Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980)
2 posters
Laudith Vidgren
Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Pią 14 Sty - 15:05
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
31.10.1980
Włochaty, spory pająk wspinał się po fotelu, obitym ciemnozielonym perkalem, powolutku i wytrwale, by łaskawie postawić najpierw jedną ze swych nóżek na podstawionej mu dziecięcej rączce, później pozostałe siedem, po czym zastygł w bezruchu. Laudith Simonsen gładziła jego okrąglutki odwłok opuszkiem palca.
- Bardzo to lubi, wiesz? - powiedziała dziewczynka, odrywając spojrzenie od ptasznika, by przenieść je na Einara. Siliła się na uśmiech, był jednak tak blady i słaby, że tylko głupiec dałby się nabrać, Einar zaś głupi nie był, do tego znał ją zbyt dobrze. Lepiej niż inni. Lepiej niż ktokolwiek. Musiał się domyślać dlaczego w czarnych oczach Laudith błyszczały łzy.
W jej pokoju, w którym siedzieli od dłuższego czasu, stał zastawiony słodkościami i przekąskami stół. Urodzinowy tort czekał w kuchni, aby w odpowiedniej chwili zapalić na nim dziesięć świeczek, które Laudith miała tradycyjnie zdmuchnąć myśląc życzenie. Do tego jednak nie dojdzie, tego była już pewna. Zbliżała się godzina osiemnasta i nikt nie przyszedł. Nikt poza Einarem Halvorsen, którego wypatrywała przez okno holu, zlękniona, że matka zdąży otworzyć drzwi pierwsza i powiedzieć mu, że przyjęcie się nie odbędzie. Na to przecież pozwolić nie mogła. Nie chciała zostać całkiem sama w swoje dziesiąte urodziny.
- Nikt nie przyjdzie - westchnęła z żalem i złością; palcem zachęciła ptasznika do dalszej wędrówki po swoich dłoniach i przedramionach. Lubiła to łaskotanie jego drobnych włosków i nóżek na własnej skórze. Matka wzdrygała się z obrzydzeniem widząc to i wzdychała, proponując, że mogłaby kupić jej kota zamiast tego potworka, Laudith kręciła jednak głową niechętnie. - Nienawidzą mnie - wyrzuciła z siebie, wierzchem prawej dłoni ocierając łzy.
Czuła się odmieńcem. Prawdziwym odmieńcem, bo chociaż rodzice, starsi krewni i inni dorośli galdrowie czuli zachwyt i dumę, podziw wręcz wobec daru jaki otrzymała w genach po swych przodkach, to dla dziesięcioletniej Laudith liczyło się zdanie rówieśników, nie dorosłych. Oni zaś nie chcieli mieć z nią nic wspólnego. Jedni czynili sobie z niej żarty, inni się bali, jeszcze inni patrzyli z pogardą, kiedy rozmawiała z kimś, kogo widziała jedynie ona i nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie potrafiła sobie jeszcze poradzić z ciężarem, jaki nosiła na barkach od chwili narodzin, odgrodzić się od licznych głosów i szeptów. Dla postronnych mogła więc sprawiać wrażenie wariatki - mówiącej do siebie, zlęknionej dziewczynki.
Próbowała się z nimi, mimo wszystko, zaprzyjaźnić. Zaprosiła kilkoro na urodzinowe przyjęcie, nie przyszedł jednak nikt. Niektórzy wymówili się przygotowaniami do święta zmarłych, tak ważnego wśród galdrów, jeszcze inni nie odpowiedzieli nic. Laudith miała nadzieję, że mimo wszystko ktoś się skusi - w ich wielkim domu na przedmieściach norweskiego Trondheim czekało na nich kilka atrakcji, ojciec nigdy nie skąpił talarów dla jedynej córki. Wieczór trzydziestego pierwszego października, kiedy za oknami szalała jesienna burza, niebo zaś raz po raz przeszywały błyskawice, spędzała jednak jedynie w towarzystwie Einara.
- Cieszę się, że jesteś ty - powiedziała cicho Laudith, unosząc na swego jedynego przyjaciela wzrok.
Einar Halvorsen
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Sob 22 Sty - 19:20
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Muśnięcia jesiennych westchnień skraplały się na pejzażu ich rodzinnego miasta, oświetlonego złotawym, słonecznym snopem drążącym kotarę chmur; biały, zgęstniały puch zgromadzonych obłoków tłoczył się pod sklepieniem bystrego błękitu nieba. Koloryt liści, prażony na modłę złota i żywej, rdzawej czerwieni osadzał się na czuprynach wysokich sylwetek drzew. Strugi porywów wiatru wzniecały na tkankach skóry rozgrzane mgiełki rumieńców. Serce, zaklęte w dzwonnicy żeber wybijało spłoszone, nierówne takty melodii; emocje gniotły się, kotłowały, cierpkie i jednocześnie odżywcze jak trunek aktorskiej tremy. Bał się; lepka membrana strachu napięła się pod naporem uderzeń zwiniętej piąstki o drzwi wejściowe wiodące do rezydencji Simonsenów. Marzył, by prezentować się jak najlepiej, korzystnie, na ile tylko był w stanie, nie wykrzesując z chłodnego, kamiennego oblicza pani Simonsen iskier dezaprobaty. Wiedział, że nie darzyła go wyjątkowo sympatią, zupełnie, jakby za każdym razem zgniatała w sobie pokusę całkowitego zakazu przyjaźni, łączącej go z samą Laudith od kilku, wytrwałych lat.
Napięcie nieco zelżało, gdy dojrzał twarz przyjaciółki. Uśmiech, wyciosany wręcz siłą na dziewczęcym obliczu rozbudzał treść niepokoju. Nikt więcej, poza nim samym, nie zjawił się na przyjęciu. Cisza, w korowodzie najbliższych, płynących przed siebie chwil podchodziła do gardeł, młócona tylko leniwą powtarzalnością wskazówek sunących po zegarowej tarczy. Zostali sami. Nie będzie już więcej gości.
- Nie wiedziałem, że pająki coś lubią - spojrzenie, jak ciężki głaz przetoczyło się z ospałością po ciemnym, kosmatym ciele zwierzęcia - poza jedzeniem much - skwitował wzruszeniem ramion. Pająki osadzały się w myślach jako stworzenia obdarzone bezsprzecznie mianem pożyteczności. Nie starał się ich wypędzać, ani, tym bardziej, pozbywać się w znacznie mniej ugodowy sposób; zdarzało się, mimo tego, że Linda nieuchronnie ciskała w ich kierunku zaklęciem. Napominała, zawsze, że ich obecność poświadcza o nieporządku; odczuwał często wrażenie, że stare nawyki służki przegryzły się pod jej skórę, pęczniejąc do okazałej i wszechobecnej obsesji.
- Daj spokój - żachnął się wręcz bezmyślnie. - Za kim ty niby tęsknisz? - fuknął, krzyżując ręce na piersiach. Bezsilność nieubłaganie sączyła się jak trucizna; pragnął, za wszelką cenę polepszyć jej niefortunny nastrój, odegnać skłębione myśli gryzące jak woal dymu. Nie powinna, w jego odczuciu, żałować nieobecności pozostałych, zaproszonych osób; nie miała kogo żałować, nękana wyraźnym lękiem przed odrzuceniem.
- Za Birgitte, która natychmiast pożre ci wszystkie ciastka? - wytknął. - A może za Arnfinnem, żeby zaczął przynudzać o swoim ojcu w Kolegium? - podjął się desperackiej próby, by przynieść jej odrobinę ukojenia. Sam, nierzadko, spoglądał na życie innych, na pełne, spacerujące rodziny, gromady szczęśliwych dzieci i uśmiechniętych, patrzących na nie z czułością ojców i matek. Czuł się, niekiedy, niczym upchnięty siłą, niewłaściwy element; dysonans, podniszczony, niepełny, złakniony szczególnej więzi, ostoi, z którą mógł być złączony silnymi więzami krwi.
Domyślał się, że podjęte, spontaniczne działania nie mogły, nagle i trwale ocieplić i rozpromienić oblicza przyjaciółki. Przygryzł nieznacznie wargę; uznał, że nie potrafi już dłużej utrzymywać prezentu w tajemnicy. Wyjął go zamaszyście, podsuwając, niemal dosłownie, pod sam nos młodej solenizantki.
- To dla ciebie - prezentem okazała się książka; odkładał skrzętnie talary, zapamiętując, jak żaliła się, że nie może odnaleźć jednej, określonej powieści, której wydanie zostało nieszczęśliwie wstrzymane. Obszedł, już kilka tygodni wcześniej, podczas spacerów z Lindą kilka antykwariatów, by znaleźć upragniony wolumin. Speszenie oraz niepewność, czy podarek przypadnie do gustu, ujawniały się w jego lekko spąsowiałych policzkach.
- Wszystkiego najlepszego - odchrząknął i dodał sztywno, przypominając sobie, że miał powiedzieć coś więcej.
Umysł, odrętwiały w napięciu, nie silił się na podniosłe i różnobarwne życzenia.
Napięcie nieco zelżało, gdy dojrzał twarz przyjaciółki. Uśmiech, wyciosany wręcz siłą na dziewczęcym obliczu rozbudzał treść niepokoju. Nikt więcej, poza nim samym, nie zjawił się na przyjęciu. Cisza, w korowodzie najbliższych, płynących przed siebie chwil podchodziła do gardeł, młócona tylko leniwą powtarzalnością wskazówek sunących po zegarowej tarczy. Zostali sami. Nie będzie już więcej gości.
- Nie wiedziałem, że pająki coś lubią - spojrzenie, jak ciężki głaz przetoczyło się z ospałością po ciemnym, kosmatym ciele zwierzęcia - poza jedzeniem much - skwitował wzruszeniem ramion. Pająki osadzały się w myślach jako stworzenia obdarzone bezsprzecznie mianem pożyteczności. Nie starał się ich wypędzać, ani, tym bardziej, pozbywać się w znacznie mniej ugodowy sposób; zdarzało się, mimo tego, że Linda nieuchronnie ciskała w ich kierunku zaklęciem. Napominała, zawsze, że ich obecność poświadcza o nieporządku; odczuwał często wrażenie, że stare nawyki służki przegryzły się pod jej skórę, pęczniejąc do okazałej i wszechobecnej obsesji.
- Daj spokój - żachnął się wręcz bezmyślnie. - Za kim ty niby tęsknisz? - fuknął, krzyżując ręce na piersiach. Bezsilność nieubłaganie sączyła się jak trucizna; pragnął, za wszelką cenę polepszyć jej niefortunny nastrój, odegnać skłębione myśli gryzące jak woal dymu. Nie powinna, w jego odczuciu, żałować nieobecności pozostałych, zaproszonych osób; nie miała kogo żałować, nękana wyraźnym lękiem przed odrzuceniem.
- Za Birgitte, która natychmiast pożre ci wszystkie ciastka? - wytknął. - A może za Arnfinnem, żeby zaczął przynudzać o swoim ojcu w Kolegium? - podjął się desperackiej próby, by przynieść jej odrobinę ukojenia. Sam, nierzadko, spoglądał na życie innych, na pełne, spacerujące rodziny, gromady szczęśliwych dzieci i uśmiechniętych, patrzących na nie z czułością ojców i matek. Czuł się, niekiedy, niczym upchnięty siłą, niewłaściwy element; dysonans, podniszczony, niepełny, złakniony szczególnej więzi, ostoi, z którą mógł być złączony silnymi więzami krwi.
Domyślał się, że podjęte, spontaniczne działania nie mogły, nagle i trwale ocieplić i rozpromienić oblicza przyjaciółki. Przygryzł nieznacznie wargę; uznał, że nie potrafi już dłużej utrzymywać prezentu w tajemnicy. Wyjął go zamaszyście, podsuwając, niemal dosłownie, pod sam nos młodej solenizantki.
- To dla ciebie - prezentem okazała się książka; odkładał skrzętnie talary, zapamiętując, jak żaliła się, że nie może odnaleźć jednej, określonej powieści, której wydanie zostało nieszczęśliwie wstrzymane. Obszedł, już kilka tygodni wcześniej, podczas spacerów z Lindą kilka antykwariatów, by znaleźć upragniony wolumin. Speszenie oraz niepewność, czy podarek przypadnie do gustu, ujawniały się w jego lekko spąsowiałych policzkach.
- Wszystkiego najlepszego - odchrząknął i dodał sztywno, przypominając sobie, że miał powiedzieć coś więcej.
Umysł, odrętwiały w napięciu, nie silił się na podniosłe i różnobarwne życzenia.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Nie 23 Sty - 19:19
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Jesienią wszystko jest takie piękne, bo wszystko umiera, usłyszała niegdyś Laudith, sens tych słów miała jednak pojąć dopiero wiele lat później. Na tę chwilę śmierci wokoło miała aż za nadto, paradoksalnie jednak właśnie ta pora roku należała do jej ulubionych. Źle znosiła upały, nie przepadała za wysokimi temperaturami i latem (choć przerwa od szkolnych obowiązków była przyjemna). Pełniejszą piersią oddychała, kiedy liście żółkły i opadały na ziemię, gdy wszystko usychało i świat pogrążał się w coraz głębszych ciemnościach. Data jej narodzin z pewnością także nie była bez znaczenia. Takie było chyba jej przeznaczenie. Przyszła na świat w noc, gdy zacierała się granica pomiędzy światem żywych, a zmarłych, dlatego ze wszystkim, co umierało czuła zdecydowanie głębszą więź.
- Oczywiście, że lubią. Są mądrzejsze i wrażliwsze, niż sądzisz - żachnęła się Laudith, lecz bez przesadnego oburzenia, jakby przywykła do podobnych słów i zdziwienia okazywanego jej podopiecznym. - Wszyscy się ich boją, brzydzą wręcz, podczas gdy one zwykle boją się jeszcze bardziej i unikają ludzi. A czasami lubią towarzystwo - ciągnęła dalej dziewczynka, zacierając nieświadomie granicę pomiędzy tymi, o których mówiła - wciąż o pająkach, czy o sobie samej? Niezaprzeczalnie czuła z nimi wyjątkową więź. Utożsamiała się wręcz z takim pająkiem, choć może innym gatunkiem, niż ten ptasznik, który leniwie wylegiwał się na jej dłoni. Ona nie była tak groźna i jadowita. Jeszcze. Inni jednak patrzyli na nią z nie mniejszą odrazą, bali się jej, unikali, podczas gdy Laudith czuła niejednokrotnie nie mniejszy lęk wobec tego, co ją otaczało. Różnica tkwiła w tym, że one nie potrzebowały nikogo i niczego poza własną siecią. Ona owszem i nie chodziło o rodziców, którzy mieli obowiązek utrzymywać ją i zaspokajać jej potrzeby, dopóki nie osiągnie dojrzałości. Mimo wszystko potrzebowała towarzystwa, obecności drugiego człowieka, jego zrozumienia. Czuła więc żal, ogarniał ją przejmujący smutek, gdy myślała o tym, że jej nie potrzebuje nikt.
- Każdy ma swoje wady - odpowiedziała Laudith ze ściśniętym gardłem. Birgitte rzeczywiście była łasuchem jak mało kto i niektórzy nie wyciągali przy niej nawet pudełek z drugim śniadaniem. - Mogłabym mu opowiedzieć o swoim ojcu... - wyrzekła z wahaniem, czując potrzebę usprawiedliwienia się dlaczego w ogóle żałuje. Doceniała to, że Einar próbował ją pocieszyć, przekonać, że tak naprawdę lepiej, że nie przyszli, bo jedynie popsuliby to przyjęcie. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że w głębi ducha czuła żal. Człowiek, jako istota społeczna, miał głęboko zakorzenioną potrzebę obecności drugiego człowieka.
Laudith najpewniej postradałaby więc zmysły, gdyby nie Einar.
Ciemne brwi dziewczynki uniosły się w wyrazie zaskoczenia. Miała urodziny, prezenty więc nie powinny więc budzić żadnego zdziwienia; chyba po prostu nie spodziewała się, że otrzyma go tak od razu, plan na przyjęcie był inny, ale przecież nic nie poszło zgodnie z tym planem. Odłożyła pająka na swoje ramię, gdzie zastygł w bezruchu, by odebrać pakunek od chłopca i rozpakowała go kilkoma niecierpliwymi ruchami. Widok okładki, którą Laudith pogładziła niemal z namaszczeniem, natychmiast przepędził z twarzy i oczu wyraz smutku. W końcu uśmiechnęła się szczerze i prawdziwie, wzruszona tym, że zapamiętał. On jako jedyny naprawdę jej słuchał.
Przez kilka chwil nie mówiła nic. Otworzyła książkę ostrożnie, jakby była ze szkła i mogła ukruszyć się pod naciskiem dziecięcych palców, uśmiechnęła jeszcze szerzej. Odłożyła powieść na stolik niemalże z żalem, bo miała ochotę zacząć czytać ją od razu. Odłożyła ją po to, by wstać z fotela i objąć drobnymi ramionami Einara, przytulić go mocno i bez cienia wstydu, bez najmniejszej krępacji, choć dzieci w ich wieku za największą karę uznawały posadzenie w ławce z kolega, czy koleżanką tej samej płci.
- Dziękuję - wyszeptała, czując, że łzy napływają jej do oczu i ze wszelkich sił starała się to powstrzymać. - To najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam - dodała, wciąż się nie odsuwając. Żaden podarek od rodziców, kosztujący góry talarów, nie znaczył dla niej tyle, co teraz ta książka. - Wszystko co najlepsze mam teraz tutaj - oświadczyła nagle, niemalże buntowniczym tonem, wypuszczając w końcu Einara z objęć. - Wypijmy więc za to - dodała wzniosłym tonem, biorąc do ręki dwie szklanki z sokiem pomarańczowym - jedną z nich podała przyjacielowi i swoją uniosła tak jak robili to dorośli, gdy wznosili toasty.
- Oczywiście, że lubią. Są mądrzejsze i wrażliwsze, niż sądzisz - żachnęła się Laudith, lecz bez przesadnego oburzenia, jakby przywykła do podobnych słów i zdziwienia okazywanego jej podopiecznym. - Wszyscy się ich boją, brzydzą wręcz, podczas gdy one zwykle boją się jeszcze bardziej i unikają ludzi. A czasami lubią towarzystwo - ciągnęła dalej dziewczynka, zacierając nieświadomie granicę pomiędzy tymi, o których mówiła - wciąż o pająkach, czy o sobie samej? Niezaprzeczalnie czuła z nimi wyjątkową więź. Utożsamiała się wręcz z takim pająkiem, choć może innym gatunkiem, niż ten ptasznik, który leniwie wylegiwał się na jej dłoni. Ona nie była tak groźna i jadowita. Jeszcze. Inni jednak patrzyli na nią z nie mniejszą odrazą, bali się jej, unikali, podczas gdy Laudith czuła niejednokrotnie nie mniejszy lęk wobec tego, co ją otaczało. Różnica tkwiła w tym, że one nie potrzebowały nikogo i niczego poza własną siecią. Ona owszem i nie chodziło o rodziców, którzy mieli obowiązek utrzymywać ją i zaspokajać jej potrzeby, dopóki nie osiągnie dojrzałości. Mimo wszystko potrzebowała towarzystwa, obecności drugiego człowieka, jego zrozumienia. Czuła więc żal, ogarniał ją przejmujący smutek, gdy myślała o tym, że jej nie potrzebuje nikt.
- Każdy ma swoje wady - odpowiedziała Laudith ze ściśniętym gardłem. Birgitte rzeczywiście była łasuchem jak mało kto i niektórzy nie wyciągali przy niej nawet pudełek z drugim śniadaniem. - Mogłabym mu opowiedzieć o swoim ojcu... - wyrzekła z wahaniem, czując potrzebę usprawiedliwienia się dlaczego w ogóle żałuje. Doceniała to, że Einar próbował ją pocieszyć, przekonać, że tak naprawdę lepiej, że nie przyszli, bo jedynie popsuliby to przyjęcie. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że w głębi ducha czuła żal. Człowiek, jako istota społeczna, miał głęboko zakorzenioną potrzebę obecności drugiego człowieka.
Laudith najpewniej postradałaby więc zmysły, gdyby nie Einar.
Ciemne brwi dziewczynki uniosły się w wyrazie zaskoczenia. Miała urodziny, prezenty więc nie powinny więc budzić żadnego zdziwienia; chyba po prostu nie spodziewała się, że otrzyma go tak od razu, plan na przyjęcie był inny, ale przecież nic nie poszło zgodnie z tym planem. Odłożyła pająka na swoje ramię, gdzie zastygł w bezruchu, by odebrać pakunek od chłopca i rozpakowała go kilkoma niecierpliwymi ruchami. Widok okładki, którą Laudith pogładziła niemal z namaszczeniem, natychmiast przepędził z twarzy i oczu wyraz smutku. W końcu uśmiechnęła się szczerze i prawdziwie, wzruszona tym, że zapamiętał. On jako jedyny naprawdę jej słuchał.
Przez kilka chwil nie mówiła nic. Otworzyła książkę ostrożnie, jakby była ze szkła i mogła ukruszyć się pod naciskiem dziecięcych palców, uśmiechnęła jeszcze szerzej. Odłożyła powieść na stolik niemalże z żalem, bo miała ochotę zacząć czytać ją od razu. Odłożyła ją po to, by wstać z fotela i objąć drobnymi ramionami Einara, przytulić go mocno i bez cienia wstydu, bez najmniejszej krępacji, choć dzieci w ich wieku za największą karę uznawały posadzenie w ławce z kolega, czy koleżanką tej samej płci.
- Dziękuję - wyszeptała, czując, że łzy napływają jej do oczu i ze wszelkich sił starała się to powstrzymać. - To najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam - dodała, wciąż się nie odsuwając. Żaden podarek od rodziców, kosztujący góry talarów, nie znaczył dla niej tyle, co teraz ta książka. - Wszystko co najlepsze mam teraz tutaj - oświadczyła nagle, niemalże buntowniczym tonem, wypuszczając w końcu Einara z objęć. - Wypijmy więc za to - dodała wzniosłym tonem, biorąc do ręki dwie szklanki z sokiem pomarańczowym - jedną z nich podała przyjacielowi i swoją uniosła tak jak robili to dorośli, gdy wznosili toasty.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Sob 19 Lut - 13:07
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Pamiętał odcienie spojrzeń:
ciemne, szare, pokryte natarczywością jak burą warstwą zgnilizny toczącej wszystkie nie-święte aureole tęczówek. Kąsały jak natarczywy rój os, żądląc go bezszelestnie kolcami ostrej uwagi. Równie dotkliwie zdołał spamiętać liczne, utarte sekwencje słów, mknące za wyspą drobnych, jeszcze dziecięcych pleców ( …to sierota, prawda? …nie wierzę, że matka mogła być tak okrutna …nikt się po niego nie zgłosił …ładny chłopiec, dość grzeczny …wie pani, dzieciństwo ma swoje prawa… ). Udawał, że ich nie słyszy, odwracał wzrok i odchodził pospiesznym krokiem w pragnieniu nagłej ucieczki, marząc aby już nigdy nie czuć na sobie wzroku aby nie słyszeć uwag, dyskretnych i jednocześnie wbijanych jak ostre gwoździe tworzące zropiałe rany. Znał, od początku, gorzkawy smak odmienności, osoby wyróżniającej się w mozaice tłumu, znał spazmy bólu powielające się w chwili, kiedy atawistyczna skaza, wpisany w gatunek ogon opadał głucho na ziemię. Znał, doskonale ciężkie jarzmo uwagi, wścibskie szeregi pytań, ciekawość, zupełnie jakby był egzotyczną istotą, niespotykanym ekscesem, odnaleziony w rześką lipcową noc pozbawiony imienia oraz, co najdotkliwsze, oparcia ze strony krewnych. Pojmował jeszcze niewiele; pod gładką, chłopięcą skórą powoli gnieździł się bunt, bunt niewiedzący obecnie że rzeczywiście jest buntem. Całość miała się zmienić z upływem kolejnych lat; w chwili obecnej oraz najbliższych miesięcy nie umiał znaleźć wyjaśnień na nurtujący ciąg pytań. Nie wiedział, dlaczego cieszył się entuzjazmem oraz sympatią dziewcząt, o wiele większą niż znaczna część rówieśników, nie wiedział dlaczego podczas niektórych spotkań i wymienianych rozmów mówiły nagle nieskładne i bełkotliwe zdania. Nie wiedział o swoim wpływie, o własnej toksynie czaru, nieludzkiej sile charyzmy która miała się wzmagać przez etap adolescencji. Możliwe, że doświadczana inność zbliżyła go nieuchronnie do Laudith, sprawiła że utworzyli niezwykłą, przedziwną więź, często w swej obecności nie czując niezręcznej ciszy, nie potrzebując żadnych, sprecyzowanych słów. Odczuwał do niej sympatię już w pierwszej chwili kiedy ją tylko spotkał, dokładał starań, niekiedy niemal zachłannie i natarczywie aby ją znów zobaczyć oraz utonąć w wirze dziecięcych zabaw, przygód, wypraw po okolicznych połaciach malowniczych terenów. Był przekonany, podskórnie, że matka Laudith nigdy nie obdarzała ich znajomości najmniejszym błogosławieństwem, dążąc, aby spędzali ze sobą niewiele chwil; nie zważał, pomimo tego na żadną z narosłych przeszkód, na kręte języki ścieżek, ciesząc się czystą chwilą i spontaniczną beztroską.
Uśmiech, początkowo nieznaczny, zatlił się na obliczu, by ostatecznie poderwać okazale wysoko koniuszki warg. Objęty przez przyjaciółkę odwzajemnił jej gest, czuł się nad-zwyczajnie szczęśliwy, czuł radość skoro zaplanowany misternie prezent okazał się szczerze trafny. Nie miał przenigdy potrzeby aby zabiegać o łaskę oraz uznanie innych, w momencie gdy znajdowali się obok siebie, ciesząc się towarzystwem - szczerym, niekiedy pełnym uszczypliwości oraz rzucanych wyzwań.
- Za nas - wygłosił, szukając w głowie najwłaściwszego toastu - i za spotkanie - dodał udając podobnie jak ona obserwowanych podczas przyjęcia ludzi. Uchylił szklankę oraz pociągnął kilka pospiesznych łyków owocowego soku, czując na języku przyjemny i kwaskowaty smak. Nie zdołał wreszcie wytrzymać, początkowo ostrożnie i pytająco kierując rękę do słodkich, ułożonych przekąsek; jak każde dziecko miał słabość do rozmaitych wypieków, nie mogąc teraz odrzucić obecnej przy nim pokusy.
- Linda mówi, że ludzie nie przepadają za tymi, którzy odstają od reszty - oznajmił pomiędzy jednym a drugim kęsem ( …Linda również mówiła, by nie jeść z pełnymi ustami ) - …ale co to za frajda być takim samym jak inni? - rzucił, strzepując na talerz kilka niesfornych okruszków zatrzymanych na brodzie oraz w kącikach ust. Nie chciał, nigdy, by Laudith patrzyła na swoje cechy, na dar, nietypowy, niezwykły, lustrując go w kategoriach wady. Wiedział, że była inna - to dobrze; w przeciwnym razie mogli się nie przyjaźnić.
ciemne, szare, pokryte natarczywością jak burą warstwą zgnilizny toczącej wszystkie nie-święte aureole tęczówek. Kąsały jak natarczywy rój os, żądląc go bezszelestnie kolcami ostrej uwagi. Równie dotkliwie zdołał spamiętać liczne, utarte sekwencje słów, mknące za wyspą drobnych, jeszcze dziecięcych pleców ( …to sierota, prawda? …nie wierzę, że matka mogła być tak okrutna …nikt się po niego nie zgłosił …ładny chłopiec, dość grzeczny …wie pani, dzieciństwo ma swoje prawa… ). Udawał, że ich nie słyszy, odwracał wzrok i odchodził pospiesznym krokiem w pragnieniu nagłej ucieczki, marząc aby już nigdy nie czuć na sobie wzroku aby nie słyszeć uwag, dyskretnych i jednocześnie wbijanych jak ostre gwoździe tworzące zropiałe rany. Znał, od początku, gorzkawy smak odmienności, osoby wyróżniającej się w mozaice tłumu, znał spazmy bólu powielające się w chwili, kiedy atawistyczna skaza, wpisany w gatunek ogon opadał głucho na ziemię. Znał, doskonale ciężkie jarzmo uwagi, wścibskie szeregi pytań, ciekawość, zupełnie jakby był egzotyczną istotą, niespotykanym ekscesem, odnaleziony w rześką lipcową noc pozbawiony imienia oraz, co najdotkliwsze, oparcia ze strony krewnych. Pojmował jeszcze niewiele; pod gładką, chłopięcą skórą powoli gnieździł się bunt, bunt niewiedzący obecnie że rzeczywiście jest buntem. Całość miała się zmienić z upływem kolejnych lat; w chwili obecnej oraz najbliższych miesięcy nie umiał znaleźć wyjaśnień na nurtujący ciąg pytań. Nie wiedział, dlaczego cieszył się entuzjazmem oraz sympatią dziewcząt, o wiele większą niż znaczna część rówieśników, nie wiedział dlaczego podczas niektórych spotkań i wymienianych rozmów mówiły nagle nieskładne i bełkotliwe zdania. Nie wiedział o swoim wpływie, o własnej toksynie czaru, nieludzkiej sile charyzmy która miała się wzmagać przez etap adolescencji. Możliwe, że doświadczana inność zbliżyła go nieuchronnie do Laudith, sprawiła że utworzyli niezwykłą, przedziwną więź, często w swej obecności nie czując niezręcznej ciszy, nie potrzebując żadnych, sprecyzowanych słów. Odczuwał do niej sympatię już w pierwszej chwili kiedy ją tylko spotkał, dokładał starań, niekiedy niemal zachłannie i natarczywie aby ją znów zobaczyć oraz utonąć w wirze dziecięcych zabaw, przygód, wypraw po okolicznych połaciach malowniczych terenów. Był przekonany, podskórnie, że matka Laudith nigdy nie obdarzała ich znajomości najmniejszym błogosławieństwem, dążąc, aby spędzali ze sobą niewiele chwil; nie zważał, pomimo tego na żadną z narosłych przeszkód, na kręte języki ścieżek, ciesząc się czystą chwilą i spontaniczną beztroską.
Uśmiech, początkowo nieznaczny, zatlił się na obliczu, by ostatecznie poderwać okazale wysoko koniuszki warg. Objęty przez przyjaciółkę odwzajemnił jej gest, czuł się nad-zwyczajnie szczęśliwy, czuł radość skoro zaplanowany misternie prezent okazał się szczerze trafny. Nie miał przenigdy potrzeby aby zabiegać o łaskę oraz uznanie innych, w momencie gdy znajdowali się obok siebie, ciesząc się towarzystwem - szczerym, niekiedy pełnym uszczypliwości oraz rzucanych wyzwań.
- Za nas - wygłosił, szukając w głowie najwłaściwszego toastu - i za spotkanie - dodał udając podobnie jak ona obserwowanych podczas przyjęcia ludzi. Uchylił szklankę oraz pociągnął kilka pospiesznych łyków owocowego soku, czując na języku przyjemny i kwaskowaty smak. Nie zdołał wreszcie wytrzymać, początkowo ostrożnie i pytająco kierując rękę do słodkich, ułożonych przekąsek; jak każde dziecko miał słabość do rozmaitych wypieków, nie mogąc teraz odrzucić obecnej przy nim pokusy.
- Linda mówi, że ludzie nie przepadają za tymi, którzy odstają od reszty - oznajmił pomiędzy jednym a drugim kęsem ( …Linda również mówiła, by nie jeść z pełnymi ustami ) - …ale co to za frajda być takim samym jak inni? - rzucił, strzepując na talerz kilka niesfornych okruszków zatrzymanych na brodzie oraz w kącikach ust. Nie chciał, nigdy, by Laudith patrzyła na swoje cechy, na dar, nietypowy, niezwykły, lustrując go w kategoriach wady. Wiedział, że była inna - to dobrze; w przeciwnym razie mogli się nie przyjaźnić.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Pią 18 Mar - 23:38
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Ludzka natura bywała tak bardzo paradoksalna. Odczuwali niemożliwe do przezwyciężenia pragnienie nowych odkryć, rozwikłania zagadek, poznawania nowego; historia wszystkich narodów była pełna odkrywców nieznanych lądów, badaczy nowych gatunków, mędrców zgłębiających sekrety magii. Ludzkość pociągało i kusiło to co nieznane i tajemnicze.
A zarazem tak bardzo lękali się tego, co inne.
Wystarczyło, aby ktoś odstawał od reszty. Wyróżniał się chociaż odrobinę. Miał inne zainteresowania, odmienne usposobienie, po prostu wyglądał inaczej. Wtedy padały nań spojrzenia podejrzliwe i niechętne. Jak to tak? Powinien być przecież dokładnie taki jak reszta. Odstawanie od norm, od szarej przeciętności nigdzie nie było mile widziane. Zwłaszcza wśród najmłodszych. Dzieci, które nie potrafiły jeszcze powściągnąć języka, zrozumieć i zapanować nad własnymi emocjami, nie wiedziały jak powinny się zachować i jakie myśli powinny były zachować dla siebie, to właśnie te dzieci bywały najokrutniejsze – i zarazem najbardziej szczere. Lata później Laudith miała sobie zadawać pytanie. Co było gorsze? Brutalna prawda cudzych myśli o niej samej, czy może ledwie widoczna odraza w oczach, starannie ukrywana pod udawaną uprzejmością, fałszywą serdecznością? W tamtej chwili, mając zaledwie dziesięć lat, była przekonana, że to pierwsze. Nie wierzyła rodzicom, gdy mówili, że dar jaki otrzymała jest godny pozazdroszczenia. Rówieśnicy wcale jej nie zazdrościli; ona także powtarzała im, że nie ma czego zazdrościć, że najchętniej oddałaby to komuś innemu. Matka wtedy przykładała dłoń do serca w geście najświętszego oburzenia i cedziła przez zaciśnięte zęby: nie wiesz co mówisz, Laudith. Nie wie, co mówi, bo jest dzieckiem, tak uważała. Nie starała się nawet zrozumieć tego jak wielki ból sprawiało córce wówczas poczucie odrzucenia.
Jedynie Einar to rozumiał.
Tego Laudith była pewna. On także, z racji swej inności, został odtrącony, patrzono na niego dziwnie, wytykano palcami. Niektóre dziewczęta już teraz traciły przy nim rozum i zapominały języka w gębie, ale i panna Simonsen zupełnie nie rozumiała dlaczego. Niewiele jeszcze wiedziała o prawdziwej naturze jego krwi. Siłę przyciągania, jaka oddziaływała na nią samą, usprawiedliwiała tą nicią porozumienia jaką nawiązali. Od razu, niemalże, bardzo prędko. Poznawszy Einara poczuła się tak, jakby zyskała brata, którego nigdy nie miała. Najlepszego przyjaciela. Zupełnie nie rozumiała dlaczego matka tak niechętnie na niego patrzy. Nie cieszyło ją, że wreszcie ma kogoś, kogoś żywego, z kim może spędzać czas? Pani Simonsen niejednokrotnie wszak załamywała nad córką ręce, nad jej odmiennością i dziwactwami; życzyłaby sobie widzieć Laudith wśród innych dziewcząt, uśmiechniętą, radosną i otoczoną wianuszkiem koleżanek. Dlaczego więc nie rozumiała jak wiele radości sprawiały jej spotkania z Halvorsenem? To głównie one utrzymywały ją przy zdrowych zmysłach, sprawiły, że nie wycofała się zupełnie. Laudith starała się to ignorować i stawiała na swoim. Uparcie zapraszała Einara w ich progi, wymykała się potajemnie, by się z nim spotkać i żądała, aby odwieziono ją do domu, gdzie mieszkał razem z uroczą Lindą. Ojciec początkowo próbował protestować, później zaś odciął się od tego całkiem – może to i lepiej.
- Za nas – odpowiedziała Laudith uroczystym tonem, uśmiechając się przy tym szeroko; kryształowy kielich pełen owocowego soku stuknął cicho o drugi, na wzór toastów wznoszonych przez dorosłych. Jedynie jednak słodycz rozpłynęła się jej po języku. Niekiedy czuła ciekawość jak smakuje wino rodziców i dlaczego nie mogła go spróbować. - Linda znowu ma rację – stwierdziła ciemnowłosa poważnie i podobnie jak chłopiec sięgnęła wreszcie do jednej z tac, aby zacząć przegryzać ciasteczko z orzechami. Lubiła kobietę, z którą mieszkał Einar. Nie była jego matką, ale może to nawet lepiej? Kiedy porównywała Lindę z panią Simonsen dochodziła do wniosku, że wolałaby chyba mieszkać z Lindą. Wydawała się po stokroć cieplejsza, czulsza i troskliwsza od jej matki. – Moja mama mówi, że zazdroszczą – mruknęła Laudith, nie do końca przekonanym tonem; w zachowaniu innych względem niej i Einara próżno – póki co – było doszukiwać się zazdrości. – Ty nie jesteś jakiś tam inny. Tylko wyjątkowy – dodała zaraz, pogodniejszym głosem, a lewa dłonią sięgnęła do twarzy chłopca, aby żartobliwym gestem uszczypnąć go lekko w nos.
A zarazem tak bardzo lękali się tego, co inne.
Wystarczyło, aby ktoś odstawał od reszty. Wyróżniał się chociaż odrobinę. Miał inne zainteresowania, odmienne usposobienie, po prostu wyglądał inaczej. Wtedy padały nań spojrzenia podejrzliwe i niechętne. Jak to tak? Powinien być przecież dokładnie taki jak reszta. Odstawanie od norm, od szarej przeciętności nigdzie nie było mile widziane. Zwłaszcza wśród najmłodszych. Dzieci, które nie potrafiły jeszcze powściągnąć języka, zrozumieć i zapanować nad własnymi emocjami, nie wiedziały jak powinny się zachować i jakie myśli powinny były zachować dla siebie, to właśnie te dzieci bywały najokrutniejsze – i zarazem najbardziej szczere. Lata później Laudith miała sobie zadawać pytanie. Co było gorsze? Brutalna prawda cudzych myśli o niej samej, czy może ledwie widoczna odraza w oczach, starannie ukrywana pod udawaną uprzejmością, fałszywą serdecznością? W tamtej chwili, mając zaledwie dziesięć lat, była przekonana, że to pierwsze. Nie wierzyła rodzicom, gdy mówili, że dar jaki otrzymała jest godny pozazdroszczenia. Rówieśnicy wcale jej nie zazdrościli; ona także powtarzała im, że nie ma czego zazdrościć, że najchętniej oddałaby to komuś innemu. Matka wtedy przykładała dłoń do serca w geście najświętszego oburzenia i cedziła przez zaciśnięte zęby: nie wiesz co mówisz, Laudith. Nie wie, co mówi, bo jest dzieckiem, tak uważała. Nie starała się nawet zrozumieć tego jak wielki ból sprawiało córce wówczas poczucie odrzucenia.
Jedynie Einar to rozumiał.
Tego Laudith była pewna. On także, z racji swej inności, został odtrącony, patrzono na niego dziwnie, wytykano palcami. Niektóre dziewczęta już teraz traciły przy nim rozum i zapominały języka w gębie, ale i panna Simonsen zupełnie nie rozumiała dlaczego. Niewiele jeszcze wiedziała o prawdziwej naturze jego krwi. Siłę przyciągania, jaka oddziaływała na nią samą, usprawiedliwiała tą nicią porozumienia jaką nawiązali. Od razu, niemalże, bardzo prędko. Poznawszy Einara poczuła się tak, jakby zyskała brata, którego nigdy nie miała. Najlepszego przyjaciela. Zupełnie nie rozumiała dlaczego matka tak niechętnie na niego patrzy. Nie cieszyło ją, że wreszcie ma kogoś, kogoś żywego, z kim może spędzać czas? Pani Simonsen niejednokrotnie wszak załamywała nad córką ręce, nad jej odmiennością i dziwactwami; życzyłaby sobie widzieć Laudith wśród innych dziewcząt, uśmiechniętą, radosną i otoczoną wianuszkiem koleżanek. Dlaczego więc nie rozumiała jak wiele radości sprawiały jej spotkania z Halvorsenem? To głównie one utrzymywały ją przy zdrowych zmysłach, sprawiły, że nie wycofała się zupełnie. Laudith starała się to ignorować i stawiała na swoim. Uparcie zapraszała Einara w ich progi, wymykała się potajemnie, by się z nim spotkać i żądała, aby odwieziono ją do domu, gdzie mieszkał razem z uroczą Lindą. Ojciec początkowo próbował protestować, później zaś odciął się od tego całkiem – może to i lepiej.
- Za nas – odpowiedziała Laudith uroczystym tonem, uśmiechając się przy tym szeroko; kryształowy kielich pełen owocowego soku stuknął cicho o drugi, na wzór toastów wznoszonych przez dorosłych. Jedynie jednak słodycz rozpłynęła się jej po języku. Niekiedy czuła ciekawość jak smakuje wino rodziców i dlaczego nie mogła go spróbować. - Linda znowu ma rację – stwierdziła ciemnowłosa poważnie i podobnie jak chłopiec sięgnęła wreszcie do jednej z tac, aby zacząć przegryzać ciasteczko z orzechami. Lubiła kobietę, z którą mieszkał Einar. Nie była jego matką, ale może to nawet lepiej? Kiedy porównywała Lindę z panią Simonsen dochodziła do wniosku, że wolałaby chyba mieszkać z Lindą. Wydawała się po stokroć cieplejsza, czulsza i troskliwsza od jej matki. – Moja mama mówi, że zazdroszczą – mruknęła Laudith, nie do końca przekonanym tonem; w zachowaniu innych względem niej i Einara próżno – póki co – było doszukiwać się zazdrości. – Ty nie jesteś jakiś tam inny. Tylko wyjątkowy – dodała zaraz, pogodniejszym głosem, a lewa dłonią sięgnęła do twarzy chłopca, aby żartobliwym gestem uszczypnąć go lekko w nos.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Nie 20 Mar - 0:36
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Ciężar; ołowiany, drastyczny i zbyt dosadny na kruchość dziecięcych ramion, zdolności wczepione piętnem przy pierwszych porywach krzyku szarpiących się w oczodole wszechświata, uśpione, rozkwitające z biegiem kolejnych lat. Niejasność i zagadkowość, usłana w wertepach droga wiodąca w stronę odkrycia samego siebie. Nie rozumiał, podobnie jak również nie rozumiała ona, nie umiał pojąć terminów głoszonych szorstko przez Lindę, mówiącą, że nosi w sobie krew innych, magicznych istot, że musi się dostosować, ma spełnić wszystkie wymogi, cierpliwie, pokornie znosić zjadliwą toksynę bólu płynącą wraz z odcinaną, atawistyczną skazą. Nie rozumieli też inni, czując cudzą odrębność i pogłębiając dystans; pozostawali odlegli, ponad szarym, statecznym gruntem rozsądku. W swoim życiu miał znacznie więcej goryczy niż zdołał obecnie przyjąć, przyznawać przed samym sobą, o wiele więcej niż nosić powinien chłopiec skąpany w słońcu pozornych, beztrosko dziecięcych lat. Snuł często sen o wolności, o własnym nieskrępowaniu, o znalezieniu matki, o ogonie bezkarnie poruszającym się w rytmie stawianych kroków, którego przestał się wstydzić, którego więcej nie ścięła zaklęciem Linda.
- Wiadomo, że ci zazdroszczą. Jesteś przecież najlepsza z wiedzy o runach - odparł, w pełni świadomy, że mówi najczystszą prawdę. Uśmiech ponownie zdołał wspiąć się na wargach; wysunął kolejne ciastko, spełnił tym samym podszept swojej słabości. Książki były wiernymi przyjaciółkami Laudith; sam, również, doceniał literaturę na ile tylko mógł objąć ją światem młodych, chłopięcych myśli, nieopierzonych i nieznających złożonych odcieni świata. Nie był zbyt pilnym uczniem, poświęcał się zagadnieniom, które szczerze ujęły kapryśną dłoń ciekawości pragnącą je wtenczas zgłębiać, nosił w sobie od zawsze pierwiastek nieposłuszeństwa w obliczu większości reguł.
- Ała - poskarżył się teatralnie i wkrótce wybuchnął śmiechem. - Co jest, mam wyjątkowo długi nos? - dopytał, ciesząc się, że odczucia towarzyszące Laudith przybrały pogodną barwę. Nie chciał, by na jej twarzy rozgościł się gorzki grymas rozczarowania, zwłaszcza w tak wyjątkowy dzień, szczęśliwy już z założenia, z przyjęciem ostatecznie spędzonym w ich skromnym, lecz dostatecznym gronie.
- Ty będziesz znaną badaczką, a ja znanym malarzem - oznajmił nagle, przyglądał się z rozmarzeniem połyskującym entuzjastycznie, wesoło w chłopięcych oczach. Ufał, że rzeczywiście osiągną olbrzymi sukces, który przyprawi innych o wydrążoną zazdrość; trwał w przekonaniu, że będzie w stanie, w przyszłości, spełniać się w swojej pasji, wspinając się, coraz wyżej po dalszych szczeblach uznania i przychylności. Każdy skrawek choć wątłej, tchnącej wolnością chwili przeznaczał na rysowanie, kreślenie kolejnych wizji na prostokątach kartek. Dostrzegał własne postępy, drobne sukcesy wiodące go w stronę celu, pochwały Lindy, oszczędne, o wiele bardziej widoczne na bystrej tafli spojrzenia.
- I wiesz co? Nie zaproszę ich. Nigdy - potrząsnął głową dla podkreślenia własnych, mówionych słów. - Celowo, choćby prosili - zakończył, myśląc o wszystkich innych pragnących skubnąć sukcesu, który pragnął osiągnąć. Z nikim nie stworzył więzi równie silnej i bliskiej, nikt więcej go nie odgadnął, z nikim innym nie pragnął spędzać tak wielu radosnych chwil. Trwał w przeświadczeniu, że przyjaźń ich będzie wieczna, nie podda się wpływom czasu, choćby inni zaciekle pragnęli ich wciąż rozłączyć, choćby dążyli, aby już nigdy nie doszło do wspólnych spotkań. Nie potrzebował więcej, poza nimi utrzymanymi we wspólnej klamrze toastów, za nich, jedynie za nich, gdy wszystko inne pobladło, kurczyło się w miałkie kształty.
- Wiadomo, że ci zazdroszczą. Jesteś przecież najlepsza z wiedzy o runach - odparł, w pełni świadomy, że mówi najczystszą prawdę. Uśmiech ponownie zdołał wspiąć się na wargach; wysunął kolejne ciastko, spełnił tym samym podszept swojej słabości. Książki były wiernymi przyjaciółkami Laudith; sam, również, doceniał literaturę na ile tylko mógł objąć ją światem młodych, chłopięcych myśli, nieopierzonych i nieznających złożonych odcieni świata. Nie był zbyt pilnym uczniem, poświęcał się zagadnieniom, które szczerze ujęły kapryśną dłoń ciekawości pragnącą je wtenczas zgłębiać, nosił w sobie od zawsze pierwiastek nieposłuszeństwa w obliczu większości reguł.
- Ała - poskarżył się teatralnie i wkrótce wybuchnął śmiechem. - Co jest, mam wyjątkowo długi nos? - dopytał, ciesząc się, że odczucia towarzyszące Laudith przybrały pogodną barwę. Nie chciał, by na jej twarzy rozgościł się gorzki grymas rozczarowania, zwłaszcza w tak wyjątkowy dzień, szczęśliwy już z założenia, z przyjęciem ostatecznie spędzonym w ich skromnym, lecz dostatecznym gronie.
- Ty będziesz znaną badaczką, a ja znanym malarzem - oznajmił nagle, przyglądał się z rozmarzeniem połyskującym entuzjastycznie, wesoło w chłopięcych oczach. Ufał, że rzeczywiście osiągną olbrzymi sukces, który przyprawi innych o wydrążoną zazdrość; trwał w przekonaniu, że będzie w stanie, w przyszłości, spełniać się w swojej pasji, wspinając się, coraz wyżej po dalszych szczeblach uznania i przychylności. Każdy skrawek choć wątłej, tchnącej wolnością chwili przeznaczał na rysowanie, kreślenie kolejnych wizji na prostokątach kartek. Dostrzegał własne postępy, drobne sukcesy wiodące go w stronę celu, pochwały Lindy, oszczędne, o wiele bardziej widoczne na bystrej tafli spojrzenia.
- I wiesz co? Nie zaproszę ich. Nigdy - potrząsnął głową dla podkreślenia własnych, mówionych słów. - Celowo, choćby prosili - zakończył, myśląc o wszystkich innych pragnących skubnąć sukcesu, który pragnął osiągnąć. Z nikim nie stworzył więzi równie silnej i bliskiej, nikt więcej go nie odgadnął, z nikim innym nie pragnął spędzać tak wielu radosnych chwil. Trwał w przeświadczeniu, że przyjaźń ich będzie wieczna, nie podda się wpływom czasu, choćby inni zaciekle pragnęli ich wciąż rozłączyć, choćby dążyli, aby już nigdy nie doszło do wspólnych spotkań. Nie potrzebował więcej, poza nimi utrzymanymi we wspólnej klamrze toastów, za nich, jedynie za nich, gdy wszystko inne pobladło, kurczyło się w miałkie kształty.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Pią 25 Mar - 15:12
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Zupełnie nie rozumiała wszystkich tych plotek, które krążyły wokół Einara odkąd tylko pamiętała, wszystkich wymierzonych w niego okrutnych i podłych słów, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. Była wciąż za młoda, zbyt niewinna i niewiele wiedziała o tych rzeczach, aby w pełni pojąć powody dla których huldry cieszyły się tak ponurą sławą wśród galdrów. Nazywano je demonami, Laudith nigdy jednak nie nazwałaby w podobny sposób najdroższego przyjaciela; kręciła głową w zaprzeczeniu, uparcie i za każdym razem, powtarzała, że Einar jest dobry, że jest lepszym człowiekiem od wszystkich tych, którzy spoglądali na niego niechętnie, oceniali przez pryzmat wyjątkowej matki. Zaślepieni uprzedzeniami i stereotypami nie potrafili dostrzec tego, co prawdziwe. Czy to wina dorosłości? Czy wyłącznie tego, że ludzie lękali się inności? Gdyby miała wskazać kto jest prawdziwym człowiekiem, wskazałaby właśnie jego. On jej nie oceniał. On próbował ją zrozumieć. Spojrzeć na świat jej oczami. Zawsze pomagał w potrzebie, wyciągał dłoń, kiedy znów upadała. Jak ktokolwiek mógł nazwać Halvorsena demonicznym? To po prostu trwoga. Może matka rzeczywiście miała rację i wiele tych zachowań, podłych słów determinowała zazdrość?[/i]
Dość smutków, obiecała sobie w myślach. Halvorsen zasługiwał na coś więcej niż żale Laudith o inne dzieci, niewarte ich uwagi i zachodu, skoro odtrąciły ich oboje tylko dlatego, że okazali się trochę inni. Postarał się dla niej, dalej starał się jak mógł i to cieszyło pannę Simonsen bardziej niż sam prezent.
- Dziwnym trafem podczas sprawdzianów zawsze chcą siedzieć w tej samej ławce - zaśmiała się ciemnowłosa dziewczynka; skłamałaby zaprzeczając słowom przyjaciela, bo rzeczywiście w ich klasie zawsze osiągała najwyższe wyniki z magii runicznej i czuła dumę z tego powodu. Uwielbiała ten przedmiot i już podskórnie wyczuwała, że to ścieżka, którą chciałaby podążyć. w przyszłości. - Twój nos jest absolutnie normalnej długości, nic szczególnego - odparła z przekąsem. Niekiedy żartowała wręcz z ich nienormalności i ironicznie nazywała ich cechy, zachowanie, cokolwiek "normalnie normalnym". Tak ją rozbawiła teatralność Einara i własny żart, że przegryzała ciasteczko z coraz szerszym uśmiechem. Powoli zapominała o tym, że to przyjęcie miało być pełne innych dzieci, znów zatracając się w towarzystwie najbliższego przyjaciela. Nierzadko bywało tak, że kiedy pogrążali się w rozmowie, snuli wizje przyszłości i głośno marzyli o tym co będzie albo mogło by być, to zapominała o reszcie świata, jakby zupełnie nie istniał i liczyło się tylko tu i teraz.
- Tak będzie! - przytaknęła chłopcu Laudith bojowym tonem. - A może będę podróżować, łamać klątwy i odkrywać skarby, a ty będziesz jeździł ze mną, żeby potem to wszystko namalować. Co ty o tym sądzisz? - Śmiało wysnuta wizja ich duetu w przyszłości wprawiła ją w prawdziwy zachwyt. Zazwyczaj jej marzenie odległe były od zagranicznych podróży, grobowców (ich zwłaszcza) i mumii, teraz jednak wydało się to dziesięciolatce wyjątkowo kuszące. - Nie zaprosisz ich, a oni będą się zabijać, żeby kupić twoje obrazy - uzupełniła jego wizję jeszcze barwniej, z uśmiechem na ustach, pełnym satysfakcji i jakiejś złośliwej uciechy. Oboje lubilli puścić wodze fantazji. Dlaczego i nie w tę stronę? Ani ona, ani Einar nie życzyli tak naprawdę i szczerze wszystkim swoim rówieśnikom źle. Trochę jednak chciała, aby poczuli ten ból jaki czuła ona sama. Doświadczyli tych ran jakie zadawali im. Może wtedy przekonaliby się jak bardzo jest to podłe i daliby sobie spokój. - A mnie zabraknie ścian, żeby je wieszać - dodała. Zawsze zazdrościła Einarowi talentu do rysunku. Sama bazgrała jak kura pazurem.
Dość smutków, obiecała sobie w myślach. Halvorsen zasługiwał na coś więcej niż żale Laudith o inne dzieci, niewarte ich uwagi i zachodu, skoro odtrąciły ich oboje tylko dlatego, że okazali się trochę inni. Postarał się dla niej, dalej starał się jak mógł i to cieszyło pannę Simonsen bardziej niż sam prezent.
- Dziwnym trafem podczas sprawdzianów zawsze chcą siedzieć w tej samej ławce - zaśmiała się ciemnowłosa dziewczynka; skłamałaby zaprzeczając słowom przyjaciela, bo rzeczywiście w ich klasie zawsze osiągała najwyższe wyniki z magii runicznej i czuła dumę z tego powodu. Uwielbiała ten przedmiot i już podskórnie wyczuwała, że to ścieżka, którą chciałaby podążyć. w przyszłości. - Twój nos jest absolutnie normalnej długości, nic szczególnego - odparła z przekąsem. Niekiedy żartowała wręcz z ich nienormalności i ironicznie nazywała ich cechy, zachowanie, cokolwiek "normalnie normalnym". Tak ją rozbawiła teatralność Einara i własny żart, że przegryzała ciasteczko z coraz szerszym uśmiechem. Powoli zapominała o tym, że to przyjęcie miało być pełne innych dzieci, znów zatracając się w towarzystwie najbliższego przyjaciela. Nierzadko bywało tak, że kiedy pogrążali się w rozmowie, snuli wizje przyszłości i głośno marzyli o tym co będzie albo mogło by być, to zapominała o reszcie świata, jakby zupełnie nie istniał i liczyło się tylko tu i teraz.
- Tak będzie! - przytaknęła chłopcu Laudith bojowym tonem. - A może będę podróżować, łamać klątwy i odkrywać skarby, a ty będziesz jeździł ze mną, żeby potem to wszystko namalować. Co ty o tym sądzisz? - Śmiało wysnuta wizja ich duetu w przyszłości wprawiła ją w prawdziwy zachwyt. Zazwyczaj jej marzenie odległe były od zagranicznych podróży, grobowców (ich zwłaszcza) i mumii, teraz jednak wydało się to dziesięciolatce wyjątkowo kuszące. - Nie zaprosisz ich, a oni będą się zabijać, żeby kupić twoje obrazy - uzupełniła jego wizję jeszcze barwniej, z uśmiechem na ustach, pełnym satysfakcji i jakiejś złośliwej uciechy. Oboje lubilli puścić wodze fantazji. Dlaczego i nie w tę stronę? Ani ona, ani Einar nie życzyli tak naprawdę i szczerze wszystkim swoim rówieśnikom źle. Trochę jednak chciała, aby poczuli ten ból jaki czuła ona sama. Doświadczyli tych ran jakie zadawali im. Może wtedy przekonaliby się jak bardzo jest to podłe i daliby sobie spokój. - A mnie zabraknie ścian, żeby je wieszać - dodała. Zawsze zazdrościła Einarowi talentu do rysunku. Sama bazgrała jak kura pazurem.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Wto 12 Kwi - 17:08
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie umiał pojąć, jak wiele zawdzięczał Lindzie; jej opiekuńczym dłoniom o papierowej skórze z okruchami plam starczych, jej bezustannej trosce w której zadbała by inni nie znali pełnej i niewygodnej prawdy. Nie wiedział, że uczyniła wszystko, aby nie zmagał teraz się z odrzuceniem, uznany za podłe dziecko, haniebną, grzeszną istotę, odmieńca który zasłużył na pogardliwość spojrzeń każdego kto tylko uszedł z pięknego potrzasku aury. Zadbała, aby miał szansę w przyszłości rozwinąć skrzydła, z biegiem lat dostrzegając talent który przejawiał w rysunku, zupełnie jakby naprawdę miał w sobie krew fossegrimów uznanych za mistrzów sztuki, strzegących grzyw wodospadów. Buntował się, coraz częściej, zadawał grząskie pytania, skroplone gorzko na jego krawędziach ust, chciał poznać swoich rodziców, dociekał, czy jeszcze żyją, czy może nie mieli wyjścia, zmuszeni aby go oddać pod pieczę cudzej uwagi. Próbował jej wcześniej wmówić że może znosić ten ciężar, że nie chce już się ukrywać, nie chce czuć bólu, skłócony ze samym sobą, z własną naturą ukazującą bezwzględną abominację, z krwią ściekającą po drżących plecach i udach, lepką, niosącą cierpkie przesłanie strof płynącego życia. Jeden raz - zapamiętał - wytrącił ją z równowagi, jeden raz słyszał, jak rzeczywiście krzyczy, jak naostrzonym, wnikliwym akordem głosu dziurawi pobliską przestrzeń, niby tkaninę o podniszczonych włóknach, jak pyta, wreszcie - widziałeś ludzi z ogonem?, wpatrzona w roztrzęsioną twarz chłopca o lśniących, przeszklonych łzami zwierciadłach oczu otwartych jak zalęknione i czujne zwierzęce ślepia. Miała rację; nie widział, wyróżniał się jak wadliwy, niesprawny element tłumu skazany na odrzucenie, na lufy opuszek palców mierzonych w niego z salwami przeróżnych szeptów. Poczuł się mały, skurczony jak drobny insekt, jak pędrak; poczuł, że blednie, więdnie, chce rozproszyć się, zniknąć. Słowa wygłoszone przez Lindę działały niczym trucizna, powoli wsiąkając w umysł, zamknięte w podświadomości, wydając podstępny plon. Ich echo brzmiało we wstydzie, w stopniowej, bezsilnej złości jaką zaczynał darzyć samego siebie. Dopiero w pobliżu Laudith był w stanie w pełni zapomnieć, skosztować posmaku szczęścia i wyzbyć się brudów zmartwień.
- Brzmi nieźle - ocenił szczerze, uznając że podobne podróże i odkrywanie zatartych przez lata miejsc, artefaktów musiało być nade wszystko niezwykle ekscytujące. Wierzył, obecnie że poszedłby za nią wszędzie, choćby na kraniec świata, choćby mógł upaść w przepaść, rozwartą paszczę ryzyka. Sam nie miał wielkich wymagań, poza silnym pragnieniem spełniania się w swojej pasji; chciał zostać zauważony, chciał poznać opinię innych, chciał, aby jego dzieła dotarły do różnych miejsc, różnych oczu, wzbudzając pędy emocji.
- Wiesz, czasem myślę, że nie chciałbym tutaj mieszkać - oznajmił wtem, postukując opuszką palca w opustoszałą, smukłą formę kieliszka, tę samą w której jeszcze niedawno kołysał się owocowy sok. Nie miał zamiaru przy tym opuszczać Lindy; czuł się rozdarty znając wzrok ludzi którzy patrzyli na niego od pierwszych kroków dzieciństwa. Ufał, że gdy ucieknie, poczuje się bardziej wolny. Stłamszona dzielnica galdrów była dławiona przez barwne, kamienne płuca widocznej architektury miasta nienawykłego do magii.
- Nie mówię, że muszę uciec daleko - sprostował, nie oczekując podróży, odejścia z granic surowych, skandynawskich terenów. Rozważał, tak najzwyczajniej jak wyglądałoby życie, gdyby mógł zacząć od nowa, gdyby się przeprowadził, nie widział tych samych twarzy, mógł się przedstawiać na nowo; kto wie, może w innym miejscu mogliby liczyć na większy dar zrozumienia.
- Zazdroszczę ludziom z Midgardu. Nie kryją się przed śniącymi - sięgnął pamięcią jak Linda karciła go zawsze, kiedy próbował się wymknąć w obszarach miasta wyzutych zupełnie z magii, jak zabiegała, aby unikał kontaktu z obecnym tam gronem ludzi, dla których istnienie zaklęć i rytuałów było ledwie absurdem; groteską krzywych umysłów.
- Brzmi nieźle - ocenił szczerze, uznając że podobne podróże i odkrywanie zatartych przez lata miejsc, artefaktów musiało być nade wszystko niezwykle ekscytujące. Wierzył, obecnie że poszedłby za nią wszędzie, choćby na kraniec świata, choćby mógł upaść w przepaść, rozwartą paszczę ryzyka. Sam nie miał wielkich wymagań, poza silnym pragnieniem spełniania się w swojej pasji; chciał zostać zauważony, chciał poznać opinię innych, chciał, aby jego dzieła dotarły do różnych miejsc, różnych oczu, wzbudzając pędy emocji.
- Wiesz, czasem myślę, że nie chciałbym tutaj mieszkać - oznajmił wtem, postukując opuszką palca w opustoszałą, smukłą formę kieliszka, tę samą w której jeszcze niedawno kołysał się owocowy sok. Nie miał zamiaru przy tym opuszczać Lindy; czuł się rozdarty znając wzrok ludzi którzy patrzyli na niego od pierwszych kroków dzieciństwa. Ufał, że gdy ucieknie, poczuje się bardziej wolny. Stłamszona dzielnica galdrów była dławiona przez barwne, kamienne płuca widocznej architektury miasta nienawykłego do magii.
- Nie mówię, że muszę uciec daleko - sprostował, nie oczekując podróży, odejścia z granic surowych, skandynawskich terenów. Rozważał, tak najzwyczajniej jak wyglądałoby życie, gdyby mógł zacząć od nowa, gdyby się przeprowadził, nie widział tych samych twarzy, mógł się przedstawiać na nowo; kto wie, może w innym miejscu mogliby liczyć na większy dar zrozumienia.
- Zazdroszczę ludziom z Midgardu. Nie kryją się przed śniącymi - sięgnął pamięcią jak Linda karciła go zawsze, kiedy próbował się wymknąć w obszarach miasta wyzutych zupełnie z magii, jak zabiegała, aby unikał kontaktu z obecnym tam gronem ludzi, dla których istnienie zaklęć i rytuałów było ledwie absurdem; groteską krzywych umysłów.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Sro 27 Kwi - 20:10
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Nie wiedział tego, lecz zazdrościła mu czasem Lindy. Rzadko spotykało się kobietę tak czułą, serdeczną i troskliwą. Jej uśmiech sprawiał, że każdemu robiło się cieplej na sercu jakby zjadł kawałek jeszcze ciepłej, doskonałej szarlotki. Nie była jego matką, nie miał pełnej, tradycyjnej rodziny, lecz otrzymywał od Lindy tyle miłości i uczuć o jakich Laudith mogła jedynie pomarzyć. W domu Simonsenów nie było, oczywiście, źle. Rodzice nie wyrządzali córce krzywdy, nie dręczyli jej, miała wszystko to, czego potrzebowała i nierzadko spełniali kaprysy córki. Powtarzali, że są dumni z medium w rodzinie. Przy innych uśmiechali się szeroko, kładli dłonie na ramieniu Laudith, wychwalając jej intelekt i spokojny charakter, lecz za zamkniętymi drzwiami panowała wieczna zima. Chłód, to słowo dobrze opisywało relację ich trójki. Ojciec wydawał się wiecznie zajęty, zawsze miał coś do zrobienia, klientów do przyjęcia, materiały na rozprawę do przygotowania, a nawet gdy siadał wreszcie w fotelu przy kominku preferował towarzystwo szklaneczki whisky, niż żony i córki. Matka zaś wiecznie sprawiała wrażenie kogoś, kto właśnie połknął cytrynę. Niezadowolona, powściągliwa, smutna. Tak mogła ją opisać. Laudith często słyszała jak rodzice kłócą się, nie rozumiała jednak dlaczego i o co. Czasami wydawało jej się, że to przez nią, że ona jest winna ich konfliktom. Czy nie powinni darzyć się miłością tak jak inni rodzice?
Czym jednak, tak naprawdę, była miłość? Nie rozumiała, bo nigdy tak naprawdę jej nie odczuła.
Blade usta dziewczynki rozciągnęły się w promiennym, niepasującym wręcz do niej uśmiechu, dzięki aprobacie Einara na jej pomysł, aby podróżować, odkrywać dalekie kraje i sekrety. Właściwie, tak naprawdę to jak dotąd podobne marzenia nie krążyły w jej myślach, powracając niczym bumerang; jedynie czasami przychodziło to Laudith do głowy, kiedy natrafiała w książce na ciekawą wzmiankę o innych kulturach, starożytnym grobowcu, bądź tajemniczych artefaktach, wtedy wydawało jej się to kuszące jak teraz. Musiała jednak przyznać szczerze, przed sobą samą, że nie nadawałaby się do tej roli. Tak dalekie podróże równały się niewygodzie, nieustannemu przemieszczaniu się, ciągłym zmianom, odkrywaniu przez innych jej daru i kolejnych, nastręczających się medium duchów. Im dłużej o tym myślała, tym mniej ją to kusiło.
- W Trondheim nie jest tak źle - stwierdziła w odpowiedzi, odrobinę się przy tym wahając, bo nie wiedziała dlaczego Einar nie chciał dłużej tutaj mieszkać. Miał tu Lindę, miał najlepszą przyjaciółkę, miał szkołę. - Dlaczego od razu uciekać? Ucieka się przed kimś albo przed czymś. Przed czym chcesz uciec? - drążyła Laudith, zawieszając na przyjacielu uważne spojrzenie czarnych tęczówek; czyż nie ustalili przed kilkoma minutami, że wszyscy ci, którzy ich dręczyli, nie mają racji, zazdroszczą im i są co najwyżej warci najwyżej pogardy ich dwójki? Przed nimi pragnął uciec, czy przed samym sobą. - Och - westchnęła ze zrozumieniem. - Tak, wiem co masz na myśli, nie lubię śniących. Są dziwni. Nie rozumiem dlaczego my mamy się ukrywać przed nimi. Jesteśmy lepsi. Tak mówi mój tata - wyrzekła Laudith z powagą; nie do końca rozumiała wciąż dlaczego mieliby być lepsi i w czym, prawdą jednak było, że konieczność ukrywania magii przed śniącymi bywała nader irytująca, tak jak dzielenie z nimi przestrzeni w Trondheim. Nie mogli pójść wszędzie, gdzie mieli ochotę. To sprawiało, że mogli poczuć się jak zwierzęta w klatce. Ich dwójka zaś miała tego poczucia aż w nadmiarze. - Przeprowadzimy się do Midgardu na studia. Oboje. Będzie wspaniale, zobaczysz - przypomniała dziewczynka. Jeszcze parę lat. Właściwie drugie tyle, co już przeżyli, wydawało się to więc pannie Simonsen prawdziwą wiecznością, teraz jednak chciała Einara pocieszyć. - Chyba, że wtedy będziesz już tak dobrym malarzem, że wcale nie będziesz potrzebował studiów - zaśmiała się serdecznie, przegryzając kolejne ciasteczko.
Czym jednak, tak naprawdę, była miłość? Nie rozumiała, bo nigdy tak naprawdę jej nie odczuła.
Blade usta dziewczynki rozciągnęły się w promiennym, niepasującym wręcz do niej uśmiechu, dzięki aprobacie Einara na jej pomysł, aby podróżować, odkrywać dalekie kraje i sekrety. Właściwie, tak naprawdę to jak dotąd podobne marzenia nie krążyły w jej myślach, powracając niczym bumerang; jedynie czasami przychodziło to Laudith do głowy, kiedy natrafiała w książce na ciekawą wzmiankę o innych kulturach, starożytnym grobowcu, bądź tajemniczych artefaktach, wtedy wydawało jej się to kuszące jak teraz. Musiała jednak przyznać szczerze, przed sobą samą, że nie nadawałaby się do tej roli. Tak dalekie podróże równały się niewygodzie, nieustannemu przemieszczaniu się, ciągłym zmianom, odkrywaniu przez innych jej daru i kolejnych, nastręczających się medium duchów. Im dłużej o tym myślała, tym mniej ją to kusiło.
- W Trondheim nie jest tak źle - stwierdziła w odpowiedzi, odrobinę się przy tym wahając, bo nie wiedziała dlaczego Einar nie chciał dłużej tutaj mieszkać. Miał tu Lindę, miał najlepszą przyjaciółkę, miał szkołę. - Dlaczego od razu uciekać? Ucieka się przed kimś albo przed czymś. Przed czym chcesz uciec? - drążyła Laudith, zawieszając na przyjacielu uważne spojrzenie czarnych tęczówek; czyż nie ustalili przed kilkoma minutami, że wszyscy ci, którzy ich dręczyli, nie mają racji, zazdroszczą im i są co najwyżej warci najwyżej pogardy ich dwójki? Przed nimi pragnął uciec, czy przed samym sobą. - Och - westchnęła ze zrozumieniem. - Tak, wiem co masz na myśli, nie lubię śniących. Są dziwni. Nie rozumiem dlaczego my mamy się ukrywać przed nimi. Jesteśmy lepsi. Tak mówi mój tata - wyrzekła Laudith z powagą; nie do końca rozumiała wciąż dlaczego mieliby być lepsi i w czym, prawdą jednak było, że konieczność ukrywania magii przed śniącymi bywała nader irytująca, tak jak dzielenie z nimi przestrzeni w Trondheim. Nie mogli pójść wszędzie, gdzie mieli ochotę. To sprawiało, że mogli poczuć się jak zwierzęta w klatce. Ich dwójka zaś miała tego poczucia aż w nadmiarze. - Przeprowadzimy się do Midgardu na studia. Oboje. Będzie wspaniale, zobaczysz - przypomniała dziewczynka. Jeszcze parę lat. Właściwie drugie tyle, co już przeżyli, wydawało się to więc pannie Simonsen prawdziwą wiecznością, teraz jednak chciała Einara pocieszyć. - Chyba, że wtedy będziesz już tak dobrym malarzem, że wcale nie będziesz potrzebował studiów - zaśmiała się serdecznie, przegryzając kolejne ciasteczko.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: Just you and I (L. Vidgren x E. Halvorsen, październik 1980) Pią 29 Kwi - 20:51
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Myślał, niekiedy, że może zwyczajnie zniknąć, odejść i nie odwrócić się z utęsknieniem przez wątły filar ramienia, zabrać ze sobą kilka najprostszych rzeczy, zostawić dom oraz Lindę, zostawić Trondheim znajome i równie obce; czuł się obecnie ciężarem, pisklęciem podrzuconym okrutnie pod niewłaściwe gniazdo, oszustem czerpiącym chciwie z cudzej troski i dóbr. Nie wiedział, jak długo będą o nim pamiętać, czy będą szeptać o chłopcu który jest inny, który roztacza wokół nieznany czar, wiedział jednak że pozostanie w sercu kobiety która go wychowała, podobnie jak w sercu Laudith z którą łączyła go wyjątkowa więź. Były jedynym powodem, dzięki któremu nie czuł się rozpaczliwie samotny, jedynym wiwatem świateł który rozpalał ciemny korytarz trudów wpisanych w ciąg codzienności, jedyną cząstką dzięki istnieniu której zdołał czuć przynależność, często walcząc z wrażeniem własnej inności, wynaturzenia jakiego nie umiał pojąć.
- Sam nie wiem - westchnął. - Szukam czegoś nowego - być może tego potrzebował, wytchnienia i nowych twarzy, wrażenia, że jest nieznaną składową donośniej ławicy tłumu. Był młody, o wielu rzeczach rozmyślał często pochopnie, bez dostrzegalnej głębi, oddając się intuicji lub bardziej dźwiękom kaprysów. Wszystko, co było nieznane zdawało się z góry znacznie bardziej kuszące, jak nowa szansa od losu, pełna życzliwych ludzi i atmosfery którą był w stanie zdzierżyć. Zadawał sobie pytanie, czy w murach innej akademii nie byliby traktowani w bardziej korzystny sposób, zyskując krąg znajomości i szansę do prowadzenia wielu serdecznych rozmów.
- Są dziwni, to prawda. Linda nie pozwala mi ich zaczepiać - przyznał, kiedy temat rozmowy osiadł na samych śniących. Nie czuł się od nich lepszy, choć fakt ukrycia uważał za uporczywy; Linda mówiła mu że w przyszłości śniący z niezrozumienia prześladowali galdrów, uznając ich praktyki za bluźnierstwa przeciwko swojemu bogu, pojedynczemu; co samo w sobie zdawało się dość cudaczne, zawierzać wszystko samotnej, nadprzyrodzonej istocie. Nie wnikał jednak w tę kwestię, czując strach przed budowlą świątyni dowolnego wyznania; dowiedział się, że opisany stan czerpie z klątwy rzuconej na jego przodków, którzy zuchwale chcieli mieszkać na zawsze wśród świata ludzi.
- Nie jestem pewny, czy studia są w tym wypadku konieczne - zaśmiał się krótko, przyjaźnie; wierzył że sztuka malarska nie wynika z nauki, warsztat co prawda wymagał doświadczenia, jednakże wszystko co najważniejsze, sam pomysł, wnętrze przelane na błonę płótna były zdolnością niezależną zupełnie od stopnia wtajemniczenia. Istota, leżała jak sądził wśród wrażliwości i wnikliwości spojrzenia, nie zawsze musiała wiązać się z wielką wiedzą i zrozumieniem; sztuka malarska stawała się zatem sztuką w spoglądaniu na świat.
- Zresztą, bez względu na to, gdzie zamieszkamy - uśmiech ponownie rozlał się pośród twarzy, szczerze i nienachalnie - będę cię wciąż odwiedzał. Słowo - dodał, skubiąc powoli jeszcze jedną przekąskę. Nie wierzył, aby cokolwiek mogło ich ostatecznie rozdzielić; nie sądził również, że rzucał słowa na wiatr. Chciał zostać przy niej; bez względu na kształt wydarzeń, bez względu na upływ czasu, bez względu też na dojrzałość, z jaką będą musieli się prędzej czy później zmierzyć. Chciał zostać przy niej; po prostu.
Laudith i Einar z tematu
- Sam nie wiem - westchnął. - Szukam czegoś nowego - być może tego potrzebował, wytchnienia i nowych twarzy, wrażenia, że jest nieznaną składową donośniej ławicy tłumu. Był młody, o wielu rzeczach rozmyślał często pochopnie, bez dostrzegalnej głębi, oddając się intuicji lub bardziej dźwiękom kaprysów. Wszystko, co było nieznane zdawało się z góry znacznie bardziej kuszące, jak nowa szansa od losu, pełna życzliwych ludzi i atmosfery którą był w stanie zdzierżyć. Zadawał sobie pytanie, czy w murach innej akademii nie byliby traktowani w bardziej korzystny sposób, zyskując krąg znajomości i szansę do prowadzenia wielu serdecznych rozmów.
- Są dziwni, to prawda. Linda nie pozwala mi ich zaczepiać - przyznał, kiedy temat rozmowy osiadł na samych śniących. Nie czuł się od nich lepszy, choć fakt ukrycia uważał za uporczywy; Linda mówiła mu że w przyszłości śniący z niezrozumienia prześladowali galdrów, uznając ich praktyki za bluźnierstwa przeciwko swojemu bogu, pojedynczemu; co samo w sobie zdawało się dość cudaczne, zawierzać wszystko samotnej, nadprzyrodzonej istocie. Nie wnikał jednak w tę kwestię, czując strach przed budowlą świątyni dowolnego wyznania; dowiedział się, że opisany stan czerpie z klątwy rzuconej na jego przodków, którzy zuchwale chcieli mieszkać na zawsze wśród świata ludzi.
- Nie jestem pewny, czy studia są w tym wypadku konieczne - zaśmiał się krótko, przyjaźnie; wierzył że sztuka malarska nie wynika z nauki, warsztat co prawda wymagał doświadczenia, jednakże wszystko co najważniejsze, sam pomysł, wnętrze przelane na błonę płótna były zdolnością niezależną zupełnie od stopnia wtajemniczenia. Istota, leżała jak sądził wśród wrażliwości i wnikliwości spojrzenia, nie zawsze musiała wiązać się z wielką wiedzą i zrozumieniem; sztuka malarska stawała się zatem sztuką w spoglądaniu na świat.
- Zresztą, bez względu na to, gdzie zamieszkamy - uśmiech ponownie rozlał się pośród twarzy, szczerze i nienachalnie - będę cię wciąż odwiedzał. Słowo - dodał, skubiąc powoli jeszcze jedną przekąskę. Nie wierzył, aby cokolwiek mogło ich ostatecznie rozdzielić; nie sądził również, że rzucał słowa na wiatr. Chciał zostać przy niej; bez względu na kształt wydarzeń, bez względu na upływ czasu, bez względu też na dojrzałość, z jaką będą musieli się prędzej czy później zmierzyć. Chciał zostać przy niej; po prostu.
Laudith i Einar z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?