Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000)
2 posters
Vivian Sørensen
Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 5 Kwi - 1:10
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wiosna w pełnym rozkwicie, czyli jej ulubiona pora roku. Czas odrodzenia po zimie, w którym wszystko z powrotem się zazielenia, kwiaty kwitną, a słońce dostarcza niezbędnej witaminy D i wszystko wydaje się piękniejsze. Zwłaszcza kiedy jest sobota niepracująca i można się zrelaksować, odpocząć, udać na spacer dla zdrowia i nie przejmować się problemami, które i tak nigdzie się nie wybierały — jeszcze zdąży się nimi zamartwiać.
Ten dzień nie wyróżniałby się niczym szczególnym, gdyby nie postanowiła pospacerować po mieście pod postacią kota. Najczęściej zmieniała się w zwierzę pod osłoną nocy, kiedy potencjalnie nie czuła się najbezpieczniej w skórze młodej dziewczyny. Tym razem chciała pooddychać rześkim, wiosennym powietrzem przez maleńkie nozdrza, do których doleci też bogactwo zapachów, jakiego człowiek nie doświadczy. Wyczulony węch zwierzęcia był miłą odmianą normalnych, ludzkich zmysłów; mogła poczuć świat, poznać go w zupełnie inny sposób.
Starała się unikać ludzi, by nie prowokować kontaktu — najczęściej spotykała się z obojętnym nastawieniem, ignorowaniem jej egzystencji, ale w sporadycznych przypadkach była atakowana przez dzieci, które uważały ją za "słodką", czy to bardziej wrażliwe jednostki, które przejście czarnego kota utożsamiały ze wcieleniem zła, albo wręcz przeciwnie, szczęściem. Trzymała się więc na uboczu, pozostając niewidzialną dla większości przechodniów; jednocześnie zachowywała dystans, który pozwoli jej usłyszeć niektóre, co ciekawsze rozmowy. Szczęśliwie koci słuch również jest bardziej rozwinięty, niż ludzki, dlatego mogła swobodnie spacerować i nie zwracać niczyjej uwagi.
Nie rozpoznawała nikogo wśród tłumu, żadna rozmowa nie wywarła też na niej wrażenia, więc postanowiła wracać do domu. Nie podejrzewała nawet, że w drodze powrotnej podsłucha niezwykle ciekawą rozmowę dwóch funkcjonariuszy kruczej straży; wyglądali na nowych rekrutów, wyraźnie podekscytowanych zadaniem, przy którym mieli się wykazać pod okiem bardziej doświadczonych kolegów. Z tego, co zrozumiała, cała akcja była ściśle zaplanowana, a celem był jakiś przemytnik. Nie podali o nim żadnych informacji, ale sposób, w jaki mówili o mechanizmie pułapki i sztabie oficerów, którzy czekają na niego w określonym miejscu, sprawił, że poczuła nagłą chęć przygody. Jej życie ostatnio pozostawiało wiele do życzenia i potrzebowała dystrakcji, dlatego bez większych przemyśleń podążyła za funkcjonariuszami w docelowe miejsce. Zdołała przyjrzeć się zabezpieczeniom, ale nie na tyle, żeby zrozumieć całą konstrukcję. Jedyne, co wiedziała to to, że przemytnik nie zdoła się wymknąć. Całość miała się odbyć w zamkniętym dziedzińcu, do którego prowadziła brama — na pewno nieprzypadkowa. Sama obserwowała wszystko z murów, z perspektywy wszystko wyglądało lepiej. Przeszła więc na przód, żeby mieć na widoku osobę, która wkrótce przejdzie przez bramę i zmierzy się ze swoim przeznaczeniem.
Ten dzień nie wyróżniałby się niczym szczególnym, gdyby nie postanowiła pospacerować po mieście pod postacią kota. Najczęściej zmieniała się w zwierzę pod osłoną nocy, kiedy potencjalnie nie czuła się najbezpieczniej w skórze młodej dziewczyny. Tym razem chciała pooddychać rześkim, wiosennym powietrzem przez maleńkie nozdrza, do których doleci też bogactwo zapachów, jakiego człowiek nie doświadczy. Wyczulony węch zwierzęcia był miłą odmianą normalnych, ludzkich zmysłów; mogła poczuć świat, poznać go w zupełnie inny sposób.
Starała się unikać ludzi, by nie prowokować kontaktu — najczęściej spotykała się z obojętnym nastawieniem, ignorowaniem jej egzystencji, ale w sporadycznych przypadkach była atakowana przez dzieci, które uważały ją za "słodką", czy to bardziej wrażliwe jednostki, które przejście czarnego kota utożsamiały ze wcieleniem zła, albo wręcz przeciwnie, szczęściem. Trzymała się więc na uboczu, pozostając niewidzialną dla większości przechodniów; jednocześnie zachowywała dystans, który pozwoli jej usłyszeć niektóre, co ciekawsze rozmowy. Szczęśliwie koci słuch również jest bardziej rozwinięty, niż ludzki, dlatego mogła swobodnie spacerować i nie zwracać niczyjej uwagi.
Nie rozpoznawała nikogo wśród tłumu, żadna rozmowa nie wywarła też na niej wrażenia, więc postanowiła wracać do domu. Nie podejrzewała nawet, że w drodze powrotnej podsłucha niezwykle ciekawą rozmowę dwóch funkcjonariuszy kruczej straży; wyglądali na nowych rekrutów, wyraźnie podekscytowanych zadaniem, przy którym mieli się wykazać pod okiem bardziej doświadczonych kolegów. Z tego, co zrozumiała, cała akcja była ściśle zaplanowana, a celem był jakiś przemytnik. Nie podali o nim żadnych informacji, ale sposób, w jaki mówili o mechanizmie pułapki i sztabie oficerów, którzy czekają na niego w określonym miejscu, sprawił, że poczuła nagłą chęć przygody. Jej życie ostatnio pozostawiało wiele do życzenia i potrzebowała dystrakcji, dlatego bez większych przemyśleń podążyła za funkcjonariuszami w docelowe miejsce. Zdołała przyjrzeć się zabezpieczeniom, ale nie na tyle, żeby zrozumieć całą konstrukcję. Jedyne, co wiedziała to to, że przemytnik nie zdoła się wymknąć. Całość miała się odbyć w zamkniętym dziedzińcu, do którego prowadziła brama — na pewno nieprzypadkowa. Sama obserwowała wszystko z murów, z perspektywy wszystko wyglądało lepiej. Przeszła więc na przód, żeby mieć na widoku osobę, która wkrótce przejdzie przez bramę i zmierzy się ze swoim przeznaczeniem.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 5 Kwi - 15:37
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Wczesny świt zastał go w dokach, gdy przechadzając się między zacumowanymi kutrami, przeglądał ledwo, co wyciągnięte z morza ryby. Gawędząc przy tym z rybakami, wiódł raczej spokojne i tradycyjne, niczym szczególnym niewyróżniające się rozmowy, które jednak zawsze wcześniej, czy później schodziły na temat morza, zdawać by się mogło, że każdy z rozmówców, miał swoje trzy grosze do dodania na ten temat, a i samemu zainteresowanemu, jakby nie przeszkadzało ciągłe wałkowanie tego samego, wręcz przeciwnie, często jedynie słuchał, potakując grzecznie tego co starsi od niego mówili. Ich spostrzeżenia, uwagi i cenne rady, były cenione, przez wielu. Nikt tak dobrze nie znał charakterystyki przybrzeżnych wód jak oni, to do nich chodził na plotki, gdy potrzebował znać linię brzegową danego regionu, to również oni ostrzegali przed zdradliwymi prądami i stworami żyjącymi w głębinach. Ich zmęczone od codziennej pracy oczy widziały wiele z tego, co wielu naukowcom fauny i flory morskiej nawet się nie śniło lub między mity i legendy, chcieliby włożyć. Spracowane, acz silne dłonie poznaczone bliznami, wykute w chłodzie morskiego rzemiosła kształtowały żelazne mięśnie i ścięgna zdolne łamać karki i zginać metalowe pręty, bo chociaż nie prezentują się tak idealnie jak mięśnie kulturystów prężących się na okładkach magazynów śniących, to jednak ich moc była zaklęta w ciężkiej pracy od dziecka. Te dłonie witały go często w towarzystwie uśmiechów pod bujnymi brodami. Miał wielu przyjaciół wśród braci rybackiej doceniał ich ciężką pracę i znajomość morskich kaprysów. Zaopatrzony w ryby na obiad; dwa dorsze, małże i drobne rybki do suszenia. Skręcił w uliczkę wiodącą na targ Szedł pewnym krokiem z twarzą skierowaną ku słońcu, które wychyliło się zza wierzchołków drzew, jego ciepło przyjemnie rozchodziło się po ciele. Wiosnę czuło się w powietrzu, niemal na każdym kroku jej widoczne ślady dało się dostrzec, a człowiek mimowolnie cieszył się, na nadejście cieplejszej pory. Mijając bramę prowadzącą na targ, dostrzegł obecność kruczych strażników, lecz nie zdziwiło go to specjalnie. Miejsca takie jak to zawsze obfitowały w różne mniejsze, bądź większe sprzeczki i utarczki, które często musieli właśnie oni łagodzić i uspokajać zwaśnionych, nie brakowało również złodziei i innych szumowin kręcących się po okolicy. Zatrzymał się przy stoisku z jarzynami, te wyglądały wyjątkowo dobrze widać szklarnia i magiczne zabezpieczenia przeciw gniciu żywności spełniały swą rolę wybitnie dobrze. Ujął dwie marchewki i zważył je w ręku, po chwili poprosił jeszcze o kilka szalotek i główkę czosnku. Przydomowy ogródek w tamtym roku okrutnie zarósł chwastami, bowiem ani jemu, ani Fárbautiemu czasu nie starczało, aby dopilnować wszystkich przydomowych obowiązków. Zwłaszcza że ostatnio roboty było zdecydowanie za dużo, jak na ich dwoje, a częste rejsy trwające miesiąc, a czasem dwa, zdawały się zupełnie gasić chęć jakiegokolwiek posiadania ogródka, jedynie zioła w donicach rosły zdrowo i pielęgnacja ich nie nastręczała kłopotów.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sro 13 Kwi - 6:14
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wiosenny wiatr przyjemnie smagał jej futro, gdy przechadzała się po murach budynków i ogrodzeń. Zima zdecydowanie mniej odpowiadała jej wrażliwemu ciału - sierść nie była na tyle gruba, by ochronić ją przed mrozem, a przez śnieg i lód zamarzały jej łapki; w tym okresie zdecydowanie rzadziej pojawiała się na ulicach w postaci kota. Powrót wiosny dawał nowe nadzieje, a przede wszystkim mogła nadrobić spacery.
I tak by się stało, gdyby nie dzisiejsza pułapka. Nie mogła przepuścić takiej okazji, choć nie zamierzała brać czynnego udziału w akcji - dobra rozrywka to taka, podczas której dobrze się bawi, ale nic jej nie grozi.
Obserwowała otoczenie, ale również kruczych strażników, którzy wyczekiwali nadejścia ich dzisiejszej zwierzyny. Swoją drogą to przerażające, jak bardzo niektórzy z nich lubili swoją pracę; było w tym coś z sadyzmu, ale kim była, by oceniać? Znała też takich przyzwoitych, więc nie sposób znaleźć regułę w tym szaleństwie.
Dotychczasowe stanowisko odrobinę jej się znudziło, dlatego rozszerzyła zasięg obserwacji i dostrzegła targ, który również był obstawiony. Wtedy dostrzegła ukradkowe spojrzenia funkcjonariuszy na postać, która jakimś cudem wydała się jej znajoma. Pobiegła odrobinę dalej, by nic nie przesłaniało jej widoku i zobaczyła... Arthura?
Choć poznała go zaledwie kilka miesięcy temu, dość przelotnie, to nigdy nie będzie w stanie go zapomnieć. Jego pomoc ocaliła młodą dziewczynę przed traumą na całe życie i zawsze będzie mu za to wdzięczna. Ciekawe, co tutaj robi...
Dopiero po paru chwilach kropki w jej głowie zaczęły się ze sobą łączyć. Przypomniała sobie nieco szerzej okoliczności, w jakich pierwotnie się spotkali, a także jego umiejętności, kiedy obronił ją przed rabunkiem sklepu. Czyżby to na niego zasadzali się strażnicy? Podsłuchała, jak mówili o wysokim blondynie, ale ten opis pasował do dużej części męskiej społeczności w tych rejonach; a jednak w pobliżu nie widziała nikogo o podobnych cechach. Musiało chodzić o niego.
Obejrzała się jeszcze na strażników przy bramie, którzy ewidentnie szykowali się na nadejście przemytnika. Nie było czasu do stracenia, nie musiała się dwa razy zastanawiać, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy powinna mu pomóc.
W błyskawicznym tempie zeskoczyła z murka, lądując oczywiście na czterech łapach, pognała czym prędzej do znajomego w opałach, o których nie miał pojęcia. Była pod postacią kota i po pierwsze nie miała czasu, żeby się z powrotem przemienić, a po drugie wymagało to skupienia, a o to ciężko na środku ulicy. Dotarła do mężczyzny i dopiero teraz mogła mu się uważniej przyjrzeć - a nawet lepiej, bo jako kot miała dużo lepszy wzrok i więcej detali była w stanie wyłapać. Stanęła naprzeciw niego i miauknęła donośnie, by zwrócić na siebie uwagę. To jednak nie wystarczy, by odciągnąć go od tego miejsca i to najbardziej bezpieczną drogą. Podeszła bliżej i niepozornie otarła się o jego nogi, by już w kolejnej sekundzie chwytać zębami za torbę z rybami, a w następnej uciekać przed siebie. Zapach ryby nieco mącił jej w głowie, aż się głodna zrobiła.
Odwróciła się jeszcze na moment, by mieć pewność, że Arthur podejmie pościg za swoimi rybami. Inaczej będzie musiała użyć pazurów.
I tak by się stało, gdyby nie dzisiejsza pułapka. Nie mogła przepuścić takiej okazji, choć nie zamierzała brać czynnego udziału w akcji - dobra rozrywka to taka, podczas której dobrze się bawi, ale nic jej nie grozi.
Obserwowała otoczenie, ale również kruczych strażników, którzy wyczekiwali nadejścia ich dzisiejszej zwierzyny. Swoją drogą to przerażające, jak bardzo niektórzy z nich lubili swoją pracę; było w tym coś z sadyzmu, ale kim była, by oceniać? Znała też takich przyzwoitych, więc nie sposób znaleźć regułę w tym szaleństwie.
Dotychczasowe stanowisko odrobinę jej się znudziło, dlatego rozszerzyła zasięg obserwacji i dostrzegła targ, który również był obstawiony. Wtedy dostrzegła ukradkowe spojrzenia funkcjonariuszy na postać, która jakimś cudem wydała się jej znajoma. Pobiegła odrobinę dalej, by nic nie przesłaniało jej widoku i zobaczyła... Arthura?
Choć poznała go zaledwie kilka miesięcy temu, dość przelotnie, to nigdy nie będzie w stanie go zapomnieć. Jego pomoc ocaliła młodą dziewczynę przed traumą na całe życie i zawsze będzie mu za to wdzięczna. Ciekawe, co tutaj robi...
Dopiero po paru chwilach kropki w jej głowie zaczęły się ze sobą łączyć. Przypomniała sobie nieco szerzej okoliczności, w jakich pierwotnie się spotkali, a także jego umiejętności, kiedy obronił ją przed rabunkiem sklepu. Czyżby to na niego zasadzali się strażnicy? Podsłuchała, jak mówili o wysokim blondynie, ale ten opis pasował do dużej części męskiej społeczności w tych rejonach; a jednak w pobliżu nie widziała nikogo o podobnych cechach. Musiało chodzić o niego.
Obejrzała się jeszcze na strażników przy bramie, którzy ewidentnie szykowali się na nadejście przemytnika. Nie było czasu do stracenia, nie musiała się dwa razy zastanawiać, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy powinna mu pomóc.
W błyskawicznym tempie zeskoczyła z murka, lądując oczywiście na czterech łapach, pognała czym prędzej do znajomego w opałach, o których nie miał pojęcia. Była pod postacią kota i po pierwsze nie miała czasu, żeby się z powrotem przemienić, a po drugie wymagało to skupienia, a o to ciężko na środku ulicy. Dotarła do mężczyzny i dopiero teraz mogła mu się uważniej przyjrzeć - a nawet lepiej, bo jako kot miała dużo lepszy wzrok i więcej detali była w stanie wyłapać. Stanęła naprzeciw niego i miauknęła donośnie, by zwrócić na siebie uwagę. To jednak nie wystarczy, by odciągnąć go od tego miejsca i to najbardziej bezpieczną drogą. Podeszła bliżej i niepozornie otarła się o jego nogi, by już w kolejnej sekundzie chwytać zębami za torbę z rybami, a w następnej uciekać przed siebie. Zapach ryby nieco mącił jej w głowie, aż się głodna zrobiła.
Odwróciła się jeszcze na moment, by mieć pewność, że Arthur podejmie pościg za swoimi rybami. Inaczej będzie musiała użyć pazurów.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 3 Maj - 10:08
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Wiosenne powietrze uderzało do głowy, wypełniało płuca, dawało ukojenie. Podświadomie pragnął spędzić wczesne popołudnie i być może wieczór nad wodą, gdzieś gdzie cisza i spokój, będą dominowały, a odgłosy ludzkiego zgiełku i obecności nie skalają obrazu piękna przyrody. Powzięcie tych planów, które tak nieoczekiwanie wypłynęły na światło dzienne, zajęło mu mniej niż ułamek sekundy zdecydowany i zdeterminowany, aby jak najszybciej opuścić targ i udać się do domu na obrzeżach miasta, by stamtąd wyruszyć nad jedno z ulubionych jezior i poddać się słodkiemu lenistwu. Czytając książkę wśród wiosennego kwiecia, muskany chłodnym wiatrem znad wody pozwolić, by czas ten jak najlepiej spożytkować, by niczego nie żałować zwłaszcza w momencie, kiedy znów stopa marynarza zniknie za progiem bezpiecznej przystani zwanej domem i wywędruje, gdzieś na drugi kraj świata, by niezbędne towary dostarczyć do celu. Uśmiechnął się do swoich myśli. Beztroska malująca się na obliczu przemytnika nie zdradzała niczym zagrożenia, jakie czai się wokół, co jak pętla powoli, acz sukcesywnie zacieśnia się na szyi skazańca. Nieświadomość, była zgubna, a świadome ryzyko, jakiemu poddawał się od tylu lat nigdy nie przynosiło nieprzyjemnych starć na granicy zagrożenia wolności, którą wszak Mortensen tak wielce cenił.
Kątem oka zarejestrował kształt, koci przybłęda pojawił się znikąd, a w jego oczach było coś dziwnego, niecodzienne przeczucie znajomości z futerkowym stawało się niebezpiecznie podejrzliwe. Nie przypominał sobie, żadnego kota podobnego do tego osobnika. Bywał i owszem częstym „chlebodawcą” kocich przysmaków w szczególności w dokach, gdzie od podobnych gadzin roiło się, a wiele z nich wczas miesięcy zimowych wiodło nędzny żywot zahaczający niemal o śmierć głodową. Jako że w piersi młodzieńca biło wrażliwe na krzywdę serce dokarmiał czteronogi tak często, jak tylko było to możliwe. Czyżby i ten zapamiętał jego zapach, a może zwyczajnie kociak był głodny i zapach morskich ryb zwabił go? Druga kwestia pozostawała bardziej prawdopodobna, bo chociaż koty potrafiły być wdzięczne i lojalne, to jednak ich natura bliższa była zdradzieckiej zdradzie i ataku z zaskoczenia, pod maską słodkiego pluszaka kryła się mała bestyjka, co syczy i drapie. Podejście do tych zwierząt już za dzieciaka wypraktykowane sprawiło, że nie dał się nabrać na miauczenie i nieoczekiwaną sympatię, jak się okazywało słusznie. Bo chwilę później białe ząbki błysnęły w powietrzu porywając siatkę z rybami, a z przemytnika robiąc ofiarę kociego losu. Zdławił cisnące się na usta przekleństwo i nie myśląc specjalnie długo, rzucił się w pościg za czworonożnym złodziejem.
Wybiegli z targu, dość długo podążali główną ulicą, gdy nagle skręcili w jeden z bocznych zaułków. Z wyrazem niespeszonej radości uśmiechnął się do kota, gdy zrozumiał, że ten jest odcięty od drogi ucieczki i sam wpadł w ślepą uliczkę. Nie podchodził jednak, czekając na jego ruch, był skłonny użyć magi, lecz jakże przyjemniejsze byłoby rozdzielenie kota od jego zdobyczy własnymi rękoma?
– Przeklęty kocur – rzucił z wyraźną niechęcią. – Oddawaj ryby złodziejaszku… – słowa wypłynęły z ust mężczyzny dość nieoczekiwanie, domyślając się, jak komiczne przedstawienie odstawiał, na całe szczęście w zasięgu wzroku nie było nikogo, kto mógłby podziwiać tę sztukę.
Kątem oka zarejestrował kształt, koci przybłęda pojawił się znikąd, a w jego oczach było coś dziwnego, niecodzienne przeczucie znajomości z futerkowym stawało się niebezpiecznie podejrzliwe. Nie przypominał sobie, żadnego kota podobnego do tego osobnika. Bywał i owszem częstym „chlebodawcą” kocich przysmaków w szczególności w dokach, gdzie od podobnych gadzin roiło się, a wiele z nich wczas miesięcy zimowych wiodło nędzny żywot zahaczający niemal o śmierć głodową. Jako że w piersi młodzieńca biło wrażliwe na krzywdę serce dokarmiał czteronogi tak często, jak tylko było to możliwe. Czyżby i ten zapamiętał jego zapach, a może zwyczajnie kociak był głodny i zapach morskich ryb zwabił go? Druga kwestia pozostawała bardziej prawdopodobna, bo chociaż koty potrafiły być wdzięczne i lojalne, to jednak ich natura bliższa była zdradzieckiej zdradzie i ataku z zaskoczenia, pod maską słodkiego pluszaka kryła się mała bestyjka, co syczy i drapie. Podejście do tych zwierząt już za dzieciaka wypraktykowane sprawiło, że nie dał się nabrać na miauczenie i nieoczekiwaną sympatię, jak się okazywało słusznie. Bo chwilę później białe ząbki błysnęły w powietrzu porywając siatkę z rybami, a z przemytnika robiąc ofiarę kociego losu. Zdławił cisnące się na usta przekleństwo i nie myśląc specjalnie długo, rzucił się w pościg za czworonożnym złodziejem.
Wybiegli z targu, dość długo podążali główną ulicą, gdy nagle skręcili w jeden z bocznych zaułków. Z wyrazem niespeszonej radości uśmiechnął się do kota, gdy zrozumiał, że ten jest odcięty od drogi ucieczki i sam wpadł w ślepą uliczkę. Nie podchodził jednak, czekając na jego ruch, był skłonny użyć magi, lecz jakże przyjemniejsze byłoby rozdzielenie kota od jego zdobyczy własnymi rękoma?
– Przeklęty kocur – rzucił z wyraźną niechęcią. – Oddawaj ryby złodziejaszku… – słowa wypłynęły z ust mężczyzny dość nieoczekiwanie, domyślając się, jak komiczne przedstawienie odstawiał, na całe szczęście w zasięgu wzroku nie było nikogo, kto mógłby podziwiać tę sztukę.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Czw 5 Maj - 22:51
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Prawdopodobnie nie było to zbyt rozsądne, by wchodzić w paradę Kruczej Straży w trakcie ich akcji. Odwagi dodawał jej fakt, że skrywała się w postaci kota, pozostając nierozpoznaną, a nawet niezauważoną. Pasowało jej to, przemykała wśród cieni i nie zwracała na siebie większej uwagi - przydawało się szczególnie w takich sytuacjach, gdy potencjalnie miała szansę uratować znajomego od zguby. Czy postąpiłaby podobnie w ludzkiej postaci? Prawdopodobnie tak, bo po ich ostatnim spotkaniu czuła dług wdzięczności, którego nawet wykonana przez nią błyskotka, podarowana w podzięce, nie zmaże.
Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z kłopotów i beztrosko spacerował po ulicach, robiąc zakupy i delektując się swoim wolnym czasem - mimo tego z każdym kolejnym krokiem zbliżał się do pułapki, której konsekwencje nie były jej do końca znane. Mogła sobie jedynie wyobrażać, że zostałby przesłuchany i zatrzymany, ale dalsze kroki pewnie byłyby uzależnione od wagi win oraz dowodów, jakie udało im się zebrać. Bo przecież funkcjonariusze nie podjęliby tak radykalnych kroków bez potwierdzenia, prawda? Z drugiej strony Arhtur wyglądał na osobę, która zaciera po sobie ślady i jest ostrożna, ale przecież pozory mogą mylić, więc nie zastanawiała się nad tym szczególnie.
Teraz jej priorytetem było wyprowadzić mężczyznę z obszaru zagrożenia, a choć jej metody nie były konwencjonalne, to jednak okazały się skuteczne i przemytnik podjął pościg za swoimi rybami - odetchnęła z ulgą, choć teraz musiała się głowić, które uliczki wybrać, by uniknąć zauważenia i w konsekwencji ucieczki przed Kruczą Strażą, a to nie takie łatwe podczas biegu, kiedy musiała biec wystarczająco szybko, by Arthur jej nie złapał, ale dostatecznie wolno, by go nie zgubić. Chyba bardzo zależało mu na tych rybach, bo nie odpuszczał, aż do momentu, gdy skręciła w ślepą alejkę, skąd nie było drogi wyjścia, a jednocześnie wydała jej się najbardziej odpowiednim miejscem do przemiany. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała to zrobić przed ledwo znajomym mężczyzną, ale pogodziła się z tym w momencie, w którym zdecydowała się pomóc.
Dobiegła do końca uliczki, gdzie napotkała mur i odwróciła się w stronę mężczyzny. Wypuściła torbę z rybami z ust i przymknęła oczy, by skupić się w pełni na wykonywanej czynności zamiany z powrotem w człowieka. Adrenalina związana z pościgiem chyba pomogła jej osiągnąć odpowiednią ilość motywacji i skupienia, bo po chwili rozpoczęła się przemiana, której widok mógł wywołać spory szok u Arthura, dlatego dla pewności nie spuszczała z niego wzroku.
Po chwili stała już w swojej pierwotnej postaci, jako człowiek, ubrana w szare dżinsy i białą koszulkę z dekoltem w stylu hiszpańskim, odsłaniającym ramiona.
- Wypraszam sobie, tylko nie przeklęty - prychnęła, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na niego z zadziornym uśmiechem; kto powiedział, że przy okazji nie mogła się z nim odrobinę podroczyć? - Ładne mi podziękowanie za uratowanie skóry.
Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z kłopotów i beztrosko spacerował po ulicach, robiąc zakupy i delektując się swoim wolnym czasem - mimo tego z każdym kolejnym krokiem zbliżał się do pułapki, której konsekwencje nie były jej do końca znane. Mogła sobie jedynie wyobrażać, że zostałby przesłuchany i zatrzymany, ale dalsze kroki pewnie byłyby uzależnione od wagi win oraz dowodów, jakie udało im się zebrać. Bo przecież funkcjonariusze nie podjęliby tak radykalnych kroków bez potwierdzenia, prawda? Z drugiej strony Arhtur wyglądał na osobę, która zaciera po sobie ślady i jest ostrożna, ale przecież pozory mogą mylić, więc nie zastanawiała się nad tym szczególnie.
Teraz jej priorytetem było wyprowadzić mężczyznę z obszaru zagrożenia, a choć jej metody nie były konwencjonalne, to jednak okazały się skuteczne i przemytnik podjął pościg za swoimi rybami - odetchnęła z ulgą, choć teraz musiała się głowić, które uliczki wybrać, by uniknąć zauważenia i w konsekwencji ucieczki przed Kruczą Strażą, a to nie takie łatwe podczas biegu, kiedy musiała biec wystarczająco szybko, by Arthur jej nie złapał, ale dostatecznie wolno, by go nie zgubić. Chyba bardzo zależało mu na tych rybach, bo nie odpuszczał, aż do momentu, gdy skręciła w ślepą alejkę, skąd nie było drogi wyjścia, a jednocześnie wydała jej się najbardziej odpowiednim miejscem do przemiany. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała to zrobić przed ledwo znajomym mężczyzną, ale pogodziła się z tym w momencie, w którym zdecydowała się pomóc.
Dobiegła do końca uliczki, gdzie napotkała mur i odwróciła się w stronę mężczyzny. Wypuściła torbę z rybami z ust i przymknęła oczy, by skupić się w pełni na wykonywanej czynności zamiany z powrotem w człowieka. Adrenalina związana z pościgiem chyba pomogła jej osiągnąć odpowiednią ilość motywacji i skupienia, bo po chwili rozpoczęła się przemiana, której widok mógł wywołać spory szok u Arthura, dlatego dla pewności nie spuszczała z niego wzroku.
Po chwili stała już w swojej pierwotnej postaci, jako człowiek, ubrana w szare dżinsy i białą koszulkę z dekoltem w stylu hiszpańskim, odsłaniającym ramiona.
- Wypraszam sobie, tylko nie przeklęty - prychnęła, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na niego z zadziornym uśmiechem; kto powiedział, że przy okazji nie mogła się z nim odrobinę podroczyć? - Ładne mi podziękowanie za uratowanie skóry.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Nie 8 Maj - 16:56
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nie odczuwał wielkiej dumy w zaganianiu dzikiego kapryśnego kocura, można powiedzieć, że cień irytacji wystąpił na nieskażone złą emocją oblicze marynarza, ten chcąc w spokoju dokończyć zakupy i wrócić do domu, musiał wojować z czworonogiem, tylko dlatego, że ten nieoczekiwanie i zuchwale porwał torbę z rybami. Goniąc nieszczęśnika, zorientował się, że była to raczej kotka, niżeli kocur, jak z początku podejrzewał, ta obserwacja jednak nie miała przecież niczego zmienić, ani złagodzić frustracji przemytnika. Bliski użycia magii, któregoś ze zmyślnych czarów powstrzymał się w ostatniej chwili, gdy ślepa uliczka okazała się zgubą złodzieja, a wypuszczone parę kroków wcześniej ryby ponownie zameldowały się w rękach ich pierwotnego właściciela. Miał na końcu języka jeszcze kilka dobrze dobranych, a niezbyt przyjaznych słów dla futrzaka, kiedy ten nieoczekiwanie zniknął, a w jego miejscu pojawiła się młoda kobieta.
Błękit spojrzenia błądził po figurze dziewczyny, tę poznał po chwili, zastanowienia zastanawiając się jednocześnie, co było motywem do tego całego przedstawienia, czyżby próba flirtu? Tylko nijak się ona miała do tego typu dość dziecinnych zapędów. Skrzyżował przedramiona na piersi i wlepił w nią spojrzenie, wyczekujące rychłej odpowiedzi.
Zdziwił się mocno, gdy stwierdziła z przekonaniem, że uratowała mu skórę. Przez moment zastanawiał się, w którym właściwie momencie cokolwiek mu zagrażało? Czyżby miała na myśli przeterminowane ryby? Wątpił, te pachniały morzem i solą, nie czuć było rozkładu, ani innych nieprzyjemnych aromatów, co zatem?
– Czyżby, któraś z przekupek zmierzała mnie uwieść? – zapytał pozornie zamyślony. – A może to mąż, którejś z tych kobiet poczuł się w obowiązku, aby wygarbować mi skórę za liczne uśmiechy i słodkie słówka? – Skrzywił się, udawanie, ale nie przestawał powątpiewać w rzekome uratowanie karku przed zagrożeniem. Wątpił, by jakiekolwiek zagrożenie po prawdzie istniało, a kocia baba zwyczajnie musiała pomylić go z kimś i oczywiście nie przyzna się do błędu, idąc w zaparte.
Zbliżył się o kilka kroków przełamując, tym samym sztucznie zarysowaną barierę między nimi. Pozwoli sobie na patrzenie z góry i złośliwy uśmieszek. – Zatem, o co chodziło? – Podniesione brwi i rysa zmarszczek na czole wyraźnie się zaznaczyły na twarzy mężczyzny, przyprawiając go o kilka dodatkowych lat. Zdecydowanie wyglądał lepiej, gdy się nie marszczył, nic jednak na to nie mógł poradzić surowa i wymagająca praca, dziesiątki, jeśli nie setki godzin spędzonych na otwartej przestrzeni niezależnie od pogody odciskały swe piętno. Nawet teraz miał wrażenie, że pachniał morzem, a może to tylko te ryby?
Błękit spojrzenia błądził po figurze dziewczyny, tę poznał po chwili, zastanowienia zastanawiając się jednocześnie, co było motywem do tego całego przedstawienia, czyżby próba flirtu? Tylko nijak się ona miała do tego typu dość dziecinnych zapędów. Skrzyżował przedramiona na piersi i wlepił w nią spojrzenie, wyczekujące rychłej odpowiedzi.
Zdziwił się mocno, gdy stwierdziła z przekonaniem, że uratowała mu skórę. Przez moment zastanawiał się, w którym właściwie momencie cokolwiek mu zagrażało? Czyżby miała na myśli przeterminowane ryby? Wątpił, te pachniały morzem i solą, nie czuć było rozkładu, ani innych nieprzyjemnych aromatów, co zatem?
– Czyżby, któraś z przekupek zmierzała mnie uwieść? – zapytał pozornie zamyślony. – A może to mąż, którejś z tych kobiet poczuł się w obowiązku, aby wygarbować mi skórę za liczne uśmiechy i słodkie słówka? – Skrzywił się, udawanie, ale nie przestawał powątpiewać w rzekome uratowanie karku przed zagrożeniem. Wątpił, by jakiekolwiek zagrożenie po prawdzie istniało, a kocia baba zwyczajnie musiała pomylić go z kimś i oczywiście nie przyzna się do błędu, idąc w zaparte.
Zbliżył się o kilka kroków przełamując, tym samym sztucznie zarysowaną barierę między nimi. Pozwoli sobie na patrzenie z góry i złośliwy uśmieszek. – Zatem, o co chodziło? – Podniesione brwi i rysa zmarszczek na czole wyraźnie się zaznaczyły na twarzy mężczyzny, przyprawiając go o kilka dodatkowych lat. Zdecydowanie wyglądał lepiej, gdy się nie marszczył, nic jednak na to nie mógł poradzić surowa i wymagająca praca, dziesiątki, jeśli nie setki godzin spędzonych na otwartej przestrzeni niezależnie od pogody odciskały swe piętno. Nawet teraz miał wrażenie, że pachniał morzem, a może to tylko te ryby?
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Pon 9 Maj - 0:49
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czy on był na nią zły? To faktycznie niecodzienne, żeby podstępem, a właściwie kradzieżą ryb zwabiać mężczyznę do ślepej uliczki, ale nie robiła tego dla przyjemności... chociaż on o tym nie wiedział, prawda? Nie znał jej, więc mógł pomyśleć wszystko, a mimo to nie spieszyła z rychłymi wyjaśnieniami. Obserwowała zachowanie blondyna, który szybko zgarnął ryby, co najmniej jakby miał z nimi jakąś niezdrową relację, ale nie wykazywał oznak agresji, więc nie spodziewała się ataku, chociaż pozostała ostrożna.
- Musiałaby być ślepa — odparowała, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Zresztą w takiej sytuacji nawet nie próbowałaby go ratować, nawet jeśli jakiś mąż wyskoczyłby na niego z łopatą.
Niemniej należały mu się wyjaśnienia, choć jego cała postawa i pewność siebie aż prosiła się o kontynuowanie tego odrobinę złośliwego droczenia. Zignorowała jego uśmieszek i zadarła brodę, by spojrzeć mu w oczy, nie zwracając większej uwagi na zmarszczki czy inne defekty.
- Jak zauważyłeś, czasami spaceruję po mieście w postaci kota i zdarza mi się co nieco podsłuchać... - zaczęła, zdając sobie sprawę, że odrobinę za dużo o sobie zdradzi, ale nie miała innego wyjścia. Chociaż w sumie mogła go pozostawić bez wyjaśnień, ale jeszcze gotów był wrócić w tamto miejsce i trafić do punktu wyjścia.
- Podsłuchałam rozmowę kruczych strażników o pułapce zastawionej na przestępcę, więc z ciekawości poszłam za nimi. Nie słyszałam całości rozmowy, ale mówili o przemytniku, blondynie... a kiedy szedłeś dokładnie w miejsce pułapki, zorientowałam się, że chodzi o ciebie — streściła krótko, co się wydarzyło podczas jej spaceru. Jeśli jej nie uwierzy, to trudno. Do tej pory miał sceptyczną minę, ale mówiła samą prawdę. - W sensie, zorientowałam się, dopiero kiedy cię zobaczyłam... poznałam cię. Pamiętam, co dla mnie zrobiłeś, więc postanowiłam zrobić to samo i odciągnęłam cię od zagrożenia.
Po dłuższej wypowiedzi zamilkła i czekała na jego reakcję. Gdyby próbowała go poderwać, odbywałoby się to na kompletnie innych zasadach i z pewnością nie kradłaby jego ryb ani nie zaciągała w ślepą uliczkę. A nie jest na tyle dziecinna, by dla żartu marnować jego i przy okazji swój czas, szanujmy się.
- Ale jeśli mi nie wierzysz, to możesz tam wrócić i sam się przekonać — na koniec wzruszyła ramionami i założyła ręce na biodra, jakby mową ciała próbowała powiedzieć "no dalej, wyzywam cię, żebyś tam wrócił".
- Musiałaby być ślepa — odparowała, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Zresztą w takiej sytuacji nawet nie próbowałaby go ratować, nawet jeśli jakiś mąż wyskoczyłby na niego z łopatą.
Niemniej należały mu się wyjaśnienia, choć jego cała postawa i pewność siebie aż prosiła się o kontynuowanie tego odrobinę złośliwego droczenia. Zignorowała jego uśmieszek i zadarła brodę, by spojrzeć mu w oczy, nie zwracając większej uwagi na zmarszczki czy inne defekty.
- Jak zauważyłeś, czasami spaceruję po mieście w postaci kota i zdarza mi się co nieco podsłuchać... - zaczęła, zdając sobie sprawę, że odrobinę za dużo o sobie zdradzi, ale nie miała innego wyjścia. Chociaż w sumie mogła go pozostawić bez wyjaśnień, ale jeszcze gotów był wrócić w tamto miejsce i trafić do punktu wyjścia.
- Podsłuchałam rozmowę kruczych strażników o pułapce zastawionej na przestępcę, więc z ciekawości poszłam za nimi. Nie słyszałam całości rozmowy, ale mówili o przemytniku, blondynie... a kiedy szedłeś dokładnie w miejsce pułapki, zorientowałam się, że chodzi o ciebie — streściła krótko, co się wydarzyło podczas jej spaceru. Jeśli jej nie uwierzy, to trudno. Do tej pory miał sceptyczną minę, ale mówiła samą prawdę. - W sensie, zorientowałam się, dopiero kiedy cię zobaczyłam... poznałam cię. Pamiętam, co dla mnie zrobiłeś, więc postanowiłam zrobić to samo i odciągnęłam cię od zagrożenia.
Po dłuższej wypowiedzi zamilkła i czekała na jego reakcję. Gdyby próbowała go poderwać, odbywałoby się to na kompletnie innych zasadach i z pewnością nie kradłaby jego ryb ani nie zaciągała w ślepą uliczkę. A nie jest na tyle dziecinna, by dla żartu marnować jego i przy okazji swój czas, szanujmy się.
- Ale jeśli mi nie wierzysz, to możesz tam wrócić i sam się przekonać — na koniec wzruszyła ramionami i założyła ręce na biodra, jakby mową ciała próbowała powiedzieć "no dalej, wyzywam cię, żebyś tam wrócił".
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sro 11 Maj - 18:23
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Zignorował kwaśną uwagę, nie zamierzał wdawać się w sprzeczkę ze smarkulą, miał ciekawsze rzeczy do roboty, chociażby obiad z tych uratowanych, a jakże ryb. Postawa i buta dziewczyny jednak sprawiały wrażenie, jakoby zrobiła coś dobrego, przysłużyła się jeśli nie społeczności, to przynajmniej jemu. Wyglądała jak psina, która oczekuje pochwały i nagrody za wykonaną sztuczkę. W głowę zachodził, o co jej chodziło i wnet sytuacja rozjaśniła się nieco, przynajmniej połowicznie.
Nie spuszczał z tonu postawa, jak i mina, były wielce dalekie od przyjaznych, a mimo to dawał jej szansę na usprawiedliwienie swoich czynów. Wychodziło, że złotniczka, była łasa na plotki i aby po nie, bez skrępowania sięgać zniżała się do podstępu przybierając formę kota i w ten oto sposób zdobywała informacje, po co i na co jej to było, tego nie wiedział, mógł podejrzewać, ale nie chciało mu się wyciągać daleko idących wniosków. Zależało mu na tym, aby poznać motywy jej działań, co skłoniło ją do przyskoczenia mu z pomocą, jak to ujęła i od czego ratowała?
Skrzywił się na tego: „przestępcę” ale nie przerywał opowiadania. Mgła tajemnicy rozwiała się, a on pozostał z suchymi faktami. Westchnął ciężko i spojrzał, jakby z lekkim politowaniem na blondynkę. – Dziękuję za wyraz troski o moją skromną osobę, lecz wydaje mi się, że próżny był to trud. – odrobinę rozmijał się z prawdą, lecz o tym nie musiała wiedzieć. Prawdą natomiast był oczywisty fakt, iż Mortensen zawsze dbał o swoje „incognito” ta zasłona dymna i chęć nierzucania się w oczy, były owocami jego sukcesu i tego, że jeszcze żył. Ostrożnie i rozważnie dobierał ludzi, z którymi współpracował, owszem nie można było wśród nich wykluczyć przecieku, jednakże jeśli jeden element układanki się posypie, cały domek z kart runie, miał wiedzę, którą mógł wykupić sobie wolność. Wynajmowany przez ślepców wiedział o ich tajnych i poufnych miejscach spotkań, o tawernach, jakie im sprzyjały i magazynach, w jakich przechowywali towary. Ponadto ostatni mi czasy, było nad wyraz spokojnie i nie pakował się kruczym w oczy. Stąd jego zdziwienie całą tą sytuacją.
– Jestem uczciwym obywatelem i prawa się nie boję. Nie wiem, co sobie wyobrażałaś, ale daleko mi do kryminalistów. Jednakże twa troska jest rozczulająca – uśmiechnął się, szelmowsko i mrugnął do dziewczyny. – Częściej przychodź z ploteczkami, być może wśród nich znajdzie się jakaś perła. – Nachylił się, lekko, a wyraz jego pewnej swego twarzy, wyzywającego błękitu i uśmiechu zgrywał się idealnie, ot maska jaką chciał, aby oglądała. Zuchwała pewności siebie.
Nie spuszczał z tonu postawa, jak i mina, były wielce dalekie od przyjaznych, a mimo to dawał jej szansę na usprawiedliwienie swoich czynów. Wychodziło, że złotniczka, była łasa na plotki i aby po nie, bez skrępowania sięgać zniżała się do podstępu przybierając formę kota i w ten oto sposób zdobywała informacje, po co i na co jej to było, tego nie wiedział, mógł podejrzewać, ale nie chciało mu się wyciągać daleko idących wniosków. Zależało mu na tym, aby poznać motywy jej działań, co skłoniło ją do przyskoczenia mu z pomocą, jak to ujęła i od czego ratowała?
Skrzywił się na tego: „przestępcę” ale nie przerywał opowiadania. Mgła tajemnicy rozwiała się, a on pozostał z suchymi faktami. Westchnął ciężko i spojrzał, jakby z lekkim politowaniem na blondynkę. – Dziękuję za wyraz troski o moją skromną osobę, lecz wydaje mi się, że próżny był to trud. – odrobinę rozmijał się z prawdą, lecz o tym nie musiała wiedzieć. Prawdą natomiast był oczywisty fakt, iż Mortensen zawsze dbał o swoje „incognito” ta zasłona dymna i chęć nierzucania się w oczy, były owocami jego sukcesu i tego, że jeszcze żył. Ostrożnie i rozważnie dobierał ludzi, z którymi współpracował, owszem nie można było wśród nich wykluczyć przecieku, jednakże jeśli jeden element układanki się posypie, cały domek z kart runie, miał wiedzę, którą mógł wykupić sobie wolność. Wynajmowany przez ślepców wiedział o ich tajnych i poufnych miejscach spotkań, o tawernach, jakie im sprzyjały i magazynach, w jakich przechowywali towary. Ponadto ostatni mi czasy, było nad wyraz spokojnie i nie pakował się kruczym w oczy. Stąd jego zdziwienie całą tą sytuacją.
– Jestem uczciwym obywatelem i prawa się nie boję. Nie wiem, co sobie wyobrażałaś, ale daleko mi do kryminalistów. Jednakże twa troska jest rozczulająca – uśmiechnął się, szelmowsko i mrugnął do dziewczyny. – Częściej przychodź z ploteczkami, być może wśród nich znajdzie się jakaś perła. – Nachylił się, lekko, a wyraz jego pewnej swego twarzy, wyzywającego błękitu i uśmiechu zgrywał się idealnie, ot maska jaką chciał, aby oglądała. Zuchwała pewności siebie.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sob 14 Maj - 1:34
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie mogła zrozumieć jego negatywnego nastawienia, a przede wszystkim niedowierzaniu jej historii! Czy naprawdę był aż tak arogancki, by przypuszczać, że wymyśliłaby to wszystko, żeby zaciągnąć go do bocznej alejki? Musiał mieć o sobie całkiem wysokie mniemanie i o ile normalnie nie widziałaby w tym nic złego, tak teraz przeszkadzało jej to w wyjaśnieniu swoich motywów. I wcale nie oczekiwała pochwały. Może trochę. Chociaż nutkę wdzięczności, że dzięki niej nie trafił za kratki albo na przesłuchania, za jej heroiczny i bezinteresowny akt pomocy drugiemu człowiekowi. Chociaż drobne "dziękuję" byłoby mile widziane, skoro sama ryzykowała schwytanie. Nigdy dotąd nie miała problemów z prawem i wolała zachować taki stan rzeczy.
Podniosła brwi w niemym zdziwieniu, gdy usłyszała o próżnym trudzie, na ułamek sekundy przekonana, że była to jakaś zaplanowana akcja, którą zepsuła swoim wścibskim wtargnięciem, a to na pewno wywołałoby wyrzuty sumienia. Na jej twarzy pojawiło się niezrozumienie, desperacko próbując wyczytać z jego spojrzenia, czy robi sobie z niej żarty, czy naprawdę próbuje wszystkiemu zaprzeczyć. Nie znała szczegółów działań kruczych strażników, nie wiedziała, jak i dlaczego zastawili pułapkę, ale to nie mógł być przypadek, że zjawił się dokładnie w tym miejscu, dokładnie o czasie i na dodatek pasował do opisu "wysokiego blondyna". Żadnych innych tam nie widziała, a prawdopodobieństwo przypadku było... ale znikome. Niemniej udało mu się zasiać ziarno wątpliwości, czy przypadkiem nie popełniła gafy i nie pomyliła osób. Innego przemytnika by nie ratowała, nie miała w sobie aż tyle empatii, a w jego przypadku chciała zwyczajnie odwzajemnić jego ratunek, ale jeśli zwabiła go tutaj na próżno, to wręcz dopisała do poprzedniego rachunku zmarnowanie czasu i energii.
- Chcesz mi powiedzieć, że to przypadek, że pasujesz do opisu i znalazłeś się dokładnie w miejscu pułapki? - mruknęła nieprzekonana, dalej patrząc z podejrzeniem graniczącym z pewnością swoich argumentów.
Policzki zapiekły ją odrobinę, ale miała nadzieję, że jej nie zdradzą i nie poróżowieją, odkrywając jej zakłopotanie na wzmiankę o "trosce".
- Żadna troska, chciałam po prostu wyrównać rachunki - prychnęła, by uściślić jej motyw, bo najwyraźniej jego ego odrobinę się zagalopowało. - "Ploteczki", a raczej przydatne informacje kosztują, a nie sądzę, byś mógł mi coś zaproponować w zamian.
Wiadomo nie od dziś, że wiedza to potęga, a odpowiednie informacje mogą ratować życie albo skazać na śmierć. Miała ochotę wywrócić oczami na jego wymalowaną na twarzy pewność siebie, zupełnie jakby ćwiczył tą minę przed lustrem.
- W porządku, w takim razie wróćmy tam razem. Jeśli jest tak, jak mówisz, nie złapią nas i udowodnisz, że mówisz prawdę - zaproponowała z uśmieszkiem i podniesioną brwią, jakby rzucała mu wyzwanie. Była ciekawa, ile jest w stanie zaryzykować, by przekonać ją do swojej racji, której przecież nie miał.
Podniosła brwi w niemym zdziwieniu, gdy usłyszała o próżnym trudzie, na ułamek sekundy przekonana, że była to jakaś zaplanowana akcja, którą zepsuła swoim wścibskim wtargnięciem, a to na pewno wywołałoby wyrzuty sumienia. Na jej twarzy pojawiło się niezrozumienie, desperacko próbując wyczytać z jego spojrzenia, czy robi sobie z niej żarty, czy naprawdę próbuje wszystkiemu zaprzeczyć. Nie znała szczegółów działań kruczych strażników, nie wiedziała, jak i dlaczego zastawili pułapkę, ale to nie mógł być przypadek, że zjawił się dokładnie w tym miejscu, dokładnie o czasie i na dodatek pasował do opisu "wysokiego blondyna". Żadnych innych tam nie widziała, a prawdopodobieństwo przypadku było... ale znikome. Niemniej udało mu się zasiać ziarno wątpliwości, czy przypadkiem nie popełniła gafy i nie pomyliła osób. Innego przemytnika by nie ratowała, nie miała w sobie aż tyle empatii, a w jego przypadku chciała zwyczajnie odwzajemnić jego ratunek, ale jeśli zwabiła go tutaj na próżno, to wręcz dopisała do poprzedniego rachunku zmarnowanie czasu i energii.
- Chcesz mi powiedzieć, że to przypadek, że pasujesz do opisu i znalazłeś się dokładnie w miejscu pułapki? - mruknęła nieprzekonana, dalej patrząc z podejrzeniem graniczącym z pewnością swoich argumentów.
Policzki zapiekły ją odrobinę, ale miała nadzieję, że jej nie zdradzą i nie poróżowieją, odkrywając jej zakłopotanie na wzmiankę o "trosce".
- Żadna troska, chciałam po prostu wyrównać rachunki - prychnęła, by uściślić jej motyw, bo najwyraźniej jego ego odrobinę się zagalopowało. - "Ploteczki", a raczej przydatne informacje kosztują, a nie sądzę, byś mógł mi coś zaproponować w zamian.
Wiadomo nie od dziś, że wiedza to potęga, a odpowiednie informacje mogą ratować życie albo skazać na śmierć. Miała ochotę wywrócić oczami na jego wymalowaną na twarzy pewność siebie, zupełnie jakby ćwiczył tą minę przed lustrem.
- W porządku, w takim razie wróćmy tam razem. Jeśli jest tak, jak mówisz, nie złapią nas i udowodnisz, że mówisz prawdę - zaproponowała z uśmieszkiem i podniesioną brwią, jakby rzucała mu wyzwanie. Była ciekawa, ile jest w stanie zaryzykować, by przekonać ją do swojej racji, której przecież nie miał.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sob 14 Maj - 17:10
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Kobieta szybko dawała poznać po sobie negatywne emocje, co igrały jej pod skórą i stroszyły myśli. Dostrzegał to i wykorzystywał, bawiąc się jej kosztem, tak łatwo ulegała, uśmiechnął się do swoich myśli, nie przestając mierzyć jej wymownym spojrzeniem. Wyraz troski, jaki prezentowała i chęć spłacenia długu, były i owszem wysoko cenione i świadczyły o przyzwoitości, a świadectwo skromnego występku z rybami dobitnie przedstawiało czynny udział w domniemanym ratowaniu przemytnika z sideł nieprzyjaciół. Za to podziękował, lecz ta widocznie oczekiwała czegoś więcej od słów, a i on nie zwykł powtarzać się, marnując czas na pozory i wyprowadzanie z błędu mylnego przeświadczenia wykonania dobrej roboty z ratowaniem tyłka. Odrobinę przygasł, kiedy okazało się, że jasnowłosa zamierzała przedłużać tę bajkową scenę w wilgotnym i cuchnącym kotem zaułku.
Uśmiechnął się z wyższością i wyprostował biorąc, nad nią górę.
– Ten opis, jak go przedstawiłaś pasuje do, co drugiego mężczyzny w Midgardzie, bez znaków szczególnych, bez niczego, co naprowadzałoby na mój trop. – Wytłumaczył jak dziecku, bo widział, że inaczej nie pozbędzie się problemu. Emocje, tak żywe jak gniew i urażona duma, musiały kiedyś przelać tamę opanowania i spodziewał się jej upadku po każdym swoim słowie oraz geście, tak nieraz wyzywającym i krytycznym. – Oczywiście – uśmiechnął się. A jej prychnięcie odkrywało słabość, jaką można wykorzystać przy ataku, musiał przyznać, że rozmowa z nią była miłym zwieńczeniem wycieczki na targowisko, a pościg za kotem zapewne zostanie na długo zapamiętany przez marynarza. Wszak wchodził on do kategorii niecodziennych wydarzeń z jego życia. – Ty przydatnej informacji, byś nie poznała, nawet jeśli ta kopnęłaby cię w tyłek. – Nie chciał dodatkowo pogrążać jej wypominaniem, że podejrzenie kruczej straży o zastawienie pułapki na niego samego argumentowała kolorem włosów i wzrostem. Zaniechał też przypomnienia jej, iż była zielona w półświatku i to co najwyżej może podsłuchać, to przepis na ciasto drożdżowe.
– Nie zamierzam ci niczego udowadniać, ani demonstrować, a twoje podejrzenia i rozpaczliwa chęć wybrnięcia z sytuacji jest pożałowania godna. Ponadto mam obiad na głowie i ani myślę latać z tobą po targach, by ci demonstrować swoją niewinność. – Westchnął ciężko, mierząc ją złym i zmęczonym spojrzeniem. – Jeśli to koniec twoich błyskotliwych pytań, to wracam do domu, chyba, że zamierzasz dalej ganiać w stroju kota po dachach to miłego. – Postąpił krok do tyłu, oddalając się od kobiety.
Uśmiechnął się z wyższością i wyprostował biorąc, nad nią górę.
– Ten opis, jak go przedstawiłaś pasuje do, co drugiego mężczyzny w Midgardzie, bez znaków szczególnych, bez niczego, co naprowadzałoby na mój trop. – Wytłumaczył jak dziecku, bo widział, że inaczej nie pozbędzie się problemu. Emocje, tak żywe jak gniew i urażona duma, musiały kiedyś przelać tamę opanowania i spodziewał się jej upadku po każdym swoim słowie oraz geście, tak nieraz wyzywającym i krytycznym. – Oczywiście – uśmiechnął się. A jej prychnięcie odkrywało słabość, jaką można wykorzystać przy ataku, musiał przyznać, że rozmowa z nią była miłym zwieńczeniem wycieczki na targowisko, a pościg za kotem zapewne zostanie na długo zapamiętany przez marynarza. Wszak wchodził on do kategorii niecodziennych wydarzeń z jego życia. – Ty przydatnej informacji, byś nie poznała, nawet jeśli ta kopnęłaby cię w tyłek. – Nie chciał dodatkowo pogrążać jej wypominaniem, że podejrzenie kruczej straży o zastawienie pułapki na niego samego argumentowała kolorem włosów i wzrostem. Zaniechał też przypomnienia jej, iż była zielona w półświatku i to co najwyżej może podsłuchać, to przepis na ciasto drożdżowe.
– Nie zamierzam ci niczego udowadniać, ani demonstrować, a twoje podejrzenia i rozpaczliwa chęć wybrnięcia z sytuacji jest pożałowania godna. Ponadto mam obiad na głowie i ani myślę latać z tobą po targach, by ci demonstrować swoją niewinność. – Westchnął ciężko, mierząc ją złym i zmęczonym spojrzeniem. – Jeśli to koniec twoich błyskotliwych pytań, to wracam do domu, chyba, że zamierzasz dalej ganiać w stroju kota po dachach to miłego. – Postąpił krok do tyłu, oddalając się od kobiety.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Pon 16 Maj - 1:12
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Właściwie do tej pory podziękował jej za domniemaną troskę, a nie ratunek sam w sobie — nie żeby tego oczekiwała, bo jego podziękowania niczego nie zmieniały i naprawdę nie potrzebowała wdzięczności. Ciągnęła temat wyłącznie dlatego, że namieszał jej w głowie i próbował zanegować powód tej sytuacji.
Jego wymowne spojrzenia, patrzenie z góry i kpiące uśmieszki doprowadzały ją do szału, a z całych sił próbowała nie dać po sobie poznać, jak bardzo wytrąca ją z równowagi swoim zachowaniem. Za nic nie chciała dać mu nawet cienia satysfakcji, ale czuła jak jej własne ciało ją zawodzi; zaciśnięte ze złości pięści zaczęły się pocić, a na czole pojawiła się poprzeczna zmarszczka, kiedy z wyższością próbował ją uświadomić, jak bardzo jest głupia... a nie była i nie zamierzała mu pozwolić na takie traktowanie, ale w tym starciu startowała z przegranej pozycji, niemalże pod każdym względem. Z czystej przyzwoitości powstrzymywała się przed wylewem złości, która niczym buzujący wulkan podnosiła się do gardła i paliła przełyk.
- Chodziło. o. ciebie.
Z całych sił próbowała zachować spokój, oddychać miarowo, by nie pozwolić się tak łatwo podpuścić.
- Dziwnym trafem na miejscu nie było żadnego mężczyzny pasującego do opisu, poza tobą - westchnęła jeszcze, odrobinę zrezygnowana, podnosząc dłoń do skroni, żeby okrężnym ruchem pomasować w bolącym punkcie. Skoro upierał się przy swojej wersji, to jak miałaby go przekonać? I po co?
Każde kolejne słowo i każdy kolejny gest odbijał się w jej oczach jak batem, równie dobrze mógłby machać czerwoną płachtą przed bykiem, ale ostatkami sił próbowała walczyć z instynktem, by emocje nie wypłynęły, dlatego na jego odpowiedź, zacisnęła usta w wąską linię; z drugiej strony lepiej, że jej nie doceniał, dzięki temu nie zna jej pełnego potencjału. Ta akcja faktycznie miała sporo niedociągnięć, ale nie zamierzała pozwolić mu wygrać, skoro usiłował zrobić z niej głupią, a potem tak po prostu odejść, skoro właśnie udowodnił, że nie wróci na miejsce. Ze strachu.
Enough is enough.
- Chwila moment - zawołała za nim i wyprzedziła go, by stanąć na jego drodze, już nawet nie próbując kryć złości. - Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale nie jestem głupia i wiem, co próbujesz zrobić. Oboje wiemy, że to na ciebie była zastawiona pułapka i mam to głęboko w... poważaniu, czy jesteś przemytnikiem, złodziejem, czy hefalumpem. Nie musisz mi niczego udowadniać, nie oczekuję też wdzięczności, ale strasznie nie lubię, kiedy ktoś próbuje zrobić ze mnie idiotkę i zaprzeczać prawdzie, skoro sama ryzykowałam, wchodząc w paradę strażnikom.
Oddychała ciężko, a na koniec głos jej zadrżał z emocji, ale musiała dać im ujście, żeby nie zepsuć sobie całego dnia.
- Po tym, jak mi pomogłeś, miałam cię za bohatera i sama chciałam ci pomóc, ale widzę, że się myliłam i to faktycznie próżny trud. Smacznego obiadu. - cofnęła się i stanęła bokiem, by go przepuścić, skoro tak się spieszył do domu, jednocześnie ukrywając drżący podbródek, nad którym chwilowo nie mogła zapanować.
Jego wymowne spojrzenia, patrzenie z góry i kpiące uśmieszki doprowadzały ją do szału, a z całych sił próbowała nie dać po sobie poznać, jak bardzo wytrąca ją z równowagi swoim zachowaniem. Za nic nie chciała dać mu nawet cienia satysfakcji, ale czuła jak jej własne ciało ją zawodzi; zaciśnięte ze złości pięści zaczęły się pocić, a na czole pojawiła się poprzeczna zmarszczka, kiedy z wyższością próbował ją uświadomić, jak bardzo jest głupia... a nie była i nie zamierzała mu pozwolić na takie traktowanie, ale w tym starciu startowała z przegranej pozycji, niemalże pod każdym względem. Z czystej przyzwoitości powstrzymywała się przed wylewem złości, która niczym buzujący wulkan podnosiła się do gardła i paliła przełyk.
- Chodziło. o. ciebie.
Z całych sił próbowała zachować spokój, oddychać miarowo, by nie pozwolić się tak łatwo podpuścić.
- Dziwnym trafem na miejscu nie było żadnego mężczyzny pasującego do opisu, poza tobą - westchnęła jeszcze, odrobinę zrezygnowana, podnosząc dłoń do skroni, żeby okrężnym ruchem pomasować w bolącym punkcie. Skoro upierał się przy swojej wersji, to jak miałaby go przekonać? I po co?
Każde kolejne słowo i każdy kolejny gest odbijał się w jej oczach jak batem, równie dobrze mógłby machać czerwoną płachtą przed bykiem, ale ostatkami sił próbowała walczyć z instynktem, by emocje nie wypłynęły, dlatego na jego odpowiedź, zacisnęła usta w wąską linię; z drugiej strony lepiej, że jej nie doceniał, dzięki temu nie zna jej pełnego potencjału. Ta akcja faktycznie miała sporo niedociągnięć, ale nie zamierzała pozwolić mu wygrać, skoro usiłował zrobić z niej głupią, a potem tak po prostu odejść, skoro właśnie udowodnił, że nie wróci na miejsce. Ze strachu.
Enough is enough.
- Chwila moment - zawołała za nim i wyprzedziła go, by stanąć na jego drodze, już nawet nie próbując kryć złości. - Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale nie jestem głupia i wiem, co próbujesz zrobić. Oboje wiemy, że to na ciebie była zastawiona pułapka i mam to głęboko w... poważaniu, czy jesteś przemytnikiem, złodziejem, czy hefalumpem. Nie musisz mi niczego udowadniać, nie oczekuję też wdzięczności, ale strasznie nie lubię, kiedy ktoś próbuje zrobić ze mnie idiotkę i zaprzeczać prawdzie, skoro sama ryzykowałam, wchodząc w paradę strażnikom.
Oddychała ciężko, a na koniec głos jej zadrżał z emocji, ale musiała dać im ujście, żeby nie zepsuć sobie całego dnia.
- Po tym, jak mi pomogłeś, miałam cię za bohatera i sama chciałam ci pomóc, ale widzę, że się myliłam i to faktycznie próżny trud. Smacznego obiadu. - cofnęła się i stanęła bokiem, by go przepuścić, skoro tak się spieszył do domu, jednocześnie ukrywając drżący podbródek, nad którym chwilowo nie mogła zapanować.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 17 Maj - 11:52
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Ziarenka irytacji zakiełkowały w piersi przemytnika, tak drażniącej kobiety od dawna nie spotkał, wyczuwało się od niej pretensjonalność i zamiłowanie do czynienia wszelkiej maści wyrzutów i pretensji, które narastały z dnia na dzień, aż wreszcie jak wulkan wybuchały i zalewały fekaliami wszystko wokół. Bał się tego, jaka prywatnie może być blondynka i współczuł nieszczęśnikowi, który z nią na co dzień obcował, bo aspekty wizualne mogły i stanowić silny kontr argument, lecz na dłuższą metę, to charakter brał górę.
Czuł nie bez satysfakcji, że umiejętnie gra jej emocjami budując niechęć do swojej osoby, a być może nawet odrazę. Prosta jak trzonek kilofa stanowiła poletko do wszelakich praktyk na słodkie, ale i kwaśne słówka, obraz jej oblicza zdradzał momentalnie nastroje i uczucia, jakie przepełniały niewielką istotkę o blond włosach. W błękicie spojrzenia dostrzegał nieprzyjazny błysk i pojmował, że gdyby tylko te potrafiły ciskać piorunami, niechybnie oberwałby, na całe szczęście kobieta-kot nie wykazywała takich talentów.
– Aż tak mi się przyjrzałaś podczas naszego ostatniego spotkania, aż tak zapadłem ci w pamięci, że bez mrugnięcia okiem potrafiłaś odsiać niepasujących do układanki ludzi? – Uśmiechnął się, kwaśność grymasu została podsumowana zatrzymaniem się i krokiem, bardzo śmiałym zważywszy na gorące uczucia blondynki w jej kierunku. Olewał kruczą straż i to, że prawdopodobieństwo by go mieli w podejrzeniu istniało. Znał się na swojej robocie i nie ufał ludziom, których nie znał. A otwartość i prywatność cenił i szanował wielce, stąd umiejętne posługiwanie się pseudonimem, a bywało, że również korzystał z przebrań, coby odwracać od siebie uwagę. Niedoświadczenie kobiety widoczne, było gołym okiem zwyczajnie nie przywykła do życia pod naciskiem, z nożem na gardle i wcale jej się nie dziwił, wyglądała na panienkę z dobrego domu, a te sporadycznie odczuwały coś więcej, niżeli presja ze strony rodziców, czy otoczenia. O czymś tak ryzykownym, jak nieustanne narażanie życia i stawianie przyszłości w hazard nie mogła mieć przecież pojęcia, stąd ta przewaga starego nie ze względu na wiek, lecz doświadczenie przemytnika, nad młodą kotką.
Gdy go wyprzedziła z nowym kiełkującym, pod czupryną pomysłem zastygł. Pilnie obserwując jej poczynania. Uśmiechnął się mimo woli, zjadliwie i pewnie, patrząc jej w oczy, podszedł bliżej, tak że przełamał dzielącą ich przyzwoitą odległość. Jej oddech był ciężki i ciepły, wyglądało na to, jakby rozmowa z nim mocno odbiła się na jej nerwach, to dodatkowo go przekonywało, jak wrażliwa i emocjonalna była.
Uroczy uśmiech, jakim ją obdarował, nagle przygasł, stał się maską, która z każdym uderzeniem serca zanikała. Bez słowa sięgnął jej twarzy, odgarniając pukiel złotych włosów z policzka zaznaczonego delikatnym rumieńcem. – Bohaterzy nie istnieją myślę, że o tym doskonale wiedziałaś, to było zachowanie głupie i nierozsądne, lekkomyślne, ale nie cofnąłbym tego. – Westchnął, gdy cofnęła się, a nitka włosów wypłynęła gładko z jego dłoni. – Mogłem mieć ogon, jeśli to faktycznie pułapka jak mówiłaś, ktoś może nas zobaczyć. Chyba lepiej, byś zniknęła. – Nie chciał, by czuła się w obowiązku do spłaty jakiegokolwiek długu, nie zrobił nic wyjątkowego. – Jesteśmy kwita. – Uśmiechnął się, przełamując niewidzialny opór warg.
Czuł nie bez satysfakcji, że umiejętnie gra jej emocjami budując niechęć do swojej osoby, a być może nawet odrazę. Prosta jak trzonek kilofa stanowiła poletko do wszelakich praktyk na słodkie, ale i kwaśne słówka, obraz jej oblicza zdradzał momentalnie nastroje i uczucia, jakie przepełniały niewielką istotkę o blond włosach. W błękicie spojrzenia dostrzegał nieprzyjazny błysk i pojmował, że gdyby tylko te potrafiły ciskać piorunami, niechybnie oberwałby, na całe szczęście kobieta-kot nie wykazywała takich talentów.
– Aż tak mi się przyjrzałaś podczas naszego ostatniego spotkania, aż tak zapadłem ci w pamięci, że bez mrugnięcia okiem potrafiłaś odsiać niepasujących do układanki ludzi? – Uśmiechnął się, kwaśność grymasu została podsumowana zatrzymaniem się i krokiem, bardzo śmiałym zważywszy na gorące uczucia blondynki w jej kierunku. Olewał kruczą straż i to, że prawdopodobieństwo by go mieli w podejrzeniu istniało. Znał się na swojej robocie i nie ufał ludziom, których nie znał. A otwartość i prywatność cenił i szanował wielce, stąd umiejętne posługiwanie się pseudonimem, a bywało, że również korzystał z przebrań, coby odwracać od siebie uwagę. Niedoświadczenie kobiety widoczne, było gołym okiem zwyczajnie nie przywykła do życia pod naciskiem, z nożem na gardle i wcale jej się nie dziwił, wyglądała na panienkę z dobrego domu, a te sporadycznie odczuwały coś więcej, niżeli presja ze strony rodziców, czy otoczenia. O czymś tak ryzykownym, jak nieustanne narażanie życia i stawianie przyszłości w hazard nie mogła mieć przecież pojęcia, stąd ta przewaga starego nie ze względu na wiek, lecz doświadczenie przemytnika, nad młodą kotką.
Gdy go wyprzedziła z nowym kiełkującym, pod czupryną pomysłem zastygł. Pilnie obserwując jej poczynania. Uśmiechnął się mimo woli, zjadliwie i pewnie, patrząc jej w oczy, podszedł bliżej, tak że przełamał dzielącą ich przyzwoitą odległość. Jej oddech był ciężki i ciepły, wyglądało na to, jakby rozmowa z nim mocno odbiła się na jej nerwach, to dodatkowo go przekonywało, jak wrażliwa i emocjonalna była.
Uroczy uśmiech, jakim ją obdarował, nagle przygasł, stał się maską, która z każdym uderzeniem serca zanikała. Bez słowa sięgnął jej twarzy, odgarniając pukiel złotych włosów z policzka zaznaczonego delikatnym rumieńcem. – Bohaterzy nie istnieją myślę, że o tym doskonale wiedziałaś, to było zachowanie głupie i nierozsądne, lekkomyślne, ale nie cofnąłbym tego. – Westchnął, gdy cofnęła się, a nitka włosów wypłynęła gładko z jego dłoni. – Mogłem mieć ogon, jeśli to faktycznie pułapka jak mówiłaś, ktoś może nas zobaczyć. Chyba lepiej, byś zniknęła. – Nie chciał, by czuła się w obowiązku do spłaty jakiegokolwiek długu, nie zrobił nic wyjątkowego. – Jesteśmy kwita. – Uśmiechnął się, przełamując niewidzialny opór warg.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 24 Maj - 21:44
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Grał jej na nerwach i poruszył struny frustracji, której zwykle nie doświadczała w rozmowach, a pewnie sama nie potrafiłaby wskazać, co dokładnie wprawiło ją w taki stan. Jego irytujące spojrzenia, mimika, gesty i ogólne zachowanie składało się na niekorzystny obraz, malujący jego postać w jej oczach; jeśli był to zamierzony efekt, to brawo, zadanie wykonane.
Od początku rozmowy jej mimika obróciła się o 180 stopni - z łagodnego spojrzenia i uśmiechu przekształciła się we wzrok ciskający błyskawicami oraz zaciśnięte usta. Prawdopodobnie później będzie sobie wyrzucać tak łatwe sprowokowanie, ale teraz emocje wzięły górę, bo sama ta sytuacja była dla niej emocjonująca, jeszcze nigdy nie próbowała powstrzymać kruczych strażników, miała swoje obawy, ale postanowiła iść za głosem swojego dobrego serduszka, co niestety odbiło się na niej rykoszetem, powodując dodatkowe nerwy. On je powodował.
- Tak - warknęła, bo pomimo jego złośliwości zamierzała być szczera od początku do końca; nie wstydziłaby się do tego przyznać, nawet pod ostrzałem jego jawnych kpin (co, jak pokazał, jest prawdopodobne), zwłaszcza że to chyba naturalne, że dużą wagę przywiązała do swojego ówczesnego wybawcy. Teraz miała za to podgląd na zupełnie inną osobę, tę samą, a jednak diametralnie różną.
Nie chciała dać mu satysfakcji, więc znosiła każdy grymas albo próbę dominacji poprzez przekraczanie granicy, gdy podchodził w jej odczuciu zbyt blisko - podnosiła jedynie wyżej podbródek, a w oczach można było dostrzec hardość charakteru.
Miała ochotę zetrzeć ten jego zjadliwy uśmiech, musiała notorycznie upominać się w myślach, że przemoc jest karygodna i sama chęć uderzenia jest poniżej krytyki. Nie cofnęła się, gdy zbliżył się zdecydowanie za bardzo, nie chciała po raz kolejny okazać słabości, jakby łudząc się, że może jeszcze wyjść z tego obronną ręką.
Ale wtedy wykonał ruch, którego w żadnej mierze nie przewidziała. Poczuła mrowienie na policzku, z którego odgarnął pasmo włosów, ewidentnie przekraczając kolejne granice, nie spiesząc się przy tym.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech, ale zdrowy rozsądek szybko powrócił i cofnęła się gładko, jakby ten zabieg nie wywarł na niej żadnego wrażenia, pomimo widocznie pogłębionego rumieńca. Zmiana jego zachowania była oczekiwana niczym śnieg w lecie, całkowicie zbił ją z pantałyku i już sama nie wiedziała, które zachowanie było maską, a które nie.
- Bohaterzy istnieją. I tamtego dnia nim byłeś - odpowiedziała, obstając się przy swojej wersji; czy zdążył zauważyć, że była uparta? I gwoli ścisłości nadal zła, choć jej wybuch i ludzkie oblicze mężczyzny nieco ostudziło rozżarzony gniew. - Za to dzisiaj wręcz przeciwnie - nie mogła sobie podarować krótkiego komentarza, okraszonego niechętnym spojrzeniem, które minęło, gdy wypowiedział kolejne słowa, znów ją zaskakując.
- Świetnie - skwitowała ich rozrachunki, bo czyste konto zdecydowanie koiło jej dumną duszę. - Czyżbyś się o mnie martwił? Jak ty to stwierdziłeś, próżny trud. Nie boję się - wzruszyła ramionami, choć jej doświadczenie zdecydowanie było godne pożałowania, nigdy nie angażowała się w podobne sytuacje, więc pewnie nie zdawała sobie do końca sprawy z konsekwencji, jakie mogła ponieść.
- Ale nie chcę cię zatrzymywać, skoro śpieszysz się do domu na obiad. Te ryby pachniały obłędnie, jeszcze chwila w kociej skórze a instynkt wziąłby górę i wróciłbyś bez jednej sztuki - wyrwał jej się nieco szerszy uśmiech, odsłaniający zęby, a choć w jej ciele nadal krążyło pobudzenie spowodowane silną złością, to rysy jej twarzy wyraźnie złagodniały.
Od początku rozmowy jej mimika obróciła się o 180 stopni - z łagodnego spojrzenia i uśmiechu przekształciła się we wzrok ciskający błyskawicami oraz zaciśnięte usta. Prawdopodobnie później będzie sobie wyrzucać tak łatwe sprowokowanie, ale teraz emocje wzięły górę, bo sama ta sytuacja była dla niej emocjonująca, jeszcze nigdy nie próbowała powstrzymać kruczych strażników, miała swoje obawy, ale postanowiła iść za głosem swojego dobrego serduszka, co niestety odbiło się na niej rykoszetem, powodując dodatkowe nerwy. On je powodował.
- Tak - warknęła, bo pomimo jego złośliwości zamierzała być szczera od początku do końca; nie wstydziłaby się do tego przyznać, nawet pod ostrzałem jego jawnych kpin (co, jak pokazał, jest prawdopodobne), zwłaszcza że to chyba naturalne, że dużą wagę przywiązała do swojego ówczesnego wybawcy. Teraz miała za to podgląd na zupełnie inną osobę, tę samą, a jednak diametralnie różną.
Nie chciała dać mu satysfakcji, więc znosiła każdy grymas albo próbę dominacji poprzez przekraczanie granicy, gdy podchodził w jej odczuciu zbyt blisko - podnosiła jedynie wyżej podbródek, a w oczach można było dostrzec hardość charakteru.
Miała ochotę zetrzeć ten jego zjadliwy uśmiech, musiała notorycznie upominać się w myślach, że przemoc jest karygodna i sama chęć uderzenia jest poniżej krytyki. Nie cofnęła się, gdy zbliżył się zdecydowanie za bardzo, nie chciała po raz kolejny okazać słabości, jakby łudząc się, że może jeszcze wyjść z tego obronną ręką.
Ale wtedy wykonał ruch, którego w żadnej mierze nie przewidziała. Poczuła mrowienie na policzku, z którego odgarnął pasmo włosów, ewidentnie przekraczając kolejne granice, nie spiesząc się przy tym.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech, ale zdrowy rozsądek szybko powrócił i cofnęła się gładko, jakby ten zabieg nie wywarł na niej żadnego wrażenia, pomimo widocznie pogłębionego rumieńca. Zmiana jego zachowania była oczekiwana niczym śnieg w lecie, całkowicie zbił ją z pantałyku i już sama nie wiedziała, które zachowanie było maską, a które nie.
- Bohaterzy istnieją. I tamtego dnia nim byłeś - odpowiedziała, obstając się przy swojej wersji; czy zdążył zauważyć, że była uparta? I gwoli ścisłości nadal zła, choć jej wybuch i ludzkie oblicze mężczyzny nieco ostudziło rozżarzony gniew. - Za to dzisiaj wręcz przeciwnie - nie mogła sobie podarować krótkiego komentarza, okraszonego niechętnym spojrzeniem, które minęło, gdy wypowiedział kolejne słowa, znów ją zaskakując.
- Świetnie - skwitowała ich rozrachunki, bo czyste konto zdecydowanie koiło jej dumną duszę. - Czyżbyś się o mnie martwił? Jak ty to stwierdziłeś, próżny trud. Nie boję się - wzruszyła ramionami, choć jej doświadczenie zdecydowanie było godne pożałowania, nigdy nie angażowała się w podobne sytuacje, więc pewnie nie zdawała sobie do końca sprawy z konsekwencji, jakie mogła ponieść.
- Ale nie chcę cię zatrzymywać, skoro śpieszysz się do domu na obiad. Te ryby pachniały obłędnie, jeszcze chwila w kociej skórze a instynkt wziąłby górę i wróciłbyś bez jednej sztuki - wyrwał jej się nieco szerszy uśmiech, odsłaniający zęby, a choć w jej ciele nadal krążyło pobudzenie spowodowane silną złością, to rysy jej twarzy wyraźnie złagodniały.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 24 Maj - 23:48
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Miał ochotę sprzeczać się jeszcze trochę, na tematy tak proste, jak i zawiłe w swej złożonej naturze. Wprawdzie kobieta, była pozornie tylko łatwa w obyciu i manipulacji dostrzegał błysk inteligencji, ale nie mógł wykluczyć i tego, że zwyczajnie mu się to przewidziało, ot taka gra światła w jej oczach. Zaułek, w jakim się znajdowali, był doprawdy idealnym miejscem na romantyczne schadzki gołąbeczków, zwłaszcza w otoczeniu worków ze śmieciami, starych kartonów, które pod naporem wilgoci już niemal całkiem rozleciały się na cząstki i w przy przytłaczającym zapachu kocich szczyn, na całe szczęście wiatr wiał od strony zatoki, co jednak w momencie, gdy ciśnienie z parki zeszło widocznie, uwidoczniło się i stało przykre dla znoszenia. Pozornie jednak mogli trafić znacznie gorzej Mortensen znał, a czasem i miał tę niewątpliwą przyjemność z rozkwaszania nosów w uliczkach dużo bardziej paskudnych i odpychających, ten w porównaniu z nimi prezentował się wybitnie elegancko.
Uśmiechnął się, gdy cofnęła się, uzasadniona reakcja, ufność i zaufanie skutecznie opadły po pierwszych wypowiedzianych słowach i czynionych pretensjach. Był zawsze gotowy na wszystko, tak jakby życie w nieustannym poczuciu zagrożenia stanowiło dlań pewną rutynę, acz przy tym nie krzywdzącą, wręcz pozytywnie wpływającą na odruchy. Refleks i spostrzegawczość stłumione bywały rzadko, częściej wyczulone zwłaszcza po dokonanym przemycie, kiedy to, o włos otarł się o śmierć lub, co w jego mniemaniu gorsze; zagrożenie własnej wolności, tę bowiem cenił ponad wszystko inne na tym świecie. Możliwość podróżowania, odkrywania i poznawania świata, były dlań wszystkim, zaś klatka, więzienie, do którego mógł trafić, gdyby podwinęła mu się noga, prezentowały wszelkie lęki marynarza. Stach miewał wielkie oczy, ale był dobrym stymulatorem, przynajmniej w jego odczuciu.
– Imponujesz śmiałością. Czy jest coś, czego się boisz? – Zapytał, nieoczekiwanie niesiony własnymi przemyśleniami, a wyciągając, jak mu się podobało kluczowe słowa z jej wypowiedzi. Bawił się, ale i poznawał. – Czasami nieznajomość własnych leków, bywa bardzo niebezpieczna, człowiek myślący, że jest nieulękły, wychodzi z założenia, że nic mu nie straszne, a to błąd. Ty jednak chyba nie jesteś taka, prawda? – Wątpił w to, aby mu odpowiedziała szczerze, nie bez złości, czy gniewnego parsknięcia, i prawdę powiedziawszy, nie oczekiwał tego, chciałby mogła to przetrawić, zastanowić się, co mogłoby napędzić ją strachem, czego by nie potrafiła znieść, jaka udręka mogłaby ją skruszyć.
Słowa wypowiadane dość śmiało otworzyły furtkę, ot możliwość pociągnięcia dalej gry, w jaką oboje zaczęli brnąć. To nie były szachy, raczej poker. Niewiadoma, pas, a może blef? Błękit spojrzenia taksował blondynkę, spod zmrużonych powiek. – Nadarza się, oto sposobność, by odwdzięczyć się, za chęć ratunku – zaczął dość ospale, oczywista, iż przez gardło mu nie przeszło „uratowanie”, nie wierzył w to, aby był w niebezpieczeństwie no, chyba że mogłaby go drasnąć pazurami, to jedyna ewentualność. – Zapraszam na obiad – uśmiech rozświetlił twarz przemytnika, błękit oczu wesoło zapłonął. Był w swoim żywiole i mógł się popisać. – Kwestia kuchni pozostaje otwarta, jeśli się boisz, możemy u ciebie, jeśli gotowa jesteś zaryzykować, możemy u mnie – Próba oczyszczenia atmosfery stała się faktem, a kobieta-kot, mogła sprawdzić ile prawdy się kryło, za pewną siebie postawą i szelmowskim uśmiechem.
Uśmiechnął się, gdy cofnęła się, uzasadniona reakcja, ufność i zaufanie skutecznie opadły po pierwszych wypowiedzianych słowach i czynionych pretensjach. Był zawsze gotowy na wszystko, tak jakby życie w nieustannym poczuciu zagrożenia stanowiło dlań pewną rutynę, acz przy tym nie krzywdzącą, wręcz pozytywnie wpływającą na odruchy. Refleks i spostrzegawczość stłumione bywały rzadko, częściej wyczulone zwłaszcza po dokonanym przemycie, kiedy to, o włos otarł się o śmierć lub, co w jego mniemaniu gorsze; zagrożenie własnej wolności, tę bowiem cenił ponad wszystko inne na tym świecie. Możliwość podróżowania, odkrywania i poznawania świata, były dlań wszystkim, zaś klatka, więzienie, do którego mógł trafić, gdyby podwinęła mu się noga, prezentowały wszelkie lęki marynarza. Stach miewał wielkie oczy, ale był dobrym stymulatorem, przynajmniej w jego odczuciu.
– Imponujesz śmiałością. Czy jest coś, czego się boisz? – Zapytał, nieoczekiwanie niesiony własnymi przemyśleniami, a wyciągając, jak mu się podobało kluczowe słowa z jej wypowiedzi. Bawił się, ale i poznawał. – Czasami nieznajomość własnych leków, bywa bardzo niebezpieczna, człowiek myślący, że jest nieulękły, wychodzi z założenia, że nic mu nie straszne, a to błąd. Ty jednak chyba nie jesteś taka, prawda? – Wątpił w to, aby mu odpowiedziała szczerze, nie bez złości, czy gniewnego parsknięcia, i prawdę powiedziawszy, nie oczekiwał tego, chciałby mogła to przetrawić, zastanowić się, co mogłoby napędzić ją strachem, czego by nie potrafiła znieść, jaka udręka mogłaby ją skruszyć.
Słowa wypowiadane dość śmiało otworzyły furtkę, ot możliwość pociągnięcia dalej gry, w jaką oboje zaczęli brnąć. To nie były szachy, raczej poker. Niewiadoma, pas, a może blef? Błękit spojrzenia taksował blondynkę, spod zmrużonych powiek. – Nadarza się, oto sposobność, by odwdzięczyć się, za chęć ratunku – zaczął dość ospale, oczywista, iż przez gardło mu nie przeszło „uratowanie”, nie wierzył w to, aby był w niebezpieczeństwie no, chyba że mogłaby go drasnąć pazurami, to jedyna ewentualność. – Zapraszam na obiad – uśmiech rozświetlił twarz przemytnika, błękit oczu wesoło zapłonął. Był w swoim żywiole i mógł się popisać. – Kwestia kuchni pozostaje otwarta, jeśli się boisz, możemy u ciebie, jeśli gotowa jesteś zaryzykować, możemy u mnie – Próba oczyszczenia atmosfery stała się faktem, a kobieta-kot, mogła sprawdzić ile prawdy się kryło, za pewną siebie postawą i szelmowskim uśmiechem.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sro 25 Maj - 22:50
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Gniew powoli ustępował frustracji, która wynikała z niezrozumienia tego człowieka, a zwykle jest przecież odwrotnie i to mężczyźni mają problemy ze rozgryzieniem kobiet. Niemniej chyba trudno się sprzeczać, jeśli ktoś pierwszego spotkania zachowuje się porządnie, a drugiego odwrotnie, czyniąc pretensje z ratunku, w który nawet nie wierzył, nawet jeśli nie miała żadnego powodu, by wymyślać tak skomplikowane historie. Nie chciała już wchodzić w dyskusje i ciągnąć tematu, który przyprawił ją o ból głowy.
Na szczęście (?) mężczyzna po raz kolejny zmienił nastawienie, czym z jednej strony znów skonfundował Vivian, ale z drugiej poczuła ulgę, że jego wrogość minęła, chociaż nie mogła czuć się zbyt pewnie, bo jeśli ktoś z taką częstotliwością zmienia zachowanie, to za moment może pokazać jeszcze inną stronę. A mówią, że to kobiety są zmienne.
- Ja... - zaczęła, zupełnie zaskoczona tak osobistym pytaniem. Pozwoliła mu się wypowiedzieć i niemal parsknęła śmiechem na jego śmiałe przypuszczenia. Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Znam swoje lęki. Zresztą spójrz na mnie. Milion rzeczy może mnie w tej chwili zabić, nawet ty, gdybyś okazał się psychopatą... a wciąż nie jestem pewna diagnozy po twoim zmiennym zachowaniu.
Bała się wielu rzeczy, mogła je wszystkie wymienić, ale na pewno nie nieznajomemu ani nawet zwykłemu znajomemu. Mimo lekkiego przytyku była szczera, a jednocześnie niezbyt wylewna.
- Wychowywałam się z trójką starszych braci, mam jakiś tam bagaż doświadczeń, a z natury nie jestem strachliwa, więc kiedy mówię, że się nie boję, to się nie boję - dodała, żeby nie śmiał podważać jej słów. Najlepiej jakby w ogóle się z nią nie kłócił, bo to po pierwsze nie wypada, a po drugie jest głupie, bo ona i tak ma rację.
Pomijając wszystkie zaskoczenia tego dnia, począwszy od tego przeklętego ratunku, przez jego pretensje, po nagłą zmianę nastroju i zaskakujące słowa, to w życiu się nie spodziewała, że zaprosi ją na obiad. Nieświadomie rozwarła usta w niemym zdziwieniu, a jej oniemiały wzrok jawnie sugerował, że nie może wyjść z szoku.
- Czy... czy ty chorujesz na jakieś zaburzenia osobowości? - zapytała całkowicie poważnie, usiłując ustalić, czy mówi szczerze. Te ryby faktycznie narobiły jej smaka na obiad, a do domu nie mogła wrócić, bo Karl miał wenę i był teraz w swoim cyklu pisarskim, w którym nie chciała przeszkadzać, więc unikała mieszkania, jak mogła. Ale czy mogła mu ufać na tyle, żeby z nim gdziekolwiek iść? Z drugiej strony, jeśli chciałby ją skrzywdzić, zrobiłby to teraz.
Dał jej do wyboru obiad u niego albo u niej, ale jest też trzecia opcja, mogę odmówić. Tyle że nie do końca chciała, bo po pierwsze była ciekawa jego osobliwego charakteru, co kryje się pod tymi dziwnymi maskami, po drugie była głodna, a po trzecie co miała do stracenia poza życiem, no ewentualnie nerką?
- Na pewno nie pokażę ci gdzie mieszkam, już i tak za dużo o mnie wiesz - prychnęła, nadal rozważając wszystkie za i przeciw. Nie mogła mu ufać, jak już udowodnił i równie dobrze mogła wchodzić w gniazdo węży, ale logicznie rzecz biorąc, to ona go tu zaciągnęła, on nawet się nie spodziewał, więc raczej nie zaplanował porwania. Byłaby niepocieszona, gdyby ją sprzedał na organy, a z drugiej strony musiałby ją najpierw złapać.
- Mieszkasz sam? - nawet nie ukrywała wahania, byłaby szalona, gdyby z miejsca się zgodziła iść z nieznajomym do jego domu. Będzie szalona nawet jak za dziesięć minut się zgodzi, pytanie, czy zaciekawił ją na tyle, by podjąć ryzyko?
Na szczęście (?) mężczyzna po raz kolejny zmienił nastawienie, czym z jednej strony znów skonfundował Vivian, ale z drugiej poczuła ulgę, że jego wrogość minęła, chociaż nie mogła czuć się zbyt pewnie, bo jeśli ktoś z taką częstotliwością zmienia zachowanie, to za moment może pokazać jeszcze inną stronę. A mówią, że to kobiety są zmienne.
- Ja... - zaczęła, zupełnie zaskoczona tak osobistym pytaniem. Pozwoliła mu się wypowiedzieć i niemal parsknęła śmiechem na jego śmiałe przypuszczenia. Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Znam swoje lęki. Zresztą spójrz na mnie. Milion rzeczy może mnie w tej chwili zabić, nawet ty, gdybyś okazał się psychopatą... a wciąż nie jestem pewna diagnozy po twoim zmiennym zachowaniu.
Bała się wielu rzeczy, mogła je wszystkie wymienić, ale na pewno nie nieznajomemu ani nawet zwykłemu znajomemu. Mimo lekkiego przytyku była szczera, a jednocześnie niezbyt wylewna.
- Wychowywałam się z trójką starszych braci, mam jakiś tam bagaż doświadczeń, a z natury nie jestem strachliwa, więc kiedy mówię, że się nie boję, to się nie boję - dodała, żeby nie śmiał podważać jej słów. Najlepiej jakby w ogóle się z nią nie kłócił, bo to po pierwsze nie wypada, a po drugie jest głupie, bo ona i tak ma rację.
Pomijając wszystkie zaskoczenia tego dnia, począwszy od tego przeklętego ratunku, przez jego pretensje, po nagłą zmianę nastroju i zaskakujące słowa, to w życiu się nie spodziewała, że zaprosi ją na obiad. Nieświadomie rozwarła usta w niemym zdziwieniu, a jej oniemiały wzrok jawnie sugerował, że nie może wyjść z szoku.
- Czy... czy ty chorujesz na jakieś zaburzenia osobowości? - zapytała całkowicie poważnie, usiłując ustalić, czy mówi szczerze. Te ryby faktycznie narobiły jej smaka na obiad, a do domu nie mogła wrócić, bo Karl miał wenę i był teraz w swoim cyklu pisarskim, w którym nie chciała przeszkadzać, więc unikała mieszkania, jak mogła. Ale czy mogła mu ufać na tyle, żeby z nim gdziekolwiek iść? Z drugiej strony, jeśli chciałby ją skrzywdzić, zrobiłby to teraz.
Dał jej do wyboru obiad u niego albo u niej, ale jest też trzecia opcja, mogę odmówić. Tyle że nie do końca chciała, bo po pierwsze była ciekawa jego osobliwego charakteru, co kryje się pod tymi dziwnymi maskami, po drugie była głodna, a po trzecie co miała do stracenia poza życiem, no ewentualnie nerką?
- Na pewno nie pokażę ci gdzie mieszkam, już i tak za dużo o mnie wiesz - prychnęła, nadal rozważając wszystkie za i przeciw. Nie mogła mu ufać, jak już udowodnił i równie dobrze mogła wchodzić w gniazdo węży, ale logicznie rzecz biorąc, to ona go tu zaciągnęła, on nawet się nie spodziewał, więc raczej nie zaplanował porwania. Byłaby niepocieszona, gdyby ją sprzedał na organy, a z drugiej strony musiałby ją najpierw złapać.
- Mieszkasz sam? - nawet nie ukrywała wahania, byłaby szalona, gdyby z miejsca się zgodziła iść z nieznajomym do jego domu. Będzie szalona nawet jak za dziesięć minut się zgodzi, pytanie, czy zaciekawił ją na tyle, by podjąć ryzyko?
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sro 1 Cze - 19:13
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Myśl, w której porównuje go do psychopaty, była urocza, z tej dwójki to ona miała ku temu większe predyspozycje, chociaż sama ich nie była w stanie dostrzec, a i jemu jakoś niespieszno było dodatkowo pogarszać sobie, już nie najlepszej opinii, przemilczał sprawę zdany na dźwięk jej piskliwego głosu, odrobinę strapiony faktem, że wyzwolił w kobiecie takie poczucia i takie pokłady gadatliwości.
– Pani odważna? – Mruknął bardziej do siebie, niż do niej, ale pytanie było retoryczne, ale i zaczepne jednocześnie, więc nie spodziewał się, aby podchwyciła temat, lecz nie mógł tego przecież wykluczyć. Dała mu solidny obraz swojego charakteru i obawiał się, iż może otworzyć się przed nim jeszcze bardziej. Dziewczyna była zabawna, ale i na swój sposób urokliwa, tak ochoczo popędziła mu, z pomocą której nawiasem nie potrzebował, że byłby ciołkiem, gdyby tego teraz nie mógł wykorzystać.
– Jestem nie bardziej chory, niż większość społeczeństwa – mrugnął do niej, bo takie pytanie skazany, było na porażkę, co miał jej odpowiedzieć? Tak, a może nie? Czy uwierzyłaby, a może w podejrzenie wzięła? Zatem wychodząc ze słusznego mniemania, iż żadna z odpowiedzi nie była w tej chwili dostatecznie dobra, wybrał trzecią opcję, taką najmniej inwazyjną, a jednocześnie najbardziej mętną i zmuszającą do ruszenia szarych komórek, jakich jak sądził nie, brakuje w jej umyśle? Kolor włosów wprawdzie, mógł wyraźnie zwodzić, ale postanowił zaryzykować.
– I tak mi powiesz. Wcześniej, czy później... – uśmiechnął się, tajemniczo, lecz nie naciskał na wyjawienie informacji. Pewność siebie dawała mu to pole do popisu i możliwość wychodzenia przed szereg. Zaskoczenie, które spłynęło nagle i nieoczekiwanie, mogło dać się zauważyć na śniadej twarzy. – Nie, ale to nie problem. – Postanowił nie przedstawiać na chwilę obecną postaci Bergmana, któż wie, jak ten mógłby zareagować, gdyby dowiedział się, że jego przyszywany syn opowiada, jakimś nieznajomym o tajemniczym mężczyźnie mieszkającym na uboczu i trzymającym się swojego warsztatu, mało kiedy wychylając się poza? Pomijając to, jak owe kobiety by reagowały na takie nowinki. Nie, stanowczo wolał pominąć ten aspekt tłumaczenia i wytłumaczenia. Licząc na farta, objął blondynkę, bez słowa tłumaczenia w talii i teleportował ich do domku pod lasem.
Widok zarysów małej budowli znaczącej swój kształt na tle ściany świerkowego lasu, był jak zwykle bardzo przyjemny i budujący. Wody fiordu migotały złociście, a delikatna bryza powiewała od zatoki. Czuło się tchnienie wiosny, a blondyn nie potrafił przestać się uśmiechać. Uwielbiał tę porę roku, to jak słońce chowało się za szczytami gór okrytymi wieczną pierzyną śniegowego puchu, to jak o świcie wstawało nad dolinką, jak mgła i spokojna woda fiordu zmywały się w jedno. A przyroda budziła do życia. Lubił tę ciszę i spokój. Wychodzenie na werandę późnym popołudniem z kubkiem gorącej herbaty lub czekolady, którą nabył od handlarzy z Indii lub Turcji w Marsylskim porcie.
– Zapraszam – bez skrępowania zapał złotniczkę za rękę i poprowadził na próg domu, tam dotknął klamki, lecz drzwi były zamknięte, a niewinny uśmiech wypłynął na usta marynarza. – Napijesz się czegoś? Rano robiłem lemoniadę, ale mam też sporo herbat, dosłownie z każdego zakątka świata, dobrą kawę, też z dobrego źródła i wina, nie śmiem proponować damie takiej jak ty mocnego alkoholu. – Złośliwy uśmieszek błąkał się po twarzy przemytnika, jak ten zaczął krzątać się po niewielkiej kuchni.
– Pani odważna? – Mruknął bardziej do siebie, niż do niej, ale pytanie było retoryczne, ale i zaczepne jednocześnie, więc nie spodziewał się, aby podchwyciła temat, lecz nie mógł tego przecież wykluczyć. Dała mu solidny obraz swojego charakteru i obawiał się, iż może otworzyć się przed nim jeszcze bardziej. Dziewczyna była zabawna, ale i na swój sposób urokliwa, tak ochoczo popędziła mu, z pomocą której nawiasem nie potrzebował, że byłby ciołkiem, gdyby tego teraz nie mógł wykorzystać.
– Jestem nie bardziej chory, niż większość społeczeństwa – mrugnął do niej, bo takie pytanie skazany, było na porażkę, co miał jej odpowiedzieć? Tak, a może nie? Czy uwierzyłaby, a może w podejrzenie wzięła? Zatem wychodząc ze słusznego mniemania, iż żadna z odpowiedzi nie była w tej chwili dostatecznie dobra, wybrał trzecią opcję, taką najmniej inwazyjną, a jednocześnie najbardziej mętną i zmuszającą do ruszenia szarych komórek, jakich jak sądził nie, brakuje w jej umyśle? Kolor włosów wprawdzie, mógł wyraźnie zwodzić, ale postanowił zaryzykować.
– I tak mi powiesz. Wcześniej, czy później... – uśmiechnął się, tajemniczo, lecz nie naciskał na wyjawienie informacji. Pewność siebie dawała mu to pole do popisu i możliwość wychodzenia przed szereg. Zaskoczenie, które spłynęło nagle i nieoczekiwanie, mogło dać się zauważyć na śniadej twarzy. – Nie, ale to nie problem. – Postanowił nie przedstawiać na chwilę obecną postaci Bergmana, któż wie, jak ten mógłby zareagować, gdyby dowiedział się, że jego przyszywany syn opowiada, jakimś nieznajomym o tajemniczym mężczyźnie mieszkającym na uboczu i trzymającym się swojego warsztatu, mało kiedy wychylając się poza? Pomijając to, jak owe kobiety by reagowały na takie nowinki. Nie, stanowczo wolał pominąć ten aspekt tłumaczenia i wytłumaczenia. Licząc na farta, objął blondynkę, bez słowa tłumaczenia w talii i teleportował ich do domku pod lasem.
Widok zarysów małej budowli znaczącej swój kształt na tle ściany świerkowego lasu, był jak zwykle bardzo przyjemny i budujący. Wody fiordu migotały złociście, a delikatna bryza powiewała od zatoki. Czuło się tchnienie wiosny, a blondyn nie potrafił przestać się uśmiechać. Uwielbiał tę porę roku, to jak słońce chowało się za szczytami gór okrytymi wieczną pierzyną śniegowego puchu, to jak o świcie wstawało nad dolinką, jak mgła i spokojna woda fiordu zmywały się w jedno. A przyroda budziła do życia. Lubił tę ciszę i spokój. Wychodzenie na werandę późnym popołudniem z kubkiem gorącej herbaty lub czekolady, którą nabył od handlarzy z Indii lub Turcji w Marsylskim porcie.
– Zapraszam – bez skrępowania zapał złotniczkę za rękę i poprowadził na próg domu, tam dotknął klamki, lecz drzwi były zamknięte, a niewinny uśmiech wypłynął na usta marynarza. – Napijesz się czegoś? Rano robiłem lemoniadę, ale mam też sporo herbat, dosłownie z każdego zakątka świata, dobrą kawę, też z dobrego źródła i wina, nie śmiem proponować damie takiej jak ty mocnego alkoholu. – Złośliwy uśmieszek błąkał się po twarzy przemytnika, jak ten zaczął krzątać się po niewielkiej kuchni.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Pią 3 Cze - 1:04
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wzruszyła lekko ramionami, nie podejmując tematu, bo nie do końca uważała się za odważną. Po prostu nie odczuwa strachu, a raczej rzadko go odczuwa, a to przecież co innego niż odwaga, dzięki której można działać pomimo strachu. Potrafi taka być, kiedy trzeba, ale czasami w kryzysowych sytuacjach nie kontroluje siebie tak, jak by chciała. Przykładem jest ich pierwsze spotkanie, kiedy podczas włamania nie potrafiła odpowiednio zareagować i zmuszona była polegać na pomocy nieznajomego.
A to przecież ostatecznie doprowadziło ich do ponownego spotkania w ciasnym, zatęchłym zaułku, gdy role się odwróciły i to ona stała się dziś rycerzem w lśniącym... futrze. Nie musiał przyznawać jej racji, mówić tego na głos, bo miała już własny podgląd na sytuację i nie potrzebowała potwierdzenia - chociaż je otrzymała, gdy stwierdził, że mógł mieć ogon. Nie zamierzała jednak się tym chełpić ani dopytywać, przynajmniej w tym momencie.
Ciężko było go rozgryźć i pewnie nawet nie powinna próbować, ale zaintrygował ją w jakimś stopniu, więc dopóki rozmawiali, mogła próbować.
- To ma być pocieszenie? - prychnęła, wywracając oczami na tę enigmatyczną odpowiedź, która w zasadzie nic jej nie mówiła poza tym, że prawdopodobnie nie zdiagnozowali u niego choroby psychicznej, powodującej zmiany nastrojów i zachowania. A to nie znaczy, że jej nie miał. Ale powiedzmy, że w jakimś stopniu uspokoił jej największe obawy, na tyle, że podjęła dalszą rozmowę.
- Nie powiem - mruknęła jeszcze, bardziej z przekory niż przekonania, bo z przekonania miała go więcej nie zobaczyć. Nie chciała nawet myśleć, co jej brat powiedziałby, gdyby przyprowadziła do jego mieszkania nieznajomego, szczególnie takiego, który jednego dnia jest miły i porządny, a drugiego opryskliwy i wredny.
Ale za chwilę wyskoczył z tym obiadem i zaczęła się wahać, a właściwie gotowa była odmówić, gdy usłyszała, że mieszka z kimś; niestety została pozbawiona wyboru.
- Czek... - wszystko działo się tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. W jednej chwili mężczyzna stał przed nią, a w drugiej obejmował ją w talii. W najmniejszym stopniu nie spodziewała się takiego zagrania i przez moment nie wiedziała, co się dzieje, a potem jakby ocknęła się ze snu i złapała się na tym, że opiera się o niego, zaciskając palce na jego ramieniu. Odskoczyła gwałtownie i rozejrzała się w zdumieniu, choć sekundę później przyszła i złość.
- Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz tak po prostu przenosić ludzi, nie pytając... - zaczęła wywód z iście groźną miną i chęcią złamania mu kilku palców, ale wtedy dostrzegła urokliwy widok małego domku na tle lasu, co wybiło ją z rytmu i zasiało ziarno ciekawości. A on najwyraźniej nic sobie nie robił z jej pretensji, bo jak gdyby nigdy nic poprowadził ją do domu za rękę. Wyrwała ją na progu drzwi i spiorunowała blondyna spojrzeniem, bo pozwalał sobie na zbyt wiele.
- Naprawdę nie znasz granic przyzwoitości? - westchnęła, ale weszła do środka i rozejrzała się po wnętrzu, podążając za nim do kuchni. Wyglądała trochę jakby czekała, aż ktoś się na nią rzuci, ale zagrożenie nie nadchodziło. A wciąż zastanawiała się z kim mieszka.
- W takim razie poproszę coś mocniejszego, obojętnie co, zaskocz mnie - odparła, przekonana, że celowo próbował ją podpuścić tymi słowami, ale celowo wpadła w te sidła. - I herbatę. Byle nie truskawkową.
W tym czasie przeszła kawałek, zahaczając o biblioteczkę i zerkając na tytuły, które zawiera, a potem wróciła do kuchni i spojrzała na mężczyznę.
- Powątpiewam w twoje zdolności kulinarne, więc pomogę ci.
A to przecież ostatecznie doprowadziło ich do ponownego spotkania w ciasnym, zatęchłym zaułku, gdy role się odwróciły i to ona stała się dziś rycerzem w lśniącym... futrze. Nie musiał przyznawać jej racji, mówić tego na głos, bo miała już własny podgląd na sytuację i nie potrzebowała potwierdzenia - chociaż je otrzymała, gdy stwierdził, że mógł mieć ogon. Nie zamierzała jednak się tym chełpić ani dopytywać, przynajmniej w tym momencie.
Ciężko było go rozgryźć i pewnie nawet nie powinna próbować, ale zaintrygował ją w jakimś stopniu, więc dopóki rozmawiali, mogła próbować.
- To ma być pocieszenie? - prychnęła, wywracając oczami na tę enigmatyczną odpowiedź, która w zasadzie nic jej nie mówiła poza tym, że prawdopodobnie nie zdiagnozowali u niego choroby psychicznej, powodującej zmiany nastrojów i zachowania. A to nie znaczy, że jej nie miał. Ale powiedzmy, że w jakimś stopniu uspokoił jej największe obawy, na tyle, że podjęła dalszą rozmowę.
- Nie powiem - mruknęła jeszcze, bardziej z przekory niż przekonania, bo z przekonania miała go więcej nie zobaczyć. Nie chciała nawet myśleć, co jej brat powiedziałby, gdyby przyprowadziła do jego mieszkania nieznajomego, szczególnie takiego, który jednego dnia jest miły i porządny, a drugiego opryskliwy i wredny.
Ale za chwilę wyskoczył z tym obiadem i zaczęła się wahać, a właściwie gotowa była odmówić, gdy usłyszała, że mieszka z kimś; niestety została pozbawiona wyboru.
- Czek... - wszystko działo się tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. W jednej chwili mężczyzna stał przed nią, a w drugiej obejmował ją w talii. W najmniejszym stopniu nie spodziewała się takiego zagrania i przez moment nie wiedziała, co się dzieje, a potem jakby ocknęła się ze snu i złapała się na tym, że opiera się o niego, zaciskając palce na jego ramieniu. Odskoczyła gwałtownie i rozejrzała się w zdumieniu, choć sekundę później przyszła i złość.
- Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz tak po prostu przenosić ludzi, nie pytając... - zaczęła wywód z iście groźną miną i chęcią złamania mu kilku palców, ale wtedy dostrzegła urokliwy widok małego domku na tle lasu, co wybiło ją z rytmu i zasiało ziarno ciekawości. A on najwyraźniej nic sobie nie robił z jej pretensji, bo jak gdyby nigdy nic poprowadził ją do domu za rękę. Wyrwała ją na progu drzwi i spiorunowała blondyna spojrzeniem, bo pozwalał sobie na zbyt wiele.
- Naprawdę nie znasz granic przyzwoitości? - westchnęła, ale weszła do środka i rozejrzała się po wnętrzu, podążając za nim do kuchni. Wyglądała trochę jakby czekała, aż ktoś się na nią rzuci, ale zagrożenie nie nadchodziło. A wciąż zastanawiała się z kim mieszka.
- W takim razie poproszę coś mocniejszego, obojętnie co, zaskocz mnie - odparła, przekonana, że celowo próbował ją podpuścić tymi słowami, ale celowo wpadła w te sidła. - I herbatę. Byle nie truskawkową.
W tym czasie przeszła kawałek, zahaczając o biblioteczkę i zerkając na tytuły, które zawiera, a potem wróciła do kuchni i spojrzała na mężczyznę.
- Powątpiewam w twoje zdolności kulinarne, więc pomogę ci.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Czw 9 Cze - 22:36
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Oczywistym było, że Mortensen niespecjalnie będzie przejmował się, czymś tak prostym i nudnym, jak pytanie, czy szanowna panienka zechce zostać przeniesiona do nieznanego domu mieszczącego się na uboczu miasta, za pomocą magii, mając za nic, protesty postawił na stanowczość i śmiałość, a pewność chwytu gwarantowała, iż po drodze blondynka nie wypadnie bynajmniej mu z rąk. Chciała dobrze zjeść, a on nie zamierzał czekać, aż ta przemyśli wszystkie za i przeciw, irytowało go to w kobietach, za dużo myślenia, analizowania, gdzie swoboda i lekkość działania? Wbrew pozorom, tylko na tym polu, był tak lekkomyślny morze, nie wybaczało potknięć, a paranie się przemytem za głupotę, niosło łańcuch przykrych konsekwencji, dlatego kiedy tylko mógł, starał się odreagować. Wiedział w głębi ducha, że Vivian czuje do niego sympatię, te krótkie przebłyski, pomiędzy ciskaniem błyskawicami i przewracaniem oczami, zdradzały to.
– Myślałem, że się zgodziłaś. Zresztą jak chcesz wrócić to śmiało, jak widzisz, nikt cię tu siłą nie trzyma. – Dosłownie, puścił dłoń kobiety i zaprezentował jej, że bynajmniej nie jest więźniem, a gościem i powinna tak też się zachowywać. Mniej pretensjonalnie, a bardziej sympatycznie, owszem metody nie były, zbyt delikatne, ale mimo wszystko! Jej groźne miny i fuknięcia odbijały się od żelaznej kurtyny niewrażliwości na podobne kobiece sztuczki.
– Sama mi na to pozwalasz, gdybyś miała mnie prawdziwie dość, to dałabyś mi to do zrozumienia, a tak idziesz za mną, bo chcesz – uśmiech, subtelny, miły, odsłaniający skrawki śnieżnobiałych zębów, był obrazem czystej niewinności, która i owszem, gdzieś tam głęboko kryła się w przemytniku, lecz pozory, te maski złudzeń i iluzji stanowiły dla niego również jakąś istotną wartość, o jakiej pamiętał i jaką pielęgnował. Bojąc się, być może zdemaskowania i odkrycia prawdy. Nie zdając sobie sprawy, że te obawy, ten styl postępowania został przejęty i na swoją modłę przystosowany od Bergmana, być może ratowało mu to skórę w kontaktach z mętami tego świata, lecz przy kontaktach z ludźmi dobrze mu życzącymi, stawał się prawdziwym utrapieniem.
– Dlaczego masz minę jak prosie prowadzone na rzeź? Spokojnie potwór wyszedł i prędko nie wróci, jesteś bezpieczna. – Kolejny uśmiech, tym razem niosący w sobie szczyptę nostalgii, a określanie przybranego ojca mianem „potwora” dziwnie się kłóciło z osobą, którą znał, był dobrym i prostym człowiekiem, bez większej skazy na duszy, a przynajmniej tak wierzył. Wiedział, że ten sporo przeszedł w swoim życiu i samotność na odludziu była czymś, co niewątpliwie doceniał, chociaż tak naprawdę, to zawsze było ich dwóch, dwóch samotników pod jednym dachem, dziwne.
– Herbata zaraz będzie, a co do alkoholu to już robię. – W kuchni czuł się wyjątkowo swobodnie, wysoka szklanka o matowych ściankach zameldowała się między jego długimi zwinnymi palcami i z lekkim głuchym stukiem uderzyła o blat. Postanowił zaserwować jej klasykę gin z tonikiem i sporą ilością lodu w proporcjach czterdzieści do sześćdziesięciu. Udekorowany limonką drink pojechał po blacie wprost do rąk blondynki.
– Absolutnie wykluczone, prędzej krowy zaczną latać, nim pozwolę obcej kobiecie dotykać moich noży. Siadaj i pij, chcesz słomkę? – Nie spojrzał nawet na nią zajęty przygotowywaniem jedzenia. Na razie tylko przygotowując składniki, bo chciał jeszcze zrobić gościowi herbaty, a nie będzie mył, co chwilę dłoni.
– Myślałem, że się zgodziłaś. Zresztą jak chcesz wrócić to śmiało, jak widzisz, nikt cię tu siłą nie trzyma. – Dosłownie, puścił dłoń kobiety i zaprezentował jej, że bynajmniej nie jest więźniem, a gościem i powinna tak też się zachowywać. Mniej pretensjonalnie, a bardziej sympatycznie, owszem metody nie były, zbyt delikatne, ale mimo wszystko! Jej groźne miny i fuknięcia odbijały się od żelaznej kurtyny niewrażliwości na podobne kobiece sztuczki.
– Sama mi na to pozwalasz, gdybyś miała mnie prawdziwie dość, to dałabyś mi to do zrozumienia, a tak idziesz za mną, bo chcesz – uśmiech, subtelny, miły, odsłaniający skrawki śnieżnobiałych zębów, był obrazem czystej niewinności, która i owszem, gdzieś tam głęboko kryła się w przemytniku, lecz pozory, te maski złudzeń i iluzji stanowiły dla niego również jakąś istotną wartość, o jakiej pamiętał i jaką pielęgnował. Bojąc się, być może zdemaskowania i odkrycia prawdy. Nie zdając sobie sprawy, że te obawy, ten styl postępowania został przejęty i na swoją modłę przystosowany od Bergmana, być może ratowało mu to skórę w kontaktach z mętami tego świata, lecz przy kontaktach z ludźmi dobrze mu życzącymi, stawał się prawdziwym utrapieniem.
– Dlaczego masz minę jak prosie prowadzone na rzeź? Spokojnie potwór wyszedł i prędko nie wróci, jesteś bezpieczna. – Kolejny uśmiech, tym razem niosący w sobie szczyptę nostalgii, a określanie przybranego ojca mianem „potwora” dziwnie się kłóciło z osobą, którą znał, był dobrym i prostym człowiekiem, bez większej skazy na duszy, a przynajmniej tak wierzył. Wiedział, że ten sporo przeszedł w swoim życiu i samotność na odludziu była czymś, co niewątpliwie doceniał, chociaż tak naprawdę, to zawsze było ich dwóch, dwóch samotników pod jednym dachem, dziwne.
– Herbata zaraz będzie, a co do alkoholu to już robię. – W kuchni czuł się wyjątkowo swobodnie, wysoka szklanka o matowych ściankach zameldowała się między jego długimi zwinnymi palcami i z lekkim głuchym stukiem uderzyła o blat. Postanowił zaserwować jej klasykę gin z tonikiem i sporą ilością lodu w proporcjach czterdzieści do sześćdziesięciu. Udekorowany limonką drink pojechał po blacie wprost do rąk blondynki.
– Absolutnie wykluczone, prędzej krowy zaczną latać, nim pozwolę obcej kobiecie dotykać moich noży. Siadaj i pij, chcesz słomkę? – Nie spojrzał nawet na nią zajęty przygotowywaniem jedzenia. Na razie tylko przygotowując składniki, bo chciał jeszcze zrobić gościowi herbaty, a nie będzie mył, co chwilę dłoni.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 14 Cze - 19:55
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Może następnym razem poczekaj, aż "tak" opuści moje usta - mruknęła, bo przecież w żadnym stopniu nie zgodziła się na tę podróż i nie była zadowolona, że została pozbawiona podstawowego wyboru, więc przemilczenie kwestii nie wchodziło w grę. Zresztą należała do osób, które od razu komunikują niezadowolenie, zamiast bawić się w podchody i domysły.
Mogła wrócić, nawet się nad tym zastanawiała, ale ostatecznie zdecydowała, że zostanie i zobaczy, co będzie dalej. Nie wyczuwała od niego żadnych niecnych intencji, a domek wyglądał uroczo i niegroźnie, więc z szybkich obliczeń wychodziło, że ryzyko jest znikome. Plus w swojej głowie Vivian uchodziła za naprawdę groźną i zaradną w trakcie niebezpieczeństwa, więc potencjalnie wierzyła, że poradzi sobie w każdej sytuacji.
- Na wszystko zawsze masz odpowiedź? - prychnęła na jego wątpliwą dedukcję, bo tak naprawdę szła Z nim (nie za nim) przez wzgląd na własną ciekawość i dobre wrażenie, jakie zrobił na niej podczas pierwszego spotkania. Przez jego dzisiejsze zachowanie sympatia dziewczyny zdecydowanie się osłabiła, ale jakiś zalążek jeszcze się tlił. A gdy się uśmiechał był przecież taki uroczy, że ciężko było uwierzyć, ile wredoty w sobie skrywa.
Fakt faktem, że zaprosił ją na obiad i nie był już opryskliwy, więc jej nastawienie również się zmieniło. Zamiast złości, na twarzy malowało się zaciekawienie, kiedy chłonęła każdy element wystroju.
- Potwór? Chyba nie mówisz o żonie? - zażartowała, ignorując pierwsze pytanie, bo wcale nie miała takiej miny. Nie podejrzewała go (a może powinna), że jest na tyle bezczelny, by spraszać sobie młode dziewczyny pod nieobecność ewentualnej partnerki. - To z kim mieszkasz?
Nie wymagała wiele, nie chciała imion, daty urodzenia, rozmiaru buta lub innych wymiarów, ale jednak wolała wiedzieć, czego może się spodziewać - czy zaraz nie wpadnie rozzłoszczony członek rodziny, czy nikomu nie przeszkadza.
- Dziękuję - nie miała jakichś preferencji, ale drink wyglądał w porządku, bo oczywiście obserwowała proces jego tworzenia od początku do końca. Właściwie do tej pory chyba tylko raz piła gin, więc chętnie odświeży sobie pamięć.
- Nie napijesz się ze mną? - poczuła się odrobinę nieswojo, że sama ma pić alkohol, ale też nie zamierzała go namawiać, bo kto wie, czy nie jest abstynentem? Próbowała go rozgryźć, ale póki co nie szło jej najlepiej. Oczywiście patrzyła też jaką herbatę wyciąga, bo jakby się pomylił albo z czystej złośliwości dał jej herbaty truskawkowej, to byłby jawny zamach na jej życie.
- Okej, to brzmi jakbyś miał niezdrową relację ze swoimi nożami... przecież ich nie zjem - mruknęła, nawet nie zbliżając się do stołu. Jest tutaj gościem, ale nie pozwoli sobą pomiatać, co to to nie. Upiła łyka drinka i stanęła obok niego, patrząc na ręce.
- Mogę wszystko pomyć, zrobić sałatkę, cokolwiek. Chyba nie boisz się, że cię dźgnę nożem? - zadarła podbródek, żeby spojrzeć na niego z rozbawieniem, bo strach przed nią byłby irracjonalny, ale może miał ciężkie życie i nawet taka niepozorna blondynka może go przerażać?
- Albo ci pomogę albo będę przeszkadzać, sam zdecyduj - skrzyżowała ręce na piersiach, a jej uparta mina jasno wskazywała, że nie będzie żadnych ustępstw. Na pewno nie będzie siedzieć bezczynnie, kiedy on będzie dla nich gotował, to kompletnie nie ma sensu, skoro zawsze może się przydać i przyspieszyć proces.
Mogła wrócić, nawet się nad tym zastanawiała, ale ostatecznie zdecydowała, że zostanie i zobaczy, co będzie dalej. Nie wyczuwała od niego żadnych niecnych intencji, a domek wyglądał uroczo i niegroźnie, więc z szybkich obliczeń wychodziło, że ryzyko jest znikome. Plus w swojej głowie Vivian uchodziła za naprawdę groźną i zaradną w trakcie niebezpieczeństwa, więc potencjalnie wierzyła, że poradzi sobie w każdej sytuacji.
- Na wszystko zawsze masz odpowiedź? - prychnęła na jego wątpliwą dedukcję, bo tak naprawdę szła Z nim (nie za nim) przez wzgląd na własną ciekawość i dobre wrażenie, jakie zrobił na niej podczas pierwszego spotkania. Przez jego dzisiejsze zachowanie sympatia dziewczyny zdecydowanie się osłabiła, ale jakiś zalążek jeszcze się tlił. A gdy się uśmiechał był przecież taki uroczy, że ciężko było uwierzyć, ile wredoty w sobie skrywa.
Fakt faktem, że zaprosił ją na obiad i nie był już opryskliwy, więc jej nastawienie również się zmieniło. Zamiast złości, na twarzy malowało się zaciekawienie, kiedy chłonęła każdy element wystroju.
- Potwór? Chyba nie mówisz o żonie? - zażartowała, ignorując pierwsze pytanie, bo wcale nie miała takiej miny. Nie podejrzewała go (a może powinna), że jest na tyle bezczelny, by spraszać sobie młode dziewczyny pod nieobecność ewentualnej partnerki. - To z kim mieszkasz?
Nie wymagała wiele, nie chciała imion, daty urodzenia, rozmiaru buta lub innych wymiarów, ale jednak wolała wiedzieć, czego może się spodziewać - czy zaraz nie wpadnie rozzłoszczony członek rodziny, czy nikomu nie przeszkadza.
- Dziękuję - nie miała jakichś preferencji, ale drink wyglądał w porządku, bo oczywiście obserwowała proces jego tworzenia od początku do końca. Właściwie do tej pory chyba tylko raz piła gin, więc chętnie odświeży sobie pamięć.
- Nie napijesz się ze mną? - poczuła się odrobinę nieswojo, że sama ma pić alkohol, ale też nie zamierzała go namawiać, bo kto wie, czy nie jest abstynentem? Próbowała go rozgryźć, ale póki co nie szło jej najlepiej. Oczywiście patrzyła też jaką herbatę wyciąga, bo jakby się pomylił albo z czystej złośliwości dał jej herbaty truskawkowej, to byłby jawny zamach na jej życie.
- Okej, to brzmi jakbyś miał niezdrową relację ze swoimi nożami... przecież ich nie zjem - mruknęła, nawet nie zbliżając się do stołu. Jest tutaj gościem, ale nie pozwoli sobą pomiatać, co to to nie. Upiła łyka drinka i stanęła obok niego, patrząc na ręce.
- Mogę wszystko pomyć, zrobić sałatkę, cokolwiek. Chyba nie boisz się, że cię dźgnę nożem? - zadarła podbródek, żeby spojrzeć na niego z rozbawieniem, bo strach przed nią byłby irracjonalny, ale może miał ciężkie życie i nawet taka niepozorna blondynka może go przerażać?
- Albo ci pomogę albo będę przeszkadzać, sam zdecyduj - skrzyżowała ręce na piersiach, a jej uparta mina jasno wskazywała, że nie będzie żadnych ustępstw. Na pewno nie będzie siedzieć bezczynnie, kiedy on będzie dla nich gotował, to kompletnie nie ma sensu, skoro zawsze może się przydać i przyspieszyć proces.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sro 15 Cze - 12:28
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Zignorował ją. Najzwyczajniej w świecie – olał, jak smarkacza, który zabiega o atencję, robiąc głupie miny, tak i ona w jego oczach momentami urastała do tego poziomu, czasem jedynie dało się dostrzec przebłyski czegoś ponadto, lecz były to chwile tak ulotne, tak nieznaczne, że im dłużej człowiek spędzał z nią czas, tym bardziej przekonywał się o sile zakorzenionych w niej dziecinnych nawyków, brak twardego postanowienia, jakiejś formy asertywności sprawiał, że traciła tym samym pewną cząstkę charakteru, jej zadziorność i błysk w oku, który polubił, mogły wyblaknąć, gdy coś powie, a ona mimowolnie dostosuje się, nawet jeśli to byłoby wbrew niej. Musiał to wybadać, czy kręgosłup moralny tej młodej kobiety, był niby znak zapytania, czy raczej prosty i niezachwiany?
– Zacznij czytać książki, a poszerzysz tym samym swoją perspektywę i pogłębisz wiedzę, i tak praktycznie zawsze. Czasem jednak człowiek woli milczeć i słuchać. – Akurat lubił to robić, zwłaszcza gdy naprzeciwko miał ludzi interesujących, takich, jacy mogli podzielić się z nim swoimi przygodami i opowieściami z dzikich krajów, te historie na długo zakorzeniały się w pamięci przemytnika, trwały w niej i rodziły owoce nowych pragnień. Chęć poszerzenia perspektywy, była niezwykle budująca i kształtowała ludzki umysł.
Na słowa o żonie spojrzał na nią, jakoś tak dziwnie z lekką rezerwą i dezaprobatą w oczach. – Pierwsze słyszę, by tak nazywać ukochaną, ale jeśli chcesz zapytać, czy mam kogoś, to odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki, otóż nie. – Westchnął ciężko i zajął się filetowaniem ryby, szło mu zaskakująco sprawnie, ostrze noża płynnie oddzielało kawałki ryby, a pewność w czynach mogła jedynie upewniać o wprawie, jaką posiadał w tym zakresie. Gdy filety były przygotowane, co prawda było ich znacznie więcej, niż dla dwóch osób, lecz tym nie przejmował się wcale, to co zostało spakował zamierzał spakować do zamrażalnika, by mieć czystość na blacie, ogarnął go momentalnie po skończeniu zabawy.
– Później, raczej do obiadu, przeszkadza ci to? – Spojrzał na nią pytająco, a brwi lekko podniosły się do góry, marszcząc tym samym czoło. Miał ochotę na wino, ale i rumem nie pogardzi w domu, to głównie on pił tego typu napoje i nie musiał się martwić o zasobność piwniczki, która była obfita, bowiem z każdej wyprawy przywozi do domu kilka butelek lokalnych alkoholi, także ma w swojej kolekcji trunki z wszystkich praktycznie stron świata, te spotykane w Skandynawii, a także te, jakich u nas brakuje. Mógł się tym szczycić, ale nie specjalnie miał przed kim, jedyną osobą wiedzącą o tej kolekcji był przybrany ojciec, a temu raczej nie spieszno do plotek z ludźmi zwłaszcza o alkoholach.
– Z dobrym przyjacielem, usatysfakcjonowana, czy mam ci przedstawić jego biografię? – Szyderczy grymas, przebił się, przez spokojną taflę oblicza marynarza uderzając gwałtownie i nieprzyjemnie. Jej ciekawość go irytowała, była jak drzazga w palcu. Nie przepadał za nadmiarem pytań, zwłaszcza o tę prywatną strefę jego życia, to było coś, czego nie lubił ujawniać przed światem.
Nie widząc innego wyjścia, jak zagonić blondynkę do garów postanowił, że da jej adekwatne do jej wątpliwych zdolności zadanie. – Pomyjesz naczynia, jeśli tak chcesz pomóc czarem, chyba że wolisz ręcznie, to nie oponuje, może to nawet lepiej. – Nie przejął się jej demonstracją i skrzyżowanymi na piersi rękami. Bezceremonialnie podniósł ją, podnosząc pod ramiona i przeniósł, jakby ważyła mniej niż worek z mąką. – Stój tu i pij – w tym samym czasie podsunął jej pod nos kubek z herbatą, zwykłą z dodatkiem ziół, które sam suszył. A że ta miała ręce zajęte, to mógł dalej przygotowywać jedzenie.
– Zacznij czytać książki, a poszerzysz tym samym swoją perspektywę i pogłębisz wiedzę, i tak praktycznie zawsze. Czasem jednak człowiek woli milczeć i słuchać. – Akurat lubił to robić, zwłaszcza gdy naprzeciwko miał ludzi interesujących, takich, jacy mogli podzielić się z nim swoimi przygodami i opowieściami z dzikich krajów, te historie na długo zakorzeniały się w pamięci przemytnika, trwały w niej i rodziły owoce nowych pragnień. Chęć poszerzenia perspektywy, była niezwykle budująca i kształtowała ludzki umysł.
Na słowa o żonie spojrzał na nią, jakoś tak dziwnie z lekką rezerwą i dezaprobatą w oczach. – Pierwsze słyszę, by tak nazywać ukochaną, ale jeśli chcesz zapytać, czy mam kogoś, to odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki, otóż nie. – Westchnął ciężko i zajął się filetowaniem ryby, szło mu zaskakująco sprawnie, ostrze noża płynnie oddzielało kawałki ryby, a pewność w czynach mogła jedynie upewniać o wprawie, jaką posiadał w tym zakresie. Gdy filety były przygotowane, co prawda było ich znacznie więcej, niż dla dwóch osób, lecz tym nie przejmował się wcale, to co zostało spakował zamierzał spakować do zamrażalnika, by mieć czystość na blacie, ogarnął go momentalnie po skończeniu zabawy.
– Później, raczej do obiadu, przeszkadza ci to? – Spojrzał na nią pytająco, a brwi lekko podniosły się do góry, marszcząc tym samym czoło. Miał ochotę na wino, ale i rumem nie pogardzi w domu, to głównie on pił tego typu napoje i nie musiał się martwić o zasobność piwniczki, która była obfita, bowiem z każdej wyprawy przywozi do domu kilka butelek lokalnych alkoholi, także ma w swojej kolekcji trunki z wszystkich praktycznie stron świata, te spotykane w Skandynawii, a także te, jakich u nas brakuje. Mógł się tym szczycić, ale nie specjalnie miał przed kim, jedyną osobą wiedzącą o tej kolekcji był przybrany ojciec, a temu raczej nie spieszno do plotek z ludźmi zwłaszcza o alkoholach.
– Z dobrym przyjacielem, usatysfakcjonowana, czy mam ci przedstawić jego biografię? – Szyderczy grymas, przebił się, przez spokojną taflę oblicza marynarza uderzając gwałtownie i nieprzyjemnie. Jej ciekawość go irytowała, była jak drzazga w palcu. Nie przepadał za nadmiarem pytań, zwłaszcza o tę prywatną strefę jego życia, to było coś, czego nie lubił ujawniać przed światem.
Nie widząc innego wyjścia, jak zagonić blondynkę do garów postanowił, że da jej adekwatne do jej wątpliwych zdolności zadanie. – Pomyjesz naczynia, jeśli tak chcesz pomóc czarem, chyba że wolisz ręcznie, to nie oponuje, może to nawet lepiej. – Nie przejął się jej demonstracją i skrzyżowanymi na piersi rękami. Bezceremonialnie podniósł ją, podnosząc pod ramiona i przeniósł, jakby ważyła mniej niż worek z mąką. – Stój tu i pij – w tym samym czasie podsunął jej pod nos kubek z herbatą, zwykłą z dodatkiem ziół, które sam suszył. A że ta miała ręce zajęte, to mógł dalej przygotowywać jedzenie.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Czw 16 Cze - 13:30
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zmarszczyła delikatnie brwi, stojąc za nim i wpatrując się w jego plecy, a gdyby wzrok mógł zabić, leżałby już bez życia na podłodze. Nie potrafiła sobie teraz przypomnieć, czy ktoś w podobnym stopniu działał na jej nerwy, bo jeśli tak było, to już nie miała z nim kontaktu. Unikała relacji z toksycznymi ludźmi, ale jeszcze nie umiała odpowiednio odczytać Arthura. Czy naprawdę był tak opryskliwy, arogancki i wredny, czy to jakaś maska, pod którą krył się przyzwoity mężczyzna? Musiało tak być, bo czasami miał przecież przebłyski, co dowodziło ich pierwsze spotkanie i paradoksalnie zaproszenie na obiad, choć metoda wykonania pozostawiała wiele do życzenia, to jednak dała temu szansę.
- Rozumiem. Bez obaw, czytam wiele książek o różnej tematyce - zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć więcej, żeby nie odpowiedzieć, że nie widać po nim oczytania, skoro tak traktuje kobietę, chyba że czyta książki pt. "jak znieważyć płeć piękną".
Domyślała się, że gdyby chciał, miałby wiele do powiedzenia, biorąc pod uwagę jego podróże i pewnie poznane w trakcie osoby, ale postanowił wykorzystać zasób słownictwa na obrażanie i warczenie.
- To był żart... - odparła cicho, widząc jego minę. Poczuła się jak intruz, który narusza nie tylko jego prywatność, ale też przestrzeń. Nie prosiła go o zaproszenie na obiad, nie prosiła go, żeby ją przenosił i pewnie była głupia, że została, ale z ciekawości postanowiła przełknąć jego nieuprzejmość i sprawdzić, czy kryje się za tym coś więcej. Chciała tylko rozładować atmosferę, ale najwyraźniej albo nie miał poczucia humoru, albo miał kompletnie inne od jej.
- Nie przeszkadza - ton głosu zmienił się na bardziej przygaszony, a twarz ściągnęła się w rezerwie. Jej cierpliwość wisiała na włosku, nie była przyzwyczajona do takiego traktowania i nie zamierzała na to pozwalać.
Nie zmuszała go do picia alkoholu, to w zupełności jego wybór. Sama chciała drinka wyłącznie w celu rozluźnienia, przez niecodzienną sytuację, w której się znalazła. Nie pomogło, ale pewnie powinna wypić trochę więcej.
Kolejne zmarszczenie brwi na kolejną nieprzyjemną odpowiedź. Czy naprawdę była aż tak wścibska, pytając z kim mieszka, będąc w tym domu? Czy przekraczała granicę, pytając o bezwzględne minimum informacji? Nie zadawała żadnych pytań dotyczących jego, a i tak dostawała po dupie. I miała tego dość. Ale dopiero kolejne słowa i czyny przelały czarę goryczy. Przez moment stała tam, gdzie ją postawił, kompletnie zaskoczona jego impertynencją. Trzy płaskie oddechy, które w zamyśle miały zapobiec wybuchowi, jedynie w części spełniły zadanie. Niejedno upokorzenie w życiu przeżyła i o ile rodzinie pozwalała na wiele, tak jemu nie zamierzała ustępować. Miała ochotę cisnąć w niego tą przeklętą, gorącą herbatą, ale była ponad to. Odstawiła kubek na stół z głośnym trzaśnięciem i tylko przez przypadek udało jej się go nie rozbić i nie wylać zawartości.
- Dziękuję - rzuciła i ruszyła w kierunku drzwi, chcąc zostawić cały ten dobytek, na czele z opryskliwym gospodarzem. Widocznie pomyliła się w pierwotnej ocenie i być może on również nie przemyślał swojej propozycji, skoro teraz tak z nią postępował? Może liczył, że nie będzie się odzywała, tylko zje, co jej poda i pójdzie do domu? A najpewniej w ogóle jej tu nie chciał i zwyczajnie żałował decyzji.
W połowie drogi odwróciła się gwałtownie i wbiła w niego spojrzenie, z jednej strony żarliwie przesiąknięte złością, a z drugiej bijące chłodem.
- Dlaczego mnie zaprosiłeś, skoro traktujesz mnie jak intruza? Co ja ci zrobiłam? Chciałam tylko pomóc, jakoś się przyczynić w podziękowaniu za obiad. Nie lubię siedzieć bezczynnie, mogłam zrobić przynajmniej sałatkę. A ty dyrygujesz mną i przestawiasz, jakbym była psem. Jeśli tak traktujesz gości, to przykro mi.
- Rozumiem. Bez obaw, czytam wiele książek o różnej tematyce - zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć więcej, żeby nie odpowiedzieć, że nie widać po nim oczytania, skoro tak traktuje kobietę, chyba że czyta książki pt. "jak znieważyć płeć piękną".
Domyślała się, że gdyby chciał, miałby wiele do powiedzenia, biorąc pod uwagę jego podróże i pewnie poznane w trakcie osoby, ale postanowił wykorzystać zasób słownictwa na obrażanie i warczenie.
- To był żart... - odparła cicho, widząc jego minę. Poczuła się jak intruz, który narusza nie tylko jego prywatność, ale też przestrzeń. Nie prosiła go o zaproszenie na obiad, nie prosiła go, żeby ją przenosił i pewnie była głupia, że została, ale z ciekawości postanowiła przełknąć jego nieuprzejmość i sprawdzić, czy kryje się za tym coś więcej. Chciała tylko rozładować atmosferę, ale najwyraźniej albo nie miał poczucia humoru, albo miał kompletnie inne od jej.
- Nie przeszkadza - ton głosu zmienił się na bardziej przygaszony, a twarz ściągnęła się w rezerwie. Jej cierpliwość wisiała na włosku, nie była przyzwyczajona do takiego traktowania i nie zamierzała na to pozwalać.
Nie zmuszała go do picia alkoholu, to w zupełności jego wybór. Sama chciała drinka wyłącznie w celu rozluźnienia, przez niecodzienną sytuację, w której się znalazła. Nie pomogło, ale pewnie powinna wypić trochę więcej.
Kolejne zmarszczenie brwi na kolejną nieprzyjemną odpowiedź. Czy naprawdę była aż tak wścibska, pytając z kim mieszka, będąc w tym domu? Czy przekraczała granicę, pytając o bezwzględne minimum informacji? Nie zadawała żadnych pytań dotyczących jego, a i tak dostawała po dupie. I miała tego dość. Ale dopiero kolejne słowa i czyny przelały czarę goryczy. Przez moment stała tam, gdzie ją postawił, kompletnie zaskoczona jego impertynencją. Trzy płaskie oddechy, które w zamyśle miały zapobiec wybuchowi, jedynie w części spełniły zadanie. Niejedno upokorzenie w życiu przeżyła i o ile rodzinie pozwalała na wiele, tak jemu nie zamierzała ustępować. Miała ochotę cisnąć w niego tą przeklętą, gorącą herbatą, ale była ponad to. Odstawiła kubek na stół z głośnym trzaśnięciem i tylko przez przypadek udało jej się go nie rozbić i nie wylać zawartości.
- Dziękuję - rzuciła i ruszyła w kierunku drzwi, chcąc zostawić cały ten dobytek, na czele z opryskliwym gospodarzem. Widocznie pomyliła się w pierwotnej ocenie i być może on również nie przemyślał swojej propozycji, skoro teraz tak z nią postępował? Może liczył, że nie będzie się odzywała, tylko zje, co jej poda i pójdzie do domu? A najpewniej w ogóle jej tu nie chciał i zwyczajnie żałował decyzji.
W połowie drogi odwróciła się gwałtownie i wbiła w niego spojrzenie, z jednej strony żarliwie przesiąknięte złością, a z drugiej bijące chłodem.
- Dlaczego mnie zaprosiłeś, skoro traktujesz mnie jak intruza? Co ja ci zrobiłam? Chciałam tylko pomóc, jakoś się przyczynić w podziękowaniu za obiad. Nie lubię siedzieć bezczynnie, mogłam zrobić przynajmniej sałatkę. A ty dyrygujesz mną i przestawiasz, jakbym była psem. Jeśli tak traktujesz gości, to przykro mi.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Czw 16 Cze - 18:55
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Widział grę emocji na jej twarzy z początku ją ignorował, później jednak coraz bardziej upewniał się, że kobieta czuje się dotknięta jego słowami do żywego, tego nie rozumiał, starał się być sobą i okazywać jej sympatię do niczego nie przymuszony, był swobodny w operowaniu słowem, a na pytania w jego mniemaniu zbyt prywatne, gdyż nie mogła tego wiedzieć, lecz temat Isaka był dla Mortensena drażliwym i wolał o nim nie rozpowiadać i być może z tego wynikał konflikt interesów, jego szczerość i chłodny ton wypowiedzi kontrastowały z propozycją obiadu – jaki miał być poniekąd podziękowaniem za pomoc, ale im dalej w las, tym bardziej emocje i pewne niezrozumienie wkradało się między nich. Jakby nie chcąc udawać przed nią płochliwego, romantycznego i nieśmiałego chłopczyka, którym nigdy nie był, był sobą, a ta otwartość w wypowiadaniu myśli i robieniu tego, na co ma ochotę, mogła ją być może dziwić, może drażnić? Jak się powiedziało, nie miał do niej pretensji, ani nie starał się jej urazić. Stąd nie rozumiał tego, co widział.
– Wolałem doprecyzować – temat o żonie, był wyraźnie zamknięty, tak jak warzywa krojone przez marynarza podczas rozmowy, teraz mogły spokojnie znaleźć się na rozgrzanej patelni lekko. Sklarowane mało puszczało pod wpływem ciepła oczka, a zapach wcześniej usmażonych filetów z ryby podbijał aromaty, ten jeszcze znajdzie się na kilka dosłownie sekund na patelni, by nabrał temperatury, którą stracił leżakując na papierowym ręczniku. Szczypta ziół, jakimi miał zamiar udekorować potrawę idealnie komponowała się z całą resztą, oszałamiająco drażniła nozdrza i pobudzała apetyt.
– Gość jest gościem, nie chciałem byś pomagała, bo i nie ma w czym pomagać, to oczywiste, prawda? Tak samo jak i to, że nie zagoniłbym cię do mycia naczyń, bo jak wspomniałem, jesteś gościem. Nie traktuje cię jak intruza, gdybyś nim była poczułabyś się dotknięta o wiele mocniej, proszę nie, czyń humorów i nie demonstruj mi tych kwaśnych min zarezerwowanych na wyjątkowo paskudne okazje. Usiądziemy na werandzie, otworzysz mi drzwi, jak będę szedł z jedzeniem? – Spojrzał na nią pytająco, z lekkim uśmiechem na twarzy. Był spokojny i opanowany, w przeciwieństwie do niej nie dawał się ponieść iluzji błędnej interpretacji chciał by, zrelaksowała się i mogła wypić drinka w spokoju. Widząc, że szklanka, w której go jej zrobił, jest prawie pusta zgarnął ją. Umył i zrobił kolejnego, takiego samego w tych samych proporcjach okraszonego tym razem większą ilością lodu, być może to ostudzi jej temperament.
– Czemu się tak denerwujesz? Stresujesz się, a może obawiasz się, że chcę cię wykorzystać? – W łagodnych błękitnych oczach zalśniła ciekawość jej odpowiedzi. Podszedł do niej i podał wysokie naczynie z alkoholem.
– Wolałem doprecyzować – temat o żonie, był wyraźnie zamknięty, tak jak warzywa krojone przez marynarza podczas rozmowy, teraz mogły spokojnie znaleźć się na rozgrzanej patelni lekko. Sklarowane mało puszczało pod wpływem ciepła oczka, a zapach wcześniej usmażonych filetów z ryby podbijał aromaty, ten jeszcze znajdzie się na kilka dosłownie sekund na patelni, by nabrał temperatury, którą stracił leżakując na papierowym ręczniku. Szczypta ziół, jakimi miał zamiar udekorować potrawę idealnie komponowała się z całą resztą, oszałamiająco drażniła nozdrza i pobudzała apetyt.
– Gość jest gościem, nie chciałem byś pomagała, bo i nie ma w czym pomagać, to oczywiste, prawda? Tak samo jak i to, że nie zagoniłbym cię do mycia naczyń, bo jak wspomniałem, jesteś gościem. Nie traktuje cię jak intruza, gdybyś nim była poczułabyś się dotknięta o wiele mocniej, proszę nie, czyń humorów i nie demonstruj mi tych kwaśnych min zarezerwowanych na wyjątkowo paskudne okazje. Usiądziemy na werandzie, otworzysz mi drzwi, jak będę szedł z jedzeniem? – Spojrzał na nią pytająco, z lekkim uśmiechem na twarzy. Był spokojny i opanowany, w przeciwieństwie do niej nie dawał się ponieść iluzji błędnej interpretacji chciał by, zrelaksowała się i mogła wypić drinka w spokoju. Widząc, że szklanka, w której go jej zrobił, jest prawie pusta zgarnął ją. Umył i zrobił kolejnego, takiego samego w tych samych proporcjach okraszonego tym razem większą ilością lodu, być może to ostudzi jej temperament.
– Czemu się tak denerwujesz? Stresujesz się, a może obawiasz się, że chcę cię wykorzystać? – W łagodnych błękitnych oczach zalśniła ciekawość jej odpowiedzi. Podszedł do niej i podał wysokie naczynie z alkoholem.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Pią 17 Cze - 1:40
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie potrafiła go zrozumieć i w jakimś stopniu intrygowało ją to na tyle, że nadal tu była, ale w dużej mierze czuła się zwyczajnie sfrustrowana jego zmiennym zachowaniem i sprzecznymi sygnałami. W jednej chwili zapraszał ją na obiad, a w drugiej furczał, że śmiała zapytać z kim mieszka, dodając do tego szydercze miny i złośliwe uśmiechy. Przyzwyczajona do zgoła innego traktowania, nie wiedziała do końca, jak odnaleźć się w jego otoczeniu i złościło ją to. Po kilku docinkach i ogólnej zjadliwości z jego strony miała po prostu dość. Może nawet nie zdawał sobie sprawy, że robi coś nie tak, może dla niego to normalna forma komunikacji, ale sugerowanie, że jest głupia i powinna poczytać książki, by poszerzyć perspektywę, było dla niej jak policzek. Uraził ją dziś na tyle sposobów, że utrata cierpliwości była tylko kwestią czasu. Każdy w końcu pęknie, a w swoim mniemaniu i tak długo utrzymała nerwy na wodzy.
Obserwowała go dłuższy czas w milczeniu, z założonymi rękami na klatce piersiowej, w zamkniętej pozycji, zastanawiając się, co zrobić i po co właściwie się męczyć w towarzystwie kogoś, kto nie ma do niej za grosz szacunku. Jego opanowanie również ją frustrowało, jakby to wszystko było normalne, jakby jej odczucia względem jego zachowania wynikały z jej rozkapryszenia? Całkowicie bezkrytyczny wobec siebie nie widział nawet potrzeby, by przeprosić za nieuprzejmości, których od niego doświadczyła.
- Według ciebie gość nie może pomagać, jeśli wyrazi taką chęć? Świetnie. Rada ode mnie, zanotuj sobie, goście wolą uprzejme propozycje zamiast komend „siadaj, stój, pij". I nie, to nie moje humory i kwaśne miny, to lustrzane odbicie twojego zachowania względem mnie - naprawdę starała się grzecznie mu wyjaśnić, w czym tkwił problem i dlaczego nie powinien zrzucać na nią odpowiedzialności za ten kwas. Od początku rozmowy była pozytywnie nastawiona, dopóki nie zderzyła się boleśnie ze ścianą.
Jeszcze nie zdecydowała, czy zostaje, ale jedzenie było już niemal gotowe i pachniało na tyle smakowicie, że jej żołądek zdążył się obudzić i zacząć wariować.
- Naprawdę nie widzisz nawet skazy w swoim zachowaniu? - zapytała, kiedy robił jej kolejnego drinka, próbując chociaż w jakimś stopniu go zrozumieć. Mogła mu wypunktować wszystkie błędy, ale nie o to chodziło, bo może naprawdę miał się za nieomylnego, a ją za przewrażliwioną idiotkę, wtedy zwyczajnie nie miała czego tu szukać.
- Nie ja się denerwuję, tylko ty mnie tak irytujesz - mruknęła i odebrała od niego szklankę z nową porcją alkoholu, muskając przy tym jego palce, przez co odwróciła wzrok, odrobinę speszona. Dopiero po kolejnych słowach spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie podejrzewała go o to, prędzej o handel narządami. Domyślała się, że nie miał problemu z kobietami, chociaż jeśli przy wszystkich miał taki zmienny charakter, to kto wie?
- A chcesz? - skoro sam się podłożył, to warto byłoby się upewnić, że te dolewki drinków nie mają uśpić jej czujności - albo w ogóle jej. Zauważyła, że odrobinę złagodniał w obyciu, ale w niej pozostała rezerwa i smutek, który wcześniej ukrywała pod złością. - To dla mnie dość niecodzienna sytuacja, że znalazłam się w obcym domu z niemal obcym mężczyzną, ale... nie przywykłam do takiego traktowania. Na co dzień nikt mnie nie obraża, nie decyduje za mnie i nie patrzy na mnie szyderczo, więc wybacz, że nie przeszłam z twoim postępowaniem do porządku dziennego.
Obserwowała go dłuższy czas w milczeniu, z założonymi rękami na klatce piersiowej, w zamkniętej pozycji, zastanawiając się, co zrobić i po co właściwie się męczyć w towarzystwie kogoś, kto nie ma do niej za grosz szacunku. Jego opanowanie również ją frustrowało, jakby to wszystko było normalne, jakby jej odczucia względem jego zachowania wynikały z jej rozkapryszenia? Całkowicie bezkrytyczny wobec siebie nie widział nawet potrzeby, by przeprosić za nieuprzejmości, których od niego doświadczyła.
- Według ciebie gość nie może pomagać, jeśli wyrazi taką chęć? Świetnie. Rada ode mnie, zanotuj sobie, goście wolą uprzejme propozycje zamiast komend „siadaj, stój, pij". I nie, to nie moje humory i kwaśne miny, to lustrzane odbicie twojego zachowania względem mnie - naprawdę starała się grzecznie mu wyjaśnić, w czym tkwił problem i dlaczego nie powinien zrzucać na nią odpowiedzialności za ten kwas. Od początku rozmowy była pozytywnie nastawiona, dopóki nie zderzyła się boleśnie ze ścianą.
Jeszcze nie zdecydowała, czy zostaje, ale jedzenie było już niemal gotowe i pachniało na tyle smakowicie, że jej żołądek zdążył się obudzić i zacząć wariować.
- Naprawdę nie widzisz nawet skazy w swoim zachowaniu? - zapytała, kiedy robił jej kolejnego drinka, próbując chociaż w jakimś stopniu go zrozumieć. Mogła mu wypunktować wszystkie błędy, ale nie o to chodziło, bo może naprawdę miał się za nieomylnego, a ją za przewrażliwioną idiotkę, wtedy zwyczajnie nie miała czego tu szukać.
- Nie ja się denerwuję, tylko ty mnie tak irytujesz - mruknęła i odebrała od niego szklankę z nową porcją alkoholu, muskając przy tym jego palce, przez co odwróciła wzrok, odrobinę speszona. Dopiero po kolejnych słowach spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie podejrzewała go o to, prędzej o handel narządami. Domyślała się, że nie miał problemu z kobietami, chociaż jeśli przy wszystkich miał taki zmienny charakter, to kto wie?
- A chcesz? - skoro sam się podłożył, to warto byłoby się upewnić, że te dolewki drinków nie mają uśpić jej czujności - albo w ogóle jej. Zauważyła, że odrobinę złagodniał w obyciu, ale w niej pozostała rezerwa i smutek, który wcześniej ukrywała pod złością. - To dla mnie dość niecodzienna sytuacja, że znalazłam się w obcym domu z niemal obcym mężczyzną, ale... nie przywykłam do takiego traktowania. Na co dzień nikt mnie nie obraża, nie decyduje za mnie i nie patrzy na mnie szyderczo, więc wybacz, że nie przeszłam z twoim postępowaniem do porządku dziennego.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Wto 21 Cze - 17:35
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Drażniła go do przesady.
Spod ciężkich powiek wyzierał błękit przenikliwego spojrzenia, którym obdarowywał jasnowłosą, ta widocznie chcąc zaskoczyć go nieprzyjemnie, nie poprzestała na trajkotaniu dzióbkiem i wciąż tylko uwydatniała swe pretensje, ciskając w marynarza, dla niego niezasadnymi przytykami i wytknięciami to, że zachowywał się tak, a nie inaczej świadczyło, tylko i wyłącznie o nim samym, lecz każdy, kto znał Mortensena dłużej wiedział, że arogancki, cyniczny i sarkastyczny jest jedynie, gdy ktoś gra mu na nerwach, owszem starał się nie reagować na wypisaną pretensjonalność w tonie kobiety, ta było nie było, zawiniła sobie jedynie zbyt wymowną wyobraźnią i nieumiejętnym wyciąganiem informacji z podsłuchanych rozmów. Nie obwiniał jej za dobre chęci, była żółtodziobem, a spryt, o jaki się podejrzewała i przechwalała graniczył, jedynie z kocim instynktem uciekania przed rzuconym kamieniem.
– Jak powiedziałem, chwilę temu, nie ma w czym mi pomóc. Kuchnia jakbyś nie zauważyła, jest niewielka, a irytuje mnie potykanie się o czyjeś nogi. – Nie przepadał za usprawiedliwianiem się z każdego swojego słowa, każdej decyzji, jaką podjął. Jakby przed musiał skonsultować ją z damulką, to było utrapienie, z jakim dawno nie miał styczności, bo nawet pijani w sztok marynarze potrafili współpracować lepiej, niżeli ona.
– Nie – uśmiechnął się, bardzo nieładnie, kwaśny grymas rozorał sympatyczną – uroczą, twarzyczkę i wypełzł, niby ślimak po deszczu. Zwracać uwagę? Jemu? Ona? Czyżby bogowie chcieli wyciąć mu jakiegoś paskudnego psikusa, zsyłając jej gadatliwość i przyczepność o każdą kwestię, jaką poruszył? O, doprawdy łatwiej czasem ignorować, niż wdawać się w tok rozmowy, bo człowiek może osiwieć i to dosłownie.
– Co chce? – Burknął, oczy potrafiły zwodzić, być niekoniecznie zwierciadłem duszy, co i emocji oraz pragnień. W jego tliły się diabełki naprzemiennie podsuwające inne obrazy, tak jakby szukały idealnej drogi do porozumienia z panną Sørensen, na próżno zdawało się. – Wykorzystać cię? Ech, może jakbym miał szesnaście lat i pstro w głowie, to tak, lecz niestety mam jakieś pojęcie o ludziach, a i latek znacznie więcej. I wiem, że nawet jakbym grał do twojej bramki, robiąc słodkie minki i prawiąc komplementy, to i tak dłużej niż tygodnia, bym z tobą nie wytrzymał. – Westchnął, rozkładając bezradnie ręce. – Przepraszam księżniczko, że nikt nie pyta cię, na co masz ochotę i czego sobie życzysz, następnym razem tego nie pominę. – Lodu w drinku, było zdecydowanie za mało, aby ostudził jej roziskrzony temperamencik, a alkoholu za mało, by odurzył mgiełką rozluźnienia. Spoglądał na nią uważnie, oczekując w sumie wszystkiego, bo niczym nie mogła go zaskoczyć.
Spod ciężkich powiek wyzierał błękit przenikliwego spojrzenia, którym obdarowywał jasnowłosą, ta widocznie chcąc zaskoczyć go nieprzyjemnie, nie poprzestała na trajkotaniu dzióbkiem i wciąż tylko uwydatniała swe pretensje, ciskając w marynarza, dla niego niezasadnymi przytykami i wytknięciami to, że zachowywał się tak, a nie inaczej świadczyło, tylko i wyłącznie o nim samym, lecz każdy, kto znał Mortensena dłużej wiedział, że arogancki, cyniczny i sarkastyczny jest jedynie, gdy ktoś gra mu na nerwach, owszem starał się nie reagować na wypisaną pretensjonalność w tonie kobiety, ta było nie było, zawiniła sobie jedynie zbyt wymowną wyobraźnią i nieumiejętnym wyciąganiem informacji z podsłuchanych rozmów. Nie obwiniał jej za dobre chęci, była żółtodziobem, a spryt, o jaki się podejrzewała i przechwalała graniczył, jedynie z kocim instynktem uciekania przed rzuconym kamieniem.
– Jak powiedziałem, chwilę temu, nie ma w czym mi pomóc. Kuchnia jakbyś nie zauważyła, jest niewielka, a irytuje mnie potykanie się o czyjeś nogi. – Nie przepadał za usprawiedliwianiem się z każdego swojego słowa, każdej decyzji, jaką podjął. Jakby przed musiał skonsultować ją z damulką, to było utrapienie, z jakim dawno nie miał styczności, bo nawet pijani w sztok marynarze potrafili współpracować lepiej, niżeli ona.
– Nie – uśmiechnął się, bardzo nieładnie, kwaśny grymas rozorał sympatyczną – uroczą, twarzyczkę i wypełzł, niby ślimak po deszczu. Zwracać uwagę? Jemu? Ona? Czyżby bogowie chcieli wyciąć mu jakiegoś paskudnego psikusa, zsyłając jej gadatliwość i przyczepność o każdą kwestię, jaką poruszył? O, doprawdy łatwiej czasem ignorować, niż wdawać się w tok rozmowy, bo człowiek może osiwieć i to dosłownie.
– Co chce? – Burknął, oczy potrafiły zwodzić, być niekoniecznie zwierciadłem duszy, co i emocji oraz pragnień. W jego tliły się diabełki naprzemiennie podsuwające inne obrazy, tak jakby szukały idealnej drogi do porozumienia z panną Sørensen, na próżno zdawało się. – Wykorzystać cię? Ech, może jakbym miał szesnaście lat i pstro w głowie, to tak, lecz niestety mam jakieś pojęcie o ludziach, a i latek znacznie więcej. I wiem, że nawet jakbym grał do twojej bramki, robiąc słodkie minki i prawiąc komplementy, to i tak dłużej niż tygodnia, bym z tobą nie wytrzymał. – Westchnął, rozkładając bezradnie ręce. – Przepraszam księżniczko, że nikt nie pyta cię, na co masz ochotę i czego sobie życzysz, następnym razem tego nie pominę. – Lodu w drinku, było zdecydowanie za mało, aby ostudził jej roziskrzony temperamencik, a alkoholu za mało, by odurzył mgiełką rozluźnienia. Spoglądał na nią uważnie, oczekując w sumie wszystkiego, bo niczym nie mogła go zaskoczyć.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Czw 23 Cze - 21:20
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
W swoim niezbyt długim życiu zdążyła się już zorientować, że mężczyźni niechętnie przyjmują do siebie krytykę i rzadko kiedy widzą swoje błędy, a tym bardziej potrafią się do nich przyznać. Teraz miała tego niezbity dowód w postaci zirytowanego Arthura, ale do tej pory nie zraziło jej to na tyle, by przestać, skoro zaledwie chwilę temu ją obraził. I tutaj absolutnie nie oczekiwała jakiegoś wyjątkowego traktowania, ale te minimum kultury wobec własnego gościa już tak.
Zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć za dużo i nie kontynuować bezcelowo tematu, który zdawał się być wyczerpany. Nie zgadzali się w tej kwestii, ale nie zamierzała się wykłócać o jego preferencje dotyczące pomocy w kuchni, wyłącznie dlatego, że to jego dom i jego zasady. Przeszkadzała jej jedynie forma przekazu informacji, ale to już zakomunikowała.
- No tak, mogłam się tego spodziewać - stwierdziła bardziej do siebie, niż do niego i cicho westchnęła. Powinna się już nauczyć, by oczekiwać najgorszego, tylko wtedy pewnie by jej tu nie było. Wciąż zastanawiała się, czy nie powinna wyjść, ale z biegiem kolejnych minut, coraz bardziej się uspokajała i dochodziła do wniosku, że te nerwy mogły być skutkiem zwykłego nieporozumienia, a nakręcająca się spirala irytacji nie pozwalała na jasną ocenę sytuacji.
- Ty ze mną? Zabawne. Miałbyś szczęście, jeśli wytrzymałabym z tobą dwa dni - odparła z zadziornym uśmiechem, choć w jakimś stopniu jego odpowiedź ją uspokoiła, a przynajmniej była na tyle wiarygodna, że mogła się nieco bardziej zrelaksować i odpuścić niepotrzebne emocje. Przynajmniej dopóki znów nie wystawił jej na próbę, ale zaczynała podejrzewać, że czerpie jakąś przyjemność z drażnienia jej, więc z przekory tym bardziej próbowała zachować spokój.
- Nie nazywaj mnie tak. Proszę - wbrew pozorom jej życie nie było usłane różami, wręcz przeciwnie, ciągłą walką, ale nie mógł tego wiedzieć, dlatego nawet się uśmiechnęła, by złagodzić wypowiedź. Patrzyła przez chwilę na jego twarz, analizując mimikę, spojrzenie i ogólny zarys, próbując podjąć racjonalną decyzję.
- Może... zaczniemy od początku? - westchnęła, jakby naprawdę chciała naprawić atmosferę i komfort rozmowy. - Cieszę się, że zaprosiłeś mnie na obiad, jestem głodna, a pachnie obłędnie. Drink bardzo mi smakuje, dziękuję. A teraz otworzę ci drzwi i zjemy to, co przygotowałeś?
Jeśli nie miał obiekcji ani kąśliwych uwag, jej twarz i postawa przybrały łagodny, bardziej zrelaksowany wyraz. Ze szklanką w ręku przytrzymała drzwi na werandę, a potem pomogła mu przygotować stół do obiadu. Wróciła jeszcze do kuchni po herbatę, żeby się nie zmarnowała, wypijając po drodze połowę.
- Wypijesz ze mną drinka? Do obiadu, mam na myśli. Przyznaję, że trochę niezręcznie mi pić samej - jeśli nie chciał, nie naciskała. Dała mu szansę, by zaczęli od nowa, bez irytacji, bez wrogości i bez szyderstw - w jej zachowaniu było widać diametralną zmianę, więcej się uśmiechała, miała luźniejszą postawę, ale mając na względzie kulturę.
Gdy wszystko było gotowe, usiadła przy stole i omiotła spojrzeniem danie, które zaserwował.
- Gdzie nauczyłeś się gotować? - nie chodziło oczywiście o miejsce, a bardziej okoliczności i miała nadzieję, że mężczyzna dobrze ją zrozumie, bo naprawdę się starała spuścić z tonu, więc jeśli nie będzie jej ciągle prowokował, to może jest szansa na miło spędzony czas. - Nie znudziło ci się jeszcze jedzenie ryb? Jako marynarzowi? Znam takich, co nie mogą na nie patrzeć i zaczęłam myśleć, że to jakaś wspólna cecha zawodowa.
Zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć za dużo i nie kontynuować bezcelowo tematu, który zdawał się być wyczerpany. Nie zgadzali się w tej kwestii, ale nie zamierzała się wykłócać o jego preferencje dotyczące pomocy w kuchni, wyłącznie dlatego, że to jego dom i jego zasady. Przeszkadzała jej jedynie forma przekazu informacji, ale to już zakomunikowała.
- No tak, mogłam się tego spodziewać - stwierdziła bardziej do siebie, niż do niego i cicho westchnęła. Powinna się już nauczyć, by oczekiwać najgorszego, tylko wtedy pewnie by jej tu nie było. Wciąż zastanawiała się, czy nie powinna wyjść, ale z biegiem kolejnych minut, coraz bardziej się uspokajała i dochodziła do wniosku, że te nerwy mogły być skutkiem zwykłego nieporozumienia, a nakręcająca się spirala irytacji nie pozwalała na jasną ocenę sytuacji.
- Ty ze mną? Zabawne. Miałbyś szczęście, jeśli wytrzymałabym z tobą dwa dni - odparła z zadziornym uśmiechem, choć w jakimś stopniu jego odpowiedź ją uspokoiła, a przynajmniej była na tyle wiarygodna, że mogła się nieco bardziej zrelaksować i odpuścić niepotrzebne emocje. Przynajmniej dopóki znów nie wystawił jej na próbę, ale zaczynała podejrzewać, że czerpie jakąś przyjemność z drażnienia jej, więc z przekory tym bardziej próbowała zachować spokój.
- Nie nazywaj mnie tak. Proszę - wbrew pozorom jej życie nie było usłane różami, wręcz przeciwnie, ciągłą walką, ale nie mógł tego wiedzieć, dlatego nawet się uśmiechnęła, by złagodzić wypowiedź. Patrzyła przez chwilę na jego twarz, analizując mimikę, spojrzenie i ogólny zarys, próbując podjąć racjonalną decyzję.
- Może... zaczniemy od początku? - westchnęła, jakby naprawdę chciała naprawić atmosferę i komfort rozmowy. - Cieszę się, że zaprosiłeś mnie na obiad, jestem głodna, a pachnie obłędnie. Drink bardzo mi smakuje, dziękuję. A teraz otworzę ci drzwi i zjemy to, co przygotowałeś?
Jeśli nie miał obiekcji ani kąśliwych uwag, jej twarz i postawa przybrały łagodny, bardziej zrelaksowany wyraz. Ze szklanką w ręku przytrzymała drzwi na werandę, a potem pomogła mu przygotować stół do obiadu. Wróciła jeszcze do kuchni po herbatę, żeby się nie zmarnowała, wypijając po drodze połowę.
- Wypijesz ze mną drinka? Do obiadu, mam na myśli. Przyznaję, że trochę niezręcznie mi pić samej - jeśli nie chciał, nie naciskała. Dała mu szansę, by zaczęli od nowa, bez irytacji, bez wrogości i bez szyderstw - w jej zachowaniu było widać diametralną zmianę, więcej się uśmiechała, miała luźniejszą postawę, ale mając na względzie kulturę.
Gdy wszystko było gotowe, usiadła przy stole i omiotła spojrzeniem danie, które zaserwował.
- Gdzie nauczyłeś się gotować? - nie chodziło oczywiście o miejsce, a bardziej okoliczności i miała nadzieję, że mężczyzna dobrze ją zrozumie, bo naprawdę się starała spuścić z tonu, więc jeśli nie będzie jej ciągle prowokował, to może jest szansa na miło spędzony czas. - Nie znudziło ci się jeszcze jedzenie ryb? Jako marynarzowi? Znam takich, co nie mogą na nie patrzeć i zaczęłam myśleć, że to jakaś wspólna cecha zawodowa.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Pią 1 Lip - 11:10
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Jak głupi i głupszy, złośliwościom ich nie było końca, w pewnym momencie Mortensen zaczął podejrzewać, że kobieta wystawia się celowo – prowokując go do takich, a nie innych reakcji, gdyż mogła z tychże zahaczających o lekki masochizm, złośliwości i przytyków, czerpać przyjemność, to jednak było zbyt zawiłe i za skomplikowane działanie jak na nią. Wątpił, aby była na tyle wprawna w grze psychologicznej, by tak łatwo mogła zwodzić i udawać prawdziwe, jak mu się zdawało emocje. Nie było momentem minuty, bez niezrozumienia intencji i nieświadomego, lub wprost przeciwnie przytyku lub słowa, które mogło w jej oczach za takie uchodzić. Gdyby to była obca kobieta najpewniej wyrzuciłby ją teleportem, gdzieś na drugi skraj półwyspu Skandynawskiego, lecz jednak nić sympatii niegdyś nawiązana zmuszała nieco, do utemperowania się i chociażby próby nawiązania normalnej, przynajmniej pozornie rozmowy. Owszem przez umysł marynarza przewijały się pytania i wszelkie możliwości, od choćby takich, jakim było zakneblowanie słodkiej buźki i posadzenie kościstego tyłka na jednym z drewnianych krzeseł na werandzie, wówczas byłaby atrakcyjniejszym gościem. Jednakże to byłoby pewne pogwałcenie jej wolności i swobody, o które piekliłaby się dniami jeśli nie tygodniami i mogłaby zrobić w przypływie frustracji, coś szalenie głupiego. Tego nie mógł lekceważyć, więc najprościej olał ją, a przynajmniej do pewnego momentu, gdy przestała się zachowywać jak rozwydrzony bachor, który dawno nie dostał porządnego lania.
Skinął głową na znak, że odpowiada mu zaproponowana opcja i naszykowali do stołu. Drewniane meble zrobione i zdobione przez starego, wyglądały na masywne i zadbane. Skromna zastawa traciła na znaczeniu, gdy nałożony posiłek jaśniał paletą kolorów warzyw i mamił zmysły aromatem ryby.
– Owszem – odparł, dość łagodnie i sięgnął do lodówki po biały rum. Powinien zaproponować wino, najlepiej wytrawne, lecz był to dość spontaniczny obiad, w luźnej otoczce bez nadmiernego napinania się, więc wyszedł z założenia, że ani drink, ani rum nie wchodzą w konflikt z mięsem ryby i warzywami. Tym bardziej że był to wstęp zaledwie. Mule powoli dochodziły, a czosnek i białe wino będące dodatkiem tak oczywistym do tej przekąski, uzupełniały smakowo potrawę, podbijając smak.
Dziwił się, że pomimo niesnasek, był tak spokojny i bez zająknięcia przygotowywał posiłek dla dwojga. Jakby ignorując narzekania kobiety potrafił skupić się na swoim i dobrze mu to wychodziło. Patrząc na nią powątpiewał w podobną sztukę podzielności uwagi i niejeden garnek, mógł na tym ucierpieć.
– Trochę za dziecka, trochę później, przychodziło mi to z łatwością. Nie są to dania eleganckie i nowoczesne, ale smaczne i na tym się skupiam. – Pomijał nielegalne poniekąd dokształcanie się w najlepszej, a przynajmniej w jednej z najlepszych restauracji w Midgardzie. Wolał nie wspominać o przemytniczej naturze i tym ile ścieżek, ta potrafiła otworzyć zwykłemu galardowi. – Znasz marynarzy, czy ludzi nieprzepadających za rybami? Nie, nie znudziło, paradoksalnie jemy ich mało na morzu, więc może przez to – zwilżył usta rumem i powoli zaczął jeść obiad. Sporadycznie patrząc na blondynkę.
Skinął głową na znak, że odpowiada mu zaproponowana opcja i naszykowali do stołu. Drewniane meble zrobione i zdobione przez starego, wyglądały na masywne i zadbane. Skromna zastawa traciła na znaczeniu, gdy nałożony posiłek jaśniał paletą kolorów warzyw i mamił zmysły aromatem ryby.
– Owszem – odparł, dość łagodnie i sięgnął do lodówki po biały rum. Powinien zaproponować wino, najlepiej wytrawne, lecz był to dość spontaniczny obiad, w luźnej otoczce bez nadmiernego napinania się, więc wyszedł z założenia, że ani drink, ani rum nie wchodzą w konflikt z mięsem ryby i warzywami. Tym bardziej że był to wstęp zaledwie. Mule powoli dochodziły, a czosnek i białe wino będące dodatkiem tak oczywistym do tej przekąski, uzupełniały smakowo potrawę, podbijając smak.
Dziwił się, że pomimo niesnasek, był tak spokojny i bez zająknięcia przygotowywał posiłek dla dwojga. Jakby ignorując narzekania kobiety potrafił skupić się na swoim i dobrze mu to wychodziło. Patrząc na nią powątpiewał w podobną sztukę podzielności uwagi i niejeden garnek, mógł na tym ucierpieć.
– Trochę za dziecka, trochę później, przychodziło mi to z łatwością. Nie są to dania eleganckie i nowoczesne, ale smaczne i na tym się skupiam. – Pomijał nielegalne poniekąd dokształcanie się w najlepszej, a przynajmniej w jednej z najlepszych restauracji w Midgardzie. Wolał nie wspominać o przemytniczej naturze i tym ile ścieżek, ta potrafiła otworzyć zwykłemu galardowi. – Znasz marynarzy, czy ludzi nieprzepadających za rybami? Nie, nie znudziło, paradoksalnie jemy ich mało na morzu, więc może przez to – zwilżył usta rumem i powoli zaczął jeść obiad. Sporadycznie patrząc na blondynkę.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sro 6 Lip - 0:22
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Denerwował ją niemal pod każdym względem i miała ochotę przeorać mu buźkę kocimi pazurami, ale jej masochistycznej naturze w jakimś stopniu się to podobało. Inaczej nie zostałaby w tym domku, nie kontynuowałaby rozmowy i nie próbowała nawiązać jakkolwiek cienkiej nici porozumienia. Intrygował ją ten niecodzienny sposób konwersacji, jego nieprzychylne komentarze, które owszem, irytowały do granic możliwości, ale z drugiej strony wnosiły coś nowego, a złość napędzała niewielkie pokłady adrenaliny. Oczywiście momentami przesadzał, ale mężczyźni rzadko kiedy mają wyczucie, więc nie mogła go winić, a tolerować przestanie, gdy przekroczy magiczną granicę, po której przekroczeniu nie będzie odwrotu. I tak nie spodziewała się więcej go zobaczyć, a to spontaniczne spotkanie przyjemnie urozmaicało jej monotonne ostatnio życie.
Nie brakowało jej temperamentu, choć niewielu mogło się o tym przekonać - najczęściej ci, którzy znają ją lepiej lub którzy zaleźli jej za skórę. Ku jej zadowoleniu odnotowała, że i ona działa mu na nerwy, co było jedynym pocieszeniem w tej sytuacji, która stopniowo zaczynała ulegać poprawie. Dzięki niej oczywiście. I maleńkim stopniu dzięki niemu, tylko dlatego, że przyjął jej propozycję i oboje postanowili iść po rozum do głowy oraz zakopać topór wojenny. Nawet uśmiechnęła się przyjaźnie podczas tych krótkich ustaleń.
Przygotowanie stołu nie zajęło dużo czasu, więc wkrótce oboje mogli zaspokoić głód i wypić do obiadu po drinku. Zrobiło się cicho i spokojnie, zupełnie jakby jeszcze przed chwilą nie rzucali nożami, metaforycznie oczywiście.
- To prawda, smaczne - przyznała z delikatnym, niemal zawstydzonym uśmiechem, jakby sądziła, że nawet komplement może go rozgniewać i wywołać przykry komentarz. A tego chciała uniknąć, więc nie skomentowała nawet skąpej odpowiedzi na pytanie, nie dopytywała szczegółów gdzie i u kogo uczył się gotować, skoro nie chciał się tym dzielić. Na każdym kroku spodziewała się ataku, a dopóki jedli i było miło, nie chciała prowokować.
- Mnie uczyła kiedyś mama, potem sama eksperymentowałam i teraz brat musi się męczyć. Jeszcze go nie otrułam, więc chyba nie jest tak źle - zażartowała, chociaż nie pytał o jej umiejętności gotowania. Pewnie wcale w nie nie wierzył, skoro nawet nie dopuścił jej do kuchni, ale to już jego strata.
- Znam kilku marynarzy, pobieżnie. Być może częściej jedli ryby i się zniechęcili - nie chciała nikomu zarzucać kłamstwa, a też nie dociekała nigdy szczegółów takiej niechęci. Teraz też nie było to istotne, skoro uzyskała odpowiedź.
W połowie jedzenia zrobiła krótką przerwę i odchyliła się na krześle, patrząc na malujący się przed nią krajobraz.
- Ładnie tu - szepnęła, rozglądając się z zainteresowaniem, przekonana, że byłoby to doskonałe miejsce dla malarza do wykonania pejzażu. Nie do końca wyobrażała sobie mieszkać w takim odosobnieniu, ale w odwiedzinach podobało jej się to miejsce.
W zamyśleniu przesunęła wzrok na mężczyznę, zatrzymując go na dłużej, niż wypadało, zanim ostatecznie wróciła do jedzenia.
Nie brakowało jej temperamentu, choć niewielu mogło się o tym przekonać - najczęściej ci, którzy znają ją lepiej lub którzy zaleźli jej za skórę. Ku jej zadowoleniu odnotowała, że i ona działa mu na nerwy, co było jedynym pocieszeniem w tej sytuacji, która stopniowo zaczynała ulegać poprawie. Dzięki niej oczywiście. I maleńkim stopniu dzięki niemu, tylko dlatego, że przyjął jej propozycję i oboje postanowili iść po rozum do głowy oraz zakopać topór wojenny. Nawet uśmiechnęła się przyjaźnie podczas tych krótkich ustaleń.
Przygotowanie stołu nie zajęło dużo czasu, więc wkrótce oboje mogli zaspokoić głód i wypić do obiadu po drinku. Zrobiło się cicho i spokojnie, zupełnie jakby jeszcze przed chwilą nie rzucali nożami, metaforycznie oczywiście.
- To prawda, smaczne - przyznała z delikatnym, niemal zawstydzonym uśmiechem, jakby sądziła, że nawet komplement może go rozgniewać i wywołać przykry komentarz. A tego chciała uniknąć, więc nie skomentowała nawet skąpej odpowiedzi na pytanie, nie dopytywała szczegółów gdzie i u kogo uczył się gotować, skoro nie chciał się tym dzielić. Na każdym kroku spodziewała się ataku, a dopóki jedli i było miło, nie chciała prowokować.
- Mnie uczyła kiedyś mama, potem sama eksperymentowałam i teraz brat musi się męczyć. Jeszcze go nie otrułam, więc chyba nie jest tak źle - zażartowała, chociaż nie pytał o jej umiejętności gotowania. Pewnie wcale w nie nie wierzył, skoro nawet nie dopuścił jej do kuchni, ale to już jego strata.
- Znam kilku marynarzy, pobieżnie. Być może częściej jedli ryby i się zniechęcili - nie chciała nikomu zarzucać kłamstwa, a też nie dociekała nigdy szczegółów takiej niechęci. Teraz też nie było to istotne, skoro uzyskała odpowiedź.
W połowie jedzenia zrobiła krótką przerwę i odchyliła się na krześle, patrząc na malujący się przed nią krajobraz.
- Ładnie tu - szepnęła, rozglądając się z zainteresowaniem, przekonana, że byłoby to doskonałe miejsce dla malarza do wykonania pejzażu. Nie do końca wyobrażała sobie mieszkać w takim odosobnieniu, ale w odwiedzinach podobało jej się to miejsce.
W zamyśleniu przesunęła wzrok na mężczyznę, zatrzymując go na dłużej, niż wypadało, zanim ostatecznie wróciła do jedzenia.
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Sro 6 Lip - 16:04
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Niewytłumaczalny magnetyzm ciągnący ich, ku sobie działał na przekór słowom rzucanym w gniewie okraszonej mgiełką irytacji, pewnego niezrozumienia, które deptało im plany porozumienia. Chwila spokoju nastała przy posiłku. Ryba była znośna, nie należała do najtrudniejszych w przygotowaniu raczej prosta i szybka potrawa, jaką można nasycić się i zabić pierwszy głód. Towarzystwo blondynki ciągnącej zdawało się pechowy los na boskiej loterii, że akurat trafiła na kogoś takiego, jak on nie okazywało się ostatecznie złe, nie w takim katastroficznym wymiarze, jak podejrzewał, gdy w błękitnych oczach poczęły igrać iskierki rozdrażnienia, a falująca gwałtownie pierś ostrzegała przed konfrontacją. Obawa była płonna, nawet gdyby ta poczęła ciskać zaklęciami, czy talerzami, potrafiłby skutecznie ją spacyfikować i usadzić w miejscu, lecz nie w tym kryła się sztuka, jak sobie poradzić z zagrożeniem i nagłym wybuchem agresji, lecz jak nie dopuścić, aby coś co zapowiadało się przytulnie mogło sczeznąć w samym początku kształtowania się relacji. Podejrzenie o dwa odmienne fronty, dwa magnesy, jakie wzajemnie się odpychają padło bardzo szybko, zaledwie po wymianie kilku zdań w zaułku nieopodal targu, jednakże to w kuchni doszło do najtreściwszych wymian i niezrozumienia się wzajem. Czy też podejrzewał, iż kobieta celowo grała z nim w tę grę chcąc sprawdzić dokąd ich to zaprowadzi, nie wiedział.
– Dziękuje, w każdym daniu powinno się widzieć możliwość do rozwoju, do doskonalenia go i wyciągnięcia tego, co najlepsze. – Wiedział, że najlepsi w tej sztuce kucharze trenowali latami, doskonalili przepisy i szukali wszelkich inspiracji, aby coś prostego przeobrazić w istne dzieło. To była w jakimś sensie sztuka, niezbyt trwała, a jednak potrafiąca uderzyć do głowy, uzależnić i pochłonąć.
Uśmiechnął się kącikiem ust na jej żart. Rum przyjemnie uderzał do głowy, tłumił wyrzuty. Był rozpuszczalnikiem wszelakiej toksyny, jaka zalęgła w ciele marynarza. Świadom tego skutecznego lekarstwa sięgał poń okazjonalnie w momentach takich jak ten, kiedy chcąc poskładać myśli miał ochotę napić się czegoś mocnego, a zarazem obdarzonego aromatem.
– Marynarze to ciężki kawałek chleba. Ciągnie ich wiecznie do morza, chociaż niektórych bardziej do pieniędzy i kobiet. Kiepski materiał na partnera. – Dopił rum i odstawił szkło. Puste talerze po posiłku świeciły bielą poskładał je na tacę, lecz nie zanosił jeszcze do kuchni. Instynktownie czuł, że jeśli teraz odejdzie zburzy czar chwili. Nie chciał tego robić.
– To prawda, bardzo ładnie. Idzie zapomnieć o wszelkich problemach i zmartwieniach. A towarzystwo wody i bliskość lasu działają kojąco. – Lubił kąpiele w wodach fiordu, przechadzki po sosnowym lesie, czy wspinaczkę po skalistych górach. To był jego żywioł. Natura.
– Jestem pozornie otwartym i towarzyskim człowiekiem, staram się postępować słusznie. Jednakże natłok dzisiejszego dnia i ten cały chaos, jaki się nam wkradł sprawił, że pozwoliłem sobie na zbyt wiele. – Zaczął, patrząc, gdzieś w bok, mówił cicho, ale głosem pewnym i przyjemnym. – Zaledwie garstka osób wie, gdzie mieszkam. Pod wieloma względami, jestem bardzo skryty, to wynika z wrodzonej ostrożności i wychowania, trudno to wytłumaczyć. Ale nigdy nie przyprowadziłem tu osoby, którą znam tak krótko. – Wyznał uczciwie. – Polubiłem cię. – czuł, że miała wiele do zaoferowania, wiele więcej, niż sama mogła podejrzewać. Nie pragnął jednak zagarniać tego wszystkiego dla siebie. Wystarczyła mu ta chwila. – Napijesz się rumu? – Skok na głębszą wodę, jeszcze moment, a zaproponuje kąpiel w lodowatej wodzie zatoki.
– Dziękuje, w każdym daniu powinno się widzieć możliwość do rozwoju, do doskonalenia go i wyciągnięcia tego, co najlepsze. – Wiedział, że najlepsi w tej sztuce kucharze trenowali latami, doskonalili przepisy i szukali wszelkich inspiracji, aby coś prostego przeobrazić w istne dzieło. To była w jakimś sensie sztuka, niezbyt trwała, a jednak potrafiąca uderzyć do głowy, uzależnić i pochłonąć.
Uśmiechnął się kącikiem ust na jej żart. Rum przyjemnie uderzał do głowy, tłumił wyrzuty. Był rozpuszczalnikiem wszelakiej toksyny, jaka zalęgła w ciele marynarza. Świadom tego skutecznego lekarstwa sięgał poń okazjonalnie w momentach takich jak ten, kiedy chcąc poskładać myśli miał ochotę napić się czegoś mocnego, a zarazem obdarzonego aromatem.
– Marynarze to ciężki kawałek chleba. Ciągnie ich wiecznie do morza, chociaż niektórych bardziej do pieniędzy i kobiet. Kiepski materiał na partnera. – Dopił rum i odstawił szkło. Puste talerze po posiłku świeciły bielą poskładał je na tacę, lecz nie zanosił jeszcze do kuchni. Instynktownie czuł, że jeśli teraz odejdzie zburzy czar chwili. Nie chciał tego robić.
– To prawda, bardzo ładnie. Idzie zapomnieć o wszelkich problemach i zmartwieniach. A towarzystwo wody i bliskość lasu działają kojąco. – Lubił kąpiele w wodach fiordu, przechadzki po sosnowym lesie, czy wspinaczkę po skalistych górach. To był jego żywioł. Natura.
– Jestem pozornie otwartym i towarzyskim człowiekiem, staram się postępować słusznie. Jednakże natłok dzisiejszego dnia i ten cały chaos, jaki się nam wkradł sprawił, że pozwoliłem sobie na zbyt wiele. – Zaczął, patrząc, gdzieś w bok, mówił cicho, ale głosem pewnym i przyjemnym. – Zaledwie garstka osób wie, gdzie mieszkam. Pod wieloma względami, jestem bardzo skryty, to wynika z wrodzonej ostrożności i wychowania, trudno to wytłumaczyć. Ale nigdy nie przyprowadziłem tu osoby, którą znam tak krótko. – Wyznał uczciwie. – Polubiłem cię. – czuł, że miała wiele do zaoferowania, wiele więcej, niż sama mogła podejrzewać. Nie pragnął jednak zagarniać tego wszystkiego dla siebie. Wystarczyła mu ta chwila. – Napijesz się rumu? – Skok na głębszą wodę, jeszcze moment, a zaproponuje kąpiel w lodowatej wodzie zatoki.
Vivian Sørensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Czw 7 Lip - 23:59
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czyżby najgorsze już za nimi? Podczas jedzenia oboje mieli okazję wyciszyć się i przemyśleć swoje postępowanie podczas wcześniejszego wybuchu dziewczyny, które przecież było spowodowane jego słowami oraz zachowaniem. Gdyby teraz ktoś ich zobaczył na tym malowniczym obrazku, na którym w spokoju cieszą się smacznym posiłkiem i pięknym krajobrazem, na pewno nie domyśliłby się, że jeszcze pół godziny temu niemal doszło do rękoczynów. Podobała jej się ta odmiana, ta chwila harmonii, w której nie było miejsca na niezrozumienie lub agresję.
- Tak samo jest w przypadku ludzi - nasunęła jej się oczywista analogia, bo w każdym starała się widzieć możliwość rozwoju, doskonalenia siebie, a najbardziej wymagająca była oczywiście względem siebie. Nie była może wybitną kucharką i nie nazwałaby się artystką w tym aspekcie, ale coś nie coś potrafi, a już na pewno potrafi docenić smaczne danie. - Kucharz, marynarz, przemytnik... masz wiele twarzy.
Odrobinę go prowokowała, ale w takim żartobliwym tonie, uśmiechając się szerzej, jasno sygnalizując pokojowe zamiary. Nie chciała teraz rozpoczynać na nowo niesnasek, ale jednocześnie chciała się z nim trochę podrażnić, ot dla własnej przyjemności.
Wyglądał dużo lepiej ze zrelaksowanym wyrazem twarzy, z delikatnym uśmiechem błąkającym się w kącikach ust, zdradzającym, że jej towarzystwo jednak aż tak mu nie przeszkadza.
- Zdajesz sobie, że ta niepochlebna ocena tyczy się również ciebie? Zanotowałam. - zaśmiała się, szczerze rozbawiona; nigdy nie miała okazji poznać bliżej żadnego marynarza, ale nawet podczas pobieżnego kontaktu była w stanie zauważyć, że w słowach Arthura jest ziarno prawdy.
- Mhm, wierzę. Z otoczenia bije taka aura spokoju i harmonii, jakiej rzadko można doświadczyć - prawdopodobnie dlatego, że w wielu publicznych miejscach spokój zakłócają inni, ale podobno w każdym mule znajdzie się jakaś perła, może trzeba tylko odpowiednio długo szukać.
Nastrój zmienił się o 180 stopni, zrobiło się tak przyjemnie i nostalgicznie, że aż żal byłoby teraz wstawać od stołu. Szczególnie że zaskoczył ją po raz kolejny, kiedy zaczął tłumaczyć swoje zachowanie. Wbiła w niego intensywne spojrzenie, gdy okazało się, że wilk morski jednak wcale nie jest taki zły.
- W porządku, ja też nie popisałam się manierami i dałam się ponieść emocjom - brzmiało to trochę, jakby wzajemnie się przepraszali, ale bez faktycznych przeprosin. - Mój niewyparzony język to zmora rodziny.
Zachichotała przy tym jak nieznośny chochlik, któremu przyjemność sprawia drażnienie się z najbliższymi. Bo właściwie tak było, ale miało to swoje głębsze podłoże, o którym nie warto się rozwodzić.
- To... dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - zapytała z niezrozumieniem, bo sam fakt polubienia był chyba zbyt błahy, skoro w całym swoim życiu przyprowadził tu garstkę osób, prawda? Może nie powinna pytać, ale sam zaczął ten temat, więc teraz musi zebrać żniwo. Samo wyznanie było urocze i nie mogła powstrzymać uśmiechu i delikatnego rumieńca, który zdradził zawstydzenie. Propozycja kolejnego drinka była jak zbawienie od ciężejącej atmosfery, choć nie była pewna, czy powinna jeszcze pić. Dwa poprzednie drinki przyjemnie ją rozluźniły i pomogły wpasować się w nową sytuację, ale fakt, że rzadko miała okazję pić rum, przechylił szalę na jego stronę.
- Tak, czemu nie - zgodziła się, jednocześnie mogąc w głowie wyliczać milion powodów, dlaczego nie powinna, począwszy od zawrotów głowy i zaburzenia percepcji, ale kto by się tym przejmował?
- Tak samo jest w przypadku ludzi - nasunęła jej się oczywista analogia, bo w każdym starała się widzieć możliwość rozwoju, doskonalenia siebie, a najbardziej wymagająca była oczywiście względem siebie. Nie była może wybitną kucharką i nie nazwałaby się artystką w tym aspekcie, ale coś nie coś potrafi, a już na pewno potrafi docenić smaczne danie. - Kucharz, marynarz, przemytnik... masz wiele twarzy.
Odrobinę go prowokowała, ale w takim żartobliwym tonie, uśmiechając się szerzej, jasno sygnalizując pokojowe zamiary. Nie chciała teraz rozpoczynać na nowo niesnasek, ale jednocześnie chciała się z nim trochę podrażnić, ot dla własnej przyjemności.
Wyglądał dużo lepiej ze zrelaksowanym wyrazem twarzy, z delikatnym uśmiechem błąkającym się w kącikach ust, zdradzającym, że jej towarzystwo jednak aż tak mu nie przeszkadza.
- Zdajesz sobie, że ta niepochlebna ocena tyczy się również ciebie? Zanotowałam. - zaśmiała się, szczerze rozbawiona; nigdy nie miała okazji poznać bliżej żadnego marynarza, ale nawet podczas pobieżnego kontaktu była w stanie zauważyć, że w słowach Arthura jest ziarno prawdy.
- Mhm, wierzę. Z otoczenia bije taka aura spokoju i harmonii, jakiej rzadko można doświadczyć - prawdopodobnie dlatego, że w wielu publicznych miejscach spokój zakłócają inni, ale podobno w każdym mule znajdzie się jakaś perła, może trzeba tylko odpowiednio długo szukać.
Nastrój zmienił się o 180 stopni, zrobiło się tak przyjemnie i nostalgicznie, że aż żal byłoby teraz wstawać od stołu. Szczególnie że zaskoczył ją po raz kolejny, kiedy zaczął tłumaczyć swoje zachowanie. Wbiła w niego intensywne spojrzenie, gdy okazało się, że wilk morski jednak wcale nie jest taki zły.
- W porządku, ja też nie popisałam się manierami i dałam się ponieść emocjom - brzmiało to trochę, jakby wzajemnie się przepraszali, ale bez faktycznych przeprosin. - Mój niewyparzony język to zmora rodziny.
Zachichotała przy tym jak nieznośny chochlik, któremu przyjemność sprawia drażnienie się z najbliższymi. Bo właściwie tak było, ale miało to swoje głębsze podłoże, o którym nie warto się rozwodzić.
- To... dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - zapytała z niezrozumieniem, bo sam fakt polubienia był chyba zbyt błahy, skoro w całym swoim życiu przyprowadził tu garstkę osób, prawda? Może nie powinna pytać, ale sam zaczął ten temat, więc teraz musi zebrać żniwo. Samo wyznanie było urocze i nie mogła powstrzymać uśmiechu i delikatnego rumieńca, który zdradził zawstydzenie. Propozycja kolejnego drinka była jak zbawienie od ciężejącej atmosfery, choć nie była pewna, czy powinna jeszcze pić. Dwa poprzednie drinki przyjemnie ją rozluźniły i pomogły wpasować się w nową sytuację, ale fakt, że rzadko miała okazję pić rum, przechylił szalę na jego stronę.
- Tak, czemu nie - zgodziła się, jednocześnie mogąc w głowie wyliczać milion powodów, dlaczego nie powinna, począwszy od zawrotów głowy i zaburzenia percepcji, ale kto by się tym przejmował?
Arthur Mortensen
Re: Returning the favor (V. Sørensen & A. Mortensen, maj 2000) Pon 25 Lip - 23:18
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Miał wiele twarzy, a niewielu poznało go takim, jakim był naprawdę czasem myślał, że to kwestia wychowania; otoczenie, pewne schematy, nieumiejętność radzenia sobie z trudnościami świata, brak ojca – zaowocowały w konsekwencji, tym że jest taki, a nie inny, często zadawał sobie pytanie ile tak naprawdę traumy wyniesione z dzieciństwa mają wpływu na podejmowane obecnie decyzje, ile w tym tkwi zakorzenionego lęku, strachu, zwątpienia i przyzwyczajenia, a ile jego samego? Miał świadomość, że większość znanych mu ludzi niezależnie od stanu majętności miała i borykała się ze swoimi demonami, to jednak czy potrafimy te wady zaakceptować, uświadomić sobie o ich istnieniu i widzieć, kiedy przejmują nad nami panowanie i w jakich momentach to robią, to jedno, a bezczynność i ignorowanie problemu, system wyparcia to drugie. Samoświadomy tego, co w nim najgorsze wiedział o swoich najlepszych cechach i tego nikt mu nie odbierze. Tak pewny siebie teraz, jak niepewny bywał, gdy był dzieckiem uczepionym matczynej dłoni.
– Notuj może ci się ta wiedza, w przyszłości przyda, chociaż wątpię. Byś akurat marynarza upatrzyła sobie na cel amorów. – Posłany uśmiech, był życzliwy i nie przejawiał szczypty złośliwości. Polany do szklanek biały rum zakołysał kostkami lodu, które niespiesznie wyczarował, brakowało im jedynie mięty, lecz po tą musiałby udać się do ogródka, a przy obecnym przejedzeniu się, nie miał na to już siły. Musieli zadowolić się tym, co mieli przed nosem.
Słuchał jej i przytakiwał, czasem uśmiechnął się kącikiem ust. Słowa płynęły równie swobodnie, jak łososie w rzece, czas miło leciał.
– Spontaniczny gest. Nic więcej, tak sądzę. Skoro już zatopiłaś kły w moim obiedzie, to uznałem, że barbarzyństwem byłoby zabieranie ci posiłku sprzed nosa. – Odparł, po namyśle mocząc usta w alkoholu. Rum na lądzie smakował inaczej niż na pełnym morzu, nie gorzej, nie lepiej, ale inaczej. Co nie oznaczało, że nie zamierzał cieszyć się jego posmakiem i czarem chwili.
Chwila przeciągała się, było tak sielsko i przyjemnie, że kończyć się nie chciało, lecz słońce powoli ciągnęło ku zachodowi, a chłodny powiew nocy wychylił zza ściany lasu oparem, niewinną mgiełką niosącą chłód. Jak zwykle popisując się kulturą zaproponował odprowadzenie do domu i podziękował za miły dzień. Nie oczekiwał wiele, być może spotkanie w przyszłości?
Koniec.
– Notuj może ci się ta wiedza, w przyszłości przyda, chociaż wątpię. Byś akurat marynarza upatrzyła sobie na cel amorów. – Posłany uśmiech, był życzliwy i nie przejawiał szczypty złośliwości. Polany do szklanek biały rum zakołysał kostkami lodu, które niespiesznie wyczarował, brakowało im jedynie mięty, lecz po tą musiałby udać się do ogródka, a przy obecnym przejedzeniu się, nie miał na to już siły. Musieli zadowolić się tym, co mieli przed nosem.
Słuchał jej i przytakiwał, czasem uśmiechnął się kącikiem ust. Słowa płynęły równie swobodnie, jak łososie w rzece, czas miło leciał.
– Spontaniczny gest. Nic więcej, tak sądzę. Skoro już zatopiłaś kły w moim obiedzie, to uznałem, że barbarzyństwem byłoby zabieranie ci posiłku sprzed nosa. – Odparł, po namyśle mocząc usta w alkoholu. Rum na lądzie smakował inaczej niż na pełnym morzu, nie gorzej, nie lepiej, ale inaczej. Co nie oznaczało, że nie zamierzał cieszyć się jego posmakiem i czarem chwili.
Chwila przeciągała się, było tak sielsko i przyjemnie, że kończyć się nie chciało, lecz słońce powoli ciągnęło ku zachodowi, a chłodny powiew nocy wychylił zza ściany lasu oparem, niewinną mgiełką niosącą chłód. Jak zwykle popisując się kulturą zaproponował odprowadzenie do domu i podziękował za miły dzień. Nie oczekiwał wiele, być może spotkanie w przyszłości?
Koniec.