
Zaczynała rozumieć to, co Es mówił jej już jakiś czas temu – że bycie w zwierzęcej formie uspokaja. Nie wierzyła mu wtedy, nie do końca, ale teraz – teraz musiała przyznać, że jest... Jest dobrze. Łatwiej. Że tam, gdzie mięśnie odzywały jej się jeszcze czasem echem bólu po przemianie, tam w głowie miała ciszę. Kojącą, miękką prostotę kocich uczuć – zrozumienia otaczającego ją świata na dużo prostszym poziomie.
Nie umiałaby opisać tego, co czuła, poza tym, że myśl, by pozostawać w ciele ocelota dłużej, była z każdą przemianą coraz bardziej kusząca.
Gdy znów skupiła się na ścieżce pod sobą, Es... Esa nie było.
Zatrzymała się nagle, uczepiona gałęzi i powęszyła przez chwilę – nie była w tym jednak dobra. Ocelot wiedział, co robić, dopóki jednak Blanca nie dopuszczała go tak całkiem do głosu, dopóty niewiele mógł zrobić. Strosząc sierść lekko w niezadowoleniu, Vargas czekała jeszcze przez chwilę, by wreszcie zeskoczyć na ziemię miękko i, kołysząc ogonem niespokojnie, rozejrzeć się z roztargnieniem.
Byli na skraju niedużej polany, raptem parę kroków dzieliło ją od otwartej, osłonecznionej połaci trawy. Barrosa tam nie było, więc – gdzie był?
Zmarszczyła się komicznie i zastrzygła uszami, nasłuchując.
Esteban Barros
Re: Mała polana Nie 7 Kwi - 15:52
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wciąż miał w głowie spokój, który zagnieździł się tam i rozepchnął po tym, jak wczoraj zobaczył zrobione przez Blankę zdjęcia. Może naiwnie, może za szybko pozwalał, żeby znów zaczęła zajmować te same przestrzenie co wcześniej, choć jeszcze nie zadośćuczyniła błędowi, który popełniła – tylko w jaki sposób miałby sprawiedliwie ocenić, kiedy to się zadzieje?
Chociaż okoliczności dnia polarnego mocno utrudniały zaśnięcie, Es doceniał fakt, że dzięki niegasnącemu, słabszemu światłu wychodzenie dokądkolwiek nie było problematyczne niezależnie od godziny. Było coś abstrakcyjnego w wychodzeniu na spacer po lesie późniejszym już wieczorem, nie martwiąc się, że zaraz zapadnie noc.
Umówili się z Blanką przy dobrze oznakowanej tablicy na ścieżce dydaktycznej, ale już z daleka widział, że kobiety tam nie było – kwestia o tyle dziwna, że nie miała w zwyczaju się spóźniać, a przecież to on szedł teraz szybkim krokiem, doskonale zdając sobie sprawę, że powinien był wyjść z mieszkania Vai wcześniej. Dotarł do tablicy, zajrzał za nią dla pewności, ale nie, nie pomylił się, Vargas naprawdę tam nie było. Nie wyglądało też na to, by błądziła między przerzedzonymi przy ścieżce krzewami. Mruknął cicho pod nosem, rozsuwając nieco zamek bluzy i wsuwając zaraz dłonie do kieszeni. Jasnym było dla niego, że musiał zaczekać, aż Blanca dotrze na miejsce, nie zamierzał…
Przekrzywił lekko głowę, słysząc w zaroślach szelest – minimalnie zbyt głośny na zwykłe poruszenie wiatrem, wyraźnie skoncentrowany w jednym miejscu, gdzieś po jego prawej – dźwięk uciął się tak szybko, jak się pojawił. Jakie było prawdopodobieństwo, że tego samego dnia, gdy się umówili, Blanca byłaby spóźniona, a na jej miejscu w zaroślach czaiło się jakieś zwierzę?
Bez słowa, powoli ruszył przed siebie, zbaczając z często uczęszczanej ścieżki na jeden z bardziej zarośniętych, choć wciąż oznaczonych wyraźnie szlaków, nasłuchując, czy to coś z krzaków za nim podąży. Czasem coś zaszurało, zaszeleściło, wyraźnie przebiegło parę kroków za jego plecami z jednej strony na drugą i Es musiał powstrzymywać odruch obejrzenia się za siebie. W którymś momencie zwolnił nieco tuż przed wyraźnie bardziej grząskim terenem, dla pewności wypuszczając kajmana bliżej, pod skórę, węsząc, zanim słaby, znajomy zapach podrażnił mu nozdrza. Uśmiechnął się pod nosem, sam do siebie.
Dwoje mogło grać w tę grę.
Wiedział, że niedaleko znajdowała się nieduża polana – odkrył ją przypadkiem w trakcie paru samotnych spacerów po lesie – wiedział też, że tuż przed wejściem na nią drzewa ułożyły się tak, że tworzyły niemal łuk oznaczający wejście. Który kot oparłby się wysokiej, dogodnej do obserwacji półce? To tam, gdy gęste korony na chwilę ciasno osłoniły go z góry, przemienił się nawet na moment nie zwalniając kroku – po prostu nagle w miejscu, w którym jeszcze mrugnięcie oka wcześniej stał człowiek, teraz był już kajman wpełzający pod osłonę krzewów, zamierający pod jednym z nich jak posąg.
Musiał czekać tylko chwilę, by z gałęzi utkanych w łuk zeskoczyła cętkowana kotka z gatunku, który nawet dla laika nie pasowałby do chłodnego, surowego klimatu Skandynawii. Es obserwował bez ruchu, jak długi, puszysty ogon kołysał się lekko na boki, a miękki nos wieńczący pysk marszczył, wyraźnie węsząc. Okrągłe uszy zabawnie drgnęły, obracając się raz w tył raz w przód, jakby zwierzę próbowało wyłapać każdy najdrobniejszy dźwięk. Było drapieżnikiem w każdym tego słowa znaczeniu – gdyby nie przyzwyczajone do polowania zmysły Barrosa, prawdopodobnie nie zorientowałby się, że jest śledzony – ale nie posiadało tego samego doświadczenia co on. Gdyby tylko chciał, mógłby niepostrzeżenie wysunąć się z krzaków i dla zabawy chwycić zębami puszystą końcówkę ogona.
Uważnie stawiając łapy na miękkiej ściółce, przepełzł bliżej polany, bliżej kociego pyska, teraz wyraźniej oświetlonego słabym światłem dnia polarnego – z cichym zafascynowaniem zauważył, że jej futro było bardziej szarawe niż żółte czy niemal rude jak u ocelotów w brazylijskiej dżungli.
Nie dając żadnego ostrzeżenia, że tam był, wysunął nagle łuskowaty pysk spomiędzy liści, sycząc głośno, jakby chciał krzyknąć BU!
Parę gardłowych, prawie gulgoczących dźwięków poniosło się z kajmaniego gardła, gdy najeżony ocelot podskoczył w łuku z rozczapierzonymi łapami.
Chociaż okoliczności dnia polarnego mocno utrudniały zaśnięcie, Es doceniał fakt, że dzięki niegasnącemu, słabszemu światłu wychodzenie dokądkolwiek nie było problematyczne niezależnie od godziny. Było coś abstrakcyjnego w wychodzeniu na spacer po lesie późniejszym już wieczorem, nie martwiąc się, że zaraz zapadnie noc.
Umówili się z Blanką przy dobrze oznakowanej tablicy na ścieżce dydaktycznej, ale już z daleka widział, że kobiety tam nie było – kwestia o tyle dziwna, że nie miała w zwyczaju się spóźniać, a przecież to on szedł teraz szybkim krokiem, doskonale zdając sobie sprawę, że powinien był wyjść z mieszkania Vai wcześniej. Dotarł do tablicy, zajrzał za nią dla pewności, ale nie, nie pomylił się, Vargas naprawdę tam nie było. Nie wyglądało też na to, by błądziła między przerzedzonymi przy ścieżce krzewami. Mruknął cicho pod nosem, rozsuwając nieco zamek bluzy i wsuwając zaraz dłonie do kieszeni. Jasnym było dla niego, że musiał zaczekać, aż Blanca dotrze na miejsce, nie zamierzał…
Przekrzywił lekko głowę, słysząc w zaroślach szelest – minimalnie zbyt głośny na zwykłe poruszenie wiatrem, wyraźnie skoncentrowany w jednym miejscu, gdzieś po jego prawej – dźwięk uciął się tak szybko, jak się pojawił. Jakie było prawdopodobieństwo, że tego samego dnia, gdy się umówili, Blanca byłaby spóźniona, a na jej miejscu w zaroślach czaiło się jakieś zwierzę?
Bez słowa, powoli ruszył przed siebie, zbaczając z często uczęszczanej ścieżki na jeden z bardziej zarośniętych, choć wciąż oznaczonych wyraźnie szlaków, nasłuchując, czy to coś z krzaków za nim podąży. Czasem coś zaszurało, zaszeleściło, wyraźnie przebiegło parę kroków za jego plecami z jednej strony na drugą i Es musiał powstrzymywać odruch obejrzenia się za siebie. W którymś momencie zwolnił nieco tuż przed wyraźnie bardziej grząskim terenem, dla pewności wypuszczając kajmana bliżej, pod skórę, węsząc, zanim słaby, znajomy zapach podrażnił mu nozdrza. Uśmiechnął się pod nosem, sam do siebie.
Dwoje mogło grać w tę grę.
Wiedział, że niedaleko znajdowała się nieduża polana – odkrył ją przypadkiem w trakcie paru samotnych spacerów po lesie – wiedział też, że tuż przed wejściem na nią drzewa ułożyły się tak, że tworzyły niemal łuk oznaczający wejście. Który kot oparłby się wysokiej, dogodnej do obserwacji półce? To tam, gdy gęste korony na chwilę ciasno osłoniły go z góry, przemienił się nawet na moment nie zwalniając kroku – po prostu nagle w miejscu, w którym jeszcze mrugnięcie oka wcześniej stał człowiek, teraz był już kajman wpełzający pod osłonę krzewów, zamierający pod jednym z nich jak posąg.
Musiał czekać tylko chwilę, by z gałęzi utkanych w łuk zeskoczyła cętkowana kotka z gatunku, który nawet dla laika nie pasowałby do chłodnego, surowego klimatu Skandynawii. Es obserwował bez ruchu, jak długi, puszysty ogon kołysał się lekko na boki, a miękki nos wieńczący pysk marszczył, wyraźnie węsząc. Okrągłe uszy zabawnie drgnęły, obracając się raz w tył raz w przód, jakby zwierzę próbowało wyłapać każdy najdrobniejszy dźwięk. Było drapieżnikiem w każdym tego słowa znaczeniu – gdyby nie przyzwyczajone do polowania zmysły Barrosa, prawdopodobnie nie zorientowałby się, że jest śledzony – ale nie posiadało tego samego doświadczenia co on. Gdyby tylko chciał, mógłby niepostrzeżenie wysunąć się z krzaków i dla zabawy chwycić zębami puszystą końcówkę ogona.
Uważnie stawiając łapy na miękkiej ściółce, przepełzł bliżej polany, bliżej kociego pyska, teraz wyraźniej oświetlonego słabym światłem dnia polarnego – z cichym zafascynowaniem zauważył, że jej futro było bardziej szarawe niż żółte czy niemal rude jak u ocelotów w brazylijskiej dżungli.
Nie dając żadnego ostrzeżenia, że tam był, wysunął nagle łuskowaty pysk spomiędzy liści, sycząc głośno, jakby chciał krzyknąć BU!
Parę gardłowych, prawie gulgoczących dźwięków poniosło się z kajmaniego gardła, gdy najeżony ocelot podskoczył w łuku z rozczapierzonymi łapami.
Blanca Vargas
Re: Mała polana Nie 7 Kwi - 17:51
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Dopóki Es nie zniknął jej z pola widzenia, sądziła, że szło jej całkiem nieźle. Nawet, jeśli od czasu do czasu nachodziły ją przemyślenia, że przecież nie umie, że Barros z pewnością odkrył jej obecność już przynajmniej trzy razy, to wszelkie podobne wątpliwości rozwiewały się prędko, ustępując dzikiej, drapieżnej satysfakcji z podążania za ofiarą.
Tylko że, no właśnie, ofiara znikła i Blanca nie miała pojęcia, gdzie.
Może raz wydawało jej się, że ktoś – coś – ją obserwuje. Może przez moment miała wrażenie, że krzewy niepodal zaszeleściły lekko, że jakieś szuranie dobiegło ją z prawej czy lewej strony. Na dłuższą metę do żadnego z tych uczuć nie przywiązywała większej uwagi – a powinna, bo gdyby to zrobiła, nie dałaby się tak zaskoczyć.
Było jednak jak było i w efekcie Blanca zupełnie nie była przygotowana na gadzi pysk wyłaniający się z zarośli obok i głośny, drażniący jej kocie uszy syk.
Podskoczyła mimowolnie, jeżąc sierść i tuląc uszy po sobie. Kręgosłup niemal sam wygiął jej się w elegancki łuk, w złotych ślepiach zajaśniało najpierw przerażenie, potem zwykłe zaskoczenie, wreszcie – rozdrażnienie, zwyczajna złość. Odsłaniając zęby zasyczała głośno, syk zaś prędko przeszedł w gardłowy, ostrzegawczy warkot. Zaskoczona, pozwoliła, by totem doszedł bardziej do głosu, a to z kolei sprawiało, że nim opanowała kota na nowo – nim wbiła mu do łba, że ten konkretny kajman nie jest zagrożeniem – ten skoncentrował się już w pełni na drapieżniku, widząc w nim tylko i wyłącznie niebezpieczeństwo.
A to przecież był Es. Jej Es.
Potrzebowała chwili, by nieco wygładzić sierść i kolejnej, by na nieco mniej sztywnych łapach zrobić wreszcie krok ku gadowi. Łeb chodził jej komicznie na wyciągniętej ku kajmanowi szyi – co najmniej jakby była sową, nie ocelotem – poprzedzając każdy kolejny, mały krok dogłębną analizą, czy faktycznie powinna się zbliżać. Można było niemal dostrzec latające wokół jej kociego łba wzory, gdy kalkulowała swoje możliwości.
Przestała je oceniać dopiero będąc tuż przed gadzim pyskiem – nad tym, czy trzepnąć łuskowaty nos rozciapierzoną łapą, nie zastanawiała się już ani trochę. Bach, bach, bach, zaskakująco masywna jak na nie tak znowu dużego drapieżnika łapa spadała na kajmani pysk, z godną podziwu precyzją trafiając zawsze w to samo miejsce.
W złotych ślepiach igrały zaczepne, łobuzerskie iskry, gdy po trzecim czy czwartym ciosie z głośnym miauknięciem odskoczyła i puściła się pędem przez polanę. Kajman nie mógł jej dogonić, to jasne, ale przecież nawet nie o to jej chodziło. Chciała się bawić. Zaczepiać, podpuszczać, sięgać łapami łusek tylko po to, by zaraz umknąć z gracją.
Było jej lekko. Było jej dobrze.
Mogłaby tak zostać. Nie tylko na najbliższą godzinę, ale na cały dzień. Tydzień. Może nawet miesiąc, gdyby nie musiała chodzić do pracy. W głowie było jej cicho, w sercu – miękko i ciepło. Gdy ostatnie echa bólu towarzyszącego przemianie ucichły wreszcie w jej mięśniach i kościach, naprawdę nie potrzebowała do szczęścia zbyt wiele więcej.
Tylko że, no właśnie, ofiara znikła i Blanca nie miała pojęcia, gdzie.
Może raz wydawało jej się, że ktoś – coś – ją obserwuje. Może przez moment miała wrażenie, że krzewy niepodal zaszeleściły lekko, że jakieś szuranie dobiegło ją z prawej czy lewej strony. Na dłuższą metę do żadnego z tych uczuć nie przywiązywała większej uwagi – a powinna, bo gdyby to zrobiła, nie dałaby się tak zaskoczyć.
Było jednak jak było i w efekcie Blanca zupełnie nie była przygotowana na gadzi pysk wyłaniający się z zarośli obok i głośny, drażniący jej kocie uszy syk.
Podskoczyła mimowolnie, jeżąc sierść i tuląc uszy po sobie. Kręgosłup niemal sam wygiął jej się w elegancki łuk, w złotych ślepiach zajaśniało najpierw przerażenie, potem zwykłe zaskoczenie, wreszcie – rozdrażnienie, zwyczajna złość. Odsłaniając zęby zasyczała głośno, syk zaś prędko przeszedł w gardłowy, ostrzegawczy warkot. Zaskoczona, pozwoliła, by totem doszedł bardziej do głosu, a to z kolei sprawiało, że nim opanowała kota na nowo – nim wbiła mu do łba, że ten konkretny kajman nie jest zagrożeniem – ten skoncentrował się już w pełni na drapieżniku, widząc w nim tylko i wyłącznie niebezpieczeństwo.
A to przecież był Es. Jej Es.
Potrzebowała chwili, by nieco wygładzić sierść i kolejnej, by na nieco mniej sztywnych łapach zrobić wreszcie krok ku gadowi. Łeb chodził jej komicznie na wyciągniętej ku kajmanowi szyi – co najmniej jakby była sową, nie ocelotem – poprzedzając każdy kolejny, mały krok dogłębną analizą, czy faktycznie powinna się zbliżać. Można było niemal dostrzec latające wokół jej kociego łba wzory, gdy kalkulowała swoje możliwości.
Przestała je oceniać dopiero będąc tuż przed gadzim pyskiem – nad tym, czy trzepnąć łuskowaty nos rozciapierzoną łapą, nie zastanawiała się już ani trochę. Bach, bach, bach, zaskakująco masywna jak na nie tak znowu dużego drapieżnika łapa spadała na kajmani pysk, z godną podziwu precyzją trafiając zawsze w to samo miejsce.
W złotych ślepiach igrały zaczepne, łobuzerskie iskry, gdy po trzecim czy czwartym ciosie z głośnym miauknięciem odskoczyła i puściła się pędem przez polanę. Kajman nie mógł jej dogonić, to jasne, ale przecież nawet nie o to jej chodziło. Chciała się bawić. Zaczepiać, podpuszczać, sięgać łapami łusek tylko po to, by zaraz umknąć z gracją.
Było jej lekko. Było jej dobrze.
Mogłaby tak zostać. Nie tylko na najbliższą godzinę, ale na cały dzień. Tydzień. Może nawet miesiąc, gdyby nie musiała chodzić do pracy. W głowie było jej cicho, w sercu – miękko i ciepło. Gdy ostatnie echa bólu towarzyszącego przemianie ucichły wreszcie w jej mięśniach i kościach, naprawdę nie potrzebowała do szczęścia zbyt wiele więcej.
Esteban Barros
Re: Mała polana Nie 7 Kwi - 21:12
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie był być może aż tak ostrożny jak powinien, ale świadomość że w smukłym kocim ciele znajdowała się świadomość Blanki, odsuwała część obaw Esa, zostawiając tylko te dotyczące jej zwierzęcego instynktu. Była w końcu drapieżnikiem, uroczym i puchatym ale jednak drapieżnikiem o ostrych pazurach i kłach, przystosowanym do tego by móc stanowczo oraz szybko reagować w każdej sytuacji. Może nie powinien jej straszyć, ale nie umiał się powstrzymać, odbierając to wszystko jako swego rodzaju grę – jej wcześniejsze ukrycie się, polowanie na niego w koronach drzew i krzakach. Taka mieszanka zabawy w chowanego i w berka naraz.
Gdy odskoczyła najeżona, z zafascynowaniem przyglądał się ogonowi przypominającemu wyjątkowo długą szczotkę do wyjątkowo dużych butelek, z lekkim tylko, naturalnym dla kajmana niepokojem przysłuchując się sykowi, który zdawał się wydobywać z najgłębszych czeluści kociego gardła. Ani drgnął, cierpliwie czekając w miejscu, dając zarówno Blance jak i jej totemowi czas na oswojenie się z jego obecnością, zrozumienie że nie stanowił zagrożenia – gdyby tak było, wyskoczyłby na ocelota z krzaków, próbując szczękami chwycić jego ciało. Żółte, przecięte pionowymi źrenicami oczy nie przestawały przyglądać się kotu, jakby był najbardziej fascynującą rzeczą na świecie. Gdyby gadzi pysk zdolny był do pokazywania ludzkich emocji, kajman uśmiechałby się od ucha do ucha.
Parokrotnie pacnięty łapą pozbawioną pazurów w nos, Es prychnął cofając się odruchowo głębiej w gęstwinę, przez chwilę niepomny na zaczepne miauczenie, po którym nastąpił dziki zryw do biegu w kierunku polany. Potrząsnął lekko łbem, podążając za ocelotem z wyraźnie mniejszą gracją na lądzie, w kilku susach które dla postronnych zapewne wyglądałyby komicznie przy jego masie i nabitej sylwetce, doganiając ocelota, który zatoczył kółko, zbliżając się znów do niego z postawionymi ciekawsko uszami.
Nie bał się jej ani odrobinę.
Wyciągnął łeb, obwąchując jej bok, zapamiętując zapach kociego futra, katalogując go w głowie tuż obok woni, jaką zwykł kojarzyć z człowiekiem-Blanką. Prychnął krótko, gdy miękki ogon zaczepnie przesunął mu się po pysku, a odrobina futra utknęła w lewym nozdrzu łaskocząc przy każdym następnym wdechu. Obrócił się nieco, obserwując ją zaczęła obwąchiwać jego ogon, zaraz unosząc powoli łapkę gotową go uderzenia – zanim zdążyła zacząć się bawić, smagnął ją lekko jego końcówką w puchatą bródkę. Zarechotał wewnętrznie widząc, jak odskoczyła na moment na tych samych usztywnionych nagle łapach, zanim szybko i pewnie podeszła znów bliżej, z głębokim, wyraźnym mruczeniem ocierając się łbem, a potem całą długością ciała o pokryty łuskami bok.
Es nie mógł w tej chwili czuć niczego innego niż tylko absolutnego, bardzo niemęskiego rozczulenia.
Niezadowolony, że nie może odpłacić się niczym więcej niż tylko mocniejszym nadstawieniem się do ocierania, wrócił do ludzkiej postaci – zrobił to powoli, nie chcąc wystraszyć Blanki nagłą zmianą kształtu. Usadowiony po turecku na trawie, wcale nie wyrywał się do wstawania, całkiem zadowolony z faktu, że miał teraz pysk ocelota niemal na wysokości twarzy. Wodził za nim roziskrzonym, zafascynowanym spojrzeniem, nawet nie próbując powstrzymywać szerokiego uśmiechu rozciągającego usta.
- Hej, śliczna – rzucił, ze śmiechem nachylając się nad kotem, który bez wahania otarł mu się o ramię. Policzkiem przesunął po miękkiej sierści, ostrożnie podnosząc rękę i zatapiając w nim lekko palce. - Jakie ty masz fantastyczne futro – wymamrotał z nieukrywanym zachwytem, przesuwając dłoń powoli w kierunku niedużego łba, aż znalazł się w przestrzeni między dwoma okrągłymi uszkami, drapiąc.
- Kto tak pięknie mruczy i jest taki mięciutki? – zapytał z rozczuleniem.
Gdy odskoczyła najeżona, z zafascynowaniem przyglądał się ogonowi przypominającemu wyjątkowo długą szczotkę do wyjątkowo dużych butelek, z lekkim tylko, naturalnym dla kajmana niepokojem przysłuchując się sykowi, który zdawał się wydobywać z najgłębszych czeluści kociego gardła. Ani drgnął, cierpliwie czekając w miejscu, dając zarówno Blance jak i jej totemowi czas na oswojenie się z jego obecnością, zrozumienie że nie stanowił zagrożenia – gdyby tak było, wyskoczyłby na ocelota z krzaków, próbując szczękami chwycić jego ciało. Żółte, przecięte pionowymi źrenicami oczy nie przestawały przyglądać się kotu, jakby był najbardziej fascynującą rzeczą na świecie. Gdyby gadzi pysk zdolny był do pokazywania ludzkich emocji, kajman uśmiechałby się od ucha do ucha.
Parokrotnie pacnięty łapą pozbawioną pazurów w nos, Es prychnął cofając się odruchowo głębiej w gęstwinę, przez chwilę niepomny na zaczepne miauczenie, po którym nastąpił dziki zryw do biegu w kierunku polany. Potrząsnął lekko łbem, podążając za ocelotem z wyraźnie mniejszą gracją na lądzie, w kilku susach które dla postronnych zapewne wyglądałyby komicznie przy jego masie i nabitej sylwetce, doganiając ocelota, który zatoczył kółko, zbliżając się znów do niego z postawionymi ciekawsko uszami.
Nie bał się jej ani odrobinę.
Wyciągnął łeb, obwąchując jej bok, zapamiętując zapach kociego futra, katalogując go w głowie tuż obok woni, jaką zwykł kojarzyć z człowiekiem-Blanką. Prychnął krótko, gdy miękki ogon zaczepnie przesunął mu się po pysku, a odrobina futra utknęła w lewym nozdrzu łaskocząc przy każdym następnym wdechu. Obrócił się nieco, obserwując ją zaczęła obwąchiwać jego ogon, zaraz unosząc powoli łapkę gotową go uderzenia – zanim zdążyła zacząć się bawić, smagnął ją lekko jego końcówką w puchatą bródkę. Zarechotał wewnętrznie widząc, jak odskoczyła na moment na tych samych usztywnionych nagle łapach, zanim szybko i pewnie podeszła znów bliżej, z głębokim, wyraźnym mruczeniem ocierając się łbem, a potem całą długością ciała o pokryty łuskami bok.
Es nie mógł w tej chwili czuć niczego innego niż tylko absolutnego, bardzo niemęskiego rozczulenia.
Niezadowolony, że nie może odpłacić się niczym więcej niż tylko mocniejszym nadstawieniem się do ocierania, wrócił do ludzkiej postaci – zrobił to powoli, nie chcąc wystraszyć Blanki nagłą zmianą kształtu. Usadowiony po turecku na trawie, wcale nie wyrywał się do wstawania, całkiem zadowolony z faktu, że miał teraz pysk ocelota niemal na wysokości twarzy. Wodził za nim roziskrzonym, zafascynowanym spojrzeniem, nawet nie próbując powstrzymywać szerokiego uśmiechu rozciągającego usta.
- Hej, śliczna – rzucił, ze śmiechem nachylając się nad kotem, który bez wahania otarł mu się o ramię. Policzkiem przesunął po miękkiej sierści, ostrożnie podnosząc rękę i zatapiając w nim lekko palce. - Jakie ty masz fantastyczne futro – wymamrotał z nieukrywanym zachwytem, przesuwając dłoń powoli w kierunku niedużego łba, aż znalazł się w przestrzeni między dwoma okrągłymi uszkami, drapiąc.
- Kto tak pięknie mruczy i jest taki mięciutki? – zapytał z rozczuleniem.
Blanca Vargas
Re: Mała polana Pon 8 Kwi - 10:38
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Wcześniej, jeszcze ucząc się przemiany i poznając swój totem, nie do końca rozumiała, gdy Es tłumaczył jej, że w zwierzęcym ciele jest prościej. Że wszystko rozumie się inaczej, świat postrzega się inaczej – nie tylko w kontekście widzianych kolorów – i że to, co w ludzkim kształcie wydaje się końcem świata, dla zwierzęcia, totemu, może nie mieć najmniejszego znaczenia. Nie rozumiała, ani wtedy, ani, w zasadzie, także teraz.
Ale teraz czuła, a to było dużo ważniejsze.
Wolność, beztroskę, jaka zalała ją w pewnej chwili, gdy przebywała w ciele ocelota wystarczająco długo, mogła nazwać tylko euforią. Tam, gdzie na co dzień gnieździły się lęki, teraz kotłowała się cała masa nowych wrażeń – zapachów, dźwięków, smaków. Niepewność została wyparta bardzo prostym, drapieżnym przekonaniem, że tutejszy las jest jej miejscem, a poczucie winy, które wracało do Blanki jak bumerang, ustąpiło przed ocelocią dumą, odwagą, zaczepnością.
Choć pierwsza ekscytacja wspólnymi harcami w którymś momencie nieco ostygła, Blanca nie sądziła, by mogła wyparować całkowicie. To teraz było dla niej czymś zupełnie nowym – także w kontekście jej związu z Barrosem. Jak dotąd spędzając czas w sposób zupełnie ludzki, nie mieli jeszcze okazji, by być ze sobą… Tak. Tak prosto, beztrosko, bez całego tego bagażu, jaki zdążyli nagromadzić w ciągu ostatnich tygodni.
Ocierając się z cichym pomrukiem o pokryty łuskami bok, nie mogła czuć się lepiej.
Gdy Es zaczął się przemieniać, Vargas cofnęła się o parę kroków i przyglądała mu się z zaciekawieniem, raz tylko oblizując nerwowo. Korzystając z chwili, powęszyła głęboko, jakby pragnąc jeszcze lepiej zapamiętać jego zapach, jeszcze bardziej wysycić nim obraz Esa, jaki miała w swoim sercu.
Hej, śliczna.
Miałknęła łobuzersko w odpowiedzi i, już bez poprzedniego wahania, z impetem naparła na ramię Barrosa, całą sobą ocierając się o mężczyznę – zostawiając na nim swój zapach, ale też zbierając jego woń dla siebie.
Drgnęła lekko, gdy po raz pierwszy musnął jej ofutrzony grzbiet, zaraz jednak rozluźniła się. To było... Dziwne. Inne. Ale tak bardzo przyjemne. Odbierała dotyk zupełnie inaczej, niż jako człowiek – nie lepiej i nie gorzej, po prostu inaczej. Czuła pieszczoty Esa w miejscach, które na jej ludzkim ciele były znacznie mniej wrażliwe – jednocześnie dotyk Barrosa umykał jej czasami tam, gdzie w ludzkiej postaci czułaby po nim przyjemne dreszcze.
W którymś momencie zmarszczyła się zabawnie, komicznie skupiona na porównywaniu odczuć.
Sapnęła cicho, gdy Es dotarł do łebka i nadstawiła się bardziej, dając i Barrosowi, i sobie parę chwil na nacieszenie się pieszczotą.
Na rozczulenie mężczyzny roześmiała się cicho, co w kocim wykonaniu brzmiało mniej więcej jak leniwie miauknięcie w nowej tonacji. Przez chwilę spoglądała na niego złotymi ślepiami – roześmianymi, chciałoby się powiedzieć – nim bez wahania wcisnęła mu się na kolana, z niespecjalną gracją balansując, by wcisnąć łapy między jego nogi i całym ciężarem znów otrzeć się o jego pierś, czółkiem szturchnąć go w policzek.
W którejś chwili pokusiła się o pociągnięcie językiem przez jego czoło aż po linię włosów, pożałowała tego jednak szybko, gdy tylko jeden z loków mężczyzny ciągnął się, i ciągnął, i ciągnął, i przez dobrą chwilę nie mogła się uwolnić, wyginając tylko coraz bardziej komicznie.
Ostatecznie naparła na Esa trochę bardziej stanowczo, sugerując, by się położył – a gdy to zrobił z przyjemnością wyciągnęła się na nim, wciskając nos w jego szyję i dmuchając ciepłym powietrzem w delikatną skórę. Było jej dobrze. Tak cholernie dobrze. Barrosowi z kolei mogło być z lekka ciężko, wszak uwaliło mu się na piersi z grubsza dziesięć kilo kociej wagi – Blanca jednak nie uważała tego za wystarczający argument, by wstać. Wdychając głęboko zapach mężczyzny, w którymś momencie zaczęła mruczeć głośno, z głębi piersi, jednocześnie mimowolnie ugniatając łapami kawałek ziemi obok Esa.
Ale teraz czuła, a to było dużo ważniejsze.
Wolność, beztroskę, jaka zalała ją w pewnej chwili, gdy przebywała w ciele ocelota wystarczająco długo, mogła nazwać tylko euforią. Tam, gdzie na co dzień gnieździły się lęki, teraz kotłowała się cała masa nowych wrażeń – zapachów, dźwięków, smaków. Niepewność została wyparta bardzo prostym, drapieżnym przekonaniem, że tutejszy las jest jej miejscem, a poczucie winy, które wracało do Blanki jak bumerang, ustąpiło przed ocelocią dumą, odwagą, zaczepnością.
Choć pierwsza ekscytacja wspólnymi harcami w którymś momencie nieco ostygła, Blanca nie sądziła, by mogła wyparować całkowicie. To teraz było dla niej czymś zupełnie nowym – także w kontekście jej związu z Barrosem. Jak dotąd spędzając czas w sposób zupełnie ludzki, nie mieli jeszcze okazji, by być ze sobą… Tak. Tak prosto, beztrosko, bez całego tego bagażu, jaki zdążyli nagromadzić w ciągu ostatnich tygodni.
Ocierając się z cichym pomrukiem o pokryty łuskami bok, nie mogła czuć się lepiej.
Gdy Es zaczął się przemieniać, Vargas cofnęła się o parę kroków i przyglądała mu się z zaciekawieniem, raz tylko oblizując nerwowo. Korzystając z chwili, powęszyła głęboko, jakby pragnąc jeszcze lepiej zapamiętać jego zapach, jeszcze bardziej wysycić nim obraz Esa, jaki miała w swoim sercu.
Hej, śliczna.
Miałknęła łobuzersko w odpowiedzi i, już bez poprzedniego wahania, z impetem naparła na ramię Barrosa, całą sobą ocierając się o mężczyznę – zostawiając na nim swój zapach, ale też zbierając jego woń dla siebie.
Drgnęła lekko, gdy po raz pierwszy musnął jej ofutrzony grzbiet, zaraz jednak rozluźniła się. To było... Dziwne. Inne. Ale tak bardzo przyjemne. Odbierała dotyk zupełnie inaczej, niż jako człowiek – nie lepiej i nie gorzej, po prostu inaczej. Czuła pieszczoty Esa w miejscach, które na jej ludzkim ciele były znacznie mniej wrażliwe – jednocześnie dotyk Barrosa umykał jej czasami tam, gdzie w ludzkiej postaci czułaby po nim przyjemne dreszcze.
W którymś momencie zmarszczyła się zabawnie, komicznie skupiona na porównywaniu odczuć.
Sapnęła cicho, gdy Es dotarł do łebka i nadstawiła się bardziej, dając i Barrosowi, i sobie parę chwil na nacieszenie się pieszczotą.
Na rozczulenie mężczyzny roześmiała się cicho, co w kocim wykonaniu brzmiało mniej więcej jak leniwie miauknięcie w nowej tonacji. Przez chwilę spoglądała na niego złotymi ślepiami – roześmianymi, chciałoby się powiedzieć – nim bez wahania wcisnęła mu się na kolana, z niespecjalną gracją balansując, by wcisnąć łapy między jego nogi i całym ciężarem znów otrzeć się o jego pierś, czółkiem szturchnąć go w policzek.
W którejś chwili pokusiła się o pociągnięcie językiem przez jego czoło aż po linię włosów, pożałowała tego jednak szybko, gdy tylko jeden z loków mężczyzny ciągnął się, i ciągnął, i ciągnął, i przez dobrą chwilę nie mogła się uwolnić, wyginając tylko coraz bardziej komicznie.
Ostatecznie naparła na Esa trochę bardziej stanowczo, sugerując, by się położył – a gdy to zrobił z przyjemnością wyciągnęła się na nim, wciskając nos w jego szyję i dmuchając ciepłym powietrzem w delikatną skórę. Było jej dobrze. Tak cholernie dobrze. Barrosowi z kolei mogło być z lekka ciężko, wszak uwaliło mu się na piersi z grubsza dziesięć kilo kociej wagi – Blanca jednak nie uważała tego za wystarczający argument, by wstać. Wdychając głęboko zapach mężczyzny, w którymś momencie zaczęła mruczeć głośno, z głębi piersi, jednocześnie mimowolnie ugniatając łapami kawałek ziemi obok Esa.
Esteban Barros
Re: Mała polana Pon 8 Kwi - 20:57
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dawno nie było mu tak dobrze i beztrosko – tak cholernie lekko, jakby wszystkie problemy, z którymi borykał się w ostatnim czasie nigdy nie istniały. Nie było żadnej kłótni, żadnego ataku, żadnych fal niepewności, z jakimi coraz bardziej nie potrafił poradzić sobie sam. Był las, był on i rozbrykany, zaczepny ocelot, który potrzebował tylko zabawy i czułości, a nie wygryzienia kawała jego mięsa na kolację.
Wraz z pierwszym otarciem kociego łba o jego ramię, wszystkie ostre krawędzie charakteru Barrosa wygładziły się jak na pstryknięcie, cała codzienna zgryźliwość wyparowała, zostawiając po sobie tylko miękkość i swego rodzaju rozrzewnienie. To nie tak, że dla zabawy mówił, że lubi zwierzęta – on naprawdę je kochał, rozumiał i szanował, w towarzystwie wszelkich pierzastych, łuskowatych czy puszystych stworzeń czując się najlepiej na świecie. Lepiej nawet niż w towarzystwie dzieciaków, za którymi przecież szalał. Ocelot może nie do końca był tylko zwierzęciem – Es nie zapomniał, że w środku niedużego łebka znajdowała się świadomość kobiety, którą kochał – ale naciskał w nim te same przyciski odpowiedzialne za relaks i dobre samopoczucie co prawdziwy kot.
Zabawa z ocelotem i czułości jakimi się bez zawahania wymieniali, były czymś cholernie abstrakcyjnym i znajomym jednocześnie. Tak jak Blanca z zafascynowaniem gładziła łuski drapieżnika w jeziorze, tak Es ostrożnie, ale wciąż śmiało sięgał do futra, głaskał ciepłe boki oraz grzbiet, wplatał palce w zaskakująco miękkie kosmyki i szarpał delikatnie tam, gdzie pamiętał, że kotom sprawiało to przyjemność. Paplał do niej jak urzeczony, na miauknięcie w odpowiedzi uśmiechając się w ten sam sposób, w jaki uśmiechają się mali chłopcy dostający pod choinkę wymarzony samochodzik. Drapanie na głowie między uszkami jednak zdecydowanie wygrywało w rankingu pieszczot ocelota, jeśli sądzić po przymrużonych, jasnych ślepiach i śmiałemu krokowi do przodu, łapach niezgrabnie wciskających się między splecione nogi mężczyzny.
Zaśmiał się, rozsuwając je nieco na boki, by mogła lepiej zająć miejsce i ręką odruchowo objął zwierzę, trzymając je tylko na tyle, by się nie zsunęło. Choć tuliła się do niego, zachowywał pewną dozę rozsądku nakazującą nie sprawiać wrażenia, że zamierzał ją uwięzić – instynkt mógł zadziałać czy tego chciała czy nie. Kiedy wyciągnęła się nieco w górę, wspierając łapami o jego udo, spojrzeniem śledził, co zrobi, mrużąc odruchowo oczy wraz z pierwszym dotykiem szorstkiego języka na czole. Ramiona zadrżały mu lekko, a potem zaczął śmiać się na głos, widząc kątem oka jak ocelot szarpie się ze zbyt długim kosmykiem, ciągnąc go daleko od granicy jakiegokolwiek bólu. Wreszcie uniósł rękę, litując się nad Blanką i zagarnął włosy do tyłu, oszczędzając jej dalszej bitwy.
- Fuj – mruknął tylko ostentacyjnie, bez faktycznej złośliwości, czując na ręku resztki kociej śliny. Nawet z łapami wspartymi na jego ramionach, nie miała wystarczająco siły, by go przewrócić – udałoby się jej to pewnie tylko znienacka i skacząc z wysoka, korzystając z impetu – ale poddał się sugestii, przewracając się do tyłu i zalegając w trawie. Jakieś źdźbło załaskotało go w ucho, ale tylko trzepnął je ręką, zanim ocelot rozłożył się na nim, wspierając łapy po obu stronach jego głowy. Był jak jeden z tych obciążanych koców, który dostał kiedyś od ciotki w okresie, gdy jego lęki były rozdmuchane na tyle, by wciąż intensywnie kaleczył sobie ręce, ale dużo bardziej miłym, cieplejszym. Mięciutkim jak nic innego i to jeszcze z funkcją mruczenia oraz wibracji.
Wciągnął głęboko powietrze, wypuszczając je powoli, czując jak napięte mięśnie naprawdę, naprawdę się rozluźniają, a on sam zapada się mocniej w trawę z przyjemnym ciężarem na piersi. Bardziej usłyszał niż zobaczył kocią łapę urabiającą ziemię obok jego ucha.
- Pamiętasz ten mały balkon, na który można wyjść z mojego pokoju w Vitorii? – zapytał nagle cichym, miękkim głosem, przekrzywiając głowę na tyle, by brodą musnąć bok kociej główki. - Miałem tam kiedyś hamak. Często spałem w nim z kotami sąsiadów. W okolicy było ich mnóstwo. Obsiadały mnie całego, a mi się wcale nie chciało wstawać, nawet jak miałem ogon wsadzany do nosa – uśmiechnął się sam do siebie, obracając spojrzenie ku niebu. - W szkole było podobnie, tylko najpierw musiałem je przekonać do siebie przysmakami. Potem już zawsze oczekiwały, że wyniosę im coś ze stołówki.
Wraz z pierwszym otarciem kociego łba o jego ramię, wszystkie ostre krawędzie charakteru Barrosa wygładziły się jak na pstryknięcie, cała codzienna zgryźliwość wyparowała, zostawiając po sobie tylko miękkość i swego rodzaju rozrzewnienie. To nie tak, że dla zabawy mówił, że lubi zwierzęta – on naprawdę je kochał, rozumiał i szanował, w towarzystwie wszelkich pierzastych, łuskowatych czy puszystych stworzeń czując się najlepiej na świecie. Lepiej nawet niż w towarzystwie dzieciaków, za którymi przecież szalał. Ocelot może nie do końca był tylko zwierzęciem – Es nie zapomniał, że w środku niedużego łebka znajdowała się świadomość kobiety, którą kochał – ale naciskał w nim te same przyciski odpowiedzialne za relaks i dobre samopoczucie co prawdziwy kot.
Zabawa z ocelotem i czułości jakimi się bez zawahania wymieniali, były czymś cholernie abstrakcyjnym i znajomym jednocześnie. Tak jak Blanca z zafascynowaniem gładziła łuski drapieżnika w jeziorze, tak Es ostrożnie, ale wciąż śmiało sięgał do futra, głaskał ciepłe boki oraz grzbiet, wplatał palce w zaskakująco miękkie kosmyki i szarpał delikatnie tam, gdzie pamiętał, że kotom sprawiało to przyjemność. Paplał do niej jak urzeczony, na miauknięcie w odpowiedzi uśmiechając się w ten sam sposób, w jaki uśmiechają się mali chłopcy dostający pod choinkę wymarzony samochodzik. Drapanie na głowie między uszkami jednak zdecydowanie wygrywało w rankingu pieszczot ocelota, jeśli sądzić po przymrużonych, jasnych ślepiach i śmiałemu krokowi do przodu, łapach niezgrabnie wciskających się między splecione nogi mężczyzny.
Zaśmiał się, rozsuwając je nieco na boki, by mogła lepiej zająć miejsce i ręką odruchowo objął zwierzę, trzymając je tylko na tyle, by się nie zsunęło. Choć tuliła się do niego, zachowywał pewną dozę rozsądku nakazującą nie sprawiać wrażenia, że zamierzał ją uwięzić – instynkt mógł zadziałać czy tego chciała czy nie. Kiedy wyciągnęła się nieco w górę, wspierając łapami o jego udo, spojrzeniem śledził, co zrobi, mrużąc odruchowo oczy wraz z pierwszym dotykiem szorstkiego języka na czole. Ramiona zadrżały mu lekko, a potem zaczął śmiać się na głos, widząc kątem oka jak ocelot szarpie się ze zbyt długim kosmykiem, ciągnąc go daleko od granicy jakiegokolwiek bólu. Wreszcie uniósł rękę, litując się nad Blanką i zagarnął włosy do tyłu, oszczędzając jej dalszej bitwy.
- Fuj – mruknął tylko ostentacyjnie, bez faktycznej złośliwości, czując na ręku resztki kociej śliny. Nawet z łapami wspartymi na jego ramionach, nie miała wystarczająco siły, by go przewrócić – udałoby się jej to pewnie tylko znienacka i skacząc z wysoka, korzystając z impetu – ale poddał się sugestii, przewracając się do tyłu i zalegając w trawie. Jakieś źdźbło załaskotało go w ucho, ale tylko trzepnął je ręką, zanim ocelot rozłożył się na nim, wspierając łapy po obu stronach jego głowy. Był jak jeden z tych obciążanych koców, który dostał kiedyś od ciotki w okresie, gdy jego lęki były rozdmuchane na tyle, by wciąż intensywnie kaleczył sobie ręce, ale dużo bardziej miłym, cieplejszym. Mięciutkim jak nic innego i to jeszcze z funkcją mruczenia oraz wibracji.
Wciągnął głęboko powietrze, wypuszczając je powoli, czując jak napięte mięśnie naprawdę, naprawdę się rozluźniają, a on sam zapada się mocniej w trawę z przyjemnym ciężarem na piersi. Bardziej usłyszał niż zobaczył kocią łapę urabiającą ziemię obok jego ucha.
- Pamiętasz ten mały balkon, na który można wyjść z mojego pokoju w Vitorii? – zapytał nagle cichym, miękkim głosem, przekrzywiając głowę na tyle, by brodą musnąć bok kociej główki. - Miałem tam kiedyś hamak. Często spałem w nim z kotami sąsiadów. W okolicy było ich mnóstwo. Obsiadały mnie całego, a mi się wcale nie chciało wstawać, nawet jak miałem ogon wsadzany do nosa – uśmiechnął się sam do siebie, obracając spojrzenie ku niebu. - W szkole było podobnie, tylko najpierw musiałem je przekonać do siebie przysmakami. Potem już zawsze oczekiwały, że wyniosę im coś ze stołówki.
Blanca Vargas
Re: Mała polana Pon 8 Kwi - 21:20
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Rozumiała słowa Esa tak, jak rozumiałaby je też w ludzkiej postaci – a jednak, jednocześnie, zupełnie inaczej. Słowa nie straciły swojego sensu, składały się w zrozumiałe zdania, było w tym jednak coś jeszcze – jakby obok tego, co mówił, słyszała także to, co czuł. Jakby faktycznie wypowiedziane przez Barrosa słowa były raptem czubkiem góry lodowej, a cała reszta – znaczna większość tego, co w sobie krył – docierała do Blanki w postaci delikatnych zmian tonu, drgnięcia mięśni, zapachu mężczyzny.
Mruczała w zasadzie bez przerwy, wsłuchując się w słowa Esa, w ich kojący ton i nietrudną do przeoczenia radość, jaką podszyta była cała historia. Z nosem przytulonym do szyi mężczyzny, raz czy dwa odetchnęła głębiej, westchnęła z wyraźnie słyszalnym sapnięciem, a w którejś chwili uniosła łeb tylko po to, by delikatnie polizać Barrosa po policzku. Szorstki język otarł się z charakterystycznym, suchym chrzęstem o zarost mężczyzny.
Nie była pewna, ile minęło czasu, nim wreszcie zdecydowała się wstać. Wiedziała, że Es mówił – z przerwami, czasem dłuższymi, czasem krótszymi – odsłaniając przed nią kilka dodatkowych obrazków z własnej przeszłości. Wiedziała, że gładził przez cały czas jej futro, muskał boki, a w którymś momencie wsparł po prostu dłoń na jej grzbiecie. Jej mruczenie zmieniło się wtedy chyba, stało głębsze, niższe, wyraźniejszy pokaz przyjemności.
Mogłaby tak zostać. Naprawdę mogłaby. Tylko, że przecież chciała, by Es zobaczył jej przemianę. By był przy niej, gdy będzie zmieniać formę. Nie pozwoliła mu na to, gdy zmieniała się w ocelota, ale teraz... Teraz chyba chciała. Chyba chciała wrócić do siebie, do swojego ciała, i chyba, mając Barrosa obok, była gotowa to zrobić.
Zgramoliła się z mężczyzny trochę nieporadnie, komicznie potykając, nim w końcu ustała stabilnie na łapach. Ziewnęła jeszcze szeroko, zakołysała ogonem i przeciągnęła się leniwie – w połowie wygibasów zmuszając ciało do zmiany.
Ból znów przetoczył się przez nią żarłocznym ogniem, szarpiąc jej mięśnie i kości. Znów, już w ludzkim ciele, oddychała ciężko, potrzebując dobrej chwili na to, by się uspokoić. Znów jeszcze przez moment została na kolanach, walcząc z zawrotami głowy – i znów czuła, jak krew dudni jej w skroniach, zagłuszając wszystkie te dźwięki lasu, które jeszcze przed chwilą wychwytywała bez najmniejszego trudu.
Wreszcie, upewniwszy się, że najgorsze – chyba – już za nią, z sapnięciem wyległa na trawę, rozciągając się na lekko wilgotnej ziemi. Jeszcze przez chwilę nic nie mówiła, zapatrzona w niebo, liście, wreszcie – w Esa będącego tuż obok.
Uśmiechnęła się miękko, nieudolnie maskując własny dyskomfort.
- To, co mówiłeś o kotach – rzuciła cicho i mimowolnie sięgnęła po dłoń Barrosa, chcąc spleść swoje palce z jego. – To słodkie. – Uśmiechnęła się nieco szerzej. – Totalnie jestem sobie w stanie wyobrazić, że byłeś takim kocim królem. – I rzeczywiście, potrafiła to zrobić. Była w stanie uwierzyć, że tak, jak ona wylegiwała się na dachu hacjendy u babci, otoczona tamtejszymi mniej lub bardziej zdziczałymi kotami, tak podobnie Es korzystał z kociego towarzystwa w Vitorii. To po prostu pasowało. Pasowało do tego, kim był.
Milczała przez chwilę.
- Powinieneś pracować ze zwierzętami – zauważyła nagle. Ścisnęła dłoń Esa nieco silniej i uśmiechnęła się łagodnie. – Dawno nie widziałam cię tak szczęśliwym.
Mruczała w zasadzie bez przerwy, wsłuchując się w słowa Esa, w ich kojący ton i nietrudną do przeoczenia radość, jaką podszyta była cała historia. Z nosem przytulonym do szyi mężczyzny, raz czy dwa odetchnęła głębiej, westchnęła z wyraźnie słyszalnym sapnięciem, a w którejś chwili uniosła łeb tylko po to, by delikatnie polizać Barrosa po policzku. Szorstki język otarł się z charakterystycznym, suchym chrzęstem o zarost mężczyzny.
Nie była pewna, ile minęło czasu, nim wreszcie zdecydowała się wstać. Wiedziała, że Es mówił – z przerwami, czasem dłuższymi, czasem krótszymi – odsłaniając przed nią kilka dodatkowych obrazków z własnej przeszłości. Wiedziała, że gładził przez cały czas jej futro, muskał boki, a w którymś momencie wsparł po prostu dłoń na jej grzbiecie. Jej mruczenie zmieniło się wtedy chyba, stało głębsze, niższe, wyraźniejszy pokaz przyjemności.
Mogłaby tak zostać. Naprawdę mogłaby. Tylko, że przecież chciała, by Es zobaczył jej przemianę. By był przy niej, gdy będzie zmieniać formę. Nie pozwoliła mu na to, gdy zmieniała się w ocelota, ale teraz... Teraz chyba chciała. Chyba chciała wrócić do siebie, do swojego ciała, i chyba, mając Barrosa obok, była gotowa to zrobić.
Zgramoliła się z mężczyzny trochę nieporadnie, komicznie potykając, nim w końcu ustała stabilnie na łapach. Ziewnęła jeszcze szeroko, zakołysała ogonem i przeciągnęła się leniwie – w połowie wygibasów zmuszając ciało do zmiany.
Ból znów przetoczył się przez nią żarłocznym ogniem, szarpiąc jej mięśnie i kości. Znów, już w ludzkim ciele, oddychała ciężko, potrzebując dobrej chwili na to, by się uspokoić. Znów jeszcze przez moment została na kolanach, walcząc z zawrotami głowy – i znów czuła, jak krew dudni jej w skroniach, zagłuszając wszystkie te dźwięki lasu, które jeszcze przed chwilą wychwytywała bez najmniejszego trudu.
Wreszcie, upewniwszy się, że najgorsze – chyba – już za nią, z sapnięciem wyległa na trawę, rozciągając się na lekko wilgotnej ziemi. Jeszcze przez chwilę nic nie mówiła, zapatrzona w niebo, liście, wreszcie – w Esa będącego tuż obok.
Uśmiechnęła się miękko, nieudolnie maskując własny dyskomfort.
- To, co mówiłeś o kotach – rzuciła cicho i mimowolnie sięgnęła po dłoń Barrosa, chcąc spleść swoje palce z jego. – To słodkie. – Uśmiechnęła się nieco szerzej. – Totalnie jestem sobie w stanie wyobrazić, że byłeś takim kocim królem. – I rzeczywiście, potrafiła to zrobić. Była w stanie uwierzyć, że tak, jak ona wylegiwała się na dachu hacjendy u babci, otoczona tamtejszymi mniej lub bardziej zdziczałymi kotami, tak podobnie Es korzystał z kociego towarzystwa w Vitorii. To po prostu pasowało. Pasowało do tego, kim był.
Milczała przez chwilę.
- Powinieneś pracować ze zwierzętami – zauważyła nagle. Ścisnęła dłoń Esa nieco silniej i uśmiechnęła się łagodnie. – Dawno nie widziałam cię tak szczęśliwym.
Esteban Barros
Re: Mała polana Wto 9 Kwi - 12:03
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Leżąc spokojnie w towarzystwie ocelota, Esowi zaczęły przychodzić do głowy myśli, że nie miałby żadnego problemu częściej przebywać z Blanką w tej postaci – szczególnie jeden obraz, perspektywa wtulenia się w ciepły koci bok i spania z mruczeniem w uchu była bardzo kusząca. Może udałoby mu się namówić kiedyś kobietę, by zrobiła za taką interaktywną przytulankę?
Póki co jednak gładził tylko ciepłe boki, przeczesując palcami krótką sierść, zaciskając je od czasu do czasu na luźniejszych fałdach skóry – szczególnie w okolicy karku, gdzie lubiły to mniejsze koty, odwdzięczając się jeszcze głośniejszym mruczeniem.
Niechętnie cofnął ręce, gdy zaczęła się podnosić, nieco niezgrabnie i chwiejnie próbując stanąć na łapach, które rozrzuciła na nim jak zrelaksowana żaba – stracił na chwilę oddech, nadepnięty szeroką łapą na żołądek, ale nie skarżył się. Mogłaby przejść po nim w tę i z powrotem, a i tak byłby z rozczuleniem zapatrzony w jej kocie ślepia. Podniósł się nieco na przedramionach, obserwując szeroko rozwarty w ziewnięciu pysk pełen ostrych zębów, a później miękki łuk z wypięciem puszystej dupki w górki. To z tej pozycji przemieniła się z powrotem, zostając przez chwilę wsparta na kolanach i dłoniach, oddychając ciężko – doskonale pamiętał, co mówiła o trudnościach w zmianie kształtu, ale widząc tego efekty tuż przed sobą, nie mógł powstrzymać ukłucia poczucia winy, że poprowadził ją tą drogą. Nie zrobił tego siłą, ale jednak.
- Okej? – spytał cicho, jako jedyną odpowiedź dostając po chwili kiwnięcie głową, zanim Blanca z sapnięciem wylądowała plecami w trawie, wyciągając nogi i dłonie w sposób, który przypominał Esowi rozcapierzanie kocich łapek. Przyglądał się jej jeszcze przez moment, szukając spojrzeniem gwałtowniejszych drgnięć spiętych mięśni, kładąc się obok, gdy żadnego nie zauważył. Podsunął jej bliżej dłoń, układając ją wnętrzem do góry.
To, co mówiłeś o kotach. To słodkie.
Poczuł, jak się czerwieni, nagle doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo infantylnie musiała brzmieć jego historyjka w uszach Blanki mimo szerokiego uśmiechu rozciągającego jej teraz usta.
- Lubię koty – rzucił wyraźnie speszony, czując potrzebę, żeby się jakoś wytłumaczyć z tej głupotki. Oświadczenie, że lubił jeden gatunek było oczywiście ogromnym niedopowiedzeniem – każde zwierzę, nieważne jak małe czy dla niektórych obrzydliwe, było dla niego cudowne na swój sposób i do każdego podchodził z sercem – nawet jeśli próbowało go ugryźć. Jak również się okazywało, zwierzętom nie bał się opowiadać głupot, gubiąc część świadomości, że mógł się w nich kryć ludzki rozum.
Przekrzywił lekko głowę, spoglądając uważniej na Blankę – napotykając jej wzrok, podniósł wolną dłoń, pocierając policzek, jakby mógł zetrzeć z niego resztki rumieńca wywołanego zakłopotaniem.
- Pewnie masz rację – przyznał, nie musząc się nad tym specjalnie zastanawiać. Oczywiście, że powinien pracować ze zwierzętami – gdyby nie rodzinna tradycja podążania ścieżką prowadzącą ku zawodom wiążącym się z wymiarem sprawiedliwości, pewnie dokładnie tym zajmowałby się od samego początku. Nauczyłby się tresury i pomagał właścicielom opanowywać ich krnąbrnych pupilów, opiekowałby się zwierzętami w schroniskach, albo w zoo... Zoo. Hm.
- Skoro i tak muszę poukładać wszystko od początku... Może uda się z tym coś zrobić – dodał po chwili, jeszcze nie dzieląc się zalążkiem myśli, jaki pojawił mu się w głowie. Musiał najpierw dowiedzieć się u źródła, czy w ogóle miał co rozważać. Szczególnie, że w zakresie magii natury nie miał jakichś imponujących umiejętności, a potrafił sobie wyobrazić jej przydatność.
- Albo przyniosę ci kota, jak kiedyś mówiłaś – rzucił nagle, uśmiechając się na tyle szeroko, że w kącikach oczu pojawiły mu się zmarszczki. - A potem sam będę się nim zajmował i zostanę kocim tatą.
Umilkł, przez chwilę po prostu gładząc kciukiem dłoń splecioną z jego własną.
- Jak było? – spytał w końcu, z ciekawością wyraźnie błyszczącą w ciemnych oczach. - Kiedy się teraz w spokoju przemieniłaś? To był twój pomysł ze śledzeniem mnie w lesie?
Póki co jednak gładził tylko ciepłe boki, przeczesując palcami krótką sierść, zaciskając je od czasu do czasu na luźniejszych fałdach skóry – szczególnie w okolicy karku, gdzie lubiły to mniejsze koty, odwdzięczając się jeszcze głośniejszym mruczeniem.
Niechętnie cofnął ręce, gdy zaczęła się podnosić, nieco niezgrabnie i chwiejnie próbując stanąć na łapach, które rozrzuciła na nim jak zrelaksowana żaba – stracił na chwilę oddech, nadepnięty szeroką łapą na żołądek, ale nie skarżył się. Mogłaby przejść po nim w tę i z powrotem, a i tak byłby z rozczuleniem zapatrzony w jej kocie ślepia. Podniósł się nieco na przedramionach, obserwując szeroko rozwarty w ziewnięciu pysk pełen ostrych zębów, a później miękki łuk z wypięciem puszystej dupki w górki. To z tej pozycji przemieniła się z powrotem, zostając przez chwilę wsparta na kolanach i dłoniach, oddychając ciężko – doskonale pamiętał, co mówiła o trudnościach w zmianie kształtu, ale widząc tego efekty tuż przed sobą, nie mógł powstrzymać ukłucia poczucia winy, że poprowadził ją tą drogą. Nie zrobił tego siłą, ale jednak.
- Okej? – spytał cicho, jako jedyną odpowiedź dostając po chwili kiwnięcie głową, zanim Blanca z sapnięciem wylądowała plecami w trawie, wyciągając nogi i dłonie w sposób, który przypominał Esowi rozcapierzanie kocich łapek. Przyglądał się jej jeszcze przez moment, szukając spojrzeniem gwałtowniejszych drgnięć spiętych mięśni, kładąc się obok, gdy żadnego nie zauważył. Podsunął jej bliżej dłoń, układając ją wnętrzem do góry.
To, co mówiłeś o kotach. To słodkie.
Poczuł, jak się czerwieni, nagle doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo infantylnie musiała brzmieć jego historyjka w uszach Blanki mimo szerokiego uśmiechu rozciągającego jej teraz usta.
- Lubię koty – rzucił wyraźnie speszony, czując potrzebę, żeby się jakoś wytłumaczyć z tej głupotki. Oświadczenie, że lubił jeden gatunek było oczywiście ogromnym niedopowiedzeniem – każde zwierzę, nieważne jak małe czy dla niektórych obrzydliwe, było dla niego cudowne na swój sposób i do każdego podchodził z sercem – nawet jeśli próbowało go ugryźć. Jak również się okazywało, zwierzętom nie bał się opowiadać głupot, gubiąc część świadomości, że mógł się w nich kryć ludzki rozum.
Przekrzywił lekko głowę, spoglądając uważniej na Blankę – napotykając jej wzrok, podniósł wolną dłoń, pocierając policzek, jakby mógł zetrzeć z niego resztki rumieńca wywołanego zakłopotaniem.
- Pewnie masz rację – przyznał, nie musząc się nad tym specjalnie zastanawiać. Oczywiście, że powinien pracować ze zwierzętami – gdyby nie rodzinna tradycja podążania ścieżką prowadzącą ku zawodom wiążącym się z wymiarem sprawiedliwości, pewnie dokładnie tym zajmowałby się od samego początku. Nauczyłby się tresury i pomagał właścicielom opanowywać ich krnąbrnych pupilów, opiekowałby się zwierzętami w schroniskach, albo w zoo... Zoo. Hm.
- Skoro i tak muszę poukładać wszystko od początku... Może uda się z tym coś zrobić – dodał po chwili, jeszcze nie dzieląc się zalążkiem myśli, jaki pojawił mu się w głowie. Musiał najpierw dowiedzieć się u źródła, czy w ogóle miał co rozważać. Szczególnie, że w zakresie magii natury nie miał jakichś imponujących umiejętności, a potrafił sobie wyobrazić jej przydatność.
- Albo przyniosę ci kota, jak kiedyś mówiłaś – rzucił nagle, uśmiechając się na tyle szeroko, że w kącikach oczu pojawiły mu się zmarszczki. - A potem sam będę się nim zajmował i zostanę kocim tatą.
Umilkł, przez chwilę po prostu gładząc kciukiem dłoń splecioną z jego własną.
- Jak było? – spytał w końcu, z ciekawością wyraźnie błyszczącą w ciemnych oczach. - Kiedy się teraz w spokoju przemieniłaś? To był twój pomysł ze śledzeniem mnie w lesie?
Blanca Vargas
Re: Mała polana Wto 9 Kwi - 20:03
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Roześmiała się lekko na rumieniec Esa, nie dlatego jednak, że ją bawił, co po prostu rozczulał. Jeszcze mocniej splotła palce z jego, ucałowała miękko ramię meżczyzny – i została tak, blisko, ocierając się lekko policzkiem o koszulkę Barrosa.
Gdy Es nie tylko nie storpedował jej uwagi, że być może jego miejsce było wśród zwierząt, ale wręcz podchwycił wątek, Blanca uśmiechnęła się i, w resztkach kocich odruchów, szturchnęła go lekko czołem w ramię. Nie wątpiła, że Barros sprawdziłby się jako opiekun w zoo czy, na przykład, wolontariusz gdziekolwiek indziej, gdzie opiekowano się zwierzętami – i była też absolutnie przekonana, że wracałby z takiej pracy szczęśliwy. Nie była pewna, jaki inny zawód mógłby sprawić mu tyle radości. Nauka innych? To byłaby jej pierwsza myśl, nie była jednak pewna, czy bycie wykładowcą rzeczywiście mogłoby dla Esa wygrać z opieką nad zwierzętami. Pewnie nie. Pewnie, mimo wszystko, nie.
Nie naciskała, by podzielił się, jaki pomysł zrodził mu się w głowie – bo że coś zaczęło kiełkować, widziała bez najmniejszego trudu – za to sapnęła cicho i nastroszyła się teatralnie na wzmiankę o kotu w domu. Jakkolwiek nie miałaby – chyba – nic przeciwko zwierzakowi, wizja, jaką przed nią roztaczał Es, była śmieszna. Absolutnie karygodna i niedopuszczalna.
- Ty już masz być czyim kocim tatą – burknęła w udawanym oburzeniu i, jakby na podkreślenie własnych protestów, przeturlała się przodem do Esa. Zarzuciła mu nogę na brzuch, rękę przewiesiła przez jego pierś i wtuliła się mocno, zaczepnie kąsając ramię mężczyzny.
Zawahała się.
- Ale kota możesz kiedyś przynieść – dodała, zerkając na Barrosa z nieznacznym uśmiechem. Nie była pewna, jak na innego futrzaka zareagowałby jej totem, ale ona, Blanca, naprawdę chętnie przygarnęłaby małe, miauczące stworzenie. Mogłoby być miło.
Mogli by być razem, we trójkę, rodziną. Rodziną. Ta myśl siłą rzeczy pociągnęła kolejne – wspólny dom, dzieci, kolejne wspólne lata – na które Blanca westchnęła tylko bezgłośnie i mocniej przytuliła się do mężczyzny. To nie był dobry moment, by wybiegać myślami tak daleko w przyszłość. Jeszcze nie.
Przymknęła oczy i, wierąc się przez chwilę, wtuliła wreszcie buzię w bok Esa, by osłonić się przed słońcem. Przez dzień polarny nie tylko kiepsko spała, ale też oczy miała ostatnio częściej czerwone niż złote, drażnione bez ustanku niegasnącym światłem dnia.
Jak było?
Spodziewała się tego pytania – zdziwiłaby się, gdyby go nie zadał. Esa nie było przy niej, gdy przemieniła się po raz pierwszy – widział ją dopiero potem, po wszystkim – ani po raz drugi i Vargas była pewna, że był ciekawy.
- Dobrze – odparła z ostrożnym wahaniem. Gdy słowo utknęło w boku Barrosa, obróciła głowę nieznacznie, by odsłonić usta, jednocześnie zarzucając sobie rękę Esa tak, by mężczyzna mógł osłonić ją przed światłem.
- Dobrze – powtórzyła pewniej. – W zasadzie dokładnie tak, jak mówiłeś. W futrze jest... Lepiej. Ciszej. Wszystko jest dużo łatwiejsze – przyznała i uśmiechnęła się nieznacznie. – Nie do końca ci wcześniej wierzyłam, nie bardzo rozumiałam, ale to... Dokładnie tak jest. Już wiem, że naprawdę łatwo byłoby... No, zostać. W futrze. Jako zwierzę. Niczym się nie przejmować i po prostu... – Wzruszyła lekko ramionami. – Po prostu być. Latać po lesie. Polować na robaki – parsknęła cicho.
Milczała przez chwilę, mimowolnie gładząc tylko pierś i brzuch mężczyzny.
- Mój – odpowiedziała ostrożnie na kolejne pytanie Esa. – Chyba mój. Albo totemu. Z drugiej strony totem to też w zasadzie ja, więc... Mój. – Uśmiechnęła się szerzej. – Od początku mnie słyszałeś, co? Taki ze mnie łowca – parsknęła cicho. Teraz, gdy ocelot znów się wycofał, nie miała najmniejszego problemu z przyznaniem się do braku łowieckiego doświadczenia – i nie traktowała tego jako coś złego. Miała prawo nie umieć. I miała też prawo nie słuchać swojego totemu – jeszcze – tak często i pilnie, jak Es słuchał swojego.
W którejś chwili zatrzymała dłoń na brzegu koszulki Barrosa, zawahała się. Wreszcie, po chwili, wsunęła rękę pod cienki materiał, nie błądziła nią już jednak, pozostawiając po prostu na nagiej, ciepłej skórze mężczyzny.
- Nie żałuję, że się nauczyłam – rzuciła nagle i uniosła głowę lekko, by spojrzeć na Esa. Zależało jej, by zrozumial. By jej uwierzył. Zależało jej, bo była niemal pewna, że widząc ją skuloną po zmianie kształtu, miał moment wahania, czy w ogóle powinien ją uczyć. – Poważnie, Es, ja... Cieszę się, że mi pokazałeś. I że mogę teraz... – urwała, zmieniła zdanie. – Wolność. To właśnie mi dałeś. I cholernie cię za to kocham. Za to też – uściśliła z nieznacznym uśmiechem, nim po ledwie chwili wahania pochyliła się i pocałowała go miękko.
- To pewnie minie – wymruczała mu tuż przy ustach. – Ból i to... To wszystko. Tak myślę. Może... Nie wiem. Może po prostu muszę tak, żeby potem docenić bardziej, jak będzie już dobrze. – Uśmiechnęła się przelotnie.
Chciała wyglądać na bardziej pewną swoich słów niż faktycznie się czuła. Czy jej wyszło? Nie była pewna.
Gdy Es nie tylko nie storpedował jej uwagi, że być może jego miejsce było wśród zwierząt, ale wręcz podchwycił wątek, Blanca uśmiechnęła się i, w resztkach kocich odruchów, szturchnęła go lekko czołem w ramię. Nie wątpiła, że Barros sprawdziłby się jako opiekun w zoo czy, na przykład, wolontariusz gdziekolwiek indziej, gdzie opiekowano się zwierzętami – i była też absolutnie przekonana, że wracałby z takiej pracy szczęśliwy. Nie była pewna, jaki inny zawód mógłby sprawić mu tyle radości. Nauka innych? To byłaby jej pierwsza myśl, nie była jednak pewna, czy bycie wykładowcą rzeczywiście mogłoby dla Esa wygrać z opieką nad zwierzętami. Pewnie nie. Pewnie, mimo wszystko, nie.
Nie naciskała, by podzielił się, jaki pomysł zrodził mu się w głowie – bo że coś zaczęło kiełkować, widziała bez najmniejszego trudu – za to sapnęła cicho i nastroszyła się teatralnie na wzmiankę o kotu w domu. Jakkolwiek nie miałaby – chyba – nic przeciwko zwierzakowi, wizja, jaką przed nią roztaczał Es, była śmieszna. Absolutnie karygodna i niedopuszczalna.
- Ty już masz być czyim kocim tatą – burknęła w udawanym oburzeniu i, jakby na podkreślenie własnych protestów, przeturlała się przodem do Esa. Zarzuciła mu nogę na brzuch, rękę przewiesiła przez jego pierś i wtuliła się mocno, zaczepnie kąsając ramię mężczyzny.
Zawahała się.
- Ale kota możesz kiedyś przynieść – dodała, zerkając na Barrosa z nieznacznym uśmiechem. Nie była pewna, jak na innego futrzaka zareagowałby jej totem, ale ona, Blanca, naprawdę chętnie przygarnęłaby małe, miauczące stworzenie. Mogłoby być miło.
Mogli by być razem, we trójkę, rodziną. Rodziną. Ta myśl siłą rzeczy pociągnęła kolejne – wspólny dom, dzieci, kolejne wspólne lata – na które Blanca westchnęła tylko bezgłośnie i mocniej przytuliła się do mężczyzny. To nie był dobry moment, by wybiegać myślami tak daleko w przyszłość. Jeszcze nie.
Przymknęła oczy i, wierąc się przez chwilę, wtuliła wreszcie buzię w bok Esa, by osłonić się przed słońcem. Przez dzień polarny nie tylko kiepsko spała, ale też oczy miała ostatnio częściej czerwone niż złote, drażnione bez ustanku niegasnącym światłem dnia.
Jak było?
Spodziewała się tego pytania – zdziwiłaby się, gdyby go nie zadał. Esa nie było przy niej, gdy przemieniła się po raz pierwszy – widział ją dopiero potem, po wszystkim – ani po raz drugi i Vargas była pewna, że był ciekawy.
- Dobrze – odparła z ostrożnym wahaniem. Gdy słowo utknęło w boku Barrosa, obróciła głowę nieznacznie, by odsłonić usta, jednocześnie zarzucając sobie rękę Esa tak, by mężczyzna mógł osłonić ją przed światłem.
- Dobrze – powtórzyła pewniej. – W zasadzie dokładnie tak, jak mówiłeś. W futrze jest... Lepiej. Ciszej. Wszystko jest dużo łatwiejsze – przyznała i uśmiechnęła się nieznacznie. – Nie do końca ci wcześniej wierzyłam, nie bardzo rozumiałam, ale to... Dokładnie tak jest. Już wiem, że naprawdę łatwo byłoby... No, zostać. W futrze. Jako zwierzę. Niczym się nie przejmować i po prostu... – Wzruszyła lekko ramionami. – Po prostu być. Latać po lesie. Polować na robaki – parsknęła cicho.
Milczała przez chwilę, mimowolnie gładząc tylko pierś i brzuch mężczyzny.
- Mój – odpowiedziała ostrożnie na kolejne pytanie Esa. – Chyba mój. Albo totemu. Z drugiej strony totem to też w zasadzie ja, więc... Mój. – Uśmiechnęła się szerzej. – Od początku mnie słyszałeś, co? Taki ze mnie łowca – parsknęła cicho. Teraz, gdy ocelot znów się wycofał, nie miała najmniejszego problemu z przyznaniem się do braku łowieckiego doświadczenia – i nie traktowała tego jako coś złego. Miała prawo nie umieć. I miała też prawo nie słuchać swojego totemu – jeszcze – tak często i pilnie, jak Es słuchał swojego.
W którejś chwili zatrzymała dłoń na brzegu koszulki Barrosa, zawahała się. Wreszcie, po chwili, wsunęła rękę pod cienki materiał, nie błądziła nią już jednak, pozostawiając po prostu na nagiej, ciepłej skórze mężczyzny.
- Nie żałuję, że się nauczyłam – rzuciła nagle i uniosła głowę lekko, by spojrzeć na Esa. Zależało jej, by zrozumial. By jej uwierzył. Zależało jej, bo była niemal pewna, że widząc ją skuloną po zmianie kształtu, miał moment wahania, czy w ogóle powinien ją uczyć. – Poważnie, Es, ja... Cieszę się, że mi pokazałeś. I że mogę teraz... – urwała, zmieniła zdanie. – Wolność. To właśnie mi dałeś. I cholernie cię za to kocham. Za to też – uściśliła z nieznacznym uśmiechem, nim po ledwie chwili wahania pochyliła się i pocałowała go miękko.
- To pewnie minie – wymruczała mu tuż przy ustach. – Ból i to... To wszystko. Tak myślę. Może... Nie wiem. Może po prostu muszę tak, żeby potem docenić bardziej, jak będzie już dobrze. – Uśmiechnęła się przelotnie.
Chciała wyglądać na bardziej pewną swoich słów niż faktycznie się czuła. Czy jej wyszło? Nie była pewna.
Esteban Barros
Re: Mała polana Sro 10 Kwi - 22:15
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Oczywiście, że specjalnie użył słów koci tata, śmiejąc się z wyraźnym rozbawieniem, kiedy Blanca zgodnie z przewidywaniami burknęła odpowiedź.
- Nie wiem, czy bym chciał, żeby ktoś myślał, że jestem twoim tatą, skarbie – oznajmił nieco zbyt radośnie, czerwieniąc się zaraz na wspomnienie słówka w obcym języku, który słyszał pod swoim adresem zarówno z ust Blanki jak i Nika. Za pierwszym razem mógł je zignorować, za drugim... Za drugim sprawdził. I chyba wolał nie wiedzieć, nawet jeśli w jakiś sposób mile łechtało mu ego. Westchnął jeszcze, może nieco zbyt głęboko i podniósł dłoń, znów trąc piekący gorącem policzek, kiwając zaraz głową na łaskawe pozwoleństwo przyniesienie zwierzęcia, jakby sama kiedyś mu nie mówiła, że by tego chciała. Czuł podskórnie, że gdy tylko znajdą jakieś lokum, podpiszą umowę i przystosują je do codziennego życia, pierwsze kroki skieruje ku schronisku dla zwierząt – i że będzie miał cholerny problem wybrać tylko jedną puszystą kulkę do zabrania do domu. Domu.
Gdyby tylko rynek mieszkaniowy w Midgardzie mógł się pospieszyć i podsunąć mu odpowiednie ogłoszenie... Nie chciał mieszkać na kanapie Vai przez następne pół roku. Kochał ją, ale zwariowałby.
Kiedy zadał jej pytanie o przemianę, kierowała nim tak samo ciekawość jak i troska – tak przynajmniej chciał myśleć, uparcie próbując uspokoić ekscytację związaną z przemianą Blanki. Pierwszy raz zadziała się przecież gwałtownie, w warunkach ekstremalnych nie pozostawiających pola na zastanawianie się czy niepewność. Z relacji Antonia wynikało, że spadła na atakujących jak wicher, a gdy wróciła do ludzkiej postaci, wymiotowała. Nie sądził, by miał prawo czuć aż takie radosne podniecenie, skoro dla Vargas ocelot mógłby się z początku łączyć nierozerwalnie z traumą.
Parsknął cicho, gdy zarzuciła sobie jego przedramię na twarz, palcami odruchowo bawiąc się jednym z luźnych, ciemnych kosmyków. Słuchał jak mówiła, z początku szukających w tych słowach fałszu, ale szybko przestał. Kiwał tylko głową, czując jak uśmiech na jego ustach rozciąga się coraz szerzej, a supeł na wnętrznościach, z którego istnienia dotąd nie zdawał sobie sprawy, rozwiązuje się i pozwala mu swobodniej odetchnąć.
- Tak – rzucił z nutą czegoś bliskiego nabożnej czci i tylko tyle. Nic więcej. Teraz Blanca już rozumiała – mógłby opowiedzieć jej, że ostatnio w Brazylii wizja porzucenia człowieczeństwa na długo lub na dobre ciągnęła się za nim jak lepki cień, kusiła wolnością i spokojem, ale nie chciał zatruwać tego momentu między nimi. Może kiedyś. Może opowie o tym tej osobie, do której pójdzie na terapię.
Od początku mnie słyszałeś, co?
- Dobrze ci szło – rzucił, wyginając się lekko i składając na czole kobiety krótkiego całusa. - Czasami nie wiedziałem, gdzie byłaś.
Nie próbował wmawiać jej, że od początku była mistrzynią polowania, ale miał w sobie mocne przekonanie, że jeśli już na początku szło jej tak dobrze, nauczy się wszystkiego kiedy tylko dopuści totem bliżej, nie rywalizując z nim o miejsce we własnym ciele. Była cholernie pojętną, cholernie zdolną uczennicą – Es jeszcze nie widział nikogo, kto tak szybko opanowałby umiejętność przemiany. Nawet ciotka Juliana była zaskoczona, gdy powiedział jej, że wystarczyło parę miesięcy.
Mimowolnie napiął mięśnie brzucha, gdy dłoń Blanki ostrożnie zawędrowała pod materiał koszulki i została tam, nieruchoma – potrzebował dwóch powolnych oddechów, by znów się w pełni rozluźnić. Czując, że się poruszyła, przesunął nieco rękę, którą osłaniał jej oczy od światła, słuchając zapewnień roztapiających mu serce w sposób, jakiego chyba do tej pory nie doświadczył – jakimś cudem znaleźli się dokładnie na tym samym wycinku przestrzeni, w tym samym czasie, dzieląc te same doświadczenia. Nie krzyczeli do siebie z dwóch różnych płaszczyzn, nie wykrzywiali głów pod dziwnymi kątami, by lepiej zobaczyć pewne kwestie z perspektywy drugiego. Miał poczucie, że naprawdę rozumiała.
Przytrzymał ją za potylicę, gdy się pochyliła, przedłużając miękki pocałunek.
- Nie powinno musieć cię boleć – powiedział ze zmarszczonymi lekko brwiami. - Jeśli szybko nie przestanie, znajdziemy jakieś rozwiązanie. Zapytam Julianę, przekopię tą waszą bibliotekę w Instytucie – zapewnił, zanim znów przyciągnął Blankę bliżej, już w trakcie pocałunku popychając ją lekko, aż nie ułożyła się pod nim na trawie. Czując tylko cień wcześniejszej niepewności, rozsunął jej wargi językiem, po raz pierwszy od dawna napierając na ciało Meksykanki własnym ciężarem.
- Nie wiem, czy bym chciał, żeby ktoś myślał, że jestem twoim tatą, skarbie – oznajmił nieco zbyt radośnie, czerwieniąc się zaraz na wspomnienie słówka w obcym języku, który słyszał pod swoim adresem zarówno z ust Blanki jak i Nika. Za pierwszym razem mógł je zignorować, za drugim... Za drugim sprawdził. I chyba wolał nie wiedzieć, nawet jeśli w jakiś sposób mile łechtało mu ego. Westchnął jeszcze, może nieco zbyt głęboko i podniósł dłoń, znów trąc piekący gorącem policzek, kiwając zaraz głową na łaskawe pozwoleństwo przyniesienie zwierzęcia, jakby sama kiedyś mu nie mówiła, że by tego chciała. Czuł podskórnie, że gdy tylko znajdą jakieś lokum, podpiszą umowę i przystosują je do codziennego życia, pierwsze kroki skieruje ku schronisku dla zwierząt – i że będzie miał cholerny problem wybrać tylko jedną puszystą kulkę do zabrania do domu. Domu.
Gdyby tylko rynek mieszkaniowy w Midgardzie mógł się pospieszyć i podsunąć mu odpowiednie ogłoszenie... Nie chciał mieszkać na kanapie Vai przez następne pół roku. Kochał ją, ale zwariowałby.
Kiedy zadał jej pytanie o przemianę, kierowała nim tak samo ciekawość jak i troska – tak przynajmniej chciał myśleć, uparcie próbując uspokoić ekscytację związaną z przemianą Blanki. Pierwszy raz zadziała się przecież gwałtownie, w warunkach ekstremalnych nie pozostawiających pola na zastanawianie się czy niepewność. Z relacji Antonia wynikało, że spadła na atakujących jak wicher, a gdy wróciła do ludzkiej postaci, wymiotowała. Nie sądził, by miał prawo czuć aż takie radosne podniecenie, skoro dla Vargas ocelot mógłby się z początku łączyć nierozerwalnie z traumą.
Parsknął cicho, gdy zarzuciła sobie jego przedramię na twarz, palcami odruchowo bawiąc się jednym z luźnych, ciemnych kosmyków. Słuchał jak mówiła, z początku szukających w tych słowach fałszu, ale szybko przestał. Kiwał tylko głową, czując jak uśmiech na jego ustach rozciąga się coraz szerzej, a supeł na wnętrznościach, z którego istnienia dotąd nie zdawał sobie sprawy, rozwiązuje się i pozwala mu swobodniej odetchnąć.
- Tak – rzucił z nutą czegoś bliskiego nabożnej czci i tylko tyle. Nic więcej. Teraz Blanca już rozumiała – mógłby opowiedzieć jej, że ostatnio w Brazylii wizja porzucenia człowieczeństwa na długo lub na dobre ciągnęła się za nim jak lepki cień, kusiła wolnością i spokojem, ale nie chciał zatruwać tego momentu między nimi. Może kiedyś. Może opowie o tym tej osobie, do której pójdzie na terapię.
Od początku mnie słyszałeś, co?
- Dobrze ci szło – rzucił, wyginając się lekko i składając na czole kobiety krótkiego całusa. - Czasami nie wiedziałem, gdzie byłaś.
Nie próbował wmawiać jej, że od początku była mistrzynią polowania, ale miał w sobie mocne przekonanie, że jeśli już na początku szło jej tak dobrze, nauczy się wszystkiego kiedy tylko dopuści totem bliżej, nie rywalizując z nim o miejsce we własnym ciele. Była cholernie pojętną, cholernie zdolną uczennicą – Es jeszcze nie widział nikogo, kto tak szybko opanowałby umiejętność przemiany. Nawet ciotka Juliana była zaskoczona, gdy powiedział jej, że wystarczyło parę miesięcy.
Mimowolnie napiął mięśnie brzucha, gdy dłoń Blanki ostrożnie zawędrowała pod materiał koszulki i została tam, nieruchoma – potrzebował dwóch powolnych oddechów, by znów się w pełni rozluźnić. Czując, że się poruszyła, przesunął nieco rękę, którą osłaniał jej oczy od światła, słuchając zapewnień roztapiających mu serce w sposób, jakiego chyba do tej pory nie doświadczył – jakimś cudem znaleźli się dokładnie na tym samym wycinku przestrzeni, w tym samym czasie, dzieląc te same doświadczenia. Nie krzyczeli do siebie z dwóch różnych płaszczyzn, nie wykrzywiali głów pod dziwnymi kątami, by lepiej zobaczyć pewne kwestie z perspektywy drugiego. Miał poczucie, że naprawdę rozumiała.
Przytrzymał ją za potylicę, gdy się pochyliła, przedłużając miękki pocałunek.
- Nie powinno musieć cię boleć – powiedział ze zmarszczonymi lekko brwiami. - Jeśli szybko nie przestanie, znajdziemy jakieś rozwiązanie. Zapytam Julianę, przekopię tą waszą bibliotekę w Instytucie – zapewnił, zanim znów przyciągnął Blankę bliżej, już w trakcie pocałunku popychając ją lekko, aż nie ułożyła się pod nim na trawie. Czując tylko cień wcześniejszej niepewności, rozsunął jej wargi językiem, po raz pierwszy od dawna napierając na ciało Meksykanki własnym ciężarem.
Blanca Vargas
Re: Mała polana Czw 11 Kwi - 10:07
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Rozumiała – chyba tak. Chyba faktycznie rozumiała znacznie więcej i chyba nie patrzyłaby już na Esa dziwnie, gdyby powiedział, że czasem kusiło go, by pozostać w zwierzęcej postaci. Nadal coś, być może, zakłułoby ją pod żebrami – ale rozumiałaby.
Rozumiałaby, bo przecież sama coraz częściej o tym myślała. By zostać w ocelociej formie na dłużej. By uciec z Midgardu, zaszyć się w lesie. Nie bać się – nie myśleć. Skoro ją samą dręczyły podobne myśli po zaledwie trzech przemianach, jak mogłaby nie rozumieć, że Es czuje bardzo podobnie?
Dobrze ci szło.
Roześmiała się. Doceniała, że nie próbuje na siłę wmawiać jej, że było lepiej niż faktycznie – dzięki temu pochwała miała znacznie większą wartość. Sama Blanca nie wiedziała jeszcze, czy faktycznie chce uczyć się więcej – obcowanie z totemem wciąż było dla niej nowe, jednocześnie uspokajające i trochę przerażające; potrzebowała czasu, by oswoić się z tym, co może jej ciało, jeśli oddać je ocelotowi – ale nie przekreślała tego jeszcze. Bo może by chciała. Może, z czasem, pozwoli sobie na podobną bliskość z totemem jak Es miał ze swoim. Może.
Bo przecież było coś satysfakcjonującego w myśli, że była drapieżnikiem. Że tam, gdzie dotąd była tylko ona, teraz jest jeszcze zwierzę gotowe szarpać pazurami i gryźć.
Zawahała się, gdy Es spiął się pod jej dłonią, ale zmusiła się, by ją tam zostawić. Nie potrafiła go nie dotykać. Nie potrafiła nie szukać bliskości. Rozumiała dystans, jaki wkradł się pomiędzy nich, być może również uważała, że jest im w tej chwili potrzebny – zrozumienie to nijak jednak nie sprawiało, że było jej łatwiej. Dotyk zawsze był dla Blanki czymś więcej niż prostą przyjemnością. Pilnowanie się tak, jak starała się robić to teraz, było dla niej czymś nienaturalnym, czymś, czego musiała się nauczyć – do czego musiała się zmusić. I robiła to – robiła, bo przecież Es był dla niej czymś znacznie więcej niż atrakcyjnym ciałem. Tylko, że było trudno. Po prostu było trudno.
Gdy znów odprężył się pod jej dotykiem, odetchnęła bezgłośnie i pozostawiła dłoń na miejscu.
Potem, gdy mówili o bólu, w pierwszym odruchu chciała bagatelizować. Fakt, że sama zaczęła ten temat nie sprawiał, że faktycznie chciała o tym rozmawiać – nie chciała. I nie chodziło o to, że czula się przez to słaba, ani też nie o to, że nie chciała budzić w Esie dodatkowych wątpliwości. Po prostu... To po prostu nie było miłe. Trudno było jej myśleć o tym, że to, dzięki czemu jest spokojniejsza, sprawia jednocześnie, że całe jej ciało płonie – w bynajmniej nie przyjemny sposób. Była w tym jakaś niesprawiedliwość, która kłuła Blancę i drapała w miejscu, do którego nie była w stanie sięgnąć.
Tylko, że przecież obiecała Barrosowi, że nie będzie udawać, że jest w porządku, jeśli nie było.
- W porządku – zgodziła się więc cicho, tuż po pocałunku, wspierając czoło o czoło Esa. – Zobaczymy, dobrze? Ja... Może po prostu wystarczy jeszcze trochę czasu. Jeszcze trochę przemian. – Przygryzła wnętrze policzka lekko. – Powiem ci, jeśli nie będzie mijało. Na pewno. Ja nie... – Chrząknęła cicho. Zmieniła zdanie. – Po prostu ci powiem – zakończyła krótko i uśmiechnęła się łagodnie.
Nie opierała się, gdy przyciągnął ją bliżej, ani też wtedy, gdy popchnął ją z powrotem na trawę. Dopiero gdy sam podążył za nią, po raz pierwszy od... ilu właściwie? Miesiąca? Więcej? – sięgając po nią bardziej zdecydowanie, zawahała się na chwilę, spoglądając na niego złotymi, sarnimi oczami.
Zaraz potem z tęsknym westchnieniem wpiła się w jego usta, muskając jego język własnym, i objęła go mocno, przytrzymując przy sobie.
Bogowie, tak strasznie za nim tęskniła.
W jej ruchach wciąż widać było niepewność, gdy ostrożnie podwinęła trochę koszulkę Esa i wsunęłą dłonie dalej pod nią, gładząc nagie plecy mężczyzny. Wszystko robiła wolno, tak, jakby na każdym kroku spodziewała się protestów, miękkiego oporu Barrosa. Bo, szczerze mówiąc, chyba dokładnie tak było – z tyłu głowy wciąż miała chyba, że nie może, nie powinna, że to... Jeszcze nie teraz.
Es jednak nie kazał jej zabrać rąk i z gardła Blanki wyrwało się ciche, zdławione westchnienie, umykające prosto w rozchylone usta mężczyzny.
Było wiele rzeczy, które mogła powiedzieć. Cała masa słów cisnęła jej się na język między kolejnymi pocałunkami, z których większość była formułowanymi w taki czy inny sposób zapewnieniami, że jest jego i że tak bardzo go potrzebuje. Tęsknota gotowa była wylać się z niej gwałtowną falą słów i łez, gdyby tylko jej pozwoliła – Blanca jednak nie zrobiła tego.
Sięgnęła dłońmi aż na łopatki mężczyzny zanim zdecydowała się cofnąć jedną z rąk, wpleść palce we włosy mężczyzny, przytrzymać go przy sobie. Potykała się na każdym geście, nieporadna tak, jakby nigdy wcześniej ze sobą nie byli. Przeszkadzało jej to. Brakowało jej poczucia swobody, tej pewności, że Es... Że jest tu z nią, także w ten bardzo podstawowy, fizyczny sposób.
Z drugiej strony było jednak coś zaskakująco przyjemnego w tym, by sprawdzać, badać granice – w tej nieśmiałości i niepewności, których zawsze jej przecież brakowało. Nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że podoba jej się tak, jak jest teraz, ale, myśląc nad tym chwilę, potrafiła dostrzec jakieś plusy.
Musiała dostrzec jakieś plusy, żeby było chociaż trochę łatwiej.
Rozumiałaby, bo przecież sama coraz częściej o tym myślała. By zostać w ocelociej formie na dłużej. By uciec z Midgardu, zaszyć się w lesie. Nie bać się – nie myśleć. Skoro ją samą dręczyły podobne myśli po zaledwie trzech przemianach, jak mogłaby nie rozumieć, że Es czuje bardzo podobnie?
Dobrze ci szło.
Roześmiała się. Doceniała, że nie próbuje na siłę wmawiać jej, że było lepiej niż faktycznie – dzięki temu pochwała miała znacznie większą wartość. Sama Blanca nie wiedziała jeszcze, czy faktycznie chce uczyć się więcej – obcowanie z totemem wciąż było dla niej nowe, jednocześnie uspokajające i trochę przerażające; potrzebowała czasu, by oswoić się z tym, co może jej ciało, jeśli oddać je ocelotowi – ale nie przekreślała tego jeszcze. Bo może by chciała. Może, z czasem, pozwoli sobie na podobną bliskość z totemem jak Es miał ze swoim. Może.
Bo przecież było coś satysfakcjonującego w myśli, że była drapieżnikiem. Że tam, gdzie dotąd była tylko ona, teraz jest jeszcze zwierzę gotowe szarpać pazurami i gryźć.
Zawahała się, gdy Es spiął się pod jej dłonią, ale zmusiła się, by ją tam zostawić. Nie potrafiła go nie dotykać. Nie potrafiła nie szukać bliskości. Rozumiała dystans, jaki wkradł się pomiędzy nich, być może również uważała, że jest im w tej chwili potrzebny – zrozumienie to nijak jednak nie sprawiało, że było jej łatwiej. Dotyk zawsze był dla Blanki czymś więcej niż prostą przyjemnością. Pilnowanie się tak, jak starała się robić to teraz, było dla niej czymś nienaturalnym, czymś, czego musiała się nauczyć – do czego musiała się zmusić. I robiła to – robiła, bo przecież Es był dla niej czymś znacznie więcej niż atrakcyjnym ciałem. Tylko, że było trudno. Po prostu było trudno.
Gdy znów odprężył się pod jej dotykiem, odetchnęła bezgłośnie i pozostawiła dłoń na miejscu.
Potem, gdy mówili o bólu, w pierwszym odruchu chciała bagatelizować. Fakt, że sama zaczęła ten temat nie sprawiał, że faktycznie chciała o tym rozmawiać – nie chciała. I nie chodziło o to, że czula się przez to słaba, ani też nie o to, że nie chciała budzić w Esie dodatkowych wątpliwości. Po prostu... To po prostu nie było miłe. Trudno było jej myśleć o tym, że to, dzięki czemu jest spokojniejsza, sprawia jednocześnie, że całe jej ciało płonie – w bynajmniej nie przyjemny sposób. Była w tym jakaś niesprawiedliwość, która kłuła Blancę i drapała w miejscu, do którego nie była w stanie sięgnąć.
Tylko, że przecież obiecała Barrosowi, że nie będzie udawać, że jest w porządku, jeśli nie było.
- W porządku – zgodziła się więc cicho, tuż po pocałunku, wspierając czoło o czoło Esa. – Zobaczymy, dobrze? Ja... Może po prostu wystarczy jeszcze trochę czasu. Jeszcze trochę przemian. – Przygryzła wnętrze policzka lekko. – Powiem ci, jeśli nie będzie mijało. Na pewno. Ja nie... – Chrząknęła cicho. Zmieniła zdanie. – Po prostu ci powiem – zakończyła krótko i uśmiechnęła się łagodnie.
Nie opierała się, gdy przyciągnął ją bliżej, ani też wtedy, gdy popchnął ją z powrotem na trawę. Dopiero gdy sam podążył za nią, po raz pierwszy od... ilu właściwie? Miesiąca? Więcej? – sięgając po nią bardziej zdecydowanie, zawahała się na chwilę, spoglądając na niego złotymi, sarnimi oczami.
Zaraz potem z tęsknym westchnieniem wpiła się w jego usta, muskając jego język własnym, i objęła go mocno, przytrzymując przy sobie.
Bogowie, tak strasznie za nim tęskniła.
W jej ruchach wciąż widać było niepewność, gdy ostrożnie podwinęła trochę koszulkę Esa i wsunęłą dłonie dalej pod nią, gładząc nagie plecy mężczyzny. Wszystko robiła wolno, tak, jakby na każdym kroku spodziewała się protestów, miękkiego oporu Barrosa. Bo, szczerze mówiąc, chyba dokładnie tak było – z tyłu głowy wciąż miała chyba, że nie może, nie powinna, że to... Jeszcze nie teraz.
Es jednak nie kazał jej zabrać rąk i z gardła Blanki wyrwało się ciche, zdławione westchnienie, umykające prosto w rozchylone usta mężczyzny.
Było wiele rzeczy, które mogła powiedzieć. Cała masa słów cisnęła jej się na język między kolejnymi pocałunkami, z których większość była formułowanymi w taki czy inny sposób zapewnieniami, że jest jego i że tak bardzo go potrzebuje. Tęsknota gotowa była wylać się z niej gwałtowną falą słów i łez, gdyby tylko jej pozwoliła – Blanca jednak nie zrobiła tego.
Sięgnęła dłońmi aż na łopatki mężczyzny zanim zdecydowała się cofnąć jedną z rąk, wpleść palce we włosy mężczyzny, przytrzymać go przy sobie. Potykała się na każdym geście, nieporadna tak, jakby nigdy wcześniej ze sobą nie byli. Przeszkadzało jej to. Brakowało jej poczucia swobody, tej pewności, że Es... Że jest tu z nią, także w ten bardzo podstawowy, fizyczny sposób.
Z drugiej strony było jednak coś zaskakująco przyjemnego w tym, by sprawdzać, badać granice – w tej nieśmiałości i niepewności, których zawsze jej przecież brakowało. Nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że podoba jej się tak, jak jest teraz, ale, myśląc nad tym chwilę, potrafiła dostrzec jakieś plusy.
Musiała dostrzec jakieś plusy, żeby było chociaż trochę łatwiej.
Esteban Barros
Re: Mała polana Czw 11 Kwi - 12:01
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zapewnienie, że znajdzie rozwiązanie na problemy Blanki, było może na wyrost i parę uderzeń serca później Es doskonale zdawał sobie już sprawę z własnych braków w tej materii – nie znał się wystarczająco na uzdrawianiu, by móc spojrzeć na sprawę pod tym kątem. Ksiąg na temat przemiany samej w sobie dawno nie otwierał, choć tliło mu się z tyłu głowy, do których mógłby zajrzeć najpierw. Z pomocą Juliany może doszliby do sedna problemu. Musieli. Nie zamierzał zostawiać Blanki bez wsparcia w czymś, co nie powinno jej się przydarzać.
Po prostu ci powiem.
Kiwnął lekko głową, bo tyle mu wystarczyło – nie snuła jakichś górnolotnych zapewnień trudnych do spełnienia, wyraźnie zatrzymując się na moment, gdy jej myśli zaczęły galopować w ich kierunku. Proste zapewnienia, coś czego miała szansę nie zapomnieć – tak było lepiej. Bardziej prawdziwie, po ludzku.
Nie opierała się, kiedy najpierw przyciągnął ją bliżej, a później popchnął na plecy, nagle nie mogąc znieść przestrzeni, która między nimi istniała – normalnie wystarczałoby mu pewnie usiąść bliżej, przycisnąć bok do jej boku, ale miał tego wieczora zbyt wiele adrenaliny w żyłach, za dużo szczęścia buzującego pod czaszką i tłumiącego miękko nieufność. Zacisnął mocno powieki, gdy nie opierała się i otworzyła przed nim wargi, obejmując ciasno jego ramiona. Przylgnął do niej mocniej, pewniej, odruchowo wciskając kolano między nogi kobiety, rozsuwając je i robiąc tam dla siebie miejsce.
Tam gdzie w ruchach Blanki rzadko pojawiała się niepewność, teraz widać ją było gołym okiem, kiedy powoli sięgała pod materiał, ostrożnie dotykając skóry – parę chwil wcześniej spinał się pod jej dotykiem, teraz nadstawiając się do niego, prężąc plecy i zachęcając bezgłośnie, by mocniej wbiła w nie palce. Przełknął westchnienie, które wyrwało się z jej ust, przez chwilę wisząc tylko nad nią, ciepłym oddechem owiewając jej wargi i policzek, zanim przekrzywił głowę, ostrożnie przyciskając pierwszy pocałunek do odsłoniętej szyi. Tuż pod żuchwą, obok składając zaraz następny i jeszcze jeden, prychając krótko, gdy źdźbło trawy załaskotało go w nos. Nie wyciągał rąk, wspierając się na przedramionach po obu stronach Vargas, nie chcąc jej przygnieść swoim ciężarem, ale coraz bardziej mu to przeszkadzało. Że nie mógł sięgnąć palcami pod ubranie, objąć ciała i zostawić na nim swoich odcisków.
Gdzieś z tyłu głowy błysnęła mu myśl, że to za szybko, że powinien dłużej zachowywać dystans – cholera, tylko skąd miał wiedzieć, kiedy minie wystarczająco dużo czasu? Teraz, kiedy wszystko w nim wyło o dotyk, o znalezienie się znów tak blisko, jak to tylko możliwe, miał myśleć o jakimś długofalowym planie? Co by to zmieniło, poza unieszczęśliwianiem ich w tym momencie?
Balansując na jednej ręce, drugą sięgnął do dekoltu koszulki, którą Blanca miała na sobie i pociągnął materiał w dół, odsłaniając obojczyk i ramię – wbił się w nie zaraz zębami, z palcami kobiety zaciśniętymi we włosach. Oddychał ciężko, pilnując się, by nie przebić skóry, a tylko zostawić na niej wyraźny odcisk. Załagodził ślad, przesuwając po nim językiem i sięgając wyżej, znów do szyi, zlizując z niej nieco słonego potu.
- Potrzebuję cię – wymamrotał przy uchu Blanki, kąsając jego płatek, zanim zdążył się nad tym zastanowić. - Tak bardzo.
Po prostu ci powiem.
Kiwnął lekko głową, bo tyle mu wystarczyło – nie snuła jakichś górnolotnych zapewnień trudnych do spełnienia, wyraźnie zatrzymując się na moment, gdy jej myśli zaczęły galopować w ich kierunku. Proste zapewnienia, coś czego miała szansę nie zapomnieć – tak było lepiej. Bardziej prawdziwie, po ludzku.
Nie opierała się, kiedy najpierw przyciągnął ją bliżej, a później popchnął na plecy, nagle nie mogąc znieść przestrzeni, która między nimi istniała – normalnie wystarczałoby mu pewnie usiąść bliżej, przycisnąć bok do jej boku, ale miał tego wieczora zbyt wiele adrenaliny w żyłach, za dużo szczęścia buzującego pod czaszką i tłumiącego miękko nieufność. Zacisnął mocno powieki, gdy nie opierała się i otworzyła przed nim wargi, obejmując ciasno jego ramiona. Przylgnął do niej mocniej, pewniej, odruchowo wciskając kolano między nogi kobiety, rozsuwając je i robiąc tam dla siebie miejsce.
Tam gdzie w ruchach Blanki rzadko pojawiała się niepewność, teraz widać ją było gołym okiem, kiedy powoli sięgała pod materiał, ostrożnie dotykając skóry – parę chwil wcześniej spinał się pod jej dotykiem, teraz nadstawiając się do niego, prężąc plecy i zachęcając bezgłośnie, by mocniej wbiła w nie palce. Przełknął westchnienie, które wyrwało się z jej ust, przez chwilę wisząc tylko nad nią, ciepłym oddechem owiewając jej wargi i policzek, zanim przekrzywił głowę, ostrożnie przyciskając pierwszy pocałunek do odsłoniętej szyi. Tuż pod żuchwą, obok składając zaraz następny i jeszcze jeden, prychając krótko, gdy źdźbło trawy załaskotało go w nos. Nie wyciągał rąk, wspierając się na przedramionach po obu stronach Vargas, nie chcąc jej przygnieść swoim ciężarem, ale coraz bardziej mu to przeszkadzało. Że nie mógł sięgnąć palcami pod ubranie, objąć ciała i zostawić na nim swoich odcisków.
Gdzieś z tyłu głowy błysnęła mu myśl, że to za szybko, że powinien dłużej zachowywać dystans – cholera, tylko skąd miał wiedzieć, kiedy minie wystarczająco dużo czasu? Teraz, kiedy wszystko w nim wyło o dotyk, o znalezienie się znów tak blisko, jak to tylko możliwe, miał myśleć o jakimś długofalowym planie? Co by to zmieniło, poza unieszczęśliwianiem ich w tym momencie?
Balansując na jednej ręce, drugą sięgnął do dekoltu koszulki, którą Blanca miała na sobie i pociągnął materiał w dół, odsłaniając obojczyk i ramię – wbił się w nie zaraz zębami, z palcami kobiety zaciśniętymi we włosach. Oddychał ciężko, pilnując się, by nie przebić skóry, a tylko zostawić na niej wyraźny odcisk. Załagodził ślad, przesuwając po nim językiem i sięgając wyżej, znów do szyi, zlizując z niej nieco słonego potu.
- Potrzebuję cię – wymamrotał przy uchu Blanki, kąsając jego płatek, zanim zdążył się nad tym zastanowić. - Tak bardzo.
Blanca Vargas
Re: Mała polana Czw 11 Kwi - 18:45
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Tak, jak na początku była przekonana, że Es zaraz każe jej zabrać ręce i miękko stwierdzi, że jeszcze nie teraz, tak z każdym kolejnym dotykiem mężczyzny coraz mniej w to wierzyła. Ochoczo zrobiła mu miejsce, rozchylając nieco uda, a gdy wygiął plecy, wychodząc naprzeciw jej dłoniom, z pełnym tęsknoty westchnieniem wbiła w nie mocniej palce, paznokciami przejechała po rozgrzanej skórze. Odchyliła głowę i odsłoniła szyję, gdy tego zapragnął i zagryzała dolną wargę mocno, by zdławić już teraz rwące jej się jęki.
Jej ciało już teraz drżało mu w dłoniach i bardzo, naprawdę bardzo miała nadzieję, że Es nagle nie przestanie – nie wycofa się i nie stwierdzi, że to jeszcze zbyt wcześnie. Bo może tak było, może rzeczywiście powinni poczekać dłużej.
Tylko jak długo byłoby już wystarczająco? Ile czasu powinno upłynąć, by było dobrze?
Blanca czekałaby tyle, ile było trzeba – nie wyrywałaby się z inicjatywą, to musiałoby wyjść od Esa. Teraz jednak, tak szybko mięknąc w rękach mężczyzny, nie mogła opędzić się od myśli, że gdyby Barros spróbował teraz zabrać ręce, chyba by mu na to nie pozwoliła.
Syknęła cicho, gdy wgryzł się w jej ramię, zamiast jednak odciągnąć go od siebie, przytrzymała tylko mocniej. Wciągnęła powietrze głęboko na wymruczane przy jej uchu słowa, a gdy uniosła powieki na chwilę, w jej oczach szalał ogień. Oddychając ciężko, uśmiechnęła się leniwie. Złoto jej tęczówek przelewało się pod mgłą pożądania – i, może nawet bardziej, trudnej do ukrycia tęsknoty.
Nie odpowiedziała mu, nie słowami. Zamiast tego chwyciła brzegi jego koszulki i pociągnęła stanowczo ku górze, ściągając ją z Esa i odkładając gdzieś na bok. Znów przyciągnęła mężczyznę do siebie i wpiła się zachłannie w jego usta – tak, jak nie mogła tego robić wciągu ostatniego miesiąca. Gryzła jego dolną wargę i odsuwała się tylko wtedy, kiedy już naprawdę musiała, by złapać jeden czy dwa płytkie, łapczywe oddechy.
- Więc weź sobie – wychrypiała dopiero później, unosząc głowę na chwilę, sunąc nosem wzdluż szyi Barrosa, kąsając go tam, gdzie pod skórą czuć było jego puls. Oddychała ciężko, zachłannie chłonąc zapach mężczyzny. – Jestem twoja, a ty jesteś mój.
Nie zamierzała się upewniać, czy na pewno tego chce – czy na pewno chce już teraz. Nie zamierzała dopytywać, drążyć, wymuszać na nim słownych deklaracji. Chyba po prostu się bała. Bała się, że jeśli zapyta, Barros rzecywiście ochłonie i stwierdzi, że...
Nie pozwoliła sobie dokończyć myśli, zamiast tego znów sunąc dłońmi w dół i w górę wzdłuż boków i pleców mężczyzny, znów przytrzymując go przy sobie mocniej, znów sugestywnie – ulegle – nadstawiając szyję.
Niezależnie, o co by poprosił, nie odmówiłaby mu niczego. Niczego.
Jej ciało już teraz drżało mu w dłoniach i bardzo, naprawdę bardzo miała nadzieję, że Es nagle nie przestanie – nie wycofa się i nie stwierdzi, że to jeszcze zbyt wcześnie. Bo może tak było, może rzeczywiście powinni poczekać dłużej.
Tylko jak długo byłoby już wystarczająco? Ile czasu powinno upłynąć, by było dobrze?
Blanca czekałaby tyle, ile było trzeba – nie wyrywałaby się z inicjatywą, to musiałoby wyjść od Esa. Teraz jednak, tak szybko mięknąc w rękach mężczyzny, nie mogła opędzić się od myśli, że gdyby Barros spróbował teraz zabrać ręce, chyba by mu na to nie pozwoliła.
Syknęła cicho, gdy wgryzł się w jej ramię, zamiast jednak odciągnąć go od siebie, przytrzymała tylko mocniej. Wciągnęła powietrze głęboko na wymruczane przy jej uchu słowa, a gdy uniosła powieki na chwilę, w jej oczach szalał ogień. Oddychając ciężko, uśmiechnęła się leniwie. Złoto jej tęczówek przelewało się pod mgłą pożądania – i, może nawet bardziej, trudnej do ukrycia tęsknoty.
Nie odpowiedziała mu, nie słowami. Zamiast tego chwyciła brzegi jego koszulki i pociągnęła stanowczo ku górze, ściągając ją z Esa i odkładając gdzieś na bok. Znów przyciągnęła mężczyznę do siebie i wpiła się zachłannie w jego usta – tak, jak nie mogła tego robić wciągu ostatniego miesiąca. Gryzła jego dolną wargę i odsuwała się tylko wtedy, kiedy już naprawdę musiała, by złapać jeden czy dwa płytkie, łapczywe oddechy.
- Więc weź sobie – wychrypiała dopiero później, unosząc głowę na chwilę, sunąc nosem wzdluż szyi Barrosa, kąsając go tam, gdzie pod skórą czuć było jego puls. Oddychała ciężko, zachłannie chłonąc zapach mężczyzny. – Jestem twoja, a ty jesteś mój.
Nie zamierzała się upewniać, czy na pewno tego chce – czy na pewno chce już teraz. Nie zamierzała dopytywać, drążyć, wymuszać na nim słownych deklaracji. Chyba po prostu się bała. Bała się, że jeśli zapyta, Barros rzecywiście ochłonie i stwierdzi, że...
Nie pozwoliła sobie dokończyć myśli, zamiast tego znów sunąc dłońmi w dół i w górę wzdłuż boków i pleców mężczyzny, znów przytrzymując go przy sobie mocniej, znów sugestywnie – ulegle – nadstawiając szyję.
Niezależnie, o co by poprosił, nie odmówiłaby mu niczego. Niczego.
Esteban Barros
Re: Mała polana Nie 14 Kwi - 16:30
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Tęsknił za nią bardziej niż pozwalał sobie to zobaczyć, sztywno próbując trzymać się rozsądku podpowiadającego, że tak właśnie było trzeba. Z pewnym dystansem, na wyciągnięcie ręki, ale nie tuż obok, nie odbijając się od siebie, zostawiając przestrzeń na której swobodnie mogło się rozciągnąć nadszarpnięte zaufanie i w całej krasie pokazać wszystkie powstałe w nim ubytki. Esowi w jakiś dziwny sposób sprawiało przyjemność trzymanie się na odległość, ostrożniejsze sprawdzanie, gdzie znajdowały się granice tego, co chciał znosić i przyglądanie się, jak Blanca wpasowywała się w ten nowy kształt – czy próbowała ostrożnie układać się obok, czy przesuwać na siłę narzucone jej nagle ograniczenia. Widział w niej cienie poczucia winy, wahanie w niemal każdym geście choć odrobinę przypominającym wcześniejszą swobodę, do której dopuścili wcześniej z dnia na dzień. Wtedy wszystko działo się za szybko, a teraz płacili.
Es chciał, żeby tym razem rozsądniej poukładali klocki, które rozsypali, stworzyli jakąś przemyślaną konstrukcję, a nie chwiejną wieżę, w jakiej brakowało elementów. Mimo stanowczego, rozsądnego trzymania Vargas na dystans, tak bardzo – i głupio – tęsknił. Dopóki to uczucie nie łączyło się zbyt silnie z innymi, tłumił je z przerażającą łatwością – po dwóch ostatnich dniach, po wszystkich słowach i czasie spędzonym w sposób dotykający czegoś głęboko, czegoś zakurzonego i zaniedbanego, nagle zorientował się, że stracił tę umiejętność. To wtedy sięgnął po nią pewniej, zatopił zęby w ciele i głęboko wciągnął w nozdrza znajomy zapach, czując jak drżała.
Powinien jej powiedzieć, co to drżenie, odsłanianie szyi, błysk w oku robiły mu z sercem – jak bardzo się zaciskało, by zaraz wyrwać się do szalonego, ciężkiego rytmu.
Wzdrygnął się lekko na pierwsze muśnięcie chłodnego, wieczornego powietrza na odsłoniętej skórze, chętniej lgnąc do ciepła. Ostro wciągnął powietrze przez zęby, na wrażliwej szyi czując najpierw tylko delikatne muśnięcia, a zaraz po nich piekące lekko ukąszenia, które zagotowywały mu krew. Zapytany, nie odnalazłby w sobie ani jednego powodu, żeby to przerwać i znów wpuścić między nich dystans. Miał go dość.
Es chciał, żeby tym razem rozsądniej poukładali klocki, które rozsypali, stworzyli jakąś przemyślaną konstrukcję, a nie chwiejną wieżę, w jakiej brakowało elementów. Mimo stanowczego, rozsądnego trzymania Vargas na dystans, tak bardzo – i głupio – tęsknił. Dopóki to uczucie nie łączyło się zbyt silnie z innymi, tłumił je z przerażającą łatwością – po dwóch ostatnich dniach, po wszystkich słowach i czasie spędzonym w sposób dotykający czegoś głęboko, czegoś zakurzonego i zaniedbanego, nagle zorientował się, że stracił tę umiejętność. To wtedy sięgnął po nią pewniej, zatopił zęby w ciele i głęboko wciągnął w nozdrza znajomy zapach, czując jak drżała.
Powinien jej powiedzieć, co to drżenie, odsłanianie szyi, błysk w oku robiły mu z sercem – jak bardzo się zaciskało, by zaraz wyrwać się do szalonego, ciężkiego rytmu.
Wzdrygnął się lekko na pierwsze muśnięcie chłodnego, wieczornego powietrza na odsłoniętej skórze, chętniej lgnąc do ciepła. Ostro wciągnął powietrze przez zęby, na wrażliwej szyi czując najpierw tylko delikatne muśnięcia, a zaraz po nich piekące lekko ukąszenia, które zagotowywały mu krew. Zapytany, nie odnalazłby w sobie ani jednego powodu, żeby to przerwać i znów wpuścić między nich dystans. Miał go dość.
Blanca Vargas
Re: Mała polana Nie 14 Kwi - 18:35
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Szybko do reszty straciła głowę. Może w chwili, gdy zęby Esa zatopiły się w jej ciele, a może gdy ona sama zaczęła gryźć jego. Może przy wyduszających jej oddech z piersi pocałunkach, a może wraz z pierwszym dotykiem dłoni Barrosa na jej nagiej skórze. Nie była pewna, ale to przecież nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia.
Liczyło się tylko to, że nagle, jak na pstryknięcie przełącznika, dynamika między nimi jakby wskoczyła znowu na utarte, dobrze znane tory.
Liczyło się tylko to, że nagle, jak na pstryknięcie przełącznika, dynamika między nimi jakby wskoczyła znowu na utarte, dobrze znane tory.
Esteban Barros
Re: Mała polana Pon 15 Kwi - 20:32
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: Mała polana Wto 16 Kwi - 10:59
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: Mała polana Wto 16 Kwi - 21:38
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: Mała polana Sro 17 Kwi - 10:27
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Pociągnęła nosem raz, drugi, zaśmiała się krótko, żałośnie, gdy Es musnął nosem jej szyję, zlizał parę pierwszych kropel z jej policzka. Ostrożnie uniosła głowę wyżej, przedramieniem otarła odruchowo załzawione oczy, wsparła czoło o czoło Esa, spoglądając na mężczyznę zza mgły schnących powoli łez.
- Tęskniłam za tobą – wychrypiała cicho. Ostrożnie przesunęła palcami po policzku mężczyzny, ześlizgnęła się wzdłuż jego żuchwy na szyję i ramię. – Tak bardzo za tobą tęskniłam, kocie.
Znów zamknęła oczy i złożyła na ustach Esa tęskny, słony od łez pocałunek.
- Nie róbmy sobie tego więcej – wymamrotała mu prosto w usta, doskonale świadoma, że wiele z tego było jej winą. Znaczna większość. Że to ona nie powinna robić tego więcej.
Nie zamierzała. Nigdy więcej. Nie sądziła, by potrafiła jeszcze raz poradzić sobie z groźbą utraty Esa, jeszcze raz udźwignąć tęsknotę, żal i ból. Chwila bliskości z innym człowiekiem nie była tego warta. Nic nie było tego warte.
Milczała parę kolejnych chwil, nie chcąc – a może wręcz zwyczajnie nie potrafiąc – odsunąć się od Esa. Znów schowała twarz w jego szyi, pocałowała wrażliwą skórę delikatnie.
- Zabierz mnie ze sobą – szepnęła w którejś chwili, nie unosząc wzroku. – Zabierz mnie ze sobą, Es. Proszę.
Nie umiała sobie wyobrazić, jak miałaby wrócić do wspólnego mieszkania, zasnąć sama w pustym pokoju, które zupełnie już nie pachniało Esem, zacząć kolejny dzień w towarzystwie Nity, Sala czy Yami zamiast w towarzystwie Barrosa. Jak miałaby udawać, że wszystko jest w porządku, skoro nie było – nic nie było w porządku, jeśli nie miała Esa obok. Z tej perspektywy towarzystwo Vai, z jakim Blanca musiałaby się liczyć, nie miała znaczenia. Własne lęki Vargas, mniej lub bardziej zasadne obawy związane z przyjaciółką Esa – one też nie były istotne. Mieszkanie Vai, którego astronomka od początku tak uparcie unikała, nagle stało się jedynym miejscem, w którym chciała być – tylko dlatego, że tam był Barros. A tam, gdzie był Es, tam był dom.
Esteban Barros
Re: Mała polana Sro 17 Kwi - 15:49
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Te same emocje, które gwałtownie rozpaliły się w jego wnętrzu i strawiły rozum, wcale nie ostudziły się równie szybko – zaległy Esowi pod skórą i żarzyły się jak węgle, upraszczając tok, którymi poruszały się następne myśli. Trzymać, bronić, gładzić drżącą od płaczu kobietę, która była dla niego wszystkim. Z każdą wadą i błędem, jaki popełniła. Była warta wysiłku. Wiedział o tym już wcześniej, ale dopiero teraz w pełni uświadamiał sobie, jak głęboko się w nim zagnieździła, jak wypełniła część pustych przestrzeni, które bolały w gorsze dni jak złamana kość na zwiastun burzy.
Jednocześnie bał się i nie bał, zawieszony w jakiejś dziwnej dychotomii swoich poplątanych uczuć, gdzie jedyną stałą i pewną rzeczą był fakt, że chciał jej blisko. Przepełnione lękiem myśli w towarzystwie Blanki częściej milczały, przestawały tak nachalnie drapać go we wnętrze czaszki.
Kącik ust drgnął mu lekko, gdy Vargas zaśmiała się mokro, czując muśnięcie na szyi i policzku, a potem wyprostowała nieco zgarbiony kręgosłup. Pewniej objął ją w pasie, wzdychając tęsknie, kiedy wsparła wilgotne od potu czoło na jego, mimowolnie przyciskając piersi do torsu.
Nie róbmy sobie tego więcej.
Mruknął tylko w tyle gardła, nie odpowiadając Blance pełnym zdaniem – bo i co mógłby powiedzieć? Nie rób więcej głupot? Obiecuję być dla ciebie tak dobry, żebyś nie musiała patrzeć na innych? Cokolwiek nie przeszłoby mu teraz przez gardło, byłoby zabarwione cieniem goryczy, nieważne jak bardzo starałby się go nie pokazywać – chociaż rozmiękł, uspokoił się, wreszcie przeszedł nad granicą, którą sam wyrysował pomiędzy nimi, gdzieś w środku był pewien, że to nie koniec tematu. Że jedno popołudnie, nieważne jak wysycone szczęściem i gwałtownymi emocjami szukającymi ujścia, nie zamaże do końca popełnionego błędu. Do tego potrzeba było wciąż więcej czasu, więcej rozmów, ale na razie... Na razie było dobrze.
Odetchnął, czując drobny pocałunek na szyi i następujące po nich, nieproporcjonalnie gwałtowne dreszcze, od których mocniej zacisnął palce na ciele Blanki.
- Zabiorę – przytaknął łatwo, nie zastanawiając się specjalnie nad odpowiedzią i nie rozważając, kiedy dokładnie Vaia miała wrócić do domu. Nie zostawiła mu nic ponad karteczkę z lakonicznym wyjaśnieniem, ale dopóki nie minął wyznaczony na niej czas, Es nie denerwował się zbyt mocno – co najwyżej był po prostu zdziwiony. Nawet gdyby była w mieszkaniu... Nie, jego odpowiedź dla Blanki wcale nie byłaby inna. Nie potrafiłby zasnąć, nie mając jej po tym wszystkim obok, nie widząc jej chociaż kątem oka. W pewnym sensie był jak zapatrzony w nią szczeniak.
- Powiem straszną rzecz – podjął po chwili, wciąż tak samo cicho i miękko, odruchowo wyplątując z włosów kobiety drobne gałązki, na które natrafił palcami. - Ale musimy się ruszyć.
Mógł się tylko zaśmiać na głęboki, niezadowolony dźwięk, jaki wydała, a jaki do złudzenia przypominał przeciągłe, kocie miauknięcie.
[z/t Es i Blanca]
Jednocześnie bał się i nie bał, zawieszony w jakiejś dziwnej dychotomii swoich poplątanych uczuć, gdzie jedyną stałą i pewną rzeczą był fakt, że chciał jej blisko. Przepełnione lękiem myśli w towarzystwie Blanki częściej milczały, przestawały tak nachalnie drapać go we wnętrze czaszki.
Kącik ust drgnął mu lekko, gdy Vargas zaśmiała się mokro, czując muśnięcie na szyi i policzku, a potem wyprostowała nieco zgarbiony kręgosłup. Pewniej objął ją w pasie, wzdychając tęsknie, kiedy wsparła wilgotne od potu czoło na jego, mimowolnie przyciskając piersi do torsu.
Nie róbmy sobie tego więcej.
Mruknął tylko w tyle gardła, nie odpowiadając Blance pełnym zdaniem – bo i co mógłby powiedzieć? Nie rób więcej głupot? Obiecuję być dla ciebie tak dobry, żebyś nie musiała patrzeć na innych? Cokolwiek nie przeszłoby mu teraz przez gardło, byłoby zabarwione cieniem goryczy, nieważne jak bardzo starałby się go nie pokazywać – chociaż rozmiękł, uspokoił się, wreszcie przeszedł nad granicą, którą sam wyrysował pomiędzy nimi, gdzieś w środku był pewien, że to nie koniec tematu. Że jedno popołudnie, nieważne jak wysycone szczęściem i gwałtownymi emocjami szukającymi ujścia, nie zamaże do końca popełnionego błędu. Do tego potrzeba było wciąż więcej czasu, więcej rozmów, ale na razie... Na razie było dobrze.
Odetchnął, czując drobny pocałunek na szyi i następujące po nich, nieproporcjonalnie gwałtowne dreszcze, od których mocniej zacisnął palce na ciele Blanki.
- Zabiorę – przytaknął łatwo, nie zastanawiając się specjalnie nad odpowiedzią i nie rozważając, kiedy dokładnie Vaia miała wrócić do domu. Nie zostawiła mu nic ponad karteczkę z lakonicznym wyjaśnieniem, ale dopóki nie minął wyznaczony na niej czas, Es nie denerwował się zbyt mocno – co najwyżej był po prostu zdziwiony. Nawet gdyby była w mieszkaniu... Nie, jego odpowiedź dla Blanki wcale nie byłaby inna. Nie potrafiłby zasnąć, nie mając jej po tym wszystkim obok, nie widząc jej chociaż kątem oka. W pewnym sensie był jak zapatrzony w nią szczeniak.
- Powiem straszną rzecz – podjął po chwili, wciąż tak samo cicho i miękko, odruchowo wyplątując z włosów kobiety drobne gałązki, na które natrafił palcami. - Ale musimy się ruszyć.
Mógł się tylko zaśmiać na głęboki, niezadowolony dźwięk, jaki wydała, a jaki do złudzenia przypominał przeciągłe, kocie miauknięcie.
[z/t Es i Blanca]