Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Mszysty zakątek

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Mszysty zakątek
    Jeden z bardziej odległych fragmentów lasu jest szczelnie porośnięty mchem – jego łodyżki unoszą się niemal na każdym kamieniu oraz pniu drzewa. W przesiąkniętym wilgocią powietrzu dominuje w związku z tym specyficzna, zielona barwa tych niepozornych roślin. Nieopodal rozpoczynają się bagna, dlatego zaleca się zachowanie ostrożności w poruszaniu się po tej części nietkniętej ręką człowieka. W jesiennym okresie w tym miejscu znajdują się również rzadko spotykane gatunki grzybów, co stanowi gratkę dla osób poszukujących ich do swoich kulinarnych specjałów.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    13 V 2001

    Z Sarnai cisza nigdy nie wydawała mu się zła. Nie była opresyjna ani ciężka, nie wymuszała ani samonapędzających się rozważań o tym, co mogła sobie pomyśleć, gdy nie potrafił podtrzymać rozmowy jak normalny człowiek, ani panicznego poszukiwania tematu do poruszenia. Z nią… Rozumiała wagę momentów, gdy po prostu istniało się obok siebie i nie naciskała, pozwalając im obojgu oddychać.
    Nigdy wcześniej nie liczył dni, które minęły od ich ostatniego spotkania, ale po tym jak opuścił mieszkanie Eskoli po korepetycjach, jakich mu udzieliła, nie potrafił nie zerkać czasem na kalendarz, z rosnącym marsem na czole zastanawiając się, czemu nie potrafił się do niej po prostu odezwać – choćby z propozycją terminu na następne spotkanie w klubie. Od dawna obijali sobie nawzajem gęby dla sportu, nie byłoby w tym nic dziwnego. Problem leżał zupełnie gdzie indziej, bo okazywało się, że mimo pozwolenia od Blanki i własnego zapewnienia, że chwila bliskości zdarzyła się raz i tylko raz, Es nie był pewien, czy kiedy wszystko ostygło, będzie potrafił spojrzeć Sarnai w oczy i traktować ją tak jak zawsze. Gdyby się po prostu na siebie rzucili jak zwierzęta po skończonym sparingu może byłoby to łatwiejsze, ale nie w sytuacji gdy seks poprzedziła rozmowa na temat słabości i próby wsparcia się w niej nawzajem. Dopiero poznawał swoją bardziej wyuzdaną twarz, ale nawet teraz Barros zdawał sobie sprawę, że tak się nie robiło z pojedynczymi przygodami – uczył się, że raczej nie warto było w już ustabilizowaną relację wprowadzać dodatkowego czynnika siejącego zamęt.
    Lakoniczna wiadomość od Eskoli wywołała w nim jednocześnie ulgę i niepewność, choć nie na tyle silną, by odmówił lub zignorował jej prośbę. Polecenie. Cokolwiek to było.
    Nie teleportował się bezpośrednio w okolice dalszego zakątka lasu, który znaleźli w trakcie jednej ze wspólnych wędrówek, idąc między drzewami aż od wyraźnego, utartego szlaku. Miał jeszcze w nozdrzach znajomy, wilgotny zapach mięsistych liści, słodycz obrzmiałych od nektaru kwiatów i brazylijskiego słońca. Mimo krótkiego wyjazdu karmel skóry pogłębił się, wyglądał nieco bardziej żywo, zdrowo. Orzeźwiająca, ostra woń skandynawskiego lasu powoli wypierała wspomnienia woni domu, stawiała Esowi na karku drobne włoski, gdy koniuszkami palców przesuwał od czasu do czasu po chropowatej korze drzew. Tutaj wszystko wydawało się bardziej pierwotne i dzikie, bardziej bezkompromisowe, chociaż nie potrafiłby tego uczucia wyjaśnić w żaden racjonalny sposób – może chodziło po prostu o fakt, że był na tej ziemi obcy?
    Gdy las zrobił się dookoła niego na tyle gęsty, by przepuszczać przez korony znacznie mniej słońca, a ciężkie buty zaczęły coraz wyraźniej zapadać się w miękkim poszyciu, Es wiedział, że dotarł na miejsce.
    - Sarnai? – zawołał, nie przystając, ale wyraźnie zwalniając kroku, rozglądając się za znajomą, drobną sylwetką medyczki. Dojrzał ją po ledwie chwili, przycupniętą pod jednym z okazałych, starych drzew o potężnym pniu. Siedziała bez ruchu, spoglądając w przestrzeń, z roboczym plecakiem ułożonym obok. Wcisnął ręce do kieszeni, czując gulę formującą się w gardle.
    - Wyglądasz jakby cię zaorali – rzucił z lekką chrypą, ze zmarszczonymi brwiami obrzucając spojrzeniem ciemne obwódki pod jej oczami i przygarbioną sylwetkę. - Trudny dyżur?
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Ostatnio coraz trudniej było jej zmusić się do powrotu do pustego mieszkania. Kończyła dyżury i szła w miasto, tylko po to, by zjeść kolację w towarzystwie ludzi, by posłuchać rozbawionych głosów w pubie. Zaglądała do klubu częściej niż zazwyczaj, biła się z większym zapamiętaniem – i coraz trudniej utrzymywaną kontrolą. Albo do lasu – uciekała z gwarnych ulic, by odetchnąć żywicznym powietrzem, uspokoić szalejącego wilka. Niewiele z tego działało.
    Nic nie działało.
    Napisanie do Barrosa było w tym układzie jakimś odruchem, reakcją wypracowaną przez ostatnie miesiące. Spotykała się z nim w klubie dla sportu, ale z czasem też dlatego, że mogła pozwolić sobie przy nim na więcej – a to z kolei ją odprężało. Włóczyli się po okolicznych lasach, gdy oboje potrzebowali uciec z miasta, a czasem, od święta, wyskakiwali też na piwo – tylko po to, żeby im obojgu zrobiło się lepiej. Bo, zazwyczaj, było źle – z takich czy innych względów. Nie całkiem tragicznie – byli dorośli, radzili sobie – ale też rzadko kiedy tak naprawdę idealnie.
    Chociaż w przypadku Estebana to chyba jednak nie do końca tak. Chyba mogła za bardzo pospieszyć się z tym zrównywaniem ich, ustawianiem ich problemów na tym samym poziomie.
    Dała spokój podobnym rozważaniom, bo do niczego nie prowadziły – podobnie, jak bezproduktywne byłoby wyrzucanie sobie, że w ogóle Barrosa tu zaprosiła. Wezwała. Przestała też miotać się bez sensu, spacerować w tę i nazad pod drzewem jak zamknięte w klatce zwierzę i z sapnięciem usiadła na wilgotnym mchu. Przetarła twarz dłońmi i skrzywiła się lekko do własnych myśli. Do czasu, gdy dobiegł ją głos Barrosa, nie ruszyła się spod drzewa ani na krok, apatycznie wodząc wzrokiem po okolicznych zaroślach.
    Nie odpowiedziała mężczyźnie, gdy zawołał. Zacisnęła zęby i odetchnęła powoli. Tak, jak Esteban nie był pewien, czy będzie umiał spojrzeć na Sarnai tak, jak wcześniej – tak sama wilczyca była absolutnie pewna, że ona tego nie będzie potrafiła. Wciąż traktowała Barrosa jak część swojego stada, wciąż uważała go za bliskiego sobie kumpla, ale, nie łudziła się, że będzie potrafiła od tak wrócić tylko do tego. Tylko do takiej relacji, do bliskości rozumianej tylko jako przerzucanie się niewybrednymi tekstami, szarpanie się w klubie czy poza nim w mniej lub bardziej kontrolowanych sparingach. Dawno już wyrosła z okłamywania się i teraz, czekając aż mężczyzna znajdzie się w zasięgu wzroku, doskonale wiedziała, co zobaczy, gdy już się to stanie. Z ich wspólnego wieczoru pamiętała aż za dużo.
    Zmusiła się, by pomyśleć o tym, po co w ogóle do niego napisała, po co chciała go tutaj, w środku lasu. Dla siebie, ale też – dla niego.
    Wiedziała, jak zwrócić mu kajmana.
    Wyglądasz jakby cię zaorali.
    Parsknęła cicho i jeszcze przez chwilę zwlekała z uniesieniem na niego wzroku. Gdy wreszcie to zrobiła, w ciemnych oczach wilczycy zalśniło coś, co mogłoby być ostrzeżeniem, którego sama Sarnai nie do końca potrafiłaby jednak wytłumaczyć.
    - Spośród wszystkiego, co mogłeś powiedzieć, wybrałeś właśnie to? – Uśmiechnęła się krzywo i z gracją podniosła z ziemi, nie tracąc czasu na otrzepanie spodni. Jak dobrze pójdzie, niedługo i tak będą wyglądały dużo gorzej.
    - Zawsze mam trudne dyżury, Barros – odparła zdawkowo i zmrużyła oczy lekko.
    Jeśli nawet rozważała powiedzieć coś jeszcze, prędko z tego zrezygnowała. Nie chciała rozmawiać. Nie chciała mówić o tym, co ją boli, za czym tęskni – i dlaczego ich ostatnie spotkanie było błędem. Nie sama lekcja, ta była w porządku – ale wszystko potem.
    Nie chciała chcieć powtórki tamtych chwil tak bardzo, jak chciała – z różnych względów, z których żadnym nie była miłość czy tęsknota konkretnie za Barrosem.
    - Rozbieraj się – rzuciła nagle krótko i sama zsunęła z ramion kurtkę.
    Widząc zmarszczenie brwi Estebana, parsknęła cicho.
    - Nie chcę się z tobą pieprzyć, Barros – wyjaśniła krótko, trzymając emocje na wodzy. – Chcę dać ci w mordę. Kurtka będzie ci przeszkadzać.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    To nie tak, że chciał jej specjalnie zrobić przykrość, wytknąć coś, czy złośliwie podkreślić niedociągnięcia – potrafił to robić, wciąż miał w sobie ten sam gburowaty trzon co zawsze, ale w którymś momencie zaczął traktować Sarnai bardziej jak kumpla niż jak kobietę. A z kumplami można było ciskać niewybrednymi komentarzami, mając pewność, że stanowiły tylko specyficzny wyraz sympatii. Sądził, że nie musiał przy niej nakładać filtra, ubierać myśli w miększe, łatwiejsze do przyswojenia słowa, ale był bardzo naiwny, jeśli sądził, że nic się nie zmieni, kiedy pozwolili sobie na chwilę zapomnieć, gdzie leżały granice. Uświadamiał to sobie z każdym uciekającym przez palce momentem, w którym stał obok spięty, z gulą w gardle i wzrokiem mimowolnie wyłapującym niemal lustrzane odbicie własnego napięcia w ciele Sarnai.
    Coś się zmieniło, przesunęło. Jak w kalejdoskopie, gdzie szkiełka wewnątrz były wciąż te same, ale upadły w zupełnie inny wzór. Nie wiedział po co do niego napisała, ale patrząc na nią teraz z góry, przygarbioną przy starym drzewie, drażniła jego instynkty i nie miał pojęcia dlaczego.
    Wzruszył lekko ramionami, gdy wytknęła mu brak taktu, krzywiąc się mimowolnie, kiedy na jego własne pytanie odparła w sposób, który sugerował, że najchętniej wydłubałaby mu oczy. A przynajmniej tak odbierał to Es, zaciskając usta w wąską linię. Widywał już rozeźloną Sarnai – teraz wiedział, że działo się to zwykle w okolicach pełni z powodu jej rozdrażnionego wilka – i zawsze, absolutnie zawsze opuszczał wtedy klub sportowy poobijany tak mocno, że przekonał się do zażywania podsuwanych przez Giovanę eliksirów na regenerację. Odkąd wiedział, zwracał podwójną uwagę na daty, ale tym razem pełnia nie składała się ze złym nastrojem Eskoli, więc... Cóż. Być może to widok konkretnie jego brał kobietę pod włos. Może też nie szło jej najlepiej dodawanie przygodnego seksu do stosunkowo jasnego równania przyjaźni.
    Rozbieraj się.
    Ani drgnął, marszcząc wyraźnie brwi, choć wszystko w nim chciało zrobić krok w tył – ciche parsknięcie śmiechem wcale nie rozwiało poczucia, że coś w tej sytuacji było cholernie nie tak.
    Jeszcze przez moment stał bez ruchu, jakby zapuścił w ziemię korzenie usztywniające całe ciało, zanim powoli podniósł rękę i rozpiął zamek skórzanej kurtki.
    - Mogłaś dać mi w mordę w klubie – rzucił, zsuwając z ramion okrycie i rzucając je na jeden z grubych, wystających ponad ziemię korzeni drzewa. Po ledwie chwili wahania sięgnął do brzegu jasnego swetra i ściągnął go przez głowę, dziękując swojemu termostatowi za ubranie wcześniej podkoszulka. Myśl, że miałby być teraz przed Sarnai choć częściowo nagi, wywoływała w nim nieprzyjemne ciarki.
    - A pełnia już była – dodał po chwili, odruchowo pocierając odsłonięte ramię. - Jak chciałaś mi coś powiedzieć, nie musisz mnie do tego lać po gębie. Potrafię słuchać – rzucił nieco gderliwie, choć paradoksalnie nie odsunął się poza zasięg jej rąk.
    Była na niego wściekła i chciała się bić? Świetnie. Zajebiście wręcz.
    Kiedy drgnęła, a jej ciało spięło się w znajomy początek łuku, wyprzedził ją, chwytając za nadgarstek i próbując podciąć nogi – upadek na miękkie, mszyste poszycie nie byłby bolesny.

    Atak:
    39 (kość) + 28 (statystyka sprawności) + 5 (atut pięściarz) = 72
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    'k100' : 39
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Wiedziała, że on wie. Była absolutnie pewna, że czuje jej napięcie tak, jak ona czułaby je od każdego innego drapieżnika. Że nie tylko widzi spięcie jej mięśni, ale podskórnie wyczuwa znacznie więcej. Że zwierzęce instynkty wyją, ostrzegając przed zagrożeniem. Wiedziała, jak to działa. Sama wielokrotnie czuła się tak samo – i znacznie częściej oddziaływała tak na ludzi.
    Barros nie miał się czego bać. Nigdy tak naprawdę nie zrobiłaby mu krzywdy. Ale nie mylił się sądząc, że coś było nie tak.
    Nie powiedziałaby, że to akurat na niego była tak wściekła. To znaczy, poniekąd tak, z pewnością, był źródłem części jej problemów – ale ona była ich przyczyną w takim samym jeśli nie większym stopniu. Niczego nie wziął przecież sobie sam. Niczego nie zabrał jej siłą. Oboje podjęli tę decyzję. Oboje byli tak samo winni.
    Nie była pewna, czy było warto – nie była też jednak pewna, czy, gdyby cofnąć czas, nie postąpiłaby dokładnie tak samo.
    Mogłaś dać mi w mordę w klubie.
    Zaśmiała się krótko.
    - Nie mogłam – odparła oschle wodząc za Barrosem wzrokiem, gdy zsuwał kurtkę i sweter. – W klubie odciągnęli by mnie od ciebie za szybko – dodała z bezczelną szczerością.
    Na jedną, bardzo krótką chwillę, jej serce zgubiło rytm – przez jeden krótki moment zastanawiała się, że Esteban będzie na tyle bezczelnym, by stanąć przed nim pół nagim, by drażnić ją obrazkami, których sama i tak nie potrafiła się pozbyć.
    Nie był.
    Zdjęła z siebie własną bluzę i rzuciła niedbale w ślad za kurtką, podobnie jak Barros pozostając tylko w koszulce, luźnym topie na szerokich ramiączkach.
    Nie skomentowała tematu pełni – uśmiechnęła się za to krzywo na sugestię rozmowy.
    - Skąd pomysł, że chcę ci coś powiedzieć, Barros? – warknęła cicho, usatysfakcjonowana tym, że mężczyzna nie cofnął się. Świetnie. Nie była pewna, czy pozwoliłaby mu odejść. – Raz się ze sobą przespaliśmy, koniec tematu – skwitowała. – Nie sądzę, żebyśmy mieli o czym rozmawiać.
    Mieli. Z pewnością mogliby porozmawiać. Nie sądziła jednak, by umieli. By ona umiała.
    Spięła się wyraźnie, gotowa doskoczyć do mężczyzny, ten jednak był szybszy. Znał ją cholera, umiał już czytać jej ciało – i nie był nowicjuszem. Wydawało się, że powinna już o tym pamiętać – wciąż jednak zapominała i wciąż zdarzało jej się go niedoceniać.
    Z głuchym warkotem opadła na dywan z mchu, zaciskając zęby, gdy wygiętą, przytrzymywaną przez Barrosa rękę przeszyła jej iskra bólu. Nie próbowała jednak uwolnić nadgarstka – zamiast tego szarpnęła ręką, ciągnąc Esa za sobą. Niewiele brakowało, by się jej oparł – stał na nogach pewnie, zabrakło mu raptem chwili, by puścić jej rękę nim wilczyca wytrąciła go z równowagi.
    Nieważne. Liczyło się tylko to, że znalazł się na mchach razem z nią.
    Przeturlała się razem z nim i usiadła okrakiem na jego brzuchu. Zacisnęła pięść i z głuchym warkotem uderzyła go raz, drugi, odbijając prędko podbiegające sińcem ślady na policzku. Pilnowała się – musiała się pilnować – ale przychodziło jej to ze znacznie większym trudem niż zazwyczaj. Nie chciała zrobić Barrosowi krzywdy – wiedziała, że nie zrobi mu nic, z czego nie mógłby się w miarę sprawnie wyleczyć lub z czego ona sama nie mogłaby go uzdrowić – ale nie zamierzała też być delikatna. Nie mogła być dzisiaj delikatna.
    Wilk szarpał się na krępujących go łańcuchach, łaknąc krwi, bólu, utraty tchu, manifestacji siły.


    Obrona:
    17 (rzut) + 21 (sprawność) + 3 (wilczy instynkt) = 41 <72 obrona nieudana

    Atak:
    77 (rzut) + 21 (sprawność) + 5 (pięściarz) + 3 (wilczy instynkt) = 106
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości


    'k100' : 17, 77
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Jeśli słowa - zawoalowana groźba – Sarnai wywołała jakąś reakcję, Es nie dał tego po sobie poznać. Stanie tam teraz w cienistym zakątku lasu z kobietą, o której już z całą pewnością wiedział, że była po prostu niebezpieczna, w nieprzyjemny sposób przypominało mu jak to było, kiedy szykowali się na komendzie na obławę. To samo napięcie wiszące ciężko w powietrzu, te same próby udawania, że wszystko jest w porządku, chociaż twarze wartowników wykrzywiał identyczny grymas. Z Eskolą nie powinno tak być, przyjaźnili się przecież, ale teraz, dzisiaj, jej obecność i drapieżna aura podnosiły mu ostrzegawczo włoski na karku.
    Jej nonszalancja w odepchnięciu tematu rozmowy rozdrażniła go bardziej niż przypuszczał, uświadamiając, że sam najwyraźniej tej dyskusji potrzebował. Potrzebował się upewnić, że nikt nie żałował, że w jakiś sposób nie skrzywdził kobiety, potrzebował powiedzieć, że jego priorytety się nie zmieniły i chociaż chętnie spędził z nią parę chwil zapomnienia, nic z tego się nie powtórzy. Stawiał pierwsze kroczki w kontekście jednorazowych przygód i jeszcze nie ułożył sobie tego zbyt dobrze w głowie. Z Nikiem było o wiele łatwiej, bo wcześniej go nie znał, nie był w żaden sposób zaangażowany, ale o Sarnai zaczął już dbać, przejmować się. Zastanawiał się nad tym w czasie, gdy nie rozmawiali, dochodząc do przykrego wniosku, że gdyby nie Blanca i uczucia, które w odpowiednim momencie wyszły na jaw, mógłby patrzeć na Eskolę inaczej – byli do siebie podobni w sposób, który dawał mu poczucie bycia dostrzeganym.
    Es nie skomentował stanowczości z jaką podsumowała brak potrzeby rozmowy, ale zrobił to grymas na jego twarzy, zmrużone lekko oczy.
    Nie spodziewał się, że tak łatwo uda mu się zaskoczyć Sarnai i rzucić nią na miękkie mchy – nie kiedy doskonale wiedział, jak czujna i szybka potrafiła być, niemal całkowicie zacierając granicę różnic siły. To chyba właśnie te drobne ukłucie zaskoczenia pozwoliło kobiecie przełamać jego pewną, stabilną postawę szarpnięciem boleśnie wygiętej ręki. Zachwiał się tylko trochę, ale wystarczyło, by Sarnai pociągnęła go bezlitośnie, przewalając na ziemię – mimo poduszki mchów, zacisnął zęby, gdy tkliwe jeszcze po szarpaninie z Lucasem ramię odezwało się pulsującym bólem. Wczepili się w siebie palcami, siłując przez chwilę, przewalając, próbując przygwoździć nawzajem do ziemi – Es już dawno zaczął doceniać możliwości Eskoli, nie odpuszczając jej ani na moment, wkładając w szarpaninę całą siłę, nie ograniczając się. Łutem szczęścia udało jej się wdrapać na jego brzuch i wymierzyć cios w szczękę, od którego zobaczył przed oczami gwiazdy.
    Nie myślał nad ripostą, pozwalając ciału zareagować instynktownie i zamiast osłaniać twarz przed kolejnym ciosem, poderwał tułów, uderzając łokciem w odsłonięty brzuch Sarnai, pozbawiając ją tchu na wystarczająco długą chwilę, by szarpnąć się i zrzucić kobietę. W jakimś szalonym przebłysku złośliwości chwycił ją za włosy i ugryzł boleśnie w odsłonięte ramię, warcząc w tyle gardła.


    Obrona:
    74 (kość) + 28 (sprawność) = 102 <106 nieudana

    Atak:
    86 (kość) + 28 (sprawność) + 5 (pięściarz) = 119
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    'k100' : 74, 86
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie była pewna, co drażniło ją bardziej – grymasy, których Esteban nie próbował nawet ukrywać, czy to, że ona sama dawała mu do nich pełne prawo. Czy to, że Barros, w przeciwieństwie do niej, wyraźnie gotów był zachować się jak dorosły – porozmawiać, na nowo ustawić granice, zawalczyć o to, by ich relacja wciąż, w miarę możliwości wyglądała jak wcześniej; czy raczej to, jak bardzo ona sama nie chciała takiej rozmowy, jak bardzo świadomie od niej uciekała, wiedząc, że jeśli zacznie się tłumaczyć, jeśli znów zacznie mówić o słabościach, jeszcze bardziej pogrąży się w tym wszystkim, czego zupełnie teraz nie chciała. W tęsknocie za stadem, za domem, za jej bliźniakami – w bardzo prostej, a jednak tak trudnej do zaspokojenia potrzebie bliskości, ciepła, rodziny.
    Wartościowanie złości i stojących za nią powodów nie było jednak potrzebne. Liczyło się przecież tylko to, jak bardzo ręce świerzbiły ją do przemocy, jak dyszała ciężko potrzebą zrobienia krzywdy – Barrosowi, ale też, być może bardziej, sobie.
    Pierwsze trafione uderzenia nie wystarczyły jej, ale były dobrym początkiem. Pierwsze sińce pojawiające się na twarzy mężczyzny nie satysfakcjonowały jej, ale syciły jakiś pierwszy, bardzo podstawowy, cholernie nieodpowiedni głód.
    Starała się nie myśleć o tym, jak inaczej wszystko mogłoby się potoczyć. Jak inaczej mógłby wyglądać ten wieczór tutaj, pośród mchu, jak bardzo chciała, by wyglądał inaczej. I właśnie dlatego nie mogła. Nie mogła sobie odpuścić, nie mogła pozwolić, by myśli te rozrosły się niepotrzebnie.
    Wiedziała, że tak będzie. Wiedziała przecież od samego początku. Nie miała prawa do jakichkolwiek zażaleń.
    Sapnęła zaskoczona i odruchowo skuliła się, gdy łokieć Barrosa wbił się jej w brzuch, pozbawiając tchu. Ledwie chwila, jeden moment zawahania wystarczył, by mężczyzna oddał jej... Nie, nie oddał. Zrobił coś znacznie gorszego – znacznie mniej przemyślanego.
    Nigdy, nawet w najwcześniejszych stadnych latach, nie pozwalała się tak traktować. Jej wilk nie pozwalał się tak traktować.
    Dźwięki, jakie rwały jej się z gardła w odpowiedzi na ugryzienie, nie miały nic wspólnego z ludzkimi słowami, z ludzkim, cywilizowanym protestem. Sarnai dyszała żądzą, w której nie sposób było dopatrzeć się najmniejszych przebłysków rozsądku. Gdy zęby Barrosa kaleczyły jej skórę, wilczyca doskonale wiedziała, że musi odpłacić się tym samym. Że chce to zrobić.
    Z głuchym, dudniącym aż z piersi warkotem pchnęła Barrosa, oderwała od siebie, niespecjalnie przejmując się, że tak bezceremonialnie obchodząc się z mężczyzną, podobnie potraktowała też siebie – szramy pozostawione na ramieniu były teraz niepotrzebnie brzydsze, bardziej poszarpane niż byłyby, gdyby pozwoliła Estebanowi rozluźnić najpierw zacisk szczęki. Nie przejmowała się tym, podobnie jak nie przejmowała się ostrym bólem towarzyszącym uwalnianiu włosów z ręki Barrosa. Zamroczona zwierzęcym głodem, wbiła zęby w przedramię mężczyzny – mocno, do krwi – a gdy na chwilę rozluźnił zaciśniętą pięść, szarpnięciem zabrała włosy z jego dłoni.
    Ugryzienie przez Barrosa podziałało na nią jak płachta na byka, a wilk, raz zerwawszy się z łańcuchów, nie zamierzał na nie w najbliższym czasie wracać.
    Jak przez mgłę pamiętała, po co – między innymi – chciała tu Barrosa. Kajman. Chciała oddać mu kajmana. Teraz jednak, mimo wszystko, dużo bardziej liczyło się, czego pragnęła dla siebie.
    Nie biła już pięściami. Raz, drugi, trzeci smagnęła twarz i pierś mężczyzny paznokciami, ryjąc w policzku i szyi Barrosa równoległe, bordowe, prędko podbiegające krwią szramy. Jak przez mgłę zdawała sobie sprawę, że może – chyba – naddarła mu w jednym miejscu koszulkę, przez cienki materiał sięgając jego piersi, kreśląc kolejne ślady paznokci – pazurów – na jego ciele.
    Wciąż pilnowała się, by ograniczyć swoją siłę – mechanizm wbity do głowy zbyt mocno, by zupelnie straciła nad sobą panowanie – ale nie udało jej się hamować reszty instynktów. Biła szybko, gwałtownie, z gracją drapieżnika, której próżno byłoby szukać u zwykłych ludzi. Barros – on miał coś podobnego, w jego ruchach też kryła się charakterystyczna, pierwotna siła i elegancja. Teraz jednak nawet on nie mógłby jej zatrzymać – nie, jeśli sama nie będzie tego chciała.
    Lub jeśli on nie sięgnie głębiej, tam, gdzie krył się jego wycofany ostatnio totem.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości


    'k100' : 32, 27
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es nigdy nie twierdził, że miał same dobre pomysły – w sytuacjach, w których nie było czasu na zastanowienie, rozważenie wszystkich za i przeciw, szczególnie wybijał się jego swoisty brak odpowiednio wykształconego instynktu samozachowawczego. Jeśli nie było obok nikogo, kogo musiał lub chciał bronić, mózg Barrosa priorytetyzował atak, wyrządzanie jak największych szkód przeciwnikowi, zachodzenie mu za skórę i wyrywanie serca, zanim zdążyłby się zorientować, co się działo. Z Sarnai jak dotąd tak nie było – bili się, ćwiczyli zupełnie na serio, ale nigdy tak by świadomie i specjalnie zrobić drugiemu większą krzywdę. Wiedzieli, gdzie leżała granica. Teraz... Teraz było tak, jakby przekroczenie jej w jednym miejscu zatarło wszystkie wcześniejsze ustalenia, rozdając karty na nowo.
    Nie czuł pulsującego bólu obitej żuchwy i policzka spychając go na bok, odruchowo nie skupiając się na tym wszystkim, co mogło odwrócić jego uwagę od przeciwnika – pamiętał jak inni wartownicy żartowali, że jeśli raz zatopił w kimś zęby metaforycznie lub naprawdę, nie potrafił puścić. Że pędził na oślep, nie dbając o nic dookoła, póki nie zawlókł nieszczęśliwca do celi. Ugryzł Sarnai, bo w przebłysku przypomniał sobie, jak mówiła, że tego nie znosi, że to cecha powiązana z wilkiem – a on był na nią coraz bardziej wściekły. Za udawanie, że przecież nic się nie stało, choć zadziało się więcej niż powinno, za wezwanie go tutaj bo potrzebowała się wyżyć, nie podając powodu dlaczego, za... Za to że pozwoliła, by popełnili błąd. Że go nie zatrzymała, nie była głosem rozsądku.
    Barros miał czasem serdecznie dosyć bycia jedynym, który myślał o konsekwencjach, który nie mógł się potknąć, bo nikt mu nie powie, że robił źle. Lubił opiekować się innymi, ale na litość, sam przecież też był tylko człowiekiem.
    Gwałtowny warkot, jaki wyrwał się z gardła Sarnai w żaden sposób nie przypominał dźwięków, jakie powinien wydawać człowiek – drażnił instynkt Barrosa, zmuszając go do mocniejszego zaciśnięcia szczęk, aż poczuł krew na języku. Gwałtowne pchnięcie oderwało go od ramienia Eskoli, ryjąc w jej ciele wyraźne ścieżki, budząc ostry ból w stawie żuchwy. Odruchowo zasłonił się ręką, w którą wilczyca wbiła zęby w lustrzanym odbiciu tego, co sam jej przed chwilą zrobił, w bezcelowym odruchu próbując wyszarpnąć rękę, czując jak po skórze popłynęła mu krew. Szarpnął się, próbował ją zrzucić raz, drugi, wbić łokieć pod żebra, znokautować, ale zdawała się doskonale wiedzieć, gdzie będzie próbował uderzyć i wycofywała się zawsze w ostatniej chwili, ryjąc w jego skórze paznokciami jakby to były pazury, zmuszając by wreszcie wycofał się nieco, osłonił oczy i gardło.
    W wyuczonym przez lata odruchu sięgnął do opornego kajmana, chcąc go zmusić, by chociaż część miękkiego, ludzkiego ciała okrył łuską. Siłował się z Sarnai i siłował się z niechętnym totemem, rozkładając pomiędzy nich uwagę – to nie mogło się dobrze skończyć.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Sarnai zawsze szczyciła się tym, że nie widzi w innych ludziach ofiar. Że nie patrzy na nich przez pryzmat mięsa, którym de facto byli i krwi, która krążyła w ich żyłach. Była dumna z tego, że potrafi okiełznać swoją bestię i korzystać tylko z tych cech wilka, z których sama chciała – pomijając, oczywiście, przemianę przy pełnym księżycu.
    Teraz jednak, czując smak krwi na języku, charakterystyczny zapach drapieżnika – rywala – w powietrzu i przyspieszony oddech rwący się z płuc Barrosa, wcale nie była pewna czy naprawdę jest tak ucywilizowana, jak zwykła twierdzić. Czy naprawdę trzyma swojego wilka na tak krótkim łańcuchu – i czy naprawdę zwierzęca siła, agresja nawet, czy to rzeczywiście jej nie odpowiada.
    Bo teraz, w tej jednej chwili, czuła się dobrze – dobrze w ten skrzywiony sposób, którego nie potrafiłaby nikomu wytłumaczyć, a który akurat Barros pewnie doskonale rozumiał.
    Była czujna i nie dała zwieść się ani razu więcej. Znała Barrosa, wiedziała jak walczył i teraz, po pierwszym zaskoczeniu, na powrót doskonale wiedziała, na co jważać. Unikała każdego kolejnego ataku mężczyzny, cofała się, gdy musiała i napierała, gdy mogła. Kiedy wreszcie ustąpił, osłonił się, zamiast atakować dalej, Sarnai wyszczerzyła zęby w szerokim, drapieżnym uśmiechu.
    Widziała pierwsze łuski, jakimi Barros zaczął okrywać swoje ciało, cień tego, o jeszcze nie tak dawno mógł przywołać w ułamku chwili. Warknęła gardłowo. T częściowa przemiana Barrosa jej nie satysfakcjonowała.
    Potem – podobnie jak wielokrotnie wcześniej – nie potrafiła odtworzyć przebiegu sparingu. Pamiętała go do pewnego momentu, potem mając w głowie już tylko kilka scen, pojedyncze obrazy zamiast ciągu zdarzeń. Nie wiedziała więc kiedy i jak pękła jej warga, ale wyraźnie czuła smak własnej krwi na języku. Nie miała pojęcia, w jaki sposób, ale Barros trafił ją jeszcze parę razy – słabiej niż ona jego, dość silnie jednak, by zostawić na jej ciele kolejne sińce, wyrwać z gardła kolejne dudniące warkoty.
    Kiedy i jak znalazła się za klęczącym Barrosem, stojąc za nim i w tej jednej chwili górując nad wyższym przeciwnikiem, i kiedy zaczęła dławić mężczyznę ciasno owiniętym wokół jego szyi przedramieniem, tego też nie wiedziała.
    - Walcz – wywarczała mu gardłowo do ucha i naciskała. Z każdą chwilą odcinała Estebanowi dopływ powietrza, jeszcze, jeszcze, i jeszcze. Obie ręce drżały jej z wysiłku – ta bezpośrednio przyduszająca Barrosa i druga, którą przytrzymywała swoje przedramię, zapewniając odpowiednio silny nacisk. Nie puszczała jednak, ani na chwilę nie zwalniała stalowego uścisku.
    - Walcz, sukinsynu – wychrypiała mu do ucha i znów zacisnęła bardziej.
    Nigdy nie zrobiłaby mu krzywdy, nie takiej – ale w tej chwili musiał wierzyć, że jest inaczej. Musiał wierzyć, że przegrywa, i że tym razem Sarnai nie wycofa się jak zwykle – musiał, bo inaczej totem Barrosa jeszcze miesiącami będzie gnieździł się poza zasięgiem mężczyzny.
    Wraz z nagłym spięciem się mięśni mężczyzny, z zaciśnięciem się ich w sztywne, nieludzkie węzły, Sarnai w jednej chwili zwolniła nacisk i pchnęła mężczyznę na ziemię, odskakując.
    Wsparta plecami o szeroki pień rosłego drzewa, dyszała ciężko, chrapliwie, patrząc, jak pojedyncze pasma łusek rozrastają się, a ciało mężczyzny traci znajome, ludzkie kształty.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie pamiętał, kiedy ostatnio bił się z kimś tak zażarcie i bezkompromisowo – niedawna szarpanina z Lucasem, moment w którym chwycił brata za gardło, leżał bardzo blisko, ale w żadnym momencie Es nie czuł prawdziwego strachu. Wściekłość? Potrzebę zdominowania przeciwnika i wbicia go przebrzydłym pyskiem w ziemię? Oczywiście. Tylko nie strach. Podświadomie wierzył, że Lucas nie byłby zdolny zrobić mu trwałej krzywdy – że mimo wszystkich problemów leżących pomiędzy nimi jak pole drutu kolczastego, bycie rodziną coś dla niego znaczyło.
    Z Sarnai nie miał tej pewności – była zwierzęciem, innym niż on sam, ale pewnych instynktów zwyczajnie nie dało się wytrzebić. Kiedy już raz je do siebie dopuścili – wolną wolą lub przemocą – częściowo nadpisały ludzkie odruchy, wykrzywiły je w paradoksalnie prostsze, bliższe czemuś pierwotnemu formy. Walka z Eskolą we względnie bezpiecznych murach klubu sportowego nijak się miała do tego, co działo się teraz – do zębów, pazurów, do tego dyszenia żądzą zdominowania, która drażniła wszystkie zmysły, podburzała krew. Nie wiedział po co dokładnie wilczyca sprowadziła go do lasu, ale nie zamierzał podkładać się i hamować tylko dlatego, że miała potrzebę wziąć kogoś pod buta. Pieprzyć to. Powinna była napisać do kogoś innego.
    Moment, w którym zaczął czuć wszystkie uderzone miejsca i wszystkie siniaki, jakie jeszcze miał na ciele po szarpaninie z Lucasem, powiedział Barrosowi, że nie było dobrze. Że mimo całej swojej upartości i dumy może tym razem powinien się wycofać, dać jej satysfakcję. Tylko, że Sarnai by mu na to nie pozwoliła, prawda? Nie po tym, jak ją z premedytacją ugryzł.
    Darli poszycie przewracając się, wierzgając, wymieniając ciosy w ciasnej przestrzeni między ciałami, szarpnięciami drąc ubrania.
    Nie był pewien, jak to się stało, że w którymś momencie Sarnai poderwała się na nogi i znalazła za jego plecami – napiął się jak postronek, jednocześnie zalany zimnem i gorącem, szarpiąc się odruchowo, gdy objęła i docisnęła ramieniem jego szyję. Panika i wściekłość rozwyły mu się alarmem pod czaszką. Instynktownie próbował uciec w grubą, łuskowatą skórę, szarpnął raz, drugi, gwałtownymi ruchami ciała próbując przewrócić Eskolę, pozbawić ją równowagi na tyle, by mógł się uwolnić.
    Szum krwi ryczał mu w uszach, panika wciskała się w komórki z każdą nieudaną próbą złapania powietrza, brzegi widzenia zaczęły zachodzić ciemną mgłą. Paznokcie ryły w ramionach Sarnai głębokie, krwawe ścieżki.
    Walcz, sukinsynu.
    Wspomnienie zniekształconego, nieludzkiego śmiechu w ciemnościach wybiło się na pierwszy plan. Poczuł, jak ziemia osuwa mu się spod nóg.
    Ból wykrzywiających się kości rozpalił świadomość jak błyskawica, rwąc z uwolnionego nagle gardła rzężący wrzask. Przemiana, która od dawna sprawiała mu tylko przyjemność, rozpłatała ciało Barrosa jak za pierwszym razem te prawie trzydzieści lat temu, przemocą wepchnęła go w znajomą formę pełną mięśni, łusek i zębów, przydusiła do ziemi na mocnych łapach. Zwierzęca świadomość kajmana zlała się z jego, otulając Estebana jak kokon, obiecując bezpieczeństwo.
    Dysząc ciężko przez rozchylony pysk pełen kłów, gad obrócił powoli łeb w kierunku wspartej o drzewo Sarnai, trwał przez chwilę jak groteskowy posąg, aż nagle zadrżała mu końcówka długiego, pokrytego łuskami ogona, a z obitego gardła wydobył się głęboki, dudniący syk. Kajman powoli, z wyraźnym rozmysłem poprawił ułożenie ciała, pewnie zatapiając łapy w miękkich mchach i wbijając w kobietę spojrzenie, znów zamarł. Przestał nawet dyszeć, boki przestały się ciężko unosić i opadać. A potem nagle, bez żadnego ostrzeżenia wyrwał do przodu, kłapnięciem szczęk o włos mijając Sarnai, która poderwała się z miejsca.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Stała i patrzyła, a podrapane przedramiona piekły ją i spływały gęstym, lepkim karmazynem. Patrzyła, jak Barros zgiął się, szarpnięty przemianą i jak padł na czworaka tuż przed tym, jak ręce zmieniły mu się w gadzie łapy. Oddychając ciężko, nie spuszczała z niego oka, gdy łuski pokrywały do reszty ludzkie ciało, męska twarz wydłużała się i zapełniała zębami, jak sylwetka Barrosa wydłużyła się o ogon.
    Gdy spojrzał na nią, dreszcz przebiegł jej po plecach i nie była pewna, czy to bardziej dreszcz lęku czy raczej niezdrowej ekscytacji. Ten pierwszy byłby zrozumiały, zupełnie kogiczny, w gadziej postaci było przecież coś przerażającego – i zupełnie nienaturalnego, nie tutaj, w Midgardzie. Ta druga z kolei – tę drugą napędzał wilczy głód, zwierzęce pragnienie dominacji, walki o teren, potrzeba zmierzenia się z czymś niwym, z rywalem, który, w przeciwieństwie do wielu innych, nie uciekał.
    Na satysfakcję, że jej się udało – że rzeczywiście oddała Barrosowi kajmana – Sarma nie miała teraz miejsca ani w sercu, ani w głowie.
    Niewiele brakowało, by gadzie zęby zamknęły się na jej ręce i… co dalej? Eskola nie sądziła, by kajman poprzestał na ostrzegawczym ugryzieniu.
    Na syki przeciwnika odpowiedziała gardłowym, chrapliwym warkotem, na atak – atakiem. Wykorzystując moment, którego Barros potrzebował, by znów odwrócić się w jej stronę, bez wahania wyrwała w jego kierunku, całym ciężarem uwiesiła się na gadzim grzbiecie, szukała dłońmi miękkiego.
    Pot spływał jej po plecach, ostre, twarde łuski kaleczyły dłonie.
    Gdy opuszkami palców wyczuła zmianę faktury – nie większą elastyczność, mniejszą szorstkość skóry brzucha – znów zaczęła drapać. Jej paznokcie na dłuższą metę nie były żadną bronią przeciwko gadzim łuskom, teraz jednak, w tej jednej chwili, otumaniona adrenaliną i wilczym głodem, Sarnai drapała, drapała, wbijała palce tak mocno, aż w którymś miejscu skóra puściła nieco, pierwsze krople krwi wypłynęły spod łusek.
    Naruszywszy obronę Barrosa raz, nie próbowała powtarzać tego w innym miejscu, lecz wepchnęła palce w niewielką ranę, szarpała, drapała, rozrywała i tak nierówne brzegi zadrapania.
    Tego, jak wiele mniejszych i większych zadrapań i otarć zbiera tylko próbując utrzymać się na wijącym gadzie, nie była świadoma. Nie widziała, jak jej dłonie spływają krwią, zdarte niemal do żywego mięsa, i jak brunatno-czerwone plamy wykwitają na jej koszulce. Nie czuła lepkości ściekającej jej po przedramionach i tylko częściowo w metalicznym zapachu krwi wyczuwała swoją własną.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Otulony zwierzęcą świadomością kajmana, za którą tak cholernie tęsknił, mógłby płakać z ulgi i nie wstydzić się tych łez. Nie z tego powodu. Gdyby miał czas, przysłuchiwałby się mocnemu biciu podwójnego serca, węszyłby za każdą wonią, cieszył zmienionym kształtem, który czasem wydawał mu się bardziej odpowiedni niż ludzkie ciało. Gdyby. Gdyby nie był wciąż oszołomiony po gwałtownej fali paniki i myśli, że Sarnai zaraz dociśnie mocniej rękę, a on odpłynie i nie otworzy więcej oczu. Paradoksalnie to kajman utrzymał go przy zdrowych zmysłach, swoim kojącym wpływem nie pozwolił wpaść w spiralę przerażenia i dał cel – odwet.
    Wilczyca najwyraźniej nie miała dość, ani nie planowała się wycofywać, choć narobiła już potencjalnie nieodwracalnych szkód. Zwinnie uniknęła kłapnięcia gadzich szczęk, na ostrzegawcze syki odpowiadając własnym, wyzywającym warkotem, który nigdy nie powinien wydobyć się z ludzkiego gardła. Zanim Barros zdążył się szarpnąć, obrócić łeb z powrotem w stronę Eskoli, ta już skoczyła, uwieszając się na pokrytym łuskami grzbiecie, trzymając się go z godnym podziwu uporem. Kajman wił się, podrzucał kobietą z całą siłą w mocnych węzłach zwierzęcych mięśni. Syczał z wyraźną wściekłością, czując jak drobne ciało przesuwało mu się na grzbiecie, jak wpychało palce między łuski.
    Esteban szarpnął się, bokiem uderzył w pień starego, powykręcanego drzewa, próbując bólem oszołomić Sarnai, dosięgnąć jej w inny sposób, gdy wykręcając łeb do tyłu, nie miał niczego w zasięgu szczęk. Gruba, stosunkowo sztywna szyja nie pozwalała na pełen obrót. Kiedy wilczyca sięgnęła pasa miększych, jaśniejszych łusek brzucha i bezlitośnie wbiła między nie palce, szarpiąc, szarpiąc – zawsze SZARPIĄC, jakby chciała rozerwać go na milion drobnych, krwawych strzępów, wyrwać bijące wciąż serce i pożreć je – zawarczał nisko. Powietrze między nimi było gęste od metalicznego zapachu krwi.
    Dając spokój bezowocnemu szarpaniu, kajman rzucił się nagle na ziemię, turlając dziko z Sarnai uczepioną jego grzbietu, rozsmarowując ich krew na mchach. Całym ciężarem potężnego cielska przygniatał kobietę raz za razem i szarpnął się, gdy poczuł, jak zwolniła nagle uścisk. Zrzucił ją z siebie, odskoczył. Rana na brzuchu paliła żywym ogniem, krew leniwie spływała między łuskami, drażniąc wszystkie instynkty.
    Rzucił się na nią bez najmniejszego zawahania lub zastanowienia, otwierając szczęki.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    W którymś momencie przestała pamiętać. Zapomniała, po co się tu spotkali. Nie była pewna, czego dokładnie oczekiwała. Gwałtowna potrzeba, która szarpała ją jeszcze parę minut temu, wypaliła się równie gwałtownie, jak najpierw się pojawiła – jak ogień, któremu niewiele potrzeba, by się rozpalić, ale równie niewiele wystarcza, by wygasł raptem kilka chwil później. Wciąż nie zamierzała odpuszczać. Woń krwi – Barros i jej własnej – wciąż drażniła ją, wciąż podsycała ogień płonący w żyłach. Była jednak coraz bardziej zmęczona – i coraz częściej łapała się na myśli, żeby to wszystko się skończyło.
    Jeśli jednak czegoś zdążyła się o Barrosie nauczyć, to tego, że nie odpuszczał. Teraz, mając kajmana z powrotem, tym bardziej tego nie zrobi. To, że mogła odpuścić sama, wycofać się, uciec – w ogóle nie przeszło jej to przez myśl.
    Trzymała się go tak długo, jak mogła. Nie dała się zrzucić, gdy gad wił się pod nią i nie pozwoliła mu się dosięgnąć. Nawet, jeśli była zaskoczona nagłym manewrem, turlaniem po wilgotnej ziemi – nawet wtedy jeszcze się trzymała, wpijała zdarte palce kurczowo pod kajmanie łuski, zaciskała uda na masywnym ciele, nie zważając na pieczenie skóry zdartej nawet pomimo chroniących ją spodni.
    W końcu jednak musiała się puścić. Nawet jej nie wystarczało sił na niekończącą się szarpaninę.
    Barros nie dawał jej czasu. Rozumiała go – nie świadomie, jako człowiek, ale jako zwierzę, inny drapieżnik. Zresztą, zrozumiałaby go także wtedy, gdyby nie była oślepiona żądzą przemocy, krwi, dominacji. Nawet jako człowiek musiałaby przyznać, że miał prawo... Może nie do wszystkiego, ale do bardzo wielu rzeczy.
    Ostatecznie przecież zrobiła mu jednak krzywdę.
    Próbowała rzucić zaklęcie. Nie zastanawiała się nad tym, po prostu w pewnej chwili, gdy znów był obok, znów sięgnęła jego gadziej skóry i odruchowo wybrała formułę. Uczepiła się myśli, że to dla jego dobra. Dla nich obojga. W nagłym przebłysku uzmysłowiła sobie, że zrobiła przecież, co chciała. Barros odzyskał kajmana, teraz... Nie dokończyła tej myśli. Zamiast tego wychrypiała słowa – i zaraz potem wiedziała już, że nie zadziałają. Nie mogły zadziałać. Zbyt kaleczyła zaklęcie, zwierzęcy warkot za bardzo wdzierał się w eleganckie brzmienie pierwotnie uzdrawiającego przecież zaklęcia.
    Nie miała też siły. Nie potrafiła się skupić.
    Tego, że tym razem nie uda jej się uciec, była pewna jeszcze zanim zęby Barrosa przebiły jej spodnie, weszły w jej ciało jak w masło, rozdzierając jej łydkę. Nawet nie próbowała uników, i tak nie byłaby dość szybka. Jedyne, co zdążyła, to wychrypieć formułę aktywującą jej amulet – wilczy kieł ocieplił się nagle, kojąco grzejąc jej dekolt i tłumiąc wszelki ból. Nagła lekkość była oszałamiająca, uderzyła jej do głowy znacznie bardziej, niż Sarnai zakładała.
    Nie używała talizmanu od tak dawna, że zapomniała, jak słodka – i złudna - była wolność, którą dawał.
    Nie musząc chwilowo przejmować się bólem zadrapań i sińców, mniejszych i większych ran, uwięzionej w szczękach Barrosa nogi, z warkotem znów sięgnęła łusek. Nie dała rady namacać wcześniej zadanej rany, więc zaczęła rozrywać gadzie ciało w innym miejscu – tam, gdzie poprzednio udało jej się zerwać łuskę czy dwie.

    Setja upp (Stagno) – pozwala tymczasowo unieruchomić pacjenta.
    Próg: 35.

    2 (rzut) + 25 (magia lecznicza) + 5 (uzdrowiciel) = 32 <35 nieudane
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości


    'k100' : 2
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdyby potrafił myśleć racjonalnie, być może przeraziłby się tym, jak łatwo sprowadził Sarnai do roli zwierzyny, którą potrzebował rozerwać na strzępy. Że zapomniał o cichej komitywie z ratowniczką, która z czasem wyrosła w coś co mógłby nazwać przyjaźnią i zawahać się przy tym tylko odrobinę. Zapomniał o wieczorach spędzonych na sparingach, o wspólnym piwie i wypalonych razem papierosach. Zapomniał, jak wspierała go, kiedy bał się, że nie stanie znowu na nogi. Zapomniał każdą kąśliwą uwagę podszytą sympatią, po której w ciemnych oczach kobiety pojawiał się cień psotnych iskierek.
    Nieproszona wyciągając ręce do jego gardła, cuchnąca agresją i potrzebą przemocy, Sarnai w zaledwie jedną chwilę z pozycji kogoś, kogo należało chronić oraz dbać o niego jak o swojego, sprowadziła się do roli mięsa.
    Potrzebowała wyrzucić z siebie frustrację i uznała, że Barros będzie idealnym workiem treningowym? Świetnie. Nie miałby problemu dać się jej obić tak samo, jak ona czasem nosiła na sobie sine odciski jego kostek – ale w momencie w którym jej ramię oplotło jego szyję i zacisnęło z wyraźną intencją, coś się skończyło. Pękło. Sądził, że rozumieli się tak, jak rozumieć się mogły tylko dwa szanujące swoją autonomię drapieżniki, niejednokrotnie polegając na tej więzi, by nie zwariować, ale najwyraźniej się mylił, pokładając w Eskoli tak duże zaufanie.
    A teraz byli tutaj – z obnażonymi kłami, nieludzkim warkotem, potrzebą skrzywdzenia się nawzajem, dyszący napięciem. Powietrze cuchnęło krwią.
    W gadzim mózgu wyraźnie zajaśniało zdziwienie, gdy Sarnai nawet nie próbowała uniknąć ciosu potężnych szczęk, pozwalając by zacisnęły się bezlitośnie na jej prawej łydce. Zęby kajmana bez trudu przebiły materiał, wbiły się w ciało, zgrzytnęły na powierzchni kości. Czuł lepki, żelazisty smak krwi na języku i to jak spływała po pysku, brudząc łuski. Esteban instynktownie szarpnął łbem – wystarczył tylko raz, by usłyszeć satysfakcjonujące, mokre chrupnięcie, poczuć jak krwawiąca noga przesunęła się pod dziwnym kątem w zacisku szczęk.
    Dziwne było tylko to, że Sarnai nie krzyczała, nie wrzeszczała ze strachu o swoje życie, jakby niczego nie poczuła. Jakby nie rozumiała, że sytuacja sprzed ledwie kilku chwil nagle się odwróciła.
    Barros zawarczał głęboko w tyle gardła, gdy kobieta wygięła się, sięgnęła jego łusek tam, gdzie zdążyła już zranić i znów szarpnął łbem, zaczynając cofać się i ciągnąć ją ze sobą po ziemi. Krwawiące ciało Eskoli zostawiało w mchach wyraźne wgłębienie, gdy nie puszczając jej nogi, kajman szarpał nią w kierunku pobliskiego cuchnącego stagnacją i rozkładem bagna. Gadzi instynkt podpowiadał, że jeśli zaciągnie ofiarę do wody, prędzej niż później pozbawi ją sił, a jeśli uda się wciągnąć ją pod powierzchnię, wyciśnie z płuc całe powietrze. Tak jak ona chciała to zrobić jemu.
    Oko za oko.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Czy w którymkolwiek momencie pomyślała – chociaż przez chwilę – że przesadziła? Nie, choć powinna. Już parę chwil temu powinna zauważyć, że przekracza granicę – że oboje ją przekraczają. Gdyby była choć trochę bardziej świadoma, trochę mniej otumaniona adrenaliną kipiącą jej w żyłach, dostrzegłaby, że nie skończyło się na wymuszeniu u Barrosa przemiany – że mężczyzna w jednej chwili przeszedł w stadium bestii, tak doskonale przez Sarnai znane. Może, gdyby chociaż przez moment pozwoliła sobie na rozsądek, wycofałaby się. Pewnie by to zrobiła.
    Nie odpuściła jednak pola ani na chwilę i teraz zbierała tego skutki.
    Słyszała okropny, drażniący uszy dźwięk zębów na kości – brak towarzyszącego mu bólu był dziwny, cholernie upajający. Podświadomie wiedziała, że to tylko na chwilę, że przyjdzie jej za to zapłacić raczej prędzej niż później, ale teraz, w tej jednej chwili, było dobrze. Nic nie czuła. Kajmanie zęby w jej ciele, jej własna krew spływająca do gadziego pyska – to była jakaś abstrakcja.
    Drgnęła dopiero wtedy, gdy Barros zaczął ją ciągnąć. Noga wciąż nie bolała, ale równie dobrze mogłaby – zimny dreszcz szedł po plecach Sarnai za każdym szarpnięciem. W gadzich ślepiach widziała drapieżną determinację – i obietnicę, że nie wyjdzie z tego cała.
    Warknęła głucho i, dając spokój szarpaniu zwierzęcych łusek, po prostu przyłożyła do nich dłoń.
    - Logn – krótkie, szczekliwe zaklęcie tym razem podziałało – czuła to w cieple magii spływającej jej z dłoni, widziała w nagłym przebłysku bardziej ludzkiej świadomości w gadzich ślepiach. Nie interesowało jej, co dokładnie sprawiło, że tym razem sprawiło, że czar się udał – prostsza formuła, którą trudno było zepsuć, czy może po prostu brak konieczności prawdziwie dobrych intencji? Nieistotne.
    Liczyło się to, że Barros rozwarł szczęki jeszcze zanim amulet Eskoli przestał działać, że w kierunku wody cofnął się już sam, jeden krok, drugi, by wreszcie, po ledwie chwili wahania, z pluskiem zniknąć na bagnach.
    Sarnai dyszała ciężko, wciąż jeszcze nie do końca świadoma, co tak naprawdę się wydarzyło. Dopiero gdy wilczy kieł na jej szyi na powrót ochłodził się, a fala bólu zalała ją, pozbawiając tchu – dopiero wtedy poczuła lęk. Głęboki, cholernie pierwotny lęk.
    Łykała gwałtowne, spazmatyczne oddechy, przez dobrą chwilę patrząc tylko, jak krew spływa jej z nogi, jak biel przemieszczonej kości prześwituje przez rozdartą skórę. Gdy układała dłoń powyżej rany, ręka drżała jej wyraźnie.
    - Að… – wychrypiała, głos załamał jej się. Kaszlnęła sucho, splunęła krwią, zaczęła jeszcze raz. – Að lækna.
    Zawyła z bólu, gdy kości zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Gorąca krew jeszcze przez chwilę spływała wartko, nim zaczęła krzepnąć. Mięśnie i skóra paliły wilczycę żywym ogniem, gdy zaklęcie zmuszało je do zrastania się, naprawienia tego, co zepsuły kajmanie zęby.
    Gdy wreszcie cofnęła dłoń i opadła w mchy, policzki miała mokre od łez, oczy czerwone od płaczu, skórę bladą z bólu. I siła – nie miała jej. Nie miała siły, by wstać, odczołgać się, by wrócić do domu.
    Wrócić do domu. Musiała to zrobić.
    Dysząc ciężko, znów ułożyła rękę na własnym ciele.
    - Beiskr létta – wychrypiała.
    Głos drżał jej, potykał się na kolejnych zgłoskach, a spływająca z jej dłoni magia była słaba, wątła, letnia tylko a nie kojąco ciepła, jak była zazwyczaj. Zaklęcie jednak podziałało i choć nie mogło całkiem wygłuszyć bólu, wspólnie z wilczą odpornością zrobiło go znośnym.
    Tak sobie powtarzała. Musiała tak sobie powtarzać, jeśli nie chciała zostać tu, w środku lasu.
    Podnosząc się na nogi, zatoczyła się, nim udało jej się złapać jako tkaą równowagę. Całe ciało płonęło jej częściowo tylko wytłumionym bólem, krew wciąż spływała z mniejszych ran. Zamglonym, nieprzytomnym wzrokiem powiodła po pobojowisku, jakie zostawili – i zaśmiała się krótko, niemal histerycznie.
    Bogowie, tak bardzo nie miała siły.
    To, że udało jej się teleportować do domu, myląc się raptem o kilka metrów – pojawiła się w sypialni a nie, jak planowała, w salonie – było cudem podobnie jak to, że nie zapomniała przy tym wszystkim plecaka, własnej kurtki i bluzy.
    Smród krwi – własnej i Barrosa – drażnił ją jeszcze długo po tym, gdy osunęła się na podłogę w salonie, nie mając siły choćby na to, by wciągnąć się na kanapę.

    [Sarnai i Es zt]

    Logn (Tranquille Humanum) – uspokaja drugiego człowieka na kilka minut.
    Próg: 50.

    51 (rzut) + 9 (magia użytkowa) = 60 >51, udane


    Að lækna (Medicor vulnae) – powoduje zagojenie się dużych ran. Zaklęcie jest bardzo wyczerpujące dla tego, kto go używa.
    Próg: 75.

    79 (rzut) + 25 (magia lecznicza) + 5 (uzdrowiciel) = 109 >75, udane


    Beiskr létta (Anodynum) – uśmierza niewielki ból, np. brzucha, głowy lub pleców.
    Próg: 25.

    24 (rzut) + 25 (magia lecznicza) + 5 (uzdrowiciel) = 54 >25, udane
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości


    'k100' : 51, 79, 24



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.