Zaplecze
4 posters
Mistrz Gry
Zaplecze Pią 26 Lis - 1:56
Zaplecze
Oprócz głównej części sklepu na pierwszym piętrze można także znaleźć gabinet, w którym Björn najczęściej zajmuje się całą papierologią, a także zaplecze bezpośrednio połączone z pracownią. To właśnie tutaj, za zasuwanymi drzwiami ze złotym obramowaniem, młody Guildenstern spędza najwięcej czasu. Regularnie dogląda bulgoczących kociołków, suszy zioła, które zwykle zwisają z wysokiego sufitu i dniami i nocami pracuje nad nowymi receptami. Na zapleczu mieści się również specjalna szafa wykonana z dębu zamykana na klucz, gdzie mieszczą się dodatkowe porcje eliksirów na sprzedaż. Całe pomieszczenie, podobnie jak sklep, także utrzymane jest w kolorze butelkowej zieleni.
Blanca Vargas
Re: Zaplecze Sob 16 Gru - 11:20
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
02.05.2001
Nie sądziła, że będzie musiała do niego wrócić tak szybko. Po spotkaniu w motylarni szczerze wierzyła, że będzie dobrze. Banał? Być może, ale Blanca naprawdę tego potrzebowała. Od kromlecha nic nie szło tak, jak powinno... Zresztą, wcześniej przecież też nie. Vargas liczyła, że może Meksyk - jej rodzinne Zacatecas - będzie lekiem, którego potrzebowała. Że ciepłe, meksykańskie słońce, słodkie wypieki babci Guadalupe, towarzystwo Ignacio i Mi i wspólne wyjścia z dawnymi znajomymi - że to wszystko załatwi. Bo mogło, prawda? Miała podstawy wierzyć, że tak właśnie będzie.
Nie było.
To znaczy, rzeczywiście odpoczęła. Ostatecznie była na wakacjach z Esem, w swoim najlepszym miejscu na świecie; jej ulubiony kuzyn się żenił, Mateo był dokładnie tym złotym dzieckiem, które pamiętała, a babcia zapewniła dokładnie taką porcję rodzinnego ciepła, jakiego Blanca potrzebowała.
Poza tym była jednak jeszcze Yami, własny ocelot Blanki i ostatnie popołudnie w meksykańskim barze.
W efekcie o ponownych odwiedzinach Björna myślała zaraz po powrocie i to, że nie pojawiła się u niego niemal prosto po zejściu z pokładu magicznego sterowca zawdzięczała co najwyżej zmęczeniu i wątpliwościom, na poradzenie sobie z którymi potrzebowała kolejnych kilku dni.
Teraz, stojąc na progu pracowni, odetchnęła głęboko. Nie była pewna, jakich argumentów użyje, jeśli Guildenstern jej odmówi. Miał przecież do tego prawo. Prosiła go o silniejsze prochy mniej niż miesiąc temu, teraz chciała kolejnych. Mógł… Mógł chcieć z nią rozmawiać. Pytać. Szukać jakichś wyjaśnień. Nie była pewna, czy będzie to robił, ale mógł.
A ona nie wiedziała, czy będzie potrafiła rozmawiać. Sama sobie nie potrafiła wielu rzeczy wytłumaczyć, jak więc miała wyjaśniać cały ten bałagan komuś innemu?
Zanim zdążyła się rozmyślić, z bezgłośnym westchnieniem weszła do środka - i zmarszczyła brwi lekko. Pracownia z pewnością była otwarta - przyszła późno, tuż przed zmierzchem, ale wciąż jeszcze w godzinach otwarcia lokalu - a jednak pomieszczenie było puste. Blanca przygryzła lekko wargę i, po chwili wahania, ruszyła na zaplecze.
Miała nieznośną tendencję nie czekać na zaproszenie, by zajrzeć tam, gdzie niekoniecznie powinna.
- Hej, Björn? Mogę? - spytała teraz, ostrożnie odsuwając drzwi i wtykając głowę do środka.
Zapach przeróżnych ziół i wywarów uderzył ją w nozdrza, drażniąc lekko. Zmarszczyła nos lekko. To nie był zły zapach, po prostu nie była przyzwyczajona.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Czw 28 Gru - 15:22
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
W obliczu niespokojnych wydarzeń czas płynął dla Björna nieuchronnie, nie pozwalając mu nawet na chwilę wytchnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że dla własnego komfortu musiał tymczasowo wycofać się ze swojej działalności wywrotowej. Dotychczasowa współpraca z Magisterium, podobnie jak z nieżyjącym już profesorem magii rytualnej, przebiegała gładko, lecz coraz bardziej przerażał go myśl, że Krucza Straż mogłaby niby to przypadkiem natknąć się na trop młodego Guildensterna. Gwałtowne zmiany, na które nikt — a już na pewno nie midgardzcy ślepcy — do końca nie był przygotowany, sprawiły, że niemal każdy, kto był zaślepiony magią zakazaną, nie mógł czuć się już bezpieczny. Choć przyłapany przez Kruczą Straż na gorącym uczynku Lauge Nørgaard popełnił w ostatniej chwili samobójstwo, związany był bowiem rytuałem przysięgi, by nie wyjawić prawdy o Magisterium, to Björn nie miał pewności, czy nie udało im się przypadkiem czegoś więcej dowiedzieć o innych kolaborantach. W odpowiedzi na to zagrożenie ograniczył na tyle, ile było to możliwe, swoje pobyty w okolicach Ymira Starszego i Przesmyku Lokiego; zabezpieczył dodatkowo eliksiry, których nie powinien był sprzedawać, mimo że popyt na nie rósł z każdym dniem, jakby wszyscy chcieli się przygotować na najgorsze.
Pomimo delikatnego niepokoju, który w ostatnim czasie zawładnął jego umysłem, Björn starał się utrzymywać stały rytm pracy, dzieląc go między pracownią a Instytutem Kenaz, gdzie przez kilka godzin w tygodniu prowadził ostatnie wykłady ze studentami w tym semestrze jako doktorant. Choć nie mógł się odpędzić od obowiązków związanych z nowymi zleceniami, jego aktualnym priorytetem było ukończenie pracy naukowej przed nadejściem czerwca, by najpóźniej w lipcu móc obronić doktorat z ekwilibrystyki alchemicznej. W momencie, w którym Guildenstern nanosił ostatnie poprawki do swojej pracy przy biurku na zapleczu, charakterystyczny dźwięk dzwonka oznajmiający pojawienie się nowego klienta przerwał mu zadumę, a zaraz potem do jego uszu dobiegł znajomy głos Blanki. Choć bezwiednie uśmiechnął się pod nosem, nadal nie potrafił całkowicie oswoić się z jej obecnością; nie była bowiem — przynajmniej w jego rozumieniu — integralną częścią Midgardu, lecz rozdziału, który dla Björna pozostawał zamknięty. Mężczyzna odłożył od razu notatki w bezpieczne miejsce, w międzyczasie zaglądając do bulgoczącego kociołka, po czym gestem zaprosił Vargas do środka.
— Blanca — wypowiedział imię swojej znajomej z lekkim zaskoczeniem w głosie, co z pewnością nie mogło umknąć jej uwadze. Ostatnim razem widzieli się w motylarni, gdy Björn przyniósł jej to, o co go prosiła. — Śmiało. Co ty tutaj robisz? Wszystko w porządku? — upewnił się na wszelki wypadek Guildenstern. Przyszła późno, tuż przed zmierzchem, mieszcząc się jeszcze w granicach codziennego otwarcia pracowni, choć Björn nierzadko przesiadywał w niej po godzinach. — Siadaj. Napijesz się może czegoś ciepłego? — zapytał, wskazując na przygotowaną na biurku parzenicę ziołową, która zawsze go uspokajała.
Pomimo delikatnego niepokoju, który w ostatnim czasie zawładnął jego umysłem, Björn starał się utrzymywać stały rytm pracy, dzieląc go między pracownią a Instytutem Kenaz, gdzie przez kilka godzin w tygodniu prowadził ostatnie wykłady ze studentami w tym semestrze jako doktorant. Choć nie mógł się odpędzić od obowiązków związanych z nowymi zleceniami, jego aktualnym priorytetem było ukończenie pracy naukowej przed nadejściem czerwca, by najpóźniej w lipcu móc obronić doktorat z ekwilibrystyki alchemicznej. W momencie, w którym Guildenstern nanosił ostatnie poprawki do swojej pracy przy biurku na zapleczu, charakterystyczny dźwięk dzwonka oznajmiający pojawienie się nowego klienta przerwał mu zadumę, a zaraz potem do jego uszu dobiegł znajomy głos Blanki. Choć bezwiednie uśmiechnął się pod nosem, nadal nie potrafił całkowicie oswoić się z jej obecnością; nie była bowiem — przynajmniej w jego rozumieniu — integralną częścią Midgardu, lecz rozdziału, który dla Björna pozostawał zamknięty. Mężczyzna odłożył od razu notatki w bezpieczne miejsce, w międzyczasie zaglądając do bulgoczącego kociołka, po czym gestem zaprosił Vargas do środka.
— Blanca — wypowiedział imię swojej znajomej z lekkim zaskoczeniem w głosie, co z pewnością nie mogło umknąć jej uwadze. Ostatnim razem widzieli się w motylarni, gdy Björn przyniósł jej to, o co go prosiła. — Śmiało. Co ty tutaj robisz? Wszystko w porządku? — upewnił się na wszelki wypadek Guildenstern. Przyszła późno, tuż przed zmierzchem, mieszcząc się jeszcze w granicach codziennego otwarcia pracowni, choć Björn nierzadko przesiadywał w niej po godzinach. — Siadaj. Napijesz się może czegoś ciepłego? — zapytał, wskazując na przygotowaną na biurku parzenicę ziołową, która zawsze go uspokajała.
Blanca Vargas
Re: Zaplecze Wto 2 Sty - 11:30
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Zaskoczenie w głosie Björna było zrozumiałe, wciąż jednak wciskało się pod skórę Blanki niczym mała drzazga. Zignorowała to, cały ten dyskomfort, zestaw własnych obaw. Skoro już przyszła, skoro nie wyszła zanim Guildenstern zarejestrował jej obecność, to naprawdę niewiele więcej mogła teraz zrobić. Nie mówić, to wciąż mogła. Ale czy naprawdę chciała?
Wszystko w porządku?
Zawahała się. Tak, chciała odpowiedzieć w odruchu niemal bezwarunkowym. Dla niej przecież zawsze była w porządku. Była iskierką, słoneczkiem. Wszystko było dobrze, zawsze.
Tylko, że wcale nie.
- Nie do końca – przyznała więc teraz z ociąganiem, z zakłopotaniem trąc lekko czoło.
Westchnęła cicho i weszla do środka, z sapnięciem opadając na wskazany przez Björna fotel.
- Chętnie. – Z wdzięcznością przyjęła kubek parzenicy i odetchnęła powoli.
Jeszcze przez dobrą chwilę nic nie mówiła. Zamiast tego rozglądała się po gabinecie, grzała dłonie od kubka, wąchała z przyjemnością ziołowy napar, w zapachach wypełniających pracownię próbowała rozpoznać poszczególne rośliny i eliksiry. W tym ostatnim nie była jednak dobra, alchemia czy zielarstwo nigdy nie były jej specjalnie bliskie.
Zerknęła na bulgoczący kociołek, stertę papierów na biurku Björna. W zamyśleniu potarła udo, wyczuwalną przez jeansy bliznę po kromlechu.
Zwlekała, jak zawsze.
- Co to? Ładnie wygląda – spytała, ruchem głowy wskazując jedno z ziół suszących się na haczykach pod ścianą. Drobne kwiatki, nieduże liście, charakterystyczny zapach.
Grała na czas i niespecjalnie potrafiła się z tym kryć. Może zresztą wcale nie próbowała.
Wreszcie westchnęła ciężko, skrzywiła się przelotnie, rozgoryczona własną niezdolnością do stawienia czoła swoim lękom.
- Co jeszcze możesz mi zaproponować? – wypaliła znienacka, pytanie zupełnie wyrwane z kontekstu. Kontynuacja rozmowy, którą ostatnio toczyli w motylarni.
Uciekła wzrokiem, przez chwilę obracając tylko kubek w dłoniach. Gdy znów spojrzała na Björna, wcale nie była mniej zdenerwowana – ale bardziej zdeterminowana. Słowa zaczęły przychodzić łatwiej.
- Ja... Chyba jestem ci winna jakieś wyjaśnienia – zaczęła od początku, starannie formuując kolejne zdania. – Kromlech. Es. Szpital. O tym mówiłam w motylarni, ale to nie jest... To jest bardziej skomplikowane. Trudniejsze. Dużo brzydsze niż bym chciała. – Jakkolwiek by się nie starała, nie potrafiła mówić jasno, nie całkiem. Dobierała słowa, tworzyła zdania – i wiedziała, że żadne z nich będzie zupełnie przejrzyste, w pełni zrozumiałe. Nie potrafiła jednak inaczej. Nie była w tym dobra – w rozmawianiu.
- I ja – brnęła jednak dalej, bo wiedziała, że jeśli przestanie, zacznie się zastanawiać. Weźmie pod uwagę, że Björn wcale nie chce tych jej wywodów słuchać, że jej problemy nie interesują specjalnie nikoga poza nią samą, że jej lęki – cóż, że powinna poradzić sobie z nimi jak dorosła, którą przecież była. Zaczęłaby myśleć i wyszłaby stąd z niczym.
A tego bardzo nie mogła zrobić. Nie mogła wyjść z pustymi rękami.
- Ja też jestem dużo trudniejsza i brzydsza – zaśmiała się krótko, niespecjalnie rozbawiona, pukając się w palcem w głowę, źródło tej całej brzydoty.
Upiła ostrożny łyk parzenicy, gryzła przez chwilę wnętrze policzka.
- Boję się, Björn – wyrzuciła wreszcie, najprościej – najkrócej – jak mogła. – Ciągle. Bez przerwy. I złoszczę się, czasem zasadnie, w większości przypadków zupełnie bez powodu. Bez prawdziwego powodu. Nie mogę spać, bo ciągle... – parsknęła cicho. – Po prostu – nie mogę spać.
Potarła kark nerwowo, za wszelką cenę starając się nie myśleć, że wygląda teraz jak wzorcowy przykład uzależnienia.
- Potrzebuję czegoś mocniejszego – wyrzuciła wreszcie. – Czegoś więcej niż Pochłaniacz i to... Cokolwiek to było, co dałeś mi w motylarni. – Uśmiechnęła się przelotnie uśmiechem nie sięgającym jej oczu. I w motylarni, i teraz, wzięłaby od Guildensterna wszystko, biorąc na wiarę zapewnienia, że dane zioła – czy mieszanka ziół – jej pomogą. Rozsądnie czy nie, ufała mu.
- Czegoś, co zaknebluje te cholerne... – sapnęła i nie dokończyła, zamiast tego znów bliżej niesprecyzowanym gestem wskazując własną głowę.
Głowę, w której od dawna już miała zdecydowanie za dużo.
Przyglądała się Björnowi przez chwilę, wreszcie odetchnęła cicho.
- Przepraszam – rzuciła po prostu, w jednym słowie mieszcząc całe poczucie winy, że zawraca mu głowę, zrzuca na jego barki swoje problemy, oczekuje cudownego rozwiązania. – Po prostu nie znam tu nikogo innego. – Niedopowiedzenie, znała przecież jeszcze parę osób, paru tutejszych. Nikogo jednak, kto mógłby pomóc jej w tej konkretnej sprawie.
Wszystko w porządku?
Zawahała się. Tak, chciała odpowiedzieć w odruchu niemal bezwarunkowym. Dla niej przecież zawsze była w porządku. Była iskierką, słoneczkiem. Wszystko było dobrze, zawsze.
Tylko, że wcale nie.
- Nie do końca – przyznała więc teraz z ociąganiem, z zakłopotaniem trąc lekko czoło.
Westchnęła cicho i weszla do środka, z sapnięciem opadając na wskazany przez Björna fotel.
- Chętnie. – Z wdzięcznością przyjęła kubek parzenicy i odetchnęła powoli.
Jeszcze przez dobrą chwilę nic nie mówiła. Zamiast tego rozglądała się po gabinecie, grzała dłonie od kubka, wąchała z przyjemnością ziołowy napar, w zapachach wypełniających pracownię próbowała rozpoznać poszczególne rośliny i eliksiry. W tym ostatnim nie była jednak dobra, alchemia czy zielarstwo nigdy nie były jej specjalnie bliskie.
Zerknęła na bulgoczący kociołek, stertę papierów na biurku Björna. W zamyśleniu potarła udo, wyczuwalną przez jeansy bliznę po kromlechu.
Zwlekała, jak zawsze.
- Co to? Ładnie wygląda – spytała, ruchem głowy wskazując jedno z ziół suszących się na haczykach pod ścianą. Drobne kwiatki, nieduże liście, charakterystyczny zapach.
Grała na czas i niespecjalnie potrafiła się z tym kryć. Może zresztą wcale nie próbowała.
Wreszcie westchnęła ciężko, skrzywiła się przelotnie, rozgoryczona własną niezdolnością do stawienia czoła swoim lękom.
- Co jeszcze możesz mi zaproponować? – wypaliła znienacka, pytanie zupełnie wyrwane z kontekstu. Kontynuacja rozmowy, którą ostatnio toczyli w motylarni.
Uciekła wzrokiem, przez chwilę obracając tylko kubek w dłoniach. Gdy znów spojrzała na Björna, wcale nie była mniej zdenerwowana – ale bardziej zdeterminowana. Słowa zaczęły przychodzić łatwiej.
- Ja... Chyba jestem ci winna jakieś wyjaśnienia – zaczęła od początku, starannie formuując kolejne zdania. – Kromlech. Es. Szpital. O tym mówiłam w motylarni, ale to nie jest... To jest bardziej skomplikowane. Trudniejsze. Dużo brzydsze niż bym chciała. – Jakkolwiek by się nie starała, nie potrafiła mówić jasno, nie całkiem. Dobierała słowa, tworzyła zdania – i wiedziała, że żadne z nich będzie zupełnie przejrzyste, w pełni zrozumiałe. Nie potrafiła jednak inaczej. Nie była w tym dobra – w rozmawianiu.
- I ja – brnęła jednak dalej, bo wiedziała, że jeśli przestanie, zacznie się zastanawiać. Weźmie pod uwagę, że Björn wcale nie chce tych jej wywodów słuchać, że jej problemy nie interesują specjalnie nikoga poza nią samą, że jej lęki – cóż, że powinna poradzić sobie z nimi jak dorosła, którą przecież była. Zaczęłaby myśleć i wyszłaby stąd z niczym.
A tego bardzo nie mogła zrobić. Nie mogła wyjść z pustymi rękami.
- Ja też jestem dużo trudniejsza i brzydsza – zaśmiała się krótko, niespecjalnie rozbawiona, pukając się w palcem w głowę, źródło tej całej brzydoty.
Upiła ostrożny łyk parzenicy, gryzła przez chwilę wnętrze policzka.
- Boję się, Björn – wyrzuciła wreszcie, najprościej – najkrócej – jak mogła. – Ciągle. Bez przerwy. I złoszczę się, czasem zasadnie, w większości przypadków zupełnie bez powodu. Bez prawdziwego powodu. Nie mogę spać, bo ciągle... – parsknęła cicho. – Po prostu – nie mogę spać.
Potarła kark nerwowo, za wszelką cenę starając się nie myśleć, że wygląda teraz jak wzorcowy przykład uzależnienia.
- Potrzebuję czegoś mocniejszego – wyrzuciła wreszcie. – Czegoś więcej niż Pochłaniacz i to... Cokolwiek to było, co dałeś mi w motylarni. – Uśmiechnęła się przelotnie uśmiechem nie sięgającym jej oczu. I w motylarni, i teraz, wzięłaby od Guildensterna wszystko, biorąc na wiarę zapewnienia, że dane zioła – czy mieszanka ziół – jej pomogą. Rozsądnie czy nie, ufała mu.
- Czegoś, co zaknebluje te cholerne... – sapnęła i nie dokończyła, zamiast tego znów bliżej niesprecyzowanym gestem wskazując własną głowę.
Głowę, w której od dawna już miała zdecydowanie za dużo.
Przyglądała się Björnowi przez chwilę, wreszcie odetchnęła cicho.
- Przepraszam – rzuciła po prostu, w jednym słowie mieszcząc całe poczucie winy, że zawraca mu głowę, zrzuca na jego barki swoje problemy, oczekuje cudownego rozwiązania. – Po prostu nie znam tu nikogo innego. – Niedopowiedzenie, znała przecież jeszcze parę osób, paru tutejszych. Nikogo jednak, kto mógłby pomóc jej w tej konkretnej sprawie.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Czw 4 Sty - 23:03
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Było w niej coś dziwnego od samego początku, gdy niespodziewanie zjawiła się w jego pracowni. Zamiast uśmiechniętej i zadowolonej z życia Blanki, miał przed sobą kobietę, której oblicze malowały emocje wymieszane z zakłopotaniem. Poprzednie spotkanie w motylarni przemknęło spokojnie — nadrobili zaległości, a potem młody Guildenstern przekazał jej to, co przyszła znaleźć. Teraz jednak wyczuł, że coś było nie tak, że Blanca nie przyszła tu tylko po to, by porozmawiać. To nie była zwykła wizyta — gdyby miała zamiar spotkać się z nim w celach towarzyskich, najpewniej napisałaby do niego krótki list, by umówić się w innym, bardziej neutralnym miejscu. Po dłuższym zastanowieniu Björn postanowił pozostać cicho, obserwując, jak Blanca prowadzi rozmowę. Z każdą chwilą zdawał sobie sprawę, że kobieta stawała się coraz bardziej zakłopotana zaistniałą sytuację. Postanowił jednak pod żadnym pozorem nie przerywać, pozwolić jej samej wybrać temat i tempo spotkania; jedynie podał Vargas filiżankę ziołowej parzenicy w celu złagodzenia napięcia, która w trudniejszych, bardziej nerwowych chwilach pomagała mu się uspokoić. Jednak nawet to zdawało się nie wystarczyć, by rozładować napiętą atmosferę, dlatego też postanowił wreszcie się odezwać, próbując dowiedzieć się, co tak naprawdę zajmowało myśli Blanki i jaki był cel jej niezapowiedzianej wizyty. Bo Vargas nie przyszła tu bez powodu.
— Właśnie wyglądasz, jakby coś było nie tak — zaczął niepewnie Björn, starając się jak najdokładniej postawić trafną, choć jednocześnie ostrożną diagnozę. Od pewnego czasu miał świadomość istnienia problemów, z jakimi Vargas musiała się mierzyć, ale nie mógł być pewien, czy to właśnie one były bezpośrednią przyczyną jej obecnego stanu. Dotychczasowe obserwacje i przemyślenia zlewały się w jego umyśle, wprowadzając go w jeszcze większy dyskomfort. — To tylko lament niksy. Wygląda niepozornie, ale to bardzo groźna roślina, która w niektórych przypadkach może nawet doprowadzić do śmierci, jeśli nie jest odpowiednio ususzona — wytłumaczył pokrótce Blance, choć odczuwał, że rozmowa na ten temat była jedynie kolejną formą odwrócenia uwagi od prawdziwego powodu jej wizyty. — Pamiętam. — Kiwnął głową na potwierdzenie Björn, chcąc jednocześnie zachować stoicki spokój i zainteresowanie. — Dlaczego to jest teraz bardziej skomplikowane...? Możesz mi to wyjaśnić, Blanca? — Nie mieli jeszcze okazji zgłębić tajemnic swoich wszystkich życiowych opowieści. Zaledwie niedawno, bo w lutym, Blanca odkryła częściowo prawdę o pochodzeniu Björna i o tym, kim tak naprawdę był. Teraz jednak pozostawało główne pytanie: kim zatem była Blanca Vargas, jeśli nie tą dziewczyną, którą Björn poznał podczas swoich podróży?
— Każdy z nas ma swoje tajemnice. — Björn wiedział o tym najlepiej — na swoich barkach nosił sekrety, o których nie mógł nikomu powiedzieć. — Ale... Ale nie pomogę ci, dopóki nie dowiem się, o co tutaj chodzi — postawił warunek, nie spuszczając z niej ani na moment wzroku. — To, o co mnie teraz prosisz, jest bardzo niebezpieczne. Łatwo się od tego uzależnić. — Nie odmawiał jej wsparcia, lecz nie mógł jednocześnie zostawić Vargas z tym samej. To była szansa, by nie tylko pomóc Blance, ale także ochronić ją przed potencjalnymi zagrożeniami, które mogły wiązać się z jej niecodzienną prośbą. — Możesz mi zaufać — zachęcił ją spokojnym głosem do zwierzeń, jednocześnie zdając sobie sprawę z jej beznadziejnego położenia. Blanca, nie licząc swoich towarzyszy, z którymi przybyła do Midgardu, nie znała tu prawie nikogo. A przynajmniej tak mu się wydawało, że była tu osamotniona.
— Właśnie wyglądasz, jakby coś było nie tak — zaczął niepewnie Björn, starając się jak najdokładniej postawić trafną, choć jednocześnie ostrożną diagnozę. Od pewnego czasu miał świadomość istnienia problemów, z jakimi Vargas musiała się mierzyć, ale nie mógł być pewien, czy to właśnie one były bezpośrednią przyczyną jej obecnego stanu. Dotychczasowe obserwacje i przemyślenia zlewały się w jego umyśle, wprowadzając go w jeszcze większy dyskomfort. — To tylko lament niksy. Wygląda niepozornie, ale to bardzo groźna roślina, która w niektórych przypadkach może nawet doprowadzić do śmierci, jeśli nie jest odpowiednio ususzona — wytłumaczył pokrótce Blance, choć odczuwał, że rozmowa na ten temat była jedynie kolejną formą odwrócenia uwagi od prawdziwego powodu jej wizyty. — Pamiętam. — Kiwnął głową na potwierdzenie Björn, chcąc jednocześnie zachować stoicki spokój i zainteresowanie. — Dlaczego to jest teraz bardziej skomplikowane...? Możesz mi to wyjaśnić, Blanca? — Nie mieli jeszcze okazji zgłębić tajemnic swoich wszystkich życiowych opowieści. Zaledwie niedawno, bo w lutym, Blanca odkryła częściowo prawdę o pochodzeniu Björna i o tym, kim tak naprawdę był. Teraz jednak pozostawało główne pytanie: kim zatem była Blanca Vargas, jeśli nie tą dziewczyną, którą Björn poznał podczas swoich podróży?
— Każdy z nas ma swoje tajemnice. — Björn wiedział o tym najlepiej — na swoich barkach nosił sekrety, o których nie mógł nikomu powiedzieć. — Ale... Ale nie pomogę ci, dopóki nie dowiem się, o co tutaj chodzi — postawił warunek, nie spuszczając z niej ani na moment wzroku. — To, o co mnie teraz prosisz, jest bardzo niebezpieczne. Łatwo się od tego uzależnić. — Nie odmawiał jej wsparcia, lecz nie mógł jednocześnie zostawić Vargas z tym samej. To była szansa, by nie tylko pomóc Blance, ale także ochronić ją przed potencjalnymi zagrożeniami, które mogły wiązać się z jej niecodzienną prośbą. — Możesz mi zaufać — zachęcił ją spokojnym głosem do zwierzeń, jednocześnie zdając sobie sprawę z jej beznadziejnego położenia. Blanca, nie licząc swoich towarzyszy, z którymi przybyła do Midgardu, nie znała tu prawie nikogo. A przynajmniej tak mu się wydawało, że była tu osamotniona.
Blanca Vargas
Re: Zaplecze Sob 13 Sty - 11:02
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Była naiwna sądząc, że nie spyta. Wydawałoby się, że zna już Björna na tyle, by wiedzieć, że mężczyzna nie zignoruje jej, nie da jej po prostu tego, o co prosiła, że okaże troskę, której – akurat w tym momencie – wcale nie oczekiwała. Może nie spędzali ze sobą dużo czasu, może ich relacja była bardziej z doskoku, ale, cholera, przecież coś o nim wiedziała, coś zdążyła już zauważyć.
Na przykład to, że nierzadko był lepszym człowiekiem niż prawdopodobnie sądził.
Możesz mi to wyjaśnić?
Przez moment popijała tylko kolejne łyki parzenicy, niespecjalnie przejmując się tym, że gorący napar prawdopodobnie sparzy jej język. Stwierdzenie, że traktowała te gorąco jako swego rodzaju karę – za upór, za naiwność, za bardzo wiele rzeczy, które ostatnio wychodziły na pierwszy plan za każdym razem, gdy myślała o sobie, o tym, jaka była jako człowiek – nie byłoby przesadą.
Kromlech. Es. Szpital.
Pierwsze krótkie stwierdzenia, które teraz powinna rozbudować. Jak? A może powinna dodać jeszcze więcej, sięgnąć we wcześniejsze lata? Nie była pewna. Potarła czoło, skrępowana.
Nie pomogę ci, dopóki nie dowiem się, o co tutaj chodzi.
Bardzo starała się, by nie pokazać po sobie rozczarowania – rozczarowania, do którego tak naprawdę niespecjalnie miała prawo. To ona przychodziło tu po prośbie – głupiej prośbie – a Björn był z nich dwojga tym rozsądniejszym, przynajmniej w tej chwili. Nie mogła się za to obrażać.
Założyła nogę na nogę, machała przez chwilę stopą w powietrzu, zastanawiając się, od czego zacząć.
- Gromadzę problemy jak Pokémony – zaczęła, zaraz potem uzmysławiając sobie, że Guildenstern raczej nie wiedział, co miało oznaczać to porównanie. – Pokémony to takie... A, mniejsza z tym, nieważne. Gromadzę problemy jak talie kart tarota. Jak porcelanowe słoniki, stroiki z suchych kwiatów, albo nie wiem, makramy – poprawiła się.
- Kromlech – rzuciła, zdecydowana zacząć właśnie od tego. Niekoniecznie zgodnie z chronologią, ale paradoksalnie ten temat był dla niej najłatwiejszy. Najłatwiejszy, by opowiedzieć – najtrudniejszy, by naprawdę go przepracować. – Mieliśmy tam znaleźć mapę. Może artefakt. Cokolwiek, co popchnęłoby nasz projekt do przodu. Ja... Byłam odpowiedzialna za przygotowanie. Upewnienie się, co może na nas tam czekać – zaśmiała się bez cienia rozbawienia. – Przygotowałam nas tak, że wylądowaliśmy w szpitalu i naprawdę niewiele brakowało, by Es stamtąd nie wyszedł. Ja? Mój ból to naprawdę mały problem w porównaniu do tego, że mogłam pośrednio zabić typa, którego... – zacięła się, tyleż samo zdławiona wyolbrzymionym poczuciem winy, co koniecznością nazwania uczuć, których od czasu rozwodu przecież bardzo skutecznie unikała.
Nie sądziła, by w tym przypadku parzenica ze wszystkim sobie poradziła.
- To wraca do mnie w koszmarach, wiesz? Ten kromlech. Smród tamtejszych korytarzy, poderżnięte gardło jednej z hien... – zaśmiała się cicho, trochę histerycznie. – Ja nie walczę. Znam zaklęcia, umiem ich używać, ale nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Wiem, że to inna sytuacja. Że te zwierzęta, one... – Pokręciła głową. – Zostalibyśmy tam, gdybyśmy się nie bronili. I że to tylko zwierzę, nie drugi człowiek. Ale ja nigdy nikogo nie zabiłam, ani w taki sposób, ani w żaden inny.
Przelotna myśl, że na te konkretne emocje znalazłoby się pewnie stosowne określenie kliniczne, pojawiła się nagle, wbijając się pod skórę Blanki niczym wsuwana coraz dalej igła.
Milczała potem chwilę, obracając ponure wspomnienia w głowie jak szczególnie interesujący artefakt.
- Es – przeskoczyła nagle, tak, jak robiła zazwyczaj, gdy przechodziło jej mówić o własnych uczuciach. Nie potrafiła tego. Nie potrafiła prowadzić takich rozmów.
- Kocham go – rzuciła krótko, nim zdążyła się zastanowić – nim zdążyła się powstrzymać. – I cholernie się tego boję – zaśmiała się gorzko. – Byłam kiedyś zamężna, Jo był świetnym facetem, ale ja... Ja byłam dzieciakiem. Nie potrafiłam o niego – o nas – zadbać. I chyba potrzebowałam zupełnie czegoś innego niż on. – Postukała nerwowo palcami w delikatną porcelanę filiżanki. – I boję się, że teraz jest dokładnie tak samo. Że z jednej strony jest dobrze – ale z drugiej wciąż potrzebuję czegoś innego. Że wszystko się powtórzy. Przez chwilę będzie się układało, a potem go skrzywdzę. Esa. Tylko, że tym razem to on mnie zostawi, a ja sobie z tym nie poradzę, bo nie...
Jak miała ubrać w słowa, że dawno już nie czuła niczego takiego, jak w stosunku do Barrosa?
- Projekt – przeskoczyła znowu zamiast tego, uciekając przed tym, czego nie potrafiła wyjaśnić. – Wiele lat poświęciłam astronomii i wiele kolejnych planuję poświęcić. Chcę się kształcić, odkrywać, chcę… Bardzo wiele rzeczy – parsknęła cicho. – A wszystko to może trafić szlag, bo nie jesteśmy w stanie przedstawić wyników, które usatysfakcjonowałyby komisję odpowiedzialną za granty. Mogą nam ukrócić finansowanie, Björn. Być może będziemy zmuszeni wrócić do Brazylii za miesiąc, może za dwa.
Umilkła na chwilę.
- Ten projekt jest wszystkim, co mam – w kontekście pracy, kariery naukowej – dodała ciszej. Nie była wcale pewna, czy ktokolwiek zdawał sobie sprawę, jak wiele te konkretne badania znaczą dla Blanki. Nie sądziła, by Es w pełni to rozumiał i, tak naprawdę, chyba nawet Yami nie miała pojęcia o skali przywiązania Vargas do projektu.
A prawda była taka, że fiasko tych badań byłoby dla Blanki cholerną katastrofą. Nie dlatego, że wypadłaby ze świata nauki – tak by się nie stało, wciąż była przecież świetną astronomką, wciąż miałaby inne projekty, którymi mogłaby się zająć; wciąż miałaby tę specjalizację, którą tak bardzo chciała zrobić. Tylko że to wszystko było niczym w porównaniu z oczekiwaniami, jakie Meksykanka miała wobec bieżących badań. Projekt Yami łączył wszystko, co było dla niej ważne, spajał wszystkie jej zainteresowania w jedno i – o dziwo – naprawdę obiecywał złote góry. Dawał szansę na realne odkrycia, które znacznie podbiłyby karierę Blanki – i które, przede wszystkim, spełniłyby jej własne marzenia.
Myśl, że może to wszystko stracić, była przerażająca tym bardziej, że pod wszystko krył się nie tylko projekt, ale też Es, całe to życie, które bardzo powoli zaczęła tu budować.
Na przykład to, że nierzadko był lepszym człowiekiem niż prawdopodobnie sądził.
Możesz mi to wyjaśnić?
Przez moment popijała tylko kolejne łyki parzenicy, niespecjalnie przejmując się tym, że gorący napar prawdopodobnie sparzy jej język. Stwierdzenie, że traktowała te gorąco jako swego rodzaju karę – za upór, za naiwność, za bardzo wiele rzeczy, które ostatnio wychodziły na pierwszy plan za każdym razem, gdy myślała o sobie, o tym, jaka była jako człowiek – nie byłoby przesadą.
Kromlech. Es. Szpital.
Pierwsze krótkie stwierdzenia, które teraz powinna rozbudować. Jak? A może powinna dodać jeszcze więcej, sięgnąć we wcześniejsze lata? Nie była pewna. Potarła czoło, skrępowana.
Nie pomogę ci, dopóki nie dowiem się, o co tutaj chodzi.
Bardzo starała się, by nie pokazać po sobie rozczarowania – rozczarowania, do którego tak naprawdę niespecjalnie miała prawo. To ona przychodziło tu po prośbie – głupiej prośbie – a Björn był z nich dwojga tym rozsądniejszym, przynajmniej w tej chwili. Nie mogła się za to obrażać.
Założyła nogę na nogę, machała przez chwilę stopą w powietrzu, zastanawiając się, od czego zacząć.
- Gromadzę problemy jak Pokémony – zaczęła, zaraz potem uzmysławiając sobie, że Guildenstern raczej nie wiedział, co miało oznaczać to porównanie. – Pokémony to takie... A, mniejsza z tym, nieważne. Gromadzę problemy jak talie kart tarota. Jak porcelanowe słoniki, stroiki z suchych kwiatów, albo nie wiem, makramy – poprawiła się.
- Kromlech – rzuciła, zdecydowana zacząć właśnie od tego. Niekoniecznie zgodnie z chronologią, ale paradoksalnie ten temat był dla niej najłatwiejszy. Najłatwiejszy, by opowiedzieć – najtrudniejszy, by naprawdę go przepracować. – Mieliśmy tam znaleźć mapę. Może artefakt. Cokolwiek, co popchnęłoby nasz projekt do przodu. Ja... Byłam odpowiedzialna za przygotowanie. Upewnienie się, co może na nas tam czekać – zaśmiała się bez cienia rozbawienia. – Przygotowałam nas tak, że wylądowaliśmy w szpitalu i naprawdę niewiele brakowało, by Es stamtąd nie wyszedł. Ja? Mój ból to naprawdę mały problem w porównaniu do tego, że mogłam pośrednio zabić typa, którego... – zacięła się, tyleż samo zdławiona wyolbrzymionym poczuciem winy, co koniecznością nazwania uczuć, których od czasu rozwodu przecież bardzo skutecznie unikała.
Nie sądziła, by w tym przypadku parzenica ze wszystkim sobie poradziła.
- To wraca do mnie w koszmarach, wiesz? Ten kromlech. Smród tamtejszych korytarzy, poderżnięte gardło jednej z hien... – zaśmiała się cicho, trochę histerycznie. – Ja nie walczę. Znam zaklęcia, umiem ich używać, ale nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Wiem, że to inna sytuacja. Że te zwierzęta, one... – Pokręciła głową. – Zostalibyśmy tam, gdybyśmy się nie bronili. I że to tylko zwierzę, nie drugi człowiek. Ale ja nigdy nikogo nie zabiłam, ani w taki sposób, ani w żaden inny.
Przelotna myśl, że na te konkretne emocje znalazłoby się pewnie stosowne określenie kliniczne, pojawiła się nagle, wbijając się pod skórę Blanki niczym wsuwana coraz dalej igła.
Milczała potem chwilę, obracając ponure wspomnienia w głowie jak szczególnie interesujący artefakt.
- Es – przeskoczyła nagle, tak, jak robiła zazwyczaj, gdy przechodziło jej mówić o własnych uczuciach. Nie potrafiła tego. Nie potrafiła prowadzić takich rozmów.
- Kocham go – rzuciła krótko, nim zdążyła się zastanowić – nim zdążyła się powstrzymać. – I cholernie się tego boję – zaśmiała się gorzko. – Byłam kiedyś zamężna, Jo był świetnym facetem, ale ja... Ja byłam dzieciakiem. Nie potrafiłam o niego – o nas – zadbać. I chyba potrzebowałam zupełnie czegoś innego niż on. – Postukała nerwowo palcami w delikatną porcelanę filiżanki. – I boję się, że teraz jest dokładnie tak samo. Że z jednej strony jest dobrze – ale z drugiej wciąż potrzebuję czegoś innego. Że wszystko się powtórzy. Przez chwilę będzie się układało, a potem go skrzywdzę. Esa. Tylko, że tym razem to on mnie zostawi, a ja sobie z tym nie poradzę, bo nie...
Jak miała ubrać w słowa, że dawno już nie czuła niczego takiego, jak w stosunku do Barrosa?
- Projekt – przeskoczyła znowu zamiast tego, uciekając przed tym, czego nie potrafiła wyjaśnić. – Wiele lat poświęciłam astronomii i wiele kolejnych planuję poświęcić. Chcę się kształcić, odkrywać, chcę… Bardzo wiele rzeczy – parsknęła cicho. – A wszystko to może trafić szlag, bo nie jesteśmy w stanie przedstawić wyników, które usatysfakcjonowałyby komisję odpowiedzialną za granty. Mogą nam ukrócić finansowanie, Björn. Być może będziemy zmuszeni wrócić do Brazylii za miesiąc, może za dwa.
Umilkła na chwilę.
- Ten projekt jest wszystkim, co mam – w kontekście pracy, kariery naukowej – dodała ciszej. Nie była wcale pewna, czy ktokolwiek zdawał sobie sprawę, jak wiele te konkretne badania znaczą dla Blanki. Nie sądziła, by Es w pełni to rozumiał i, tak naprawdę, chyba nawet Yami nie miała pojęcia o skali przywiązania Vargas do projektu.
A prawda była taka, że fiasko tych badań byłoby dla Blanki cholerną katastrofą. Nie dlatego, że wypadłaby ze świata nauki – tak by się nie stało, wciąż była przecież świetną astronomką, wciąż miałaby inne projekty, którymi mogłaby się zająć; wciąż miałaby tę specjalizację, którą tak bardzo chciała zrobić. Tylko że to wszystko było niczym w porównaniu z oczekiwaniami, jakie Meksykanka miała wobec bieżących badań. Projekt Yami łączył wszystko, co było dla niej ważne, spajał wszystkie jej zainteresowania w jedno i – o dziwo – naprawdę obiecywał złote góry. Dawał szansę na realne odkrycia, które znacznie podbiłyby karierę Blanki – i które, przede wszystkim, spełniłyby jej własne marzenia.
Myśl, że może to wszystko stracić, była przerażająca tym bardziej, że pod wszystko krył się nie tylko projekt, ale też Es, całe to życie, które bardzo powoli zaczęła tu budować.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Pią 23 Lut - 16:24
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Nie mógł nie spytać i nie zainteresować się losem Blanki. Jeśli miał jej w jakikolwiek pomóc, chciał znać historię, która się za tym wszystkim kryła. Björn doskonale wiedział, jak to jest nosić w sobie tajemnicę i nie móc jej nikomu wyjawić. Brakowało mu w jego otoczeniu kogoś, komu mógł o tym powiedzieć; wielokrotnie chciał zrzucić ten ciężar, który od wielu miesięcy w sobie nosił, lecz wiedział, że bezpieczniej będzie to zachować dla siebie. Pojawiały się jednak plotki w środowisku ślepców, których obecności nie dało się zignorować, dlatego też w ostatnim czasie postanowił się nie wychylać i nie angażować w sprawy Magisterium. Dla własnego bezpieczeństwa. Nie wiedział jednak, co powie mu Blanca; nie spodziewał się, by była to sprawa podobnej wagi — z tego, co mu było wiadomo, choć pozory mogły mylić, Vargas trzymała się z daleka od magii zakazanej. Dla młodego Guildensterna było już za późno — nie dało się cofnąć tego, co się wydarzyło, przemiana była bowiem procesem nieodwracalnym. Za każdym razem, gdy rzucał zaklęcia, żyły pokrywały się czernią, a oczy — bielmem, co ukrywał za wszelką ceną przed całym światem. Nosił nie tylko czarne golfy i długie płaszcze, które miały mu pomóc w ukrywaniu zmian przy każdorazowym korzystaniu z magii, ale miał i naszyjnik z krakenem, który gwarantował mu możliwość relatywnie swobodnego funkcjonowania w społeczeństwie, tworząc iluzję i zakrywając zmiany. Przynajmniej do czasu.
— Co…? — zapytał ze zdziwieniem Björn, gdy nie zrozumiał porównania użytego przez Blancę. Mógł się jednak domyślić, że miało ono związek ze światem śniących, który był mu stosunkowo obcy. Björn wiedział tylko tyle, co było trzeba, nigdy nie zgłębiając się zbytnio w ich kulturę, choć wiedział, że galdrowie mieli z nimi więcej wspólnego, niż chcieliby na głos przyznać. Kiedy jednak wyklarowała swoją wypowiedź, przytaknął jej jedynie głową na znak, że słucha. — Blanca… Ja… Ja rozumiem, że to nie jest takie łatwe. Sam… Sam skrzywdziłem kogoś, kogo nie powinienem, ale czasami tak jest, że w niektórych sytuacjach trzeba się bronić. Samoobrona nie jest niczym złym — kontynuował Guuildenstern, mimo iż podejrzewał, że prawdopodobnie otrzymał część historii ze strony Blanki. Nie miał jednak wątpliwości, że odbiła się ona na jej psychice. — Zwierzęta, podobnie jak ludzie, potrafią być nieprzewidywalne. Najważniejsze, że udało wam się stamtąd wyjść, ale co wam przyszło do głowy, by ryzykować swoim życiem bez kogoś, kto nie zna tutejszych okolic? — wypalił nagle Björn, szczerze zdziwiony postępowaniem Vargas i Barrosa. Kolejna informacja związana z ich romansem wywołała jeszcze większe zdziwienie na jego twarzy.
— Tego się nie spodziewałem, ale… — Björn wiedział, że trudno jest radzić innym w kwestiach uczuć, szczególnie gdy sam miał ograniczone doświadczenia w tych sprawach. Jednak chciał Blance przekazać wsparcie, nawet jeśli sam nie był pewny, czy jego słowa będą miały znaczenie. — Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz. To, co było kiedyś, to przeszłość. Jestem przekonany, że teraz jesteś innym człowiekiem. — Być może to, co powiedział, było zbyt ogólne, ale wierzył, że odnajdzie w nich choć odrobinę pocieszenia. — A co do projektu... — zaczął się zastanawiać na głos, czy byłby w stanie jej w jakikolwiek sposób pomóc. Od pewnego czasu wiedziała o tym, że był Guildensternem i pochodził z jednej z najpotężniejszych rodzin w magicznej Skandynawii. — Nie próbowałaś znaleźć jakiegoś alternatywnego źródła finansowania tutaj, na miejscu? Gdybym wiedział coś więcej o projekcie, może mógłbym wam pomóc i szepnąć parę słów odpowiednim osobom — zadeklarował się, jednocześnie podejmując decyzję o spełnieniu jej prośby. Zniknął na moment na zapleczu, po czym wrócił z czymś silniejszym od tego, co go wcześniej prosiła. Spojrzał na nią uważnie, jakby chciał się upewnić, że nie popełnia w tej sytuacji żadnego błędu.
— Co…? — zapytał ze zdziwieniem Björn, gdy nie zrozumiał porównania użytego przez Blancę. Mógł się jednak domyślić, że miało ono związek ze światem śniących, który był mu stosunkowo obcy. Björn wiedział tylko tyle, co było trzeba, nigdy nie zgłębiając się zbytnio w ich kulturę, choć wiedział, że galdrowie mieli z nimi więcej wspólnego, niż chcieliby na głos przyznać. Kiedy jednak wyklarowała swoją wypowiedź, przytaknął jej jedynie głową na znak, że słucha. — Blanca… Ja… Ja rozumiem, że to nie jest takie łatwe. Sam… Sam skrzywdziłem kogoś, kogo nie powinienem, ale czasami tak jest, że w niektórych sytuacjach trzeba się bronić. Samoobrona nie jest niczym złym — kontynuował Guuildenstern, mimo iż podejrzewał, że prawdopodobnie otrzymał część historii ze strony Blanki. Nie miał jednak wątpliwości, że odbiła się ona na jej psychice. — Zwierzęta, podobnie jak ludzie, potrafią być nieprzewidywalne. Najważniejsze, że udało wam się stamtąd wyjść, ale co wam przyszło do głowy, by ryzykować swoim życiem bez kogoś, kto nie zna tutejszych okolic? — wypalił nagle Björn, szczerze zdziwiony postępowaniem Vargas i Barrosa. Kolejna informacja związana z ich romansem wywołała jeszcze większe zdziwienie na jego twarzy.
— Tego się nie spodziewałem, ale… — Björn wiedział, że trudno jest radzić innym w kwestiach uczuć, szczególnie gdy sam miał ograniczone doświadczenia w tych sprawach. Jednak chciał Blance przekazać wsparcie, nawet jeśli sam nie był pewny, czy jego słowa będą miały znaczenie. — Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz. To, co było kiedyś, to przeszłość. Jestem przekonany, że teraz jesteś innym człowiekiem. — Być może to, co powiedział, było zbyt ogólne, ale wierzył, że odnajdzie w nich choć odrobinę pocieszenia. — A co do projektu... — zaczął się zastanawiać na głos, czy byłby w stanie jej w jakikolwiek sposób pomóc. Od pewnego czasu wiedziała o tym, że był Guildensternem i pochodził z jednej z najpotężniejszych rodzin w magicznej Skandynawii. — Nie próbowałaś znaleźć jakiegoś alternatywnego źródła finansowania tutaj, na miejscu? Gdybym wiedział coś więcej o projekcie, może mógłbym wam pomóc i szepnąć parę słów odpowiednim osobom — zadeklarował się, jednocześnie podejmując decyzję o spełnieniu jej prośby. Zniknął na moment na zapleczu, po czym wrócił z czymś silniejszym od tego, co go wcześniej prosiła. Spojrzał na nią uważnie, jakby chciał się upewnić, że nie popełnia w tej sytuacji żadnego błędu.
Blanca Vargas
Re: Zaplecze Sob 2 Mar - 18:25
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Gdyby się dobrze zastanowić, naprawdę niewiele o Björnie wiedziała – i może dlatego zakładała, że od tak da jej to, czego chciała, może dlatego tak opierała się przed mówieniem. Gdyby znała go lepiej, wiedziała więcej o tym, co przeszedł i jak patrzy na świat – może krępowałaby się mniej, może wręcz uznałaby, że Guildenstern jest doskonałą osobą, by jej wysłuchać. Może widywałaby się z nim częściej, a ich relacja wyewoluowałaby w coś bliższego przyjaźni niż zwykłej znajomości, jednej z wielu, jakie oboje mieli.
Teoretycznie wciąż nie było za późno, by to naprawić. Wciąż mogli poznać się lepiej. Wciąż mogli dać sobie czas i okoliczności, by mówić, mówić, mówić – najpierw jedno, potem drugie. Wciąż mogli spróbować sobie zaufać na tyle, by odsłonić więcej kart, otworzyć się bardziej, bardziej i bardziej, tak bardzo, by nie mieć przed sobą już nic do ukrycia. Mogli. Blanca nie była jednak pewna, czy tak potrafi. Czy jest na to gotowa.
Jednak mówiła, a słowa, raz uwolnione, wylewały się z niej gwałtownie, jedno za drugim, splatając w mniej lub bardziej sensowne ciągi, mniej lub bardziej zrozumiałe stwierdzenia, mniej lub bardziej pełne obrazy tego, co kryło się w jej sercu – i co spędzało jej sen z powiek.
I Björn, on też mówił. Nie tak dużo, jak ona, dość jednak, by podsycić w niej nieśmiałe pragnienie, by chociaż raz w życiu być absolutnie szczerą. By raz nie zastanawiać się, czy może, czy druga osoba rzeczywiście chce jej słuchać – by po prostu wyrzucić z siebie wszystko, dać sobie chociaż cień szansy, by poczuć się lepiej. Wciąż wybierała, wciąż podawała Guildensternowi tylko część tego, co kłębiło jej się w głowie – i tak było to jednak znacznie więcej, niż dała ostatnio komukolwiek innemu.
Zapytana o powody, dla których zapuścili się do kromlecha, westchnęła ciężko i pokręciła głową.
- Projekt. To zawsze jest projekt – przyznała i przetarła twarz dłonią, jakby licząc, że w ten sposób zetrze z siebie chociaż część wyczerpania. - Myśleliśmy, że... To miała być prosta wycieczka. Wejść, znaleźć mapę, tabliczkę, schemat – cokolwiek – i wrócić. Nic nie sugerowało, że to będzie... Przygotowywałam nas, Björn. Sprawdzałam źródła, czytałam o tym miejscu. Nic nie sugerowało, że będzie niebezpiecznie. – Milczała przez chwilę. - Zwykle chodzi z nami Isac, ale akurat miał zajęcia, a my nie... – Odetchnęła powoli. - Nie chcieliśmy czekać. Mamy coraz mniej czasu, żeby czekać.
Przez krótką chwilę żuła tylko dolną wargę nerwowo, zaśmiała się tylko krótko na innego człowieka – była nim, nie była jednak pewna, czy rzeczywiście zmiany, jakie w niej zaszły, były zmianami na lepsze – i spojrzała na Guildensterna z zaskoczeniem, gdy wspomniał o możliwych alternatywach.
Nie pomyśleli o tym. Ona o tym nie pomyślała, nie sądziła jednak, by Yami była lepsza. By ktokolwiek z zespołu to rozważał. Od lat wszyscy byli przywiązani do Instytutu Joaquima Leitão, uczepieni go jak rzep psiego ogona. Trwało to tak długo, że chyba przestali zauważać inne możliwości. Jakby praca naukowa była ograniczona do grantów, do łaski i niełaski instytutów – a przecież nie była. Prywatne finansowanie projektów było tak samo popularne w Ameryce Południowej jak tutaj. Dlaczego o tym nie pomyśleli?
- Ja... Muszę porozmawiać z Yami, ale moglibyśmy przysłać ci papiery – przyznała ostrożnie, w duchu wciąż rozważając nowe możliwości. - Jakieś podsumowanie, portfolio, coś, co mógłbyś… – Wzruszyła ramionami. - Co może byłoby coś dla kogoś warte. Skrót naszych dotychczasowych badań. – Skrzywiła się przelotnie na myśl, że tak naprawdę niewiele mieli do zaprezentowania poza ambitnym planem – i ryzykiem niepowodzenia towarzyszącym im na każdym kroku.
Gdy zniknął na chwilę na zapleczu, Blanca wciąż myślała o drzwiach, które być może się dla nich otwierały.
- Dlaczego to robisz? – zapytała nagle, gdy Björn znów do niej dołączył.
Wzrok mimowolnie uciekł jej do woreczka leżącego w dłoni Guildensterna – niewątpliwie silniejszych ziół, o które prosiła – ale nie wyciągała po niego ręki od razu, prędko wracając spojrzeniem do Norwega.
- Dlaczego chcesz nam pomóc? – spytała wprost, przy czym nie wynikało to z nieufności, a raczej zaskoczenia.
Ze zdziwienia, że Björn, mimo że nie wiedział nic o ich badaniach, gotów był dać im szansę – przynajmniej spróbować znaleźć im kogoś, kto mógłby pomóc. Kogo mogłyby zainteresować marzenia zgrai astronomów i historyków, który mógłby dać im to, co coraz bardziej niechętnie dawał im Instytut.
Teoretycznie wciąż nie było za późno, by to naprawić. Wciąż mogli poznać się lepiej. Wciąż mogli dać sobie czas i okoliczności, by mówić, mówić, mówić – najpierw jedno, potem drugie. Wciąż mogli spróbować sobie zaufać na tyle, by odsłonić więcej kart, otworzyć się bardziej, bardziej i bardziej, tak bardzo, by nie mieć przed sobą już nic do ukrycia. Mogli. Blanca nie była jednak pewna, czy tak potrafi. Czy jest na to gotowa.
Jednak mówiła, a słowa, raz uwolnione, wylewały się z niej gwałtownie, jedno za drugim, splatając w mniej lub bardziej sensowne ciągi, mniej lub bardziej zrozumiałe stwierdzenia, mniej lub bardziej pełne obrazy tego, co kryło się w jej sercu – i co spędzało jej sen z powiek.
I Björn, on też mówił. Nie tak dużo, jak ona, dość jednak, by podsycić w niej nieśmiałe pragnienie, by chociaż raz w życiu być absolutnie szczerą. By raz nie zastanawiać się, czy może, czy druga osoba rzeczywiście chce jej słuchać – by po prostu wyrzucić z siebie wszystko, dać sobie chociaż cień szansy, by poczuć się lepiej. Wciąż wybierała, wciąż podawała Guildensternowi tylko część tego, co kłębiło jej się w głowie – i tak było to jednak znacznie więcej, niż dała ostatnio komukolwiek innemu.
Zapytana o powody, dla których zapuścili się do kromlecha, westchnęła ciężko i pokręciła głową.
- Projekt. To zawsze jest projekt – przyznała i przetarła twarz dłonią, jakby licząc, że w ten sposób zetrze z siebie chociaż część wyczerpania. - Myśleliśmy, że... To miała być prosta wycieczka. Wejść, znaleźć mapę, tabliczkę, schemat – cokolwiek – i wrócić. Nic nie sugerowało, że to będzie... Przygotowywałam nas, Björn. Sprawdzałam źródła, czytałam o tym miejscu. Nic nie sugerowało, że będzie niebezpiecznie. – Milczała przez chwilę. - Zwykle chodzi z nami Isac, ale akurat miał zajęcia, a my nie... – Odetchnęła powoli. - Nie chcieliśmy czekać. Mamy coraz mniej czasu, żeby czekać.
Przez krótką chwilę żuła tylko dolną wargę nerwowo, zaśmiała się tylko krótko na innego człowieka – była nim, nie była jednak pewna, czy rzeczywiście zmiany, jakie w niej zaszły, były zmianami na lepsze – i spojrzała na Guildensterna z zaskoczeniem, gdy wspomniał o możliwych alternatywach.
Nie pomyśleli o tym. Ona o tym nie pomyślała, nie sądziła jednak, by Yami była lepsza. By ktokolwiek z zespołu to rozważał. Od lat wszyscy byli przywiązani do Instytutu Joaquima Leitão, uczepieni go jak rzep psiego ogona. Trwało to tak długo, że chyba przestali zauważać inne możliwości. Jakby praca naukowa była ograniczona do grantów, do łaski i niełaski instytutów – a przecież nie była. Prywatne finansowanie projektów było tak samo popularne w Ameryce Południowej jak tutaj. Dlaczego o tym nie pomyśleli?
- Ja... Muszę porozmawiać z Yami, ale moglibyśmy przysłać ci papiery – przyznała ostrożnie, w duchu wciąż rozważając nowe możliwości. - Jakieś podsumowanie, portfolio, coś, co mógłbyś… – Wzruszyła ramionami. - Co może byłoby coś dla kogoś warte. Skrót naszych dotychczasowych badań. – Skrzywiła się przelotnie na myśl, że tak naprawdę niewiele mieli do zaprezentowania poza ambitnym planem – i ryzykiem niepowodzenia towarzyszącym im na każdym kroku.
Gdy zniknął na chwilę na zapleczu, Blanca wciąż myślała o drzwiach, które być może się dla nich otwierały.
- Dlaczego to robisz? – zapytała nagle, gdy Björn znów do niej dołączył.
Wzrok mimowolnie uciekł jej do woreczka leżącego w dłoni Guildensterna – niewątpliwie silniejszych ziół, o które prosiła – ale nie wyciągała po niego ręki od razu, prędko wracając spojrzeniem do Norwega.
- Dlaczego chcesz nam pomóc? – spytała wprost, przy czym nie wynikało to z nieufności, a raczej zaskoczenia.
Ze zdziwienia, że Björn, mimo że nie wiedział nic o ich badaniach, gotów był dać im szansę – przynajmniej spróbować znaleźć im kogoś, kto mógłby pomóc. Kogo mogłyby zainteresować marzenia zgrai astronomów i historyków, który mógłby dać im to, co coraz bardziej niechętnie dawał im Instytut.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Sro 27 Mar - 19:01
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Björn wiedział, że wciąż mogli się poznać lepiej, prawdą było bowiem to, że nie znali się tak dobrze, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Poznali się w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie Blanca wiodła swobodne, normalne życie, podczas gdy młody Guildenstern miał po raz pierwszy szansę w swoim życiu zapomnieć o swoim dziedzictwie i zaczerpnąć wolności. Wolności, której na co dzień mu brakowało, ale gdy już się nią zachłysnął, trudno było mu wrócić na stałe do magicznej Skandynawii. Po tym, jak wrócił, co motywował niedokończonymi sprawami i tęsknotą za rodziną, długo nie potrafił zaakceptować obecnej sytuacji, lecz zaczął się do niej przyzwyczajać i dzielić swoje życie między powinnościami dziedzica Guildensternów i członka Magisterium. Życie na dwa fronty nie należało do najłatwiejszych — musiał się kryć niemal na każdym kroku, ale w ostatecznym rozrachunku każdy miał własne sekrety. Jak się okazało — nie inaczej było w przypadku Blanki. Ujawniła przed nim część historii, której nie miał okazji wcześniej poznać — nie był jednak gotowy na podobny ruch, by wyjawić jej prawdę na temat swojej mniej chlubnej działalności.
— Wiesz, Blanca, magiczna Skandynawia rządzi się swoimi prawami — zaczął ostrożnie Björn, patrząc poważnym, pełnym przestrogi wzrokiem na Vargas. — Mam wrażenie, że częściej niż zwykle dzieją się tutaj dziwne… rzeczy. — Jego głos stał się nieco zachrypnięty, gdyż nie raz doświadczył tajemniczych zdarzeń, których nie sposób było wytłumaczyć zwykłymi regułami rzeczywistości. Nie był zaskoczony tym, że początkowo niewinna wyprawa zboczyła z planu i zamieniła się w niebezpieczeństwo. Ta część świata była pełna potężnych sił i nieznanych jeszcze zjawisk, których nawet najmądrzejsi galdrowie nie potrafiliby w pełni zrozumieć. Ale w tym właśnie tkwiła magia Skandynawii — w nieustannym zaskakiwaniu i próbach, jakie stawiała przed tymi, którzy odważyli się ją eksplorować. — Następnym razem dobrze byłoby wziąć kogoś, kto zna okoliczne tereny — zasugerował Björn, nawet jeśli w dalszym ciągu nie miał pewności, czy Blanca weźmie sobie tę uwagę do serca.
— Porozmawiaj z Yami — zachęcił ją młody Guildenstern z lekkim uśmiechem czającym się na twarzy. Jeśli chcieli zostać na dłużej w Skandynawii, znalezienie prywatnego finansowania wydawało mu się teraz jedyną, sensowną opcją w tym przypadku. Lata pracy nie mogły być tak zwyczajnie przekreślone przez brak satysfakcji ze strony zagranicznej komisji przyznającej granty. — Dlaczego? Po prostu. — Wzruszył bezradnie ramionami, nie zastanawiał się bowiem nad konkretnym powodem, dla którego to właśnie robił. — Ty też mi pomogłaś, gdy byłem u was. Teraz moja kolej — dodał po chwili namysłu Björn, w międzyczasie przygotowując to, po co do niego przyszła. — Poza tym, znam ludzi i na pewno łatwiej będzie mi coś załatwić. A szepnąć parę słów o was nic nie kosztuje. — zadeklarował Guildenstern, po czym wręczył Blance nie tylko woreczek z ziołami, ale także dodatkowy eliksir. — To drugie pomoże ci się nie uzależnić zbyt szybko. Tylko, proszę, bądź rozsądna.
— Wiesz, Blanca, magiczna Skandynawia rządzi się swoimi prawami — zaczął ostrożnie Björn, patrząc poważnym, pełnym przestrogi wzrokiem na Vargas. — Mam wrażenie, że częściej niż zwykle dzieją się tutaj dziwne… rzeczy. — Jego głos stał się nieco zachrypnięty, gdyż nie raz doświadczył tajemniczych zdarzeń, których nie sposób było wytłumaczyć zwykłymi regułami rzeczywistości. Nie był zaskoczony tym, że początkowo niewinna wyprawa zboczyła z planu i zamieniła się w niebezpieczeństwo. Ta część świata była pełna potężnych sił i nieznanych jeszcze zjawisk, których nawet najmądrzejsi galdrowie nie potrafiliby w pełni zrozumieć. Ale w tym właśnie tkwiła magia Skandynawii — w nieustannym zaskakiwaniu i próbach, jakie stawiała przed tymi, którzy odważyli się ją eksplorować. — Następnym razem dobrze byłoby wziąć kogoś, kto zna okoliczne tereny — zasugerował Björn, nawet jeśli w dalszym ciągu nie miał pewności, czy Blanca weźmie sobie tę uwagę do serca.
— Porozmawiaj z Yami — zachęcił ją młody Guildenstern z lekkim uśmiechem czającym się na twarzy. Jeśli chcieli zostać na dłużej w Skandynawii, znalezienie prywatnego finansowania wydawało mu się teraz jedyną, sensowną opcją w tym przypadku. Lata pracy nie mogły być tak zwyczajnie przekreślone przez brak satysfakcji ze strony zagranicznej komisji przyznającej granty. — Dlaczego? Po prostu. — Wzruszył bezradnie ramionami, nie zastanawiał się bowiem nad konkretnym powodem, dla którego to właśnie robił. — Ty też mi pomogłaś, gdy byłem u was. Teraz moja kolej — dodał po chwili namysłu Björn, w międzyczasie przygotowując to, po co do niego przyszła. — Poza tym, znam ludzi i na pewno łatwiej będzie mi coś załatwić. A szepnąć parę słów o was nic nie kosztuje. — zadeklarował Guildenstern, po czym wręczył Blance nie tylko woreczek z ziołami, ale także dodatkowy eliksir. — To drugie pomoże ci się nie uzależnić zbyt szybko. Tylko, proszę, bądź rozsądna.
Blanca Vargas
Re: Zaplecze Sob 30 Mar - 17:21
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
W którymś momencie wszystkiego stało się dla niej już za dużo. Wiedziała, że Guildenstern nie miał złych intencji, ale jednocześnie coraz trudniej było jej go słuchać. Wcale nie była przy tym przekonana, że gdyby od razu wiedziała, na jaką rozmowę się zanosi – że czułaby się wtedy lepiej. Nie, pewnie nie. Pewnie wciąż nie byłaby gotowa na te wszystkie słowa, na troskę Björna, na jego uwagę – słowem, na to wszystko, na co Vargas, jej zdaniem, nie zasługiwała.
W efekcie teraz przestała mówić. Wciąż słuchała, słowa Guildensterna wciąż do niej trafiały, po prostu coraz mniej umiała na nie odpowiadać. Kiwała więc tylko głową na znak zgody, że następnym razem zachowają się rozsądniej, by uniknąć powtórki z kromlecha. Kiwała głową na potwierdzenie, że tak, porozmawia z Yami – że spróbuje jej wytłumaczyć, że praca dla sektora prywatnego nie jest w żaden sposób gorsza od badań czysto uniwersyteckich. Że, tak naprawdę, może udałoby się uniknąć połowy aktualnych problemów, gdyby Serrano nie zapierała się wcześniej przed poszukaniem inwestorów poza Instytutem. Wreszcie – pokiwała głową na znak, że rozumie i docenia propozycję Guildensterna, że jego argumenty mają dla niej sens.
I milczała. Milczała, bo jej własne słowa grzęzły jej w gardle, bo była zbyt wyczerpana, zbyt przerażona, po prostu zbyt.
Nim Björn wrócił, dopiła napar i odstawiła pustą filiżankę ostrożnie na stolik. Nerwowo skubała podłokietnik fotela jeszcze przez chwilę i drgnęła wyraźniej dopiero, gdy mężczyzna podsunął jej woreczek z ziołami i buteleczkę z eliksirem. Zmarszczyla lekko brwi na ten drugi, jej twarz znów wygładziła się jednak, gdy Guildenstern wyjaśnił, co kryła niewielka fiolka.
- Dzięki – rzuciła cicho, ostrożnie biorąc obie rzeczy od Björna i pakując je do torby. Dopiero, gdy upewniła się, że ani zioła, ani eliksir nie ucierpią po drodze do domu – dopiero wtedy uniosła wzrok na mężczyznę.
- Dziękuję, Björn – powtórzyła, jednocześnie podnosząc się z fotela. Z zakłopotaniem potarła nadgarstek. – Ja... Będę ostrożna. Postaram się.
Zawahała się i nagle, bez uprzedzenia, objęła alchemika i przytuliła się do niego lekko. Dotykiem zawsze mówiła więcej, niż słowami. Wdzięczność dużo łatwiej było jej wyrazić tak, niż o niej mówić – a Guildensternowi miała przecież za co być wdzięczną.
Potem, znów cofając się o krok, uśmiechnęła się smutno. W tej jednej chwili wydawało się, że od beztroskich dni Ameryce Południowej, gdzie się poznali, dzieliły ich całe lata świetlne. Blanca była absolutnie pewna, że od tego czasu stała się dużo bardziej zgorzkniała, zwyczajnie przytłoczona wszystkim, co się działo i...
Nie była kimś zupełnie innym, ale z pewnością nie była też tą Blancą, którą Björn poznał podczas swoich podróży.
Zarzuciła torbę na ramię i chrząknęła cicho. Jeszcze przez moment stała w miejscu, jak słup soli, trochę zakłopotana, trochę niepewna, co zrobić dalej. Wreszcie odetchnęła cicho, parsknęła gorzko i pokręciła głową.
- Przyjdę kiedyś po prostu cię odwiedzić, a nie dlatego, że czegoś będę chciała. Znowu – zapewniła i ucałowała mężczyznę miękko w policzek.
- Björn? – zagaiła jeszcze tuż przed wyjściem, z dłonią wspartą już na klamce drzwi. – Porozmawiam z Yami. Zbierzemy jakieś papiery, cokolwiek, co może się przydać i... Bylibyśmy głupi, gdybyśmy chociaż nie spróbowali – zawahała się. – Dziękuję. Naprawdę. Jeśli to się uda, to... Odwdzięczymy się jakoś. Ja ci się odwdzięczę. - Odetchnęła powoli. - Taka pomoc to znacznie więcej, niż dostałeś ode mnie w Ameryce. - Uśmiechnęła się łagodnie.
W efekcie teraz przestała mówić. Wciąż słuchała, słowa Guildensterna wciąż do niej trafiały, po prostu coraz mniej umiała na nie odpowiadać. Kiwała więc tylko głową na znak zgody, że następnym razem zachowają się rozsądniej, by uniknąć powtórki z kromlecha. Kiwała głową na potwierdzenie, że tak, porozmawia z Yami – że spróbuje jej wytłumaczyć, że praca dla sektora prywatnego nie jest w żaden sposób gorsza od badań czysto uniwersyteckich. Że, tak naprawdę, może udałoby się uniknąć połowy aktualnych problemów, gdyby Serrano nie zapierała się wcześniej przed poszukaniem inwestorów poza Instytutem. Wreszcie – pokiwała głową na znak, że rozumie i docenia propozycję Guildensterna, że jego argumenty mają dla niej sens.
I milczała. Milczała, bo jej własne słowa grzęzły jej w gardle, bo była zbyt wyczerpana, zbyt przerażona, po prostu zbyt.
Nim Björn wrócił, dopiła napar i odstawiła pustą filiżankę ostrożnie na stolik. Nerwowo skubała podłokietnik fotela jeszcze przez chwilę i drgnęła wyraźniej dopiero, gdy mężczyzna podsunął jej woreczek z ziołami i buteleczkę z eliksirem. Zmarszczyla lekko brwi na ten drugi, jej twarz znów wygładziła się jednak, gdy Guildenstern wyjaśnił, co kryła niewielka fiolka.
- Dzięki – rzuciła cicho, ostrożnie biorąc obie rzeczy od Björna i pakując je do torby. Dopiero, gdy upewniła się, że ani zioła, ani eliksir nie ucierpią po drodze do domu – dopiero wtedy uniosła wzrok na mężczyznę.
- Dziękuję, Björn – powtórzyła, jednocześnie podnosząc się z fotela. Z zakłopotaniem potarła nadgarstek. – Ja... Będę ostrożna. Postaram się.
Zawahała się i nagle, bez uprzedzenia, objęła alchemika i przytuliła się do niego lekko. Dotykiem zawsze mówiła więcej, niż słowami. Wdzięczność dużo łatwiej było jej wyrazić tak, niż o niej mówić – a Guildensternowi miała przecież za co być wdzięczną.
Potem, znów cofając się o krok, uśmiechnęła się smutno. W tej jednej chwili wydawało się, że od beztroskich dni Ameryce Południowej, gdzie się poznali, dzieliły ich całe lata świetlne. Blanca była absolutnie pewna, że od tego czasu stała się dużo bardziej zgorzkniała, zwyczajnie przytłoczona wszystkim, co się działo i...
Nie była kimś zupełnie innym, ale z pewnością nie była też tą Blancą, którą Björn poznał podczas swoich podróży.
Zarzuciła torbę na ramię i chrząknęła cicho. Jeszcze przez moment stała w miejscu, jak słup soli, trochę zakłopotana, trochę niepewna, co zrobić dalej. Wreszcie odetchnęła cicho, parsknęła gorzko i pokręciła głową.
- Przyjdę kiedyś po prostu cię odwiedzić, a nie dlatego, że czegoś będę chciała. Znowu – zapewniła i ucałowała mężczyznę miękko w policzek.
- Björn? – zagaiła jeszcze tuż przed wyjściem, z dłonią wspartą już na klamce drzwi. – Porozmawiam z Yami. Zbierzemy jakieś papiery, cokolwiek, co może się przydać i... Bylibyśmy głupi, gdybyśmy chociaż nie spróbowali – zawahała się. – Dziękuję. Naprawdę. Jeśli to się uda, to... Odwdzięczymy się jakoś. Ja ci się odwdzięczę. - Odetchnęła powoli. - Taka pomoc to znacznie więcej, niż dostałeś ode mnie w Ameryce. - Uśmiechnęła się łagodnie.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Pią 5 Kwi - 22:44
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Atmosfera w pomieszczeniu zaczęła gęstnieć, co nie było niczym dziwnym. Niełatwo było się obnażać przed drugim człowiekiem i mówić o swoich uczuciach, strachu i problemach. Problemach, które zdawały się przytłaczać Vargasa. Björn potrafił to zrozumieć, czuł bowiem, jak ciężar niewysłowionych słów i tajemnic opada na jego ramiona, jakby każde milczenie dodawało kolejny kamień do jego brzemienia. Wielokrotnie walczył ze swoimi emocjami, próbując znaleźć właściwe słowa, które pomogłyby mu wyjść z tego lęku i niepokoju. Ale wciąż tkwił w impasie, zatopiony w oceanie własnych myśli, wśród których nie potrafił odnaleźć wyjścia — nie był w stanie nikomu wyjawić swoich sekretów. Jeszcze nie teraz. Świat nie mógł dowiedzieć się o tym, że dziedzic Guildensternów stanął po przeciwnej stronie barykady i zdradził Radę. Wszyscy, którzy byli mu bliscy, mieli pojęcia o tym, co się wydarzyło podczas jego wyjazdu — nic więc dziwnego, że samotność stała się towarzyszką każdej chwili, gdyż nie mógł podzielić się swoim brzemieniem z nikim z otoczenia. Rozdarcie między lojalnością a własnymi ambicjami rozdzierało go na strzępy, a ciężar sekretu coraz bardziej przygniatał go do ziemi.
— Nie ma sprawy, Blanca — odpowiedział jej krótko Björn, zastanawiając się nad swoim losem i tajemnicami, które w sobie nosił. Musiał zachować pozory spokoju, choć wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim prawda wyjdzie na jaw. — Chociaż tyle mogłem zrobić. — Wysłuchać. Uśmiechnął się blado do Blanki, gdy ostrożnie odebrała od niego obie rzeczy i zaczęła pakować je do torby. Miał nadzieję, że nie popełniał w tym momencie kardynalnego błędu — nie chciał wpędzić Vargas w nałóg. Próbował uparcie wierzyć w to, że to, co zrobił, było dla dobra Blanki, że mogło jej pomóc oderwać się od tego, co ją trzymało w szponach strachu. Wiedział jednak, że jeśli nie posłucha jego ostrzeżeń, to może się to źle dla niej skończyć. — Pamiętaj, nie częściej niż raz na dwa dni. Znajdziesz wszystkie informacje na etykiecie — poinformował ją na samo zakończenie, mając nadzieję, iż Blanca wykaże się odpowiedzialnością i będzie przestrzegała zamieszczonych na specyfikach wszystkich informacji.
— Jasne, wiesz, gdzie mnie znaleźć. — Młody Guildenstern miał nadzieję, że gdy spotkają się następnym razem, powód jej wizyty nie będzie bezpośrednio związany z kolejną przysługą. Czuł jednak, że rzeczywistość się diametralnie zmieniła, a to co wydarzyło się w Ameryce Południowej było już zamierzchłą przeszłością i zamkniętym rozdziałem. Uśmiechnął się lekko, gdy pocałowała go miękko w policzek na pożegnanie. — Dobrze, dobrze, nie wiem, czy cokolwiek się uda. Jak tak, to będziemy mogli ewentualnie o czymś pomyśleć, ale najpierw porozmawiaj z Yami. Muszę już wracać do pracy, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale uważaj na siebie, dobrze? — Rzucił jej jeszcze porozumiewawcze spojrzenie na koniec, po czym westchnął cicho pod nosem, gdy Vargas ostatecznie opuściła jego pracownię.
Blanca i Björn z tematu
— Nie ma sprawy, Blanca — odpowiedział jej krótko Björn, zastanawiając się nad swoim losem i tajemnicami, które w sobie nosił. Musiał zachować pozory spokoju, choć wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim prawda wyjdzie na jaw. — Chociaż tyle mogłem zrobić. — Wysłuchać. Uśmiechnął się blado do Blanki, gdy ostrożnie odebrała od niego obie rzeczy i zaczęła pakować je do torby. Miał nadzieję, że nie popełniał w tym momencie kardynalnego błędu — nie chciał wpędzić Vargas w nałóg. Próbował uparcie wierzyć w to, że to, co zrobił, było dla dobra Blanki, że mogło jej pomóc oderwać się od tego, co ją trzymało w szponach strachu. Wiedział jednak, że jeśli nie posłucha jego ostrzeżeń, to może się to źle dla niej skończyć. — Pamiętaj, nie częściej niż raz na dwa dni. Znajdziesz wszystkie informacje na etykiecie — poinformował ją na samo zakończenie, mając nadzieję, iż Blanca wykaże się odpowiedzialnością i będzie przestrzegała zamieszczonych na specyfikach wszystkich informacji.
— Jasne, wiesz, gdzie mnie znaleźć. — Młody Guildenstern miał nadzieję, że gdy spotkają się następnym razem, powód jej wizyty nie będzie bezpośrednio związany z kolejną przysługą. Czuł jednak, że rzeczywistość się diametralnie zmieniła, a to co wydarzyło się w Ameryce Południowej było już zamierzchłą przeszłością i zamkniętym rozdziałem. Uśmiechnął się lekko, gdy pocałowała go miękko w policzek na pożegnanie. — Dobrze, dobrze, nie wiem, czy cokolwiek się uda. Jak tak, to będziemy mogli ewentualnie o czymś pomyśleć, ale najpierw porozmawiaj z Yami. Muszę już wracać do pracy, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale uważaj na siebie, dobrze? — Rzucił jej jeszcze porozumiewawcze spojrzenie na koniec, po czym westchnął cicho pod nosem, gdy Vargas ostatecznie opuściła jego pracownię.
Blanca i Björn z tematu
Bezimienny
01.06.2001 Pon 26 Sie - 18:26
01.06.2001
Nigdy nie umiał czekać; ojciec ganił go, gdy z łapczywą i drżącą ciekawością sięgał po szeleszczącą oprawę stojących w rzędzie podarków przed wyznaczoną porą, ciotki unosiły swój ciężki, strofujący ton głosu zawisły ponad chłopięcą, jasną czupryną mieniącą się przebłyskami złota, w momentach, kiedy zanurzał się w machinerii kuchni, próbując przed przyjściem gości wyłuskać dla siebie garść lukrowanych ciasteczek, których okruchy stygły później słodkawym śladem nieposłuszeństwa na krańcach wygiętych ust. Nie widział dużej różnicy pomiędzy czasem i czasem utkanym z chmurnej przyszłości, potrafił zamykać oczy na wszystko, co miało miejsce oraz co mogło czekać za nakreśloną, umowną granicą horyzontu; jedyną walutą sekund, którą posłusznie respektował, były chwile spędzone na przyrządzaniu eliksirów. Utkwiony w swojej pracowni zmieniał się diametralnie, zyskując nagle cierpliwość i grunt okrzepłej precyzji. Alchemia stała jego główną, życiową pasją pielęgnowaną jeszcze podczas pobytu w murach Akademii. Wtedy, jak doskonale pamiętał, zwykli pracować w parach, gdzie roztargnione jednostki przez popełniane błędy wstrząsały napuchniętymi z dumy ciałami profesorów grzmiących przy stanowisku, z którego zaczął unosić się uszczypliwy odór lub najzwyklejszy, sczerniały obłok spalenizny. Dzisiaj - zdecydowaną większość rzeczy wykonywali w samotności, na swoją pieniężną korzyść. Krótkie, powstające przysłowie - gdzie dwóch alchemików, tam…, pozostało w tej chwili bez wyraźnego, dobitnego konturu zakończenia.
Miał wkrótce wyciągnąć wnioski.
Björn wydawał się wszystkim, o czym nie powiedzieli na temat syna Evena inni przedstawiciele Rovelstadów; nawet sam jego uśmiech, pokryty ujmującą i gładką fakturą charyzmatu był absolutnie różny i umiał zyskać uznanie wygłodniałego stada arystokrackich rodzin. Guildenstern uchodził za obiecującego dziedzica - miał od niego ponadto bezsprzecznie większe doświadczenie w arkanach sztuki warzenia eliksirów - był najzwyczajniej starszy i obdarzony bliźniaczą iskrą talentu - oraz równocześnie zapewniał, że dysponuje zasobem trudnych do pozyskania ingrediencji.
- Jeśli jakimś przypadkiem wysadzimy twoje mieszkanie - wyrzucił niemal natychmiast po krótkim epizodzie przywitania, gdy pojawił się w jego pracowni. Na całe szczęście w obecnej chwili nie musiał martwić się teatrzykiem zupełnie zbędnych, jałowych rytuałów konwenansów, na które sam nie miał siły.
- …nigdy się z tego finansowo nie wyliżę - ton głosu, dryfujący pomiędzy ramami pomieszczenia, nie zdradzał szczególnego przejęcia tą nakreśloną pospiesznie i spontanicznie ewentualnością; wydawał się być osobą, która nawet Ragnarök przyjęłaby z namaszczeniem aroganckiego spokoju i miałkim wzruszeniem ramion.
- Wspaniale - klasnął w dłonie. - Możemy zaczynać pracę.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:26
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Björn od zawsze miał problemy z cierpliwością — podobnie jak Ørjan, nie potrafił zbyt długo czekać. Chciał tu, teraz, natychmiast; był w gorącej wodzie kąpany i nie był w stanie usiedzieć na miejscu. Od zawsze wszędzie było go pełno — dopiero alchemia, do której talent przypadkiem wyssał z mlekiem matki, nauczyła go z biegiem lat cierpliwości, mimo że przeciwności, jakie napotykał na swojej drodze do mistrzostwa w alchemii, nie były łatwe do zniesienia. Pamiętał pierwszy wybuch swojego kociołka, do dziś doskonale pamiętając popełniane przez niego błędy. Każdy sukces osiągany w szkolnej — a potem uniwersyteckiej — pracowni był poprzedzony wieloma niepowodzeniami i groźnymi eksplozjami, które wypełniały powietrze charakterystycznym, gęstym dymem i potężnym hukiem. Nie zawsze udawało mu się osiągnąć pierwotnie zamierzony cel, jednak nigdy się nie poddawał, ani myśląc o tym, by zaniechać swoich odważnych eksperymentów, nawet jeśli minęło sporo czasu, zanim udało mu się osiągnąć warzenie eliksirów niemal do perfekcji. Czasami wciąż zdarzało mu się popełniać mniejsze lub większe błędy, zwłaszcza gdy warzył niesprawdzone przepisy.
Z Ørjanem łączyła go niekwestionowana miłość do alchemii. Znali się niemal od zawsze, Rovelstadowie byli w końcu powszechnie znaną i szanowną rodziną kotołaków, lecz dopiero gdy Björn ujrzał jego twarz po raz pierwszy w murach kampusu uniwersyteckiego i dowiedział się, że zaczął studiować to, co on, niespodziewanie połączyła ich nić porozumienia, która przetrwała do dnia dzisiejszego, nawet pomimo wyjazdu młodego Guildensterna z Midgardu. Byli blisko, lecz nie na tyle blisko, by dzielić się swoimi najskrytszymi sekretami. Mimo to, Björn szczególnie cenił sobie swoją znajomość z Rovelstadem, uważał go bowiem za równego sobie i utalentowanego alchemika, który posiadał ogromną wiedzę na temat eliksirów, pomimo że był od niego o dwa lata młodszy. Obaj dzielili się swoimi dotychczasowi osiągnięciami i pomagali sobie w trudnych momentach, często spędzając długie godziny przy kociołkach, odważnie eksperymentując po godzinach i rozmawiając o miksturach. Byli partnerami, którzy wspólnie odkrywali tajemnice alchemii, bowiem stanowiła ona dla nich fascynujący świat pełen możliwości.
— O to nie powinieneś się martwić — zapewnił go Björn, uśmiechając się z niemałym rozbawieniem do mężczyzny. Wyłożył wszystkie składniki — nie wiedział jeszcze, co będą ostatecznie warzyć, dlatego zdecydował się przynieść jak najwięcej ingrediencji. — W razie czego, biorę wszystko na siebie — zaśmiał się Guildenstern, rozkładając od razu cały asortyment przed sobą. Był to scenariusz, który miał realną szansę na to, by być wcielonym w życie. — To co w końcu warzymy? Wybrałeś? — zapytał go jeszcze raz dla pewności, przypominając sobie ich ostatnią dyskusję. Miał kilka propozycji, lecz wybór należał teraz do Ørjana.
Z Ørjanem łączyła go niekwestionowana miłość do alchemii. Znali się niemal od zawsze, Rovelstadowie byli w końcu powszechnie znaną i szanowną rodziną kotołaków, lecz dopiero gdy Björn ujrzał jego twarz po raz pierwszy w murach kampusu uniwersyteckiego i dowiedział się, że zaczął studiować to, co on, niespodziewanie połączyła ich nić porozumienia, która przetrwała do dnia dzisiejszego, nawet pomimo wyjazdu młodego Guildensterna z Midgardu. Byli blisko, lecz nie na tyle blisko, by dzielić się swoimi najskrytszymi sekretami. Mimo to, Björn szczególnie cenił sobie swoją znajomość z Rovelstadem, uważał go bowiem za równego sobie i utalentowanego alchemika, który posiadał ogromną wiedzę na temat eliksirów, pomimo że był od niego o dwa lata młodszy. Obaj dzielili się swoimi dotychczasowi osiągnięciami i pomagali sobie w trudnych momentach, często spędzając długie godziny przy kociołkach, odważnie eksperymentując po godzinach i rozmawiając o miksturach. Byli partnerami, którzy wspólnie odkrywali tajemnice alchemii, bowiem stanowiła ona dla nich fascynujący świat pełen możliwości.
— O to nie powinieneś się martwić — zapewnił go Björn, uśmiechając się z niemałym rozbawieniem do mężczyzny. Wyłożył wszystkie składniki — nie wiedział jeszcze, co będą ostatecznie warzyć, dlatego zdecydował się przynieść jak najwięcej ingrediencji. — W razie czego, biorę wszystko na siebie — zaśmiał się Guildenstern, rozkładając od razu cały asortyment przed sobą. Był to scenariusz, który miał realną szansę na to, by być wcielonym w życie. — To co w końcu warzymy? Wybrałeś? — zapytał go jeszcze raz dla pewności, przypominając sobie ich ostatnią dyskusję. Miał kilka propozycji, lecz wybór należał teraz do Ørjana.
Bezimienny
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:27
Smak pierwszej, doświadczonej porażki potrafił zapadać w pamięć, mieć swoją wyraźną bruzdę wgłębioną na pergaminie trwającej świadomości. Pamiętał dobrze ten moment - był jeszcze uczniem o głowie lekkiej od marzeń i zawieszonej w chmurach, o znacznie intensywniejszym kolorze rozsianych piegów, których sam nigdy nie policzył. Podczas etapu pierwszego stopnia wtajemniczenia postanowił odstąpić od wyraźnych, surowych instrukcji nauczyciela, w zamian za to dodając nieco własnej inwencji - skończyło się to donośnym wybuchem jego kociołka oraz karą szlabanu. Nie przynoś mi więcej wstydu, zagroził jedynie ojciec a tembr jego głosu brzmiał jak napięta struna, jak sznurek cięciwy w łuku oczekującej by wycelować w cudze, podatne gardło. Nie przynoś mi więcej wstydu - później również przynosił, przynosił z wyrachowaniem, rozmysłem i alchemiczną, ukształtowaną pasją. Spisany na początku na straty, wykazał się zaskakującym talentem do sporządzania mikstur, czym przyprawił o zdumienie swojego poprzedniego profesora.
- O nie, nie. Mam jeszcze coś, co nazywa się - podkreślił ze szczerym, udzielającym się rozbawieniem - honorem. Spłacę dług i zamieszkam wtedy w kartonie jak najprawdziwszy kocur.
Zakończył, krzyżując w obojętności ręce na swojej klatce piersiowej. Mówiło się, że koty lubią chodzić swoimi, nieznanymi ścieżkami - był w tym przypadku prawdziwym dziedzicem Rovelstadów, chociaż nie wszyscy postrzegali w ten sposób wieniec cech jego charakteru. Kolejne pytanie Björna nie stanowiło dla niego najmniejszego zaskoczenia, wyglądał, jakby zupełnie przewidywał, że może zapaść przy umówionym spotkaniu. Nie chciał marnować ich cennego czasu na warstwy niepotrzebnych rozmyślań.
- Co powiesz o Eliksirze Sannhet? - odczekał przez interwał milczenia, zanim podzielił się z Guildensternem tym pytaniem. - Chodzi mi oczywiście o sam fakt uwarzenia, wiesz, jak lubię wyzwania… - stłumił nieco ton głosu, próbując wplątać zaprzyjaźnionego alchemika w konspirację. Nie wiedział, dlaczego postanowił się akurat z nim tym podzielić, możliwe, że miał coś w swoim spojrzeniu, ten jeden zabłąkany refleks który podsycał w nim zasoby zaufania. Mikstura co prawda nie była legalna w codziennym użytkowaniu, ale jej trudność i prestiż rozbudzały w nim na nowo ambicje. Nie zamierzał jej oczywiście wykorzystywać, nie był człowiekiem wścibskim, zaciekawionym zagrzebanymi głęboko sekretami.
- Nikt się przecież nie dowie, jeśli pozostanie to naszą tajemnicą - figlarny uśmiech wypełznął na jego fizjonomię - czekał teraz na werdykt, czekał, czy aby się nie pomylił z pośpiesznym osądem Björna. Wyprostował się, nie stojąc już dłużej w biernej obojętności, w zamian za to zastygając w napiętym, przyjemnym oczekiwaniu - każdy proces powstawania mikstury nie był dla niego monotonnym rytuałem, był poznawaniem na nowo nawet doskonale zapamiętanych i sprawdzonych receptur. Obiecał sobie, że nie będzie przenigdy sporządzać trucizn i eliksirów narkotycznych - obietnicy dotrzymał, nawet teraz, w składanej pospiesznie, odważnej propozycji.
- O nie, nie. Mam jeszcze coś, co nazywa się - podkreślił ze szczerym, udzielającym się rozbawieniem - honorem. Spłacę dług i zamieszkam wtedy w kartonie jak najprawdziwszy kocur.
Zakończył, krzyżując w obojętności ręce na swojej klatce piersiowej. Mówiło się, że koty lubią chodzić swoimi, nieznanymi ścieżkami - był w tym przypadku prawdziwym dziedzicem Rovelstadów, chociaż nie wszyscy postrzegali w ten sposób wieniec cech jego charakteru. Kolejne pytanie Björna nie stanowiło dla niego najmniejszego zaskoczenia, wyglądał, jakby zupełnie przewidywał, że może zapaść przy umówionym spotkaniu. Nie chciał marnować ich cennego czasu na warstwy niepotrzebnych rozmyślań.
- Co powiesz o Eliksirze Sannhet? - odczekał przez interwał milczenia, zanim podzielił się z Guildensternem tym pytaniem. - Chodzi mi oczywiście o sam fakt uwarzenia, wiesz, jak lubię wyzwania… - stłumił nieco ton głosu, próbując wplątać zaprzyjaźnionego alchemika w konspirację. Nie wiedział, dlaczego postanowił się akurat z nim tym podzielić, możliwe, że miał coś w swoim spojrzeniu, ten jeden zabłąkany refleks który podsycał w nim zasoby zaufania. Mikstura co prawda nie była legalna w codziennym użytkowaniu, ale jej trudność i prestiż rozbudzały w nim na nowo ambicje. Nie zamierzał jej oczywiście wykorzystywać, nie był człowiekiem wścibskim, zaciekawionym zagrzebanymi głęboko sekretami.
- Nikt się przecież nie dowie, jeśli pozostanie to naszą tajemnicą - figlarny uśmiech wypełznął na jego fizjonomię - czekał teraz na werdykt, czekał, czy aby się nie pomylił z pośpiesznym osądem Björna. Wyprostował się, nie stojąc już dłużej w biernej obojętności, w zamian za to zastygając w napiętym, przyjemnym oczekiwaniu - każdy proces powstawania mikstury nie był dla niego monotonnym rytuałem, był poznawaniem na nowo nawet doskonale zapamiętanych i sprawdzonych receptur. Obiecał sobie, że nie będzie przenigdy sporządzać trucizn i eliksirów narkotycznych - obietnicy dotrzymał, nawet teraz, w składanej pospiesznie, odważnej propozycji.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:28
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Jeśli chcesz spłacić dług i wolisz mieszkać w kartonie, to nie będę cię zatrzymywał — rzucił bez zastanowienia Björn w odpowiedzi na słowa Ørjana, choć nie sądził, by Rovelstadowie, którzy byli znaną i szanowną rodziną, mimo że nie należała ona do Rady, mogli narzekać na brak pieniędzy. — Ja bym nie mógł. Chyba jestem zbyt wygodny — przyznał się do swojej wady Guildenstern. Jako osoba, która miała to (nie)szczęście urodzić się w jednym z najbogatszych klanów, miał problem z tym, by wyzbyć się bogactwa i miłości do rzeczy materialnych. Nic więc dziwnego, że po nieodwracalnej przemianie starał się gromadzić pieniądze na boku — na czarną godzinę, zdając sobie sprawę z tego, że pewnego dnia ona nadejdzie i zostanie bez niczego. Zabiorą mu nazwisko i wszystko to, do czego się przyzwyczaił, jednak zgłębienie arkanów magii zakazanej miało swoją cenę. Cenę, której jeszcze nie przyszło mu zapłacić — było na to za wcześnie. Björn czuł, że jest niewystarczająco silny, by zmierzyć się z konsekwencjami, które niosło ze sobą posiadanie takiej wiedzy i mocy, co mogło zarówno wynieść go na szczyty potęgi, jak i pogrążyć w upadku. Dlatego też starał się zachować na co dzień przesadną ostrożność i czekać na właściwy moment, zachowując równowagę między pokusami magii a lojalnością wobec swojej rodziny.
— Eliksir Sannhet? — zastanowił się przez moment, gdy Ørjan niespodziewanie zaproponował uwarzenie tej mikstury. Wszyscy wiedzieli, że nie należała ona do najłatwiejszych w przygotowaniu, biorąc pod uwagę, że w recepturze znajdowały się trudno dostępne i kosztowne składniki, lecz Björn nie byłby sobą, gdyby nie zgodził się na podjęcie tego wyzwania. Bo uwarzenie perfekcyjnego eliksiru Sannhet było wyzwaniem dla każdego, nawet najbardziej doświadczonego alchemika. Wymagało to nie tylko perfekcyjnej znajomości rzadkich ingrediencji, ale też wyczucia w procesie mieszania i gotowania, aby osiągnąć oczekiwaną moc. — A kogo chcesz przesłuchać? — rzucił tylko z udawanym, podejrzliwym zainteresowaniem w głosie, po czym zaraz dodał: — A tak na poważnie, możemy spróbować. Nie warzę go zbyt często, więc przydałoby się poćwiczyć. — Jego głos brzmiał stanowczo, ale w oczach młodego Guildensterna migotała iskierka podniecenia i gotowości do podjęcia wyzwania, które przed nim postawiono. Był to test ich alchemicznych zdolności.
— W to nie wątpię — zapewnił go Björn, uśmiechając się lekko w kierunku Ørjana. Zamyślił się na moment, lecz zaraz spojrzał pytająco na Rovelstada. — Upewnijmy się tylko, czy mamy wszystkie składniki. Nigdy nie pamiętam dokładnie wszystkich proporcji — przyznał się Guildenstern do swojej niewiedzy, przyglądając się jednocześnie asortymentowi, który wyłożył przed chwilą na drewnianą ladę. Bez odpowiedniego balansu i proporcji, cały trud i wysiłek mogłyby pójść na marne, a na to w przypadku eliksiru Sannhet nie mogli sobie pozwolić.
— Eliksir Sannhet? — zastanowił się przez moment, gdy Ørjan niespodziewanie zaproponował uwarzenie tej mikstury. Wszyscy wiedzieli, że nie należała ona do najłatwiejszych w przygotowaniu, biorąc pod uwagę, że w recepturze znajdowały się trudno dostępne i kosztowne składniki, lecz Björn nie byłby sobą, gdyby nie zgodził się na podjęcie tego wyzwania. Bo uwarzenie perfekcyjnego eliksiru Sannhet było wyzwaniem dla każdego, nawet najbardziej doświadczonego alchemika. Wymagało to nie tylko perfekcyjnej znajomości rzadkich ingrediencji, ale też wyczucia w procesie mieszania i gotowania, aby osiągnąć oczekiwaną moc. — A kogo chcesz przesłuchać? — rzucił tylko z udawanym, podejrzliwym zainteresowaniem w głosie, po czym zaraz dodał: — A tak na poważnie, możemy spróbować. Nie warzę go zbyt często, więc przydałoby się poćwiczyć. — Jego głos brzmiał stanowczo, ale w oczach młodego Guildensterna migotała iskierka podniecenia i gotowości do podjęcia wyzwania, które przed nim postawiono. Był to test ich alchemicznych zdolności.
— W to nie wątpię — zapewnił go Björn, uśmiechając się lekko w kierunku Ørjana. Zamyślił się na moment, lecz zaraz spojrzał pytająco na Rovelstada. — Upewnijmy się tylko, czy mamy wszystkie składniki. Nigdy nie pamiętam dokładnie wszystkich proporcji — przyznał się Guildenstern do swojej niewiedzy, przyglądając się jednocześnie asortymentowi, który wyłożył przed chwilą na drewnianą ladę. Bez odpowiedniego balansu i proporcji, cały trud i wysiłek mogłyby pójść na marne, a na to w przypadku eliksiru Sannhet nie mogli sobie pozwolić.
Bezimienny
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:29
Zdarzało się, że rozważał, czy nie powinien sięgnąć do uwarzenia trucizn. Zakazana, wyjęta spod pieczy prawa część alchemii budziła w nim jednak dużo stroszących się wściekle obaw - bał się, że pojedyncza pokusa mogłaby stać się w krótkim czasie rutyną tworzącą rytm jego życia. Nie był nigdy przejrzyście i doskonale dobry, miał swoje grzechy jak każdy, kroczący po świecie człowiek, jednak jego kręgosłup moralny nie pozostawał na tyle krzywy i elastyczny, aby bez żadnych, słyszalnych zgrzytów sumienia sięgnąć po zabronione receptury. Czuł, niekiedy, że mógłby się ograniczać, że przecież gdyby wytworzył identyczny eliksir nie musiałby nim handlować, ani tym bardziej głośno mówić na jego temat. Czy obeznany alchemik nie powinien mieć otwartego umysłu, czy nie powinien mieć zdolności warzenia każdej istniejącej mikstury bez dogłębnego rozpatrywania ich właściwości na dobre lub niekorzystne? Przeżuwał te rozważania, zgrzytały w zaciśniętym potrzasku jego zębów jak drobne ziarenka piasku. Czuł na języku gorycz rozczarowania. Nie umiał nigdy ocenić, nie umiał przekroczyć granic. Nie umiał śmiało powiedzieć tak-nie. Nie umiał wciąż wielu rzeczy, w zbyt wielu się również wahał.
Odpowiedź Björna zaczął przyjmować z ciepłą, nieukrywaną serdecznością. Liczył na podobną reakcję, nie rozważając nic dłużej, tylko sięgając ręką po opasły, nadgryziony przez szczęki czasu podręcznik wypełniony recepturami eliksirów.
- Zaraz się przekonamy - zabrał się natychmiast do pracy, uważnie weryfikując wszystkie, posiadane składniki z precyzyjną instrukcją. Ku jego zadowoleniu, rzeczywiście dysponowali wszystkim, co tylko było potrzebne do uwarzenia eliksiru prawdy. Przyjemny dreszcz ekscytacji przepłynął po jego plecach, gdy uświadomił sobie, jak niewiele dzieli ich od przygotowania mikstury, jaka, odkąd pamiętał, wzbudzała w nim nieuchronną ciekawość i podsycała ambicję.
- Zgadza się - dodał nagle półgłosem, podnosząc swój wzrok znad książki - co do każdego składnika. Przygotuję je, a sam początek uwarzenia pozostawię tobie - powiedział. Guildenstern mógł to uznać za przejaw żywionego szacunku - doceniał jego towarzystwo i nie chciał, aby samolubna arogancja i przeświadczenie, że może wszystko osiągnąć jedynie własnym nakładem, zniszczyły próbę stworzenia równie skomplikowanego wywaru. Uśmiechnął się, sięgając równocześnie po składniki, aby je pogrupować. Każdy ze swoich ruchów weryfikował uprzednio z jasną, ścisłą instrukcją przyrządzania, tak, aby nie pomylić detali mogących przeważyć o sukcesie lub druzgocącej porażce. Wykształcenie alchemiczne nauczyło go szacunku i wielokrotnej kontroli będącej kluczem do osiągnięcia perfekcji. Każdą z dodanych ingrediencji należało sumiennie weryfikować, w przeciwnym razie opieranie się na dziecinnym, tak niedojrzałym przeświadczeniu, mogło skutkować więcej niż całkowicie bezużyteczną breją bulgoczącą ze wściekłością w kociołku.
- W końcu jesteś tym bardziej doświadczonym alchemikiem. Kiedy ostatnio przyrządzałeś ten eliksir? - podczas pracy badawczej na instytucie, z własnych ambicji czy może dosyć niedawno ze względu na zlecenie? Zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem, odwracając przez moment głowę w kierunku swego rozmówcy.
Odpowiedź Björna zaczął przyjmować z ciepłą, nieukrywaną serdecznością. Liczył na podobną reakcję, nie rozważając nic dłużej, tylko sięgając ręką po opasły, nadgryziony przez szczęki czasu podręcznik wypełniony recepturami eliksirów.
- Zaraz się przekonamy - zabrał się natychmiast do pracy, uważnie weryfikując wszystkie, posiadane składniki z precyzyjną instrukcją. Ku jego zadowoleniu, rzeczywiście dysponowali wszystkim, co tylko było potrzebne do uwarzenia eliksiru prawdy. Przyjemny dreszcz ekscytacji przepłynął po jego plecach, gdy uświadomił sobie, jak niewiele dzieli ich od przygotowania mikstury, jaka, odkąd pamiętał, wzbudzała w nim nieuchronną ciekawość i podsycała ambicję.
- Zgadza się - dodał nagle półgłosem, podnosząc swój wzrok znad książki - co do każdego składnika. Przygotuję je, a sam początek uwarzenia pozostawię tobie - powiedział. Guildenstern mógł to uznać za przejaw żywionego szacunku - doceniał jego towarzystwo i nie chciał, aby samolubna arogancja i przeświadczenie, że może wszystko osiągnąć jedynie własnym nakładem, zniszczyły próbę stworzenia równie skomplikowanego wywaru. Uśmiechnął się, sięgając równocześnie po składniki, aby je pogrupować. Każdy ze swoich ruchów weryfikował uprzednio z jasną, ścisłą instrukcją przyrządzania, tak, aby nie pomylić detali mogących przeważyć o sukcesie lub druzgocącej porażce. Wykształcenie alchemiczne nauczyło go szacunku i wielokrotnej kontroli będącej kluczem do osiągnięcia perfekcji. Każdą z dodanych ingrediencji należało sumiennie weryfikować, w przeciwnym razie opieranie się na dziecinnym, tak niedojrzałym przeświadczeniu, mogło skutkować więcej niż całkowicie bezużyteczną breją bulgoczącą ze wściekłością w kociołku.
- W końcu jesteś tym bardziej doświadczonym alchemikiem. Kiedy ostatnio przyrządzałeś ten eliksir? - podczas pracy badawczej na instytucie, z własnych ambicji czy może dosyć niedawno ze względu na zlecenie? Zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem, odwracając przez moment głowę w kierunku swego rozmówcy.
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:29
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Björn był zawsze tym, który nie mógł usiedzieć w miejscu. Jego ciekawość świata nie znała granic, a każda możliwa dziedzina wydawała się być dla niego fascynującym labiryntem wiedzy. Od dziecka zaczytywał się w książkach, zgłębiając różnorodne tematy od historii, przez nauki przyrodnicze, aż po alchemię. Choć jego ciekawość obejmowała szeroki zakres tematów, to zaskakująco długo unikał eksperymentowania z rzeczami uznawanymi za powszechnie nielegalne lub niebezpieczne. Po ukończeniu studiów, gdy otworzył własną pracownię i próbował zorientować się na rynku alchemicznym, poczuł, że nadszedł czas na bardziej śmiałe eksploracje. Zaczęły go intrygować eliksiry i substancje, które uchodziły za nielegalne lub kontrowersyjne. Björnowi zależało przede wszystkim na zrozumieniu, na odkryciu tajemnic natury i skutków tych substancji. Jego ciekawość była napędzana nie tylko przez żądzę wiedzy, ale także przez chęć zrozumienia świata wokół niego w sposób głębszy i bardziej kompleksowy. Nie bał się eksperymentować, lecz musiał szczególnie uważać, jeśli nie chciał się nikomu narazić — nie z każdym mógł się podzielić odkryciami.
— Spróbujmy — powiedział Björn z nieco większym przekonaniem w głosie, katem oka zerkając na Rovelstada. Choć Ørjan był jego dobrym znajomym, który podzielał jego zainteresowanie alchemią, to do końca nie wiedział, na ile mógł mu ufać przy warzeniu bardziej nielegalnych mikstur. Sannhet nie był zakazany — przynajmniej nie tak, jak inne eliksiry. Nie był jednak przeznaczony do codziennego użytku, choć w ostatnim czasie pojawiało się coraz więcej protestów, nawołujących do jego wycofania lub wpisania go na listę eliksirów nielegalnych. Był niebezpieczny i w niepowołanych rękach potrafił narobić wiele szkód, lecz w tym przypadku chodziło o coś innego: o sprawdzenie własnych umiejętności alchemicznych. — Dobrze, zajmij się składnikami — zgodził się na jego propozycję, przypominając sobie recepturę i obserwując to, jak Ørjan radził sobie z przygotowaniem składników.
— Może i bardziej doświadczonym alchemikiem, ale warzenie Sannhet nie jest moją mocną stroną — przyznał szczerze Björn, po kolei wkładając składniki do wcześniej przygotowanego kociołka. Mimo że był pewien swoich umiejętności, to jednak zdawał sobie sprawę, że uwarzenie tego eliksiru było nie lada wyzwaniem dla niemal każdego alchemika. — Przyznam szczerze, że ostatnio na zlecenie, ale nie zdarza się to często. Odnoszę wrażenie, że przez to całe zamieszanie wokół Sannhet, które miało miejsce jakiś czas temu, mało kto ma odwagę o niego zapytać — zwrócił się do Rovelstada, jednocześnie licząc, że odpowie na to samo pytanie. — Ale nie jest to mój ulubiony eliksir do warzenia. Ostatnio wolę bardziej eksperymentować, a Sannhet wymaga jednak szczególnej precyzji.
— Spróbujmy — powiedział Björn z nieco większym przekonaniem w głosie, katem oka zerkając na Rovelstada. Choć Ørjan był jego dobrym znajomym, który podzielał jego zainteresowanie alchemią, to do końca nie wiedział, na ile mógł mu ufać przy warzeniu bardziej nielegalnych mikstur. Sannhet nie był zakazany — przynajmniej nie tak, jak inne eliksiry. Nie był jednak przeznaczony do codziennego użytku, choć w ostatnim czasie pojawiało się coraz więcej protestów, nawołujących do jego wycofania lub wpisania go na listę eliksirów nielegalnych. Był niebezpieczny i w niepowołanych rękach potrafił narobić wiele szkód, lecz w tym przypadku chodziło o coś innego: o sprawdzenie własnych umiejętności alchemicznych. — Dobrze, zajmij się składnikami — zgodził się na jego propozycję, przypominając sobie recepturę i obserwując to, jak Ørjan radził sobie z przygotowaniem składników.
— Może i bardziej doświadczonym alchemikiem, ale warzenie Sannhet nie jest moją mocną stroną — przyznał szczerze Björn, po kolei wkładając składniki do wcześniej przygotowanego kociołka. Mimo że był pewien swoich umiejętności, to jednak zdawał sobie sprawę, że uwarzenie tego eliksiru było nie lada wyzwaniem dla niemal każdego alchemika. — Przyznam szczerze, że ostatnio na zlecenie, ale nie zdarza się to często. Odnoszę wrażenie, że przez to całe zamieszanie wokół Sannhet, które miało miejsce jakiś czas temu, mało kto ma odwagę o niego zapytać — zwrócił się do Rovelstada, jednocześnie licząc, że odpowie na to samo pytanie. — Ale nie jest to mój ulubiony eliksir do warzenia. Ostatnio wolę bardziej eksperymentować, a Sannhet wymaga jednak szczególnej precyzji.
Mistrz Gry
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:29
The member 'Björn Guildenstern' has done the following action : kości
'k100' : 38
'k100' : 38
Bezimienny
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:30
Jeszcze na samym wstępie wierzył w ich powodzenie. Co mogłoby pójść nie tak? (Dwóch alchemików oddanych od wielu lat swojej pasji pochylających się nad uwarzeniem wymagającego eliksiru). Ufność w osiągnięcie sukcesu była pomimo tego barwna i równocześnie krucha jak zespolony witraż. Istniały kwestie, nad którymi oboje nie mogli sprawować wpływu. Po pierwsze i najważniejsze, zabrakło im doświadczenia, nie przygotowywali regularnie obranej za dzisiejszy cel mikstury. Powtarzalność jest kluczem, a zamówienia na eliksir Sannhet nie należały do powszechnych, ba, nawet, gdyby się przydarzyły, stanowiłyby zlecenie od organów ścigania albo zupełnie nielegalną prośbę klienta. Sam powstrzymywał się od próśb wypaczonych przez prawo, nie chcąc nadłamywać już i tak dość lichego prosperowania sklepu Rovelstadów. Ich świetność była za nimi - mogła znajdować się przed nimi, za kotarą przyszłości, ale, co oczywiste, wymagała do tego odpowiedniej dozy właściwej pracy. Nie poddawał się, tak samo jak nie poddawał się teraz, chociaż nie odchodziło od niego złe, zagrzebane przeczucie, wsunięte pod dywan skóry. Przeczucie, że zrobili coś źle, przeczucie, że ich potknięcie, być może wynikające z najzwyklejszego roztargnienia, być może z braku obycia w sztuce uwarzenia tej substancji, miało właśnie rzutować na każdy, kolejny etap. Wrażenie, jakiego właśnie dostąpił, nie zostawiało go nawet na pojedynczy krok, na pojedynczy ruch, pojedyncze drgnięcie przy szatkowaniu niezbędnych ingrediencji. Zacisnął swoje usta w wąską linię, spoglądając na buzujący kociołek. Po krótkiej chwili był pewien, pamiętał zbyt dobrze przepis, dodatkowo obecny tuż przed jego oczami. Zauważył.
- Cholera jasna, coś jednak poszło nie tak - rzucił prędko, przystępując do zupełnie innego działania niż naiwne wierzenie, że mikstura wyjdzie udana. - Cóż… Może uda nam się odratować składniki - zerknął z porozumieniem na Björna. Istotnym zachowaniem nie było wyłącznie przyrządzenie z powodzeniem eliksiru. Drugim, być może nawet ważniejszym postępowaniem, jakie należało przyswoić, stawała się odpowiedź na pytanie, co robić, kiedy początkowe działania nie przyniosą pożądanego efektu. Z całą pewnością nie należało panikować. Zachował w związku z tym spokój i zamiast zamartwiać się, zdecydował się spożytkować energię na ocaleniu możliwie największej ilości ingrediencji, tak, aby nie uległy zmarnowaniu. Uwarzenie eliksiru Sannhet nie należało bowiem do najtańszych, stąd też im więcej uda im się zachować do innych mikstur, tym lepiej. Musieli na dany moment pogodzić się z porażką - tak, jak wspominał Björn, przygotowanie było żmudne i wymagało bardzo precyzyjnego, wiernego odzwierciedlenia opisu załączonego w księgach. Nie było, tak jak w niektórych przypadkach, żadnego pola na alchemiczny popis albo improwizację doprowadzającą do identycznych, a często też nawet lepszych i doskonalszych efektów. Sam przełknął klęskę zaskakująco dobrze, jedynie napędzała jego ambicje, motywowała do kolejnych prób, jakich nie zamierzał zaniechać w przeciągu nadchodzących tygodni oraz miesięcy.
- Cholera jasna, coś jednak poszło nie tak - rzucił prędko, przystępując do zupełnie innego działania niż naiwne wierzenie, że mikstura wyjdzie udana. - Cóż… Może uda nam się odratować składniki - zerknął z porozumieniem na Björna. Istotnym zachowaniem nie było wyłącznie przyrządzenie z powodzeniem eliksiru. Drugim, być może nawet ważniejszym postępowaniem, jakie należało przyswoić, stawała się odpowiedź na pytanie, co robić, kiedy początkowe działania nie przyniosą pożądanego efektu. Z całą pewnością nie należało panikować. Zachował w związku z tym spokój i zamiast zamartwiać się, zdecydował się spożytkować energię na ocaleniu możliwie największej ilości ingrediencji, tak, aby nie uległy zmarnowaniu. Uwarzenie eliksiru Sannhet nie należało bowiem do najtańszych, stąd też im więcej uda im się zachować do innych mikstur, tym lepiej. Musieli na dany moment pogodzić się z porażką - tak, jak wspominał Björn, przygotowanie było żmudne i wymagało bardzo precyzyjnego, wiernego odzwierciedlenia opisu załączonego w księgach. Nie było, tak jak w niektórych przypadkach, żadnego pola na alchemiczny popis albo improwizację doprowadzającą do identycznych, a często też nawet lepszych i doskonalszych efektów. Sam przełknął klęskę zaskakująco dobrze, jedynie napędzała jego ambicje, motywowała do kolejnych prób, jakich nie zamierzał zaniechać w przeciągu nadchodzących tygodni oraz miesięcy.
Mistrz Gry
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:30
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 34
'k100' : 34
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:30
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Mogłoby się wydawać, że tam gdzie dwóch uzdolnionych alchemików, tam wzrasta prawdopodobieństwo uwarzenia nawet najtrudniejszego eliksiru. W przypadku Sannhet sprawa była jednak o wiele bardziej skomplikowana, niż Rovelstad i Guildenstern początkowo przypuszczali. Choć Björn zdawał sobie sprawę z tego, że ich próba może zakończyć się porażką, od samego początku podchodząc do tego pomysłu z dozą sceptycyzmu, to nie spodziewał się, że w rzeczywistości nastanie to tak szybko. W środku miał nadzieję, że odniosą sukces — jak każdy, kto warzy Sannhet. Wystarczyło przecież stosować się do przepisu, podążać za każdym krokiem z precyzją i starannością. Problemy zaczęły się już na wczesnym etapie. Mimo dokładnego odmierzania składników i pilnowania temperatury, doszło do nieoczekiwanej reakcji chemicznej. Nie wiedział, gdzie popełnili błąd — czy to była ostatecznie jego wina, czy Ørjana, choć nie miało to w tym momencie najmniejszego znaczenia. Miał nadzieję, że nie było jeszcze za późno i uda im się odratować przynajmniej część składników i przystąpić do dalszego warzenia — w innym przypadku stracą tylko ingrediencje.
— To właśnie dlatego nie lubię warzyć tego eliksiru — powiedział Björn z cichym westchnięciem pod nosem zaraz po tym, jak Rovelstad zasygnalizował problem. Tym razem nie popisali się jako alchemicy. Eliksir, zamiast zgodnie z przepisem przybrać klarowny, stalowoniebieski odcień, niespodziewanie zamienił się w mętną substancję, która nie przypominała dobrze uwarzonego Sannhetu. — Tylko co takiego poszło nie tak? — Guildenstern, bardziej skłonny do działania niż do analizy, już mieszał zawartość kociołka, próbując uratować sytuację, by zminimalizować straty i uratować choć część składników, których zdobycie stanowiło nie lada wyzwanie. — Może dodaliśmy za dużo płomykówki błotnej? Może problem leży w jakości korzenia? — zastanawiał się głośno, przypominając sobie, że to najczęściej z tą rośliną były problemy podczas warzenia eliksiru Sannhet. Choć przyjął klęskę wyjątkowo spokojnie, to nie chciał się jeszcze podawać — musieli spróbować jeszcze raz, by ambicje młodego Guildensterna zostały przynajmniej częściowo zaspokojone.
— Mamy jeszcze trochę składników — powiedział Björn, jeszcze raz wracając do przepisu, by sprawdzić krok po kroku. — Jak teraz nam nie wyjdzie, to chyba będziemy musieli pogodzić się z porażką. — Mężczyzna spojrzał porozumiewawczo na Rovelstada, licząc na jego pełne wsparcie. Wziął głęboki oddech, po czym zaczął cały proces od początku w nadziei, iż tym razem warzenie eliksiru Sannhet zakończy się długo wyczekiwanym sukcesem. Każdy krok był teraz bardziej przemyślany, W pracowni panowała wręcz grobowa cisza, co jakiś czas przerywana jedynie delikatnym bulgotaniem mikstury i szelestem kartek z przepisem.
— To właśnie dlatego nie lubię warzyć tego eliksiru — powiedział Björn z cichym westchnięciem pod nosem zaraz po tym, jak Rovelstad zasygnalizował problem. Tym razem nie popisali się jako alchemicy. Eliksir, zamiast zgodnie z przepisem przybrać klarowny, stalowoniebieski odcień, niespodziewanie zamienił się w mętną substancję, która nie przypominała dobrze uwarzonego Sannhetu. — Tylko co takiego poszło nie tak? — Guildenstern, bardziej skłonny do działania niż do analizy, już mieszał zawartość kociołka, próbując uratować sytuację, by zminimalizować straty i uratować choć część składników, których zdobycie stanowiło nie lada wyzwanie. — Może dodaliśmy za dużo płomykówki błotnej? Może problem leży w jakości korzenia? — zastanawiał się głośno, przypominając sobie, że to najczęściej z tą rośliną były problemy podczas warzenia eliksiru Sannhet. Choć przyjął klęskę wyjątkowo spokojnie, to nie chciał się jeszcze podawać — musieli spróbować jeszcze raz, by ambicje młodego Guildensterna zostały przynajmniej częściowo zaspokojone.
— Mamy jeszcze trochę składników — powiedział Björn, jeszcze raz wracając do przepisu, by sprawdzić krok po kroku. — Jak teraz nam nie wyjdzie, to chyba będziemy musieli pogodzić się z porażką. — Mężczyzna spojrzał porozumiewawczo na Rovelstada, licząc na jego pełne wsparcie. Wziął głęboki oddech, po czym zaczął cały proces od początku w nadziei, iż tym razem warzenie eliksiru Sannhet zakończy się długo wyczekiwanym sukcesem. Każdy krok był teraz bardziej przemyślany, W pracowni panowała wręcz grobowa cisza, co jakiś czas przerywana jedynie delikatnym bulgotaniem mikstury i szelestem kartek z przepisem.
Mistrz Gry
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:30
The member 'Björn Guildenstern' has done the following action : kości
'k100' : 79
'k100' : 79
Bezimienny
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:31
Ojciec zarzucał mu wielokrotnie, że nie miał w sobie pokory; grzmiał nieprzyjemnym głosem, strofując go ze spojrzeniem przycupniętym pod zmarszczonymi brwiami. Ojciec zarzucał mu wiele przeróżnych rzeczy, którymi z biegiem czasu przestawał się przejmować, nawyknął do nich, tak jak nawyka się do mamrotań dyskomfortu, tak jak znosi się ciężar wpijający się w podporę karku i zarysowane pod cienką skórą ramienia kości. Ojciec nie znał go w pełni, a on nie umiał go nigdy o to obwiniać, nie roztrząsając ich rozognionych nieporozumień, w zamian za to wydłużając coraz to bardziej oddzielający ich, przemilczany dystans. Każda, rozpoznawalna rodzina trzymała swoje sekrety szczelnie za zębami, a Rovelstadowie nie różnili się pod tym względem od klanów magicznych obdarzonych przywilejem do zasiadania w Radzie.
- Możliwe - westchnął cicho - a może jedno i drugie - nie umiał teraz przewidzieć. Pomyłka była dość drobna, polegała z całą pewnością na niuansie chichoczącym obecnie z ich poczynań. Przepis na eliksir Sannhet był wyjątkowo restrykcyjny, a wymagana przez niego, wprost bezbłędna precyzja przerosła już i tak duże, żywione oczekiwania. Podczas, gdy Björn postanowił rozpocząć ponowną pracę nad eliksirem, sam postarał się odzyskać możliwie największą część z wykorzystanych poprzednio ingrediencji; na próżno, całkowicie na próżno.
- Niestety - pożalił się - nie udało mi się nic odzyskać. Składniki zagotowały się już w wywarze - ich cząstki zostały już napoczęte przez gotującą się w kociołku substancję, utraciły swoje magiczne właściwości. Musiał pogodzić się z tą porażką; nawet, jeśli jego ojciec uważał, że brakowało mu pokory, posiadał ją absolutnie w przypadku samej alchemii. Nie bał się przyznawać do tego, że nie osiągnął sukcesu, wręcz przeciwnie, działała ona na niego jak dodatkowa motywacja, skłaniająca go do przemyśleń oraz wyciągania możliwie najtrafniejszych wniosków. Nie chciał nigdy zaklinać rzeczywistości, przyjmując ją całkowicie taką, jaka była, nawet, gdy zostawiała mu posmak goryczy w ustach.
- Zapowiada się dobrze - ocenił początki pracy Guildensterna - jest dokładnie tak jak w podręczniku. Udało ci się! - dodał później, obserwując zmieniające się barwy oraz konsystencję w miarę przygotowywania mikstury. Sam ocenił swoją pomoc jako niezwykle drobną; później, kiedy do niego dołączył, większość została tak naprawdę już wykonana, a sam nie zamierzał niepotrzebnie, nachalnie przeszkadzać przyjacielowi, wiedząc, że mogło to owocować zupełnie przeciwnym skutkiem. Ostatnią rzeczą, którą chciałby uczynić, było zepsucie tego, co miało szansę okazać się odniesionym sukcesem.
- Weź go. To tak naprawdę twoja praca. Sam potraktuję to jako użyteczną lekcję - powiedział później. Był odrobinę ciekawy, czy Björn postanowi w jakiś sposób wykorzystać eliksir Sannhet, przetestować choćby na sobie samym, czy może zdecyduje się przetrzymać miksturę na odpowiedni moment - a może postanowi go najzwyczajniej sprzedać komuś zaufanemu. Nigdy nie posądzał go o możliwość użycia mikstury w niemoralnych celach, uważał, że jego przyjaciel podobnie jak on sam miał w sobie duszę naukowca, chcącego jedynie obiektywnie sprawdzać właściwości substancji i przekonywać się, że badania zmierzają w dobrym kierunku.
rzut na ratowanie składników: 5, niestety, tym razem nie udało ci się odratować żadnych ingrediencji
- Możliwe - westchnął cicho - a może jedno i drugie - nie umiał teraz przewidzieć. Pomyłka była dość drobna, polegała z całą pewnością na niuansie chichoczącym obecnie z ich poczynań. Przepis na eliksir Sannhet był wyjątkowo restrykcyjny, a wymagana przez niego, wprost bezbłędna precyzja przerosła już i tak duże, żywione oczekiwania. Podczas, gdy Björn postanowił rozpocząć ponowną pracę nad eliksirem, sam postarał się odzyskać możliwie największą część z wykorzystanych poprzednio ingrediencji; na próżno, całkowicie na próżno.
- Niestety - pożalił się - nie udało mi się nic odzyskać. Składniki zagotowały się już w wywarze - ich cząstki zostały już napoczęte przez gotującą się w kociołku substancję, utraciły swoje magiczne właściwości. Musiał pogodzić się z tą porażką; nawet, jeśli jego ojciec uważał, że brakowało mu pokory, posiadał ją absolutnie w przypadku samej alchemii. Nie bał się przyznawać do tego, że nie osiągnął sukcesu, wręcz przeciwnie, działała ona na niego jak dodatkowa motywacja, skłaniająca go do przemyśleń oraz wyciągania możliwie najtrafniejszych wniosków. Nie chciał nigdy zaklinać rzeczywistości, przyjmując ją całkowicie taką, jaka była, nawet, gdy zostawiała mu posmak goryczy w ustach.
- Zapowiada się dobrze - ocenił początki pracy Guildensterna - jest dokładnie tak jak w podręczniku. Udało ci się! - dodał później, obserwując zmieniające się barwy oraz konsystencję w miarę przygotowywania mikstury. Sam ocenił swoją pomoc jako niezwykle drobną; później, kiedy do niego dołączył, większość została tak naprawdę już wykonana, a sam nie zamierzał niepotrzebnie, nachalnie przeszkadzać przyjacielowi, wiedząc, że mogło to owocować zupełnie przeciwnym skutkiem. Ostatnią rzeczą, którą chciałby uczynić, było zepsucie tego, co miało szansę okazać się odniesionym sukcesem.
- Weź go. To tak naprawdę twoja praca. Sam potraktuję to jako użyteczną lekcję - powiedział później. Był odrobinę ciekawy, czy Björn postanowi w jakiś sposób wykorzystać eliksir Sannhet, przetestować choćby na sobie samym, czy może zdecyduje się przetrzymać miksturę na odpowiedni moment - a może postanowi go najzwyczajniej sprzedać komuś zaufanemu. Nigdy nie posądzał go o możliwość użycia mikstury w niemoralnych celach, uważał, że jego przyjaciel podobnie jak on sam miał w sobie duszę naukowca, chcącego jedynie obiektywnie sprawdzać właściwości substancji i przekonywać się, że badania zmierzają w dobrym kierunku.
rzut na ratowanie składników: 5, niestety, tym razem nie udało ci się odratować żadnych ingrediencji
Mistrz Gry
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:31
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Björn Guildenstern
Re: Zaplecze Pon 26 Sie - 18:51
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Naprawdę nie wiem, co się wydarzyło i dlaczego nam się nie udało — skomentował tylko z niezadowoleniem Björn, gdyż nie mieli jak teraz dotrzeć do przyczyny ich porażki. Pierwsze warzenie eliksiru Sannhet się nie powiodło, a co więcej — nie udało im się odratować żadnych składników, które w dużej części stanowiły prawdziwą rzadkość. Była to dla nich nie tylko strata cennych zasobów, ale również poważne uderzenie w ich dumę jako doświadczonych i utalentowanych alchemików. Przez chwilę w pracowni zapanowała ciężka cisza, przerywana jedynie cichym sykiem wygasającego płomienia pod kociołkiem. Björn czuł, jak jego frustracja narasta, z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiając sobie, że coś mogło umknąć jego uwadze — jakiś drobny szczegół, który zupełnym przypadkiem przeoczył. — Dobrze byłoby znaleźć odpowiedź na to pytanie — odezwał się wreszcie Guildenstern, przełamując ciszę. Choć wiedział, że odnalezienie przyczyny pomyłki może okazać się trudne, nie zamierzał tak łatwo się poddać. Dla Björna alchemia była nie tylko sztuką, ale również nauką, w której każdy błąd należało dokładnie przeanalizować, aby móc go uniknąć w przyszłości.
— Może teraz będzie lepiej. — Mimo że nie udało mu się dowiedzieć, dlaczego pierwsze warzenie eliksiru Sannhet zakończyło się porażką, to tym razem Björn czuł się nieco bardziej pewny siebie. Po starannym przemyśleniu każdego kroku i dokładnym przeanalizowaniu procesu warzenia, postanowili spróbować ponownie. W trakcie przygotowań Björn starał się pamiętać o drobnych szczegółach, które mogły wpłynąć na poprzedni niepowodzenie: zmierzył temperaturę z większą dokładnością, kontrolując ją na bieżąco, a także skrupulatnie odmierzając każdą ilość składników, z jeszcze większą precyzją niż wcześniej. Nadeszła chwila prawdy, która lada moment miała ujawnić, czy udało im się osiągnąć sukces. — Chyba... Chyba się udało? — powiedział za Ojranem z wyraźnym zadowoleniem wymalowanym na twarzy, choć nie chciał zbyt wcześnie cieszyć się z sukcesu. — Na Odyna, tak, wygląda na to, że tym razem się udało — powiedział Björn, chociaż jego ton nadal zdradzał przesadną ostrożność. Spojrzał jeszcze uważnie na swojego towarzysza, który wykazywał o wiele więcej entuzjazmu, po czym w przyjacielskim geście poklepał go po plecach.
— Dzięki, Ørjan — odpowiedział cicho, przelewając do fiolki trochę eliksiru, po czym chwycił go w dłonie. — Ale to nasza wspólna praca — dodał jeszcze na zakończenie młody Guildenstern. I chociaż cieszył się z sukcesu, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś nadal było nie tak. Choć był doświadczonym alchemikiem, to za każdym razem, gdy warzył eliksir Sannhet, miał wrażenie, że coś było z nim nie tak, jakby krył w sobie coś więcej niż tylko chemiczną mieszkankę składników — To chyba na tyle dziś, co? Następnym razem wybierz coś łatwiejszego — rzucił do niego żartobliwie na pożegnanie, po czym wspólnie opuścili pracownię.
Björn i Ørjan z tematu
— Może teraz będzie lepiej. — Mimo że nie udało mu się dowiedzieć, dlaczego pierwsze warzenie eliksiru Sannhet zakończyło się porażką, to tym razem Björn czuł się nieco bardziej pewny siebie. Po starannym przemyśleniu każdego kroku i dokładnym przeanalizowaniu procesu warzenia, postanowili spróbować ponownie. W trakcie przygotowań Björn starał się pamiętać o drobnych szczegółach, które mogły wpłynąć na poprzedni niepowodzenie: zmierzył temperaturę z większą dokładnością, kontrolując ją na bieżąco, a także skrupulatnie odmierzając każdą ilość składników, z jeszcze większą precyzją niż wcześniej. Nadeszła chwila prawdy, która lada moment miała ujawnić, czy udało im się osiągnąć sukces. — Chyba... Chyba się udało? — powiedział za Ojranem z wyraźnym zadowoleniem wymalowanym na twarzy, choć nie chciał zbyt wcześnie cieszyć się z sukcesu. — Na Odyna, tak, wygląda na to, że tym razem się udało — powiedział Björn, chociaż jego ton nadal zdradzał przesadną ostrożność. Spojrzał jeszcze uważnie na swojego towarzysza, który wykazywał o wiele więcej entuzjazmu, po czym w przyjacielskim geście poklepał go po plecach.
— Dzięki, Ørjan — odpowiedział cicho, przelewając do fiolki trochę eliksiru, po czym chwycił go w dłonie. — Ale to nasza wspólna praca — dodał jeszcze na zakończenie młody Guildenstern. I chociaż cieszył się z sukcesu, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś nadal było nie tak. Choć był doświadczonym alchemikiem, to za każdym razem, gdy warzył eliksir Sannhet, miał wrażenie, że coś było z nim nie tak, jakby krył w sobie coś więcej niż tylko chemiczną mieszkankę składników — To chyba na tyle dziś, co? Następnym razem wybierz coś łatwiejszego — rzucił do niego żartobliwie na pożegnanie, po czym wspólnie opuścili pracownię.
Björn i Ørjan z tematu